Mam na imię Joy. Przeżyłam - Mariapia Bonanate - ebook

Mam na imię Joy. Przeżyłam ebook

Mariapia Bonanate

0,0

Opis

To mocna historia opowiedziana w pierwszej osobie przez wrażliwą na ludzką krzywdę reportażystkę. „Opowieść o wierze, pieśń nadziei i dziękczynienia”, jak napisał w przedmowie książki papież Franciszek.

Joy jest 23-letnią mieszkankąAfryki. Przyjaciółka namawia ją do wyjazdu do Włoch, kusząc obietnicą pracy, dzięki której będzie mogła wesprzeć rodzinę i kontynuować naukę. Po krótkim czasieJoy uświadamiasobie, że została oszukana i wpadła w ręce handlarzy ludźmi. Przeżyła dramatyczne przejście przez pustynię, podróż łodzią, obozy dla uchodźców i prostytucję we Włoszech. W tych wszystkich momentach nigdy nie straciła zaufania do Boga, którego od dziecka traktuje jak przyjaciela.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 125

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału 

Io sono Joy. Un grido di liberta dalla schiavitu della tratta

© 2021 Libreria Editrice Vaticana

00120 Città del Vaticano

www.libreriaeditricevaticana.va

© 2021 Edizioni San Paolo s.r.l., 2021

Piazza Soncino 5 – 20092 Cinisello Balsamo (Milano), Italia

www.edizionisanpaolo.it

© Copyright for this edition by Wydawnictwo W drodze, 2024

 

Redaktor prowadząca – Justyna Olszewska

Redakcja – Anna Kuciejewska

Korekta – Katarzyna Smardzewska, Anna Kuciejewska

Skład i łamanie wersji do druku – Krzysztof Lorczyk OP 

Redakcja techniczna – Józefa Kurpisz 

Projekt okładki i layoutu – Krzysztof Lorczyk OP 

 

 

ISBN 978-83-7906-697-1

Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze sp. z o.o.

Wydanie I, 2021

ul. Kościuszki 99

61-716 Poznań

tel. 61 852 39 62

[email protected]

www.wdrodze.pl

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

❦ Dla Faith, Tiny, Precious… i wielu młodych kobiet spragnionych wolności i sprawiedliwości

Wprowadzenie papieża Franciszka

Z radością przyjąłem zaproszenie do napisania tej przedmowy, w której pragnę świadomie zwrócić uwagę czytelników na fakt, że świadectwo Joy stanowi „dziedzictwo ludzkości”.

Joy to młoda kobieta, która we Włoszech narodziła się na nowo. Jej ojczyzną jest Nigeria – zakątek naszej planety, gdzie po raz pierwszy ujrzała światło słońca i gdzie rozpoczęła przygodę życia.

Poprzez tę książkę Joy ofiarowuje swoją osobistą historię każdej kobiecie i każdemu mężczyźnie, którzy przejawiają autentyczną troskę o życie. Dramatyczne doświadczenie podróży przekazuje nam z prostotą świadka, który – opowiadając własną historię – oddaje głos Bogu. I rzeczywiście w każdym szczególe tej historii Bóg jest obok niej jako ukryty protagonista; cichy, ale nie ze względu na nieobecność w relacjonowanych wydarzeniach.

Przeprawa przez pustynię, miesiące spędzone w libijskich obozach dla uchodźców, podróż drogą morską, podczas której uratowała się przed utonięciem. Opowieść ta zawiera wątki i autobiograficzne, i wspólne dla wielu kobiet, które przeszły tę drogę. Gdy dołączymy do jej historii, przed naszymi oczami pojawią się także Loweth, Glory, Esoghe, Sophia, Mary – przyjaciółki, które mają podobne doświadczenia do Joy i do tysięcy nigeryjskich dziewcząt.

Jej historia łączy w sobie wiele innych osób, tak jak ona porwanych, przetrzymywanych w piekielnych warunkach i dotkniętych tragedią niedostrzeganego handlu ludźmi. Jest to opowieść osobliwa, między innymi o zjawisku powszechnie znanym w zglobalizowanym świecie, o którym jednak nikt nie chce mówić głośno. Gdy spojrzymy głębiej, możemy dostrzec, że jej via crucis stanowi mozaikę doświadczeń wielu braci i sióstr, których historie stały się „niewidzialne” dla innych.

Dopiero po przybyciu do Włoch Joy odkryła, że została oszukana i wpadła w ręce handlarzy ludźmi. Wydaje się, że okoliczności tych procesów dehumanizacji wygląda tak samo: wszystko rozpoczyna się od sytuacji, która zmusza niektóre osoby do opuszczenia swojego kraju i wyjazdu, aby zagęścić przedmieścia dużych metropolii. Zagubione w swej anonimowości, stają się „niewidzialne” i tracą stopniowo punkty odniesienia swojej tożsamości, które łączą je z ich własną kulturą.

Ma to miejsce również dzisiaj, w wielu rodzinach. Handlarze ludźmi to osoby pozbawione skrupułów, które zarabiają na czyimś nieszczęściu, żerują na desperacji innych, aby podporządkować ich swojej władzy. W tym celu planują metodyczną manipulację: najpierw pozbawiają ofiary jasnych informacji, aby za pomocą nadużyć i ulicznej przemocy przejąć nad nimi kontrolę, zabijając ich marzenia. To właśnie przydarzyło się Joy i jej przyjaciółkom.

W tym momencie czuję potrzebę, aby zwrócić się do czytelnika z pytaniem: skoro niezliczone młode kobiety, ofiary handlu ludźmi, trafiają na ulice naszych miast, to w jak dużym stopniu ta uwłaczająca rzeczywistość wynika z faktu, że wielu mężczyzn korzysta z tych „usług” i wyraża chęć kupienia sobie osoby, niszcząc jej niezbywalną godność?

Lektura wspomnień Joy pozwala nam odkrywać, strona po stronie, jak jej świadectwo skłania nas do zajęcia stanowiska wobec uprzedzeń i przyjęcia odpowiedzialności, co mimowolnie czyni nas uczestnikami opisywanych wydarzeń.

Dobrze nam zrobi, gdy staniemy po stronie Joy i zatrzymamy się w miejscach, w których stawała się bezradna i gdzie zadawano jej ból, na jaki nie zasłużyła. Po takiej podróży nie sposób pozostać obojętnym na wieść o dryfujących, niechcianych łodziach, odpychanych od naszych brzegów. Joy była na jednej z nich.

W swojej drodze do wolności wskazuje nam dwie podstawowe rzeczywistości: przede wszystkim wiarę w Boga, który wybawia z rozpaczy. Mocną wiarę, poddawaną próbie w najtrudniejszych chwilach. Po drugie – wspólnotę. Joy zaczęła odzyskiwać swoje życie w momencie, w którym została przyjęta przez wspólnotę Dom Rut (Casa Rut) w Casercie.

Otwarty dom może pochwalić się piękną nazwą „wspólnota” tylko wtedy, gdy jest zdolny przyjąć, chronić, integrować i promować każde życie w jego obrębie.

Ta książka to opowieść o wierze, pieśń nadziei i dziękczynienia dla tych, którzy poświęcają swoje życia tym czterem działaniom o ewangelicznym posmaku.

Joy pomaga nam wszystkim otworzyć oczy, zobaczyć, aby lepiej zrozumieć. Często to właśnie ofiary najohydniejszych nadużyć stają się niewyczerpanym źródłem wsparcia i pomocy dla nowych ofiar. Ich wspomnienia ukazują nam fundamentalne znaczenie działań zmierzających do ratowania innych młodych ludzi znajdujących się w takich samych warunkach.

Chciałbym podziękować wszystkim osobom i organizacjom, które pomagają ofiarom współczesnego niewolnictwa, nawet kosztem własnego bezpieczeństwa. Dzięki niestrudzonemu poświęceniu przywracają one wartość tym, którzy zostali pozbawieni godności osobistej; przywracają zaufanie i nadzieję życia dla tych, którzy zostali oszukani i doświadczyli terroru i zniewolenia ze strony tych, którzy przedstawili się jako wybawcy, a okazali katami.

Ukazanie w pełnym świetle osób przymuszonych do życia w mroku obojętności społecznej stanowi dzieło miłosierdzia, czego nie możemy zaniedbać.

Na koniec chciałbym zwrócić się do ciebie, Joy.

„Twoje imię to Joy1”, od tamtej pory, od momentu poczęcia jesteś radością swojej matki, i dlatego otrzymałaś od niej to piękne imię, które stanowi również jedno z imion własnych Boga. Jesteś Joy, podobnie jak wiele kobiet, których historie zostały tu spisane, ale przede wszystkim „jesteś Joy” – wyjątkowa, upragniona i bardzo ukochana.

Dziękujemy, że dałaś nam szansę dołączyć do Twojego doświadczenia absolutnej odwagi. Pozwala nam ono lepiej zrozumieć tych, którzy cierpią z powodu handlu ludźmi.

Najdroższa Joy, napisałaś na tych stronach, że „tylko miłość, która umacnia pokój, dialog, akceptację i wzajemny szacunek, może zagwarantować przetrwanie naszej planety”. Zatem zachęcam: „Odwagi, studiuj i nie bój się”. „Idź tak dalej!”2.

Franciszek

Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

Katedra św. Jana na Lateranie, 15 sierpnia 2020 r.

Wstęp Autorki do wydania polskiego

Drogi Czytelniku i Droga Czytelniczko!

Pragnę wyrazić głębokie wzruszenie i szczęście, jakie odczuwam, mogąc nawiązać bezpośredni kontakt z każdym z Was w języku, jakim się posługujecie. Polska zawsze żyła w moim sercu, zwłaszcza od czasu mojej wizyty w Krakowie, gdzie spędziłam magiczne godziny, poznając chwalebną historię Waszego kraju i odczuwając dźwięki, kolory i zapachy Waszej ziemi. Spotykałam na ulicach wielu ludzi i dostrzegałam w ich oczach iskierki życia, a w zachowaniu – godność, elegancję i otwarcie na przyszłość.

Zanim Mam na imię Joy. Przeżyłam stało się książką, było fizycznym spotkaniem z młodą kobietą i jej historią, która jest także historią tysięcy innych młodych kobiet – ofiar handlu ludźmi. Polska stanowiła i nadal stanowi kraj docelowy dla wielu z nich. Może nieświadomi mijacie takie dziewczyny na ulicach swoich miast, chodzicie tymi samymi ścieżkami w miejscach, w których mieszkacie. Na kartach tej książki, znajdziecie ich bezlitośnie torturowane ciała, ich umęczone dusze, ich poniżoną godność. „Żaden z moich prześladowców nigdy nie spojrzał mi w oczy, ani w Libii, ani we Włoszech” – często wspomina Joy z goryczą.

Zatem proszę Was, Drodzy Czytelnicy, byście spojrzeli Joy w oczy, byście stali przy niej w libijskich obozach koncentracyjnych, na łodziach tonących na Morzu Śródziemnym wraz z mężczyznami i kobietami uciekającymi przed wojną, przemocą i głodem. Poznając jej historię, bądźcie przy niej, trzymajcie ją za rękę, gdy na ulicy wymazują jej prawdziwą tożsamość i nazywają Jessiką, gdy zostaje zredukowana do roli towaru, którego się używa, a potem wyrzuca na śmietnik.

Zapraszam Was także do tego, aby ufność, jaką Joy pokładała w Bogu – który nawet wtedy, gdy wydaje się nieobecny lub spóźniony, zawsze przy nas trwa – stała się Waszą ufnością. Od dziecka, kiedy bawiła się w kałużach w swojej biednej nigeryjskiej dzielnicy, czuła w Nim przyjaciela, któremu można zaufać. Dostrzegała Go zatem w najbardziej dramatycznych momentach swojej podróży, również wówczas, gdy była słaba i chciała się poddać.

To Bóg pomógł jej nigdy nie tracić nadziei, nawet wtedy, gdy wydawało się, że wszystko i wszyscy są przeciwko niej. Pozwolił On jej także zrozumieć, że tę nadzieję może podtrzymać w drodze poświęcenia się dla innych, wyzbycia się obojętności na ich tragedie, cierpienia i trudności. Nadzieja jest darem, który On daje nam wszystkim, ponieważ tylko przezwyciężając pokusę obojętności i zamknięcia się w sobie, praktykując wytrwałą, bezinteresowną miłość bliźniego, bliskiego lub dalekiego, możemy poczuć się w pełni ludźmi i być szczęśliwi.

W tym codziennym, wewnętrznym, ludzkim doświadczeniu jesteśmy razem. Przekazuję serdeczne pozdrowienia i uściski.

Mariapia Bonanate

Prolog

Najpierw wyszedł mi na spotkanie jej uśmiech, oczy skrzące się radością, dźwięczny głos, potem nastąpił otulający uścisk. Stało się to w wiosenny dzień, w Casercie, w rozświetlonym powietrzu pełnym zapachów południa, w sklepie NewHope, w którym Joy zajmowała się promocją i sprzedażą artefaktów spółdzielni etnicznej Domu Rut.

Nie spodziewałam się tak ciepłego i pełnego werwy przyjęcia, które od razu wytworzyło miłą atmosferę. Było w tej młodej dziewczynie coś znajomego, jakby pewne części naszych serc i umysłów pozostawały już w zażyłości.

W następnych dniach nadal ze zdumieniem i radością myślałam o tym spotkaniu, o radości i pogodzie ducha, które Joy mi przekazała. Kiedy wspomniano mi o jej dramatycznych losach, byłam zszokowana i zdezorientowana. Czułam w głębi serca, że muszę opowiedzieć o jej historii, bo to historia, która należy do wielu. Wtedy – gdy stałyśmy twarzą w twarz, gdy widziałam jej spojrzenie, uśmiech, gdy czułam jej uścisk – należała do mnie.

Z tą samą spontanicznością, z którą mnie powitała i obdarzyła przyjaźnią, Joy zgodziła się na rozmowę. Opowiadała z tą samą odwagą, która ją uratowała. Przeżyłyśmy razem długie, ekscytujące dni; ona – przywołując swoją historię, ja – słuchając jej w coraz głębszej symbiozie. Ona – boleśnie doświadczona, ale oświecona przez wiarę i nadzieję wykraczającą poza ludzkie możliwości. Światło, jakie emanowało z jej osoby, poczucia szczęścia z tego, że żyje, jej radość kochania i wewnętrzne piękno pomogły mi stawić czoła piekłu, przez które musiała przejść, i nie zatracić się w nim.

Opowiadam historię Joy, aby dać głos jej i tysiącom dziewczyn, które przeżyły i nadal przeżywają swój dramat.

1

Ja jestem Joy. Jestem Loweth, Glory, Esoghe, Sophia, Mary – przyjaciółkami, które doświadczyły tego, co ja i tysiące innych nigeryjskich dziewcząt.

Nazywam się Joy, nie Jessica, jak postanowili nazwać mnie moi porywacze tego ranka, kiedy ukradli moją duszę, ciało i imię.

– Mam na imię Joy! To były pierwsze wykrzyczane słowa, kiedy z ciemności, w której zostałam zanurzona i nie byłam już nikim, wyciągnięto mnie na światło. Wtedy, gdy narodziłam się po raz drugi.

To imię wybrała moja mama.

– Dzień, w którym się urodziłaś… – powiedziała. – Byłaś darem, co przyniósł mi wielką radość.

Miała już trójkę dzieci, gdy zaszła w ciążę, z której urodziłam się ja. Moi rodzice mieszkali w południowej Nigerii. W regionie, gdzie większość ludzi żyje w ogromnej biedzie, mieszka na wsi i walczy o przetrwanie. Wiele z tamtejszych dzieci nie chodzi do szkoły. Chorzy umierają, bo bez pieniędzy na leczenie nie ma dla nich innego rozwiązania.

Rodzina mojej matki nie zgadzała się na jej małżeństwo z moim ojcem, ponieważ był biedny. W wieku piętnastu lat zaszła w ciążę. Wyrzucili ją z domu, a później nożem zrobili jej nacięcie na twarzy – znamię, które na zawsze będzie przypominało o jej winie i wstydzie.

Kilka lat później brat mojego ojca mieszkający w mieście Benin posłał po niego, oferując mu pracę. Ojciec zdecydował się przyjąć zaproszenie brata, co uszczęśliwiło moją mamę, bo mogła zostawić całą tę biedę i smutne wspomnienia, aby zamieszkać – po raz pierwszy – w dużym ośrodku, który gwarantował lepszą przyszłość. Powiedziała, że to ja przyniosłam jej to szczęście.

Urodziłam się w Beninie, w pokoju, jaki wszyscy wspólnie zajmowaliśmy, w rejonie tak zatłoczonym i hałaśliwym, że zbyt duży gwar nie pozwalał w nocy spać.

Brudne ulice zawalone stertami śmieci wydzielały przyprawiający o mdłości zapach, który przenikał do domów nawet przez zamknięte okna i drzwi. My, dzieci, spędzaliśmy całe dnie na ulicy nadzy, przyodziani tylko w majtki. Żadne z nas nie chodziło do szkoły. Dawaliśmy sobie radę, jedząc to, co wracający z pobliskiego targu ludzie rzucili na ziemię. Zawsze byliśmy głodni.

Kiedy padał deszcz, tworzyły się małe strumienie, w których wszystko pływało. Bawiliśmy się w tej wodzie i piliśmy ją.

Nasi rodzice mówili:

– Woda deszczowa jest czysta, ponieważ pochodzi bezpośrednio od Boga w niebie.

My, dzieci, żartowaliśmy:

– Może Bóg i aniołowie skończyli prać swoje ubrania i brać prysznic. Nasz deszcz to woda, którą wylewają.

Kiedy miałam trzy lata, przeprowadziliśmy się do dzielnicy mniej hałaśliwej i czystszej; nadal mieszkaliśmy w jednym pomieszczeniu, ale większym. Niedaleko domu stał kościół ewangelicko-zielonoświątkowy, przy którym działała też szkoła.

Nauczycielka, żona pastora, nie mogła mieć dzieci. Była smutną kobietą. Wiedziała, że z tego powodu mąż może się z nią rozwieść, co zresztą później zrobił. Patrzenie na jej twarz zawsze zasłoniętą cieniem melancholii, bez uśmiechu, często zapłakaną, sprawiało mi przykrość. Pewnego dnia, wiedziona impulsem serca, objęłam ją i ucałowałam serdecznie. A ona odwzajemniła uścisk.

Od tamtej pory zawsze sadzała mnie na kolanach jak własną córkę, a ja za każdym razem próbowałam sprawić, by się uśmiechnęła. Kochała mnie tak bardzo, że kiedy rodzice postanowili przenieść się do innej części miasta, zapłaciła chłopcu, żeby każdego ranka przyjeżdżał po mnie na motorowerze, abym nadal mogła uczęszczać do tej szkoły.

Zawsze byłam pogodnym dzieckiem, skorym do pomocy. Sąsiedzi przyprowadzali mi swoje dzieci, abym się z nimi bawiła. Dowiedziawszy się o czyichś problemach, próbowałam go pocieszyć. Znajdowałam właściwe słowa – takie, które podnosiły na duchu. Nie rozumiałam, skąd się brały. Mnie samą wprawiały w zdumienie.

Mama była zaskoczona i zatroskana tym, że robię rzeczy, których żadna inna dziewczyna w moim wieku nie robiła. Czuła zakłopotanie, bo tak wielu ludzi przychodziło do mnie.

– Kim ty właściwie jesteś, skąd pochodzisz? Twoje rodzeństwo nie zachowuje się tak jak ty. Dlaczego nie zostaniesz w domu i nie pomożesz mi, zamiast chodzić do innych rodzin i mówić i robić dziwne rzeczy jak czarownica?!

W naszym języku słowo „czarownica” oznacza osobę zachowującą się inaczej niż inni, obdarowaną czymś specjalnym, co można wykorzystać również do czynienia zła. Ja chciałam czynić tylko dobro. Byłam szczęśliwa, że posiadałam ten dar, nawet jeśli czasami mnie przerażał. Bałam się siebie samej, zwłaszcza wówczas, gdy zdarzało mi się przewidzieć przyszłe wypadki.

Dorastając, zawsze chodziłam do kościoła zielonoświątkowego; uwielbiałam się modlić, tańczyć i śpiewać. Chciałam naśladować pastora. W wieku dziewięciu lat byłam gotowa odwiedzać inne rodziny, aby dzielić się Ewangelią. Mówiłam im:

– Mimo tak wielu trudności musimy próbować być szczęśliwi. Bóg pomoże nam uporządkować problemy, ale zawsze musimy przy Nim trwać, w dzień i w nocy.

Pytano mnie:

– Dziecinko, dlaczego mówisz te słowa, kto cię ich nauczył?

Odpowiedziałam, że przychodzą do mnie same.

Już jako dziecko czułam w sobie obecność Boga; nie wiem, jak to się stało. Był kimś, komu ufałam, kto mnie kocha; a ja kochałam Jego. Cieszyłam się, że mogłam zgromadzić dzieci z sąsiedztwa, aby je uczyć i opowiadać im o życiu Jezusa. Otrzymany dar pozwalał mi pomagać ludziom, przyjmować ich zwierzenia.

Często wieczorem nie mieliśmy co jeść, kładliśmy się spać, wypiwszy tylko szklankę wody.

Wielokrotnie się przeprowadzaliśmy. Ojciec zarabiał mało i brakowało pieniędzy na czynsz. Jednak lata mojego dzieciństwa i młodości wspominam jako dobry czas.

Zawsze byłam pierwsza w klasie i wygrywałam konkursy z uczniami z innych szkół. Moi nauczyciele postanowili z własnej kieszeni pokryć koszty mojego egzaminu promocyjnego z piątej do szóstej klasy. Pozwoliło mi to ukończyć szkołę podstawową i uzyskać świadectwo.

Niedaleko mojego domu znajdowało się liceum – instytucja publiczna, która powinna być bezpłatna. W rzeczywistości żądano od rodzin opłaty rocznej. Jeśli za jakiegoś ucznia opłaty nie wniesiono, a przyłapano go na lekcjach, był przeganiany i bity kijem po plecach.

Razem z trzema przyjaciółkami udało nam się zdobyć mundurki szkolne od chłopców, którzy ukończyli już naukę w szkole; zmieszałyśmy się z uczniami pierwszej klasy liczącej ponad sto osób.

Dwa miesiące później nauczyciele zwołali apel i odkryli, że nasi rodzice nie zapłacili czesnego. Zbili nas brutalnie na podwórku, przed kolegami z klasy, i wyrzucili ze szkoły.

Odczekałyśmy tydzień, a potem zakamuflowane wróciłyśmy do klasy. Nikt nie donosił i w ten sposób znów przez dwa miesiące mogłyśmy kontynuować edukację.

Na kolejnym apelu ponownie nas wykryto i pobito. Po tym, co zaszło, moje przyjaciółki nie chciały wracać do szkoły, ale kiedy zobaczyły mnie we łzach, zdesperowane zmieniły zdanie i powtórnie poszłyśmy w ukryciu.

Taka sytuacja miała miejsce jeszcze dwukrotnie. Mimo tego udało nam się dotrwać do końca roku szkolnego. Brakowało zaledwie dwóch miesięcy, aby ukończyć kurs. Mój ojciec zdołał zebrać pieniądze na opłacenie szkoły. Przekonałam go jednak, by je schował i przeznaczył na zapisanie mnie do następnej klasy. Byłam już przyzwyczajona do bicia.

Ojcu udało się opłacić moje czesne w drugiej i trzeciej klasie. Potem niestety zmarł. Musiałam przerwać naukę, aby pomóc matce i siostrom gotować ryż i ziemniaki, które sprzedawałyśmy na rynku.

W trudnych chwilach zawsze ze wzruszeniem, a czasem z pewnym rozbawieniem, wspominałam ten okres mojej młodości.

Czerpałam z tego siłę i odwagę.

Przypisy

1 Joy (ang.) – radość.

2 Bonanate M., Mam na imię Joy. Przeżyłam, Epilog s. 149.

O Autorce

Mariapia Bonanate (ur. 1940) – włoska dziennikarka i pisarka. Zastępca dyrektora tygodnika „Il Nostro Tempo”. Prezes działającego w Piemoncie od 1987 roku Stowarzyszenia Aliseo Onlus, które zajmuje się leczeniem i profilaktyką alkoholizmu. Od wielu lat współpracuje z tygodnikiem „Famiglia Cristiana”. Prowadzi ważne badania na temat marginalizacji, młodych ludzi i świata kobiet, chorób psychicznych i alkoholizmu. W swoich reportażach ze wszystkich zakątków świata zawsze poszukuje „dobrej nowiny” i oddaje głos tym, którzy go nie mają.