Mógłbyś znów pokochać - Alison Roberts - ebook

Mógłbyś znów pokochać ebook

Alison Roberts

4,0

Opis

Doktor Zac Cameron widział na własne oczy okrucieństwa licznych wojen. Wypalony zawodowo i emocjonalnie zaczyna pracę w prowincjonalnym szpitaliku, gdzie próbuje odzyskać równowagę psychiczną. I gdy już czuje, że zaczyna żyć na nowo, w jego małej miejscowości zjawia się niezapowiedziany gość. To córka głównego lekarza, Olivia, która przyjechała tu załatwić zadawnione sprawy z ojcem. Wpada jak burza do szpitala i rujnuje z trudem odbudowany wewnętrzny spokój Zaca. Napięcie erotyczne między nimi jest tak silne, że spędzają razem noc, świadomi, że następnego dnia rozstaną się na zawsze...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 167

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (6 ocen)
1
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Alison Roberts

Mógłbyś znów pokochać

Tłumaczenie: Monika Krasucka

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021

Tytuł oryginału: Melting the Trauma Doc’s Heart

Pierwsze wydanie: Harlequin Medical Romance, 2019

Redaktor serii: Ewa Godycka

© 2019 by Alison Roberts

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-7945-1

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

ROZDZIAŁ PIERWSZY

O ludzie…

Co mu strzeliło do głowy?

Isaac Cameron spojrzał na telefon. W uszach wciąż dźwięczał mu jego własny poirytowany głos. Może powinien zadzwonić jeszcze raz i przeprosić? Przyznać ze skruchą, że niepotrzebnie wtrąca się w nie swoje sprawy?

Odchylił głowę i odetchnął krystalicznie czystym powietrzem. Jego wzrok powędrował ku ośnieżonym szczytom gór okalających miasteczko położone w rejonie Central Otago na Wyspie Południowej Nowej Zelandii. Uwielbiał ten widok i choć odkąd tu zamieszkał, minął prawie rok, górski pejzaż wciąż go zachwycał.

Co nie zmieniało faktu, że decyzja o przyjeździe w tak odległe strony była aktem desperacji.

Chciał przeczekać w ukryciu gorszy moment i przy okazji sprawdzić, co zostało z człowieka, którym był. Nie wiedział, jak i kiedy to się stało, ale nie czuł się już uciekinierem. Zżył się z mieszkańcami Cutler’s Creek, twardymi farmerami żyjącymi z ciężkiej pracy na roli. Zaczęło mu zależeć na wiejskim szpitaliku i jego szefie, Donie Donaldsonie, który przejął pałeczkę po ojcu i od dziesięcioleci prowadził tę placówkę, nie bacząc na powtarzające się groźby jej zamknięcia.

I właśnie dlatego Isaac postanowił zadzwonić.

Wybrał miejsce położone na krańcu świata nie bez przyczyny. Liczył, że po latach zobojętnienia odżyje tu i znów zacznie mu na czymś zależeć. Nieprzesadnie, bo na własnej skórze odczuł, jak wyniszczające bywa nadmierne zaangażowanie. Wystarczy, by choćby coś zaczęło go obchodzić.

I chyba się udało, skoro historia doktora Donaldsona sprowokowała go do sięgnięcia po telefon. Czyż nie jest tak, że właśnie takie odruchy nadają życiu sens? Isaac znów poczuł swoje człowieczeństwo. I obudziła się w nim nadzieja, że nawet jeśli nie odnajdzie szczęścia, to przynajmniej zadowolenie z życia.

Wsunął telefon do kieszeni, zastanawiając się, czy nieznajoma odpowie na wiadomość, którą jej zostawił. I czy w ogóle obchodzą ją sprawy, które dla niego stały się tak ważne? Pewnie nie, więc nie zaszkodzi, jak usłyszy parę gorzkich słów prawdy. Niech będą dla niej jak sygnał alarmowy. Ponoć każdy powinien go co jakiś czas usłyszeć, nie? Gdy Isaac usłyszał swój dzwon na trwogę, bez wahania odpowiedział na ofertę pracy w szpitaliku z mieściny, o której w życiu nie słyszał.

Szef tego szpitala nie przywitał go z otwartymi ramionami.

„Ma pan zbyt wysokie kwalifikacje. Po cholerę mi na takim zadupiu chirurg urazowy z pana doświadczeniem? I co panu strzeliło do głowy, żeby tu przyjeżdżać. Zdechniesz tu, chłopie, z nudów”.

„Mam dość wielkich miast i wojen, skończyłem z tym. Muszę odpocząć od fastrygowania ran, które nigdy by nie powstały, gdyby ludzie żyli w zgodzie. Bez problemu mogę pracować jako lekarz ogólny i jak trzeba, robić urazówkę. Nieraz byłem jedynym lekarzem, więc potrafię ogarnąć różne sytuacje”.

Nawykł do niezależnego działania i może dlatego znów wziął sprawy w swoje ręce i wykonał ten telefon. Cóż, mleko się rozlało. Trochę za późno, by myśleć o konsekwencjach. Zwłaszcza teraz, kiedy powinien wracać do pracy. Stanie na zewnętrz przestało być przyjemne, bo się ochłodziło. Prezenterzy pogody nie mylili się, ogłaszając, że nadciąga zimny front, zwiastun nadchodzącej zimy.

Ruszył w stronę niskiego drewnianego budynku, w którym mieścił się szpital. Mieli tu dziesięć łóżek na oddziałach położniczym, geriatrycznym i ambulatoryjnym, a do tego od lat nieużywaną główną salę operacyjną i jeszcze jedną, małą, w której robili drobne zabiegi oraz udzielali pomocy w nagłych wypadkach.

Jeśli chodzi o sprzęt diagnostyczny, dysponowali USG, EKG, rentgenem. I jeszcze mieli respirator. Szpital, choć mały, służył kilku tysiącom ludzi, więc dwóch lekarzy urabiało się tu po łokcie.

Człowiek, który sprawnie zarządzał tą placówką, a nawet ją rozwijał, właśnie wyszedł przed budynek i ruszył w stronę Isaaca. Łypał spode łba na prawo i lewo jak stary tur. Isaac zdążył poznać swego szefa na tyle, by nie przejmować się jego humorami. Don Donaldson był bowiem człowiekiem o złotym sercu, tyle że z sobie tylko wiadomych powodów chował je pod skorupą gburowatości graniczącej z chamstwem.

Czy jednak można mieć pretensje o brak manier do człowieka, któremu los podsunął same trefne karty? Doktor Donaldson od lat żył samotnie i miał prawo zgorzknieć.

Po tym, jak żona zabrała ich jedyne dziecko i przeniosła się na drugi koniec świata, przeszła mu ochota na związki. Po jej odejściu spakował manatki i wrócił do domu, gdzie czekała go kolejna przykra niespodzianka.

Jego ojciec był śmiertelnie chory i Don nie mógł mu już pomóc. Przejął więc szpital i poświęcił mu życie, zapewniając miejscowej społeczności ośrodek, z którego mieli prawo być dumni. Teraz zaś…

Teraz sprawy przedstawiały się naprawdę kiepsko. Historia najwyraźniej zamierzała się powtórzyć.

- Zac… Dobrze, że jeszcze jesteś.

- Nie wybieram się do domu. Chcę poczekać na Faye Morris i przy okazji zrobić obchód. Chyba tym razem Faye naprawdę rodzi. Debbie wiezie ją do szpitala, ale chyba zostanę. Może na coś się przydam.

- Dobrze. Posłuchaj – Don odchrząknął – chciałbym, żeby ta sprawa…, no wiesz… żeby to zostało między nami. Nie mów o tym nikomu. W takiej dziurze plotki rozchodzą się lotem błyskawicy, a ja nie chcę denerwować mamy, zwłaszcza przed jej wielkim świętem. To są moje prywatne sprawy i sam zdecyduję, komu powiem. I kiedy.

Za późno, westchnął Isaac i uciekł spojrzeniem w stronę górskich szczytów, by szef nie wyczytał z jego oczu, że jest mu głupio, bo zdradził poufną informację, choć gdy to robił, nie miał pojęcia, że obowiązuje go tajemnica.

- Don, ja nadal się z tobą nie zgadzam – odparł bez ogródek. – Nie pojmuję, jak możesz zdiagnozować u siebie raka trzustki i tak po prostu się poddać. Wziąłeś pod uwagę, że możesz się mylić? Konsultowałeś się z kimś? Robiłeś pogłębioną diagnostykę? Pacjentom na pewno byś ją zalecił, dlaczego siebie traktujesz inaczej?

- Dlatego że na własne oczy widziałem, jak mój ojciec robi to, co mi radzisz. Przebadał się, dostał diagnozę, zaczęły się te wszystkie chemoterapie, radioterapie, i co? Przedłużył sobie życie o parę miesięcy, ale czy było warto? Był przykuty do łóżka, cierpiał. Po prostu umierał na raty. – Głos Dona brzmiał nieprzyjemnie. – A ja tak nie chcę, dziękuję bardzo! Mam tu różne niedokończone sprawy i będę robił, co uważam za stosowne, jak długo się da.

- Nawet nie wiesz, czy postawiłeś trafną diagnozę! Pozwól, żebym cię zbadał. A przynajmniej zrobił ci USG.

- Mam objawy jak ojciec. Wiesz tak jak ja, że często dziedziczymy mutację, która wywołuje raka. Dziesięć procent przypadków raka trzustki ma podłoże genetyczne. Słuchaj, ja po prostu to wiem, okej? Od dobrych pięćdziesięciu lat diagnozuję przeróżne choroby. Chcesz mi powiedzieć, że nie znam się na swojej robocie?

- No co ty! Zawsze będę cię wspierał, jak tylko zdołam.

Nie zamierzał odpuszczać, ale zdawał sobie sprawę, że presja przyniesie odwrotny skutek, bo Don zamknie się w sobie i w ogóle nie będzie chciał z nim gadać.

- Muszę mieć pewność, że mogę liczyć na twoją dyskrecję. Niepotrzebnie ci mówiłem. Słowa bym nie pisnął, gdybyś nie wlazł znienacka do gabinetu. W dodatku bez pukania. To była chwila słabości…

Don był zażenowany, czemu Isaac się nie dziwił. Na jego miejscu też by się tak czuł. On też był zakłopotany, że stał się mimowolnym świadkiem sceny, której wolałby nie oglądać. Don nazwał to chwilą słabości. Cóż…

Gdy Isaac wszedł do gabinetu, Don... płakał. Próbował to ukryć i upuścił na podłogę pudełko na dokumenty, które usiłował postawić na górnej półce.

- Wyjdź stąd! – wrzasnął do Isaaca, ten jednak wszedł dalej i zaczął pomagać zbierać papiery. Były to nieotwarte listy i paczki. „Adresat nieznany” oraz „Odesłano do nadawcy”, krzyczały czerwone pocztowe stemple.

- Kim jest Olivia Donaldson?

- Nikim. Wyjdź stąd, Zac.

- Nie wyjdę, dopóki mi nie powiesz, co się dzieje. To jest twoja córka?

- Była…

- Umarła?

- Tak jakby… Od dwudziestu lat nie mam z nią kontaktu. Zresztą teraz to już nie ma żadnego znaczenia...

Są chwile, kiedy człowiek docenia potęgę internetu. Wytropienie kobiety, która nie raczyła otworzyć tych wszystkich listów i przesyłek, zajęło Isaacowi moment. Potem wystarczył telefon do znajomego z Auckland i miał jej prywatny numer. Zgoda, nie powinien był do niej dzwonić, ale stało się. Nie podejrzewał, by niejaka Olivia Donaldson przejęła się tym, co jej powiedział.

- Chodź, Don, wracajmy do środka. Ten lodowaty wiatr chyba tu przyleciał prosto z gór.

- Mhm. Nadciąga burza.

Isaac nie chciał analizować symbolicznego znaczenia słów, które było czytelne tylko dla niego. Nie zamierzał tracić energii na rozwiązywanie nieistniejących problemów. Po co się zastanawiać, jak przekroczyć most, którego nawet nie widać? Dawno temu nauczył się żyć teraźniejszością i stawiać czoła wyzwaniom rzucanym przez los. Był samotnym wilkiem, który nieraz wykaraskał się z poważnych tarapatów. Dlatego się nie martwił…

Szpilki stukały w lśniącą posadzkę renomowanego prywatnego szpitala w Auckland, wybijając równy rytm. Olivia Donaldson dobrała je do eleganckiej garsonki z gładką spódnicą i dobrze skrojonym żakietem. Włosy zaczesała również gładko. Jej stylizacja idealnie pasowała do wizerunku chirurg plastycznej, która energicznym krokiem podążała w stronę celu, czyli na sam szczyt kariery w dziedzinie mikrochirurgii rekonstrukcyjnej.

Miała mieszane uczucia w kwestii wykorzystywania chirurgii plastycznej do spełniania kaprysów zamożnej klienteli, która ma wystarczające ciśnienie w portfelu, by spełnić marzenia o wyglądzie idealnym.

Po namyśle doszła jednak do wniosku, że mimo obiekcji zatrudni się klinice specjalizującej się w medycynie estetycznej, bo każde doświadczenie się przyda. W końcu lifting twarzy wymaga od chirurga takich samych umiejętności jak mikrochirurgia rekonstrukcyjna. Nie bez znaczenia było sowite wynagrodzenie, dzięki któremu opłaci studia podyplomowe.

Klinika Chirurgii Plastycznej w Auckland miała własny oddział w prywatnym szpitalu, a pacjentki Olivii przeszły tego ranka zabiegi w dziedzinie plastyki piersi. Pierwszym było podniesienie i powiększenie biustu u czterdziestoletniej matki trojga dzieci, drugim podniesienie i zmniejszenie piersi u kobiety po pięćdziesiątce, a trzecim usunięcie implantów u młodej kobiety, u której doszło do wycieku żelu. Olivia uznała, że po tak pracowitym poranku może z czystym sumieniem pójść do domu, jednak przed wyjściem chciała jeszcze sprawdzić, jak się mają pacjentki dochodzące do siebie po operacji.

- Przez czterdzieści osiem godzin proszę spać w pozycji siedzącej – poinstruowała tę, której powiększano biust.

- Nie myślałam, że będzie aż tak bolało.

- No niestety. Przepiszę pani środek przeciwbólowy, ale uprzedzam, że przez najbliższe dni będzie pani odczuwała spory dyskomfort.

- Wyczytałam w broszurze, że przez dwa do trzech tygodni muszę unikać wysiłku, zwłaszcza związanego z napinaniem mięśni. Przy trójce dzieci nie będzie łatwo.

Olivia bardzo się starała, by jej uśmiech wyrażał współczucie.

- Rzeczywiście będzie pani musiała uważać. Nie może pani brać dzieci na ręce, bo szwy mogą się rozejść.

Kolejna pacjentka była bardzo zadowolona ze swoich nowych kształtów rysujących się pod bandażem.

- Nie wiem, dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej. Żałuję, że przy okazji tego zabiegu nie zrobiłyśmy liposukcji brzucha.

- Wrócimy do tematu innym razem. Proszę pamiętać, że to była poważna ingerencja chirurgiczna, a nie drobny zabieg. Jak by pani określiła stopień bólu?

- Szczerze? Tak się cieszę, że nawet nie zwróciłam uwagi na ból. Kiedy będę mogła wrócić do pracy i pochwalić się moim nowym biustem?

- Kiedy przestanie pani brać środki przeciwbólowe. Myślę, że za jakiś tydzień, ale konkretną datę podamy pani po pierwszej wizycie kontrolnej, czyli za kilka dni.

- Będę miała wizytę u pani?

- Oczywiście. – Olivia uśmiechnęła się z lekkim przymusem.

Ostatnimi czasy luksusowe gabinety w klinice stały się jej drugim domem. Wstępne konsultacje i omawianie planowanych zabiegów. Ocena stanu pacjenta i plan operacji. Wizyty kontrolne. Leczenie powikłań.

Jej całkowite zanurzenie w świat prywatnej medycyny estetycznej trwało dopiero pół roku, ale już zdążyła dopracować się pacjentów, którzy wracali do niej na kolejny zabieg. Pochlebiało jej to i jednocześnie budziło niepokój.

Ludzie uzależniający się od operacji plastycznych w złudnej nadziei, że dzięki skalpelowi ich życie stanie się idealne, nie byli żadną legendą. Podobnie jak osoby cierpiące na zaburzenie dysmorficzne polegające na obsesyjnym koncentrowaniu się na najdrobniejszych, często wyimaginowanych defektach urody. Olivia miała zamiar zrobić badania naukowe na ten temat.

Tymczasem stanęła przy łóżku trzeciej pacjentki, której stan psychiczny po operacji nie był najlepszy.

- Mogę panią zapewnić, że usunęliśmy wszystkie zmiany w tkance, zgrubienia i blizny. Kiedy dojdzie pani do siebie, na pewno poczuje pani znaczną poprawę samopoczucia.

- Nie mogę na siebie patrzeć! – Młoda kobieta zalewała się łzami. – Na pewno będę wyglądała koszmarnie, gorzej niż przed usunięciem implantów. Znowu będę płaska jak deska i na dodatek będę miała blizny! Jak mogłam być taką idiotką, żeby jako dwudziestolatka powiększać piersi?

- Janie, proszę się nie obwiniać. – Olivia postanowiła poświęcić kobiecie nieco więcej czasu, nawet za cenę spóźnienia na spotkanie o szóstej. Chciała jej powiedzieć o wsparciu psychologicznym, które może uzyskać w klinice.

- Nawet pani nie wie, jakie ma pani szczęście – westchnęła ciężko Janie, gdy Olivia opuszczała salę. – Nigdy nie będzie pani musiała poprawiać urody.

Ze szpitala do kliniki można było przejść pieszo, mijając po drodze okazałe budynki, w których mieściły się prywatne przychodnie. Niektóre z nich ulokowano w odrestaurowanych starych rezydencjach, typowych dla prestiżowych podmiejskich dzielnic Auckland.

Olivia powinna cieszyć się spacerem pośród wirujących jesiennych liści, jednak dziś jej głowę zaprzątała myśl, że wypełniony po brzegi dzień nie dał jej poczucia satysfakcji.

Poczekalnia w klinice była pełna. Jak zawsze o tej porze. Klienci prywatnych placówek mieli czas na wizyty dopiero po pracy. Olivia nie miała dziś dyżuru, więc wyjaśniła recepcjonistce, po co przyszła:

- Wpadłam na spotkanie o szóstej. Podobno Simon chciał się ze mną zobaczyć?

- Tak. Czeka na ciebie.

Znaczące spojrzenie recepcjonistki nie uszło uwadze Olivii. Czyżby już rozeszły się plotki, że coś ją łączy z szefem? A nawet jeśli jeszcze nie, jest to tylko kwestią czasu. Jako singielka nie ma żadnych zobowiązań, a która wolna kobieta oparłaby się urokowi najbardziej pożądanego kawalera wśród elity Auckland?

Okazuje się, że taka kobieta istnieje. I ma na imię Olivia.

Przytrzymała młodą recepcjonistkę wzrokiem, dopóki ta nie spuściła głowy, delikatnie się rumieniąc.

- Możesz powiedzieć szefowi, że jego następny gość już przyszedł? – poprosiła Olivię.

W gabinecie Simona stało monstrualnych rozmiarów biurko, wygodne fotele kryte skórą i szklana witryna, w której wyeksponowano zabytkowe narzędzia chirurgiczne.

- Mam ci powiedzieć, że twój następny gość już tu jest.

- Nic się nie stanie, jak ta pani chwilę poczeka. A nie, przepraszam, to jest pan. Nasza nowa kampania promująca zabiegi estetyczne wśród mężczyzn zaczyna przynosić efekty. Nie dla każdego natura była tak samo łaskawa.

Te słowa były echem gorzkiego komplementu, który padł z ust jej pacjentki: „Nigdy nie będzie pani musiała poprawiać urody”. Simon też, los był dla niego tak samo łaskawy jak dla niej. Pod względem męskiej urody był ideałem. Symetryczny, proporcjonalny, zadbany, świetnie ubrany, nie wyglądał na swoje czterdzieści pięć lat. A nitki siwizny w perfekcyjnie ostrzyżonych włosach czyniły go jeszcze bardziej atrakcyjnym.

Wygląda jak żywcem wyjęty z reklamy luksusowych włoskich garniturów, pomyślała, obserwując jak wstawszy zza biurka, wkłada marynarkę.

- Odsłuchałaś moją wiadomość?

- Yyyy…

- Zapomniałaś włączyć telefon po wyjściu z bloku operacyjnego, tak?

- Przepraszam, miałam ciężki dzień. A co to za wiadomość?

- Zaproszenie na galę charytatywną jutro. Gościem specjalnym będzie lekarz z Londynu, który zadzwonił dziś rano i pytał o ciebie. Mówił, że znał twoją mamę i chciał ci złożyć kondolencje. Z powodu urlopu naukowego nie mógł być na pogrzebie, a zanim wrócił, przeprowadziłaś się tutaj.

Każdy, kto cokolwiek znaczył w Lodynie, znał matkę Olivii. Janice była bowiem rozpoznawalną i cenioną kardiolożką ze świetnie prosperującą praktyką przy Harley Street. Sława matki rozciągała się na córkę, sprowadzając na Olivię presję, która powodowała w niej dyskomfort. Gdy zainteresowanie stało się trudne do zniesienia, postanowiła przenieść się do Nowej Zelandii.

- Dziękuję za zaproszenie, ale raczej nie skorzystam – odparła. – Nie lubię tłumu, poza tym moje wyjściowe ubrania są jeszcze w pudłach w magazynie, gdzie czekają, aż kupię mieszkanie.

- Jutro masz wolny dzień, prawda? Idź i coś kup. Na takich imprezach poznaje się ludzi. Ważnych i wpływowych.

Służbowe wyjścia na imprezy, w tym charytatywne gale, były jedyną aktywnością towarzyską jej matki. Olivia czasem uczestniczyła w tych wydarzeniach razem z nią. I tak poznała Patricka, mężczyznę, w którym wszyscy widzieli idealnego kandydata na jej męża. Zakończenie związku było kolejnym, kto wie, czy nie najważniejszym powodem decyzji o powrocie do kraju dzieciństwa, by zacząć tu wszystko od nowa. Olivia nie miała złudzeń, że matka nie zaprzątałaby sobie głowy nieudaną relacją, traktując ją jak jeszcze jedną nic nieznaczącą niedogodność. I wiedziała, co powiedziałaby o wieczornej gali: „Idź, Olivio. Trzeba się pokazywać. Przecież tu chodzi o twoją karierę. Nie ma w życiu ważniejszych spraw niż praca. Tylko na niej możesz polegać”.

- Przecież nie będziesz tam sama wśród obcych – przekonywał Simon. – Ja też idę. Zajmę się tobą, obiecuję.

Odruchowo zerknęła na drzwi, jakby chciała się upewnić, że ma którędy uciekać. Simon nie mógł wiedzieć, jak drażliwy temat poruszył. Nieświadomie przypomniał Olivii o początku jej znajomości z Parickiem. I o burzliwym końcu, który nastąpił wkrótce po śmierci matki.

Patrick po prostu wymienił Olivię na partnerkę, która gwarantowała mu szybszy i bardziej spektakularny awans społeczny.

- Racja. – Simon podążył za jej wzrokiem. – Mój pacjent nie powinien dłużej czekać. – Wstał i otworzył drzwi. – Daj znać, co zdecydowałaś. Może przed galą wstąpimy gdzieś na drinka i pójdziemy tam razem.

Olivia wyszła na ulicę i wyciągnęła z kieszeni komórkę. Włączyła ją, myśląc o tym, że nie powinna być niedostępna przez tyle godzin. Z drugiej strony, gdyby wydarzyło się coś pilnego, personel wiedział, jak ją znaleźć.

Komórka zasygnalizowała nową wiadomość. Zerknęła na ekran, pewna, że to Simon ze swoim zaproszeniem. Jednak nie. Ktoś dzwoniący z nieznanego numeru zostawił wiadomość. Odsłuchała ją w samochodzie:

„Nazywam się Isaac Cameron” przedstawił się mężczyzna mówiący z ledwie wyczuwalnym obcym akcentem. Może irlandzkim? „Jestem lekarzem ze szpitala w Cutler’s Creek”.

Nazwa miasteczka w Central Otago wytrąciła ją z równowagi. W pierwszym odruchu chciała przerwać połączenie i skasować wiadomość, ale było już za późno. Obcy głos przykuł jej uwagę.

„Domyślam się, że nie ma pani ochoty tego słuchać, ale i tak powiem, co mam do powiedzenia”. Usłyszała, jak nieznajomy nabiera powietrza, szykując się do wypowiedzi. Ogarnął ją niepokój. Na wszelki wypadek zatrzymała samochód i zgasiła silnik. Oparła głowę o zagłówek i siedziała bez ruchu, pewna, że za chwilę usłyszy coś ważnego.

„Uznałem, że powinna pani wiedzieć, że pani ojciec umiera. Ma raka trzustki. Ta sama choroba dwadzieścia lat temu zabiła jego ojca. Ale pani miała to w nosie, bo z tego, co słyszałem, nie pofatygowała się pani na pogrzeb dziadka”.

Oskarżycielski ton mocno ją dotknął. Na miłość boską, miała wtedy trzynaście lat! Nawet nie pamiętała dziadka. A ojca nie widziała od dnia, w którym odszedł. Skąd więc idiotyczny pomysł, żeby jechała na drugi koniec świata na pogrzeb obcego człowieka?

Tymczasem mężczyzna kontynuował swoje wywody: „Pewnie nie dowiedziałbym się o pani istnieniu, gdybym nie stał się mimowolnym świadkiem rozpaczy ojca. Zobaczyłem go, jak płacze nad pudłem pełnym listów i przesyłek, które mu pani odesłała, nawet ich nie otworzywszy”.

Co? Jakie listy? Jakie paczki? Niczego od ojca nie dostała. Przez lata nawet do niej nie zadzwonił. Do dziś miała w pamięci przepłakane Boże Narodzenie, pierwsze po tym, jak je zostawił. Matka robiła, co mogła, by ją pocieszyć. Bezskutecznie.

„Olivio, wiem, jak trudna jest dla ciebie tasytuacja, ale uwierz, że nie chciałabyś dorastać w takiej dziurze jak Cutler’s Creek. Tam nawet nie ma porządnej szkoły. Moja nowa praca w Londynie daje nam wspaniałe możliwości, wkrótce sama się przekonasz. Jestem pewna, że będziemy mogły kupić ci kucyka, o którym marzysz”.

Czy matka wiedziała o tych listach? Niewykluczone. Kto wie, może postanowiła odciąć Olivię od wieści z prowincjonalnej mieściny, by szybciej odnalazła się w wielkim mieście? Matka była zdolna do takich akcji. Determinacji nigdy jej nie brakowało. Mogła wmówić sobie, że tak będzie dla Olivii lepiej.

Otrząsnęła się ze wspomnień i skupiła na nagraniu: „Ojciec bardzo panią kocha. I na pewno chciałby pani o tym powiedzieć przed śmiercią. Nie mam pojęcia, ile czasu mu zostało, ale raczej niewiele, bo nie chce się leczyć”.

Ciekawe dlaczego? Jeszcze mocniej ściągnęła brwi. Jeśli chory nie podejmie leczenia, rak trzustki potrafi zabić w kilka tygodni. Czemu ojciec nie chce walczyć? Czy nie ma obok siebie ludzi, którzy by go namówili na leczenie?

Mężczyzna miał odpowiedź również na to pytanie. Jego ton się zmienił. „Ja wiem, że nie ma pani o tym pojęcia i mało to panią obchodzi, ale chcę pani powiedzieć, że my wszyscy tutaj przejmujemy się losem pani ojca. Zależy nam na nim, bo to dobry i przyzwoity człowiek. Powinna się pani wstydzić, że odwróciła się pani do niego plecami”.

- Nieprawda! – zawołała. – To nie ja się odwróciłam!

„Rozumiem, że całkowicie odcięła się pani od przeszłości” – zauważył mężczyzna, jakby naprawdę prowadził z nią rozmowę. „Gdyby miejscowi wiedzieli, co się dzieje z ich doktorem, poruszyliby niebo i ziemię, żeby spełnić jego ostatnią wolę. Niestety, o niczym nie wiedzą, bo pani ojciec sobie tego nie życzy. Zresztą jest tylko jedna osoba, która może coś dla niego zrobić. I jest nią pani. Tylko pani może sprawić, że ojciec nie będzie odchodził pogrążony w żalu”.

Mężczyzna zrobił pauzę. Może próbował opanować emocje, które wymknęły mu się spod kontroli? Pewnie tak, bo gdy znów się odezwał, mówił o wiele spokojniej. „Nie znam pani, doktor Donaldson. I chyba nie chcę poznać, bo nie przepadam za ludźmi, którzy odwracają się od bliskich. Postanowiłem opowiedzieć pani o tym, żeby była pani świadoma, co się dzieje, zanim będzie za późno. Bo tak sobie myślę, że jeśli odziedziczyła pani po ojcu choćby ułamek jego serdeczności, nie odmówi mu pani jedynej rzeczy, która wiele dla niego znaczy”.

Usłyszała ciężkie westchnienie, po którym padły słowa: „Nigdy nie wiadomo, co nas czeka. Może się zdarzyć, że będzie pani gorzko żałowała, że nie dała ojcu szansy…”.

Kliknięcie zasygnalizowało koniec połączenia. Wygenerowany automatycznie głos poinstruował ją, że może skasować, zachować lub jeszcze raz odtworzyć wiadomość. Nie wybrała żadnej opcji. Po prostu rozłączyła się i długo siedziała w bezruchu. Osłupiała. I poruszona do głębi.

Nie pojmowała, dlaczego tak ją poruszyła ta historia. Dotąd uważała, że to stare dzieje. Na pewno zirytowało ją, że jakiś obcy człowiek bezpodstawnie ją oskarża. Zarzuca jej, że swym zachowaniem wywołała cierpienie. Tak wielkie, że ojciec, którego widziała ostatni raz będąc dzieckiem, do dziś przez nią płacze? Żołądek skurczył jej się boleśnie. Ojciec był jej obojętny. Nieprawda. Nienawidziła go. Zostawił ją i odszedł, nie oglądając się za siebie.

Czy na pewno?

Naprawdę do niej pisał? Wysyłał paczki? Ciekawe, co w nich było? Może książki. Nagłe wspomnienie pojawiło się w jej głowie jak nieproszony gość. Ojciec często obdarowywał ją książkami. To on jej czytał na dobranoc. Wciąż pamiętała taką scenę: ojciec leży na brzegu łóżka i opiera łokieć o poduszkę, a ona kładzie głowę na jego ramieniu i słucha.

Zacisnęła powieki, próbując powstrzymać łzy. Ostatni raz płakała przez ojca przed wieloma laty. Była pewna, że już dawno uporała się z emocjami, jednak wspomnienie wieczorów z ojcem czytającym jej do poduszki ożywiło uśpione uczucia. Bardzo długo za nim tęskniła. Brakowało jej przytulania, błysku dumy w jego oczach, gdy opowiadała mu o jakichś swoich dziecięcych sukcesach, jego śmiechu, a nawet zapachu niemodnej wody kolońskiej, z którą za nic nie chciał się rozstać.

Negatywne emocje atakowały ją ze wszystkich stron. Dopiero co straciła matkę i nagle dowiaduje się, że zostanie sierotą? Sama na świecie, bez bodaj jednej bliskiej osoby? Nie mogła wykluczyć, że matka dopuściła się wobec niej oszustwa. Nawet jeśli tak, dlaczego ojciec odpuścił? Gdyby tylko chciał, na pewno znalazłby sposób, by do niej dotrzeć. Jak mógł najpierw ją zostawić, a potem zrzucić na nią winę za brak kontaktu? Prawdą jest, że nie chciała jechać na pogrzeb dziadka i że napisała do ojca list, w którym informowała go, że nie chce o nim słyszeć. Była wtedy nastolatką, miała prawo reagować impulsywnie. Ojciec był dorosły. Gdyby mu na niej zależało, nie poddałby się tak łatwo.

I jeszcze jakiś obcy facet ma czelność ją oceniać. I arogancko stwierdza, że nie chce jej poznać, bo nie warto. Nie puści mu płazem tak jawnej niesprawiedliwości. Nerwowo sięgnęła po telefon.

Zaraz zadzwoni to tego całego Isaaca Camerona i powie, co myśli o impertynentach, którzy atakują bogu ducha winnych ludzi. A do ojca napisze i przypomni mu, kto tu kogo zostawił. Albo… Jej drżące palce znieruchomiały nad ekranem. Albo powie mu to prosto w twarz.

Zamiast oddzwaniać, dotknęła ikonki symbolizującej przeglądarkę. Chciała sprawdzić, ile zajmie jej podróż do Cutler’s Creek. Dunedin było najbliższym większym miastem, ale okazało się, że w Queenstown też mają lotnisko. Postanowiła, że poleci właśnie tam, a potem wypożyczy samochód i pojedzie w głąb Wyspy Południowej. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nazajutrz późnym wieczorem będzie z powrotem w Auckland. Na galę charytatywną na pewno nie zdąży, ale to akurat najmniejsze zmartwienie.

Zanim ponownie uruchomiła silnik i stanęła w korku, zawiadomiła szpital, że bierze dzień urlopu i zorganizowała sobie zastępstwo. Napisała też esemesa do Simona: „Przepraszam, nie dam rady pójść na tę galę. Wypadło mi coś niespodziewanego i muszę na jeden dzień pojechać na południe. W sprawach osobistych”.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY