Dlaczego narody przegrywają - Daron Acemoglu, James A. Robinson - ebook
NOWOŚĆ

Dlaczego narody przegrywają ebook

Daron Acemoglu, James A. Robinson

0,0

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Dlaczego niektóre narody są bogate, a inne biedne? Dlaczego tak je różnicują majętność i ubóstwo, zdrowie i choroba, dostatek i głód?

Błyskotliwa i niesłychanie inspirująca książka Acemoglu i Robinsona, światowych ekspertów problematyki rozwoju, wzywa do otrząśnięcia się ze złudzeń. Kraje wzrastają, kiedy budują sprzyjające rozwojowi instytucje polityczne i ekonomiczne, a upadają – często w spektakularny sposób – gdy instytucje te kostnieją lub przestają działać. Wówczas naród pogrąża się w zastoju i upadku.

Swoją argumentację autorzy wspierają niezwykle bogatym, zebranym w trakcie wieloletnich badań materiałem historycznym, sięgającym od cesarstwa rzymskiego, poprzez miasta-państwa Majów, średniowieczną Wenecję, Związek Sowiecki, Amerykę Łacińską, Anglię, Europę kontynentalną, aż po Stany Zjednoczone i Afrykę, i na tej podstawie budują nową teorię ekonomii politycznej, która podejmuje wielkie kwestie współczesne.

Dlaczego narody przegrywają to książka, która zmieni wasze spojrzenie na świat i sposób jego rozumienia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 757

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Daron Acemoglu, James A. Robinson Dlaczego narody przegrywają Tytuł oryginału Why Nations Fail: The Origins of Power, Prosperity, and Poverty ISBN Copyright © 2012 by Daron Acemoglu and James RobinsonAll rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo 2014 Redaktor Jacek Lang Wydawnictwo dziękuje dr. Piotrowi Korysiowi za zainspirowanie do opublikowania książki, a także dr. hab. Andrzejowi Kondratowiczowi za cenne uwagi Konsultacja merytoryczna Projekt okładki i stron tytułowych Krzysztof Kibart, Design Partners Opracowanie graficzne i techniczne Barbara i Przemysław Kida Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Dla Ardy i Asu — D.A. Para María Angélica, mi vida y mi alma — J.R.

Przedmowa

Przedmiotem tej książki są wielkie różnice dochodów i poziomu życia, które bogate kraje świata — takie jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania czy Niemcy — przeciwstawiają krajom biednym: w Afryce Subsaharyjskiej, Ameryce Środkowej, Azji Południowej.

W chwili, kiedy piszemy tę przedmowę, Afryką Północną i Bliskim Wschodem wstrząsnęła arabska wiosna, która zaczęła się od tak zwanej jaśminowej rewolucji, czyli wybuchu publicznego gniewu z powodu samopodpalenia się przez ulicznego sprzedawcę, Mohameda Bouaziziego, 17 grudnia 2010 roku. 14 stycznia 2011 roku prezydent Zajn al-Abidin Ibn Ali, którzy rządził Tunezją od roku 1987, ustąpił ze stanowiska, ale rewolucyjny zapał zwrócony przeciw rządom uprzywilejowanej elity w Tunezji nie tylko nie wygasł, lecz jeszcze bardziej się spotęgował, rozlawszy się wcześniej na cały Bliski Wschód. Hosni Mubarak, który twardą ręką rządził Egiptem prawie trzydzieści lat, został obalony 11 lutego 2011 roku. W momencie, kiedy kończymy przedmowę, nieznana jest przyszłość reżimów w Bahrajnie, Libii, Syrii i Jemenie.

Źródłem niezadowolenia w tych krajach jest ich ubóstwo. Dochód przeciętnego Egipcjanina wynosi około 12% dochodu przeciętnego obywatela Stanów Zjednoczonych. Egipcjanin będzie żył dziesięć lat krócej. 20% ludności żyje w warunkach skrajnej nędzy. Te znaczne różnice są jednak niewielkie, kiedy zestawić Stany Zjednoczone z najuboższymi krajami świata: Koreą Północną, Sierra Leone czy Zimbabwe, gdzie w nędzy żyje ponad połowa ludności.

Zdaniem Egipcjan do przyczyn ich zastoju należą niesprawne i skorumpowane państwo oraz porządek społeczny, w którym obywatele nie mogą realizować swych talentów, ambicji, pomysłowości i wykształcenia — nawet jeśli jego poziom pozostawia wiele do życzenia. Uważają też, że te problemy mają przyczyny polityczne. Wszystkie gnębiące ich trudności gospodarcze wywodzą się ze sposobu, w jaki w Egipcie jest sprawowana władza polityczna, oraz z jej zmonopolizowania przez nieliczną elitę. To jest pierwsza rzecz, którą, ich zdaniem, trzeba zmienić.

Tymczasem takie przekonania demonstrantów z placu Tahrir bardzo odbiegają od typowych przekonań na ten temat. Większość naukowców i komentatorów, wyjaśniając, dlaczego takie kraje jak Egipt są biedne, wskazuje na zupełnie inne czynniki. Jedni będą podkreślać, że o ubóstwie Egiptu decyduje przede wszystkim geografia, położenie kraju głównie na terenach pustynnych z ich niedostatkiem wody deszczowej, co sprawia, że gleba i klimat nie pozwalają na wydajne rolnictwo. Drudzy z kolei będą akcentować kulturowe cechy Egipcjan, które ponoć uniemożliwiają rozwój gospodarki i dobrobyt. Egipcjanom, dowodzą, brak tej etyki pracy i tych nawyków kulturowych, które innym krajom pozwoliły na dobrobyt. Przyjęli zasady islamu, nie do pogodzenia z gospodarczym sukcesem. Trzecie stanowisko, które zresztą jest najczęstsze pośród ekonomistów i politycznych ekspertów, opiera się na przekonaniu, że ludzie rządzący Egiptem po prostu nie wiedzą, czego potrzeba, aby krajowi zapewnić pomyślność, więc w przeszłości podejmowali błędne decyzje polityczne i strategiczne. Gdyby jednak zechcieli korzystać z właściwych porad formułowanych przez właściwych doradców, nie byłoby kłopotów z dobrobytem. Według tych teoretyków i ekspertów fakt, że Egiptem rządziły wąskie elity, które myślały tylko o tym, jak kosztem reszty społeczeństwa wymościć własne gniazdka, nic nie wnosi do zrozumienia gospodarczych problemów kraju.

Wykażemy w tej książce, że rację mają Egipcjanie z placu Tahrir, nie zaś większość teoretyków i komentatorów. W istocie Egipt cierpi biedę właśnie z tego powodu, że władała nim wąska elita, która organizowała społeczeństwo dla własnej korzyści, ze szkodą dla wielkich mas obywateli. Władza polityczna skoncentrowała się w rękach nielicznych, a ci wykorzystali ją do budowania wielkich fortun, jak owe 70 miliardów dolarów, które miał zgromadzić były prezydent Mubarak. Tracili na tym zwykli Egipcjanie i oni rozumieją to aż nazbyt dobrze.

Pokażemy, że taka interpretacja egipskiej nędzy, interpretacja przedstawiana przez naród, umożliwia ogólne wyjaśnienie przyczyn ubóstwa biednych krajów. Czy chodzić będzie o Koreę Północną, o Sierra Leone czy Zimbabwe, dowiedziemy, że ich nędza ma takie same przyczyny jak ta w Egipcie. Takie kraje jak Wielka Brytania i Stany Zjednoczone stały się bogate, gdyż ich obywatele obalili elity sprawujące władzę i stworzyli społeczeństwa, w których prawa polityczne były o wiele powszechniejsze, których rządy były odpowiedzialne przed obywatelami i reagowały na ich potrzeby, a z możliwości gospodarczych mogły korzystać wielkie masy ludzi. Wykażemy, że aby zrozumieć, skąd wzięła się tak wielka nierówność w dzisiejszym świecie, trzeba sięgnąć do przeszłości i studiować dziejową dynamikę społeczeństw. Zobaczymy, że Wielka Brytania jest bogatsza od Egiptu, gdyż w roku 1688 (dla ścisłości: jako Anglia) przeprowadziła rewolucję, która całkowicie zmieniła jej politykę, a w rezultacie też gospodarkę. Ludzie walczyli o prawa polityczne, a gdy je zyskali, skorzystali z nich, aby poszerzyć swe możliwości gospodarcze. Efektem była całkowicie odmienna trajektoria polityczna i gospodarcza, kulminująca w rewolucji przemysłowej.

Rewolucja przemysłowa i umożliwione przez nią nowe techniki nie dotarły do Egiptu, ten bowiem znajdował się pod władzą imperium osmańskiego,które traktowało Egipt w bardzo podobny sposób, jak potem Mubarak i jego rodzina. Napoleon obalił osmańskich władców Egiptu w roku 1798, potem jednak kraj dostał się pod panowanie Brytyjczyków, którzy w dobie kolonializmu równie mało jak Osmanowie troszczyli się o pomyślność tego kraju. Chociaż Egipcjanie wyzwolili się spod panowania tureckiego i brytyjskiego, a w roku 1952 obalili monarchię, nie były to rewolucje podobne do rewolucji angielskiej z roku 1688. Zamiast przeprowadzić radykalne reformy polityki Egipcjanie pozwolili przejąć władzę kolejnej elicie, podobnie jak poprzednicy za nic sobie mającej pomyślność zwykłych Egipcjan. Egipt tkwił w biedzie, gdyż nie zmieniała się jego podstawowa struktura społeczna.

Badamy w tej książce, w jaki sposób owe wzorce panowania powielają się w czasie i dlaczego niekiedy zmieniają się gruntownie, jak w Anglii w roku 1688 czy we Francji w roku 1789. To bowiem pozwoli nam z kolei zrozumieć, czy dziś sytuacja w Egipcie zmieniła się istotnie i czy rewolucja, która obaliła Mubaraka, wytworzy nowe instytucje pozwalające zapewnić dobrobyt zwykłym Egipcjanom. Były w Egipcie rewolucje, które niczego nie zmieniły, gdyż ich przywódcy po prostu przejmowali ster władzy i ani myśleli zmieniać system polityczny. To prawda, że zwykłym obywatelom trudno jest zdobyć realną władzę polityczną i zmienić zasady funkcjonowania społeczeństwa, ale jest to możliwe, my zaś przyjrzymy się temu, jak do tego doszło nie tylko w Anglii, we Francji, w Stanach Zjednoczonych, ale także w Japonii, Botswanie i Brazylii. Zasadniczo potrzeba właśnie takiej głębokiej przemiany politycznej, aby biedne społeczeństwa zaczęły się bogacić. Są pewne oznaki, że może się tak stać z Egiptem. Reda Metwaly, także protestująca na placu Tahrir, mówiła: „Teraz widzicie, jak razem demonstrują muzułmanie i chrześcijanie, starzy i młodzi, i jak wszyscy domagają się tego samego”. Zobaczymy, że takie szerokie ruchy społeczne były kluczowym składnikiem wymienionych tu innych radykalnych przemian politycznych. Gdy zrozumiemy, kiedy i dlaczego dochodzi do takich przemian, lepiej będziemy potrafili ocenić, kiedy ruchy takie są skazane na niepowodzenie, co zdarzało się już w przeszłości wielokrotnie, a kiedy można mieć nadzieję na ich sukces i polepszenie losów milionów ludzi.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Tak bliscy, a tak różni

Gospodarka Rio Grande

Miasto Nogales przepoławia płot. Kiedy spojrzeć na północ od niego, mamy przed sobą Nogales w stanie Arizona, należące do hrabstwa Santa Cruz. Roczny dochód przeciętnego gospodarstwa domowego wynosi tu 30 tysięcy dolarów. Większość nastolatków chodzi do szkoły, większość dorosłych ma wyższe wykształcenie. Niezależnie od wad, jakie wytyka się amerykańskiej służbie zdrowia, mieszkańcy są stosunkowo zdrowi, a przeciętna długość życia jest dość wysoka według globalnych standardów. Wielu jest mieszkańców powyżej sześćdziesiątego piątego roku życia korzystających ze świadczeń Medicare. To tylko jedna z wielu zapewnianych przez państwo usług, które większość uważa za coś oczywistego, takich jak elektryczność, telefonia, kanalizacja, dbałość o zdrowie publiczne, system drogowy łączący Nogales z innymi miejscowościami tego regionu i resztą Stanów Zjednoczonych i — wymienione na końcu, ale nie mniej ważne — rządy prawa i porządek. Mieszkańcy Nogales w stanie Arizona mogą zajmować się powszednimi sprawami, nie lękając się o swoje życie czy bezpieczeństwo, nie bojąc się nieustannie kradzieży, wywłaszczenia ani innych rzeczy, które mogłyby zaszkodzić ich inwestycjom w firmy oraz domy i mieszkania. Co równie ważne, uważają za coś oczywistego, że przy całej niesprawności i sporadycznych przypadkach korupcji państwo działa w ich imieniu oraz na ich rzecz. Mogą głosować za zmianą burmistrza, kongresmenów i senatorów, w wyborach prezydenckich współdecydują o tym, kto poprowadzi ich kraj. Demokracja jest dla nich drugą naturą.

Tymczasem na południe od płotu, raptem kilka metrów dalej, rozpościera się inne życie. Wprawdzie mieszkańcy Nogales w stanie Sonora żyją w dość zamożnej części Meksyku, jednak dochód przeciętnego gospodarstwa domowego stanowi zaledwie około jednej trzeciej wielkości z Nogales amerykańskiego. Większość dorosłych w Nogales w Sonorze nie ma wyższego wykształcenia, a wielu nastolatków nie chodzi do szkoły. Zmorą matek jest wysoki wskaźnik śmiertelności niemowląt. Zważywszy na marne warunki zdrowia publicznego, trudno dziwić się temu, że ludzie z Nogales w Sonorze umierają wcześniej niż ich sąsiedzi z północy. Nie mają dostępu do wielu usług publicznych. Na południe od płotu drogi są w znacznie gorszym stanie, gorzej przedstawia się ochrona prawa i porządku, poziom przestępczości jest wysoki, a zakładanie firmy ryzykowne. Nie tylko z uwagi na możliwość rabunku, ale także dlatego, iż nie jest łatwo posmarować ręce wszystkim tym, od których zależą zezwolenia i pozwolenia. Dla mieszkańców meksykańskiego Nogales korupcja polityków i ich nieudolność są rzeczą codzienną.

W przeciwieństwie do ich północnych sąsiadów demokracja jest dla nich czymś nowym. Aż do reformy politycznej w roku 2000 Nogales, podobnie jak resztą Meksyku, rządziła skorumpowana Partido Revolucionario Institucional (PRI).

Jak to możliwe, że dwie części w istocie tego samego miasta tak bardzo różnią się od siebie? Nie mamy tu różnic geograficznych, klimatycznych, takie same choroby doskwierają mieszkańcom po obu stronach płotu, gdyż zarazki bez przeszkód przekraczają granicę między USA a Meksykiem. Zdrowotność po obu stronach jest bardzo różna, ale nie ma to żadnego związku z czynnikami naturalnymi, wynika natomiast z tego, że mieszkańcy południowej części miasta żyją w gorszych warunkach sanitarnych i nie mogą liczyć na dobrą opiekę medyczną.

Ale może sami ci mieszkańcy są zdecydowanie od siebie odmienni? Czyż nie jest możliwe, że ci na północy są potomkami emigrantów z Europy, ci zaś na południu pochodzą od Azteków? Otóż nie. Ludzie po obu stronach granicy mają podobną genealogię. Kiedy Meksyk w roku 1821 wyzwolił się spod hiszpańskiego panowania, tereny wokół „Los dos Nogales” weszły w skład meksykańskiego stanu Vieja California, czego nie zmieniła nawet wojna meksykańsko-amerykańska z lat 1846–1848. Dopiero po zakupie Gadsdena w roku 1853 granica amerykańska przesunęła się na ten teren. Pilnujący jej porucznik N. Michler zauważył „piękną dolinkę Los Nogales”. Potem po dwóch stronach granicy wyrosły oba miasta. Mieszkańcy Nogales (Arizona) i Nogales (Sonora) mają tych samych przodków, jedzą te same potrawy, słuchają tej samej muzyki i, zaryzykujemy tezę, mają tę samą „kulturę”.

Jest oczywiście bardzo proste i jasne wytłumaczenie różnic między dwiema połówkami Nogales, a wy z pewnością od dawna się go domyślacie. To granica dzieląca miasto na pół. Nogales w Arizonie należy do Stanów Zjednoczonych, więc jego mieszkańcy mają dostęp do instytucji gospodarczych Stanów Zjednoczonych, które pozwalają im swobodnie wybrać zawód, zyskiwać wykształcenie i rozwijać umiejętności, zachęcać pracodawców do inwestycji w najlepsze technologie, co oznacza dla nich podwyżkę płac. Mają też dostęp do instytucji politycznych, które pozwalają im uczestniczyć w procesie demokratycznym, wybierać swoich przedstawicieli i ich wymieniać, kiedy się nie sprawdzają. W efekcie politycy zapewniają podstawowe usługi, których żądają obywatele, poczynając od ochrony zdrowia publicznego, przez drogi, po prawo i porządek. Ci z Nogales w Sonorze nie mają tyle szczęścia. Żyją w innym świecie, kształtowanym przez inne instytucje. Te różniące się instytucje zapewniają bardzo odmienne bodźce mieszkańcom obu miejscowości, a także przedsiębiorcom i firmom chcącym tam inwestować. Te bodźce — stworzone przez różniące się instytucje obu Nogales i państw, w których te miasta leżą — w największym stopniu tłumaczą, dlaczego po obu stronach granicy dobrobyt gospodarczy przedstawia się tak odmiennie.

Dlaczego instytucje w Stanach Zjednoczonych o wiele bardziej sprzyjają sukcesowi gospodarczemu niż te w Meksyku (i ogólniej: w całej Ameryce Łacińskiej)? Odpowiedź na to pytanie kryje się w różnicy między sposobami kształtowania się różnych społeczeństw w początkach epoki kolonialnej. To wtedy pojawiły się odmienności instytucjonalne, których efekty trwają po dziś dzień. Aby je zrozumieć, musimy zatem wrócić do początków podboju kolonialnego Ameryki Północnej i Łacińskiej.

Założenie Buenos Aires

Na początku roku 1516 hiszpański żeglarz Juan Díaz de Solís wpłynął do szerokiego estuarium na wschodnim wybrzeżu Ameryki Południowej. Zszedłszy na ląd, ziemie te ogłosił hiszpańskimi, a rzekę nazwał Río de La Plata (Rzeką Srebra), gdyż tubylcy mieli srebro. I lud Charrúa na brzegu należącym dziś do Urugwaju, i lud Querandí zamieszkujący pampasy dzisiejszej Argentyny powitali przybyszów wrogo. Byli to myśliwi-zbieracze, żyjący w małych grupach bez silnej, scentralizowanej władzy politycznej. To właśnie jedna z takich grup Charrúa zabiła pałkami de Solísa, kiedy penetrował nowe tereny, które chciał przyłączyć do Hiszpanii.

W roku 1534 nietracący optymizmu Hiszpanie wysłali pierwszą misję osadników pod wodzą Pedra de Mendozy. Jeszcze w tym samym roku założyli miasto tam, gdzie obecnie leży Buenos Aires. Miejsce zapewne było idealne dla Europejczyków — buenos aires znaczy „pomyślne wiatry” — cechując się klimatem skłaniającym do osadnictwa. Jednak pierwszy pobyt Hiszpanów nie trwał długo. Przybyli nie po to, by delektować się rześkim powietrzem, lecz aby zdobywać bogactwa i eksploatować siłę roboczą, tymczasem ani Charrúa, ani Querandí nie myśleli im się podporządkować: nie dostarczali żywności, a schwytani odmawiali pracy. Atakowali i ostrzeliwali z łuków nową osadę. Hiszpanie głodnieli coraz bardziej, nie liczyli się bowiem z tym, że sami będą musieli starać się o pożywienie. Szybko więc się okazało, że Buenos Aires wcale nie jest ich wymarzoną krainą. Tubylców niepodobna było zmusić do zapewniania siły roboczej, tereny wcale nie obfitowały w złoto i srebro, a to srebro, które znalazł de Solís, pochodziło, jak się okazało, z leżącego w Andach, daleko na zachodzie, kraju Inków.

Usiłując jakoś przeżyć, Hiszpanie wysyłali kolejne ekspedycje na poszukiwanie miejsc o większych bogactwach i zamieszkanych przez ludy łatwiejsze do ujarzmienia. Jedna z owych wypraw, dowodzona przez Juana de Ayolasa, ruszyła w roku 1537 w górę Parany, szukając drogi do królestwa Inków, i natknęła się na osiadłych Indian Guarani, których rolnictwo opierało się na kukurydzy i manioku. De Ayolas natychmiast się zorientował, że Guarani mają zupełnie inny charakter niż Charrúa i Querandí. Po krótkiej wojnie Hiszpanie złamali opór tubylców i założyli miasto Nuestra Señora de Santa María de la Asunción, które do dziś jest stolicą Paragwaju. Konkwistadorzy poślubili guarańskie księżniczki i szybko stali się nową arystokracją. Przejęli ster władzy, ale zachowali istniejący system przymusowej pracy i danin. Właśnie o takiej kolonii myśleli, tak więc nie minęły cztery lata, a Hiszpanie porzucili Buenos Aires i przenieśli się do nowego miasta.

Buenos Aires, „Paryż Ameryki Południowej”, miasto z szerokimi bulwarami w europejskim stylu, utrzymujące się dzięki wielkim rolniczym zasobom pampasów, zostało na nowo założone dopiero w roku 1580. Porzucenie tej osady i podbój Indian Guarani ukazuje logikę kolonizowania Ameryk przez Europejczyków. Pierwsi koloniści hiszpańscy i — jak dalej zobaczymy — angielscy wcale nie zamierzali sami uprawiać ziemi; żądali, aby robili to inni, sami natomiast chcieli się zająć zagrabianiem skarbów, złota i srebra.

Od Cajamarki...

Wyprawy de Solísa, de Mendozy i de Ayolasa były kontynuacją znacznie sławniejszych ekspedycji zorganizowanych po rejsie Krzysztofa Kolumba, który 12 października 1492 roku dotarł do jednej z wysp Bahama. Hiszpański podbój i kolonizacja Ameryk na dobre zaczęły się od najazdu na Meksyk Hernána Cortésa w roku 1519, dokonanej półtorej dekady później ekspedycji Francisca Pizarra do Peru i zaledwie dwa lata późniejszego rejsu Pedra de Mendozy do ujścia Río de La Plata. W następnym stuleciu Hiszpanie podbili i skolonizowali większość centrum, zachodu i południa Ameryki Południowej, podczas gdy Portugalczycy zagarnęli na wschodzie Brazylię.

Hiszpańska strategia kolonizacji okazała się bardzo skuteczna. Wszyscy korzystali z doświadczenia Cortésa w Meksyku, że najlepszym sposobem na zduszenie oporu jest pojmanie miejscowego przywódcy. W ten sposób mogli wydrzeć mu zgromadzone bogactwa, a także zmusić poddanych do dostarczania daniny i żywności. Następnym krokiem było ustanowienie siebie w roli nowej elity istniejącej społeczności i przejęcie istniejących metod ściągania podatków, danin, a przede wszystkim systemu pracy przymusowej.

Kiedy Cortés i jego ludzie dotarli 8 listopada 1519 roku do wielkiej stolicy Azteków, Tenochtitlán, wódz Azteków, Montezuma, za radą większości swych doradców powitał ich pokojowo. Co stało się potem, świetnie opisał na podstawie wiadomości zebranych po roku 1545 franciszkański zakonnik Bernardino de Sahagún w swym słynnym Kodeksie Florentyńskim:

Zaraz też schwytali [Hiszpanie] Montezumę [...] i przemówiła każda ze strzelb [...] Trwoga wzięła górę, jakby wszyscy połknęli własne serca. Zanim jeszcze zapadł mrok, ludzi ogarnęło przerażenie, zdumienie, w strachu o przyszłość trwali jak osłupiali.

I o świcie ogłoszono, czego żądają [Hiszpanie]: białych placków, pieczonych indyków, jajek, słodkiej wody, drewna, drewna opałowego i węgla drzewnego [...] I to nakazał Montezuma dostarczyć.

A kiedy wszystko to już dostali, zaczęli wypytywać Montezumę o wszelkie bogactwa miasta, a najbardziej ze wszystkiego o złoto, a wtedy on poprowadził Hiszpanów, którzy go naonczas otoczyli i trzymali, i łapali.

I doszli do skarbca zwanego Teocalco, a stąd powynoszono wszystkie wspaniałości: koronę z piórami ptaka quetzal, złote naczynia, tarcze [...] złote nosale, opaski na nogi, złote naramienniki, złote opaski na czoła.

Oderwali złoto […] Zaraz rozpalili ogień, podpalili […] wszystkie kosztowności. Wszystkie spłonęły. A złoto przetopili na sztaby. […] I chodzili wszędzie. […] Brali wszystko, co uznali za dobre.

Potem zaś udali się do osobistego skarbca Montezumy [...] zwanego Totocalco [...] i wyniesiono stamtąd wszelki jego dobytek [...] wielkiej wartości: naszyjniki z wisiorkami, opaski na ramiona z pękami piór quetzal, złote opaski na ramiona, złote bransolety z muszlami [...] i turkusowy diadem, oznakę władzy. I wszystko to zabrali.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki