Dziwna myśl w mej głowie - Orhan Pamuk - ebook + książka

Dziwna myśl w mej głowie ebook

Orhan Pamuk

4,3
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Epicka opowieść (prawie 700 stron!) o Stambule i jego mieszkańcach, ich miłościach, troskach i marzeniach. Uczta dla tych, którzy kochają dobrą literaturę i zatęsknili za dziełami tureckiego noblisty.

Uliczny handlarz, wędrujący w zimowe wieczory po nędznych, zaniedbanych ulicach Stambułu, to rzadkość. Mevlut Karataş jest jednym z ostatnich i coraz mniej mieszkańców miasta otwiera okna i drzwi na jego głośne zawołanie: „Buzaaaa!”. Za dnia ima się rozmaitych dorywczych prac: sprzedaży jogurtu, pilawu albo kelnerowania, za to nocą bierze na barki dzbany tradycyjnego tureckiego napoju, a nogi same niosą go przed siebie. Buza jest spuścizną po przodkach, przypomina ludziom o dawnych czasach i Mevlut nie wyobraża sobie życia bez niej, bez żartów z klientami i bez Stambułu, jego krętych uliczek, zakamarków, dzielnic, które zna jak własną kieszeń. Te długie wędrówki czynią Mevluta szczęśliwym, jednakże nie pozwalają zabezpieczyć bytu jego rodziny. A tę biedny Mevlut kocha ponad wszystko. Ma dwie śliczne córeczki i żonę Rayihę, którą poślubił wskutek pomyłki - z małej wioski w prowincji Konya porwał nie tę dziewczynę, którą zamierzał...

Dziwna myśl w mej głowie to historia wielopokoleniowej rodziny przybyłej do Stambułu z biednej wsi, a zarazem drobiazgowa kronika życia w mieście nad Bosforem w latach 1969–2012. Wraz z Mevlutem, jego ojcem, wujostwem, kuzynami i pozostałymi członkami stopniowo powiększającej się rodziny obserwujemy Stambuł na przestrzeni kilku dziesięcioleci i jesteśmy świadkami fascynujących przemian, jakim podlegała metropolia. Śledzimy następujące po sobie pucze, zamachy bombowe w redakcjach gazet, korupcję urzędników, przemiany obyczajowe, plotki, marzenia i lęki, którymi żyją stambulczycy, i widzimy, jak w miejscu dawnych gecekondu, prowizorycznych chatek wzniesionych przez ubogich imigrantów na bezprawnie zasiedlonych działkach, wyrastają wielkie wieżowce, a szerokie aleje wypierają stare kamienice. Miasto umiera i odradza się, a żyjący w nim ludzie wypełniają je swoimi opowieściami – o nieodwzajemnionych miłościach, aranżowanych małżeństwach, rodzinach, które raz są szczęśliwe, a raz nie, o przyjaźni, nienawiści i marzeniach o lepszym życiu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 874

Oceny
4,3 (21 ocen)
9
10
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału:

Ka­famda Bir Tu­ha­flık

Co­py­ri­ght © 2014, Or­han Pa­muk

All ri­ghts re­se­rved

Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2015

Opieka re­dak­cyjna

Anita Ka­spe­rek

Re­dak­cja

Ju­styna Chmie­lew­ska

Ad­iu­sta­cja i ko­rekta

Hen­ryka Sa­lawa, Ka­mil Bo­gu­sie­wicz, Jo­anna Za­bo­row­ska

Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych

Ra­fał Ku­char­czuk

Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o., 2023

ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków

bez­płatna li­nia in­for­ma­cyjna: 800 42 10 40

księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl

e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl

tel.: (+48-12) 619 27 70

ISBN 978-83-08-07847-1

Skład wer­sji elek­tro­nicz­nej: To­masz Szy­mań­ski

kon­wer­sja.vir­tu­alo.pl

CZĘŚĆ TRZE­CIA(wrze­sień 1968 – czer­wiec 1982)

12. SPRO­WA­DZIĆ DZIEW­CZYNĘ ZE WSIMOJA CÓRKA NIE JEST NA SPRZE­DAŻ

Kor­kut. W ciągu sze­ściu mie­sięcy po ze­szło­rocz­nej woj­nie i po­żo­dze więk­szość ale­wi­tów opu­ściła na­sze są­siedz­two. Nie­któ­rzy prze­nie­śli się na inne od­le­głe wzgó­rza, na przy­kład na Oktepe, a inni poza mia­sto czy do dziel­nicy Gazi. Sze­ro­kiej drogi! Niech Bóg da, by nie do­kła­dali tam ro­boty na­szej po­li­cji i żan­dar­me­rii. Gdy sa­mo­chody pę­dzące po no­wo­cze­snej sze­ścio­pa­smo­wej au­to­stra­dzie mię­dzy­na­ro­do­wej zbli­żają się z pręd­ko­ścią osiem­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów na go­dzinę do two­jego nie­le­gal­nie po­sta­wio­nego ge­ce­kondu, które wy­gląda jak kur­nik, ni­kogo nie na­bie­rzesz krzy­kiem: „Je­dyną drogą jest re­wo­lu­cja!”.

Kiedy ta cała le­wacka ha­ła­stra się stąd wy­nio­sła, od razu sko­czyły ceny do­ku­men­tów wy­sta­wia­nych przez wójta. Po­ja­wiły się nowe cwa­niaki i uzbro­jone gangi chcące przy­własz­czyć so­bie działki. Ci, któ­rzy nie chcieli się­gnąć do kie­szeni, gdy stary Ha­mit Vu­ral za­su­ge­ro­wał za­kup dy­wa­nów do me­czetu, i ci, któ­rzy za jego ple­cami mó­wili: „Prze­pę­dził ale­wi­tów z Bin­göl i Elâzığ, za­jął ich działki, to niech sam da”, za­częli na­tych­miast zaj­mo­wać zie­mię i zbie­rać do­ku­menty zgod­nie z no­wym pla­nem za­bu­dowy. Rów­nież pan Ha­mit roz­po­czął dzięki temu ko­lejne prace kon­struk­cyjne na Kül­tepe. Otwo­rzył jesz­cze jedną pie­kar­nię na Har­man­tepe, a dla pra­cu­ją­cych tam spro­wa­dzo­nych ze wsi nie­żo­na­tych męż­czyzn po­sta­wił ho­tel ro­bot­ni­czy z te­le­wi­zo­rem, po­ko­jem mo­dli­tew­nym i salą do ka­rate, nie co­fa­jąc się przy tym przed żad­nym wy­dat­kiem. Po po­wro­cie z woj­ska zo­sta­łem nad­zorcą tej bu­dowy i sze­fem do­staw w skle­pie z ma­te­ria­łami bu­dow­la­nymi. W każdą so­botę pan Hacı Ha­mit za­cho­dził do ho­te­lo­wej sto­łówki i wraz z miesz­ka­ją­cymi tam ka­wa­le­rami o na­cjo­na­li­stycz­nych po­glą­dach ja­dał po­pi­jany aj­ra­nem obiad zło­żony z mięsa, ryżu i sa­łatki. Ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, skła­dam mu tu rów­nież po­dzię­ko­wa­nia za szczo­drą po­moc, ja­kiej udzie­lił mi przy moim ślu­bie.

Ab­dur­rah­man Efendi. Wciąż usil­nie sta­ram się zna­leźć ko­goś od­po­wied­niego dla mo­jej naj­star­szej córki Ve­dihy, która ma już szes­na­ście lat. Oczy­wi­ście za­ję­cie to naj­le­piej wy­cho­dzi ko­bie­tom pod­czas pra­nia, w łaźni, na ba­za­rze czy w go­ściach, ale moje sie­rotki nie mają ani matki, ani cio­tek, to­też cała od­po­wie­dzial­ność spada na moją skromną osobę. Nie­któ­rzy do­my­ślają się, że wła­śnie w tym celu wsia­dłem do au­to­busu i ru­szy­łem do Stam­bułu; do­szły mnie słu­chy, że za­częli ga­dać, że uga­niam się za ja­kimś bo­ga­tym mę­żem dla mo­jej pięk­nej Ve­dihy i że pie­nią­dze, ja­kie za nią da, we­zmę dla sie­bie i wy­dam na al­ko­hol. Za­zdrosz­czą ta­kiemu ka­lece jak ja i ob­ga­dują mnie dla­tego, że mimo garbu je­stem szczę­śli­wym męż­czy­zną umie­ją­cym cie­szyć się swo­imi cór­kami, czer­pią­cym ra­dość z ży­cia i po­tra­fią­cym się na­pić. Ci, któ­rzy – nie zwra­ca­jąc uwagi na mój zgięty kark – wy­ga­dują, że po pi­jaku bi­łem swoją świę­tej pa­mięci żonę i po­je­cha­łem do Stam­bułu, by trwo­nić pie­nią­dze na ko­biety z Bey­oğlu, to kłamcy. W Stam­bule za­cho­dzi­łem do ka­wiarni, w któ­rych o po­ranku prze­sia­dy­wali sprze­dawcy jo­gurtu, i spo­ty­ka­łem tam daw­nych przy­ja­ciół wciąż han­dlu­ją­cych rano jo­gur­tem, a wie­czo­rem buzą. Czło­wiek na­tu­ral­nie nie może od razu po­wie­dzieć: „Szu­kam męża dla córki!”. Naj­pierw wy­pada spy­tać o no­winy, a je­śli po przy­ja­ciel­skiej po­ga­wędce pój­dzie się wie­czo­rem do szynku, tam od słowa do słowa, od bu­telki do bu­telki al­ko­hol roz­wią­zuje ję­zyki. W cza­sie tych spo­tkań mo­gło się zda­rzyć, że w przy­pły­wie pi­jac­kiej dumy wyj­mo­wa­łem z kie­szeni i po­ka­zy­wa­łem wszyst­kim zdję­cie mo­jej ma­łej Ve­dihy zro­bione w Akşe­hi­rze w stu­diu fo­to­gra­ficz­nym Bil­lur.

Stryj Ha­san. Co ja­kiś czas wy­cią­ga­łem z kie­szeni i oglą­da­łem fo­to­gra­fię dziew­czyny z Gümüşdere. Ładna. Pew­nego dnia po­ka­za­łem ją w kuchni żo­nie.

– Co po­wiesz, Sa­fiye? – spy­ta­łem. – Nada się dla na­szego Kor­kuta? To córka Ab­dur­rah­mana Gar­busa. Przy­je­chał do Stam­bułu i za­szedł aż do mo­jego sklepu. Tro­chę po­sie­dział. Daw­niej był pra­co­wity, ale te­raz po­do­bno nie ma siły; no­si­dło z jo­gur­tem go przy­gnio­tło, więc wró­cił na wieś. A te­raz ja­sne, że nie ma pie­nię­dzy. Ka­wał dra­nia z tego Ab­dur­rah­mana.

Ciotka Sa­fiye. Mój syn Kor­kut strasz­nie tyra: to bu­dowa, to ho­tel ro­bot­ni­czy, to znowu sa­mo­chód czy tre­ning ka­rate; bar­dzo chcemy go oże­nić, ale – niech Bóg ma go w opiece – jest i twardy, i dumny. Gdy­bym mu po­wie­działa, że po­jadę na wieś szu­kać dla niego żony, skoro skoń­czył już dwa­dzie­ścia sześć lat, toby się nie zgo­dził i od­po­wie­dział, że sam ją so­bie znaj­dzie w mie­ście. A gdy­bym po­wie­działa, że do­brze, żeby sam zna­lazł na­rze­czoną w Stam­bule, toby od­parł, że chce żony czy­stej i po­słusz­nej, a ta­kiej w mie­ście nie uświad­czysz. Dla­tego przy­cze­pi­łam zdję­cie pięk­nej córki Ab­dur­rah­mana Gar­busa do obu­dowy ra­dio­od­bior­nika. Wpraw­dzie Kor­kut po po­wro­cie do domu jest tak zmę­czony, że ani na chwilę nie od­rywa wzroku od te­le­wi­zora, ale cza­sem przez ra­dio słu­cha trans­mi­sji wy­ści­gów kon­nych.

Kor­kut. Nikt, z matką włącz­nie, nie wie, że gram na wy­ści­gach kon­nych. Ro­bię to nie dla zy­sku, ale dla przy­jem­no­ści. Pew­nej nocy przed czte­rema laty do­bu­do­wa­li­śmy do domu je­den po­kój. Sie­dzę tam i w sa­mot­no­ści słu­cham re­la­cji z wy­ści­gów. Tym ra­zem pa­trzy­łem w su­fit i na­gle coś jakby świa­tło spły­nęło na kra­wędź od­bior­nika, a ja po­czu­łem, że ta dziew­czyna na mnie pa­trzy i że to spoj­rze­nie bę­dzie dla mnie po­cie­sze­niem przez całe ży­cie. Ogar­nęło mnie uczu­cie bło­go­ści.

– Mamo, co to za dziew­czyna tam na ra­diu? – spy­ta­łem po­tem matkę mi­mo­cho­dem.

– Jest od nas, z Gümüşdere! – od­po­wie­działa. – Anioł, prawda? Mam ci ją za­ła­twić?

– Ja nie chcę dziew­czyny ze wsi. Zwłasz­cza taka, która roz­daje swoje zdję­cia na prawo i lewo, na nic mi się nie przyda.

– Wcale tak nie jest – spro­sto­wała matka. – Jej gar­baty oj­ciec nie po­ka­zuje po­do­bno jej zdję­cia ni­komu, jest o nią bar­dzo za­zdro­sny i prze­ga­nia ad­o­ra­to­rów sprzed drzwi. Twój tata wie­dział, jak piękna jest ta wsty­dliwa dziew­czyna, i dla­tego siłą ode­brał jej ojcu zdję­cie.

Uwie­rzy­łem w to kłam­stwo. Być może wie­cie, że nie była to prawda, i śmie­je­cie się, że tak ła­two da­łem się oszu­kać. W ta­kim ra­zie od­po­wiem wam tak: kto drwi ze wszyst­kiego, nie umie ani na­prawdę się za­ko­chać, ani uwie­rzyć w Boga. Bo jest za­ro­zu­miały. Tym­cza­sem za­ko­cha­nie to – po­dob­nie jak mi­łość do Boga – uczu­cie tak święte, że czło­wiek nie sku­pia się już na ni­czym in­nym oprócz sa­mej dziew­czyny.

Na imię ma po­do­bno Ve­diha.

– Nie mogę za­po­mnieć twa­rzy tej dziew­czyny – po­wie­dzia­łem matce po ty­go­dniu. – Po­jadę na wieś i za­nim ją zo­ba­czę, po­roz­ma­wiam w ta­jem­nicy z jej oj­cem.

Ab­dur­rah­man Efendi. Kan­dy­dat na zię­cia to ner­wowy chło­pak. Wziął mnie do szynku. Nie po­wie­dzia­łem, że dziew­czyna na zdję­ciu to moja córka, mój ukryty skarb, oni tego nie ro­zu­mieją; przy­je­chali do Stam­bułu, zo­ba­czyli tro­chę gro­sza i się roz­be­stwili. To, że ten ka­ra­teka ze smy­kałką do pie­nię­dzy nad­ska­kuje panu Ha­cemu Ha­mi­towi z Rize i pro­wa­dzi forda, i dla­tego są­dzi, że przy na­stęp­nym spo­tka­niu kupi so­bie moją córkę, ob­raża moją god­ność. „ M o j a   c ó r k a   n i e   j e s t   n a   s p r z e d a ż”,  po­wtó­rzy­łem kil­ka­krot­nie. Usły­szeli to fa­ceci sie­dzący przy sto­liku obok i spoj­rzeli na nas, marsz­cząc brwi, po czym uśmiech­nęli się, jakby to był żart.

Ve­diha. Mam szes­na­ście lat, nie je­stem już dziec­kiem i tak jak wszy­scy do­okoła wiem, że oj­ciec chce mnie wy­dać za mąż, ale udaję, że nie mam o tym po­ję­cia. Śni mi się cza­sami, że śle­dzi mnie zły męż­czy­zna o pod­łych za­mia­rach… Pod­sta­wówkę w Gümüşdere skoń­czy­łam trzy lata temu. Gdy­bym wy­je­chała do Stam­bułu, w tym roku koń­czy­ła­bym gim­na­zjum, ale w na­szej wsi nie ma jesz­cze ani ta­kiej szkoły, ani dziew­czyny, która by ją ukoń­czyła.

Sa­miha. Mam dwa­na­ście lat i je­stem w ostat­niej kla­sie pod­sta­wówki. Moja sio­stra Ve­diha od­biera mnie cza­sami ze szkoły. Pew­nego dnia, gdy wra­ca­ły­śmy do domu, za­czął za nami iść ja­kiś fa­cet. Szły­śmy w mil­cze­niu i tak jak sio­stra ani razu nie od­wró­ci­łam się i nie spoj­rza­łam za sie­bie. Za­miast od razu pójść do domu, skie­ro­wa­ły­śmy się w stronę sklepu, ale nie we­szły­śmy do środka. Mi­nę­ły­śmy Ciemną Ulicę, Dom z Wy­ko­lo­nymi Oczami i Mar­z­nący Pla­tan; późno wró­ci­ły­śmy do domu, bo szły­śmy na­około. Męż­czy­zna cały czas szedł za nami. Sio­stra się nie śmiała.

– Co za pa­lant! – zło­ści­łam się, gdy wcho­dzi­ły­śmy do domu. – Męż­czyźni to pa­lanty.

Ray­iha. Mam trzy­na­ście lat. Pod­sta­wówkę skoń­czy­łam w ze­szłym roku. Ve­diha ma wielu ad­o­ra­to­rów. Ten obecny jest po­noć ze Stam­bułu. Tak mó­wią, ale w rze­czy­wi­sto­ści to syn sprze­dawcy jo­gurtu z Cen­net­pınar. Sio­strze bar­dzo po­doba się po­mysł wy­jazdu do Stam­bułu, ale ja nie chcę, żeby ja­kiś męż­czy­zna wpadł jej w oko i żeby wy­szła za mąż i po­je­chała. Po jej ślu­bie przyj­dzie ko­lej na mnie. Przede mną jesz­cze trzy lata, ale gdy osią­gnę wiek Ve­dihy, za mną nie będą się uga­niać tak jak za nią, a na­wet gdyby to ro­bili, to co, i tak żad­nego nie chcę.

– Ale ty je­steś mą­dra, Ray­iha – mó­wią mi.

Wraz z gar­ba­tym oj­cem ob­ser­wo­wa­li­śmy przez okno Ve­dihę i Sa­mihę wra­ca­jące ze szkoły.

Kor­kut. Po­kor­nie ob­ser­wo­wa­łem, jak moja luba wraca ze szkoły z sio­strą. Gdy zo­ba­czy­łem ją po raz pierw­szy, moje serce prze­peł­niła mi­łość o wiele głęb­sza niż ta, którą wy­wo­ły­wało zdję­cie. Była zgrabna, miała od­po­wied­nią syl­we­tkę i dłu­gie ręce, dzię­ko­wa­łem Panu Bogu, że mi ją ze­słał. Zro­zu­mia­łem, że je­śli się z nią nie oże­nię, będę nie­szczę­śliwy. Zło­ści­łem się, prze­ko­nany, że chy­try gar­bus bę­dzie się o nią tar­go­wał, bym słono za nią za­pła­cił.

Ab­dur­rah­man Efendi. Kan­dy­dat na zię­cia na­le­gał, więc spo­tka­li­śmy się jesz­cze raz w Bey­şe­hi­rze. Nie po­wie­dzia­łem mu, że je­śli jest za­ko­chany, to nie bę­dzie się tar­go­wał. Los i dola Ve­dihy i mo­ich po­zo­sta­łych có­rek są w mo­ich rę­kach, więc wsze­dłem do lo­kalu, cały drżący, usia­dłem i za­nim wy­chy­li­łem pierw­szy kie­li­szek, po­wtó­rzy­łem raz jesz­cze:

– Wy­bacz, mło­dzień­cze, ro­zu­miem cię do­sko­nale, ale  m o j a   c ó r k a   z a   n i c   n i e   j e s t   n a   s p r z e d a ż.

Kor­kut. Uparty Ab­dur­rah­man Efendi wy­li­czył swoje ocze­ki­wa­nia jesz­cze przed skoń­cze­niem pierw­szego kie­liszka. Choć­by­śmy nie wiem jak się sta­rali – nie tylko ja, ale także oj­ciec, Süley­man i wszy­scy – i choć­by­śmy się za­dłu­żyli, ba, na­wet gdy­by­śmy sprze­dali dom na Dut­tepe i działkę na Kül­tepe, to i tak nie by­li­by­śmy w sta­nie speł­nić tych wszyst­kich ży­czeń.

Süley­man. W Stam­bule mój brat uznał, że je­dy­nym roz­wią­za­niem jego mi­ło­snych utra­pień mogą być pie­nią­dze i wła­dza pana Ha­cego Ha­mita, więc przy pierw­szej wi­zy­cie w ho­telu ro­bot­ni­czym urzą­dzi­li­śmy dla niego po­kaz ka­rate. Ogo­leni, czy­ści i ubrani w jed­na­kowe stroje ro­bot­nicy wal­czyli cał­kiem do­brze. Pod­czas po­siłku pan Ha­mit usa­dził mnie i brata po swo­jej pra­wej i le­wej stro­nie. Im dłu­żej pa­trzy­łem na siwą brodę tego bu­dzą­cego sza­cu­nek męż­czy­zny, który dwu­krot­nie piel­grzy­mo­wał do Mekki, miał tyle ziemi i bo­gactw, za­trud­niał tak wielu lu­dzi i zbu­do­wał dla nas me­czet, tym bar­dziej czu­łem się szczę­śliwy, że mogę sie­dzieć tak bli­sko niego. On z ko­lei trak­to­wał nas jak wła­sne dzieci. Spy­tał o ojca („Czemu nie ma Ha­sana?”, wspo­mniał go po imie­niu). Py­tał o stan na­szego domu, o nowy po­kój, do­bu­do­wane pół­pię­tro i ze­wnętrzne schody, a na­wet o to, gdzie znaj­duje się pu­sta działka, którą oj­ciec wy­ty­czył ra­zem ze stry­jem Mu­stafą i na którą mieli wspólny pa­pier od wójta. W rze­czy­wi­sto­ści śle­dził wszystko: gdzie są te działki, czyje leżą obok i po prze­kąt­nej, ja­kie domy już na nich po­sta­wiono, ja­kie za­częto sta­wiać, kto jest skłó­cony ze swo­imi wspól­ni­kami, kto w ciągu roku zbu­do­wał które bu­dynki i sklepy, znał wszyst­kie szcze­góły każ­dej ściany i ko­mina, wie­dział, do­kąd do­cho­dzi li­nia ener­ge­tyczna, do któ­rej ulicy któ­rego wzgó­rza do­pro­wa­dzono wodę i któ­rędy bę­dzie prze­bie­gała ob­wod­nica.

Hacı Ha­mit Vu­ral. – Mło­dzień­cze, do­pa­dła cię chyba bez­na­dziejna mi­łość i bar­dzo cier­pisz, prawda? – spy­ta­łem, a on wsty­dli­wie uciekł przede mną wzro­kiem. Wsty­dził się jed­nak nie tego, że za­ko­chał się do sza­leń­stwa, ale tego, że o jego mi­ło­ści do­wie­dzieli się jego przy­ja­ciele i że sam nie po­tra­fił roz­wią­zać swo­ich pro­ble­mów.

Zwró­ci­łem się do jego gru­bego brata:

– Jak do­brze pój­dzie i je­śli Bóg po­zwoli, znaj­dziemy roz­wią­za­nie ser­co­wych stra­pień two­jego brata. On jed­nak po­peł­nił błąd, któ­rego ty nie po­peł­nisz. Jak ty masz na imię? Süley­man, mój synu, je­śli miał­byś po­ko­chać ja­kąś ko­bietę całą swoją du­szą, po­ko­chasz ją tak do­piero po ślu­bie. No do­brze, je­śli bę­dzie ci się spie­szyło, to po za­rę­czy­nach, a naj­wcze­śniej, jak już da­cie so­bie słowo… No, ewen­tu­al­nie wtedy kiedy usta­li­cie już kwotę, jaką za­pła­cisz jej ojcu. Ale je­śli tak jak twój brat za­ko­chasz się wcze­śniej, a do­piero po­tem usią­dziesz z oj­cem dziew­czyny do roz­mowy o pie­nią­dzach, chy­try oj­ciec za­żąda od cie­bie ca­łego świata. Znane są dwa ro­dzaje mi­ło­ści. W pierw­szym za­ko­chu­jesz się w kimś dla­tego, że zu­peł­nie go nie znasz. Zresztą gdyby więk­szość par po­znała się tro­chę przed ślu­bem, ni­gdy by się w so­bie nie za­ko­chała. Dla­tego wła­śnie Pro­rok nie uznał za sto­sowne zbli­ża­nia się przed ślu­bem do osoby, z którą masz się zwią­zać. Są także tacy, któ­rzy za­ko­chują się w so­bie do­piero po ślu­bie, dla­tego że mają spę­dzić ra­zem całe ży­cie, i to także jest efekt za­wie­ra­nia mał­żeństw bez wcze­śniej­szego po­zna­wa­nia się.

Süley­man. – Ja nie za­ko­cham się w ko­bie­cie, któ­rej nie będę znał, mój pa­nie – po­wie­dzia­łem.

– Czy je­steś tego taki pe­wien? – spy­tał pan Hacı Ha­mit o ja­snym ob­li­czu. – W rze­czy­wi­sto­ści naj­lep­sza mi­łość to taka, jaką ży­wisz do osoby, któ­rej nie tylko nie znasz, ale któ­rej w ogóle nie wi­dzia­łeś. Ślepcy na przy­kład są do­brymi ko­chan­kami.

Pan Ha­mit się za­śmiał. Przy­łą­czyli się do niego nie­ro­zu­mie­jący ni­czego pra­cow­nicy. Gdy wy­cho­dzi­li­śmy stam­tąd z bra­tem, uca­ło­wa­li­śmy z sza­cun­kiem czci­godną dłoń pana Ha­cego Ha­mita. Kiedy zo­sta­li­śmy sami, Kor­kut klep­nął mnie mocno w ra­mię.

– Stary, zo­ba­czymy, z jaką dziew­czyną cie­bie za­po­znamy i oże­nimy w mie­ście, je­stem cie­kaw – po­wie­dział.