Dom Rothschildów. Prorocy finansów 1798-1848 - Niall Ferguson - ebook

Dom Rothschildów. Prorocy finansów 1798-1848 ebook

Niall Ferguson

4,5

Opis

Pieniądz jest bogiem naszych czasów, a Rothschild jest jego prorokiem. – Heinrich Heine, 1841

Rothschildowie to najbardziej wpływowa rodzina najnowszej historii. Potężni bankierzy i przemysłowcy żydowskiego pochodzenia, którzy trzęśli dziewiętnasto- i dwudziestowiecznym światem, znacząco wpływając na historię całych państw.

Dziś nazwisko Rothschild na całym świecie kojarzy się z gigantyczną fortuną, aż trudno uwierzyć, że wszystko zaczęło się od rodzinnej firmy handlującej tekstyliami i skromnego antykwariatu założonego w połowie XVIII wieku we frankfurckiej kamienicy z czerwonym szyldem.

Niall Ferguson, jeden z najsławniejszych historyków świata, profesor uniwersytetów Harvarda, Oxfordu i Stanforda, stworzył pionierską monografię ujawniającą tajemnice rodu i jego wielkiego sukcesu. Ukazujący się właśnie w Polsce pierwszy tom — Prorocy finansów 1798-1848 — trafił na listę dziesięciu najlepszych książek roku „Business Week” i szybko stał się bestsellerem.

Jest to również opowieść o świecie XIX i XX wieku: o gospodarce, kulturze, ewolucji wielkiej finansjery i znaczeniu tych przemian dla naszego współczesnego życia.

Fergusonowi udało się nie tylko błyskotliwie opisać losy tego wielkiego rodu, zdołał również zajrzeć za kulisy ekonomicznych, politycznych i militarnych rozgrywek dziewiętnastowiecznej Europy.„Publishers Weekly”

Fascynującą historię Rotszyldów opowiadano już wiele razy, ale jeszcze nigdy tak przekonująco i szczegółowo.„New York Times”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1133

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
2
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału:THE HO­USE OF RO­TH­SCHILD. MO­NEY’S PRO­PHETS 1798–1848
Opieka re­dak­cyjna: JO­LANTA KOR­KUĆ
Re­dak­cja: WOJ­CIECH ADAM­SKI
Ko­rekta: EWA KO­CHA­NO­WICZ, ANETA TKA­CZYK
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: RO­BERT KLE­EMANN
Na okładce wy­ko­rzy­stano zdję­cie domu ro­dzin­nego Ro­th­schil­dów, Ju­den­gasse, Frank­furt nad Me­nem. Co­py­ri­ght © Le­brecht Mu­sic and Arts Photo Li­brary / Alamy Stock Photo
Skład i ła­ma­nie: In­fo­mar­ket
Co­py­ri­ght © 1998, Niall Fer­gu­son. All ri­ghts re­se­rved [Wszel­kie prawa za­strze­żone] © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2016
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-05827-5
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Roz­dział 1

„Nasz bło­go­sła­wiony Oj­ciec”: po­czątki

Tak, mój drogi bra­cie, wszystko na to wy­cho­dzi: aby zro­bić coś, mu­sisz być czymś. Uwa­żamy, że Dante jest wielki, ale on miał za sobą wie­lo­wie­kową cy­wi­li­za­cję; Dom Ro­th­schil­dów jest bo­gaty, ale po­trzeba było wię­cej niż jed­nego po­ko­le­nia, żeby osią­gnąć ta­kie bo­gac­two. Pewne rze­czy leżą głę­biej, niż się wy­daje.

Go­ethe, paź­dzier­nik 1828

Po­dróż­nik wjeż­dża­jący do osiem­na­sto­wiecz­nego Frank­furtu, kiedy po­ko­nał most Sach­sen­häu­ser pro­wa­dzący do bramy Fahr­tor, nie mógł prze­oczyć Ju­den­sau – ży­dow­skiej ma­ciory[14] (zob. ilu­stra­cja 1.1). Ob­sce­niczne ma­lo­wi­dło ścienne przed­sta­wia grupę Ży­dów ko­rzą­cych się przed – czy ra­czej pod lub za – dziką ma­ciorą. Je­den ssie jej sutki, inny (w stroju ra­bina) przy­trzy­muje jej ogon, aby trzeci (rów­nież ra­bin) mógł po­ły­kać jej eks­kre­menty. „Ży­dow­ski dia­beł” ob­ser­wuje to z apro­batą. Gdyby po­dróż­nik pod­niósł wzrok, zo­ba­czyłby drugi, jesz­cze bar­dziej od­ra­ża­jący ob­raz: mar­twego dziecka z nie­zli­czo­nymi ra­nami od ma­łego noża, z le­żą­cymi po­ni­żej dzie­wię­cioma szty­le­tami. „W Wielki Czwar­tek roku 1475 – głosi pod­pis – Ży­dzi za­bili małe dziecko, Si­me­ona, lat dwa” – alu­zja do sprawy Szy­mona z Try­dentu, rze­ko­mej ofiary „ry­tu­al­nego mordu”, fik­cyj­nej prak­tyki, która ja­koby po­le­gała na mor­do­wa­niu przez Ży­dów nie­ży­dow­skich dzieci i do­da­wa­niu ich krwi do prza­śnego chleba.

Ilu­stra­cja 1.1. Ano­ni­mowa ry­cina z po­czątku XVIII w. przed­sta­wia­jąca Szy­mona z Try­dentu i Ju­den­sau

Tego ro­dzaju wy­razy an­ty­ży­dow­skich sen­ty­men­tów nie były ni­czym wy­jąt­ko­wym: wi­ze­runki Ży­dów czczą­cych świ­nię można zna­leźć na licz­nych drze­wo­ry­tach i w dru­kach już w XIV wieku, a mit o mor­dzie ry­tu­al­nym zy­skał w Niem­czech po­pu­lar­ność w XV wieku. Nie­zwy­kłość ma­lo­wi­deł frank­furc­kich – przy­naj­mniej w oczach naj­sław­niej­szego syna mia­sta, Jo­hanna Wol­fganga Go­ethego – po­le­gała na tym, że nie sta­no­wiły „re­zul­tatu pry­wat­nej wro­go­ści, lecz po­wstały jako pu­bliczny po­mnik”. Ju­den­sau i za­mor­do­wane dziecko były usank­cjo­no­wa­nymi sym­bo­lami daw­nej nie­chęci do wroga w wol­nym mie­ście ce­sar­skim[15].

Pierw­sze wzmianki o ży­dow­skiej spo­łecz­no­ści we Frank­fur­cie się­gają po­łowy XII wieku, kiedy li­czyła od stu do dwu­stu osób. Jej hi­sto­ria na­zna­czona jest okre­so­wymi prze­śla­do­wa­niami ze strony chrze­ści­jan. W 1241 roku po­nad trzy czwarte frank­furc­kich Ży­dów wy­mor­do­wano w tak zwa­nej bi­twie Ży­dów (Ju­den­schlacht). Spo­łecz­ność od­bu­do­wała się przez kilka na­stęp­nych dzie­się­cio­leci, ale nieco po­nad sto lat póź­niej, w 1349 roku, do­szło do ko­lej­nego po­gromu. W obu wy­pad­kach miały w tym swój udział po­wszech­nie po­dzie­lane obawy: w pierw­szej „bi­twie” strach, że Ży­dzi za­warli so­jusz z mon­gol­ską hordą; w dru­giej – lęki pod­sy­cane przez fla­ge­lan­tów, że Ży­dzi ścią­gną na mia­sto za­razę.

Ist­niały jed­nak przy­ziemne po­wody, dla któ­rych ce­sarz Świę­tego Ce­sar­stwa Rzym­skiego – który w 1236 roku ogło­sił, że Ży­dzi są „se­rvi no­stri et se­rvi ca­me­rae no­stri” – oraz wła­dze miej­skie chęt­nie po­pie­rali ży­dow­skie osad­nic­two. Ży­dzi sta­no­wili źró­dło do­cho­dów z po­dat­ków i kre­dy­tów (ze względu na wy­łą­cze­nie ich spod prawa za­ka­zu­ją­cego li­chwy), co mo­gło za­pew­nić „ochronę” i ogra­ni­czone przy­wi­leje w za­mian za go­tówkę. Ale ochrona i re­stryk­cje szły ręka w rękę. W 1458 roku na roz­kaz ce­sa­rza Fry­de­ryka III Ży­dów ulo­ko­wano w get­cie (od wło­skiego słowa bor­ghetto, czyli przed­mie­ście): jed­nej wą­skiej uliczce na pół­nocno-wschod­nich krań­cach mia­sta, którą z obu stron za­mknięto bra­mami. Stu dzie­się­ciu Ży­dom miesz­ka­ją­cym w mie­ście to wię­zie­nie, na­zy­wane Ju­den­gasse (ży­dow­ska uliczka), ko­ja­rzyło się z „No­wym Egip­tem”. Z dru­giej strony stałe ry­zyko ak­tów agre­sji nada­wało gettu cha­rak­ter azylu. Za­rzuty do­ko­na­nia mor­dów ry­tu­al­nych w 1504 roku i próba ogło­sze­nia Ży­dów he­re­ty­kami pięć lat póź­niej przy­po­mi­nały o bez­bron­no­ści tej spo­łecz­no­ści, po­dob­nie jak przej­ście więk­szo­ści miesz­kań­ców mia­sta na lu­te­ra­nizm w 1537 roku, zwa­żyw­szy na zde­kla­ro­waną wro­gość Lu­tra do Ży­dów. Ju­den­gasse da­wała swego ro­dzaju schro­nie­nie przed nie­bez­piecz­nym świa­tem, to­też liczba jej miesz­kań­ców wzro­sła w la­tach 1542–1610 z 400 do 1380 osób (wzrost ten na­stą­pił rów­no­le­gle z mi­gra­cjami hu­ge­no­tów z Ho­lan­dii do Frank­furtu). Go­spo­dar­cze i spo­łeczne na­pię­cia zbie­gły się w cza­sie z – lub zo­stały wy­wo­łane – wy­bu­chem ko­lej­nej fali prze­mocy wo­bec ży­dow­skiej spo­łecz­no­ści: „za­mie­szek Fet­t­mil­cha”, okre­ślo­nych tak od na­zwi­ska ich przy­wódcy, skle­pi­ka­rza Vin­centa Fet­t­mil­cha. Tym ra­zem jed­nak splą­dro­wa­niu Ju­den­gasse nie to­wa­rzy­szyła ma­sowa rzeź (Ży­dów wy­gnano z mia­sta), a po krót­kim okre­sie rzą­dów ludu woj­ska ce­sar­skie stłu­miły po­wsta­nie. Fet­t­milch i inni przy­wódcy buntu tra­fili na szu­bie­nicę, a Ży­dzi wró­cili do getta, po­twier­dza­jąc swój sta­tus pro­te­go­wa­nych ce­sa­rza.

W prak­tyce, jak wcze­śniej, „ochrona” ozna­czała nad­zwy­czaj su­rowe re­gu­la­cje, które Rada szcze­gó­łowo okre­śliła w Stät­tig­keit, sta­tu­cie od­czy­ty­wa­nym rok w rok w głów­nej sy­na­go­dze. Zgod­nie z jego wa­run­kami, które po­zo­stały w mocy do końca XVIII wieku, lud­ność ży­dow­ska mu­siała ogra­ni­czać się do 500 ro­dzin; do­pusz­czano 12 ślu­bów rocz­nie, a gra­nicę wieku od­po­wied­niego do mał­żeń­stwa usta­lono na 25 lat. Każ­dego roku w get­cie mo­gło się osie­dlić tylko dwóch Ży­dów z ze­wnątrz. Ży­dom nie wolno było upra­wiać ziemi ani han­dlo­wać bro­nią, przy­pra­wami, wi­nem i zbo­żem. Mieli za­kaz miesz­ka­nia poza Ju­den­gasse i do 1726 roku mu­sieli przez cały czas no­sić spe­cjalne in­sy­gnia (męż­czyźni dwa kon­cen­tryczne żółte pier­ście­nie, ko­biety chu­stę w pa­ski). Nie mo­gli znaj­do­wać się poza get­tem w nocy, w nie­dziele i pod­czas chrze­ści­jań­skich świąt; w po­zo­sta­łym cza­sie obo­wią­zy­wał ich za­kaz wcho­dze­nia do par­ków, karczm, ka­wiarni i na pro­me­nady bie­gnące po ma­low­ni­czych miej­skich mu­rach; nie wolno im było na­wet cho­dzić w po­bliżu sta­ro­żyt­nych ka­tedr, a do ra­tu­sza mo­gli wejść tylko tyl­nymi drzwiami. Po­zwa­lano im prze­by­wać na miej­skim targu, ale wy­łącz­nie w wy­zna­czo­nych go­dzi­nach i nie mo­gli do­ty­kać tam wa­rzyw i owo­ców. Je­śli Żyd po­ja­wiał się w są­dzie, mu­siał zło­żyć spe­cjalną przy­sięgę, która przy­po­mi­nała o wszyst­kich obec­nych „ka­rach i złych uro­kach, które Bóg ze­śle na prze­klę­tych Ży­dów”. Je­śli usły­szał słowa „Jud, mach mo­res!” (Ży­dzie, czyń swoją po­win­ność) na ulicy, miał obo­wią­zek – na­wet je­śli był jesz­cze chłop­cem – uchy­lić ka­pe­lu­sza i zejść na bok. A je­śli przy­pad­kiem wy­szedł poza Frank­furt – wy­ma­gana była spe­cjalna prze­pustka – pła­cił po­dwójną opłatę za po­nowne wej­ście do mia­sta. W za­mian za tę rze­komą „ochronę” każdy Żyd mu­siał pła­cić po­główne.

Wszystko to ozna­czało, że frank­furccy Ży­dzi więk­szość ży­cia spę­dzali za wy­so­kimi mu­rami i bra­mami Ju­den­gasse. Dziś nie po­zo­stało nic z tej ulicy-wię­zie­nia. Pra­wie wszyst­kie domy wła­dze Frank­furtu wy­bu­rzyły w XIX wieku, a resztę zrów­nały z zie­mią ame­ry­kań­skie bom­bowce w maju 1944 roku. Ostat­nio jed­nak od­ko­pano fun­da­menty do­mów po­zwa­la­jące oce­nić, w jak ogrom­nej cia­sno­cie żyli lu­dzie w get­cie. Uliczka, która bie­gła łu­kiem od bramy Börn­he­imer na pół­nocy do cmen­ta­rza ży­dow­skiego na po­łu­dniu, miała nie­całe pół ki­lo­me­tra dłu­go­ści i 3,5 me­tra sze­ro­ko­ści, miej­scami mniej niż 3 me­try. Prze­zna­czona na getto w okre­sie, gdy ży­dow­ska spo­łecz­ność li­czyła nie­całe sto osób, stała się z cza­sem prze­ra­ża­jąco za­tło­czona: w 1711 roku miesz­kały tu aż 3024 osoby. Po­miesz­cze­nie ich wszyst­kich na tak ma­łej prze­strzeni wy­ma­gało nie­zwy­kłej ar­chi­tek­to­nicz­nej po­my­sło­wo­ści: domy były sze­ro­kie za­le­d­wie na 2,5 me­tra, mu­siały zaś się­gać czte­rech pię­ter, a za każ­dym ich sze­re­giem bu­do­wano ko­lejny. Po­żar sta­no­wił nie­unik­nione nie­bez­pie­czeń­stwo – i rze­czy­wi­ście, cała Ju­den­gasse lub jej frag­menty zo­stały znisz­czone przez wiel­kie po­żary w la­tach 1711, 1721 i 1774. Ozna­czało to, że ży­cie było za­równo dro­gie, jak i ta­nie: dro­gie, po­nie­waż za­po­trze­bo­wa­nie na miesz­ka­nia znacz­nie prze­wyż­szało za­soby, czte­ro­po­ko­jowy dom w pół­noc­nej czę­ści Ju­den­gasse kosz­to­wał tyle, ile oj­ciec Go­ethego pła­cił za dwu­dzie­sto­po­ko­jową re­zy­den­cję w Grosse Hir­sch­gra­ben; ta­nie, gdyż brak sa­ni­ta­ria­tów, świa­tła i świe­żego po­wie­trza zmniej­szał śred­nią dłu­gość ży­cia. Sza­cuje się, że w la­tach osiem­dzie­sią­tych XVIII wieku śmier­tel­ność wśród Ży­dów była o 58 pro­cent wyż­sza niż wśród in­nych grup. Je­den z po­dróż­ni­ków w 1795 roku za­uwa­żył, że „więk­szość frank­furc­kich Ży­dów, na­wet tych w kwie­cie wieku, wy­glą­dała jak cho­dzące zwłoki [...]. Tru­pia bla­dość od­róż­niała ich od in­nych miesz­kań­ców w nad wy­raz przy­gnę­bia­jący spo­sób”. Póź­niej, gdy ota­cza­jące ulicę mury czę­ściowo zbu­rzono, Ju­den­gasse zo­stała w pew­nym stop­niu wy­ide­ali­zo­wana przez ar­ty­stów, na przy­kład An­tona Bur­gera, i stała się czymś w ro­dzaju wik­to­riań­skiej atrak­cji tu­ry­stycz­nej (wśród an­giel­skich po­dróż­ni­ków zna­leźli się Char­les Gre­ville i Geo­rge Eliot). W swoim cza­sie wstrzą­snęła mło­dym Go­ethem jako dziel­nica pie­kielna: „Brak prze­strzeni, brud, chmara lu­dzi, nie­przy­jemne tony w gło­sie – wszystko to czy­niło naj­przy­krzej­sze wra­że­nie, na­wet na prze­chod­niu, który tylko zaj­rzał przez bramę. Mi­nęło wiele czasu, za­nim od­wa­ży­łem się iść tam sa­mot­nie i nie mia­łem chęci wra­cać, kiedy raz mu­sia­łem ucie­kać przed tłu­mem lu­dzi, któ­rzy czymś han­dlo­wali, nie­stru­dze­nie ku­po­wali lub sprze­da­wali”.

To wszystko po­znał z bli­ska po­eta Lu­dwig Börne, który (jako Juda Löw Ba­ruch) do­ra­stał tam w la­tach osiem­dzie­sią­tych i dzie­więć­dzie­sią­tych XVIII wieku. Co­fa­jąc się do tych cza­sów, ra­czej z gnie­wem niż no­stal­gią wspo­mi­nał „dłu­gie ciemne wię­zie­nie, do któ­rego jesz­cze nie do­cie­rało słynne oświe­ce­nie XVIII wieku”:

Przed na­szymi oczami cią­gnęła się nie­zmier­nie długa ulica, obok nas tyle tylko miej­sca, by­śmy mo­gli za­wró­cić, gdyby nas na­szła na to ochota. Nad nami nie ma już nieba, któ­rego słońce po­trze­buje, aby roz­ło­żyć się w ca­łej roz­cią­gło­ści; nie wi­dać nieba, wi­dać tylko świa­tło sło­neczne. Wszę­dzie wo­kół nas unosi się pa­skudny za­pach, a szmatka, która ma chro­nić nas przed in­fek­cją, służy też do ocie­ra­nia łez współ­czu­cia lub by ukryć zło­śliwy uśmiech przed uważ­nymi spoj­rze­niami Ży­dów. Mo­zolne prze­dzie­ra­nie się przez śmieci spo­wal­nia nasz krok na tyle, że mo­żemy spo­koj­nie ob­ser­wo­wać. Ner­wowo uno­simy nogi i stą­pamy ostroż­nie, by nie na­dep­nąć na ja­kieś dziecko. Ta­plają się w rynsz­toku, peł­zają w bru­dach, nie­zli­czone jak ro­bac­two, które słońce wy­wa­bia z gno­jo­wi­ska. Któż nie chciałby speł­nić ma­łych pra­gnień tych chło­pacz­ków? [...]. Je­śli ktoś uważa, że dzie­cinne za­bawy sta­no­wią wzo­rzec rze­czy­wi­stego ży­cia, ko­ły­ska tych dzieci musi być mo­giłą wszel­kiej otu­chy, wszel­kiej ży­wio­ło­wo­ści, wszel­kiej przy­jaźni, wszel­kiej ra­do­ści ży­cia. Nie bo­isz się, że te wy­nio­słe domy zwalą się na nas? O, nie ma się czego bać! Są mocno osa­dzone, te klatki pta­ków w po­trza­sku, spo­czy­wa­jące na ka­mie­niu wę­giel­nym wie­czy­stej urazy, sta­ran­nie ob­mu­ro­wane pra­co­wi­tymi rę­kami chci­wo­ści i sce­men­to­wane po­tem tor­tu­ro­wa­nych nie­wol­ni­ków. Nie wa­haj się. Trzy­mają się mocno i ni­gdy nie upadną.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Spis ilu­stra­cji

Ilu­stra­cja 1.1. Ano­ni­mowa ry­cina z po­czątku XVIII w. przed­sta­wia­jąca Szy­mona z Try­dentu i Ju­den­sau

65

Przy­pisy

[14]Ju­den­sau (niem.) – ży­dow­ska ma­ciora; an­ty­se­mic­kie, po­ni­ża­jące przed­sta­wie­nie Ży­dów, które wy­stę­po­wało od około XIII wieku w Niem­czech i in­nych kra­jach eu­ro­pej­skich. Uka­zy­wało Ży­dów naj­czę­ściej w ob­sce­nicz­nych kon­tak­tach z nie­czy­stymi w ju­da­izmie zwie­rzę­tami, ta­kimi jak świ­nie i sowy, które sym­bo­li­zo­wały dia­bła (przyp. tłum.).
[15] Frank­furt był jed­nym z pięć­dzie­się­ciu wol­nych miast w Świę­tym Ce­sar­stwie Rzym­skim (grono wład­ców skła­da­ją­cych się nań kra­jów obej­mo­wało 94 kró­lów i ksią­żąt, 103 hra­biów i 41 pra­ła­tów).