Dotyk przeszłości - S.B. Vinter - ebook + audiobook
BESTSELLER

Dotyk przeszłości ebook i audiobook

S.B. Vinter

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

88 osób interesuje się tą książką

Opis

Osiemnastoletnia Kylie sporo przeszła w swoim krótkim życiu. Gdy była mała, matka oddała ją pod opiekę ojca. Dziewczyna z powodu ciągłych ataków ze strony macochy i swojej przyrodniej siostry postanawia wyprowadzić się z domu. Ma nadzieję zapomnieć o wszystkim i rozpocząć nowy etap. Decyduje się zamieszkać u ciotki, siostry matki. 

Mona okazuje się dobrą opiekunką, mimo że pracuje w dość nietypowym miejscu: jest kucharką w klubie motocyklowym Bastards. Kiedy ciotka prosi jednego z bikerów, Ashera, aby pomógł jej siostrzenicy, życie Kylie diametralnie się zmienia. Niespodziewanie między tą dwójką rodzi się uczucie, którego żadne się nie spodziewało. Niestety nic nie trwa wiecznie, o czym wkrótce przyjdzie im się przekonać. Jest bowiem ktoś, kto posunie się do wszystkiego, aby zniszczyć ich szczęście.

Dotyk przeszłości” to trzeci tom z serii „Naznaczone kobiety”, w którym śledzimy historię Kylie i Ashera i poznajemy dalsze losy bohaterów dwóch poprzednich części: „Wybrana dla niego” oraz „Ponad wszystko”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 590

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 4 min

Lektor: Katarzyna Domalewska & Mikołaj Sierociuk
Oceny
4,5 (316 ocen)
212
66
26
10
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jagulka12

Całkiem niezła

Całkiem fajna książka o MC
20
yvonn83

Nie oderwiesz się od lektury

Super
20
angelikao

Nie oderwiesz się od lektury

polecam serdecznie 😊
10
Ellza1505

Dobrze spędzony czas

Fajna szybko się czyta
10
Iwona0511

Nie oderwiesz się od lektury

Super, Mega, Extra to za mało by opisać tą książkę ❤️❤️❤️
10

Popularność




Ty­tuł: Do­tyk prze­szło­ści

Co­py­ri­ght © S.B. Vin­ter, 2024

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mo­nika Drob­nik-Sło­ciń­ska

Re­dak­cja: Anna Po­inc-Chra­bąszcz

Ko­rekta: Ju­styna Ku­kian

ISBN 978-91-8076-425-4

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Geo­r­gia

Dom klu­bowy od­działu Ba­stards

Asher

Pod­nio­słem szklankę do ust, przy­glą­da­jąc się oto­cze­niu. Po­miesz­cze­nie było wy­peł­nione po brzegi. Dźwięki WhentheSkyCo­mes ze­społu Mo­tör­head wy­le­wały się z gło­śni­ków, two­rząc ide­alną at­mos­ferę. Al­ko­hol przy­jem­nie roz­grze­wał moje gar­dło, a tego wła­śnie mi było trzeba. Ro­zej­rza­łem się w po­szu­ki­wa­niu ja­kiejś dupy, z którą mógł­bym się za­ba­wić. Moje spoj­rze­nie mo­men­tal­nie spo­częło na dłu­go­no­giej blon­dy­nie na dru­gim końcu baru. Kilka razy już ją tu spo­tka­łem. Lu­biła się za­ba­wić, co było mi w tej chwili bar­dzo na rękę. Uśmiech­ną­łem się zza szklanki, wi­dząc, że la­ska też prze­wierca mnie spoj­rze­niem. De­spe­racko po­trze­bo­wa­łem roz­luź­nie­nia i tylko dwie rze­czy mo­gły mi w tym po­móc: al­ko­hol i seks. Aku­rat mia­łem ochotę na to dru­gie. Gdy zo­rien­to­wa­łem się, że dziew­czyna wy­cho­dzi, ru­szy­łem w stronę drzwi, mi­ja­jąc ba­wią­cych się lu­dzi. Kiedy tylko zna­la­złem się w ko­ry­ta­rzu, od razu ją za­uwa­ży­łem, cze­kała tuż przy po­koju, który udo­stęp­nił mi West. Ide­al­nie.

Wpu­ści­łem ją do środka. Dziew­czyna, nie tra­cąc czasu, na­tych­miast za­częła się roz­bie­rać. Zrzu­ciła buty, a po chwili do­łą­czyła do nich su­kienka. Mu­sia­łem przy­znać, że wi­dok był przy­jemny dla oka, a mój ku­tas wręcz pul­so­wał z pra­gnie­nia. Opar­łem się o drzwi i roz­pią­łem spodnie.

– Na ko­lana – roz­ka­za­łem szorstko, opusz­cza­jąc dżinsy na uda.

Dziew­czyna na­tych­miast speł­niła po­le­ce­nie, dzięki czemu mój pe­nis był te­raz do­kład­nie na wy­so­ko­ści jej twa­rzy. Prze­łkną­łem ślinę, po­wstrzy­mu­jąc wes­tchnie­nie, gdy mu­snęła ję­zy­kiem główkę mo­jego fiuta. Od­chy­li­łem głowę i ude­rzy­łem nią o drzwi, gdy ob­jęła go ustami. Nie była w sta­nie wziąć go ca­łego, dla­tego po­ma­gała so­bie dło­nią. Pie­ściła mnie i li­zała, jed­no­cze­śnie ba­wiąc się mo­imi ja­jami. Cho­lera, to było ku­rew­sko go­rące. Za­to­pi­łem palce w jej wło­sach i za­czą­łem ryt­micz­nie po­ru­szać bio­drami, przej­mu­jąc kon­trolę. Zła­pała moje uda i cał­ko­wi­cie się temu pod­dała, bio­rąc mnie co­raz głę­biej. Czu­łem, że je­śli za­raz nie skoń­czę, to jaja mi eks­plo­dują. Przy­śpie­szy­łem więc i kilka ru­chów póź­niej do­sze­dłem, za­le­wa­jąc jej usta go­rącą spermą. Jezu, wła­śnie tego mi było trzeba. Scho­wa­łem na wpół twar­dego fiuta do spodni i spoj­rza­łem w dół, na klę­czącą przed sobą dziew­czynę.

– Cho­lera, mała, to było za­je­bi­ste. – Po­mo­głem jej wstać i pod­nio­słem le­żącą na pod­ło­dze su­kienkę. Wi­dząc roz­cza­ro­wa­nie ma­lu­jące się na twa­rzy dziew­czyny, do­da­łem: – Mu­szę zre­ge­ne­ro­wać siły, za­nim będę w sta­nie ci się od­wdzię­czyć. Te­raz pój­dziemy się na­pić, ale mo­żesz być pewna, że jesz­cze tu wró­cimy. – Uśmiech­ną­łem się, kiedy za­uwa­ży­łem błysk w jej oku.

***

Obu­dził mnie dzwo­nek te­le­fonu. Po omacku, z na­dal za­mknię­tymi oczami się­gną­łem do szafki noc­nej, chcąc wy­łą­czyć to cho­ler­stwo, ale za­miast na ko­mórkę na­tra­fi­łem na coś mięk­kiego. Na­tych­miast otwo­rzy­łem oczy i zer­k­ną­łem w bok. Tuż obok mnie le­żała dziew­czyna z wczo­raj. Kurwa.

Sta­ra­jąc się za­nadto nie zbli­żać do swo­jej pi­jac­kiej zdo­by­czy, za­bra­łem te­le­fon z szafki i spoj­rza­łem na wy­świe­tlacz. Mia­łem pięć nie­ode­bra­nych po­łą­czeń. Wszyst­kie od Ethana. Cho­lera, z re­guły nie za­wra­cał mi dupy, chyba że było to ko­nie­czne. Mu­sia­łem od­dzwo­nić. Spoj­rza­łem raz jesz­cze na pannę w moim łóżku. Nie­źle wczo­raj po­pły­ną­łem, skoro spę­dziła tu noc. Mia­łem do wy­boru albo ją obu­dzić, albo ubrać się i wyjść. Wy­bra­łem to dru­gie. Po­ło­ży­łem stopy na pod­ło­dze i prze­cze­sa­łem włosy dłońmi, roz­glą­da­jąc się za swo­imi ubra­niami. Nie zna­la­złem ich na me­blach, na pod­ło­dze le­żały tylko zu­żyte pre­zer­wa­tywy. Chwilę mi za­jęło, nim zna­la­złem ciu­chy w ła­zience. Na szczę­ście były su­che. Gdy za­ło­ży­łem je na sie­bie, prze­my­łem twarz zimną wodą i wy­rzu­ci­łem zu­żyte kon­domy do ko­sza, a na­stęp­nie ru­szy­łem w kie­runku drzwi. Po­trze­bo­wa­łem moc­nej czar­nej kawy i kilku ta­ble­tek ty­le­nolu. Od­blo­ko­wa­łem ekran i wy­bra­łem nu­mer Ethana. Brat ode­brał po kilku sy­gna­łach.

– Na­resz­cie, kurwa. Już my­śla­łem, że ta dupa wy­ssała z cie­bie ży­cie. Po­do­bno da­łeś wczo­raj nie­zły po­pis.

– Co? – Po­tar­łem czoło, kom­plet­nie nie ro­zu­mie­jąc, o czym on mówi.

– Nie od­bie­ra­łeś, więc za­dzwo­ni­łem do We­sta.

– Za­je­bi­ście. – Skrzy­wi­łem się, wy­cho­dząc z po­koju.

– Tak. – Ethan par­sk­nął śmie­chem. – West po­wie­dział, że do­pa­dłeś jedną z jego klu­bo­wych pa­nie­nek i za­mi­no­wa­łeś się w po­koju. Ale za­nim to na­stą­piło, da­li­ście przed­sta­wie­nie dla ca­łego klubu.

– Wspa­niale, kurwa – mruk­ną­łem, ła­piąc się za obo­lałą głowę. – Nie pa­mię­tam ni­czego z wczo­raj­szego wie­czoru.

– Ja pier­dolę. – Ethan ko­lejny raz ro­ze­śmiał się do słu­chawki. – Czło­wieku, mam na­dzieje, że w tym pi­jac­kim amoku uży­łeś cho­ciaż gumki.

– Niech cię o to głowa nie boli – wark­ną­łem, w du­chu od­dy­cha­jąc z ulgą, że o tym jed­nym nie za­po­mnia­łem. – Dzwo­ni­łeś pięć razy, bo za­mar­twia­łeś się o mo­jego fiuta, czy może mia­łeś ja­kiś inny po­wód? – Mi­ną­łem sa­lon i wsze­dłem do kuchni.

– Nie. – Po­now­nie się ro­ze­śmiał, przez co mu­sia­łem od­su­nąć słu­chawkę od ucha. – Dzwo­ni­łem, po­nie­waż od wczo­raj nie da­wa­łeś znaku ży­cia, a by­li­śmy cie­kawi, jak po­szło ci z Wal­shem.

Na sam dźwięk na­zwi­ska na­szego no­wego klienta prze­szły mnie dresz­cze.

– Nie zna­la­złem ni­czego, co mo­głoby po­twier­dzić tezę Mace’a. – Pod­sze­dłem do eks­presu i na­la­łem so­bie kawy. – Fa­cet ku­puje od nas to­war i prze­rzuca go da­lej. Co prawda nie mam stu­pro­cen­to­wej pew­no­ści, ale nie są­dzę, żeby ro­bił nas w chuja. Co do jed­nego Mace się rze­czy­wi­ście nie my­lił, Walsh ma w so­bie coś, co spra­wia, że zimny pot spływa czło­wie­kowi po ple­cach.

– Ale wiesz, że Ga­vin chce kon­kre­tów i gówno będą go ob­cho­dziły twoje od­czu­cia? Fa­cet może ro­bić wra­że­nie śli­skiego gada, ale póki płaci i nie stwa­rza pro­ble­mów, to my rów­nież nie bę­dziemy ich szu­kać, prawda?

Usia­dłem przy stole i wzią­łem łyk go­rą­cego płynu.

– Prawda. Mó­wię tylko, że nie za­szko­dzi mieć go na oku.

– Tak zro­bimy, bra­cie. Więc kiedy wra­casz?

– My­ślę, że wie­czo­rem po­wi­nie­nem być już w klu­bie. – Od­wró­ci­łem się w kie­runku drzwi, przez które wła­śnie wcho­dzili Nick, eg­ze­ku­tor We­sta, i dziew­czyna, która umi­lała mi wczo­raj czas. – Mu­szę koń­czyć. Wi­dzimy się póź­niej. – Odło­ży­łem te­le­fon i roz­sia­dłem się wy­god­nie, spo­glą­da­jąc na nich.

– Kawy? – za­py­tał Nick dziew­czynę, która wła­śnie sia­dała obok mnie.

– Tak, po­pro­szę z mle­kiem i cu­krem.

Wzią­łem swój ku­bek i pod­nio­słem do ust, wi­dząc, że cała jej uwaga była te­raz skie­ro­wana na mnie. Cho­lera, ostat­nie, na co mia­łem ochotę, to roz­mowa z panną, która była dla mnie tylko jed­no­ra­zową przy­godą.

– Zo­sta­wi­łeś mnie samą – jęk­nęła dra­ma­tycz­nie, za­gry­za­jąc przy tym wargę. – My­śla­łam, że do­stanę od cie­bie do­kładkę. Wczo­raj było nie­sa­mo­wi­cie.

Uśmiech­ną­łem się, sły­sząc prych­nię­cie Nicka.

– Tak, dzięki za to, ale po­wtórki nie bę­dzie.

– Je­steś pe­wien? – mruk­nęła mdląco słod­kim gło­sem, kła­dąc dłoń na moim ko­la­nie i prze­su­wa­jąc ją w górę. – Mam w za­na­drzu jesz­cze kilka sztu­czek, które ci się spodo­bają.

Zła­pa­łem jej rękę, za­nim do­tarła do mo­jego kro­cza, i przyj­rza­łem jej się tro­chę do­kład­niej. Cho­lera, w świe­tle dnia i bez al­ko­holu krą­żą­cego w ży­łach nie była już tak in­te­re­su­jąca jak wczo­raj.

– Tak, je­stem pe­wien – od­par­łem, lecz po chwili po­trzą­sną­łem głową, czu­jąc jej cycki przy­ci­śnięte do ra­mie­nia. Dziew­czyna była co­raz bar­dziej na­molna.

– Sły­sza­łam, że wy­jeż­dżasz do­piero wie­czo­rem, a to mnó­stwo czasu, by…

– Tori, do kurwy nę­dzy! Chyba Asher wy­ra­ził się ja­sno – wtrą­cił się Nick. – Za­mknij ja­daczkę i pij swoją je­baną kawę albo wy­pad z klubu. Im­preza się skoń­czyła, a to ozna­cza, że nikt nie bę­dzie słu­chał two­jego pier­do­le­nia.

Brwi dziew­czyny wy­strze­liły w górę, ale za­miast rzu­cić ja­kąś ri­po­stą, wstała, od­su­wa­jąc krze­sło z pi­skiem, i wy­ma­sze­ro­wała z kuchni.

– Co to, kurwa, było? – za­py­ta­łem, pod­cho­dzą­cego do stołu Nicka.

– To jej ty­powe za­cho­wa­nie i wszy­scy po­woli mają tego do­syć. Od dawna pró­buje się wśli­zgnąć do klubu jako czy­jaś ko­bieta, jed­nak nikt nie jest za­in­te­re­so­wany ni­czym wię­cej niż tylko jej cipką.

– Skoro tak bar­dzo wszyst­kich wkur­wia, to po jaką cho­lerę po­zwa­la­cie jej tu przy­cho­dzić?

Twarz Nicka roz­cią­gnęła się w zło­śli­wym uśmie­chu, przez co od razu po­ża­ło­wa­łem, że otwo­rzy­łem gębę. Usiadł na­prze­ciwko mnie.

– Dziew­czyna lubi się pie­przyć. – Uniósł ku­bek w moją stronę. – Ale to już wiesz. Poza tym nie ma żad­nych za­ha­mo­wań, a to po­doba się nie­któ­rym bra­ciom – do­dał, wzru­sza­jąc przy tym ra­mio­nami.

Ski­ną­łem głową, przy­po­mi­na­jąc so­bie kilka wcze­śniej­szych im­prez, na któ­rych to Tori od­gry­wała główną rolę.

– Nie­stety to przy­lepa – kon­ty­nu­ował – a na ta­kie trzeba uwa­żać. Przy­cho­dzi na na­sze im­prezy od lat, mimo to je­steś pierw­szym, z któ­rym spę­dziła tu całą noc. Z re­guły po im­pre­zie dziew­czyny wra­cają do sie­bie. Nie chcemy kom­pli­ko­wać so­bie ży­cia i da­wać im złud­nych na­dziei.

Upi­łem łyk swo­jej kawy.

– Kurwa, stary, jak to się stało, że wy­lą­do­wa­łem z nią w po­koju? Poza tym, że zro­biła mi la­skę, nic wię­cej nie pa­mię­tam. Nic, zero, pie­przona czarna dziura.

– Nie wiem, bra­cie – Ro­ze­śmiał się. – Cho­ciaż my­ślę, że może to mieć coś wspól­nego z tym, że by­łeś na­pier­do­lony w trzy dupy. Ostrze­ga­łem cię, po­dob­nie jak kilku in­nych braci, ale żad­nego z nas nie chcia­łeś słu­chać.

– Taa, zdaje się, że sporo wczo­raj wy­pi­łem. – Prze­cze­sa­łem dłońmi swoje splą­tane, się­ga­jące ra­mion włosy.

Nick z uśmie­chem ski­nął głową

– Wra­casz dzi­siaj do Mil­l­brook?

– Tak, wie­czo­rem. Jed­nak za­nim wy­jadę, chcę się jesz­cze raz przyj­rzeć temu Wal­showi. Tym ra­zem chciał­bym wziąć twoje auto. Le­piej, żeby się nie po­ła­pał, że za nim jeż­dżę.

– Ja­sne. – Nick wstał i za­niósł ku­bek do zlewu. – Daj znać, kiedy bę­dziesz go­towy, to po­jadę z tobą. Tu i tak nie mam nic do ro­boty.

– Do­brze. Ogarnę się tro­chę, we­zmę coś prze­ciw­bó­lo­wego i za pięt­na­ście mi­nut spo­tkamy się przed klu­bem.

Ru­szy­łem w kie­runku po­koju, w któ­rym spę­dzi­łem ostat­nią noc. Mia­łem na­dzieję, że in­tu­icja mnie myli i gość jest tym, za kogo się po­daje. Ga­vi­nowi za­le­żało na tym klien­cie, szcze­gól­nie że przez sy­tu­ację z So­fią na­sze in­te­resy odro­binę pod­upa­dły.

Kilka go­dzin póź­niej wraz z Nic­kiem sie­dzie­li­śmy w za­par­ko­wa­nym sa­mo­cho­dzie po dru­giej stro­nie ulicy, na­prze­ciwko sa­lonu fry­zjer­skiego, gdzie przed mo­men­tem znik­nął nasz czło­wiek.

– Długo tak bę­dziemy sie­dzieć? Ro­bię się, kurwa, głodny od pa­trze­nia na tę knajpę. – Ski­nął głową na bu­dy­nek obok.

– Chyba mo­żemy już koń­czyć. – Wes­tchną­łem ciężko i po­kle­pa­łem kie­row­nicę. – Jeź­dzi­łem za nim od trzech dni i my­ślę, że gdyby coś krę­cił, to już bym o tym wie­dział.

Ogromne okna sa­lonu da­wały mi ide­alny wi­dok na sie­dzą­cych w środku klien­tów. Walsh co prawda nie zaj­mo­wał miej­sca przy sa­mym oknie, jed­nak na­dal był wi­do­czny jak na dłoni. Moje ob­ser­wa­cje nie przy­nio­sły ta­kiego skutku, na jaki mia­łem na­dzieję. Fa­cet nie ro­bił nic, co mo­głoby po­twier­dzić moje po­dej­rze­nia.

– Czyli gość jest czy­sty. – Nick bar­dziej stwier­dził, niż za­py­tał.

Prych­ną­łem roz­ba­wiony.

– Czy­sty to on na pewno nie jest. Z da­leka wi­dać, że to śli­ski gno­jek, ale nie to jest istotne. Naj­waż­niej­sze, że nie spo­tkał się z ni­kim od Bar­razy, a tego oba­wia­łem się naj­bar­dziej.

– Od ja­kie­goś czasu z Mek­sy­ka­nami mamy spo­kój. My­ślisz, że ten tam – Nick ski­nął głową w kie­runku sa­lonu – to ich szpi­cel?

– Tak po­dej­rze­wa­łem, ale wy­cho­dzi na to, że by­łem w błę­dzie. – Marsz­cząc brwi, prze­krę­ci­łem klu­czyk w sta­cyjce i ru­szy­łem. – Nie ro­zu­miem tylko jed­nego. Skoro do tej pory Walsh ku­po­wał to­war od Bar­razy i cena mu nie prze­szka­dzała, to czemu, do chuja, zre­zy­gno­wał i za­czął ro­bić in­te­resy z na…

– Stój! – prze­rwał mi gło­śny krzyk Nicka.

Gwał­tow­nie wci­sną­łem ha­mu­lec, przez co szarp­nęło nami do przodu. Wy­cią­gną­łem pi­sto­let ze schowka i go od­bez­pie­czy­łem.

– Co jest, do kurwy?! – wark­ną­łem i ro­zej­rza­łem się po oko­licy, ale nie za­uwa­ży­łem ni­czego po­dej­rza­nego. Spoj­rza­łem na Nicka, który pa­trzył przez boczną szybę z sze­roko otwar­tymi oczami.

– Ja pier­dolę. W ca­łym swoim cho­ler­nym ży­ciu nie wi­dzia­łem nic pięk­niej­szego.

– Co? – Zmru­ży­łem oczy, nie ma­jąc po­ję­cia, o czym on mówi.

– Tam. – Ski­nął głową w stronę skrzy­żo­wa­nia.

Spoj­rza­łem w kie­runku, który wska­zy­wał. Jed­nak poza kil­kor­giem prze­chod­niów nie za­uwa­ży­łem ni­czego in­te­re­su­ją­cego. Za­bez­pie­czy­łem broń i scho­wa­łem ją na miej­sce.

– Czło­wieku, cie­bie do reszty po­pier­do­liło? Ka­za­łeś mi się za­trzy­mać, żeby po­ka­zać mi grupkę prze­chod­niów? Kurwa, od two­jego krzyku mało nie na­ro­bi­łem w ga­cie – wark­ną­łem, wrzu­ca­jąc bieg.

– Nie prze­chod­niów, tylko ją. – Tym ra­zem wska­zał pal­cem na przed­nią szybę.

Po dru­giej stro­nie drogi do­strze­głem młodą dziew­czynę idącą szyb­kim kro­kiem. Była od­da­lona od nas o kil­ka­na­ście me­trów, ale i tak mo­głem stwier­dzić, że aż ki­piała sek­sem. Szła, pa­trząc pod nogi, zu­peł­nie obo­jętna na ota­cza­ją­cych ją lu­dzi. Jej twarz ota­czały fale brą­zo­wych wło­sów, które się­gały tro­chę po­ni­żej piersi. Ale do­piero gdy zna­la­zła się na tyle bli­sko, że­bym mógł do­strzec jej twarz, do­słow­nie wbiło mnie w fo­tel. Pierw­sze, na co zwró­ci­łem uwagę, to jej duże, piękne oczy, któ­rych ko­loru nie­stety z tej od­le­gło­ści nie by­łem pe­wien, i ró­żowe pełne usta. Na oko mo­gła mieć góra dwa­dzie­ścia lat.

– Za­je­bi­sta, prawda?

Prze­łkną­łem ślinę. „Za­je­bi­sta” nie było do­brym epi­te­tem na okre­śle­nie jej urody. „Piękna” lub „zja­wi­skowa”, te przy­miot­niki bar­dziej do niej pa­so­wały.

– Tak, jest nie­zła – skła­ma­łem. Z ja­kie­goś po­wodu nie chcia­łem, by wie­dział, ja­kie dziew­czyna wy­warła na mnie wra­że­nie.

– Kurwa, że też nie mo­żemy dzi­siaj tam wejść – kon­ty­nu­ował, pa­trząc z miną na­dą­sa­nego dziecka, jak nie­zna­joma wcho­dzi do re­stau­ra­cji. – Ta­kie dupy jak ona nie przy­cho­dzą do klubu.

Spoj­rza­łem na Nicka i mo­men­tal­nie na­bra­łem ochoty, by dać mu po mor­dzie.

– Wy­star­czy­łoby jedno jej spoj­rze­nie na twoją brzydką fa­cjatę, a na­tych­miast ucie­kłaby z krzy­kiem – mruk­ną­łem, wy­jeż­dża­jąc na drogę.

Nick za­re­cho­tał, kom­plet­nie nie­wzru­szony moim stwier­dze­niem.

– Uwierz mi bra­cie, ko­biety uwiel­biają moją buźkę, a już szcze­gól­nie gdy mają ją mię­dzy no­gami.

Brat miał twarz na­zna­czoną bli­znami, z któ­rych przy­naj­mniej część była po cię­ciu no­żem. Ko­bie­tom w klu­bie, i poza nim także, re­gu­lar­nie wci­skał kit, że to rany wo­jenne, któ­rych do­ro­bił się pod­czas służby w Iraku. Prawda była jed­nak taka, że do­ro­bił się tych blizn, bo pie­przył każdą la­skę, jaka mu się tylko na­wi­nęła. Nie byłby to pro­blem, tyle że część z nich no­siła na palcu ob­rączkę. I to wła­śnie prze­jaw gniewu męża jed­nej z wy­bra­nek mo­jego brata mo­gli­śmy po­dzi­wiać na jego twa­rzy.

– Kurwa, będę mu­siał tu wró­cić. My­ślisz, że czę­sto tu przy­cho­dzi? Jezu – jęk­nął – już nie mogę się do­cze­kać, aż za­to­pię się w jej go­rą­cej cipce.

Na samą myśl, że Nick mógłby po­ło­żyć na niej swoje łap­ska, żo­łą­dek wy­wra­cał mi się na lewą stronę.

– Ogar­nij się czło­wieku – wark­ną­łem przez zęby. – Fakt, la­ska była sek­sowna, ale ile ona mo­gła mieć lat, co? Je­steś dla niej sta­now­czo za stary.

– Bra­cie, a od kiedy in­te­re­su­jesz się me­tryką la­sek, które pie­przę? – Zmarsz­czył czoło. – Poza tym, dla ści­sło­ści, mam tylko trzy­dzie­ści sie­dem lat, a nie sześć­dzie­siąt.

Po­czu­łem na so­bie jego prze­ni­kliwe spoj­rze­nie, a po­tem jego usta roz­cią­gnęły się w szy­der­czym uśmie­chu.

– Zdaje się, że to nie róż­nica wieku ci prze­szka­dza, ale fakt, że ta la­ska wpa­dła mi w oko – do­dał z ra­do­ścią.

– Stul pysk, Nick.

– Wie­dzia­łem, kurwa! – Par­sk­nął gło­śnym śmie­chem i po­kle­pał się po ko­la­nach – To ja­sne jak je­bane słońce, że masz na nią ochotę.

Już chcia­łem mu po­wie­dzieć, żeby szedł się pier­do­lić, gdy przy­szedł mi do głowy lep­szy po­mysł.

– Masz ra­cję, bra­cie. Mam ku­rew­ską ochotę na tę małą. – Za­ci­sną­łem dło­nie moc­niej na kie­row­nicy i spoj­rza­łem na niego, po czym znowu utkwi­łem wzrok w przed­niej szy­bie. – Dla­tego chciał­bym, że­byś trzy­mał się od niej z da­leka, a przy­naj­mniej do czasu, aż z nią skoń­czę. – Się­gną­łem po naj­cięż­szy ar­gu­ment, ma­jąc na­dzieję, że to go prze­kona. – Je­steś mi to wi­nien. – Po­now­nie na niego spoj­rza­łem.

– Stary nie grasz fair, wiesz o tym? – Jego ton wy­ra­żał obu­rze­nie.

Wie­dzia­łem i nic mnie to nie ob­cho­dziło.

– Ta dupa mu­siała na­prawdę wpaść ci w oko, skoro wy­wle­kasz na­sze klu­bowe gówno. Ale okej, mogę trzy­mać się od niej z da­leka, póki się nią nie znu­dzisz. Mam tylko na­dzieję, że nie ka­żesz mi cze­kać w nie­skoń­czo­ność.

– Bez obaw. – Roz­luź­ni­łem ra­miona – Te­raz jed­nak prio­ry­te­tem jest Walsh.

Jef­fer­so­nville, Geo­r­gia

Ky­lie

Zdję­łam gu­mowe rę­ka­wice i prze­tar­łam mo­kre od potu czoło, raz jesz­cze spo­glą­da­jąc na wy­nik mo­jej pra­wie dwu­go­dzin­nej pracy.

Po­miesz­cze­nie było czy­ste, ide­al­nie czy­ste. Zro­bi­łam wszystko tak, jak ka­zała Re­becca. Wy­peł­ni­łam każdy punkt z jej cho­ler­nej li­sty, mimo to by­łam nie­mal pewna, że znaj­dzie po­wód do nie­za­do­wo­le­nia. Pod­nio­słam wia­dro i star­łam kilka kro­pel, które roz­lały się wo­kół niego. Spoj­rza­łam na ze­gar i ode­tchnę­łam z ulgą. Do­cho­dziło w pół do siód­mej, więc mia­łam jesz­cze czas na szybki prysz­nic.

Nie­całe dwie go­dziny póź­niej pę­dzi­łam ko­ry­ta­rzem Twiggs Co­un­try High School do sali panny Clark, na­szej na­uczy­cielki hi­sto­rii. Roz­cza­ro­wana, usia­dłam na pod­ło­dze tuż obok klasy, gdy oka­zało się, że drzwi są na­dal za­mknięte. Mia­łam na­dzieję, że po­wtó­rzę ma­te­riał, za­nim zjawi się reszta uczniów. Nikt oprócz mnie ni­gdy nie wcho­dził do sali przed dzwon­kiem, więc z re­guły mia­łam spo­kój i w ci­szy mo­głam przy­go­to­wać się do za­jęć. Nie mia­łam in­nego wyj­ścia, więc wy­cią­gnę­łam pod­ręcz­nik z ple­caka i opar­łam się o ścianę.

– Oho, wi­dzę, że ktoś tu za­ba­lo­wał w nocy.

Uśmiech­nę­łam się, wi­dząc, jak Stella zmie­rza w moją stronę.

– Znasz mnie. – Wy­rzu­ci­łam ra­miona w górę. – Nie prze­pusz­czę żad­nej oka­zji.

Przy­ja­ciółka rzu­ciła ple­cak na pod­łogę i przy­glą­da­jąc mi się uważ­nie, usia­dła tuż obok mnie. Wiem, co zo­ba­czyła: bladą cerę i zmę­czone, pod­krą­żone oczy.

– Co tym ra­zem wy­my­śliła?

– To, co zwy­kle. – Wzru­szy­łam ra­mio­nami. – Spóź­ni­łam się wczo­raj do pracy, więc dzi­siaj za karę mu­sia­łam po­sprzą­tać re­stau­ra­cję i przy­go­to­wać wszystko do otwar­cia. Skoń­czy­łam ja­kieś dwie go­dziny temu.

– Ta krowa sama po­winna to ro­bić! Ca­łymi dniami sie­dzi na du­pie ra­zem z tą swoją prze­klętą có­ru­nią i tylko się tobą wy­słu­gują – wark­nęła.

– Ci­szej! – W pa­nice ro­zej­rza­łam się po ko­ry­ta­rzu, który na szczę­ście na­dal był pu­sty. – Nie chcę kło­po­tów. Prze­cież wiesz, dla­czego to ro­bię. Jesz­cze tylko dwa mie­siące i będę wolna.

– Wiem, ale kom­plet­nie tego nie ro­zu­miem. To nie twoja wina, że twój oj­ciec to ka­wał gnoja. Nie po­win­naś pła­cić za jego błędy! – syk­nęła. – Poza tym w tej cho­rej sy­tu­acji to ty je­steś ofiarą, a nie Re­becca czy Sara. Na­stęp­nym ra­zem, kiedy każą ci za­su­wać całą noc, po­wiedz im, że to nie na­leży do two­ich obo­wiąz­ków, albo naj­le­piej po­wiedz im, żeby obie szły się pie­przyć!

Sfru­stro­wana, wy­pu­ści­łam gło­śno po­wie­trze z płuc. Tylko Stella wie­działa, co tak na­prawdę działo się u mnie w domu. Tylko jej o tym po­wie­dzia­łam, bo tylko jej ze wszyst­kich zna­nych mi lu­dzi mo­głam na tyle za­ufać.

– Wiesz, że to nie jest ta­kie pro­ste. Zo­stały mi tylko dwa mie­siące. My­ślisz, że nie chcia­ła­bym odejść i rzu­cić tego wszyst­kiego w dia­bły? – Wci­snę­łam pod­ręcz­nik z po­wro­tem do ple­caka. – Ale co wtedy? Jak so­bie po­ra­dzę, nie ma­jąc na­wet głu­piej szkoły? Kto przyj­mie mnie do ja­kiej­kol­wiek pracy? Z dy­plo­mem moje szanse wzro­sną.

– Może jesz­cze raz po­roz­ma­wiam z mamą. Je­stem pewna, że gdyby znała wszyst­kie fakty, to zgo­dzi­łaby się, że­byś za­miesz­kała z nami.

Po­trzą­snę­łam głową, przy­po­mi­na­jąc so­bie, jak skoń­czyło się to ostat­nim ra­zem. Ma­ria, matka Stelli, była do­brą ko­bietą, są­dziła, że je­śli prze­pro­wa­dzi roz­mowę z moją ma­co­chą, ma­gicz­nie roz­wiąże moje pro­blemy. Tak się jed­nak nie stało, tylko roz­zło­ściła Re­beccę, przez co mia­łam jesz­cze wię­cej obo­wiąz­ków.

– Nie. Ten je­den raz mi wy­star­czy. Zresztą nie­długo i tak mnie tu nie bę­dzie.

– Nie mogę uwie­rzyć, że wy­jeż­dżasz. Je­steś pewna, że za­miesz­ka­nie z zu­peł­nie obcą ko­bietą to do­bry po­mysł? – za­py­tała z obawą.

Nie. De­cy­zja o za­miesz­ka­niu z ciotką, któ­rej ani razu nie wi­dzia­łam na oczy, na pewno nie była czymś, na co zde­cy­do­wa­ła­bym się w nor­mal­nej sy­tu­acji. Te­raz jed­nak nie mia­łam in­nej opcji.

– Mona prze­cież nie jest obca – uspo­ko­iłam ją. – To młod­sza sio­stra mo­jej matki, więc… – Wzru­szy­łam ra­mio­nami. – Zresztą wszę­dzie bę­dzie mi le­piej niż tu­taj. – Wi­dząc, jak panna Clark zmie­rza w na­szą stronę, wsta­łam i pod­nio­słam swój ple­cak. Za nią drep­tało kilka osób z na­szej grupy. – Poza tym Mil­l­brook to nie ko­niec świata. Może kiedy już za­cznę za­ra­biać, od­wie­dzę cię w Ken­tucky – do­da­łam z uspo­ka­ja­ją­cym uśmie­chem.

– Po­win­naś stu­dio­wać ra­zem ze mną – mruk­nęła ze zło­ścią moja przy­ja­ciółka i rów­nież wstała. – To nie­spra­wie­dliwe, że to wredne krów­sko do­staje wszystko, a ty nie masz nic.

– Sara jest ich córką, a ja je­stem tylko…

W mo­jej gło­wie jak na za­wo­ła­nie po­ja­wiły się słowa ma­co­chy, które jak man­trę po­wta­rzała nie­mal co­dzien­nie: Je­steś ni­kim Ky­lie, błę­dem, grze­chem, który nie po­wi­nien był się po­ja­wić na tym świe­cie.

– Ty rów­nież je­steś córką Wil­liama i to on po­wi­nien o cie­bie dbać.

– Po­ga­damy póź­niej. – Spoj­rza­łam bła­gal­nie na przy­ja­ciółkę, da­jąc jej znać, że nie chcę kon­ty­nu­ować już tej roz­mowy, szcze­gól­nie że wo­kół nas po­ja­wiło się kilka osób.

Zna­łam zda­nie Stelli co do mo­jego wy­jazdu. Dziew­czyna mar­twiła się o moje bez­pie­czeń­stwo, szcze­gól­nie że mia­łam się zna­leźć sama w ob­cym miej­scu. Nie zna­łam ciotki i nie wie­dzia­łam, ja­kim jest czło­wie­kiem. Wie­dzia­łam na­to­miast, że ist­niało spore praw­do­po­do­bień­stwo, że jest po­do­bna do mo­jej matki, ko­biety, która zo­sta­wiła mnie za­raz po moim uro­dze­niu. Pod­rzu­ciła mnie pod drzwi ojca, jak­bym była zwy­kłym śmie­ciem. Wła­ści­wie nic o niej nie wie­dzia­łam, zna­łam tylko kilka su­chych fak­tów, które prze­ka­zał mi oj­ciec. Na­zy­wała się Ma­di­son Da­vis i po­cho­dziła z ma­łego mia­steczka Mil­l­brook w Ala­ba­mie. W swoje osiem­na­ste uro­dziny opu­ściła ro­dzinny dom i przy­je­chała do Jef­fer­so­nville, gdzie przez ja­kiś czas pra­co­wała w jego re­stau­ra­cji. Uro­dzi­łam się trzy lata póź­niej. Za­raz po tym spa­ko­wała się i ru­szyła w świat, zu­peł­nie za­po­mi­na­jąc o moim ist­nie­niu. Mój oj­ciec nie był o wiele lep­szy. Wśród tu­tej­szej spo­łecz­no­ści ucho­dził nie tylko za wzo­ro­wego oby­wa­tela, ale i przy­kład­nego męża i ojca. Więc gdy po­ja­wi­łam się na świe­cie, okry­łam hańbą nie tylko jego, ale przede wszyst­kim jego żonę Re­beccę i ich wspólną córkę Sarę, o czym bez­u­stan­nie przy­po­mi­nały mi każ­dego dnia.

Na ślad ciotki tra­fi­łam zu­peł­nie przy­pad­kiem. Skon­tak­to­wa­łam się z nią za­raz po tym, gdy kilka ty­go­dni temu, pod­czas jed­nej z kłótni mię­dzy moim oj­cem a jego żoną usły­sza­łam, jak pi­jany wy­rzu­cał Re­becce, że nie po­wi­nien był ich słu­chać i że sio­stra Ma­di­son po­winna była się do­wie­dzieć o moim ist­nie­niu.

Prze­ży­łam szok, bo jak głu­pia przez tyle lat wie­rzy­łam ojcu i jego żo­nie, że poza nimi nie mam in­nej ro­dziny. Przez nie­mal osiem­na­ście lat ni­gdy nie przy­szło mi do głowy, by to spraw­dzić, szcze­gól­nie że nikt ni­gdy nie szu­kał ze mną kon­taktu. Zu­peł­nie nie bra­łam pod uwagę, że krewni mo­gli po pro­stu nie mieć po­ję­cia o moim ist­nie­niu.

– Idziesz czy nie? – Głos Stelli wy­rwał mnie z roz­my­ślań.

– Tak. – Wes­tchnę­łam i ru­szy­łam za nią do otwar­tej już sali.

Na szczę­ście pierw­sza była hi­sto­ria, więc mia­łam pew­ność, że panna Clark jak za­wsze przy­mknie oko na moje nie­przy­go­to­wa­nie. Go­rzej było z in­nymi na­uczy­cie­lami, oni już nie byli tak wy­ro­zu­miali. Za­nim jed­nak prze­kro­czy­łam próg klasy, ktoś zła­pał mnie za rękę i po­cią­gnął do tyłu.

– Co, do dia­bła? – Wy­szarp­nę­łam dłoń i spoj­rza­łam przez ra­mię.

Za mną z aro­ganc­kim uśmie­chem stał Ian, je­den z naj­po­pu­lar­niej­szych chło­pa­ków w szkole, a za­raz za nim jego dwaj rów­nie uwiel­biani ko­le­dzy, Theo i Sam. Nie­stety ich re­noma miała zwią­zek wy­łącz­nie z ich wy­glą­dem i po­cho­dze­niem, a nie z tym, co sobą re­pre­zen­to­wali. Byli aro­ganc­kimi bu­fo­nami, któ­rzy trak­to­wali in­nych z góry.

– Uro­cza jak za­wsze – za­kpił, lu­stru­jąc mnie z góry na dół.

– Czego chcesz? – wark­nę­łam w na­dziei, że go od­stra­szę.

Sku­tek nie­stety był od­wrotny. Jego twarz przy­brała dra­pieżny wy­raz. Zro­bił krok w moją stronę, przez co nie­mal do­ty­ka­li­śmy się cia­łami.

– Pięk­nie wy­glą­dasz.

Prze­wró­ci­łam oczami.

– Co­kol­wiek kom­bi­nu­jesz, moja od­po­wiedź brzmi „nie” – wy­sy­cza­łam przez za­ci­śnięte zęby, po czym od­wró­ci­łam się i ru­szy­łam do sali, po dro­dze wi­ta­jąc się z panną Clark. Ką­tem oka wi­dzia­łam, jak Ian od­de­le­go­wał swo­ich kum­pli.

– Wcale nie kom­bi­nuję, Ky­lie – za­ak­cen­to­wał moje imię, gdy zrów­nał ze mną krok. – Tylko stwier­dzi­łem fakt.

Prych­nę­łam pod no­sem co­raz bar­dziej po­iry­to­wana, do­sko­nale zda­jąc so­bie sprawę, czego chciał.

– Je­śli my­ślisz, że rzu­cisz kom­ple­men­tem, a ja się z tobą umó­wię, to je­steś głup­szy, niż są­dzi­łam.

– Dla­czego nie? – Prze­cze­sał swoje blond włosy pal­cami. – Mam bi­lety do…

– Prę­dzej pie­kło za­mar­z­nie, niż do­kąd­kol­wiek z tobą pójdę! – wark­nę­łam zi­ry­to­wana i usia­dłam w swo­jej ławce.

Ian chwy­cił pal­cami grzbiet nosa i po­woli wy­pu­ścił od­dech, na­chy­la­jąc się nade mną.

– Chry­ste, Ky­lie, czy ty nie mo­żesz o tym za­po­mnieć? To było trzy lata temu… Prze­cież cię prze­pro­si­łem – do­dał ci­cho.

Po­czu­łam nie­przy­jemny skurcz w żo­łądku. Pod­nio­słam spoj­rze­nie na chło­paka.

– Po­wie­dzia­łam, że ni­g­dzie z tobą nie pójdę, i do­kład­nie to mia­łam na my­śli, Ian. Je­śli nie dasz mi spo­koju, to zgło­szę nę­ka­nie u dy­rek­tora, a nie są­dzę, by taki roz­głos był ci te­raz po­trzebny. Sły­sza­łam, że twój ta­tuś za­mie­rza star­to­wać do se­natu.

Blon­dyn za­ci­snął szczękę, wy­raź­nie nie­za­do­wo­lony z ob­rotu spraw.

– Pie­przona suka – mruk­nął, sia­da­jąc tuż za mną.

Nie sko­men­to­wa­łam jego słów. Za­miast tego wy­cią­gnę­łam pod­ręcz­nik z ple­caka i po­ło­ży­łam go na ławce, czu­jąc na swo­ich ple­cach pa­lący wzrok Iana. Był wzor­co­wym dup­kiem, któ­rego ży­ciowy cel po­le­gał na pa­stwie­niu się nad in­nymi. Chło­pak, po­dob­nie jak jego ko­le­dzy, lu­bił się do­war­to­ścio­wy­wać kosz­tem in­nych dzie­cia­ków, któ­rych sy­tu­acja ży­ciowa nie była tak ide­alna jak ich. Wy­bie­rali so­bie ko­zła ofiar­nego i ba­wili się nim, póki im się nie znu­dziło. Nie­stety prze­ko­na­łam się o tym na wła­snej skó­rze.

Ian był pierw­szą osobą, którą po­zna­łam w tej szkole. Stało się to pierw­szego dnia za­jęć, a ja grubo po dzwonku z kartką w dłoni szu­ka­łam swo­jej klasy, kom­plet­nie nie ma­jąc po­ję­cia, w którą stronę iść. By­łam spóź­niona i wście­kła na Sarę, która wraz z przy­ja­ciół­kami po­sta­no­wiła ko­lejny raz za­ba­wić się moim kosz­tem i za­mknęła mnie w szkol­nej to­a­le­cie. Gdy w końcu udało mi się stam­tąd wyjść, ko­ry­ta­rze były już pu­ste, a ja nie wie­dzia­łam, co da­lej ro­bić. Wtedy po­ja­wił się on i za­pro­wa­dził mnie na miej­sce. Pa­mię­tam, że by­łam tak zszo­ko­wana, że za­miast mu po­dzię­ko­wać, mruk­nę­łam coś nie­zro­zu­miale i wpa­dłam do klasy, trza­ska­jąc mu drzwiami przed no­sem. Ra­czej nikt ni­gdy nie za­wra­cał so­bie mną głowy, dla­tego jego za­cho­wa­nie kom­plet­nie wy­trą­ciło mnie z rów­no­wagi. Nie­mniej było mi wstyd, że za­cho­wa­łam się jak to­talna kre­tynka, szcze­gól­nie gdy chwilę póź­niej wszedł do tej sa­mej sali. Jed­nak moje za­cho­wa­nie nie zra­ziło go do mnie tak, jak za­kła­da­łam. Za­miast tego za­czął mnie zaj­mo­wać roz­mową nie­mal przy każ­dej oka­zji. Wy­da­wał się przy tym zu­peł­nym prze­ci­wień­stwem lu­dzi, z któ­rymi do tej pory mia­łam do czy­nie­nia. Od­no­sił się do mnie przy­jaź­nie, wy­da­wał się miły i sym­pa­tyczny. Zda­rzało się na­wet, że sta­wał w mo­jej obro­nie, gdy ktoś z na­szej szkoły po­sta­no­wił uprzy­krzyć mi ży­cie, co za sprawą mo­jej sio­stry działo się nie­mal co­dzien­nie. Gdy więc kilka mie­sięcy póź­niej po­pro­sił, bym zo­stała jego dziew­czyną, zgo­dzi­łam się bez na­my­słu. Za­ufa­łam tej szu­mo­wi­nie i to był naj­więk­szy błąd mo­jego ży­cia. Wtedy jesz­cze nie wie­dzia­łam, że Ian swoim uro­kiem oso­bi­stym two­rzył złu­dze­nie, które miało mnie oma­mić i osła­bić moją czuj­ność, by do­stał to, czego chciał. By­łam głu­pią, na­iwną na­sto­latką, która za­miast po­dą­żać za nie­ist­nie­ją­cym uczu­ciem, po­winna była za­ufać swo­jej in­tu­icji.

Gdy prawda wy­szła na jaw i oka­zało się, że nasz „zwią­zek” był żar­tem, do któ­rego na­mó­wiły go jego ku­zynka Mar­tha i moja sio­stra Sara, Ian prze­stał uda­wać i po­ka­zał swoje praw­dziwe ob­li­cze. Wraz z przy­ja­ciółmi za­czął mnie nę­kać i przy każ­dej oka­zji ob­rzu­cać wy­zwi­skami. Naj­czę­ściej w nie­wy­bred­nych sło­wach po­rów­ny­wali mnie do mo­jej matki. Nie szczę­dzili mi rów­nież przy­ty­ków do­ty­czą­cych tego, w jaki spo­sób zna­la­złam się w domu mo­jego ojca, i tego, czym się zaj­mo­wa­łam. Nie było ta­jem­nicą, że po szkole pra­co­wa­łam w re­stau­ra­cji, więc naj­czę­ściej to wła­śnie tam Ian przy­cho­dził z kum­plami, by się nade mną pa­stwić. Na po­czątku pró­bo­wa­łam z nimi wal­czyć, jed­nak zda­łam so­bie sprawę, że to ich tylko na­kręca, więc po­sta­no­wi­łam igno­ro­wać te za­czepki. Na­sta­wie­nie Iana dia­me­tral­nie się zmie­niło pod­czas te­go­rocz­nego se­me­stru wio­sen­nego. Stella uwa­żała, że miało to zwią­zek z moim wy­glą­dem, który nieco się zmie­nił. Fakt, moje ciało w ostat­nim cza­sie stało się doj­rzal­sze. Piersi zro­biły się więk­sze, a bio­dra nieco szer­sze, ale nie była to ja­kaś spek­ta­ku­larna me­ta­mor­foza. Za­wsze by­łam ra­czej szczu­pła, może na­wet chuda, jed­nak w ostat­nim cza­sie na­bra­łam ko­bie­cych kształ­tów. Z mo­imi stu sześć­dzie­się­cioma pię­cioma cen­ty­me­trami wzro­stu, wło­sami w ko­lo­rze mlecz­nej cze­ko­lady, się­ga­ją­cymi pra­wie do pasa, i du­żymi bursz­ty­no­wymi oczami, może nie wy­róż­nia­łam się z tłumu, jed­nak nie by­łam też brzydka. Nie wie­dzia­łam, czy zmiana jego za­cho­wa­nia miała zwią­zek z moim wy­glą­dem, ale w ogóle mnie to nie ob­cho­dziło. Nie chcia­łam i nie za­mie­rza­łam utrzy­my­wać żad­nych re­la­cji z nim ani w ogóle z ni­kim poza Stellą. Ta jedna lek­cja, którą dał mi trzy lata temu, w zu­peł­no­ści mi wy­star­czała.

Mia­łam te­raz trzy cele w ży­ciu: skoń­czyć szkołę, wy­pro­wa­dzić się od ojca i jego żony oraz zna­leźć pracę, gdy tylko do­trę do Mil­l­brook. By­cie po­py­cha­dłem dla Re­bekki, by­cie tą gor­szą córką dla ojca i nie­chcianą sio­strą dla Sary na­prawdę wy­cho­dziło mi bo­kiem. Przez osiem­na­ście lat by­łam wy­łącz­nie ba­la­stem, któ­rego chcieli się po­zbyć, po­myłką, któ­rej nie po­tra­fili wy­ma­zać. Więc gdy tylko nada­rzyła się oka­zja wy­jazdu, na­wet się nie za­sta­na­wia­łam. Od razu przy­ję­łam pro­po­zy­cję ciotki, cho­ciaż ist­niało praw­do­po­do­bień­stwo, że wpadnę z desz­czu pod rynnę. Po­cie­szał mnie jed­nak fakt, że kiedy za­miesz­kam z Moną, będę już for­mal­nie do­ro­sła, więc w ra­zie czego w każ­dej chwili będę mo­gła odejść.

Lek­cje mi­nęły za­dzi­wia­jąco szybko, zwłasz­cza że po­łowę z nich prze­spa­łam. Gdy tylko za­dzwo­nił ostatni dzwo­nek, wy­strze­li­łam jak z procy, po­że­gna­łam się krótko z przy­ja­ciółką i po­pę­dzi­łam w stronę przy­stanku au­to­bu­so­wego. Nie chcia­łam się spóź­nić i tym sa­mym dać Re­becce ko­lej­nego po­wodu do nie­za­do­wo­le­nia. Dwa­dzie­ścia mi­nut póź­niej by­łam już na miej­scu. Gdy tylko prze­kro­czy­łam próg, przy­wi­tał mnie gwar pa­nu­jący na sali. Pra­wie wszyst­kie miej­sca były za­jęte, co w po­rze obia­do­wej sta­no­wiło tu nie­mal normę, od­kąd dwa lata temu Re­becca za­trud­niła no­wego ku­cha­rza Hary’rego. Mi­nę­łam sto­liki i już mia­łam przejść przez białe wa­chla­rzowe drzwi pro­wa­dzące do kuchni, gdy ktoś mnie za­trzy­mał, mocno ści­ska­jąc za ra­mię.

– W końcu ra­czy­łaś się po­ja­wić, dar­mo­zja­dzie! Gdzie, do dia­bła, by­łaś tak długo? – wark­nęła ci­cho moja ma­co­cha.

Za­ci­snę­łam szczęki i od­wró­ci­łam się twa­rzą do niej.

– Tam, gdzie za­wsze o tej po­rze. W szkole – od­po­wie­dzia­łam rów­nie ci­cho, by ża­den z klien­tów mnie nie sły­szał. – Nie spóź­ni­łam się, je­stem ide­al­nie na czas. – Wska­za­łam głową wi­szący na ścia­nie ze­gar, który po­ka­zy­wał do­kład­nie pięt­na­stą trzy­dzie­ści.

– Daj jej spo­kój, sio­stra, tylko szu­kasz pre­tek­stu do kłótni, za­miast po­zwo­lić ma­łej pra­co­wać.

Ode­tchnę­łam z ulgą, gdy roz­po­zna­łam, do kogo na­le­żał głos.

– Nie przy­wi­tasz się ze mną, Ky­lie?

Spoj­rza­łam na idą­cego w na­szą stronę męż­czy­znę i uśmiech­nę­łam się de­li­kat­nie.

– Cześć, wujku.

Usta roz­cią­gnęły mu się w sze­ro­kim uśmie­chu.

– Z każ­dym dniem ro­bisz się co­raz pięk­niej­sza, skar­bie. Zu­peł­nie jak Ma­di­son.

Uśmiech na­tych­miast zszedł mi z ust. Wie­dzia­łam, że wu­jek Frank nie miał nic złego na my­śli, po pro­stu stwier­dził fakt, jed­nak ja nie zno­si­łam, gdy mnie do niej po­rów­ny­wano.

– Nie­da­leko pada jabłko od ja­błoni, więc zdzi­ro­wa­tość pew­nie też po matce odzie­dzi­czyła – wtrą­ciła ja­do­wi­tym to­nem Re­becca. Wy­glą­dała, jakby miała się za­go­to­wać ze zło­ści.

Frank zła­pał sio­strę za rękę, a jego twarz przy­brała gniewny wy­raz.

– Prze­stań, do cho­lery. Drę­czysz tę dziew­czynę, jakby to ona była wszyst­kiemu winna. To twój mąż i jej matka za­słu­żyli na karę, nie ona. My­śla­łem, że do­tarło do cie­bie coś z na­szej ostat­niej roz­mowy, ale wi­dzę, że nie – wark­nął ostrym, au­to­ry­ta­tyw­nym to­nem, czego się zu­peł­nie nie spo­dzie­wa­łam, i są­dząc po zszo­ko­wa­nej mi­nie mo­jej ma­co­chy, ona rów­nież. Na­stęp­nie Frank zwró­cił się do mnie: – Nie bę­dziemy ci prze­szka­dzać, Ky­lie. Do zo­ba­cze­nia ju­tro. – Z tymi sło­wami skie­ro­wał się do wyj­ścia, cią­gnąc za sobą nie­za­do­wo­loną Re­beccę.

Ode­tchnę­łam z ulgą, wi­dząc, że moja ma­co­cha rów­nież wy­cho­dzi. Mia­łam na­dzieje, że wu­jek, gdzie­kol­wiek ją za­bie­rał, za­trzyma ją tam na dłu­żej.

Mil­l­brook, Ala­bama

Asher

Usia­dłem na so­fie i roz­luź­niony jak ni­gdy po­pi­ja­łem whi­sky, i roz­glą­da­łem się po po­miesz­cze­niu, które dzi­siaj było nie­mal pełne. Przy­szli wszy­scy bra­cia z na­szego od­działu oraz kil­ku­na­stu z in­nych. Zja­wili się rów­nież Shade i jego piękna żona Maya, nie­stety ze względu na jej stan nie po­sie­dzieli z nami zbyt długo. Al­ko­hol lał się stru­mie­niami, ze­wsząd do­bie­gały śmie­chy i gło­śne roz­mowy. To nie była zwy­kła im­preza, ja­kie urzą­dza­li­śmy pod ko­niec ty­go­dnia. Nie. Dzi­siaj Ga­vin i jego na­rze­czona So­fia po­wie­dzieli so­bie sa­kra­men­talne „tak”. Świę­to­wa­li­śmy więc po­czą­tek no­wego ży­cia mo­jego brata, cho­ciaż wielu twier­dziło, że to po­czą­tek jego końca. Rów­nia po­chyła, po któ­rej po­woli bę­dzie się sta­czał, aż wy­lą­duje po uszy w gów­nie. Nie­któ­rzy uwa­żali, że pie­czę­tu­jąc w ten spo­sób zwią­zek z So­fią, za­ło­żył so­bie ka­ga­niec na fiuta, bo jest wię­cej niż pewne, że żona nie po­zwoli mu pie­przyć na boku. Po­trzą­sną­łem głową na samą myśl. Gdyby znali mo­jego brata, tak jak ja go zna­łem, wie­dzie­liby, że od­kąd ta ciem­no­włosa pięk­ność po­now­nie zja­wiła się w jego ży­ciu, na­wet nie spoj­rzał na inną. Stał się peł­no­krwi­stym mo­no­ga­mi­stą.

– Nie­zły, kurwa, nu­mer, no nie? – Ethan par­sk­nął śmie­chem i po­trzą­sa­jąc głową, usiadł obok mnie.

Za­raz za nim po­ja­wiła się Wil­low z dwiema szkla­necz­kami w dło­niach. Jedną po­dała Etha­nowi, a drugą po­sta­wiła na sto­liku przed sobą.

– Tak. – Unio­słem ką­ciki ust w uśmie­chu, spo­glą­da­jąc na po­grą­żo­nych w roz­mo­wie świeżo upie­czo­nych mał­żon­ków.

Ethan po­cią­gnął Wil­low na swoje ko­lana, po czym kon­ty­nu­ował:

– Cho­lera prez nie ukry­wał, że za nią sza­leje, ale że ślub? Tego się, kurwa, nie spo­dzie­wa­łem. W ogóle nie przy­pusz­cza­łem, że Ga­vi­nowi po­trzebne są ja­kie­kol­wiek pa­pierki.

– My­ślę, że po­trze­bo­wał na­ma­cal­nego do­wodu. Cze­goś, co do­dat­kowo po­twier­dzi, że So­fia do niego na­leży – wtrą­ciła ci­cho Wil­low.

– Mó­wisz, że po­trze­bo­wał pa­ra­gonu? – od­parł roz­ba­wiony, spo­glą­da­jąc na ko­bietę sie­dzącą na jego ko­la­nach.

Wy­rwało mi się zdu­szone par­sk­nię­cie. Tylko ten idiota mógł po­rów­nać mał­żeń­stwo do wy­miany han­dlo­wej.

– Nie! – Dziew­czyna zmarsz­czyła brwi, obu­rzona. – Mó­wię tylko, że je­śli na kimś ci bar­dzo za­leży, to ro­bisz wszystko, ab­so­lut­nie wszystko, by tę osobę przy so­bie za­trzy­mać. A je­śli dla na­szego pre­zesa tym „wszyst­kim” był wła­śnie ślub, to żadne z nas nie ma prawa tego oce­niać. – Z tymi sło­wami wstała i nie oglą­da­jąc się za sie­bie, wy­szła z po­miesz­cze­nia.

– A tę co, kurwa, w dupę ugry­zło? – wark­nął zdez­o­rien­to­wany Ethan.

– Nie wiem, stary. – Wzru­szy­łem ra­mio­nami i upi­łem łyk ze swo­jej szklanki.

– My­ślisz, że na­dal leci na Ga­vina?

Spoj­rza­łem na Ethana z po­sępną miną pa­trzą­cego w kie­runku drzwi, za któ­rymi znik­nęła dziew­czyna.

– Nie, nie są­dzę. – Opar­łem łok­cie na ko­la­nach i spoj­rza­łem wprost na brata. – Ale je­śli miał­bym zga­dy­wać, to ra­czej cho­dziło o cie­bie.

– Co?

– O ile mnie pa­mięć nie myli, na ostat­niej im­pre­zie była tylko z tobą, na po­przed­niej rów­nież i tak samo jesz­cze wcze­śniej. – Za­gry­złem po­li­czek, by nie wy­buch­nąć śmie­chem na wi­dok miny, jaką zro­bił Ethan, gdy do­tarły do niego moje słowa.

– Nie, nie ma szans – wy­pluł zde­ner­wo­wany. – Wil­low mnie zna i do­sko­nale zdaje so­bie sprawę, że nie je­stem fa­ce­tem jed­nej cipki. Lu­bię róż­no­rod­ność i za cho­lerę nie umiał­bym być mo­no­ga­mi­stą. – Wzdry­gnął się jakby z obrzy­dze­niem. – Kurwa, zde­cy­do­wa­nie nie.

Opar­łem się wy­god­nie na so­fie, pa­trząc na zde­ner­wo­wa­nego brata.

– Mnie tego nie mu­sisz mó­wić, ale są­dzę, że z Wil­low po­wi­nie­neś po­roz­ma­wiać. Je­śli dziew­czyna coś do cie­bie ma, mu­sisz to z nią wy­ja­śnić. Nie chcemy tu wię­cej dra­ma­tów.

– Ja rów­nież tego nie chcę. Tra­vis wy­star­cza­jąco na­psuł nam krwi. – Ski­nął głową w stronę baru, gdzie stał nasz brat z sze­fem od­działu w Na­shville, Kel­la­nem.

Spoj­rza­łem w tamtą stronę. Co prawda by­łem zły na brata za to, co zro­bił, jed­nak jego prze­wi­nie­nie było ni­czym w po­rów­na­niu z tym, co zro­biła sio­stra na­szego przy­ja­ciela.

– Nie cho­dziło mi o niego, mó­wi­łem o Rose.

Znowu się na­pi­łem. Na samo brzmie­nie jej imie­nia mia­łem ochotę stłuc ko­goś na mia­zgę. Kurwa, zna­łem ją pra­wie od dziecka, dla­tego w ży­ciu bym nie przy­pusz­czał, że ta uro­cza i nad wy­raz nie­śmiała dziew­czyna może się oka­zać zdraj­czy­nią, która bez mru­gnię­cia sprze­dała przy­ja­ciółkę, klub a na­wet swo­jego cho­ler­nego brata, tylko dla­tego, że wy­my­śliła so­bie, że w ten spo­sób do­bie­rze się do spodni Ga­vina.

– Na­wet mi nie przy­po­mi­naj. Na­dal nie mogę uwie­rzyć w to, co zro­biła. Suka, po­winna dzię­ko­wać Bogu za to, że Ga­vin nie skrę­cił jej karku. – Prze­chy­lił szklankę i jed­nym ru­chem wlał w sie­bie za­war­tość. – My­ślisz, że Matt się dzi­siaj zjawi? Niby obie­cał, ale ja­koś do tej pory nie przy­je­chał.

– My­ślę, że to nie była za­sługa Boga, tylko So­fii, a co do Matta, to nie wiem. Roz­ma­wia­łem z nim rano i za­rze­kał się, że bę­dzie, więc li­czę, że do­trzyma słowa.

– Mam na­dzieję. Może uda nam się go w końcu prze­ko­nać, żeby do nas wró­cił. Prze­cież ani Ga­vin, ani So­fia nie mieli do niego żad­nych pre­ten­sji. Je­stem na­wet pewny, że kto jak kto, ale ta dwójka by­łaby ostat­nia do oce­nia­nia czło­wieka na pod­sta­wie tego, z kim jest spo­krew­niony. Uwa­żam, że całe to prze­nie­sie­nie do Pho­enix było po­ro­nio­nym po­my­słem.

– Zo­ba­czymy, cho­ciaż wiesz, jaki jest Matt, je­śli już coś po­sta­nowi…

– W ży­ciu bym nie przy­pusz­czał, że bę­dzie­cie jak dwie suki umie­ra­jące z tę­sk­noty za mną.

– Ja pier­dolę! – Z sze­ro­kim uśmie­chem sko­czy­łem na równe nogi i do­pa­dłem do brata, za­klesz­cza­jąc go w niedź­wie­dzim uści­sku. – Już my­śla­łem, że bę­dziemy mu­sieli je­chać do Pho­enix, żeby sko­pać ci dup­sko. – Od­su­ną­łem się, ro­biąc miej­sce Etha­nowi.

– Je­steś, skur­wielu. – Za­do­wo­lony i na­dal lekko zszo­ko­wany Ethan pod­szedł do dawno nie­wi­dzia­nego brata i po­kle­pał go po ple­cach.

– Jak mógł­bym prze­pu­ścić taką oka­zję. – Ski­nął głową na na­szych no­wo­żeń­ców. – Nie mogę uwie­rzyć, że wzięli ślub. Mało nie udła­wi­łem się wła­snym ję­zy­kiem, gdy So­fia z Ga­vi­nem za­dzwo­nili do mnie parę dni temu i po­in­for­mo­wali mnie o ślu­bie. So­fia po­wie­działa, że je­żeli nie zja­wię się tu dzi­siaj, to oso­bi­ście po­wiesi mnie za jaja. Z ta­kim ar­gu­men­tem nie spo­sób było dys­ku­to­wać.

Par­sk­nę­li­śmy śmie­chem. Mo­głem so­bie wy­obra­zić, jak to mó­wiła. Moja świeżo upie­czona bra­towa była zde­ter­mi­no­wana rów­nie mocno jak my, by spro­wa­dzić Matta z po­wro­tem do Mil­l­brook. Jak są­dzę, zmu­sze­nie go do przy­jazdu na ślub było pierw­szym kro­kiem w tym kie­runku.

– Więc na jak długo zo­sta­niesz?

Matt wes­tchnął ciężko i wsu­nął dło­nie do kie­szeni spodni.

– Nie wiem. Dzień, może dwa. Zo­ba­czymy. Pójdę się z nimi przy­wi­tać. – Ski­nął głową na Ga­vina i So­fię, któ­rzy naj­wy­raź­niej już zdą­żyli do­strzec go­ścia, bo oby­dwoje pa­trzyli w na­szą stronę.

Na twa­rzy mo­jego brata do­strze­głem ulgę, na­to­miast u So­fii nie dało się prze­oczyć ogrom­nego uśmie­chu, który do­słow­nie roz­świe­tlał jej twarz.

– Tylko tu wróć. – Ethan po­kle­pał go po ple­cach, gdy ten ru­szył przed sie­bie. – Chcie­li­by­śmy póź­niej z tobą po­roz­ma­wiać.

Matt spiął się na mo­ment, a po chwili jakby ni­gdy nic od­wró­cił się i rzu­cił w na­szą stronę:

– Ja­sne, po­ga­damy. – Z tymi sło­wami od­szedł w kie­runku baru.

Pa­trzy­li­śmy, jak wita się z Ga­vi­nem, a póź­niej pod­cho­dzi do So­fii. Nie udało mu się ukryć zde­ner­wo­wa­nia, gdy dziew­czyna rzu­ciła się mu na szyję. Zna­łem Matta na tyle, by wie­dzieć, jak stre­su­jący był dla niego ten przy­jazd. Mia­łem jed­nak na­dzieję, że wraz z upły­wem czasu brat zro­zu­mie, to co tak usil­nie wszy­scy pró­bo­wa­li­śmy mu prze­ka­zać. Nic, co wtedy się stało, nie było jego winą. Nie był od­po­wie­dzialny za czyny swo­jej sio­stry, a już tym bar­dziej nie po­wi­nien po­no­sić kary, którą w do­datku sam so­bie wy­mie­rzył. Po chwili cała trójka usia­dła na so­fie pod oknem, pew­nie w na­dziei na odro­binę pry­wat­no­ści.

Wsta­łem, wy­chy­la­jąc ostat­nią kro­plę al­ko­holu, która zo­stała mi w szklance.

– Przy­niosę nam coś do pi­cia.

– Weź całą bu­telkę! – za­wo­łał za mną Ethan.

Ski­ną­łem głową i ru­szy­łem w kie­runku baru, mi­mo­cho­dem zer­ka­jąc na miej­sce pod oknem. So­fia uśmie­chała się smutno, słu­cha­jąc cze­goś, co mó­wił jej Matt, na­to­miast Ga­vin spra­wiał wra­że­nie, jakby słowa na­szego klu­bo­wego brata nie ro­biły na nim żad­nego wra­że­nia. Mo­głem za­tem przy­pusz­czać, że roz­ma­wiali o Rose. Wi­dząc, jak spo­ceni Kane i Ryan nie na­dą­żali z na­le­wa­niem al­ko­holu, po­sta­no­wi­łem sam się ob­słu­żyć. Wsze­dłem za bar i za­czą­łem prze­glą­dać półki pod ladą, ale nie zna­la­złem tego, po co przy­sze­dłem.

– Gdzie mamy pełne bu­telki wil­liamsa? – zwró­ci­łem się do naj­bli­żej sto­ją­cego kan­dy­data.

Ryan pod­sko­czył, jakby do­piero te­raz mnie za­uwa­żył.

– Po­winny jesz­cze być… – Urwał i za­czął ner­wowo prze­szu­ki­wać półki. – Cho­lera, chyba się skoń­czyły. Zo­stały tylko red stag i jack da­niel’s.

Zmarsz­czy­łem brwi. Ga­vin spe­cjal­nie na tę oka­zje za­mó­wił naj­lep­szego bur­bona z Ken­tucky i o ile wie­dzia­łem, była tego po­kaźna ilość.

– Wzię­li­ście wszystko z ma­ga­zynu?

– Nie. Wzię­li­śmy tro­chę wię­cej niż po­łowę – wtrą­cił się Gage. – Resztą miał się za­jąć Tony.

Prych­ną­łem i po­trzą­sną­łem głową.

– Oczy­wi­ście, że tak.

Je­śli ja­kaś ro­bota nie zo­stała zro­biona, to było nie­mal pewne, że na­le­żała do Tony’ego. Brat był świet­nym ne­go­cja­to­rem, umiał wci­snąć każ­demu do­słow­nie wszystko, dla­tego prak­tycz­nie za­wsze to on brał udział w na­szych trans­ak­cjach i to on oma­wiał wa­runki z klien­tami, lecz je­śli cho­dziło o pracę fi­zyczną… tu po­ja­wiał się pro­blem. Rzu­ci­łem okiem na za­tło­czone po­miesz­cze­nie, ale ni­g­dzie nie do­strze­głem jego ru­dej czu­pryny, więc mógł być tylko w jed­nym miej­scu. Ru­szy­łem w kie­runku ko­ry­ta­rza, po dro­dze jesz­cze raz lu­stru­jąc po­miesz­cze­nie, ale ni­g­dzie nie było Tony’ego. Mi­ną­łem schody i prze­sze­dłem przez ko­ry­tarz, na któ­rego końcu znaj­do­wał się nie­wielki po­kój. Po­miesz­cze­nia w ra­zie po­trzeby mógł uży­wać każdy z braci, naj­czę­ściej jed­nak ko­rzy­stał z niego Tony. Wolne po­koje, ta­kie jak ten, przy­da­wały się wtedy, gdy przy­jeż­dżali do nas bra­cia z in­nych od­dzia­łów, oraz od­kąd za­miesz­kała z nami So­fia, gdy ktoś z nas miał ochotę na seks. Mie­li­śmy jedną, nie­pi­saną za­sadę, zgod­nie z którą po­koje sprzą­tali ci, któ­rzy z nich ko­rzy­stali. Re­spek­to­wali ją wszy­scy… Cóż wszy­scy poza To­nym. Dla­tego z po­koju na dole ko­rzy­stał w za­sa­dzie tylko on. Nie mu­sia­łem na­wet pod­cho­dzić pod drzwi, by stwier­dzić, że mia­łem ra­cję. Z każ­dym kro­kiem jęki do­cho­dzące z po­miesz­cze­nia bo­le­śnie ra­niły moje uszy. De­li­kat­nie na­ci­sną­łem klamkę i zaj­rza­łem do środka. Wi­dzia­łem już nie­jedno gówno w tym klu­bie, mimo to nie by­łem przy­go­to­wany na wi­dok, który tam za­sta­łem. Tony stał ty­łem do mnie, ryt­micz­nie wbi­ja­jąc się w klę­czącą na łóżku po­nętną blon­dynkę. Po­su­wał ją mocno i szybko, od­dy­cha­jąc spa­zma­tycz­nie, pod­czas gdy ona ję­czała gło­śno z twa­rzą wbitą w ma­te­rac. W po­wie­trzu uno­sił się ostry za­pach seksu i potu. Wy­co­fa­łem się ci­cho i za­mkną­łem za sobą drzwi, ma­jąc na­dzieję, że ob­raz, który na­dal mia­łem przed oczami, nie wy­rył się w moim mó­zgu na stałe. Kurwa, ten rudy gno­jek był in­te­li­gent­nym fa­ce­tem, znał za­sady i kon­se­kwen­cje ich ła­ma­nia, a mimo to nie trzy­mał się żad­nych usta­leń. Po­trzą­sną­łem głową i ru­szy­łem przed sie­bie z za­mia­rem przy­nie­sie­nia tych cho­ler­nych bu­te­lek, gdy przy scho­dach za­trzy­mał mnie głos Doca.

– Wi­dzia­łeś Tony’ego? Wszę­dzie szu­kam tego gnojka.

– Nie – skła­ma­łem szybko – Na cho­lerę ci on?

– Gage po­wie­dział, że Tony dzi­siaj jest od­po­wie­dzialny za al­ko­hol. Każdy do­stał ja­kieś je­bane za­ję­cie i wszy­scy się wy­wią­zali, tylko nie ten rudy skur­wiel.

– Wiesz, jaki jest Tony. – Wzru­szy­łem lek­ce­wa­żąco ra­mio­nami. – Zrobi wszystko, żeby tylko wy­mi­gać się od ro­boty.

– Wła­śnie dla­tego go szu­kam. Może jak do­sta­nie kopa w dupę, to zrobi to, co do niego na­leży. Pójdę spraw­dzić jego za­wszoną ja­ski­nię. Pew­nie tam się za­szył. – Ski­nął głową w stronę po­koju, przy któ­rym przed mo­men­tem sta­łem.

– Ni­kogo tam nie ma – wy­strze­li­łem gło­śniej, niż za­mie­rza­łem – Wła­śnie tam za­glą­da­łem – do­da­łem już nieco spo­koj­niej i ski­ną­łem głową na Doca, by szedł ze mną, ma­jąc na­dzieję, że ko­pu­lu­jąca para nie ze­chce na­gle wyjść z po­koju. – Chodź, weź­miemy kilka bu­te­lek, a gdy spo­tkam tego kre­tyna, to każę mu przy­nieść resztę.

Doc prze­klął siar­czy­ście, ale ski­nął głową.

– Tyl­nym wej­ściem bę­dzie szyb­ciej – mruk­nął, po­now­nie wska­zu­jąc na po­kój, obok któ­rego znaj­do­wały się drzwi pro­wa­dzące do ma­ga­zynu.

– Drzwi są za­mknięte, pew­nie Mona za­po­mniała zo­sta­wić klucz. Póź­niej się tym zajmę – skła­ma­łem.

Wy­szli­śmy na ze­wnątrz i prze­szli­śmy na tyły klubu, gdzie stał nasz od­no­wiony po po­ża­rze ma­ga­zyn. Kilka mie­sięcy wcze­śniej Da­nił, ku­zyn So­fii, po­rwał ją i pod­pa­lił nasz klub, chcąc w ten spo­sób nas spo­wol­nić i utrud­nić jej od­bi­cie. Na szczę­ście ogień udało się bły­ska­wicz­nie uga­sić i ni­komu nic złego się nie stało. Ucier­piał tylko ma­ga­zyn, a wła­ści­wie rze­czy, które w nim trzy­ma­li­śmy. Jed­nak dzięki wy­tę­żo­nej pracy wszyst­kich braci i ich ko­biet szybko upo­ra­li­śmy się z uprząt­nię­ciem ba­ła­ganu.

– Które bie­rzemy? – za­wa­hał się Doc.

Po­da­łem mu skrzynkę wil­liamsa.

– Dasz radę wziąć dwie? – za­py­ta­łem, pod­no­sząc ko­lejną.

– Pew­nie, im wię­cej, tym le­piej. Mam za­miar usiąść i się, kurwa, na­pić, a nie ła­zić tam i z po­wro­tem.

– Do­bra. Ja we­zmę… – za­czą­łem, ale prze­rwało mi wark­nię­cie Doca:

– Pro­szę, pro­szę, jest i na­sza zguba. Po­wi­nie­nem do­brać ci się do dupy za to, że mu­simy od­wa­lać za cie­bie ro­botę, ty le­niwa kupo gówna.

W drzwiach stał Tony, wy­krzy­wia­jąc usta w iro­nicz­nym uśmie­chu.

– Doc, gdy­bym wie­dział, że masz na mnie ochotę, to ogo­lił­bym jaja. – Tony de­mon­stra­cyj­nie zła­pał się za kro­cze.

Po­trzą­sną­łem głową i odło­ży­łem skrzynkę z po­wro­tem na pod­łogę.

– Nie no, kurwa, nie wie­rzę! – Doc ru­szył w jego stronę, ale po­wstrzy­ma­łem go, ła­piąc go za ra­mię.

– Ja się nim zajmę. Ty za­nieś al­ko­hol do klubu, za­nim reszta braci się tu zleci.

Doc wy­pu­ścił wią­zankę prze­kleństw, jed­nak ru­szył w kie­runku wyj­ścia, o mało nie ta­ra­nu­jąc za­do­wo­lo­nego z sie­bie Tony’ego.

Gdy już zo­sta­li­śmy sami, za­ło­ży­łem ręce na piersi i spoj­rza­łem na brata.

– Co ty wy­pra­wiasz, do kurwy nę­dzy?

– Pro­szę cię – prych­nął. – Nie mów mi, że i ty nie lu­bisz go wkur­wiać. – Ski­nął głową w kie­runku drzwi, któ­rymi przed mo­men­tem wy­szedł Doc.

Zro­bi­łem krok w jego kie­runku.

– Nie zgry­waj idioty, Tony – wark­ną­łem przez za­ci­śnięte zęby. – Do­brze wiesz, że nie o tym mó­wię.

Tony zmarsz­czył brwi, naj­wy­raź­niej nie do końca ro­zu­mie­jąc.

– O co ci cho­dzi?

– Nie wiem, kurwa, może o to, że wkła­dasz fiuta we wszystko, co się ru­sza, za­miast wy­ko­ny­wać swoją je­baną ro­botę.

– Stary…

Unio­słem rękę, żeby mu prze­rwać. Zro­bi­łem ko­lejny krok.

– A może o to, że pie­przysz Amy.

Tony otwo­rzył oczy tak sze­roko, że wy­da­wało się, że za chwilę wyjdą mu z or­bit. Sta­ną­łem tuż przed nim.

– Jak my­ślisz, bra­cie, co ci zrobi Doc, gdy się do­wie, że prze­le­cia­łeś jego cho­lerną żonę, co?

– Asher, bra­cie, to nie tak.

– A jak, kurwa? Po­su­wa­nia jej ra­czej nie bę­dzie można uznać za przy­ja­ciel­skie spo­tka­nie. Czło­wieku, Doc skręci ci kark, gdy się o tym do­wie!

Tony spu­ścił głowę i po­tarł szyję. Gdy pod­niósł na mnie oczy, wy­glą­dał na nie­mal za­wsty­dzo­nego.

– Bra­cie... – Za­gryzł wargę i od­gar­nął z czoła swoje dłu­gie kasz­ta­nowe włosy. – Wiesz rów­nie do­brze jak ja, że Doc ma ją w du­pie. Pie­przy każdą, która mu się tylko na­wi­nie, zu­peł­nie nie przej­mu­jąc się Amy.

Prze­wró­ci­łem oczami.

– Gówno mnie to ob­cho­dzi. Sio­stry i żony są poza za­się­giem. Ta­kie obo­wią­zują za­sady i chyba nie mu­szę ci przy­po­mi­nać z ja­kiego po­wodu zo­stały wpro­wa­dzone.

– Nie mu­sisz – mruk­nął.

– Kurwa, nie chciał­bym być w two­jej skó­rze, gdy ta in­for­ma­cja do­trze do Doca albo Ga­vina.

Ciało Tony’ego na­pięło się jak struna.

– Nie po­wiesz im?

– Nie, tę przy­jem­ność zo­sta­wię to­bie. Masz po­wie­dzieć Ga­vi­nowi, ro­zu­miemy się?

Tony się nie ode­zwał, tylko ski­nął głową.

Pod­nio­słem skrzynkę i mało de­li­kat­nie umie­ści­łem w ra­mio­nach brata.

– Zdaje się, że dzi­siaj to ty się mia­łeś tym zaj­mo­wać.

Już mia­łem go mi­nąć, gdy przy­po­mnia­łem so­bie o whi­sky. Wzią­łem jedną bu­telkę z rąk osłu­pia­łego brata i wy­sze­dłem z po­miesz­cze­nia. Tony był uje­bany po same uszy w gów­nie i tylko cud mógłby go z tego wy­cią­gnąć. Doc był jed­nym z naj­star­szych człon­ków na­szego klubu. Zre­kru­to­wał go jesz­cze mój oj­ciec, ale mógł­bym się za­ło­żyć, że fa­cet mimo swo­ich pięć­dzie­się­ciu paru lat dałby radę po­wa­lić Tony’ego jed­nym pal­cem. Wie­dzia­łem do­sko­nale, że gdy Doc po­zna prawdę, roz­nie­sie go na mia­zgę. Mie­li­śmy swoje usta­le­nia, a Tony wła­śnie je zła­mał. Za­sada nie­ty­kal­no­ści, obej­mu­jąca naj­bliż­sze nam ko­biety, zo­stała wpro­wa­dzona kilka lat temu, za­raz po afe­rze, któ­rej głów­nymi spraw­cami byli Tra­vis i Pe­ne­lope, ko­bieta Ethana. Naj­wy­raź­niej re­guły za­ufa­nia i lo­jal­no­ści, któ­rymi kie­ro­wa­li­śmy się w klu­bie, tra­ciły dla Tony’ego zna­cze­nie, gdy wcho­dził w grę jego ku­tas. Mia­łem tylko na­dzieję, że ob­raz jego owło­sio­nego tyłka nie wy­pa­lił się na stałe w mo­jej pa­mięci.

– Na­resz­cie – wark­nął Ethan, wy­ry­wa­jąc bu­telkę z mo­ich rąk. – Już my­śla­łem, że wy­bra­łeś się po nią do Ken­tucky.

Zmarsz­czy­łem brwi i zer­k­ną­łem na Matta, który te­raz sie­dział na na­szej so­fie. Brat uśmiech­nął się i wzru­szył ra­mio­nami. Prze­nio­słem spoj­rze­nie po­now­nie na Ethana.

– Doc nie przy­niósł al­ko­holu?

– Przy­niósł, ale kiedy chcia­łem za­brać bu­telkę, po­wie­dział, że wszy­scy je­ste­śmy tak samo le­niwi jak ten rudy skur­wiel i że je­śli chcę się na­pić, to sam mam so­bie coś zor­ga­ni­zo­wać.

Par­sk­ną­łem śmie­chem. Tak, to do Doca pa­so­wało. Nie lu­bił pra­co­wać za ko­goś i je­stem pewny, że gdyby to cho­dziło o coś in­nego, na­wet nie kiw­nąłby pal­cem.

Brat za­czął roz­le­wać al­ko­hol do szkla­nek.

– A więc, bra­cia, wy­pijmy za na­szą młodą parę i tego oto gnojka, który w końcu ra­czył się tu zja­wić. – Zła­pał Matta za szyję i przy­cią­gnął go do sie­bie.

– Kurwa, na­prawdę za­czy­nam my­śleć, że przez ten czas, kiedy mnie nie było, za­mie­ni­łeś się w ję­czącą pizdę.

– Cóż mogę po­wie­dzieć. Je­stem wraż­li­wym ko­le­siem, po­trze­buję czu­ło­ści i cie­pła, a ten tu – Ethan wska­zał na mnie pal­cem – nie daje mi tego, co ty – po­wie­dział z prze­ką­sem.

Matt par­sk­nął śmie­chem i uda­jąc obrzy­dze­nie, od­su­nął się od brata.

– Mu­sisz zna­leźć so­bie w końcu ja­kąś babę, bo do reszty skre­ty­nie­jesz.

– Nie martw się o mnie, bra­cie, ty­tuł naj­więk­szego kre­tyna na­dal na­leży do Tony’ego. Ten gość jest bez­kon­ku­ren­cyjny.

Par­sk­ną­łemśmie­chem. Że­byś wie­dział. Usia­dłem na­prze­ciwko nich i przy­ło­ży­łem swoją szklankę do ust, prze­bie­ga­jąc wzro­kiem po sali, ale ni­g­dzie nie za­uwa­ży­łem Ga­vina ani So­fii.

– A tych dwoje gdzie znowu po­nio­sło?

– Je­śli py­tasz o na­szą go­rącą parkę, to po­szli na górę. So­fia chciała się prze­brać czy coś ta­kiego, a nasz pre­zes po­sta­no­wił jej w tym po­móc – mruk­nął z za­do­wo­le­niem Matt.

Spoj­rza­łem na przy­ja­ciela. Nie mia­łem po­ję­cia, czy to roz­mowa, którą wła­śnie od­był, czy może wy­pity al­ko­hol, ale wy­da­wał się bar­dziej roz­luź­niony niż jesz­cze chwilę wcze­śniej.

– Matt, opo­wiedz nam o Pho­enix – za­czą­łem roz­mowę – Po­wiedz, jak ci się tam po­doba i przede wszyst­kim, kiedy za­mie­rzasz opu­ścić tę dziurę i do nas wró­cić.

Męż­czy­zna po­trzą­snął głową i oparł łok­cie na ko­la­nach.

– To nie jest ta­kie pro­ste. Nie mogę ot tak wy­je­chać.

– Co nie jest pro­ste? – wtrą­cił Ethan. – Pa­ku­jesz to­boły, ła­du­jesz na mo­tor i tyle.

Zmarsz­czy­łem brwi, przy­glą­da­jąc się bratu.

– Cho­dzi o Rose, prawda?

Matt po­tarł dło­nią swój ciemny za­rost i ski­nął głową.

– Tak. Nie zo­sta­wię jej te­raz sa­mej, a wró­cić z nią też nie mogę. Więc tak jakby nie mam wyj­ścia, mu­szę tam zo­stać… – Prze­cze­sał dło­nią włosy. – Przy­naj­mniej jesz­cze ja­kiś czas. Gdy­bym wcze­śniej przy niej był, wie­dział­bym, że ma pro­blem i może w porę uda­łoby mi się za­po­biec temu, co się stało. Drugi raz nie za­mie­rzam po­peł­nić tego sa­mego błędu.

Ethan wy­pił za­war­tość swo­jej szklanki i gło­śno od­sta­wił na­czy­nie na stół.

– Więc co, za­mie­rzasz ją niań­czyć przez całe ży­cie? Po­świę­ci­łeś dla niej wię­cej niż kto­kol­wiek inny byłby go­tów. Może już czas po­my­śleć o so­bie, bra­cie? Twoja sio­stra jest do­ro­słą ko­bietą, która każdą de­cy­zję pod­jęła świa­do­mie, jed­nak kon­se­kwen­cje jej wy­bo­rów po­nio­słeś wy­łącz­nie ty! Nie mo­żesz jej chro­nić w nie­skoń­czo­ność, Matt.

– Daj spo­kój, Ethan – upo­mnia­łem go. Po­wi­nie­nem był wie­dzieć, że gdy tylko wspo­mnę o sio­strze Matta, roz­pęta się bu­rza. Ja też by­łem wście­kły na Rose, jed­nak po­nie­kąd ro­zu­mia­łem po­stę­po­wa­nie Matta. Ja rów­nież zro­bił­bym wszystko, by chro­nić Ga­vina.

– No co, prze­cież mó­wię prawdę. – Spoj­rzał na mnie z iry­ta­cją, na­stęp­nie znowu sku­pił uwagę na Mat­cie. – Chcę wie­dzieć, dla­czego wzią­łeś winę na sie­bie, skoro to nie ty zdra­dzi­łeś klub. Mógł­bym zro­zu­mieć twoją de­cy­zję o opusz­cze­niu nas, gdyby kara za to, co zro­biła Rose, była współ­mierna do winy.

– Czło­wieku, nie masz po­ję­cia, jak to jest być za ko­goś od­po­wie­dzial­nym. – Matt wes­tchnął i po­cią­gnął duży łyk bursz­ty­no­wego płynu. – Nie wiesz, jak to jest trosz­czyć się o ko­goś, po­świę­cać tej oso­bie swój czas i uwagę a tym sa­mym mu­sieć zre­zy­gno­wać z wła­snej wy­gody i ma­rzeń. Rose może i jest do­ro­sła, ale to nie zmie­nia faktu, że jest moją młod­szą sio­strą. Sio­strą, któ­rej obie­ca­łem, opiekę, gdy ode­szli nasi ro­dzice. Ale za­miast po­świę­cać jej czas, któ­rego tak bar­dzo po­trze­bo­wała, by­łem tu­taj – wark­nął, wska­zu­jąc ręką po­miesz­cze­nie, w któ­rym się znaj­do­wa­li­śmy.

Ethan na­lał so­bie ko­lejną szklankę.

– Za­bawne, że to mó­wisz. Pew­nie za­po­mnia­łeś, że od siód­mego roku ży­cia wy­cho­wy­wa­łem się na ulicy, gdzie mu­sia­łem sam o sie­bie za­dbać. Już wtedy mu­sia­łem do­ko­ny­wać wy­bo­rów, które de­cy­do­wały o moim lo­sie. Po­tem po­zna­łem was, swo­ich braci, i już nie mo­głem się sku­piać tylko na so­bie, mu­sia­łem my­śleć rów­nież o was, tak jak wy my­śli­cie o mnie. Jed­nak to nie ozna­cza, że będę winny, gdy któ­ryś z was po­pełni błąd. Bo wi­dzisz, Matt, od­po­wie­dzial­ność to nie tylko tro­ska i opieka, to rów­nież umie­jęt­ność sa­mo­dziel­nego, zdro­wo­roz­sąd­ko­wego my­śle­nia, to po­dej­mo­wa­nie do­brych de­cy­zji lub po­no­sze­nie kon­se­kwen­cji tych złych. Ro­zu­miem, że chcesz ją chro­nić…

– Wszy­scy ro­zu­miemy – wpa­dłem mu w słowo. – Jed­nak Ethan ma ra­cję, nie mo­żesz prze­żyć ży­cia za sio­strę. Je­śli to ty bę­dziesz pła­cił za jej błędy, zbie­rał baty za każ­dym ra­zem, gdy Rose po­stąpi głu­pio czy nie­od­po­wie­dzial­nie, to kiedy ona na­uczy się roz­sądku? Dziew­czyna ma dwa­dzie­ścia trzy lata, nie pięć.

– Wiem – mruk­nął Matt le­dwo sły­szal­nym gło­sem. – My­śla­łem, żeby zo­stać z nią jesz­cze kilka mie­sięcy, przy­naj­mniej do czasu, aż sa­mo­dziel­nie sta­nie na nogi. Wła­śnie za­częła stu­dia za­oczne, a mie­siąc temu do­stała pracę… – Spoj­rzał po ko­lei na każ­dego z nas, więc na pewno za­uwa­żył wy­ma­lo­waną na na­szych twa­rzach ulgę. – Ona na­prawdę ża­łuje tego, co zro­biła. Krzywda So­fii ni­gdy nie była jej ce­lem, ona… ona się po pro­stu po­gu­biła.

Ski­ną­łem głową i wy­pu­ści­łem z płuc po­wie­trze, które nie­świa­do­mie wstrzy­my­wa­łem.

– Była za­ła­mana, gdy do­tarła do niej prawda na te­mat tego, co mo­gło się przy­da­rzyć So­fii, gdyby ten gnój do­padł ją przed Ro­ma­no­wem – kon­ty­nu­ował. – Nie będę jej tu bro­nił, ale chcę, by­ście wie­dzieli, że ona na­prawdę zro­zu­miała swój błąd.

– Wiemy, że tak. – Wszy­scy jed­no­cze­śnie pod­nie­śli­śmy głowy w kie­runku, z któ­rego do­cho­dził de­li­katny ko­biecy głos.

So­fia wraz z Ga­vi­nem za­jęli miej­sce obok mnie na so­fie. Dziew­czyna z de­li­kat­nym uśmie­chem spoj­rzała wprost na Matta.

– Chcę że­byś wie­dział, że nie cho­wam urazy do Rose. Twoja sio­stra nie miała po­ję­cia, w ja­kich oko­licz­no­ściach opu­ści­łam dom wuj… Dy­mi­trowa – po­pra­wiła się – więc nie mo­gła wie­dzieć, na co mnie na­ra­ziła. Lu­dzie ro­bią różne głu­pie i nie­prze­my­ślane rze­czy, gdy ko­goś ko­chają. – Tym ra­zem z iro­nią spoj­rzała na Ga­vina, który z po­sępną miną przy­słu­chi­wał się temu, co mó­wiła jego żona. – Je­ste­śmy tylko ludźmi, dla­tego po­peł­niamy błędy, a cza­sem ro­bimy coś, czego póź­niej się wsty­dzimy. Jed­nak wszy­scy za­słu­gu­jemy na szansę, aby to na­pra­wić. Rose też na nią za­słu­guje i chcę, byś jej prze­ka­zał, że jej wy­ba­czam. Nie je­stem jesz­cze go­towa na spo­tka­nie z twoją sio­strą, ale nie wy­klu­czam, że taki dzień na­dej­dzie.

Iry­ta­cja na twa­rzy mo­jego brata ja­sno wska­zy­wała, że nie zga­dzał się ze sło­wami żony, ale mą­drze to prze­mil­czał. So­fia zła­pała Ga­vina za rękę, przez co jego na­pięta po­stawa odro­binę zła­god­niała. Po chwili spoj­rzał wprost na Matta.

– Pa­mię­taj, drzwi tego klubu są dla cie­bie za­wsze otwarte, miej­sce bę­dzie na cie­bie cze­kało i… – od­chrząk­nął, jakby szu­kał od­po­wied­niego słowa – gdy już upo­rasz się ze wszyst­kim, za­wsze mo­żesz tu wró­cić.

Matt mil­czał przez mo­ment wy­raź­nie za­kło­po­tany. Wie­dzia­łem, jak ważne było dla niego usły­sze­nie tych słów od So­fii i na­szego pre­zy­denta. Po­trze­bo­wał po­twier­dze­nia, które tylko tych dwoje mo­gło mu dać.

– Dzię­kuję wam wszyst­kim. To… to za­je­bi­ście dużo dla mnie zna­czy – od­parł, sta­ra­jąc się nadać gło­sowi opa­no­wany ton, lecz wi­dać było, że na­dal był cho­ler­nie zde­ner­wo­wany.

Po­sta­no­wi­łem tro­chę mu po­móc.

– Do­bra. Ko­niec tego pier­do­le­nia. Za So­fię i Ga­vina! – Unio­słem szklankę w ge­ście to­a­stu i upi­łem spory łyk. Po­zo­stali po­szli w moje ślady. Na szczę­ście nikt już po­tem nie wra­cał do roz­mowy o Rose, za to te­mat prze­sko­czył na Ga­vina i Ro­ma­nowa, jak się nie­dawno oka­zało, ojca mo­jej bra­to­wej. Na dzi­siej­szą oka­zję, męż­czy­zna przy­le­ciał z Mo­skwy, by – jak na­ka­zy­wała tra­dy­cja – po­pro­wa­dzić swoją córkę do oł­ta­rza. Trzeba było przy­znać, że mimo nie­chęci, jaką ru­sek ży­wił do Ga­vina, za­cho­wał się jak na­leży. Po­wie­dzieć, że fa­cet nie lu­bił swo­jego zię­cia, to jak nic nie po­wie­dzieć. Oj­ciec So­fii był wście­kły na Ga­vina, że ten nie za­pew­nił dziew­czy­nie bez­pie­czeń­stwa. Mi­chaił na­wet na krótki czas prze­pro­wa­dził się do Mil­l­brook, by być bli­żej niej i spró­bo­wać ją na­mó­wić na wy­jazd do Ro­sji. Dziew­czyna jed­nak ka­te­go­rycz­nie od­mó­wiła, twier­dząc, że to tu­taj, u boku Ga­vina, jest jej dom. Ro­ma­now nie na­ci­skał, pew­nie wie­dział, że to ze­rwa­łoby cienką nić łą­czącą go z córką. Nic jed­nak nie stało na prze­szko­dzie, by uprzy­krzać ży­cie mo­jemu bratu. Jak się oka­zało, oj­ciec So­fii zaj­mo­wał wy­soką po­zy­cję w ro­syj­skim ma­fij­nym pół­światku, co tym sa­mym czy­niło Ro­ma­nowa bar­dzo nie­bez­piecz­nym męż­czy­zną. Grupa, w któ­rej dzia­łał, sły­nęła z bru­tal­no­ści i okru­cień­stwa, sze­roko ko­men­to­wa­nych na ca­łym świe­cie. Swo­ich wro­gów tor­tu­ro­wali w na­prawdę po­je­bany spo­sób. Kon­ku­renci naj­czę­ściej byli roz­człon­ko­wy­wani i za­ko­py­wani w pod­mo­skiew­skich la­sach. Zwy­kle też od­cięte dło­nie, a na­wet głowy były wy­sy­łane do wro­gów jako swo­iste ostrze­że­nie. Z tego, co udało mi się o nich do­wie­dzieć, w sze­regi tej ma­fii, wcho­dzili nie tylko urzęd­nicy pań­stwowi, ale i wy­soko po­sta­wieni po­li­tycy, dla­tego za swoje zbrod­nie pra­wie ni­gdy nie po­no­sili żad­nych kon­se­kwen­cji. Ro­ma­now zaj­mo­wał tam wy­so­kie sta­no­wi­sko, któ­rego – nie mia­łem wąt­pli­wo­ści – nie do­sta­wało się za by­cie cink­cia­rzem czy drob­nym oszu­stem. Fa­cet mu­siał więc być na­prawdę nie­bez­pieczny. Na szczę­ście dla Ga­vina Ro­ma­now wręcz ubó­stwiał swoją córkę, więc by­łem pe­wien, że na­wet mimo nie­chęci, jaką ży­wił do zię­cia, nie zro­biłby nic, co mo­głoby za­szko­dzić So­fii. Dzięki zmia­nie te­matu i temu, że mo­gli­śmy tro­chę po­do­ci­nać na­szemu pre­ze­sowi, at­mos­fera zde­cy­do­wa­nie się roz­luź­niła, a Matt nie wy­glą­dał już jak ktoś, kto ma za­raz pu­ścić pa­wia.

– Mia­łem cie­kawą roz­mowę z We­stem. – Ga­vin zła­pał swoją szklankę i uśmiech­nął się z iro­nią, a jego spoj­rze­nie prze­sko­czyło na mnie. – Po­dzie­lił się ze mną kil­koma cie­ka­wymi in­for­ma­cjami, o któ­rych chyba za­po­mnia­łeś nam wspo­mnieć, bra­ciszku… – Ton, w ja­kim to po­wie­dział, błysz­czące oczy i szy­der­czy uśmiech, który wy­krzy­wiał mu twarz, ja­sno wska­zy­wały, że nie było to nic mi­łego.

Cho­lera. Za­czą­łem prze­szu­ki­wać pa­mięć, ale oprócz noc­nego po­pisu z Tori, o któ­rym wie­dzieli, nie zna­la­złem ni­czego, co mo­głoby go tak roz­ba­wić. Zmarsz­czy­łem brwi, wi­dząc, że oczy wszyst­kich są skie­ro­wane na mnie, i na­gle mnie olśniło.

– Niby o czym wam nie po­wie­dzia­łem? – za­py­ta­łem ostroż­nie.

– No nie wiem, może o pew­nej bru­netce, którą tam spo­tka­łeś, a może o tym, że wy­ko­rzy­sta­łeś zo­bo­wią­za­nie, ja­kie ma wo­bec cie­bie Nick, by trzy­mać go z da­leka od dziew­czyny?

Kurwa mać, wie­dzia­łem, że ten gno­jek nie utrzyma ję­zyka za zę­bami. Trzeba było jed­nak dać mu w pysk.

– Opo­wia­daj, bra­cie – za­re­cho­tał Ethan. – Naj­wy­raź­niej była nie­zła, skoro zmu­si­łeś Nicka, żeby się wy­co­fał. – Na­gle na jego twa­rzy wy­kwitł iro­niczny uśmiech. – To jedna z klu­bo­wych pa­nie­nek We­sta? Chry­ste, nie mów, że to ta la­ska, którą puk­ną­łeś na oczach ca­łego klubu, bo z tego, co wspo­mi­nał West, dziew­czyna jest… dość otwarta. – Za­re­cho­tał.

So­fia zro­biła ko­miczną minę, na co na­tych­miast za­re­ago­wał Matt.

– Jed­nym sło­wem, dziew­czyna lubi dużo, wszę­dzie i w za­sa­dzie z każ­dym.

– Chry­ste. – So­fia po­trzą­snęła głową i wstała z sofy. – To za dużo na­wet jak dla mnie. Pójdę z nimi po­roz­ma­wiać. – Wska­zała dło­nią na po­grą­żo­nych w roz­mo­wie Ivana i jej ojca.

– Chcesz, że­bym z tobą po­szedł? – za­py­tał Ga­vin.

So­fia prze­wró­ciła oczami.

– Nie, dam so­bie radę. – Na­chy­liła się i zło­żyła po­ca­łu­nek na ustach mo­jego brata.

Spoj­rza­łem na niego, gdy od­pro­wa­dzał żonę wzro­kiem. Na tę spe­cjalną oka­zję So­fia za­ło­żyła piękną kre­mową długą su­kienkę, która ide­al­nie współ­grała z jej urodą, na­to­miast Ga­vin miał na so­bie to, w czym czuł się naj­le­piej: klu­bową ka­mi­ze­lkę, czarne skó­rzane spodnie i cięż­kie mo­to­cy­klowe buty. Byli ra­zem jak ogień i woda: on uparty i nie­ustę­pliwy, a ona uro­cza i słodka. Lecz mimo tych róż­nic – mo­głem to stwier­dzić z ca­łym prze­ko­na­niem – pa­so­wali do sie­bie ide­al­nie.

– Wraż­liwe uszy So­fii są już na tyle da­leko, że mo­żesz mó­wić – mruk­nął Ethan, przez co oczy wszyst­kich po­now­nie sku­piły się na mnie. – Więc?

– Nie ma o czym mó­wić.

– Czło­wieku, daj nam co­kol­wiek. Mu­siała być nie­zła, skoro ją za­kle­pa­łeś.

– To zu­peł­nie nie tak… – Wes­tchną­łem i po­trzą­sną­łem głową. Spoj­rza­łem na te pi­jawki sie­dzące obok mnie. – Ni­kogo nie za­kle­pa­łem i to nie była żadna klu­bowa dupa.

– Do­bra, jak zwał, tak zwał – stwier­dził Ga­vin. – Chcemy wie­dzieć, co to za jedna.

– Nie wiem, nie znam jej – burk­ną­łem, a na twa­rzach mo­ich braci od­ma­lo­wała się kon­ster­na­cja. Wi­dzie­li­śmy ją z Nic­kiem tylko raz… Gdy szła ulicą.

Moje stwier­dze­nie spo­tkało się z ci­szą, którą po chwili prze­rwał Matt.

– I co, tylko tyle?

– W za­sa­dzie tak. Nick na­pa­lił się na nią jak dia­bli, a że dziew­czyna nie wy­glą­dała na peł­no­let­nią, po­sta­no­wi­łem uchro­nić go od kło­po­tów.

Przy stole dało się usły­szeć kilka par­sk­nięć.

– Wiel­ko­duszny Asher. Chyba nie my­ślisz, że uwie­rzymy w te bzdury. – Ethan po­sta­wił szklankę na stole i uśmiech­nął się z kpiną.

Unio­słem dło­nie w ge­ście pod­da­nia się.

– Do­bra, przy­znaję, dziew­czyna wpa­dła mi w oko. Była go­rąca jak dia­bli i nie chcia­łem, żeby ten skur­wiel pierw­szy po­ło­żył na niej łapy.

Cóż to nie była do końca prawda, ale i nie zu­pełne kłam­stwo. Mo­głem po­mi­nąć kilka szcze­gó­łów, na przy­kład to, że od­kąd zo­ba­czy­łem ją pod tą re­stau­ra­cją, my­śla­łem o niej pra­wie bez prze­rwy, ale tego bra­cia na ra­zie nie mu­sieli wie­dzieć.

Ga­vin oparł łok­cie na ko­la­nach i przez chwilę przy­glą­dał mi się ba­daw­czo. Mój brat od za­wsze umiał przej­rzeć mnie na wy­lot.

– Więc jak za­mie­rzasz ją od­na­leźć?

– A kto po­wie­dział, że za­mie­rzam? Fakt, wy­glą­dała jak pie­przone senne ma­rze­nie każ­dego fa­ceta, ale to nie ozna­cza, że będę krą­żył po uli­cach Geo­r­gii i jej szu­kał. Zresztą po co miał­bym to ro­bić? Na brak ko­biet prze­cież nie na­rze­kamy, więc… – Unio­słem brwi i tym ra­zem to ja uśmiech­ną­łem się kpiąco.

– W stu pro­cen­tach po­pie­ram – mruk­nął za­do­wo­lony Ethan.

Ja jed­nak nie od­ry­wa­łem wzroku od Ga­vina. Mój brat przy­gry­zał dolną wargę, czyli ro­bił to, co za­wsze, gdy nad czymś in­ten­syw­nie my­ślał. Na szczę­ście nie drą­żył te­matu, a i reszta dała mi spo­kój, cho­ciaż by­łem pe­wien, że to nie była na­sza ostat­nia roz­mowa na ten te­mat.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki