Łowca czterech żywiołów - Agata Adamska - ebook + audiobook + książka

Łowca czterech żywiołów ebook i audiobook

Agata Adamska

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Idąc na test zdolności magicznych, Aeryla Valnes jest przekonana, że okaże się, iż podobnie jak jej rodzice nie posiada żadnych predyspozycji. Jakiż szok przeżywa, gdy okazuje się, że ma niespotykane umiejętności panowania nad wszystkimi żywiołami.

Aeryla jest niczym huragan, który pustoszy wszystko na swojej drodze i za to ją kocham! Bo dzięki niej ta książka jest tak nieprzewidywalna. Dziewczyna sarkazm opanowała do perfekcji, jej cięte riposty wywołują uśmiech na twarzy, a cała historia jest okraszona odpowiednią dawką magii. „Łowca czterech żywiołów” to gwarancja dobrej zabawy!

Monika Szulc
www.ksiazkimoni.blogspot.com

Pani Agata Adamska napisała świetną powieść oraz rozpoczęła intrygująco zapowiadający się cykl, który pochłonie niejednego czytelnika. Przygotujcie się na porażające, magiczne przygody z grupką osobliwego towarzystwa.

Marta Musialska
www.wachajac-ksiazki.pl


Agata Adamska

Pochodzi z Ełku. Ukończyła studia magisterskie na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie na kierunku zarządzanie. Pracowała przez 4 lata w centrali jednego z gdańskich banków jako konsultant infolinii, a potem młodszy specjalista do spraw obsługi partnerów. Na stałe mieszka w Gdyni.

Lubi podróżować oraz czytać fantastykę.

Łowca czterech żywiołów” jest jej debiutem. Obecnie pisze drugą część cyklu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 449

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 11 min

Lektor: Weronika Łukaszewska

Oceny
4,0 (105 ocen)
45
33
12
10
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
polinmolin

Nie polecam

Nie róbcie sobie tego i nie czytajcie tej beznadziejnie głupiej książki. Magii tyle co kot napłakał a bohaterowie płytcy jak talerze obiadowe
11
dorotkay

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
-spark-

Nie oderwiesz się od lektury

Brakowało mi takich książek na polskim rynku. Książka jest lekką pozycją ze szczyptą magii. Świetna na umilenie jesiennego wieczoru.
01

Popularność




Rozdział 1

Moje życie to tragedia. Rozumiecie?! Katastrofa! Nie dość, że mam ojca tyrana, który zmusza mnie do niewolniczej pracy w swojej głupiej i nudnej kancelarii; nie dość, że wyglądam jak zombie, ponieważ mam bardzo jasną cerę oraz rude włosy, które są sztywne jak druty; nie dość, że w mojej szkole uchodzę za dziwadło nie z tej ziemi – to na dodatek właśnie dzisiaj mam testy z magii, przez które musi przejść każdy uczeń naszego liceum. Wiecie, co to oznacza? Że już nie będę stwarzać pozorów osoby, która w przyszłości ewidentnie stanie się wyrzutkiem społeczeństwa. A wiecie dlaczego? Ponieważ przez ten test ja się nim po prostu stanę i to już dziś. Zupełnie legalnie, zgodnie ze wszystkimi standardami edukacji. I to jest niesprawiedliwe. W ogóle niech mi ktoś powie, dlaczego nasz znamienity rząd wprowadził coś tak durnego, jak testy na magię. Przecież każdy sam wie, czy jest magiczny, czy nie. Po co tacy ludzie jak na przykład ta podła kretynka Iyanna Weel mają się jeszcze bardziej wyróżniać wśród uczniów. Przecież i tak jest ona tutaj uważana za największą seksbombę. Faceci widzą w niej tylko te platynowo-świńskie blond włosy oraz wielkie cycki, które na pewno są sztuczne. Nikt z nich nie dostrzega, jak wredny ma charakter oraz jak znęca się nad innymi. I taka osoba ma jeszcze dodatkowo stać się magikiem? A zostanie na pewno, przecież jej rodzeństwo jest magiczne, rodzice, dziadowie, pradziadowie i nie zdziwiłabym się gdyby jej kot i pies też były. Oczywiście ja, córka dwóch zupełnie niemagicznych ludzi, nie miałam żadnych szans na to, żeby zostać magiem. Egzamin został niby wprowadzony po to, żeby tacy jak ja mieli jakąś tam szansę, ale ja wiem, i wszyscy inni zresztą też, że to było jedno wielkie kłamstwo.

Dokładnie o godzinie dwunastej w południe przyszła po nas dyrektorka, żeby zabrać nas do auli, w której miał się rozpocząć ten koszmar.

– Nie wiem, po co oni w ogóle nas tam ciągną – stwierdziła moja najlepsza przyjaciółka Annija, kiedy szłyśmy długim korytarzem w stronę drzwi oddzielających naszą część szkoły od tej, w której odbywały się zajęcia dla przyszłych magów. – Przecież to bez sensu, i tak tego nie zdamy, i tak.

– Ann, ja też tego nie rozumiem i mówiłam ci to już setki razy. Po prostu żyjemy w skorumpowanym kraju, na dodatek rządzonym przez debili, którzy dają się wykorzystywać magom. Nic z tym nie poradzimy, więc z łaski swojej przestań narzekać i daj mi się skupić.

Annija spojrzała na mnie, mrużąc swoje mocno wymalowane oczy. Moja przyjaciółka była dość przysadzista i ubierała się bardzo ekstrawagancko. Ona twierdziła, że to oryginalne i że nosząc coś innego niż wszyscy, nie wygląda jak chociażby klon Iyanny, na co ja zawsze odpowiadałam prychnięciem. Gdyby porównać Iyannę do kogokolwiek, to Annija, ze swoją ogromną tuszą oraz prostymi, ciemnymi włosami ściętymi na krótko, byłaby ostatnią osobą przypominającą klon Iyanny, nawet gdyby nosiła takie same obrzydliwie jaskrawe kiecki jak ona. Dziś moja przyjaciółka przeszła samą siebie i zamiast ubrać się, tak jak wszyscy, w czarną spódnicę i białą bluzkę, założyła ciemne sztruksowe spodnie, błękitną koszulę z kołnierzykiem oraz cekinową, błyszczącą tunikę.

– Nad czym ty się chcesz skupiać, przecież i tak to oblejesz.

– Och, ale ty jesteś głupia! – rzuciłam zirytowana. – Przecież wiem, że obleję. Jak mogłabym nie oblać, będąc tym, kim jestem, czyli córką prawnika i kury domowej. W naszej rodzinie przynajmniej od trzech pokoleń nie było żadnego maga. Chcę się skupić, ponieważ pierwszy i jedyny raz będziemy w części przeznaczonej dla nowicjuszy magii, nie chciałabym przegapić niczego ciekawego!

– Och, już wiem, co ci chodzi po głowie. – Na ustach Ann pojawił się chytry uśmieszek.

– Na pewno nie to, co tobie.

– Właśnie, Aeryla, jesteś genialna! Przecież my będziemy w części dla magików. Wiesz, ile tam chodzi słodkich ciasteczek.

Cała Annija. Tylko jedno jej w głowie.

– Daj spokój, i tak nikt nie zwróci na nas uwagi. Jakbyś jeszcze tego nie zauważyła, to jesteśmy uważane za dwie najbardziej nieatrakcyjne dziewczyny w całej szkole! I PRZESTAŃ TAK SIĘ GAPIĆ NA TAMTYCH KOLESI, BO ROBISZ ZNASPOŚMIEWISKO!

– Oj, Aeryla – Ann machnęła ręką – przestań marudzić. Patrz, zaraz wchodzimy.

Rzeczywiście. Doszliśmy do wielkich rzeźbionych drzwi, a dyrektorka właśnie wyciągała klucz. Przekraczając próg, przeżyłam szok. Z ciemnego, zimnego wnętrza naszej części budynku weszliśmy po prostu do raju. Korytarz kończył się ogromnym kolistym holem. Wszystkie ściany były oszklone, a na środku stała wielka fontanna. Na podłodze leżał puszysty czerwony dywan. Po lewej stronie korytarza znajdowała się mała wnęka otoczona girlandami kwiatów. Stało tam parę skórzanych foteli, na których siedziało kilka osób w długich zielonych płaszczach. Annija westchnęła.

– Też bym chciała mieć tutaj zajęcia i posiadać taki płaszcz. Dobrze mi w zielonym!

Spojrzałam na nią.

– Wiesz, że to znak rozpoznawczy nowicjuszy magii.

– Wiem, wiem, ale fajnie tak pomarzyć o tym luksusie. Iyanna teraz to dopiero będzie miała życie.

Przewróciłam oczami i bez słowa poszłam dalej.

– Powinniśmy się z tego cieszyć – stwierdziłam po chwili – przynajmniej odseparują ją od naszych przyszłych roczników. Dalej będzie chodzić z uniesioną wysoko głową i zadzierać nosa, ale przynajmniej nie w naszej części budynku.

– Też prawda. Tylko że oprócz niej odejdzie również cała grupa przystojniaków, bo zazwyczaj magami zostają ci najfajniejsi. Ciekawe: dlaczego tak jest? – Ann się zamyśliła. – Chociaż… wiesz, że nie wyobrażam sobie, żeby magikiem mógł zostać jakiś prosiak, to byłoby straszne. Przeczyłoby wszystkim prawom fizyki i zniekształciło ich obraz na całe wieki!

– O jakim obrazie mówisz? – podjęłam jej myśl, chociaż przewidywałam, jaka będzie odpowiedź.

– O obrazie magików jako bogów seksu i obiektów kobiecych żądz.

Westchnęłam z irytacją. Dlaczego moja najlepsza przyjaciółka musiała być nałogową erotomanką?… A raczej mogącą za taką uchodzić, bo pomiędzy być a uchodzić jest wielka różnica. Annija, podobnie jak ja, nie miała jeszcze nawet chłopaka.

Doszliśmy w końcu do auli. Dyrektorka oraz kilku nauczycieli ustawili nas gęsiego.

– Jak w przedszkolu – mruknęła Ann.

Każdy dostał plakietkę ze swoim imieniem i nazwiskiem oraz numerkiem.

– Wszyscy zapewne wiecie, po co tu przyszliście – rozpoczęła przemowę dyrektorka. – Dziś nadszedł wasz wielki dzień. Dzień przemian oraz wyborów. Dziś dowiecie się, czy jesteście użytkownikami magii, czy też jej nie posiadacie.

– Ble, ble, ble – wyszeptała Annija – mogłaby stara jędza skończyć tyradę, odwalić ten test i puścić nas już w końcu do domu. Matka robi dziś kartacze na obiad!

– O ludzie! Czy ty myślisz tylko o żarciu i facetach?!

– Każdy z was na pewno zastanawiał się już nad swoją przyszłością, jednakże ten egzamin pozwoli wam dojrzalej spojrzeć w dal i dostrzec ścieżkę rozwoju w jaśniejszym świetle, dlatego życzę wam wszystkim powodzenia.

– Jasne, jasne. Kończ już, nawiedzona duchowo kobieto, bo jestem głodna, i to cholernie.

– Właśnie skończyła – zauważyłam – zaraz będą nas wywoływać.

– W brzuchu mi burczy, ciekawe, co oni tam będą z nami robić. Jak w ogóle wygląda ten cały test? Każą nam coś wyczarować?

– Tak, szczególnie tobie i to pewnie coś do żarcia: kotleta albo pączka.

– Kartacza. – Ann zrobiła rozmarzoną minę. – Każą go wyczarować, a jak zobaczą, że nie potrafię, to się zlitują i sami to zrobią.

– Znów nie uważałaś na podstawach magii? My nic nie będziemy musieli robić. Magia sama się uwalnia w połączeniu z odpowiednim kryształem.

– Więc i tak na to samo wychodzi. Dadzą nam kryształ i każą czarować.

Zrezygnowałam z dalszego tłumaczenia jej tego procesu, bo i tak nic by do niej nie dotarło. Tymczasem drzwi od auli otworzyły się szeroko, ze środka wyszedł mężczyzna z kartką papieru i wyczytał nazwisko. Z tłumu wyszedł jakiś chłopak, którego pierwszy raz widziałam na oczy. Był bardzo wysoki, ubrany w śnieżnobiałą koszulę oraz spodnie wyprasowane na kant. Marynarka wyglądała tak, jakby została zakupiona pięć minut temu. Każda część jego garderoby była uszyta z materiałów najlepszej jakości i nie można było dostrzec nigdzie nawet najmniejszej plamki, zgniecenia czy zagięcia, ale to nie było jeszcze wszystko, ponieważ to jego fryzura robiła największe wrażenie. Misternie poskręcane blond loki sięgające brody. Każde pasemko było odpowiednio ułożone, dopasowane i lśniło w promieniach słońca.

– O, bogowie – wskazałam na tego kolesia – co to za goguś?

– Chyba nie od nas.

Ann, widząc moją zdziwioną minę, przypomniała, że przecież w Elhen tylko nasza szkoła miała pomieszczenia przeznaczone dla przyszłych magów, w związku z tym na egzamin byli zapraszani również uczniowie z innych liceów. Rozejrzałam się wokół siebie i rzeczywiście musiałam przyznać przyjaciółce rację. Dopiero teraz zauważyłam kilka nieznajomych twarzy.

Egzamin ciągnął się w nieskończoność, ponieważ każda osoba spędzała przed komisją około pięciu minut. Przez pierwszą godzinę byłam trochę stremowana, przez drugą zniecierpliwiona, a przy trzeciej zupełnie straciłam humor. Miałam dość wszystkich i wszystkiego, a Annija nie ułatwiała mi życia, ciągle mamrocząc coś pod nosem. Poza tym zaczynałam się denerwować czymś innym. Dochodziła już za kwadrans piąta, a ja na piątą miałam być u ojca w jego biurze. Jak się spóźnię, to znowu będzie darł się na mnie przez cały wieczór.

– Annija Karrow – rozległ się donośny głos.

Annija zerwała się ze swojego miejsca i pognała do drzwi. Nawet nie zdążyłam jej życzyć powodzenia. Zastanawiałam się, jaki był powód takiego pośpiechu: stres, zmęczenie czy stygnące w domu kartacze. Znając ją – raczej to ostatnie.

– Ja chyba zaraz oszaleję – wymamrotałam sama do siebie.

Gorsze od czekania było chyba tylko to, że oprócz mnie wywołana nie została jeszcze również ta blond kretyna, a jak zauważyłam, jej też zaczynało się nudzić, i już parę razy rzuciła mi pełne pogardy spojrzenie.

– Aeryla Valnes – usłyszałam w końcu swoje nazwisko.

Wstałam i z rezygnacją poczłapałam w stronę auli, po drodze mijając Anniję.

– I jak ci poszło? – szepnęłam.

– A jak myślisz?

– Panno Valnes, panny kolej, więc proszę się pośpieszyć! Nie mamy teraz czasu na babskie pogaduchy!

– Dobrze, dobrze, przecież idę!

Aula robiła ogromne wrażenie. Była naprawdę wielka, w kształcie okręgu, zwieńczona kopułą. Na środku stała katedra, a wokół niej znajdowały się miejsca siedzące dla uczniów. Przy każdym stanowisku stał mały rozkładany stoliczek oraz czerwony fotel. Nie było lamp ani lampek, ponieważ zostały zastąpione srebrnymi iskrzącymi kulami zawieszonymi w powietrzu. Egzaminatorzy siedzieli przy katedrze. Było ich trzech: łysy, mały facet, który się na mnie wydarł na korytarzu, ciemnowłosa kobieta o sympatycznej twarzy oraz mężczyzna, który wyglądał na znudzonego. Wszyscy mieli na sobie długie płaszcze w różnych kolorach. Łysol machnął ręką w moją stronę, nakazując mi tym gestem podejście bliżej.

– Proszę usiąść. – Kobieta wskazała mi miejsce. – Ma pani przed sobą dwa szeregi kryształów. Te cztery kamienie z pierwszego rzędu są katalizatorami dla magii pochodzącej z jednego z czterech żywiołów: wody, ognia, powietrza oraz ziemi. Wyżej leżą kamienie, które pozwalają przechwycać i oddawać magię z dwóch żywiołów, na przykład wody i ognia, oznacza to, że jeśli pani wykaże zdolności do przechwycenia magii, będzie pani mogła ją czerpać poprzez kryształ zarówno z jednego żywiołu, jak i z drugiego. Ostatni kamień natomiast pozwala czerpać magię ze wszystkich czterech żywiołów. Czy wszystko pani zrozumiała?

– Tak. – Kiwnęłam głową.

– W takim razie zaczynamy. – Kobieta przysunęła ławkę z kamieniami w moją stronę. – Proszę się odprężyć. Nic pani nie musi robić, jeśli ma pani moc, odpowiedni kamień sam zareaguje.

Wpatrywałam się w te głupie kamienie chyba z kilkanaście minut, ale najwyraźniej żaden nie miał zamiaru nawet drgnąć. Egzaminatorzy spojrzeli tylko na siebie. No tak – pomyślałam. – W ten oto sposób moim marzeniom o byciu kimś w przyszłości postawiono tamę. Teraz zaczyna się nowy etap życia, w którym będę musiała harować jak wół w kancelarii ojca i do śmierci prowadzić nudne i pospolite życie miejscowego prawnika.

– Przykro mi – ciszę przerwał głos kobiety – ale jak widać, chyba nie posiada pani umiejętności posługiwania się magią.

– Nic się nie stało. – Wstałam. – Spodziewałam się tego.

Kobieta uśmiechnęła się do mnie łagodnie.

– Zaczekaj! – krzyknął łysy koleś.

Odwróciłam się zaskoczona, ponieważ chyba wszystko zostało już wyjaśnione dostatecznie. Spojrzałam na faceta, ale on nie zwracał uwagi na mnie, tylko przyglądał się kryształom. I wtedy zamarłam. Jeden z nich, ten najmniejszy, zaczął dziwnie promieniować. Nagle uniósł się w powietrze, zatrzymał na wysokości moich oczu i zaczął wirować. Promienie, które się z niego wydobywały, stawały się coraz większe, aż przybrały postać błękitnych smug. Wrzasnęłam, kiedy wystrzeliły w moją stronę. Kobieta uniosła szybko ręce i wymruczała jakieś zaklęcie. W jednej sekundzie wszystko znikło, a kamień spadł na podłogę. Wszyscy patrzyliśmy na niego oniemiali.

– A to dopiero niespodzianka – usłyszałam obcy głos.

Należał do tego mężczyzny, który wcześniej miał znudzoną minę i przez cały test nie odezwał się nawet słówkiem. Teraz o jego twarzy można byłoby powiedzieć wszystko oprócz tego, że była znudzona. Spojrzał na mnie, a ja zorientowałam się, że stoję z rozdziawioną buzią, więc szybko ją zamknęłam.

– Mamy Łowcę Czterech Żywiołów!

– Eeee – zaczęłam elokwentnie – Czterech Żywiołów… co?

– Łowcę – kobieta kontynuowała wypowiedź kolegi – Łowcę Czterech Żywiołów. Kogoś, kto może czerpać moc ze wszystkich żywiołów. Ten kamień, który zareagował na pani zdolności, to szmaragd dreański. Bardzo drogi kryształ, którym w naszym kraju potrafi posługiwać się tylko garstka magów.

– Nie. Nie. Nie! – Zaczęłam kręcić głową. – Ja tu chyba nadal czegoś nie rozumiem. Jak ten cały kryształ mógł zareagować na moje zdolności, skoro ja ich nie mam?!

– My już posiadamy swoje katalizatory – powiedział Znudzony. – To pani jest jedyną osobą na tej sali, która jeszcze tego nie posiada…

– To jakaś pomyłka! – upierałam się dalej. – Ja przecież nie jestem magiczna w żaden sposób, jestem po prostu zwykłą córką jeszcze zwyklejszego prawnika…

– Nie może być żadnej pomyłki! – Łysy mag trzasną ręką o blat stołu. – Mamy Łowcę Czterech Żywiołów! Pikuś ma w końcu właściciela!

– Pikuś?

Kobieta się roześmiała.

– Heliusz tak nazywa twój kamień. Jest jego oczkiem w głowie.

– Hmm – zamyślił się Znudzony – więc rozumiem, że w pani rodzinie ostatnio nie było żadnego maga. – Pokręciłam głową. – A w poprzednich pokoleniach?

– Raczej nie – odpowiedziałam – chyba że naprawdę w baaaaardzo poprzednich.

– Gen musiał być przekazywany z pokolenia na pokolenie – kobieta spojrzała na Znudzonego – ale nie ujawnił się u nikogo z jej rodziny, więc musiało dojść do kumulacji zdolności magicznych i przekazania ich dla dalszych pokoleń, w ten sposób ta dziewczyna posiadła możliwości czerpania magii z aż czterech żywiołów!

Nic nie rozumiałam z tego naukowego bełkotu. Wiedziałam tylko jedno: że musiała zajść naprawdę bardzo wielka pomyłka, i nie pojmowałam, dlaczego oni wciąż skupiają się na tym głupim kamieniu i na moich wyimaginowanych zdolnościach magicznych, a nie na czymś bardziej przyziemnym, takim jak na przykład: w jaki sposób mogło dojść do całego tego zamieszania.

– Przepraszam – powtórzyłam ponownie – ja naprawdę myślę, że to jakieś nieporozumienie.

– Proszę, zbliż się tutaj – powiedział Łysy. Podeszłam do niego, a on podniósł z podłogi kamień i wręczył mi.

Wzięłam go w dłoń. Był mały, czarny i ciepły. Czułam wydobywające się z niego wibracje i zauważyłam, że znowu zaczyna drgać.

– A teraz spróbuj podpalić ten stół!

– Heliusz – kobieta rzuciła się do ławki, próbując odebrać mi kryształ – ona nie umie się tym jeszcze posługiwać, może podpalić nas wszyst…!

Nagle stół stanął w płomieniach, a potem kilka krzeseł i płaszcz Łysola, i to najwyraźniej przeze mnie, ponieważ kiedy przed chwilą Łysy powiedział o ogniu, zareagowałam tak, jak zrobiłby to każdy, czyli wyobraziłam sobie płonącą ławkę. Kobieta szybko wymruczała zaklęcie, Znudzony zerwał się z krzesła, podbiegł do mnie i wyrwał mi kamień, a Łysy starał się usilnie ugasić swój płaszcz. Ja tymczasem stałam osłupiała i wpatrywałam się w mały pożar, który sama wywołałam. Nie! To się nie dzieje naprawdę! To niemożliwe! – wciąż chodziły mi po głowie te myśli.

– Oj – wyjąkałam.

– Nic się nie stało, nic się nie stało! – krzyczał Łysy jeszcze bardziej uradowany niż wcześniej.

Nagle wszyscy zaczęli mówić jednocześnie:

– W końcu i nasza szkoła będzie uczyć Łowcę, nareszcie…

– Ta dziewczyna chyba jeszcze sama nie wie, jak duże posiada moce…

– Trzeba będzie jej zorganizować dodatkowe zajęcia i kursy…

– Tak, właśnie! Poza tym trzeba poinformować jej rodziców, przebadać rodzeństwo…

– Taki talent…

Zaraz, zaraz. Co tu się, u diabła, dzieje?! Jakie informowanie rodziców? Jakie badanie rodzeństwa?

Cała trójka spojrzała na mnie zdziwiona. Dopiero teraz zorientowałam się, że powiedziałam to wszystko na głos.

– Rozumiemy, że to może być dla ciebie duży szok – powiedziała cicho kobieta. – Nie spodziewałaś się zapewne, że w ogóle posiadasz jakieś moce, a tu nagle okazuje się że jesteś Łowcą…

– Proszę, na razie nie mówcie nic nikomu, a szczególnie mojej rodzinie. Ojciec jest bardzo sceptyczny, jeżeli chodzi o magię. On to wszystko uważa za głupotę. Muszę go przygotować na tę rozmowę.

– No dobrze – zawyrokował Znudzony. – Ile czasu potrzebujesz?

– Około tygodnia.

Kobieta spojrzała na dwóch pozostałych członków komisji.

– Myślę, że tydzień jakoś przebolejemy, ale tylko tydzień. I to nie oznacza, że nie będziesz przez ten czas uczęszczała na zajęcia z magii. Masz dużo do nadrobienia. Osoby, które są z magicznych rodzin, wszystkie podstawy mają w jednym paluszku. Nie możemy pozwolić, żebyś miała zaległości! Zgłoś się zaraz po wyjściu stąd do pani dyrektor. Wręczy ci listę potrzebnych materiałów, artefaktów oraz książek, a także namiary, gdzie możesz to wszystko nabyć. Oczywiście zostanie ci przyznane stypendium, ponieważ wszystkie przedmioty związane z magią są drogie, a z tego, co wcześniej nam sugerowałaś, wywnioskowałam, że twoja rodzina nie będzie zainteresowana zakupieniem ci tego wszystkiego.

– Dobrze – odparłam.

Pożegnałam się i wyszłam na korytarz. Miałam nadzieję, że Annija była naprawdę bardzo głodna i na mnie nie czekała. Nie miałam pojęcia, co bym jej odpowiedziała, gdyby zaczęła wypytywać, jak mi poszło. Byłam skołowana. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to się naprawdę wydarzyło. Sądziłam, że lada chwila się obudzę i stwierdzę, że to był tylko sen. Nagle zauważyłam zegar zawieszony w głównym holu. Wybijał właśnie piątą po południu. Pędem skierowałam się do gabinetu dyrektorki.

*

Kiedy obudziłam się następnego dnia rano – cała obolała, ponieważ ojciec zagonił mnie w biurze do niezłej harówy (za to, że się spóźniłam, musiałam myć wszystkie półki w archiwum, a potem posprzątać całą kancelarię) – miałam wrażenie, że to, co wczoraj przeżyłam, było tylko wytworem mojej wyobraźni. Znowu byłam pospolitą uczennicą liceum, a nie jakimś tam Łowcą Żywiołów, a moje życie przedstawiało się w ten sam sposób, co zawsze: jako jeden wielki koszmar i monotonia. Za chwilę do pokoju wpadnie moja matka z wrzaskiem, że jedzenie stoi już na stole i żebym się pośpieszyła, bo się spóźnię. Ojciec jak zwykle wylezie ze swojego pokoju w złym humorze i zacznie mamrotać przy śniadaniu, że mnie żadne szkoły nie są potrzebne, ponieważ ON może mnie wziąć na przeszkolenie i pomóc w uzyskaniu tak prestiżowego zawodu, jakim jest prawnik. Dokładnie o ósmej trzydzieści rano zapuka Annija i obie poczłapiemy do szkoły, obrzucając się, jak co dzień, głupimi docinkami.

Jednakże kiedy spojrzałam na budzik, stwierdziłam, że nie wybiła siódma rano, tylko szósta.

– Po co ja, do jasnej cholerki, nastawiłam budzik na tak wczesną godzinę – wymamrotałam sama do siebie, sięgając po zegar.

I wtedy zauważyłam kartkę leżącą na nocnym stoliku. Zawierała listę rzeczy potrzebnych na zajęcia z magii. Obok niej leżała dyspozycja bankowa, za pomocą której miałam dokonać zapłaty.

– O nie! – jęknęłam. – Więc to wszystko prawda!

Przypomniałam sobie, że miałam dziś wstać z samego rana, ponieważ musiałam jeszcze nabyć potrzebne przybory i szatę. Dźwignęłam się z łóżka, wzięłam szybki prysznic, nałożyłam dżinsy oraz golf, włosy związałam w koński ogon i wyszłam na zewnątrz. Postanowiłam zjeść coś na mieście, ponieważ przy śniadaniu nie miałam ochoty opowiadać swoim starym o przebiegu mojego egzaminu na magię; jeszcze bym się przez przypadek z czymś wsypała.

Była słoneczna pogoda, wiał lekki wiaterek, a na niebie nie można było dostrzec nawet najmniejszej chmury. Zapowiadał się piękny dzień. Usiadłam na ławce w parku, wsłuchując się w ranny śpiew ptaków oraz szum spadającej wody – niedaleko znajdowała się fontanna. Moje miasto – Elhen – uchodziło za jedną z największych atrakcji w letnim sezonie. Pięknie zagospodarowany brzeg jeziora, dużo kafejek i kawiarenek oraz Park Elheński przyciągały rzesze turystów. Ja jednakże nie cierpiałam parku wraz z jego przesłodzoną romantycznością atmosferą. Zjadłszy więc bułkę, pomaszerowałam w stronę butików.

Wybiła godzina ósma rano, więc sklepikarze już zaczynali rozkręcać swoje handlowe interesy. Musiałam kupić jakieś śmieszne zioła, komplet podręczników, srebrny i złoty łańcuszek, zawieszkę do biżuterii, srebrne etui na kryształ magii (którego wciąż jeszcze nie otrzymałam) oraz zieloną szatę nowicjuszy. Dwie ostatnie pozycje wzbudzały we mnie największe podniecenie, dlatego zostawiłam je sobie na koniec. Nie miałam żadnego problemu z ziołami i podręcznikami – wszystko nabyłam w pobliskiej aptece oraz księgarni. Następnie odwiedziłam butik z akcesoriami dla magików. Przyglądałam się pięknie dzierganym szatom oraz płaszczom uszytym z czystego jedwabiu, a w mojej głowie wciąż zapalała się lampka kontrolna: Nie patrz na to takim tęsknym wzrokiem, to i tak nigdy nie będzie twoje, ponieważ dziś na pewno okaże się, że cała ta twoja domniemana magia była jakimś żartem.

– W czym mogę pomóc? – Podeszła do mnie przysadzista blondynka.

– Szukam szaty dla nowicjuszy magii.

– Hmm. – Kobieta rzuciła mi lustrujące spojrzenie, po czym skierowała się na zaplecze. Po chwili wróciła, niosąc duży pakunek na rękach. – Pani jest bardzo szczupła, więc myślę, że ten rozmiar będzie odpowiedni.

Odwinęła folię, a ja westchnęłam, wpatrując się w zielony, lekko połyskujący materiał. Szata była długa do ziemi, obramowanie rękawów oraz kaptura zdobiły delikatne wzorki, guziczki miały kształt elipsy. Ekspedientka pozwoliła mi ją przymierzyć, ale ja od razu wiedziałam, że będzie pasować jak ulał. Tak jakby uszyto ją specjalnie dla mnie. Wyciągnęłam dyspozycję i wręczyłam ją sprzedawczyni, wciąż gapiąc się na mój nowy strój. Kobieta wrzuciła papier pod laser, a następnie wybiła odpowiednią cenę. Ociągając się, włożyłam szatę z powrotem do pokrowca, a następnie wepchnęłam ją do plecaka. W żadnym wypadku nie chciałam, żeby ktoś z moich znajomych zauważył, co właśnie kupiłam.

Pół godziny później skierowałam się już w stronę szkoły. Miałam wszystko: szatę, zioła, podręczniki oraz nabyte u pobliskiego jubilera łańcuszki, uniwersalną zawieszkę na kryształ i etui. Jeśli chodzi o to ostatnie, postanowiłam trochę zaszaleć. Kupiłam malutkie pudełeczko ze srebra ozdobione roślinną ornamentyką.

– Hej, Aeryla, czekaj!

To była Annija. Dziś miała na sobie dżinsy oraz jaskrawą tunikę w wielkie kwiaty. Włosy zaczesała do góry i nałożyła na głowę szeroką opaskę w tym samym kolorze, co tunika.

– Bogowie, Ann! Co to ma być?! – Wskazałam na jej strój. – Przeobrażasz się w Iyannę!

– No co?! To pierwszy dzień dojrzalszego życia, i jak to powiedziała nasza wielce oświecona pani dyrektor, przyszłość staje się już coraz bardziej konkretna, więc jak szaleć, to szaleć na całego.

– Proszę cię, tylko nie wpadnij na jeszcze głupszy pomysł pofarbowania włosów na blond.

Annija wlepiła we mnie wzrok, tak jakby widziała mnie po raz pierwszy w życiu.

– I TO jest dopiero pomysł!

– O nie! Przysięgam ci, Ann – pogroziłam jej palcem – jeśli tkniesz swój głęboki brąz chociażby jednym włoskiem pędzla do malowania, to do końca życia się do ciebie nie odezwę!

– Oj, nie przesadzaj. Jak ci tam poszedł test? Strasznie? Czy jeszcze gorzej?

– A może być jeszcze gorzej niż strasznie?

– Tak, może. Może być masakrycznie! Zupełnie tak jak u mnie. Przez dziesięć minut lampiłam się na te głupie kamienie, czując się jak ostatni głup!

– Nie przejmuj się, to nie twoja wina.

– Jasne, że nie moja – odparła nabzdyczona. – Jeszcze tego brakuje, abym obwiniała się za oblanie jakiegoś głupiego testu na magię. Żałuję tylko jednego: że przepada mi okazja uczenia się w jednej klasie z jakimś megaprzystojnym ciachem władającym magią.

– No trudno, jakoś będziesz musiała się z tym pogodzić. Poza tym nie sądzę, aby wszyscy magowie wyglądali jak modele.

– Oby! Ale nadal nie odpowiedziałaś na moje wcześniejsze pytanie!

– Nooo, test nie poszedł mi zbyt dobrze – zająknęłam się i zaczęłam gorączkowo myśleć, co mam powiedzieć, aby zmienić temat.

Na szczęście Anniję bardziej od egzaminu interesowały nowe osoby, które wczoraj widziałyśmy, a szczególnie ten ufryzowany blondyn, którego od razu przezwała Wypinzdrzonym. Przez resztę drogi paplała o nim jak najęta. Poza tym musiałam się jej jeszcze wytłumaczyć, dlaczego wyszłam z domu tak wcześnie, przecież zawsze do szkoły chodziłyśmy razem, a dziś gdy po mnie zaszła, to mnie już nie było. Oczywiście sprzedałam jej jakieś wymyślone na poczekaniu wytłumaczenie.

Kiedy dotarłyśmy pod budynek szkoły, zorientowałam się, że powinnam iść do wejścia dla nowicjuszy magii, ale nie mogłam tego zrobić, mając u boku Anniję, postanowiłam więc szybko zgubić ją gdzieś w korytarzach, przemknąć przez budynek do wyjścia i dopiero wtedy przejść do części dla magików.

Kiedy szłyśmy do sali, w której odbywały się zajęcia Anniji, wszędzie dookoła słyszałam podniecone szepty: „Słyszeliście?”, „Kto? Łowca?”, „Kto to jest Łowca? Co on potrafi?”, „Kto nim jest?”. Czułam, jak po plecach przechodzi mi zimny dreszcz. Jakim cudem ta wiadomość tak szybko się rozeszła? Przecież ten test był zaledwie wczoraj. W co ja się wpakowałam?

– Dobra, Annija – powiedziałam zdenerwowanym głosem – ja spadam. Idę szukać swojej grupy.

– Przecież zajęcia zaczynają się dopiero za dziesięć minut. – Annija nie spuszczała ze mnie wzroku. – Wiesz, dziwnie się dziś zachowujesz!

– To przez ojca – skłamałam szybko – strasznie mnie wczoraj wkurzył. Znowu upierał się, żebym rzuciła szkołę i pracowała u niego w kancelarii.

– Dla mnie to genialny pomysł. Gdyby to mnie starzy namawiali do rzucenia budy, nawet bym się nie zastanawiała.

Oj, zastanawiałabyś się na pewno, gdybyś wiedziała, jak miałaby wyglądać twoja przyszła praca… I gdybyś też nagle dowiedziała się, kim naprawdę jesteś!

– Poza tym – dodała – nie może być aż tak źle. No i przecież jest tam jeszcze Garren…

No właśnie, Garren.Moje największe utrapienie. Facet, który pracował u mojego ojca, był ode mnie o kilka lat starszy, traktował mnie jak młodszą siostrę – a w którym ja byłam bez pamięci zakochana, o czym wiedziała tylko Annija. Już wcześniej nie miałam u niego żadnych szans, ale teraz, nawet gdybym jakimś cudem stała się kobieca (miałam już siedemnaście lat, ale on wciąż traktował mnie jak dziecko), atrakcyjna, piękna, ujmująca i oszałamiająco seksowna, po tym, co się wczoraj stało, mogłam o nim naprawdę już tylko marzyć. Garren nienawidził magii i wszystkiego, co magiczne, podobnie jak mój ojciec. Nowicjusze wzbudzali w chłopaku odruch wymiotny, więc nie chciałam sobie nawet wyobrażać, jak zareaguje na wieść o tym, że ja również mam zdolności magiczne, i to nie byle jakie. Oooo, jak Garren się o tym dowie, to będę mieć przesrane, i to bardzo.

– Daj spokój – żachnęłam się – wiesz, że on nie zadaje się z młodszymi!

– Tak, wiem, raz próbowałam go poderwać, ale on tylko spojrzał na mnie jak na debila i uciekł. – Annija bezsilnie machnęła rękami. – Nie wiem, dlaczego wszyscy faceci zwiewają na sam mój widok.

– Może – zaczęłam powoli – jesteś zbyt nachalna?

– Bzdura!

– Panno Valnes! – usłyszałam za sobą zdegustowany głos. Niestety bardzo dobrze go znałam, należał do dyrektorki. – Co panna tutaj robi?! Zajęcia zaczynają się za pięć minut, a to nie jest ta część budynku, w której powinna panna przebywać!

– Spoko, pani dyrektor! – odezwała się Annija. – Przecież uczymy się tutaj już trzy lata. Znamy każdy kąt jak własną kieszeń. Aeryla na pewno nie będzie miała problemu z odszukaniem sal.

– Panno Karrow, jeżeli panna zwraca się do mnie lub do jakiegoś innego nauczyciela, to proszę o trochę więcej szacunku, a panna Valnes, owszem, tę część budynku zna bardzo dobrze, ale to nie tutaj będzie przecież mieć zajęcia. I zastanawiam się, dlaczego panna Valnes chodzi po szkole bez swojego uniformu!

– Eeee… bez czego?

– Bez swojej szaty! SZATYNOWICJUSZY! – powiedziała, akcentując dwa ostatnie słowa. – Nooo, myślę, że panna Valnes zdążyła już się pochwalić nową wiadomością.

Annija spojrzała na mnie, a z jej wzroku wyczytałam, że nic z tego nie rozumie. Byłam czerwona jak burak i chciałam zapaść się pod ziemię. Dyrektorka, widząc zakłopotaną minę mojej przyjaciółki, kontynuowała:

– Och, więc widzę, że panna Valnes postanowiła zachować wszystko w sekrecie. Chociaż nie wiem czemu, przecież i tak wkrótce cała szkoła dowie się o tym, że włada aż czterema żywiołami.

Annija zaczęła się śmiać.

– Pani dyrektor, świetny żart.

– Eeee – postanowiłam w końcu się wtrącić – Ann, to nie jest żart.

Annija patrzyła na mnie osłupiała i powoli pokręciła głową.

– To przecież niemożliwe…

– Dość tego! Porozmawiacie na długiej przerwie. A teraz panna Karrow idzie do swojej sali, a panna Valnes ze mną. Zajęcia zaczynają się dosłownie za moment, więc muszę przeprowadzić pannę przez główny hol.

– Nie! – wrzasnęłam. – Tylko nie główny hol! Ja naprawdę bardzo szybko stąd wyjdę i od razu skieruję się do wejścia dla magików. Na pewno zdążę.

– Absolutnie nie, panna nie zna tamtej części, a nie mogę pozwolić, żeby ktoś z nowicjuszy spóźnił się pierwszego dnia.

Rzuciłam ostatnie spojrzenie w kierunku Ann. Jej twarz z zakłopotanej stawała się niedowierzająca. Westchnęłam i poczłapałam za dyrektorką ze spuszczoną głową. Czułam się, jakbym szła na odstrzał.

Kiedy zmierzałyśmy w stronę tych samych drzwi, przez które przechodziłam wczoraj, ludzie patrzyli na nas z zaciekawieniem. Na szczęście większość sal była już otwarta, więc korytarze zionęły pustkami. Dyrektorka podprowadziła mnie pod aulę.

– Tutaj masz dziś swoje zajęcia. Pierwsza godzina poświęcona jest na sprawy organizacyjne, więc wam powiedzą, co i jak. – Odwróciła się z zamiarem odejścia, ale zawahała się jeszcze przez moment i rzuciła sucho: – Życzę ci powodzenia. Wiem, że jesteś wystraszona i zdezorientowana, ale zobaczysz, szybko się przyzwyczaisz.

Podziękowałam i weszłam do środka. Sala nadal wywierała tak samo piorunujące wrażenie. Zajęłam najbardziej odległe i niewidoczne miejsce i wyciągnęłam swoją szatę. Miałam nadzieję, że zajęcia poprowadzi jakiś dziadzio ze starczą demencją, który nie będzie miał zielonego pojęcia, co się wokół niego dzieje, i nie będzie nawet słowem wspominał o żadnym Łowcy. Niestety, jak na złość, na salę wpadł łysy, mały, krępy człowieczek w białym płaszczu. Trzasnął swoją teczką o blat, podbiegł do tablicy i zaczął ją szarpać. Kiedy w końcu stwierdził, że jest popsuta, kopnął ją z całej siły i posłał w jej stronę zaklęcie, w wyniku którego się przewróciła.

– Psia mać! – mamrotał do siebie. – Czy w tym budynku wszystko musi być połamane albo zdewastowane!

Znałam doskonale tę osobę. To był Heliusz Cykmman, człowiek, który nazwał mój kryształ Pikusiem. Założyłam na głowę kaptur i jeszcze mocniej wcisnęłam się w swój fotel.

Tymczasem na domiar złego na salę weszła Iyanna, rzucając w stronę wszystkich groźne spojrzenia. Pewnie szukała tej całej Łowczyni, czyli mnie, aby mi dokopać i na koniec stwierdzić, że to ona jest tutaj królową, więc mam się schować z tym swoim śmiesznym tytułem.

– Przepraszam, czy tutaj jest wolne?

Spojrzałam ze złością na kolesia, który postanowił się do mnie dosiąść. To był ten sam chłopak, którego Annija nazwała Wypinzdrzonym. Jego fryzura dziś wyglądała tak samo perfekcyjnie jak wczoraj. Szata chyba była uszyta na miarę, ponieważ pasowała idealnie, a poza tym nie była w kolorze pastelowej zieleni, jak ta, którą sama nabyłam, tylko szmaragdowa, z jedwabiu, podkreślająca tęczówki jego oczu. Pod nią miał… garnitur! Kto zakłada garnitur do szkoły?!

– Przepraszam, jak ci coś nie pasuje, to idę usiąść gdzie indziej. – Wstał.

– To ja przepraszam. Siadaj, tutaj na pewno jest wolne.

Doszłam do wniosku, że zachowuję się jak wariatka. Skoro przez najbliższy czas mam uczyć się i przebywać w towarzystwie tych ludzi, nie mogę już na samym początku robić z siebie jakiejś zołzy. Nowa grupa, nowe twarze, nowe doświadczenia – może uda mi się chociaż trochę odbudować swoją reputację i znaleźć tutaj jakichś fajnych przyjaciół.

– Ale lepiej uważaj, siadanie obok mnie może przysporzyć ci wrogów i ściągnąć na twoją głowę nieszczęście i hańbę!

Uśmiechnął się. Zęby miał tak białe i równe, że wyglądały wręcz nienaturalnie.

– Jakoś się tego nie boję.

Wzruszyłam ramionami.

– Tak czy inaczej ostrzegałam.

– A tak w ogóle nazywam się Merry.

– Aeryla.

– Słyszałaś nowinę? – Nachylił się w moją stronę, poczułam zapach drogich perfum. – Podobno będzie się z nami uczył Łowca Czterech Żywiołów – szepnął konspiracyjnym tonem.

– Ach, to… – pisnęłam, jeszcze mocniej zsuwając swój kaptur na twarz i zakrywając się zeszytem, ponieważ znamienity Heliusz lustrował tłum w poszukiwaniu czegoś, a raczej kogoś. – Tak, słyszałam, ale za bardzo się tym nie interesowałam.

Chłopak spojrzał na mnie dziwnie i odwrócił się w stronę katedry. Tyle, jeśli chodzi o moje postanowienie nierobienia z siebie wariatki.

– W sumie masz rację. Żadna nowina. – Merry jednak o dziwo zdecydował się kontynuować ze mną rozmowę. – Mój ojciec pracuje z jednym i bardzo na niego narzeka. Twierdzi, że tamten Łowca jest strasznie wkurzający.

– Dobrze, dobrze. Cisza tam! – ryknął donośnie profesor. – Będziemy zaczynać, chociaż jeszcze wszystkich nie ma. I od razu pierwsza zasada: nienawidzę, jak ktoś się spóźnia! Krew mnie wtedy zalewa, piana leci mi z ust, a złość buzuje w całym moim ciele i ostrzegam, że jestem wówczas bardzo, ale to bardzo niezadowolony! Tak niezadowolony, że wręcz wredny, a spóźnialscy moje niezadowolenie zapamiętają na własnej skórze do końca życia. Ty, ty tam! – Przebiegł przez całą długość sali, złapał za kaptur skradającego się chłopaka i wyciągnął go na środek. – No, ptaszku, a teraz powiedz, dlaczego się spóźniłeś.

– Eee… kupowałem chusteczki.

– Chusteczki! – Heliusz przeliterował każde słowo. – Pięknie, więc dzisiaj młodzież, zamiast uczęszczać na zajęcia, szlaja się po sklepach, żeby co?… kupić chusteczki! A ty tam, następny spóźniony! – znowu się wydarł. – Proszę tu, na środek. A tobie co się stało? Też chusteczki kupowałeś czy z parady równości się urwałeś?! – Sam się zaśmiał z własnego rymu. – A ty tam, z drugiego rzędu, czego tak się kręcisz, jak ten krasnal w słońcu! Nie no, co za grupa, co za hałastra! I wy chcecie być magami?! Już ja was nauczę prawdziwej magii! Chusteczki kupował! Siadać wszyscy!

– O rany – Merry, podobnie jak ja, zapadł się w swoim fotelu i podniósł zeszyt – a ten szalony jak zawsze.

– To ty go znasz?

– Tak, kumpluje się z moim ojcem. Niezły z niego choleryk.

– Oj, to ty nie wiesz, co on wyprawiał na moim egzaminie. – Przypomniałam sobie słowo „Pikuś” i podpaloną ławkę.

– No dobrze – kontynuował profesor Cykmman – skoro już wszyscy są, chyba mogę zaczynać. Wiecie wszyscy, dlaczego tu jesteście, chyba nie muszę tego wyjaśniać. Rozdam wam teraz wasze plany oraz podział na grupy. Każdemu z was został przyporządkowany jakiś kamień, ale nie dostaniecie ich, dopóki nie opanujecie magii na poziomie co najmniej podstawowym, dlatego radzę wam zabrać się jak najszybciej do pracy.

Heliusz zrobił długą pauzę.

– No i oczywiście zostałem upoważniony, żeby wam przekazać naszą najświeższą i najbardziej gorącą nowinę. Wczoraj odkryliśmy, że jedna z naszych uczennic potrafi posługiwać się szmaragdem dreańskim, co oznacza, że ma moc regulowania wszystkich żywiołów…

– O nie. – Zsunęłam się jeszcze niżej, do poziomu, w którym drewniany stoliczek był na wysokości mojego czoła.

– Tylko nie mam zielonego pojęcia – kontynuował nauczyciel – dlaczego ta osoba ukrywa się przed wszystkimi na szarym końcu sali i udaje na dodatek, że w ogóle jej tam nie ma. Powinna siedzieć tutaj, w pierwszej ławce, i szczycić się tym, co posiada. Panno Valnes, czy może pani wstać, tak aby wszyscy inni panią zobaczyli?

Posłałam mu pełne niedowierzania spojrzenie.

– Co? To ty? – zapytał cicho Merry, kiedy zorientował się, że słowa Cykmmana zostały skierowane do mnie. – Ach, teraz rozumiem.

W sali wybuchło duże zamieszanie, ponieważ wszyscy zaczęli się wiercić, odwracać i rozmawiać szeptem między sobą.

– No, wstań wreszcie, bo on ci nie odpuści. Będziesz miała to chociaż już z głowy. – Merry zaczął mnie szarpać za ramię.

Posłusznie zdjęłam z głowy kaptur i szybko wstałam. W tym samym momencie główne drzwi wejściowe otworzyły się szeroko i stanął w nich jakiś chłopak.

– O kurde – podrapał się po głowie – a jednak coś przegapiłem.

Rozdział 2

Chłopak był chudy, niski, ubrany w krótkie spodenki oraz żółtą koszulę z wielkim niebieskim słoniem. Na nogach miał sandały. Mogłabym uznać, że stanowił męskie odzwierciedlenie Anniji (jeśli pominąć jej tuszę), gdyby nie długie, jedwabiste ciemne włosy związane w warkocz, szczupła twarz oraz ciemne, lekko skośne oczy. Koleś nie mógł uchodzić za odpowiednik mojej przyjaciółki, ponieważ nawet nie należał do naszej rasy – był półelfem. Zorientowałam się, że ludzie nie wpatrują się już we mnie, tylko w niego, i że ja nadal sterczę jak słup, więc szybko usiadłam.

– Panie Zakleűneēoes – zastanawiałam się, jakim cudem Heliuszowi udało się tak szybko i bezbłędnie wymówić to nazwisko – to, że pochodzi pan z szanowanego rodu, w pana żyłach płynie krew arystokracji elfickiej, ma pan potężną moc, nie oznacza, że może pan spóźniać się na moje zajęcia i na dodatek przychodzić tak ubrany!

– Co?! – wycharczał. – Więc jestem spóźniony? O kurde! O kurde! – Skierował się w stronę foteli, nucąc coś pod nosem.

Heliusz patrzył na niego osłupiały.

– Czy ja panu pozwoliłem usiąść?

– Eee, nie, ale aby nie przedłużać, sam postanowiłem siebie gdzieś usadzić… Ale raczej nie tutaj – stwierdził, spoglądając na miejsce obok Iyanny, po czym wyszedł z tego rzędu, przeszedł przez całą szerokość sali i jakby nigdy nic usiadł za nami.

W sali rozbrzmiały stłumione chichoty. Heliusz machnął tylko ręką i skierował się w stronę katedry. Chyba tak samo jak ja uznał ten dzień za jeden z najdziwniejszych w swoim życiu.

Kwestie organizacyjne zostały rozstrzygnięte, gdy profesor rozdał wszystkim ich plany. Jedne od drugich raczej niczym się nie różniły, tylko godziny zajęć były inne. Okazało się, że jestem w grupie z Merrym oraz tym śmiesznym półelfem i – co było dla mnie prawdziwym cudem – Iyannę przypisali zupełnie gdzie indziej. Na krótkiej przerwie podszedł do nas Cykmman.

– Panna Valnes i pan Zakleűneēoes…

– Wystarczy Zekles. – Elf walnął się otwartą dłonią w pierś. – Wiem, że wypowiedzenie mojego nazwiska to prawdziwa męka.

Profesor go zignorował.

– Ze względu na wasze umiejętności zostały wam przypisane dodatkowe indywidualne lekcje z praktyki magii i każde z was będzie miało swojego własnego opiekuna. Panna Valnes, ponieważ Ministerstwo Edukacji zarządziło, iż każdy, kto posługuje się szmaragdem dreańskim, musi być objęty programem indywidualnego nauczania, a pan Zakleűneēoes, ponieważ magia, jaką dysponują elfy, wykracza poza nasze kryteria nauczania. Opiekunem panny Valnes zostanie pan Alessey.

– Alessey? TEN Alessey? – wtrącił się Merry.

– Alessey Drehsen.

– O! – zwróciłam się do Merry’ego – kojarzysz go?

– Pewnie, że tak! – odpowiedział. – Ojciec mi o nim opowiadał. Ten Drehsen to legenda. W wieku dwudziestu pięciu lat stał się jednym z najlepszych magów w kraju! Skończył Gelfeon i ma już chyba czwartą rangę. – Merry zrobił współczującą minę. – I jest wredny jak cholera.

– Panie Erren! Proszę w mojej obecności nie używać wulgaryzmów i nikogo nie oczerniać, a w szczególności takiej osoby, jak pan Drehsen! – huknął Cykmman.

– Przecież sam pan profesor na początku zajęć krzyczał „psia krew”, a następnie rozwalił tablicę!

– No tak, ale to był taki krótki wybuch złości. Zresztą ja jestem nauczycielem, ja tu rządzę, więc mnie wolno.

– Dlaczego mnie zawsze omija to, co najlepsze?! – jęczał z tyłu Zekles. – Kochany, poczciwy Heliuszek znęcający się nad drewnianą tablicą, to musiało być niezłe!… A tak w ogóle to kto jest moim opiekunem?

Na twarzy Cykmmana pojawił się złowrogi uśmiech.

– Pana ojciec, profesor Zakleűneēoes. Sam się zgłosił na ochotnika, stwierdził, że tylko on da sobie z panem radę.

Zekles nie miał uszczęśliwionej miny, gdy to usłyszał.

– Panno Valnes, pani zajęcia praktyczne zaczną się jutro, a pana, panie Zakleűneēoes, z tego, co wiem, już dziś wieczorem w pana rezydencji! – Cykmman, chichocząc, skierował się w stronę wyjścia.

– Doprawdy, znam tego faceta od lat i do dziś zastanawiam się, czy on na pewno ma po kolei w głowie! – oznajmił na zakończenie Merry.

– O bogowie, o bogowie! – Zekles, zgięty wpół, kiwał się na swoim fotelu w przód i w tył. – Jestem skończony, mogę już zacząć kopać sobie grób.

*

Na przerwie śniadaniowej postanowiłam odnaleźć Anniję i wszystko jej wyjaśnić.

– Ann! – krzyknęłam, przedzierając się przez tłum uczniów.

Gdy na dworze było ciepło, wszyscy podczas przerw wychodzili na zewnątrz i przesiadywali na pobliskim murku. Ann również tam była. Stała sama przy wielkim dębie rosnącym przed budynkiem liceum i wpatrywała się w przestrzeń. Po jej ściągniętej twarzy wywnioskowałam, że nadal jest wściekła.

– Czego chcesz? – rzuciła obrażonym tonem, kiedy mnie dostrzegła.

– Przepraszam za wszystko! Powinnam była ci powiedzieć! – Oparłam się o murek.

– Tak, jasne, ale po co? Po co marnować czas na kogoś takiego jak ja. Teraz przecież będziesz obracać się w zupełnie innym towarzystwie.

– Daj spokój, gadasz głupoty. Zawsze byłaś moją najlepszą przyjaciółką i zawsze nią będziesz. To – szarpnęłam rąbek mojego zielonego płaszcza – nie ma tu nic do rzeczy!

– No tak, oczywiście! Więc czemu mnie oszukiwałaś? – zapytała. – Rozumiem, że tak wielki sekret nie był przeznaczony dla uszu pospólstwa!

– Och, przestań już gadać jak nawiedzona! – Traciłam powoli cierpliwość. – Wiesz, jak nienawidzę, kiedy ktoś uważa się za gorszego lub lepszego od innych! Było mi głupio, dlatego nic nie powiedziałam, poza tym ja wciąż uważam, że to jakaś pomyłka i że szybko odeślą mnie tam, skąd przybyłam.

Naszą kłótnię przerwał czyjś głos.

– A to co?! – warknęła Ann na widok Merry’ego i… Zeklesa. – Co tu robi ten Wypinzdrzony?!

– Ann! – krzyknęłam.

– Jaki? – Merry uniósł brwi.

– Nieważne. To jest moja koleżanka Annija Karrow, a to są Merry Erren i Zekles.

– Zaraz! – Annija zwróciła się w stronę Zeklesa. – Ty jesteś elfem!

Zekles obrócił się dookoła siebie.

– Naprawdę? Nie zauważyłem!

– Ile ty masz lat? Słyszałam, że jesteście nieśmiertelni.

– Ann, on nie jest elfem, tylko półelfem – poinformowałam przyjaciółkę. – Nie może być nieśmiertelny.

– No tak, widzę, że kochana Aerylka zabrała się do dzieła i już zaczęła zmieniać otoczenie. Elf, bogaty goguś – zaczęła wymieniać – i kto jeszcze, może Iyanna?!

– Hej! Nie życzę sobie, żeby mnie wyzywano od bogatych gogusiów i jakichś wypinzdrzonych, cokolwiek to słowo znaczy! – zawołał Merry.

– Ann, nie wiem, o co ci chodzi – odepchnęłam się od murku i podeszłam do Anniji – ale mogę cię zapewnić, że nadal stanowię w szkole prawdziwe pośmiewisko, a oni wcale nie pomagają mi odbudować reputacji!

Merry rąbnął mnie w ramię.

– Wypraszam sobie!

– No co, sam przyznasz, że stanowimy dziwną trójkę: śmieszny elf, koleś, który wygląda, jakby dopiero co urwał się z żurnala, oraz Łowca Czterech Żywiołów! A poza tym to my się prawie nie znamy. Po co w ogóle tu za mną przyszedłeś i przyprowadziłeś jego? – Pokazałam na elfa.

– Nie przyprowadziłem go, sam za mną przylazł.

– Czy wy coś wspomnieliście o jakimś Łowcy? – wtrącił się Zekles.

– No tak – zdziwiłam się – o Łowcy Czterech Żywiołów.

– W naszej szkole uczy się Łowca?

Spojrzeliśmy wszyscy na siebie ogłupiali.

– Z czego ty się urwałeś? – odpowiedziała mu Ann. – Od samego rana nikt o niczym innym nie gada, tylko o Łowczyni.

– Świetnie. – Zekles miał minę jak dziecko, które właśnie dostało upragnioną zabawkę. – Kto nim jest? Muszę go poznać, zobaczyć… To prawdziwy okaz.

– Okaz? Jak w zoo! – Skrzywiłam się. – Niedługo będą traktować mnie jak małpę w cyrku.

– Nie przejmuj się – Merry poklepał mnie po plecach – nie sądzę, żeby było aż tak źle.

– Więc to TY! – Zekles gapił się na mnie jak wół na malowane wrota, po czym zrobił najdziwniejszą rzecz pod słońcem: Wyciągnął aparat fotograficzny, taki najzwyklejszy, jakiego używają niemagiczni, i cyknął mi zdjęcie.

– O bogowie, ale on jest zakręcony! – Annija z tego wszystkiego zapomniała, że nadal się na mnie gniewa. – Kobieto, w tym towarzystwie to sobie tylko możesz pomarzyć o zdobyciu popularności w szkole.

Po przerwie wróciliśmy we trójkę do naszej części liceum. Dziś mieliśmy samą teorię: historię magii, kamienie magiczne, podstawy obrony magicznej dla początkujących oraz formuły zaklęć. Zajęcia trwały do godziny piątej po południu, a ja znowu denerwowałam się tym, że będę musiała włazić po kryjomu do biura ojca. Poza tym nauczyciele zadali nam od groma pracy domowej, a ja zastanawiałam się, co będzie, jak dojdą jeszcze indywidualne przedmioty z praktyki.

O piątej po południu wybiegłam szybko z auli, rzucając zaskoczonemu Merry’emu szybkie „Cześć, to do jutra!”, wpadłam do toalety, zdjęłam swój płaszcz, wepchnęłam go do plecaka i pognałam w stronę drzwi. Nawet nie miałam okazji przyjrzeć się pięknym marmurom, którymi wyłożona była ściana toalety. Na szczęście kancelaria ojca znajdowała się dwie ulice dalej, więc daleko nie miałam. Tak jak wczoraj, postanowiłam wejść tylnymi drzwiami. Wiedziałam, że nie było szans, aby ojciec nie zauważył mojego spóźnienia, jednakże wolałam uniknąć sytuacji, w której dostrzegłby mnie przez witrynę, wybiegł na główną ulicę i zrobił wielką awanturę przy świadkach. Dlatego na rogu skręciłam w lewo, skierowałam się w stronę o wiele mniej zatłoczonej uliczki i otworzyłam kluczem zamek.

Cała kancelaria składała się z kilku pomieszczeń. Ponieważ ojciec trzymał tutaj całą dokumentację, oprócz głównego lokalu z wielkimi oszklonymi drzwiami frontowymi wynajmował kilka mniejszych pokoi na tyłach budynku. Było tam oddzielnie wejście, które prowadziło do małego korytarzyka. Po prawej stronie znajdowała się mikroskopijna kuchnia, po lewej WC i składzik. Korytarzyk kierował do archiwum z szyfrowanym zamkiem, a następnie odbijał w prawo i kończył się przejściem do biura, gdzie byli przyjmowani klienci.

O tej godzinie w archiwum nie powinno być nikogo, ponieważ Garren miał jeszcze wykłady, a ojciec obsługiwał klientów, więc naprawdę się wystraszyłam, kiedy usłyszałam dobiegające stamtąd szuranie – przecież ojciec nie zostawiłby biura bez opieki i nie przyszedłby tutaj czegoś szukać. Wzięłam ze składzika coś, co nadawało się do walki, a był to kij od mopa, i z bijącym sercem zakradłam się do archiwum. Drzwi były otwarte, a przy półkach stała wysoka, szczupła postać. Nie miałam zbyt wiele czasu, aby bliżej się przyjrzeć temu mężczyźnie, poza tym stał odwrócony do mnie tyłem. Zdążyłam jedynie rzucić okiem na dziwny srebrny tatuaż widniejący na jego szyi. Zbliżyłam się do niego najciszej, jak potrafiłam, i zamachnęłam się. Koleś odwrócił się błyskawicznie, zmrużył w zaskoczeniu czarne oczy i złapał kij. Zaczęliśmy się szamotać, żeby go sobie wyrwać, ale ja się potknęłam i poleciałam do przodu, wprost na niego. Zachwiał się i oboje runęliśmy na półki z aktami. Narobiliśmy takiego hałasu, że zaalarmowaliśmy ojca, który od razu wpadł do pomieszczenia, machając rękami na wszystkie strony.

– Co tam się dzieje?! Aeryla? Co to ma znaczyć?

– Ojciec! – wydarłam się wniebogłosy – OJCIEC, dzwoń do straży… Włamywacz… mamy włamywacza!

– To nasz klient! – wysapał ojciec cały zielony na twarzy.

– Cco?! – Wzięłam kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić, po czym podniosłam się z podłogi i spojrzałam z przerażeniem na tego mężczyznę. – Nasz klient?

Nieznajomy wygrzebał się spod sterty kartek i wstał. Był cholernie wściekły.

– To jest napaść! – wysyczał zimnym głosem. – Wzywam straż! – Wyciągnął telefon i wybił numer.

– Och, bez przesady! Przecież nikomu nic się nie stało.

– Aeryla, zamknij się, i tak już wystarczająco narozrabiałaś! – warknął ojciec, po czym zaczął się płaszczyć przed tym facetem: – Bardzo pana przepraszam za to wszystko. Moja córka jest niespełna rozumu. Proszę nie dzwonić do strażników, jestem prawnikiem, stracę licencję. Błagam! – Złożył ręce jak do modlitwy i zaczął mrugać oczami. Wyglądało to tak, jakby miał zamiar się rozpłakać.

Czarne oczy obcego mężczyzny przeszywały ojca na wylot i myślałam, że za chwilę wypalą mu dziurę w brzuchu. W końcu ten typek z pogardą wymalowaną na twarzy wyłączył telefon i schował go z powrotem do kieszeni.

– Dziękuję! – Ojciec odetchnął. – Zapraszam do biura. Mam nadzieję, że znalazł pan te akta.

– Tak, znalazłem – syknął, wykrzywiając usta – ale potem wpadła na mnie ta rozhisteryzowana dziewczyna i je upuściłem! Są gdzieś tam. – Wskazał na przewaloną półkę i gromadę kartek leżących na podłodze.

– Aeryla, masz pięć minut, żeby odnaleźć dla pana te dokumenty. – Ojciec podał mi numer akt i skierował się do głównego biura.

Koleś rzucił mi jedno przeciągłe lodowate spojrzenie, od którego wszystko skręciło mi się w żołądku, i poszedł za moim starym. Zaczynało do mnie powoli docierać, jaką zrobiłam z siebie kretynkę. A wszystko przez ojca. Na szczęście te głupie akta leżały na samym wierzchu, więc znalezienie ich nie zajęło mi dużo czasu. Szybko zaniosłam papiery do biura.

– Masz szczęście – burknął ojciec. – A teraz wracaj do magazynu i posprzątaj tam wszystko.

Wzruszyłam ramionami i zerknęłam od niechcenia na tego faceta. Ubrany był w ciemne dżinsy oraz zwyczajną granatową bluzę z kapturem. Miał kruczoczarne włosy, bardzo ciemne oczy oraz ostre rysy twarzy. Nierówno wygięte brwi tworzące delikatne łuki nadawały mu lekko egzotyczny wygląd. Był człowiekiem, tak jak ja, ale kształt oczu sugerował, że w jego żyłach płynęła jakaś domieszka krwi elfickiej. Mnie nie pociągała tego typu uroda u mężczyzn, ale musiałam przyznać, że można byłoby uznać tego typka za dość przystojnego.

Wróciłam do magazynu i przez półotwarte drzwi przysłuchiwałam się ich rozmowie, chociaż właściwie nie wiedziałam, po co to robię, ponieważ brzmiało to raczej jak monolog. Nieznajomy milczał, a mój stary zasypywał go obelgami pod adresem magii i magików.

– Mówię panu, że ci magicy to jedna wielka banda oszustów, złodziei, szuj i darmozjadów. I wie pan, co ja osobiście myślę o tych ich wspaniałych, nadprzyrodzonych zdolnościach? – Zrobił pauzę, tak jakby oczekiwał, że ten obcy gość nagle mu przerwie i zacznie zasypywać go gradem pytań. – Że to wszystko to jedna wielka bujda! Magia nie istnieje, a ci, którzy wmawiają innym swoje rzekome moce, robią to tylko po to, żeby ukryć własne nieróbstwo! Nie wiem jak pan, ale ja, gdybym dowiedział się, że któreś z moich dzieci bawi się w te bzdury, chybabym wygnał je z domu.

Spłoniłam się ze wstydu. Wiadomo, nie zrobiłam na tym facecie dobrego wrażenia, próbując zabić go kijem od mopa, ale ojciec wcale nie poprawiał sytuacji swoimi śmiesznymi teoriami. Koleś miał wypisaną na twarzy irytację i czułam, że lada chwila źle się to wszystko skończy. Na szczęście w czas pojawił się mój wybawca i obiekt moich westchnień – Garren. Kiedy tylko wszedł do kancelarii, od razu zauważył, co się święci. Szybko wysłał ojca po jakieś dokumenty, a sam naliczył opłatę za wypożyczenie akt i poinstruował, jak należy z nimi postępować.

– Co wyście narobili?! – złajał nas kilkanaście minut później. – Ten facet był tak wkurzony, że myślałem, iż zaraz rzuci mi w twarz tymi papierami! Ledwo opanowałem sytuację!

– Podziękuj mojej kochanej córeczce!

– Mnie ma dziękować? – Dźgnęłam się palcem wskazującym w pierś. – Mnie? Ojciec, wpuściłeś tego mężczyznę do archiwum! Samego! Oszalałeś?!

– Nie oszalałem! – ryknął. – Ten mężczyzna miał odgórne pozwolenie z Terrynu, aby przejrzeć samodzielnie moje archiwum.

W myślach właśnie układałam jakąś ciętą ripostę dotyczącą udostępniania tajnych dokumentów obcym, więc słowa ojca dotarły do mnie z opóźnieniem i w konsekwencji tylko wybełkotałam coś niezrozumiałego.

– Ale co się właściwie stało? – przerwał naszą kłótnię Garren.

– Napadła na niego! Napadła na tego mężczyznę, jak przeglądał dokumenty!

Garren wciągnął z sykiem powietrze.

– A skąd mogłam wiedzieć, że wpuściłeś klienta do archiwum? Myślałam, że to złodziej – próbowałam się tłumaczyć.

– I jeszcze ma czelność się ze mną kłócić! – warczał ojciec. – Masz to wszystko posprzątać i poukładać według działów, zbiorów i oczywiście chronologicznie, rozumiesz?!

– Ale przecież to zajmie całą noc! – mówiłam już nawet nie rozhisteryzowanym, ale płaczliwym głosem.

– Nie obchodzi mnie to! – Ojciec pokazał mi plecy i skierował się do drzwi wyjściowych.

Garren lustrował mnie wciąż z tym samym potępiającym wyrazem twarzy.

– No co! – w końcu nie wytrzymałam.

– Wiesz, ile ta kancelaria dla mnie znaczy, prawda? Pracuję tu już od kilku lat, twój ojciec chce, żebym został wspólnikiem, kiedy skończę swoją praktykę, a ty w przeciągu kilku minut o mały włos wszystkiego nie zniszczyłaś!

– Przecież nie chciałam!

– Właśnie! – skrzyżował ramiona – ty nigdy nie chcesz, a potem i tak robisz coś głupiego! Zachowujesz się jak rozkapryszony bachor!

– Wcale nie! To nie było umyślne! A ojciec też przesrał sprawę, zasypując go swoimi filozofiami odnośnie do magii.

– Twój ojciec – odparł ostrożnie Garren – to mądry człowiek i powinnaś z niego brać przykład. Ja oddałbym wszystko, żeby mieć taką rodzinę jak twoja! Ale po co ja w ogóle z tobą gadam, przecież ty i tak masz wszystkich i wszystko gdzieś! Dałbym sobie rękę uciąć, że gdyby ten facet rzeczywiście wniósł skargę, byłabyś wniebowzięta!

– Jak możesz tak mówić, przecież wiesz, ile zmarnowałam tu czasu i ile kosztowało mnie to cierpliwości! To jest nasze jedyne źródło utrzymania, nigdy umyślnie nie zrobiłabym czegoś, co mogłoby zagrozić reputacji kancelarii!

– Naprawdę? – Garren zmarszczył czoło. – Jakoś ciężko mi w to uwierzyć! Osobiście uważam, że Zennos daje ci za dużo swobody. Robisz, co chcesz, i nie liczysz się z tym, jakie potem będą tego konsekwencje. Ktoś powinien ci w końcu przetrzepać tyłek…

– Jak śmiesz tak do mnie mówić! – Czułam, jak stopniowo ogarnia mnie furia. – Nie jestem małym dzieckiem, tylko prawie już dorosłą kobietą!

– Jakoś w żaden sposób nie okazujesz swojej dorosłości!

– To, że mam inne plany niż moja rodzina i nie chcę tkwić w tej zapyziałej dziurze do końca życia, wcale nie znaczy, że zachowuję się jak dziecko!

– To twoje zdanie, a poza tym nie mam czasu na jakieś głupie kłótnie z tobą! – Jego wyniosły ton doprowadzał mnie do pasji. – Mam jutro egzamin, muszę się uczyć.

– Chyba nie zostawisz mnie z tym całym bałaganem. – Wskazałam na drzwi od archiwum.

– Skoro jesteś taka dorosła, to weźmiesz odpowiedzialność za swoje czyny i sama to posprzątasz. Może to cię w końcu czegoś nauczy! – Z tymi słowami skierował się do wyjścia.

Patrzyłam na niego osłupiała. Może i był facetem moich marzeń, może i rzeczywiście wyglądał nieziemsko seksownie, gdy tak się złościł, ale i tak byłam na niego okropnie wściekła.

Kiedy wyszedł, rzuciłam o ścianę czymś, co właśnie miałam pod ręką, i usiadłam w kącie zrozpaczona, chowając głowę pomiędzy kolana. Byłam wyczerpana i głodna. Marzył mi się gorący prysznic. Ten szalony dzień dobił mnie do reszty i w dodatku nadal nie chciał się skończyć. Przede mną leżała cała góra kartek, śmieci, kurzu oraz przewalona szafka.

Uspokoiłam się dopiero po jakiejś godzinie; wstałam i poczłapałam w stronę archiwum. Zabrałam się najpierw do porządkowania akt. Kurz unosił się nade mną, cały czas kichałam i prychałam. Heliusz Cykmman, gdyby zobaczył swojego wielkiego Łowcę od góry do dołu pokrytego szarymi kłaczkami, w brudnych i podartych spodniach (zaczepiłam nogawką o kant biurka) i z pajęczynami we włosach, chybaby załamał ręce w geście rozpaczy i wywiózł mnie daleko stąd.

Mijały godziny. Straciłam rachubę i nie wiedziałam, czy jest ósma, dziewiąta, czy dziesiąta. Przed oczami miałam tylko niekończącą się liczbę dokumentów do posegregowania. Nagle usłyszałam zgrzyt zamka.

No nie – pomyślałam – tylko mi nie mówcie, że teraz naprawdę ktoś się włamuje. Czy ten idiota nie wie, że w tym budynku grasuje szalony Łowca Czterech Żywiołów, który rzuca się na każdego z kijem od mopa?

Miałam nawet zamiar znowu sięgnąć po ten sam kij, ale rozmyśliłam się, kiedy zobaczyłam, kto stoi w korytarzu.

– Po co tu przylazłeś? Sprawdzasz, czy przypadkiem nie uciekłam przez okno i na przykład nie poszłam się upić?

– Och, daj już spokój! – Garren wszedł do środka, wpuszczając do pomieszczenia trochę rześkiego nocnego powietrza. – Okazało się, że wcale nie miałem tak dużo do nauki, więc postanowiłem ci pomóc.

– Dzięki! – mówiłam, przeciągając sylaby, bo wiedziałam, jak go to strasznie irytuje. – Jaki ty dziś łaskawy!

– O rany, o co ci znowu chodzi? – P