Spadek na cztery łapy - Katarzyna Trepkowska-Janas - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Spadek na cztery łapy ebook i audiobook

Katarzyna Trepkowska-Janas

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

57 osób interesuje się tą książką

Opis

Lepiej być samemu niż z jakimś cymbałem - mawiała ciotka Genowefa.
Aneta wzięła sobie jej radę do serca, gdyż w wieku czterdziestu dwóch lat wciąż czeka na księcia z bajki. Życie kobiety zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy niespodziewanie umiera jej ostatnia krewna. Okazuje się, że poza złotą radą ciotka zostawiła jej dość kłopotliwy podarunek. Aneta musi wrócić do rodzinnego miasta, gdzie odnawia kontakty z dawnymi przyjaciółmi i zupełnie nieoczekiwanie poznaje mężczyznę idealnego. Jest tylko jeden problem - wybranek jest od niej młodszy o kilkanaście lat…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 2 min

Lektor: Krzysztof Korzeniowski
Oceny
4,2 (76 ocen)
40
18
11
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
NSSMario

Nie oderwiesz się od lektury

Zazwyczaj nie sięgam po książki z tego gatunku, ale profil autorki znanej z dobrych tekstów mnie zachęcił i nie żałuję ani sekundy. Pan Krzysztof Korzeniowski robi tu świetną robotę lektorską i wspaniale ożywia postacie. Sama historia świetnie napisana, nie dłuży się i zgrabnie płynie. Szczerze polecam!
61
Mkrynia65

Nie oderwiesz się od lektury

Ależ to była fantastyczna książka. Dawno tak dobrze się nie bawiłam, świetny humor i dialogi. Lektor rewelacja, oby więcej tak udanych audiobooków. Polecam.
61
bajlibek

Nie oderwiesz się od lektury

Ona, oni, dwa koty i pies ;-) Lekka, komedia romantyczno - obyczajowa. Bardzo dobrze napisana. Często książki o tej tematyce męczą , z powodu słabego języka i braku umiejętności autorów, a tutaj czytanie było czystą przyjemnością. Raczej nie jest to literatura dla prawdziwych macho (chociaż nie generalizujmy ;-)) ani filozoficzno- psychologiczna uczta dla umysłów, ale nie taka jej rola. Ma bawić i odstresować - i robi to doskonale. Jeśli to jest debiut, to nie mogę się doczekać kolejnych pozycji
51
KarolciaBooks

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka! Całość przeczytałam w jeden dzień, tak nie mogłam się oderwać. Chcę więcej :)
30
barbaramnich

Nie oderwiesz się od lektury

Naprawdę dobrze się czyta, świetna książka.
20

Popularność




Redakcja

Monika Tomys

Korekta

Robert Ratajczak

Projekt okładki, skład i łamanie

Natalia Jargieło

Ilustracje

Katarzyna Trepkowska-Janas

© Copyright by Katarzyna Trepkowska-Janas

© Copyright by Wydawnictwo Vectra

Druk i oprawa

WZDZ Drukarnia Lega, Opole

Wydanie I

ISBN 978-83-67334-85-3

Wydawca

Wydawnictwo Vectra

Czerwionka-Leszczyny 2024

www.arw-vectra.pl

Rozdział 1

Ciotka Genowefa wszystko robiła nie w porę. Już fakt, że urodziła się 1 września 1939 roku, mówił sam za siebie, a potem nie było wcale lepiej. Ciotka Genowefa nie w porę wyszła za mąż, nie w porę urodziła dziecko, nie w porę przeszła na emeryturę. Do Anety też zawsze dzwoniła nie w porę, jednak z czasem Aneta przyzwyczaiła się do tego, tym bardziej że z całej rodziny zostały już tylko we dwie. Również w tej chwili, gdy zobaczyła na wyświetlaczu swojej komórki numer ciotki Genowefy, tylko westchnęła, obiecując sobie, że odezwie się do niej później.

– Dzwoni twój telefon – odezwała się Marzena, stając naprzeciwko Anety i przyglądając się krytycznie rozgardiaszowi panującemu na jej biurku. – Gdybyś miała dzieci, byłabyś lepiej zorganizowana.

Aneta podniosła głowę i otworzyła usta. Już chciała powiedzieć koleżance, że nie życzy sobie tego typu uwag, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła. Marzena była bezczelna i złośliwa, ale zawsze potrafiła odwrócić kota ogonem w taki sposób, że kiedy Aneta reagowała na zaczepkę, w rezultacie czuła się ze sobą jeszcze gorzej. W dodatku miała wrażenie, że tylko ona dostrzega zachowanie Marzeny. Reszta pracowników ich firmy albo tego nie widziała, albo potrafiła to olewać. Niestety gdy Aneta próbowała tej metody, skręcało ją od środka.

– W przyszłym tygodniu komunia Bastusia – powiedziała Marzena, uparcie przeszkadzając Anecie w pracy. – Przyjdziesz oczywiście?

Aneta uniosła wysoko brwi. Zupełnie zapomniała o tej nieszczęsnej imprezie. Kiedy Marzena zapraszała całe biuro tłumaczeń, Anecie było głupio odmówić koleżance. Miała zamiar wykręcić się ze wszystkiego później, dyskretniej, alew końcu wypadło jej to z głowy.

– Bardzo mi przykro, ale… – zaczęła, jednak zaraz potem urwała, natrafiwszy na spojrzenie Marzeny, pod którego wpływem kropelki potu zwilżyły jej czoło, a policzki pokryły się purpurą.

Jeszcze przez kilka chwil Marzena wlepiała w Anetę swoje blade, ropuchowate oczy, wywierając na nią niemy nacisk. Rzeczywiście odwołanie przyjścia na kilka dni przed tak dużą imprezą nie było specjalnie grzeczne. Szczególnie gdy nie miało się dobrego powodu. Aneta wiedziała to doskonale, jednak tym razem nie miała zamiaru się ugiąć.

– Ale moja ciotka umarła – wypaliła, zaskoczona własnymi słowami.

Nie wiedziała, czemu wybrała akurat taką wymówkę. Jednak najwyraźniej słowa o śmierci ciotki wywarły na Marzenie odpowiednie wrażenie, bo jej twarz nieco złagodniała.

– Nic nie mówiłaś! Przykro mi… Naprawdę. – Słowo dodane na końcu sprawiło, że cała wypowiedź wypadła wyjątkowo nieszczerze.

– No cóż – westchnęła Aneta, trochę zbyt teatralnie. – Nie chciałam mówić o takich smutnych rzeczach…

„Będę smażyć się w piekle za to kłamstwo”, pomyślała, próbując wytrzymać badawcze spojrzenie Marzeny.

– No tak, rozumiem, kochana. To wiele wyjaśnia – powiedziała w końcu.

– Słucham? – zapytała Aneta, nie zrozumiawszy.

– To dlatego jesteś ostatnio taka drażliwa – wyjaśniła tonem znawcy.

Aneta jęknęła w duchu. Wyrzuty sumienia, że zasłoniła się śmiercią ciotki, momentalnie z niej wyparowały. Nie miała najmniejszego zamiaru spędzać w towarzystwie Marzeny ani chwili ponad to, co było konieczne.

– No to nie przeszkadzam ci dłużej – dodała Marzena, odchodząc od jej biurka kaczym krokiem.

Aneta z ulgą odprowadziła koleżankę wzrokiem. Zostały jej do przetłumaczenia jeszcze tylko trzy strony. Po pracy zamierzała iść na zakupy, żeby trochę poprawić sobie humor. W zasadzie powinna robić to codziennie, żeby jakoś przetrwać, ale niestety aż tak dobrze nie zarabiała. Była tłumaczem przysięgłym, znała biegle cztery języki obce i kiedyś naprawdę lubiła swoją pracę. Niestety to, co najbardziej kręciło ją w tłumaczeniach, było najsłabiej opłacane, dlatego z czasem zaczęła specjalizować się w tekstach biznesowych i naukowych (głównie z medycyny i mechatroniki) i okazjonalnie robić tłumaczenia symultaniczne. Kiedy zaczynała pracę, marzyła o przekładach literatury pięknej i bajek dla dzieci, jednak realia rynku sprawiły, że mogła zajmować się tym jedynie hobbystycznie.

Aneta westchnęła. Złożyła kartki na stos i spakowała je do teczki, którą zamknęła w górnej szufladzie biurka. Tak. Zdecydowanie potrzebowała zakupów. Szczególnie że jutro miała długo wyczekiwaną randkę i chciała pokazać się z jak najlepszej strony. Korespondowała z tym facetem od dawna i czuła, że to w końcu może być TO. Prawdziwe porozumienie dusz… Wydawał się taki… idealny, a ona właśnie kogoś takiego szukała. Wysoki, przystojny, dobrze zbudowany, oczytany… W jej wieku.

Lekko skrzywiła się na tę myśl. Wciąż nie mogła pogodzić się z tym, że ma już czterdzieści dwa lata. Zdecydowanie nie czuła się na tyle. A co najważniejsze: na tyle nie wyglądała. Przypomniała sobie Marzenę z jej kaczkowatym chodem. Marzena była od niej rok młodsza, a wyglądała na dziesięć lat starszą. Aneta uśmiechnęła się z satysfakcją. No cóż, ale Marzena nie miała czasu, żeby o siebie odpowiednio zadbać. Mąż, dwoje dzieci, praca. Aneta poza pracą mogła skupić się tylko na sobie i w siebie inwestować. Dzięki temu, gdyw końcu wyjdzie za mąż, w sukni ślubnej będzie prezentowała się lepiej niż niejedna dwudziestka.

Sięgnęła po swoją ulubioną torebkę, beżową szoperkę Micheala Korsa, i zaczęła wkładać do niej drobiazgi z biurka. Kiedy wzięła do ręki telefon, pomyślała, że dobrze będzie oddzwonić do ciotki Genowefy. Ciotka miała już swoje lata i chociaż była w rewelacyjnej formie, Aneta wolała sprawdzić, co takiego się stało, że postanowiła do niej zadzwonić w środku tygodnia.

Wybrała numer i przyłożyła słuchawkę do ucha.

– Cześć ciociu, dzwoniłaś…

– Anetko – usłyszała w słuchawce głos, który na pewno nie należał do ciotki Genowefy – tu Irena, sąsiadka Genowefy…

– Pani Irena? Co się stało? – zapytała Aneta, czując, że pot zaczyna spływać jej po plecach.

– Anetko… twoja ciotka umarła.

Rozdział 2

Aneta zaparkowała pod niską kamienicą w centrum Radomia, w której jeszcze do wczoraj mieszkała ciotka Genowefa. Zaciągnęła ręczny i odwróciła się do Irka.

– Jesteśmy – powiedziała.

Przyjaciel popatrzył na czerwone cegły, małe podwórko i staromodnie wyglądający trzepak.

– Ależ tu jest zajebiście – odezwał się, otwierając drzwi i rozglądając się dookoła. – Serio, jak jakaś pieprzona podróż w czasie… Czemu mnie tu nigdy nie zabrałaś?

Aneta popatrzyła na niego z wyrzutem.

– Przypominam ci, po co tu jesteśmy…

Chociaż nie czuła się bardzo związana z Genowefą, chciała mieć teraz wsparcie kogoś bliskiego. Nie była gotowa na jej odejście. Sądziła, że ciotka będzie żyć jeszcze długo. Zawsze sprawiała wrażenie osoby ze stali. Z drugiej strony, nikt nie jest wieczny, o czym Aneta już wielokrotnie się przekonała.

– Dobra, dobra. Zachowuję należytą powagę – powiedział, jednak wbrew swoim słowom dał jej kuksańca w bok. – Ciotka się już nie obrazi…

Aneta parsknęła. Ciotka zapewne nie obraziłaby się, nawet gdyby teraz obserwowała ich z góry. „A kto powiedział, że z góry?!”, pomyślała kobieta, wyobrażając sobie, że mówi to ciotka Genowefa. Mimowolnie uśmiechnęła się na wspomnienie tej starej wariatki, która była jej najbliższą, a od kilku lat jedyną rodziną.

– No widzisz, od razu lepiej – stwierdził mężczyzna, widząc jej minę.

– Irek… – zaczęła Aneta. – Naprawdę bardzo ci dziękuję, że tu ze mną jesteś…

– Nie ma za co. Przyjaźnimy się. Zresztą chwilowo jako bezrobotny singiel nie mam nic lepszego do roboty. Mogę pomóc ci zakopać…

– Irek! – krzyknęła oburzona Aneta, chociaż coś podpowiadało jej, że ciotka doceniłaby ten żart.

– No już, już. Nie bądź taka sztywna, jedną już mamy…

– Irek! – Aneta nie mogła powstrzymać śmiechu, mimo że było to tak głupie i niestosowne. A ona przecież była poważną kobietą…

– Anetka? – Rozległ się pełen niedowierzania kobiecy głos.

Odwrócili się, próbując przywołać na swoje twarze poważne miny.

Za nimi stała pani Irena, spoglądając na Anetę karcącym wzrokiem. Na Irka w workowatych spodniach i tęczowej czapeczce wolała chyba w ogóle nie patrzeć.

– Dzień dobry, pani Ireno – odezwała się Aneta przepraszająco. – To takie straszne…

Pani Irena pokiwała głową, jednak jej mina wyrażała sporą nieufność. Mimo to powstrzymała się od komentarza.

– Ja już wszystko zaczęłam załatwiać – powiedziała starsza pani chwilę później, kiedy wspinali się do mieszkania po wąskich schodach. – Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?

– Ależ oczywiście, że nie – odparła Aneta.

Zrobiło jej się głupio za scenę na dole i za Irka. Miała nadzieję, że pani Irena nie usłyszała jego kretyńskich żartów…

– Właśnie wracam od księdza, Genowefa była rozwódką, ale tak sobie życzyła – dodała Irena, obrzucając Irka krytycznym spojrzeniem. – No, także wszystko ustalone. Pogrzeb będzie pojutrze. Właściwie niepotrzebnie przyjeżdżaliście tak wcześnie.

Aneta westchnęła. Kiedy wczoraj rozmawiała z panią Ireną, sąsiadka bardzo naciskała, żeby przyjechała jak najszybciej. Aneta wzięła więc wolne, odwołała spotkania i w te pędy ruszyła do Radomia. Teraz okazało się, że pośpiech był niepotrzebny, a w zasadzie niepotrzebna była ona. Spojrzała znacząco na Irka, ale ten tylko wzruszył ramionami. I tak planowali spędzić tu kilka dni. Posprzątanie mieszkania na pewno zajmie im trochę czasu. Obydwoje nie mieli co do tego złudzeń.

– W takim razie jedziemy do hotelu, a potem pomyślimy – powiedziała Aneta.

– Do hotelu? – zapytała pani Irena zaskoczona. – Nie zatrzymasz się tu?

Wczoraj Aneta przez chwilę rozważała ten pomysł, jednak szybko stwierdziła, że nie powinna. Czułaby się jak intruz w mieszkaniu Genowefy. Nie było jednak wątpliwości, że w końcu to ona będzie musiała tam wejść i zrobić porządek. Postanowiła jednak zaczekać do pogrzebu. Wydało jej się to właściwsze.

Wyjaśniła to pani Irenie i pożegnali się z nią, jednak z jakiegoś powodu sąsiadka wyglądała na bardzo niezadowoloną. Kiedy wsiedli do auta, Irek popatrzył na Anetę, unosząc wysoko brwi.

– Cud, miód, malina – oświadczył, a ona znowu parsknęła śmiechem. – Twoja ciotka też była taka sympatyczna?

– Nie, ciotka Genowefa była przeurocza… Naprawdę – dodała Aneta, widząc, że Ireneusz nie do końca jej uwierzył. – Kiedy porzucił ją mąż, stała się bardzo… wyzwolona. Wiesz, negowała związki w ogóle, była samowystarczalna i przebojowa. Zawsze mi mówiła, że kobiecie lepiej jest samej niż z jakimś cymbałem.

– No, i to rozumiem. Nie tylko kobiecie – powiedział Irek, puszczając do Anety oko.

Uśmiechnęła się blado. No właśnie, ciotka wiedziała, co mówi. Przynajmniej Aneta miała taką nadzieję. Podobnie jak Genowefa, nigdy nie stworzyła prawdziwego związku, tylko że ona tak naprawdę wierzyła w wielką miłość. I chciała mieć rodzinę. Ciotka próbowała i się sparzyła. Aneta też próbowała, ale nigdy nie udało jej się „odpalić kuchenki”. To znaczy nigdy nie wyszła za mąż, ani nawet nie zamieszkała z facetem. Co innego Irek. On ciągle mieszkał z jakimś facetem… Co pół roku innym, ale zawsze.

– Co, znowu myślisz o swoim księciu z bajki? – zapytał, zauważywszy jej minę.

Irek znał ją lepiej niż ktokolwiek inny. Wiedział, że ciągle marzy o mężczyźnie idealnym. Czasami nawet ją w tym wspierał. Przynajmniej kiedy był w nowym związku. Po rozstaniu rozwodził się nad tym, jak to wszyscy faceci są nic niewarci i szkoda zachodu. Właściwie mówił to samo, co Genowefa, tylko innymi słowami.

– Nie – skłamała Aneta, która nie miała ochoty na roztrząsanie tego tematu. – Myślałam o ciotce i że trzeba jeszcze ogarnąć stypę…

– To się świetnie składa, bo jestem cholernie głodny…

Aneta znowu się roześmiała. Cieszyła się, że zabrała ze sobą Irka. Wiedziała, że gdyby nie on… ryczałaby teraz jak bóbr.

Rozdział 3

Pogrzeb był piękny. Przynajmniej zdaniem pani Ireny, która powtórzyła to zdanie co najmniej cztery razy. Aneta nie wiedziała, co w tej sytuacji można uznać za piękne. Chociaż liczba osób, która przyszła, żeby pożegnać ciotkę Genowefę, była naprawdę imponująca. Radom to duża miejscowość. Jego mieszkańcy uwielbiali przypominać, że kiedyś miał status miasta wojewódzkiego, ale nie zmieniało to faktu, że daleko było mu do Warszawy. Mimo to Anetę mocno zaskoczył fakt, że wiadomość o śmierci Genowefy rozeszła się z prędkością światła, i to nie tylko w najbliższym sąsiedztwie ciotki. Może była to zasługa rozgadanych pań z kółka różańcowego, może pani Ireny, a może po prostu samej Genowefy, którą wszyscy najzwyczajniej lubili.

Jeszcze przed pogrzebem Aneta przekonała się, jak szeroki zasięg miała jej ciotka.

– Nie możesz w tym iść na pogrzeb – powiedziała Aneta, patrząc na Irka i wysoko unosząc brwi. – Wyglądasz jak menel.

– No wiesz co? – oburzył się Irek. – To moje najdroższe spodnie.

– Nie wątpię… ale tu jest Radom, a nie Chmielna. Tu hipsterzy nie doszli…

– Jak nie doszli? – zapytał. – Właśnie doszli. A nawet dojechali…

– Nie, nie ma takiej opcji. Nie pójdziesz w tym… Idziemy na zakupy – zadecydowała Aneta, spoglądając na zegarek. – Zdążymy. Muszę ci kupić normalne czarne portki…

– No dobra. Jeśli ty stawiasz, to mogą być nawet czarne – powiedział Irek.

Na szczęście byli niedaleko Galerii Słonecznej. Aneta jeszcze nigdy do niej nie zaglądała, ale była przekonana, że jakieś spodnie na Irka da się tam kupić. Kiedy weszli do środka, skierowała swoje kroki do małego butiku znajdującego się naprzeciwko wejścia. Nie lubiła sieciówek i nie zamierzała korzystać z nich teraz, a ten sklep, mimo że znajdował się w galerii handlowej, z zewnątrz wydawał się taki… porządny.

– W czym mogę państwu pomóc? – zapytała kobieta, częściowo ukryta za pokaźnym wieszakiem. – Tylko uprzedzam, że nie mam zbyt wiele czasu, właściwie zaraz zamykam, bo spieszę się na pogrzeb…

Aneta zerknęła na Irka, wzruszając ramionami. Już chciała się wycofać, kiedy kobieta wychyliła się do nich spomiędzy marynarek. Miała pogodną twarz i mocny makijaż, który z pewnością dodawał jej lat. Mimo to wydała się Anecie bardzo znajoma…

– Aneta! – prawie krzyknęła kobieta. – Aneta, od razu wydawało mi się, że to ty…

Aneta przez chwilę przypatrywała się pulchnej kobiecie z krótkimi włosami, pofarbowanymi na kolor bordowy.

– To ja! Kaśka! Szkoła podstawowa imienia Kochanowskiego! – powiedziała sprzedawczyni, śmiejąc się na widok zaskoczonej miny Anety.

Aneta zamrugała z niedowierzania. Nie widziały się z Kaśką… od prawie trzydziestu lat. Anecie trudno było pojąć, jakim cudem Kaśka ją rozpoznała. Chociaż oczywiście dla Anety czas był dużo bardziej łaskawy niż dla Kaśki.

– Tak bardzo mi przykro z powodu twojej ciotki – wyparowała Kaśka. – To na jej pogrzeb idę…

Anecie trudno było w to uwierzyć.

– Miałaś kontakt z Genowefą? – zapytała zaskoczona.

Pamiętała, że w dzieciństwie zdarzało im się wpadać razem do ciotki. W szkole podstawowej siedziały z Kaśką w jednej ławce i naprawdę się przyjaźniły. Jednak teraz patrzyła na nią zupełnie obca kobieta.

– No pewnie, że miałam! – zawołała Kaśka. – Genowefa zawsze, jak była w Słonecznej, to do mnie wpadała, i nie tylko… ale… no… to teraz nieważne. Wiesz, mówiła czasem o tobie, ale… sama rozumiesz. Nawet chciałam wziąć kiedyś twój numer, odnowić kontakt, ale praca, dzieci… Czasu nigdy nie ma. – W tym momencie wzrok Kaśki padł na Irka i jego hipsterskie galoty. – A my się nie znamy! Katarzyna Borowiak-Krasnodębska.

Kaśka wyciągnęła dłoń z długimi czerwonymi paznokciami w stronę Irka.

– Ireneusz Król – powiedział Irek nieco zmieszany. Anecie chciało się śmiać, gdy zobaczyła jego minę. Irek chyba po raz pierwszy w życiu zapomniał języka w gębie. Nie było w tym nic dziwnego. Kaśka zawsze potrafiła onieśmielać. Już w podstawówce była wyjątkowo przebojowa i wyglądało na to, że tak jej zostało.

– Pracujesz tu? – zapytała, próbując podtrzymać niezobowiązującą konwersację, kiedy Irek przymierzał kolejne pary spodni.

– To mój sklep. Mam kilka w Radomiu, ale w soboty zazwyczaj jestem tu sama – odpowiedziała Kaśka, podając Irkowi jeszcze jedne.

Aneta kiwnęła głową. Wcale jej to nie zdziwiło. Z tego, co pamiętała, pan Borowiak, to znaczy ojciec Kaśki, również sprzedawał ubrania. Kiedy były dziećmi, handlował na bazarze. Aneta uśmiechnęła się na wspomnienie tamtych czasów. Sama swoje pierwsze dżinsy kupowała właśnie u niego, mierzyła je, mając za zasłonę wieszak z ubraniami i stojąc bosymi stopami na rozłożonym kartonie… Obudziły się w niej pozytywne emocje i w sumie z pewnym uznaniem popatrzyła na całkiem elegancki, jak na radomskie warunki, butik Kaśki.

– No, te mogą być – oświadczył Irek, wychodząc z przymierzalni.

Nawet Aneta musiała przyznać, że spodnie od Kaśki są całkiem porządne. Nie potrafiła oprzeć się pokusie, żeby spojrzeć na metkę i ocenić ich skład.

– Same polskie ciuchy. Żadnej chińszczyzny – zachwaliła swój towar Kaśka.

– Dziękujemy, Kasiu – powiedziała Aneta. – W takim razie pewnie jeszcze się zobaczymy…

– Ano pewnie – przytaknęła Kaśka. – Ale dziś to będziesz mieć innych na głowie. Cieszę się, że wpadłaś… Szkoda tylko, że w takich okolicznościach.

Aneta kiwnęła głową. W pierwszej chwili trochę się zdenerwowała, że musiała trafić akurat na kogoś znajomego, ale teraz było jej całkiem miło. W dodatku utwierdziła się w przekonaniu, że naprawdę wygląda nieźle na tle swoich rówieśników.

– Dobrze zrozumiałem, że koleżanka ze szkoły? – zagadnął Irek.

Wyszedł ubrany w swoje nowe spodnie, bo nie było już czasu, żeby pójść się przebrać.

– Z podstawówki…

– Kurde, w życiu bym nie powiedział.

Aneta roześmiała się.

– Ty to wiesz, jak mi poprawić humor – powiedziała, nie kryjąc zadowolenia.

Pogrzeb toczył się swoim ustalonym z góry tempem. Aneta nie potrafiła policzyć osób, z którymi tego dnia rozmawiała. Nie pamiętała, co komu mówiła, a większość osób, które przyszły, była jej zupełnie obca. Jednak najwyraźniej Genowefa nie była obca im, bo w ostatniej drodze towarzyszył jej prawdziwy tłum. Na cmentarzu Aneta dostrzegła bordową głowę Kaśki, ale faktycznie nie miały już okazji porozmawiać, za to cały czas towarzyszyli jej Irek i pani Irena, której była bardzo wdzięczna za pomoc.

Żałowała jedynie, że nie zdecydowała się posprzątać mieszkania ciotki przed pogrzebem. Cały poprzedni dzień zwyczajnie zmarnowała, w dużej mierze przez Irka, który w dniu przyjazdu poszedł na jakieś tajemnicze spotkanie i pewnie na imprezę, a potem nie dawał znaku życia, a ona z nudów zajęła się zbędną pracą. Oznaczało to, że teraz będzie zmuszona spędzić tu kilka dodatkowych dni. Jednak nie zamierzała robić tego od razu. Ostatecznie Radom znajdował się całkiem blisko od Warszawy i spokojnie mogła pozwolić sobie na kilka kursów. Wiedziała, że to ona dziedziczy po ciotce. Genowefa sygnalizowała jej za życia, że umieściła ją w testamencie, czyniąc odpowiedzialną za swój dobytek. Aneta miała świadomość, że na pewno czeka ją jeszcze wiele formalności z tym związanych. Postanowiła więc odetchnąć trochę w domu, a za kilka dni wrócić i zająć się tym, co konieczne.

Musiała jeszcze tylko rozmówić się z panią Ireną, a raczej rozliczyć za poniesione przez sąsiadkę koszty i podziękować jej za pomoc.

– Naprawdę, to dla mnie wiele znaczy – powiedziała do starszej pani, uśmiechając się serdecznie. – My teraz wyjeżdżamy, ale w przyszłym tygodniu, może za dwa…

– Ach tak, tak, oczywiście. – Pani Irena pokiwała głową ze zrozumieniem. – Zaraz go przyprowadzę i możecie jechać…

Aneta popatrzyła zaskoczona na sąsiadkę. „Zaraz zrobi co?”, pomyślała. „Czyżby pani Irena dostała udaru cieplnego i zaczęła bredzić?”. Było dziś ciepło, a pogrzeb odbywał się w samo południe. Majowe słońce potrafi być zgubne. A Irena też miała już swoje lata…

– Chyba nie bardzo zrozumiałam – zwróciła się Aneta do sąsiadki. – Kogo pani przyprowadzi?

– No jak to kogo? Lucjana!

Aneta zbladła. Zupełnie o nim zapomniała.

Rozdział 4

– Aneta, przecież wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko – powiedział Grzesiek, uśmiechając się i zbyt ostentacyjnie zatrzymując wzrok na jej piersiach.

Zabawne, że kiedyś nie dostrzegała w nim tego czegoś… oślizgłego. Grzegorz był przystojny. Tego nie mogła mu odmówić. Chociaż miał już swoje lata, podobał się kobietom, szczególnie tym, które były od niego zależne. Władza jednak ma coś, co pociąga. Aneta też złapała się na ten haczyk kilka lat temu. Przez krótki moment wydawało jej się nawet, że Grzesiek jest tym jedynym. Miał tylko dwie małe wady – żonę i córkę, chociaż sam zdawał się ich w ogóle nie dostrzegać.

– Aha, jasne – rzuciła, chcąc jak najszybciej uciąć rozmowę.

Z czasem przywykła do jego zachowania. Po ich rozstaniu chciała rzucić pracę u niego, ale potem zmieniła zdanie… Sama nie wiedziała, dlaczego tak postąpiła. To był chyba jakiś rodzaj masochizmu. Przynajmniej tak twierdził Irek. Sama zresztą uważała, że gdyby nie widywali się codziennie, ukoiłaby złamane serce o wiele szybciej. Miało to jednak swoje dobre strony. Kiedy już wyleczyła się z Grześka, uodporniła się na niego, a przynajmniej potrafiła odpierać jego zaczepki. Bo Grzegorz, chociaż to on ją rzucił, stwierdzając, że nie może zostawić swojej żony, później chyba o tym zapomniał i znów zaczął krążyć wokół niej jak sęp. Tylko wtedy ona już nie była taka głupia. Obserwowała za to, jak na jego gładkie słówka łapią się małolaty z firmy, a potem kolejno opuszczają ich biuro. Pozbawione przy okazji pewności siebie, złudzeń i marzeń.

– W takim razie… będę dawała ci znać – oznajmiła po chwili.

Sięgnęła po torebkę, którą położyła na podłodze koło fotela. W tym momencie Grzegorz wstał, okrążył biurko i przysiadł na nim tak, że miała teraz jego krocze na wysokości oczu.

– Swoją drogą – powiedział, przypatrując się jej prowokująco – byłem przekonany, że zmyśliłaś historię o ciotce, żeby wykręcić się od tej imprezy Marzeny…

– No widzisz, jednak słabo mnie znasz – odpowiedziała, próbując zachować pozory obojętności, jednak jego bliskość sprawiła, że znowu poczuła się przy nim jak małolata.

Niespodziewanie Grzesiek nachylił się do niej, opierając ręce na podłokietnikach jej fotela.

– Przyznaj się, gdzie wyjeżdżasz i z kim. – Poczuła jego oddech na twarzy i woń wody po goleniu. Nadal używał tej samej… Dior sauvage. Ten zapach do tej pory przyprawiał ją o ciarki na plecach. A może to wcale nie chodziło o zapach? Wiedziała, że jest zdecydowanie za blisko i że robi to specjalnie. Wciąż chciał mieć na nią wpływ i chociaż jej się to nie podobało, jakaś cząstka jej dalej za nim tęskniła.

– Na Wyspy Kanaryjskie – wypaliła, żeby w końcu się od niej odczepił.

Widziała po jego minie, że prawda wydawała mu się tak abstrakcyjna, że nigdy by w nią nie uwierzył. Miałaby jechać do Radomia, żeby likwidować mieszkanie zmarłej ciotki? Dobry żart. Teraz jego wargi rozciągnęły się w jeszcze bardziej lubieżnym uśmiechu, ale na szczęście odsunął się od niej. Chciała, żeby wrócił za swoje biurko, ale on nadal tkwił w miejscu, teraz patrząc na nią z góry.

– Jak ma na imię? – zapytał.

– Lucjan – odparła zaczepnie.

Nie wiedziała, czemu to powiedziała, ale gdy zobaczyła minę Grześka, bardzo się ucieszyła. Od dawna zastanawiała się, czy gdyby związała się z kimś naprawdę, Grzegorz dałby jej spokój. Kiedy była sama, mimo że starała się utrzymywać z nim relacje czysto służbowe, on i tak traktował ją jak wciąż dostępny kąsek. Zdawała sobie sprawę, że sporo jest w tym jej winy, bo nie ucięła tej znajomości tak, jak powinna.

– Co za zbieg okoliczności. To może się spotkamy na wyspach. Lecę z dziewczynami na Teneryfę. W przyszłym tygodniu. – W końcu wrócił na swój fotel i przeczesał palcami siwo-blond włosy.

– Fantastycznie – odpowiedziała. Że też akurat musiała wymyślić miejsce, do którego Grzesiek wybierał się z rodziną! Niby wysp było dużo i były duże, ale jednak… Przecież mogła powiedzieć cokolwiek. Madera chociażby… Zawsze chciała polecieć na Maderę. – W takim razie miłego rodzinnego wypadu. Ja lecę na… Fuertę.

Grzegorz nie odpowiedział. Zmrużył lekko szare oczy. Wydawało jej się, że humor nagle mu się popsuł. Nie wrócił już do tematu i nie podziękował za jej kurtuazyjne życzenia.

– No dobra, spadaj już – powiedział zupełnie innym tonem niż jeszcze chwilę temu. – Tylko zrób swoje, żebym się potem nie wstydził przed klientem.

– Zawsze robię swoje – odparła Aneta lekko urażona.

– Taa – bąknął Grzegorz. Nawet w tym krótkim stwierdzeniu było coś dwuznacznego.

Aneta wstała.

– To cześć. Będę się kontaktować mailowo.

– Cześć – odpowiedział, kiedy już zamykała drzwi.

Wychodząc na korytarz, odetchnęła z ulgą. Przynajmniej załatwiła jedną sprawę i równocześnie wykpiła się zgłupiej imprezy. Poza tym wyglądało na to, że Grzegorz odczepi się od niej na jakiś czas… Na to nawet nie liczyła. Że też wpadła na ten pomysł z Lucjanem… Chciało jej się śmiać. Może gdyby wcześniej była na tyle sprytna, żeby zmyślić chłopaka, oszczędziłaby sobie zaczepek Grzegorza…

Pomyślała o ciotce Genowefie. Może to ona podpowiedziała jej to z góry? Aneta nie wierzyła w życie pozagrobowe, ale wolała myśleć o ciotce jak o dobrym duchu, który teraz nad nią czuwa. Zrobiło jej się jakoś cieplej na sercu. Jednak gdy znowu przypomniała sobie o Lucjanie, mina jej nieco zrzedła.

Kiedy pani Irena o nim wspomniała, Aneta miała ochotę strzelić sobie w głowę. Jak mogła być tak roztrzepana i o nim zapomnieć? Może wynikało to z tego, że prawie rok nie odwiedzała ciotki, a Lucjan miał już swoje lata… Może jakoś podświadomie myślała, że psa już nie ma? Zresztą Aneta nie lubiła zwierząt. To znaczy nie, żeby jakoś szczególnie ich nienawidziła, ale nie czuła nigdy potrzeby posiadania stworzenia, za które musiałaby być odpowiedzialna. Nie chciałaby nawet chomika, a co dopiero psa. Pies to kłopot. A już trzymanie go w mieście wydawało jej się jakąś totalną pomyłką. A tu nagle okazało się, że w spadku po ciotce dostała nie tylko mieszkanie, ale i psa… Wcale nie dziwiła się pani Irenie, że zwaliła jej Lucjana na głowę. Dziwiła się tylko, że tak późno.

Zaraz po pogrzebie Aneta stanęła przed dylematem, jak rozwiązać ten kłopot. Nie mogła przecież zabrać kundla do swojego warszawskiego apartamentu. To w ogóle nie wchodziło w grę. Lucek był stary, prawdopodobnie miał trudności z chodzeniem, nigdy nie jechał samochodem, śmierdział i była pewna, że sika po ścianach. Nie widziała tego, ale wszystkie psy sikają po ścianach. Mimo to ludzie je lubią, więc będzie musiała po prostu znaleźć mu nowy dom. Może było to naiwne, ale była przekonana, że ktoś na pewno się znajdzie.

Zostawiła więc Lucka jeszcze na jeden dzień u Ireny i przyjechała do Warszawy, żeby prosić Grześka o wolne. A w zasadzie półwolne, bo chciała pracować z domu. To znaczy nie z własnego domu, tylko z mieszkania ciotki Genowefy. Przy okazji pobytu w Warszawie planowała wpaść do swojego mieszkania po trochę rzeczy. Miała nadzieję, że cały ten ambaras nie potrwa długo, ale… pewności nie było.

– Irek, a ty nie chcesz psa? – zapytała, kiedy jechali samochodem w stronę Warszawy. – Lubisz zwierzęta.

– Lubię – odpowiedział. – Ale mam dwa koty, pamiętasz?

– No właśnie. – Zerknęła na niego kątem oka.

– No właśnie, a one psów nie znają. Odpada. Ale mam świetny pomysł…

– Tak? – Aneta ucieszyła się. Miała nadzieję, że Irek naprawdę podpowie jej, co zrobić z Lucjanem.

– Tak – odparł. – Idź na tę komunię i daj go Bastusiowi w prezencie. Marzenka się ucieszy…

Aneta się roześmiała. No tak, mogła się tego spodziewać, ale i tak poczuła ukłucie zawodu.

Jednak teraz, po rozmowie z szefem, coś się w niej zmieniło. Pomyślała, że może wyjazd naprawdę dobrze jej zrobi. Nawet do rodzinnego miasta. Zmieni trochę środowisko. Odpocznie psychicznie od pracy, Marzeny, Grześka… Przypomniała sobie jego minę i uśmiechnęła się na myśl, że wzbudziła w nim zazdrość. Nie żeby wciąż jej na nim zależało, nie po to latami próbowała trzymać go na dystans, żeby teraz miało to jakieś znaczenie, ale podobało jej się to. Pomyślała nawet cieplej o Lucku, bo to w pewnym sensie była jego zasługa.

Żałowała tylko, że podczas tego krótkiego pobytu w Warszawie nie uda jej się spotkać z Romeo… to znaczy z Robertem z Tindera, któremu Irek wymyślił to przezwisko. Ich poprzednia randka przepadła przez pogrzeb ciotki, a nowej daty nie ustalili.

„No nic… co się odwlecze…”, pomyślała, pakując torbę podróżną.

Rozdział 5

– No i co się gapisz? – zapytała Aneta, kiedy zostali we dwoje.

Czy to w ogóle właściwe określenie? „Zostali we dwoje” sugerowałoby dwie osoby, a Lucjan przecież osobą nie był. Mimo to w tej chwili zachowywał się, jakby to on był panem domu, a ona tylko gościem w jego mieszkaniu. Chociaż w zasadzie właśnie tak było…

Siedziała na jednym z dwóch staromodnych foteli. Lucjan usadowił się na drugim i wpatrywał się w nią brązowymi oczami, o wiele za dużymi w stosunku do jego włochatej psiej mordy. Dzielił ich niecały metr, stanowiący akurat szerokość ławy, która została ustawiona między fotelami.

– Nie wiem, czego chcesz – powiedziała, patrząc na Lucka. – Byliśmy na dworze.

Czworonóg zamerdał ogonem, słysząc te słowa. Widząc to, Aneta zastanawiała się, czy był to tylko przypadek, czy faktyczne zrozumiał, co do niego mówiła.

– Powiedziałam: byliśmy. Nie ciesz się tak – dodała. – Jeść też dostałeś, nie obchodzi mnie, że tego nie lubisz…

Zerknęła w stronę psiej miski wypełnionej po brzegi karmą. Lucek jej nawet nie tknął. Popatrzył tylko z wyrzutem, a potem wskoczył na fotel i od kilku minut gapił się na nią.

– Dostałeś żarcie. Nie moja wina, że go nie chcesz – powtórzyła zirytowana.

W tym momencie Lucek szczeknął. To było wręcz niedorzeczne. Jeszcze przez chwilę patrzyli na siebie, mierząc się wzrokiem. A potem poczuła, że przegrała.

Wstała, udała się do kuchni i podeszła do lodówki. Kupiła sobie trochę jedzenia, ale nie sądziła, żeby cokolwiek nadawało się dla psa. Kiedy się odwróciła, zobaczyła, że Lucjan siedzi teraz na podłodze tuż obok niej. Wyglądało na to, że (wbrew jej wcześniejszym obawom) wcale nie miał problemów z chodzeniem. Widocznie ciotka nosiła go na rękach, bo tak chciała, a nie z konieczności. Anecie wydawało się to idiotyczne, ale przecież niektórzy traktują psy jak dzieci.

– Chcesz parówkę? – zapytała.

Szczęknięcie.

– Nie wiem, czy powinieneś to jeść…

Szczęknięcie.

– Szczerze mówiąc, chyba nikt nie powinien…

Trzy szczęknięcia.

– No dobra.

Zdjęła plastikową folię z serdelka i dała mu parówkę w całości. Lucek wziął rarytas łapczywie i pognał na fotel, na którym przed chwilą siedziała ona.

– Podsiadłeś mnie, stary kundlu… Kurde, czy tobie o to chodziło? Że zajęłam twoje miejsce? – zapytała z niedowierzaniem.

Lucjan oczywiście nie odpowiedział. Popatrzył jednak na nią i miała wrażenie, że tym razem robi to przychylniej niż parę minut temu.

– Ja chyba zwariowałam – powiedziała, tym razem do siebie.

Mimo to czuła się jakoś raźniej w towarzystwie Lucka. Podejrzewała, że gdyby siedziała tu sama, byłoby jej strasznie źle. Oczywiście jeszcze nie wzięła się za żadne porządki w mieszkaniu. To znaczy zrobiła drobne mycie kuchni, łazienki, przetarła kurz, który zgromadził się na meblach przez ostatnie kilka dni, ale nie miała śmiałości, żeby szperać w rzeczach Genowefy. Czuła, że jeszcze na to za wcześnie. W dodatku Lucjan patrzył na nią wymownie, kiedy tylko zbliżała się do wielkiego regału. Może to jedynie wyobraźnia płatała jej figla, ale miała wrażenie, że pies śledzi każdy jej ruch.

Mieszkanie Genowefy musiało być sporo mniejsze niż jej apartament w Warszawie. Wydawało jej się takie… kiszkowate i staromodne. Kuchnia, mały salonik, w którym teraz siedzieli, i mikroskopijna sypialnia. Aneta wiedziała, że będzie musiała spać właśnie tam, dlatego przywiozła ze sobą nowy komplet pościeli. Była to jedyna ingerencja w skrupulatnie zorganizowaną przestrzeń ciotki, którą zaplanowała na dziś.

Już miała podnieść się z miejsca, kiedy usłyszała dźwięk telefonu. Wzięła go do ręki i uśmiechnęła się, przeczytawszy treść SMS-a. „Cześć, piękna, co robisz?” Romeo, to znaczy Robert, przysłał pierwszą tego dnia wiadomość. Ucieszyła się, bo myślała, że dziś się nie odezwie. Czuła się trochę jak nastolatka. Ich flirt trwał kilka tygodni, a jeszcze się nie spotkali. Chociaż cztery dni temu było już tak blisko…

Przez chwilę zastanawiała się, co mogłaby odpisać. Ich wiadomości były coraz… śmielsze. Aneta zarumieniła się na samą myśl. Czasami zahaczało to już o sexting. Co prawda nagich fotek jeszcze sobie nie wysyłali, ale…

„Właśnie idę pod prysznic, a potem chyba zakopię się w pościeli”, napisała. Była ciekawa, czy Robert podejmie temat. Odczekała chwilę, ale wiadomość zwrotna nie przychodziła.

Wstała więc z fotela i poszła do sypialni, żeby w międzyczasie założyć nową pościel i przygotować sobie miejsce do spania. Tak jak się spodziewała, Lucek podążył za nią, jakby chciał jej pilnować.

– A ciebie kto tu zapraszał? – zapytała psa.

Lucjan nie wyglądał na zmieszanego jej pytaniem. Wręcz przeciwnie. Zaczął machać ogonem i przypatrywać się jej uporczywie.

Zrzuciła brudne poszewki na podłogę, a Lucjan momentalnie się na nich położył. Nagle zrobiło jej się strasznie smutno. Lucek musiał wciąż czuć zapach swojej pani… Aneta uświadomiła sobie, że do oczu napływają jej łzy. Lucjan zakopany w pościeli też na nią spojrzał. Jego wielkie brązowe oczy przepełniał jakiś nieopisany żal. Jakby wszystko rozumiał, a przecież był tylko psem…

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk nowej wiadomości. Otarła mankietem bluzki łzę, która spłynęła jej po policzku. SMS, który przyszedł, nie był jednak odpowiedzią od Romeo, tylko wiadomością od Irka. „Jak poszło z dupkiem naczelnym?” Aneta parsknęła śmiechem. Irek zawsze potrafił ją rozbawić. Poprawiał jej humor, nawet nie wiedząc, że właśnie tego potrzebowała. Jakby wyczuwał jej nastrój na odległość. Kątem oka zobaczyła, że Lucek popatrzył na nią z wyrzutem, że w ogóle miała czelność śmiać się w takiej chwili…

„Zgodził się, ale mi nie uwierzył. Myśli, że gdzieś wyjeżdżam z nowym facetem”, napisała, odnotowując w pamięci, żeby opowiedzieć Irkowi o „Lucjanie” i zachowaniu Grześka, gdy tylko znów się spotkają. Nie chciała odmawiać sobie przyjemności obserwowania jego reakcji.

Tymczasem Irek odpisał: „No i bardzo, kurwa, dobrze”. Znowu się uśmiechnęła. Irek nie znosił Grzegorza i często dawał temu wyraz. W dodatku nie lubił go nawet wtedy, kiedy Aneta z nim chodziła. To znaczy romansowała, bo przecież oficjalnie nigdy nie byli parą. Gdy Grzegorz ją zostawił, Irek nie mógł uwierzyć, że Aneta postanowiła zostać w biurze. Zawsze mówił, że to z jej strony jakiś przejaw masochizmu albo syndromu sztokholmskiego… Na początku obawiał się nawet, że Aneta byłaby w stanie wrócić do Grześka, jeśliby ten wyraził na to chęć, i chyba nawet zamierzał pilnować, żeby kobieta nie popełniła drugi raz tego błędu. Na szczęście nie musiał, bo Aneta sama wiedziała doskonale, że to wykluczone. Mogłaby wrócić do Grzegorza tylko wtedy, gdyby ten najpierw się rozwiódł, a dopiero potem do niej przyszedł. No ale na to się nie zanosiło…

– No dobra. – Popatrzyła na świeżo założoną pościel. – To chyba tyle. A teraz prysznic i spać.

Lucek popatrzył na nią spod stosu poszewek. Wyglądało na to, że pies nie ma zamiaru się z niego ruszyć. Kiedy wróciła z łazienki, wciąż leżał na pościeli, patrząc na nią wymownie.

– A gdzie ty właściwie normalnie śpisz? – zapytała, rozglądając się po małym pokoju.

Dopiero teraz dotarło do niej, że nigdzie w mieszkaniu nie ma posłania dla psa. „Może śpi na fotelu?”, pomyślała Aneta. Zaczęła zastanawiać się, czy nie powinna położyć tam poszewek. Nie chciała zabierać ich Luckowi. Czuła, że nie ma prawa.

Wgramoliła się do łóżka i jeszcze raz spojrzała na telefon. Przyszedł SMS od Romea. „Mam nadzieję, że sama”, przeczytała. Uśmiechnęła się do siebie. Już się bała, że nie odpisze, sądząc, że naprawdę poszła spać. „Chciałbyś dołączyć?”, napisała. Przez chwilę zastanawiała się, czy wypada wysłać tę wiadomość, ale… przecież o to chodziło. Byli dorośli. Kliknęła przycisk „wyślij” i opadła na poduszkę.

To był dzień pełen wrażeń. Oczy powoli zaczynały jej się zamykać. Zauważyła, że przyszedł kolejny SMS, ale nie miała już siły go odczytywać.

Ostatkiem świadomości zarejestrowała, że materac w nogach łóżka delikatnie się ugiął. Nie była już sama.

Rozdział 6

Aneta przestawiła ławę i fotele tak, że miała teraz prowizoryczne biurko. „No cóż, na razie musi wystarczyć”, pomyślała. Powstrzymała się, żeby nie powiedzieć tego na głos. Od kilku dni łapała się na tym, że gada do Lucka, jakby był człowiekiem. W dodatku on zdawał się odpowiadać na jej słowa. Może nie werbalnie, ale zawsze znalazł jakiś sposób, żeby wyrazić swoje emocje. Nie mogła dopuścić do tego, żeby takie zachowanie weszło jej w nawyk. Co to miało znaczyć? Nie była przecież jakąś starą panną, żeby żyć ze zwierzętami…

Spojrzała na Lucka, który leżał właśnie na jednym z foteli i patrzył na nią spode łba. Nowe ustawienie chyba mu się nie podobało. Musiała przyznać, że jej też nie, ale gdzieś pracować musiała, a zwrócenie się przodem do ławy było i tak lepsze niż skrzywienie boczne. Chociaż gdy myślała, co stanie się z jej kręgosłupem już po kilku godzinach, chciało jej się wyć. Cieszyła się za to, że przynajmniej jej praca nie wymaga szybkiego stałego łącza. Teksty mogła spokojnie przesyłać przez internet mobilny, tak że przy odrobinie dobrej woli zdoła tu zostać. Jak długo będzie trzeba…

Znowu spojrzała na Lucka, który położył pyszczek na przednich łapkach i wlepił w nią wielkie, smutne oczy. Odwróciła wzrok, bo nie mogła znieść tego spojrzenia. Od tamtej nocy, kiedy Lucjan postanowił wgramolić się na jej materac, spali razem. To znaczy Lucek spał w nogach łóżka, na samym jego skraju i nie śmiał przysunąć się bliżej. Ona z kolei nie miała serca go zrzucać. Jego świat w końcu wywrócił się do góry nogami. A ona czuła się jakoś dziwnie zobowiązana wobec niego, czy może raczej wobec Genowefy. Zresztą Lucjan naprawdę nie był uciążliwy i nawet tak bardzo nie śmierdział, dopóki nie chuchał jej w twarz.

– Dobra, Lucek. Idziemy na spacer, a potem po parówki – powiedziała.

Dziś miała jechać do Kaśki na kawę. Nie była do końca przekonana, czy odnawianie tej znajomości po latach jest w ogóle dobrym pomysłem. Owszem, w dzieciństwie się przyjaźniły, ale w szkole średniej ich drogi się rozeszły. Aneta poszła do liceum ogólnokształcącego Czachowskiego, a Kaśka do Konopnickiej. Już wtedy zerwały praktycznie kontakt. Później, kiedy Aneta była w drugiej klasie liceum, jej rodzice postanowili przeprowadzić się do Warszawy. Mówili, że robią to dla niej, żeby nie musiała mieszkać w akademiku podczas studiów. Zupełnie nie rozumiała takiego podejścia. Była nawet zła na nich, że pozbawiają ją studenckiego życia. Musiała to przepracować podczas spotkań z terapeutą już po ich śmierci. Rodzice byli wobec niej nadopiekuńczy, mieli trudności z przecięciem emocjonalnej pępowiny, a ona nie była dość silna, żeby się zbuntować. Pamiętała, że ciotka Genowefa krytykowała ich za to zachowanie. Dlatego gdy zginęli, Anecie było trudniej się pozbierać. Została sama w wielkim mieszkaniu w centrum Warszawy. Już wtedy była o krok od powrotu do Radomia, ale akurat dostała pracę swoich marzeń. No, może nie do końca swoich, ale na pewno większości absolwentów lingwistyki. Zaczęła zarabiać naprawdę dużo, a że w tamtych czasach, osiemnaście lat temu, nie mogła pozwolić sobie na luksus pracy zdalnej, została w Warszawie na stałe. Irek stał się jej „rodziną zastępczą”, a potem związała się z Grzegorzem…

Aneta zrobiła małą rundkę wokół bloku, prowadząc Lucka na smyczy, a potem weszła z powrotem do kamienicy, żeby go odprowadzić. Na szczęście pies nie robił problemu. Czasami miała nawet wrażenie, że wolał, jak wychodziła z domu. Powoli się poznawali, ale przecież wciąż była dla niego obca. Najgorszy był zawód w jego oczach, kiedy wracała i okazywało się, że nie jest Genowefą. Dostrzegała jego tęsknotę i chociaż nie lubiła psów, było jej naprawdę przykro. Miała nadzieję, że znajdzie mu dobry dom. Niestety na ogłoszenie jeszcze nikt nie odpowiedział, więc na razie byli na siebie skazani.

Zeszła do samochodu i