Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tematem utworu jest walka pomiędzy mnichami dwóch zakonów: karmelitów i dominikanów. Przedstawienie sporu mnichów w utworze naznaczone jest groteskowym humorem. Jednocześnie Monachomachia jest ostrą satyrą, krytyką ukrytą pod kostiumem zabawnych postaci. Utwór jest dynamiczny, pełen komizmu – przykładem jest choćby scena batalistyczna, kiedy to idą w ruch naczynia i trepy, postać ojca Hilarego czy też fakt, że zwaśnionych godzi mocny trunek i wspólna namiętność do kielicha. Monachomachia wywołała skandal – występowała przeciw zakonom, zasobnemu życiu duchownych, próżniactwu i zacofaniu. Stanowi utrzymaną w duchu oświecenia krytykę wad społecznych, obecnych również w Kościele, czego Krasicki nigdy nie ukrywał. (http://pl.wikipedia.org/wiki/Monachomachia,_czyli_Wojna_mnichów)
Antymonachomachia (z gr. monachos – mnich, machia – walka) – poemat heroikomiczny autorstwa Ignacego Krasickiego wydany po raz pierwszy anonimowo w 1780 roku. Antymonachomachia powstała jako odpowiedź na liczne głosy krytyki. Autor stworzył ją jako pozorne przeciwieństwo Monachomachii, dokonując w sposób ironiczny pochwały życia zakonników. Treścią poematu jest historia klasztoru, do którego wiedźma podrzuca egzemplarz Monachomachii, która wywołuje oburzenie mnichów. Podobnie jak poprzednie dzieło, Antymonachomachia zawiera 6 pieśni podzielonych na oktawy i posługuje się jedenastozgłoskowcem. (http://pl.wikipedia.org/wiki/Antymonachomachia)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 51
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ignacy Krasicki
Monachomachiai Antimonachomachia
_______
Armoryka
Sandomierz
Projekt okładki: Juliusz Susak
Edycja na podstawie wydań XIX-wiecznych, zachowano pisownię z epoki
Copyright © 2014 by Wydawnictwo „Armoryka”
Wydawnictwo ARMORYKA
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierz
tel +48 15 833 21 41
e-mail:[email protected]
http://www.armoryka.pl/
Niezgoda zazdrośna spokojności zakonnej, wznieca rozruch w klasztorze synów Dominika. Zebrani ojcowie radzą o daniu odporu zawistnym, i uchwalają wyzwać ich na dysputę.
Nie wszystko złoto co się świeci z góry,
Ani ten śmiały, co się zwierzchnie sroży:
Zewnętrzna postać nie czyni natury,
Serce, nie odzież, ośmiela lub trwoży,
Dzierżały miejsce szyszaków kaptury:
Nie raz rycerzem bywał sługa boży.
Wkrada się zjadłość i w kąty spokojne;
Taką ją śpiewać przedsięwziąłem wojnę.
Wojnę domową śpiewam więc i głoszę,
Wojnę okrutną, bez broni, bez miecza;
Rycerzów bosych i nagich potrosze;
Samo ich tylko męztwo ubezpiecza:
Wojnę mnichowską. Nie śmiejcie się proszę,
Godna litości ułomność człowiecza!
Śmiejcie się wreszcie: mimo wasze śmiéchy,
Przecież ja powiem, co robiły Mnichy.
W mieście, którego nazwiska nie powiem,
Nic to albowiem do rzeczy nie przyda;
W mieście, ponieważ zbiór pustek tak zowiem,
W godnem siedlisku i chłopa i żyda;
W mieście (gród, ziemstwo trzymało albowiem,
Stare zamczysko, pustoty ohyda).
Były trzy karczmy, bram cztery ułomki,
Klasztorów dziewięć, i gdzieniegdzie domki.
W tej zawołanej ziemiańskiej stolicy
Wielebne głupstwo od wieków siedziało:
Pod starożytnem schronieniem świątnicy
Prawych czcicielów swoich utuczało.
Zbiegał się wierny lud; a w okolicy
Wszystko odgłosem uwielbienia brzmiało.
Święta prostoto! ach! któż cię wychwali!
Wiekuj szczęśliwie!... ale mówmy daléj.
Bajki pisali o dawnym Saturnie,
Ci, co za niego tworzyli wiek złoty.
Szczęśliwszy Przeor jadący poczwórnie,
Szczęśliwszy Lektor mistycznej roboty.
Szczęśliwszy ojciec po trzecim nokturnie,
W puchu topiący chórowe kłopoty.
Szczęśliwszy z braci, gdy kaganek zgasnął,
Bo w słodkiem miodu wytrawieniu zasnął.
W tym było stanie rozkoszne siedlisko
Świętych próżniaków. Ach! losie zdradliwy!
Ty! co z niewczesnych odmian masz igrzysko,
I nieszczęść ludzkich jesteś tylko chciwy,
Ma świat z dziwactwa twego widowisko,
Jęczy pod ciężkiem jarzmem człek cnotliwy.
Mniejsza, żeś państwa, trony, berła skruszył:
Będziesz tak śmiałym, żebyś kaptur ruszył?
Już były przeszły owe sławne wojny,
Którym się niegdy świat zdumiały dziwił.
Już seraficzny zakon był spokojny,
Już Karmelowi nikt się nie przeciwił.
Już Kaznodziejski wzrok mniej bogobojny
Oka na kaptur śpiczasty nie krzywił:
Dawnych niechęci mgłę rozniosły wiatry,
Szczęśliwe nawet były Bonifratry.
Ta, która nasze padoły przebiega,
I samem tylko nieszczęściem się pasie;
Jędza niezgody, co Parysa zbiega
Znalazła niegdyś na górnym Idasie;
Słodki raj mnichów gdy w locie postrzega,
Jęknęła w złości i zatrzymała się;
Widząc fortunny los spokojnych mężów.
Świsnęła żądły najeżonych wężów.
Wstrzęsła pochodnie, natychmiast siarczyste
Iskry na dachy i wieże wypadły;
Wskróś przebijają gmachy rozłożyste,
Już się w zakąty najciaśniejsze wkradły:
A gdzie milczenie bywało wieczyste,
Wszczyna się rozruch i odgłos zajadły.
Rażą umysły jędze rozjuszone,
Budzą się mnichy letargiem uśpione.
Wtenczas nie mogąc znieść tego rozruchu,
Ojciec Hilary obudzić się raczył.
Wtenczas xiądz Przeor, porwawszy się z puchu,
Pierwszy raz w życiu jutrzenkę obaczył.
Klął ojciec doktor czułość swego słuchu,
Wstał, i widokiem swym ojców uraczył:
I co się rzadko w zgromadzeniu zdarza,
Pędem niezwykłym wpadł do refektarza.
Na taki widok zbiegłe braci trzody,
Pod rzędem kuflów garcowych uklękły:
Biegli ojcowie za mistrzem w zawody.
Ten strachem zdjęty i srodze przelękły,
Wprzód otarł z potu mięsiste jagody.
Siadł, ławy pod nim dubeltowe jękły.
Siadł, strząsnął mycką, kaptura poprawił,
I tak wspaniałe wyroki objawił:
«Bracia najmilsi: Ach! cóż się to dzieje?
«Cóżto za rozruch u nas niesłychany?
«Czy do piwnicy wkradli się złodzieje?
«Czy wyschły kufle, gąsiory i dzbany?
«Mówcie!... cóżkolwiek bądź, srodze boleję;
«Trzeba wam pokój wrócić pożądany...»
Wtem się zakrztusił, jęknął, łzami zalał;
Przeor tymczasem pełny kubek nalał.
Już się zdobywał na perorę nową
Doktor, gdy postrzegł likwor przezroczysty.
Wódka to była, co ją zwą kminkową,
Przy niej Toruński piernik pozłocisty.
Sucharki massą oblane cukrową,
Dar przeoryszy, niegdyś uroczysty.
Zachęca przeor w urzędzie chwalebny;
«Racz się posilić, ojcze przewielebny!»
O! rzadki darze przedziwnej wymowy,
Któż ci się oprzeć, któż sprzeciwić zdoła?
Tak łagodnemi zniewolony słowy,
Wziął doktor kubek w pocie swego czoła,
Łyknął dla zdrowia posiłek gotowy:
Lecz żeby jeszcze myśl przyszła wesoła,
W świętym orszaku, w gronie miłych dzieci,
Raczył się napić raz, drugi i trzeci.
Jako po smutnej chwili, która mroczy,
W pierwszem świtaniu, rumieni się zorze,
Uwiędłe ziołka wdzięczna rosa moczy,
I rzeźwi kwiatki w tak przyjemnej porze;
Wyiskrzyły się przewielebne oczy
Po słodko dzielnym wódczanym likworze.
Odchrząknął żwawo, niby się uśmiéchnął,
Przymrużył oczy, nadął się i kichnął.
Na takie hasło, ojcowie, co rzędem
Według godności i starszeństwa stali,
Najprzyzwoitszym poruszeni względem,
Wiwat! chórowym tonem zawołali.
Ojciec Honorat najbliższy urzędem,
Którego bracia wielce szanowali:
Niegdyś promotor sławny różańcowy,
Temi najpierwszy, aplaudował słowy:
«Pisze Chryzyppus o Alfonsie królu,
«Kiedy prowadził wojnę z Baktryany,
«Iż wpośród bitwy, na Licyjskiem polu
«Od wojska swego będąc odbieżany,
«Stanął: a wody czerpnąwszy z Paktolu,
«Tak się orzeźwił, iż zgnębił pogany.
«Stąd poszło lemma na marmurze ryte,
«Pereat umbra! Lemma znamienite.
«Wiem, bom to czytał w uczonym Tostacie,
«Po ciemnej nocy, że jasny dzień wschodzi.
«Na godnym kiedy cnota majestacie
«Siędzie, o szczęściu wątpić się nie godzi.
«Czegoż się, mili bracia, obawiacie?
«Z nami