Mandala zmysłów - Agnieszka Szach - ebook + audiobook

Mandala zmysłów ebook i audiobook

Agnieszka Szach

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Szczęście jako sposób smakowania życia ukazane przez pryzmat zmysłów.

Ekspresyjna Wiktoria i ambitna Anastazja porywają nas w egzotyczne zakątki świata. Od dziecka inspirowane sztuką i historią, motywowane przez rodziców przekuwają zdobytą wiedzę na zamierzone cele. Czy przypadkowe spotkanie Wiktorii z dawnym znajomym okaże się przeznaczeniem?

Niespodziewanie dynamiczne rozpalone do czerwoności pożądanie wywraca do góry nogami poukładany świat Wiktorii. Seksowny Filip zabierze bohaterki w nieznaną i emocjonującą podróż, a spotkanie z potomkami niewolników dostarczy im niezapomnianych wrażeń. Czy rzucanie klątwy voodoo jest tylko okultystyczną atrakcją?

Tajemniczy rytuał zmrozi krew w żyłach dziewczyn. Pejzaż karaibskich i zanzibarskich plaż oraz zaskakujące historie z niechlubnej przeszłości kolonizatorów w egzotycznych miejscach pozostawią wiele do myślenia naszym bohaterom.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 478

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 41 min

Lektor: Joanna Derengowska
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




MANDALA

ZMYSŁÓW

Agnieszka Szach

© Copyright by Agnieszka Szach & e-bookowo

Redakcja: Ewa Klimek

ISBN e-book: 978-83-8166-246-8

ISBN druk: 978-83-8166-247-5

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2021

Mężczyzno mojego życia, dziękuję...

Amantes Sunt Amentes

Czerwcowe popołudnie długo zostanie w mojej pamięci. Jak tornado pojawiłam się w salonie, ściskając katalog biura podróży niczym swoją ulubioną książkę Michasi. Tak mawiam o protoplastce świadomych kobiet pragnących wyzwolenia nie tylko w alkowie. Emancypacja to moje drugie imię. Z wypiekami na twarzy, z szybkością karabinu maszynowego zaczęłam wyrzucać z siebie słowa zachwytu nad Indonezją i Malezją. Słowa podkreślały ruchy palca, wskazującego tajemnicze zakątki na naszym potężnym globusie. Wszystkie znajdowały się w imponującej odległości od Polski; kolejne punkty podróży dla chętnych poznania nowych, fascynujących miejsc w Azji. Filip podniósł się z fotela i przeszedł przez prawie cały salon, żeby uchwycić moment mojego nachylenia się nad globusem. Zmysłowo, prowokująco przesuwałam palec wskazujący po południkach i równoleżnikach, zataczając opuszką palca koło na potencjalnym końcowym etapie podróży – boskiej wyspie Bali.

Soczysta czerwień mojej sukienki kontrastowała z zielonkawo-brązowym kolorem globusa wykonanym z drzewa mango indyjskiego. Pięknie wyeksponowany w kąciku podróżniczym, współgrał z biblioteczką wykonaną na indywidualne zamówienie. Dla mojej Księżniczki, powiedział Filip. Prawie każdy posiada swoją bucket list, a my skupiamy się na must see – egzotycznych miejscach dziedzictwa kulturowego.

Mówiłam coraz szybciej. Otwarta przestrzeń, Petronas Tower, Batu Caves, Sumatra, Jawa, Bali. Zagrożone orangutany sumatrzańskie w lasach deszczowych. Koncepcja wszechświata zaklęta w świątyni buddyjskiej Borobudur. Największy hinduistyczny kompleks świątynny Prambanan wzniesiony w Indonezji. Kusiłam go, wskazując dłonią na pacyficzny pierścień ognia na czele z wulkanem Agung, jednym z najgroźniejszych na świecie. Przekonanie o wyjątkowych miejscach i potencjalnych wrażeniach zaintrygowało Filipa. Szczególnie aktywne wulkany! „Jak zwykle nawet w tle płonie ogień” – zaśmiał się.

Koniec równania brzmiał: dwa kraje, trzy wyspy. Nie odmówił mi, w myśl zasady, że szczęśliwa żona to szczęśliwy mąż. Poza tym najlepiej można się poznać dzięki wspólnym zainteresowaniom.

Szybka rezerwacja. Bił ode mnie ogień radości, a Filip nie mógł oczywiście oprzeć się mojemu urokowi. Jego podniecenie przybrało na sile. Jestem pewna że bokserki stały się nagle za ciasne. Przyglądał mi się oparty biodrem o szezlong, z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Szelmowski, zawadiacki uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Nawet kiedy się złoszczę, zazwyczaj robię to w pięknym stylu. Seksapil jest bronią, którą posługuję się doskonale. Nie da się tego ukryć. Nie próbuję tego ukryć. Kobieta z pazurem, asertywna egoistka, hedonistka ukryta w filigranowym, zmysłowym ciele. Indywidualistka broniąca swojej świadomej strefy komfortu. Rozrabiaka jakich mało, uwielbiająca kusić mężczyzn, a czasami nawet atrakcyjne kobiety. Drapieżnik w dżungli męskiego i damskiego pożądania. Nieraz flirtuję z kobietą. Filip ubóstwia obserwować grę kobiecych gestów, to potęguje późniejsze doznania. Moja króciutka czerwona sukienka zadziałała. Odbieram jego pożądanie, rośnie z każdą sekundą spoglądania na moje ponętne piersi, do których materiał przylgnął niczym druga skóra.

Podszedł, chwycił w dłonie moją śmiejącą się twarz, przechylając ją i składając gorący pocałunek na nie mniej gorących ustach. Oddałam go namiętnie.

Oparł mnie plecami o ścianę, a jego dłonie powędrowały w kierunku ud i jędrnych pośladków. Sprawnie pozbył się koronkowych majteczek, wkładając palce wskazujące za brzeg i zsuwając je w dół. Składając delikatne pocałunki na seksownych udach jedną ręką odchylił moją nogę w kierunku oparcia fotela, a drugą chwycił głowę, delikatnie przekładając palce pomiędzy kosmykami włosów i wsuwając język w nabrzmiałe usta. Bujne piersi widoczne w dekolcie sukienki doprowadzały go do wrzenia. Wyjątkowe, naturalne, niepoprawiane. Uwielbia je pieścić. Nie jest hipokrytą: zawsze powtarza, że lubi popatrzeć na perfekcyjnie wykonaną chirurgię plastyczną objawiającą się ponętnym biustem. Oboje jesteśmy wrażliwi na piękno; piękno ciała szczególnie.

Zaczął dotykać wewnętrznej strony ud, przesunął swobodnie palce, ocierając je niby przypadkiem o delikatne płatki. Byłam gotowa jak zawsze. Filip działa na mnie niczym płachta kapeadora na byka. Prowokuję i rozpalam. O tak, rozpływam się w jego ramionach.

Wszedł we mnie dosyć mocno. Czuję jego oddech na policzku, on czuje mój, oba przyspieszają. To co wydobyło się z moich ust, podkręciło doznania nas obojga niczym „Wiosna” z „Czterech Pór Roku” Vivaldiego, pomimo że z głośników leciał punkrockowy Offspring – „Pretty Fly”.

Szybkim ruchem obrócił mnie twarzą w kierunku ściany z czerwonej cegły. Ręce uniósł nad głowę i oparł nad blond włosami, które nazywa zjawiskowymi. Poczułam go ponownie. Dźwięki wydarły się ze mnie całkiem już bezwiednie. Moment naszego połączenia jest jak trans, zapominamy o wszystkich i wszystkim wokół.

Zaczął muskać mi szyję, lekko przygryzł płatek ucha i szepnął:

„Jesteś seksowna, kocham ogień w twoim spojrzeniu i rozbrajający uśmiech. Prowokujesz mnie do niekontrolowanych zachowań. Nie potrafię się powstrzymać. Tak bardzo mnie podniecasz.

– Liczę na niekontrolowane zachowania nieustannie – odpowiedziałam wzdychając głęboko.

Jego oddech na karku doprowadza mnie do gęsiej skórki. Zna doskonale moje strefy erogenne. Dłonią łagodnie pieści idealne piersi. Czuję przyspieszone bicie serca. Przesunął palce lewej dłoni w kierunku mojego brzucha i jeszcze niżej, aż znalazły się na trójkącie rozkoszy. Prawa powędrowała w okolicę karku, masując mięśnie. Mruczałam niczym kotka. Ekscytacja rośnie i rośnie, aż dosięga ekstazy. Rumieńce na policzkach, wilgoć; nasze żądze uwidaczniają się coraz wyraźniej. Pragnę Filipa nieustannie, tak jak on mnie. Znienacka przekręcił swoją seksowną, drapieżną kochankę o sto osiemdziesiąt stopni i oplótł dłońmi jej biodra. Przywarł ustami do jej ust, delikatnie i czule całując, a zaraz potem spontanicznie przygryzając dolną wargę. Nasze języki odnalazły się niczym koncepcja Yin i Yang; dopełniły i oddały stan naszego żarliwego podniecenia. Czuję, że Filip już dłużej nie będzie czekał. Zbyt pociąga go mój zapach, głos i delikatne, gładkie jak atłas ciało muśnięte słońcem. Chwycił mnie jak myśliwy swoją zdobycz. Mocno wbił palce w biodra. Natarł jak w walce. Zwierzęce instynkty triumfowały, rozkosz płynęła strumieniem. Nie zwolnił uścisku, wręcz przeciwnie. Nasze oddechy stały się jednością, nasze ruchy stały się idealnie zgodne. Odgłos pośladków uderzających o ceglaną ścianę wzmógł obopólne pożądanie. Drażnił mój najwrażliwszy punkt, stymulował go rytmicznie, aż oboje eksplodowaliśmy, objęci ogniem ekstazy. Oplotłam szyję Filipa ramieniem, nie odrywając przy tym od niego ust. Wyzwolił skutecznie gromadzoną długo energię. Ta umiejętność nie miała nigdy przede nim tajemnic, zawsze potrafił zaspokoić płeć piękną. Oparłam głowę o jego bark i zdyszana wyszeptałam:

– Twoja siła rozpala mnie do czerwoności. To cudowne, że tak spontanicznie urzeczywistniasz moje fantazje.

Objął mnie mocno ręką w pasie, a drugą dłoń uniósł do ust i złożył delikatny pocałunek z miną Lancelota zabiegającego o królową Ginewrę. Spojrzał mi głęboko w oczy.

– Dziękuję, że jesteś i przepraszam, czasami jestem nieobliczalny. Nie zrobiłem ci krzywdy? – zapytał.

– Mówisz o śladach na biodrach? Ja pozostawiłam większe ślady na twoich barkach. Było mi cudownie, byłam w ekstazie. Jesteś moim światem. Masz zmienne nastroje i niestandardowo się zachowujesz ale jesteś mój. Odnalazłam cię, co było nie lada wyzwaniem. Nie śmiej się. Daję ci dziewięć na dziesięć. Ideał. Tylko poczekaj, zamknę okna, bo jeszcze się ulotnisz.

– Tak nisko mnie oceniasz? Myślałem, że jestem doskonały. Po prostu niedościgniona, chodząca perfekcja. Czas start, spiesz się z zamknięciem okien. Masz świadomość jak uwielbiam być chwalony? I jak potrafię docenić płeć piękną nie tylko za wygląd, prawda, kochanie?

Popatrzył mi w oczy, w których zaczęła płonąć złość. Uwielbia drażnić nie tylko mój punkt G. Uwielbia wzbudzać we mnie dowolne emocje. Wie, że pięknie nadymam usta w takiej sytuacji. Na swoją obronę mógł tylko stwierdzić:

– Nic nie poradzę na to, że kobiety mnie pragną.

Spuszczając z tonu, dodał:

– Czasami boję się, że mój impulsywny charakter i spontaniczność będą ci ciążyć.

Cóż mogłam rzec? Wyćwiczonym, opanowanym głosem stwierdziłam;

– Nobody is perfect. Kocham cię, narcyzie.

Nauka dziadka nie poszła w las. Równowaga jest najważniejsza. Pokora jest fundamentem prawdziwej wielkości. Szczęście widoczne w śmiejących się oczach oznacza, że patrzymy na cudowną istotę, z którą pragniemy przebywać nieustannie.

Chwyciłam dłońmi jego twarz, mocno pocałowałam mego księcia z bajki. Wtulona w jego boskie ciało rozkoszowałam się chwilą. Czasami chciałabym zatrzymać czas i zachłannie upajać się miłością przeplecioną dzikimi żądzami. Filip kręci mnie niesamowicie, niestosowne myśli przewijają się w mojej głowie; to wulkaniczna miłość. Serce mego zabójczo przystojnego męża wybija rytm tylko dla mnie. Uwielbiam przystawiać ucho do jego klatki piersiowej i wsłuchiwać się w ten dźwięk ożywiający moje szczęście. Po dłuższej chwili Filip wrócił do swojej pracy przy laptopie, a ja w podskokach udałam się do kuchni. Jestem nieposkromionym duchem, jestem demonem, a on doskonale zorientowany jest w moich zainteresowaniach rozmaitościami damsko-męskimi.

Fascynuję innych swoją otwartością, a zarazem hermetycznością, uwielbiam gierki i kuszenie. Nasze przypadkowe spotkanie nie mogło pozostać bez echa. Magnetyczne porozumienie, ogień namiętności, płoną po dziś dzień, a my czule grzejemy się w jego blasku uszczęśliwiając się wzajemnie, choć zarazem wbijamy sobie ostrza w serce. Strzały Kupidyna wykonały perfekcyjnie swoje zadanie, chociaż właściwie nie wierzę w mity. Ten rzymski bóg jest uosobieniem nie tylko miłości, ale również namiętności seksualnej. W to ostatnie zresztą wierzę, doświadczając co chwila ekstazy z ukochanym mężem. Swego czasu wyczytałam, że eksperci za najważniejsze w związku uznają: partnerstwo, otwartą komunikację, szczerość, empatię, współodpowiedzialność i przede wszystkim pracę nad sobą. Dla nas wolność jest eliksirem miłosnym. Bez wszechobecnego szufladkowania przetrwamy wiele prób. Zabrzmiało to fantastycznie. Ale czy na pewno przyniesie oczekiwany efekt? Nie wiem. Jesteśmy silnymi osobowościami. Nie lubimy ulegać. Nawet jeśli ulegamy rozkoszy wywołanej przez osobę dominującą, to zaprzeczamy temu w słowach. Czy można kontrolować emocje? Może mnisi dają radę. Arcytrudne zadanie do wykonania. Nieustannie przeciągamy z Filipem linę dominacji.

– Como puede ser verdad? – zapytałam sama siebie – Jak to może być prawda?

Hiszpański jest językiem ognistej miłości. Tańczy w mojej głowie, w moich myślach, ostro podsyca wyobraźnię.

Jestem pozytywnie zakręcona i tak też działam. Czasem brakuje mi motywacji, lecz patrzę na swoje szczęście i rozwijam w sobie determinację do działania nawet w najdrobniejszych sprawach. Chociaż desery to nie taka znów drobna sprawa dla Filipa! Jest łasuchem. Oznajmiłam:

– Skomponuję deser i zrobię lemoniadę z dodatkiem mięty.

Puściłam uwodzicielskie oczko w kierunku wracającego do pracy męża.

– Deser już był... – odpowiedział prowokująco.

– Powtórz to, kiedy postawię go przed tobą – zaśmiałam się. – I kiedy znów zechcesz rzucić mnie na ścianę.

Idąc w stronę ogromnych okien, które napełniają naszą przestrzeń naturalnym światłem i pozwalają podziwiać z salonu precyzyjnie przystrzyżoną trawę, pocałowałam namiętnie Filipa siedzącego przy designerskim, białym biurku przypominającym literę Z. Nie pozwoliłam mu dokończyć zdania; chwyciłam miseczkę i wybiegłam do ogrodu w poszukiwaniu truskawek. Postanowiłam skorzystać z błyszczących czerwienią owoców. Matka Natura wyjątkowo obficie obdarowała nasz ogród w tym roku. Obrodziły wszystkie krzewy i drzewa owocowe. Cieszyłam się jak dziecko. Uwielbiam przechadzać się alejkami po ogrodzie, mogąc skubnąć z niewielkiego krzaczka smakowity owoc. Ptaki jak zwykle śpiewały tworząc dobrze znaną nam symfonię relaksacyjno-odprężającą. Poczułam zapach lawendy.

Pamiętam dzieciństwo. Unoszącą się w powietrzu woń roślin przenoszącą mnie do zaczarowanego ogrodu wyobraźni, bajecznego ogrodu Colina. Protoplasta mojego rodu wzniósł się na wyżyny swojej pasji; tworząc krainę lawendy. Lawenda to piękno fioletowych kwiatów, przyjemny zapach, czas relaksu w postaci rodzinnych spotkań i oczywiście czytanie bajek na kolanach dziadka. Wpajał we mnie miłość do natury od kołyski, opowiadając o ogrodach zamku Książ, perle Dolnego Śląska oraz parku otaczającym zamek w Pszczynie, które łączyła ze sobą historia uroczej księżnej Daisy. Jako dziecko uwielbiałam opowieści dziadka, mogłam słuchać ich każdego dnia. Daisy is crazy. „Wyprzedzała swoją epokę”, powtarzał, uświadamiając mi już jako nastolatce idee i prawa kobiet. Ogród to była moja oaza, bezpieczna przestrzeń dla dziewczynki otoczonej miłością i milionem bajek. Intensywne wspomnienie zapachu lawendy zakotwiczone w strukturach pamięci na zawsze utrwaliło w moim umyśle ów sielski obraz dzieciństwa. Dobrane barwy kwiatów cieszyły oko: różowo fioletowa kocimiętka i szałwia w czterech barwach: różowej, czerwonej, fioletowej i białej. Rosły w nasłonecznionym miejscu. Nie grymasiły nawet przy przesadzaniu w porze kwitnienia – dziadek miał prawdziwy dar. Kwiaty ukochały jego dłoń, każdy czuł się doceniony; kwitły z całą swoją mocą i wdziękiem. Do tej gamy kolorystycznej dodał różową tawułkę. W swoim zacienionym miejscu prezentowała się wytwornie, ożywiona na tle jasnozielonych liści. Rozświetlała imponująco ciemne zakątki ogrodu. Kusiła rumieńcem kwiatostanu. Drobne kwiatuszki tworzyły gęstą miękkość przypominającą stożek. Nie mogło też w ogrodzie zabraknąć jeżówki purpurowej. Ona z kolei wabi pszczoły i motyle uwypuklonym środkiem pomarańczowo – brązowym, który otaczają języczkowate różowo – purpurowe kwiaty.

Kamienna alejka prowadziła do księżniczki ogrodowej: – pergoli, nabierającej romantycznego uroku pod imponującą liliową burzą kwiatów glicynii i jej pierzastych liści. U podnóża pergoli urodziwa i elegancka hortensja w szczycie swoich możliwości tworzyła ogromne niebieskie kule. Od południowej strony ogrodu intryguje stale ulepszana budowla nazywana potocznie przez dziadka pomarańczarnią, a przez tatę ogrodem zimowym. Dominują tam doceniane w starożytności oleandry, które lubią mieć nogi w wodzie, a głowę w ogniu. Współgrają z nimi pochodzące z gorącej Australii i tropikalnych rejonów Azji szeflery drzewkowate, półtorametrowe, o ciemnozielonych, błyszczących, dłoniasto złożonych liściach. Dla mnie po dziś dzień ogród jest zielonym salonem, gdzie chłonęłam zachłannie słowa czytanych książek. Interesowały mnie opowieści o królu Herodzie, znanym wszystkim jako legendarny rzeźnik niewiniątek. Mnie dziadek przedstawiał fakty o bystrym królu Judei, jego dziedzictwie, które przetrwało do współczesnych czasów – Cezarei Nadmorskiej i wielu twierdzach. Pasja zaszczepiona w dzieciństwie, skutecznie rozwijana, zafascynowała mnie i fascynuje do dzisiaj. „Sukces wymaga poświęceń” – powtarzał dziadek. Renesans oranżerii trwa od kilkunastu lat; powiększają naturalną powierzchnię domów. Zakładają je w swoich posiadłościach ludzie z wysoce rozwiniętym zmysłem tworzenia.

Wracając do truskawek i deseru: zaczęłam energicznie wykładać produkty na blat. Z głośników płynęła hiszpańska nuta – „Despacito”, Luisa Fonsiego. Pełna werwy przygotowywałam deser.

Starłam czekoladę z dużą zawartością kakao, kupioną na Dominikanie. Wyciągnęłam biszkopty i wstawiłam wodę, aby zaparzyć kawę. Ubiłam żółtka z cukrem, dodałam serka mascarpone, miód od znajomego pszczelarza oraz rum. Rum stał się kluczem. Filip zareagował na jego zapach i błyskawicznie pojawił się przede mną. Połączyła nas magia przypadkowej codzienności, początkowo niepewna i krucha. Gdy układałam naprzemiennie owoce i biszkopty w pucharkach, moje myśli powędrowały do tamtego iskrzącego się magią momentu.

Wpadliśmy na siebie w dziale alkoholi świata.

Trzymałam w ręku Bacardi i Malibu i uśmiechałam na samą myśl o tym, jakie drinki z nich wyczaruję. On stał z winem wytrawnym, zapewne do obiadu, i whisky, zapewne po obiedzie. „Co się ze mną dzieje?” – pomyślałam. Nagle nie mogłam oderwać oczu od Filipa; szczerzyłam zęby jak u stomatologa na fotelu dentystycznym.

– Cześć, Wiktorio. Dawno cię nie widziałem. Jesteś piękna jak zawsze. Co słychać?

Zarumieniłam się na dźwięk jego słów.

– Cześć, Filip. Jak widać na załączonym obrazku. Poszukuję czarodziejskiego trunku. Warto wspomnieć z dziewczynami Karaiby i uczcić nasz kolejny zrealizowany projekt.

Poruszałam butelkami. Nie skomentowałam komplementu.

– Widzę, szykuje się fiesta. Co serwujesz? Cuba libre? – roześmiał się

– Cuba Libre? Najprostsze skojarzenie? Niestety, nie załapiesz się. Dziewczyny zdecydowanie wolą eksperymenty smakowe a wstęp samcom wzbroniony. Żeński wieczór, wzorem z dziewiczych miejsc. Plaunter Punch, Pina Colada, Margherita, Mojito i oczywiście Sex on the beach; – zaśmiałam się. Zatrzepotałam rzęsami. Moje serce zaczęło dziwnie przyspieszać.

– Ostatnia pozycja brzmi ciekawie – zauważył.

Pani przechodząca obok chciała dosięgnąć swojego rumu (zapewne miała zamiar uatrakcyjnić nim niedzielny deser). Popatrzyła na mnie wzrokiem bazyliszka – zablokowałam jej dostęp do półki. Dlatego Filip lekko chwycił mnie za ramiona i pociągnął w swoją stronę, abym ustąpiła jej miejsca.

Poczułam korzenny zapach w nozdrzach. Trwało to kilkanaście sekund. Zrobiło mi się gorąco i dziwnie przyjemnie. „Boże, ja chyba oszalałam” – pomyślałam „Chwilo trwaj. Nie przestawaj mnie dotykać”. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Świat zatrzymał się w tej sekundzie. Znaczące chrząknięcie przywróciło mnie do rzeczywistości. Kiedy tak oboje patrzyliśmy na poddenerwowaną kobietę nasze miny były aż nadto wymowne. A w reakcji na jej zabójczy wzrok zgodnie wybuchliśmy śmiechem.

Oburzona naszym niestosownym zachowaniem pani chwyciła butelkę ciemnego rumu i szybko zmieniła alejkę. Naszej rozmowie nie było końca. Bardzo długo nie widywaliśmy się nawet przelotnie. Po studiach każde z nas wpadło w wir pracy, chcąc popisać się projektami. Młodzi, gniewni, prężący muskuły. Jesteśmy niecierpliwi, pragniemy od razu stanąć na najwyższym stopniu podium.

Okazało się, że Filip urządził się pod Krakowem, pracuje w firmie Rofem wuja Romana. W komórce organizacyjnej, jak to ładnie ujął. „Procesy badawczo – rozwojowe pochłaniają czas.” „Rozwijamy się.” „Innowacyjność jest kluczem do przyszłości.”

Nie dopytywałam o szczegóły. Nie jestem przecież jedną z tych wścibskich sąsiadek których życiowym celem jest sporządzanie wywiadu z życia mieszkańców i żonglowanie co ciekawszymi informacjami na spotkaniach towarzyskich. Działają sprawniej niż Mosad. Ale zapytane, kto to jest Banksy, odpowiedziałyby zapewne: „Czy to nie czasem uczestnik programu Mam talent?” Ach, te nasze sąsiadeczki. Cóż mam powiedzieć? Przyglądam się naszej rzeczywistości i stwierdzam, że osoby mało kreatywne żyją życiem otaczających je ludzi, a fascynują się przede wszystkim porażkami, gdyż dobrej passy i sukcesów innych nie są w stanie udźwignąć. A powinno się tych innych wspierać i nagradzać dobrym słowem za osiągnięcia. W końcu to był ich wysiłek, pot i determinacja. Rozmawialiśmy o podróżach w tropikalne miejsca, wernisażach i klimatycznych pubach w Krakowie. Zaskoczony był tym, gdzie teraz mieszkam. Dopytywał o naszego owczarka niemieckiego. Negro, pies zabójca, wyglądał groźniej niż rottweiler sąsiada. Jego spojrzenie wystarczyło, żeby sąsiedzi przechodzili na drugą stronę ulicy. Filip pamiętał go jako szczeniaka i czasami głaskał przez płot, kiedy wracał do domu. Pomyślałam, że chyba nie tylko przez płot, bo za takie zuchwałe wsuwanie ręki zostałby z protezą palców dłoni. Nasz kruczoczarny Negro zdominował domowników, był panem naszego domu i ogrodu. Pies z charakterem. Aż kiedyś przeholował z dominacją, rzucając się na kuriera. Rozwiązanie problemu niestety okazało się dla niego bezlitosne. Płakałam cały miesiąc za swoim czworonogiem. Tato kupił berneńskiego psa pasterskiego z umiarkowanym temperamentem, jednak pełnego energii.

To wyśmienity kompan na spacery, a ja uwielbiam ruch. Filipowi przypomniały się wakacyjne spotkania, na których były też inne dzieciaki.

– Pamiętasz nasze wieczorne, przerażające opowieści? Istne horrory, dziewczyny piszczały z strachu.

– Pamiętam, pamiętam. To było beztroskie, wspaniałe dzieciństwo. Pomijając naukę gry na fortepianie i inne dodatkowe zajęcia, uwielbialiśmy wspinać się na skałki, pędzić na rowerze różnymi nieznanymi ścieżkami aż adrenalina nam skakała. Zjeżdżaliśmy z szlaku, później trzeba było prowadzić rower przez piaski, zmierzch był tuż, tuż. Zapach lasu jest jak terapia, wchodzisz poirytowany, a wychodzisz szczęśliwy – stwierdziłam.

– Masz kogoś? – zapytał spontanicznie.

– Tak. A ty? Przypuszczam, że skaczesz z kwiatka na kwiatek

– Zaskoczę cię. Ustatkowałem się.

Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że zaskoczenie w wykonaniu Filipa to kwintesencja precyzji, wytwornego smaku i gustu.

– Jestem w związku od półtora roku.

Nieoczekiwanie poczułam, że te słowa rozbrzmiewają w moich uszach niczym echo odbijające się w górach.

– Moja dziewczyna wciąż robi aluzje do pierścionka zaręczynowego i często wspomina o dzieciach.

Przeczesał palcami włosy, jakby poczuł się nieswojo z tym zdaniem. Moja twarz pobladła, a z zadowolenia zostały strzępy. „Co ja robię? Co ja sobie wyobrażam po dwudziestominutowej rozmowie z zajętym facetem? Otrząśnij się, dziewczyno. Masz chłopaka. On ma dziewczynę. Jest zapewne niesamowita, tworzą związek idealny. Ona snuje plany o rodzinnym portrecie z rozkosznymi dziećmi. Nie znam jej, ale już jej nie lubię. Mało powiedziane. Nienawidzę jej” – przebiegło mi przez głowę.

I znienacka z tych myśli wyrwało mnie pytanie Filipa:

– Co robisz w niedzielę? W kinie wyświetlają dobry film.

Co on wyprawia? Spotkanie? Co mam zrobić?

– Zastanówmy się. Hm... Terminarz pokazuje dzień wolny, nie mam zaległości w pracy. Czyli będziemy mogli wymienić się krytycznymi spostrzeżeniami na temat fabuły.

Nic innego się nie liczyło. Chemia pomiędzy nami zaczęła żyć swoim życiem, feromony unosiły się w powietrzu, hormonalne przyciąganie przerodziło się w euforię. Tak, to jest metafizyczne. Czysta abstrakcja w poukładanej codzienności. Świat napełnił się kolorami tęczy. Uśmiech nie schodził nam z ust. Świadomość, że oboje jesteśmy w związkach, uleciała.

Pragnęłam spędzić z Filipem każdą chwilę mojego życia. Zauroczenie było silniejsze od rozumu. Myśli jednak nie przestawały nacierać. „On chce zabawić się z tobą, potrzebuje chwilowej rozrywki. Idealnie pasujesz do takiej układanki. Pewnie zasięg jego podbojów mógłby mnie zaskoczyć”. Szybko odepchnęłam zdrowy rozsądek na boczny tor. Tak naprawdę to w dupie mam konwenanse; to jest moje życie, moje pole bitwy, to ja jestem generałem. Wymieniliśmy się numerami telefonów.

– Zadzwonię do ciebie i umówimy się na konkretną godzinę. Tylko nie szalej z rumem, żebyś nie przespała filmu. Jedni chwalą, inni krytykują. Sami ocenimy. Podrzucić cię do domu?– zapytał.

– Nie, nie, dziękuję. Poszukam jeszcze kilku składników. Dziewczyny uwielbiają moje drinki, a samochód mam zaparkowany nieopodal.

– Ok. Do zobaczenia w niedzielę – pomachał mi i poszedł do kasy.

Stałam oszołomiona wydarzeniami minionej chwili chyba z dziesięć minut. Nie mogłam zebrać myśli. Radość i zadowolenie przeplatały się ze strachem i niepewnością. To jakiś żart? Co ja zrobiłam?

Sobotę spędziłam w gronie młodych, ambitnych kobiet. Dotarłyśmy do restauracji w sercu Jury Krakowsko-Częstochowskiej, wśród skał wapiennych i drzew, blisko Zamku Ogrodzienieckiego. Tutejszy kucharz wznosi się na wyżyny swojego kunsztu.

Kochamy to miejsce również za kameralne i designerskie wnętrze. Tym razem nasza czwórka przeszła od razu do konkretów, pomijając sałatki. Toast wzniosłyśmy winem z wyraźną nutą białych owoców, które nam polecono. Napawałyśmy się smakiem i widokiem dań oraz swoim towarzystwem. Wszystko idealnie ze sobą współgrało.

Zaspokojone kulinarnie, ale jeszcze nie towarzysko, dotarłyśmy do mojego domu rodzinnego. Starałam się nie szaleć, żeby przyzwoicie wyglądać w oczach Filipa. Trzy wysokie blondynki z włosami do pasa i gwiazda rozpusty, demoniczna brunetka, rozsiadły się na sofach w kolorze butelkowej zieleni wokół prostokątnego stolika-skrzyni. Na blacie ułożyłam kolorowe koktajle i słodycze. Oblizywałyśmy palce z radością dzieci.

Dziewczyny, kiedy się wstawiły, opowiadały jak zwykle o nikim innym tylko o mężczyznach. Wszystkie tematy sprowadzają się do wspólnego mianownika. Zazwyczaj słowo „mężczyzna” wywołuje w nas lawinę emocji. Zwłaszcza gdy Anastazja zaczyna swoimi opowieściami roztaczać aurę elektryzującego pożądania. Nasze podekscytowanie przerodziło się jednak w głębszą dyskusję o związkach heteroseksualnych, homoseksualnych i biseksualnych. Miłości francuskiej, greckiej, hiszpańskiej, włoskiej.

Anastazja przywołała postać Simone de Beauvoir, niezależnej myślicielki.

– Eksperymentowała ostro we własnym życiu. Opisała czworokąt, w którym była i przez to straciła pracę. Partner z którym była związana przyciągał nie urodą, lecz intelektem. Sądząc ze zdjęć, faktycznie przystojny nie był. Ale niektórzy brzydale potrafią zafascynować rozmową. A on podobno wsłuchiwał się w pragnienia i ambicje kobiet, co wtedy i teraz jest niespotykane. Aktywne słuchanie to prosta umiejętność i najważniejszy element komunikacji międzyludzkiej, prawda? Jednak większość osób powtarza tylko: „ja, ja, i ja”. Płeć męska szuka sposobności kolekcjonowania ciągle nowych jędrnych ciał. Znalezienie odpowiedniego partnera graniczy z cudem kalibru niepokalanego poczęcia.

– Anastazjo, za wysoko stawiasz poprzeczkę – stwierdziła Majka.

– Za wysoko?! Żartujesz. Gdzieś czeka na mnie mentalny bliźniak, czuję to intuicyjnie. Zawrzemy pakt doskonały, dający nam wolność. Znajdę go lub on odszuka mnie. Zrobiłam sobie aktualizację moich oczekiwań względem mężczyzn.

– Nie wiem, czy znajdziesz osobę, podającą na tacy siebie i dzielącą się tobą. Wiemy, jak tacy ambitni, łaknący nowości i uniesień spędzają czas. A stabilizacja oznacza kompromis przez siedem dni w tygodniu – Majka nie ustępowała.

– Czyżbyś chciała nam powiedzieć, że zamierzasz się ustatkować? – z zaciekawieniem spytała Anastazja.

– Absolutnie nie. To znaczy jeszcze nie teraz, ale zaczynam realnie oceniać facetów i ich pragnienia, które rozmijają się z naszymi. Ja ciągle trafiam na skondensowany patriarchat lub szukającego swojej tożsamości biseksualistę. Gdzie podziali się prawdziwi mężczyźni? Dżentelmeni wsłuchujący się w kobietę spełnioną zawodowo i pragnącą stworzyć partnerski związek. Chodzi mi o prawdziwe równouprawnienie.

– To jest bardzo dobre pytanie. Boją się nas. Zostali chyba utopieni w strumieniu konsumpcjonizmu, a poza tym chromosom Y przekazywany z ojca na syna staje się coraz mniejszy. Czytałam o wynikach badań genetycznych, dzięki którym wykryto zmianę w ludzkim genomie i naukowcy doszli do wniosku, że jeżeli proces degradacji nie ulegnie zmianie, to za pięć tysięcy pokoleń mężczyźni wyginą. Możemy wskazać palcem winowajcę. To mężczyźni poprzez brutalne walki doprowadzili do gigantycznych problemów z przekazywaniem genów. Statystycznie w Polsce kobiety przeważają. Na sto kobiet przypada dziewięćdziesięciu czterech mężczyzn.

– Pamiętacie królową Izabelę Kastylijską? Dzięki niej Hiszpania stała się potęgą w Europie. Ona też miała swój wkład w zaprzestanie powielania genów – zauważyła Kinga.

– Jasne, kogoś takiego się nie zapomina. Wszystkie chyba wiemy, że dała czadu z inkwizycją i rekonkwistą. W walkach poległo wielu mężczyzn. Czy mogła już wtedy być feministką?

– Bo posłała ich na śmierć? Nie, to nie jest feminizm, niezależnie od tego, że w jej czasach nie istniało takie słowo – wtrąciłam.

– I podobno dogadywała się z mężem, Ferdynandem Aragońskim. Oboje wysłali Kolumba na poszukiwanie nowych ziem. Założył miasto, które nazwał na jej cześć La Isabela.

– A dla nas odkrył Karaiby. Wracając do silnych kobiet. Bądźcie szczere, skoro ponad pięćset lat temu, kiedy kobiety stanowiły ozdobę mężów, Izabela dokonała niemożliwego, to czy dzisiaj równość w związku nazywacie cudem?– zaśmiała się Anastazja.

– Anastazja ma rację. Królowa Izabela dokonała cudu. To niczym nasz rodzimy Cud nad Wisłą. Kobiety były synonimem przyjemności mężczyzn, a rozwiązłość nie dziwiła nikogo.

– W samym sercu Watykanu Borgiowie uprawiali seks, knuli, truli a wszystko dla władzy – dodała z ożywieniem Kinga.

– Ale za to syn słynnej Lukrecji, któremu nie udało się zostać papieżem, pozostawił po sobie ogrody nimf Zachodzącego Słońca. Są teraz na liście dziedzictwa UNESCO.

– Chcesz powiedzieć, że trochę krwi i śmierci to niewielka cena za takie cudo? – podpuszczałam Kingę.

– Chcę powiedzieć, że nie wszystko co robili Borgiowie było z definicji złe! – rzuciła mi wściekłe spojrzenie, ale puściłam do niej oko i obie się roześmiałyśmy. Nie będziemy się kłócić o Borgiów, nie warto.

–A Leonardo da Vinci podobno był nieślubnym dzieckiem. Teraz należałby do MENSA. I pewnie wysłałby ludzkość poza Układ Słoneczny. Albo obmyślił sposób na idealnie odnawialną energię – wtrąciła Anastazja.

– Ja obiecuję sobie od lat odwiedzenie galerii sztuki w Southampton. W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym szóstym w Anglii odkryto ponad dziewięćset rysunków Leonarda – rozmarzyła się Majka.

– Dziewczyny! Miałyśmy ubóstwiać dziedzictwo kobiet, a my znów o mężczyznach w dodatku tak starych, że nie ma na czym oka zawiesić, same kości i prochy! – zaśmiałam się

– Już się, poprawiamy! Dołączamy do Izabeli Kastylijskiej twoją ulubioną carycę Katarzynę z rodu Romanowów. Feministka czy nie, założyła Instytut Smolny dla dziewcząt. A manipulowała wszystkimi jak marionetkami.– zakończyła Kinga.

– Dorzućmy do panteonu kobiecych potęg Elżbietę, ostatnią reprezentantkę Tudorów, dzięki której Anglia stała się potęgą. Ale nie posługiwała się, jak wielu władców, tylko siłą: była z niej sprawna dyplomatka, godząca się w razie konieczności na kompromis. Jest taka anegdotka o Elżbiecie: kiedy pewien ambasador gratulował jej znajomości języków obcych, ponoć odpowiedziała, że nie sztuka nauczyć kobietę mówić, znacznie trudniej nauczyć ją trzymać język za zębami.

– A poza tym popierała artystów i teatr. Ludzie wszystkich stanów oglądali sztuki Szekspira; wynosząc go na piedestał.– zakończyła Majka.

– Na szczycie listy świadomych kobiet umieszczam Polkę. O Marii Skłodowskiej-Curie nie opowiem ani słowa, bo byłoby obraźliwe uważać, że nie znacie jej życia i osiągnięć. Ale tego możecie nie wiedzieć: w kaodaizmie Maria jest Wielką Natchnioną, obok Jezusa i Buddy oraz diabli wiedzą czemu, także Juliusza Cezara i Napoleona. Dziwne ci kaodaiści mają kryteria, ale w każdym razie to nie lada wyróżnienie – powiedziałam.

– Wznieśmy toast za wolność, indywidualność, bystrość umysłu, miłość, ekscesy i tolerancyjne związki – zawołała Majka; zmieniając patriotyczne nastroje na karaibski luz.

Po chwili dodała, że wykorzystujemy wolność odpowiednio. Nie pozostawiamy w spokoju sztuki, muzyki i literatury. Prowadzimy z rozmachem naszą działalność świadomych kobiet. Nic bardziej nie rozgrzewa myśli mężczyzny niż świadomy i seksownie pobudzony damski głos.

– Porywy namiętności targały świadomymi kobietami od wieków. Wymiana energii w alkowie jest bardzo istotna. Trzeba pobudzać energię Kundalini. Konkluzja? Dowartościowane niewiasty, pełne pasji i namiętności triumfowały na każdym polu, tworząc swoją rzeczywistość. Były wizjonerkami, nie obchodziły ich konwenanse. Pomimo wyznaczonego celu potrafiły cieszyć się zmysłowymi doznaniami w objęciach kochanków.

– Żeby kobieta zapłonęła namiętnością wystarczy jeden, ale za to perfekcyjnie dobrany, bodziec – perorowała rozentuzjazmowana Anastazja.

– My jak zwykle sprowadzamy wszystko do jednej bramki – filuternie stwierdziła Majka.

– Dziewczyny, przecież o to właśnie chodzi w życiu. O smakowanie różnych możliwości, a nie o sztywne reguły. Z nich nie wynika nic pożytecznego. W epoce wiktoriańskiej purytanizm nie dał rady, burdele mnożyły się jak grzyby po deszczu, a z kolei prohibicja nie poprawiła niczyjego zdrowia tylko wzbogaciła gangsterów. Robienie takich rzeczy na siłę zawsze przynosi odwrotny skutek. Dziewczyny, wszystko jest dla ludzi, z odpowiednim dawkowaniem, oczywiście. A propos smaku, Wiktorio, twoje Mohito, Piña Colada i Margarita są jak zwykle wyśmienicie obłędne. Możesz otwierać bar na Karaibach – puściła do mnie oczko Anastazja.

– Z tobą zawsze, kochana moja. W roli zarządzającej i nie tylko... Zdradzę wam teraz pewną tajemnicę. widziałyście małą buteleczkę na blacie kuchennym, tę z żółtą nakrętką?

– Oczywiście. Nowa odsłona oliwy z dodatkami? – zapytała Majka

– Prawie – zaśmiałam się. – Otóż to jest słynny tajny składnik drinków, gorzka wódka z Trynidadu i Tobago. Barmani nie chcieli nam zdradzić swojej tajemnicy, kiedy szalałyśmy na parkiecie i zachwalałyśmy ich genialne mieszanki. Wracałyśmy do seksownych, niepokornych, manewrujących shakerami, znawców ożywionych procentów nagminnie, prawda?

– Nie piłam lepszych koktajli nigdzie – stwierdziła Kinga

– Nie piłyście, bo menadżerowie lokali liczą zyski. Nie utrzymują odpowiednich proporcji składników, zwykle dodają maksymalnie dużo lodu i wychodzi z tego kwaśna masakra – kontynuowała Anastazja. – Zawsze mogą też dorzucić tabletkę i procenty idą same wiecie najlepiej gdzie – wybuchła śmiechem. – Wstawione towarzystwo nie kontroluje smaków. Barmani zwyczajnie lecą na wasze piękne dupcie i taneczne kroki. Dzięki temu mają was przed oczyma. Cieszą oko.

– Za młodość! – krzyknęła Kinga.

– Za młodość! Jesteśmy wyjątkowe! – dodałam.

– Za młodość! Jesteśmy seksowne! – puściła oczko Majka.

– Za „Pięćdziesiąt rozkoszy złodzieja” Bilhana. Uciechy umysłu i ciała – nie mogła się powstrzymać Anastazja, nasz guru grzeszności.

Dziewczyny popatrzyły na Anastazję zmysłowo zlizującą z ust krople koktajlu.

– Wstawiłaś się? Tytuły ci się pomyliły. To brzmiało inaczej – stwierdziła radośnie Kinga.

Anastazja upierała się przy swoim. Po dłuższej chwili przypomniałam sobie dzieło, o którym była mowa.

– Spokojnie, dziewczyny. Już wiem! Anastazja ma rację.

– Oczywiście. Tobie, Wiktorio też już podziękujemy. Płynne szaleństwo, które wyszło spod twych magicznych dłoni jest zbyt mocne – nie odpuszczała Kinga. Przerabiałyśmy na studiach tę powieść wielokrotnie, nie pamiętasz? Wiodłyście w tym prym z Anastazją. Znajomi pytali czy Anastazja w rzeczywistości także rozwinęła różne wątki. Jej odpowiedź zazwyczaj kastrowała zarozumialca, a my miałyśmy niezły ubaw.

– Możemy się, założyć, że Anastazja ma rację – rzuciłam, będąc pewna wygranej.

Kinga nie zastanawiając się wyznaczyła nagrodę.

– Jeżeli masz rację, dokończę za ciebie aranżację ostatniego zamówienia i masz tydzień wolny. Jeżeli ja mam rację? Już zaplanowałam tydzień w Zakopanem, słoneczko.

– Zakład przyjęty – uścisnęłam dłoń Kingi. – Dajcie mi chwilę.

Pobiegłam do gabinetu taty. W jego biblioteczce widziałam kiedyś ten tytuł na miniaturowej książeczce. Zafascynowały mnie ilustracje, czarne na białym tle. Wpadłam tam z impetem i poślizgiem, z trudem zatrzymując się przy książkach. Cholera, jak ja w takim gąszczu znajdę miniaturę? Kinga już może siedem dni przeznaczyć na leżakowanie. Pot zrosił mi czoło. „Ależ ze mnie idiotka, przecież to jest niewykonalne zadanie”! Czyżby?

Literatura indyjska. „Traktat o miłowaniu”. „Jesteś geniuszem, Wiktorio, procenty nie zmąciły trzeźwości umysłu. Witaj tygodniu wolnego”. Ucałowałam miniaturkę książeczki; sześć centymetrów na sześć i pół centymetra. Uśmiechnęłam się. Wpadłam do dziewczyn jak szalona, ale z pokerową miną.

Kinga siedziała poirytowana, nie wiedząc, czy znalazłam poszukiwany obiekt. Anastazja ustawiła przed moimi oczami wyświetloną stronę na telefonie z tytułem i opisem książeczki.

– Nie musiałaś się kłopotać, skarbie. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Istnieje internet. Nie zdążyłam cię zawołać, jesteś szybsza od geparda.

– Kingo, spadłaś mi z nieba – ucałowałam ją w usta.

– Czy mogę zobaczyć, co przysporzyło mi pracy? – zapytała.

– Ależ oczywiście – odpowiedziałam.

Kinga obracała w palcach miniaturkę.

– Ilustracja na trzydziestej pierwszej stronie wygląda znajomo – zaśmiała się.

Dziewczyny rzuciły się na nią jak nastolatki przeglądające magazyn dla dorosłych. Po przeczytaniu książeczki i analizie treści stwierdziły, że miłość jest szalona, a oszałamiające słowa odeszły do lamusa, gdyż większość społeczeństwa nie czyta literatury pięknej i poruszają się po okręgu pewnej liczby wypowiadanych słów i przesyłanych emotek.

– Jak mogłam zapomnieć o Szymonie Kobylińskim! Jego „Kwartet” z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku to istne cudo!

– To była wygrana fair play – rozpromieniła się Kinga. – Ciesz się zimową aurą, gdziekolwiek będziesz.

– O, zaczynamy kwadraty czy trójkąty, dziewczyny? – wycedziła Anastazja.

Wszystkie gruchnęłyśmy śmiechem.

– Jak mój tata to usłyszy, zawał ma gwarantowany.

– Nie przynudzaj, widziałam jak na mnie patrzy – przypomniała Anastazja.

– Rozpusta to twoje drugie imię, bogini miłości i rozkoszy cielesnej.

– Z tą miłością to już przesadziłaś, Wiktorio!

– Ach tak, zapomniałam: spontaniczne przyjemności bez niepotrzebnego męskiego dodatku zaburzającego twoją przestrzeń samorealizacji.

– Nie ujęłabym tego lepiej, Wiktorio. Możemy uścisnąć sobie dłoń. Też taka jesteś, tylko czasami niepotrzebnie tłumisz w sobie wolność. Twój Maks jest inteligentny, ale nudziarz z niego, nie pasuje do ciebie, a ty jesteś cholernie uparta. On cię hamuje. Wyjdź ze strefy komfortu, szalej jak na studiach. Praca to nie wszystko, pantoflarz to nie wszystko. Jest jeszcze coś takiego jak szczęście, prawda? Nie patrzcie na mnie w ten sposób. Przemawia za mną zwyżkowa tendencja rozwodów w ostatnich latach – zakończyła, chichocząc, Anastazja.

– Dlatego nie spieszymy się do ślubów. Bez nich nie ma rozwodów. Za to po nich zazwyczaj są dzieci, a to gigantyczna odpowiedzialność. Być przewodnikiem, pokazać co trzeba, ustrzec przed czym trzeba, ale nie stłamsić, nie złamać, nie odebrać samodzielności. Niezłe wyzwanie dla rodziców. A my same jesteśmy jeszcze trochę jak nastolatki. Korzystamy z uroków życia w rozmaitych jego odsłonach, prawda? – kontynuowała Kinga.

„A jakże, korzystamy z okazji”, pomyślałam. Chciałam podzielić się z dziewczynami informacją o moim przypadkowym spotkaniu z Filipem, tym, jakie targały mną emocje i że w sekundę zdążyłam się nim zauroczyć. Nie wiedziałam, jak to ugryźć. Filip był stale adorowany, dobry tuzin dziewcząt o maślanych oczach ciągle podążał za nim albo jego bratem bliźniakiem – Fryderykiem. Nigdy nie rozróżniałyśmy, który jest który. Nie wiem, czy dziewczyny wiedzą o jego narzeczonej. Obym tylko nie usłyszała pytań, czy chcę wpaść jak mucha w pajęczynę.

Procenty wyzwoliły moją prawdomówność. Nie mogłam utrzymać dłużej języka za zębami:

– Anastazjo, jutro jestem umówiona z Filipem.

– Czy ja się przesłyszałam? Tym Filipem, o którym myślę? Dziewczyny, słyszycie to co ja? – Anastazja otwarła usta ze zdziwienia.

–Tak, tym samym – stwierdziłam, dumna jakbym wygrała Derby. – Z pewnością nie mam na myśli jego brata.

– Teraz mówisz jak nasza Wiktoria. Mogę powiadomić Maksa o zmianie planów wakacyjnych? Pozwól mi, proszę.

– Nie przesadzaj, Anastazjo – ożywiłam się.

Dziewczyny z ciekawością sąsiadek z Mosadu przysłuchiwały się naszej wymianie zdań, siorbiąc resztkę koktajlu. Raptem usłyszałyśmy alarm piekarnika dochodzący z kuchni. Wcześniej wstawiłam do niego pizzę. Wychodząc, zawołałam radośnie:

– Dziewczyny, pizza gotowa! Dzisiaj nikt nie liczy kalorii. Zapraszam!

„Włożyłam kij w mrowisko” – pomyślałam. „Co mnie podkusiło? Na myśl o Filipie zrobiło mi się tak przyjemnie. To chyba alkohol tak na mnie działa. Rozpływam się na samo wspomnienie o nim.”

Zebrałam słowa uznania. Cieniutkie ciasto pokryte sosem pomidorowo– ziołowym, dużą ilością mozzarelli, szynką szwarcwaldzką, pomidorkami koktajlowymi, oliwkami i świeżą rukolą zrobiło wrażenie.

– Palce lizać – zachwycała się Kinga.

– Gdzie spotkałaś Filipa? A może to był Fryderyk? – Anastazja nieustępliwie ciągnęła mnie za język.

–Nie, Florian–parsknęłam. Trzeci z braci, odnaleziony po latach. Ciekawska jesteś – dodałam spokojnie.

– Taka informacja to jakbym usłyszała, że Kim zniósł kontrolę granic z Chinami i Koreą Południową oraz opracował traktat na wzór strefy Schengen, zatwierdzając otwarty przepływ ludzi – zaśmiała się Anastazja.

– Sos petarda – rzuciła Majka dla rozluźnienia atmosfery Nos miała nim radośnie umazany.

– Co mogę powiedzieć? Filip po prostu zstąpił z Olimpu i poraził mnie piorunem szaleństwa. Arcydzieło męskiego piękna. Nie mogę przestać o nim myśleć. Spotkaliśmy się w Królestwie Ambrozji, kiedy wybierałam rum na dzisiejsze spotkanie. Wymieniliśmy się numerami telefonów i jutro banalnie jedziemy na seans do kina.

– Kocham cię, Wiktorio – rzuciła mi się na szyję Anastazja, również umazana sosem. – Teraz odkryjesz siebie.

– Chcesz mi powiedzieć coś, o czym nie wiem, kochana?

– Wierz mi, Michasia będzie usatysfakcjonowana.

Nie potrzebowałam więcej słów. Anastazja była najwyraźniej zachwycona Filipem.

Co też oni razem wyprawiali? Jestem pokerzystką i nie pokazałam po sobie irytacji.

„Irytacja? Nie. Zwolnij. Spokojny wdech i wydech. Nirwana. Tak, wracam do gry”. Ucałowałam namiętnie Anastazję, mówiąc: – To jest szaleństwo, na które czekałam.

– W rzeczy samej – dodała Anastazja.

Kinga i Majka próbowały robić koktajle. Prawie im wyszło, bo czas upłynął nam w rytm muzyki hiszpańskiej z francuskim kankanem na zakończenie – takie nogi warte są obserwacji zawsze. Aż mój Tato wszedł do pokoju, klaszcząc w dłonie, a że dziewczyny były w swoim żywiole, przyjęły go zaraz w swoje szeregi. Tato pomimo upływu lat ma duszę osiemnastolatka. One uwielbiają go z wzajemnością. Pomyślałam, że z takim podejściem świat należy do niego. „Wypisz, wymaluj, córunia tatusia” – stwierdziłam.

Płynnie przeszliśmy do muzyki hiszpańskiej; Taty ulubionej. Poruszali się płynnie jak zgrani od lat w tańcu partnerzy. Wibracje z mojego pokoju przemknęły do salonu razem z dźwiękami. Hiszpańska muzyka promienieje słońcem i księżycem zarazem. Posadzka tętniła pod naporem stóp, dziewczyny szalały z radości, drinki krążyły. Pomyślałam, że Anastazja zaraz przypudruje mojego Tatusia, aż roześmiałam się na samą myśl. Ona wiedziała o czym myślę, jednak na całe szczęście wstrzymała się.

Niezliczona ilość piosenek i drinków przewinęła się przez nasz salon tego wieczora. Tato podziękował za rozruszanie i oddalił się. Chwilę wytchnienia znalazłyśmy przy biokominku. Byłyśmy spocone jak po wizycie w saunie. Zaśmiałyśmy się. Anastazja zaczęła wspominać Indie – tam temperatura latem każdego dnia jest wyzwaniem.

– Twój gorący temperament poradził sobie zapewne bezproblemowo. Jednym spojrzeniem topisz lodowce i wzniecasz pożary. Odpowiednia osoba w odpowiednim miejscu, – zażartowałam.

Otworzyłam potężny globus – barek, nalałam dziewczynom kawowego rumu Podobno procenty powinny rosnąć a nie maleć, tak poradził mi pewien sommelier.

Anastazja zaczęła raczyć nas swoją opowieścią o Indiach, a także o namiętnym romansie z młodym absolwentem IT. Przylgnął do niej niczym szczenię do suki. Wiem jak zabrzmiało, jednak relacja dwojga różnych osobowości była rollercoasterem emocji, wariactw, może i uczuć; sama nie wiem. Każdy z nich czerpał obficie ze źródła wyjątkowych chwil. Nie można mówić o wykorzystywaniu czy o zdradzie. Ich poziom świadomości zrównał się, dążyli do odkrycia tajemnicy przepływającej energii.

Poszukiwali w swojej relacji tego, czego nie można dotknąć, jednak można poczuć. Czy to było szczęście odzwierciedlone w nutach, ukryte w wyobrażeniach i codzienności? Całkiem możliwe. Bonnie i Clyde dwudziestego pierwszego wieku, para popełniająca początkowo wykroczenia słowne, które przeistoczyły się w przestępstwa cielesne.

Uwielbiamy wsłuchiwać się w wypowiadane ze swadą i wdziękiem słowa Anastazji. Jednym zdaniem nakreśliła idealną sylwetkę kochanka, naładowaną seksapilem. Elektryzował dotykiem, posiadał wewnętrzną magię. Nie potrafiła określić tego inaczej. Niby cyniczny, jednak kusił brzmieniem głosu, kruczoczarnymi włosami, które same się układały, atrakcyjnym kilkudniowym zarostem. Oczy lśniły jak czarne diamenty. Wydawało się, że potrafi pochłonąć kobietę samym spojrzeniem. Skóra w kolorze złocistego bursztynu dopełniała efektu. Istny piękny szatan. Podróżował z swoją dziewczyną, a nasza Lilith w postaci Anastazji pragnęła spełnić swoje marzenie i zobaczyć na własne oczy świątynię w Khadźuraho, gdzie sztuka rzeźbiarska scen erotycznych przykuwa każde spojrzenie i wywołuje różnorodne emocje, w zależności od wieku osoby zwiedzającej i jej światopoglądu. Skala jeden do jednego miała znaczenie, tak jak jej podboje seksualne. Chcąc delektować się chwilą wybrała mało znane biuro podróżnicze. Grupa liczyła dziesięć osób.

Z wyprawy życia wróciła w przekonaniu o swojej słuszności i doskonałości. Wybrała niestandardową drogę i była tym usatysfakcjonowana. Cała Anastazja: połącznie ognia z wodą. Kompendium wiedzy w dziedzinie IT, a w wolnych chwilach poszukiwaczka duchowych i cielesnych przygód. Fenomenalnie odgrywa obie role i dlatego kocham tę perwersyjną istotę. Żyje bez wstydu, bez przejmowania się opiniami. Świadoma swego arcymistrzostwa, rozdaje karty i rozgrywa partię po swojemu. I zawsze wygrywa.

Jest niezależna, nieokiełznana, jest poirytowaną boginią z otchłani piekieł, dla której nie ma żadnych przeszkód. Pożąda więcej i więcej, niezależnie od miejsca, czasu i tematu.

Seksualność jest integralną częścią przyjemności, emocji i pożądania. Zmysły szaleją, rozkosz umiejętnie rozsiada się na królewskim tronie i wyłaniają się gwiazdy wieczoru: pokusa, pragnienie, pożądanie. Pragniemy ekstazy, oczekujemy fajerwerków. Seksualność nas fascynuje, zachęca do działania, napędza do osiągnięcia wyżyn wolności umysłu pomimo ograniczeń narzucanych przez rozmaite systemy społeczne i religijne.

Spontaniczność ułatwia odnalezienie swojej ścieżki poza ramami obyczajowości i daje odwagę odnalezienia własnej drogi. Kobiety i mężczyźni pragną namacalnej, świadomej gry rozkoszy. Odnalezienia źródła tu i teraz, bo nie wiemy co czeka nas jutro, jakie pułapki czyhają za zakrętem. Co zafundują nam rządzący, jakie konsekwencje ich decyzji trzeba będzie ponieść, jakim kryzysom stawić czoła. Podążamy drogą ciekawości, drogą zmysłów, na której spotykamy dzieła literackie różnych epok. Korzystamy z ekscytujących okazji, wkradających się niespodziewanie do naszego życia na przeróżne, niespodziewane sposoby.

I tak oto nasza Gwiazda przypadkowo pchnęła młodego mężczyznę w ramiona kobiety, z którą podróżował. Przeprosiła za nieuwagę i tak dzięki dobrze rozwiniętej intuicji w Delhi rozpoczęła się podróż, która trwa po dziś dzień. Anastazja początkowo kokietowała spojrzeniem. Jej uwagę zwracają wysportowani mężczyźni, jednak tym razem było inaczej. Owszem, był przystojny.

Zaczarował ją jednak nie urodą, a tonem swojego głosu. Jego słowa hipnotyzowały ją, wsłuchiwała się w nie jak studentka w wykład czarującego wykładowcy. Paradoksalnie różnica wieku w tej relacji była odwrócona. Obyczajowo może miało to jakieś znaczenie. A może nie?

Ona trzydzieści lat, on dwadzieścia pięć, nie oznaczało to żadnej bariery, działało na jego korzyść. Byli z tej samej branży i na początku mówili o sprawach zawodowych. W pewnym momencie jego dziewczyna poczuła się urażona zepchnięciem na dalszy plan. Karol nie odrywając wzroku od Anastazji nie uchwycił momentu odejścia Olgi od stolika, a może widział szklące się oczy, lecz fascynacja rozmową była silniejsza. Stwierdził, że nie będzie psuł sobie wieczoru. Moja Gwiazda uśmiechnęła się: pomimo wyglądu saute potrafiła intrygować. Pobyt w tak gorącym kraju nie zachęca do makijażu, chociaż są i takie kobiety dla których temperatura nie stanowi problemu.

Indie, kraj barwniejszy od tęczy, skłania do zmiennych kreacji. Upał stanowił świetny powód do zmiany stylizacji co godzinę.

Ciała przyciągały się magnetycznie, spojrzenia krzyżowały się; niemal namacalne pożądanie wirowało wokół nich. Żądza wtargnęła z impetem frontowymi drzwiami. Balansowali na krawędzi. Pragnęli wzajemnego dotyku. Anastazja nie próbowała zaprzeczać temu, że czuje seksualne podniecenie. Z chwili na chwilę była coraz bardziej gotowa do emocjonalnego szturmu na Karola.

Nie mógł wiedzieć, że nasza Rozpustnica pożera samców niczym modliszka. Uwielbia manipulacje wywołujące uderzenia krwi do głowy – dotknęła niby przypadkowo jego uda zakładając nogę na nogę. Wywołała falę uderzeniową swoim seksapilem. Oczy Karola zaświeciły blaskiem miliona lamp, a męskość zaczęła uwydatniać się w spodenkach. Nie odrywał wzroku od ponętnych ruchów Anastazji, jej zmysłowych i mięsistych warg, którymi wymawiała słowa zwiększając jego żądzę. Jej siła jest lustrzanym odbiciem siły mężczyzn, którzy bezwzględnie dążą do zaspokojenia ciała.

Rozprawiali o koncepcji filozofii mistrza podstępu i intryg zawartych w dziełach Mikosia.

– Dokąd zmierzamy?

– A może cel jest inny? Na co mamy nieposkromiony apetyt?

Odpowiedzieli jednogłośnie: WŁADZA!!!

Przynosi nieliczone korzyści, jest jak narkotyk, jej pragnienie jest jak lot pod niebo, jak skok po kielich ambrozji. Opanowuje myśli. Rozstanie z nią jest niewyobrażalnie gorzkie. Satysfakcję daje imponującą. Kto dzierży władzę, ten rozsmakowuje się w niej, niezależnie od epoki, szerokości czy długości geograficznej. Od wieków jest pożądanym substytutem dominacji. Dla władzy ludzie zabijali, pogrążali przeciwników, niszczyli hipokryzją.

Nieustraszeni osiągają najwyższy szczyt niezależnie od miejsca, w którym zaczynają wyścig. Władza jest synonimem luksusu emocjonalnego. Doświadczamy poczucia własnej wartości, rozwijamy asertywność. Lecz czasami to ukryta władza bywa rozkoszniejsza. Katarzyna Medycejska, doświadczona matka królów, zawsze usuwała przeszkody z zimną krwią. Na szczyty wynosi ekstrawersja, dominanci i inicjatorzy niezależnie od płci zdobywają najwyższe laury. Przekonanie, że w akcie seksualnym zawiera się relacja władzy, jest częstsze wśród mężczyzn, chociaż ja i Anastazja możemy z tą tezą polemizować.

Karol z Anastazją zagłębili się w sztuce władania, jej wyzwaniach i niebezpieczeństwach. Uznali, że jest podobna do drogi jednokierunkowej. Stąpamy po kruchym lodzie, ambitnie walcząc o swoje idee. Siła i spryt otwierają niejedne drzwi, poleganie na sobie i wzmacnianie swojego autorytetu prowadzi na podium. Trzeźwy osąd i logika oraz utrzymanie emocji na wodzy eliminują przeszkody. To zaskakujące, jak operowanie socjotechniką przynosi efekty w postaci utrzymania władzy lub sięgnięcia po nią. Cóż, nie każdy śmiertelnik sięga po literaturę. Słowa Anastazji trwają w nas jeszcze długo po spotkaniu. Nie tylko seks nam w głowie. Władza również dostarcza rozkoszy. Dostrajamy się, pogłębiając wiedzę o te informacje, które nas ciekawią.

Kinga wstawiła się, ale dziewczyny solidarnie stwierdziły że odprowadzą ją do drzwi rodzinnego domu. Pożegnałyśmy się. Pomachałam im z okna, patrząc jak wsiadają do auta brata Majki. Na zewnątrz było rześko i mroźnie. Kuchnia wyglądała jak po przejściu tornado. Sprzątnęłam ją resztkami sił i poszłam pod prysznic nucąc swoją ulubioną piosenkę La Isla Bonita, myśląc o blondynie wizualnie podobnym do syna Odyna. Podchodząc do łóżka spojrzałam na telefon. Zobaczyłam na zielono-białym kwadracie cyfrę jeden. Nowa wiadomość.

SMS brzmiał: Nie zapomnij o jutrzejszym dniu, nie żartowałem. Buziaki.

W co on gra do cholery? Umawia się ze mną! Jego dziewczyna oczekuje zaręczyn. O co w ogóle chodzi i dokąd mnie zaprowadzi brak rozsądku? Zdążyłam jeszcze pomyśleć o protoplaście psychoanalizy. Freud miał rację, marzenia senne są obrazami doświadczanych bodźców, podrażnienia cielesnego, odreagowaniem potrzeb i pragnień. Rozluźniłam relacje z Maksem, zrzucając brak wolnego czasu na pilne projekty. „My faktycznie nie pasujemy do siebie” – myślałam gorączkowo. „Ja nie pasuję do stonowanego, przyklaskującego moim pomysłom chłopaka. Potrzebuję przebudzenia. Wróć! Ja pragnę pobudzenia i stanowczości w działaniu.”

Dla Maksa na sześć miesięcy schowałam do szuflady swój temperament, ale to nie jestem prawdziwa ja. Już wiem dlaczego twierdził, że Anastazja irytuje go i zaburza dobrostan psychiczny. Kastrowała go słowami, z zaskoczenia, nie ukrywając radości. Nie bronił się, wykorzystywał mnie jako tarczę do obrony przed słowną krucjatą Anastazji. Nasz związek nie jest aż tak poważny, nie będzie rozpaczać, a jego mamusia ucieszy się z informacji, że synuś znów jest do wzięcia i do jej dyspozycji.

Odetchnęłam z ulgą, jakbym pozbyła się tonowego ciężaru z klatki piersiowej. Wolność jest nieoceniona. Zaczęłam przeglądać miniaturę „Pięćdziesięciu rozkoszy złodzieja”. Nie sposób oprzeć się temu tytułowi i obrazom. Z objaśnieniami i słowniczkiem liczy sto stron. Przekładając kartki jedna za drugą i spoglądając na ilustracje po raz kolejny stwierdziłam, że miłość od wieków jest zjawiskowym stanem umysłu i rozkoszą cielesną. Zakochany autor poematu w pięćdziesięciu strofach, idąc na stracenie, wychwala kanon kobiecej indyjskiej urody prezentowany przez księżniczkę; miłowanie opisane wyszukanymi słowami i podziw dla jej osoby:

„Wciąż nie ma tego,

kto by umiał opisać godnie ją, moją lepszą

cząstkę, której brak

sobowtóra”

Niewyżyta seksualnie, zgromadziłam energię równą bombie atomowej. Podświadomość odreagowuje nocą, wizualizując orgię z przystojnym kurierem, który ślini się na mój widok i ma kołek zamiast języka, gdy odzywam się do niego odbierając przesyłki w naszym centrum dowodzenia i kreślenia projektów. Anastazja po raz kolejny inspiruje. Potrzebuję jak nigdy wcześniej sesji masażu tantrycznego i udrożnienia kanałów energetycznych, bo oszaleję. Wygrana z Kingą spadła mi z nieba, to jest mój tydzień na odrodzenie duchowe i cielesne. Przyklasnęłam sama sobie. Otóż po pierwsze masaże w pobliskim hotelu, po drugie „Traktat o miłowaniu” i kakao, a po trzecie gruby koc zregenerują mnie. Zapowiada się uroczy tydzień. Wyszczerzyłam zęby niczym klacz rżąca na widok worka jabłek. Kołowrót myśli krążących po zakątkach wyobraźni zmęczył mnie i powoli pchnął w objęcia skrzydlatego bożka snu.

Niedziela. Godzina dwunasta.

Telefon dźwięczał francuską piosenką Zaz.

Serce miałam w gardle, motyle zwinnie tańczyły kankana w moim brzuchu. Odebrałam, ale nie zdążyłam wypowiedzieć słowa.

– Jesteś gotowa na...? – nie dokończył zdania.

W mojej głowie zatańczył milion myśli.

– Gotowa na co? – mój głos brzmiał wesoło jak skowronek.

– Gotowa na wyjście z domu, jest przeraźliwie zimno. Czapka, szalik, rękawiczki – nie zapomnij –przybrał rozkazujący ton.

– Tak jest panie generale – zażartowałam.

– Będę u ciebie za dwie godziny. Zdążysz przypudrować nosek do tego czasu?

– Hm?

„Zależy co masz na myśli” – skomentowałam w duchu.

– Myślę, że dwa kwadranse z pudrowaniem będą idealne. Nie będę kopiowała Bitwypod Grunwaldem.

– Oczywiście, Wiktorio – roześmiał się.

– ZeSłonecznikamiporadziłabyś sobie w dziesięć minut!

– Widzę, że kolega pamięta moje zdolności manualne z podstawówki.

– Manualne? Nie miałem przyjemności Chętnie spróbuję!

– Zdolności plastyczne miałam na myśli. Facetom tylko jedno w głowie – oburzyłam się na niby.

– Zwał jak zwał. Chętnie popatrzę na twoje dzieła.

– Sarkazm zostaw sobie na inną okoliczność

– Jestem całkowicie poważny. Powinnaś zastanowić się nad wystawieniem prac. Twoje obrazy zapadają w pamięć.

– Jasne, jasne. Chyba wystawię je w przedszkolu.

– Niezły pomysł. Mogę zorganizować wernisaż. Jeżeli tylko masz takie życzenie. Możemy jeździć po wszystkich przedszkolach w Polsce. Dzieciaki miałyby odskocznię od nudnej codzienności. Potrafisz inspirować.

– Będę czekać w ubraniu Eskimosa. Rozpoznasz mnie bez wątpienia – rzuciłam.

– Nie szalej. To jeszcze nie wernisaż. Nie musisz mieć wejścia diwy – zaśmiał się. – Do zobaczenia, Wiktorio.

– Do zobaczenia – odpowiedziałam miękko. Co napędza jego działanie? Co tak naprawdę we mnie widzi? Filip zaczął mnie coraz bardziej intrygować. „Czuję słabość do faceta, którego tak naprawdę nie znam”, pomyślałam.

Wyczuwałam, że chce pośpiesznie zakończyć naszą rozmowę. Zapewne w pobliżu była niedoszła narzeczona. Nie zmieniło to jednak mojego nastroju. Przeciwnie, jeszcze bardziej umocniło rodzące się zainteresowanie Filipem. Na szukaniu odpowiedniego stroju spędziłam całe przedpołudnie.

Chciałam być kusząca, ale nie wyzywająca. Chciałam zaimponować stylem i klasą, ale przecież kino to nie koncert fortepianowy. „Otrząśnij się” – pomyślałam. Skończyło się banalnie na jeansach, obcisłej koszulce podkreślającej talię oraz bluzie.

Jeszcze delikatny makijaż. Poruszałam głową w prawo w lewo, blond fale świetnie się ułożyły. Byłam gotowa na spotkanie z przeznaczeniem. Puściłam do siebie oczko przed lustrem. Na koniec kuszący zapach perfum. Pasował idealnie. Pełen tajemnic, zmysłowości i kobiecości. Sporo wonności wylądowało nawet na włosach.

Orientalne akordy są idealne na zimowe miesiące. Czy ja jestem zakochana? Wszystko mówi mi, że TAK. Ten mężczyzna będzie mój!

Jak nastolatka wpadłam po uszy, nie wiedząc czemu ma to służyć. Jednak w głębi serca czułam albo wyobrażałam sobie, że to miłość od pierwszego wejrzenia, taka romantyczna, filmowa. Z drugiej strony nieraz myślałam, że miłość to fikcja propagowana w literaturze i na ekranach kin. Nie będę teraz analizować. Czas pokaże. Raz kozie śmierć. Z wypiekami na twarzy czekałam, aż podjedzie. Wiedziałam, jakiego auta wypatruję. Widziałam kilka razy, jak podjeżdża do swoich rodziców. Czarny sportowy SUV, jedyny taki w okolicy zawsze przykuwał uwagę. Na pytanie taty, z kim i dokąd wychodzę, odparłam, biegnąc po schodach, że jestem umówiona ze znajomym. Bez żadnych szczegółów. Ale tato znał to auto. Jego mina nie wyrażała zachwytu. Trudno. To jest moje życie. Zabawa czy nie, chcę spróbować. Czy będą mnie oceniać? Nie mój problem. Ludzie z natury oceniają, chyba nie mają ciekawszych zajęć. Założyłam białą kurtkę i jasne trapery. Opatulona w szalik, czapkę i rękawiczki zgodnie z wytycznymi Filipa, skierowałam się w stronę bramy. Jak na koniec lutego przystało, panował ostry mróz. Podeszłam do samochodu.

Wysportowany blondyn z niebieskimi oczami. Mój książę na czarnym rumaku, ubrany ze sportową elegancją. Serce mi waliło. Pocałował mnie na przywitanie w policzek i zapytał:

– Wpadłaś do beczki z perfumami? Widzę, że lotna kompozycja perfumowanego balsamu po kąpieli wkroczyła do akcji.

– Obwąchujesz mnie? – roześmiałam się.

– Mam nosa nie tylko do zapachów, Wiktorio. Instynktownie rozpoznaję godnego przeciwnika.

– Nie wątpię, Filipie.

I od razu pomyślałam o Anastazji.

Otworzył drzwi. Usiadłam na podgrzanym fotelu. Czułam jak otacza mnie chmura zmysłowości i swobody. Filip zamykając drzwi wwiercał się we mnie spojrzeniem. Zawadiacki uśmiech sprawiał, że miękłam. Już wyobrażałam sobie gromy ciskane przez Tatę w moim kierunku. Reputacja dla jego pokolenia jest bardzo istotną kwestią. Dla nas oczywiście wygląda to zupełnie inaczej.

Czasami lepiej żyć w nieświadomości. Ruszyliśmy. Intrygujące było to zestawienie pożądania i świadomości, że oboje jesteśmy w związkach z innymi. Droga z zaśnieżonymi poboczami, drzewa otulone puchem, iglaki ubrane w czapy śniegu. Słońce odbijające się od białej pokrywy rozświetlało romantycznie las i udekorowane ogrody. Kierowaliśmy się w stronę Krakowa. Przejazd przez Szlak Orlich Gniazd w zimowej scenerii był naprawdę spektakularny.

Iskrzenie między nami spotęgowało przypadkowe zetknięcie naszych dłoni. Muzyka dopełniała całości. Jak na zawołanie w radiu popłynęło Dance me to the end of love Leonarda Cohena. „Zaczęłam koncertowo igrać z ogniem”, zamyśliłam się na chwilę. „Życie jest krótkie i kiedy jak nie teraz? Nie mam męża, nie mam dzieci, jestem wolna. No, prawie wolna”. Zapomniałam o Maksie, który był szaleńczo we mnie zakochany. Nosił mnie dosłownie na rękach Lubiłam go, nawet miło spędzaliśmy czas, lecz brakowało iskry rozpalającej ogień.

W tej właśnie chwili ujrzałam piękną twarz Filipa i jego słoneczny uśmiech. Zaczęliśmy rozmawiać, jakbyśmy byli parą od co najmniej kilku lat. Prysły ostatnie wątpliwości. Zwariowałam na jego punkcie. Dotarliśmy do kina, znajdując po dłuższej chwili miejsce parkingowe. Parkowanie auta w Krakowie jest nie lada wyzwaniem. Pewnym krokiem, z uśmiechem na ustach ruszyliśmy w kierunku wejścia. Filip kupił bilety, popcorn, colę. Zajęliśmy wyznaczone fotele. Kiedy zgasły światła, chwycił mnie za dłoń. Poczułam jak gorąca lawa zalewa moje ciało i wypełnia po brzegi, centymetr po centymetrze, a serce zaczyna swój taniec techno. Film był moim zdaniem mistrzowsko wyreżyserowany. Zakończenie każdy mógł sobie dopowiedzieć. Nie wiedzieliśmy co jest rzeczywistością, a co wyobraźnią. Aktor odtwarzający główną rolę zagrał na miarę swoich możliwości. Wyszliśmy, czując atmosferę tajemniczości. Hm, żeby to trafnie opisać, trzeba użyć słowa „transcendencja”, bo chodzi o istnienie poza umysłem.

Odczucie bytu poza granicą ludzkiego poznania przemawiało do mnie. Magia wokół nas nie ustępowała. Jeszcze długo po seansie dyskutowaliśmy o tym, co mogło się wydarzyć. Co było prawdą, a co nie. Pytanie bez jednoznacznej odpowiedzi. Pomyślałam, że jestem w podobnej sytuacji. Czy za chwilę nie obudzę się w codziennej rzeczywistości i cała ta magia miłosna nie okaże się tylko cudownym snem? Widziałam, że Filip chciał spędzić ze mną więcej czasu niż trwał seans filmowy. Zapytał czy jestem głodna. Litości, czy mając motyle w brzuchu i ściśnięte gardło można być głodną?!

Kiwnęłam głową. Nie chciałam jeszcze wracać do domu taty. Wyjechaliśmy z Krakowa, co mnie zaskoczyło. Przecież mieliśmy jechać na kolację. Jesteśmy w mieście miliona restauracji, a Filip z niego ucieka? Mijaliśmy kolejne miejscowości, Wielką Wieś, Biały Kościół, a w radio pobrzmiewała całkiem niezła muza. Chwycił moją dłoń, przesunął w stronę swych pięknych ust i złożył na niej delikatny pocałunek. Następnie wcisnął pedał gazu. Nie wiem, co to miało oznaczać. Pędził jak wariat, jednak nie odczuwałam strachu. Czułam się z nim bezpiecznie pomimo umykających w szaleńczym tempie domów i drzew. Myślałam tylko o jego ustach i subtelnym dotyku. Dłonie tak delikatne jak atłas. U mężczyzny. Naprawdę takie były.

Dotarliśmy do celu. Przy drodze głównej stał budynek z pięknym, wysokim przeszkleniem i prostopadłą do niego linią oprószonych śniegiem iglaków.

Weszliśmy do środka. Nastrojowa restauracja. Kameralnie, oryginalny wystrój, romantyczne brzmienie. Intymnie. Z prawej strony, w komfortowej odległości, gruchało małżeństwo; oboje mieli przyprószone siwizną włosy. Czy my z Filipem będziemy kiedyś ich przypominać? Czy to co jest między nami (optymistycznie założyłam, że czujemy to samo), nigdy się nie wypali? Czy to w ogóle możliwe?

Gdybym była z nim dłużej, pomyślałabym, że to idealne miejsce na oświadczyny. I zaraz zaczęło jak echo rozbrzmiewać w moich myślach zdanie: „On ma dziewczynę.”. Jednak ta chwila nie trwała długo. Wyrzuty sumienia zostały uciszone grzańcem.

„Hm, nie trzeba mnie jeszcze bardziej rozgrzewać” – pomyślałam. Filip zapytał, na co mam ochotę. Postanowiłam zdać się na gust mojego partnera. Ależ to pięknie brzmi: partnera w tajemniczym i zakazanym związku. Partner in crime. Jeżeli w ogóle można mówić o związku. Zjedliśmy idealnie przyrządzone spaghetti bolognese. Jest zima, czas konkretnych posiłków. Kelner dbał o każdy szczegół. Rozmawialiśmy długo. Deser okazał się obowiązkowy. Nie było mowy o odmowie. Creme brulée. Kto odmawia crèmebrulee? Tylko ostatni malkontent miałby zastrzeżenia.

Wychodząc z restauracji Filip pocałował moją dłoń i podziękował za wspaniały wieczór. Aż się zarumieniłam.

– To ja dziękuję – odpowiedziałam podekscytowana i oblana rumieńcem. Grzaniec zadziałał, pomyślałam.

To były piękne, niezwykłe chwile. Wracaliśmy w mroku, droga oświetlona światłami samochodu mieniła się spadającymi płatkami śniegu. Drzewa przy poboczu zjawiskowo oprószone śniegiem i skute mrozem prężyły się niczym kulturyści na podium. Zimowa sceneria otaczała nas niepowtarzalnym romantyzmem. Domy wplecione w przestrzeń krajobrazu potęgowały bajkowy urok.

Filip zacisnął swoją dłoń na mojej. Jechaliśmy wsłuchując się w brzmienie muzyki. Nie spieszył się, wręcz zwolnił do żółwiego tempa. Było tak cudownie, nawet bez prowadzenia dialogu. Energia cudownych uczuć i doznań wirowała wokół nas i wciągała w coraz większe głębie.

„W życiu piękne są tylko chwile”, pomyślałam. Kilka godzin z Filipem, gra dotyku i spojrzenia wywołała falę ekscytacji i pożądania. Iskrzenie pomiędzy nami było namacalne.

Pragnęliśmy siebie szaleńczo. Na naszych twarzach malowały się fascynacja, napięcie, euforia i zauroczenie. Splecione palce emitowały wyczuwalny, buchający żar. Stopilibyśmy niejedną górę lodową i Titanicpłynąłby bezpiecznie, a Rose i Jack mogliby popełnić w przyszłości mezalians.

Od zawsze uwielbiałam romantyczne filmy. Marzyłam o romantycznej miłości, nagłej, niespodziewanej, zjawiskowej, filmowej Może nie z zakończeniem jak z Titanica, lecz z początek tej historii zdecydowanie mi odpowiadał. Jako realistka wiedziałam, że to niemożliwe, ale namiętnie lubiłam wizualizować fantastyczne obrazy. W mojej głowie w oczekiwaniu na dalsze rozkoszne działania Filipa kłębiło się mnóstwo myśli. Uśmiech nie znikał mi z ust. „Nie mogę mu się oprzeć” – stwierdziłam. Położyłam dłoń na udzie Filipa, czułam, że jest gotowy na szaleństwo. Skręcił nagle w boczną drogę i zatrzymał samochód. Obrócił się w moją stronę i z impetem zaczął całować.

– Szaleję za tobą! Wszystko jedno o czym zaczynam myśleć, kończę na tobie. Wzbudzasz we mnie najdziksze instynkty. Ale nie chcę zrobić ci krzywdy. Tylko że nie mogę się opanować! Nie chcę się opanować! Nie przestrasz się mnie, proszę!

– Należę do odważnego rodu, zostałam wychowana przez dwóch mężczyzn – roześmiałam się.

„Wariat” – pomyślałam. „Co on sugeruje? Pragnę go bardziej niż on mnie. Hormony buzują. Co ja robię? Nie, nie będę analizować. Pragnę go, teraz. Gdybym posiadała siłę Amazonki zdarłabym z niego całe ubranie”. Nasze ciała drżały z podniecenia. Całowaliśmy się bez wytchnienia, dziko, niepowstrzymanie, z całej siły. I nagle ktoś zapukał w okno samochodu. Zdziwieni zaistniałą sytuacją otworzyliśmy oczy i dotarło do nas, że patrol policyjny zainteresował się autem, które stało pod zakazem zatrzymywania się. Policjanci szybko ostudzili nasze zapędy.

Zrobiłam się czerwona jak doskonale dojrzały pomidor, „To nie dzieje się naprawdę” – pomyślałam. „Nie teraz! Nie!” Filip opanowanym głosem przywitał funkcjonariusza.

– Dobry wieczór. Już odjeżdżamy. Mój błąd. Nie zauważyłem znaku zakazu.

Policjant uśmiechnął się i rzucił:

– Bezpiecznej drogi do domu bez koniecznych przystanków w niedozwolonych miejscach.

– Niestety musimy ruszać – z żalem potwierdził Filip.

Jaka byłam wściekła na tych policjantów! Akurat nas musieli zauważyć, cholera jasna. Powinni jechać na miejsce jakiegoś przestępstwa, a nie przeszkadzać porządnym ludziom.

Adrenalina buzowała nie tylko we mnie. Filip mocno zacisnął palce na kierownicy, starał się panować nad sobą. Najważniejsze jednak, że widziałam jego pożądanie. Chciał mnie posiąść. „Hm, zdanie się na instynkt nie zadziałało, lecz nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło” – pomyślałam. Jechaliśmy w ciszy lekko poirytowani tym co się stało. Niespodziewanie Filip wyrwał mnie z zamyślenia, pytając:

– Czy masz wolną środę?

– Wolną po pracy? – zapytałam.

– Wolną od rana – wycedził.

Co mu chodziło po głowie? Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Wygranie zakładu z Kingą gwarantowało siedem dni wolnego, przywilej wolnego strzelca. Bez dłuższego namysłu odpowiedziałam:

– Mam wolne, ale powiedz mi zaraz, co proponujesz. Nie będę marnowała wolnego dnia na głupoty.

Powiedziałam to tak poważnym tonem, że aż zjechał ostro z drogi na pobocze. Mało brakowało, a wylądowalibyśmy w pobliskim ogrodzie.

Chwycił mnie za dłoń i powiedział,

– Nie wiem co zrobiłaś, jakie czary rzuciłaś, ale ja naprawdę nie mogę uwolnić się od myśli o tobie. I ciągle cię widzę. Po prostu jakbym miał halucynacje.

Zaśmiałam się sarkastycznie.

– Dwudziesty pierwszy wiek, a ty wierzysz w czarownice i gusła? Puknij się, o tu – wskazałam jego czoło palcem.

Roześmiał się uroczo. Widziałam jakie emocje nim targają, nie mogłam go maltretować dłużej. Zdecydowanym tonem odpowiedziałam

– Mam wolną środę. Do siódmej trzydzieści czekam. O siódmej trzydzieści jeden znikam sprzed domu taty.

Popatrzył na mnie jak na wypuszczoną z psychiatryka; jego mina była bezcenna. Nie mogłam mieć dłużej pokerowej twarzy. Pękłam. Śmiałam się, pytając:

– Czy grasz w zielone? – dopadła mnie głupawka ze szczęścia. Teraz z pewnością pomyśli, że psychiatryk to mało powiedziane. Nie dał zbić się z tropu. Podniósł rękawicę.

– Zawsze gram, piękna – rzucił. – Będę o siódmej trzydzieści pod domem twojego taty – nagle złożył namiętny pocałunek na moich ustach.

Rozpłynęłam się. Byłam wilgotna i gotowa. Całował mnie delikatnie, przygryzał dolną wargę, chwycił za biodro, nie odrywając ust ode mnie. Rozkoszowałam się jego dłońmi. Brakowało mi tchu, jednak poddałam mu się całkowicie. Prowadził mnie jak partner w studniówkowym polonezie. Świat wirował wokół mnie, jego język czynił niepowtarzalne sztuczki. Nie, to nie był przewidywalny polonez, to był ognisty latynoski taniec. Z całej siły wbił się w moje usta, jak gdyby chciał wyssać moją duszę. Niezapomniane doświadczenie. Kiedy brakowało mi tchu, lekko odsunął mnie od siebie, popatrzył tymi swoimi szafirowymi oczami i wyszeptał:

– Jesteś niepowtarzalna, zauroczyłaś mnie, pragnę cię!

– Chyba wyjaśniliśmy sobie kwestię czarownic! – spuentowałam szybko.

Roześmiał się.

– Dobrze wiesz, o czym mówię! Nie powiesz mi chyba, że nic do mnie nie czujesz?

Zaczerwieniłam się, moja pewność siebie znikła.

Cóż mogłam odpowiedzieć: że pragnę go teraz? Kretyński pomysł. Załatwię sprawę dyplomatycznie:

– Czuję to samo, co ty.

– Nie igraj ze mną, proszę!

Jego oczy błyszczały. Jest drapieżnikiem, samcem alfa, pewnym siebie przystojniakiem. Rzucił mnie na kolana. Mnie, pewną siebie, niezależną kobietę. Chyba rozum mi odebrało. Nigdy przed żadnym facetem się nie ugięłam. Samodzielność i decydowanie o sobie to podstawa mojego życia. „Musi być demonem. To on czaruje” – pomyślałam.

– To ty rzuciłeś na mnie urok – odrzuciłam piłeczkę.

– Nie zmienię zdania: zaczarowałaś mnie, Wiktorio! Przy tobie mam kędzierzawe myśli. Kusisz mnie osobowością i hipnotyzujesz spojrzeniem, pragnę cię! Niemożliwie pragnę być z tobą!

Wytrzeszczyłam oczy jak małe dziecko na widok lwa w zoo. „Zaczyna podobać mi się ta gra” – pomyślałam. Absolutnie jest w moim typie, zawsze zwracał moją uwagę. Jego łobuzerski uśmiech rozbrajał mnie, a w tym momencie jak to się mówi, rozłożył na łopatki.

Niewiele myśląc, pocałowałam go. Filip przytulił mnie z całej siły.

– O rany, dobrze, że mam mocne kości – wymamrotałam.

Poluzował uścisk. Oddał pocałunek i ruszyliśmy w rytmie muzyki płynącej w radiu na szlak Orlich Gniazd. Nawet nie wiem, kiedy podjechał pod dom mego protoplasty. Popatrzyliśmy na siebie, doskonale wiedząc, w jak niezręcznej, idiotycznej jesteśmy sytuacji.

– Para nastolatków ma więcej oleju w głowie – rzuciłam, kiedy dotarła do nas rzeczywistość.

– Na szczęście nie jesteśmy nastolatkami. Jesteś piękną kobietą, możesz mieć każdego z takimi walorami i taką pewnością siebie. Jesteś inteligentna...

Nie pozwoliłam Filipowi na dokończenie zdania, odpowiadając:

– Inteligencja rozmyła się gdzieś pomiędzy filmem a spaghetti.

– Nie dramatyzuj, nie jest tak źle. W którym roku był chrzest Polski?

– W roku dziewięćset sześćdziesiątym szóstym – odpowiedziałam automatycznie.

– Widzisz, wszystko w porządku – zaśmiał się. Roześmiałam się również.

Po chwili zarzuciłam mu ręce na szyję, bez zastanowienia mówiąc:

– Romeo, zapamiętaj: środa o siódmej trzydzieści i ani minuty później. Będę czekać, lokalizacja schadzki to kwestia otwarta. Ale jak zdążyłeś już zauważyć, mieszkam w Krakowie – pocałowałam go wilgotnymi ustami w policzek, co wywołało romantyczne westchnienie. Jego oczy błyszczały. Odparł natychmiast:

– Przybędę, moja Julio, gdziekolwiek zechcesz.

Wychodząc z auta posłałam mu buziaka. Miał rozanielony wyraz twarzy. Sunęłam do domu w poskokach, nie odwracając się. „Trzymaj fason” – przekonywałam sama siebie, bo tak naprawdę trudno było mi uwierzyć, w to, co mnie spotkało. Co można powiedzieć w takiej chwili? „Leżę i kwiczę z radości?”

Ekstaza przepełniała mnie, dopóki tato nie otworzył drzwi. Aż zmroziło mnie na jego widok.

Popatrzył na promienny blask moich oczu. Nie zastanawiając się długo rzekłam:

– Liberta, tatku – puszczając przy tym oczko. Wywołałam uśmiech, jego odpowiedź była oczywista.

– Felicity, szczęściem jest trafić na odpowiednią osobę.

Nie musiał już nic dodawać. Odpuścił pouczenia, widząc mój nieprzytomny uśmiech.

– Jestem na etapie poszukiwań – dodałam.

Leżąc w kąpieli czułam dotyk Filipa, jego mięsiste usta. Szalałam w wannie jak wolny delfin w morzu karaibskim. „Nie zasnę tej nocy, za dużo emocji” – pomyślałam, wychodząc z pokoju kąpielowego. Z kuchni dobiegł mnie głos taty:

– Kakao gotowe, księżniczko.

On wiedział jak uszczęśliwić mnie bez wypowiadania zbędnych słów.

– Kakao z dodatkiem odrobiny miodu, kardamonu i cynamonu.

– Tatku, jesteś nieoceniony jak zawsze. Dziękuję!

Pocałowałam tatę w policzek i udałam się do swej komnaty – dziecięcej przystani – bezpiecznego miejsca małej dziewczynki. Gorące kakao uspokoiło mnie. Opadłam na łóżko, biologiczna potrzeba snu wygrała. Przytuliłam się do egipskiej bawełny i odpłynęłam w nieskończoność scenariuszy wytwarzanych przez mój umysł.

To była zjawiskowa feeria zmysłów. Pogłaskałam sama siebie po głowie. Życie stało się nieprzewidywalne. „I jak osiągniesz równowagę, blondyneczko?”. Zaśmiałam się do siebie. Jestem nieobliczalna. Uwielbiam osobliwe, chaotyczne gry. Gdziekolwiek się pojawię, tworzę galimatias. Czy on to uniesie? Pedant do kwadratu?

Przynajmniej takie opowieści krążyły w czasach studenckich, pomyślałam. Z drugiej strony: jestem chodzącym zwycięstwem, osiągam wyżyny, nie ma na mnie mocnych. Zaczynamy fiestę. On nie ma pojęcia, z kim gra w swoją uwodzicielską grę pożeracza damskich serc. Anastazja jest nieomylna, stwarza sobie możliwości, czerpie siłę z zapatrzonych w nią istot. A ja jestem jej bratnią duszą. O tak, niby królowa jest tylko jedna, ale jednak my jesteśmy dwie. Przedstawienie czas zacząć, bez oszukiwania Maksa. To nie w moim stylu. Koniecznie muszę się z nim rozmówić. Tłum myśli nacierał. Oddychaj Wiktorio, spokojnie oddychaj. O, tak jest dobrze, jest bezpiecznie. Czułam ogromną wdzięczność dla Kingi. Wygrałam siedem dni wolności!

Poniedziałkowy poranek w rodzinnym domu wyglądał jak przygotowania do wyjazdu. Od czasu studiów bywałam w nim tylko okazjonalnie. „Nieoczekiwana zmiana” – pomyślałam, czując nalot na zębach i konieczność użycia szczoteczki i pasty miętowej. Lekko jak nimfa udałam się do łazienki, żeby rozkwitnąć nie tylko umysłowo ale i cieleśnie. Patrząc w lustro dotknęłam palcami twarzy, czując niepohamowany ogień namiętności na myśl o Filipie.

Suma moich doświadczeń przemawiała za gorącokrwistym blondynem. Wymykałam się zasadom, wpajanym od dziecka. Chwila, moment! Eureka! Dziadek zawsze powtarza: spełniaj się niezależnie od reakcji innych. Zafascynowany historią Cesarstwa Rzymskiego, proklamował wolność słowa niczym trybun ludowy.

Zadowolona z rozmyślań zakończyłam poranną toaletę i byłam gotowa na śniadanie z dwoma męskimi pokoleniami. Od dłuższego czasu brakowało mi wymiany zdań z moimi mężczyznami. Lubiliśmy dzielić się nowinkami wyczytanymi w książkach lub internecie. Każde z nas uparcie trwało przy swoich argumentach, ale to nikomu nie przeszkadzało.

Dziadek sprawnie radził sobie z każdą nowinką technologiczną. Stawiał na precyzję i jakość odzwierciedloną w produktach z wyższej półki. Rozkminił system IOS i korzystał radośnie jak nastolatek z różnych aplikacji. „Już wiem, dlaczego słonice wzięły go na cel” – zaśmiałam się,

Tato przygotował śniadanie godne mistrzów: chleb swojego wypieku, masło, jaja i inne produkty z niewielkiej regionalnej spółdzielni mleczarskiej. Jędrne ogórki kiszone przygotowane przez starszyznę rodu i smalec z skwarkami. Pyszności. Czułam jak dzieciństwo wraca wszystkimi zmysłami; smakiem, zapachem, dotykiem. Królowa stołu, galareta skropiona cytryną i octem, a także marynowane grzybki z pobliskiego lasu dostarczały kubkom smakowym niepowtarzalnych doznań. Herbata z miodem, cytryną i imbirem rozgrzała mnie idealnie. Tata z dziadkiem zapytali, jakie mam plany na popołudnie.

– Co knujecie? – zapytałam.

– Niecodziennie mamy zaszczyt gościć księżniczkę na naszych włościach. Jedziemy z dziadkiem za godzinę do stadniny. Piszesz się na to, Wiktorio?

– Żartujesz, tato. Jak mogłabym odmówić?! Wiesz jak ciężko pogodzić mi pracę z przyjemnościami!

– Poważnie? Ostatnio znakomicie poradziłaś sobie z dziewczynami i Filipem.

– Tato! – krzyknęłam poirytowana.

Dziadek ostudził emocje.

– Młodość rządzi się swoimi prawami. Mam ci przypomnieć, jaki byłeś w jej wieku?

Oparłam głowę na dłoni.

– Zaczyna się ciekawa historia – zauważyłam ucieszona.

– Dziadek już skończył opowiadać – tato podniósł głos.

– Wiktorio, pamiętaj, każdy ma swoją rację i swoją prawdę. Jak to mawiał Cyceron „Nie wystarczy zdobywać mądrości, trzeba jeszcze z niej korzystać”. Kieruj się swoim dobrem. Kieruj się intuicją i nie pozwól szufladkować, hasaj swobodnie, bo już nigdy nie będziesz tak młoda jak dzisiaj – stwierdził dziadek

– Tato! – oburzył się mój tatko na słowa dziadka.

O, zaczyna się pokoleniowa wymiana zdań. Piękne starcie: wiek dojrzały kontra wiek doskonały. Uwielbiam wymianę argumentów przy stole, można wychwycić dla siebie złote myśli.

– Nie uciszysz starego lisa, synu. Twoja młodość zmieniła Michaela Corleone w Gandalfa Białego/

Dziadek nas zaskoczył. Tata popatrzył na niego wielkimi oczami.