Dreadful. Zemsta jest najważniejsza - Ohanka - ebook
NOWOŚĆ

Dreadful. Zemsta jest najważniejsza ebook

Ohanka

5,0

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Trzeci tom zapierającej dech w piersiach serii „Dreadful”.

Istnieje tylko jeden priorytet. Najważniejsza jest zemsta.

Effie wraca do Nowego Jorku, żeby uciec od przeszłości. Ale trudności na jej drodze tylko się piętrzą, gdy pojawiają się nowi wrogowie. Żeby ratować przyjaciółkę, Effie musi zebrać na nowo nieistniejącą już grupę przyjaciół z Gold Coast, tylko czy będą potrafili zapomnieć o starych ranach? Czy nowe przeszkody nie zniszczą ich relacji na dobre? I czy wybór między dawnymi przyjaciółmi a nowymi sprzymierzeńcami na pewno jest oczywisty?

Walka o życie, intrygi na każdym kroku i śmierć, która depcze bohaterom po piętach, sprawiają, że ta seria uzależnia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 430

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (8 ocen)
8
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kamila_St

Nie oderwiesz się od lektury

Książka jest całkiem całkiem na początku , lecz ten koniec no ja nie mogłam się oderwać. Nie wyobrażam sobie żeby nie było chociaż jeszcze jednej kontynuacji. Polecam 💞
00
mater0pocztaonetpl

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza część
00

Popularność




Co­py­ri­ght © 2024 by Da­ria Śmi­giel­ska Co­py­ri­ght © 2024 for this edi­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Pro­jekt gra­ficzny okładki oraz składAn­drzej Ko­men­dziń­ski
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Ni­niej­szy utwór jest fik­cją li­te­racką. Wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych po­staci – ży­ją­cych obec­nie lub w prze­szło­ści – oraz do rze­czy­wi­stych zda­rzeń i miejsc jest czy­sto przy­pad­kowe.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, na­by­wasz książki le­gal­nie i nie udo­stęp­niasz ich pu­blicz­nie, np. w In­ter­ne­cie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8265-782-1
Must Read Sto­ries jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Każ­dej oso­bie, która po­ko­chała bo­ha­te­rów z Gold Co­ast.

Od­suńmy się od sie­bie tylko po to, aby po­czuć, jak umie­ramy w tej roz­łące.

Był­byś moim naj­pięk­niej­szym ob­raz­kiem, naj­czyst­szym dźwię­kiem, echem z od­po­wie­dzią.

Zro­zum, ja nie umiem pi­sać o mi­ło­ści bez Cie­bie. Przyjdź i zo­stań. Po­zwolę Ci się na­wet uśmiech­nąć, gdy przy­wi­tasz mnie bez­na­mięt­nie.

Prze­cież nie bę­dziesz jesz­cze wie­dział, po­dob­nie jak ja. Nie szko­dzi. 

To na­dej­dzie.

Piąta Aleja była za­kor­ko­wana, co aku­rat ni­kogo spe­cjal­nie nie dzi­wiło. Tego kon­kret­nego dnia każda mi­nuta wy­da­wała się go­dziną, nie­koń­czącą się ot­chła­nią czasu. Nie mia­łam moż­li­wo­ści za­znać na­wet odro­biny spo­koju, po­nie­waż w au­cie po­now­nie roz­brzmiało to samo, choć ina­czej skon­stru­owane py­ta­nie.

– Je­steś pewna, że do­brze sie czu­jesz?

– Ja­sne. Czuję się do­brze – od­po­wie­dzia­łam dość obo­jęt­nym, ale wciąż uprzej­mym to­nem.

Mama wes­tchnęła. Sta­rała się ukry­wać swoją bez­sil­ność i tro­skę, ale nie była w tym szcze­gól­nie do­bra. Po­pra­wi­łam się na nie­zbyt wy­god­nym sie­dze­niu i ro­zej­rza­łam po wnę­trzu sa­mo­chodu. Te­ra­peuta za­bro­nił mi przy­no­sić ko­mórkę na se­sje, ale mo­głam cho­ciaż po­my­śleć, aby za­bie­rać te­le­fon do auta.

Nowy Jork był dziś okryty nie­wi­dzialną na­rzutą sen­no­ści. Mia­łam wra­że­nie, że czas się za­trzy­mał. Wy­da­wało mi się, że trwam w za­wie­sze­niu i nie by­łam pewna, czy po­win­nam się z tego cie­szyć, po­nie­waż do­brze zda­wa­łam so­bie sprawę z tego, że to za­po­wiada zmianę. Ale czy na lep­sze?

– Uwa­żasz, że to do­bry po­mysł? – za­py­tała mama, skrę­ca­jąc w Sie­dem­dzie­siątą Szó­stą.

– Ja­sne. – Zwró­ci­łam się w jej stronę, re­zy­gnu­jąc z wy­glą­da­nia przez szybę. – A ty?

– Mam już za­pew­nioną do­brą po­sadę. Poza tym wolę cie­płą Au­stra­lię niż to za­tło­czone mia­sto. – Prze­słała mi uśmiech. – Jake roz­po­czął stu­dia, ale na pewno się na nowo za­akli­ma­ty­zuje. Sama do­brze wiesz, jaki jest. Ukoń­cze­nie szkoły i zna­le­zie­nie no­wych zna­jo­mych bę­dzie dla cie­bie wy­zwa­niem, ale dasz radę.

Tak jak­bym tu­taj miała wielu przy­ja­ciół.

– Pew­nie, że dam radę – za­pew­ni­łam, nie chcąc jej mar­twić. – Może w Gold Co­ast będę się nu­dzić, ale zde­cy­do­wa­nie je­stem za prze­pro­wadzką.

– Na pewno nie bę­dziesz się nu­dziła.

By­ły­śmy co­raz bli­żej miej­sca, w któ­rym mama za­mie­rzała zo­sta­wić mnie na dwie go­dziny nie­ustan­nej męki, jaką sta­no­wiła dla mnie te­ra­pia. Mia­łam świa­do­mość, że to dla mo­jego do­bra, jed­nak roz­mowy by­wały nudne i mę­czące psy­chicz­nie. Nie było ła­two.

– Ju­tro przy­je­dzie po cie­bie oj­ciec – pod­jęła mama, a ja skrzy­wi­łam się z nie­chę­cią. – Wiem, ja­kie masz o nim zda­nie, ale to twój tata. Chce się z tobą po­że­gnać.

– Ostat­nio mó­wi­łaś to samo – przy­po­mnia­łam jej. – Pew­nie znowu coś mu wy­pad­nie. 

Te­mat wciąż był dla nas obu nie­wy­godny. Nie lu­bi­ły­śmy kłó­cić się o osobę, która była pra­wie nie­obecna w na­szym ży­ciu.

Mama przy­glą­dała mi się, jak od­pi­nam pasy nie­chęt­nie i po­woli.

– To twoje ostat­nie se­sje. Nie­długo wy­je­dziemy i bę­dziesz to miała za sobą.

– Do­brze. – Otwo­rzy­łam drzwiczki, sta­ra­jąc się nie oka­zy­wać, jak bar­dzo nie chce mi się iść na ostat­nie spo­tka­nia. – Wy­trzy­mam to. Do zo­ba­cze­nia po­tem.

Mama chciała po­wie­dzieć coś jesz­cze. Nie­stety sfor­mu­ło­wa­nie „baw się do­brze” by­łoby nie na miej­scu, więc po pro­stu cmok­nęła swoją dłoń i prze­słała mi bu­ziaka, a ja uśmiech­nę­łam się słabo.

Wy­sia­dłam, trza­ska­jąc drzwicz­kami i spoj­rza­łam na szary prze­szklony bu­dy­nek, w któ­rym ostat­nio czę­sto by­wa­łam.

We­szłam do środka, pró­bu­jąc za­trzy­mać go­ni­twę ne­ga­tyw­nych my­śli. Od ścian bił chłód, na­cią­gnę­łam więc na dło­nie rę­kawy bia­łego swe­tra, które do­tych­czas były pod­wi­nięte do łokci. Mi­nę­łam no­wo­cze­sny hol i wsia­dłam do windy. Gdy tylko me­ta­lowe drzwi się roz­chy­liły, ru­szy­łam przed sie­bie i wpa­dłam na ko­goś, wy­trą­ca­jąc mu z rąk ze­szyt.

Na­tych­miast schy­li­łam się, żeby pod­nieść no­tat­nik, który le­żał otwarty na ja­snych ka­fel­kach po­cze­kalni. Zmarsz­czy­łam brwi, gdy przez przy­pa­dek sku­pi­łam wzrok na ry­sunku znaj­du­ją­cym się na bia­łych kart­kach.

Ob­ra­zek na­szki­co­wany czar­nym dłu­go­pi­sem przed­sta­wiał sa­mo­chód i drogę pro­wa­dzącą w stronę za­cho­dzą­cego słońca. Szkic był na­prawdę sta­ranny, ładny i cho­ciaż nie prze­pa­dam za sztuką, ten pro­sty ry­su­nek przy­padł mi do gu­stu.

Po­ni­żej na­pi­sano du­żymi li­te­rami: „ŚMIERĆ BLI­SKIEJ OSOBY NIE PO­WINNA KOŃ­CZYĆ NA­SZEJ PRY­WAT­NEJ PO­DRÓŻY”.

– Ja to we­zmę.

Ni­ski głos przy­wo­łał mnie do rze­czy­wi­sto­ści, uświa­da­mia­jąc, że zbyt długo przy­glą­dam się cu­dzemu no­tat­ni­kowi.

Duża i smu­kła dłoń za­brała ze­szyt sprzed mo­ich oczu, a ja wy­pro­sto­wa­łam się, aby spoj­rzeć na wła­ści­ciela szczu­płych pal­ców.

– Prze­pra­szam.

Chło­pak był bar­dzo wy­soki. Utkwi­łam spoj­rze­nie w jego nie­sa­mo­wi­tych oczach, któ­rych ko­lor sta­no­wił mie­szankę ja­snej sza­ro­ści i błę­kitu. Były piękne. Tak samo jak gę­ste i krę­cone, ciemne ni­czym wę­giel włosy pod­kre­śla­jące ładne rysy jego szczu­płej twa­rzy. Był ubrany swo­bod­nie – bor­dowy swe­ter nie­dbale wy­sta­wał z ja­snych dżin­sów.

Przy­pa­try­wa­łam się dość wy­dat­nym ustom, gdy po­now­nie po­sta­no­wił się ode­zwać.

– Pew­nie się za­sta­na­wiasz, czemu ry­suję sa­mo­chody i dla­czego moim prio­ry­te­tem jest prze­pi­sy­wa­nie na kartkę ha­seł, które po­wta­rza mój te­ra­peuta.

Zu­peł­nie za­po­mnia­łam, że wciąż je­ste­śmy w po­cze­kalni. Od­da­lona od nas re­cep­cjo­nistka była za­jęta swo­imi spra­wami za wy­so­kim ja­snym bla­tem. Poza nami nie cze­kał tu ża­den inny klient, a młody chło­pak naj­wy­raź­niej już wy­cho­dził.

– Masz te­ra­pię u dok­tora Toma?

– Tak, to mój te­ra­peuta – od­po­wie­dział mi bez za­sta­no­wie­nia. Jego głos był cie­pły i przy­jemny. – By­wam tu raz w ty­go­dniu. Go­dzina pa­pla­nia tego czło­wieka i je­stem wolny.

– Czyli nie lu­bisz tu przy­cho­dzić? – za­py­ta­łam, za­sta­na­wia­jąc się, po co cią­gnę tę wy­mianę zdań. – Ro­dzice cię za­pi­sali?

Wy­glą­dał na star­szego ode mnie, cho­ciaż nie mia­łam pew­no­ści, czy wciąż nie jest uczniem.

– Nie, sam się za­pi­sa­łem – od­po­wie­dział nieco apa­tycz­nie.

– Nie lu­bisz tu przy­cho­dzić, a za­pi­sa­łeś się z wła­snej woli?

Mu­sia­łam się upew­nić, bo nie są­dzi­łam, że są osoby, które same wy­rzą­dzają so­bie taką krzywdę.

– Mówi się, że te­ra­peuci po­ma­gają roz­wią­zać pro­blemy – po­wie­dział, przy­glą­da­jąc mi się.

– Mówi się też, że pie­nią­dze szczę­ścia nie dają, a co drugi czło­wiek jest ma­te­ria­li­stą.

Chło­pak się za­śmiał i spu­ścił wzrok na no­tat­nik.

Nie chcia­łam go roz­ba­wić.

– Czemu tak iro­niczna dziew­czyna po­sta­na­wia iść do te­ra­peuty?

Oba­wia­łam się tego py­ta­nia. Wiele osób z mo­jego oto­cze­nia wie­działo o tym, co mi się stało, ale ja sama ni­gdy nie za­czy­na­łam te­matu. Po­bi­cie się z wła­sną prze­śla­dow­czy­nią nie na­le­żało do przy­pad­ków, o któ­rych opo­wiada się nie­zna­jo­mym, jak o słońcu wy­cho­dzą­cym zza chmur, aby po­chwa­lić po­godę. To było nie­wy­godne i uwie­rało nie­wi­dzial­nym, swę­dzą­cym ist­nie­niem.

Jed­nak przy nim po­czu­łam coś in­nego. Za­pra­gnę­łam po­wie­dzieć mu prawdę. Może prze­ko­nały mnie te ja­sne oczy, a może po pro­stu fakt, że także ko­rzy­stał z usług mo­jego te­ra­peuty i był mi zu­peł­nie obcy.

– Po­bi­łam moją szkolną prze­śla­dow­czy­nię i zła­ma­łam jej nos. Wcze­śniej ukry­wa­łam pro­blemy przed ro­dzi­cami i kiedy do­szło do po­bi­cia i wy­lą­do­wa­łam na dy­wa­niku u dy­rek­torki, ona i pe­da­gożka szkolna oświad­czyły, że nie ra­dzę so­bie z emo­cjami – wy­tłu­ma­czy­łam, ocze­ku­jąc jego re­ak­cji.

Za­pa­dła ci­sza, pod­czas któ­rej nie­zna­jomy ob­ser­wo­wał mnie z nie­od­gad­nio­nym wy­ra­zem twa­rzy.

– Cóż... – Jego twarz roz­ja­śnił uśmiech. – Do­stała cho­ciaż po­rząd­nie?

Już mia­łam mu od­po­wie­dzieć, kiedy zda­łam so­bie sprawę z sensu py­ta­nia. Za­mknę­łam usta i zre­zy­gno­wa­łam z od­po­wie­dzi. Był pierw­szym czło­wie­kiem, który w tak po­zy­tywny spo­sób za­re­ago­wał na to, co zro­bi­łam.

– Prze­pra­szam, cza­sem by­wam zbyt szczery – wy­ja­śnił szybko, naj­wy­raź­niej za­uwa­ża­jąc moje za­kło­po­ta­nie. – Nie­stety stra­ci­łem ko­goś, z kim dzie­li­łem się mało za­baw­nymi i wred­nymi żar­tami – do­dał. Znowu po­pa­trzy­łam na niego i po­ża­ło­wa­łam, gdy usły­sza­łam wię­cej. – Mój przy­ja­ciel zgi­nął w wy­padku sa­mo­cho­do­wym. Wra­ca­li­śmy z im­prezy, pro­wa­dzi­łem auto, a on wra­cał ze mną. Ja prze­ży­łem. On umarł.

W ta­kich chwi­lach do­cie­rało do mnie, że w ży­ciu nie za­wsze li­czyło się to, jak wiele czło­wiek ma, a ile stra­cił. I cza­sami tylko to miało zna­cze­nie.

– Przy­kro mi – wy­szep­ta­łam.

– To nie ma sensu. – Ner­wowo prze­cze­sał pal­cami włosy. – Mnie też jest przy­kro, że by­łaś nę­kana, ale to i tak nic nie zmieni. Da­rujmy so­bie oka­zy­wa­nie współ­czu­cia.

Wpa­try­wa­łam się w twarz lekko na­zna­czoną bli­znami po mło­dzień­czym trą­dziku.

– Ja­sne. Po pro­stu so­bie da­rujmy.

Chcia­łam go wy­mi­nąć i wejść do sali. Dok­tor Tom już pew­nie za­sta­na­wiał się, czemu się spóź­niam.

– Za­cze­kaj.

Na­wet przez gruby swe­ter po­czu­łam jego palce na przed­ra­mie­niu.

– Po pro­stu chcia­łam po­wie­dzieć co­kol­wiek. Do­brze? – rzu­ci­łam go­rącz­kowo, nie po­tra­fiąc od­na­leźć się w dziw­nej i no­wej sy­tu­acji. – Jest mi smutno, bo to musi być bez­na­dziejne uczu­cie. Nie wiem, co in­nego mo­gła­bym zro­bić, bo nie je­stem dok­to­rem To­mem i nie rzucę ci żad­nej głu­piej sen­ten­cji, abyś za­pi­sał ją w swoim pa­mięt­niku. Nie po­tra­fię po­ma­gać in­nym, bo na­wet so­bie nie umiem po­móc.

– To nie jest pa­mięt­nik.

Po­now­nie się uśmiech­nął, tym ra­zem zu­peł­nie szcze­rze.

– To nie jest mój pa­mięt­nik – po­wtó­rzył, ma­cha­jąc ze­szy­tem. – Sam nie wiem, co to jest. Moż­liwe, że to szki­cow­nik. – Nie wie­rzy­łam, że przy­kłada tak ogromną uwagę do tego, jak na­zwa­łam stos kar­tek po­łą­czony gra­na­tową okładką. Sama do­sta­łam po­dobny, po­nie­waż te­ra­peuta za­le­cił mi spi­sy­wa­nie w nim emo­cji. – I nie chcia­łem cię ura­zić. Po pro­stu lu­dziom za­wsze jest przy­kro. Za­wsze re­agują w ten sam spo­sób. Wiesz, co wo­lał­bym usły­szeć? – Jego głos był bar­dziej ra­do­sny, gdy mó­wił da­lej: – „Hej, smutno mi, że stra­ci­łeś kum­pla i pew­nie jest on nie­za­stą­piony, ale mam po­mysł. Będę twoją nową przy­ja­ciółką. Wiem, to może się nie udać, ale warto spró­bo­wać. A na pewno warto przez krótki czas wy­peł­nić tę lukę w twoim ży­ciu, byś nie czuł się tak cho­ler­nie sa­motny i nie cho­dził do dur­nego dok­tora Toma, który sam po­trze­buje po­mocy”.

Za­śmia­łam się, sły­sząc jego ostat­nie słowa.

– Nie po­trze­buję po­cie­szy­ciela, po­trze­buję ko­goś do roz­mów. Więc... – Bru­net na­gle urwał. – Na­wet nie wiem, jak masz na imię.

Rze­czy­wi­ście. Wła­śnie spóź­nia­łam się na te­ra­pię, uci­na­jąc so­bie po­ga­wędkę na ko­ry­ta­rzu, a na­wet się nie przed­sta­wi­łam.

– Ef­fie Blake.

– Aaron Walt – od­parł.

W ten spo­sób po­zna­łam imię i na­zwi­sko jed­nej z naj­bar­dziej za­ska­ku­ją­cych osób w moim ży­ciu.

– Oto, jak to wi­dzę... – kon­ty­nu­ował, uśmie­cha­jąc się – je­ste­śmy przy­ja­ciółmi...

– Za­raz – prze­rwa­łam mu. – Po­zna­jemy się w po­cze­kalni u te­ra­peuty i mamy się przy­jaź­nić? To do­syć dziwne na­wią­zy­wa­nie zna­jo­mo­ści.

– Za­wsze mogę wy­cią­gnąć pa­pie­rosa, wsu­nąć go do ust i po­wie­dzieć, że to me­ta­fora – za­pro­po­no­wał. – Ale wtedy praw­do­po­dob­nie byś się we mnie za­ko­chała.

– Nie wie­rzę, że wła­śnie na­wią­za­łeś do Gwiazd na­szych wina! – Kiw­nę­łam z uzna­niem głową, zdo­by­wa­jąc się na krótki chi­chot.

– Lu­bię czy­tać książki i po­tra­fię przy­znać się do tego, że mam sła­bość do po­pu­lar­nych ty­tu­łów – po­wie­dział, ude­rza­jąc ze­szy­tem o swoją nogę. – To chyba nic złego?

– Ja lu­bię uczyć się bio­lo­gii, a na­wet prze­ra­biam te­maty po­nad­pro­gra­mowe – od­par­łam z uśmie­chem. – Więc są­dzę, że to do­bry po­czą­tek uda­nej zna­jo­mo­ści.

– Bio­lo­gia? – upew­nił się. – Może le­piej za­po­mnijmy o so­bie.

W ten dziwny, ale pro­sty spo­sób, do mo­jego ży­cia za­wi­tał Aaron Walt. Koń­czy­łam te­ra­pię, żeby się z nim spo­ty­kać. Było w tym wszyst­kim coś nie­sa­mo­wi­tego. Po­tra­fi­łam wpa­try­wać się, jak czyta ko­lejne, po­le­cane przez wielu czy­tel­ni­ków książki, za to Aaron lu­bił przy­glą­dać się, gdy prze­rzu­ca­łam strony pod­ręcz­nika z bio­lo­gii. Roz­ma­wia­li­śmy. Sporo. Był przy­stoj­nym, dwa lata star­szym ode mnie chło­pa­kiem, który po­tra­fił onie­śmie­lić mnie tym, co aku­rat po­wie­dział.

I choć na­sza krótka zna­jo­mość wy­da­wała się ide­alna, mu­sia­łam wy­je­chać. Aaron po­twier­dził, że tak bę­dzie le­piej, że to tylko szcze­niacka zna­jo­mość, która koń­czy się jak każda inna. Pro­sił, abym o nim za­po­mniała, abym za­częła na nowo, bo tylko w ten spo­sób spró­buję na­prawdę za­cząć od po­czątku.

W Gold Co­ast.

Mia­łam wy­rwać go ze swo­jego ży­cia, tak jak on wy­ry­wał kartki ze swo­jego szki­cow­nika, który ja na­zy­wa­łam pa­mięt­ni­kiem. Tak po pro­stu.

Mama i tak ku­piła już dom i za­pla­no­wała prze­pro­wadzkę, a ja czu­łam eks­cy­ta­cję zwią­zaną z no­wym star­tem. Wy­je­cha­łam i za­czę­łam zu­peł­nie inne ży­cie – pełne bólu, mi­ło­ści i przy­jaźni. Po­czu­łam strach, ra­dość, cier­pie­nie i pra­gnie­nie. Po­czu­łam to na­raz, a moje nowe ży­cie roz­po­częło się od po­zna­nia nie­bie­sko­okiego blon­dyna, który schy­lił się po mój dłu­go­pis i nie chciał mi go od­dać. I wy­da­wało się, że wszystko po­to­czy się do­brze. Ale tak się nie stało.

Zo­sta­li­śmy za­pi­sani na za­wody Czar­nej Gwiazdy.

Nie­któ­rzy ode­szli na za­wsze lub na tak długo, aż po­czują, że dła­wiący ból prze­szło­ści nieco ze­lżeje. Aż bę­dzie im się wy­da­wało, że jest le­piej.

Nic in­nego nie spra­wiło mi ta­kiego bólu. Dla­tego my­śla­łam, że bę­dzie to naj­lep­szy po­mysł. Wy­rwać ważną część ży­cia, zgnieść ją ni­czym kartkę i wy­rzu­cić do ko­sza. Po pro­stu wy­je­chać, tym ra­zem z Gold Co­ast z po­wro­tem do No­wego Jorku.

Prze­cież za pierw­szym ra­zem się udało, więc dla­czego znów nie mia­łoby się udać?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki