Foul Heart Huntsman. Nikczemny myśliwy - Chloe Gong - ebook

Foul Heart Huntsman. Nikczemny myśliwy ebook

Gong Chloe

5,0
53,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Rok 1932. Do Szanghaju wkracza zima, a wraz z nią narastające zagrożenie inwazją japońską.

Rosalind Lang spotkał najgorszy los szpiega – jej tożsamość została ujawniona publicznie. Teraz dziennikarze koczują pod mieszkaniem osławionej Lady Fortuny, która od tygodni prawie nie opuszcza swojej sypialni, zastanawiając się, co zrobić w sytuacji, gdy Orion został porwany i stracił związane z nią wspomnienia. Ich małżeństwo było udawane, ale jego nieobecność boli bardziej niż najgłębsza rana. Rosalind nie spocznie, dopóki go nie odzyska.

Na szczęście pojawia się możliwość opuszczenia miasta. W ramach ogólnokrajowego tournée Rosalind ma zdobyć poparcie na prowincji, a kto lepiej obudzi w ludziach dumę narodową i poczucie jedności niż nieśmiertelna dziewczyna?

Nie wszystko idzie jednak zgodnie z planem i nagle cały świat Rosalind staje na głowie. Gdy musi poszukać kryjówki z dala od Szanghaju, powracają widma przeszłości, a dawni wrogowie stają się sprzymierzeńcami. Aby ocalić Oriona, trzeba znaleźć lekarstwo na zdradziecki wynalazek jego matki i odebrać jej niebezpieczną substancję, która może stać się bronią podczas zbliżającej się inwazji japońskiej. Zegar tyka, a jeśli Rosalind poniesie klęskę, straci nie tylko Oriona, ale także swój kraj.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 688

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: FOUL HEART HUNTSMAN

First published by MARGARET K. McELDERRY BOOKS. An imprint of Simon & Schuster

Children’s Publishing Division

Text © 2023 by Chloe Gong

Jacket illustration © 2023 by Skeeva

Jacket design © 2023 by Simon & Schuster, Inc.

Redakcja: Marta Tojza

Korekta: Agnieszka Zygmunt, Renata Kuk

Opracowanie graficzne polskiej okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Copyright for the Polish edition © 2024 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-381-5

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2024

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

www.instagram.com/wydawnictwojaguar

www.facebook.com/wydawnictwojaguar

www.tiktok.com/@wydawnictwojaguar

www.twitter.com/WydJaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2024

PROLOGLISTOPAD 1931 R.

Najprostszym sposobem na zniknięcie było nigdy nie znikać do końca, zawsze balansować na granicy aresztowania i reagować błyskawicznie na każde poruszenie. Trudno wpaść w pułapkę, jeśli się samej zakłada przynętę. Trudno zostać zaskoczoną, gdy własnoręcznie nakreśliłaś planszę do gry.

Alisa Montagow nalała sobie czarkę herbaty i spojrzała szybko na drzwi restauracji. Właściciele zamknęli okiennice, żeby nie wpuszczać zimnego powietrza. W cieplejszej porze roku byłyby otwarte, a liście bambusów rosnących pod ścianą rzucałyby lekkie cienie na zakochanych lub gości spotykających się w sprawach służbowych. To było stosunkowo niewielkie miasteczko położone na zachód od Szanghaju. Na tyle duże, żeby od czasu do czasu pojawiali się tu w interesach ludzie z miasta – co oznaczało, że Alisa nie zwracała niczyjej uwagi na ulicy – ale nie tak chaotyczne, żeby późnym popołudniem nie móc znaleźć pustej restauracji i nie usiąść przy stoliku w rogu, gdy zegar wybił czwartą.

Alisa doskonale potrafiła znikać. Ćwiczyła to od dziecka, kiedy przemykała się po domu, żeby podsłuchiwać rozmowy, czy wciskała się w najróżniejsze kryjówki w całym Szanghaju. Traktowała to jako wyzwanie – zdobyć tyle okruchów informacji z rozmaitych miejsc, żeby móc nakreślić całościowy obraz, i poczuć dumę, że tyle wie. Nie można było czekać, aż rozmowa się rozpocznie, i wtedy się podkradać. Musiała być o trzy kroki do przodu. Siedzieć już w szafce, zanim dwójka dalekich kuzynów zacznie się kłócić w kuchni. Wisieć pomiędzy krokwiami, zanim burdelmama zacznie na zapleczu wyklinać swoich klientów. Dopiero wtedy Alisa czuła się we własnym mieście jak w domu. Prawdziwe znikanie oznaczało interakcję z otoczeniem, poznanie jego rytmu i zasad działania, a nie ukrywanie się z nadzieją, że nie będzie postrzegana jako niedopasowana intruzka. Oznaczało przemieszczanie się z miasteczka do miasteczka z całym oddziałem nacjonalistów depczącym jej po piętach i z niezachwianą pewnością, że nigdy jej nie złapią, ponieważ potrafiła określić moment ich przybycia i wymknąć się w porę. Zrobiła to już dwukrotnie. A jeśli zbliżająca się jednostka trochę się pospieszy, za godzinę nastąpi trzeci raz.

– Zjadłabyś coś może, xiǎo gūniáng?

Alisa podmuchała gorącą herbatę. Ceramiczna czarka cudownie grzała nagie palce, które zdrętwiały z zimna po drodze tutaj. Alisa nigdy w życiu nie włożyła rękawiczek i nie zamierzała teraz zaczynać. Jej dłonie wolały być wolne i nieskrępowane.

– Czy mogę dostać tę śliczną sałatkę z ogórka? – poprosiła. Zamachała palcami i postukała o czarkę. – Z tymi uroczo pokrojonymi kawałeczkami i czosnkiem?

Właścicielka zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym, co Alisa miała na myśli. Zaraz potem wyraźnie się rozpogodziła i obróciła na pięcie.

– Ach, już wiem, o co ci chodzi. Zaraz podam.

– Xiè xiè!

Alisa osunęła się niżej na drewnianym stołku i zahaczyła kostki o jego nogi. Kiedy tylko właścicielka zniknęła w kuchni, w restauracji ponownie zapanowała cisza przerywana jedynie dźwiękami wiatrowych dzwonków wiszących w drzwiach. W zeszłym tygodniu poprószył trochę śnieg i chociaż zdążył już stopnieć, przyniósł typowe dla tej pory roku ochłodzenie. Sprawiało ono, że mieszkańcy tych rejonów chodzili z pochylonymi głowami i wzrokiem wbitym w ziemię, żeby ogrzać szyje. Przemieszczali się z miejsca na miejsce, nie zwracając większej uwagi na otoczenie. Kiedy rano w centrum miasta pojawił się zwiadowca i wszedł do księgarni, Alisa natychmiast go zauważyła – albo raczej z piętra herbaciarni dostrzegła coś nietypowego w jego sposobie poruszania. Kiedy tylko wyszedł, wypadła z lokalu i zajrzała do tamtego sklepu, gdzie jej powiedziano, że mężczyzna wypytywał o dziewczynę odpowiadającą jej opisowi.

Łatwo było przechytrzyć nacjonalistów, kiedy działali w taki sposób. Powinni przynajmniej wysłać za nią tajnych agentów. Jednak z zaszyfrowanego przekazu radiowego Alisa się dowiedziała, że lokalny oddział tajnej służby był w opłakanym stanie: jeden z oficerów prowadzących przeszedł na stronę wrogich komunistów, jednemu z najlepszych agentów zrobiono pranie mózgu, zaś inną agentkę trzymano pod kluczem z powodu zdekonspirowania. Mieli pełne ręce roboty. Inna sprawa, że druga strona nie była w dużo lepszej sytuacji. Alisa nie miała pewności, czy została już uznana za zaginioną, czy też komuniści przywykli do jej znikania w najróżniejszych momentach i zakładali, że zajmuje się teraz czymś pożytecznym.

– Proszę bardzo, otopāi huángguā. Proszę mi powiedzieć, gdyby była nie dość ostra, dobrze?

Ogórki lśniły od oleju sezamowego i intensywnie czerwonych kawałeczków chili. Właścicielka postawiła miskę przed Alisą i zaczekała, rozbawiona, aż dziewczyna wyciągnie gotówkę i wsunie jej do kieszeni fartucha.

– Chciałam od razu uregulować rachunek – wyjaśniła nonszalancko Alisa. Na wypadek gdyby musiała uciekać w połowie posiłku.

Zakładała, że Celia jeszcze nie przekazała przełożonym informacji o fiolce znajdującej się obecnie w kieszeni Alisy. Inaczej ktoś już by się z nią skontaktował i zażądał oddania tego fantu. Prędzej czy później jej strona się dowie, że to ona ma ostatnią porcję preparatu nieprzypominającego niczego, co dotąd stworzono. Pozwalającego zamieniać ludzi w nieśmiertelnych superżołnierzy, którzy nie potrzebują snu i których rany goją się natychmiast; tak silnych, że mogą rzucić przeciwnikiem na dużą odległość i bez poważniejszych konsekwencji przyjąć postrzał w pierś. Gdy ta informacja wycieknie, gra w znikanie, którą Alisa prowadziła dla własnej przyjemności, dobiegnie końca. Alisa będzie musiała uciekać przed obiema stronami konfliktu – naprawdę uciekać, jeśli wyślą za nią tajnych agentów – ponieważ na pewno nie zamierzała nikomu przekazywać broni zdolnej wpłynąć na losy wojny domowej.

Właścicielka wróciła za ladę, a Alisa znowu spojrzała szybko na drzwi. Zjadła kawałek ogórka. Ulica na zewnątrz była cicha, jeśli nie liczyć sporadycznych dźwięków dzwonków rowerowych, którymi witały się przejeżdżające obok osoby. Pierwszym sygnałem ostrzegawczym dla Alisy były zawsze podniesione głosy pobliskich mieszkańców. Żołnierze nigdy się nie przejmowali kopniętymi doniczkami czy zepchniętymi na bok wózkami. Być może nie musiała zwlekać z ucieczką, aż się zbliżą, ale zabawnie było podkopywać ich morale i wymykać się, gdy prawie już mieli ją w garści. Za pierwszym razem pomachała do nich i uciekła do lasu. Za drugim – pokazała język zza szyby odjeżdżającego samochodu.

Chrup, chrup, chrup. Ten ogórek był naprawdę bardzo smaczny.

Dzwonki wiatrowe zakołysały się w podmuchu zimnego powietrza. Alisa wypiła jeszcze łyk herbaty.

Wtedy, bez żadnego ostrzeżenia, Jiemin – dawny współpracownik Alisy i dowódca jednostki, która obecnie ją ścigała – wszedł do środka i rozejrzał się pobieżnie, aż zatrzymał wzrok na siedzącej w kącie dziewczynie.

Nie podniosła się.

– Panno Montagow, mam przez panią mnóstwo kłopotów.

Jiemin usiadł przy stoliku naprzeciwko niej, jakby to było zaplanowane spotkanie. Alisa podsunęła mu miskę z ogórkami i zaproponowała swoje pałeczki. Jiemin nie miał na sobie munduru ani nie przyprowadził żadnego wsparcia. Pod względem stroju i zachowania prezentował się dokładnie tak jak co rano, gdy Alisa wchodziła do ich działu w Seagreen Press, dojadając bułeczkę z mięsem, a on nie zwracał uwagi na świat poza biurkiem recepcji, ponieważ siedział pogrążony w lekturze. Dysponując obecną wiedzą, zastanawiała się, czy nie była to tylko część jego przykrywki jako tajnego agenta.

– Działacie o wiele za wolno – odparła Alisa. – Uciekam z tą fiolką od ponad miesiąca. Dobra jednostka namierzałaby mnie co najmniej raz na tydzień.

Przez ten miesiąc z kawałkiem była szczerze zdziwiona, że ścigają ją tylko nacjonaliści. Lady Hong opracowała tę broń dla Japończyków, ale po jej konfrontacji z synem, Orionem, i zniszczeniu jedynej udanej partii przez Rosalind nie krążyły żadne plotki o odtworzeniu tej substancji. Komuniści obserwowali działania lady Hong tak samo starannie jak nacjonaliści; ostatnio widziano ją gdzieś w Mandżurii, gdy nawiązała kontakt z Japończykami. Być może brakowało jej jakichś zasobów. Być może była po prostu zajęta, a że miała ze sobą Oriona z wymazanymi wspomnieniami, mogła z łatwością wykorzystywać jego siłę zgodnie ze swoimi życzeniami, aż do utworzenia większej liczby ulepszonych żołnierzy.

– Nie działam za wolno. – Jiemin przyjął pałeczki i wziął kawałek ogórka. – Działam w całkowicie normalnym tempie. Po prostu bardzo łatwo jest pojedynczej osobie wymknąć się całej jednostce, kiedy robimy odpowiednio duży raban, zanim się zbliżymy.

Alisa zmarszczyła brwi.

– Przepraszam, ale nie każda osoba potrafiłaby coś takiego. Tu nie chodzi tylko o liczebność.

Jiemin z malującym się na twarzy namysłem położył przed nią pałeczki.

– W pojedynkę znalazłem panią z łatwością.

– Jednakże nie zdoła mnie pan zatrzymać.

Właścicielka podeszła, żeby dolać wrzątku do czajnika. Nalała czarkę dla Jiemina. W jej oczach malowała się ciekawość, ale bez słowa wycofała się na zaplecze.

– Nie próbuję pani zatrzymywać – oznajmił Jiemin, gdy kobieta zniknęła. – Wie pani, po co tu jestem.

– Nie dostanie pan tego – odparła natychmiast Alisa.

– Panno Montagow – powiedział z naciskiem Jiemin i zniżył głos. – Taka broń nie może pozostawać poza kontrolą. Może się pani wydawać, że to pomaga Lang Shalin, ale nie zamierzamy odbijać Hong Liwena. Nie możemy trzymać tego w nieskończoność w nadziei, że przywróci mu to dawną osobowość.

– Czyli rozmawiał pan z Rosalind. – Alisa wróciła do chrupania ogórka. To nie było pytanie; potwierdzała w ten sposób, że Rosalind musiała powiedzieć Jieminowi o ocalałej fiolce. Na ile Alisa dała radę ustalić, tylko z tego powodu nacjonaliści wiedzieli, że powinni ją ścigać, podczas gdy pozostałe frakcje nie miały jeszcze aktualnych informacji.

– Nic nam nie da powstrzymanie zdradzieckich działań lady Hong, jeśli fiolka trafi w niepowołane ręce – ciągnął Jiemin, jakby nie usłyszał wcześniejszej uwagi.

Alisa rzuciła pałeczki na stół.

– Z mojego punktu widzenia – oznajmiła lodowato – nacjonalistyczne ręce także są niepowołane.

Jiemin zmierzył ją twardym spojrzeniem. Nawet nie drgnęła. Zastraszenie Alisy Montagow, którą cechowało niebotyczne poczucie własnej wartości, było praktycznie niemożliwe i każdy, kto tego próbował, marnował tylko czas.

W końcu Jiemin jako pierwszy odwrócił wzrok i zmarszczył brwi. Wyraźnie się nad czymś zastanawiał. Zaraz potem sięgnął do kieszeni kurtki, wyjął sztylet schowany w pochwie i wyciągnął go przed siebie.

– Czy to jest pokryte trucizną? – zapytała nieufnie Alisa.

– Mam nadzieję, że jest to coś, co pomoże pani zmienić zdanie. Proszę pamiętać, panno Montagow, że przyszedłem tutaj sam.

Alisa wzięła sztylet i wyciągnęła go z pochwy. Chociaż świateł w restauracji nie zapalono, a popołudnie było zimne i szare, ostrze zalśniło własnym blaskiem. Zostało prześlicznie wykonane, z wąską linią wiodącą przez środek i obiema krawędziami ostrymi jak brzytwy. U nasady zaś…

Przesunęła kciukiem po grawerunku. Wyrwało jej się cichutkie westchnienie zaskoczenia. Zastanawiała się, czy może źle odczytywać pojedynczy chiński znak wyryty w metalu, ale migotliwie złote 蔡 pozostawało niezmienne, jak długo by nie patrzyła.

Ta broń była pamiątką rodzinną, Jiemin zaś z pewnością nie pochodził z tej rodziny.

Prawda?!

– Dobry Boże – odezwała się Alisa. – Proszę mi nie mówić, że potajemnie nosi pan nazwisko Cai.

Jiemin spojrzał w swoją czarkę. Jego czoło się wygładziło.

– Co takiego? Ja… Nie. Jeśli musi pani wiedzieć, mam na nazwisko Lin. – Odsunął naczynie, rezygnując z mętnej herbaty. – Ale wie pani, do kogo należy ten sztylet, prawda?

Chyba mogła się tego domyślić. A to znaczyło, że mogła się też domyślić, dlaczego Jiemin jej to pokazuje. Pierwotna właścicielka tego sztyletu nie była tak pozbawiona dobrego smaku, żeby oddać taki przedmiot bez zastanowienia. Jiemin musiał dostać tę broń i teraz ją pokazywał, żeby czegoś dowieść.

Alisa odetchnęła płytko i mocno przycisnęła kciuk do grawerunku. Miała oczywiście swoje podejrzenia. Pamiętnego kwietniowego dnia widziała ich przelotnie w Zhouzhuang. Wiedziała doskonale, gdzie powinna się udać, gdyby potrzebowała potwierdzenia, że jej brat i jego kochanka żyją i się ukrywają. Za bardzo jednak się bała, że dowie się czegoś przeciwnego – chociaż tylko Roma wiedział dostatecznie dużo, żeby co miesiąc opłacać jej rachunki, chociaż Celia i Benedikt czasem się mylili i mówili o tamtej dwójce w czasie teraźniejszym. Alisa trzymała się na dystans i czepiała swojej nadziei.

To…

To był pierwszy raz, gdy zyskała prawdziwe potwierdzenie. Oni żyli.

Alisa wsunęła sztylet z powrotem do pochwy i zamrugała, żeby stłumić emocje piekące ją w oczy, zanim Jiemin coś zauważy. Dobrze, żeby wziął pod uwagę konsekwencje mówienia czegoś takiego, ponieważ nie zamierzała traktować go pobłażliwie po tym, jak podjął takie ryzyko.

– Powiem to tylko raz – oznajmiła i pociągnęła nosem. – Nieważne, dla kogo pan potajemnie pracuje, nadal jest pan nacjonalistą. Nawet jeśli oni panu ufają, ja nie pozwolę, żeby ta fiolka choćby zbliżyła się do polityki. – Wstała i z grzeczności przysunęła Jieminowi swoją sałatkę. – Połknę tę fiolkę, zanim ją dostaniecie. Proszę sprowadzić swój oddział i wyciągnąć mi ją z żołądka, inaczej nie trafi w wasze ręce. A teraz proszę się poczęstować tą huángguā, ja stawiam.

Alisa skierowała się do drzwi.

– Hej – zawołał za nią Jiemin. – Proszę przynajmniej oddać mi sztylet.

– Przywłaszczam go sobie – odparła Alisa, nie odwracając się. Mocno ścisnęła broń w dłoni, a na jej ustach pojawił się uśmiech. – Jeśli się to panu nie podoba, proszę zgłaszać pretensje do mojej szwagierki.

Wyszła z restauracji i schowała sztylet do kieszeni płaszcza. Gdy pierwsze płatki śniegu musnęły jej nos, zapowiadając nadejście nowej zamieci, Alisa skierowała się do następnego miasteczka, żeby ponownie zniknąć, dopóki nie będzie potrzebna.

ROZDZIAŁ 1STYCZEŃ 1932 R.

Szron pokrywał okno sypialni Rosalind Lang, tworząc dziwaczny kształt przypominający pęknięte serce – to anatomiczne, z obciętymi końcówkami arterii wystającymi po bokach. Jego krawędzie zaczęły jednak topnieć z powodu pierwszego od dawna słonecznego dnia, a po szybie spływały kropelki wody.

Rosalind obserwowała ulicę poniżej. Nie wiedziała, jak niby ma stąd wyjść bez kompletnej kompromitacji. Prasa była niezmordowana, reporterzy różnych gazet od tygodni koczowali pod budynkiem, z nadzieją że jako pierwsi zrobią nowe zdjęcie Lady Fortuny. Od kiedy wypisano ją ze szpitala i polecono odpoczywać, ani razu nie opuściła mieszkania. Musiała polegać na swojej gospodyni, Lao Lao, która robiła zakupy i przynosiła wiadomości ze świata zewnętrznego. Rosalind nie potrzebowała odpoczynku. Gdy tylko wyjęto kule, jej ciało zagoiło się z nadnaturalną prędkością, przywracając normalne funkcjonowanie. Gdyby to od niej zależało, nie siedziałaby bezczynnie, ale przełożeni bardzo surowo przykazali jej nie rzucać się w oczy. Dzisiaj w końcu dostała wezwanie w celu omówienia dalszych kroków. Gazety zdradziły całą jej tożsamość w nagłówkach: Lang Shalin, dawna tancerka Szkarłatnych, stała się zabójczynią na usługach nacjonalistów. Nie zginęła, jak powiedziano wszystkim, ale przez cztery lata siała zniszczenie i zabijała handlarzy wzdłuż całego wybrzeża.

Skoro wszyscy znali prawdziwe nazwisko Fortuny, nie mogła już wykonywać swoich misji tak jak dawniej. Przez te kilka tygodni krążyła bezustannie po sypialni, wymyślała plany i natychmiast z nich rezygnowała, ponieważ wiedziała, że nie uzyska pozwolenia na wprowadzenie ich w życie. Popełniła już błąd, mówiąc Jieminowi, że Alisa ma ostatnią fiolkę lady Hong. Zrobiła to, żeby pokazać swoją dobrą wolę, gdy błagała ich, żeby odbili Oriona, ale zyskała tylko tyle, że nacjonaliści zaczęli ścigać Alisę. Nie zamierzała rezygnować z ostatniej karty, jaką miała w rękawie.

Mogę Ci pomóc go odzyskać.

Szukaj mnie w Zhouzhuang.

– JM

Pognieciona karteczka leżała teraz na biurku, tak wiele razy składana i rozkładana, że słowa stały się ledwie czytelne. To nie miało znaczenia, bo już dawno zapamiętała te dwa zdania; noc po nocy, gdy wpatrywała się tępo w ścianę w swojej wersji odpoczynku, ten liścik raz za razem pojawiał się jej przed oczami. Rosalind Lang nawet nie mogła uciec w sen, więc nie miała w tych czterech ścianach nic do roboty poza bezustannym myśleniem.

Jak miała się dostać do Zhouzhuang, nie sprzeciwiając się otwarcie rozkazom nacjonalistów? Chociaż była tym sfrustrowana, nadal dla nich pracowała i nie mogła z tego zrezygnować zbyt pochopnie. Poza tym to mogła być pułapka. Co się stanie, jeśli Rosalind pojedzie na prowincję tylko po to, żeby natrafić na fałszywy trop? Nie wiedziała nawet, co oznaczają inicjały „JM”. Nie znała nikogo takiego. Pielęgniarka w szpitalu spisała tę notatkę, której treść przekazano przez telefon. Każdy mógł do niej zadzwonić. Już wtedy tożsamość Rosalind wyszła na jaw. Wystarczyło tylko ustalić, w którym szpitalu wydłubywano kule z Fortuny, i poprosić o przekazanie wiadomości. Do diabła, może to tylko reporter, który miał nadzieję uzyskać wywiad na wyłączność.

Mimo wszystko… To było lepsze niż nic. Nacjonaliści jasno powiedzieli, że postawili krzyżyk na Orionie Hongu. „On jest obciążeniem. Możemy się tylko postarać go wyeliminować”.

– To jeden z waszych najlepszych agentów! – wrzasnęła Rosalind do wychodzącego Jiemina, kiedy jej przekazał, że ma się nie ruszać z miejsca. – Jak możecie mi mówić, że absolutnie nic nie da się zrobić?

Jiemin zatrzymał się w drzwiach. Potrząsnął głową ze smutkiem.

– Nawet jeśli jakimś cudem udałoby się nam fizycznie odebrać go matce, jego umysł został uwarunkowany do słuchania wszystkich jej poleceń. Jeśli zaś ma na zawsze pozostawać pod jej wpływem, to nie możemy mu już nigdy zaufać. Proszę myśleć, że Hong Liwen zginął na polu walki. Tak będzie łatwiej.

Zdradziecka cząstka Rosalind żałowała, że nie ma już tutaj Dao Fenga. On nie kazałby jej siedzieć bezczynnie. Wymyśliłby plan ratowania Oriona. Tyle że jej oficer prowadzący przeszedł na stronę wroga – albo raczej od samego początku dla niego działał. Pytanie, czy Dao Fengowi kiedykolwiek zależało na podopiecznych – Rosalind i Orionie – pozostawało bez odpowiedzi.

– Niech cię szlag – mruknęła pod nosem Rosalind. Nie była pewna, do kogo się zwraca. Może do Dao Fenga. Albo do całego świata za obsadzenie jej w takiej roli.

Na ulicy na dole samochód zatrzymał się obok grupy reporterów, budząc ich ciekawość. Od strony pasażera wyskoczyła dziewczyna w chmurze różowego tiulu, pobiegła do bramy z własnym kluczem i zatrzasnęła ją za sobą, zanim ktokolwiek z dziennikarzy zdążył pójść w jej ślady. Zaraz potem jej obcasy zastukały na zewnętrznych schodach, a drzwi mieszkania się otworzyły.

– Sǎozi, mam nadzieję, że jesteś już gotowa do wyjścia.

Rosalind nie była gotowa.

– Nie musisz już mnie tak nazywać. Masz moje pozwolenie, by ignorować normy kulturowe wymagające respektowania fałszywych więzów pokrewieństwa i zwracać się do mnie po imieniu.

W drzwiach sypialni stanęła Phoebe Hong i oparła ręce na biodrach. Jej wygląd całkowicie kontrastował z dezabilem Rosalind; Phoebe miała na sobie różową sukienkę ozdobioną z przodu kunsztownie zawiązanymi wstążkami i wyglądała jak plama koloru pojawiająca się nieoczekiwanie w czarno-białym kadrze. Rozejrzała się po wnętrzu – Rosalind siedziała na brzegu zawalonego papierami biurka, z rozpuszczonymi włosami i gołymi nogami – i natychmiast weszła głębiej.

– Czy to koszula mojego brata? – zapytała stanowczo.

– Możliwe – odparła Rosalind obronnym tonem. Gładki biały materiał spływał na jej uda, więc obciągnęła go, chociaż wątpiła, żeby Phoebe przejmowała się wymogami skromności. – Jesteś okropnie wcześnie. Wydawało mi się, że Silas zapowiedział się na trzecią.

Phoebe podeszła do garderoby i wyciągnęła qipao. Rosalind miała zaledwie sekundę, żeby złapać zwinięty kłębek jedwabiu, zanim Phoebe rzuciła jej także naszyjnik, kompletując strój w całkowicie chaotyczny sposób.

– Dzisiaj naprawdę nie możesz się tutaj wałkonić w ubraniach mojego brata. Przebierz się.

– Zamierzałam się wyszykować – upierała się Rosalind. Strzepnęła qipao, ale kiedy wstała, nie potrafiła nie spojrzeć jeszcze raz na biurko i na leżącą obok stosu książek karteczkę. Koszula otulała ciepłem jej ramiona, dawała poczucie bezpieczeństwa, jakiego nie potrafiły dać Rosalind jej własne ubrania. Zupełnie jakby Orion nadal tutaj był, robiąc harmider w całym mieszkaniu.

Tęskniła za nim. Okropnie. Uważała go za skrajne utrapienie, kiedy tutaj mieszkał, otwarcie narzekała, że wdarł się w jej przestrzeń, a on się tylko uśmiechał i pilnował, żeby przynieść jej coś do zjedzenia albo przygładzić jej włosy, kiedy była zajęta pisaniem.

Teraz zniknął, a Rosalind czuła się kompletnie wytrącona z równowagi. Chociaż ich małżeństwo było udawane, Orion Hong przylgnął do niej jak dodatkowy element ciała. Odcięcie od niego nie było czymś, do czego miała z czasem przywyknąć; to była niewidzialna rana wycięta w najgłębszej części jej serca, która nie zamierzała się goić tak jak obrażenia fizyczne. Gdyby Rosalind otworzyła klatkę piersiową, żeby się lepiej przyjrzeć swojemu wnętrzu, mogłaby dokładnie wskazać to miejsce… W końcu odniosła ranę, która nie goiła się w przyspieszonym tempie. Jeśli nie odzyska Oriona, z czasem wykrwawi się całkowicie.

Rosalind oderwała spojrzenie od biurka. Coś zaczęło ją okropnie piec pod powiekami, a ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała, był płacz.

– Przebierz się – ponagliła ją Phoebe łagodniejszym tonem. – Jeśli mamy go odzyskać, musisz przyjąć nowe zlecenie.

– Tak – zgodziła się Rosalind z roztargnieniem. – Muszę przyjąć nowe zlecenie.

Problem polegał na tym, że mijały tygodnie, a nacjonaliści nie zmieniali zdania w kwestii Oriona. Równie dobrze to spotkanie może się skończyć przydzieleniem jej zupełnie innej misji – powiedzą, że Jiemin na stałe zostanie jej oficerem prowadzącym, a potem skierują ją do jakiegoś głupiego zadania w rodzaju pogoni za niepokornym politykiem. Co wtedy? Czy Rosalind będzie musiała wyjechać? Zrezygnować z prób poprawienia sytuacji w mieście i ścigać błędne ogniki na prowincji?

Była na to gotowa. To najbardziej ją przerażało. Bardzo długo chciała zajmować się tylko naprawianiem Szanghaju, ale jej koncentracja na tym celu osłabła, przez co Rosalind zaczęła odwracać wzrok. Chciała kochać coś więcej niż tylko swoje miasto. Chciała miłości, która należałaby tylko do niej, choćby na krótką chwilę. Jeśli musiałaby wybierać, miała uzasadnione podejrzenia, w jakim kierunku by się udała.

Tyle że sama ta myśl budziła w niej przerażenie. Dlatego przez ostatnie tygodnie była taka grzeczna i siedziała spokojnie, zamiast się otwarcie buntować. Jej przełożeni mieli szansę, żeby zrobić to, co należy. Jeśli pójdą jej na rękę, może Rosalind nie będzie musiała działać sama. Nie żeby w przeszłości dobrze jej to wychodziło. W gruncie rzeczy była to seria katastrof.

Na zewnątrz zabrzmiał donośny dźwięk klaksonu. Silas Wu zaczynał się niecierpliwić za kierownicą.

Phoebe spojrzała na nią z naciskiem.

– Pięć minut – zapewniła ją Rosalind i pobiegła do łazienki.

Ubrała się szybko. Zbyt wiele czasu upłynęło, odkąd ostatnio upinała włosy, więc prawie upuściła szpilkę, gdy próbowała wsunąć jej końcówkę w cienki warkoczyk, by przypiąć jego koniec za uchem. Gdy wyszła z łazienki, Phoebe czekała już przy wyjściu. Uśmiechnęła się szeroko i zaklaskała z aprobatą.

– Muszę cię ostrzec – powiedziała, gdy Rosalind zamykała drzwi. – Pojawił się nowy artykuł.

– Kolejny? – Zaklęła pod nosem i schowała klucz. – Ile jeszcze brudów zdołają wyciągnąć? Chodzę po tym świecie dopiero od dwudziestu czterech lat.

Jej ciało zmieniało się z wiekiem tylko przez dziewiętnaście lat, potem zaś Rosalind zniknęła, żeby zmienić się w mroczną legendę. Dwa miesiące temu ludzie nie wiedzieli, czy Fortuna to prawdziwa osoba, czy tylko wymysł nacjonalistów mający nastraszyć ich wrogów.

– W tysiąc dziewięćset dwudziestym szóstym podpadłaś jakiemuś właścicielowi restauracji. Wypluł z siebie cały stek oszczerstw na ciebie i twój brak szacunku do krzeseł. Podobno jednym rzuciłaś, aż się połamało.

Rosalind się skrzywiła.

– Tak właściwie zrobiła to moja kuzynka.

– Według niego powiedziałaś także, że ma ohydny kapelusz.

– Dobrze. To byłam ja.

Głównym powodem, dla którego ta burza prasowa nadal szalała z taką intensywnością, było to, że Rosalind Lang nie była wcześniej nikim. W ujawnieniu tożsamości Fortuny chodziło o coś więcej niż tylko szok spowodowany informacją, że w żyłach zwykłej dziewczyny krąży tajemnicza substancja, wynaleziona przez naukowców. Kiedy Szkarłatny Gang aktywnie działał, wszystkie plotkarskie kolumny, które krytykowały jej kuzynkę, Juliette Cai, zazwyczaj wciągały w to także Rosalind. Miasto znało ją już wcześniej. Stworzyło sobie własny obraz Lang Shalin, córki elitarnego szanghajskiego gangstera, która zniknęła wraz z innymi, gdy posypał się dawny porządek. To, że powróciła jako zabójczyni na polityczne zlecenie, było absurdalne, zupełnie jakby ktoś obtoczył kulkę gliny w mące i nazwał to pierogiem.

– Nieważne – stwierdziła Phoebe. Zatrzymały się przy bramie budynku. Rosalind słyszała gwar rozmów, reporterów spekulujących półgłosem między sobą, kiedy ich cel się pojawi. – Są spragnieni nowego materiału, co można poznać po tym, jak głęboko w przeszłość potrafią sięgać. Cały kraj czeka, żeby choćby przelotnie zobaczyć Lady Fortunę.

– W takim razie jeszcze sobie poczeka. – Rosalind nacisnęła klamkę. – Lady Fortuna jest chwilowo nieobecna.

Oślepiające lampy błyskowe zalśniły natychmiast. Zaraz za nimi pojawiły się krzyki, żądania ze wszystkich stron: „Proszę spojrzeć tutaj! Lang Shalin, tutaj!”.

Rosalind, która od tygodni przygotowywała się na tę chwilę, nie podnosiła głowy i szła chodnikiem przed siebie. Dosłownie kilka kroków dzieliło ją od krawężnika, przy którym czekał samochód Silasa. Wystarczy, że przejdą przez tłum bez zatrzymywania.

Szło jej doskonale. Aż do tej chwili.

– Lang Shalin, co pani myśli o tym, że Hong Liwena widziano w Mandżurii?!

Rosalind błyskawicznie podniosła głowę. Rozejrzała się za osobą, która wykrzyczała to pytanie, ale błyski natychmiast ją oślepiły, pozostawiając tylko ciemne plamy na granicy pola widzenia.

– Co takiego? – zapytała gwałtownie. – Co pan powiedział?

– Nie musisz się niczego dowiadywać od reporterów – wtrąciła się Phoebe i złapała ją za łokieć. – Chodźmy.

Jednakże Rosalind się zatrzymała, a dziennikarze zaczęli się tłoczyć, żeby wykorzystać okazję. Byli wyposzczeni, zbyt długo siedzieli tutaj na zimnie. Dzisiaj słońce świeciło jasno, ale poprzednie dni były ponure i deszczowe, a popołudniami padał przelotny deszcz ze śniegiem. Nawet to ich nie zniechęcało, ponieważ motywowała ich perspektywa, że jako pierwsi przyniosą swoim szefom nowe zdjęcia.

– Tutaj!

– W tę stronę!

– Lady Fortuno, proszę nam pokazać swoje umiejętności!

Bez ostrzeżenia w stronę Rosalind poleciało coś ostrego, co zadrapało jej policzek i z głośnym trzaskiem upadło na chodnik za jej plecami. Instynktownie uniosła dłoń do policzka i dotknęła bolesnego skaleczenia. Zobaczyła krew na swoich palcach.

Świat przed jej oczami nabrał żywego, nieprzyjemnego odcienia czerwieni. Kto się ośmielił czymś w nią rzucić? Czuła już, że skóra na jej twarzy się zrasta i goi przed obiektywami aparatów, a każdy moment zostaje uwieczniony w blasku fleszy. Tego właśnie chcieli, prawda? Zamienić ją w sensacyjny artykuł, umieścić pod mikroskopem i zrobić sekcję słowami.

Ci przeklęci dziennikarze zapomnieli, że mają do czynienia z zabójczynią – że są tak bardzo zainteresowani Fortuną tylko dlatego, że dawniej była budzącym przerażenie cieniem w mrokach nocy, zabijającym ludzi jedną kroplą trucizny.

Rosalind powoli wytarła resztkę krwi z twarzy. Zmieniła zdanie. Lady Fortuna jednak tutaj była.

Skoczyła przed siebie.

– Hej! – krzyknęła Phoebe.

Tuż zanim Rosalind zdążyła dopaść najbliższego reportera, Phoebe rzuciła się, żeby ją powstrzymać. Całe jej drobne ciało uniosło się nad ziemię, gdy starała się utrzymać w ryzach ręce towarzyszki. Dziennikarz krzyknął ze strachu, a część jego kolegów cofnęła się pospiesznie. Inni zareagowali jeszcze większą ekscytacją, wołając, żeby Rosalind do nich podeszła.

– Naprawdę nie chcesz tego robić, sǎozi – wysapała Phoebe.

– Puść mnie – powiedziała Rosalind przez zaciśnięte zęby. – Orion pozwoliłby mi rozerwać ich na strzępy.

– Dlatego to właśnie ja jestem odpowiedzialną młodszą siostrą. Nie zmuszaj mnie, żebym się rozpłakała, by wywrzeć na tobie presję moralną.

– Phoebe, puszczaj mnie…

Phoebe syknęła. Kiedy w ich kierunku poleciał drugi kamień, chwyciła go w powietrzu, zanim Rosalind zarejestrowała, co się dzieje, a potem rzuciła nim z powrotem w dziennikarzy. Wrzasnęli i zasłonili aparaty.

– Macie szczęście, że grywałam w softball. – Phoebe popchnęła Rosalind. – No chodź już!

Rosalind zrezygnowała ze swojej misji wdania się w bójkę. Z gniewnym prychnięciem przepchnęła się przez tłum, w końcu dotarła do samochodu Silasa i otworzyła gwałtownie tylne drzwi. Wsiadła do środka, całą mową ciała demonstrując swoje niezadowolenie.

Phoebe podbiegła od drugiej strony, ulokowała się na fotelu pasażera i zamknęła drzwi.

– Mogło pójść nam lepiej.

Silas odwrócił się i spojrzał na tylne siedzenie, żeby z troską przyjrzeć się Rosalind. Tymczasem dziennikarze zbliżyli się już do samochodu i wyciągnęli notesy, aby spisać serię zdarzeń, której właśnie byli świadkami.

– Co tam się stało?

– Ruszaj już – poleciła ostro Rosalind. Przycisnęła grzbiety dłoni do oczu. Kiedy przesunęła palcami po twarzy, jej policzek znowu był gładki. – Po prostu jedź.

Z przodu Silas i Phoebe wymienili spojrzenia, bezgłośnie zastanawiając się nad odpowiedzią. Zanim jednak Silas zdążył dotknąć kierownicy, coś nagle uderzyło w jego okno, tak że drgnął z zaskoczenia, a okulary zsunęły mu się z nosa.

– Jedź! – rozkazała Rosalind. Reporter skierował obiektyw w szczelinę uchylonego okna. – Szybko!

Silas nacisnął pedał gazu, a Phoebe się pochyliła i poprawiła jego okulary, zanim zdążyli na coś wpaść z powodu jego ograniczonego pola widzenia. Rosalind patrzyła, jak budynek, w którym mieszkała, znika w tyle wraz z pozostawionymi przed nim dziennikarzami.

Nawet kiedy ogłuszający hałas już ucichł, z trudem się zmusiła, żeby wypuścić powietrze zatrzymywane zbyt długo w płucach. Poprawiła się na siedzeniu, żeby znowu patrzeć do przodu, ale jej ramiona były napięte i przygarbione.

Samochód podskoczył na jakimś wyboju i skręcił w bardziej ruchliwą ulicę. Podczas gdy Silas i Phoebe wrócili do przerwanej rozmowy, Rosalind bez słowa wyciągnęła rękę w kierunku drugiej połowy tylnej kanapy. Na chwilę zatrzymała dłoń w powietrzu, a potem położyła ją na pustym miejscu.

ROZDZIAŁ 2

W lokalnej kwaterze Kuomintangu panował ożywiony ruch, a przy wszystkich drzwiach wejściowych stali na warcie żołnierze. Jeden z nich syknął, gdy Rosalind przeszła zbyt blisko, a ona obejrzała się gniewnie przez ramię, w takim samym stopniu poirytowana jego obecnością.

W kwaterze panowało napięcie od czasu, gdy ujawniono, że pracujący w tych murach generał Hong działał jako hanjian i na zlecenie żony wzywał tutaj swojego syna, żeby prać mu mózg. Jeśli dopuszczono do czegoś takiego, to co jeszcze mogło umknąć uwadze władz? Dlatego teraz rekompensowano to z naddatkiem poprzez rozmieszczenie oczu i uszu na każdym rogu. Nie żeby to wiele dawało.

Silas poprowadził Rosalind w głąb budynku. Znał jego rozkład lepiej od niej, ponieważ ona bywała tutaj bardzo rzadko. Phoebe natomiast czekała pod bramą, gdyż zabroniono jej wejścia na teren kwatery bez oficjalnej przepustki. Sądząc po jej narzekaniach, jakich musiał wysłuchiwać żołnierz na warcie, wyraźnie podejrzewała, że odmówiono jej wstępu tylko z powodu nazwiska.

– Reporterzy są nieznośni, ale mówili prawdę – stwierdził Silas, streszczając jej uzyskane przez wywiad informacje. – Nasza jednostka widziała Liwena w Mandżurii.

– Tylko widziała? – naciskała Rosalind. – Nic nie zrobili?

– Nie, nie zrobili. Nawet gdyby postanowili podjąć jakieś działania, to zanimby się zmobilizowali, lady Hong zdążyłaby już dawno wyjechać.

W przypadku Oriona należało wysłać kogoś pod przykrywką, ale nacjonaliści nie wierzyli w zasadność takiej misji. Ostatecznie, biorąc pod uwagę jego możliwości, mogli w ten sposób stracić pozostałych im jeszcze tajnych agentów, których szeregi ostatnio były mocno przerzedzone.

– Powinni wysłać mnie. – Rosalind skubnęła nitkę wystającą z jej rękawiczek. – Tylko ja mogę to zrobić.

Silas rzucił jej niespokojne spojrzenie, ale nie zaprotestował. Był zbyt zmęczony, żeby się sprzeciwiać, a poza tym słyszał to raz za razem, kiedy Rosalind przeczekiwała wymuszone przez Kuomintang „proszę zaczekać spokojnie, aż będziemy wiedzieli, co robić”. Zresztą Silas i Phoebe nie mieli lepszego pomysłu. Orion zawsze był beztroską siłą łagodzącą ich charaktery. Bez niego oboje popadali w skrajności, przez co stali się praktycznie nieprzydatni. Nie żeby Rosalind im się dziwiła. Phoebe nie potrafiła usiedzieć spokojnie przez minutę; Silas zaś wyłączał się na całe godziny i zajmował poszukiwaniami Kapłana – pozostawał oddany tej misji całym sercem.

– Muszę cię tutaj zostawić – powiedział teraz. – Wydaje mi się, że to generał Yan będzie z tobą rozmawiać.

Zatrzymali się przy wejściu do długiego korytarza z linoleum tak wypolerowanym, że Rosalind mogłaby zobaczyć w nim swoje odbicie. Coś w tej kwaterze kojarzyło jej się z budynkiem Seagreen Press. Szanghajski oddział gazety został zamknięty, gdy aresztowano jego zarząd za spisek stanowiący zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, podobnie jak grupę niższych szczeblem pracowników, których Rosalind i Orion zdemaskowali jako możliwych uczestników nielegalnych eksperymentów chemicznych na ludziach. Rosalind wątpiła jednak, żeby zostali ukarani odpowiednio do swojej winy. Rząd ustanowiony przez Kuomintang chciał zapewnić bezpieczeństwo, ale nie posunąłby się za daleko i nie zaryzykował gniewu Cesarstwa Wielkiej Japonii, biorąc pod uwagę obecne napięcia w mieście. Tajna służba włożyła wiele wysiłku, żeby postawić pracowników Seagreen przed obliczem sprawiedliwości, ale okazało się, że całą winą należy obarczyć tylko jedną hanjian z ich własnego kraju: matkę Oriona.

– Czy on jest naszym nowym oficerem prowadzącym? – zapytała Rosalind.

Silas potrząsnął głową.

– Generał Yan zajmuje się bardziej sprawami administracyjnymi niż tajnymi służbami. Za nasze misje nadal będzie odpowiadać Jiemin.

W takim razie gdzie on jest? – pomyślała Rosalind. Poczuła nerwowe ściskanie w żołądku. Skoro kazali jej czekać przez całe tygodnie, Jiemin mógł przynajmniej zorganizować stosowne spotkanie, gdy w końcu została wezwana.

– Będziesz gdzieś w pobliżu? – zapytała Silasa.

Miał ze sobą torbę taśm, które musiał przewinąć i oczyścić na tutejszej aparaturze. To była jego główna metoda komunikacji z Kapłanem, jeśli wierzyć narzekaniom Phoebe w te ciągnące się popołudnia, gdy Silas znikał, a Phoebe przychodziła do Rosalind w poszukiwaniu towarzystwa. Chociaż Rosalind wątpiła, by anonimowa zabójczyni pracująca dla komunistów była w stanie im znacząco pomóc, Silas uczepił się bohaterskiej interwencji Kapłana w Magazynie 34 i upierał się, że może w ten sposób zdołają uratować Oriona.

– Będę na górze, gdybyś mnie potrzebowała, sǎozi.

Rosalind zmarszczyła brwi.

– Dlaczego teraz też mnie tak nazywasz?

Silas uśmiechnął się z zakłopotaniem, zanim się odwrócił, żeby odejść.

– Siła przyzwyczajenia. Za dużo czasu spędzam z Feiyi.

Co oznaczało, że obgadywali Rosalind za jej plecami na tyle często, żeby Silas przejął tę manierę. Przynajmniej plotkowali o niej z zachowaniem tytułów grzecznościowych.

Gdy Silas się oddalił, splotła ramiona i oparła się o ścianę. Wzdłuż korytarza ciągnął się rząd drzwi – większość z nich była zamknięta, a stłumione głosy świadczyły o trwających za nimi spotkaniach. Jedne pozostawały lekko uchylone. Rosalind zaczekała jeszcze kilka minut, a kiedy nic nie wskazywało na to, żeby miała zostać w najbliższym czasie wezwana, podeszła do tych drzwi, żeby zajrzeć przez szczelinę. Nie powinni mieć nic przeciwko. Gdyby w środku znajdowało się coś poufnego, postawiliby tutaj co najmniej trzech żołnierzy.

– Halo? – zapytała ostrożnie.

Otworzyła drzwi trochę szerzej. To była pusta sala konferencyjna z dużym stołem pośrodku i różnymi pudłami ustawionymi po kątach. Przez okno wpadało słońce, obramowując tablice korkowe na ścianach i przenośne tablice ustawione wokół stołu. Znajdowały się na nich wszystkie informacje o bieżących sprawach w mieście – umieszczone obok siebie wycinki z gazet i przemoczone telegramy, a pomiędzy nimi upchnięte zdjęcia polityków i skrawki papieru z zapisanymi na czerwono notatkami.

Jedna z tablic korkowych, mniej wypełniona od pozostałych, zwróciła uwagę Rosalind. Dziewczyna obeszła stojące na podłodze pudło, żeby tam podejść. Przez moment nie była pewna, co takiego przykuło jej wzrok. Potem znalazła się bliżej i rozpoznała twarz na plakacie pośrodku.

Jej ciekawość wyparowała. Zastąpił ją przypływ wściekłości.

POSZUKIWANY – napisano na plakacie – ZA ZDRADĘ STANU.

Rosalind natychmiast zerwała podobiznę Dao Fenga i zgniotła ją w garści, żeby na niego nie patrzeć. Miała nadzieję, że go znaleźli i ukarali. Miała nadzieję, że nigdy go nie znajdą, że wymknął się w nocy i zniknął na zawsze. Boże – w obu przypadkach ta myśl była nieznośna.

Ufała mu. To właśnie nie dawało jej spokoju. Najwyraźniej za każdym razem, gdy wydaje jej się, że ktoś jest stałą częścią jej życia, że zależy mu na niej na tyle, żeby zostać, ta osoba potajemnie ma inne plany. Przynajmniej Orion nie miał wyboru, gdy został od niej zabrany. Dao Feng zdecydował, że ją porzuci – wyszkolił ją i pozwolił, by polegała na nim jako na oficerze prowadzącym, ale przez cały czas ją okłamywał.

Rosalind zgniotła plakat jeszcze mocniej. Odczuwała irracjonalną potrzebę rozszarpania tej kulki papieru zębami.

– Lang Shalin.

Merde. Rosalind drgnęła gwałtownie, okręciła się na pięcie, błyskawicznie wypuściła z ręki zgnieciony papier i udała, że to nie ona zerwała go z tablicy. Do sali zaglądał młody sekretarz, który zmarszczył brwi na jej widok.

Wskazał kciukiem korytarz.

– Pani pozwoli.

Rosalind skinęła głową. Krew nadal się w niej gotowała. Bez słowa wyszła z sali na korytarz i minęła troje drzwi, aż w końcu sekretarz zapukał do jednego z gabinetów i gestem zaprosił ją do środka.

– Dziękuję – wymamrotała pod nosem.

Nacisnęła klamkę i weszła do pomieszczenia. Przez czteroczęściowe okno wlewało się tak dużo słońca, że omal się wzdrygnęła i musiała zmrużyć oczy, żeby znieść takie natężenie światła. Przy oknie stał mężczyzna, bez żadnego problemu spoglądający prosto w złocisty blask. Rosalind domyśliła się, że to generał Yan, ponieważ miał na sobie mundur nacjonalistyczny i znajdował się za mahoniowym biurkiem.

Generał odwrócił się na dźwięk jej kroków. Uśmiechnął się ojcowsko i pochylił nad biurkiem, wyciągając rękę.

– Cieszę się, że znowu się spotykamy, Lang Shalin. Proszę mi wybaczyć okoliczności, w jakich to następuje.

Rosalind bez odpowiedzi uścisnęła jego dłoń. Odruchowo zaczęła grzebać w pamięci, żeby ustalić, czy mogła spotkać generała Yana wcześniej w posiadłości Szkarłatnych, ale jakie to miało znaczenie? Jej przeszłość nie mogła teraz w niczym pomóc. Właściwie to nigdy nie była pomocna w niczym poza podkolorowywaniem wizerunku Rosalind, który najwyraźniej wszyscy sobie stworzyli.

– A Jiemin? – zapytała. – Myślałam, że to on się ze mną spotka.

– W tym momencie nie ma go w mieście – wyjaśnił generał Yan. Usiadł i skinął na nią, żeby poszła w jego ślady. Nie chciała. Chciała jak najszybciej mieć tę rozmowę za sobą, a potem zacząć działać, przestać siedzieć w oczekiwaniu, aż niebezpieczeństwo przeminie.

Ponieważ jednak nie planowała szukać kłopotów w kwaterze nacjonalistów, zajęła miejsce. Jej dłonie poruszały się niespokojnie na kolanach, splatając się i rozplatając.

– Rozumiem. – Jej wzrok padł na dokumenty na biurku generała Yana. Co było na nich napisane? Konto emerytalne? – Przykro mi, że musiał pan poświęcać swój cenny czas na sprawy związane z działaniem tajnej służby. Domyślam się, że ma pan mnóstwo ważnych obowiązków, skoro jesteśmy w stanie wojny.

Generał Yan nie odpowiedział na jej nieprzekonującą uszczypliwość. Usiadł wygodniej w fotelu i uważnie obserwował Rosalind. W gabinecie zapadła cisza zakłócana tylko tykaniem zegara na biurku i szuraniem stóp asystenta czekającego przy otwartych drzwiach.

– Wczoraj skontaktował się z nami pani ojciec.

– Przepraszam bardzo? – zapytała, prostując się gwałtownie.

– Skontaktował się z nami, aby wyrazić aprobatę dla decyzji, które podjęliśmy w pani sprawie. Chciał także przekazać, że gdyby potrzebowała pani dostępu do kont bankowych, musi pani wrócić do domu i uzyskać jego podpis. Twierdzi, że nie odpowiada pani na jego listy.

Rosalind niczego nie rozumiała. Konta bankowe? Podpis ojca? Co to miało wspólnego z jej kolejną misją…?

Znowu spojrzała na dokumenty. Olśnienie przyszło jak policzek, jak piekący ból, przez który świat na moment stał się całkiem biały.

– Wycofujecie mnie z czynnej służby.

Generał Yan nie zaprzeczył tej konkluzji. Przekładał papiery, podczas gdy Rosalind zamrugała gwałtownie, żeby odzyskać panowanie nad sobą. Jej dłonie ściskały brzegi krzesła z taką siłą, że czuła, jakby zaraz miały popękać jej paznokcie.

– Jak możecie…

– To nie była łatwa decyzja – przerwał jej generał Yan. – Ma pani wspaniałe dokonania, Lang Shalin. Jednakże Fortuna nie może nadal działać w sytuacji, gdy cały kraj wie o pani istnieniu. Wrogowie, których sobie pani narobiła podczas wykonywania misji, będą śledzić każdy pani ruch. Nie może pani brać udziału w tajnych operacjach ani wtopić się w otoczenie.

– Jestem zabójczynią – zaprotestowała Rosalind. – Nie muszę brać udziału w tajnych operacjach, o ile nie zostanę przydzielona do kolejnej długoterminowej misji, tak jak w przypadku Seagreen!

– Ale co pani zrobi, jeśli zostanie rozpoznana, zanim zdąży użyć trucizny? Jeśli zostanie pani sfotografowana podczas podążania za celem? W każdym momencie będzie pani ryzykować zdemaskowanie całej służby wywiadowczej. Musimy przede wszystkim zadbać o naszą integralność.

Rosalind czuła, że jej gardło się zaciska. Krążenie ustało, krew zatrzymała się w żyłach. Może to już koniec. Nieśmiertelność zażądała ceny za cały wykradziony czas od dnia, w którym Rosalind powinna była umrzeć. Za kilka sekund padnie trupem na dywanie w tym gabinecie, straci jednocześnie życie i cel.

– Nie możecie – powiedziała cicho. Jakimś cudem jej głos brzmiał spokojnie. – Nie możecie mi tego zrobić. Co innego mi pozostaje?

Polegała na wywiadzie nacjonalistów, żeby tylko wiedzieć, dokąd matka zabiera Oriona co kilka dni, ciągnąc go za sobą jak zabawkę będącą bronią. Bez tej wiedzy Rosalind nie miała pojęcia, co robić.

Generał Yan podsunął jej dokumenty.

– Proszę prowadzić dobre życie. Będziemy oczywiście wypłacać pani emeryturę. Wiem, że tajna służba przekazuje wynagrodzenia w gotówce, ale wolelibyśmy robić to w formie comiesięcznych przelewów, więc będzie musiała pani poprosić swojego ojca…

Generał nadal mówił, ale Rosalind słyszała tylko metaliczne brzęczenie w uszach. Została zdekonspirowana nie ze swojej winy, a mimo to postanowiono ją za to ukarać, wyrzucając ją, zamiatając zgrabnie pod dywan, jakby nigdy nie istniała.

Boże. Chyba od początku wiedziała, że oni działają w taki sposób, prawda? Jeśli tylko wpakuje się w jakiekolwiek kłopoty, nacjonaliści zostawią ją na pastwę losu. Jeśli tylko zrobi cokolwiek, co nie będzie pasować do ich celów, przestanie być im potrzebna.

Generał Yan umilkł. Wyraźnie czekał na jakąś odpowiedź. Rosalind nie wiedziała nawet, na czym skończył.

– A co z resztą tajnych agentów, których nie zamierzacie chronić? – zapytała. – Co z Hong Liwenem, który przebywa gdzieś na prowincji, na łasce hanjian?

Generał Yan powoli oparł łokcie na biurku. Jego taksujący wzrok był nieprzyjemny, jakby prowadził sekcję Rosalind samym spojrzeniem i potrafił odczytać z tych słów każde jej egoistyczne żądanie.

Szukajcie go, miała ochotę wrzasnąć. Do czego możecie się przydać, jeśli nam nie pomożecie?

– Shalin, pani poprzednia misja została zakończona. – Generał splótł palce. W jego oczach malowała się głęboka troska. – Hong Liwen przecież tylko grał rolę pani męża. Rozumiem, że cechuje panią silne poczucie obowiązku, i doceniam to, ale nie ma powodów, by tak poważnie traktować ostateczne losy Przypływu.

Przez moment Rosalind nie rozumiała, o co mu chodzi. Jak miała nie traktować Przypływu poważnie? Ta misja przez ostatnie miesiące była całym jej życiem. Od tej misji zależało bezpieczeństwo miasta.

Potem prawie się roześmiała, ponieważ nie mogła pojąć argumentu, że nie powinna się tak bardzo przejmować, skoro to był tylko udawany mąż. Może ich małżeństwo zostało upozorowane, ale uczucia Oriona do niej stały się prawdziwe. Winiła innych za to, że pozostawili ją własnemu losowi, ale najwyraźniej sama także musiała tak postąpić. Odwrócić się. Uciec.

– Nie zgadzam się – szepnęła Rosalind. Jej drżący głos był ledwie słyszalny dla niej samej, a co dopiero dla jej rozmówcy. – On mnie kochał, a ja go porzuciłam.

Generał Yan za biurkiem westchnął w sposób wskazujący, że jego cierpliwość zaczyna się wyczerpywać. Tymczasem Rosalind starała się uspokoić drżenie w piersi. Z pewnością coś można było zrobić. Dao Feng powiedział jej kiedyś, że gdy ona się na coś uprze, żadna siła jej nie zmusi, żeby odpuścić. Jeśli chcą ją odesłać na emeryturę, będzie z tym walczyć.

– Czy mogę pani jeszcze w czymś pomóc, Lang Shalin? – zapytał generał Yan. – Jeśli nie, resztą zajmie się dział administracji. Może pani też wrócić jutro, jeśli będzie to korzystniejsze dla pani stanu zdrowia.

Powiedz coś. Teraz. Walcz. Gardło piekło ją z frustracji. Palce mrowiły nieprzyjemnie, jakby skóra zaczęła zbyt ciasno opinać jej ciało.

– Ja…

Nie dała rady.

Zamiast się wykłócać, Rosalind Lang podniosła się szybko z miejsca i wyszła z gabinetu, walcząc z piekącymi ją w oczy łzami.

ROZDZIAŁ 3

Nienawidziła wszystkiego.

Nacjonalistów i ich gabinetów. Zimnej pogody i temperatury spadającej gwałtownie o zachodzie słońca. Wojny wypełniającej wiadomości we włączonym w tle radiu.

Imperialistów za to, że istnieli w jej polu widzenia.

Oczywiście nie była to równo odmierzona nienawiść, ale Rosalind została na tyle wyprowadzona z równowagi, żeby bezgłośnie gotować się ze złości ze wszystkich tych powodów jednocześnie. Dziabnęła widelczykiem kawałek ciasta i schrupała lukier z taką irytacją, że zęby jej zaszczękały. Silas wrócił tymczasem do stolika, niosąc pakieciki cukru do kawy dla Phoebe.

Podjechali do kawiarni w pobliżu Bundu, znanej z muzyki jazzowej na żywo. Rosalind przypuszczała, że Silas i Phoebe próbowali poprawić jej nastrój w innym miejscu przed powrotem do mieszkania – ale gdy słuchała dźwięków puzonu, potrafiła myśleć tylko o tym, że ten muzyk z pewnością został wyrzucony z poprzedniej pracy w dansingu za brak wyczucia rytmu.

Rosalind jadła ciasto. Dzwoneczek nad szklanymi drzwiami odzywał się co kilka minut, gdy do środka wpuszczano nowy podmuch zimnego powietrza. Czerwony neon świecił silnym blaskiem na fasadzie, zapewniając w języku angielskim, że w tej kawiarni można znaleźć najlepsze desery w całym Szanghaju.

– To okropnie niezdrowe – szepnął Silas i przesunął się po ławce, żeby podać Phoebe cukier.

– Więc dlaczego mi je przynosisz? – odparowała Phoebe, także przyciszonym głosem. Rozerwała jeden pakiecik i co do kryształka wsypała jego zawartość do swojej filiżanki.

– Nie obwiniaj mnie o swoje uzależnienie od cukru. Ja tylko ost…

– Naprawdę powinieneś odmówić pójścia po ten cukier, skoro tylko zamierzasz mnie łajać…

– Dlaczego oboje szepczecie? – zapytała Rosalind normalnym głosem.

Silas i Phoebe zamarli, a na ich twarzach odmalowało się identyczne zawstydzenie, jakby przyłapano ich z rękami pod ubraniem tego drugiego. Rosalind omal się nie uśmiechnęła z autentycznym rozbawieniem, ale odruchowo odwróciła głowę, żeby spojrzeć porozumiewawczo na Oriona, a wtedy znowu uświadomiła sobie, że go tutaj nie ma.

– Wiecie – odezwała się, zanim Silas i Phoebe zdążyli się otrząsnąć, po czym wzięła płaszcz z krzesła obok. – Po zastanowieniu stwierdzam, że świeże powietrze dobrze mi zrobi.

– Pójdę z tobą – zaproponowała natychmiast Phoebe.

– Nie, proszę. – Rosalind włożyła płaszcz. – Muszę się nad tym zastanowić w ciszy.

– Ale my jesteśmy tutaj, żeby ci pomóc – zaprotestował Silas. – Co trzy głowy, to nie jedna.

Pod każdym względem miał rację. Rosalind powinna zdjąć płaszcz, usiąść z powrotem i wyłożyć na stół swoje obolałe, bezradne myśli, żeby Phoebe i Silas pomogli je uporządkować. Potem zdołałaby znaleźć najlepszą drogę w przyszłość i pokazać, że jest dobrą przyjaciółką.

Zamiast tego pozostawała lokomotywą zmierzającą pędem do katastrofy, ponieważ uśmiechnęła się tylko z wysiłkiem i oznajmiła:

– Nie, naprawdę. Muszę się przejść. Zostańcie tutaj i dopijcie kawę. Nic mi nie będzie.

Wyszła z kawiarni, zanim cokolwiek zdążyli powiedzieć. Po co miała tkwić tutaj dłużej jak piąte koło u wozu na ich tête-à-tête? Skoro przetrwała tyle lat, licząc tylko na siebie, to wyraźnie wiedziała, co robi.

Latarnie brzęczały cicho nad jej głową, a gazowe żarówki oświetlały drogę, gdy przyspieszyła kroku. Poczuła się lepiej, gdy tylko znalazła się na zewnątrz, z dala od życzliwych, zatroskanych spojrzeń Phoebe i Silasa. Chociaż owinęła się ciaśniej płaszczem, walcząc ze styczniowym zimnem, w którym jej oddech unosił się obłoczkami pary, wolała ostry wiatr od ciepłego wnętrza kawiarni pełnego pogodnych śmiechów.

Rosalind skręciła w Nanjing Road. Nogi niosły ją w głąb miasta, z dala od promenady i morskiej bryzy. Wędrowała mniej ludnymi ulicami, gdzie sklepy zaczęły się już zamykać i przejeżdżały tylko pojedyncze ryksze. Szła przed siebie bez żadnego celu poza tym, żeby się czymś zająć w zapadającej nocy.

Kiedy minęła pierwszego mężczyznę w ciemnym płaszczu, nie zwróciła na niego uwagi.

Gdy zaledwie minutę później przeszła koło drugiego, tak samo ubranego, z tatuażem na boku szyi, zaczęła dochodzić do wniosku, że chyba coś jest nie tak.

Nie zawracała sobie głowy ukrywaniem podejrzeń. Okręciła się natychmiast na pięcie, żeby zobaczyć, dokąd idzie drugi mężczyzna. W tym samym momencie on obejrzał się przez ramię.

Ich oczy się spotkały.

Nie było już żadnych wątpliwości: ona go przyłapała, a on zauważył jej zainteresowanie.

Błyskawicznie podniósł rękę, żeby dać znak. W zaułkach poruszyły się cienie, z których wyłonili się jeszcze trzej mężczyźni. To była ulica jednokierunkowa. Po lewej stronie kościół. Po prawej sklep z instrumentami. Oba budynki były już zamknięte, podobnie jak bramy pobliskich kamienic. Jakimś cudem zorganizowano tutaj zasadzkę. Rosalind miała odcięte wszystkie drogi ucieczki.

Okręciła się powoli wokół własnej osi, żeby ich policzyć.

– Jeśli ktoś się chowa pod samochodem, to dobry moment, żeby się wyturlać – powiedziała. Jej głos odbił się lekkim echem od ścian budynku, przez co stał się odrobinę mocniejszy.

– Proszę wybaczyć nasz brak manier, Lady Fortuno – odezwał się jeden z mężczyzn w ciemności. Trzymał łom. – Gdybyśmy wcześniej panią rozpoznali, moglibyśmy zaprosić panią na herbatę. Ale ponieważ jesteśmy zmuszeni działać niemal bez przygotowania, musi nam wystarczyć spotkanie na ulicy.

Dwaj mężczyźni, których minęła, sięgnęli pod płaszcze i wyciągnęli pistolety z nakręconymi na lufy tłumikami. Rosalind próbowała odnaleźć w pamięci ich twarze, ale niczego nie znajdowała.

– Czego chcecie? – zapytała sucho. – Okupu?

Czwarty mężczyzna, znajdujący się najdalej, miał duży nóż. To właśnie on skoczył na nią jako pierwszy, sprowokowany tym jednym pytaniem do wrzasku:

– Zemsty! Za mojego brata.

Ach. Czyli to były następstwa jednego z jej wcześniejszych zleceń; pojawiły się, aby wyrównać rachunki po latach brudnej roboty, którą Fortuna wykonywała w ukryciu. Zastanawiała się, co zrobił brat tego mężczyzny, żeby znaleźć się na przekazanej jej liście. Czy był handlarzem na czarnym rynku, czy może został ukarany za kontakty z imperialistami.

Rosalind zrobiła krok w bok, żeby uniknąć cięcia. Bez zastanowienia wyciągnęła szpilkę z włosów, przesunęła ją w palcach, żeby poprawić chwyt, a potem przeciągnęła ostrym końcem po szyi cofającego się mężczyzny. Jęknął.

Spróbował znowu zaatakować, a inni poszli w jego ślady. W ciemnościach rozległy się wystrzały. Jeden, dwa, trzy. Dwie kule uderzyły w chodnik, z którego posypały się odłamki brudu i żwiru. Trzecia trafiła Rosalind w ramię.

Tā mā de, pomyślała, mam już serdecznie dosyć postrzałów…

Mężczyzna, którego zahaczyła zatrutą szpilką, upadł na ziemię w drgawkach. Rosalind się pochyliła, żeby zabrać mu nóż. Drugą ręką ściskała ramię. Przez moment ból przytępiał jej zmysły, a cały świat pobielał jej przed oczami. Odetchnęła głęboko i zrobiła chwiejny krok do przodu. Zaraz potem poczuła, jak jej mięśnie wracają na miejsce, łączą się i wypychają ciało obce na zewnątrz. Gdy tylko cofnęła dłoń, rozległ się metaliczny brzęk na chodniku. Pocisk się potoczył i zatrzymał koło pokrywy studzienki kanalizacyjnej.

– Kto byłby takim idiotą – Rosalind wyprostowała się ze szczęką bolącą z powodu zbyt mocnego zaciskania – żeby zaatakować nieśmiertelną zabójczynię?

Mężczyzna z łomem wysforował się do przodu. Rzuciła w niego zdobycznym nożem. Chybiła – całkiem kompromitująco – ale lecąca broń miała tylko odwrócić jego uwagę. Rosalind sprawdzała kierunek wiatru, obserwowała, jak podmuchy szarpią ostrzem, które spadło z niesatysfakcjonującym stuknięciem na chodnik. Zanim napastnik zdążył zamachnąć się łomem i zadać jej kolejne obrażenia, wyciągnęła przypiętą do podwiązki torebeczkę z proszkiem i energicznie wysypała zawartość na wiatr, który poniósł substancję prosto w twarz przeciwnika. Mężczyzna się zachłysnął. A potem jeszcze raz, ponieważ nie mógł zaczerpnąć oddechu.

Rozległ się jeszcze jeden głośny strzał. Drasnął jej ramię.

Boże, ale zabolało.

Dwaj mężczyźni z pistoletami trzymali się na dystans. Z pewnością utrudniało im to celowanie, w innym wypadku Rosalind nie rozumiałaby, dlaczego nie strzelili jej w głowę, żeby zabić ją na miejscu, roztrzaskać jej mózg na kawałki i uniemożliwić regenerację. Ich dwaj poszukujący zemsty towarzysze już nie żyli.

– Przestańcie – powiedziała po prostu Rosalind. Ręka ją bolała. Ciało ją bolało. – Nie wygracie ze mną.

Jeden z mężczyzn znowu zaczął strzelać. Tym razem wycelował prosto w pierś. Kula wbiła się w serce, już i tak obolałe i czerwone. Rosalind spędziła ostatnie tygodnie zamknięta w mieszkaniu, gdzie kazano jej czekać, podczas gdy ludzie, których nienawidziła, krążyli wokół jak sępy – i po co to wszystko? Serce bolało ją, na długo zanim trafiły w nie kule. Będzie boleć nawet wtedy, gdy pocisk zostanie wypchnięty i upadnie na chodnik jak symboliczna łza w kształcie śmierci.

Rosalind dotknęła piersi. Przesunęła lekko palcem po dziurze w qipao, osmalonym i przesiąkniętym krwią. Pod spodem pulsowała rana. Ciekła intensywną czerwienią zabarwiającą ubranie.

– Niech będzie – stwierdziła. Sięgnęła do kieszeni. Gdy ruszyła powoli w stronę dwóch pozostałych mężczyzn, jej postawa się zmieniła. – Przez wzgląd na dawne czasy, skoro nie chcecie zostawić mnie w spokoju.

Wyciągnęła monetę.

Minęła sekunda. Dostatecznie długo, żeby napastnicy zobaczyli, co trzyma Rosalind. Gdy zaczepiła kciukiem o krawędź monety i podrzuciła ją w powietrze, mężczyzna po lewej stronie odwrócił się i uciekł. Ten po prawej został jednak trochę dłużej.

Zanim moneta zdążyła się obrócić, on także okręcił się w końcu na pięcie i porzucił swoją misję.

Teraz było już za późno.

Rosalind pragnęła krwi.

Rzuciła się w pościg, ledwie pamiętając, żeby spojrzeć w dół i zobaczyć, co wypadło na monecie. Jakiś głos w jej głowie mówił, żeby się zatrzymała, wycofała, zanim będzie za późno i powróci do ciemności, którą powinna była zostawić za sobą. Ale nawet ta świadomość nie powstrzymała Rosalind, gdy w końcu chwyciła mężczyznę za kołnierz, a głos sumienia nie był na tyle donośny, żeby odciągnąć jej ramię, gdy gwałtownie zatrzymała napastnika i wbiła mu szpilkę w szyję.

Odetchnął, rzężąc. Rosalind wyciągnęła ostrze.

Mężczyzna upadł.

Rosalind czuła, że jej gardło zaczyna dławić szloch. Nienawiść zalewała ciało jak smoła i zatykała żyły jak jej własna trucizna. Powinna była się bardziej postarać. Powinna była mieć większy wpływ na losy tego miasta niż bezmyślny wybuch gniewu w zaułku.

Dość, powiedział głos w jej głowie. Brzmiał okropnie znajomo. Okropnie przypominał Dao Fenga. Odetchnij głęboko. Nie jesteś taka.

Odkąd tylko stała się Fortuną, była niepohamowanie wybuchowa, równie niszczycielska jak eksplozja, która wstrząsnęła dzielnicą Zhabei i pochłonęła życie jej kuzynki. Rosalind chciała odkupić winy podobnym aktem zniszczenia, rozpaczliwie pragnęła odpowiedzieć za to, co zrobiła, wyrównać rachunki w drugą stronę. Tyle że wtedy była niedoświadczona, nieudolna jako zabójczyni i naiwna w sposobie przeprowadzania ataków. Dao Feng wytrzymywał jej wybuchy złości ze stoickim spokojem, kierował ją stanowczo na drogę nauki i przekonywał, że nie powinna zachowywać się okropnie bez żadnego powodu.

Jednak Dao Fenga już tutaj nie było. A po tylu latach pracy Rosalind potrafiła się zachowywać niewypowiedzianie okropnie, jeśli tylko zechciała. Gdyby naprawdę postanowiła dokonać zniszczeń, to kto by ją powstrzymał? Kto w tym niesamowicie ogromnym mieście miałby dość siły, żeby jej tego zabronić?

Dość.

Całe jej ciało zadrżało, gdy wyrwała się z tych myśli. Chociaż przez ostatnie kilka minut nie było w pobliżu żadnych świadków, niedługo ktoś się pojawi. Rosalind pospiesznie zabrała trupa ze środka drogi i zaciągnęła go w zaułek.

Oddaliła się z miejsca zbrodni. Rozejrzała się po ulicy, na której się znalazła, i rozprostowała palce. Plamy krwi łatwo dało się zetrzeć z dłoni. Kiedy zatrzymała się na chodniku, jej ręce znieruchomiały: jedna dłoń wsunięta w zagłębienie łokcia, przyciśnięta do ledwie widocznych niebieskich śladów wyznaczających przebieg żył pod skórą.

Przed nią wznosiło się dawne laboratorium Białych Kwiatów. Dawne laboratorium Lourensa, w którym została przywrócona do życia.

Dobry Boże – czemu z całego wielkiego Szanghaju musiała trafić właśnie tutaj?

Ostrożnie podeszła bliżej. Okna budynku były zabite deskami, a wnętrze opustoszałe. Po rewolucji większość placówek znajdujących się pod kontrolą Białych Kwiatów została przejęta przez nacjonalistów lub porzucona w podobnym stanie z powodu sporów o prawo własności. Trzeba było mnóstwa papierkowej roboty, żeby zagospodarować nieruchomość należącą do rozwiązanego gangu, który rządził za pomocą sieci powiązań i zastraszania.

– Niech to szlag – powiedziała cicho Rosalind. Podeszła do szyb pozaklejanych gazetami. Większość z nich wydawała się nowa, jakby ktoś tutaj przychodził i je poprawiał, nakładając od czasu do czasu nową warstwę na wypadek, gdyby jakiś przechodzący chuligan postanowił stłuc okno.

Krew zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach. Nie ze złości, ale z natłoku wspomnień. Uczucie stworzenia siebie na nowo kłuło ją w zagłębieniu łokcia i przypominało, z jaką łatwością omal nie pożegnała się z tym światem, zanim nie została zamrożona w swojej ostatecznej postaci.

Odetchnęła głęboko, aż świat się zamglił na moment obłokiem ciepłej pary w powietrzu. Kiedy się rozwiał, oczy Rosalind zatrzymały się na nagłówkach gazety na wysokości jej wzroku, oświetlonych blaskiem oddalonej o trzy kroki latarni.

ZACHÓD NIE JEST NASZYM WROGIEM!

MUSIMY SIĘ ZJEDNOCZYĆ PRZECIWKO CESARSTWU WIELKIEJ JAPONII!

Klasyka propagandy. Mijały lata, układ sił walczących o kontrolę nad szlakami morskimi stale się zmieniał, a władze nie potrafiły się zdecydować, kto jest ich głównym wrogiem – podobnie jak gazety. Na budynkach większości sklepów przy tej ulicy rozklejono plakaty zachęcające Chińczyków do sprzymierzenia się z Zachodem w walce z Japończykami. Nawet po ciemku Rosalind mogła odczytać agresywne, czerwone, wytłuszczone litery. Prawdopodobnie wszystkie te plakaty zostały rozwieszone przez tę samą osobę lub organizację. Na sąsiedniej ulicy mógł panować już inny klimat. Jeszcze inny – kilka przecznic dalej.

Rosalind się zatrzymała. Spojrzała raz jeszcze na artykuł i przebiegła po nim wzrokiem. To nie jego treść przykuła jej uwagę. Wszystkie te teksty miały podobny ton, domagały się reakcji na japońską agresję oraz przypisywały różne zbrodnie i ataki prawdopodobnym sprawcom.

Zastanowiła ją sama liczba nagłówków poświęconych tej tematyce. Wśród ludności cywilnej narastała panika. Rosalind, współpracująca ściśle z siłami rządowymi, nie była na bieżąco z nastrojami zwykłych ludzi. Nie uświadamiała sobie, jak daleko zaszły sprawy.

To było z jej strony przeoczenie. A także możliwość do wykorzystania.

– Potrzebujemy sposobu na wzmocnienie morale – przeczytała na głos z jednej z gazet w oknie. – Jako Chińczycy musimy się otrząsnąć i stanąć na własnych nogach, w przeciwnym razie zakończymy tę dekadę jako podbity naród.

Nacjonaliści nie zgadzali się wysłać Rosalind na poszukiwania Oriona, ponieważ jej tożsamość wyszła na jaw i stała się zbyt rozpoznawalna jako Fortuna. Niech będzie.

Rosalind im pokaże, jak bardzo rozpoznawalna jest Lady Fortuna.

ROZDZIAŁ 4

Praca przydziałowa stanowiła najdziwniejszą część życia pomiędzy misjami. Za każdym razem, gdy Celia Lang zasiadała w recepcji budynku pełniącego funkcję punktu kontaktowego komunistów, zastanawiała się, dlaczego po prostu nie można zatrudnić do tego kogoś z zewnątrz.

Przypuszczała jednak, że za pomocą tortur bardzo łatwo byłoby wymusić na takiej osobie zdradzenie tego supertajnego miejsca. Może należałoby ją okłamać w kwestii funkcji budynku. Obecna jednostka udawała specjalistyczną klinikę; wystarczyłoby tylko nie wspominać zatrudnionemu pracownikowi o prawdziwej działalności.

Celia westchnęła. Ostatecznie i tak nie miała nic lepszego do roboty pomiędzy misjami. W praktyce musiała być nieco lepszą sekretarką.

Sięgnęła po pióro. Obróciła je w palcach. Wyżsi rangą członkowie partii pracujący w tutejszych gabinetach dali jej biały fartuch do włożenia na sukienkę, dzięki czemu wyglądała przekonująco w oczach tych, którzy przez przypadek weszli po schodach. Nie zdarzało się to oczywiście zbyt często – większość osób przychodzących do punktu kontaktowego wiedziała, czego szuka, i przy wejściu podawała hasło.

To był nudny dzień. Celia westchnęła i wstała.

Punkt kontaktowy mieścił się w północnej części Szanghaju, przy ruchliwej ulicy. Kiedy weszła do kuchni, zaskoczył ją panujący tu poziom hałasu. Szukała przez kilka sekund jego źródła, aż zauważyła uchylone okno. Zamknęła je, tłumiąc głosy sprzedawców i rozkrzyczanych dzieci. Była już prawie piąta. Doskonała pora na kulminację zgiełku, gdy pomarańczowe światło zaczynało zabarwiać chodniki.

Celia postawiła czajnik na kuchence, wyjęła puszkę z herbatą i czekała przy stole, aż woda się zagotuje.

Tak od kilku tygodni wyglądała jej codzienna rutyna. Prace nad przygotowaniem mapy rejonu Taicang zostały już zakończone. Zakład fotograficzny zamknięto pod pretekstem bankructwa. Millie i Audrey uznano za przeszkolone i skierowano je na nowe misje, będące rzeczywiście tajną działalnością. Tymczasem Oliver, podobnie jak Celia, czekał na nowy przydział, ponieważ zawsze pracowali razem. Tym niemniej nie widziała go od czasu, gdy pożegnali się po odprawie, na której zdali mapy i raporty. Jeśli komuniści nie potrzebowali go w czynnej służbie, Oliver znikał, a jeżeli wierzyć plotkom, w tym momencie koncentrował się na obowiązkach oficera prowadzącego Kapłana. Przydzielono go do tej funkcji w październiku zeszłego roku, ale nie zdradził Celii żadnych istotnych detali na ten temat.

Zalała herbatę wrzątkiem. Odstawiła czajnik na kuchenkę nieco zbyt energicznie, aż rozległ się głośny, metaliczny brzęk. Niech cię szlag, Oliverze. To było dla niego typowe – zapaść się pod ziemię bez słowa. Jakby wszyscy na świecie pod względem ważności ustępowali jego misji, a Oliver sam decydował, kiedy wciągnąć ich z powrotem w swoje życie.

Celia tak bardzo skoncentrowała się na niesieniu herbaty, że nie podniosła głowy, gdy kątem oka zobaczyła kogoś stojącego koło recepcji. Najpierw musiała odstawić kubek.

– Dzień dobry – przywitała się. – Proszę dać mi chwilkę…

Kubek dotknął biurka. Celia spojrzała na gościa.

I natychmiast rozlała herbatę.

– Skarbie, nie musisz się tak peszyć na mój widok – powiedział Oliver.

Celia pospiesznie sięgnęła po serwetkę i upuściła ją na rozlewającą się kałużę, zanim herbata zdążyła poplamić dokumenty. Pół kubka zdążyło się wylać – na szczęście większość ważnych teczek leżała z boku.

Merde. Zupełnie jakby sprowadziła go tutaj myślą. Ale też myślała o nim bezustannie, gotując się ze złości, więc czysto statystycznie za którymś razem zbieg okoliczności sprawiłby, że Oliver w końcu naprawdę by się pojawił.

– Zostałam zaskoczona – oznajmiła. Przeszła na francuski z obawy, że zrozumieją ją oficerowie w gabinetach. – Co ty tu robisz? Nie odzywasz się od tygodni, a potem nagle się pojawiasz. Co ty w ogóle sobie myślisz?

Oliver przechylił głowę na bok. Jego włosy urosły, dłuższe kosmyki zawijały się przy uszach, przez co w niepokojącym stopniu przypominał swojego młodszego brata. Nie chodziło tylko o fryzurę – miał też na sobie zachodni garnitur. Celia odruchowo pomyślała, że musiał się wcześniej wtapiać w otoczenie i dlatego dobrał strój pasujący do jakiejś okazji towarzyskiej na terenie koncesji. Ale Oliver Hong był pierworodnym potomkiem elitarnej rodziny i tak właśnie ubierał się od dziecka. Celia przywykła do tego, co uważała za jego typowy styl, tylko dlatego, że często działali gdzieś na głębokiej prowincji.

– Jesteś rozzłoszczona – zauważył po prostu. Odpowiedział jej po francusku bez cienia wahania; przeszedł na ten język z łatwością typową dla kogoś, kto spędził dzieciństwo w Paryżu. Na to właśnie liczyli szanghajscy rodzice, gdy wysyłali swoje potomstwo na Zachód. Każda z dobrze sytuowanych rodzin rozpaczliwie starała się sprostać inwazji cudzoziemców, rywalizując z sobie podobnymi o to, iloma językami będzie mówić młode pokolenie.

– Wiesz, Oliverze – Celia uderzyła dłonią o blat i pochyliła się do przodu – naprawdę trudno jest mnie wyprowadzić z równowagi, ale z jakiegoś powodu ty jesteś w tym wyjątkowo dobry.

Na jego ustach pojawił się ledwie widoczny uśmiech.