Jeden rok na skok w bok - Gabriela Gargaś - ebook + audiobook + książka

Jeden rok na skok w bok ebook i audiobook

Gabriela Gargaś

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ksenia musi dokonać trudnego wyboru między spokojnym związkiem z Robertem a fascynacją uwodzicielskim pilotem Emilem. Odurzona i oślepiona emocjami, które budzi w niej mężczyzna, nie dostrzega, co może stracić. Nic tak nie zabija związku jak rutyna i problemy z byłymi partnerami. Blanka nie może się pogodzić z tym, że jej narzeczony stoi na rozstaju dróg między poprzednim życiem z eksmałżonką a obecnym z nią. Para powoli się od siebie oddala i niepostrzeżenie każde z nich zaczyna żyć osobno. Natalia i Michał muszą zmierzyć się z różnicami w oczekiwaniach dotyczących ich relacji. Nawet Daniel i Nataniel, którzy planują wymarzony ślub, nie są wolni od napięć, które rzucają cień na ich związek.

Nieidealne relacje, nowe miłości, zdarzenia zmieniające bieg życia bohaterów i wiele pokus, by... skoczyć w bok. W misternie plecionej powieści o skomplikowanych uczuciach, zagubieniu i niełatwych relacjach poznajemy historie czterech par, które stawiają czoła (mniej lub bardziej dzielnie) wyzwaniom codziennego wspólnego życia.

Nowi bohaterowie, zaskakujące zwroty akcji i ukryte pragnienia, a także namiętność, która bywa zgubna. Czy związek idealny istnieje? Który z bohaterów zdecyduje się na skok w bok? A kto stwierdzi, że jednak nie warto tak wiele ryzykować?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 211

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 20 min

Lektor: Katarzyna Węsierska
Oceny
4,0 (55 ocen)
25
13
11
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kami2303

Nie polecam

Czytałam….i zastanawiam się gdzie jest Gabriela Gargaś, ta wspaniała pisarka , jaką była…gdzie te powieści, które porywały serca, gdzie czytało się piękne i poruszające historie…. Kolejna słaba książka :-( zawiedziona….
Gabaaam

Dobrze spędzony czas

Naprawdę fajna lekka książka
00
Katrine93

Nie oderwiesz się od lektury

Gorąco polecam, fajna lekka książka przyjemnie słucha się wykonania audiobooku.
00
Annaz1

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
FROSIA

Z braku laku…

Słabiutko .. niespójne rozdziały , słabo powiązane historie .
00

Popularność




Prolog

Kse­nia sie­działa na pod­ło­dze, zasmar­kana jak sto pięć­dzie­siąt nie­szczęść, łzy leciały po jej policz­kach wart­kimi stru­mie­niami.

Nie mogła uwie­rzyć, że po raz kolejny została na lodzie. Wysta­wiona.

Wyro­lo­wana.

Wydy­mana. Wła­śnie tak – wydy­mana.

Rzu­ci­łaby jesz­cze kilka prze­kleństw, ale nie miała na to siły.

Oparła się o ścianę, a powinna walić w nią głową. Ale wie­działa, że żad­nego muru nie prze­bije.

Dla­czego zła­mane serce tak bar­dzo boli? A facet, który je łamie, jest tak potwor­nym dup­kiem, że zawsze na początku stwa­rza pozory, jaki to on jest cudowny?! Poja­wia się taki deli­kwent – nie na bia­łym koniu, bo białe konie, podob­nie jak i listy na papie­rze, tra­fiły do lamusa, ale ma jakiś ekwi­wa­lent baj­ko­wego rumaka – i ocza­ro­wuje kobietę, a ona jest nim ocza­ro­wana, bo co jak co, ale ocza­ro­wy­wać taki jeden z dru­gim potrafi.

Nawija jej maka­ron na uszy i sło­dzi. Och, jak on potrafi osło­dzić jej życie! Mówi to, co ona chce usły­szeć.

I Kse­nia też się nabrała na lep­kość słów. I ponow­nie uwie­rzyła.

Zadzwo­nił tele­fon. Spoj­rzała. Blanka. Nie miała ochoty odbie­rać, ale wie­działa, że przy­ja­ciółka nie da jej spo­koju. Będzie wydzwa­niała, dopóki Kse­nia nie powie jej, że żyje.

Naci­snęła zie­loną słu­chawkę.

– Żyję – zako­mu­ni­ko­wała.

– Mar­twię się.

– Wiem, dla­tego ode­bra­łam. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach zla­ła­bym to.

– Jak się trzy­masz?

– Nie powiem, że jakoś, bo szo­ruję po dnie.

– Wiesz, co mi zawsze mówi­łaś. To minie.

– Minie, ale teraz cho­ler­nie boli.

Blanka mil­czała przez chwilę po dru­giej stro­nie słu­chawki, zanim w końcu prze­rwała ciszę.

– To trudne, ale prze­trwasz i wydo­sta­niesz się z tego gówna. On nie zasłu­guje na twoje łzy – sta­rała się brzmieć sta­now­czo, cho­ciaż w jej gło­sie i tak sły­chać było tro­skę.

Kse­nia wes­tchnęła głę­boko, pró­bu­jąc zebrać myśli.

– On był dla mnie wszyst­kim, a teraz czuję, jakby mi ktoś wyrwał serce.

– Ale bywa, że nasze wszystko zamie­nia się w jedno wiel­kie nic.

– Nie pieprz bzdur. Pozo­stają piękne wspo­mnie­nia – zbun­to­wała się Kse­nia, dając wyraźny sygnał, że nie do końca uto­nęła we łzach.

– Tylko ty mi się tu teraz nie zasła­niaj pięk­nymi wspo­mnie­niami. Bo dziś beczysz, a jutro będziesz widziała same dobre strony, a prze­cież i ja, i ty wiemy, że cza­sami bywało też nie­faj­nie. Wiem, że to trudne, ale musisz odna­leźć sie­bie bez niego – zachę­ciła ją Blanka.

– Emil obie­cy­wał mi tyle rze­czy. Mówił, że jestem dla niego ważna. Ale teraz… Teraz czuję się jak śmieć – Kse­nia pró­bo­wała powstrzy­mać kolejną falę łez, a słowa z tru­dem prze­bi­jały się przez zatkany nos.

Blanka wzięła oddech i zde­cy­do­wa­nym tonem powie­działa:

– Zasłu­gu­jesz na kogoś, kto cię doceni.

– I kto będzie mi wierny.

– I kto będzie ci wierny.

Kse­nia ener­gicz­nie się wysmar­kała i już nieco jaśniej­szym gło­sem przy­znała: – Wiem. Ale jak mam prze­stać go kochać?!

– To rze­czy­wi­ście będzie w tym wszyst­kim naj­trud­niej­sze.

Chwilę mil­czały.

– A co u cie­bie? – Kse­nia nie byłaby sobą, gdyby nie zapy­tała przy­ja­ciółki o stan jej serca.

Blanka posta­no­wiła być szczera: – Sta­bil­nie, ale chu­jowo. Z naci­skiem na „chu­jowo”. Facet, który był miło­ścią mojego życia, wró­cił do swo­jej byłej żony. Taada­aam…

– To musimy się spo­tkać. Zjemy tonę chip­sów i zapi­jemy winem.

– Zadzwo­nię też do Nati.

– Tak.

***

Nata­lia wykła­dała muf­finki na talerz i miała ochotę się roz­pła­kać. Nie tak to sobie wyobra­żała. Była uwi­kłana w jakiś przy­ja­ciel­sko-sek­su­alny zwią­zek z Micha­łem. Oczy­wi­ście, że mogła się z tego układu wymik­so­wać, tylko że ona się zaan­ga­żo­wała. Bar­dziej niż on. Ponoć zawsze tak jest, że jedna ze stron jest zaan­ga­żo­wana bar­dziej. Jej roz­my­śla­nia prze­rwał dzwo­nek tele­fonu. Nata­lia popra­wiła włosy i wzięła głę­boki oddech, się­ga­jąc po tele­fon, który brzę­czał na kuchen­nym bla­cie. Odbie­ra­jąc, spoj­rzała na wyświe­tlacz i ujrzała imię Blanki.

– Halo? No cześć, Blanka.

– Cześć, Nati! Jak się masz?

– No cóż, jak to się mówi… do przodu. A u cie­bie? – wes­tchnęła.

– Bywało lepiej, ale mówimy o tobie. Coś się stało? W twoim gło­sie sły­chać coś… dziw­nego.

– No wła­śnie, pro­blem w tym, że nic się nie dzieje, a ja w sumie chcia­ła­bym, by się zadziało.

– Coś z Micha­łem?

– Tak, z Micha­łem – Nati wes­tchnęła. – Wiesz, myśla­łam, że to coś wię­cej niż tylko… no wiesz.

– Coś wię­cej? Myśla­łam, że jeste­ście razem. A przy­naj­mniej tak to wyglą­dało.

– To skom­pli­ko­wane – przy­znała Nata­lia zre­zy­gno­wa­nym gło­sem. – Bar­dziej skom­pli­ko­wane, niż­bym chciała. Jakoś wsią­kłam w ten dziwny zwią­zek, który związ­kiem nie jest, i teraz… czuję się dziw­nie.

– Czyli…?

– On wydaje się trak­to­wać nas… no… jak­by­śmy byli tylko przy­ja­ciółmi z dodat­ko­wymi korzy­ściami. Tak to się mówi, prawda? Friends with bene­fits. Ale ja chrza­nię takie bene­fity.

– Ale się na nie godzisz?

– Bo seks z nim jest nie­sa­mo­wity.

– Seks, rzecz ważna. Ale muszę spy­tać: czy ty go kochasz?

– Nie wiem, czy to już miłość, ale z pew­no­ścią czuję coś wię­cej niż on. Przez chwilę myśla­łam, że to się zmieni, ale…

– Nati, jeśli źle się czu­jesz w tym związku, powin­naś poroz­ma­wiać z Micha­łem. Może nie zdaje sobie sprawy z tego, jak się czu­jesz – powie­działa zde­cy­do­wa­nie Blanka.

– Boję się, że jeśli zacznę to oma­wiać, wszystko się roz­pad­nie. A ja… no wła­śnie, nie wiem, czego chcę.

– Nie możesz trwać w czymś, co spra­wia, że się źle czu­jesz. Musisz być szczera zarówno ze sobą, jak i z Micha­łem.

– Masz rację, Blanka. Muszę z nim poroz­ma­wiać.

– Ale zanim się z nim roz­mó­wisz, wpad­nij do mnie na wino i chipsy, będzie też Kse­nia…

– A wiesz, że chyba tego wła­śnie potrze­buję naj­bar­dziej?

– Ja też…

Rozdział 1

Blanka i Kse­nia sie­działy w kawiarni Twi­sted, popi­ja­jąc cóż by innego jak nie kawę. Nata­lia wyszła z zaple­cza i wytarła dło­nie o far­tuch.

– Co u cie­bie? – zapy­tała przy­ja­ciółkę.

– Upie­kłam cia­sto mar­chew­kowe i ude­ko­ro­wa­łam ser­dusz­kami. Takimi z lukru – eks­cy­to­wała się Nata­lia.

Blanka wytrzesz­czyła oczy.

– Nie mogę uwie­rzyć, o czym do mnie mówisz – zwró­ciła się do przy­ja­ciółki.

– Co w tym dziw­nego? – Nati unio­sła brwi.

– No że ty zosta­niesz kuchtą, w życiu bym nie wymy­śliła – Blanka wzru­szyła ramio­nami i potrzą­snęła swo­imi wypie­lę­gno­wa­nymi blond wło­sami.

– A ty przy­braną mamu­sią – Nata­lia naj­wy­raź­niej też nie zamie­rzała gryźć się w język.

– Dobra, dobra, dziew­czyny – Kse­nia wie­działa, że musi zała­go­dzić sytu­ację, bo w prze­ciw­nym razie zaraz wybuch­nie pożar.

– Wra­cam do swo­ich lukro­wa­nych ser­du­szek – powie­działa dobit­nie Nati i odwró­ciła się na pię­cie.

– Oj tam, nie gnie­waj się na nas – rzu­ciła Kse­nia do jej ple­ców.

– Nie gnie­wam się, po pro­stu wra­cam do roboty.

Nata­lia znik­nęła na zaple­czu, skąd uno­sił się kojący zapach cia­sta i świeżo mie­lo­nej kawy. Napaść Blanki dotknęła ją, ale nie tak mocno, jak mogłaby przy­pusz­czać. Zna­jome dźwięki kawiar­nia­nej kuchni podzia­łały jak bal­sam, Nati sta­nęła przy stole z nie­rdzew­nej stali i się­gnęła po kolejne ser­duszko z lukru. Ukła­da­jąc wzo­rek z cukro­wych ozdó­bek, czuła się pra­wie jak boha­terka filmu, któ­rego akcja toczy się w roman­tycz­nej cukie­rence. Zaraz ktoś zje kawa­łek cia­sta, które ona upie­kła, i poczuje się szczę­śliwy. Głu­pia Blanka, jeśli nie rozu­mie tej magii.

Tym­cza­sem Blanka ścią­gnęła swe­ter.

– Masz ude­rze­nia gorąca? – tym razem Kse­nia posta­no­wiła być uszczy­pliwa wobec przy­ja­ciółki.

– Daj mi spo­kój – ta wark­nęła tylko.

– Co jest?

– Wszystko się pie­przy.

– To zna­czy?

– To zna­czy, że ludzie zazwy­czaj za dużo sobie wyobra­żają. I ja się do nich zali­czam. Nie tak wyobra­ża­łam sobie mój zwią­zek z Ada­mem. On naprawdę ma fajne dzie­ciaki, ale jego była żona, cytuję, „chce żyć”, dla­tego każdy week­end spę­dzamy we czwórkę. Fakt, w tygo­dniu dzieci są u niej, ale w pią­tek wie­czo­rem z nami. W tygo­dniu ona ma pracę, one przed­szkole i szkołę, a w week­endy jestem peł­no­eta­tową mamuśką – Blanka ponuro wes­tchnęła i pocią­gnęła łyk kawy.

– Rozu­miem twoje poło­że­nie, masz prawo być roz­ża­lona, ale może poroz­ma­wiaj o tym z Ada­mem?

– Znasz Adama. To dobry czło­wiek, ale takie cie­płe klu­chy. Na wszystko się zgo­dzi. No i cią­gle sły­szę ten tek­ścik: „zro­zum, to moje dzieci”! Ja rozu­miem, ale my prze­cież nie mamy życia poza tymi jego dziećmi.

– Nie wiem nawet, co powie­dzieć – Kse­nia naprawdę nie miała pomy­słu, jak dora­dzić przy­ja­ciółce.

– Dobra – Blanka unio­sła do góry ręce. – Dajmy temu spo­kój, pod­daję się. Jestem mamuśką, bo widocz­nie jest mi to pisane. A co u cie­bie?

– Chu­jowo, ale sta­bil­nie. Wkur­wia mnie ten sty­czeń.

– Jest na co zwa­lić. Na sty­czeń.

– Jakoś tak depre­syj­nie.

– Noooo – odparła prze­cią­gle Blanka i zanu­rzyła wide­lec w ciastku.

– A jak z tan­ce­rzem?

– Tań­cuje… – Kse­nia wzru­szyła ramio­nami.

– Ej, co jest?

– Jakoś mi z nim nudno – powie­działa o pół tonu ciszej.

– Że co pro­szę?

– Nudzi mi się z nim.

– Kse­nia, ja wiem, że jesteś uza­leż­niona od adre­na­liny, ale nie da się prze­żyć życia od jed­nego jej strzału do kolej­nego…

– Wczo­raj wdep­nę­łam w gówno.

Blanka zamarła z widel­czy­kiem, który trzy­mała w powie­trzu.

– Ale że w praw­dziwe?

– Nie, sztuczne.

– A co gówno ma do naszej roz­mowy?

– Może to jakaś puenta, że każda w nim tro­chę sie­dzi? W swoim wła­snym gówienku.

Obie odwró­ciły głowy w stronę Nati, która wyszła z kuchni, pod­śpie­wu­jąc rado­śnie i nio­sąc w dło­niach paterę ze swoim cia­stem.

Posta­wiła ją na stole. Ude­ko­ro­wany ser­cami i esami-flo­re­sami z czer­wo­nego lukru pla­cek wyglą­dał jak ostatni kicz.

– Dżi­zas, ale pole­cia­łaś – Blanka aż wstała z krze­sła.

– Ćwi­czę przed walen­tyn­kami.

– Nie sądzisz, że jest tro­chę kiczo­wate…?

– No coś ty, słod­kie są te ozdóbki – po raz kolejny ujęła się za przy­ja­ciółką Kse­nia.

Nata­lia ukro­iła po kawałku cia­sta i podała dziew­czy­nom.

– Mia­łam przejść na dietę – rzu­ciła Blanka. – Naj­pierw święta, potem syl­we­ster, kar­na­wał – i tak wrzu­ca­łam do kotła jak leci. A te wszyst­kie kalo­rie naj­wy­raź­niej kochają mnie do sza­leń­stwa, chcą zostać ze mną na zawsze.

– Fak­tycz­nie, tro­chę cię przy­było – rzu­cił z uśmie­chem wyła­nia­jący się zza ple­ców Kseni Michał, pusz­cza­jąc przy tym oko do Blanki. Był wła­ści­cie­lem kawiarni Twi­sted i przy­ja­cie­lem dziew­czyn, ale tylko Nata­lia posta­no­wiła z nim sypiać. Po każ­dej łóż­ko­wej przy­go­dzie z Micha­łem przy­rze­kała sobie, że to ostatni raz. W końcu chciała sta­łego związku, jemu wystar­czało to, co było. Ale jakoś ni­gdy dotąd nie zna­la­zła w sobie dość siły. Sta­tus sin­gielki był czymś, co nie tylko spo­tka­łoby się z pogardą jej matki. Nata­lia sama też nie mogłaby wtedy myśleć o sobie z sza­cun­kiem.

– Twój chło­pak jest bar­dzo bez­po­średni – poskar­żyła się Nata­lii Kse­nia.

– To nie jest mój chło­pak – pod­kre­śliła sta­now­czo Nati.

– Wolę to, niż was okła­my­wać – Michał z kolei posta­no­wił się bro­nić.

Ale Blanka spoj­rzała na niego z takim wyrzu­tem, że szybko czmych­nął, skrył się w bez­piecz­nej prze­strzeni za barem.

– On cza­sami naprawdę zacho­wuje się jak słoń w skła­dzie por­ce­lany – Kse­nia posta­no­wiła chyba tego dnia przy­tu­lić do serca cały świat.

– Kse­niu, ty nam tu wyra­stasz na czo­łową roman­tyczkę… – par­sk­nęła Blanka.

– Czy uspo­koję cię, gdy powiem, że na­dal nie cier­pię walen­ty­nek?

– Nie, bo każdy ma prawo do swo­ich uczuć wobec oka­zji takich jak walen­tynki. Przyj­mo­wa­nie kiczo­wa­tych gadże­tów nie jest prze­cież żad­nym obo­wiąz­kiem, więc możesz to postrze­gać, jak ci wygod­nie – Blanka dobrze rozu­miała jej sta­no­wi­sko.

– Za to Robert bar­dzo się jara tym świę­tem.

– Zupeł­nie jak ja – zaśmiała się Nati.

– Może powin­ny­śmy się wymie­nić face­tami.

– Michał nie jest moim face­tem – odru­chowo powtó­rzyła Nati.

– Nati, ty cią­gle zaprze­czasz – przy­po­mniała Kse­nia.

– Nie zaprze­czam, a stwier­dzam fakt.

Zaśmiały się.

– To co z tobą i Rober­tem?

– Odkry­łam, jak bar­dzo się róż­nimy.

– Podo­bień­stwa za bar­dzo się przy­cią­gają – stwier­dziła Nati.

– A prze­ci­wień­stwa się nie rozu­mieją.

– Ale cze­kaj – Blanka upiła łyk latte. Tro­chę spie­nio­nej pianki osia­dło na jej gór­nej war­dze. – Ostat­nio w Esce leciała reklama jego nowego show, pre­miera będzie wła­śnie w walen­tynki!

– Tak.

– A o czym jest sztuka?

– O ser­cach. Pora­nio­nych, zagu­bio­nych, zako­cha­nych. Tan­ce­rze i akto­rzy prze­brani są za serca: i te wypa­lone, i te cier­piące, i te roz­ko­chane. To jest sztuka abs­trak­cyjna – wyja­śniła Kse­nia. – Sztuka, która nie ma jed­nego kon­kret­nego zna­cze­nia, zamiast tego daje pole do wielu róż­nych inter­pre­ta­cji. Wszyst­kie te serca się spo­ty­kają pew­nego dnia i każde myśli, że ono jest naj­waż­niej­sze. Bo tak jest – serce jest prze­cież mega­ważne. Docho­dzi mię­dzy nimi do ostrej wymiany zdań. Nie będę wam spoj­le­ro­wała, co potem, ale widz może odczy­tać tę treść na kilka spo­so­bów. To zależy od niego.

Nata­lia spoj­rzała na przy­ja­ciółkę.

– Wła­śnie to jest naj­bar­dziej fascy­nu­jące w sztuce abs­trak­cyj­nej, że każdy może odna­leźć w niej coś innego, coś, co jest dla niego ważne. Może być tyle inter­pre­ta­cji, ilu ludzi ją zoba­czyło, i nikt nie będzie się w swo­jej oce­nie mylił.

Kse­nia kiw­nęła głową.

– Dokład­nie. Sztuka jest piękna, bo karmi wyobraź­nię i daje wol­ność inter­pre­ta­cji. Takie samo uczu­cie zresztą towa­rzy­szy nam, kiedy tań­czymy do muzyki. Każdy może odczu­wać ją ina­czej.

Nata­lia się uśmiech­nęła.

– Zała­twisz nam bilety na tę sztukę?

– Pew­nie.

Kse­nia odwza­jem­niła uśmiech.

Rozdział 2

Nata­lia leżała z Micha­łem w sko­tło­wa­nej pościeli. Czuła, że klei się od potu.

– W tych wszyst­kich kome­diach roman­tycz­nych ludzie po sek­sie wyglą­dają cudow­nie.

– A my śmier­dzimy – męż­czy­zna się zaśmiał.

– Trzeba wziąć prysz­nic – stwier­dziła Nata­lia, łapiąc sprany pod­ko­szu­lek, który leżał na pod­ło­dze. Wło­żyła go na sie­bie.

– Gdy­bym cię nie znał, pomy­ślał­bym, że się zakry­wasz.

– Bo tak jest.

– Dla­czego? Prze­cież widzia­łem cię tyle razy nago.

– W chwili pod­nie­ce­nia, a wtedy te wszyst­kie sub­stan­cje che­miczne zale­wają nam ośrodki racjo­nal­nego myśle­nia i wydaję ci się piękna.

– Ale ośrodka wzroku mi nie zalewa.

– Wszystko ci zalewa i widzisz mnie pięk­niej­szą.

– To co teraz? – Michał udał zmar­twio­nego, łapiąc się za pierś.

– Teraz musisz zaak­cep­to­wać mnie taką, jaka naprawdę jestem.

Michał zaczął się śmiać. Spoj­rzał na nią prze­cią­gle i zła­pał za rękę, po czym pocią­gnął z powro­tem na łóżko i poca­ło­wał.

– Nawet jeśli teraz wyglą­dasz, jak­byś prze­szła mara­ton przez bagno, to dla mnie i tak jesteś naj­pięk­niej­sza.

Nata­lia pod­nio­sła brew, tak wysoko, że Micha­łowi wyda­wało się, że jak na fil­mach rysun­ko­wych brew wysko­czy poza twarz.

– Jesteś auten­tyczna i nie­po­wta­rzalna.

Nata­lia się roze­śmiała.

– Wiesz co? – pod­nio­sła się na łok­ciu. – Powie­dzieć kobie­cie coś takiego, to tak jakby stwier­dzić, że wcale nie jest taka ładna.

– Wy, kobiety, dopo­wia­da­cie sobie różne rze­czy, któ­rych my, męż­czyźni, ni­gdy nie powie­dzie­li­by­śmy na głos.

– Ale o któ­rych myśli­cie – Nata­lia wyce­lo­wała w niego palec.

– Idź już kobieto pod prysz­nic, a ja zro­bię śnia­da­nie.

– A co?

– Zoba­czysz.

Nata­lia znik­nęła w łazience, a on wło­żył dres i poszedł do kuchni.

Roz­grzał patel­nię na śred­nim ogniu, kła­dąc na niej kawa­łek masła. Jego umie­jętne ruchy były potwier­dze­niem, że jest doświad­czo­nym kucha­rzem. Roz­dzie­lił żółtka od bia­łek. Białka ubił na sztywną pianę.

Wie­dział, że sekre­tem puszy­stego omletu jest dobrze ubita piana. Wie­dział też, że Nata­lia lubi wytrawne śnia­da­nia. Wrzu­cił do masy jajecz­nej kilka kawał­ków pomi­dora, nieco star­tego ostrego sera i odro­binę świeżo zmie­lo­nego pie­przu. Aro­ma­tyczny zapach zaczął się roz­cho­dzić po wnę­trzu, przy­cią­ga­jąc uwagę Nata­lii, która wyszła z łazienki, wycie­ra­jąc włosy.

Ponie­waż jajka zaczęły się ści­nać, Michał potrzą­snął patel­nią, spra­wia­jąc, że cała masa się ład­nie wymie­szała.

– A teraz moment prawdy – powie­dział, zdej­mu­jąc patel­nię z ognia.

Zsu­nął omlet na talerz, pre­zen­tu­jąc go Nata­lii z dumą. Omlet był puszy­sty, a na jego wierz­chu widać było kawałki pomi­dora i roz­to­piony ser.

– Smacz­nego! – uśmiech­nął się, poda­jąc jej talerz.

Para usia­dła razem przy stole, delek­tu­jąc się przy­go­to­wa­nym posił­kiem. Zapach kawy, nie­od­łącz­nie z nimi zwią­zany, uno­sił się w powie­trzu, two­rząc ide­alną scenę spo­koj­nego poranka peł­nego wspa­nia­łych aro­ma­tów. I Nata­lia znowu pomy­ślała, że mogłaby tak już zawsze jadać śnia­da­nia z Micha­łem. I stwo­rzyć z nim rodzinę. Od dłuż­szego czasu marzyła o dziecku. Jej poprzedni narze­czony ją oszu­kał, a ona sły­szała tyka­jący zegar bio­lo­giczny.

– Michał – powie­działa, odkra­wa­jąc pokaźny kawa­łek omletu.

– Tak?

– Czy my… – zła­pała oddech.

– Co tam kom­bi­nu­jesz?

– Dobrze nam razem.

– Dobrze – uśmiech­nął się, popi­ja­jąc sok.

– Czy myślisz, że mogli­by­śmy spró­bo­wać jako para?

– Nati, już o tym roz­ma­wia­li­śmy. Nie jestem gotowy.

– Ale sypiać ze mną jesteś gotowy?

– Usta­li­li­śmy, że będziemy przy­ja­ciółmi. Ty masz za sobą trudny zwią­zek, ja nie­udane mał­żeń­stwo. Nie chcę niczego poważ­niej­szego, skoro jest faj­nie, jak jest.

– Czyli chcesz bzy­ka­nia.

– Nie nazwał­bym tego tylko bzy­ka­niem. Chcę z tobą spę­dzać czas, roz­ma­wiać, pro­wa­dzić kawiar­nię. Chcę z tobą robić dużo rze­czy, ale nie chcę dekla­ra­cji.

Nata­lia spoj­rzała na Michała z lek­kim zdzi­wie­niem i smut­kiem w oczach. Cho­ciaż ich zwią­zek, który, jak się oka­zało, dla Michała wcale nie był związ­kiem, był pełen bli­sko­ści, to jed­nak ta roz­mowa spra­wiała, że poczuła pewną pustkę. Zaczęła roz­cia­py­wać widel­cem omlet, zasta­na­wia­jąc się, czy będzie w sta­nie zaak­cep­to­wać tę sytu­ację.

– Michał, ale ja… czuję, że to dla mnie coś wię­cej. Nie cho­dzi mi tylko o fizyczną bli­skość – wyznała, sta­ra­jąc się zna­leźć słowa, które wyrażą jej głę­bo­kie uczu­cia.

Michał spoj­rzał na nią z sza­cun­kiem i zro­zu­mie­niem.

– Nati, ja naprawdę cenię to, co mamy. Nie chcę tego psuć. Jeste­śmy dla sie­bie ważni, ale dekla­ra­cje, związki, to wszystko spra­wia, że czuję się skrę­po­wany. Ja już przez to prze­cho­dzi­łem i na razie nie chcę zaczy­nać po raz kolejny.

Nata­lia wes­tchnęła, odło­żyła wide­lec i spoj­rzała przez okno. Na chwilę zapa­trzyła się w dal, jakby pró­bu­jąc zro­zu­mieć wła­sne uczu­cia.

– Ale ja nie chcę być tylko twoją przy­ja­ciółką, Michał. Chcę wię­cej, marzę o rodzi­nie.

Michał pokle­pał ją deli­kat­nie po ręce.

– Rozu­miem, Nati. I sza­nuję twoje uczu­cia. Ale ja nie jestem gotowy na kolejny krok. Nie chcę związ­ków, które mogą nas ogra­ni­czyć.

Nata­lia spoj­rzała na niego ze smut­kiem, ale też zde­cy­do­wa­niem.

– Muszę to prze­my­śleć. Boję się, że mnie to nie wystar­czy.

Śnia­da­nie koń­czyli w ciszy, a w powie­trzu uno­siła się nie­wy­po­wie­dziana tęsk­nota. Oboje wie­dzieli, że muszą pod­jąć decy­zje, które wpłyną na ich przy­szłość. Czy zde­cy­dują się na wspólne życie, czy pozo­staną przy tym deli­kat­nym tańcu, który nazy­wali przy­jaź­nią, pozo­sta­wało jesz­cze do usta­le­nia.

Rozdział 3

– Są takie popie­przone dni, że wszystko się sypie. I jak czło­wiek myśli sobie, jest tak źle, że już gorzej być nie może, wtedy żyćko zaska­kuje i… jest jesz­cze gorzej. Tada­aam, to odkry­cia doko­na­łam – Kse­nia uśmiech­nęła się do sie­bie. Rano dostała okres, przy­szło do niej pismo z Urzędu Skar­bo­wego, ale nie chciała sobie psuć humoru, więc go nie otwo­rzyła. Gwiazda, którą malo­wała na pla­nie fil­mo­wym, była nie­za­do­wo­lona ze swo­jego maki­jażu. I powie­działa, że Kse­nia do niczego się nie nadaje. I mimo że Kse­nia wie­działa, że nadaje się do wielu rze­czy, zro­biło jej się przy­kro. Poza tym agen­cja pro­mo­cyjna zale­gała z płat­no­ściami. I…

– Kur­wa­aaa… – syk­nęła. Jakiś samo­chód wje­chał w kałużę i opry­skał ją wodą. Zatrzy­mał się tro­chę dalej i wysiadł z niego wysoki bru­net w sta­lo­wym płasz­czu.

– Naj­moc­niej panią prze­pra­szam – powie­dział niskim gło­sem.

Kse­nia spoj­rzała w dół, była nie tylko mokra, ale i ubło­cona.

– Kur­waaa… – powtó­rzyła ze zło­ścią Kse­nia. – Co pan sobie wyobraża?

– Hola, hola, paniu­siu… – zaczął, uno­sząc do góry ręce. – Prze­cież zro­bi­łem to nie­umyśl­nie.

– Prze­cież wiem, ale to nie zmie­nia faktu, że jestem wku­rzona.

– No tak, są takie dni, że wszystko zdaje się walić na nas, jakby świat sam z sie­bie posta­no­wił nas zasko­czyć – odpo­wie­dział męż­czy­zna z uśmie­chem. – Ale widzę, że już polała pani wodę na młyn tego ranka.

Kse­nia spoj­rzała na niego i gdyby nie była taka wście­kła, uto­nę­łaby w jego błę­kit­nym spoj­rze­niu.

– Panie… – szu­kała w gło­wie jego imie­nia, ale prze­cież jej się nie przed­sta­wił – Wodo­spad. To nie los się na mnie uwziął, a pan.

Męż­czy­zna, któ­rego Kse­nia ochrzciła mia­nem „Wodo­spad”, wes­tchnął.

– To zwy­kła nie­uwaga. Pro­szę uwie­rzyć, że nie mia­łem zamiaru oble­wać kogoś wodą na ulicy. Ale bar­dzo podoba mi się ta moja nowa ksywka. Brzmi, powie­dział­bym… dwu­znacz­nie.

Kse­nia prych­nęła.

– Może da się pani zapro­sić na kawę?

– Mam narze­czo­nego.

Wodo­spad pokrę­cił głową.

– A ja tylko zapra­szam panią na kawę. Poza tym… – zmie­rzył ją wzro­kiem od góry do dołu. – Raczej nie jest pani w moim typie…

– Dupek – sta­now­czo rzu­ciła Kse­nia, po czym ener­gicz­nie odwró­ciła się i ode­szła szyb­kim kro­kiem, kie­ru­jąc się w stronę Twi­sted.

Co za par­szywy dupek. Nie była w jego typie?! Serio?!!! I jak można coś takiego powie­dzieć kobie­cie…?

Kilka minut póź­niej Kse­nia prze­kro­czyła próg kawiarni i poczuła, jakby wpa­dła do kra­iny czer­wo­nej od ser­du­szek i peł­nej mało gustow­nych amor­ków. Wnę­trze kawiarni było już gotowe na walen­tynki, o czym świad­czyły także gir­landy z cze­ko­la­dek czy sto­jące na każ­dym sto­liku wazo­niki z czer­wo­nymi różami. Nawet ser­wetki miały kształt serc, a Michał wło­żył koszulkę w kolo­rze miło­ści.

Kse­nia sta­nęła przy barze.

– I jak? – Michał pokle­pał się po klatce pier­sio­wej.

– Kiczo­wato.

– Ale miło­śnie. Co dla cie­bie?

– Czarną kawę. Z odro­biną cyna­monu.

– Okej.

Chwilę póź­niej Michał wrę­czył jej kubek. Kse­nia odwró­ciła się zama­szy­ście i… wylała kawę na płaszcz jakie­goś faceta.

– No nie wie­rzę – syk­nęła zre­zy­gno­wana. – Prze­pra­szam pana naj­moc­niej.

Chwy­ciła ser­wetkę z kon­tu­aru i zaczęła nią wycie­rać płaszcz sto­ją­cego przed nią męż­czy­zny. Wyglą­dało to kurio­zal­nie, bo kawałki papie­ro­wej ser­wetki, zamiast usu­nąć kawową plamę, roz­pu­ściły się i przy­kle­iły do niej, two­rząc lepką czer­wono-czarną maź. Pełna poczu­cia winy Kse­nia unio­sła głowę i zoba­czyła… jego.

– Wodo­spad, nie wie­rzę.

– Kawoszka…

Zaczęli się śmiać.

– Prze­pra­szam, to nie było spe­cjal­nie.

– A już myśla­łem, że chcia­łaś mi oddać.

– Nie, no co ty.

– Emil jestem – wycią­gnął w jej stronę dłoń. Kse­nia przy­wi­tała się i przed­sta­wiła. – Napi­jesz się ze mną kawy?

– To ja przy­niosę do sto­lika – grzecz­nie wtrą­cił Michał, który ode­rwał wzrok od Kseni i Emila, żeby prze­nieść go na wielką mokrą plamę na pod­ło­dze.

Kse­nię gril­lo­wało poczu­cie winy.

– Daj mop, zmyję tę pod­łogę.

– Daj spo­kój – żach­nął się Michał. – Sia­daj­cie do sto­lika, a ja zro­bię wam kawę i posprzą­tam.

– Na pewno? – dopy­tała Kse­nia.

– Na pewno.

Kse­nia z Emi­lem zgod­nie skie­ro­wali kroki do sto­lika odda­lo­nego nieco od innych.

– Ładne imię, Kse­nia.

– Ide­alne dla kawoszki.

Wybuch­nęli śmie­chem.

– Też możesz nadać mi ksywkę.

– Nic mi nie przy­cho­dzi do głowy – prze­cze­sał dło­nią gęste włosy.

– Może… – Kse­nia uda­wała, że się zasta­na­wia.

– Tak?

– Kobieta nie w moim typie.

Wybuch­nął śmie­chem.

– Powie­dzia­łem tak, bo byłem wku­rzony.

– To tak jak ja teraz.

Oboje się zaśmiali.

– Czym się zaj­mu­jesz, Wodo­spa­dzie, oprócz tego, że chla­piesz wodą na nie­zna­jome?

– Jestem pilo­tem.

– Ooo… Takim zwy­czaj­nym?

– Nie­zwy­czaj­nym też mogę być. Pilo­tuję myśliwce.

Kse­nia zmru­żyła oczy i zapy­tała:

– Pilo­tu­jesz myśliwce? Naprawdę? To brzmi eks­cy­tu­jąco. Czyli jesteś woj­sko­wym?

– Tak, jestem pilo­tem Sił Powietrz­nych. Wiesz, błę­kitna armia i te rze­czy.

– To musi być nie­sa­mo­wite! Uwiel­biam adre­na­linę!

– To praca, która rze­czy­wi­ście dostar­cza mnó­stwa wra­żeń i adre­na­liny – odpo­wie­dział z uśmie­chem. – Coś nas jed­nak łączy – spoj­rzał jej w oczy, a ona poczuła, jak cie­pło roz­lewa się po jej wnę­trzu.

– Zawsze chcia­łam wie­dzieć, jak to jest z tymi prze­cią­że­niami…

– Pod­czas lotu myśliw­cem doświad­cza się prze­cią­żeń, które mogą kil­ku­krot­nie prze­kra­czać siłę gra­wi­ta­cji. To wyjąt­kowo męczące, ale na tym polega magia tej pracy. Całe ciało pra­cuje na peł­nych obro­tach, a adre­na­lina ska­cze na maksa.

– Czy to tak nie­bez­pieczne, jak myślę? – Kse­nia słu­chała, jakby ją zacza­ro­wano.

– Oczy­wi­ście, ryzyko wpi­sane jest w ten zawód, ale odpo­wied­nie szko­le­nie, które daje kon­trolę nad maszyną, oraz dys­cy­plina pozwa­lają je zmi­ni­ma­li­zo­wać. Lata­nie myśliw­cem to nie tylko praca, ale i pasja. To poczu­cie, że panu­jesz nad tak wielką i skom­pli­ko­waną maszyną, jest nie do opi­sa­nia – Michał pra­wie uniósł się na krze­śle, by Kse­nia lepiej zro­zu­miała buzu­jące w nim emo­cje.

A ona pomy­ślała, że różne rze­czy można powie­dzieć o tym czło­wieku, ale na pewno nie to, że jest nudny.

– Brzmi fascy­nu­jąco. Dla­czego wybra­łeś wła­śnie myśliwce?

– Jako dzie­ciak byłem na poka­zie samo­lo­tów woj­sko­wych. I tak mi zostało.

– Ja też kocham pręd­kość, choć nie odry­wam się od ziemi, by ją poczuć. Jestem moto­cy­klistką – wyznała Emi­lowi pewna efektu, jaki zawsze robiła ta wia­do­mość na męż­czy­znach.

– Ej, opo­wiedz – popro­sił, patrząc na nią coraz bar­dziej zain­try­go­wany.

Kse­nia była gotowa zanu­rzyć się w opo­wieść o swo­jej pasji, ale zer­k­nęła na wyświe­tlacz komórki i pode­rwała się jak opa­rzona.

– Już tak późno! Prze­pra­szam cię, muszę lecieć.

– Dokąd?

– Do pracy.

– Spo­tkamy się jesz­cze?

– Nie sądzę – posłała mu uśmiech, o któ­rym wie­działa, że topi serca.

– A gdy­bym tak…

– Co?

– Dał ci mój numer tele­fonu, na wypa­dek gdy­byś jed­nak miała ochotę napi­sać do mnie albo zadzwo­nić…? Zosta­wiam otwartą furtkę – popa­trzył jej pro­sto w oczy.

– A ja nie chcę przez tę furtkę przejść.

– Dla­czego? – uśmiech­nął się tak sze­roko, że w policz­kach poja­wiły się dołeczki.

– Bo wiem, jak to się może skoń­czyć.

– Ty zde­cy­du­jesz, czy chcesz otwo­rzyć tę bramkę sze­rzej, czy może ją zamknąć. Zapisz, co ci szko­dzi.

Kse­nia lekko wzru­szyła ramio­nami, a Emil podyk­to­wał jej swój numer tele­fonu.

***

Kiedy weszła do domu, Roberta nie było. Za to w rogu sypialni stał kosz ze sło­dy­czami i z przy­wią­za­nym do niego olbrzy­mim pękiem balo­nów. Oczy­wi­ście w kształ­cie serca. Ten chło­pak chyba zwa­rio­wał, nawet jesz­cze nie ma tych cho­ler­nych walen­ty­nek, a już mi się pla­stik po miesz­ka­niu wala. Wła­śnie zaczęła kom­bi­no­wać, jak się pozbyć tego całego szajsu, kiedy usły­szała, że Robert prze­kręca klucz w zamku. – Ser­duszko? Kse­niuś? Gdzie jesteś?

Do jej nastroju naj­bar­dziej paso­wa­łaby odpo­wiedź „w dupie”. Ale uzbro­iła się w swój uśmiech ratun­kowy (coś pomię­dzy uda­waną rado­ścią a szczerą wyjebką) i słod­kim gło­sem zawo­łała:

– W sypialni. Coś tu zna­la­złam. Nie wiesz cza­sem, jakie… eee… dobre duszki to tutaj pod­rzu­ciły?

– A, zna­la­złaś mój pre­zent? Pomy­śla­łem, że z walen­tyn­kami powinno być jak z Gwiazdką. I dla­tego od dziś do dnia świę­tego Walen­tego codzien­nie będzie na cie­bie cze­kała nie­spo­dzianka! Już bie­gnę wyca­ło­wać moją boską dziew­czynę, tylko umyję ręce.

Zza ściany dobiegł Kse­nię szum odkrę­ca­nej wody. A ona nagle poczuła, że kom­plet­nie nie ma siły. Osu­nęła się na łóżko i scho­wała twarz w dło­niach. Za nic nie pozwo­li­łaby, żeby Robert teraz spoj­rzał jej w oczy. To, co by z nich wyczy­tał, z pew­no­ścią nie wpi­sy­wa­łoby się w wyobra­że­nia o spra­wia­niu uko­cha­nej prze­mi­łej nie­spo­dzianki. Tak, miliony dziew­czyn zabi­łyby, żeby mieć koło sie­bie takiego faceta jak on. Ale Kse­nia czuła, że zaraz zwy­mio­tuje od tej całej sło­dy­czy. Mimo że nie spró­bo­wała jesz­cze żad­nej z cze­ka­ją­cych na nią cze­ko­la­dek.

Rozdział 4

Blanka stała oparta o ścianę i o niczym tak bar­dzo nie marzyła jak o tym, by uciec z tego spędu gwiaz­de­czek i cele­bry­tek.

Po pierw­sze, nie miała humoru, ponie­waż pokłó­ciła się z Ada­mem. Po dru­gie, czuła, że łapie ją prze­zię­bie­nie. A po trze­cie, była ostat­nią osobą, która mogłaby powie­dzieć, że dobrze jej we wła­snej skó­rze. Na bro­dzie wykwitł jej pryszcz wiel­ko­ści wul­kanu, obec­nie zama­sko­wany pod kop­cem z korek­tora. Włosy spry­skała obfi­cie suchym szam­po­nem, żeby jakoś wyglą­dały, bo były tak przy­klap­nięte, jakby dopiero co zdjęła z głowy kask nar­ciar­ski. Teraz obra­cała ner­wowo kie­li­szek w dłoni, obie­cu­jąc sobie, że wyj­dzie stąd naj­da­lej za kil­ka­na­ście minut. I wróci pro­sto do domu.

– Cześć – usły­szała nad uchem. Głos zna­lazł się sta­now­czo zbyt bli­sko niej. Wła­ści­wie jego wła­ści­ciel poważ­nie naru­szył jej strefę kom­fortu. Zaczyna się, pomy­ślała. Są tacy męż­czyźni, któ­rzy sądzą, że jeśli kobieta stoi sama, to na pewno brak jej towa­rzy­stwa.

– Cześć – odpo­wie­działa jed­nak. – Jestem… – Blanka odwró­ciła wzrok w stronę męż­czy­zny. Wyso­kiego blon­dyna. Dość przy­stoj­nego. Wie­działa, kim jest. Jego zespół ostat­nio wylan­so­wał hit, który znany był nie tylko w Pol­sce, ale i za gra­nicą.

– Wiem, kim jesteś. Nicho­las.

– Tak – uśmiech­nął się sze­roko, uka­zu­jąc dosko­nale równe i białe zęby. Na pewno efekt bar­dzo kosz­tow­nych i okrop­nie cza­so­chłon­nych wizyt u den­ty­sty. – A ty?

– Blanka.

– Cześć, Blanka. Wyglą­dasz na znu­dzoną.

– Bo jestem. Ale ty aku­rat zapewne wiesz, że na nie­któ­rych spę­dach się bywa.

– Tak, wiem – uśmiech­nął się. – Też jestem tutaj za karę. Może się przej­dziemy? – zapy­tał.

– Może kiedy indziej – Blanka odsta­wiła kie­li­szek z nie­do­pi­tym pro­secco na tacę, którą usłuż­nie pod­su­nął jej kel­ner.

– Trzy­mam cię za słowo – powie­dział Nicho­las.

Już miała odejść, ale nie­ocze­ki­wa­nie znów przed nim sta­nęła.

W jego oczach coś bły­snęło. Jakby nadzieja?

Blanka nie zamie­rzała jej roz­nie­cać.

– Prze­pra­szam, czy mógł­byś mi zamó­wić Bolta?

– Słu­cham?

– Nie mam apli­ka­cji. No… nie korzy­stam. Nie umiem – zaczęła się tłu­ma­czyć, choć w sumie nie bar­dzo wie­działa czemu.

– Może po pro­stu ja cię odwiozę?

– Żad­nego odwo­że­nia.

– Rozu­miem – Nicho­las pod­niósł do góry ręce w obron­nym geście. – Po pro­stu chcia­łem być miły.

– A ja po pro­stu chcę, byś zamó­wił mi Bolta.

I nie­ocze­ki­wa­nie wybuch­nęli śmie­chem.

***

Wszystko, czego chciała, to spo­koj­nie wró­cić do domu, zapo­mnieć o kłótni z Ada­mem, o napię­ciu przed­mie­siącz­ko­wym, o prysz­czu na bro­dzie.

Gdy tylko wyszła z lokalu, zimowy wiatr ude­rzył ją w twarz, przy­po­mi­na­jąc, że choćby nie wia­domo jak szybko ucie­kać, pro­blemy i tak cię dogo­nią. Czuła się znu­żona, zmę­czona fizycz­nie i wyczer­pana emo­cjo­nal­nie.

Sie­dząc w aucie, poczuła ulgę. W końcu mogła się zre­lak­so­wać i po pro­stu w ciszy podró­żo­wać. Tym­cza­sem kie­rowca posta­no­wił zacząć roz­mowę:

– Tak sama? Po nocy? – był wąsaty i nie­młody, spod czapki ster­czały siwe włosy.

– Tak – odpo­wie­działa krótko Blanka.

– A to tak nie przy­stoi panience – podzie­lił się z Blanką reflek­sją w stylu retro. Widziała, jak zerka przy tym w lusterko.

– Wie pan co, naprawdę kobie­cie wiele rze­czy przy­stoi. To face­tom nie przy­stoi cza­sami drą­żyć temat i mówić głu­poty – powie­działa ostro. Nie miała nastroju na głu­pie gadki szmatki.

Potrze­bo­wała tro­chę czasu dla sie­bie, musiała poukła­dać myśli.

W domu cze­kały na nią cisza i spo­kój. Zdjęła płaszcz, buty na obca­sie zsu­nęła z ulgą z nóg. A potem zamarła – na sto­liku w kuchni paliła się mała świeczka.

– Adam? – zawo­łała cicho.

W odpo­wie­dzi usły­szała muzykę, którą uwiel­biali oboje. W salo­nie stał Adam. Uśmie­chał się, w ręku trzy­mał butelkę ich ulu­bio­nego wina i dwa kie­liszki.

– Prze­pra­szam za kłót­nię – powie­dział, zbli­ża­jąc się do niej tak, że widziała jego tęczówki. – Chcia­łem, żeby­śmy mogli spę­dzić tro­chę czasu razem. Tylko ty i ja.

Blanka spoj­rzała na niego i poczuła, jak całe napię­cie opusz­cza jej ciało. Może cza­sami ucieczka nie jest roz­wią­za­niem, a wręcz prze­ciw­nie – warto sta­wiać czoła pro­ble­mom i razem poko­ny­wać prze­szkody. I choć nie wszystko było ide­alne, to w tej chwili w jej przy­tul­nym miesz­ka­niu miłość zda­wała się być tym, co naprawdę liczyło się naj­bar­dziej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki