Moje lato z szablozębnym - Weronika Kurosz - ebook

Moje lato z szablozębnym ebook

Weronika Kurosz

4,8

Opis

W tej historii jest wszystko – dzikie bestie, ukryte skarby, tajemnicze kryjówki, pożary. Ale na pewno nie ma nudy!

Czy wyobrażacie sobie, co by się stało, gdyby ktoś nagle odciął dopływ prądu? Telewizor nie działa, komórka i komputer padły... Czy potrafilibyście się dobrze bawić? A gdyby nagle trzeba było się zmierzyć z tygrysem szablozębnym i plagą insektów? Myślicie, że przeszlibyście ten test?

Antek, Karol, Nela i Ula – przyjaciele na dobre i na złe – zapraszają Was na niezapomniane wakacje. Gdy rodzice i dziadkowie Antka i Uli wyjeżdżają, a opiekę nad dziećmi przejmuje ciotka Larysa, rodzeństwo razem ze swoimi sąsiadami postanawiają przetrwać ten trudny czas i zakładają Sztab Kryzysowy. Cała czwórka dołoży wszelkich starań, aby pomimo klęsk i nieprzewidzianych wydarzeń to lato było wystrzałowe.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 55

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Weronika Kurosz Moje lato z szablozębnym ISBN Copyright © Weronika Kurosz, 2016 All rights reserved Ilustracja na okładce Mikołaj Kamler Redaktor Paulina Jeske-Choińska Opracowanie techniczne Barbara i Przemysław Kida Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 faks 61 852 63 26 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

WSTĘP

— Mowy nie ma!

— Mamo! Dlaczego? Przecież my sobie świetnie sami damy radę.

— Tak się składa, że prawo nie zezwala, aby dziewięciolatek i sześciolatka przez dwa tygodnie dawali sobie SAMI radę. Koniec i kropka.

Taki był początek naszego wakacyjnego dramatu.

Nie, poprawka. W zasadzie wszystko zaczęło się wiele lat wcześniej, jeszcze przed moimi narodzinami, gdy mama i tata postanowili zostać artystami. Oboje. Artystami rzeźbiarzami.

Wierzcie mi, ich praca nie ma nic wspólnego z rzeźbieniem baranka w maśle. Są terminy, wystawy, zamówienia, szukanie natchnienia. Życie w ciągłej gonitwie. A być dzieckiem artystów to już całkiem przechlapane.

Zbliża się koniec czerwca i chyba nie muszę wam mówić, że tym samym nastają dwa najpiękniejsze miesiące w roku — wakacje. W A K A C J E! To słowo brzmi jak szum morza, smakuje jak lody pistacjowe, muska ucho przyjemnie niczym ciepły piasek na plaży... Ale...

Ale... No właśnie. Rodzice jak co roku wyjeżdżają w plener. Już wam tłumaczę, co to znaczy. Chodzi o to, że moi rodzice uzbrojeni w piłę motorową wraz z grupą podobnych do nich zapaleńców całymi godzinami dłubią w drewnie. Do tej pory zawsze jeździliśmy do dziadków. My, to znaczy ja i moja siostra Ulka. Jedliśmy gofry, kąpaliśmy się w jeziorze, a wieczorami graliśmy w karty. Po prostu relaks pełną parą. W tym roku dziadkowie pojechali w odwiedziny do swoich dawnych znajomych, którzy zamieszkali we Francji. I tu właśnie jest pies pogrzebany.

W związku z wyjazdem dziadków mama rozpoczęła poszukiwania osoby, która wzięłaby nas pod swoje skrzydła. Zamknęła się w pokoju i przeprowadziła telefoniczny konkurs na supernianię. Jednak chętnych do udziału w zabawie nie zgłosiło się zbyt wielu.

Wreszcie późnym wieczorem mama stanęła w drzwiach naszego pokoju i oznajmiła z ulgą w głosie, jednocześnie pogrążając nas w odmętach czarnej rozpaczy:

— Ciocia Larysa! Kochani, ciocia Lara z radością zgodziła się wami zaopiekować.

Z radością? No to już lekka przesada! Nigdy dotąd nie widzieliśmy na twarzy ciotki najmniejszego grymasu, który przypominałby uśmiech, a co dopiero radość.

Ciotka Larysa, która tak naprawdę jest ciotką taty, czyli naszą ciociobabcią, uczy w szkole matematyki i na okrągło opowiada o swoim ciężkim losie. Utyskuje na uczniów, podobno niewyobrażalnie leniwych i aroganckich (licho wie, co to znaczy), z takim umęczeniem na twarzy, że odnosimy wrażenie, że w szkole ma do czynienia nie z młodymi ludźmi, lecz ze sforą dzikich stworów. Nie dziwcie się zatem, że kiedyś ułożyliśmy z Ulką piosenkę, która zaczyna się tak:

Smętna ciotka Lara

Połknęła komara,

Teraz chodzi i brzęczy,

Bo ją zgaga męczy.

Oprócz tego, że ma usta zaciśnięte w wąską kreseczkę, trzeba przyznać, że wygląda całkiem normalnie. Zawsze starannie uczesana, nosi koszule z kołnierzykiem i wysokie obcasy. Do jej szczególnie ulubionych zajęć należy wylegiwanie się na leżaku z gazetą i kawą, czyli coś, co nas, dzieci, POTWORNIE nudzi.

Klamka zapadła. Ciocia Larysa przyjeżdża jutro, a my obiecaliśmy, że będziemy jej słuchać. Jedyną radą na całą tę trudną sytuację będzie jak najrzadsze pojawianie się w polu widzenia ciotki Larysy. Tym bardziej że za każde wykroczenie dostaję do rozwiązania milion stron zadań matematycznych, a Ulka dłuuuugie linijki cyferek do przepisywania. Nie zmyślam, były już takie ponure chwile w naszym życiu, gdy rodzice szli do kina albo na bal, a ciotka zostawała z nami.

Zapowiadają się świetne wakacje. Nie ma co, będziemy się cieszyć jak nagi w pokrzywach.

Już zaczynamy odliczać dni do powrotu rodziców...

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

DZIEŃ 1

Pozwólcie, że opowiem wam kilka słów o nas. Oboje z Ulką mamy jasne włosy i niebieskie oczy, chociaż Ulka ma prawie szare, i mieszkamy na obrzeżach dużego miasta. Szczęśliwy los zrządził, że naszymi najbliższymi sąsiadami są Karol i Nela, „Zapłotki” — jak nazywają ich nasi rodzice, bo dzieli nas tylko lichy płotek, przy którym często się spotykamy, a nierzadko po prostu go przeskakujemy.

Każdy z nas jest jakiś. Ja jestem odważny, Karol mądry, Ulka sprytna, a Nela wrażliwa. Przeważnie. Bo zdarza się tak, że tchórzę okropnie, Karol jest zamulony jak mój filtr w akwarium, Nela staje się opryskliwa, a Ulka zaskakująco gapowata. Sami wiecie, bo pewnie z wami jest podobnie. Cokolwiek by jednak powiedzieć, bardzo się lubimy i nie potrafimy bez siebie żyć. Jesteśmy jak koła w samochodzie — gdy kogoś brakuje, po prostu nie jedziemy. Karol i Nela jako dobrzy kumple postanowili pomóc nam przetrwać ciężki czas i założyli z nami Sztab Kryzysowy.

DZIENNIK SZTABU KRYZYSOWEGO

Posiedzenie dnia 1 lipca

Obecni:

Antek lat 9 i 4 miesiące (brat Uli)

Karol: lat 9 i 3 miesiące (brat Neli)

Nela: lat 6 i 9 miesięcy (siostra Karola)

Ula: lat 5 i 11 miesięcy (siostra Antka)

Sprawy do omówienia:

Punkt 1: Siedziba sztabu, czyli nasza baza

Punkt 2: Zadania sztabu

Odnośnie do punktu 1 

Członkowie sztabu jednogłośnie ustalili, że siedziba musi znajdować się na terytorium niezależnym. Tam, gdzie przenikliwy wzrok ciotki Lary nie sięga.

— Może w lasku za szkołą? — zaproponował Karol.

— To za daleko. Musimy słyszeć, gdy ciotka będzie nas wołać na obiad, bo inaczej resztę dnia spędzimy z liczydłem.

— To w parku, jest blisko. Jeśli będzie głośno wołać, usłyszymy — powiedziała Nela.

— Tam jest więcej psich kup niż trawy. — Nie byłem przekonany.

Ostatecznie wszyscy się zgodzili, że idealnym miejscem będzie „dziki ogród”. Tak nazywaliśmy działkę tuż obok naszej, która od dawna była nieodwiedzana, niezamieszkana, z dużą żółtą tablicą: NA SPRZEDAŻ. Poorana rowami i dołami przypominała wytłaczankę do jajek i idealnie nadawała się do budowy bazy.

— Potrzebne są nam narzędzia, śruby i drewno — orzekłem, omiatając spojrzeniem teren przyszłej budowy.

Karol wpadł na genialny pomysł:

— Pożyczę od taty małą wkrętarkę.

Wkrętarka służy do wkręcania. O to nam chodziło. Ma też funkcję wykręcania. Wspaniale. Obie funkcję się przydadzą. Karol zaprezentował, jak obsługiwać wkrętarkę, i wydało nam się to dziecinnie proste.

Dziewczyny miały załatwić śruby, Karol cegły. Do mnie należało znalezienie desek.

— Zbiórka za pół godziny — zarządziłem.

Rozbiegliśmy się w swoich kierunkach, przestrzegając siebie nawzajem przed gniewnym OKIEM ciotki Lary. Musieliśmy stać się dyskretni jak koty i niewidzialni jak wiatr!

Rys.1 Odnośnie do punktu 1 cd.Projekt bazy

Deski znalazłem na naszym ogrodowym gratowisku, zresztą szczególnie wysilać się nie musiałem, bo drewna u nas nie brakuje. Karol dostał od dziadka dziesięć cegieł w całkiem dobrym stanie i trzy obtłuczone płytki ceramiczne. Nela z Ulką zdobyły garść pięknych śrubek i nakrętek, a nawet kątowniki.

Ułożyliśmy dłuższe deski tak, że zakrywały jeden z większych rowów. Przysypaliśmy drewnianą konstrukcję ziemią, chwastami i trawą, dla niepoznaki. Jedną dechę zostawiliśmy odkrytą i ruchomą — było to tajne wejście.

W środku okazało się całkiem przestronnie — sporo miejsca na półki, ławki i stolik. Jedyną niedogodność stanowiła wysokość pomieszczenia — w bazie lepiej tylko siedzieć, bo jak ktoś się wyprostuje, to zrobi dziurę w dachu. Skręciliśmy stolik i ustawiliśmy siedziska naokoło. Podłogę wyłożyliśmy płytkami, a cegły wykorzystaliśmy do... uwaga! TAJNE!... do budowy sejfu. Jeśli ktoś cokolwiek piśnie bądź napisze o miejscu tego sekretnego miejsca, będzie musiał wypić kubek własnych siuśków. FUJ!

Mieliśmy właśnie złożyć przysięgę, że za nic w świecie nie zdradzimy tajemnic sztabu, kiedy dobiegł nas przerażający, wibrujący wrzask:

— Aaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!

— To u was — zawyrokował Karol.

Nie byliśmy do końca pewni, czy to wrzask dzikiego zwierza napadającego na ciotkę, czy to ciotka tak wrzeszczała atakowana przez dzikiego zwierza... W każdym razie, wymieniwszy szybkie spojrzenia, bez zwłoki pognaliśmy do domu.

Na wszelki wypadek machałem kijem na cztery strony świata i niestety przydzwoniłem Karolowi w ucho.

— Auć!

— Wybacz, stary.

— Spoko. — Karol uśmiechnął się dzielnie, rozcierając obolałe ucho.

Kuchnia była w stanie tragicznym, stołki i krzesła walały się po całej podłodze. Pośrodku stała spalona od słońca ciocia Lara. Otwierała i zamykała usta, nie wydając już żadnego dźwięku, podobnie jak rybki w naszym stawku, gdy rzucamy im karmę. Rękoma wskazywała na podłogę, zupełnie niepotrzebnie, bo demolka rzucała się w oczy.

— Co... co... co tu się stało? — wyjąkała wreszcie.

Spojrzeliśmy na Ulkę i Nelę z niejasnym przeczuciem, że coś wiedzą na ten temat.

— Potrzebne nam były śrubki. Wykręciłyśmy — poinformowała Ulka.

— Wy-krę-ci-łyś-cie? — dopytywała ciotka, jakby nie zrozumiała.

— Tata mówi, że stołki się chyboczą i trzeba je skręcić na nowo. Wszystko się dobrze składa — oznajmiła zadowolona z siebie Ulka.

Ciotka Lara zrobiła ruch, jakby chciała osunąć się na krzesło albo stołek, ale w związku z tym, że nie było w kuchni nic, co przypominałoby przedmiot do siedzenia, opuściła ramiona, jakby zwiotczały jej nagle mięśnie, i zawołała:

— Nie do wiary... To po prostu nie do wiary!

Ulce zrobiło się żal ciotki. Dziewczyny w ogóle z natury są jakby wrażliwsze, podeszła więc do niej i pogłaskała ją po dłoni.

— Ciociu — powiedziała — nic się nie martw. Przyniosę poduszki i będziemy jeść na podłodze.

Ciotka Lara spojrzała na nią jak na cętkowaną mysz z porożem.

— Niech się ciocia nie dziwi, tak robią w Japonii. — Ulka kiwnęła głową na znak, że wie, o czym mówi. — Zobaczysz, to o wiele zabawniejsze. A poza tym bezpieczniejsze. Antek nie będzie mógł się huśtać, a ty nie będziesz się denerwować, że spadnie. Sama dziś mówiłaś, że wrzodów się nabawisz przez to jego bujanie.

Nie wiem, dlaczego życie jest tak niesprawiedliwie, ale podobno jako starszy brat nie upilnowałem siostry, a więc kara mnie nie ominęła:

Zadanie 1

1) 8 x 8 =

2) 5 x 5 =

3) 9 x 9 =

4) 7 x 7 =

5) 6 x 6 =

...i tak dwie strony. Bez kalkulatora i liczydła! Ulka pisała dziesięć rządków 1.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki