Mam na imię Lucy - Elizabeth Strout - ebook + audiobook + książka

Mam na imię Lucy ebook i audiobook

Elizabeth Strout

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Mam na imię Lucy – Lucy Barton, dojrzałą kobietę, pisarkę, matkę dwójki dzieci, podczas przedłużającego się pobytu w szpitalu odwiedza niewidziana od lat matka. Niewinne rozmowy o ludziach z przeszłości otwierają furtkę do bolesnych wspomnień: biedy, wykluczenia i rodzinnych tajemnic. Pomiędzy kobietami po raz pierwszy pojawia się krucha nić, a ta niespodziewana pięciodniowa wizyta staje się najintymniejszym momentem ich relacji. Strout misternie konstruuje, wydawać by się mogło, uporządkowany świat, który na naszych oczach się rozpada. Nie znajdujemy w tym jednak dramatu, lecz cichą akceptację i zrozumienie dla ludzkich słabości.

 

Elizabeth Strout jest autorką powieści: Olive Kitteridge, Mam na imię Lucy, Bracia Burgess, To, co możliwe, Trwaj przy mnie, Amy i Isabelle, Olive powraca, a także William oraz Lucy i morze. Olive Kitteridge to jej najpopularniejsza powieść uhonorowana Nagrodą Pulitzera. Na jej podstawie nakręcono serial HBO z Frances McDormand i Richardem Jenkinsem w rolach głównych. Powieść Mam na imię Lucy była nominowana do Nagrody Bookera. Pisarka była również finalistką amerykańskiej nagrody literackiej im. Faulknera i angielskiej Orange Prize. Jej opowiadania ukazywały się m.in. w „The New Yorker” i „O: The Oprah Magazine”. Strout jest członkiem rady programowej na Uniwersytecie Queens w Charlotte. Mieszka w Nowym Jorku.

 

Autorka z niezwykłą mocą ożywia to, co zwyczajne.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 134

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 51 min

Lektor: Danuta Stenka
Oceny
4,0 (34 oceny)
10
14
9
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przy­ja­ciółce, Ka­thy Cham­ber­lain

Kie­dyś, wiele lat temu, zda­rzyło się, że mu­sia­łam pójść na dzie­więć ty­go­dni do szpi­tala. To było w No­wym Jorku. Z łóżka mia­łam bez­po­średni wi­dok na roz­świe­tloną geo­me­trię wie­żowca Chry­slera. Za dnia jego uroda przy­ga­sała. Prze­mie­niał się z wolna w jesz­cze jedną wy­soką bu­dowlę od­ci­na­jącą się na tle błę­kit­nego nieba. Wszyst­kie miej­skie gma­chy zda­wały mi się od­ludne, mil­czące, da­le­kie. Mi­nął maj, póź­niej czer­wiec. Pa­mię­tam, jak sta­łam przy oknie i wy­glą­da­łam na chod­nik w dole, przy­pa­tru­jąc się mło­dym ko­bie­tom – moim ró­wie­śnicz­kom – w wio­sen­nych stro­jach, ko­rzy­sta­ją­cym z prze­rwy na lunch. Wi­dzia­łam, jak pod­czas roz­mowy po­ru­szają gło­wami i jak wiatr marsz­czy im bluzki. My­śla­łam o tym, że kiedy mnie wy­pi­szą, już za­wsze, cho­dząc tymi uli­cami, będę dzię­ko­wać za to, że je­stem jedną z nich. Przez wiele lat rze­czy­wi­ście to ro­bi­łam. Przy­po­mi­na­łam so­bie wi­dok ze szpi­tal­nego okna i cie­szy­łam się z chod­nika, po któ­rym stą­pa­łam.

Tak w ogóle to była pro­sta hi­sto­ria. Po­szłam do szpi­tala na wy­cię­cie wy­rostka. Po dwóch dniach za­częli da­wać mi je­dze­nie, ale wszystko zwra­ca­łam. Póź­niej po­ja­wiła się go­rączka. Nikt nie po­tra­fił na­zwać tej bak­te­rii ani wy­ja­śnić, co jest ze mną nie tak. Ni­gdy im się nie udało. Po­dali mi kro­plówkę z pły­nami i drugą, z an­ty­bio­ty­kami. Zwi­sały z me­ta­lo­wych drąż­ków na chy­bo­tli­wych kó­łecz­kach i wszę­dzie je za sobą cią­gnę­łam, jed­nak szybko się mę­czy­łam. Na po­czątku lipca kło­poty zdro­wotne, które mnie do­tknęły, na­gle zni­kły. Do tego czasu znaj­do­wa­łam się w bar­dzo dziw­nym sta­nie – do­słow­nie go­rącz­ko­wego wy­cze­ki­wa­nia – i prze­ży­wa­łam praw­dziwe ka­tu­sze. W domu cze­kał na mnie mąż i dwie małe có­reczki. Za dziew­czyn­kami okrop­nie tę­sk­ni­łam i mar­twi­łam się o nie tak bar­dzo, iż mia­łam wra­że­nie, że przez to czuję się jesz­cze go­rzej. Mo­jemu le­ka­rzowi, do któ­rego mocno się przy­wią­za­łam – Żyd z po­dwój­nym pod­bród­kiem no­szący na swych bar­kach masę ła­god­nego smutku, jego dziad­ko­wie i trzy ciotki, co wy­znał w pod­słu­cha­nej przeze mnie roz­mo­wie z pie­lę­gniarką, zgi­nęli w obo­zach, żo­naty, czwórka do­ro­słych dzieci tu, w No­wym Jorku – otóż temu uro­czemu czło­wie­kowi wi­docz­nie zro­biło się mnie żal, bo spra­wił, że moje córki, które miały pięć i sześć lat, mo­gły mnie od­wie­dzić, o ile nie były chore. Przy­pro­wa­dziła je do mnie przy­ja­ciółka ro­dziny. Kiedy zo­ba­czy­łam, ja­kie mają brudne bu­zie i włosy, za­cią­gnę­łam je ra­zem z moją kro­plówką pod prysz­nic. „Ma­mu­siu, jaka ty je­steś chuda!”, za­wo­łały na­prawdę prze­stra­szone. Póź­niej usia­dły ze mną na łóżku, a ja wy­tar­łam im włosy ręcz­ni­kiem. Po­tem ry­so­wały ob­razki, ale były za­tro­skane, bo nie prze­ry­wały co chwilę, nie py­tały i nie wo­łały: „Ma­mu­siu, po­doba ci się? Ma­mu­siu, patrz, jaką suk­nię ma moja do­bra wróżka!”. Pra­wie się nie od­zy­wały, zwłasz­cza młod­sza miała z tym wy­raźny kło­pot. Gdy ją ob­ję­łam, za­uwa­ży­łam, że wy­su­nęła dolną wargę i że drży jej pod­bró­dek. Była taka ma­leńka i tak bar­dzo pró­bo­wała być dzielna. Kiedy wy­szły, nie wyj­rza­łam przez okno, żeby po­pa­trzeć, jak idą z moją przy­ja­ciółką, która je do mnie przy­pro­wa­dziła i która nie miała wła­snych dzieci.

Mój mąż był oczy­wi­ście za­jęty pro­wa­dze­niem domu i pracą i nie miał zbyt wielu oka­zji, żeby mnie od­wie­dzić. Kiedy przy­szedł, wy­znał mi, że nie znosi szpi­tali – miał czter­na­ście lat, gdy jego oj­ciec umarł w jed­nym z nich – i te­raz zro­zu­mia­łam dla­czego. W pierw­szej sali, w któ­rej mnie umiesz­czono, na łóżku obok umie­rała ja­kaś sta­ruszka. Wciąż wzy­wała po­mocy. Ude­rzyło mnie, jak bar­dzo nie­czułe są pie­lę­gniarki, kiedy wo­łała do nich, że umiera. Mój mąż nie mógł tego znieść – to zna­czy nie mógł znieść tych wi­zyt – i za­ła­twił mi prze­nie­sie­nie do je­dynki. Ubez­pie­cze­nie nie po­kry­wało ta­kich luk­su­sów, więc każdy dzień przy­no­sił uszczer­bek na­szym oszczęd­no­ściom. By­łam wdzięczna, że już nie mu­szę wy­słu­chi­wać krzy­ków tam­tej bied­nej ko­biety, lecz gdyby ktoś wie­dział, jak bar­dzo by­łam sa­motna, czu­ła­bym się za­że­no­wana. Za każ­dym ra­zem, gdy pie­lę­gniarka mie­rzyła mi tem­pe­ra­turę, sta­ra­łam się za­trzy­mać ją na parę mi­nut, ale one były za­jęte i nie miały czasu na po­ga­wędki.

Po trzech ty­go­dniach po­bytu w szpi­talu któ­re­goś póź­nego po­po­łu­dnia ode­rwa­łam wzrok od okna i zo­ba­czy­łam moją matkę sie­dzącą na krze­śle w no­gach łóżka.

– Mama?

– Cześć, Lucy.

Po gło­sie po­zna­łam, że jest skrę­po­wana, ale od­czuwa po­trzebę roz­mowy. Po­chy­liła się i ści­snęła moją stopę przez prze­ście­ra­dło.

– Cześć, Smu­ta­sku – po­wie­działa.

Nie wi­dzia­łam jej od lat i wciąż się w nią wpa­try­wa­łam. Nie umia­ła­bym po­wie­dzieć, dla­czego wy­daje się taka od­mie­niona.

– Mamo, jak tu do­tar­łaś? – spy­ta­łam.

– Sa­mo­lo­tem.

Za­fa­lo­wała pal­cami i już wie­dzia­łam, że górę biorą emo­cje. Od­po­wie­dzia­łam mach­nię­ciem ręki i pa­dłam na wznak.

– My­ślę, że wy­zdro­wie­jesz – do­rzu­ciła tym sa­mym skrę­po­wa­nym, a jed­no­cze­śnie gor­li­wym to­nem. – Nie mia­łam żad­nych snów.

To, że przy­je­chała i użyła mo­jego czu­łego przy­domka, któ­rego nie sły­sza­łam przez całe wieki, spra­wiło, że zro­biło mi się cie­pło i łzawo, jakby całe to moje spię­cie było cia­łem sta­łym, które te­raz prze­mie­niło się w ciecz. Zwy­kle bu­dzi­łam się o pół­nocy, a póź­niej już tylko nie­spo­koj­nie drze­ma­łam lub wpa­try­wa­łam się przez okno w świa­tła mia­sta. Tym­cza­sem tam­tej nocy spa­łam nor­mal­nie, a ran­kiem matka wciąż sie­działa tam gdzie po­przed­niego dnia.

– Nie­ważne – od­po­wie­działa, gdy ją o to spy­ta­łam. – Wiesz, że mało sy­piam.

Pie­lę­gniarki za­pro­po­no­wały, że wsta­wią jej le­żankę, ale po­trzą­snęła głową. Po­trzą­sała nią za każ­dym ra­zem, gdy pie­lę­gniarka jej to pro­po­no­wała. Po ja­kimś cza­sie prze­stały py­tać. Matka prze­sie­działa przy mnie pięć nocy, sy­pia­jąc wy­łącz­nie na krze­śle.

Pierw­szego dnia, który w ca­ło­ści spę­dzi­ły­śmy ra­zem, roz­ma­wia­ły­śmy z prze­rwami. Pew­nie żadna z nas nie wie­działa, jak ma się za­cho­wać. Matka za­dała mi kilka py­tań o dziew­czynki, a ja od­po­wie­dzia­łam roz­pro­mie­niona:

– Są nie­sa­mo­wite. Po pro­stu nie­sa­mo­wite.

O mo­jego męża matka nie spy­tała, choć jak wy­znał mi przez te­le­fon, to on do niej za­dzwo­nił i po­pro­sił, żeby ze mną po­była, ku­pił jej bi­let i za­pro­po­no­wał, że od­bie­rze ją z lot­ni­ska. Mo­jej matce, która ni­gdy przed­tem nie le­ciała sa­mo­lo­tem. Mimo iż od­po­wie­działa, że przy­je­dzie tak­sówką, i choć nie chciała się z nim spo­tkać twa­rzą w twarz, mój mąż udzie­lił jej wska­zó­wek i wy­ło­żył pie­nią­dze na po­dróż. Sie­dząc na krze­śle w no­gach łóżka, matka nie wspo­mniała także o moim ojcu, więc i ja o nim nie mó­wi­łam. Li­czy­łam, że po­wie: „Oj­ciec ma na­dzieję, że wy­zdro­wie­jesz”, ale się nie do­cze­ka­łam.

– Ba­łaś się zła­pać tak­sówkę, mamo?

Za­wa­hała się, a ja wy­obra­zi­łam so­bie prze­ra­że­nie, ja­kie mu­siało ją ogar­nąć, kiedy wy­sia­dła z sa­mo­lotu.

– Ko­niec ję­zyka za prze­wod­nika – od­po­wie­działa.

– Na­prawdę się cie­szę, że tu je­steś – rzu­ci­łam po chwili.

Uśmiech­nęła się zdaw­kowo i spoj­rzała za okno.

Była po­łowa lat osiem­dzie­sią­tych, czasy sprzed te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych, więc kiedy za­dzwo­nił be­żowy te­le­fon sto­jący obok łóżka, matka z miej­sca się do­my­śliła, że to mój mąż, po ża­ło­snym to­nie, ja­kim go przy­wi­ta­łam, jak­bym za­raz miała się roz­pła­kać. Po ci­chu wstała z krze­sła i wy­szła. W ta­kich chwi­lach cho­dziła coś zjeść do bu­fetu, albo prę­dzej dzwo­niła do mo­jego ojca z au­to­matu w ko­ry­ta­rzu, bo przy mnie ni­gdy nie ja­dła, a oj­ciec na pewno się za­sta­na­wiał, czy u niej wszystko w po­rządku. Kiedy już po­roz­ma­wia­łam z każdą z có­rek, ca­łu­jąc po kil­ka­na­ście razy słu­chawkę, opa­dłam na po­duszki i za­mknę­łam oczy, matka po ci­chu wra­cała, bo gdy otwie­ra­łam oczy, znów sie­działa na krze­śle.

Tam­tego pierw­szego dnia roz­ma­wia­ły­śmy o moim bra­cie, naj­star­szym z trójki ro­dzeń­stwa, sta­rym ka­wa­le­rze, który miesz­kał z mo­imi ro­dzi­cami, mimo że miał trzy­dzie­ści sześć lat, i o mo­jej star­szej sio­strze, trzy­dzie­stocz­te­ro­latce, która miesz­kała dzie­sięć mil od domu ro­dzi­ców, miała piątkę dzieci i męża. Spy­ta­łam, czy mój brat zna­lazł pracę.

– Nie pra­cuje – od­parła matka. – Spę­dza noce ze zwie­rza­kami, które na­za­jutrz za­bi­jają.

Po­pro­si­łam, żeby po­wtó­rzyła to, co przed chwilą po­wie­działa. Speł­niła moją prośbę i do­rzu­ciła:

– Cho­dzi do obory Pe­der­so­nów i za­sy­pia przy świ­niach, które na­za­jutrz idą na rzeź.

Zdzi­wiło mnie to, co usły­sza­łam, i jej to po­wie­dzia­łam, ale tylko wzru­szyła ra­mio­nami.

Póź­niej roz­ma­wia­ły­śmy o pie­lę­gniar­kach. Matka z miej­sca nadała im prze­zwi­ska. „Cia­steczko” – ta­kiej chu­dej i dziar­skiej, „Zbo­lała” – stro­ska­nej i star­szej, a „Po­ważne Dziecko” – In­diance, którą oby­dwie po­lu­bi­ły­śmy.

By­łam zmę­czona, więc matka za­częła opo­wia­dać mi hi­sto­ryjki o lu­dziach, któ­rych znała wiele lat temu. Mó­wiła o nich w spo­sób, któ­rego nie pa­mię­ta­łam, jakby przez lata du­siła w so­bie emo­cje, słowa i spo­strze­że­nia. Wspo­mi­nała ich lekko za­chryp­nię­tym gło­sem i bez skrę­po­wa­nia. Cza­sami za­pa­da­łam w drzemkę, a kiedy się bu­dzi­łam, pro­si­łam ją, żeby kon­ty­nu­owała te opo­wie­ści.

– Smu­ta­sku mój, mu­sisz od­po­czy­wać.

– Prze­cież od­po­czy­wam! Mamo, pro­szę cię. Opo­wiedz mi coś. Co­kol­wiek. Opo­wiedz mi o Ka­thie Ni­cely. Za­wsze uwiel­bia­łam jej na­zwi­sko[1].

– A, tak. Ka­thie Ni­cely. Do­bry Boże, mar­nie skoń­czyła.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

ELI­ZA­BETH STROUT

Zdo­byw­czyni na­gro­dy­Pu­lit­zera za po­wieść Olive Kit­te­ridge, na pod­sta­wie któ­rej po­wstał se­rial wy­pro­du­ko­wany przez HBO. Na­pi­sała też Nie od­stę­puj ode mnie oraz Amy and Isa­belle. Jej opo­wia­da­nia pu­bli­kuje wiele cza­so­pism, w tym „New Yor­ker”. Wkrótce na­kła­dem wy­daw­nic­twa ukaże się ko­lejna po­wieść au­torki Bra­cia Bur­gess. Eli­za­beth Strout mieszka w No­wym Jorku.

PRZY­PISY

[1] Z ang. ni­cely – miło (wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od tłu­ma­cza).
Ty­tuł ory­gi­nałuMY NAME IS LUCY BAR­TON
Przy­go­to­wa­nie okładki do drukuKa­ro­lina Że­la­ziń­ska-So­biech
Ilu­stra­cja na okładceGill Hel­ley
Re­dak­cjaJan Wą­siń­ski
Ko­rektaRe­dak­tor­nia.com
Co­py­ri­ght © 2016 by Eli­za­beth Strout This trans­la­tion pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Ran­dom Ho­use, a di­vi­sion of Pen­guin Ran­dom Ho­use LLC All ri­ghts re­se­rved Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Boh­dan Ma­li­bor­ski, 2016 Co­py­ri­ght © Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2024
ISBN 978-83-8360-085-7
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.