Naznaczone złotem - Namina Forna - ebook + książka

Naznaczone złotem ebook

Forna Namina

4,5

Opis

Szesnastoletnia Deka musi przejść Rytuał Czystości, który zadecyduje, czy zostanie prawowitą członkinią swojej wioski. Świadoma, że wyróżnia się wśród innych, Deka modli się, aby jej krew była czerwona, a ona wreszcie mogła poczuć, że gdzieś przynależy.

Kiedy jednak podczas Rytuału jej krew staje się złota, Deka wie, że za nieczystość poniesienie konsekwencje gorsze niż śmierć.

Z wybawieniem przychodzi tajemnicza kobieta, która proponuje Dece przyłączenie się do grupy dziewcząt takich jak ona – armii walczącej dla cesarza.

Świadoma niebezpieczeństw, które czyhają, Deka ponad wszystko pragnie akceptacji, dlatego postanawia porzucić to, co dotychczas znała. Kiedy dociera do stolicy, aby przygotowywać się do największej bitwy swojego życia, odkrywa, że otoczone wielkimi murami miasto skrywa wiele niespodzianek. Nikt i nic nie jest tym, czym się wydaje. Nawet sama Deka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 471

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (30 ocen)
24
2
1
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
madiza333

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca, czekam na kolejne tomy po polsku!
10
Pattsymal

Nie oderwiesz się od lektury

Przepięknie stworzony świat, ciekawe postaci, wciąga od samego początku, nie można się od niej oderwać. Zdecydowanie polecam i nie mogę się doczekać kolejnych części!
00
Pancerne_serce

Nie polecam

Zbyt wiele dziur fabularnych i nieścisłości. Sama historia jest zbyt płytka, powierzchowna i bardzo przewidywalna. Bohaterowie są sztuczni, sztywni i bardzo nierealistyczni. Główna bohaterka - Deka ewoluowała, ale w bardzo śmieszny sposób. A przeskoki czasowe bardzo utrudniały zrozumienie rozwoju postaci. Jest zbyt duża ilość przemocy, która nic nie wnosi. Podsumowując za mało fantazji, za dużo stereotypów. Nie lubię komentować okładek - ta jest ładna, może się podobać, ale... ta kompletnie tutaj nie pasuje. Nie pasuje ona ani do treści, ani do opisu bohaterki.
00
aadrianaa

Całkiem niezła

Czuję wielki niedosyt, za mało rozbudowana historia, która gna na łeb na szyję bez zagłębiania się w szczegóły
00
kaktusowaona71

Nie oderwiesz się od lektury

„Naznaczone złotem” to świetna powieść fantasy. Barwna i porywająca. Wciąga od pierwszych zdań do tego stopnia, że ciężko ją odłożyć na dłużej. Bardzo dobrze zakreślone uniwersum i mimo, że to książka fantasy, to poznajemy jak najbardziej realistycznych , dobrze scharakteryzowanych bohaterów, którzy potrafią wkraść się w nasze serca i sprawić, że prawdziwie zaczynamy się przejmować ich losami. Wszystko jest dopracowane do ostatniej kropki, a każde ( wydawało by się przypadkowe ) wydarzenie – finalnie znajduje swoje logiczne uzasadnienie. Swoją specyfiką i niejako sposobem przedstawienia tej historii , książka przywodzi mi na myśl równie wspaniałą „Nibynoc” Jay Kristoff’a. Z drugiej zaś strony, schemat socjologiczny i opisywana tu kultura , namolnie kojarzą mi się z równie wspaniałą i niezapomnianą książką „Rok próby”. Obie wzmiankowane pozycje uważam za absolutnie wybitne, więc porównanie tej książki do nich to wyróżnienie i nobilitacja w moich oczach. Pod przykrywką niezliczonych przy...
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: The Gilded Ones

Copyright © 2021 by Namina Forna

All rights reserved.

 

Copyright © for the Polish translation by Anna Dobrzańska, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktor inicjujący: Łukasz Chmara

Redaktorka prowadząca: Oliwia Łuksza

Marketing i promocja: Aleksandra Kotlewska, Anna Fiałkowska

 

Redakcja: Patryk Białczak

Korekta: Iga Wiśniewska, Katarzyna Chmielecka

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt oryginalnej okładki: Tarajosu

Projekt mapy: Robert Lazzaretti

Adaptacja okładki, mapy i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67551-43-4

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni osoby autorskiej. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla mojego ojca, który nauczył mnie marzyć.

Dla mojej mamy, która nauczyła mnie spełniać marzenia.

I dla mojej siostry, która przez cały czas mnie wspierała.

 

 

 

 

 

 

 

 

1

 

 

 

 

Dziś odbędzie się Rytuał Czystości.

Nerwowa myśl krąży mi w głowie, kiedy spieszę w stronę stodoły i otulam się peleryną, by odegnać chłód. Jest wczesny ranek i słońce nie rozpoczęło jeszcze swej wędrówki nad przyprószonymi śniegiem drzewami otaczającymi nasz mały wiejski dom. Cienie gromadzą się w mroku, osaczając niewielką kałużę światła rzucaną przez moją lampę. Czuję pod skórą złowieszcze mrowienie. Zupełnie jakby coś czaiło się na skraju pola widzenia…

To tylko nerwy – powtarzam sobie. Wcześniej wiele razy czułam podobne mrowienie, ale jeszcze nigdy nie widziałam niczego dziwnego.

Drzwi do stodoły są otwarte, a na słupie wisi latarnia. Ojciec jest już w środku, rozrzuca siano. W ciemności wydaje się kruchy, jak gdyby jego ciało zapadło się w sobie. Jeszcze trzy miesiące temu był krzepki i silny, a w jego jasnych włosach nie było śladu siwizny. Później nadeszła czerwona ospa i oboje z matką zaniemogli.

– Już wstałaś – mówi łagodnie, a jego szare oczy prześlizgują się po mnie.

– Nie mogłam spać – odpowiadam. Chwytam skopek i podchodzę do Norli, naszej największej krowy.

Powinnam odpoczywać w odosobnieniu jak inne dziewczęta szykujące się do Rytuału, ale na farmie jest zbyt wiele roboty, a za mało rąk do pracy. Brakuje ich, odkąd matka umarła trzy miesiące temu. Na myśl o tym łzy napływają mi do oczu. Mrugam więc, żeby je powstrzymać.

Ojciec widłami wrzuca siano do zagród.

– Błogosławieni ci, którzy budzą się, by być świadkami chwały Nieskończonego Ojca – mruczy, cytując z Księgi Nieskończonych Mądrości. – Jesteś gotowa?

– Tak. – Kiwam głową.

Po południu Starszy Durkas podda próbie mnie i pozostałe szesnastolatki w Rytuale Czystości. Kiedy okaże się, że jesteśmy czyste, oficjalnie staniemy się częścią wioski. W końcu stanę się kobietą – panną do wzięcia, gotową wyjść za mąż i założyć własną rodzinę.

Na myśl o tym znów czuję ogarniającą mnie falę niepokoju.

Kątem oka zerkam na ojca. Ciało ma napięte, ruchy powolne, ociężałe. On także się martwi.

– Tak sobie myślałam, ojcze – zaczynam. – A jeśli… jeśli… – urywam. Niewypowiedziane pytanie zawisa między nami w powietrzu. Niewysłowiony lęk pęczniejący w mroku stodoły.

Ojciec posyła mi coś, co w jego mniemaniu jest pocieszającym uśmiechem, lecz kąciki jego ust pozostają nieruchome.

– Jeśli co? – pyta. – Mnie możesz powiedzieć, Deka.

– A jeśli moja krew okaże się nieczysta? – szepczę, wyrzucając z siebie te straszne słowa. – Co jeśli zabiorą mnie kapłani? Jeśli mnie wygnają?

– To cię martwi?

Kiwam głową.

Choć nie zdarza się to często, każdy słyszał o czyjejś siostrze czy krewnej, która okazała się nieczysta. Ostatni taki przypadek miał miejsce w Irfucie dziesiątki lat temu i dotyczył kuzynki ojca. Mieszkańcy wioski nadal szepczą o dniu, kiedy została wywleczona przez kapłanów i wszelki słuch po niej zaginął. Tamte wydarzenia do dziś kładą się cieniem na rodzinie ojca.

Dlatego wiedzie ona tak świątobliwe życie – zawsze pierwsi przychodzą do świątyni, a ciotki zakrywają twarze, tak że nie widać im nawet ust. Księga Nieskończonych Mądrości naucza, że „tylko kobieta nieczysta, bluźnierczyni, nie kryje swej twarzy przed obliczem Oyomo”. Ostrzeżenie to dotyczy wyłącznie górnej połowy twarzy – od czoła aż po czubek nosa – tymczasem moje ciotki skrywają nawet oczy za małymi kwadracikami cienkiego materiału.

Kiedy ojciec wrócił z placówki wojskowej z matką u boku, cała rodzina natychmiast się go wyrzekła. Nie chcieli ryzykować i przyjmować do rodziny cudzoziemki, kobiety, której czystości nie mogli być pewni.

Później urodziłam się ja – dziecko ze skórą tak ciemną, że mogłoby uchodzić za Południowca, i szarymi oczami mojego ojca, jego podbródkiem z dołkiem oraz lekko kręconymi włosami, które temu przeczyły.

Spędziłam w Irfucie całe swoje życie. To tu przyszłam na świat i dorastałam, a i tak traktują mnie tutaj jak obcą – gapią się na mnie, wytykają palcami, wykluczają. Gdyby niektórzy z krewnych ojca dopięli swego, nie wpuszczono by mnie nawet do świątyni. Może i jestem do niego podobna jak dwie krople wody, ale dla nich to za mało. Żeby stać się częścią wioski i żeby rodzina ojca w końcu mnie zaakceptowała, muszę przejść próbę. Kiedy moja krew okaże się czysta, w końcu uznają mnie za jedną ze swoich.

Ojciec podchodzi do mnie i uśmiecha się pokrzepiająco.

– Wiesz, co oznacza bycie czystą, Deka? – pyta.

Odpowiadam cytatem z Księgi Nieskończonych Mądrości:

– Błogosławione potulne i uległe, pokorne i prawdziwe córki mężczyzny, albowiem one są bez skazy w obliczu Nieskończonego Ojca.

Każda dziewczynka zna te słowa na pamięć. Powtarzamy je za każdym razem, gdy wchodzimy do świątyni. Mają nam przypominać, że kobiety zostały stworzone, by być towarzyszkami mężczyzn, spełniać ich zachcianki i słuchać ich rozkazów.

– Czy taka właśnie jesteś, Deka? – pyta ojciec.

Kiwam głową.

– Chyba tak – mówię.

W jego oczach błyska niepewność, ale mimo to się uśmiecha i całuje mnie w czoło.

– A zatem wszystko będzie dobrze.

Gdy wraca do przerzucania siana, ja siadam przy Norli, wciąż tak samo niespokojna jak wtedy, gdy wchodziłam do stodoły. Ojciec tego nie wie, ale przypominam matkę także pod innymi względami, za które mieszkańcy wioski pogardzaliby mną jeszcze bardziej, gdyby tylko się o nich dowiedzieli.

Muszę zachować je w tajemnicy. Mieszkańcy wioski nie mogą się dowiedzieć.

Nigdy.

 

 

 

Nadal jest wczesny ranek, kiedy docieram na rynek. W powietrzu czuje się chłód, a z dachów pobliskich domów zwieszają się sople. Słońce jest zbyt mocne jak na tę porę roku, a jego promienie odbijają się od wysokich, łukowatych kolumn Świątyni Oyomo. Kolumny te symbolizują modlitwę, refleksję nad drogą, którą słońce Oyomo pokonuje każdego dnia na niebie. Już sam ich widok budzi we mnie niepokój.

– Deka! Deka! – Znajoma, niezdarna postać macha do mnie z drugiej strony drogi.

Elfriede spieszy ku mnie. Jest tak szczelnie otulona peleryną, że widzę jedynie jej błyszczące zielone oczy. Gdy idziemy na rynek, obie zawsze staramy się zakrywać twarze – ja ze względu na kolor skóry, a Elfriede z powodu czerwonego znamienia, które szpeci jej lewy policzek. Do dnia Rytuału dziewczęta nie muszą zakrywać twarzy, ale nie ma sensu niepotrzebnie ściągać na siebie uwagi, zwłaszcza w taki dzień jak ten.

Tego ranka maleńki, brukowany rynek Irfutu wypełniają setki gości, których przybywa z każdą minutą. Uroda tutejszych dziewcząt jest słynna na całą okolicę i mężczyźni ściągają tu, by przyjrzeć się pannom do wzięcia, nim te zostaną poddane Rytuałowi. Dziś wiele dziewcząt znajdzie mężów; jeśli jeszcze tego nie zrobiły.

– Czy to nie ekscytujące, Deka? – chichocze Elfriede.

Wskazuje na rynek, specjalnie przystrojony na tę okazję. Drzwi domów, w których mieszkają panny, pomalowano lśniącą czerwienią, w oknach powiewają radośnie proporce i flagi, a wejścia zdobią kolorowe lampiony. Są nawet zamaskowani tancerze na szczudłach i połykacze ognia, którzy kręcą się w tłumie, rywalizując z handlarzami sprzedającymi torebki pieczonych orzechów, wędzone kurze udka i kandyzowane jabłka.

Widok ten sprawia, że ogarnia mnie radosne podniecenie.

– Tak – mówię z uśmiechem, ale Elfriede już ciągnie mnie za sobą.

– Pospiesz się, pospiesz! – ponagla, przeciskając się w tłumie gości. Niektórzy z nich przystają i widząc, że poruszamy się bez eskorty, patrzą na nas z niezadowoleniem i dezaprobatą.

W większości wiosek kobiety nie mogą opuszczać domów bez towarzyszących im mężczyzn. Jednakże Irfut jest mały, a mężczyzn mieszka tu niewielu. Większość kawalerów do wzięcia zaciągnęła się do wojska, tak jak w młodości zrobił to mój ojciec. Nieliczni przeżyli nawet szkolenie dla jatu – elitarnych strażników cesarza. Ich oddział stoi teraz na skraju rynku, czujny w swych błyszczących, czerwonych zbrojach.

Pochodzą z całej Otery. Są wśród nich wyniośli Południowcy o ciemnobrązowej skórze i kędzierzawych włosach; niefrasobliwi mieszkańcy Zachodu z długimi, czarnymi włosami upiętymi w koki na czubkach głów i licznymi tatuażami na złocistej skórze; aroganccy ludzie Północy o różowej skórze i lśniących w chłodzie jasnych włosach; a także cisi mieszkańcy Wschodu o skórze w rozmaitych odcieniach, od ciemnego brązu po mleczną biel skorupki jajka, i prostych, jedwabiście gładkich włosach, które lśniącymi kaskadami opadają im na plecy.

Elfriede podąża za moim wzrokiem i się uśmiecha.

– Czyż nie są przystojni w tych czerwonych zbrojach? Słyszałam, że to nowi rekruci objeżdżający prowincje. To cudowne, że cesarz ich tu przysłał na Rytuał!

– Chyba tak… – mruczę.

Prawdę mówiąc, pierwszy raz widzę tylu jatu, którzy ściągnęli do Irfutu na Rytuał. Każdego roku przybywał jeden, góra dwóch, ale ten oddział liczy sobie co najmniej piętnastu zbrojnych. Może to prawda, co szepczą ludzie: że sytuacja na południowej granicy się pogarsza i że cesarz próbuje zachęcić nowych rekrutów.

Elfriede burczy w brzuchu.

– Pospiesz się, Deka – ponagla. – Niedługo kolejka do piekarni nie będzie miała końca.

Pociąga mnie za sobą tak mocno, że potykam się i wpadam na coś dużego i twardego.

– Najmocniej przepraszam – bąkam, podnosząc wzrok.

Jeden z goszczących we wsi mężczyzn patrzy na mnie z góry, rozciągając usta w wąskim, wilczym uśmieszku.

– A cóż to, kolejny słodki kąsek? – Uśmiecha się jeszcze szerzej i podchodzi bliżej.

Odsuwam się pospiesznie. Jak mogłam być taka głupia? Mężczyźni z sąsiednich osad nie są przyzwyczajeni do widoku samotnych kobiet i z tego powodu mogą wyciągnąć straszliwe wnioski.

– Przepraszam, muszę iść – szepczę, ale zanim zdążę się ruszyć, jego palce chciwie chwytają za górny guzik mojej peleryny.

– Nie bądź taka, ptaszyno, i zdejmij grzecznie pelerynę, żebyśmy mogli zobaczyć, co my tu mamy… – Czyjeś potężne dłonie odrywają go ode mnie, nim zdąży dokończyć.

Odwracam się i widzę Ionasa, najstarszego syna Starszego Martela – przywódcy wioski, który gromi mężczyznę wzrokiem. Zwykle się uśmiecha, lecz nie tym razem.

– Jeśli szukasz burdelu, znajdziesz go w miasteczku, z którego pochodzisz – grzmi, błyskając niebieskimi oczami. – Może powinieneś tam wrócić.

Różnica w ich posturze wystarcza, by tamten się zawahał. Ionas jest nie tylko jednym z najprzystojniejszych chłopców we wsi – ma jasne włosy i urocze dołeczki w policzkach – lecz także najsilniejszych, a jego zwalista figura może budzić postrach.

Mężczyzna spluwa na ziemię, wyraźnie poirytowany.

– Nie bądź taki nadęty, chłopaczku. Chciałem się tylko zabawić. Na litość Oyomo, ta tutaj nie jest nawet z Północy.

Na te słowa każdy mięsień w moim ciele napina się niczym struna. Bez względu na to, jak bardzo jestem cicha i jak bardzo staram się nie zwracać na siebie uwagi, moja brązowa skóra czyni ze mnie mieszkankę Południa – członkinię znienawidzonych plemion, które dawno temu podbiły Północ i zmusiły ją, by przyłączyła się do Jednego Królestwa, znanego teraz jako Otera. Tylko Rytuał Czystości może zapewnić mi miejsce.

Proszę, niech moja krew okaże się czysta, proszę niech moja krew okaże się czysta – wznoszę pospieszną modlitwę do Oyomo.

Otulam się szczelniej peleryną. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię, ale Ionas podchodzi jeszcze bliżej do mężczyzny – jego oczy błyskają wojowniczo.

– Deka urodziła się i wychowała tutaj, tak samo jak my wszyscy – warczy. – Nie dotkniesz jej więcej.

Gapię się na niego z rozdziawionymi ustami, zszokowana tym, że stanął w mojej obronie.

– Mówiłem już, chciałem się tylko zabawić – obrusza się przyjezdny i odwraca w stronę swoich przyjaciół. – Chodźcie, napijemy się.

Chwilę później wycofują się, mrucząc coś pod nosem.

Dopiero wtedy Ionas patrzy na mnie i na Elfriede.

– Nic ci nie jest? – pyta z niepokojem.

– Nie. Trochę się tylko wystraszyłam – mówię.

– Ale nic ci nie zrobił? – Patrzy na mnie z uwagą, a ja nie wiem, gdzie podziać oczy.

– Nie. – Kręcę głową.

– Przepraszam za to, co się stało. Niektórzy mężczyźni zachowują się jak zwierzęta, zwłaszcza w obecności takich ładnych dziewczyn jak ty.

Takich ładnych dziewczyn jak ty…

Jego słowa uderzają mi do głowy i mija chwila, zanim dociera do mnie, że znowu o coś pyta.

– Dokąd idziecie?

– Do piekarni – odpowiada Elfriede, bo ja wciąż nie mogę wydusić z siebie słowa. Wskazuje głową mały, uroczy budynek po drugiej stronie ulicy.

– Postoję tu i będę miał was na oku. Przypilnuję, żeby nic wam się nie stało. – Mówiąc to, znów patrzy na mnie.

Czuję, że policzki mi płoną.

– Dziękuję – szepczę i spieszę do piekarni za chichoczącą Elfriede.

Zgodnie z obietnicą Ionas przez całą drogę nie spuszcza ze mnie oka.

 

 

 

Tak jak przewidywała Elfriede, piekarnia jest pełna. Kobiety tłoczą się w każdym kącie maleńkiego sklepiku, ich maski lśnią w słabym świetle, gdy kupują delikatne różowe ciastka czystości i bochenki w kształcie słońca wypiekane specjalnie na tę okazję. Zwykle maski są proste, wykonane z cieniutkich kawałków drewna albo pergaminu i ozdobione malunkami świętych symboli, które mają zapewnić szczęście. Jednakże w dni świąteczne, takie jak ten, kobiety przywdziewają najwytworniejsze maski wzorowane na słońcu, księżycu oraz gwiazdach i zdobione z geometryczną precyzją złotem lub srebrem. Oyomo jest nie tylko bogiem słońca, lecz także matematyki, dlatego większość masek odzwierciedla boską symetrię, by zadowolić Jego oko.

Od jutra ja również będę nosiła maskę – solidną białą maskę z ciężkiego pergaminu i cieniutkich kawałków drewna, zakrywającą górną połowę mojej twarzy, od czoła do nosa. To niewiele, ale ojca nie było stać na nic innego. Może gdy ją założę, Ionas będzie chciał się ze mną umówić.

Natychmiast odsuwam od siebie tę niedorzeczną myśl.

Niezależnie od tego, co na siebie włożę, nigdy nie będę tak ładna jak inne dziewczęta w wiosce, z ich gibkimi ciałami, jedwabistymi, jasnymi włosami i różowymi policzkami. Ja jestem mocnej budowy, moja skóra ma ciemnobrązowy odcień, a jedynym atutem są miękkie, czarne włosy, których pukle okalają mi twarz. Będę miała szczęście, jeśli znajdę męża w którejś z pobliskich wiosek, ale muszę przynajmniej spróbować. Gdyby cokolwiek się stało ojcu, jego krewni wykorzystają każdy możliwy powód, żeby mnie porzucić.

Na myśl o tym, co czekałoby mnie później, oblewam się zimnym potem: pobożne życie pełne ciężkiej pracy w charakterze służącej w świątyni albo – co gorsza – praca w domu rozkoszy w południowych prowincjach.

Elfriede odwraca się w moją stronę.

– Widziałaś, jak na ciebie patrzył? – szepcze. – Myślałam, że cię porwie. Jakież to romantyczne.

Poklepuję się po policzkach, żeby je schłodzić, i uśmiecham się lekko.

– Nie bądź niemądra, Elfriede. Po prostu był miły.

– Patrzył na ciebie tak…

– Jak? Jak na nią patrzył, Elfriede? – odzywa się afektowany, słodki głos, któremu towarzyszy chichot.

Czuję, że moje ciało tężeje. Proszę, tylko nie dziś…

Odwracam się i widzę Agdę, która stoi za nami w otoczeniu innych dziewcząt. Od razu wiem, że widziała, jak rozmawiam z Ionasem, bo aż gotuje się ze złości. Ze swoją bladą cerą i jasnymi, niemal białymi włosami Agda może i jest najładniejszą dziewczyną w wiosce, ale pod maską delikatności kryje się jadowite serce i podły charakter.

– Myślisz, że jeśli przejdziesz dzisiejszą próbę, chłopcy nagle pomyślą, że jesteś ładna? – szydzi. – Choćbyś nie wiem jak chciała, Deka, żadna maska nie będzie w stanie ukryć tej paskudnej południowej skóry. Zastanawiam się, co zrobisz, kiedy żaden mężczyzna nie weźmie cię za żonę i zostaniesz brzydką, zdesperowaną starą panną bez męża i rodziny.

Zaciskam pięści tak mocno, że paznokcie wbijają mi się w ciało.

Agda tego nie zauważa, bo spogląda z lekceważeniem na Elfriede.

– Ta przynajmniej może zakryć twarz. Ty możesz zakryć całe ciało, a i tak każdy będzie wiedział, co jest pod spodem…

– Zważaj na słowa, Agdo – przerywa jej dobiegający sprzed sklepu poważny głos.

Należy do pani Norlim, jej matki, która idzie w naszą stronę. Liczne klejnoty na jej masce lśnią tak, że mogłyby nawet oślepić. Pani Norlim jest żoną Starszego Norlima, najbogatszego człowieka w wiosce. W przeciwieństwie do innych kobiet, które stać wyłącznie na złote półmaski albo całe maski ze srebra, ona nosi formalną maskę, która zakrywa całą jej twarz – replikę słońca odsłaniającą wyłącznie jej blade, niebieskie oczy. Jej dłonie zdobią zawijasy z drobinek złota i kamieni półszlachetnych przylepionych do skóry.

– Słowa kobiety winny być słodkie niczym owoce i miód – upomina Agdę. – Tak zapisano w Księdze Nieskończonych Mądrości.

Zmieszana dziewczyna pochyla głowę.

– Tak, matko – odpowiada.

– Poza tym – ciągnie pani Norlim, a współczucie w jej oczach kontrastuje z radośnie uśmiechniętą maską – to nie wina Deki, że jej skóra jest równie brudna jak skóra jej matki, podobnie jak Elfriede nie odpowiada za to, że nie jest w stanie ukryć znamienia. Takie się urodziły, biedactwa.

Moja wdzięczność przeradza się w gniew, krew wrze mi w żyłach. Brudna? Biedactwa? Równie dobrze mogłaby mnie nazwać „nieczystą”. Mimo to zachowuję spokój i patrzę na nią potulnie.

– Proszę się nie przejmować, pani Norlim – cedzę przez zaciśnięte zęby. – Wiem, że moja ciemna skóra tu, na Północy, jest rzadkością, lecz ma ona swoje zalety. Kiedy nocą przybędą krzykacze śmierci, wystarczy, że będę stała bez ruchu, a nie znajdą mnie. Niestety Agda jest blada jak księżyc – dodaję z westchnieniem. – Dobrze, że już wkrótce przywdzieje maskę, w przeciwnym razie lgnęłyby do niej jak do latarni morskiej.

Przerażona Agda patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, a pani Norlim porusza ustami niczym ryba wyrzucona na brzeg. Nikt tak po prostu nie mówi o krzykaczach śmierci. Potwory od wieków oblegają południowe granice Otery, a w ciągu ostatnich kilku lat coraz częściej zapuszczają się na Północ. To dlatego cesarz wciąż próbuje rekrutować więcej jatu. Elitarni strażnicy jako jedyni potrafią je zatrzymać. Latami opanowują sztukę odporności na ich wrzaski, nie mówiąc już o sile potrzebnej do tego, by z nimi walczyć.

– Ty wstrętna istoto! – prycha pani Norlim, odzyskawszy panowanie nad sobą. – Chciałam być miła, lecz takie barbarzyńskie stworzenie naturalnie nie jest w stanie tego zrozumieć. Nic dziwnego, że Oyomo zabrał twoją matkę.

Nagle w piekarni robi się tak cicho, że słychać bochenki rosnące w piecach.

– Co powiedziałaś? – szepczę. Ogień i lód wzbierają w moich żyłach.

Stojąca obok mnie Elfriede wierci się niespokojnie.

– Deka… – rzuca ostrzegawczo.

Pani Norlim nie dba o to, że urządza scenę.

– Słyszałaś – syczy, celując we mnie upierścienionym palcem. – Nawet jeśli twoja krew okaże się czysta, nigdy nie będziesz jedną z nas. Nigdy. – Po tych słowach obraca się na pięcie i wychodzi. A Agda za nią.

Dopiero wtedy robię gwałtowny wdech i wydech, staram się odzyskać panowanie nad sobą i powstrzymać łzy, które cisną mi się do oczu.

– Deka? – pyta Elfriede, po czym do mnie podchodzi. – Wszystko w porządku?

– Tak – szepczę i jeszcze szczelniej otulam się peleryną, żeby nie zobaczyła łez.

Powtarzam sobie w duchu, że to, co mówią pani Norlim i inni, nie ma znaczenia. Będę czysta. Przypominam sobie, że jestem zadziwiająco podobna do matki, i ogarniają mnie wątpliwości, ale staram się je od siebie odepchnąć. Matka ukrywała to, że jest inna, aż do dnia, kiedy umarła, i ja zrobię to samo. Muszę tylko przetrwać kolejne kilka godzin i zostanę uznana za czystą.

Wtedy będę bezpieczna.

 

 

 

 

 

 

2

 

 

 

 

Przez resztę ranka przygotowuję się do Rytuału Czystości. Muszę wyprasować ubrania ojcu i sobie oraz wyczyścić do połysku nasze buty. Zrobiłam nawet wianek z suszonych kwiatów. Ich czerwień będzie ładnie kontrastować z ceremonialnym błękitem sukienki. Zaraz po Rytuale odbędzie się uczta i muszę wyglądać jak najlepiej. Nigdy dotąd nie zapraszano mnie na uczty ani żadne inne uroczystości.

Chcąc się uspokoić, skupiam się na tartach agrestowych, które ze sobą zabiorę. Staram się, żeby każda z nich wyglądała tak idealnie, jak to tylko możliwe – równe brzegi i kleksy bitej śmietany – ale bez noża nie jest to łatwe. Dziewczęta nie mogą przebywać w pobliżu ostrych przedmiotów od piętnastych urodzin aż do następnego dnia po Rytuale Czystości. Zabrania tego Księga Nieskończonych Mądrości. Poza tym większość mężczyzn nie chce za żonę dziewczyny z bliznami.

„Pogardzane są te, które noszą znamiona i blizny, dziewczęta ranne i krwawiące, albowiem skaziły one świątynię Nieskończonego Ojca” – oto słowa, które wbija nam się do głów od urodzenia.

Gdyby ojciec miał więcej pieniędzy, posłałby mnie do Domu Czystości, bym spędziła tam rok przed Rytuałem, chroniona przed ostrymi przedmiotami w komnatach pełnych miękkich poduszek. Lecz tylko bogate dziewczęta takie jak Agda stać na pobyt w takich domach. Reszta musi po prostu unikać noży.

Jestem tak zamyślona, że nie słyszę kroków ojca.

– Deka? – pyta schrypniętym głosem. Gdy się odwracam, widzę, że trzyma w dłoniach jakieś pudełko i nerwowo przestępuje z nogi na nogę. Otwiera je z niepewnym uśmiechem. – To dla ciebie – mówi i mi je wręcza. W środku jest haftowana sukienka.

Ufarbowano ją na głęboki błękit – kolor Rytuału – a na brzegach wyszyto maleńkie, złote słońca, jednak nie to cieszy mnie najbardziej. Spod sukienki wystaje delikatna, niebieska półmaska z białymi, jedwabnymi wstążkami. Wstrzymuję oddech, łzy napływają mi do oczu. To najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu widziałam – lekka i elegancka, chociaż jej spód wykonano z drewna.

– Jak? – szepczę i tulę ją do piersi. Nie mamy pieniędzy na nowe ubrania, a co dopiero maski. Specjalnie na ten dzień przerobiłam jedną z sukienek mamy.

– W zeszłym roku twoja matka zrobiła je dla ciebie w tajemnicy – mówi i wyjmuje z pudełka coś jeszcze.

– Ulubiony naszyjnik mamy… – szepczę, a z moich ust dobywa się szloch radości, gdy patrzę na cienki złoty łańcuszek misternej roboty, z zawieszoną na nim delikatną złotą kulą ozdobioną starym, znajomym symbolem. Wygląda prawie jak kuru, święty symbol słońca, ale jest w nim coś więcej: kolejny znak, tak bardzo wytarty, że przez te wszystkie lata nie potrafiłam odgadnąć, czym właściwie jest. Matka nosiła ten naszyjnik każdego dnia i nigdy się z nim nie rozstawała.

I pomyśleć, że to wszystko przygotowała dla mnie tak dawno temu.

Kładę dłoń na piersi, bo czuję w sercu dziwny ucisk, i próbuję opanować łzy, które cisną mi się do oczu. Ta bardzo za nią tęsknię, za jej głosem, zapachem, za tym, jak uśmiechała się na mój widok.

Ocieram oczy i odwracam się w stronę ojca.

– Dopilnowała, żebym zatrzymał je dla ciebie – dodaje, a zaraz potem odchrząkuje i z wypiekami na policzkach wyjmuje z pudełka ostatnią rzecz: wianek ze świeżych kwiatów, których czerwone płatki połyskują w świetle. – Ale kwiaty są ode mnie. Handlarz powiedział, że długo wytrzymają.

– Są piękne – wołam poruszona i patrzę na niego. Pierwszy raz dostałam tyle prezentów. – Wszystko jest takie piękne. Dziękuję, ojcze.

Wyraźnie zakłopotany poklepuje mnie po plecach.

– Przygotuj się, szybko. Dziś im pokażesz, że tu jest twój dom.

– Tak, ojcze.

Pospiesznie wykonuję jego polecenie, czuję rosnącą determinację. Udowodnię im. Włożę swoją nową sukienkę, przystroję głowę wiankiem, a później, gdy Rytuał dobiegnie końca, założę pasującą do nich nową maskę.

Uśmiecham się na tę myśl.

 

 

 

Docieramy do świątyni późnym popołudniem. Na rynku tłoczą się ludzie – życzliwe osoby i ciekawscy gapie przepychają się, walcząc o miejsce. Dziewczęta w ceremonialnych błękitach stoją przed świątynnymi schodami w asyście rodziców. Ojciec zajmuje miejsce obok mnie i w tej samej chwili rozbrzmiewają bębny. Jatu marszowym krokiem ruszają w stronę schodów, szykując się na przybycie Starszego Durkasa. Ich czerwone zbroje lśnią, kontrastując z błękitem sukien, a ich sękate maski wojenne krzywią się w słabym popołudniowym świetle. Każda z nich przypomina przerażające oblicze demona i z łatwością można je przyczepić bądź odczepić od hełmów.

Ponieważ drzwi nadal pozostają zamknięte, spoglądam na surowe, białe mury świątyni i jej czerwony dach. Czerwień to kolor świętości. Czerwienią będą krwawić czyste dziewczęta, gdy Starszy Durkas podda je dziś próbie.

Proszę, niech moja krew będzie czerwona. Proszę, niech będzie czerwona – modlę się w duchu.

Stojąca z przodu Elfriede ciało ma napięte niczym struna. Pewnie myśli o tym samym. Jak wszystkie dziewczęta ona także po raz ostatni stoi z odkrytą twarzą i delikatnie pochyla głowę, chcąc ukryć znamię.

Drzwi świątyni otwierają się ze skrzypieniem i w tłumie zapada cisza. Na szczycie schodów pojawia się Starszy Durkas z grymasem dezaprobaty na wychudłej twarzy. Jak w przypadku większości kapłanów Oyomo, jego misją jest wykorzenianie wszelkich nieczystości i plugastw. Dlatego jego ciało jest takie chude, a wzrok tak przenikliwy. Gorliwość religijna pozostawia niewiele miejsca na jedzenie czy inne rzeczy. Złoty tatuaż kuru – symbol słońca – lśni pośrodku jego gładko ogolonej głowy.

Rozkłada ręce i wyciąga je w stronę tłumu.

– Nieskończony Ojciec wam błogosławi – intonuje.

– Nieskończony Ojciec błogosławi nam wszystkim. – Odzew zgromadzonych niesie się ponad placem.

Starszy Durkas wznosi ku niebu ceremonialne ostrze. Wyrzeźbione z kości słoniowej jest ostrzejsze od większości mieczy.

– Zaś czwartego dnia – recytuje głębokim, dudniącym głosem, zarezerwowanym dla takich właśnie okazji – stworzył kobietę, towarzyszkę mężczyzny, która miała pomóc mu odkryć jego święty potencjał i wynieść go do jego boskiej chwały. Kobieta jest największym darem Nieskończonego Ojca dla rodzaju męskiego. Jego pocieszeniem w najmroczniejszej godzinie. Ukojeniem…

Słowa Starszego Durkasa zmieniają się w bezładną paplaninę, podczas gdy skóra zaczyna mnie mrowić, a krew uderza mi do głowy. Nagle do mnie dociera, że wiatr ustał. Słyszę trzask topniejących sopli i gdzieś w oddali… szelest liści pod ciężkimi krokami.

Coś nadchodzi… – myśl wsącza mi się do głowy.

Odpycham ją od siebie. Czemu to się dzieje właśnie teraz?

Ojciec musiał zauważyć moje zdenerwowanie, bo wzdycha smętnie i patrzy na mnie spod przymrużonych powiek.

– Jak zwykle błądzisz gdzieś myślami, Deka – szepcze tak cicho, by nikt poza mną go nie usłyszał. – Jesteś taka sama jak twoja matka.

Widząc, że krzywi się ze smutkiem, patrzę na niego i ściągam brwi.

– Zrobią ci się zmarszczki – mówię.

Uśmiecha się i nagle wygląda jak krzepki mężczyzna, którym był kiedyś, zanim czerwona ospa i śmierć mamy się zmówiły, by zmienić go w skurczony cień samego siebie.

– Trochę jak rzeka potępiająca strumień za to, że toczy swe wody zbyt wartko, nie sądzisz? – żartuje, gdy kolejka zaczyna się przesuwać.

Kiwam głową i skupiam uwagę na schodach świątyni. Starszy Durkas zakończył recytację. Zaraz rozpocznie się Rytuał Czystości.

Agda jako pierwsza wchodzi do świątyni, twarz ma bladą ze zdenerwowania. Czy Oyomo będzie jej przychylny, czy może jednak uzna, że uległa nieczystości? Tłum w oczekiwaniu pochyla się do przodu. Gwar i prowadzone szeptem rozmowy cichną, aż słychać jedynie skomlenie psów i niespokojne parskanie koni w pobliskich stajniach.

Chwilę później wewnątrz świątyni rozlega się okrzyk strachu, a zaraz potem w drzwiach staje Agda z niebieskim szalem przyciśniętym do piersi, w miejscu gdzie Starszy Durkas naciął jej skórę ceremonialnym ostrzem. Dotarłszy na szczyt schodów, odsuwa szal i unosi go nad głowę, by pokazać barwiące go czerwone plamy krwi. Tłum wiwatuje. Jest czysta. Rodzice Agdy spieszą, by ją objąć, a ojciec z dumą zakłada córce na twarz jej pierwszą maskę. Wykonaną ze złota, delikatną półmaskę w kształcie cienkiego sierpa księżyca symbolizującego jej nowo odkrytą kobiecość. Agda wodzi po zgromadzonych zwycięskim spojrzeniem, a gdy mnie dostrzega, wykrzywia usta w złośliwym uśmieszku.

Tuż po niej do świątyni wchodzi kolejna dziewczyna i Rytuał Czystości rozpoczyna się od nowa.

Stoję ze wzrokiem wbitym w drzwi. Widok tych masywnych, czerwonych, imponujących wrót sprawia, że zaczynam się denerwować – ściska mnie w żołądku, a ręce mam śliskie od potu. Mrowienie się nasila i mam wrażenie, że słyszę niski pomruk, od którego włoski na karku stają mi dęba.

Coś się zbliża – myśl kolejny raz pojawia się w mojej głowie.

To nic nie znaczy – upominam się w duchu. Wiele razy miałam podobne wrażenie i nigdy nie widziałam niczego dziwnego…

Groza spada na mnie tak nagle, że uginają się pode mną nogi. Żeby nie upaść, chwytam ojca za rękę. Patrzy na mnie i marszczy brwi.

– Nic ci nie jest, Deka?

Nie odpowiadam. Strach zasznurował mi usta i mogę tylko patrzeć z przerażeniem, jak macka mgły wije się wokół ojcowskich stóp. Kolejne wpełzają na rynek, nasycając powietrze chłodem. Nad naszymi głowami słońce czmycha przegnane przez chmury, które przetaczają się po niebie.

Ojciec zadziera głowę i marszczy brwi.

– Słońce zaszło – zauważa.

Ale ja nie patrzę już w niebo. Mój wzrok skierowany jest na skraj wioski, gdzie bezlistne drzewa trzeszczą pod ciężarem śniegu i lodu. To stamtąd nadciąga mgła, a wraz z nią ciężki, ostry zapach zimna i coś jeszcze: odległy, przenikliwy dźwięk, który sprawia, że zaczynam się denerwować.

Kiedy ów dźwięk przeradza się w rozdzierający wrzask, tłum zamiera niczym stojące na śniegu kamienne posągi. Na ustach wszystkich słychać tylko dwa słowa: „krzykacze śmierci…”.

I nagle cisza eksploduje.

– Krzykacze śmierci! – wrzeszczy dowódca jatu i dobywa miecza. – Do broni!

Tłum pierzcha, mężczyźni pędzą w kierunku stajni po broń, a kobiety zaganiają synów i córki z powrotem do domów. Jatu przedzierają się przez ciżbę, kierując się w stronę lasu, gdzie jeden za drugim pojawiają się wielkie, szare stwory, których nadejście zwiastują nieludzkie wrzaski.

Największy z nich jako pierwszy przestępuje przez liściastą granicę wyznaczającą skraj lasu. To wielka bestia, wychudzona, wręcz wymizerowana, ze szponiastym łapami sięgającymi niemal do kolan i grzebieniem kolców wyrastającym na całej długości kościstego kręgosłupa. Wydaje się niemal ludzka. Jej czarne oczy mrugają, a wąskie nozdrza się rozdymają, gdy lustruje okolicę. Zatrzymuje wzrok na rynku, gdzie stoję zdjęta przerażeniem; płytki oddech ulatuje z moich płuc urywanymi, szybkimi zrywami.

Stwór otwiera paszczę, węszy…

I nagle moją czaszkę rozsadza wrzask. Mam wrażenie, że potworny ból rozdziera mnie na pół. Zęby zgrzytają o siebie, mięśnie tężeją. Stojący obok ojciec się osuwa, a z jego uszu i nosa wypływają strużki krwi. Ludzie wokół wiją się na ziemi – widzę ich twarze wykrzywione bólem i przerażeniem.

Oprócz mnie tylko jatu trzymają się na nogach, ale ich hełmy są specjalnie wytłumione, tak by nie słyszeli wrzasków krzykaczy. Mimo to widoczne zza wojennych masek oczy błyskają białkami, a dłonie drżą na rękojeściach mieczy. Ci tutaj to głównie rekruci, nowo wcieleni do armii – dokładnie tak, jak mówiła Elfriede. Nie walczyli jeszcze na granicach Południa obleganych przez krzykacze śmierci i pewnie aż do dziś nie widzieli żadnego z nich. To będzie cud, jeśli któryś z nich przeżyje.

Jeśli ktokolwiek z nas przeżyje.

Ta myśl wyrywa mnie z osłupienia i odwracam się w stronę ojca.

– Musimy uciekać! – krzyczę i szarpię go tak mocno, że prawie podrywam go z ziemi. Moje napędzane strachem mięśnie wydają się wręcz nienaturalnie silne. – Musimy iść! – Zerkam na przywódcę krzykaczy śmierci, na jego targane wiatrem włosy.

Odwraca się, jak gdyby poczuł na sobie moje spojrzenie, i mimo dzielącej nas odległości wiem, że na mnie patrzy. W jego oczach jest coś… jakaś inteligencja. Oddech ulatuje mi z płuc. Nagle moje mięśnie wiotczeją, zmrożone czarnym, drapieżnym spojrzeniem. Nim zdążę cofnąć się ze strachu, stwór zaczyna iść w moją stronę, a za nim inne. Wiele, wiele innych. Wyłaniają się z mgły, emanujące grozą, łykowate, szare postacie. Niektóre zeskakują z drzew i biegnąc na czworakach, rozgarniają szponami śnieg.

– Bronić wioski! – ryczy dowódca jatu i unosi miecz. – Za Nieskończonego Ojca!

– Za Nieskończonego Ojca! – powtarzają jatu i rzucają się ku nacierającym bestiom.

Z mojej piersi dobywa się okrzyk przerażenia, gdy ojciec, zataczając się, dźwiga się z ziemi i powtarza wezwanie, podobnie jak inni mężczyźni, którzy w pośpiechu obwiązują głowy chustami i pasami.

– Biegnij do świątyni, Deka! – woła do mnie.

Przed nim dowódca jatu rzuca się na przywódcę krzykaczy śmierci, jednak bestia się nie wycofuje. Zamiast tego zatrzymuje się i przekrzywia głowę. Przez chwilę mam wrażenie, że jej oczy błyskają z rozbawieniem. Śmiertelnym rozbawieniem. Zaraz potem rzuca się do ataku i zamachnąwszy się, potężnym ciosem odrzuca jatu w drugi koniec rynku. Ciało dowódcy pęka, krew tryska na ziemię.

Dla innych krzykaczy śmierci to sygnał do ataku.

Wbiegają do wioski, przedzierają się przez szeregi jatu, a ich śmiertelnie ostre szpony wypruwają im wnętrzności. Wrzaski niosą się echem, tryska krew, powietrze przesycone jest wonią moczu. Jatu próbują stawiać opór, ale są zbyt nieliczni i zbyt niedoświadczeni, by poradzić sobie z tak potwornym przeciwnikiem.

Oniemiała z przerażenia patrzę na ciała okaleczane i rozrywane z nieludzkim zapamiętaniem, na bezgłowe korpusy. W ciągu zaledwie kilku minut oddział jatu zostaje rozbity, a uwaga krzykaczy śmierci skupia się na mieszkańcach wioski.

– Nie pozwólcie im się przedrzeć! – ryczy Starszy Martel, ale jest już za późno.

Krzykacze śmierci rzucają się na mieszkańców wsi. Niektóre skaczą na swe ofiary, inne rozrywają ich ciała szponami i zębami. Im głośniej mężczyźni wrzeszczą, tym większy szał ogarnia atakujące ich bestie. Krew bryzga na ziemię, zdumiewająco szkarłatna na białym śniegu, a pośród wyschniętych liści i rozwleczonych wnętrzności leżą trupy.

To istna masakra.

Przerażona odwracam się w stronę ojca, który razem z dwoma mężczyznami z wioski stawia czoła krzykaczowi śmierci – wspólnie próbują przepędzić go z pomocą mieczów i wideł. Nie widzi, że kolejny pałający żądzą krwi stwór pędzi wprost na niego. Nie dostrzega szponów, które wysuwają się w jego stronę.

– NIEEE! – Rozpaczliwy krzyk wyrywa mi się z piersi, nim zdążę go uciszyć. Jest tak donośny, jak gdyby podszyty czymś innym. Czymś głębszym. – PRESTAŃ, PROSZĘ! Zostaw mojego ojca w spokoju! Proszę, dajcie nam spokój!

Krzykacze śmierci odwracają się w moją stronę, ich czarne oczy pałają wściekłością. Gdy ich przywódca rusza ku mnie, mam wrażenie, że czas staje w miejscu. Krok za krokiem, coraz bliżej i bliżej, aż…

– DOŚĆ! – krzyczę, a mój głos wydaje się jeszcze bardziej potężny niż chwilę temu.

Krzykacz śmierci zamiera, z jego oczu wycieka życie. Przez chwilę mam wrażenie, że patrzę na skorupę – nie na żywą istotę, lecz puste naczynie. Pozostałe wyglądają tak samo – jak zastygłe w bezruchu posągi w późnym popołudniowym świetle.

Cisza opada na wioskę. Krew dudni mi w uszach. Coraz głośniej i głośniej. A wtedy…

Ruch.

Przywódca stworów się odwraca i chwiejnym krokiem rusza w stronę lasu. Pozostałe podążają jego śladem. Pasma mgły ciągną się za nimi, jakby i ona postanowiła odejść. Niespełna minutę później nie ma po nich śladu.

Odurzona ulgą czuję się tak, jakbym opuściła własne ciało. Jestem dziwnie otumaniona, przez co czuję się lekka jak puch ostu.

Idę w stronę ojca ze szklanym wzrokiem i nieprzytomnym uśmiechem błąkającym się na ustach. Stoi tam, gdzie stał, ale wcale nie wygląda na równie szczęśliwego jak ja. Twarz ma bladą, a jego ciało jest śliskie od potu. Wydaje się niemal… przerażony.

– Ojcze? – pytam, wyciągając w jego stronę rękę.

Ku memu zdziwieniu odsuwa się ode mnie.

– Przeklęty demonie! – krzyczy. – Co zrobiłeś z moją córką?

– Ojcze? – powtarzam. Robię krok, ale on znów się odsuwa.

– Nie waż się mnie tak nazywać, bestio! – syczy przez zaciśnięte zęby.

Pozostali mężczyźni gromadzą się wokół niego. Z domów, jedna po drugiej, wychodzą kobiety. Jest wśród nich Elfriede. Na jej twarzy dostrzegam coś, czego nigdy dotąd nie widziałam. Strach.

– Twoje oczy, Deka. Co się stało z twoimi oczami? – szepcze przerażona.

Jej słowa sprawiają, że odzyskuję jasność umysłu. Moje oczy? Odwracam się do ojca, żeby zapytać go, co mówią mężczyźni, ale on wskazuje głową coś za moimi plecami. Podążam za jego wzrokiem i widzę Ionasa z mieczem w dłoni. Marszczę brwi i patrzę na niego zdezorientowana. Czy przyszedł mnie bronić, tak jak zrobił to wcześniej?

– Ionas? – zwracam się do niego.

Ale on wbija mi ostrze w brzuch. Ból jest tak ostry, tak dojmujący, że prawie nie widzę krwi, która spływa mi między palcami.

Z początku jest czerwona… tak bardzo czerwona. Ale po chwili zmienia się, migocze. W ciągu kilku sekund czerwień przechodzi w złoto, które wylewa się ze mnie i ścieka mi po skórze.

Cienie zasnuwają mi wzrok, gdy krew w moich żyłach spowalnia. Porusza się już tylko złoto, które wypływa ze mnie niczym lśniąca rzeka.

– Tak jak zawsze podejrzewałem – mówi w oddali czyjś głos. Kiedy podnoszę wzrok, widzę Starszego Durkasa, który stoi tuż nade mną. Na jego twarzy maluje się mroczna satysfakcja. – Jest nieczysta – ogłasza.

To ostatnie, co słyszę, zanim przychodzi po mnie śmierć.

 

 

 

 

 

 

3

 

 

 

 

Kiedy się budzę, jest ciemno i dziwnie spokojnie. Gwar ucichł, a tłumy na rynku zniknęły, zastąpione cieniami, chłodem i ciszą. Gdzie jestem? Rozglądam się dookoła, oddech mam krótki, przyspieszony, i odkrywam, że znajduję się w miejscu, które przywodzi na myśl piwnicę z beczkami oleju ustawionymi równo pod ścianami z ciemnego kamienia. Próbuję się ruszyć, wstać, ale coś krępuje moje ruchy: prymitywnej roboty żelazne kajdany, w które zakuto moje kostki i nadgarstki. Szarpię się i wiję – z każdą chwilą mój oddech staje się coraz cięższy – lecz okowy ani drgną. Wbito je w ścianę za moimi plecami. W moim gardle rodzi się krzyk.

– Obudziłaś się. – Głos Ionasa tnie moją panikę niczym nóż. On sam stoi w mroku i przeszywa mnie zimnym, przenikliwym spojrzeniem, którym zwykle obdarza żebraków i trędowatych. Minę ma tak surową, że cofam się przerażona.

– Ionas – odzywam się schrypniętym głosem i szarpię kajdany. – Co się dzieje? Dlaczego tu jestem?

Usta Ionasa krzywią się z odrazą.

– Widzisz mnie? – pyta, po czym dodaje jakby do siebie: – Oczywiście, że mnie widzisz.

– Nie rozumiem – mówię i siadam prosto. – Dlaczego tu jestem? Po co te kajdany?

Ionas zapala pochodnię. Światło jest tak mocne, że osłaniam oczy dłonią.

– Widzisz mnie w całkowitych ciemnościach i śmiesz pytać, co tutaj robisz?

– Nie rozumiem – powtarzam. – Mam mętlik w głowie.

– Jak możesz nie pamię…

– Nie rozmawiaj z tym czymś – nakazuje zimny głos.

Z kąta wyłania się mój ojciec, minę ma surową. Do tej pory krył się za kolumną, ale teraz widzę go wyraźnie jak na dłoni, mimo zalegających w kącie cieni. Ionas zapalił tylko jedną pochodnię. Ze strachu ściska mnie w żołądku, kiedy przypominam sobie jego słowa: „Widzisz mnie w całkowitych ciemnościach…”.

Ojciec kiwa głową na Ionasa.

– Wezwij pozostałych – mówi.

Ionas pospiesznie wspina się po schodach, zostawiając w mroku widmową postać ojca. Gdy się zbliża, w jego oczach goreje coś dziwnego. Złość? Odraza?

– Ojcze? – szepczę, lecz on nie odpowiada. Zamiast tego kuca przede mną i wodzi oczami po moim ciele, aż w końcu zatrzymuje wzrok na moim brzuchu. Poszarpana dziura w sukience odsłania gładką skórę. Zakrywam ją zawstydzona, jednak coś nie daje mi spokoju.

Czego nie pamiętam?

– Nie została nawet blizna – zauważa ojciec dziwnym, jakby nieobecnym głosem. Widzę, że ściska coś w dłoni: naszyjnik mamy.

Musiał zdjąć mi go z szyi, kiedy spałam.

Po policzku spływa mi łza.

– Ojcze? – chrypię. – O co chodzi, ojcze? Dlaczego tu jestem?

Wyciągam do niego rękę i zamieram. Minę ma surową, złowrogą. Pełną obrzydzenia. Dlaczego nie odpowiada? Dlaczego na mnie nie patrzy? Oddałabym wszystko, żeby mnie przytulił i powiedział, że niepotrzebnie się boję – jego słodka, głupiutka dziewczynka.

On jednak tego nie robi, tylko zagląda mi w oczy z tą straszną odrazą.

– Byłoby lepiej, gdybyś po prostu umarła – cedzi przez zaciśnięte zęby.

I nagle sobie przypominam.

Pamiętam Rytuał Czystości, nadejście przywódcy krzykaczy śmierci – jakże zimne były te czarne oczy, kiedy wejrzały w moje. Łzy ciekną mi po twarzy, kiedy przypominam sobie jatu i kontratak mieszkańców wsi. Krew na śniegu. Ojca w niebezpieczeństwie. I dobywający się ze mnie głos… ten straszny, nieludzki głos… i spojrzenie ojca, kiedy nakazał Ionasowi mnie zabić. Spojrzenie, które zrozumiałam dopiero wtedy, gdy zobaczyłam ściekającą mi z brzucha złotą krew.

– Nie… – szepczę. Szloch wstrząsa moim ciałem. Znów niemal czuję wyszczerbione ostrze miecza, ogarniający mnie mrok.

Kołyszę się w przód i w tył, tak przerażona, że prawie nie słyszę odgłosów kroków na schodach i nie widzę nadchodzących postaci. Dopiero gdy kilka minut później podnoszę wzrok, widzę Starszego Durkasa czytającego z zapałem z Nieskończonych Mądrości, Starszego Martela, któremu ktoś opatrzył rany, i członków wioskowej starszyzny, stojących obok niego w milczeniu. Teraz jest ich tylko pięciu. Zastanawiam się, gdzie są pozostali, a gdy przed oczami staje mi obraz dwóch starszych, których kręgosłupy trzasnęły pod ciosem pazurów krzykacza śmierci, żołądek podchodzi mi do gardła.

Zginam się wpół, czuję na języku smak wymiocin. Starszy Durkas występuje naprzód, a jego wzrok jest pełen odrazy.

– I pomyśleć, że coś takiego mieszkało pośród nas.

Na dźwięk tych słów żółć podchodzi mi do gardła. Gwałtownie dźwigam się na kolana i wyciągam ku niemu ręce.

– Starszy Durkasie – mówię błagalnie – proszę, to jakaś pomyłka! Nie jestem nieczysta! Nie jestem!

Starszy Durkas mnie ignoruje i odwraca się ku pozostałym mężczyznom.

– Kto oczyści tego demona i uwolni naszą wioskę od tego obrzydlistwa?

Jego słowa mnie przerażają. Znowu zaczynam błagać.

– Proszę, Starszy Durkasie, proszę!

On jednak milczy i odwraca się w stronę ojca, który na mnie zerka. W jego oczach jest coś, jakaś niepewność.

– Pamiętaj, że to już nie jest twoja córka – przypomina mu Starszy Durkas. – Może wygląda teraz jak człowiek, ale to demon, który ją opętał, demon, który przyzwał krzykacze śmierci i wymordował nasze rodziny.

Przyzwał krzykacze śmierci? Słowa się rozpadają, a ja dławię się z przerażenia.

– To nie ja! – protestuję. – Nie ja wezwałam krzykacze śmierci.

Starszy Durkas nie zwraca na mnie uwagi i wciąż mówi do ojca.

– To ty sprowadziłeś tę nieczystość do tej wioski. I twoim obowiązkiem jest się jej pozbyć.

Ku mojemu przerażeniu ojciec posępnie kiwa głową, po czym robi krok naprzód i wyciąga rękę. Ionas wsuwa w nią miecz.

Gdy ten rozbłyskuje odbitym w ostrzu słabym światłem, mój strach eksploduje. Przywieram do ściany.

– Ojcze, nie! Proszę, nie!

Lecz on ignoruje moje błagania, podchodzi bliżej i zatrzymuje się tuż przede mną. Czubek miecza dotyka mojej szyi. Jest zimny, lodowato zimny… Podnoszę wzrok na ojca, próbując zobaczyć w nim człowieka, który dawniej nosił mnie na barana i zostawiał dla mnie najtłustsze mleko, bo wiedział, jak bardzo je lubię.

– Ojcze, proszę, nie rób tego. – Łzy spływają mi po policzkach. – Jestem twoją córką. To ja, Deka, twoja Deka, pamiętasz?

Przez chwilę mam wrażenie, że coś rozbłyska w jego oczach. Żal…

– Oczyść ją albo jatu przyjdą po ciebie i resztę twojej rodziny – syczy Starszy Durkas.

Ojciec zamyka oczy. Jego usta zaciskają się w wąską, posępną kreskę.

– Oczyszczam cię w imię Oyomo – mówi, unosząc miecz.

– Ojcze, nie…

Ostrze tnie moją szyję.

 

 

 

Jestem demonem.

Wiem to już w chwili, gdy otwieram oczy. Nadal tkwię przykuta łańcuchami do piwnicznej ściany, lecz moje ciało znowu jest całe. Skóry nie szpeci żadna blizna ani skaza – nawet na szyi, gdzie ojciec ciął mnie mieczem. Dotykam jej, a z mojego gardła dobywa się ciche skomlenie i odkrywam, że skóra pod palcami jest jedwabiście gładka. Zupełnie jakby się zregenerowała. Zniknęły nawet blizny z dzieciństwa.

Klękam pospiesznie i pochylam głowę w modlitwie. Proszę, nie porzucaj mnie, Nieskończony Ojcze – błagam. Proszę, oczyść mnie z wszelkiego zła, które mnie opętało. Proszę, proszę, proszę…

– Nie usłyszy twych modlitw – odzywa się z kąta Starszy Martel. Wygląda na to, że teraz to on mnie pilnuje. W przeciwieństwie do innych robi to z fascynacją, a nie odrazą. – Już dwukrotnie odepchnął cię od Zakrain.

Jego słowa są niczym strzała wbita prosto w serce.

– Bo jestem demonem – szepczę, czując na języku smak przerażenia, odrazy i goryczy.

– Nie inaczej. – Starszy Martel nie zadaje sobie trudu, by upiększyć swe słowa.

Nie musi. Jakież przeklęte stworzenie nie umrze, gdyby ściąć mu głowę? Nawet krzykacze śmierci padają, jeśli pozbawi się ich głów.

Zamykam oczy i staram się zapanować nad ogarniającą mnie paniką.

– Gdzie ojciec? – pytam.

Starszy wzrusza ramionami.

– Zaniemógł.

Coś w jego tonie sprawia, że cała sztywnieję.

– Kiedy?

– Pięć dni temu, kiedy włókna twojej szyi na powrót zrosły się z ciałem.

Wymiociny znowu podchodzą mi do gardła i szarpią mną gwałtowne torsje. W żołądku nie mam nic oprócz wody i żółci. Po wszystkim ocieram usta i odpycham od siebie gorączkowe myśli oraz palące poczucie winy.

Przez wszystkie te lata ojciec znosił to, że był wyszydzany i wykluczany. Robił to dla mnie. Dla obietnicy, że pewnego dnia udowodnię wszystkim, że moje miejsce jest tutaj, w tej wiosce. Tymczasem jestem dokładnie taka, jak mówili, tylko gorsza… dużo, dużo gorsza.

Łzy pieką i spadają. Ręce mi drżą, więc ciasno je splatam.

Starszy Martel wciąż patrzy na mnie z uwagą.

– Gdyby cię to interesowało, wiedz, że twoja przyjaciółka, Elfriede, jest czysta – mówi. – Mimo wszystko mamy ją na oku. Spędzała z tobą mnóstwo czasu. Nigdy nie wiadomo, jak taka bliskość może skazić drugą osobę.

Jego słowa palą mnie żywym ogniem.

– Jest niewinna – szepczę przerażona. To ja usłyszałam krzykacze śmierci, to ja nimi dowodziłam… – Elfriede nie ma z tym nic wspólnego.

Starszy Martel wzrusza ramionami.

– Być może. Czas pokaże…

Przeraża mnie bezduszność jego odpowiedzi, ale nie chcę teraz o tym myśleć.

– Ojciec – przypominam mu. – W jakim jest stanie?

Starszy Martel kolejny raz wzrusza obojętnie ramionami.

– Długo nie pożyje. W każdym razie jeśli wciąż będziesz wracała do życia – dodaje znacząco.

Wzdrygam się. Wstyd i poczucie winy przewalają mi się w żołądku. Teraz rozumiem, co robi tutaj ten człowiek, dlaczego pozostali dopilnowali, by zajął miejsce ojca. Starszy Martel potrafi być bardzo przekonujący. Zanim został przywódcą wioski, był doskonałym handlarzem. Wiedział, jak sprawić, by klienci wierzyli, że chcą tego, czego chciał on.

Ze mną nie musi tak robić. Patrzę na swoje żyły i ściska mnie w żołądku, gdy widzę, jak migoczą, jak lśnią płynącym w nich złotem, demoniczną substancją, która czyni mnie nieczystą. Mam ochotę je wyrwać, opróżnić.

Nagle myślę o mieszkańcach wsi kulących się w swoich domach i leżącym w łóżku chorym ojcu. Nawet o Elfriede. Jak przez mgłę pamiętam w jej oczach strach, kiedy na mnie spojrzała. Odrazę. Co się stanie, jeśli drzemiący we mnie demon znów się przebudzi? Co będzie, jeśli postanowi zaatakować wioskę?

Wszystkie te ciała porozrzucane na śniegu…

Moj oddech staje się płytki, ale próbuję go uspokoić, poddać się łasce Oyomo. Starszy Durkas powiedział nam kiedyś, że ona zawsze jest przy nas – wystarczy, że wyciągniemy po nią ręce i poddamy się Jego woli.

Ja się poddam. Zrobię wszystko, by oczyścić się ze swych grzechów.

Patrzę na Starszego Martela.

– Zabij mnie – szepczę, łzy płyną mi po policzkach. – Wiem, że wiesz, jak to zrobić. Jestem szkaradztwem w oczach Oyomo. Potwornością.

Na ustach Starszego Martela rozkwita ponury, acz triumfalny uśmiech.

– Mówią, że ogień oczyszcza ducha – mruczy, zdejmuje ze ściany pochodnię i znacząco wpatruje się w płomienie.

Krzyk podchodzi mi do gardła, ale go przełykam. Wszystko będzie dobrze – mówię sobie. Muszę się tylko poddać, podporządkować płomieniom, a być może Oyomo wybaczy mi moją nieczystość.

Już kiedy o tym myślę, wiem, że to kłamstwo. Ogień mnie nie zabije. Być może nic nie jest w stanie mnie zabić. Mimo to muszę spróbować, muszę znosić ból, dopóki Oyomo znów nie obdarzy mnie swoją łaską. Albo dopóki nie okaże mi litości, zsyłając na mnie śmierć.

 

 

 

Stuk. Stuk. Stuk.

Ostre, natarczywe stukanie rozbrzmiewa mi w głowie.

Kiedy otwieram zapuchnięte oczy, widzę kobietę, która siedzi naprzeciw mnie. Jest drobna i delikatna, od stóp do głów spowita w ciemne szaty. Co dziwniejsze, na dłoniach ma białe rękawice przypominające kość. Ich palce zakończone są szponami, które lśnią słabym blaskiem w mroku piwnicy. Wygląda to prawie tak, jak gdyby miała widmowe białe dłonie. Białe Dłonie… Może właśnie tak ją nazwę.

Kiedy spostrzega, że się jej przyglądam, przestaje bębnić palcami. Jej drewniana półmaska błyszczy pod kapturem – sękate oblicze przerażającego demona z rozdziawioną w ryku paszczą. Mrugam. Wygląda prawie jak wojenna maska, ale te noszą tylko mężczyźni. Czy to jakiś koszmar? Majak wywołany gorączką? Proszę, niech to będzie zły sen. Nie chcę więcej bólu ani krwi.

Złote rzeki wiją się po podłodze…

Maleńkie sztylety wbijają się w moją brodę i policzek.

– Nie, nie, alaki. Nie będziesz mnie ignorować – mówi Białe Dłonie śpiewnym głosem z silnym akcentem.

Z cichym okrzykiem odsuwam się od rękawic. A więc to nie sen, ona naprawdę tu jest! Emanujący z jej peleryny zapach lodu i jodeł przegania smród palonego ciała, topionego tłuszczu i zwęglonych kości. Oddycham głęboko, rozkoszując się tą wonią, podczas gdy Białe Dłonie kuca przede mną i wbija we mnie spojrzenie. Trzęsę się ze strachu.

Jej oczy są ciemne, tak bardzo, bardzo ciemne. Ostatni raz widziałam tak ciemne oczy u krzykacza śmierci, ale tamte pozbawione były białek.

Białe Dłonie jest człowiekiem. Jest przerażająco ludzka.

– Obudziłaś się. To dobrze – mruczy. – Jesteś przytomna?

Patrzę na nią i mrugam.

Białe Dłonie policzkuje mnie tak mocno, że głowa odskakuje mi w bok. Zszokowana dotykam policzka, podczas gdy ona chwyta mnie za brodę szponiastą dłonią.

– Jesteś. Przytomna. Alaki?

Znowu to słowo. A-la-ki. Powtarzam je w głowie, skupiając się na jego dziwnym, złowrogim brzmieniu, i podnoszę się do pozycji siedzącej.

– Tak – potwierdzam z trudem i oblizuję spierzchnięte wargi. Głos mam schrypnięty, język suchy jak dno naszego jeziora latem. Nie mówiłam od wielu dni… może nawet tygodni? Miesięcy? Od jak dawna już tutaj tkwię? Moje wspomnienia zlewają się w orgię krwi i przerażenia – złota połyskującego na bruku, gdy wbija się we mnie ostrze miecza, rozrywa mięśnie, tnie ścięgna…

Starsi przynoszą wiadra, ich oczy pałają żądzą złota. Rozczłonkują mnie, rozedrą, by zebrać złoto płynące w moich żyłach. Z moich ust dobywa się wrzask, przenikliwy i niepohamowany. Miesza się z moimi modlitwami. Wybacz, proszę. Nie chciałam zgrzeszyć. Nie wiedziałam, że w moich żyłach płynie nieczysta krew. Wybacz mi, proszę.

Lodowata słodycz noża na moim języku…

Białe Dłonie strzela pazurzastymi palcami.

– Nie, nie odpływaj znowu. – Spomiędzy fałd peleryny wyjmuje mały szklany flakonik i podtyka mi go pod nos.

Gryząca woń uderza mnie w nozdrza i aż się prostuję, mrugając wściekle, gdy wspomnienia czmychają z powrotem do swych mrocznych zakamarków. Widząc, że Białe Dłonie znowu nachyla się ku mnie z fiolką w ręce, pospiesznie odwracam głowę.

– Jestem przytomna, jestem przytomna – bełkoczę chrapliwie.

– To dobrze – mówi. – Nie lubię, gdy alaki mnie ignorują.

– Alaki? – powtarzam.

– To znaczy bezwartościowe, niechciane. Oto jak nazywają takich jak ty. – Białe Dłonie mi się przygląda. Niemal czuję, jak marszczy brwi pod kapturem. – Nie wiesz, czym jesteś?

Próbuję zrozumieć jej słowa.

– Jestem nieczysta – odpowiadam. Przed moimi oczami płyną rzeki złocistej krwi.

Patrzy na mnie z rozbawieniem.

– Bez wątpienia, ale to nie tłumaczy tego, czym jesteś.

Coś we mnie drga, echo czegoś, co mogłoby uchodzić za ciekawość.

– Czym jestem? – pytam. – I co masz na myśli, mówiąc o „takich jak ja”? – Czy chodzi jej o inne nieczyste dziewczyny, które tu umarły?

Kolejne wspomnienia wynurzają się na powierzchnię – niecierpliwe poszeptywania w mroku.

Dlaczego nie umarła?

Druga, trzecia śmierć zawsze je zabija. Ścięcie głowy, spalenie, utopienie. Zawsze jedno z trzech.

Ale ta tutaj jest jakaś inna.

Nienaturalna…

Krótki, ironiczny śmiech Białych Dłoni tnie znienawidzone słowo na pół i wyrwa mnie z zamyślenia.

– Powiem ci, jeśli dokonasz właściwego wyboru.

– Wyboru? – W głowie mi łupie i chcę z powrotem zapaść w sen.

Powieki mi opadają, ale widzę jeszcze, że kobieta wyciąga coś z kieszeni. To złota pieczęć z kręgiem obsydianowych kamyczków pośrodku jednej strony i starym oterańskim symbolem po drugiej. Pierwszy raz widzę ją z tak bliska. Tylko oficjele noszą pieczęcie, a ci rzadko bywają w Irfucie. W obsydianowym kręgu jest coś dziwnego. Mrużę oczy, zmuszając go, żeby przybrał jakiś kształt.

Gwiazdy. Kamyki mają kształt gwiazd.

– Ansetha. – Białe Dłonie odpowiada na moje niewypowiedziane pytanie i wskazuje symbol na pieczęci. – To zaproszenie.

Marszczę brwi zdezorientowana.

– Zaproszenie do czego?

– Dla ciebie, Nieczysta. Cesarz Gezo postanowił utworzyć armię z takich jak ty. Zaprasza cię, byś wstąpiła w jej szeregi i chroniła naszą ukochaną Oterę przez tymi, którzy sprzeciwiają się jej woli.

Widząc, że Białe Dłonie zaczyna zdejmować maskę, wzdrygam się nerwowo. To jakaś sztuczka? Dziwaczny test? Kobiety nigdy nie zdejmują masek przed nieznajomymi, robią to wyłącznie przy rodzinie albo najbliższych przyjaciołach. Zamykam oczy, obawiając się tego, co zobaczę, ale słyszę, że Białe Dłonie śmieje się z rozbawieniem.

– Spójrz na mnie – nakazuje mi głosem twardym i zimnym jak żelazo.

Patrzę.

Białe Dłonie jest najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałam. Przyglądam jej się z rozdziawionymi ustami. Jest drobna, ma krótko przycięte kręcone włosy i lśniącą, gładką skórę granatowoczarną jak nocne niebo latem. Jednak najbardziej uderzające są jej oczy, czarne i przepastne, jak gdyby zobaczyła to, co w ludziach najgorsze, i przetrwała, by się z tego śmiać.

Myślałam, że to ja przeżyłam tortury, ale coś mi mówi, że Białe Dłonie nie tylko je przeżyła, lecz także dzięki bólowi stała się silniejsza.

Jest straszna… Wzdrygam się, gdy uświadamiam sobie to i jeszcze coś. Oto dlaczego Księga Nieskończonych Mądrości przestrzega przed rozmowami z kobietami, które nie noszą masek, a nawet przed patrzeniem na nie.

Mogą być demonami w przebraniu.

Białe Dłonie przysuwa się bliżej.

– Powiedz mi więc, co postanowiłaś? W końcu masz do wyboru tylko dwie opcje. Możesz zostać tutaj, gdzie starsi będą cię wykrwawiać, udając, że wprowadzają w życie Nakaz Śmierci, albo iść ze mną do stolicy i odnieść sukces, z którego nawet ci chciwi dranie, siedzący na górze, nie będą mogli szydzić.

– Jestem nieczysta – mówię powoli i odpycham od siebie nadzieję, którą budzą we mnie jej słowa. Nie ma dla mnie ratunku ani wolności. Nic tego nie zmieni.

Okaż mi łaskę, Oyomo. Wybacz mi moje grzechy. Rozgrzesz mnie, proszę.

Odwracam głowę, ale rękawice Białych Dłoni natychmiast wbijają mi się w skórę. Zmusza mnie, żebym spojrzała jej w oczy.

– W przeciwieństwie do swoich poprzedniczek możesz zdecydować o swoim przeznaczeniu, alaki. – W jej miłym głosie nadal pobrzmiewa zimna stalowa nuta. – Ale jeśli chcesz, by wprowadzono w życie Nakaz Śmierci…

– Nakaz Śmierci? – Wspomina o nim już drugi raz.

– Nie pozwól żyć alaki ani nikomu, kto jej pomaga – recytuje Białe Dłonie, jak gdyby czytała ze zwoju. – Dokładnie tak brzmią słowa Nakazu Śmierci dla takich jak ty. Słowa, na mocy których każda dziewczynka w Oterze musi zostać poddana Rytuałowi Czystości, a wszystko po to, by można było odszukać i zgładzić cały twój rodzaj.

Czuję, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. „A wszystko po to, by można było odszukać i zgładzić cały twój rodzaj…”. Starsi od początku wiedzieli, kim jestem, i czekali tylko na Rytuał, żeby w końcu móc mnie zabić…

Białe Dłonie porusza się tak szybko, że mija chwila, nim czuję piekący ból w piersi, którą rozorały pazurzaste rękawice. Z niepokojem spoglądam w dół i widzę, że zraniła mnie w tym samym miejscu, w którym skaleczyłby mnie Starszy Durkas, gdybym została poddana Rytuałowi Czystości.

W ranie już zbiera się złoto, plamiąc moją skórę swym złem. Cofam się i zakrywam ranę dłonią, lecz Białe Dłonie dotyka jej i rozmazuje kroplę między palcami.

– Słuchaj uważnie, alaki – mówi i wyciąga ku mnie pobrudzone złotem palce. Patrzę na nie jak zahipnotyzowana. – To oto przeklęte złoto czyni cię istotą nieludzką, demoniczną.

Przeklęte złoto?

Jakże straszne słowa…

Łzy przerażenia i upokorzenia kłują mnie w oczy. Białe Dłonie nie musi mi przypominać, czym jestem. Wiem, że jestem demonem, odrażającą, nieczystą istotą, którą gardzi Oyomo. Bez względu na to, jak żarliwie błagam i jak bardzo jestem mu posłuszna, nigdy mnie nie słucha, a moje prośby pozostają bez odpowiedzi.

Dlaczego mnie nie słyszysz?

Postaram się bardziej. Nie będę krzyczeć ani płakać, nawet jeśli znowu mnie rozczłonkują, gdy ich noże wnikną w moje ciało, zazgrzytają o kość i…

Białe Dłonie ujmuje mnie pod brodę, jej szpony wbijają się głęboko w moją skórę, a moje myśli jeszcze raz się zatrzymują.

– To czyni cię również cennym towarem. – Wstaje z podłogi. – Krzykacze śmierci zaczęły się przemieszczać, a ich liczba wzdłuż południowych granic jest przytłaczająca. Stacjonujący tam jatu nie będą w stanie dłużej odpierać ich ataków. Każdego dnia te… stwory coraz bardziej zbliżają się do cesarstwa. To tylko kwestia czasu, nim nas zaatakują i pokonają.

Wzdrygam się na wspomnienie drapieżnego błysku w oczach przywódcy krzykaczy śmierci, gdy na mnie spojrzał.

– Co to ma wspólnego ze mną?

Białe Dłonie wzrusza ramionami.

– Kto nadaje się do walki z potworem lepiej niż inny potwór?

Znowu czuję, jak wzbiera we mnie wstyd, a łzy pod powiekami stają się gorętsze. Nie widzę nawet Białych Dłoni, kiedy ciągnie:

– Ile razy umierałaś? Siedem, osiem…?

– Dziewięć – poprawiam ją zmęczona i przypominam sobie każdą z moich śmierci. Ścięcie, spalenie, utopienie, powieszenie, otrucie, ukamienowanie, wypatroszenie, wykrwawienie, ćwiartowanie…

To ostatnie kilka razy.

– Dziewięć – powtarza Białe Dłonie. – Umarłaś dziewięć razy i zawsze wracałaś do życia. Już samo to dowodzi, kim jesteś. Właśnie takich jak ty potrzebuje cesarz.

– Demonów? – pytam.

– Nie, wojowników. Całej armii nieczystych, którzy będą walczyć ku chwale Jednego Królestwa.

Otwieram szeroko oczy. Czy to znaczy, że jest wystarczająco dużo takich jak ja, aby stworzyć z nich armię? Oczywiście, że tak. Wszystkie te siostry i dalekie kuzynki, które zabrano na przestrzeni lat…

Białe Dłonie spogląda na mnie z góry.

– Raz na sto lat krzykacze śmierci wracają na pierwotne tereny lęgowe, do miejsca, z którego pochodzą. W tym roku wędrówka rozpoczyna się na nowo i cesarz Gezo zdecydował, że to idealny moment, aby uderzyć. Dokładnie za osiem miesięcy, kiedy wszyscy krzykacze śmierci zgromadzą się na terenie lęgowym, jego armie uderzą i zniszczą stwory w ich przeklętym domu. Zetrzemy je z powierzchni Otery. – Przygważdża mnie spojrzeniem. – A atak poprowadzą takie jak ty.

Takie jak ja… Ogarnia mnie złe przeczucie zmieszane z rozczarowaniem. Przez chwilę miałam nadzieję, że Białe Dłonie także jest alaki. Zmuszam się, żeby spojrzeć jej w oczy.

– Nawet jeśli to prawda, czemu miałabym się zgodzić? – pytam schrypniętym głosem. – Co mi z tego przyjdzie, oprócz tego, że raz po raz będę umierała bolesną śmiercią na polu bitwy?

– Rozgrzeszenie – mówi.

Serce niemal zamiera mi w piersi. Dookoła panuje taka cisza, że ledwie słyszę, jak ciągnie:

– Walcz w imię Otery przez dwadzieścia lat, a zostaniesz rozgrzeszona i uwolniona od swej demonicznej natury. Znowu będziesz czysta.

– Czysta? – szepczę. Pozostałe myśli pierzchają, przegnane przez te dwa cudowne słowa: Czysta. Rozgrzeszona. Znowu będę człowiekiem, tak jak inni…

Zadzieram głowę i patrzę w sufit, pod powiekami czuję palące łzy.