Krytyka Polityczna nr 39. Nierówności - Opracowanie zbiorowe - ebook

Krytyka Polityczna nr 39. Nierówności ebook

Opracowanie zbiorowe

3,8
17,47 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Napisany przez trzydziestoparoletniego francuskiego ekonomistę Thomasa Piketty’ego Kapitał w XXI wieku zrobił w 2014 roku prawdziwą furorę. Jak to się stało, że ilustrowana wieloma tabelami i wykresami książka ekonomiczna poświęcona nierównościom trafiła na listy bestsellerów, a jej autor podróżuje po Stanach Zjednoczonych w aurze gwiazdy rocka? Czekając na polską premierę tego dzieła, prezentujemy jego fragment, przyglądamy się burzliwej dyskusji, którą wzbudziła książka Piketty’ego na świecie, i zastanawiamy się, na ile jego diagnozy i recepty przystają do polskiej rzeczywistości. Wśród autorów m.in. J.K. Galbraith, Krzysztof Jasiecki, Adam Ostolski, Robert Wade, Rafał Woś. Oprócz głównego tematu o wizję Europy po kryzysie spierają się u nas Wolfgang Streeck i Jürgen Habermas, Zuzanna Radzik pisze o kapłaństwie kobiet, Weronika Chańska o polskiej debacie na tematy bioetyczne, Brian Massumi zastanawia się nad tym, co zostało nam z 11 września, a Artur Żmijewski przygotowuje młodych ludzi do życia w Polsce. Jak zwykle zapraszamy też na kolejny odcinek dziennika Cezarego Michalskiego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 445

Oceny
3,8 (5 ocen)
1
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



REDAKCJA Yael Bartana (redaktorka artystyczna), Magdalena Błędowska, Kinga Dunin, Maciej Gdula, Maciej Kropiwnicki, Julian Kutyła (wicenaczelny), Jakub Majmurek, Sławomir Sierakowski (redaktor naczelny), Michał Sutowski, Artur Żmijewski (redaktor artystyczny)

ZESPÓŁ Agata Araszkiewicz, Michał Bilewicz, Katarzyna Błahuta, Zygmunt Borawski, Michał Borucki, Jakub Bożek, Marcin Chałupka, Vendula Czabak, Anna Delick (Sztokholm), Paweł Demirski, Agata Diduszko-Zyglewska, Karol Domański, Jakub Dymek, Cveta Dymitrova, Joanna Erbel, Katarzyna Fidos, Bartosz Frąckowiak, Maciej Gdula, Dorota Głażewska, Sylwia Goławska, Katarzyna Górna, Agnieszka Graff, Agnieszka Grzybek, Clara Ianni, Izabela Jasińska, Adam Jelonek, Marcin Kaliński, Jaś Kapela, Tomasz Kitliński, Maria Klaman, Karolina Krasuska, Małgorzata Kowalska, Pat Kulka, Łukasz Kuźma, Adam Leszczyński, Jarosław Lipszyc, Sebastian Liszka, Małgorzata Łukomska, Magda Majewska, Adam Mazur, Dorota Mieszek, Kuba Mikurda, Bartłomiej Modzelewski, Paweł Mościcki, Witold Mrozek, Maciej Nowak, Dorota Olko, Adam Ostolski, Joanna Ostrowska, Janusz Ostrowski, Paweł Pieniążek, Konrad Pustoła, Magda Raczyńska, Joanna Rajkowska, Przemysław Sadura, Michał Schmidt, Jan Smoleński, Andreas Stadler, Tomasz Stawiszyński, Beata Stępień, Kinga Stańczuk, Agnieszka Sterne, Igor Stokfiszewski, Monika Strzępka, Jakub Szafrański, Agata Szczęśniak, Kazimiera Szczuka, Barbara Szelewa, Jakub Szestowicki, Eliza Szybowicz, Magdalena Środa, Olga Tokarczuk, Krzysztof Tomasik, Justyna Turkowska, Karolina Walęcik, Patryk Walaszkowski, Błażej Warkocki, Agnieszka Wiśniewska, Katarzyna Wojciechowska, Joanna Wowrzeczka, Dominika Wróblewska, Wawrzyniec Zakrzewski, Agnieszka Ziółkowska, Wojtek Zrałek-Kossakowski

KOORDYNATORKA KLUBÓW KRYTYKI POLITYCZNEJ Agnieszka Wiśniewska

LOKALNI KOORDYNATORZY KLUBÓW KP: BIAŁYSTOK: Łukasz Kuźma, BERLIN: Marta Madej, Taina Mansani, BYTOM: Stanisław Ruksza, CIESZYN: Joanna Wowrzeczka, CZĘSTOCHOWA: Marta Frej, Tomasz Kosiński, GNIEZNO: Paweł Bartkowiak, Kamila Kasprzak, JELENIA GÓRA: Wojciech Wojciechowski, KALISZ: Mikołaj Pancewicz, KIJÓW: Oleksij Radynski, Vasyl Czerepanyn, KOSZALIN: Magda Młynarczyk, KRAKÓW: Weronika Śmigielska, Krzysztof Juruś, LUBLIN: Rafał Czekaj, Agnieszka Ziętek, ŁÓDŹ: Martyna Dominiak, OPOLE: Szymon Pytlik, OSTROWIEC ŚWIĘTOKRZYSKI: Monika Pastuszko, SZYDŁOWIEC: Inga Pytka-Sobutka, TORUŃ: Monika Szlosek, TRÓJMIASTO: Maria Klaman, WROCŁAW: Dawid Krawczyk

POMYSŁ NUMERUMichał Sutowski, Ula Lukierska

KOREKTAUrszula Roman

OKŁADKA Katarzyna Błahuta

LAYOUT na podstawie projektu Mario Lombardo – Katarzyna Błahuta

SKŁAD I ŁAMANIE Le Że

WYDAWCA Wydawnictwo Krytyki Politycznej / Stowarzyszenie im. Stanisława Brzozowskiego

ZARZĄD STOWARZYSZENIA Sławomir Sierakowski (prezes), Michał Borucki,

Dorota Głażewska (dyrektor finansowy), Maciej Kropiwnicki

ADRES Krytyka Polityczna, ul. Foksal 16, p. II, 00–372 Warszawa, tel. (+ 48 22) 505 66 90,

[email protected]

Wydawanie pisma „Krytyka Polityczna”

dofinansowane jest ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Supported by grant from the Open Society Foundations.

Drodzy Czytelnicy!

Zachęcamy do wsparcia naszych działań, z góry dziękujemy za pomoc! Darowizny można przekazać, dokonując dobrowolnych wpłat na konto: Stowarzyszenie im. Stanisława Brzozowskiego, Bank DnB NORD Polska S.A. IIIO/Warszawa 92 1370 1037 0000 1701 4446 9300. Tytuł przelewu powinien brzmieć: „Darowizna na rzecz Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego”. Informujemy, że nie prowadzimy prenumeraty redakcyjnej.

www.krytykapolityczna.pl www.dziennikopinii.pl

KSIĘGA MŁODYCH

KSIĘGA MŁODYCH Artur Żmijewski

W Częstochowie, mieście Maryi, odbyły się warsztaty malarskie. Tematem był Krzyż – odpowiedzią wielość krzyżowych konfiguracji. Zadaniem edukacji jest przygotować młodych ludzi do życia w Polsce, a przecież nie umkną krzyżowi – niech się zawczasu oswajają z jego wszechobecnością. Parafrazując Adama Mickiewicza:

Ojcze Polaku! gdy u córy twojej

W źrenicach błyszczy genijuszu

świetność,

Jeśli jej patrzy z czoła dziecinnego

Pradawnych Polek duma i szlachetność;

Jeśli rzuciwszy rówienniczek grono

Do babki bieży, co jej dumy pieje,

Jeżeli słucha z głową pochyloną,

Gdy sufrażystek powiadają dzieje:

Ojcze Polaku! źle się córa bawi!

Klęknij przed Matki Boleśnej obrazem

I na miecz patrzaj, co Jej serce krwawi:

Takim wróg piersi twe przeszyje razem!

Bo choć w pokoju zakwitnie świat cały,

Choć się sprzymierzą rządy, ludy, zdania,

Córa wyzwana do boju bez chwały

I do męczeństwa... bez

zmartwychpowstania.

Każże jej wcześnie w jaskinią samotną

Iść na dumanie... zalegać rohoże,

Oddychać parą zgniłą i wilgotną

I z jadowitym gadem dzielić łoże.

Tam się nauczy pod ziemię kryć

z gniewem

I być jak otchłań w myśli niedościgła;

Mową truć z cicha, jak zgniłym

wyziewem,

Postać mieć skromną jak żmija wystygła.

BURZA NAD KAPITAŁEM

Kapitał i polityka Michał Sutowski

Idee ponoć mają konsekwencje. John Maynard Keynes mawiał, że większość decydentów politycznych to „niewolnicy teorii jakiegoś dawno zmarłego ekonomisty”. Jego samego za życia słuchano w radiu, czytano jego artykuły, a salonowi bywalcy z okolic londyńskiej Bloomsbury powtarzali jego bon moty i anegdoty – z politykami nie poszło mu już jednak tak łatwo. Elity Europy niespecjalnie przejęły się krytyką antyniemieckich reparacji – wody na młyn pruskich i wszelkich innych nacjonalizmów; brytyjski Skarb latami leczył się ze ślepej wiary w standard złota, fundując tym samym krajowi dekadę stagnacji; Franklin Delano Roosevelt postanowił w 1937 roku zrównoważyć amerykański budżet, cofając postępy Nowego Ładu o dobrych parę lat; w Bretton Woods nie wprowadzono systemu równowagi bilansów płatniczych w imię interesów USA – nowego hegemona kapitalizmu. Po latach „wychodziło na jego”, ale zmarły przedwcześnie autor Ogólnej teorii zatrudnienia, procentu i pieniądza nie doczekał zwycięstwa własnych idei (zostawmy na inną okazję rozważania na ile wypaczonych przez establishmentowych epigonów).

Czy Thomas Piketty ma na to szanse? Ekonomiczną gwiazdą rocka już został: napisał wielkie tomiszcze, którego wstyd nie mieć na półce (jego Kapitał w XXI wieku – na wiosnę po polsku – pobił rekord najbardziej nieczytanego bestsellera księgarni Amazon); na jego wykłady ludzie walą tysiącami, a popularny komik Stephen Colbert sprzedawał nawet koszulki z wzorem najważniejszej idei książki – że mianowicie r jest większe od g (co ta ekonomiczna formuła znaczy, dowiecie się Państwo z lektury tego numeru „Krytyki Politycznej”). Napisano dziesiątki laurek i tyleż polemik; nobliści pisali o „najważniejszej książce dekady”, a republikańska prawica o nawrocie komunistycznego widma, które bogatych wyśle na szafot.

Inaczej niż Keynes Piketty nie stworzył (jeszcze?) żadnej wielkiej ani tym bardziej nowej teorii – jego Kapitał w XXI wieku bazuje na dość tradycyjnym, neoklasycznym modelu ekonomicznym. Inaczej niż Marks nie planuje też obalenia systemu, lecz jego korektę, względnie plan uratowania kapitalizmu przed nim samym; co więcej, nie jest całkowicie przekonany, czy aby duch dziejów z pewnością jemu i jego zwolennikom sprzyja. Bliżej mu chyba do Karla Polanyiego – podobnie jak autor Wielkiej transformacji Piketty oferuje nam błyskotliwą, ale i popartą solidnymi badaniami formułę opisu świata; kosztem pewnych uproszczeń i generalizacji (podobnie jak „podwójny ruch” Polanyiego, dychotomia wzrostu i zwrotów z kapitału u Piketty’ego nie wyczerpuje opisu realnych procesów dziejowych) sugestywnie oddaje istotę kluczowego konfliktu współczesności. Podobny jest również historyczny moment – od czasu kryzysu finansowego na Wall Street zasypywani jesteśmy analogiami: a to do schyłku belle époque, a to do krachu z 1929 roku, wreszcie do klęski nieudanej demokracji Weimaru. To sprawa drugorzędna, ile w tych porównaniach intelektualnej precyzji, a ile efekciarstwa – trudno zaprzeczyć, że początek XXI wieku to okres jakiegoś interregnum, przejścia z jednej do drugiej fazy kapitalizmu, naznaczonej chaosem teoretycznym, ale i wielkimi turbulencjami społecznymi.

Kluczowy w tym wszystkim – choć nie zawsze wyraźnie przez Piketty’ego wypowiedziany – jest  p o l i t y c z n y  charakter wielkich procesów i tendencji. Tak jak standard złota czy utowarowienie pracy, pieniądza i ziemi – u Polanyiego – nie były emanacją praw przyrody, lecz wyrazem dążeń politycznych układu interesów sprzężonych z ideologią, tak też tendencja wzrastania nierówności wraz z rozwojem kapitalizmu (za wyjątkiem „anomalii” lat 1910–1970) to mechanizm potężny, niezwykle trudny do odwrócenia i związany z całym szeregiem czynników – ale jednak współokreślany  d e c y z j a m i   p o l i t y c z n y m i. 

Krytykując słynną krzywą Kuznetsa, wedle której wzrost nierówności miał trwać tylko do pewnego momentu rozwoju kapitalizmu, po nim zaś społeczeństwa miały się stawać na powrót bardziej egalitarne, Piketty nie odkrywa bynajmniej jakiegoś nowego „prawa”; wskazuje tylko generalną tendencję. Czy uda się ją odwrócić? Autor Kapitału… wskazuje na konieczne do tego instrumenty – z globalnym, progresywnym podatkiem majątkowym na czele. Zaraz jednak zastrzega, że w skali globalnej pomysł to utopijny. A może chociaż na poziomie Unii Europejskiej…?

Redystrybucja wielkich majątków to tylko jedna z propozycji – inne rozważają życzliwi krytycy i polemiści Piketty’ego, których eseje tu zamieszczamy. Może trzeba sięgnąć głębiej – do instytucji rynku pracy, zarządzania korporacyjnego, regulacji świata finansów? A może w ogóle inaczej niż francuski ekonomista – zakwestionować dominujące teorie wartości, sięgając do klasyków z nurtu wiernego Keynesowi i jego uczniom?

To nie są dylematy akademickie – nie tylko dlatego, że Piketty pisze przede wszystkim dla ludzi, a nie dla ekonomistów. Kapitał w XXI wieku wywołał debatę zdaniem niektórych porównywalną z tą, jaką zainspirował wolnorynkowy guru Milton Friedman ze swym Wolnym wyborem przeszło czterdzieści lat temu. Nie bez powodu – wielka książka o nierównościach dotyka bowiem rzeczywistych i uzasadnionych lęków naszych społeczeństw. Obaw o los naszego świata i naszej demokracji – bo przecież, jak wskazuje inny nasz autor, Wolfgang Streeck, żadna debata o współczesnej demokracji nie ma sensu, jeśli najpierw nie zrozumiemy współczesnego kapitalizmu.

KRÓTKA HISTORIA NIERÓWNOŚCI Thomas Piketty

przełożył Andrzej Bilik

© Éditions du Seuil, 2013 fragment wstępu do książki Kapitał w XXI wieku, która wkrótce ukaże się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Tytuł pochodzi od redakcji

„Zróżnicowania społeczne mogą być oparte wyłącznie na pożytku powszechnym”.

Artykuł pierwszy. Deklaracja praw człowieka i obywatela. 1789.

Podział bogactw jest jednym z najżywszych i najbardziej dyskutowanych dziś problemów. Co jednak wiemy naprawdę o jego ewolucji na dłuższą metę? Czy dynamika akumulacji kapitału prywatnego prowadzi nieuchronnie do coraz większej koncentracji bogactw i władzy w kilku rękach, jak sądził Marks w XIX wieku? A może równoważące się siły wzrostu, konkurencji i postępu technicznego prowadzą spontanicznie do redukcji nierówności i harmonijnej stabilizacji w zaawansowanych fazach rozwoju, jak myślał Kuznets w wieku XX? Co tak naprawdę wiemy o ewolucji podziału dochodów i majątków od XVIII wieku i jakie lekcje można z tego wyciągnąć dla XXI wieku?

Na te właśnie pytania będę usiłował odpowiedzieć w niniejszej książce. Powiedzmy od razu: odpowiedzi te są niepełne i niedoskonałe. Ale opierają się na danych historycznych i porównawczych dużo pełniejszych niż we wszystkich wcześniejszych pracach. Dane te rozciągają się na trzy stulecia i ponad dwadzieścia krajów i ujęte zostały w nowych ramach teoretycznych, pozwalających lepiej rozumieć występujące tendencje i mechanizmy. Nowoczesny wzrost i upowszechnienie wiedzy pozwoliły uniknąć marksowskiej apokalipsy, ale nie zmieniły podstawowych struktur kapitału i nierówności – a w każdym razie nie na tyle, jak można to było sobie wyobrażać w optymistycznych dekadach po II wojnie światowej. Kiedy stopa rentowności kapitału przewyższa w sposób trwały stopę wzrostu produkcji i dochodu, jak działo się to do XIX wieku i może niestety stać się normą w wieku XXI, kapitalizm automatycznie tworzy nierówności arbitralne i nieznośne, stawiając pod znakiem zapytania wartości merytokratyczne, na jakich opierają się nasze demokratyczne społeczeństwa. Istnieją wszakże środki po temu, by demokracja i interes ogółu doprowadziły do przejęcia kontroli nad kapitalizmem i interesami prywatnymi, nie wycofując się zarazem w objęcia protekcjonizmu i nacjonalizmu. Ta książka podejmuje próbę poczynienia w tym kierunku kilku propozycji, opartych na lekcjach płynących z historycznych doświadczeń. Ich opis stanowi główny wątek tej pracy.

Debata bez źródła?

Bardzo długo intelektualne i polityczne debaty wokół podziału bogactw żywiły się wieloma uprzedzeniami i nader nielicznymi faktami.

Owszem, wobec braku jakichkolwiek podstaw teoretycznych czy reprezentatywnej statystyki błędem byłoby niedocenianie znaczenia intuicyjnej wiedzy, jaką dysponujemy wszyscy w kwestii dochodów i majątków nam współczesnych. Zobaczymy na przykład, że kino i literatura, a w szczególności XIX-­-wieczna powieść, pełne są nadzwyczaj precyzyjnych informacji o stopie życiowej i fortunie różnych grup społecznych, zwłaszcza o głębokiej strukturze nierówności, ich uzasadnieniach i wpływie na życie jednostki. Przede wszystkim powieści Jane Austen i Balzaca dają nam pociągające obrazy podziału bogactw w Zjednoczonym Królestwie i we Francji w latach 1790–1830. Tych dwoje powieściopisarzy przejawia dogłębną znajomość hierarchii majątkowej w swoim otoczeniu. Dostrzegają oni tajemne granice, znają ich nieuniknione konsekwencje dla życia ówczesnych mężczyzn i kobiet, wpływ na strategie ich związków, ich nadzieje i nieszczęścia. Wyciągają z nich wnioski, których prawdziwości i sile wyrazu nie dorówna żadna uczona analiza ani statystyka.

Istotnie, kwestia podziału bogactw jest zbyt ważna, by pozostawić ją wyłącznie w gestii ekonomistów, socjologów, historyków czy innych filozofów. Interesuje wszystkich i tym lepiej. Konkretna i namacalna rzeczywistość nierówności widoczna jest dla wszystkich, którzy w tej rzeczywistości żyją, i staje się w sposób naturalny przyczyną ocen politycznych tyleż zdecydowanych, co sprzecznych. Chłop czy szlachetnie urodzony, robotnik czy przemysłowiec, kelner czy bankier: każdy ze swojego punktu widzenia dostrzega rzeczy ważne w sprawie warunków życia jednych i drugich, stosunków władzy i dominacji między grupami społecznymi i wyrabia sobie własną koncepcję tego, co jest sprawiedliwe, a co sprawiedliwe nie jest. Kwestia podziału bogactw zawsze będzie miała ten nadzwyczaj subiektywny i psychologiczny wymiar, wymiar nieuchronnie polityczny i konfliktogenny, czego żadna quasi-naukowa analiza nie będzie w stanie złagodzić. Na szczęście demokracja nigdy nie zostanie zastąpiona przez republikę ekspertów.

Jednakże kwestia podziału zasługuje także na to, by zająć się nią w sposób metodyczny i systematyczny. Wobec braku źródeł, metod i ściśle określonych pojęć można powiedzieć wszystko, w tym każdą sprzeczność. Zdaniem niektórych nierówności zawsze rosną, a świat z definicji jest coraz bardziej niesprawiedliwy. Zdaniem innych nierówności w naturalny sposób maleją bądź też spontanicznie ulegają harmonizacji i przede wszystkim nie należy robić niczego, co mogłoby zakłócić tę szczęśliwą równowagę. Wobec tego dialogu głuchych, w którym każdy z obozów usprawiedliwia często swoje lenistwo intelektualne podobnym zachowaniem przeciwnej strony, istnieje miejsce na podjęcie badań metodycznych i systematycznych – jeśli nie w pełni naukowych. Uczona analiza nigdy nie położy kresu gwałtownym konfliktom politycznym wywołanym przez nierówności. Badania w naukach społecznych są i zawsze będą nieco bełkotliwe i nie dość doskonałe. Nie pretendują one do przekształcenia ekonomii, socjologii i historii w nauki ścisłe. Jednakże ustalając cierpliwie fakty i prawidłowości, spokojnie analizując mechanizmy ekonomiczne, społeczne i polityczne zdolne do wzięcia tych faktów pod uwagę, badania te mogą sprawić, że debata demokratyczna oprze się na lepszych informacjach i skupi wokół właściwych problemów. Będą wówczas mogły przyczyniać się do stałego redefiniowania treści debaty, demaskowania rzekomych pewników i oszustw, będą w stanie podawać wszystko w wątpliwość. Taka jest moim zdaniem rola, jaką mogą i powinni odgrywać intelektualiści, a wśród nich badacze w naukach społecznych, obywatele jak inni, jednakże mający więcej czasu od innych na poświęcenie się badaniom (a nawet za to opłacani – znaczący przywilej).

Tymczasem należy stwierdzić, że uczone badania poświęcone podziałowi bogactw przez długi czas opierały się na stosunkowo małej liczbie solidnie potwierdzonych faktów i na wielu czysto teoretycznych spekulacjach. Zanim przedstawię dokładnie źródła, na których się opieram i które próbowałem zebrać w ramach tej książki, celowe jest sporządzenie szybkiego przeglądu przemyśleń w tej sprawie.

Malthus, Young i rewolucja francuska

Kiedy w Wielkiej Brytanii i we Francji z końcem XVIII i początkiem XIX wieku rodzi się klasyczna ekonomia polityczna, problem podziału znajduje się już w centrum wszystkich analiz. Wszyscy widzą, że rozpoczęły się radykalne przekształcenia, przede wszystkim niespotykany do tej pory ciągły wzrost demograficzny, początki masowej ucieczki ze wsi i rewolucja przemysłowa. Jakie będą konsekwencje tych burzliwych przemian dla podziału bogactw, struktury socjalnej i równowagi politycznej społeczeństw europejskich?

Dla Thomasa Malthusa, który w roku 1798 publikuje swój esej Prawo ludności, nie ma jakichkolwiek wątpliwości: głównym zagrożeniem jest przeludnienie1. Źródła, którymi się posiłkuje, są ubogie, usiłuje jednak maksymalnie je wykorzystać. Ulega zwłaszcza wpływowi opisów podróży angielskiego agronoma Arthura Younga, który jeżdżąc po drogach królestwa Francji w latach 1787–1788, czyli w przededniu rewolucji, od Calais do Pirenejów, przez Bretanię i Franche-Comte, opisywał nędzę francuskich wsi.

W tym pasjonującym opisie nie wszystko było nieprawdziwe, w żadnym wypadku. W tamtym okresie Francja była krajem europejskim o zdecydowanie największej liczbie ludności i stanowiła zatem idealny punkt obserwacyjny. Około roku 1700 królestwo Francji liczyło już ponad 20 milionów mieszkańców, podczas gdy Zjednoczone Królestwo miało zaledwie nieco ponad 8 milionów dusz (a Anglia około 5 milionów). Populacja Francji rosła w ciągłym rytmie podczas całego XVIII wieku, od końca panowania Ludwika XIV po koniec Ludwika XVI, do tego stopnia, że w latach 80. XVIII wieku była już bliska 30 milionów. Wszystko to pozwala myśleć, że ta demograficzna dynamika, nieznana w poprzednich wiekach, przyczyniła się istotnie do stagnacji zarobków rolników i wzrostu renty gruntowej w dekadach prowadzących do wybuchu z 1789 roku. Choć nie można jej uznawać za jedyną przyczynę rewolucji francuskiej, wydaje się oczywiste, że ta ewolucja mogła tylko przyspieszyć wzrost niepopularności arystokracji i władzy politycznej.

Jednakże opublikowany w 1792 roku opis Younga jest zarazem przesiąknięty nacjonalistycznymi uprzedzeniami i mało dokładnymi porównaniami. Nasz wielki agronom jest mocno nieusatysfakcjonowany odwiedzanymi oberżami i ubiorem podających mu jedzenie kelnerek, który to ubiór opisuje z niesmakiem. Ze swych obserwacji, często trywialnych i anegdotycznych, usiłuje wywodzić konsekwencje dla historii powszechnej. Jest zwłaszcza bardzo zaniepokojony możliwością zaburzeń politycznych, do których może prowadzić nędza mas. Young jest przekonany, że tylko system polityczny na wzór angielski, z oddzielnymi izbami dla arystokracji i stanu trzeciego oraz prawem weta dla szlachetnie urodzonych, pozwala na spokojny, harmonijny rozwój, prowadzony przez ludzi odpowiedzialnych. Young uważa, że godząc się w latach 1789–1790 na wspólne zasiadanie jednych i drugich w tym samym parlamencie, Francja zmierza ku upadkowi. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że całość jego opisu jest zdeterminowana obawą przed rewolucją francuską. Kiedy rozważa się problem podziału bogactw, polityka znajduje się zawsze w pobliżu i często trudno jest uniknąć uprzedzeń i interesów klasowych własnej epoki.

Kiedy wielebny Malthus publikuje w 1798 roku swój słynny esej, jest w swych wnioskach jeszcze bardziej radykalny od Younga. Podobnie jak jego rodak jest bardzo zaniepokojony wiadomościami politycznymi nadchodzącymi z Francji i aby uzyskać pewność, że takie zaburzenia nie rozciągną się kiedyś na Zjednoczone Królestwo, uważa, że należy pilnie znieść cały system pomocy dla biednych i poddać ścisłej kontroli ich rozrodczość, gdyż w przeciwnym wypadku całemu światu grozi przeludnienie, chaos i nędza. W rzeczywistości byłoby niemożliwe zrozumienie przesady w mrocznych maltuzjańskich przepowiedniach bez uwzględnienia strachu, w jakim żyła znaczna część elit europejskich lat 90. XVIII wieku.

Ricardo: zasada rzadkości

Patrząc wstecz, łatwo jest oczywiście naigrywać się z tych proroków nieszczęścia. Ważne jednak, by uświadomić sobie, że przemiany ekonomiczne i społeczne, dokonujące się z końcem XVIII i początkiem XIX wieku, były obiektywnie wstrząsające, a nawet szokujące. W istocie większość obserwatorów z tamtej epoki – nie tylko Malthus i Young – postrzegało długoterminową ewolucję podziału bogactw i struktury socjalnej w barwach ciemnych, a nawet apokaliptycznych. Jest to w szczególności przypadek Davida Ricarda i Karola Marksa, będących bez wątpienia najbardziej wpływowymi ekonomistami XIX wieku. Obaj wyobrażali sobie, że mała grupa społeczna – właściciele ziemscy u Ricarda, kapitaliści przemysłowi u Marksa – nieuchronnie będzie przywłaszczać sobie stale rosnącą część produkcji i dochodu2.

Dla Ricarda, który opublikował w 1817 roku swoje Zasady ekonomii politycznej i opodatkowania, główną troską pozostaje długoterminowa ewolucja cen ziemi i poziomu renty gruntowej. Podobnie jak Malthus Ricardo praktycznie nie dysponuje żadnym godnym tej nazwy źródłem statystycznym. Nie przeszkadza mu to jednak w posiadaniu głębokiej wiedzy na temat kapitalizmu swojej epoki. Wywodząc się z rodziny żydowskich finansistów pochodzenia portugalskiego, wydaje się zarazem obarczony mniejszą liczbą uprzedzeń politycznych niż Malthus, Young czy Smith. Pozostaje pod wpływem modelu Malthusa, ale posuwa się w swym rozumowaniu dalej. Jest zainteresowany zwłaszcza następującym logicznym paradoksem: poczynając od chwili, gdy przyrost ludności i produkcji przedłuża się w sposób trwały, ziemia ma tendencję do stawania się dobrem coraz rzadszym w stosunku do innych dóbr. Prawo podaży i popytu powinno prowadzić do stałego wzrostu cen ziemi i czynszów płaconych właścicielom ziemskim. W sumie ci ostatni będą więc otrzymywali coraz większą część dochodu narodowego, zaś reszta ludności część malejącą, co byłoby zgubne dla równowagi społecznej. Dla Ricarda jedynym wyjściem, zadowalającym zarówno logicznie, jak i politycznie, byłby stale rosnący podatek od renty gruntowej.

Zobaczymy, że ta ponura przepowiednia się nie sprawdziła: renta gruntowa rzeczywiście utrzymywała się długo na wysokim poziomie, ale w końcu względna wartość gruntów rolnych nieubłaganie spadła, w miarę jak zmniejszała się waga rolnictwa w dochodzie narodowym. Pisząc na początku XIX wieku, Ricardo nie mógł bez wątpienia przewidywać skali postępu technicznego i wzrostu przemysłu, który dokonał się w rozpoczynającym się wieku. Podobnie jak Malthus i Young nie był w stanie sobie wyobrazić ludzkości całkowicie uniezależnionej od przymusu żywnościowego i rolniczego.

Jednakże jego intuicja w kwestii cen ziemi pozostaje interesująca: „zasada rzadkości”, na której się opiera, może potencjalnie doprowadzać niektóre ceny do skrajnych poziomów podczas długich dekad. Może to być w pełni wystarczające do głębokiej destabilizacji całych społeczeństw. System cen odgrywa niezastąpioną rolę w koordynacji poczynań milionów czy nawet miliardów osób w ramach nowej światowej gospodarki. Problem polega na tym, że nie ma on granic ani moralności.

Popełnilibyśmy błąd, nie uwzględniając znaczenia tej zasady dla analizy światowego podziału bogactw w XXI wieku. Aby się o tym przekonać, wystarczy w modelu Ricarda zastąpić ceny gruntów rolnych cenami nieruchomości w wielkich metropoliach albo cenami ropy naftowej. W obu tych przypadkach, jeśli tendencję zaobserwowaną w latach 1970–2010 przedłużymy na okres 2010–2050 albo 2010–2100, dojdziemy do zachwiań równowagi ekonomicznej, społecznej i politycznej dużej skali, zarówno między krajami, jak i wewnątrz krajów. Będą to zachwiania każące myśleć o ricardowskiej apokalipsie.

Oczywiście istnieje w zasadzie pewien nader prosty mechanizm ekonomiczny, pozwalający na doprowadzanie procesu do równowagi: gra popytu i podaży. Jeśli jakieś dobro jest oferowane w niewystarczającej ilości, a jego cena jest zbyt wysoka, wówczas popyt na to dobro powinien spaść, co pozwoliłoby na uspokojenie sytuacji. Mówiąc inaczej, jeśli ceny nieruchomości i produktów naftowych rosną, wystarczy przenieść się na wieś albo używać roweru (albo zrobić obie te rzeczy). A jednak poza tym, że mogłoby to okazać się mało przyjemne i skomplikowane, tego typu zmiana może zająć kilka dekad, podczas których właściciele nieruchomości i ropy naftowej mogliby zgromadzić tak duże wierzytelności wobec reszty ludności, że w końcu pozyskaliby na stałe wszystko, co można posiadać, z wsiami i rowerami włącznie3. Jak zwykle najgorsze nigdy nie jest pewne. Jest zdecydowanie za wcześnie, by powiedzieć czytelnikowi, że swój czynsz od teraz do 2050 roku będzie opłacał emirowi Kataru. Ten problem zostanie zbadany we właściwym momencie i odpowiedź, którą damy, będzie rzecz jasna bardziej zniuansowana, aczkolwiek tylko średnio uspokajająca. Tymczasem ważne jest, by zdać sobie już teraz sprawę, że gra popytu i podaży w żadnym razie nie wyklucza takiej możliwości, a mianowicie dużej i trwałej różnicy w podziale bogactw związanej ze skrajnymi ruchami niektórych cen. Oto podstawowe przesłanie wprowadzonej przez Ricarda zasady rzadkości. Nie jesteśmy zmuszeni do rzucania kostkami.

Marks: zasada nieskończonej akumulacji

Kiedy Marks wydaje w 1867 roku pierwszy tom Kapitału, a więc dokładnie w pół wieku po publikacji Zasad… Ricarda, realia gospodarcze i społeczne zasadniczo się zmieniły: nie chodzi już o to, by wiedzieć, czy rolnictwo będzie mogło wyżywić rosnącą liczbę ludności albo czy ceny gruntów poszybują pod chmury, ale raczej o to, by zrozumieć dynamikę kapitalizmu przemysłowego w pełnym rozkwicie.

Najbardziej znaczącym faktem tej epoki jest nędza proletariatu przemysłowego. Pomimo wzrostu, albo raczej częściowo z jego powodu, jak również z powodu masowej ucieczki ze wsi, spowodowanej przez wzrost liczby ludności i wydajności rolnictwa, robotnicy gnieżdżą się w ruderach. Dnie pracy są długie, płace bardzo niskie. Rozwija się nowa nędza miejska, bardziej widoczna, bardziej szokująca i pod pewnymi względami jeszcze bardziej skrajna niż nędza wsi w czasach ancien régime’u. Germinal, Oliver Twist czy Nędznicy nie powstały w wyobraźni powieściopisarzy, podobnie jak prawa zakazujące pracy w manufakturach dzieci poniżej ósmego roku życia – wprowadzone we Francji w 1841 roku – czy poniżej 10 lat w kopalniach – w Zjednoczonym Królestwie w 1842 roku. Obraz stanu fizycznego i moralnego robotników zatrudnionych w manufakturach opublikowany we Francji w 1840 roku przez doktora Villerme’a, która to publikacja przyczyniła się do przyjęcia wspomnianej nieśmiałej legislacji w rok później, przedstawiał tę samą straszną rzeczywistość, co Położenie klasy pracującej w Anglii wydane przez Engelsa w 1845 roku4.

Rzeczywiście wszystkie dane historyczne, jakimi dysponujemy dzisiaj, wskazują, że trzeba czekać do drugiej połowy – a nawet do ostatniej, trzeciej, części – XIX wieku, by zauważyć znaczący wzrost siły nabywczej płac. Od lat 1800–1810 po lata 1850–1860 płace robotnicze utrzymują stagnacyjny niski poziom – są bliskie tych z XVIII stulecia i wieków poprzedzających, a niekiedy nawet niższe. Ta długa faza stagnacji płacowej, widoczna zarówno w Zjednoczonym Królestwie, jak i we Francji, robi tym większe wrażenie, że w tym okresie przyspiesza wzrost gospodarczy. Część kapitału – zyski przemysłowe, renta gruntowa, czynsze miejskie – w dochodzie narodowym, na tyle, na ile można to oszacować na podstawie mało precyzyjnych źródeł, jakimi dziś dysponujemy, w pierwszej połowie XIX wieku w obu krajach szybko rośnie5. Zmniejszy się nieco w ostatnich dekadach XIX wieku, kiedy płace nadrobią częściowo opóźnienie ich wzrostu. Dane, jakie zgromadziliśmy, wskazują wszakże, że żadne strukturalne zmniejszenie nierówności nie nastąpiło przed I wojną światową. W latach 1870–1914 jesteśmy w najlepszym razie świadkami stabilizacji nierówności na niezwykle wysokim poziomie, a pod pewnymi względami – spirali nierówności bez końca, zwłaszcza z coraz dalej posuniętą koncentracją majątków. Trudno powiedzieć, dokąd prowadziłaby ta trajektoria bez większych wstrząsów gospodarczych i politycznych spowodowanych wybuchem lat 1914–1918. W świetle analizy historycznej i z dystansu, którym dysponujemy dzisiaj, wydają się one jedynymi czynnikami prowadzącymi do zmniejszenia nierówności od czasu rewolucji przemysłowej.

Pozostaje faktem, że korzystna koniunktura kapitału i zysków przemysłowych w porównaniu ze stagnacją dochodów z pracy stanowi w latach 1840–1850 tak oczywistą rzeczywistość, że wszyscy mają tego absolutną świadomość – nawet jeśli nikt nie dysponuje obecnie reprezentatywnymi statystykami narodowymi. To w tym kontekście rozwijają się pierwsze ruchy komunistyczne i socjalistyczne. Centralne pytanie jest proste: czemu służy rozwój przemysłu, czemu służą wszystkie te innowacje techniczne, cała ta praca, wszystkie te exodusy ze wsi, jeśli w końcu półwiecza wzrostu przemysłu sytuacja mas jest wciąż równie nędzna i jeśli ograniczamy się do zakazania pracy w fabrykach dzieciom w wieku poniżej lat ośmiu? Klęska istniejącego systemu ekonomicznego i politycznego wydaje się ewidentna. Podobnie jak następne pytanie: co można powiedzieć o ewolucji takiego systemu na dłuższą metę?

Przed takim właśnie zadaniem staje Marks. W 1848 roku, w przededniu Wiosny Ludów, opublikował już Manifest komunistyczny, tekst krótki i skuteczny, zaczynający się słynnym „Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu” i kończący nie mniej głośną przepowiednią rewolucyjną: „Wraz z rozwojem wielkiego przemysłu usuwa się przeto spod nóg burżuazji sama podstawa, na której wytwarza ona i przywłaszcza sobie produkty. Wytwarza ona przede wszystkim swoich własnych grabarzy. Jej zagłada i zwycięstwo proletariatu są jednakowo nieuniknione”6.

W ciągu dwóch następnych dziesięcioleci Marks zajmie się pisaniem obszernego traktatu, który miał uzasadnić te wnioski i stworzyć naukową analizę kapitalizmu i jego upadku. To dzieło pozostanie nieukończone: pierwszy tom Kapitału ukazał się w 1867 roku, ale Marks zmarł w roku 1883, nie ukończywszy dwóch następnych tomów, które zostaną wydane po jego śmierci przez jego przyjaciela Engelsa na podstawie fragmentów rękopisów (niekiedy zagmatwanych), jakie Marks pozostawił.

Podobnie jak Ricardo Marks zamierzał osadzić swoją pracę na fundamencie analizy wewnętrznych logicznych sprzeczności systemu kapitalistycznego. W ten sposób zamierzał odróżnić się równocześnie od ekonomistów burżuazyjnych (którzy widzą w rynku system samoregulujący się, to znaczy zdolny do osiągnięcia samemu równowagi, na wzór „niewidocznej ręki” Smitha i „prawa zbytu” Saya), jak i socjalistów utopijnych czy zwolenników Proudhona, którzy według niego zadowalali się ujawnianiem robotniczej nędzy, nie proponując prawdziwie naukowych studiów nad istniejącymi procesami gospodarczymi7. Streszczając, Marks wychodzi od modelu Ricarda ceny kapitału i zasady rzadkości, po czym idzie dalej z analizą dynamiki kapitału, biorąc pod uwagę świat, w którym kapitał jest przede wszystkim przemysłowy (maszyny, wyposażenie itp.), a nie gruntowy, i może wobec tego potencjalnie akumulować się w sposób nieograniczony. Istotnie jego podstawowym wnioskiem jest coś, co można by nazwać „zasadą niekończącej się akumulacji”, to znaczy nieuchronnej tendencji kapitału do gromadzenia się i koncentrowania w nieskończonych proporcjach, bez naturalnej granicy – stąd przewidywane przez Marksa rozwiązanie apokaliptyczne: albo jesteśmy świadkami kierunkowego spadku stopy rentowności kapitału (co zabija motor akumulacji i może doprowadzić kapitalistów do walki między sobą ), albo część kapitału w dochodzie narodowym rośnie w sposób nieograniczony (co na krótszą lub dłuższą metę prowadzi pracujących do zjednoczenia się i buntu). W każdym wypadku żadna stabilna równowaga socjoekonomiczna czy polityczna nie jest możliwa.

Ta czarna wizja, podobnie jak ta zakładana przez Ricarda, się nie spełniła. Począwszy od ostatnich trzydziestu lat XIX wieku, płace wreszcie zaczęły rosnąć: poprawa siły nabywczej staje się powszechna, co zasadniczo zmienia sytuację, nawet jeśli nierówności pozostają nader wyraźne i pod pewnymi względami nadal rosną aż do I wojny światowej. Do rewolucji komunistycznej doszło, ale w najbardziej zapóźnionym kraju Europy, tym, w którym rewolucja przemysłowa zaledwie się zaczynała (Rosja), podczas gdy najbardziej rozwinięte kraje Europy wybierały inne drogi, socjaldemokratyczne (na szczęście dla swoich mieszkańców). Podobnie jak poprzedzający go autorzy Marks w ogóle nie uwzględnił możliwości trwałego postępu technicznego i stałego wzrostu wydajności, a więc czynnika, który jak zobaczymy, pozwoli w jakimś stopniu równoważyć proces akumulacji i rosnącej koncentracji kapitału prywatnego. Niewątpliwie brakowało mu danych statystycznych dla uzyskania większej precyzji swych przepowiedni. Niewątpliwie padł również ofiarą faktu, że wnioski swe przygotował w roku 1848, jeszcze przed podjęciem badań, które mogłyby je uzasadnić. Najwyraźniej Marks pisał w warunkach wielkiego podniecenia politycznego, co prowadzi niekiedy do pośpiesznych skrótów, których trudno uniknąć. Stąd płynie absolutna konieczność podbudowywania rozpraw teoretycznych źródłami historycznymi tak kompletnymi, jak to tylko możliwe, czego Marks najwidoczniej nie zrobił na tyle, na ile był w stanie8. Pomijając już to, że w ogóle nie postawił sobie pytania o organizację polityczną i gospodarczą społeczeństwa, w którym prywatna własność kapitału zostałaby całkowicie zniesiona, a więc problemu nadzwyczaj złożonego, czego dowodzą dramatyczne improwizacje totalitarne reżimów, które poszły tą drogą.

Przekonamy się wszakże, że mimo wszystkich swoich ograniczeń marksowska analiza zachowuje w wielu punktach pewną trafność. Przede wszystkim Marks wychodzi od ważkiego pytania (nieprawdopodobna koncentracja bogactw podczas rewolucji przemysłowej ) i próbuje znaleźć odpowiedź, posługując się środkami, którymi dysponuje. Oto podejście, na którym dzisiejsi ekonomiści powinni się wzorować. Poza tym broniona przez Marksa zasada nieskończonej akumulacji opiera się na intuicji fundamentalnej dla analizy zarówno wieku XXI wieku, jak i XIX. Intuicja ta jest w pewien sposób bardziej jeszcze niepokojąca od tak bliskiej sercu Ricarda zasady rzadkości. Kiedy stopa przyrostu ludności i wzrostu wydajności jest stosunkowo niska, majątki zgromadzone w przeszłości w sposób naturalny uzyskują wielkie znaczenie – potencjalnie nadmierne i destabilizujące społeczeństwa, których to dotyczy. Inaczej mówiąc, słaby wzrost pozwala tylko nieznacznie zrównoważyć marksowską zasadę nieskończonej akumulacji. Wynikiem jest równowaga, która nie jest tak apokaliptyczna, jak ta przewidziana przez Marksa, niemniej jednak powoduje pewne zaburzenia. Akumulacja co prawda zatrzymuje się w pewnym punkcie, ale punkt ten może mieścić się nadzwyczaj wysoko i mieć charakter destabilizujący. Zobaczymy, że liczony w kolejnych latach dochodu narodowego bardzo znaczny wzrost całkowitej wartości majątków prywatnych, który od lat 1970–1980 stwierdzamy we wszystkich bogatych krajach – w szczególności w Europie i w Japonii – mieści się całkowicie w tej logice.

Od Marksa do Kuznetsa: od apokalipsy do bajki

Przechodząc od XIX-wiecznych analiz Ricarda i Marksa do tych przeprowadzonych w XX wieku przez Simona Kuznetsa, można powiedzieć, że badania ekonomiczne przeszły od wyraźnej – i niewątpliwie przesadnej – skłonności do przepowiedni apokaliptycznych do nie mniej przesadnej i pociągającej skłonności do bajek, a w każdym razie do „happy endów”. Zgodnie z teorią Kuznetsa nierówności dochodów mają w zaawansowanych stadiach kapitalistycznego rozwoju w istocie spontanicznie się zmniejszać (niezależnie od prowadzonej w danym kraju polityki czy charakterystyki danego państwa), później natomiast ustabilizować się na akceptowalnym poziomie. Teoria ta, zaprezentowana w roku 1955, wydaje się pochodzić z czarodziejskiego świata „wspaniałego trzydziestolecia”: wystarczy być cierpliwym i trochę poczekać, aby wzrost przyniósł korzyści wszystkim9. Filozofię chwili najwierniej oddaje anglosaski zwrot: Growth is a rising tide that lifts all boats (Wzrost jest jak przypływ, który podnosi wszystkie łodzie). Trzeba w tym miejscu także przypomnieć ten optymistyczny fragment analizy Roberta Solowa z 1956 roku o warunkach „ścieżki zrównoważonego wzrostu”, to znaczy takiej trajektorii wzrostu, w której wszystkie wielkości – produkcji, dochodów, zysków, płac, kapitału, kursów giełdowych i nieruchomości i tak dalej – rosną w tym samym rytmie tak, że każda grupa społeczna korzysta ze wzrostu w tych samych proporcjach, bez większych różnic10. To absolutne przeciwieństwo ricardowskiej czy marksowskiej spirali nierówności i apokaliptycznych analiz rodem z XIX wieku.

Dla lepszego zrozumienia znaczącego wpływu teorii Kuznetsa, przynajmniej do lat 1980–1990, a w pewnym stopniu nawet do dzisiaj, należy podkreślić, że chodzi o pierwszą teorię w tej dziedzinie popartą pogłębioną pracą na danych statystycznych. Istotnie, trzeba było czekać do połowy XX wieku, by pojawiły się wreszcie pierwsze przekrojowe dane historyczne dotyczące podziału dochodów. Stało się to wraz z wydaniem w 1953 roku monumentalnego dzieła poświęconego przez Kuznetsa Udziałowi grup o najwyższych dochodach w ogólnym dochodzie i oszczędnościach [Share of Upper Income Groups in Income and Savings]. Dane Kuznetsa dotyczą tylko jednego kraju (Stanów Zjednoczonych) i okresu trzydziestu pięciu lat (1913–1948). Chodzi jednakże o wkład bardzo dużej wagi, oparty na dwóch źródłach danych całkowicie niedostępnych dla autorów XIX-wiecznych: z jednej strony na deklaracjach podatkowych, pochodzących z federalnego podatku dochodowego wprowadzonego w Stanach Zjednoczonych w roku 1913; z drugiej strony na szacunkach dochodu narodowego Stanów Zjednoczonych sporządzonych przez samego Kuznetsa kilka lat wcześniej. W ten sposób absolutnie po raz pierwszy światło dzienne ujrzała równie ambitna próba zmierzenia nierówności jakiegoś społeczeństwa11.

Trzeba zrozumieć, że bez tych dwóch niezbędnych i uzupełniających się źródeł jest rzeczą niemożliwą zmierzenie nierówności w podziale dochodów i ich ewolucji. Pierwsze próby szacowania dochodu narodowego pochodzą co prawda z końca XVII i początku XVIII wieku i podejmowano je w Zjednoczonym Królestwie i we Francji (próby powtarzano w ciągu XIX wieku). Chodziło jednakże o odosobnione szacunki. Trzeba było zaczekać do wieku XX i okresu międzywojennego, by rozwinęły się z inicjatywy takich badaczy jak Kuznets i Kendrick w Stanach Zjednoczonych, Bowley i Clark w Zjednoczonym Królestwie czy Duge i Bernonville we Francji pierwsze coroczne badania dochodu narodowego. To pierwsze źródło pozwala obliczyć całkowity dochód kraju. Aby obliczyć wysokie dochody i ich udział w dochodzie narodowym, trzeba jeszcze dysponować osobistymi deklaracjami na temat dochodów. To drugie źródło we wszystkich krajach pochodzi z progresywnego podatku od całkowitych dochodów wprowadzonego w wielu krajach w okolicach I wojny światowej (rok 1913 w Stanach Zjednoczonych, 1914 we Francji, 1909 w Zjednoczonym Królestwie, 1922 w Indiach, 1932 w Argentynie)12.

Kluczowe jest uświadomienie sobie, że przy braku podatku dochodowego istnieją oczywiście różne rodzaje statystyk dotyczących obowiązujących podstaw opodatkowania (na przykład liczby drzwi i okien w podziale na departamenty we Francji XIX wieku, co zresztą nie jest pozbawione znaczenia), brak jednak czegokolwiek odnoszącego się do dochodów. Poza tym osoby, których to dotyczy, często nie znają swoich własnych dochodów tak długo, dopóki nie muszą ich deklarować. Podobnie rzecz się ma, gdy chodzi o podatek od spółek i podatek majątkowy. Podatek stanowi nie tylko sposób włączenia ludzi w finansowanie wydatków publicznych, wspólnych projektów i podzielenia tego wkładu w sposób możliwie najbardziej akceptowany. Stanowi on również sposób wytworzenia kategorii, wiedzy i demokratycznej przejrzystości.

Te dane pozwoliły Kuznetsowi obliczyć ewolucję części, jaka w amerykańskim dochodzie narodowym przypadała jednemu centylowi lub decylowi osób najwyżej usytuowanych w hierarchii dochodów. Co z tego wynikało? Kuznets dostrzegł znaczną redukcję nierówności dochodów w Stanach Zjednoczonych między rokiem 1913 i 1948. Mówiąc konkretnie, w latach 1910–1920 10 procent najbogatszych Amerykanów otrzymywało corocznie do 45–50 procent dochodu narodowego. Z końcem lat 40. część przypadająca na tę samą grupę najbogatszych spadła do około 30–35 procent dochodu narodowego. Ten spadek, przekraczający dziesięć punktów dochodu narodowego, jest wyraźny: odpowiada na przykład połowie tego, co przypada 50 procentom najuboższych Amerykanów13. Redukcja nierówności jest wyraźna i niewątpliwa. Wiadomość ta ma duże znaczenie i będzie miała ogromny wpływ na powojenne debaty ekonomiczne, zarówno na uniwersytetach, jak i w organizacjach międzynarodowych.

Oto całe dekady po tym jak Malthus, Ricardo, Marks i tylu innych mówili o nierównościach, nie powołując się przy tym jednak na żadne źródło, żadną metodę pozwalającą na dokładne porównanie różnych epok, a zatem odniesienie się do różnych hipotez, po raz pierwszy pojawiła się obiektywna baza. Jest ona oczywiście niedoskonała. A jednak ma tę oto zaletę, że istnieje. Poza tym wykonana praca jest nadzwyczajnie udokumentowana: opasły tom opublikowany przez Kuznetsa w 1953 roku prezentuje w najbardziej przejrzysty sposób wszystkie szczegóły jego źródeł i metod, więc każde obliczenie może zostać odtworzone. A poza wszystkim Kuznets przynosi dobrą nowinę: nierówności maleją.

Krzywa Kuznetsa: dobra wiadomość w czasie zimnej wojny

Prawdę mówiąc, sam Kuznets jest w pełni świadom zdecydowanie przypadkowego charakteru tego zmniejszenia wysokich dochodów amerykańskich między latami 1913 i 1948, spowodowanego w znacznej mierze wieloma wstrząsami związanymi z kryzysem lat 30. i II wojną światową i niemającego wiele wspólnego z procesem naturalnym i spontanicznym. W swym opasłym tomie wydanym w 1953 roku Kuznets analizuje szczegółowo te przypadki i ostrzega czytelnika przed pośpiesznym uogólnianiem. Jednakże w grudniu 1954 roku, w ramach wykładu, który wygłasza w Detroit jako prezydent American Economic Association, decyduje się na przedstawienie kolegom dużo bardziej optymistycznej interpretacji wyników ze swej książki z 1953 roku. To ten wykład, opublikowany w 1955 roku pod tytułem Wzrost gospodarczy i nierówności dochodowe, da początek teorii „krzywej Kuznetsa”.

Według tej teorii nierówności miały wszędzie układać się w kształt „krzywej dzwonowej”, to znaczy najpierw rosnącej, a później opadającej w miarę procesu industrializacji i rozwoju gospodarczego. Zdaniem Kuznetsa po fazie naturalnego wzrostu nierówności, właściwego dla pierwszych etapów uprzemysłowienia, czemu w Stanach Zjednoczonych odpowiada z grubsza XIX wiek, następuje faza silnego spadku nierówności, która w Stanach Zjednoczonych miała rozpocząć się w pierwszej połowie XX wieku.

Lektura tego tekstu z 1955 roku wiele wyjaśnia. Po przypomnieniu wszystkich powodów do ostrożności i oczywistego znaczenia zaburzeń zewnętrznych dla niedawnego spadku amerykańskich nierówności Kuznets sugeruje, w sposób niemal niezauważalny, że wewnętrzna logika rozwoju gospodarczego, niezależnie od wszelkiej interwencji politycznej i wszelkich zaburzeń zewnętrznych, mogłaby również prowadzić do takiego samego wyniku. Myśl polega tu na tym, że nierówności rosną w ciągu pierwszych faz industrializacji (tylko mniejszość może korzystać z nowych bogactw zapewnianych przez uprzemysłowienie), by następnie spontanicznie się zmniejszać podczas zaawansowanych faz rozwoju (rosnący odsetek ludności dołącza do najbardziej obiecujących sektorów, stąd bierze się spontaniczna redukcja nierówności)14.

Te „zaawansowane fazy” zaczynałyby się z końcem XIX lub z początkiem XX wieku w krajach uprzemysłowionych, zaś redukcja nierówności, do której doszło w Stanach Zjednoczonych w latach 1913–1948, potwierdza tylko ogólne zjawisko, które w zasadzie powinno powtórzyć się któregoś dnia we wszystkich krajach, łącznie z tymi, wówczas nierozwiniętymi, przeżywającymi biedę i dekolonizację. Fakty uwidocznione przez Kuznetsa w jego książce z 1953 roku stały się nagle polityczną bronią wielkiej mocy15. Kuznets jest w pełni świadomy wysoce spekulatywnego charakteru tej teorii16. Pozostaje faktem, że prezentując równie optymistyczną teorię w ramach swego Presidential address skierowanego do ekonomistów amerykańskich, którzy byli w pełni gotowi uwierzyć i szerzyć dobrą nowinę dostarczoną przez ich sławnego kolegę, Kuznets wiedział, że wywrze ogromny wpływ: tak powstała „krzywa Kuznetsa”. Aby upewnić się, że wszyscy dobrze zrozumieli, o co chodzi, Kuznets postarał się zresztą dodać, że stawką jego optymistycznych przepowiedni jest po prostu utrzymanie krajów nierozwiniętych „w orbicie wolnego świata”17. Teoria „krzywej Kuznetsa” jest więc w znacznym stopniu produktem zimnej wojny.

Chciałbym zostać dobrze zrozumiany: wysiłki podjęte przez Kuznetsa, aby ustanowić narodowy rachunek dochodów i zebrać pierwsze przekrojowe dane historyczne na temat nierówności, są w pełni godne uznania i jest oczywiste w świetle lektury jego książek – bardziej niż artykułów – że Kuznets kierował się naprawdę etyką badacza. Bardzo silny wzrost we wszystkich krajach rozwiniętych po wojnie jest wydarzeniem kluczowym i fakt, że wszystkie grupy społeczne na tym korzystają, jest nim nawet tym bardziej. Jest rzeczą normalną, że podczas „wspaniałego trzydziestolecia” przeważał pewien optymizm i że apokaliptyczne przewidywania z XIX wieku dotyczące dynamiki podziału bogactw straciły popularność.

Niemniej jednak czarodziejska teoria „krzywej Kuznetsa” została zbudowana w znacznym stopniu z podejrzanych powodów, zaś jej baza empiryczna jest nader wątła. Zobaczymy, że silna redukcja nierówności dochodów, która wystąpiła niemal we wszystkich zamożnych krajach w latach 1914–1945 była przede wszystkim skutkiem wojen światowych i gwałtownych wstrząsów gospodarczych i politycznych, które były ich wynikiem (zwłaszcza dla posiadaczy wielkich majątków), i nie miała wiele wspólnego ze spokojnym procesem mobilności międzysektorowej opisanej przez Kuznetsa.

Przywrócić problem podziału do centrum analizy ekonomicznej

Problem jest ważny nie tylko ze względów historycznych. Od lat 70. XX wieku nierówności w bogatych krajach szybko poszły do góry, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie koncentracja dochodów w latach 2000–2010 odzyskała albo nawet lekko przekroczyła rekordowy poziom z lat 1910–1920. Jest zatem kwestią podstawową zrozumienie, dlaczego tak się stało, i jak nierówności mogły poprzednio ulec zmniejszeniu. Oczywiście bardzo silny wzrost w krajach biednych i wschodzących, zwłaszcza w Chinach, stanowi potencjalnie potężną siłę redukcji nierówności na poziomie światowym, podobnie jak wzrost w krajach bogatych podczas „wspaniałego trzydziestolecia”. Ale proces ten rodzi silne niepokoje wewnątrz krajów wschodzących, a jeszcze większe w krajach bogatych. Poza tym dramatyczne zakłócenia obserwowane w ostatnich latach na rynkach finansowych, naftowych i nieruchomości mogą w naturalny sposób budzić wątpliwości co do nieuchronnego charakteru „ścieżki zrównoważonego wzrostu” opisanej przez Solowa i Kuznetsa, zgodnie z którą wszystko miało rozwijać się w tym samym rytmie. Czy świat roku 2050 lub 2100 znajdzie się w rękach maklerów, supermenadżerów i posiadaczy dużych majątków czy też krajów naftowych albo Bank of China, a może rajów podatkowych, gdzie w ten lub inny sposób wylądują wszyscy ci aktorzy? Byłoby rzeczą absurdalną nie stawiać sobie tego pytania i zakładać z góry, że wzrost jest w naturalny sposób na dłuższą metę „zrównoważony”.

W pewnym sensie z początkiem XXI wieku znaleźliśmy się w podobnej sytuacji jak obserwatorzy z XIX wieku: jesteśmy świadkami imponujących przekształceń i trudno powiedzieć, dokąd mogą one prowadzić oraz do czego będzie podobny światowy podział bogactw (między krajami i wewnątrz nich) w perspektywie kilku dekad. Dziewiętnastowieczni ekonomiści mieli jedną ogromną zasługę: lokowali problem podziału w centrum analizy i próbowali poszukiwać długoterminowych trendów. Ich odpowiedzi nie zawsze były satysfakcjonujące, ale przynajmniej stawiali sobie dobre pytania. W istocie rzeczy nie mamy żadnego powodu, by wierzyć w samoregulujący się charakter wzrostu. Najwyższa pora, by przywrócić problem nierówności do centrum analizy ekonomicznej i postawić ponownie pytania otwarte w XIX wieku. Zbyt długo kwestia podziału bogactw była niedoceniana przez ekonomistów, po części ze względu na optymistyczne wnioski Kuznetsa, po części zaś ze względu na nadmierną skłonność naszej profesji do uproszczonych modeli matematycznych, budowanych, jak to się mówi, „dla jednostki reprezentatywnej” [representative agent]18. Aby przywrócić kwestię podziału do centrum analizy, trzeba zacząć od zebrania maksimum danych historycznych, pozwalających na lepsze zrozumienie ewolucji z przeszłości i obecnych trendów. Tylko ustalając najpierw cierpliwie fakty i prawidłowości oraz konfrontując doświadczenia różnych krajów, będziemy mogli mieć nadzieję na lepszą ocenę działających dziś mechanizmów i rozjaśnienie widoków na przyszłość.

1 Thomas Malthus (1766–1834), ekonomista angielski, uważany za jednego z najbardziej wpływowych przedstawicieli szkoły „klasycznej” obok Adama Smitha (1723–1790) i Davida Ricarda (1772–1823).

2 Istnieje oczywiście szkoła liberalna nastawiona bardziej optymistycznie: Adam Smith wydaje się przez nią ukształtowany i mówiąc szczerze, nie stawia on sobie tak naprawdę pytania o możliwą różnicę w podziale bogactw na dłuższą metę. Podobnie rzecz się ma w wypadku Jean-Baptiste’a Saya (1767–1832), który z kolei wierzy w naturalność zgodnego współżycia.

3 Inną możliwością jest oczywiście zwiększenie podaży – poprzez odkrycie nowych złóż (albo nowych źródeł energii, w miarę możliwości bardziej czystych) albo zagęszczenie zamieszkalności w miastach (na przykład dzięki jeszcze wyższym wieżowcom), co jednak rodzi kolejne problemy. W każdym wypadku to może również zająć całe dziesięciolecia.

4 Fryderyk Engels (1820–1895), który zostanie przyjacielem i współpracownikiem Marksa, ma bezpośrednie doświadczenie w temacie swojej pracy: osiada w 1842 roku w Manchesterze i kieruje fabryką będącą własnością jego ojca.

5 Historyk Robert Allen zaproponował ostatnio nazwanie tej długiej stagnacji płacowej „pauzą Engelsa”. Zob. Robert Allen, Engels’ pause: a pessimist’s guide to the British industrial resolution, Oxford University Press, Oxford 2007. Zob. również Robert Allen,