Cycero. Trylogia rzymska I - Robert Harris - ebook

Cycero. Trylogia rzymska I ebook

Robert Harris

4,4

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Powieść otwierająca trzytomowy cykl (Cycero, Spisek, Dyktator) o starożytnym Rzymie.
Jego bohaterem jest Marek Tulliusz Cyceron, wybitny mówca i polityk, który żył w I wieku p.n.e.


Powieść historyczna, którą czyta się jak pasjonujący kryminał. Bo i trup ściele się gęsto, a epoka –schyłek republiki rzymskiej – należy do najburzliwszych w historii ludzkości.

MAREK TULIUSZ CYCERO
NAJSŁAWNIEJSZY MÓWCA WSZECH CZASÓW, MŁODY POLITYK I ADWOKAT,
KTÓRY  MA ODWAGĘ WYSTĄPIĆ PRZECIWKO SKORUMPOWANYM PATRYCJUSZOM

Marek Cycero, młody adwokat i senator, znajduje się na początku swojej kariery politycznej. Celem, który sobie postawił, jest objęcie urzędu konsula. Trudna sprawa dla kogoś, kto nie dysponuje ani armią, ani majątkiem. Ale Cycero posiada coś równie wartościowego – talent oratorski. I właśnie trafia się okazja, by go wykorzystać: rola oskarżyciela w procesie przeciwko Gajuszowi Werresowi, namiestnikowi Sycylii, któremu zarzuca się korupcję, grabież i zabójstwa.
Zważywszy że obrońcą ma być Hortensjusz ­– uznawany dotąd za najlepszego adwokata w Rzymie –wygrana otworzyłaby przed Cyceronem wszystkie drzwi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 519

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (247 ocen)
141
79
25
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
abulafia

Dobrze spędzony czas

House of cards w wersji 1.0 - czyli "tam" to wszystko się zaczęło. Polecam
20
ligea1313

Nie oderwiesz się od lektury

„Trylogia Rzymska - Cycero. Spisek. Dyktator”, Robert Harris Książki,które lubię, dziele na te, które czytam i na te, które pochłaniam. Ta właśnie jest z tej drugiej półki…. Ta seria to powieści historyczne, a bohaterem tej trylogii jest Cyceron, wybitny mówca i polityk, który żył w Rzymie w I wieku p.n.e. Książka została napisana w formie wspomnień pomocnika Cycerona - Tirona, który jest tu najbliższym współpracownikiem Cycero i uczestniczy w jego publicznym życiu. Sam Tiron był twórcą systemu stenograficznego w Rzymie i bardzo szybko potrafił notować rozmowy….W książce poznajemy historie bardziej i mniej znanych z historii ówczesnych postaci historycznych - np. Pompejusza, czy Cezara… Książka jest opisem dziejów politycznych Cycerona - jego prawniczej i politycznej kariery…jego walki z rodzącą się dyktaturą…no mam wrażenie, że jego losy (Cycerona) są tylko pretekstem do pokazania nam ówczesnego Rzymu - tego jak republika przekształca się w cesarstwo.
10
zajkowskikrzys

Nie oderwiesz się od lektury

Niezwykła powieść historyczna o starożytnym Rzymie - ale przede wszystkim o ludzkich zachowaniach, które mimo upływu tylu wieków są wciąż nam bliskie.
10
amierzej
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Naprawdę zmieniłem zdanie o Autorze, którego Konklawe mnie nie urzekło. Namówiony przez kolegę sięgnąłem po Trylogię i muszę powiedzieć: świetne. Ciekawie ożywione postaci historyczne, zakulisowe gry polityczne, walka ambitnych polityków. Świetne i znakomicie projektuje się także na obecną politykę. Wielkie uznanie też, że Autor potrafił nie przytłoczyć liczbą postaci i wątków, wszystko czyta się bardzo przyjemnie. Super pozycja.
00
jerzytomaszbrattig

Dobrze spędzony czas

zawiłości prawnicze że starożytnego świata są aktualne do dziś i dlatego tylko cwani i przebiegli prawnicy wygrywają w sądach nie zawsze zgodnie z literą prawa
00

Popularność




O książce

POWIEŚĆ HISTORYCZNA,KTÓRĄ CZYTA SIĘ JAK PASJONUJĄCY KRYMINAŁ.BO I TRUP ŚCIELE SIĘ GĘSTO,A EPOKA – SCHYŁEK REPUBLIKI RZYMSKIEJ – NALEŻYDO NAJBURZLIWSZYCH W HISTORII LUDZKOŚCI.

MAREK TULIUSZ CYCERONAJSŁAWNIEJSZY MÓWCA WSZECH CZASÓW, MŁODY POLITYKI ADWOKAT, KTÓRY MA ODWAGĘ WYSTĄPIĆ PRZECIWKOSKORUMPOWANYM PATRYCJUSZOM.

Marek Cycero znajduje się na początku swojej kariery. Celem, który sobie postawił, jest objęcie urzędu konsula. Trudna sprawa dla kogoś, kto nie dysponuje ani armią, ani majątkiem. Ale Cycero posiada coś równie wartościowego – talent oratorski. I właśnie trafia się okazja, by go wykorzystać: rola oskarżyciela w procesie przeciwko Gajuszowi Werresowi, namiestnikowi Sycylii, któremu zarzuca się korupcję, grabież i zabójstwa. Zważywszy że obrońcą ma być Hortensjusz – uznawany dotąd za najlepszego adwokata w Rzymie – wygrana otworzyłaby przed Cyceronem wszystkie drzwi.

Robert Harris

Brytyjski pisarz i dziennikarz; pracował m.in. dla BBC i współpracował jako komentator polityczny z „The Observer”. Autor kilku książek popularnonaukowych, ale przede wszystkim dziesięciu przetłumaczonych na prawie czterdzieści języków powieści: thrillerów – Vaterland, Enigma, Archangielsk, Autor widmo, Indeks strachu (pierwsze cztery zostały sfilmowane) – a także powieści historycznych z elementami sensacji – Pompeje, Oficer i szpieg (adaptację filmową przygotowuje Roman Polański) oraz „Trylogia rzymska”, w której ukazały się Cycero, Spisek i Dyktator.

Tego autora

ARCHANGIELSKENIGMAINDEKS STRACHUPOMPEJEAUTOR WIDMOOFICER I SZPIEGTrylogia rzymskaCYCEROSPISEKDYKTATOR

Tytuł oryginału:IMPERIUM: VOL 1 OF THE ROMAN TRILOGY

Copyright © Robert Harris 2006All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c. 2014

Polish translation copyright © Anna i Jerzy Amsterdamscy 2008

Redakcja: Jacek Ring

Konsultacja naukowa: dr Włodzimierz Sochacki

Ilustracje: © Alamy/BE&W (hełm),British Library/public domain (widok Rzymu, ornament)

Projekt graficzny okładki i serii: Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.

ISBN 978-83-7985-354-0

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS ANDZRZEJ KURYŁOWICZ S.C.Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.comFacebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, 88em.eu

PamięciAudrey Harris1920–2005i dlaSama

Dramatis personae

AFRANIUSZ LUCJUSZ – sprzymierzeniec Pompejusza z jego rodzinnego Picenum, pretor i senator.

ANTYPATER Z TYRU – stoik związany z Katonem.

ARRIUSZ KWINTUS – senator blisko związany z Krassusem.

ATTYK TYTUS POMPONIUSZ – przyjaciel Cycerona, brat Pomponii, żony Kwintusa Cycerona.

CEZAR GAJUSZ JULIUSZ – członek stronnictwa popularów, sześć lat młodszy od Cycerona, senator; w przyszłości pretor, imperator i dyktator.

CYCERON KWINTUS TULIUSZ – młodszy brat Cycerona, senator, ożeniony z Pomponią, siostrą Attyka.

EPIKRATES Z BIDIS – Sycylijczyk okradziony przez Gajusza Werresa, występujący przeciwko niemu w sądzie.

FLAWIUSZ LUCJUSZ – stary przyjaciel Cycerona z Syrakuz.

FONTEJUSZ MAREK – namiestnik Galii Narbońskiej, oskarżony o nadużycia, zaprzyjaźniony z Pompejuszem.

GABINIUSZ AULUS – były trybun, pochodzący z Picenum, rodzinnego miasta Pompejusza, zięć Palikanusa; przeprowadził ustawę, na mocy której Pompejusz uzyskał naczelne dowództwo na wschodzie.

GALBA SULPICJUSZ – pochodzący ze starej arystokratycznej rodziny, konkurent Cycerona w wyborach o urząd konsula.

GALLUS AKWILIUSZ – uznawany za wybitnego prawnika; startował razem z Cyceronem w wyborach na pretora.

GAWIUSZ PUBLIUSZ – pochodzący z Hiszpanii kupiec, ukrzyżowany na Sycylii.

GLABRION ACYLIUSZ – pretor sądu, związany z Pompejuszem, mimo że żona Glabriona na polecenie dyktatora Sulli rozwiodła się z nim i wyszła za mąż za Pompejusza.

HERAKLIUSZ Z SYRAKUZ – Sycylijczyk okradziony przez Gajusza Werresa, występujący przeciwko niemu w sądzie.

HORTENSJUSZ HORTALUS KWINTUS – były konsul, przywódca patrycjuszy, przez wiele lat najwybitniejszy adwokat w Rzymie, dopóki jego miejsca nie zajął Cycero; szwagier Katyliny.

HYBRYDA GAJUSZ ANTONIUSZ – syn wielkiego mówcy, potomek jednego z najznamienitszych rodów rzymskich, usunięty z senatu za korupcję i bankructwo.

IZAURYKUS PUBLIUSZ SERWILIUSZ WATIA – jeden z najsławniejszych senatorów, konsul, zaprawiony w bojach i zasłużony wódz, który dwukrotnie odbył triumf; członek Kolegium Kapłańskiego.

KATON MAREK PORCJUSZ (zwany Młodszym) – prawnuk Katona Starszego, brat przyrodni Serwilii, stoik, obrońca tradycji republikańskich.

KATULUS KWINTUS LUTACJUSZ – były konsul, członek Kolegium Kapłańskiego, jeden z najbardziej doświadczonych senatorów, przywódca patrycjuszy, szwagier Hortensjusza.

KATYLINA LUCJUSZ SERGIUSZ – były namiestnik Afryki, protegowany Katulusa, pokonany przez Cycerona w wyborach na konsula.

KLODIUSZ PULCHER PUBLIUSZ – potomek patrycjuszowskiego rodu Klaudiuszy, konsul; przewodził podczas buntu przeciwko swojemu szwagrowi Lukullusowi.

KORNIFICJUSZ KWINTUS – konkurent Cycerona w wyborach na urząd konsula.

KRASSUS MAREK LICYNIUSZ – były konsul, najbogatszy człowiek w Rzymie, rywal Pompejusza, brutalnie stłumił powstanie niewolników pod wodzą Spartakusa.

KURION SKRYBONIUSZ – były konsul, poplecznik Werresa.

LONGINUS KASJUSZ – były pretor, konkurent Cycerona w wyborach na urząd konsula.

LUKULLUS LUCJUSZ LICYNIUSZ – były konsul i wódz armii rzymskiej podczas wojny na wschodzie przeciwko Mitrydatesowi, wyniosły arystokrata, posiadający ogromny majątek; jego wrogowie z senatu przez wiele lat czynili wysiłki, żeby pozbawić go prawa do triumfu i utrzymać poza granicami Rzymu.

METELLUS CECYLIUSZ KWINTUS – członek plebejskiego rzymskiego rodu, konsul, starszy brat Lucjusza i Marka.

METELLUS CECYLIUSZ LUCJUSZ – brat Kwintusa i Marka Metellusów, namiestnik Sycylii.

METELLUS CECYLIUSZ MAREK – najmłodszy z braci Metellusów, pretor.

METELLUS PIUS CECYLIUSZ KWINTUS – najwyższy kapłan, tytularny przywódca rodu Metellusów; adopcyjny ojciec Scypiona.

METELLUS PIUS KORNELIUSZ SCYPION NAZYKA – adoptowany syn Metellusa Piusa; walczył w Hiszpanii pod rozkazami Pompejusza.

MOLON APOLLONIUSZ – nauczyciel Cycerona, grecki mówca i retor mający swoją szkołę na Rodos.

MUCJA – trzecia żona Pompejusza.

ORESTILLA AURELIA – żona Katyliny.

ORESTINUS MUCJUSZ – trybun ze stronnictwa popularów, oskarżony o kradzież (w procesie bronił go Cycero); zawetował ustawę lex Marcia Figula.

PALIKANUS LOLLIUSZ – lojalny trybun Pompejusza, pretor, ubiegający się o urząd konsula.

PIZO FRUGI GAJUSZ – pomocnik Cycerona, zaręczony z jego córką Tulią.

PIZO FRUGI KALPURNIUSZ – były pretor, ojciec Gajusza Frugiego.

POMPEJUSZ GNEJUSZ STRABON- rówieśnik Cycerona, najpotężniejszy człowiek w ówczesnym świecie rzymskim, były konsul i zwycięski wódz, który aż dwa razy odbył triumf; ożeniony z Mucją.

POMPONIA – żona Kwintusa Cycerona, siostra Attyka.

RUFUS CELIUSZ MAREK – uczeń Cycerona, syn jednego z jego politycznych popleczników z prowincji.

SERWILIA – ambitna i zorientowana politycznie żona Juniusza Silanusa,

kandydata na urząd konsularny; przyrodnia siostra Katona.

SERWIUSZ SULPICJUSZ RUFUS – stary przyjaciel Cycerona, były pretor, uważany za jednego z najlepszych znawców prawa w Rzymie, ożeniony z Postumią.

SILANUS DECYMUS JUNIUSZ – członek Kolegium Kapłańskiego, ożeniony z Serwilią.

STENIUSZ Z THERMAE – Sycylijczyk okradziony przez Werresa, występujący przeciwko niemu w sądzie.

SURA PUBLIUSZ KORNELIUSZ LENTULUS – konsul, przyjaciel Katyliny, ożeniony z wdową po bracie Hybrydy, ojczym Marka Antoniusza.

TERENCJA – żona Cycerona, dziesięć lat od niego młodsza i szlachetniejszego

Pochodzenia, żarliwie religijna, o konserwatywnych poglądach politycznych, matka dwojga dzieci Cycerona, Tulii i Marka.

TIRON – prywatny sekretarz Cycerona, niewolnik, trzy lata młodszy od swojego pana, wynalazca stenografii.

TORKWATUS LUCJUSZ MANILIUSZ – konsul, głowa jednej z najstarszych rodzin w Rzymie, obrońca w procesie Katyliny.

TULIA – córka Cycerona.

WARRON TERENCJUSZ MAREK – uczony i pisarz, brał udział w walkach z piratami u boku Pompejusza.

WERRES GAJUSZ – rzymski namiestnik na Sycylii, oskarżony o nadużycia i zbrodnie.

Tiron, M. Tuliusz, sekretarz Cycerona. Był nie tylko kopistą mówcy i jego pomocnikiem w literackich trudach, ale również autorem cieszącym się dobrą reputacją, wynalazcą sztuki stenografii, która umożliwiła dokładne i bez skrótów zapisywanie słów mówców występujących publicznie, niezależnie od tego, jak szybko przemawiają. Po śmierci Cycerona Tiron nabył gospodarstwo niedaleko Puteoli, gdzie spędził późniejsze lata, a według Hieronima dożył stu lat. Askoniusz Pedianus (w komentarzu do mowy Cycerona Pro Milone, 38) wspomina o czwartym tomie biografii Cycerona pióra Tirona.

Grecko-rzymski słownik biograficzny i mitologiczny, tom III red. William L. Smith, Londyn, 1851.

Innumerabilia tua sunt in me officia, domestica,forensia, urbana, provincialia, in re privata, in publica,in studiis, in litteris nostris…

„Usługi, jakie mi wyświadczasz, sąniezliczone – w domu i poza domem, w Rzymiei za granicą, w sprawach prywatnych i publicznych,w moich studiach i pracach literackich…”.

Cycero, list to Tirona, 7 listopada 50 r. p.n.e.

Część pierwszaSENATOR79–70 r. p.n.e.

Urbem, urbem, mi Rufe, cole et in ista luce vive!

„Miasto, czcij Miasto, mój Rufusie, i żyj w tym świetle!”.

Cycero, list do Celiusza, 26 czerwca 50 r. p.n.e.

I

Nazywam się Tiron. Przez trzydzieści sześć lat byłem zaufanym sekretarzem rzymskiego męża stanu Cycerona. Początkowo było to podniecające, później kolejno zdumiewające, żmudne i wreszcie bardzo niebezpieczne. Wierzę, że przez wszystkie te lata spędził ze mną więcej czasu niż z jakąkolwiek inną osobą, nawet ze swojej rodziny. Pisałem pod dyktando jego mowy, listy, prace literackie, nawet wiersze – była to taka fontanna słów, że aby nadążyć za ich strumieniem, musiałem wymyślić system, zwany dziś powszechnie stenografią – system nadal używany do protokołowania obrad senatu – za którego wynalezienie dostałem skromną rentę. Renta, w połączeniu z kilkoma zapisami spadkowymi i łaskawością przyjaciół, wystarcza mi do przeżycia na emeryturze. Nie potrzebuję wiele. Starzy ludzie żyją powietrzem, a ja jestem bardzo stary – podobno mam niemal sto lat.

W ciągu kilkudziesięciu lat, jakie minęły od jego śmierci, różni ludzie często mnie pytali, zwykle szeptem, jakim człowiekiem był Cycero, ale ja zawsze milczałem. Skąd miałem wiedzieć, kto jest agentem rządu, a kto nie? Bałem się, że w każdej chwili mogę zostać zabity. Teraz jednak, gdy moje życie niemal dobiegło końca, nie boję się już niczego – nawet tortur, gdyż w łapach oprawcy lub jego pomocników nie przetrwałbym nawet chwili – dlatego postanowiłem zaoferować tę pracę jako odpowiedź na pytanie. Piszę, polegając na pamięci i dokumentach oddanych mi na przechowanie. Czasu pozostało mi już niewiele – to nieuchronne – dlatego zamierzam pisać szybko, posługując się moim systemem stenografii, na kilkudziesięciu niewielkich zwojach papirusu – znakomitej hieratyki – które już od dawna gromadziłem właśnie w tym celu. Z góry proszę mi wybaczyć wszystkie błędy i stylistyczne niezręczności. Modlę się do bogów, bym zdołał zakończyć pracę, nim nadejdzie kres mojego życia. W ostatnich słowach, jakie skierował do mnie Cycero, prosił, abym opowiedział o nim prawdę, i to właśnie postaram się uczynić. Jeśli nie zawsze sprawi on tu wrażenie wzoru cnoty, cóż, trudno. Władza zapewnia ludziom wiele luksusów, ale rzadko są wśród nich dwie czyste ręce.

Będę tu pisać o władzy i konkretnym człowieku. Przez władzę rozumiem oficjalną, polityczną władzę – zwaną po łacinie imperium – władzę życia i śmierci, jaką państwo powierza jednostce. Setki ludzi dążyło do zdobycia władzy, ale Cycero był wyjątkiem w historii republiki, ponieważ dążył do niej, nie mając żadnych środków poza własnym talentem. Nie pochodził jak Metellus lub Hortensjusz z wielkiej arystokratycznej rodziny, która od pokoleń świadczy polityczne usługi i może odwołać się do swych klientów w dniu wyborów. Nie miał jak Juliusz Cezar i Pompejusz potężnej armii, która mogłaby poprzeć jego kandydaturę. Nie posiadał jak Krassus gigantycznej fortuny, żeby smarować swoją drogę. Miał tylko głos i czystym wysiłkiem woli zmienił go w najsłynniejszy głos świata.

* * *

Gdy zaczynałem mu służyć, miałem dwadzieścia cztery lata, a on dwadzieścia siedem. Byłem domowym niewolnikiem, urodziłem się w należącej do rodziny posiadłości wśród wzgórz niedaleko Arpinum1. On był młodym adwokatem, wyczerpanym nerwowo i z trudem walczącym z niemałymi naturalnymi upośledzeniami. Mało kto gotów byłby postawić na to, że któryś z nas coś osiągnie.

Głos Cycerona w tym czasie nie był jeszcze groźnym instrumentem, w jaki później się zmienił; mój nowy pan chrypiał i niekiedy się jąkał. Zapewne w głowie miał tyle słów, że w chwili napięcia więzły w gardle, tak jak wtedy, gdy dwie owce, popychane przez stado, próbują jednocześnie przejść przez bramkę. Poza tym słowa te często były zbyt wymyślne jak na możliwości intelektualne jego słuchaczy. „Uczony” i „Grek” – tak mówili o nim ze zniecierpliwieniem. Nie były to bynajmniej komplementy. Nikt nie wątpił w jego talent oratorski, ale Cycero wydawał się zbyt wątły, jak na swoje ambicje. Jako adwokat przemawiał niekiedy kilka godzin, często na otwartym powietrzu, we wszystkich porach roku, co było zbyt wielkim obciążeniem dla jego strun głosowych. Po takim wystąpieniu przez kilka dni chrypiał i nie mógł wykrztusić ani słowa. Dodatkowymi przyczynami udręki była chroniczna bezsenność i niestrawność. Mówiąc otwarcie, jeśli miał zrobić karierę polityczną, czego desperacko pragnął, musiał skorzystać z profesjonalnej pomocy. Z tego względu postanowił wyjechać na pewien czas z Rzymu i podróżując, odświeżyć umysł i skonsultować się z najwybitniejszymi nauczycielami retoryki, którzy na ogół żyli wtedy w Grecji i Azji Mniejszej.

Byłem odpowiedzialny za niewielką bibliotekę jego ojca i całkiem przyzwoicie mówiłem po grecku, dlatego Cycero mnie wypożyczył, tak jak pożycza się książkę z czytelni. Zabrał mnie w podróż na wschód. Moim zadaniem było załatwianie wszystkich bieżących spraw, najmowanie transportu, opłacanie nauczycieli i tak dalej. Po roku miałem wrócić do swojego dawnego pana, ale podobnie jak wiele pożytecznych tomów, nigdy nie zostałem zwrócony.

Spotkaliśmy się w porcie w Brundyzjum w dniu, w którym mieliśmy wypłynąć. W roku sześćset siedemdziesiątym piątym od założenia Rzymu konsulami byli Serwiliusz Watia i Klaudiusz Pulcher. Cycero wówczas zupełnie nie przypominał okazałego męża stanu, jakim stał się później, gdy był już tak sławny, że nawet w najspokojniejszej uliczce nie mógł uniknąć rozpoznania. (Ciekaw jestem, co się stało z tymi tysiącami popiersi i portretów Cycerona, które kiedyś zdobiły tak wiele prywatnych domów i publicznych budynków? Czy rzeczywiście wszystkie zostały rozbite lub spalone?). Młody mężczyzna, który tego wiosennego dnia stał na nabrzeżu, był szczupły, miał zaokrąglone ramiona, nienaturalnie długą szyję z jabłkiem Adama wielkości dziecinnej piąstki, które poruszało się gwałtownie w górę i w dół, gdy przełykał ślinę. Z wybałuszonymi oczami, bladą cerą i zapadniętymi policzkami był przykrym obrazem złego stanu zdrowia. No, Tironie – pamiętam, co wtedy pomyślałem – lepiej dobrze wykorzystaj tę podróż, bo nie potrwa długo.

Najpierw popłynęliśmy do Aten, gdzie Cycero obiecał sobie ucztę, za jaką uważał możliwość studiowania filozofii w Akademii. Zaniosłem jego torbę do sali wykładowej i już miałem wyjść, gdy zawołał mnie i spytał, dokąd się wybieram.

– Chcę usiąść w cieniu razem z innymi niewolnikami – odparłem – chyba że ma pan jeszcze jakieś życzenia.

– Niewątpliwie tak, i to wymagające wielkiego wysiłku – powiedział. – Chcę, żebyś poszedł ze mną na wykład i nauczył się nieco filozofii, tak abym miał z kim rozmawiać podczas naszej długiej podróży.

Poszedłem zatem za nim i miałem zaszczyt posłuchać, jak sam Antiochus z Askalonu wyjaśnia trzy podstawowe zasady stoickie – cnota wystarcza do osiągnięcia szczęścia, nic poza cnotą nie jest dobrem i nie można ufać emocjom – trzy proste reguły, które wystarczyłyby do rozwiązania wszystkich problemów świata, gdyby tylko ludzie chcieli ich przestrzegać. Później Cycero i ja często dyskutowaliśmy na takie tematy, a gdy zajmowaliśmy się sprawami intelektualnymi, dzielące nas różnice statusu zawsze traciły znaczenie. Słuchaliśmy wykładów Antiochusa przez sześć miesięcy, po czym udaliśmy się dalej, do głównego celu naszej podróży.

W tym okresie w retoryce dominowała tak zwana szkoła azjańska. Ten styl preferował mowy skomplikowane i kwieciste, pełne pompatycznych zwrotów i dźwięcznych rytmów, którym towarzyszyła żywa gestykulacja i spacery po scenie. W Rzymie jej wybitnym przedstawicielem był Kwintus Hortensjusz Hortalus, powszechnie uważany za najwybitniejszego oratora swoich czasów, którego ze względu na wymyślną pracę nóg przezywano „mistrzem tańca”. Cycero, chcąc poznać jego sztuczki, specjalnie odszukał jego mentorów: Menippusa ze Stratoniki, Dionizjusza z Magnezji, Ajschylosa z Knidos i Ksenoklesa z Adrymattium – same nazwiska mówią o ich stylu. Cycero studiował kilka tygodni u każdego z nich, ucząc się ich metod, aż wreszcie uznał, że wie już, co o nich sądzić.

– Tironie – powiedział do mnie pewnego wieczoru, przebierając, zgodnie ze swym zwyczajem, wśród gotowanych warzyw na talerzu – mam już całkowicie dość tych uperfumowanych tancerzy. Załatw statek z Lorymy na Rodos. Zapiszemy się do szkoły Apolloniusza Molona, żeby spróbować czegoś innego.

I tak doszło do tego, że pewnego wiosennego poranka, o świtaniu, gdy cieśniny Morza Karpackiego2 były gładkie i mleczne jak perła (proszę mi wybaczyć te rzadkie ozdobniki: czytałem zbyt wiele greckiej poezji, żeby trzymać się oszczędnej i surowej łaciny), przeprawiliśmy się statkiem wiosłowym ze stałego lądu na tę starą, dziką wyspę, gdzie na nabrzeżu zobaczyliśmy krępą postać czekającego na nas Molona.

Ten Molon był prawnikiem pochodzącym z Alabandy3, który zrobił karierę dzięki błyskotliwym występom w rzymskich sądach – został nawet zaproszony do wygłoszenia przemówienia po grecku w senacie. Był to niesłychany zaszczyt. Później zrezygnował z praktyki adwokackiej, przeniósł się na Rodos i założył tam szkołę retoryki. Jego zasady oratorskie były dokładnym przeciwieństwem reguł szkoły azjańskiej: nie kręć się za wiele, trzymaj głowę prosto, nie odchodź od tematu, rozśmiesz i wzrusz słuchaczy, a gdy zdobędziesz ich współczucie, szybko kończ. „Nic nie schnie szybciej od łez” – pouczał. To znacznie bardziej odpowiadało gustom Cycerona, który całkowicie podporządkował się jego zaleceniom.

Molon rozpoczął tego dnia od kolacji, na którą podał mu miskę gotowanych jajek w sosie z sardeli. Gdy Cycero skończył – nie bez narzekania, zapewniam – dostał kawał wołowiny pieczonej na węglu drzewnym, a do tego kubek koziego mleka.

– Musisz nabrać ciała, młodzieńcze – powiedział Molon, klepiąc się po swej podobnej do beczki piersi. – Nigdy jeszcze słaba trzcina nie wydała potężnego dźwięku.

Cycero patrzył na niego z wściekłością, ale posłusznie opróżnił talerz. Tej nocy, po raz pierwszy od wielu miesięcy, dobrze spał. (Wiem, ponieważ jak zwykle spałem na podłodze przed drzwiami do jego pokoju).

Rano rozpoczęły się ćwiczenia fizyczne.

– Wystąpienie na forum – oświadczył Molon – można porównać do wyścigu. Wymaga wytrzymałości i siły.

Udał, że chce uderzyć Cycerona, który głośno sapnął, zatoczył się i niewiele brakowało, a przewróciłby się na podłogę. Molon kazał stanąć mu w rozkroku i nie zginając nóg w kolanach, robić skłony, tak by dotknął ziemi dwadzieścia razy. Potem kazał mu położyć się na plecach, spleść dłonie na karku i wielokrotnie usiąść, nie ruszając przy tym nogami. Następnie polecił mu przekręcić się na brzuch i podnieść się na ramionach, znowu dwadzieścia razy, bez zginania kolan. Tak wyglądały ćwiczenia pierwszego dnia, a każdego następnego Molon dodawał nowe i przedłużał gimnastykę. Cycero zaczął dobrze spać i skończyły się jego kłopoty z trawieniem.

Na ćwiczenia deklamacji Molon zabrał swego gorliwego ucznia z zacienionego dziedzińca na południowy skwar i kazał mu recytować różne teksty ćwiczebne – zwykle przemówienia procesowe lub monologi z Menandra4 – przy czym miał jednocześnie wspinać się na górę bez chwili przerwy. W czasie marszu jaszczurki uciekały mu spod stóp, a jego jedynymi słuchaczami były cykady siedzące na gałęziach drzew oliwnych. Cycero wzmocnił płuca i nauczył się, jak najwięcej powiedzieć na jednym oddechu. „Mów tonem o średniej wysokości – pouczał Molon. – Ani za nisko, ani za wysoko. W tym zakresie mieści się siła”. Po południu Molon zaprowadził go na kamienistą plażę na ćwiczenia z mocy głosu, postawił w odległości stu kroków i kazał przemawiać, pokonując szum wody i wiatru. To najlepszy odpowiednik szmeru trzech tysięcy ludzi na placu lub pogaduszek kilkuset senatorów w zamkniętej sali obrad, powiedział. Cycero musiał przywyknąć do takich przeszkód.

– Cóż jednak z treścią mojego przemówienia? – spytał kiedyś. – Przecież niewątpliwie skupię uwagę słuchaczy głównie siłą moich argumentów?

– Treść mnie nie interesuje. – Molon wzruszył ramionami. – Pamiętaj, co powiedział Demostenes: „W sztuce oratorskiej liczą się tylko trzy rzeczy: występ, występ i jeszcze raz występ”.

– Ale przecież się jąkam?!

– J-j-jąkanie również nie b-b-budzi mojego niepokoju – odrzekł Molon z uśmiechem i porozumiewawczym mrugnięciem. – A poważnie, jąkanie może zwiększyć zainteresowanie i wywołać bardzo użyteczne wrażenie uczciwości mówcy. Demostenes nieco seplenił. Słuchacze utożsamiają się z mówcą mającym wady wymowy. To tylko doskonałość jest nudna. Teraz odejdź dalej i postaraj się, żebym cię słyszał.

Miałem zatem okazję od samego początku obserwować, jak jeden mistrz wymowy przekazuje drugiemu swoje sztuczki. „Żadnego zniewieściałego skłaniania głowy i machania palcami. Nie ruszaj ramionami. Jeśli musisz przebierać palcami, spróbuj dotknąć środkowym kciuka, prostując pozostałe trzy. Tak, dobrze. Spojrzenie należy oczywiście zawsze skierować na dłoń wykonującą gest, chyba że chcesz zaprotestować, na przykład: »Bogowie, uchrońcie nas przed taką zarazą!« lub »Nie sądzę, abym zasługiwał na taki zaszczyt«”.

Molon nie pozwalał niczego notować, gdyż żaden mówca wart tego określenia nawet nie pomyślałby o odczytaniu gotowego tekstu lub zaglądaniu do pliku notatek. Był zwolennikiem standardowej metody uczenia się tekstu na pamięć, zwanej podróżą wokół domu. „Umieść pierwszy punkt przemówienia przy wejściu do domu i wyobraź sobie, jak tam leży, drugi w atrium, i tak dalej. Idź po całym domu tak, jakbyś go normalnie obchodził, przypisując fragmenty przemówienia nie tylko pokojom, ale każdej alkowie i każdej rzeźbie. Każde miejsce musi być dobrze oświetlone, jednoznacznie określone i charakterystyczne. W przeciwnym razie będziesz błąkał się jak pijak, który szuka łóżka po przyjęciu”.

Wiosną i latem tego roku Cycero nie był jedynym uczniem w szkole Molona. Po pewnym czasie dołączył do nas młodszy brat Cycerona, Kwintus, jego kuzyn Lucjusz i dwaj jego przyjaciele: Serwiusz, pedantyczny adwokat, pragnący zostać sędzią, i Attyk – elegancki, czarujący Attyk – który nie interesował się retoryką, gdyż mieszkał w Atenach i z pewnością nie planował kariery politycznej, ale lubił spędzać czas w towarzystwie Cycerona. Wszyscy zdumiewali się zmianami w wyglądzie i stanie zdrowia Cycerona. W czasie ostatniego wieczoru razem – gdyż była już jesień i należało wracać do Rzymu – zebrali się, żeby posłuchać, jakie skutki przyniosły nauki Molona.

Bardzo chciałbym przypomnieć sobie, o czym mówił Cycero tego wieczoru po kolacji, ale obawiam się, że jestem doskonałym potwierdzeniem słuszności cynicznej opinii Demostenesa: treść nie ma znaczenia, liczy się tylko występ. Stałem dyskretnie w cieniu, tak abym nie był widoczny, i teraz mogę sobie tylko przypomnieć ćmy wirujące wokół pochodni niczym płatki popiołu, niezliczone gwiazdy nad dziedzińcem i zachwycone, oświetlone ogniem twarze młodych mężczyzn, w skupieniu słuchających Cycerona. Zapamiętałem natomiast, co potem powiedział Molon, gdy jego uczeń skłonił się wyobrażonemu sądowi i usiadł. Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Wreszcie wstał Molon.

– Cyceronie, gratuluję ci – powiedział ochrypłym głosem. – Wprawiłeś mnie w zdumienie. Przykro mi tylko ze względu na Grecję i jej los. Jedynym tytułem do chwały, jaki nam pozostał, była przewaga w sztuce wymowy. Dziś odebrałeś nam i to. Wracaj – zakończył, wskazując ręką z trzema wyprostowanymi palcami ponad oświetlonym tarasem w kierunku ciemnego, rozległego morza – Wracaj, mój chłopcze, i podbij Rzym.

* * *

Doskonale. Łatwo powiedzieć, jak jednak to zrobić? Jak „podbić Rzym”, nie mając żadnej broni poza własnym głosem?

Pierwszy krok jest oczywisty: trzeba zostać senatorem.

W tym czasie, żeby zostać senatorem, trzeba było mieć co najmniej trzydzieści jeden lat i być bogaczem. Ściśle mówiąc, należało pokazać władzom wyborczym aktywa warte milion sestercji, żeby w ogóle móc kandydować w lipcowych wyborach, kiedy wybierano dwudziestu nowych senatorów, mających zastąpić tych, którzy zmarli lub zbiednieli i nie mogli utrzymać swych stołków. Skąd jednak Cycero miał wziąć milion sestercji? Jego ojciec z pewnością nie dysponował takimi pieniędzmi: majątek rodziny był niewielki i poważnie obciążony długami hipotecznymi. Miał zatem trzy tradycyjne rozwiązania. Zarobienie takiej kwoty trwałoby jednak zbyt długo, a kradzież byłaby zbyt ryzykowna. Wobec tego, wkrótce po powrocie z Rodos, ożenił się z bogaczką. Terencja miała siedemnaście lat, była płaska jak chłopiec i miała krótkie, czarne, mocno kręcone włosy. Jej przyrodnia siostra była westalką5, co świadczyło o wysokiej pozycji społecznej rodziny. Co ważniejsze, Terencja była właścicielką dwóch kwartałów slumsów w Rzymie, lasu na przedmieściu i gospodarstwa: w sumie było to warte milion dwieście pięćdziesiąt tysięcy sestercji. (Ach, Terencja: brzydka, wielkopańska i bogata – była swoistym majstersztykiem! Widziałem ją kilka miesięcy temu, jak podróżowała w otwartej lektyce przybrzeżną drogą do Neapolu. Wrzeszczała na nosicieli, żeby się pośpieszyli. Miała siwe włosy i orzechową skórę, ale poza tym niewiele się zmieniła).

W ten sposób, gdy nadeszła pora, Cycero został senatorem – zdobył pierwsze miejsce w wyborach, gdyż teraz był uważany za drugiego najlepszego adwokata w Rzymie, po Hortensjuszu. Nim objął swoje miejsce w senacie, musiał zaliczyć obowiązkową roczną służbę urzędniczą. Został wysłany na Sycylię. Oficjalnie był kwestorem, czyli zajmował najniższe miejsce w urzędniczej hierarchii. Urzędnikom pełniącym służbę nie mogły towarzyszyć żony, dlatego Terencja została w domu – nie wątpię, że Cyceronowi sprawiło to prawdziwą ulgę. Ja natomiast pojechałem razem z nim, gdyż teraz już byłem jakby przedłużeniem jego osoby. Posługiwał się mną zupełnie bezwiednie, jak dodatkową ręką lub nogą. Stałem się nieodzowny między innymi dlatego, że opracowałem metodę zapisywania jego słów w takim tempie, w jakim je wypowiadał. Od skromnych początków – mogę się pochwalić, że to ja wynalazłem znak & – mój system stopniowo się rozwijał, aż w ostatecznej postaci liczył jakieś cztery tysiące symboli. Na przykład zauważyłem, że Cycero często powtarzał te same zwroty i zapisywałem je w skrócie, w postaci jednej linijki lub nawet tylko kilku znaków. W ten sposób dowiodłem, co wszyscy i tak wiedzą, że politycy w kółko powtarzają to samo. Cycero dyktował podczas kąpieli i leżąc w łóżku, jadąc w kiwającej się lektyce i spacerując. Nigdy nie brakowało mu słów, a mnie nigdy nie zabrakło symboli, żeby je schwycić w locie i utrwalić. Byliśmy dla siebie stworzeni.

Wróćmy jednak na Sycylię. Proszę się nie niepokoić: nie będę szczegółowo opisywał naszych zajęć. Jak niemal wszystkie działania polityczne, była to żmudna i nudna robota nawet wtedy, gdy ją wykonywaliśmy, a co dopiero po sześćdziesięciu latach! Godna pamięci i znacząca była natomiast podróż powrotna. Cycero celowo opóźnił powrót o miesiąc, przełożył podróż z marca na kwiecień, tak aby przepłynąć koło Puteoli w czasie przerwy w obradach senatu, gdy cała polityczna elita przebywała u wód w Zatoce Neapolitańskiej. Polecił mi, żebym wynajął najpiękniejszą dwunastowiosłową łódź, jaką uda mi się znaleźć, gdyż chciał efektownie wpłynąć do portu, po raz pierwszy mając na sobie purpurową obramowaną togę senatora Republiki Rzymskiej.

Cycero zdołał bowiem siebie przekonać, że skoro odniósł tak wielkie sukcesy na Sycylii, to na nim muszą być skupione oczy wszystkich w Rzymie. Na setkach dusznych sycylijskich placów targowych, w cieniu tysięcy zakurzonych sycylijskich drzew z gniazdami os, bezstronnie i z godnością ferował sprawiedliwe wyroki w imieniu Rzymu. Zakupił rekordową ilość zboża, żeby wykarmić wyborców w stolicy, i sprzedał je za rekordowo niską cenę. Jego przemówienia na oficjalnych uroczystościach były arcydziełem taktu. Udawał nawet zainteresowanie rozmowami lokalnych mieszkańców. Wiedział, że dobrze sobie poradził, i chełpił się swoimi osiągnięciami w niezliczonych oficjalnych sprawozdaniach dla senatu. Muszę przyznać, że niekiedy je tonowałem przed przekazaniem kurierom. Starałem się też mu zasugerować, że być może Sycylia nie jest pępkiem świata, ale on nie zwracał na to uwagi.

Widzę go teraz, jak stoi na dziobie, wpatrując się w nabrzeże Puteoli, gdy wracaliśmy do Italii. Zastanawiam się, czego oczekiwał. Że w porcie powita go orkiestra? Delegacji konsularnej z wieńcem laurowym? Na nabrzeżu rzeczywiście był tłum, ale nikt na niego nie czekał. Hortensjusz, który myślał już o konsulacie, wyprawił wielki bankiet na kilkunastu zakotwiczonych obok siebie kolorowych statkach i goście czekali na łodzie, które miały ich przewieźć. Gdy Cycero zszedł na ląd, nikt nie zwrócił na niego uwagi. Rozejrzał się dookoła, zaskoczony i zdumiony. W tym momencie kilku gości dostrzegło jego nowiutką senatorską lamówkę togi. Podeszli pośpiesznie. Cycero skrzyżował ramiona, pełen przyjemnego oczekiwania.

– Senatorze! – krzyknął jeden z nich. – Co nowego w Rzymie?

– Nie przybywam z Rzymu, dobry człowieku – odrzekł Cycero. Jakoś zdołał zachować uśmiech. – Wracam ze swej prowincji.

– Och! – westchnął rudy mężczyzna, niewątpliwie już dobrze pijany. – Dobry człowieku! On wraca z prowincji…

Ktoś parsknął śmiechem, ale zaraz się powstrzymał.

– Co w tym takiego śmiesznego? – wtrącił ktoś z boku, chcąc załagodzić sytuację. – Nie wiecie? On był w Afryce.

– Na Sycylii – sprostował Cycero z heroicznym uśmiechem.

Pewnie jeszcze były inne rozmowy w tym stylu. Nie pamiętam. Gdy ludzie zdali sobie sprawę, że Cycero nie przywiózł żadnych plotek z Rzymu, zaczęli się rozchodzić. Wkrótce pojawił się Hortensjusz i wskazał swym gościom łodzie. Skłonił się Cyceronowi dość uprzejmie, ale nie zaprosił go na bankiet. Zostaliśmy sami.

Można byłoby pomyśleć, że to banalny incydent, ale Cycero zwykł powtarzać, że to właśnie wtedy powziął twarde postanowienie, iż zrealizuje swoje ambicje. Został upokorzony przez własną pychę i brutalnie się przekonał, jak niska jest jego pozycja w świecie. Stał na nabrzeżu dłuższą chwilę, przyglądając się, jak Hortensjusz i jego goście bawią się na statkach, nasłuchując wesołej muzyki fletów, a gdy się odwrócił, był już innym człowiekiem. Nie przesadzam. Widziałem to w jego oczach. Bardzo dobrze – zdawał się mówić. – Bawcie się, głupcy. Ja będę pracował.

„Jestem skłonny sądzić, panowie, że to doświadczenie było dla mnie cenniejsze, niż gdyby powitała mnie burza oklasków. Od tej pory przestałem rozważać, co o mnie usłyszy świat: od tego dnia starałem się, żebym każdego dnia był widziany. Żyłem na oczach publiczności. Często przychodziłem na forum. Ani mój odźwierny, ani mój sen nie przeszkodzili nikomu spotkać się ze mną. Nawet gdy nie miałem nic do zrobienia, nie było tak, żebym nic nie robił, dlatego absolutny odpoczynek był dla mnie czymś, czego nie znałem”.

Niedawno znalazłem ten fragment w jednym z jego przemówień i mogę potwierdzić, że jest zgodny z prawdą. Opuścił port jak lunatyk i przeszedł przez całe Puteoli na główną drogę, nie oglądając się ani razu za siebie. Podążałem za nim, niosąc tyle bagaży, ile zdołałem wziąć. Początkowo szedł powoli i z namysłem, ale stopniowo przyśpieszał, aż wreszcie maszerował w kierunku Rzymu tak szybko, że z trudem za nim nadążałem.

W tym miejscu kończy się mój pierwszy zwój papirusu i zaczyna prawdziwa historia Marka Tuliusza Cycerona.

II

Dzień, który miał się okazać punktem zwrotnym, rozpoczął się jak każdy inny, godzinę przed świtem. Jak zawsze Cycero wstał pierwszy. Ja leżałem jeszcze przez chwilę w ciemnościach i słuchałem skrzypienia desek podłogowych nad głową, gdy on wykonywał ćwiczenia, których nauczył się na Rodos – od tej podróży minęło już sześć lat. Potem stoczyłem się z siennika i umyłem twarz. To był pierwszy dzień listopada, było zimno.

Cycero miał skromny piętrowy dom na Eskwilinie, wciśnięty między świątynię i dzielnicę mieszkaniową. Gdyby ktoś pofatygował się i wszedł na dach, mógłby w nagrodę zobaczyć niezły widok całej zadymionej doliny, z wielkimi świątyniami na Kapitolu pół mili na zachód. W rzeczywistości dom należał do jego ojca, ale starszemu panu nie dopisywało zdrowie, dlatego rzadko już przyjeżdżał ze wsi i Cycero zajmował cały dom. Mieszkał z żoną Terencją, pięcioletnią córką Tulią i kilkunastoma niewolnikami: mną, Sositeuszem i Laureą, dwoma sekretarzami pracującymi pod moim kierownictwem, Erosem – zarządcą, Filotimusem – administratorem majątku Terencji, dwiema pokojówkami, nianią, kucharzem, lokajem i odźwiernym. Był jeszcze stary, ślepy filozof Diodotus Stoik, który niekiedy opuszczał swój pokój i jadł kolację z Cyceronem, gdy jego pan pragnął intelektualnych ćwiczeń. W sumie zatem w domu było piętnaście osób. Terencja nieustannie narzekała na ciasnotę, ale Cycero nie chciał się przeprowadzić, gdyż wówczas był jeszcze w fazie „człowieka ludu” i ten dom dobrze pasował do takiego wizerunku.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem tego ranka, tak jak to czyniłem codziennie, było owinięcie wokół nadgarstka pętli ze sznurka, z przyczepionym do drugiego końca niewielkim notesem, który sam obmyśliłem. Notes miał nie jedną lub dwie tabliczki woskowe jak zwykle, lecz cztery, i to dwustronne. Każda była umieszczona w bardzo cienkiej ramie z buczynowego drewna, połączonej z pozostałymi zawiasami, tak że mogłem je rozkładać i zamykać. Dzięki temu podczas jednej sesji dyktowania zapisywałem znacznie więcej tekstu niż przeciętny sekretarz. To jednak nie wystarczało: Cycero każdego dnia wyrzucał z siebie taki potok słów, że zawsze nosiłem w kieszeniach zapasowe tabliczki. Następnie zaciągnąłem zasłonę w wejściu do mojego maleńkiego pokoju i przeszedłem przez dziedziniec do tablinum, gdzie zapaliłem lampy i sprawdziłem, czy wszystko jest gotowe. Jedynym meblem był kredens pod ścianą, na którym stała misa z ciecierzycą6. Mój pan wierzył, że nietypowe nazwisko jest politycznym atutem, dlatego zawsze usilnie starał się zwrócić na nie uwagę). Gdy byłem już pewny, że wszystko jest w porządku, udałem się przez atrium do holu wejściowego, gdzie czekał już odźwierny z ręką na wielkim metalowym zamku. Wyjrzałem przez wąskie okno, a kiedy stwierdziłem, że jest już dostatecznie widno, skinąłem głową odźwiernemu, który odciągnął zasuwę.

Na ulicy, w porannym chłodzie, jak zwykle czekał już tłum nieszczęśników i biedaków. Notowałem nazwiska wszystkich przekraczających próg. Większość znałem, kilku musiałem spytać o nazwisko. Paru, stanowiących zupełnie beznadziejne przypadki, kazałem odejść, ale ponieważ obowiązywała instrukcja „Jeśli ktoś ma prawo głosu, należy go wpuścić”, to już wkrótce całe tablinum wypełnili klienci, domagający się choć odrobiny czasu senatora. Postałem chwilę przy wejściu, aż uznałem, że wszyscy oczekujący weszli. Miałem się cofnąć, gdy w drzwiach pojawiła się jakaś postać w brudnym ubraniu, z potarganymi włosami i nieporządną brodą. Nie wstydzę się przyznać, że się przestraszyłem.

– Tiron! – wykrzyknął. – Dzięki bogom!

Nieznajomy oparł się ciężko o ościeżnicę i wpatrywał się we mnie jasnymi, martwymi oczami. Był niewątpliwie wyczerpany. Przypuszczam, że miał jakieś pięćdziesiąt lat. W pierwszej chwili nie mogłem go sobie przypomnieć, ale jednym z zadań sekretarza polityka jest kojarzenie twarzy z nazwiskami, dlatego po pewnym czasie, mimo jego stanu, w moim umyśle zaczął się kształtować pewien obraz: duży dom na brzegu morza, ozdobny ogród, zbiór posągów z brązu, miasto gdzieś na północy Sycylii. Tak, to było Thermae.

– Steniusz z Thermae! – powiedziałem, wyciągając do niego rękę. – Witam.

Nie do mnie należało komentowanie jego wyglądu, wypytywanie, co robi setki mil od domu, i to w tak kiepskim stanie. Zostawiłem go w tablinum i udałem się do gabinetu Cycerona. Senator tego ranka miał wystąpić w sądzie w obronie młodzieńca oskarżonego o ojcobójstwo, a po południu czekała go sesja senatu. Teraz ściskał niewielką piłeczkę ze skóry, żeby wzmocnić palce, podczas gdy lokaj układał fałdy jego togi. Jednocześnie słuchał, jak młody Sositeusz czyta list, i dyktował wiadomość Laurei, którego nauczyłem podstaw stenografii. Gdy wszedłem, rzucił do mnie piłkę – odruchowo ją złapałem – po czym wyciągnął rękę po listę. Jak zwykle czytał ją łapczywie. Kogo złowił tej nocy? Jakiegoś znanego obywatela z użytecznego trybusu? Może Sabatini? Może Pomptini? A może jakiegoś przedsiębiorcę, który jest dostatecznie bogaty, żeby głosować w pierwszych centuriach w wyborach konsulów? Dziś jednak na liście były same płotki i jego twarz stopniowo się wydłużała, aż wreszcie doszedł do ostatniego nazwiska.

– Steniusz? – Przerwał dyktowanie. – To ten Sycylijczyk, nieprawdaż? Ten bogaty, z posągami z brązu? Lepiej przekonajmy się, czego chce.

– Sycylijczycy nie mają prawa głosu – przypomniałem.

– Pro bono – odpowiedział z kamienną twarzą. – Poza tym ma te wszystkie brązy. Niech wejdzie pierwszy.

Wprowadziłem Steniusza. Cycero powitał go w rutynowym stylu – wyuczony uśmiech, męski uścisk dłoni, długie i szczere spojrzenie w oczy – a następnie zaprosił, żeby usiadł, i spytał gościa, co sprowadza go do Rzymu. Stopniowo przypominałem sobie, kto to taki. Gościliśmy u niego dwukrotnie w Thermae, gdy Cycero przewodniczył sądowi. Wtedy był jednym z najważniejszych obywateli prowincji, ale teraz po jego energii i pewności siebie nie pozostały nawet ślady. Potrzebował pomocy – powiedział. Zagrażała mu ruina i straszne niebezpieczeństwo. Został obrabowany.

– Naprawdę? – spytał Cycero. Spoglądał na dokument leżący na stole, nie słuchając Steniusza zbyt uważnie, gdyż wzięty adwokat często ma okazję wysłuchiwać opowieści o ludzkich nieszczęściach. – Szczerze ci współczuję. Kto cię obrabował?

– Namiestnik Sycylii, Gajusz Werres.

Senator rzucił mu ostre spojrzenie.

Teraz już nic nie mogło powstrzymać Steniusza. Gdy opowiadał, Cycero zerknął na mnie i ledwo zauważalnym ruchem brwi polecił, żebym notował – chciał mieć to na piśmie. Gdy Steniusz na chwilę przerwał, żeby wziąć oddech, Cycero przerwał mu łagodnie i poprosił, żeby się nieco cofnął, do tego dnia niemal trzy miesiące wcześniej, kiedy otrzymał pierwszy list od Werresa.

– Jak zareagowałeś?

– Nieco się zaniepokoiłem. On już miał… no, reputację. Ludzie go przezywają Dzik z krwią na pysku, bo jego nazwisko znaczy przecież dzik. Nie mogłem jednak odmówić.

– Zachowałeś ten list?

– Tak.

– A czy Werres w tym liście wspomina wprost o twojej kolekcji dzieł sztuki?

– Och, tak. Napisał, że wiele słyszał o moich zbiorach i chciałby je zobaczyć.

– Ile czasu minęło od listu do jego przyjazdu?

– Niewiele. Najwyżej tydzień.

– Czy przyjechał sam?

– Nie, w eskorcie liktorów. Musiałem znaleźć dla nich miejsce na nocleg. Ochroniarze to zawsze brutalne typy, ale to byli najwięksi łajdacy, jakich w życiu widziałem. Ich dowódca, Sekstiusz, jest jego katem i wykonuje wyroki na całej Sycylii. Żąda od ofiar łapówek, grożąc im, że sknoci robotę – wiesz, będzie ich męczył – jeśli nie zapłacą z góry. – Steniusz przełknął ślinę. Ciężko dyszał. Czekaliśmy, co powie dalej.

– Nie śpiesz się – wtrącił Cycero.

– Myślałem, że Werres będzie chciał się wykąpać po podróży, a potem moglibyśmy zjeść kolację, ale nie, on chciał od razu zobaczyć moją kolekcję.

– Pamiętam, że masz wiele pięknych dzieł.

– To było całe moje życie, senatorze. Nie mogę tego prościej powiedzieć. Trzydzieści lat podróży i targów. Korynckie i delijskie brązy, obrazy, srebro – wszystkie prace sam wybrałem i przywiozłem. Miałem Dyskobola Myrona i Doryforosa Polikleta. Kilka srebrnych pucharów Mentora. Werres chwalił moje zbiory. Powiedział, że kolekcja zasługuje, aby podziwiało ją szersze grono. Jego zdaniem powinna być wystawiona publicznie. Nie zwracałem na to większej uwagi, aż usiedliśmy na tarasie do kolacji i dobiegły mnie krzyki z wewnętrznego dziedzińca. Zarządca powiedział mi, że przyjechały wozy ciągnięte przez woły i liktorzy Werresa ładowali na nie wszystkie dzieła.

Steniusz znowu zamilkł. Łatwo mogłem sobie wyobrazić upokorzenie, jakie przeżył ten dumny mężczyzna: płacząca żona, naruszony mir domowy, ślady na posadzce w miejscach, gdzie przedtem stały posągi. W gabinecie panowała cisza, słychać było tylko stukot mojego rylca o tabliczkę.

– Złożyłeś skargę? – spytał Cycero.

– Do kogo? Do namiestnika? – Steniusz się zaśmiał. – Nie, senatorze. Przecież żyłem, nieprawdaż? Gdyby zostawił mnie w spokoju, przełknąłbym straty i nie usłyszałbyś ode mnie słowa skargi. Jednak kolekcjonowanie może stać się chorobą, a mogę cię zapewnić, że Werres jest poważnie chory. Pamiętasz te posągi na miejskim placu?

– Tak, pamiętam. Trzy piękne brązy. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że je też ukradł?

– Próbował. Trzeciego dnia pobytu pod moim dachem. Spytał mnie, do kogo należą. Wyjaśniłem mu, że już od wieków są własnością miasta. Wiesz, że mają już czterysta lat? Odrzekł, że chciałby otrzymać zgodę na przeniesienie ich do swej rezydencji w Syrakuzach. Chciał je wypożyczyć, tak jak moje. Zażądał, żebym zwrócił się do władz miasta w tej sprawie. Wiedziałem już, jakim jest człowiekiem, więc odpowiedziałem, że nie mogę spełnić jego życzenia. Wieczorem wyjechał. Kilka dni później otrzymałem wezwanie na rozprawę na piątego października. Oskarżono mnie o oszustwo.

– Kto wniósł oskarżenie?

– Mój wróg, niejaki Agatinus. To klient Werresa. W pierwszej chwili myślałem, żeby mu stawić czoło w sądzie. Jeśli chodzi o moją uczciwość, nie mam się czego lękać. Nigdy w życiu nie sfałszowałem żadnego dokumentu. Później jednak dowiedziałem się, że sędzią ma być sam Werres i już zadecydował, jaką wymierzy mi karę. Miałem otrzymać chłostę w miejscu publicznym, jako karę za bezczelność.

– Wobec tego uciekłeś?

– Jeszcze tego samego wieczoru popłynąłem statkiem wzdłuż wybrzeża do Mesyny.

Cycero oparł podbródek na ręce i przyglądał się Steniuszowi. Znałem ten gest. Oceniał świadka.

– Powiedziałeś, że rozprawa była wyznaczona na piątego października. Czy wiesz, co się stało?

– Właśnie dlatego tu jestem. Zostałem skazany zaocznie na chłostę i grzywnę. Mam zapłacić pięć tysięcy. Sytuacja jest jednak znacznie gorsza. Podczas rozprawy Werres oświadczył, że uzyskano nowe dowody przeciw mnie, tym razem dotyczące szpiegostwa na rzecz buntowników w Hiszpanii. Pierwszego grudnia ma się odbyć kolejny proces w Syrakuzach.

– Szpiegostwo to zbrodnia karana śmiercią.

– Senatorze, proszę mi wierzyć, on chce mnie ukrzyżować. Otwarcie się przechwalał, że do tego doprowadzi. Nie będę jego pierwszą ofiarą. Potrzebuję pomocy. Proszę. Czy pomożesz mi?

Pomyślałem, że Steniusz za chwilę rzuci się na kolana i zacznie całować stopy senatora. Cycero też chyba o tym pomyślał, bo szybko wstał i zaczął krążyć po gabinecie.

– Wydaje mi się, że ta sprawa ma dwa różne aspekty – powiedział. – Pierwszy to kradzież twojej własności. Szczerze mówiąc, nie wiem, co tu można poradzić. Jak myślisz, dlaczego tacy ludzie jak Werres chcą być namiestnikami? Ponieważ wiedzą, że mogą zagarnąć wszystko, czego zapragną, w granicach rozsądku. Drugi aspekt to manipulowanie wymiarem sprawiedliwości. To wydaje się bardziej obiecujące.

Znam wielu znakomitych prawników sycylijskich. Jeden mieszka w Syrakuzach. Jeszcze dziś napiszę do niego z prośbą, żeby wyświadczył mi wielką przysługę i przyjął twoją sprawę. Przekażę mu również, co moim zdaniem powinien zrobić. Powinien zwrócić się do sądu o uznanie zapowiedzianego procesu za nieważny, ponieważ nie jesteś obecny i nie możesz odpowiedzieć na zarzuty. Jeśli to nie pomoże i Werres postawi na swoim, twój adwokat powinien przyjechać do Rzymu i złożyć wniosek o uznanie, że wyrok został wydany z naruszeniem prawa.

– Gdyby chodziło tylko o znalezienie adwokata w Syrakuzach, senatorze, nie przyjechałbym aż do Rzymu – odpowiedział Sycylijczyk, kręcąc głową.

Cycero wiedział, do czego prowadzi ta rozmowa, i wcale mu się to nie podobało, co łatwo dostrzegłem. Taka sprawa mogła mu zająć wiele dni, całkowicie zablokować praktykę, a jak sam mu przypomniałem, Sycylijczycy nie mieli prawa głosu. To rzeczywiście byłaby sprawa pro bono!

– Słuchaj – powiedział, starając się dodać mu otuchy. – Twoja sprawa wygląda bardzo dobrze. Werres jest niewątpliwie skorumpowany. Nadużywa gościnności. Kradnie. Wnosi fałszywe oskarżenia. Spiskuje, żeby doprowadzić do mordu sądowego. Jego stanowisko jest nie do obrony. Naprawdę, z tym z łatwością poradzi sobie adwokat z Syrakuz. Obiecuję. Teraz, jeśli mi wybaczysz, muszę jeszcze przyjąć wielu klientów, a za niecałą godzinę mam się pojawić w sądzie.

Cycero kiwnął głową w moim kierunku. Podszedłem i położyłem rękę na ramieniu Steniusza, żeby go wyprowadzić. Sycylijczyk ją strącił.

– Potrzebuję cię – nalegał.

– Dlaczego?

– Gdyż tylko tutaj mogę liczyć na sprawiedliwość, nie na Sycylii, gdzie Werres kontroluje wszystkie sądy. A wszyscy mnie przekonują, że Marek Tuliusz Cycero jest drugim najlepszym prawnikiem w Rzymie.

– Doprawdy? – W głosie Cycerona zabrzmiała nutka sarkazmu. Nie cierpiał tego epitetu. – Czemu zatem chcesz się zadowolić drugim najlepszym? Czemu nie udasz się prosto do Hortensjusza?

– Myślałem o tym – odrzekł prostodusznie gość. – On jednak się nie zgodził. Reprezentuje Werresa.

* * *

Odprowadziłem Sycylijczyka do wejścia, a gdy wróciłem, zastałem Cycerona samego w gabinecie. Siedział odchylony do tyłu, wpatrywał się w ścianę i przerzucał skórzaną piłkę z ręki do ręki. Na stole leżały rozrzucone prawnicze podręczniki. Otworzył Precedensy w obronie Hostiliusza, a obok leżała praca Warunki sprzedaży Maniliusza.

– Pamiętasz tego rudego pijaka na nabrzeżu w Puteoli, tego dnia, kiedy wróciliśmy z Sycylii? „Och! Dobry człowieku! On wraca z prowincji…”.

Kiwnąłem głową.

– To był Werres. – Piłeczka wędrowała z ręki do ręki, z ręki do ręki. – Ten człowiek potrafi zepsuć imię korupcji.

– Jestem szczerze zdziwiony, że Hortensjusz wszedł z nim w spółkę.

– Jesteś? Ja nie. – Cycero przestał bawić się piłką i przyjrzał się swej wyciągniętej dłoni. – Mistrz tańca i Dzik… – mruknął z namysłem. – Człowiek w mojej sytuacji musiałby być szaleńcem, żeby wdawać się w walkę z sojuszem Hortensjusza i Werresa, i to wyłącznie po to, żeby pomóc jakiemuś Sycylijczykowi, który nawet nie ma rzymskiego obywatelstwa.

– To prawda.

– To prawda – powtórzył, ale w jego głosie słychać było dziwne wahanie. Czasami myślę, że już wtedy dostrzegł całość: cały niezwykły zbiór możliwości i konsekwencji, ułożony niczym mozaika w jego umyśle. Jeśli tak, to nie dowiedziałem się tego, gdyż w tym momencie wbiegła jego córeczka Tulia, ubrana jeszcze w koszulę nocną, z jakimś dziecinnym rysunkiem, który chciała mu pokazać. Nagle cała jego uwaga skupiła się na dziecku. Podniósł ją i posadził na kolanach.

– To ty narysowałaś? Naprawdę zrobiłaś to sama…?

Zostawiłem go i wymknąłem się do tablinum, żeby obwieścić, że mamy spóźnienie i senator za chwilę wychodzi do sądu. Steniusz wciąż się kręcił po tablinum z nieszczęśliwą miną. Spytał mnie, kiedy może oczekiwać odpowiedzi. Mogłem mu tylko odrzec, że musi poczekać tak jak inni. Po chwili pojawił się Cycero. Prowadził Tulię za rękę i kłaniał się wszystkim na powitanie, każdego pozdrawiając po imieniu („To pierwsza reguła polityki, Tironie: nigdy nie zapominaj twarzy”). Jak zawsze był nienagannie wystrojony: włosy posmarowane pomadą i zaczesane do tyłu, skóra uperfumowana, toga świeżo wyprana, czerwone skórzane buty starannie wyglansowane, twarz opalona na brąz wskutek częstych wystąpień na świeżym powietrzu; zadbany, szczupły, sprawny: po prostu promieniał. Klienci poszli za nim do sieni. Tam podniósł uśmiechniętą dziewczynkę, pokazał ją wszystkim, po czym głośno pocałował w usta. Rozległo się przeciągłe „Ach-ach!” i pojedyncze oklaski. Nie było to wyłącznie przedstawienie – Cycero zachowałby się tak samo, nawet gdyby nikogo nie było, ponieważ kochał Tuliolę bardziej niż kogokolwiek innego w całym swoim życiu – ale wiedział również, że rzymscy wyborcy są sentymentalni i jeśli rozejdzie się plotka o jego ojcowskich uczuciach, to na pewno mu to nie zaszkodzi.

Wyszliśmy zatem w obiecujący, pogodny listopadowy poranek, pogrążając się w narastającym zgiełku miasta. Cycero szedł pierwszy, ja obok niego, z notesem pod ręką. Sositeusz i Laurea za nami, niosąc zwój dokumentów, których potrzebował w sądzie. Po obu stronach towarzyszyło nam kilkunastu różnych klientów, między innymi Steniusz, którzy mieli nadzieję, że senator zwróci na nich uwagę, ale też byli dumni, że znaleźli się w jego blasku. Zeszliśmy z zielonego, szacownego Eskwilinu do zadymionej, śmierdzącej, wrzaskliwej Subury. Tutaj wysokie kamienice czynszowe zasłaniały słońce, a tłum ścisnął towarzyszącą nam falangę w cienką, przerywaną nić, która jednak uparcie ciągnęła za nami. Cycero był tu dobrze znaną postacią, bohaterem sklepikarzy i kupców, których interesów bronił. Od lat widywali go, jak idzie ulicą. Ani na chwilę nie przerwał szybkiego marszu, ale jego niebieskie oczy dostrzegały każdą pochyloną głowę, każde pozdrowienie. Rzadko musiałem szeptać mu do ucha nazwisko, ponieważ znał swoich wyborców znacznie lepiej niż ja.

Nie wiem, jak jest obecnie, ale wówczas na forum istniało sześć lub siedem trybunałów, sesje trwały prawie bez przerwy, a zatem o godzinie, gdy rozpoczynały pracę, trudno było się przecisnąć między kręcącymi się wszędzie adwokatami i urzędnikami. Co gorsza, pretor każdego sądu przybywał z domu w eskorcie sześciu liktorów, którzy robili mu drogę w tłumie, a tak się złożyło, że nasz niewielki orszak dotarł na forum dokładnie w tym momencie, gdy Hortensjusz – w tym czasie będący pretorem – defilował w stronę senatu. Strażnicy nas zatrzymali, żeby wielki człowiek mógł swobodnie przejść. Do dziś nie sądzę, że Hortensjusz umyślnie zlekceważył Cycerona, gdyż był to człowiek o wytwornych, niemal zniewieściałych manierach – po prostu go nie zauważył. Jednak tak się stało, że tak zwany drugi najlepszy adwokat rzymski mógł tylko wpatrywać się w plecy oddalającego się pierwszego, z serdecznymi słowami powitania zamarłymi na ustach. Jego spojrzenie wyrażało tak intensywną niechęć, że dziwię się, iż Hortensjusz nie podrapał się między łopatkami.

Tego ranka mieliśmy sprawę w sądzie karnym przy Bazylice Emiliańskiej, gdzie odbywał się proces piętnastoletniego Gajusza Popiliusza Lenasa, oskarżonego o to, że wbił ojcu w oko metalowy rysik i w ten sposób go zabił. Już z daleka dostrzegłem wielki tłum wokół trybunału. Cycero miał wygłosić mowę końcową, co samo w sobie było dostateczną atrakcją. Gdyby jednak nie udało mu się przekonać sędziów, Popiliusz jako ojcobójca zostałby rozebrany do naga, wychłostany do krwi, a następnie zaszyty w worze z psem, kogutem i żmiją i wrzucony do Tybru. W powietrzu czuć było pragnienie krwi. Gdy widzowie się rozstąpili, żeby nas przepuścić, dostrzegłem Popiliusza, młodzieńca znanego z gwałtowności i skłonności do przemocy. Jego ciemne brwi łączyły się nad nosem, tworząc ciągłą linię. Siedział obok wuja na ławce zarezerwowanej dla obrony, gniewnie i wyzywająco rozglądał się dookoła i pluł na wszystkich, którzy podeszli zbyt blisko. „Musimy wywalczyć uniewinnienie – zauważył Cycero – choćby ze względu na psa, koguta i żmiję, które w przeciwnym razie czeka męka, jaką będzie zaszycie w jednym worze z Popiliuszem”. Zawsze twierdził, że adwokata nie powinno interesować, czy jego klient jest winny, czy nie – to sprawa sądu. On tylko zobowiązał się zrobić wszystko, co leży w jego mocy, żeby obronić oskarżonego, a w zamian Popiliusze Leniusze, których ród mógł się pochwalić czterema konsulami, mieli popierać go, gdy będzie się ubiegał o urząd z wyboru.

Sositeusz i Laurea złożyli skrzynki z dowodami. Pochyliłem się, żeby rozwiązać najbliższe, ale Cycero mnie powstrzymał.

– Oszczędź sobie fatygi – powiedział, stukając palcem w skroń. – Mam całe przemówienie w głowie. – Przerwał i uprzejmie przywitał się z klientem. – Dzień dobry, Popiliuszu. Ufam, że wkrótce załatwimy tę sprawę. – Znowu zwrócił się do mnie, mówiąc niemal szeptem: – Mam dla ciebie ważniejsze zadanie. Daj mi twój notes. Chcę, żebyś poszedł do senatu, znalazł naczelnika kancelarii i sprawdził, czy może to umieścić w porządku obrad na dzisiejsze popołudnie. – Cycero szybko pisał. – Nie mów jeszcze nic naszemu przyjacielowi z Sycylii. To niebezpieczna sprawa. Musimy postępować ostrożnie, krok po kroku.

Dopiero po wyjściu z sądu, gdy byłem w połowie drogi przez forum do budynku senatu, odważyłem się przeczytać, co napisał: Zdaniem tej izby, sądzenie zaocznie osób oskarżonych o zbrodnie zagrożone karą śmierci w prowincjach powinno być zakazane. Poczułem ucisk w piersiach, ponieważ od razu pojąłem, co to oznacza. Sprytnie, pośrednio, Cycero przygotowywał grunt do walki ze swym wielkim rywalem. Niosłem do senatu deklarację wojenną.

* * *

W listopadzie obradom senatu przewodniczył konsul Geliusz Publikola. Był to szorstki, rozkosznie głupi dowódca wojskowy ze starej szkoły. Mówiono, a w każdym razie opowiadał to Cycero, że gdy dwadzieścia lat temu Geliusz wkroczył ze swą armią do Aten, zaproponował mediację w sporach między przeciwnymi szkołami filozoficznymi: chciał zwołać konferencję, na której raz na zawsze ich przedstawiciele rozstrzygną kwestie sensu życia i oszczędzą sobie dalszych jałowych sporów. Dość dobrze znałem jego sekretarza. Porządek obrad był bardzo krótki, senatorzy mieli tylko zapoznać się z raportem o sytuacji militarnej, dlatego zgodził się on dodać do porządku wniosek Cycerona. „Możesz jednak ostrzec swojego pana – powiedział – że konsul słyszał jego dowcip o filozofach i nie był nim zachwycony”.

Gdy wróciłem do sądu karnego, Cycero był już w połowie swojej mowy końcowej. Nie było to jedno z przemówień, które postanowił zachować, dlatego niestety nie mam tekstu. Pamiętam tylko, że wygrał sprawę zręcznym wybiegiem: obiecał, że młody Popiliusz, jeśli zostanie uniewinniony, poświęci całe życie służbie wojskowej – tą obietnicą zaskoczył oskarżyciela, sąd i swego klienta. Ten wybieg okazał się jednak skuteczny, a gdy wyrok zapadł, Cycero natychmiast ruszył w stronę senatu, nie marnując ani chwili na rozmowę ze strasznym Popiliuszem lub na przegryzienie czegokolwiek. Nadal towarzyszył mu orszak wielbicieli; ich liczba jeszcze wzrosła, gdyż rozeszła się plotka, że wielki adwokat ma wygłosić kolejną mowę.

Cycero zwykł mówić, że sprawy republiki są w rzeczywistości załatwiane nie w izbie senatu, lecz na otwartym dziedzińcu zwanym senaculum, gdzie senatorzy czekali, aż zbierze się quorum. Te codzienne wiece postaci ubranych w białe togi stanowiły jeden ze wspaniałych widoków w mieście. Gdy Cycero wszedł między senatorów, Steniusz i ja przyłączyliśmy się do tłumu gapiów po przeciwnej stronie forum. (Biedny Sycylijczyk wciąż nie wiedział, co się dzieje).

Z natury rzeczy wynika, że nie wszyscy politycy mogą osiągnąć wielkość. Każdego roku z sześciuset senatorów tylko ośmiu mogło zostać pretorami, którzy przewodniczyli sądom. Tylko dwaj mogli zdobyć największą władzę przysługującą konsulom. Inaczej mówiąc, ponad połowa senatorów kręcących się po senaculum nie mogła liczyć na zdobycie żadnego urzędu z wyboru. Arystokraci mówili o nich szyderczo pedarii, czyli ci, którzy głosują nogami, solennie przechodząc z jednej strony sali obrad na drugą, ilekroć senat musiał podjąć decyzję. Jednak na swój sposób ci obywatele stanowili kręgosłup republiki: bankierzy, przedsiębiorcy i właściciele ziemscy z całej Italii, bogaci, ostrożni i patriotyczni, podejrzliwie patrzący na aroganckich i popisujących się arystokratów. Tak jak Cycero, byli to często „ludzie nowi”, czyli pierwsi przedstawiciele swego rodu, którzy zostali wybrani do senatu. To byli jego ludzie. Gdy przyglądałem się tego popołudnia, jak idzie wśród nich, miałem wrażenie, jakbym obserwował mistrza rzemiosła w swym warsztacie lub rzeźbiarza obrabiającego kamień – tu lekkie dotknięcie dłonią łokcia, tam ciężkie klepnięcie po potężnych ramionach, z tym senatorem wymienia rubaszne żarty, tamtemu składa uroczyste kondolencje, z rękami przyciśniętymi do piersi na znak głębokiego współczucia. Zatrzymany przez jakiegoś nudziarza, zachowuje się tak, jakby miał cały dzień na słuchanie jego koszmarnej historii, ale nagle zaczepia szybkim ruchem jakiegoś sąsiada i z gracją tancerza odrywa się od gaduły, z czułym, przepraszającym spojrzeniem, żeby popracować nad kimś innym. Niekiedy wskazywał nas ręką, a wtedy senator, z którym rozmawiał, kręcił z niedowierzaniem głową i zapewniał o swym poparciu dla sprawy.

– Co on o mnie mówi? – spytał Steniusz. – Co on planuje?

Nie odpowiedziałem, gdyż sam nie wiedziałem.

Hortensjusz zorientował się, że coś się dzieje – to było oczywiste – ale nie wiedział, o co chodzi. Porządek obrad wisiał jak zwykle obok wejścia do sali senatu. Widziałem, jak Hortensjusz zatrzymał się, przeczytał – sądzenie zaocznie osób oskarżonych o zbrodnie zagrożone karą śmierci w prowincjach powinno być zakazane – po czym odwrócił się, wyraźnie zdziwiony. Geliusz Publikola siedział przy drzwiach na swym krześle z rzeźbionej kości słoniowej w otoczeniu pomocników, czekając, aż augurowie zbadają zwierzęce wnętrzności i potwierdzą, że rokowania są pomyślne. Dopiero wtedy konsul mógł wezwać senatorów do zajęcia miejsc. Hortensjusz podszedł do niego i spytał o coś, szeroko rozkładając ręce. Geliusz wzruszył ramionami i z irytacją wskazał Cycerona. Hortensjusz szybko się obrócił. Jego ambitny rywal stał w kole spiskujących senatorów. Hortensjusz zmarszczył brwi i podszedł do swych arystokratycznych przyjaciół – trzech braci Metellusów, Kwintusa, Lucjusza i Marka, oraz dwóch starszych ekskonsulów, którzy naprawdę rządzili krajem, Kwintusa Katulusa (którego siostra była żoną Hortensjusza) i dwukrotnego triumfatora, Publiusza Serwiliusza Watię Izaurykusa. Gdy tylko wypisuję ich nazwiska, włosy jeżą mi się na karku, ponieważ byli to ludzie surowi, bezwzględni i wychowani w poszanowaniu dla starych republikańskich wartości, jakich dziś już nie ma. Hortensjusz widocznie powiedział im o wniosku, gdyż wszyscy spojrzeli na Cycerona. W tym momencie zabrzmiała trąbka sygnalizująca początek sesji i senatorzy zaczęli wchodzić do sali.

Dawny budynek senatu był chłodną, ponurą, przepastną świątynią rządu, podzieloną centralną alejką wyłożoną czarnymi i białymi płytkami. Po obu stronach ciągnęły się ustawione naprzeciw siebie długie drewniane ławy dla senatorów – po sześć rzędów z każdej strony. Przy dalszym końcu znajdowało się podwyższenie, na którym stały krzesła konsulów. Promienie słabego, niebieskawego światła listopadowego wpadały do środka przez nieprzeszklone okna tuż pod dachem. Na belkach więźby gruchały gołębie, które latały po sali, gubiąc piórka i niekiedy wydalając odchody na głowy senatorów. Niektórzy twierdzili, że jest to pomyślny znak, inni uważali to za zły omen, jeszcze inni uzależniali ocenę od koloru łajna. Przesądy są równie liczne jak ich interpretacje. Cycero nie przykładał do nich żadnego znaczenia, podobnie jak do układu owczych jelit, lokalizacji grzmotu po prawej lub lewej stronie bądź lotu ptaków – wszystko to uważał za czysty idiotyzm, choć później z zapałem starał się o wybór do Kolegium Augurów.

Zgodnie ze starą tradycją, wówczas jeszcze przestrzeganą, drzwi senatu zostawiono otwarte, tak aby lud mógł przysłuchiwać się obradom. Tłum ludzi, Steniusz i ja między nimi, ruszył przez forum ku wejściu. W drzwiach zatrzymała nas zwykła lina. Geliusz już przemawiał, relacjonując doniesienia dowódców wojskowych. Wieści ze wszystkich trzech frontów były pomyślne. W południowej Italii niezwykle bogaty Marek Krassus – który kiedyś chwalił się, że jeśli kogoś nie stać na wystawienie całego legionu z własnej kieszeni, to nie jest naprawdę bogaty – z ogromną surowością tłumił bunt niewolników. W Hiszpanii Pompejusz Wielki po sześciu latach walki likwidował już resztki armii buntowników. W Azji Mniejszej Lucjusz Lukullus odniósł serię wspaniałych zwycięstw nad królem Mitrydatesem7. Po odczytaniu raportów ludzie każdego dowódcy wychwalali osiągnięcia swego patrona, jednocześnie subtelnie oczerniając rywali. Cycero wyjaśnił mi, o co chodzi w tych politycznych rozgrywkach, a teraz ja szeptem oświeciłem Steniusza.

– Krassus nienawidzi Pompejusza i koniecznie chce pokonać Spartakusa, nim Pompejusz nadciągnie z Hiszpanii ze swymi legionami, bo wtedy będzie mógł sobie przypisać całą zasługę. Pompejusz nienawidzi Krassusa i chce mieć swój udział w chwale zwycięstwa nad Spartakusem, żeby pozbawić Krassusa triumfu. Krassus i Pompejusz nienawidzą Lukullusa, ponieważ ten ma najbardziej prestiżowe dowództwo.

– A kogo nienawidzi Lukullus?

– Pompejusza i Krassusa, rzecz jasna, bo intrygują przeciw niemu.

Czułem się zadowolony jak dziecko, które z powodzeniem powtórzyło lekcję, bo wtedy to jeszcze była dla mnie tylko gra i nie sądziłem, że kiedykolwiek zostaniemy w nią wciągnięci. Debata stopniowo wygasała bez konieczności głosowania. Senatorzy zaczęli rozmawiać między sobą. Geliusz, który miał już dobrze ponad sześćdziesiąt lat, podniósł tabliczkę z porządkiem obrad, popatrzył na nią z bliska, mrużąc oczy, a następnie rozejrzał się po sali, szukając Cycerona, który jako młody senator siedział na odległej ławce blisko drzwi. W końcu Cycero wstał, żeby łatwiej go było widać. Geliusz usiadł, a ja wyciągnąłem rylec. Zapadła cisza, a Cycero pozwolił, żeby się przeciągała – ta stara sztuczka miała zwiększyć napięcie. Czekał tak długo, aż inni zaczęli myśleć, że coś się stało, po czym przemówił. Początkowo mówił spokojnie i z wahaniem, zmuszając wszystkich do wytężenia słuchu. Choć sami o tym nie wiedzieli, wciągnął ich rytm jego słów.

– Szanowni senatorowie, bardzo się lękam, że w porównaniu z poruszającymi relacjami naszych dowódców, których właśnie wysłuchaliśmy, to, co ja powiem, wyda się nieistotne. – Jego głos nabrał mocy. – Gdyby jednak doszło do tego, że ta szlachetna izba nie chciałaby już wysłuchać błagań niewinnego człowieka, to wszystkie te dzielne czyny straciłyby wartość, a nasi żołnierze przelewaliby krew na darmo. – W ławach rozległ się szmer potakiwań. – Dziś rano przyszedł do mojego domu właśnie taki niewinny człowiek, który został potraktowany przez jednego spośród nas tak haniebnie, potwornie i okrutnie, że nawet bogowie muszą płakać, gdy o tym słyszą. Mówię o czcigodnym Steniuszu z Thermae, jeszcze niedawno mieszkańcu nieszczęsnej, źle rządzonej, okradanej prowincji, Sycylii.

Gdy padło słowo „Sycylia”, Hortensjusz, który siedział rozparty na pierwszej ławce, najbliżej konsula, wyraźnie drgnął. Nie odrywając oczu od Cycerona, pochylił się ku Kwintusowi, najstarszemu z braci Metellusów, i szepnął mu coś do ucha. Ten odchylił się do tyłu, wezwał gestem najmłodszego brata, Marka, który przykucnął za nim i pilnie słuchał instrukcji, a następnie wstał, ukłonił się konsulowi i pośpiesznie ruszył w moją stronę. Przez chwilę sądziłem, że chce mnie uderzyć – ci bracia Metellusowie to były brutalne zawadiaki – ale on nawet na mnie nie spojrzał. Uniósł linę, przeszedł pod nią, przecisnął się przez tłum i zniknął.

Cycero tymczasem stopniowo wpadał w swój rytm. Po powrocie od Molona, z wyrytą w umyśle zasadą „Występ, występ, występ!”, spędził wiele godzin w teatrze, ucząc się aktorskich metod, i rozwinął swoje zdolności w zakresie mimiki i gestów. Posługując się niewielkimi zmianami tonu głosu i drobnymi gestami, potrafił zaludnić swoje przemówienia postaciami, o których mówił. Tego popołudnia zaoferował senatorom wspaniałe przedstawienie: zobaczyli bezczelną arogancję Werresa, skontrastowaną ze spokojną godnością Steniusza, oraz od dawna cierpiących Sycylijczyków kulących się ze strachu przed podłością kata Sekstiusza. Steniusz nie wierzył własnym oczom i uszom. Przybył do Rzymu tego dnia, a już jego sprawa stała się przedmiotem obrad rzymskiego senatu. Hortensjusz wciąż spoglądał w kierunku wejścia. Cycero kontynuował mowę.

– Steniusz prosi o ochronę nie tylko przed złodziejem, ale przed człowiekiem, którego obowiązkiem jest karanie złodziei!

W tym momencie Hortensjusz wreszcie zerwał się na nogi. Zgodnie z regulaminem senatu pełniący urząd pretor zawsze miał pierwszeństwo i Cycero, skromny pedarius, nie miał wyjścia – musiał mu ustąpić.

– Senatorowie! – zagrzmiał Hortensjusz. – Już dostatecznie długo słuchamy tych wywodów! To bez wątpienia jeden z najbardziej jaskrawych przykładów oportunizmu, jaki widziała ta szlachetna izba! Przedstawia się nam do rozważenia niejasno sformułowany wniosek, który, jak się teraz okazuje, dotyczy jednego człowieka. Nie zostaliśmy uprzedzeni, jaka sprawa będzie dyskutowana. Nie mamy żadnego sposobu, żeby sprawdzić, czy to, co słyszymy, jest zgodne z prawdą. Gajusz Werres, doświadczony członek tego zgromadzenia, jest zniesławiany i nie ma możliwości wystąpienia w swej obronie. Wnoszę, żeby natychmiast zawiesić obrady!

Hortensjusz usiadł. Rozległy się oklaski z ław arystokratów. Cycero wstał, zachowując kamienny wyraz twarzy.

– Odnoszę wrażenie, że senator nie przeczytał wniosku – powiedział, udając zdziwienie. – Gdzie w tym wniosku jest choćby wzmianka o Gajuszu Werresie? Szanowni panowie, nie proszę tej izby o głosowanie w sprawie Gajusza Werresa. Nie byłoby rzeczą sprawiedliwą osądzać go zaocznie. Nie ma tu Gajusza Werresa i nie może się bronić. A teraz, gdy już ustaliliśmy tę zasadę, proszę tylko Hortensjusza, żeby objął nią mojego klienta i zgodził się, aby i on nie był sądzony zaocznie. A może jest jedno prawo dla arystokratów, a drugie dla całej reszty?

Te słowa podgrzały atmosferę. Pedarii zaczęli gromadzić się wokół Cycerona, a tłum przy wejściu ryczał z zachwytu. Poczułem, jak za mną ktoś się bezceremonialnie przepycha. Marek Metellus zrobił sobie łokciami przejście i szybko podszedł do Hortensjusza. Cycero przyglądał mu się uważnie, a wyraz jego twarzy świadczył, że najpierw był zdziwiony, ale po chwili zrozumiał. Szybko uniósł rękę, nakazując ciszę.

– Bardzo dobrze. Skoro Hortensjusz ma zastrzeżenia do mojego oryginalnego wniosku, zarzucając mu niejasność, proponuję poprawkę. Z uwagi na to, że Steniusz został oskarżony zaocznie, senat postanawia, że rozprawa przeciw niemu nie może się odbyć zaocznie, a jeśli takowa już się odbyła, to wyrok zostaje uchylony. I powiadam: przegłosujmy teraz ten wniosek i w zgodzie z najbardziej wzniosłymi tradycjami rzymskiego senatu ocalmy niewinnego człowieka przed straszliwą karą krzyża!

Rozległy się okrzyki poparcia, oklaski, gwizdy i szyderstwa. Cycero usiadł, a Geliusz wstał.

– Zgłoszono wniosek – oświadczył konsul. – Czy któryś z senatorów chce zabrać głos?

Hortensjusz i jego bracia oraz kilku innych z ich partii, takich jak Skryboniusz Kurion, Sergiusz Katylina i Emiliusz Alba, skupili się przy frontowej ławce. Przez krótką chwilę wydawało się, że senat od razu się podzieli, co odpowiadałoby Cyceronowi, ale gdy arystokraci wreszcie wrócili na miejsce, ukazała się koścista postać stojącego Katulusa.

– Sądzę, że muszę zabrać głos – powiedział. – Tak, uważam, że mam coś do powiedzenia. – Katulus, prapraprapraprawnuk (mam nadzieję, że nie pomyliłem się w liczeniu tych pra) Katulusa, który pokonał Hamilkara podczas pierwszej wojny punickiej, był twardy jak krzemień i bez serca. Przemawiały przez niego dwa wieki historii rodu. – Zabiorę głos – powtórzył – i zacznę od tego, że ten młody człowiek – wskazał Cycerona – nie ma pojęcia o „najbardziej wzniosłych tradycjach rzymskiego senatu”, bo gdyby coś o nich słyszał, wiedziałby, że żaden senator nie atakuje innego inaczej jak tylko twarzą w twarz. To dowodzi braku należytego wychowania. Patrzę teraz na niego, jak siedzi, taki sprytny i gorliwy, i wiecie, co myślę, panowie? Myślę, jak mądre jest stare powiedzenie, iż „uncja dziedzictwa jest warta funta zasług”8.

Teraz to arystokraci kiwali się ze śmiechu. Katylina, o którym będę miał jeszcze okazję pisać, wskazał na Cycerona i przejechał palcem po gardle. Cycero poróżowiał, ale zachował panowanie nad sobą, a nawet zdobył się na uśmiech. Katulus obrócił się w stronę swoich przyjaciół. Przez chwilę widziałem jego uśmiechniętą twarz i ostry, orli profil, jak na monetach. Po paru sekundach znów zwrócił się ku sali.

– Gdy po raz pierwszy wszedłem do tej sali, za konsulatu Klaudiusza Pulchera i Marka Perperny… – monotonnie klepał.

Cycero spojrzał na mnie. Poruszył ustami, jakby coś mówił, potem spojrzał na okna i wskazał ręką wejście. Od razu zrozumiałem, o co mu chodzi. Gdy przepychałem się przez tłum na forum, zrozumiałem, że Marek Metellus musiał zostać wysłany dokładnie w tym samym celu. W tamtych latach, gdy czas odmierzano bardziej prymitywnymi metodami niż obecnie, ostatnia godzina obrad zaczynała się wtedy, gdy słońce chowało się na zachód od kolumny Meniusza. Przypuszczałem, że to już pora, i rzeczywiście, dostrzegłem urzędnika odpowiedzialnego za obserwację, który śpieszył zawiadomić konsula. Prawo zakazywało senatowi obradować po zachodzie słońca. Niewątpliwie Hortensjusz i jego przyjaciele zamierzali gadać do końca sesji, uniemożliwiając przegłosowanie wniosku Cycerona. Szybko osobiście sprawdziłem położenie słońca, przebiegłem przez forum i przecisnąłem się między ludźmi do wejścia.

– Ostatnia godzina! – zdążyłem jeszcze usłyszeć zapowiedź konsula Geliusza.

Cycero natychmiast wstał i chciał zgłosić wniosek formalny, ale Geliusz nie dopuścił go do głosu. Katulus gadał i gadał, wykładając niekończącą się historię zarządzania prowincjami, niemal od czasów, kiedy wilczyca wykarmiła Romulusa. (Ojciec Katulusa, również konsul, popełnił samobójstwo: zamknął się w uszczelnionym pokoju, rozpalił piecyk i udusił się dymem. Cycero zwykł mówić, że na pewno zrobił to, żeby nie wysłuchiwać przemówień swojego syna). Gdy wreszcie dotarł do jakiegoś zakończenia, natychmiast oddał głos Kwintusowi Metellusowi. Cycero znowu wstał, ale i tym razem musiał się poddać z uwagi na regułę starszeństwa. Metellus miał godność pretora, jeśli zatem sam nie ustąpił – a niewątpliwie nie miał zamiaru – to Cycero nie miał prawa głosu. Przez chwilę stał, mimo narastających okrzyków protestu, ale koledzy – jednym z nich był Serwiusz, zaprzyjaźniony prawnik, który myślał o jego dobru i bał się, że zrobi z siebie głupca – pociągnęli go za togę. Cycero w końcu zrezygnował i usiadł.