Niewolnik w Europie - Paweł Brol - ebook + audiobook

Niewolnik w Europie ebook i audiobook

Paweł Brol

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Rok 2027. Pochodzący z niewielkich Łambinowic Michał kończy studia w stolicy. Szukając pomysłu na dalsze życie osobiste i zawodowe, niespodziewanie otrzymuje propozycję pracy w Centrum Informacyjnym Rządu. Szybko staje się narzędziem bezlitosnej gry politycznej. Niedługo później poznaje piękną córkę prezydenta. Podczas jednego z wyjazdów służbowych na Maltę dziewczyna znika, a Michał postanawia ruszyć w podróż śladami zaginionej. W poszukiwaniach pomagają mu tajemnicze wizje oraz nowo poznany imigrant z Afryki.

Niewolnik w Europie to opowieść o dojrzewaniu i przebaczaniu, o wierze oraz związanych z nią wątpliwościach, o odwadze i zdradzie. Ta rozgrywająca się w kilku krajach i na egzotycznych wyspach Starego Kontynentu historia stawia pytania o najbardziej aktualne współczesne problemy, skłaniając czytelnika, by spojrzał na nie z zupełnie innej perspektywy.

– Zbyt długo utrzymujący się dobrobyt frustruje. Ile czasu można czytać w literaturze historycznej, że wśród zwykłych ludzi znaleźli się bohaterowie, którzy dzięki swojej walce o pokój odcisnęli trwały ślad w dziejach świata i pozostawać z tym w sferze wyobraźni oraz niespełnionych marzeń? Jakby tego było mało, dobrobyt zastawia pułapkę fikcji o poczuciu własnej wartości, które z biegiem czasu staje się patologiczne. Dzisiaj wśród was, Europejczyków, wielu jest takich, którzy w imię lepszej ziemi, ucywilizowanych społeczeństw, nie wpuszczają nas na swoje terytorium. Między sobą też się dzielicie. Zresztą my nie jesteśmy lepsi. Dlaczego tak się dzieje? Bo finalnie dobrobyt sprzyja pluralizmowi, ale też często sprawia, że umierają wartości. Różnorodność bez szacunku dla nich zakłada bowiem niepohamowaną tolerancję wszystkiego w tym nieprawdy i nieprawości.

Paweł Brol - rocznik '89, z pokolenia wolności. Urodził się i wychował w Krapkowicach. Ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Opolskim. Jego teksty ukazywały się m.in. na portalach tuba.pl, stacja7.pl, koduj24.pl. Obecnie publikuje w czasopiśmie "Dekoder" i prowadzi blog w serwisie internetowym natemat.pl. Zajmuje się promocją kultury, współpracuje z wydawnictwami. Od trzech lat jest członkiem Komitetu Obrony Demokracji. Mieszka z żoną i synem w Zielonej Górze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 651

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 52 min

Lektor: Krzysztof Plewako-Szczerbiński
Oceny
3,7 (3 oceny)
0
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ROZDZIAŁ IPOCZĄTEK KOŃCA

Uśmiechnęła się szeroko, patrząc na niego tymi oczami, które jeszcze rok temu nazywał intrygującym, rwącym potokiem. Dzisiaj, a właściwie już od jakiegoś czasu, ich nurt powodował w nim niepokój. Skrzywił się.

Laura znała dobrze ten grymas na twarzy, który dla reszty ich paczki wydawał się codzienną złowieszczo przekorną mimiką męskiego potomka laleczki Chucky. Tego dnia powtarzała sobie jednak: „To jest stres, tylko stres, Laura, uspokój się”.

– Zmień tę minę, bo wyrzucą cię z Hogwartu – zażartowała, chwytając go w pasie za togę i próbując uszczypnąć. Ręka zatopiła się w czarnym materiale.

– Szukasz kości na obiad, kobieto? – odpowiedział z błyskiem w oku Michał.

Faktycznie. Ostatnio wszystkie ubrania na nim wisiały. Mocno schudł, od kiedy zaczął zdawać sobie sprawę, że kończy studia. Wprawdzie był jednym z najlepszych studentów na roku, wcześniej ukończył prawo, a jeszcze w liceum otrzymywał stypendium Prezesa Rady Ministrów, ale ślęczenie w książkach to nie to samo, co codzienna harówka od ósmej do szesnastej. Tak naprawdę nie bał się obowiązków, które pomogą grawitacji w manipulowaniu jego dotychczasowym wyprostem kręgosłupa, bo był przyzwyczajony do bycia systematycznym. Bardziej obawiał się ograniczenia wolności. Braku sensu w tym, co będzie robił.

Wchodząc na podest auli uniwersyteckiej, Michał pomyślał o swoim pokoleniu. Rocznik dwa tysiące drugi nie odbiega mentalnie od osób urodzonych kilkanaście lat wcześniej, jak również nie różni się wiele od ludzi młodszych – wszystkich charakteryzuje hedonistyczne podejście do życia. Oczywiście upraszczam, bo ja jestem quasi-rozrywkowy, ale założę się, że większość głów, odbierających tutaj dyplomy, pójdzie potem do knajpy, by uczcić własną dojrzałość, a następnego dnia dojrzale dojdzie do wniosku, że nie ma dla nich pracy, więc należy się dalej bawić. Źródła finansowania pozostaną ukryte.

Sam też zdawał sobie sprawę ze swoich złych nawyków, ale tłumaczył je wychowaniem się w takim, a nie innym świecie. W gruncie rzeczy Michał nie był typem imprezowicza. Jego życie przypominało raczej codzienność kipera win – degustował, sprawdzał moc, wyobrażając sobie przy tym, że odwiedza wszystkie rejony produkcji, rozpoznawał odcienie każdego koloru i jednocześnie wykonywał swoje powszednie obowiązki. Lubił się uczyć, wiedza stanowiła dla niego jeden z priorytetów. Obracał się w inteligentnym, choć nie zawsze mądrym towarzystwie. To mu wystarczało, bo z jednej strony wzmacniało poczucie postrzegania siebie jako intelektualisty, a z drugiej aktywny sposób spędzania czasu dostarczał Michałowi przygód, czyli niwelował nudę. Dzięki temu czuł się bardziej wolny, niż był w rzeczywistości.

Ta wolność przegrywała bowiem w zderzeniu z planami na przyszłość. Był bardziej ambitny od rówieśników. Często zamiast zamawiać czwarte piwo w pubie, gdzie razem z kolegami siadali przy ladzie, by podziwiać piękną barmankę Wiki, wracał do mieszkania, żeby wśród dźwięków Queen zatopić się w czeluściach marzeń, w których zawsze odgrywał rolę bohatera. Paweł i Wojtek – współlokatorzy z pokoju wynajmowanego w bloku przy ulicy Żytniej – śmiali się z niego, że nie potrzebuje nawet ucieczek do samotni, bo podczas spotkań nierzadko zamyka na klucz portal kontaktu ze sobą. „Ratujesz myślami świat?” – żartowali, kiedy ten stawał się nieobecny. Koledzy nie mieli pojęcia, że Michał był idealistą, który oprócz megalomanii snuł jeszcze wizje życzliwszych ludzi, polityki wolnej od PR-u, sprawiedliwszego podziału dóbr między państwami czy tańszych samochodów, napędzanych energią słoneczną. Nawet fakt, że w tych myślach to on był konstruktorem, decydentem albo laureatem konkursu na najsympatyczniejszą osobistość, schodził nieraz na dalszy plan. Tę jasną stronę charakteru zawdzięczał rodzicom, którzy wpoili mu wartości, takie jak uczciwość, przyzwoitość, szacunek dla innych i chęć niesienia pomocy.

Jestem wdzięczny… Udało mi się zajść tak daleko, myślał, odbierając dyplom ukończenia studiów i natychmiast napłynęły mu łzy do oczu. Obiecywał sobie jednak, że się nie pobeczy w obecności Laury, która na widowni otwierała już drugą paczkę chusteczek. Zaszklone oczy świeżo upieczony magister politologii zawdzięczał drodze, jaka doprowadziła go do tej auli uniwersyteckiej.

Michał przyjechał do Warszawy z Łambinowic, średniej wielkości wioski na Opolszczyźnie. Miał dwóch braci, ale socjalizację wtórną przeszedł jako jedynak. Jeden z rodzinnych współplemieńców był piętnaście lat starszy i szybko się ożenił, z kolei drugi – pięć lat młodszy od pierworodnego – jako nastolatek zamieszkał w internacie dla obiecujących bejsbolistów w Rybniku. Codzienna aktywność Michała oscylowała pomiędzy spędzaniem czasu z kumplami w oddalonej o dwadzieścia kilometrów Nysie a siedzeniem przed laptopem w niewielkim mieszkaniu dwupiętrowego bloku. No i chodzeniem do szkoły.

Mama Krystyna pracowała w miejscowej bibliotece, tata Tomasz był leśniczym, dzięki czemu Michał nauczył się, na czym polega przymusowy wolontariat. Wycieczki do lasu, gdzie pomagał ojcu sadzić drzewa, opisywać te obumarłe, nieraz czaić się na złodziei pociętego drewna czy – w szczególności zimą – dokarmiać zwierzęta, zajmowały mu często cenne sobotnie poranki.

Zajęcie leśniczego bardziej poważano w Łambinowicach niż w jakiejkolwiek innej wiosce w pobliżu. Może dlatego, że obcowanie z tamtejszymi lasami, których było pełno dookoła, miało w sobie coś z mistycyzmu entów, opisywanych przez Tolkiena – drzewców, które żyją, a przede wszystkim pamiętają. Przed laty mieściły się tam obozy, które kilkakrotnie zamykano i otwierano, począwszy od dziewiętnastego wieku, skończywszy na tragicznej połowie dwudziestego stulecia.

Rodzina Michała mieszkała w bloku przy ulicy Obozowej, vis-à-vis muzeum. Kiedyś dokładnie pod murami budynku ziemia przyjmowała u siebie jeńców z wojny prusko-francuskiej. Łambinowice nazywały się wtedy Lamsdorf i należały do zachodnich sąsiadów Polski, która istniała wówczas tylko w tożsamości oraz pamięci jej dzieci.

Można powiedzieć, że ziemia okalająca wioskę była wielokulturowa. Oprócz Francuzów gościła między innymi Amerykanów, Brytyjczyków, Belgów, Rosjan, ale też Niemców i Polaków. Wszyscy zgodnie ją uprawiali, pielęgnowali jej liczne drzewa, budowali oraz tworzyli na niej przemysł, a gdy zabrakło sił, jedzenia czy skóry wolnej od zadanych ran, stawali się częścią gleby.

Tak też działo się nie tylko w latach siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku, ale również podczas I i II wojny światowej, a nawet tuż po niej. W każdym z tych okresów jeden ze strategów swoich czasów wpadał na pomysł stworzenia obozu dla pokutujących, a wykonawcy postanawiali wypełnić ciążące na nich zadania z naddatkiem. Pokusie nie oparli się nawet Polacy pod rządami komunistów, którzy do tysiąc dziewięćset czterdziestego szóstego roku przedstawili ziemi łambinowickiej około półtora tysiąca rodaków i Niemców.

Michał często chodził tą trasą, kiedy chciał się wymknąć z domu na papierosa. Popalał po kryjomu stare dobre marlboro lighty, chociaż wiedział, że to niezdrowe. Wstawanie z samego rana, żeby napisać na drzewie kredą cyfry, jak ministrant przychodzący na kolędę do lasu, też nie było normalne, tłumaczył sobie, ilekroć przemierzał ulicę, wyjmując papierosa z kieszeni. Wstępując na kostkę brukową, mijał Centralne Muzeum Jeńców Wojennych, które odwiedził tylko raz podczas wycieczki ze szkoły. Następnie szedł wzdłuż ulicy Muzealnej, by na rozwidleniu, obok dębu, wejść w głąb lasu. Idąc, wsłuchiwał się w szum, który każdy mógł zinterpretować inaczej. Dla zwiedzających cisza ta była niepokojąca, dla niego – kojąca.

Miejsce tragedii było dla Michała od zawsze niezwykłym domem, naznaczonym historią. Najspokojniejszym odludziem, wykarczowanym w środku wielkiego lasu. Oświęcim poszedł dalej, między innymi dzięki corocznemu Life Festival, który gromadził kiedyś gwiazdy pokroju Stinga czy Jamesa Blunta. Uważał to za niestosowne.

– Misiek, znowu się wieszasz jak stary router! – Podbiegła do niego Laura, gdy schodził ze sceny. W tej samej chwili chłopak zorientował się, że uroczystość dobiegła już końca.

– Przepraszam, jestem jakiś oszołomiony swoją charyzmą i prestiżem. Uwiera mnie też muskulatura, która skrzętnie kryje się pod szatą czarodzieja…

– Głupek! Chodźmy lepiej do Groty. Musimy uczcić sukces maga, który w końcu posiadł moc.

– Nie dzisiaj, Laura. Za dużo emocji. Muszę odpocząć.

Kobieta poczuła lekkie ukłucie, ale nie chcąc dać po sobie tego poznać, cmoknęła go w policzek, zapewniając, że będą na niego czekać.

Michał popędził do tramwaju, po czym przejechał kilka przystanków do ulicy Żytniej. Przeszedł przez skrzyżowanie, które w czterdziestym czwartym było jednym wielkim okopem i zaszył się w swojej dziurze – na trzecim piętrze obskurnie żółtego bloku. Korzystając z okazji, że współlokatorzy poszli imprezować z resztą, rzucił się na łóżko, nie zdejmując z siebie nawet czarnej togi.

Co teraz? Wracać do Łambinowic? To już nie ten etap, chociaż brakuje mi trochę tego spokoju, brakuje domu, brakuje swobody…

Wypalając papierosa, mijał właśnie ścieżkę, która wiodła do wyciętego w lesie prostokąta. Spojrzał tylko na miejsce, gdzie w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym i szóstym mieścił się obóz pracy – ten polski. Szalał w nim wówczas dwudziestojednoletni kat, jak nazywała go miejscowa ludność, którego podejrzewa się o spalenie baraku z więźniami i polecenie rozstrzelania gaszących go osób. W sumie czterdzieści osiem osób straciło wtedy życie. Trzykrotnie wszczynano śledztwo w jego sprawie. Pierwsze – dwa lata po tragedii – zostało umorzone. Kolejne miało miejsce dekadę później i zakończyło się wyrokiem uniewinniającym, co dziwiło tych, którzy słyszeli zeznania współpracownika z obozu. Trzecie – rozpoczęte w latach dziewięćdziesiątych – ciągnęło się długimi latami, aż do momentu, gdy formalnie już oskarżony o zabójstwo trzydziestu pięciu osób zmarł. Sprawę umorzono. Oburzonemu Michałowi tę historię opowiadał tata, wskazując palcem na niebo. Mówił, że sąd jeszcze się nie zakończył.

Dzisiaj nie ma tam nic prócz cmentarza, krzyża, małego ogrodzenia i choinek, rosnących dookoła. Michał czuł jednak czyjąś obecność, dziwnie znajomą. Wyobrażał sobie tamten dzień, kiedy płonął barak, płonęli ludzie. Patrzył na okoliczne drzewa, których konary porastały jemiołą. Czy pamiętają siedzących na gałęziach ich pobratymców więźniów, którzy w ramach rzekomej kary, tudzież rozrywki, obalani byli razem z nimi na ziemię? Polecenie ścinania drzew wydawało kierownictwo obozu, a cięli je współwięźniowie.

Śnieg sięgał mu po kostki. Miał świadomość, że przemakają mu buty, ale nie czuł zimna. Słońce rzucało już ostatnie promienie, próbujące przedrzeć się przez las. Czasem do uszu Michała dochodził stukot dzięcioła. Okrążył ścieżką poprzednie miejsce kaźni, chcąc dojść do stadionu, na którym zazwyczaj grywała lokalna drużyna piłki nożnej. Tamtędy mógłby wrócić na szosę i trafić do mieszkania. Stało się jednak coś dziwnego.

Słońce zbyt szybko zaszło. Mrok ogarnął las. Michał, znający okolice jak własną kieszeń, ku swojemu zdziwieniu nie wiedział, którędy wrócić do domu. Po chwili ukazały się kolejne promienie. Raziły niemiłosiernie, nawet przez ściśnięte gałęzie drzew. Chłopak zaczął podążać we właściwym kierunku. Jednak po przejściu kilkudziesięciu metrów nienaturalne zjawisko meteorologiczne się powtórzyło. Tym razem zobaczył słońce, które wiruje. Ktoś szepnął za nim: „Poprowadzę cię”. Przerażony zaczął biec przed siebie, czując coraz większy niepokój. W pewnym momencie upadł, ryjąc głową w śniegu. Podniósł się czym prędzej na kolana, otrząsnął ze zmarzniętej wody, spojrzał przed siebie i odrzuciło go! Przed nim to w blasku księżyca, to w świetle słońca połyskiwał złoty cmentarny nagrobek, a na nim wyryte inicjały: „C.G.”. Obok znajdowała się niewielka rzeźba, która przedstawiała dziewczynkę skaczącą na skakance. Serce waliło Michałowi jak oszalałe. Robiło się coraz zimniej, z twarzy ściekały resztki śniegu…

Przebudził się cały mokry. Za szybą panował już całkowity mrok, a wiosenna ulewa wkraczała bezpardonowo ze swoimi żołnierzami przez otwarte okno, osiadając drzemiącemu na twarzy. Chłopak wstał i je zamknął. Następnie ściągnął przepocone ubrania.

Czy zamknąć też kolejny etap w życiu? Czy zamknąć ostatnie dziesięć lat, których nieodzowną częścią była Laura?

Będziemy na ciebie czekać, napisała.

Będziemy czy ty będziesz? Położył się, obrócił na drugi bok i wymamrotał:

– Witaj w nowym świecie.

ROZDZIAŁ IIPOGRZEBANE NADZIEJE

Czerwcowy gorąc i odór dnia wczorajszego obudził Michała leżącego w ubraniu w łóżku. Współlokatorzy kontrastowali śnieżnobiałą golizną. Wyglądali jak plażowicze, oczekujący, że opalą się przez szybę, podczas gdy spali prawdopodobnie dopiero od trzech godzin. Michał intuicyjnie sięgnął po telefon, który leżał na szafce obok. Trzy połączenia i jeden SMS. Nie wiem, co się z tobą dzieje, ale czuję się samotna. Poczuł wyrzut sumienia, bo ostatnio faktycznie ograniczył spędzanie wspólnego czasu z nią do minimum. Uciekał od znalezienia powodu, dlaczego tak się dzieje. Bał się prawdy – że za chwilę coś się w jego życiu zmieni.

Z Laurą znali się od dziecka. Mieszkali w jednej wsi, dorastali na jednym podwórku, wiedzieli o sobie wszystko. Parą zostali dopiero w okresie licealnym, mimo że ona dojeżdżała do szkoły średniej do Opola, a on wybrał bliższą Nysę.

Laura była pięknotką z latynoską urodą, jak mówił o niej Michał. Miała długie, czarne włosy i skórę naturalnie podatną na idealnie brązową opaleniznę, co wabiło niejednego adoratora. Była niezwykle szczupła i ruchliwa, co wzajemnie na siebie oddziaływało. Chłopak często komplementował jej wygląd, chociaż najbardziej cenił ich wieloletnią przyjaźń.

Spędzali sporo czasu na spacerach, nawet w zimie. Nie kończyły im się tematy i tak pozostało do dzisiaj, ale… chemia? Michał zadawał sobie często to pytanie. Zbyt wcześnie wszedł w związek, zbyt długo w nim trwał, nie miał więc porównania. Nie potrafił ocenić, czy tak w rzeczywistości wyglądają szczęśliwe pary. I czy szczęście mieści w swoich ramach rozczarowanie drugą stroną, a jeśli tak, to gdzie tolerancja na niezadowolenie się kończy. Być może jego ponadprzeciętna wrażliwość i wychowanie na filmowych związkach stworzyły mu obraz oryginalnej miłosnej historii, która bez własnej opowieści nie miała prawa istnieć. Było tak, mimo że kiedy wkraczał w dorosłość, kino bardziej się urealniało, niż mitologizowało.

Z kolei Laura stąpała twardo po ziemi. Jej pragmatyzm ustawiał ją na innym brzegu osobowości. Była tradycjonalistką z serii tych, które przywiązują się raz na zawsze i jeśli nie zostaną skrzywdzone, nie odejdą. Odwrotnie do Michała, nie zapuszczała się w głąb świata filozofii. Jej myśli uruchamiały się tylko wtedy, gdy zaszła potrzeba i zaraz potem przechodziły w stan hibernacji jak energooszczędna kserokopiarka po wykonaniu zadania. Nie potrzebowała więc definiować ich związku, relacji. Codzienność pełna bliskości była dla niej najromantyczniejszym wyrazem uczuć, świadectwem faktu.

Przetrwali naukę w liceum w różnych miastach. Nikt nie był tym specjalnie zaskoczony – nazywano ich bowiem „przykładową parą”. Tą z serii długowiecznych drzew, które kiedyś ponoć miały swój początek, ale tak naprawdę istnieją od zawsze i zakorzeniły się już w krajobrazie. Potem nadszedł czas decyzji, jaki kierunek studiów wybrać i w którą stronę Polski za nim podążyć. Trafiło na Warszawę. Trochę dlatego, że nie chcieli się już rozdzielać, a trochę z powodu Michała, którego inteligencję szkoda byłoby zmarnować. Szkoda dla Laury, bo chłopak nie przywiązywał do tego większej wagi, bujając w obłokach, ale też czując się silnie związany z łambinowicką ziemią.

Rodzice mieli łzy w oczach, kiedy opuszczał rodzinne strony. Dla mamy było to pomieszanie smutku i radości, bo ukochany syn wyprowadzał się z domu, ale jednocześnie miał szansę osiągnąć więcej niż ktokolwiek z ich rodziny. Tata nie okazał emocji, w głębi duszy odczuwał jednak brak obecności Michała w cotygodniowych obowiązkach w lesie. Bynajmniej wyfrunięcie z gniazda nie zwiastowało syndromu syna marnotrawnego, który nie będzie odwiedzał małej ojczyzny. Chłopak natomiast robił wszystko, by nie wskoczyć w spodnie słoików, wracających co tydzień do macierzy po zupki, bigosiki i niedzielny kołacz.

Z kolei rodzina Laury rozłąkę zniosła lepiej. Może dlatego, że w domu dziewczyny bardziej stawiano na samodzielność. Matka była nauczycielką w szkole podstawowej, ojciec prowadził własny interes. Rodzice Laury bardzo lubili Michała, chociaż bali się jego frywolnego podejścia do życia. Nazywali go Piotrusiem Panem. W Warszawie oczywiście nie było mowy o nocowaniu pod jednym dachem, dlatego świeżo upieczeni studenci udawali, że mieszkają osobno, a w rzeczywistości chłopak często nie wracał na noc do siebie. Mama Laury o wszystkim wiedziała i machała na to ręką. Tata żył w błogiej nieświadomości spełnienia katolickiego obowiązku w wychowaniu.

Religia miała spore znaczenie zarówno dla Laury, jak i Michała. Oboje dorastali w wierze katolickiej, chociaż w rodzinie leśniczego i bibliotekarki nie przywiązywano szczególnej wagi do coniedzielnej mszy czy komunii. Mimo tego Michała bardziej niż Laurę, wychowaną w rygorystycznej tradycji, interesowała istota chrześcijaństwa. Szukał w niej szczerości, prawdy, w jego opinii nie zawsze pokrywającej się z opiniami Kongregacji Nauki Wiary. Doceniał, że w sferze seksualności sporo się zmieniło w przeciągu ostatnich dziesięciu lat, że dopuszczono stosowanie antykoncepcji w niektórych formach. Następne pokolenia duchownych decydentów przekonały się bowiem, że prezerwatywa nie musi iść w parze z lękiem o rodzicielstwo – może stanowić właśnie jej odpowiedzialny wyraz. Z kolei słowa o „byciu płodnym i rozmnażaniu”, na które przede wszystkim się powoływano, nie traciły na swojej wartości, bo płodność w sensie fizjologicznym pozostała niewzruszona. Uważał, że nie taka była intencja Stwórcy, by normować kwestię współżycia, ale by podzielić się z człowiekiem możliwością tworzenia kolejnych istnień.

Kontekst miał też znaczenie w obecnych debatach na temat in vitro, na którą to metodę Kościół patrzył coraz przychylniej, dochodząc do wniosku, że sztuczne zapładnianie komórek jajowych w przypadku osób, które w inny sposób nie mogą mieć dzieci, jedna po drugiej, tak by nie było potrzeby mrożenia żadnej, nie stanowi zaprzeczenia powstawania dziecka w wyniku miłości. Dzieło dające świadomie życie daje tym samym miłość, powtarzał często Michał, kiedy rozmawiali na ten temat z przyjaciółmi.

Przeszkadzało mu jednak, że wciąż nie zrewolucjonizowano podejścia do seksu przedmałżeńskiego i kwestii zamieszkania razem przed ślubem. Do tego dochodziła obowiązkowa piątkowa wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, którą fundował rodakom rodzimy episkopat. Skoro jest obowiązkowa, to ile w tym daru?

Kultura, w której się wychował, uważała to za kościelne relikty, Kościół traktował je jak relikwie. Nie przeszkadzało to jednak chłopakowi trzymać się blisko wiary katolickiej, której zasady uważał za możliwie najpełniejsze w drodze do zbawienia ze wszystkich możliwych. Jednocześnie dostrzegał też Boga w innych religiach. Każdy ma pewną liczbę narzędzi do posadzenia drzewa, uważał. Jedni posadzą roślinę gołymi rękami, inni zrobią to szybciej przy użyciu łopaty i specjalnej ziemi, ale wszyscy będą mieli sadzonkę w swoim ogródku.

Warszawa nie zmieniła zbytnio przybyszów z Opolszczyzny. Z każdym jazgotem pędzącego tramwaju szukali opozycyjnego szumu drzew. Na kilkadziesiąt zasłyszanych dzwonków, uruchomionych przez motorniczych, odpowiadali przynajmniej jednym spacerem w stronę kawałka zielonego. Trafiali raczej do pubów niż do klubów, co nie znaczy, że gardzili innymi przejawami kultury. Woleli po prostu tańczyć na wałach obok Wisły, pić piwo na murku Belwederu, a romantyzmu szukać w kinie czy – od wielkiego dzwonu – w teatrze.

Laura rok przed odebraniem drugiego już dyplomu przez Michała – tym razem z politologii – skończyła pielęgniarstwo. Miała już za sobą dwanaście miesięcy praktyki na oddziale położniczym. Chłopak był jednak przekonany, że jej powołaniem jest miotła i latanie, co miał w zwyczaju jej komunikować, ale kiedy zaczynała rzucać mu gniewne spojrzenia, za powód nieprzyjęcia Laury na ten kierunek podawał zbyt ambitną urodę.

Mieszkając w stolicy i dorabiając sobie to tu, to tam, udało im się nawet kupić swój pierwszy samochód. Był nim używany ford mate z napędem hybrydowym. Jako ludzie lasu i fani ekologicznych rozwiązań chcieli wtopić się w nowy trend niwelowania miastowego smogu. Ich pędzącą strzałę – jak ją nazwali – obserwował z zainteresowaniem cały rok prawników oraz politologów, kiedy Michał podjeżdżał na uczelniany parking. Niektórzy wręcz zdobywali się na odwagę i na głos zadawali pytanie: „Dlaczego ten samochód jest różowy?”. Odpowiedź była prosta i większość zapewne jej się domyślała. Laura tak postanowiła.

– Przepraszam, mała, byłem wczoraj potwornie skonany – tłumaczył zachrypniętym głosem dziewczynie, ledwo trzymając telefon w dłoni.

– Potwornie to się zachowałeś – odparła Laura.

– Mogę ci to jakoś wynagrodzić? – Michał imitował głos skruszonego dziecka.

– Chodź na spacer – zaproponowała rozkazująco.

– Przylecisz po mnie? – Laura oczami wyobraźni widziała wystrzeżone zęby chłopaka, gdy wypowiadał te słowa.

– Spadaj. Widzimy się tam, gdzie zawsze – rzuciła.

Michał wyczołgał się z łóżka, założył pierwsze lepsze dżinsy, jednak gdy wsunął jedną nogę do nogawki, zorientował się, że spodnie nie są jego. Znalazł więc własne, wyciągnął z szuflady świeżą bieliznę, obmył twarz i wyszedł z mieszkania na pół przytomny. Z ulicy Żytniej poszedł pieszo w stronę Powązek Wojskowych, tuż przed nimi odbił w lewo, zmierzając do niedużego lasku, gdzie często spotykali się z Laurą, by pospacerować. Chwilę musiał na nią poczekać, co nie było dla niego nowością. Po kilku minutach zjawiła się z miną słodko-kwaśną, przypominając bardziej sos z McDonalda niż stęsknioną kobietę.

– Nie myśl sobie, i tak jestem na ciebie zła.

– Jestem po studiach, na więcej zapisywać się nie zamierzam, więc też nie potrzebuję myśleć – odparł.

– Ach, przestań! Skończyło się życie Piotrusia Pana. Nadszedł czas, byś w końcu zastanowił się, co chcesz ze sobą dalej zrobić. – Laura rzadko miała kłopoty ze szczerością.

– Waham się pomiędzy kosmonautyką w NASA, Doliną Krzemową a organizowaniem eventów modowych w Mediolanie.

– Michał…

Zrobili już małe kółko w lesie, więc postanowili wyjść do cywilizacji, gdzie od razu dobiegły ich dźwięki pędzących samochodów. Skierowali się w stronę Powązek, żeby mimo wszystko znaleźć spokojne miejsce.

– Czuję, że coś jest nie tak – podjęła na nowo rozmowę Laura. – Ilekroć pytam cię o plany na przyszłość, uciekasz w żart. Kiedy zadaję pytanie, co będzie z nami, spotyka mnie cisza. Michał, czy ty w końcu dorośniesz? Nie można całe życie miotać się od przypadku do przypadku, żyjąc w świecie marzeń. Spójrz wreszcie na mnie i się obudź! – Przejeżdżający tir zagłuszył jej słowa. – Masz skończone dwa kierunki studiów. Jesteś nietuzinkową postacią z nieprzeciętną inteligencją. Czeka na ciebie dziewczyna, zdecydowana spędzić z tobą resztę swojego życia. A ty co? Nic! Boisz się odpowiedzialności, boisz się podjąć decyzję. Wiem, że gdybym ja zadecydowała, że bierzemy ślub, przystałbyś na to. Dlaczego? Na pewno nie z powodu własnej chęci, ale dlatego, że ktoś dokonałby za ciebie wyboru, co dalej masz robić…

– Uspokój się. – Złapał Laurę za ramiona. – To wcale nie jest tak, że nie potrafię podjąć decyzji. Jest zupełnie inaczej.

– Powiedz mi w takim razie, co zamierzasz zrobić ze swoim życiem i czy mam w nim miejsce? – zapytała.

– Poczekaj, aż dojdziemy na cmentarz, bo prawie w ogóle cię nie słyszę. – Michał dał sobie więcej czasu na przemyślenie, co tak naprawdę chce jej powiedzieć.

Po kilku minutach byli już przed wejściem, nieopodal którego stał wkomponowany w krajobraz kościół pod wezwaniem Świętego Karola Boromeusza. Zatrzymując się na krótko, by podziękować pani, która proponowała kupno kwiatów, ruszyli w labirynt alejek. Właściwie nigdy nie obierali na Powązkach żadnego celu. Lubili snuć się w ciszy, przerywanej tylko śpiewem ptaków, od czasu do czasu dając się zaskoczyć napotykanym nagrobkiem znanej postaci. Tyle historii wśród czterdziestu trzech hektarów, za każdym razem myśl ta zaskakiwała ich tak samo.

– Wydaje mi się, że wielu z nich żyje – przerwał w pewnym momencie ciszę Michał.

– Jak to? – zdziwiła się Laura.

– Nie jestem tak naiwny, żeby wierzyć, że wszyscy leżący tutaj zmarli byli zasłużonymi osobami. Niektórzy po prostu byli „dobrze urodzeni”, a żyli różnie. Wydaje mi się jednak, że większość i tak trafiła do nieba – odparł, czując dziwną pewność w sobie. – A tam już są równi sobie.

– Wątpię – powiedziała lekko zażenowana dziewczyna. – Gdyby tak było, nie miałyby znaczenia uczynki czy sprawiedliwość. Każdy dostawałby się za bramę świętego Piotra bez względu na to, jak żył.

– Tu nie chodzi o niedocenianie roli sprawiedliwości. – Michał spojrzał Laurze głęboko w oczy. – Myślę raczej o miłosierdziu. Każdy, kto naprawdę żałuje, ma szansę na szczęście w niebie. Zresztą nie tylko tam, bo na ziemi również. Wszystko sprowadza się do tego, żeby niwelować to, co stoi na przeszkodzie do kochania. Kochania Boga i ludzi.

– Ja widzę to trochę inaczej. Miłosierdzie owszem, ale do czasu. Jeśli ktoś żyje, jakby Boga nie było, to czemu nagle ma zasłużyć na niebo? – zapytała retorycznie, dając sygnał, że nie chce dłużej kontynuować tego tematu.

– Jeśli więc umrę, to mam takie samo prawo leżeć na Powązkach jak Agnieszka Osiecka czy Hugo Kołłątaj? – rozluźnił atmosferę Michał.

– Nie, bo nie potrafisz nawet oświadczyć się swojej dziewczynie! – Otworzyła szeroko oczy, zaskoczona, że to powiedziała. W nie mniejszym szoku był Michał, który natychmiast się zatrzymał.

– O jakich oświadczynach ty mówisz?

– Jesteśmy już tyle lat razem, w końcu oboje przestaliśmy studiować, co nam stoi na przeszkodzie? – W tym momencie Laurze było już wszystko jedno. – Nie mogę dłużej czekać. Po prostu nie mogę.

– Przykro mi… – odparł chłopak i po chwili milczenia dodał: – Laura, kocham cię. Ale nie wiem, czy mimo wielu lat bycia razem za bardzo się nie śpieszymy. Zamieszkajmy razem, oswój się z życiem zawodowym, daj mi czas na znalezienie pracy…

– Dziękuję, ja już jestem oswojona z pielęgniarstwem – żachnęła się dziewczyna. – To ty nie wiesz, czego chcesz od życia. To ty będziesz się teraz miotał od zajęcia do zajęcia, przeżywając te swoje przygody. Kiedy będziesz ślęczał z głową w chmurach, ziemia zacznie ci spieprzać spod nóg, a wtedy zamachasz nogami jak Flinston. Zresztą wiele masz z nim wspólnego, ty niedojrzały, egoistyczny, hedonistyczny, emocjonalny troglodyto!

– Dobrze, chcesz to zakończyć? – zapytał Michał.

– Co? – Laurę zamurowało.

– Nie chcę cię hamować, skoro masz jasno określone plany na przyszłość. Ja niestety jeszcze ich nie mam, więc nie będę robił tobie przykrości. – Chłopak sam nie wiedział, czy bardziej był zły, czy raczej poczuł ulgę.

– Dzięki, chyba to potrzebowałam usłyszeć – odparła Laura i momentalnie zaszkliły jej się oczy. Chłopak próbował ją przytulić, ale zrzuciła jego rękę, po czym skręciła w inną alejkę. – I choćbyś pistoletem zaszedł mi drogę, powrotów nie będzie – zanuciła i odeszła.

Michał stał jeszcze chwilę, patrząc na znikający zarys jej postaci. Nawet nie zauważył, kiedy z pięknej pogody zrobiło się zachmurzone niebo i zaczął kropić deszcz. Emocje miały z niego zejść dużo później – przy kolejnej butelce heinekena w towarzystwie Pawła i Wojtka. Jednak już teraz wiedział, że postąpił słusznie. Naprawdę kochał Laurę, lecz nie mógł jej dać tego, czego oczekiwała od niego. Miał inne plany. Przynajmniej tak powtarzał sobie, wracając do mieszkania.

– Wiem, co chcę zrobić ze swoim życiem.

ROZDZIAŁ IIIECHO W GROCIE

Snuł się jeszcze jakiś czas po mieście, zanim dotarł do mieszkania. Głowa mu lekko pulsowała. Będąc już pod blokiem, przysiadł na ławce – chciał jeszcze chwilę pomyśleć. Dopadły go wyrzuty sumienia. Nie tyle z powodu podjętej spontanicznie decyzji, na którą składały się pomniejsze szczegóły poprzednich miesięcy, ile przez sprawienie Laurze przykrości.

Zawsze powtarzałem kumplom, załamanym po nieudanych związkach, że nie można być z kimś jedynie z powodu strachu przed skrzywdzeniem drugiej strony. To nie jest powód do kontynuowania intymnej relacji, ale najlepszy dowód na to, żeby odejść. Teraz sam znalazłem się w takiej sytuacji i nie jestem już taki mądry.

Przekraczając próg mieszkania, znalazł Wojtka i Pawła mniej więcej w takiej samej pozycji, jaką zaszczycili go podczas jego wyjścia. Różnica była taka, że teraz mieli otwarte oczy, a telewizor pokazywał z prędkością dźwięku kolejne klatki zaadaptowanego ze Stanów Zjednoczonych reality show, w którym popularni ludzie okładali się na ringu z innymi popularnymi ludźmi.

– Dobra, podnoście wasze szanowne miejsca, gdzie plecy tracą szlachetną nazwę i ruszamy gdzieś się napić – zagaił dziarskim tonem.

– Zwariowałeś? Po wczorajszym? – rzucił gniewne spojrzenie Wojtek.

– Kiedy ruszamy? – zapytał Paweł, podnosząc się energicznie z tapczanu.

Ta scena nawet rozbawiła Michała. W gruncie rzeczy dobrze mieszkało mu się z Wojtkiem i Pawłem, mimo że rzadko sprzątali po sobie. Bawiły go dialogi kumpli, rodem z amerykańskich filmów, gdzie trzech przyjaciół „na całe życie” dowala sobie przy byle okazji, by następnie na kolejnych licznych imprezach bez mrugnięcia okiem siebie bronić.

Paweł był typem zabawnego lekkoducha. Takiego, który dużo mówił, co dla płci pięknej byłoby odpychające… Mimo tego jakimś cudem nie umiał odpędzić się od adoratorek. Z pewnością nie przeszkadzała mu w tym bollywoodzka uroda bruneta z białymi zębami. Natomiast obce były dla niego takie terminy, jak obowiązek czy odpowiedzialność, z taktownością również nie szło mu najlepiej.

Wojtek był charakterologicznym przeciwieństwem Pawła. Żył statycznie, z głową na karku i zawsze miał na wszystko radę. Na wszystko – od doradzania w ubiorze na wyjścia garniturowo-kulturalne, po sprzedawanie kulinarnych przepisów dla przyszłych mamusiek. Podobnie jak Pawła, dziewczyny go lubiły. Różnica polegała na tym, że tylko lubiły. Był zbyt kochliwy, za mało szanował siebie. Długowłose, silne osobowości zawczasu potrafiły to dostrzec, podporządkowując go sobie szybko, a następnie odstawiały w kąt jak przebitą piłkę, z tłumaczeniem, że je skrzywdził, bo za mało się starał. On w to wierzył.

– Coś się stało, Michałku? – zapytał z autentyczną troską, wciskając mu palec między żebra. Chłopak podskoczył.

– Nie jesteśmy już razem z Laurą.

Cisza.

– Niemożliwe! – krzyknęli w tym samym momencie współlokatorzy. – Żartujesz? – dopytał Paweł.

– Nie żartuję, ale nie chce mi się teraz kontynuować tego wątku. – Michał przyłożył sobie palec do ust, uprzedzając falstartowy grad pytań. – Pogadamy w Grocie.

Kilka chwil później albo kilka dłuższych chwil później, bo Wojtek musiał ułożyć włosy, a Michał postanowił wziąć prysznic, cała trójka siedziała już w tramwaju, sunąc w stronę Starego Miasta. Mało się do siebie odzywali. Wojtek i Paweł nie wiedzieli, jak mają zachować się w takiej sytuacji. Sami byli w szoku, bo żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że taka przykładna para może się kiedykolwiek rozejść. W ich mniemaniu prędzej ten dziewiętnastowieczny tramwaj zamieniłby się w amfibię i popłynął po Wiśle, niż Laura rozłączyłaby się z Michałem.

Po około pół godzinie spacerowali już wzdłuż Barbakanu. Minęli kościół dominikanów przy ulicy Freta i doszli na Pieszą, gdzie mieścił się pub Grota.

Knajpka została otwarta, gdy byli na pierwszym roku studiów. Każdy próbował odnaleźć się w stolicy – pomagały w tym wypady na imprezy. Grota wydawała się idealna, bo od początku jej istnienia zbierało się tam takie samo towarzystwo. Część stałych bywalców stanowili metale, którzy zawsze puszczali swoją muzykę z maszyny grającej. Chłopcy dobrze się z nimi dogadywali, bo – jak mówili – subkultura ta słynie z inteligencji i niewybrednych żartów. Kolejnymi ekipami były grupy starych przyjaciół z kategorii trzydzieści pięć plus, którzy całe życie mieli jedną paczkę, a nowo otwarta knajpka przypominała im czasy odległe. No i studenci, próbujący często udawać bardziej dorosłych, niż byli. Przebywanie w takim towarzystwie w undergroundowym pubie, będącym w opozycji do hipsterskich barów na placu Zbawiciela, wzmacniało w nich poczucie wyjątkowości.

Michał zamówił każdemu po piwie. Zeszli do piwnicy, gdzie mimo popołudnia impreza już się rozkręcała. W tym miejscu nie oznaczała ona przeplatającego się z muzyką niewyraźnego głosu DJ-a, ale głośno rozmawiające towarzystwo.

– O co więc poszło między wami? – odważył się zapytać Wojtek, kiedy usiedli już przy ostatnim wolnym stoliku w kącie sali.

– O to, że ja nie znam życia, a ona myśli, że je zna – odparł Michał.

– Nie rozumiem.

– Mam dopiero dwadzieścia pięć lat i czuję, że nie przeżyłem jeszcze wszystkiego, co przeżywa człowiek decydujący się na małżeństwo – zaczął tłumaczyć spokojnym głosem. – Laura ma lat tyle samo i wydaje się jej, że przeżyła już wszystko. Albo po prostu wystarczy jej to, co za nią, a to ja jestem niedojrzały… W każdym razie rozjeżdżanie się naszych wizji dalszej drogi trwa już od jakiegoś czasu. Dzisiaj nastąpiła kulminacja. Chyba oboje zdaliśmy sobie sprawę, że różnimy się zbyt mocno.

– Powiedziała, że chce wyjść za ciebie? – odezwał się w końcu Paweł, sylabizując każde słowo, jakby jego mózg miał chwilowe przerwy w dostawie prądu.

Jakiś długowłosy quasi-kulturysta w koszulce Iron Maiden postanowił włączyć maszynę grającą. Nie zorientował się jednak, że kolega zrobił mu kawał, ustawiając wcześniej najnowszy utwór Ariany Grande. Sala wybuchnęła śmiechem, więc Michał musiał mówić głośniej.

– Zasugerowała to wyraźnie. A ja nie jestem gotowy na taki krok.

– I co teraz będzie? – zapytał Wojtek.

– Nic. Pewnie na początku będzie ciężko, ale potem jakoś zrozumiemy siebie nawzajem i zaczniemy żyć w zgodzie. Znacie przecież schemat. – Machnął ręką świeżo upieczony singiel, udając, że trudności rozstania go nie dotyczą, a wszystko jest proste jak kij. Kolegów jednak nie nabrał.

– Jasne – odpowiedział ironicznie Wojtek. – Powiem ci tak, synku… Szybko pożałujesz tego, co zrobiłeś.

– Być może. Napijmy się, ok? Nie chce mi się już o tym gadać. Potrzebuję się teraz zresetować.

– Jak wolisz, chociaż szkoda mi Laury. Ja na twoim miejscu…

– Wojtek, nie wiesz, co zrobiłbyś na moim miejscu. I trzymam kciuki, żebyś w końcu miał szansę zmierzyć się z takimi dylematami.

– Przeginasz – wtrącił się Paweł.

– Dobra, przepraszam. Ale nie gadajmy już o tym, ok?

– Wypijmy zatem za znalezienie szczęścia tam, gdziekolwiek go będziesz teraz szukał – powiedział Wojtek, nieco obrażony.

Stuknęli się kuflami ze złocistym napojem, a Michał powiedział coś, co początkowo chciał zostawić tylko dla siebie.

– Nawet wiem, gdzie je znajdę.

Przez następne kilka piw koledzy wypytywali Michała o tajemniczy pomysł na życie. Początkowo próbował wymijać temat, ale w końcu trunek zrobił swoje. Język zaczął mu się rozluźniać, a jego plan wydawał mu się coraz bardziej realny. Teraz był już pewien, że go zrealizuje i nic nie stanie mu na drodze. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że rano skończą się wszystkie supermoce, które teraz umiejscawiają go w roli hollywoodzkiego bohatera, skaczącego z płonącego budynku, a odwaga zamieni się w lęk. Mimo tego był pewien, że stan pewności, w jakim trwa, nie minie. Jakim cudem człowiek kolejny raz nabiera się na to samo? – zapytał w myślach sam siebie.

W przeciwległym kącie sali dostrzegł patrzącego się na niego chudego metalowca z długimi, czarnymi włosami. Spoglądał na Michała uważnie, a w jego oczach było coś złowrogiego. Chłopak widział to doskonale, mimo dzielącej ich sporej odległości jak na piwniczny lokal i spore przyciemnienie. Metalowiec miał na piersi dużo srebrnych wisiorków, przymocowanych do rzemyków. Przedstawiały one różne mroczne symbole. Gdyby nie oplatająca nadgarstek czerwona nić kabały, od razu pomyślałby, że są pseudo-satanistyczne. Pseudo, bo większość entuzjastów tej subkultury traktowała demoniczne znaki jak performance własnych osobowości, nie przywiązując większej wagi do ich znaczenia.

– Chociaż z kabałą też nigdy nie wiadomo… – powiedział cicho Michał.

– Co powiedziałeś? – zapytał Wojtek.

– Nic, nic, zamyśliłem się – odparł Michał, zaskoczony, że wypowiedział wcześniejsze słowa na głos.

– Mówisz więc, że chciałbyś w przyszłości otworzyć kancelarię radcy prawnego? – podjął na nowo temat Paweł.

– Tak – odpowiedział Michał, czując ciągle na sobie wzrok długowłosego mężczyzny. – Dlatego właśnie postanowiłem wybrać się na aplikację. W przeciągu kilku dni złożę papiery w Okręgowej Izbie Radców Prawnych i we wrześniu przystąpię do egzaminu.

– Nie boisz się, że nie zdasz i będziesz miał rok w plecy? – zapytał Paweł.

– Jeśli nie zdam, to pójdę do jakiejś pracy i będę próbował w następnym roku. Mam trzy lata od czasu ukończenia studiów, żeby dostać się na praktyki…

– A nie pięć? – wtrącił się Wojtek.

– Nie, dwa lata temu zmienili ten przepis – odparł Michał. – Prawo było trzecim najczęściej studiowanym kierunkiem w naszym kraju, przez co na rynku zrobił się ścisk. Gęsta konkurencja powodowała niższe zarobki w kancelariach. Prawnicy nie mogli na to pozwolić. Wyczekali więc dobrego momentu, kiedy stanowisko ministra sprawiedliwości zajął przychylny im człowiek i zamknęli na nowo branżę prawniczą na ludzi bez znajomości czy niespecjalnie wyróżniających się. Summa summarum do szkół przyszłych radców, adwokatów czy notariuszy znowu zaczęli trafiać w większości adepci z prawniczych rodzin. Jednym z takich przepisów, które mają utrudniać dostęp do zawodu, jest właśnie zmniejszenie możliwych podejść do egzaminu na aplikację. Minął rok, od kiedy skończyłem studia, więc zostały mi jeszcze dwie szanse. Dam radę.

– Nawet przy tak hermetycznym środowisku i rygorystycznych warunkach? – zapytał Wojtek, chociaż znał odpowiedź na to pytanie. Wiedział, że siedzący naprzeciwko niego prawnik-politolog jest nadzwyczaj inteligentną bestią.

Michał zgodnie z założeniem Wojtka tylko się uśmiechnął.

– A to nie jest trochę tak, że aplikacja przedłuża ci niezobowiązującą młodość? – zapytał Wojtek, spoglądając współlokatorowi w oczy.

Michał poczuł głębokie ukłucie w niezlokalizowanej części klatki piersiowej. Oburzył się, że ktoś mógł w ogóle coś takiego pomyśleć. Tym samym odrzucał od siebie myśl, że jest w słowach Wojtka ziarenko prawdy, a może nawet ziarno.

– Przedłuża młodość? – odparł podniesionym głosem. – Przecież aplikacja to stracona młodość, ciężka harówa. Jakbym chciał przedłużyć sobie żywot studenta, zacząłbym trzeci kierunek, a na utrzymanie zarobiłbym, pracując jako kelner w jednej z restauracji, oferujących elastyczny czas pracy.

– Tak, oraz miłą i przyjazną atmosferę – wtrącił Wojtek.

– Nie wierzycie mi? – W Michale wzbierała coraz większa złość.

– Tu nie chodzi o to, gdzie byś dorabiał, a gdzie nie, ani jak ciężka harówa jest na aplikacji – odpowiedział Wojtek – ale o prawdziwy powód podjęcia takiej decyzji. Oboje wiemy, że jesteś najbardziej ogarniętym człowiekiem z naszej trójki i spośród większości matołów żłopiących piwo w tej sali, którzy piastują ważne stanowiska w bankach, korporacjach czy urzędach. Masz jednak przynajmniej jedną poważną wadę, utrudniającą ci życie – uciekasz od wszelkiej odpowiedzialności.

Michał ściskał pod stołem dłoń w pięści.

– Spokojnie, nie denerwuj się, nie prawię ci morałów, żeby ci dosrać. Jestem twoim kumplem, a kumple mówią sobie prawdę – kontynuował przyjaciel. – Spójrz na wszystko spokojnie i rzeczowo. Laurę odrzuciłeś, bo zaczęła coraz śmielej mówić o ślubie, tak?

Michał milczał.

– Na aplikację też nie idziesz z powodu każdorazowo tworzących się maślanych oczu, gdy widzisz drukujące się ustawy i wiesz, że będziesz mógł je sobie poczytać zamiast porannej gazety. Zawsze przecież mówiłeś, że na prawo trafiłeś przypadkiem i w ogóle ci się ono nie podoba. Skończyłeś ten kierunek jedynie z poczucia przyzwoitości. Szkoda ci było czasu wpompowanego w tę inwestycję. I co, nagle coś się odmieniło? Nie. Po prostu jesteś po studiach i musisz już wybrać ścieżkę zawodową, nie ma innego wyjścia. Postanawiasz więc pójść na kompromis z losem i obierasz drogę, dzięki której może trochę popracujesz, ale jednocześnie będziesz miał nadal sporo luzu. Od kiedy pamiętam, byłeś doskonałym dyplomatą, takie też podejmowałeś decyzje. Laura przyśpieszyła tylko tę konkretną. Nie pokażesz jej przecież, że miała rację, mówiąc o twoim lęku przed odpowiedzialnością.

Niewidzialny sztylet, wbijający się w serce i docierający do płuc, powstrzymując na chwilę oddech – to czuł Michał, kiedy Wojtek skończył mówić. Był w zbyt wielkim szoku, żeby od razu rzucić ripostą, a jednocześnie na tyle opanowany, by w głębi duszy nie przyznać mu racji. Postanowił jednak bronić twierdzy swojego zdania, żeby nie okazać słabości. Nie zawsze liczy się prawda, gdy w grę wchodzi duma.

– Ciekawa diagnoza, panie psychologu – rzucił po chwili – ale muszę pana zmartwić. Jest mylna. Chcę kontynuować ścieżkę prawniczą, bo patrzę na swoją przyszłość do bólu pragmatycznie. Minęły już czasy, kiedy idealistycznie spoglądałem w przyszłość, wyobrażając sobie siebie jako prezydenta Polski albo popularnego podróżnika, prowadzącego program kulinarny na żywo z Madagaskaru. Nie chcę być radcą prawnym, ale wiem, że zawód ten przyniesie mi pieniądze i stabilizację, zaś hobby zawsze mogę uprawiać po pracy. – Z każdym kolejnym argumentem stawał się coraz pewniejszy, co dało się wyczuć również w tembrze głosu. – Klasyk mawiał kiedyś: „Nie chcem, ale muszem”, prawda? Ja mam podobnie. To samo tyczy się Laury. Kocham ją najmocniej na świecie, ale jednocześnie do tego świata ciągnie mnie nieznana siła. Nie chciałbym, żeby coś nas potem zaskoczyło w małżeństwie. Ona nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Kto więc okazuje się bardziej dojrzały?

Paweł pokiwał głową, ale Wojtek nie wydawał się przekonany. Postanowił jednak nie kontynuować wątku, bo wiedział, że zmierza donikąd. Skwitował wypowiedź tylko jednym słowem.

– Racjonalizacja.

– Możesz myśleć, co chcesz – odparł Michał. – Lepiej od ciebie potrafię ocenić własne wnętrze.

– Dobra, chłopaki – przerwał Paweł – idę po następną kolejkę. Wojtek, dasz radę jeszcze czy znowu będziesz udawał intelektualistę, zażenowanego ilością wchłoniętych procentów do krwi?

– Spadaj – rzucił Wojtek.

Michał wyszczerzył zęby do przyjaciół i popatrzył w kąt sali. Metalowca już nie było.

Musiało minąć dobrych kilka godzin, zanim Michał naprawdę się rozluźnił. Grota była czynna do ostatniego klienta, co w praktyce często oznaczało piątą, a nawet szóstą rano. I tym razem nic nie wskazywało na to, że barmani i kelnerki pójdą spać wcześniej.

Paweł i Wojtek zaczęli coraz śmielej komentować otaczające ich stoliki, pełne koneserów trunków. Szczególnie zwracali uwagę na damską część towarzystwa, która z czasem coraz szerzej się do nich uśmiechała. Przynajmniej tak im się zdawało. Michał, widząc to, przewracał oczami.

– Weź się wyluzuj – powiedział do niego Wojtek. – Jesteś teraz wolnym, jak wypuszczony z więzienia skazaniec, człowiekiem. Korzystaj z tego, baw się. A jeśli nie chcesz, to mała strata. Przynajmniej nikt nie będzie robił nam konkurencji.

– À propos, co zrobiłeś z samochodem, który kupiliście z Laurą na spółę? – zapytał na wpół świadomy Paweł.

Chciał odpowiedzieć, że odda go Laurze, nie będzie przecież jeździł różowym, ale chłopaki od razu odwrócili się w stronę dziewczyn, więc wziął piwo i podszedł do maszyny grającej. Był już znaną z widzenia postacią w Grocie, do tego puszczał akceptowalną przez wszystkie grupy muzykę, dlatego nikt nie zwracał na niego większej uwagi.

Wrzucił do maszyny pięć złotych, co dawało mu możliwość wybrania pięciu piosenek, plus dwie bonusowe. Zaczął utworem, który zawsze inicjował swoje show – Shook Me All Night Long AC/DC. Kiedy w eter wypuściły się pierwsze nuty, docierając z kilkusekundowym opóźnieniem do stępiałych od alkoholu głów metalowców, od razu poszybowały w górę podniesione kciuki. Michał następnie wybrał Secrets starej grupy One Republic, by dodać na koniec polski rock and roll, odradzający się w kraju na wzór ciągle wracającej mody na spodnie dzwony.

Chwilę stał przy maszynie, zastanawiając się, czy dorzucić jeszcze kilka monet, tym samym rozszerzając playlistę. Zawsze musiał stawać w szranki do tej nierównej walki i zawsze przegrywał. Tak też się stało tym razem. Sięgnął więc do kieszeni, gdzie walało się kilka dwuzłotówek i pchnął je w otwór na monety. Gdy zaczął myśleć, jaki utwór wybrać z gąszcza płyt, poczuł na swoim barku dotyk. Już chciał powiedzieć „przepraszam”, kiedy obracając się, dostrzegł obok siebie postać poprzednio obserwującego go faceta. Aż podskoczył z wrażenia, jak gdyby był zwierzyną łowną, która spostrzegła, że myśliwy ją zauważył. Mężczyzna wpatrywał się w niego z surową miną, niemal nie mrugając powiekami.

– Nie bój się – odezwał się po chwili długowłosy mężczyzna. Jego głos brzmiał barytonowo, co jeszcze bardziej dodawało powagi sytuacji. – Puszczasz bardzo dobrą muzykę. Już któryś raz obserwuję, jaki masz styl.

Michał stał przerażony, nie wiedząc, czy facet mówi szczerze, czy jest to niewinny small talk, który na filmach gangsterskich zawsze stanowi wstęp do groźby, pobicia albo morderstwa.

– Ja… dziękuję – wycedził.

– Spokojnie. Wiem, że wyglądam jak Dark Vader, śpiewający w Operze Leśnej, który w wolnych chwilach pożera dziewicze koty, ale przyszedłem zwyczajnie pogadać. Potem cię zjem.

Dopiero w tej chwili Michał odzyskał grunt pod nogami, lecz nadal nie wiedział, czego ma się spodziewać.

– Musisz być równym gościem – kontynuował metalowiec. – Mam na imię Artur i przez przypadek usłyszałem, o czym rozmawiałeś ze swoimi kumplami. Przepraszam, normalnie tego nie robię, ale rzadko spotykam prawnika i politologa w jednym, który nie ma jeszcze pracy i przesiaduje w knajpie.

– Sorry, ale ja ciebie nie kojarzę – odpowiedział Michał.

– Nie szkodzi. Zapewne nie kojarzysz żadnego z nas. Wiesz tylko, że w tamtym kącie siedzą metalowcy. Wszyscy wyglądamy podobnie – mamy długie, zazwyczaj czarne włosy, tego samego koloru ubiór i równie ciemne dusze, które odstraszają resztę towarzystwa. Często tutaj przesiaduję i nie raz już cię widziałem.

Michał zauważył, że jego rozmówca bawi się czerwoną nitką, którą przeciągał po nadgarstku do przodu i do tyłu.

– Patrzysz na sznureczek, chroniący mnie przed urokami Złego Oka? Spokojnie, mimo natury golema z kamienistego lasu nie zwariowałem. To pamiątka po mamie, która kiedyś przypinała mi sznureczek do wózka, a potem do plecaka, wierząc, że zapewni mi bezpieczeństwo. Ja nigdy nie wierzyłem w ten zabobon. Noszę go z sentymentu, podobnie jak większość Polaków jeździ z różańcem przywieszonym na lusterku samochodu, bo kiedyś byli w kościele i taki dostali. Wierzysz w Boga?

– Wierzę. Jestem katolikiem – odparł Michał.

– Jesteś więc pewien, że zasługujesz na miano katolika? – zapytał Artur, mrużąc oczy.

Michała przeszył dreszcz zażenowania.

– O co ci chodzi? – wyrzucił z siebie pytanie przez zaciśnięte zęby.

– Ej, spokojnie! – Artur podniósł ręce w przepraszającym geście. – Tylko żartowałem. Sam też nie jestem ortodoksyjnym ateistą – uśmiechnął się. – Ludzie ciągle zadają mi to pytanie, byłem ciekaw, jak ty na nie odpowiesz. Ale zostawmy ten temat, bo mam dla ciebie inną propozycję.

Ciśnienie spadło.

– Jaką? – zainteresował się Michał.

– Co byś powiedział na pracę w kancelarii premiera?

Ciśnienie wzrosło.

– O czym rozmawiałeś z tą reinkarnacją Czarnego Pana? – zapytał Paweł, próbując utrzymać równowagę na krawężniku. Chwilę wcześniej zeszli schodami z placu Zamkowego, zmierzając w stronę tramwaju. Już zaczynało się robić jasno.

– Zaproponował mi pracę – odparł Michał.

– Co?! – krzyknęli chórem koledzy.

– No podszedł do mnie i po krótkiej rozmowie stwierdził, że sprawiam dobre wrażenie, więc chce mi załatwić pracę. Co w tym dziwnego? Wam nikt na każdej imprezie nie proponuje jakiegoś zajęcia? Dlatego wylegujecie się do popołudnia…

Wojtek i Paweł popatrzyli na siebie, po czym wybuchli śmiechem, który w Michała głowie wywołał wspomnienia, kiedy razem z Laurą i całą paczką przesiadywali niemal codziennie na wałach. Ciekawe, co ona teraz robi… – pomyślał. Zapatrzył się na światła latarni, oświetlające przejazd podziemny.

– Ale… jaką pracę? – wybełkotał Wojtek, gdy wreszcie udało mu się przestać śmiać.

– Stażysty w Centrum Informacyjnym Rządu – odpowiedział spokojnie Michał.

– Że co?! – ponownie krzyknęli symultanicznie współlokatorzy, aż czekający obok na tramwaj mężczyzna wybudził się z pijackiego letargu. – Co to jest Centrum Informacyjne Rządu? – zapytał Paweł.

– Mówiłem wam już, żebyście zamknęli kiedyś książki z automatyki czy zarządzania i zaczęli interesować się tym, co dzieje się dookoła – powiedział chłopak. – Centrum Informacyjne Rządu przynależy do kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Paweł zmarszczył brwi, co mogło świadczyć o niezrozumieniu.

– Premiera – wyjaśnił szybko Michał. – Generalnie podlega rzecznikowi prasowemu rady ministrów, ten z kolei odpowiada przed premierem. Rozumiecie?

Koledzy pokiwali głowami, ale Michał nie był pewien szczerości tego gestu.

W tym momencie nadjechał niemal pusty tramwaj, który miał ich zawieźć do centrum. Stamtąd chcieli się przesiąść do kolejnego, jadącego w stronę Woli. Po chwili udało im się wcisnąć w małe siedzenia.

– Jak już usiadłem, to nie wstanę – wypowiedział prawdopodobnie ostatnie słowa w swoim życiu Paweł. Przynajmniej tak mu się zdawało.

Wojtek popatrzył na niego z wyrzutem, po czym skierował głowę w stronę Michała, który siedział za nim.

– Co miałbyś robić w tej kancelarii, centrum czy jak to się tam nazywa? – zapytał.

– Pierwsze pytanie brzmi: czy ja w ogóle chciałbym pracować w CIR-ze? – odpowiedział Michał.

– A czemu miałbyś nie chcieć? – zdziwił się Wojtek.

Paweł zdążył już zasnąć, wydając z siebie lekkie pomruki.

– Choćby dlatego, że to jest staż – odparł Michał. – Na stażu dostajesz prawie tysiąc dwieście złotych na miesiąc. Gruby pieniądz, co? Poza tym zbyt długo studiowałem politologię i obserwowałem politykę, żeby chcieć w niej uczestniczyć. To świat wyodrębnionych grup, wobec których musisz być lojalny. Nawet jeśli się z czymś nie zgadzasz. Codziennie podejmujesz czarno-białe decyzje, bo w polityce nie ma odcieni. Wszystko musi być klarowne – albo jesteś za, albo przeciw. Do tego dla słupków sondażowych i elektoratu często musisz kłamać. Odgrywasz więc rolę kogoś, kim nie chciałbyś być. Taka jest cena władzy… Poza tym obcy facet proponuje mi z miejsca pracę. Czy to normalne?

– Normalne to nie jest. Ale w sumie… Przecież ty masz być jedynie stażystą, który prawdopodobnie będzie parzył kawę, o ile okaże się to prawdą. Od czasu do czasu może rzucą ci napisanie jakiegoś prostego pisma, adresowanego do pokoju obok – powiedział Wojtek.

Mijali właśnie z lewej Ogród Saski i już widzieli przed sobą oświetlony Pałac Kultury i Nauki. Paweł zachrapał.

– Na początku pewnie tak, ale nigdy nie wiesz, gdzie trafisz potem – odpowiedział Michał. – Z kolei teraz mam konkretny plan na przyszłość, związany z aplikacją. Jeśli będę miał trochę szczęścia, a coś czuję, że tak właśnie będzie, to załapię się na praktykę w kancelarii, gdzie zarobię trzy razy więcej. Poza tym czeka mnie pewny zawód. A w polityce nigdy nic nie wiadomo.

– Sorry, że ci to mówię, ale nie pasujesz mi na prawnika – stwierdził Wojtek. – Nie w tym sensie, że nie poradziłbyś sobie. Poradziłbyś. Ale prawo skończyłeś trochę z przymusu, żeby zostawić sobie zawodową furtkę, gdyby nie udało ci się znaleźć ekscytującego zajęcia. Już na trzecim roku wiedziałeś, że praca w kancelarii nie jest dla ciebie. Czemu chcesz teraz związać swoją przyszłość z kodeksami i przepisami? Powiem tobie, dlaczego tak się dzieje. Bo droga do bycia prawnikiem wydaje się dla ciebie prosta i zrozumiała. Wybierasz bezpieczniejszą opcję. Na stażu u premiera…

– Następny. U rzecznika prasowego rady ministrów…

– Jeden pies. Na stażu u polityka musiałbyś się wykazać bardziej niż w kancelarii, gdzie twój opiekun raczej trzymałby cię trzy lata, dopóki nie skończyłbyś szkoły. Dodatkowo w jeden dzień w tygodniu miałbyś zajęcia, podczas gdy staż weryfikowałby twoje postępy na bieżąco. Szczególnie w takim miejscu. Nieźle sobie radzisz – zostajesz, coś nie idzie – dziękujemy. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że ty podołałbyś temu zadaniu. Wiem, że interesujesz się polityką, jakkolwiek by cię denerwowała. Masz predyspozycje. Wolisz jednak bezpieczny pragmatyzm od niepewnej pasji.

W tym momencie tramwaj dojechał na miejsce. Chłopcy szybko obudzili Pawła, który jednak nie do końca zregenerował siły, więc musieli mu pomóc wyjść na zewnątrz. Z ulicy Marszałkowskiej zeszli pod ziemię.

– Może starym zwyczajem skoczymy do Maka na śniadanie? – zagaił Paweł.

Poszli więc w stronę tzw. patelni, pełniącej rolę placu-skrzyżowania. Stamtąd skierowali się na drogę prowadzącą do Dworca Centralnego. Lekki chłód nadchodzącego poranka oziębiał ich osłabione ciała. Ludzi, jak zawsze w tym miejscu, było sporo. Biegli z metra do pociągu, z pociągu do tramwaju, nie zauważając siebie nawzajem. Po lewej stronie stała zamknięta budka z kebabem, która dla Michała była nie mniejszym pomnikiem historii od znajdującego się naprzeciwko Pałacu Kultury i Nauki.

Chłopaki, mijając po prawej Salę Kongresową, po chwili znaleźli się na Dworcu Centralnym. Wczołgali się na piętro, trafiając do McDonalda. Kilka chwil upłynęło, zanim synapsa powiadomiła pozostałe członki ciała, że są głodne. Zamówili bułki z mięsem, bekonem oraz jajkiem, po czym powędrowali do najbliższego stolika, zatapiając zęby w śniadaniu. Paweł w końcu doszedł do siebie.

– Coś opowiadałeś o jakiejś pracy? – zapytał Michała.

– Dyskutowaliśmy o tym w tramwaju i na pewno nie będziemy się powtarzać – wtrącił się Wojtek.

– No dobra. Powiedz mi chociaż, czym właściwie miałbyś się zajmować u tego premiera? – Koledzy ledwo zrozumieli Pawła, który nie robił sobie nic z faktu, że trochę bełkocze.

– Po pierwsze, jak mówiłem Wojtkowi, w ogóle nie zamierzam tam pracować – odpowiedział Michał, próbując przekonać przede wszystkim samego siebie. Starał się nawet nie dopuszczać myśli, że propozycja Artura, tajemniczego faceta z pubu, wywołała w nim pewien entuzjazm. – Jeśli jednak chcesz wiedzieć, czym miałbym się zajmować w CIR-ze, to proszę bardzo. Byłbym miłym panem tworzącym poranny przegląd prasy. Z tą różnicą, że nie siedziałbym na rogu Marszałkowskiej i Hożej z kamerą przed sobą i ciastkiem na stole. Zapierdzielałbym od bladego świtu, żeby sprawdzić, czym żyją media danego dnia, a potem zapewne przedstawiał raport rzecznikowi prasowemu rządu, który niósłby go na biurko premiera. Resztę dnia, nocy zapewne też, spędzałbym na mozolnym monitorowaniu mediów, oglądając wszystkie programy – od TVN24, przez obrady Sejmu, na programach kulinarnych z udziałem polityków skończywszy. Wszystko, by alarmować w razie potrzeby pracodawcę i prognozować najbliższy czas.

– Megaciekawa praca! – zachwycił się Paweł.

– Jak dla kogo – odparł Michał, chociaż ciężko było mu ukryć ekscytację. Praca rzeczywiście nosiła znamiona wyzwania, co kusiłoby niejednego politologa. Nawet dziennikarze z wieloletnim stażem rzucali żurnalistykę, gdy tylko nadarzyła się okazja objęcia etatu w takim miejscu.

– Ale zaraz… Nie zdziwiło cię, że obcy typ proponuje ci w knajpie pracę? Przecież on prawdopodobnie jutro się przebudzi i jeśli w ogóle będzie pamiętał rozmowę z tobą, stwierdzi, że opętał go jakiś inny demon niż zazwyczaj – zauważył Paweł.

– Takie samo zadałem mu pytanie – odpowiedział Michał. – Stwierdził, że to delikatna sprawa. Ponoć kancelaria Prezesa Rady Ministrów co roku organizuje konkursy, za pośrednictwem których wyłania najlepszych kandydatów do objęcia stanowiska stażysty. Mają prawny obowiązek to robić. Takie konkursy ponoć, owszem, wyłapują erudytów czy innych ponadprzeciętnych kujonów, ale nie gwarantują lojalności. Czyli to jest dokładnie to, o czym mówiłem Wojtkowi odnośnie do partii politycznych. Służba państwu służbą, ale lepiej, jeśli wszędzie są swoi. Artur, ten długowłosy gość, który zaczepił mnie obok maszyny grającej, pracuje właśnie w CIR-ze, mimo że tego po nim nie widać. Rano zakłada krawat, związuje włosy w kucyk, a wieczorem wskakuje w glany, zakłada łańcuchy i odreagowuje dzień. Powiedział mi, że rzeczniczka prasowa rządu, którą, jak wiecie, jest teraz Anna Gaj – uśmiechnął się szyderczo w stronę kolegów – zleciła mu po cichu znalezienie kogoś, komu można byłoby zaufać. I kto by się do tego nadawał.

– I postanowił zagaić do pierwszego lepszego typa w barze? – włączył się do rozmowy Wojtek. – Nie wierzę, coś tu jest nie tak. To podejrzane. Albo facet robi sobie po prostu jaja.

– Nie wiem, być może masz rację – odparł Michał. – Artur przekonywał mnie, że ma swoje metody. Ponoć obserwował mnie od wielu tygodni, kiedy przychodziłem do Groty. Twierdzi, że zna się na ludziach i czuje, że jestem łebskim gościem. Nie wiem, co miał na myśli, ale na pewno nie spotkał mnie na żadnej czarnej mszy na polance, Impact Festivalu czy zlocie fanów kabały.

– Jakiej znowu kabały? – zdziwił się Paweł.

– Artur nosi na nadgarstku sznureczek kabały – odparł Michał. – Twierdzi, że jedynie z sentymentu po zmarłej mamie.

– Co to jest ta… kabała? – zapytał współlokator, połykając kęs kanapki, którą doniósł mu Wojtek.

– To taki nurt, powiedzmy że filozoficzno-religijny, chociaż jego wyznawcy skarciliby mnie za zaszufladkowanie ich. Wywodzi się w pewnym sensie z judaizmu. Nie znam szczegółowo tematu, ale wiem, że kabalistów łączy z żydami Tora. Traktują jej księgi jako natchnione. Zawierają one w sobie system zasad, przykazań, które trzeba odkrywać i według których należy żyć, żeby się „przebóstwić”, czyli stać się podobnym do Boga. Mają wszystko ściśle określone, są doktrynalni, co odróżnia ich od żydów. Z kolei czerwona nitka jest już wynalazkiem współczesności, przynajmniej tak kiedyś usłyszałem od jednego z religioznawców. Według jej entuzjastów pełni ona rolę jakby amuletu, który ma za zadanie chronić noszących ją ludzi przed następstwami złych spojrzeń. Tą nitką oplata się betlejemski grób Racheli, żony Jakuba, jednego z patriarchów Izraela. Potem przecina się ten sznurek na kawałki i sprzedaje. „Matczyna troska Racheli” ma tworzyć zaporę, firewall przed urokami, które rzucają niektóre osoby spojrzeniami pełnymi zazdrości czy nienawiści. Nie wiem, na ile wspólnota kabały identyfikuje się teraz z czerwoną nicią. Swego czasu czytałem, że zdania są podzielone. Mnie się wydaje, że dzięki teologii ta religia jest naprawdę bliska judaizmowi. Natomiast sznureczek to podejrzany wynalazek, trochę ośmieszający wyznawców. Wiem, że niektórzy rabini krytycznie odnosili się do kabały i pewnie dalej odnoszą. Inni – wprost przeciwnie. Podobnie chrześcijanie przed kilkoma wiekami patrzyli przychylnie na tę religię, jednak do dziś nieco się pozmieniało – kontynuował. – Ponoć kiedyś w wielu polskich domach praktykowało się nie tyle kabałę, ile przywieszanie czerwonej nici do nadgarstków bliskich bądź nawet do wózków niemowląt.

– W chrześcijaństwie często tak traktuje się różaniec – powiedział Wojtek, który określał się mianem ateisty bez wojującej natury.

– Masz rację, a szkoda… – odparł Michał.

Cała trójka zawiesiła wzrok w zamyśleniu i tylko wszelkie zwierzchności mistyczne mogły wiedzieć, czy to forma modlitwy, czy tylko zmęczenie.

Pierwszy z letargu wybudził się Paweł.

– Może zastanowisz się jeszcze nad tą propozycją?

– Może – powiedział Michał. – Idziemy?

Wyruszyli na przystanek przy Alejach Jerozolimskich i chwilę później siedzieli w tramwaju. Wszyscy byli już zbyt senni na rozmowę. Michał marzył, żeby czym prędzej znaleźć się w łóżku. Włożył rękę do kieszeni i zerknął na telefon. SMS od Laury.

Godzina druga trzy. Nie wiem, co się z nami stało. To strasznie boli, wiesz? Nie powinnam Ci tego pisać, dlatego czytasz to ostatni raz. Kocham Cię. Dobranoc.

Natychmiast poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Łzy napłynęły mu do oczu, ogarnęły go wyrzuty sumienia. Co ja zrobiłem? – pomyślał. Też cię kocham.

– Wiesz, że człowiek robi się najbardziej wrażliwy wtedy, kiedy dopada go kac? – przerwał ciszę Paweł. – Cały czas myślę o tych sprawach mistycznych, o których rozmawialiśmy.

– Wiem, Pawle, wiem.

ROZDZIAŁ IVSZANSA

Światło wpadło mu boleśnie do oka, natychmiast je zamknął. Powoli wracała do niego świadomość, że żyje. Na wszelki wypadek wysunął jedną nogę spod kołdry, kładąc ją na podłodze. W takich chwilach najważniejsze jest uziemienie, pomyślał.

Kolejna próba podniesienia powiek wypadła zdecydowanie lepiej, choć nadal go nie cieszyła. Rozejrzał się ostrożnie wokół siebie i zobaczył Wojtka, leżącego obok Pawła. Spali w najlepsze. Natychmiast poczuł imperatyw powrotu do snu – musi przecież być jeszcze wcześnie. Już miał się odwrócić na drugi bok, gdy usłyszał wibracje swojego telefonu, odbijające się od paneli. Wymacał po omacku komórkę, podnosząc ją z trudem ponad głowę.

To nie były żarty. Będę czekał na odpowiedź. Artur.

Ja mu dałem swój numer telefonu? – zdziwił się Michał.

Wtem spojrzał na zegarek – było grubo po osiemnastej. Zerwał się na równe nogi, nie zważając na pulsujący ból w skroniach. Przypomniał mu się żart jego wujka, powtarzany jak mantra na każdej imprezie rodzinnej, według którego pierwszym, co robi student, kiedy wstaje rano, jest oglądanie Teleexpressu. Dzisiaj nie ma już ani Teleexpressu, ani ja nie jestem już studentem, pomyślał. Postanowił jednak włączyć telewizor.

Prezydent Konrad Michalak spotkał się dziś ze strażakami w Leżajsku na Podkarpaciu. Podziękował im za ostatnią akcję, dzięki której został ugaszony pożar w klasztorze bernardynów. Nikt nie zginął, chociaż ogień dotarł nawet do bazyliki Zwiastowania Najświętszej Marii Panny. Akcja trwała prawie czterdzieści osiem godzin i uczestniczyło w niej kilkanaście zastępów straży pożarnej.

Kilkoro strażaków zostało odznaczonych za wyprowadzenie duchownych z płonących budynków.

Prezydent powiedział na specjalnie zwołanej konferencji prasowej, że czuje się bezpiecznie, mając w Polsce tak wykwalifikowaną i bohaterską służbę pożarniczą. Zaznaczył jednocześnie, że strażakom należy podnieść wynagrodzenie, bo pracują za stawki nieadekwatne do wykonywanego zajęcia, które obarczone jest dużym ryzykiem. Kancelaria głowy państwa ma jeszcze w tym tygodniu złożyć w Sejmie projekt nowelizacji ustawy o Państwowej Straży Pożarnej.

– To oczywiste, że pan prezydent kontynuuje kampanię wyborczą – powiedział naszej telewizji poseł i lider Siły Narodu, Jakub Grelak. – Normalnie prezydent Michalak nie wybrałby się do żadnych strażaków, czego zresztą dał dowód w ostatnich czterech latach urzędowania. Ubiega się o reelekcję, więc będzie teraz mydlił ludziom oczy. Osobiście nie ufałbym…

Michał przerwał brutalnie wieczorne wiadomości, naciskając czerwony przycisk na pilocie. Współlokatorzy nawet nie drgnęli. Zaczęli jedynie głośniej chrapać, jakby chcieli przekrzyczeć wcześniej nadający telewizor.

– Pójdę na spacer trochę się orzeźwić, wiecie? – rzucił do kolegów, doskonale zdając sobie sprawę, że nie odpowiedzą. Narzucił na siebie pierwsze lepsze ubrania i wyszedł na zewnątrz.

Tego dnia panował skwar, a na niebie nie było żadnej chmury. Słońce paliło trawę, która gdzieniegdzie leżała wysuszona. Michał w pośpiechu założył długie spodnie, nie zdając sobie sprawy z warunków pogodowych. Wychodząc przed klatkę, westchnął i postanowił udać się na krótki spacer.

Zaczął piąć się pod górę ulicą Żytnią, przechodząc jedno skrzyżowanie. Już po kilku krokach zdał sobie sprawę, że nawet skromna przechadzka będzie stanowić dla niego tego dnia spory problem. Musiał jednak coś ze sobą zrobić. Czuł, że głowa mu pęknie i właściwie sam nie znał dokładnego powodu. Fizyczne wycieńczenie, kac moralny, strach przed życiem bez Laury, praca? A może to wszystko naraz?

Propozycja Artura nie dawała mu spokoju. Korciła go, wierciła dziurę w brzuchu, łechtała nienasycone ego. Powodowała jednocześnie ekscytację i lęk, że to kolejna krótka przygoda, która ani o krok nie przybliża go do realnego, pragmatycznego życia. Już widział minę Laury i jej rodziców, kiedy dowiadują się, że zgodził się na staż w kancelarii premiera. Szczególnie że nie lubili obecnie urzędującej władzy. „Piotruś Pan, przecież za chwilę stamtąd wyleci. Dostanie psie pieniądze” – odgadywał ich myśli.

Nie, Laura by to zaakceptowała. Może nie podzielałaby tego pomysłu, ale na pewno nie odezwałaby się słowem. Wspierałaby mnie.

Laury już nie ma – ta myśl zakłuła go bardziej niż nocny SMS. A ponoć faceci cierpią dopiero kilka miesięcy po zakończonym związku. Widocznie ja mam inaczej. Zresztą zawsze byłem wrażliwszy od innych mężczyzn. Bliżej mi pod tym względem do kobiet, które od razu się załamują, ale kiedy facet zaczyna żałować, one już się podnoszą i najczęściej znajdują sobie nową połówkę.

Czy za kilka chwil będzie miała już kogoś innego? – myśli nie dawały mu spokoju.

Michał dotarł w końcu do miejsca niemal odludnego. Ilekroć tędy przechodził, odczuwał spokój. Po lewej stronie ulicy znajdowała się szkoła, gdzie kilkoro dzieciaków grało na boisku w piłkę. Patrząc na nich, wspomniał beztroskie lata w łambinowickiej podstawówce. Największe problemy stanowiły wówczas sytuacje, gdy wybierano go do niewłaściwej drużyny na lekcji wf-u. Beztroska… – pomyślał.

Po prawej minął budynek sekretariatu Konferencji Episkopatu Polski, który pod względem wizualnym idealnie nadawałby się na jedno z orwellowskich ministerstw. Następnie przeszedł obok Katolickiej Agencji Informacyjnej, która – od kiedy pamiętał – nie cieszyła się sporą popularnością, mimo że była tworzona na dobrym poziomie. Dzisiejsze media religijne cudownie się rozmnożyły, pomyślał. Oprócz katolickich tabloidów, w których publicyści zajmowali się zagadnieniami typu Czy współczesny człowiek mógłby zostać połknięty przez rybę i jaki wpływ miałaby ta sytuacja na jego nawrócenie?, pojawiło się na rynku prasowym także wiele tytułów innych odnóg chrześcijaństwa, które przed kilkoma laty rozpoczęły ekspansję w Polsce. Na znaczeniu oraz popularności zyskali zielonoświątkowcy czy ewangelicy.

Wśród katolików zdecydowanie ubyło osób deklarujących się jako wierzący. Stanowili oni około osiemdziesięciu jeden procent społeczeństwa. Do trzydziestu procent spadł również wskaźnik dominicantes