Kłopoty pani Doroty - Tadeusz Borowski - ebook

Kłopoty pani Doroty ebook

Borowski Tadeusz

0,0

Opis

Kłopoty pani Doroty Tadeusza Borowskiego pierwszy raz drukiem ukazały się w 1950 r. na łamach tygodnika „Wyzwolenie”, a później weszły w skład tomu Czerwony maj.

Jak wskazuje już sama data powstania dzieła, Kłopoty osadzone są w powojennej, socjalistycznej rzeczywistości. Akcja utworu rozgrywa się w mieście B., w którym to pan Stasinek — partner tytułowej pani Doroty — pełni funkcję prezesa Związku Zawodowego Samorządowców, niedostatecznie dobrze sprawując swoje obowiązki i zdecydowanie nadużywając swoich praw. Jego postawa zaczyna budzić coraz większe oburzenie otoczenia, co doprowadza Stasinka na salę sądową.

Sprawę Stasinka i Doroty czytelnicy poznają z perspektywy dziennikarza, przygotowującego reportaż z procesu sądowego. Stąd bierze się — co zarzucano Borowskiemu — subiektywizm, dość powierzchowne i stronnicze podejście do tematu, a także kreacja czarno-białych, marionetkowych postaci.

Tymczasem marionetkowi bohaterowie, podlegli większej machinie świata, to jedna z cech stylu Borowskiego, znana już z jego wcześniejszych utworów, takich jak chociażby opowiadania ze zbioru Kamienny świat. Z wspomnianym tomem opowiadań łączy Kłopoty jeszcze jedno — obecność zdystansowanego, ironicznego narratora. W omawianym utworze ujawnia się to poprzez nadużywanie przez niego zdrobnień, kiedy mówi o opisywanych przez siebie bohaterach i ich działaniach. Pan Stasinek to „urzędniczek” ze „stosuneczkami” dorabiający się „handelkiem”, którego stać na lepsze „mebelki”, a zaczynał oczywiście w czasie wojny w „Warszawce”.

Oczywiście poglądy polityczne autora odcisnęły się na treści Kłopotów pani Doroty, co widać choćby w takiej wzmiance: „a znad głów prezydium spoglądał na salę mądry, uśmiechnięty jakby z ironią — wielki Lenin”. Jeśli jednak zdobyć się na dystans i szerszy namysł, to w sumie wszystko jedno, kto z portretu spogląda: może być to marszałek X czy prezydent Y, gorzej, że od dziesiątków lat widzi on tę samą skłonność do prywaty, do wykorzystywania stanowisk i władzy dla własnych, małych interesów, osobistej wygody i zaspokojenia próżności. Praca dla ogółu społeczeństwa wydaje się niezmiennie śmiesznym, jałowym sloganem.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Tadeusz Borowski
Kłopoty pani Doroty
Epoka: Współczesność Rodzaj: Epika Gatunek: Opowiadanie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 63

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tadeusz Borowski

Kłopoty pani Doroty

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

Kłopoty pani Doroty

Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!

Czternaście koni

Pani Dorota weszła prędko do pokoju, starannie zamknęła za sobą drzwi, aby nie wiało z korytarza, odgięła poły obfitego futra, aby się nie wytarło, usiadła na taborecie, nakładając na taboret suknię jak klosz, aby się nie pogniotła, położyła na kolanach kwiaty i odsunąwszy niecierpliwym ruchem woalkę z twarzy, rozpłakała się bardzo żałośnie.

— Ależ, droga pani Doroto, na miłość najlepszego Pana Boga, nie trzeba tak zaraz rozpaczać! — powiedziałem uprzejmie i pocieszywszy ją, przymknąłem służbowe radio, które w niedzielny jesienny poranek nadawało z Katowic pieśni rewolucyjne śpiewane przez górników:

Nadejdzie jednak dzień zapłaty, 
Sędziami wówczas będziem my! 1

— Oczywiście, nie zaprzeczam, sprawa pana Stasinka jest mocno zawiła, to każde dziecko wie — ciągnąłem słodko, siadając na tapczanie naprzeciw pani Doroty — i wiele czynników przypadkowych, a nawet koniecznych złożyło się na to, że pan Stasinek wpadł w takie tarapaty, zresztą, przyzna pani, nie bez swojej winy, ale to przecież jeszcze nic straconego!

— Wszystko stracone — powiedziała bezradnie pani Dorota, podnosząc na mnie jasne, niebieskie, dziecięce oczy, pod którymi wisiały obrzękłe, trupie torby, wilgotne od łez i sine od niewyspania, po czym krzyknęła z rozpaczą:

— Konie! Ach, te konie! Czy pan może to pojąć?! Czternaście koni!

— Takie dobre jak każde inne, tyle, że żywy inwentarz — odparłem obojętnie.

Przyzwyczaiłem się, że przy panu Stasinku wyłaziły coraz to inne przedmioty: a to kawa, a to spalony folwark, a to fuzja, a to buraki w chwastach, a to pieniądze. Mogło być auto ze szmatą na numerze, mogą być i konie. Spytałem dyplomatycznie:

— Ciekawym, czy siostra pana Stasiuka też będzie działała? Zadziała czy nie? Jak pani sądzi?

Siostra pana Stasinka, niejaka Ciepko — to osobny wybój na polskiej drodze do socjalizmu. Miała na Brackiej sklep z zabawkami i paszteciarnię koło Dworca Głównego. Obie firmy prosperowały wyśmienicie. Jedna łechtała uczucie matki, druga — żołądki starszych panów.

Mąż pani Ciepko, były kupiec budowlany z Towarowej, dzierżył stanowisko prezesa spółdzielni mieszkaniowej w kamienicy, w której wydzierżawiłem jednopokojową kawalerkę. Kamienica, wzniesiona spółdzielczo przed wojną przez lokatorów, wypaliła się częściowo w powstaniu. Ale dawni lokatorzy (o ile, rozumie się, przeżyli) nie stracili praw do zniszczonych pomieszczeń. Nie mając kapitału na remont, wynajmowali gruzy za słoną cenę. Zapłaciwszy w na pół legalnej transakcji trzysta tysięcy złotych na łapę za pokoik z łazienką w rogu, zdobyłem prawo dzierżawy legowiska na osiem lat od nieznanej mi bliżej Elżbiety Balskiej, zamieszkałej w Radomiu. Po tych ośmiu latach pani Balska obiecuje sobie sprowadzić się na gotowe mieszkanko. Zimno mi się robi, gdy o niej pomyślę.

Roboty remontowe prowadził w naszej spółdzielni oczywiście sam pan Ciepko. Własnoręcznie kreślił plany, zamawiał instalatorów, hydraulików i elektryków; dawał także stolarzy, jeśli bogatszy lokator życzył sobie szafy w ścianie lub dodatkowego kontaktu przy biurku.

Tak się dziwnie ułożyło, że w kawalerkach zamieszkali przeważnie inteligenci: inżynierowie, urzędnicy, lekarze z Ubezpieczalni, a w większych mieszkaniach (trzy- i czteropokojowych) rozłożyli się właściciele sklepów, bogaci mecenasi i grubsi dyrektorzy grubszych, „spółdzielczych” przedsiębiorstw. Zarządzali spółdzielnią i statut wymyślili chytry. Płać od łebka, a nie od pokojów. Wszystko jedno: czy zajmujesz izbę, czy rozpierasz się w salonach. Więc podnajemcy podnieśli gwałt. Krzyczałem najgłośniej, uważając, że trzysta tysięcy wystarczy. Zapożyczyłem się na mieszkanie w wydawnictwach i w ZAIKS-ie2 i nie miałem ochoty dorzynać się do reszty.

Po zebraniu podeszła do mnie pani Ciepko, która dowiedziawszy się, że jestem dziennikarzem, a nawet, że piszę książki, postanowiła mi wytłumaczyć tajniki administracji. Od niej też dowiedziałem się o panu Stasinku: „Może by pan pomógł interweniować w takiej a takiej sprawie?” „W jaki sposób, szanowna pani?” „Na pewno zna pan naczelnego prokuratora!” „Nie, niestety, nie znam.” „Pisze pan i pan nie zna? To co pan pisze?” „Takie prawdziwe historie.” „To może pan tę historię opisze? Dorotka panu wszystko opowie. Jak się ludzie dowiedzą, na pewno pomogą. To przecież taki porządny człowiek! Opisze pan?” „Dobrze, opiszę” — odpowiedziałem i oto spełniam obietnicę.

— Więc jakże z tą Ciepko? Zadziała?

— Pani Ciepko obiecała, że wynajmie najlepszego adwokata — powiedziała pani Dorota. — Będziemy obie na rozprawie w B.

— Byłem tam parę razy tego lata. Za parę dni znowu się tam wybiorę — powiedziałem. — Interesują mnie Państwowe Nieruchomości Ziemskie3. Zagadnienie sabotażu. Powłóczę się trochę po okolicy, pogadam z ludźmi. Taki mały urlopik.

— Tak, tak, dziwny jest ten świat — westchnęła ciężko pani Dorota — jednemu urlop, a drugiemu... Wstąpi pan do nas? Będziemy w hotelu, mieszkanie opieczętowano.

— Naturalnie, że wstąpię! Postaram się wszystko zobaczyć!

— Niechże się pan rozejrzy. Na pewno zna pan prokuratora Zabiegę.

— Robiło się kiedyś reportaż z fabryki włókienniczej w B. i trochę znam miasto — odparłem wymijająco.

— A natknął się pan na niejaką Józefkową z Komitetu Wojewódzkiego PPR4? To żmija! To ona z tymi Pokrzywkami...

— Byłem z nią raz na folwarku Pokrzywki jeszcze nawiosnę. Straszne rzeczy tam się działy. Maszyny na deszczu, pola niezorane, a mieszkania ludzi! Ech, pani Doroto! Trzeba tam samemu pomieszkać!

— Ale po co oni mówią, że to wina pana Stasinka. Wszystko Stasinek i Stasinek.

— Ale konie z Pokrzywek sprzedał, prawda?

Pani Dorota milczała, z lekka urażona. Pomilczawszy chwilę, rozwinęła z papieru białe goździki i wetknęła je we flakon na półce z książkami.

— Tu im będzie lepiej niż w kwiaciarni. Zapomniałam panu powinszować, a przecież wczoraj były pana imieniny. Właściwie po to przyszłam, a zanudzam pana swoimi sprawami. Ale nie wie pan, jak to człowiek w zmartwieniu? — uśmiechnęła się filuternie.

— No, tak, pani Doroto — powiedziałem, przerywając krótkie milczenie, które zapadło znowu po podziękowaniach. — Ale, jak pani myśli, co to będzie z tymi końmi? Co właściwie pozostaje panu Stasinkowi?

— Śmierć — odpowiedziała pani Dorota i znów zapłakała bardzo żałośnie.

Podoba Ci się to, co robimy? Jesteśmy organizacją pożytku publicznego. Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/

Biedna pani Dorota

Biedna pani Dorota! Świat zwalił się na nią z hukiem jak wodospad, nastała martwa ciemność jak w zasypanym schronie. Można było jęczeć, błagać i rozpaczać — ludzie byli głusi jak więzienie.

Zanim się wydarzyło to nieszczęście z panem Stasinkiem, pani Dorota żyła w spokoju i zapomnieniu od ludzi. Czasu wojny pan Stasinek, naówczas skromny urzędniczek warszawski dorabiający handelkiem, daleki jej kuzyn zresztą, którego przed wojną omijała z daleka, uratował jej życie, wyciągnąwszy ją przez wiadome stosuneczki z warszawskiego Pawiaka, gdzie usiadła z łapanki ulicznej. Za to przywiązała się do niego bardzo serdecznie i odwzajemniła mu wieloletnią tajoną miłość.

W powstaniu pan Stasinek stracił mieszkanie i mebelki, ale ocalił trochę uhandlowanego złota, wykupił się wraz z panią Dorotą z Pruszkowa, przycupnął na wsi podstołecznej, a kiedy wojna się skończyła, zostawił pani Dorocie parę złotych na przeżycie, a sam kropnął się na Ziemie Odzyskane5