Nie zatrzymacie mnie - Angie Thomas - ebook

Nie zatrzymacie mnie ebook

Thomas Angie

4,2

Opis

Nowa powieść autorki bestsellera „Nienawiść, którą dajesz”.

 

Szesnastoletnia Bri ma wielkie pragnienie: chce zostać największą raperką wszech czasów. A póki co, marzy o wygraniu swojej pierwszej raperskiej bitwy na Ringu. Nastolatka jest córką legendy podziemnego hip-hopu – muzyka, który zginął tragicznie, zanim jego kariera zdołała się rozpędzić – i czeka ją niełatwe zadanie.

Jak ma się wybić, jak ma doprowadzić do swojego wzlotu, skoro jest wiecznie porównywana ze zmarłym ojcem, w szkole przyklejono jej łatę bandziorki, a w lodówce w domu jest tylko światło po tym, jak jej mama straciła pracę? Bri całą swoją wściekłość i frustrację przekuwa w pierwszy muzyczny kawałek. Utwór staje się viralem, niestety, z niewłaściwych powodów.

Co gorsza, dziewczyna zaczyna budzić kontrowersje, zwłaszcza że media portretują ją jako ganstera w spódnicy, a nie raperkę. Sytuacja się komplikuje, gdy jej rodzinie zaczyna grodzić eksmisja, więc Bri nie tyle chce być twarda, ile musi. Nawet, jeśli oznacza to, że stanie się osobą, którą opinia publiczna już z niej zrobiła.

 

Nie zatrzymacie mnie” to historia, która wyszła spod pióra jednej z najważniejszych współczesnych pisarek. Ta głęboka i poruszająca oda do rapu i hip-hopu, opowieść o tym, by walczyć o realizację marzeń nawet wtedy, gdy los wydaje się sprzysiąc przeciwko tobie, ukazuje w dramatyczny sposób to, że niekiedy wolność słowa – zwłaszcza dla czarnoskórej młodzieży – nie ma w rzeczywistości nic wspólnego z wolnością.

 

 

Ta szczera i bezlitosna opowieść o trudzie, łzach i triumfie jest muzycznym listem miłosnym, który dowodzi, że literacki piorun uderza dwa razy. Surowość narracji Bri świadczy o niezaprzeczalnej waleczności Thomas w opowiadaniu historii.

Kirkus Reviews

 

Ta kontynuacja przełomowego dzieła Thomas „Nienawiść, którą dajesz”, której akcja toczy się w tym samym fikcyjnym mieście po wydarzeniach z „Nienawiści”, ponownie udowadnia, że autorka ma talent do błyskotliwych dialogów, złożonej charakterystyki postaci i wzbudzania w czytelniku silnych emocji. Nie będziecie zawiedzeni.

Bulletin of the Center for Children’s Books

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 466

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (11 ocen)
7
0
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Oktawia_czyta

Nie oderwiesz się od lektury

Dziękuję wydawnictwu Papierowy Księżyc za egzemplarz recenzencki ❤️ Otrzymujemy historię pełną buntu. Czyż nie taki jest każdy nastolatek? Rasizm też wylewa się z każdej strony. Można pomyśleć, że w dzisiejszych czasach czarnoskórzy ludzie mają się lepiej niż kiedyś, jednak nadal jesteśmy w tyle... Czuć te niesprawiedliwość. Chciało by się stać z główna bohaterka na dziedzińcu w szkole i skandować "nie zatrzymacie mnie!" . Oczywiście wybawiłam się też. Bri, gdy słyszy słowo nie, źle je interpretuje i robi na przekór wszystkim 🤭Czekałam na rapowe kawałki, na jej niezwykle umiejętności. Nie raz pisząc recenzje siedzę i się zastanawiam co napisać, a bohaterka płynęła z słowami. Otrzymacie też tu świat gangsterów, prawa ulicy, muzyki, która potrafiła spowodować nie małe zamieszanie. Książka jest i dla nastolatków, którzy szukają w sobie tego JA jak i dla starszych czytelników. Ja polecam!
00
ZofiaXse

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, która porusza wiele ważnych tematów jak rasizm, bieda czy dążenie do spełnienia marzeń. Bohaterka zagościła w moim sercu i na długo w nim pozostanie. Myślę, że to jest opowieść, którą powinna trafić do jak najszerszego grona odbiorców.
00
BasiaTkaczuk1980

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka dla młodzieży. Niby o hip hopie 🙂, ale poruszającą tak wiele ważnych tematów. Polecam
00
dabrowskaczyta

Całkiem niezła

Jest to młodzieżowa książka z bardzo dużą dawką nauki. Rasizm. Coś z czym mamy doczynienia na codzień. Przynajmniej ja mieszkając na obczyźnie zmierzyłam się z ogromną dawką rasizmu. Nie polecam. Moim zdaniem takie książki są potrzebne a tym bardziej dla młodzieży gdzie dzieci potrafią być bezlitosne. No dorośli oczywiście swoją drogą. Szesnastoletni Bri chce zostać największą raperką na świecie. Jak narazie jej marzeniem jest aby wygrać walkę w raperskiej bitwie na ringu. Bri jest córką legendy podziemnego hip-hop, który nie mógł zaistnieć w świecie gdyż tragicznie zginął. Czeka ją nie lada wyzwanie być nie porównywaną do ojca. Bri pochodzi z biednej rodziny w domu w lodówce tylko światło i wiatr a w szkole łatka bandziorki. Jak ta szesnastolatka ma się wybić i osiągnąć cokolwiek ?
00

Popularność




Część pierwszaSTARA SZKOŁA

Jeden

Być może będę musiała dzisiaj kogoś zamordować.

Kogoś, kogo znam, albo zupełnie obcą osobę. Kogoś, kto nigdy w życiu z nikim nie walczył, albo wręcz przeciwnie, kto jest w tym zawodowcem. I nieważne, ile fantastycznych puent usłyszę z ust tej osoby i jak ciekawie będzie mówiła. Mus to mus, także w morderstwie.

Ale najpierw muszę zadzwonić, a nie zrobię tego, siedząc na lekcji u pani Murray.

Ekran mojego laptopa zajmują pytania wielokrotnego wyboru, jednak najważniejszy jest zegar. Który w tym momencie pokazuje, że do czwartej trzydzieści zostało zaledwie dziesięć minut. O co chodzi z tą czwartą trzydzieści? Zdaniem ciotki Pooh, która zna kogoś, kto zna kogoś i tak dalej, DJ Hype zawsze dzwoni między wpół do piątej a wpół do szóstej. Przysięgam, jeśli nie odbiorę…

Ale chwilowo gówno zrobię, ponieważ to pani Murray ma moją komórkę, a z tą kobietą nie ma żartów.

Widzę jedynie czubek jej głowy pokrytej dredami sisterlocks. Reszta jest schowana za tomikiem wierszy Nikki Giovanni. Od czasu do czasu nauczycielka wydaje z siebie „mmm”, identycznie jak moja babcia, gdy słucha kazania w kościele. Religią pani Murray jest poezja.

Wszyscy opuścili mury Midtown School of the Arts niemal godzinę temu, zostaliśmy tylko my – trzecioklasiści, których rodzice bądź opiekunowie zapisali na kurs przygotowawczy na egzaminy na studia. Żadnej gwarancji, że dostaniemy maksimum z testu ACT1, czyli trzydzieści sześć punktów, ale Jay zażądała, bym zbliżyła się do tego wyniku, skoro „zapłaciła jak za zboże” za moje zajęcia. I dlatego co wtorek i co czwartek zmuszam się, aby wejść do klasy i oddać pani Murray komórkę.

Zwykle nie mam problemu z wytrzymaniem godziny bez świadomości, co tam znowu nasz prezydent wrzucił na Twittera. Albo co napisali mi Sonny i Malik (czasami również na temat tego, co nasz prezydent wrzucił na Twittera). Jednak dzisiaj marzę tylko o tym, by podbiec do biurka, zabrać telefon i zwiać jak najdalej od tego miejsca.

– Ej! Brianna – szepcze ktoś. Za mną siedzi Malik, a za nim Sonny, który pyta bezgłośnie: „Coś już wiadomo?”.

Przechylam głowę i unoszę brwi, co oznacza: „Skąd niby mam wiedzieć, nie mam komórki”. Tak wiem, nie powinnam liczyć na to, że zrozumie, ale z drugiej strony przyjaźnię się z Sonnym i Malikiem od czasu życia płodowego. Nasze mamy są najlepszymi kumpelami i wszystkie trzy zaszły w ciążę w podobnym czasie. Nazywają nas „trójcą nieświętą”, ponieważ twierdzą, że kiedy tylko się spotykały, od razu zaczynaliśmy kopać. Komunikacja niewerbalna? Nic nowego.

Sonny wzrusza ramionami, co odczytuję jako „Nie wiem, tak tylko sprawdzam” połączone z „No i, kurde, po co ta spina?”.

Mrużę oczy na mojego kumpla hobbita (ma kręcone włosy i wielkie uszy). „Nie ma tu żadnej spiny. Zadałeś durne pytanie”.

Odwracam się. Pani Murray patrzy na nas znad książki ze swoją własną komunikacją niewerbalną. „Wiecie, że na moich lekcjach nie ma gadania”.

Technicznie rzecz biorąc, nie gadamy, ale przecież jej tego nie powiem, ani werbalnie, ani niewerbalnie.

16.27

Trzy minuty i dostanę z powrotem telefon.

16.28

Dwie minuty.

16.29

Jeszcze tylko jedna.

Pani Murray zamyka książkę.

– Koniec czasu. Oddajcie tyle, ile zrobiliście.

Kurde. Test.

„Tyle, ile zrobiliście” w moim przypadku oznacza zero. Nie odpowiedziałam nawet na jedno pytanie. Na szczęście to test wielokrotnego wyboru, a skoro do każdego pytania są cztery odpowiedzi, mam dwadzieścia pięć procent szans, że losowo trafię na właściwą. Szybko klikam, podczas gdy pozostali uczniowie odbierają telefony.

To znaczy wszyscy oprócz Malika. Mój przyjaciel pochyla się nade mną, z kurtką dżinsową nałożoną na bluzę z kapturem. W ciągu ostatnich dwóch lat od niższego ode mnie przeszedł do „tak wysokiego, że musi się schylać, żeby mnie uścisnąć”. Jego postawione afro dodaje mu kolejnych centymetrów.

– Cholera, Bri – rzuca. – Czy ty w ogóle zrobiłaś…

– Ciii… – Odsyłam rozwiązania i zarzucam plecak na ramię. – Skończyłam test.

– Okej, skoro jesteś gotowa wziąć na klatę jedynkę, Breezy.

– To próbny egzamin, więc jedynka nie jest jedynką – odpowiadam ostro i zasłaniam się rozpuszczonymi włosami. Są nieco nastroszone i pozostaną takie, dopóki Jay mi ich nie zaplecie.

Sonny wyprzedza mnie i staje przed biurkiem pani Murray jako pierwszy. Sięga po moją komórkę, jakby był to prawdziwy wyścig z czasem, niestety – nauczycielka go ubiega.

– Wystarczy, Jacksonie – mówi, używając jego prawdziwego imienia, które – tak się składa – jest moim nazwiskiem. Jego mama nadała mu je na cześć moich dziadków, czyli swoich rodziców chrzestnych. – Muszę zamienić dwa słowa z Brianną.

Sonny i Malik spoglądają na mnie pytająco: „Co ty, do diabła, zmalowałaś?”.

Moje oczy są zapewne tak samo szeroko otwarte jak ich: „Wyglądam, jakbym wiedziała???”.

Nauczycielka pokazuje głową na drzwi.

– Ty i Malik możecie iść. Nie zajmie nam to długo.

Sonny odwraca się do mnie. „Już – kurwa – po tobie”.

Całkiem możliwe. Pani Malik jest sympatyczna, ale nie daje ze sobą pogrywać. Kiedyś spieprzyłam wypracowanie na temat motywu snu w twórczości Langstona Hughesa i dostałam od niej taką zjebkę, że aż żałowałam, że to nie Jay mnie opiernicza. A to już powinno wam wiele powiedzieć.

Sonny i Malik wychodzą z klasy, pani Murray siada na krawędzi biurka, kładąc obok siebie moją komórkę. Ekran jest ciemny. A więc jeszcze nie dzwonił.

– Co się dzieje, Brianno?

Przenoszę wzrok z telefonu na nauczycielkę.

– Nie rozumiem.

– Byłaś dzisiaj wyjątkowo rozkojarzona. Nawet nie zrobiłaś próbnego testu.

– Zrobiłam! – Tak jakby. W sumie. Znaczy właściwie to nie za bardzo. Czyli nie.

– Dziewczyno, zaznaczyłaś wszystkie odpowiedzi minutę temu! Chcesz znać moje zdanie? Od pewnego czasu zauważam u ciebie brak uwagi. Możesz być pewna, że za tydzień zobaczysz tego skutki na karcie ocen. Czwórki nie bez powodu zamieniają się w trójki i dwójki.

Kurde.

– Dwójki?

– Dałam ci to, na co sobie zapracowałaś. A teraz mów, co się dzieje. W końcu ostatnio nie opuściłaś zbyt wielu zajęć.

Taaak. Ostatni raz zostałam zawieszona w prawach ucznia równy miesiąc temu, a do gabinetu dyrekcji nie wzywano mnie już dobre dwa tygodnie. To mój osobisty rekord.

– Wszystko dobrze w domu?

– Jakbym słyszała panią Collins.

To nasza szkolna psycholożka, młoda blondynka, która jest miła, ale za bardzo się stara. Za każdym razem, gdy z nią rozmawiam, zadaje mi pytania, które brzmią tak, jakby pochodziły z podręcznika pod tytułem Jak rozmawiać z przeciętnym czarnoskórym dzieckiem, które często pojawia się w twoim gabinecie.

Jak wygląda sytuacja w domu? (Nie twój interes).

Czy byłaś ostatnio świadkiem jakichś traumatycznych wydarzeń, na przykład strzelaniny? (To, że mieszkam w „getcie”, nie znaczy, że codziennie lawiruję między pociskami).

Czy nadal nie potrafisz się uporać z zabójstwem swojego ojca? (Miało miejsce dwanaście lat temu. Ledwo pamiętam jego i całą tę sytuację).

Czy próbujesz się uporać z uzależnieniem swojej matki? (Od ośmiu lat niczego nie bierze. Obecnie jest uzależniona wyłącznie od seriali).

Jak leci, ziomalko? Zapodaj jakieś niusy. (No dobrze, tego nie powiedziała, ale dajmy jej jeszcze trochę czasu).

Pani Murray uśmiecha się kpiąco.

– Próbuję tylko zrozumieć, co się z tobą dzieje. To co cię dzisiaj tak rozkojarzyło, że zmarnowałaś mój czas i ciężko zarobione pieniądze twojej mamy?

Wzdycham. Widzę, że nie odda mi telefonu, dopóki się nie wytłumaczę. No dobra.

– Czekam na telefon od DJ-a Hype’a. Na wiadomość, że mogę wziąć dzisiaj udział w starciu na Ringu.

– Na Ringu?

– Tak. Ring Bokserski Jimmy’ego. Co czwartek odbywają się tam bitwy freestyle’owe. Zapisałam się na dzisiaj i mam nadzieję, że mnie wybierze.

– Och, wiem, czym jest Ring. Jestem po prostu zaskoczona, że ty zamierzasz wziąć w nim udział.

„Ty” wymawia w taki sposób, że aż robi mi się smutno. Zupełnie jakby wszyscy inni ludzie na świecie mieli większe prawo do udziału w Ringu niż ja.

– Dlaczego jest pani zaskoczona?

Kobieta unosi dłonie.

– Nie miałam na myśli nic złego – odpowiada. – Wiem, że masz talent. Czytałam twoje wiersze. Po prostu nie miałam pojęcia, że chcesz zostać raperką.

– Wiele osób nie ma pojęcia. – Na tym właśnie polega problem. Rapuję od dziesiątego roku życia, ale nigdy wcześniej się z tym nie ujawniałam. Oczywiście Sonny i Malik o tym wiedzą, wie także moja rodzina. Ale powiedzmy sobie szczerze: jeśli twoja własna matka twierdzi, że jesteś świetną raperką, to tak samo, jakby mówiła, że wyglądasz ślicznie, kiedy jest wręcz przeciwnie. Komplementy tego rodzaju to obowiązek rodzicielski, który moja mama wzięła na siebie w momencie, w którym wydała mnie na świat.

Nie wiem, może i jestem dobra. W każdym razie czekam od lat na właściwy moment.

Być może właśnie dzisiaj jest idealny dzień, a Ring to idealna miejscówka. W końcu to najświętsze miejsce w całym Garden Heights, ustępuje jedynie kościołowi Christ Temple. Nikt nie może nazywać się prawdziwym raperem, jeśli nie walczył na Ringu.

I dlatego dam czadu. Jeśli wygram, zyskam stałą wejściówkę na Ring, a jeśli zyskam stałą wejściówkę, będę mogła brać częstszy udział w bitwach. Z kolei częstsze bitwy oznaczają szansę na wyrobienie sobie imienia. Kto wie, co potem?

Mina pani Murray łagodnieje.

– Idziesz w ślady ojca, co?

To dziwne. Za każdym razem, kiedy ktoś go wspomina, mam wrażenie, że potwierdza w ten sposób, iż to prawdziwy człowiek, a nie wyimaginowana postać, z którą wiążą mnie tylko strzępki wspomnień. A kiedy nazywają go moim ojcem, a nie Bezkarnym, legendą podziemnego rapu, przypominają mi, że to ktoś, kto do mnie należy.

– Chyba – odpowiadam. – Przygotowuję się do Ringu od jakiegoś czasu. Znaczy, ciężko jest się przygotować do bitwy, ale zwycięstwo mogłoby być przepustką do kariery.

– Wyjaśnijmy sobie jedno. – Pani Murray prostuje się na krześle, a w mojej głowie rozbrzmiewa alarm. Ostrzeżenie: twój nauczyciel zaraz ci przywali, uważaj! – Tak się skupiłaś na rapowaniu, że drastycznie opuściłaś się w nauce w tym semestrze. Zapomniałaś, że oceny z trzeciej klasy liczą się do rekrutacji na studia. Zapomniałaś, że kiedyś mówiłaś mi, że chciałabyś się dostać na Markham albo Howard.

– Proszę pani…

– Nie, wysłuchaj mnie do końca. Twoim celem są studia, prawda?

– Chyba tak.

– Chyba?

Wzruszam ramionami.

– Nie wszyscy muszą zdobyć wyższe wykształcenie.

– Może i nie – odpowiada. – Ale uważam, że studia to podstawa. Teraz masz dwóję, ale jeśli będziesz opuszczała się dalej, dwója przerodzi się w jedynkę. Kiedyś odbyłam bardzo podobną rozmowę z twoim bratem.

Próbuję nie przewracać oczami. Nie mam nic przeciwko Treyowi ani pani Murray, ale prawda jest taka, że jeśli ma się starszego brata i ten brat świetnie się uczył, to albo mu dorównasz, albo wszyscy będą mieli do ciebie pretensje.

A ja nigdy nie dorównam Treyowi w naszej szkole. W gablocie nadal trzymają wycinki prasowe i programy teatralne z czasów, kiedy mój brat grał w Rodzynku w słońcu2. Aż dziw bierze, że nie zmienili nazwy szkoły na „Szkoła średnia imienia Treya Jacksona, ponieważ uwielbiamy tego gnojka”.

Nieważne.

– Jego oceny też kiedyś spadły z samych piątek na trójki – ciągnie nauczycielka. – Ale ogarnął się i proszę. Skończył studia na uniwersytecie Markham, i to z wyróżnieniem.

A także wrócił latem do domu. Nie mógł znaleźć żadnej przyzwoitej pracy i od trzech tygodni piecze pizzę za minimalne wynagrodzenie. Trudno aspirować do czegoś takiego.

Nie żebym go krytykowała. Skądże. Zajebiście, że skończył studia, nikt w rodzinie mamy nie ma dyplomu uniwersyteckiego, a babcia, matka naszego ojca, powtarza wszystkim wokół, że jej wnuczek dostał „magnum cum laude”. (Nie tak się to mówi, ale niechby ktoś ośmielił się powiedzieć to babci).

Pani Murray to jednak nie obchodzi.

– Przyrzekam, że poprawię oceny – oznajmiam. – Tylko zaliczę tę pierwszą bitwę i zobaczę, co z tego wyniknie.

Kiwa głową.

– Rozumiem. I jestem pewna, że twoja mama też zrozumie.

Rzuca mi komórkę.

Kuuuuurwa.

Wychodzę na korytarz: Sonny i Malik opierają się o szafki. Sonny pisze coś na telefonie, a Malik bawi się kamerką. On wiecznie coś nagrywa. Kilka metrów dalej stoją szkolni ochroniarze, Long i Tate. Pilnują moich kumpli. Nikt nie powie tego głośno, ale łatwo trafić na ich radar, gdy ma się czarną albo brązową skórę, chociaż sam Long jest Afroamerykaninem.

Malik podnosi głowę znad komórki.

– Wszystko okej, Bri?

– Uciekajcie! – woła Long. – Nie ma kręcenia się po szkole po lekcjach.

– Kurde, możemy chociaż chwilę pogadać? – pytam.

– Słyszeliście mojego kolegę. – Jasnowłosy Tate pokazuje kciukiem na drzwi. – Wychodźcie.

Już otwieram usta, by zaprotestować, ale Sonny mi przerywa.

– Chodźmy, Bri – mówi.

No dobra. Podążam za moimi kumplami w stronę drzwi, zerkając przy tym na komórkę.

Za piętnaście piąta, a Hype nadal nie zadzwonił.

Jadę autobusem, potem idę pieszo i w dalszym ciągu nic.

Do domu wchodzę dokładnie dziewięć po piątej.

Na podjeździe stoi jeep należący do Jay, z okien ryczy gospel. To jedna z tych energetycznych pieśni, po których zaczyna się ekstatyczny taniec wiernych, a moja babcia biega dookoła świątyni, głośno krzycząc. Co jest cholernie żenujące.

Tak czy inaczej Jay puszcza taką muzę w sobotę, kiedy jest dzień sprzątania, żeby zmusić mnie i Treya do wstania z łóżek i pospieszenia jej z pomocą. Trudno jest przeklinać kogoś, kto śpiewa o Jezusie, więc zwykle wstaję i pomagam bez protestów.

Jestem ciekawa, dlaczego puściła ją akurat teraz.

Wchodzę do domu i od razu owiewa mnie chłodne powietrze. Nie jest tak zimno jak na zewnątrz, co oznacza, że mogę zdjąć kurtkę, ale bluza musi zostać. W zeszłym tygodniu odcięli nam gaz, a bez gazu nie mamy ogrzewania. Żeby się wykąpać, musimy nagrzewać wodę w garnkach na kuchence elektrycznej, a w nocy przykrywamy się dodatkowym kocem. Mama i Trey musieli pilnie popłacić rozmaite rachunki, mama poprosiła więc gazownię o przedłużenie terminu. A potem zrobiła to ponownie. I jeszcze raz. W końcu dostawcy znudziło się czekanie na pieniądze i zamknęli nam dopływ.

Zdarza się.

– Wróciłam! – wołam z salonu.

Już mam rzucić plecak i kurtkę na sofę, kiedy Jay wyłania się nie wiadomo skąd.

– Powieś kurtkę w przedpokoju i zanieś plecak na górę, do siebie!

Jezu, jak ona to robi? Wypełniam polecenie i idę w ślad za muzyką do kuchni.

Jay wyjmuje z szafki dwa talerze – jeden dla siebie, drugi dla mnie. Trey wróci późno. Jay reprezentuje sobą swój „kościelny image”, wymagany od sekretarki w kościele – włosy związane z tyłu, spódniczka do kolan, bluzka z długim rękawem, zakrywająca tatuaże i blizny po dawnym uzależnieniu. Jest czwartek, więc ma dzisiaj zajęcia – studiuje socjologię, bo chce mieć pewność, że inni uzależnieni uzyskają pomoc, jakiej jej nikt nie udzielił, gdy brała. Od kilku miesięcy uczy się zaocznie i ma zajęcia kilka razy w tygodniu. Co oznacza, że w te dni ma czas albo na zjedzenie obiadokolacji, albo na przebranie się. Widocznie dzisiaj wybrała jedzenie.

– Cześć, maleńka – wita się słodko, jakby wcale na mnie nie warknęła przed chwilą. Typowe. – Jak minął dzień?

Jest siedemnasta trzynaście. Siadam przy stole.

– Nie zadzwonił jeszcze.

– Kto?

– DJ Hype. Zapisałam się na Ring dzisiaj, zapomniałaś?

– Aaa, to.

To. Jakby chodziło o jakąś duperelę. Jay dobrze wie, że kręci mnie rap, ale chyba nie zdaje sobie sprawy, że ja chcę rapować. Zachowuje się tak, jakbym fascynowała się przejściowo najnowszą grą komputerową.

– Daj mu czas – mówi. – A jak próbny test ACT? Bo mieliście dzisiaj wszystkie, prawda?

– Taaa. – Tylko to ją ostatnio interesuje, cholerne testy.

– No i? – Wyraźnie czeka na dalszy ciąg. – Jak ci poszło?

– Chyba dobrze.

– Były trudne? Łatwe? Z czym miałaś największe problemy?

Zaczyna się.

– To tylko próbny test.

– Który da nam pogląd na to, jak sobie poradzisz na prawdziwym egzaminie – przypomina. – Bri, to poważna sprawa.

– Wiem. – W końcu mówiła mi to milion razy.

Nakłada na talerze kawałki kurczaka. Z Popeyes3. Dzisiaj piętnasty – dostała wypłatę, czyli uczta dla podniebienia. Jednak Jay zażegnuje się, że nasz Popeyes nie umywa się do tego w Nowym Orleanie – gdzie urodziły się ona oraz ciotka Pooh. W głosie Jay nadal czasami pobrzmiewa akcent nowoorleański. Na przykład kiedy mówi „kotku” – zupełnie jakby słodki syrop wlał się w to słowo i rozbił je na więcej sylab niż to konieczne.

– Jeśli chcemy, żebyś dostała się na dobrą uczelnię, musisz się przyłożyć – wytyka.

Jeśli chcemy? My? Raczej jeśli ona chce.

Nie że w ogóle nie chcę iść na studia. Po prostu nie wiem. Przede wszystkim chciałabym rozwijać moje rapowanie. Jeśli mi się uda, będzie to zdecydowanie lepsze niż cokolwiek, co mogłaby mi dać praca po studiach.

Podnoszę komórkę. Dwadzieścia po piątej i nadal nic.

Jay cmoka z dezaprobatą.

– Co? – pytam.

– Widzę, że myślami jesteś gdzie indziej. I pewnie nie byłaś w stanie się skupić na teście, bo myślałaś o tym całym Ringu.

Tak.

– Nie.

– Hmm. O której ten Hype miał zadzwonić?

– Ciotka Pooh powiedziała, że między wpół do piątej i wpół do szóstej.

– Pooh? Nie możesz brać sobie do serca tego, co ona mówi. Przecież to ona twierdziła, że ktoś w naszej dzielnicy złapał kosmitę i ukrył go w piwnicy.

To prawda.

– Nawet jeśli zadzwoni między wpół do piątej i wpół do szóstej, masz jeszcze sporo czasu – dodaje.

– Wiem, ale jestem…

– Niecierpliwa. Jak twój ojciec.

Wiecznie powtarza, że jestem uparta jak ojciec, wygadana jak ojciec albo w gorącej wodzie kąpana jak on. Jakby i ona taka nie była. Twierdzi, że nawet przypominamy go z Treyem fizycznie. Ten sam uśmiech, tyle że bez złotego grillza. Takie same dołeczki w policzkach i jasna skóra, przez którą nasi nazywają nas „mieszańcami” albo „kundelkami”. Identycznie szerokie ciemne oczy. Nie mam wydatnych kości policzkowych jak Jay ani jej jaśniejszych oczu, a kolorem jej skóry mogę się poszczycić tylko latem, jeśli cały dzień spędzam na powietrzu. Niekiedy przyłapuję ją, jak na mnie patrzy, jakby szukała we mnie siebie. Albo widziała swojego męża i nie mogła oderwać wzroku.

Teraz właśnie tak się na mnie gapi.

– Co jest? – pytam.

Uśmiecha się, ale słabo.

– Nic, czym musiałabyś się martwić. Bądź cierpliwa, Bri. Jeśli zadzwoni, idź na siłownię, powalcz w tej swojej małej bitwie…

Małej bitwie?

– …i wracaj prosto do domu. Nie zadawaj się z tą nieokrzesaną Pooh.

Ciotka Pooh zabiera mnie od paru tygodni na Ring, żebym poczuła klimat. Wcześniej obejrzałam mnóstwo filmików na YouTubie, jednak na żywo jest zupełnie inaczej. Jay nie miała nic przeciwko mojemu udziałowi – w końcu tata toczył tam pojedynki, a pan Jimmy nie toleruje żadnego gówna – ale szczęśliwa nie była, że idę z ciotką. A już na pewno nie wtedy, kiedy ciotka Pooh nazwała się moją menedżerką. Jak twierdzi moja matka: „Z tej idiotki taka menedżerka, jak z koziej dupy trąba!”.

– Jak to możliwe, że tak bardzo nie lubisz się ze swoją siostrą? – pytam.

Jay nakłada sobie na talerz ryż cajun.

– Dobrze wiem, co ona kombinuje. I ty też to wiesz.

– Owszem, ale przecież nie pozwoli, żeby…

Cisza.

Jay nakłada na talerze smażoną okrę. A potem kolby kukurydzy. Dokłada do nich miękkie, puszyste bułeczki. Niestety, cokolwiek można powiedzieć o bułeczkach Popeye, nie są ani miękkie, ani puszyste.

To Popkenchurch.

Popkenchurch równa się kurczak i ryż cajun od Popeyes, bułeczki z KFC, smażona okra i kukurydza od Church’s. Trey nazywa to „stanem przedzawałowym”.

Tyle że nie chodzi tu o potencjalną katastrofę trawienną, Popkenchurch jest problematyczny z innego powodu. Jay zamawia wszystkie składniki, gdy dzieje się coś złego. Zrobiła to dwa lata temu, kiedy jej ciotka Norma zachorowała na nieuleczalną postać nowotworu. Albo w ostatnie Boże Narodzenie, kiedy uświadomiła sobie, że nie da rady kupić mi nowego laptopa pod choinkę. Kupiła Popkenchurch, kiedy dziadek postanowił, że nie ruszy się z miejsca, żeby pomóc swojej siostrze wracającej do zdrowia po udarze. Nigdy nie widziałam, żeby ktokolwiek tak się wyżywał na udkach z kurczaka jak ona wtedy.

Nie jest dobrze.

– Co się stało?

– Bri, nie masz się czym przejmować…

W tej samej chwili moja komórka zaczyna brzęczeć na stole i obie podskakujemy.

Na ekranie widzę numer, którego nie znam.

Jest siedemnasta trzydzieści.

Jay uśmiecha się do mnie.

– Masz swój telefon – mówi.

Ręce mi się trzęsą aż po koniuszki palców, ale stukam w wyświetlacz i przykładam aparat do ucha. Zmuszam się, by wydusić z siebie: „Halo?”.

– Rozmawiam z Bri? – pyta jakże znajomy głos.

W gardle mi nagle zasycha.

– Tak. To ona… znaczy… ja. – Pierdolić gramatykę.

– Co tam? Z tej strony DJ Hype. Jesteś gotowa, złotko?

To najgorszy moment z możliwych na zapomnienie języka w gębie. Odchrząkuję.

– Gotowa na co?

– Na danie czadu. Gratulacje, mała, zdobyłaś dzisiaj miejsce na Ringu!

1 Jedna z dwóch możliwych serii egzaminów zdawanych przez uczniów amerykańskich szkół średnich, respektowany przez uczelnie w USA (przyp. tłum. DO).

2A Raisin In The Sun, sztuka autorstwa Lorraine Hansberry dotycząca losów pewnej rodziny czarnoskórych Amerykanów; miała swoją premierę na Broadwayu w 1959 roku (przyp. tłum. DO).

3 Sieć amerykańskich restauracji serwujących dania z kurczaka typu fast food (przyp. tłum. DO).

Dwa

Wysłałam ciotce Pooh krótką wiadomość: „Dostałam się!”.

Zjawia się równe piętnaście minut później.

Słyszę, że przyjechała, zanim jeszcze ją zobaczę. Z głośników ryczy Flash Light zespołu Parliament. Ciotka stoi obok swojego cutlassa, wykonuje układ Milly Rock, potem Disciple Walk, normalnie pełen wypas, jak jednoosobowy taniec integracyjny na weselu.

Wychodzę na zewnątrz, na głowie mam czapkę z daszkiem, ale i tak nakładam kaptur. Jest zimno jak w dupie niedźwiedzia polarnego. Ręce mi zamarzają, gdy przekręcam klucz w zamku. Jay zdążyła już wyjść na swoje zajęcia, jestem więc sama. Coś się wydarzyło, jestem tego pewna. Zwłaszcza że nie zaprzeczyła, powiedziała tylko, że to „nic, czym musiałabym się martwić”, a to spora różnica.

– Oto i ona! – Ciotka Pooh wskazuje na mnie palcem. – Rodząca się właśnie nowa legenda Ringu!

Gdy tańczy, brzęczą metalowe wisiorki na gumkach przytrzymujących jej warkocze.

Są zielone, tak samo jak jej sneakersy. Zgodnie z kulturą gangów Garden Heights członkowie Garden Disciple muszą ubierać się na zielono. Zdziwko? To właśnie moja ciotka. Ręce i szyję ma pokryte tatuażami, które tylko jej gang jest w stanie rozszyfrować. To znaczy, nie licząc czerwonych ust wytatuowanych na szyi – te należą do Leny, jej dziewczyny.

– Co ci mówiłam? – Uśmiecha się szeroko, błyskając złotym grillzem, i dla podkreślenia każdego słowa uderza mnie w dłoń. – Mówiłam. Że. Się. Dostaniesz!

Zmuszam się do bladego uśmiechu.

– Nooo.

– Bri, dostałaś się na Ring! Na Ring! Wiesz, ile osób o tym marzy? Co z tobą nie tak?

Mnóstwo rzeczy.

– Coś się stało, ale Jay nie chce mi powiedzieć co.

– Skąd takie przypuszczenie?

– Kupiła Popkenchurch.

– Cholera, poważnie? – Można by pomyśleć, że też się zaniepokoiła, ale nie. – To dlaczego mi nie przyniosłaś?

Mrużę oczy.

– Co za łakomstwo. Ona kupuje Popkenchurch tylko wtedy, kiedy coś jest nie tak.

– Nieeee. Wymyślasz. Denerwujesz się bitwą i to dlatego.

Przygryzam wargę.

– No może.

– Nie może, a zdecydowanie. Jedziemy na Ring, pokaż tym głupkom, jak to się robi. – Wyciąga dłoń. – Sky’s the limit4? – To nasze motto, fragment tekstu z piosenki Biggiego, starszej ode mnie i niemal dorównującej wiekiem ciotce. Przybijam jej piątkę.

– Sky’s the limit.

– Te dupki zobaczą, jak wysoko zajdziemy – odpowiada i całuje mnie w czoło. – Chociaż znów założyłaś tę nerdowską bluzę.

Moja bluza na przodzie ma Dartha Vadera. Jay wyszukała ją parę tygodni temu na pchlim targu.

– Co? – oburzam się. – Vader to gość!

– A co mnie to obchodzi? To nerdowskie gówno, i tyle!

Przewracam oczami. Kiedy ma się ciotkę, która miała dziesięć lat, gdy się urodziłaś, musisz się liczyć z tym, że czasami będzie się zachowywać jak ciotka, a czasami – jak wkurzająca starsza siostra. Zwłaszcza że Jay pomagała ją wychowywać. Ich mama zginęła, kiedy ciotka Pooh miała zaledwie roczek, a ich tata umarł osiem lat później. Jay zawsze traktowała Pooh jak swoje trzecie dziecko.

– Nerdowskie gówno? – powtarzam. – Raczej zajebisty ciuch. Powinnaś poszerzyć swoje horyzonty.

– A ty powinnaś przestać sponsorować branżę sajensfykszon.

Technicznie rzecz biorąc, Star Wars to nie science fiction – ale nieważne. Cutlass ma opuszczony dach, więc przechodzę nad drzwiami i ładuję się do środka. Ciotka Pooh podciąga opadające spodnie i też wsiada do samochodu. Zastanawiam się, jaki jest sens noszenia opadających spodni, jeśli się je wiecznie podciąga. A mimo to ta kobieta pozwala sobie na krytykowanie mojego stylu.

Ciotka odsuwa oparcie i włącza ogrzewanie na maksa. Owszem, mogłaby po prostu złożyć dach, jednak połączenie zimnego wieczornego powietrza i ciepła bijącego od wywietrzników to sztos.

– Poczekaj, tylko sobie coś zapodam. – To powiedziawszy, sięga do schowka. Ciotka rzuciła trawkę i zamiast tego przerzuciła się na lizaki Blow Pop. Widocznie woli cukrzycę niż bycie na ciągłym haju.

W kieszeni bluzy wibruje mi komórka. Wcześniej wysłałam Sonny’emu i Malikowi te same dwa słowa co ciotce i chyba się podjarali.

Ja też powinnam być podjarana, a przynajmniej lekko podkręcona, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że świat się wywrócił do góry nogami.

I w każdej chwili ja mogę się wywrócić wraz z nim.

*

Parking Jimmy’ego jest prawie pełen, ale nie wszyscy próbują dostać się do środka. W każdy czwartek wieczorem, tuż po ostatniej bitwie na Ringu, na zewnątrz ma miejsce impreza. Już od niemal roku parking Jimmy’ego jest popularną imprezową miejscówką, coś jak Magnolia Avenue w piątkową noc. Bo widzicie, w zeszłym roku parę ulic od domu moich dziadków gliniarz zastrzelił młodego chłopaka. Chłopak był nieuzbrojony, ale sąd postanowił oddalić zarzuty. Przez kilka tygodni przez naszą dzielnicę przetaczały się protesty i zamieszki. Połowa lokali w Garden Heights została albo celowo podpalona, albo stała się ofiarą walk. Taki los spotkał Club Envy, gdzie ludzie zwykle balowali w czwartki.

Clubbing na parkingu to niezupełnie moja rzecz (Impreza w taki ziąb? Podziękuję), ale super popatrzeć, jak goście szpanują nowymi felgami i lowriderami, a ich samochody skaczą jak żabki. W okolicy ciągle pojawiają się gliny, ale tylko przejeżdżają, nie zatrzymując się. To nasza nowa normalność w Garden Heights. Zapewne próbują powiedzieć: „Cześć, to ja, twój kumpel glina, który nigdy do ciebie nie strzeli”, w rzeczywistości wychodzi im coś w rodzaju: „Jesteśmy tu i nie spuszczamy oka z waszych czarnych tyłków”.

Ruszam za ciotką do wejścia. Ze środka dobiega muza, bramkarze obmacują wchodzących i machają dookoła nich wykrywaczami metalu. Jeśli znajdą u kogoś spluwę, każą mu ją zostawić w stojącym obok wiadrze. Dostanie ją z powrotem, gdy Ring dobiegnie końca.

– Idzie mistrzyni! – woła ciotka Pooh, kiedy podchodzimy do kolejki. – Możecie ją od razu ukoronować!

To wystarczy, żeby ludzie zaczęli kiwać głowami i przybijać nam piątki.

– Jak leci, Mała Bri? – pytają niektórzy. Wcinamy się w kolejkę, ale nikt nie ma o to do nas pretensji. To taki mały spadek po moim ojcu.

Ale nie ukrywam, że parę osób uśmiecha się z wyższością. Bo przecież to takie zabawne. Że szesnastolatka w bluzie z Darthem Vaderem uważa, iż ma szansę na Ringu.

Bramkarze przybijają piątkę z ciotką Pooh.

– Jak tam, Bri? – pyta Reggie, ten bardziej przysadzisty. – Wreszcie się dzisiaj dostałaś?

– Tak jest! – potwierdza ciotka. – I da czadu!

– Super! – Wyższy z ochroniarzy, Frank, macha wokół nas wykrywaczem. – Kontynuujesz dzieło Lawa, co?

Niezupełnie. Raczej swoje własne.

– Taaa – odpowiadam jednak, ponieważ tego się wszyscy po mnie spodziewają. To nieodłączny element bycia dzieckiem mojego ojca.

Reggie kieruje nas do środka.

– Niech moc cię przeniesie, Scotty – mówi, pokazując na moją bluzę, po czym wykonuje salut wolkański.

Ja pierdzielę, jak można pomylić Star Treka z Gwiezdnymi wojnami? No jak? Niestety, dla wielu osób w Garden Heights wszystkie te filmy to jedno wielkie nerdowskie gówno, czy też, jak jeden gość na pchlim targu raczył to określić: „białe gówno”.

Poważnie, niektórzy powinni odrobić lekcję z seriali kosmicznych.

Wchodzimy do środka. Jak zwykle widzę głównie facetów, ale jest tam też kilka lasek (co odzwierciedla stosunek kobiet do mężczyzn w hip-hopie i jest kurewsko mizoginistyczne, no ale co zrobić…). Zauważam tu dzieciaki, które wyglądają, jakby przyszły prosto z liceum Garden Heights High, gości, którzy są na tyle starzy, że pamiętają Biggiego i Tupaca, a także tych, którzy nosili pierwsze czapki Kangol i pierwsze buty Adidasa. W powietrzu czuć dym fajek i słodki zapach marihuany, wszyscy tłoczą się wokół mieszczącego się na środku Ringu.

Ciotka Pooh znajduje nam dobre miejsce. Ponad gwarem unosi się głos Notoriousa B.I.G.-a, śpiewającego Kick in the Door. Basy wstrząsają posadzką jak trzęsienie ziemi, a głos wokalisty wydaje się wypełniać całe pomieszczenie.

Kilka sekund słuchania jego śpiewu i zapominam o całym świecie.

– Co za dźwięki!

– Ten kawałek wymiata – komentuje ciotka.

– Wymiata? To legendarny utwór! Biggie sam jeden udowodnił, że kluczem jest wykonanie. Że niekonieczne są dokładne rymy, żeby dać czadu. U niego „Jezus” i „penis” się rymują. Kurde – Jezus i penis! Okej, pewnie dla Jezusa to siara, ale sama rozumiesz. Legenda.

– No dobrze, dobrze. – Ciotka Pooh się śmieje. – Rozumiem.

Kiwam głową i napawam się każdym wersem. Ciotka przypatruje mi się z uśmiechem, a wtedy blizna na jej policzku wygląda jak dołeczek. Hip-hop bywa uzależniający, to ciotka mnie w niego wkręciła. Kiedy miałam osiem lat, puściła mi album Illmatic Nasa i powiedziała: „Ten gość kilkoma wersami zmieni twoje życie”.

I tak też się stało. Nic już nie było takie samo po tym, jak Nas oznajmił mi, że świat należy do mnie. I chociaż już wtedy był to prehistoryczny album, słuchając go, miałam wrażenie, jakbym się obudziła po przespaniu całego życia. Kurde, to było niemal duchowe doświadczenie.

Pożądam tego uczucia. To dlatego rapuję.

Niedaleko wejścia robi się małe zamieszanie – przez tłum przeciska się facet w krótkich dredach, mijani ludzie poklepują go po plecach. To Dee-Nice, czyli jeden z najlepszych raperów z Ringu. Wszystkie jego bitwy stawały się viralami. Niedawno odszedł na emeryturę i już nie pojawia się na Ringu. Śmieszna sprawa z tą emeryturą, w końcu gość w zeszłym roku skończył studia.

– Ej, słyszałaś nius? – pyta ciotka. – Staruszek właśnie podpisał kontrakt na płytę.

– Poważnie?

– Taaa. Ponoć sześć zer.

O cholera. Nic dziwnego, że zrezygnował z bitew. Kontrakt na milion dolców?

A co więcej, kontrakt na milion dolców podpisany z kimś z Garden Heights?

Muzyka cichnie, światła przygasają. Reflektor kieruje się na Hype’a, rozlegają się okrzyki i brawa.

– Szykujemy się do walki! – ogłasza Hype, jakby to faktycznie miał być mecz bokserski. – Na pierwsze starcie zapraszamy do tego narożnika M-Dota!

Niski, wytatuowany gostek wchodzi na Ring przy wtórze oklasków i gwizdów.

– A do tego narożnika zapraszamy Ms. Tique! – woła Hype.

Wrzeszczę głośno, kiedy na Ring wchodzi ciemnoskóra dziewczyna z wielkimi obręczami w uszach i krótkimi lokami na głowie. Jest mniej więcej w wieku mojego brata, ale wypluwa z siebie tekst jak stara maleńka, jak ktoś, kto przeżył ze dwa życia i każde było równie gówniane.

Laska celuje w sam top topów.

Hype przedstawia sędziów – Jimmy we własnej osobie, Dee-Nice oraz CZ, niepokonany mistrz Ringu – po czym rzuca monetą. Ms. Tique trafia i może zdecydować. Postanawia, że M-Dot zacznie to starcie. Rozlega się beat. A Tale of Two Citiez J. Cole’a. Tłum wpada w ekstazę, a ja? Ja obserwuję Ring. M-Dot zaczyna chodzić dookoła. Ms. Tique nie spuszcza go z oka, tak samo jak drapieżnik nie spuszcza z oka swojej ofiary. Nawet gdy M-Dot robi ostry ruch w jej stronę, dziewczyna ani drgnie, nie reaguje, tylko wpatruje się w niego tak, jakby miała pewność, że zaraz go zniszczy.

Cudowny widok.

M-Dot ma parę dobrych wersów. Jego flow też jest w porządku. Ale kiedy przychodzi kolej na Ms. Tique, ta atakuje go takimi punchline’ami, że dostaję gęsiej skórki. Każdy wers zdobywa uznanie widowni.

Dziewczyna wygrywa pierwsze dwie bitwy z palcem w tyłku. I jest po zabawie.

– No dobra, dobra, teraz czas na Bitwę Żółtodziobów! Dwóch świeżaków, zupełnie nowych w branży, odbędzie swoje pierwsze starcie na Ringu.

Ciotka Pooh kołysze się na piętach.

– Taaak! – woła.

Ni z tego, ni z owego kolana mi miękną.

– Wylosowaliśmy dwa nicki – mówi Hype. – Nie przedłużając, naszym pierwszym MC dzisiaj będzie… – Puszcza dźwięk werbli, tłum tupie do wtóru, cała podłoga drży, aż sama już nie wiem, czy moje kolana trzęsą się same z siebie, czy przez to tupanie. – …Milez!

Po drugiej stronie pomieszczenia rozlegają się wiwaty. Ludzie się rozstępują, wyłania się spośród nich chłopak o brązowej skórze i włosach ogolonych w zygzaki. Jest mniej więcej w moim wieku. Na szyi ma wielki krzyż na łańcuszku.

Znam go, chociaż w ogóle nie znam. Wiem, to nie ma sensu. Po prostu gdzieś go już widziałam.

Za chłopakiem idzie szczupły facet w czarno-białym dresie. Chociaż jest wieczór, oczy ukrył za okularami przeciwsłonecznymi. Mówi coś do Mileza, w ustach rozbłyskują mu dwa złote kły.

Trącam ciotkę łokciem.

– To Supreme – odzywam się.

– Kto? – pyta, nie wyjmując lizaka z ust.

– Supreme! – odpowiadam takim tonem, jakby powinna to wiedzieć. Bo powinna. – Dawny menedżer taty.

– A tak, pamiętam go.

A ja nie. Kiedy pojawiał się u nas w domu, byłam malutka, jednak nauczyłam się na pamięć życiorysu mojego ojca. W wieku szesnastu lat nagrał swojego pierwszego mikstejpa. Wtedy wszyscy używali jeszcze CD, więc zrobił ileś tam kopii i rozdał je w okolicy. Jedna trafiła w ręce Supreme’a, który był tak zauroczony tym, co usłyszał, że zaczął błagać tatę, by ten pozwolił mu zostać jego menedżerem. Tata się zgodził i wkrótce on został legendą podziemnego rapu, a Supreme stał się legendarnym menedżerem.

Tata zerwał z nim współpracę krótko przed swoją śmiercią. Jay twierdzi, że ze względu na „różnice twórcze”.

Chłopak idący z Supreme’em wchodzi teraz na Ring. Hype podaje mu mikrofon, mówiąc:

– Przed nami Milez przez „zet”, książę swagu.

Wiwaty są naprawdę głośne.

– Ach, to ten od tej durnej piosenki – mówi ciotka Pooh.

A, to dlatego go znam. Piosenka nosi tytuł Swagerific, i przysięgam, to najgłupszy kawałek na świecie. Nie da się chodzić po naszej dzielnicy, nie słysząc co chwilę jego głosu: Swagerific, so call me terrific. Swag-erific. Swag-erific. Swag, swag, swag…5.

Jest nawet taki taniec – nazywa się Wipe Me Down – który pasuje do tego kawałka. Małe dzieciaki go uwielbiają, a wideo ma chyba z milion odsłon.

– Brawa dla mojego taty, Supreme’a! – mówi Milez.

Supreme kiwa łaskawie głową, a ludzie wiwatują.

– O cholera – odzywa się ciotka Pooh. – Będziesz walczyć z synem menedżera twojego taty.

Na to, kurde, wychodzi. I rzecz nie w tym, że to akurat on, ale w tym, że jest znany. Co prawda ta jego piosenka jest dzbanerska jak nie wiem co, ale wszyscy kojarzą Mileza i już mu kibicują. Ja przy nim jestem nikim.

Za to jestem nikim potrafiącym rapować. Sami zobaczcie, Swagerific idzie tak: Życie to jest ból, ale jestem król, ale jestem król; mam dolarów ful, mam dolarów, mam dolarów, mam dolarów…

Taaa. Nie powinno być ciężko, ale z drugiej strony porażka w ogóle nie w chodzi w grę. Nikt by mi tego nie zapomniał.

Hype znów puszcza werble.

– Naszym drugim MC jest dzisiaj… – Zawiesza głos, a kilka osób wykrzykuje własne imię, jakby się łudzili, że w ten sposób ich wybierze. – Bri!

Ciotka Pooh unosi wysoko moją rękę i prowadzi mnie na Ring.

– Idzie mistrzyni! – woła, jakbym była kobiecą wersją Muhammada Alego. A nie jestem, jestem za to śmiertelnie przerażona.

Tak czy inaczej wchodzę na Ring. Reflektor oświetla mi twarz, spoglądają na mnie setki par oczu, telefony kierują się w moją stronę.

Hype podaje mi mikrofon.

– Przedstaw się – poleca.

Powinnam się zareklamować, ale udaje mi się wydusić z siebie jedynie krótkie:

– Jestem Bri.

Kilka osób prycha.

Hype też się śmieje.

– Okej, Bri. Nie jesteś przypadkiem córką Lawa?

A co to ma do rzeczy?

– Jestem.

– A niech to! Jeśli ta dziewczyna choć trochę przypomina swojego ojczulka, za chwilę będzie się tu działo.

Tłum wrzeszczy.

Nie ukrywam, że wkurzyło mnie, kiedy wspomniał mojego ojca. Rozumiem, dlaczego to zrobił, ale kurde. Albo jestem dobra, albo nie, mój ojciec nie ma z tym nic wspólnego. To nie on mnie nauczył rapować – sama się nauczyłam. Dlaczego więc zasługi mają iść na jego konto?

– Czas na rzut monetą – oznajmia Hype. – Bri, wybierasz.

– Reszka – mamroczę.

DJ podrzuca monetę, łapie ją i kładzie z plaśnięciem na wierzchu swojej dłoni.

– Reszka – oświadcza. – Kto zaczyna?

Kiwam głową w stronę Mileza. Nie jestem w stanie się odezwać, nie ma mowy, żebym zaczęła.

– No dobra. Czy jesteśmy gotowi?

Tłum wrzeszczy, że absolutnie tak. Ja? Absolutnie nie. Ale nie mam wyboru.

4 Ang. nie ma rzeczy niemożliwych. Dosłownie: „Niebo jest granicą” (przyp. tłum. DO).

5 Dosłownie: Klawastyczny, jestem fantastyczny, klawa-styczny, klawa-styczny, klawy, klawy, klawy… (przyp. tłum. DO).

Trzy

Rozlega się beat. To Niggas in Paris Jaya-Z i Kanyego.

Serce mi wali głośniej niż basy. Milez podchodzi bliżej, o wieeeele za blisko. Ale dzięki temu mogę mu się dokładniej przyjrzeć. Jest mocny w gębie, jednak w jego oczach czai się strach.

Zaczyna rapować.

nieźle się wożę, chciałbyś być taki jak ja

świeży od stóp do głów, a wszystko przez ten rap

lepiej ze mną nie zadzieraj

ciągle pełen stan portfela

nieźle się wożę, mimo że to rap z ulicy

ciągle jestem OG, musisz się z tym liczyć

mam glocka za pasem, niech tylko paparazzi przyjdą, bracie6

No dobra. To zdecydowanie lepszy tekst niż Swagerific, ale ten chłopak chyba sobie jaja robi. Gang to nie jest ani jego dom, ani rodzina, ani w ogóle nic jego. Dlaczego więc rości sobie pretensje do gangsterki? Nawet nie mieszka na dzielni. Wszyscy wiedzą, że Supreme wyprowadził się na przedmieścia, a teraz jego synalek chwali się życiem w Garden Heights?

Nieee.

Muszę wykazać jego blef. Może coś takiego: Twoja gangsta kariera fałszem cuchnie. Zaraz się obali, ledwo w nią dmuchnę.

Ha! Dobre!

Milez nadal rapuje o tym, jakim jest supergangsterem, a ja czekam z uśmiechem pełnym politowania na moją kolej. Aż nagle…

nieźle się wożę, czym się martwisz, no weź

to już nie bitwa, bardziej przypomina rzeź.

zabiję tę laskę z zimną krwią

tak jak jej ojca stuknął jakiś ziom7

Że.

Co.

Kurwa.

Mać?

Ruszam na Mileza.

– Coś ty powiedział?

Hype wyłącza muzykę.

– Hej, hej, hej! – słyszę. Na Ring wbiegają jacyś ludzie. Ciotka Pooh ciągnie mnie do tyłu.

– Ty kutasie! – wrzeszczę. – Powtórz to!

Ciotka zaciąga mnie w narożnik.

– Czyś ty zwariowała?

– Słyszałaś? Słyszałaś to?

– Tak, ale masz się z nim bić na tekst, a nie na pięści. Chcesz zostać zdyskwalifikowana, zanim w ogóle zaczniesz?

Ciężko dyszę.

– Ten kawałek…

– Zrobił cię dokładnie tak, jak chciał!

Ciotka ma rację. Kurde, ma rację.

Tłum gwiżdże. Oni też nie tolerują takich wycieczek pod adresem mojego taty.

– Znacie zasady. Wszystkie chwyty dozwolone – mówi Hype. – Nawet Law na Ringu przestaje być świętością. – Kolejne gwizdy. – No dobrze, dobrze! – próbuje uspokoić widownię. – Milez, to był cios poniżej pasa. Jedziemy dalej.

– Sorry – rzuca Milez do mikrofonu, ale uśmiecha się przy tym kpiąco.

Trzęsę się cała, tak bardzo chciałabym mu przywalić. Najgorsze, że gardło mi się ścisnęło tak bardzo, że jestem wkurzona na siebie niemal tak samo mocno jak na tego chłopaka.

– Gotowa, Bri? – pyta DJ.

Ciotka Pooh wypycha mnie na środek Ringu.

– Taaa – mamroczę.

– W takim razie zaczynamy!

Znów rozbrzmiewa beat, ale mam w głowie zupełną pustkę.

– Ja…

Zabiję tę laskę z zimną krwią.

Nadal słyszę strzały, które nam go odebrały.

– On…

Tak jak jej ojca stuknął jakiś ziom.

Nadal słyszę przeraźliwy szloch Jay.

– Ja…

Jej ojca… stuknął.

Nadal widzę go w trumnie, jak leży taki zimny i sztywny.

– Zawiesiła się! – ktoś krzyczy.

Cholera.

Okrzyk staje się zaraźliwy, przeradza się w skandowanie. Uśmieszek Mileza zmienia się w szeroki uśmiech. Jego ojciec się śmieje. Hype wyłącza muzę.

– O kurczę – mówi. – W rundzie pierwszej zwycięża walkowerem Milez.

Idę chwiejnym krokiem do mojego narożnika. Wymiękłam.

Kurwa, wymiękłam.

Ciotka Pooh gramoli się na Ring.

– Co ty robisz? Pozwoliłaś mu się uderzyć w czułe miejsce?

– Ciociu…

– Wiesz, jaka jest stawka, prawda? To twoja szansa. Twoja szansa na to, żeby dać czadu, a ty ot tak oddajesz mu zwycięstwo walkowerem?

– Nie, ja…

Pcha mnie z powrotem na Ring.

– Weź się, kurwa, w garść!

W przeciwległym rogu Milez przybija piątki i żółwiki. Jego ojciec śmieje się z dumą.

Też bym chciała. Znaczy, nie dupka za ojca, ale ojca. Mojego. W tym momencie muszę skupić się na pozytywnych wspomnieniach, a nie tylko na wieczorze, w którym zginął.

Wszystko wydarzyło się przed naszym domem. Tata i Jay wybierali się na randkę. Ciotka Pooh mieszkała wtedy z nami i zgodziła się przypilnować mnie i Treya.

Tata pocałował nas na dobranoc, gdy włączaliśmy grę Mario Kart. Wyszli z domu, na ulicy zapiszczały hamulce jakiegoś auta. W momencie, w którym moja Księżniczka Peach zwyciężała nad Bowserem Treya i Toadem ciotki Pooh, padło pięć strzałów. Miałam wtedy zaledwie cztery lata, ale ten dźwięk został ze mną na zawsze. Potem rozległ się krzyk Jay, właściwie wycie, które brzmiało nieludzko.

Fama głosi, że za spust pociągnął jeden z Crownów. To największa ekipa King Lorda po wschodniej stronie – tak liczna, że mogliby sami stworzyć swój własny gang. Tata nie należał do żadnej z tych grup, ale trzymał się blisko wielu osób z szeregów Garden Disciples i po prostu znalazł się w samym środku ich porachunków. Crowni postanowili go zlikwidować.

Z tego, co słyszałam o moim ojcu, nie pozwoliłby, żeby ktokolwiek doprowadził go do zawieszki. Więc i ja na to nie mogę pozwolić.

– Runda druga! – obwieszcza Hype. – Milez, jako zwycięzca pierwszej rundy, możesz wybrać, kto teraz zacznie.

– Ja sobie na pewno poradzę – odpowiada Milez z kpiącym uśmiechem.

– W takim razie pojedziemy oldskulowo!

Zaczyna skreczować i rozlega się Deep Cover Snoopa i Dr. Dre. Nie żartował z tą oldskulową muzą, to absolutnie pierwszy kawałek nagrany przez Snoopa.

Starszyzna na widowni szaleje. Niektórzy z młodszych są zaskoczeni i nie wiedzą, co to za piosenka. Milez rapuje, nie patrząc na mnie, jakbym przestała się liczyć.

yo, wołają na mnie książę

w grze nie jestem nowy

działam jak maszyna

nikt nie może mnie powstrzymać

możesz nazywać mnie przyszłą legendą,

a twój syn tak bardzo chciałby zamienić się ze mną

każda laska na mój widok mdleje

robię kasę, to się nigdy nie starzeje

nowe fury stoją na podjeździe

a jeśli chodzi o buty

to tylko jordany na podeszwie

Zasada numer jeden w bitwach? Trzeba wyczuć słabość przeciwnika. Nic, absolutnie nic w tekście, który Milez z siebie wyrzuca, nie jest adresowane do mnie. Teoretycznie to nic takiego, ale w tym momencie to gruba rzecz. Zawiesiłam się. Prawdziwy freestyle’owiec rzuciłby się na mnie jak sęp na padlinę. Kurczę, ja bym na pewno tak zrobiła. A on nawet się nie zająknie o tym, co się stało. Czyli na jakieś dziewięćdziesiąt osiem procent to gotowy tekst.

Gotowe teksty są zakazane na Ringu. A jeszcze większym przewinieniem jest używanie tekstu napisanego przez kogoś innego.

Nie mam pojęcia, kto jest autorem tych słów, może i sam Milez, ale mogę zasugerować wszystkim, że nie on. Nieczysta gra? Jeszcze jak!

Ale skoro wolno nabijać się ze śmierci mojego taty, to wolno wszystko.

Zasada numer dwa na Ringu – należy wykorzystywać sytuację na swoją korzyść. Supreme nie wydaje się zbytnio zaniepokojony, a uwierzcie mi: powinien.

Też trafia do mojego arsenału.

Zasada numer trzy – kiedy pojawi się beat, twoje flow powinno pasować do niego jak rękawiczka. Flow to rytm rytmów, każde słowo, każda sylaba ma na niego wpływ. Ba, nawet to, w jaki sposób wypowiadane jest dane słowo. Większość osób zna Deep Cover w wykonaniu Snoopa i Dr. Dre, ale ja kiedyś trafiłam na YouTubie na cover nagrany przez rapera o ksywie Big Pun. Jego flow było chyba najlepszym, jakie słyszałam w całym swoim życiu.

Być może uda mi się go naśladować.

Może zetrę z gęby Mileza ten idiotyczny uśmieszek wyższości. Może nawet wygram.

Milez kończy rapować, dźwięki cichną. Parę osób wiwatuje, ale nie za wiele. Widownia uwielbia punchline’y, a nie słabe wersy, które raper produkuje o sobie samym.

– Okej, dobrze – rzuca Hype. – Bri, czas na ciebie!

Pomysły mam rozrzucone po całej głowie jak elementy puzzli, muszę je teraz poskładać w jakąś sensowną całość.

Rozbrzmiewa ponownie beat, kiwam głową do taktu. Jestem teraz tylko ja, muzyka i Milez. Słowa układają się w rymy i we flow, tekst płynie swobodnie.

jesteś gotowy na wojnę, Milez?

tym razem sam się o to prosiłeś

ktoś ci pisze teksty, sam się nie natrudziłeś

przyszedłeś do Brianny, chcesz zostać pochowany?

na łopatki rozkłada ciebie laska, a cała publika mi klaska

myślę, że twój tatuś musi być przerażony

bo po tej bitwie jesteś już skończony

Supreme i twoja klika, spieprzyliście z Gardens

a ja tu zostałam i wysoko trzymam gardę

tu śmierć na ulicach to przykra codzienność

dzisiaj twoja kolej, zapłacisz za bezczelność

Przerywam. Tłum szaleje. Szaleje!

– Co? – krzyczy Hype. – Co?

Nawet najtwardsi goście na widowni podskakują z pięściami przytkniętymi do ust.

– CO? – krzyczy Hype jeszcze raz i odtwarza dźwięk syreny.

Ten sam, który zwykle puszcza, gdy jakiś MC da czadu.

Puścił go mnie, Briannie Marie Jackson.

O kurde.

– Ta dziewczyna wyrzuca z siebie punchline’y jak karabin maszynowy pociski! – komentuje Hype. – Dajcie tu szlauch! Zrobiło się tak gorąco, że aż nie można wytrzymać!

To, co się dzieje, to magia. Pomyśleć, że cieszyły mnie reakcje kumpli i kumpelek ciotki Pooh, kiedy dla nich rapowałam. Ale to? To zupełnie inny poziom, normalnie jak Luke, który przestaje być zwykłym Lukiem i staje się Jedi.

– Przykro mi, Milez, ale zostałeś zamordowany w kilku taktach – oznajmia Hype. – Powiadomcie prokuratora, ten Ring to prawdziwe miejsce zbrodni. Sędziowie, co sądzicie?

Wszyscy podnoszą tabliczki z moim imieniem.

Tłum jeszcze bardziej szaleje.

– Bri wygrywa! – ogłasza Hype.

Milez nerwowo pociera meszek na brodzie. Uśmiecham się szeroko. Dopiekłam mu.

– A teraz runda finałowa – zapowiada DJ. – Mamy remis, więc ten, kto wygra to starcie, wygrywa całą bitwę. Bri, kto zaczyna?

– On – odpowiadam. – Miejmy już z głowy tę jego żenadę.

Przez widownię przetacza się „uuuu”. A tak. Powiedziałam to na głos.

– Milez, teraz musisz się poprawić – mówi Hype. – Zaczynamy!

Lecą Mobb Deep i ich Shook Ones. To wolniejszy kawałek, ale nadaje się idealnie do freestyle’u. W każdej jednej bitwie, jaką oglądałam na YouTubie, kiedy tylko beat spowalniał, zaczynało się dopiero dziać! Milez patrzy na mnie wściekle i rapuje – coś o tym, ile ma kasy, ile lasek na niego leci, jakie ma ciuchy, biżuterię i jakie gangsterskie życie prowadzi. Powtarzalne. Zwietrzałe. Napisane wcześniej.

Czas go dobić.

Rzucę się na niego, jakbym nie miała manier.

Maniery. Mnóstwo słów się z nimi rymuje, trzeba tylko je odpowiednio wyartykułować. Kamery. Covery. Raperzy. Może MC Hammer albo Vanilla Ice. W świecie hip-hopu są uważani za gwiazdy pop, a nie prawdziwych raperów. Mogę go do nich porównać.

No i koniecznie muszę wpleść gdzieś mój sztandarowy wers, „jestem Bri jak bri-lliant”. To ciotka Pooh mi go zapodała – tuż przed tym, jak zaczęła mi wypominać mój perfekcjonizm.

Perfekcja. To też mogę wykorzystać. Lekcja, elekcja. Elekcja – wybór lidera. Liderka to ja.

No i muszę jakoś nawiązać do Mileza. Milez brzmi jak miles, czyli mile. Może coś o prędkości, że jest powolny, a ja szybka. No i zakończę o sobie.

Milez opuszcza mikrofon. Rozlegają się pojedyncze wiwaty. Supreme klaszcze, ale twarz ma stężałą.

– Dzięki, Milez! – mówi Hype. – Bri, dawaj czadu!

Rozpoczyna się instrumentalny podkład. Ciotka Pooh powiedziała, że będę miała tylko jedną szansę, by pokazać wszystkim, na co mnie stać.

Więc ją wykorzystuję.

sorry za tamten tekst, gdzie moja maniera

gdy staję przed majkiem, no to jestem szczera

ty tylko czekasz, aż pojawi się kamera

żeby zacząć udawać wielkiego rapera

jesteś gwiazdeczką popu, więc się nie bierz za wersy

nawet Vanilla Ice i MC Hammer byli lepsi

takiego szajsu już dawno nie słyszałam

korona jest moja i to prosta sprawa, zakładam, no i spadam

mów na mnie Bri, jak „bri-lliant”, jestem doskonała 

mamy zmianę lidera, patrz, jak się buja cała sala

skończyła się era twojego ghostwritera

no i już po walce, sam się ładuj, tam jest trumna

lepiej przestań nawijać, nie rób z siebie durnia

mój narożnik już wie, czyja jest korona

a twój ciągle się łudzi, że może twoja ona

musiałabym otworzyć własny label, by ktoś mnie podpisał

a ty wziąłbyś każdy ochłap za byle złocisza

jesteś słodki Milez, ale nie grasz w mojej lidze

lecę jak rakieta, patrzę w tył, nawet tam ciebie nie widzę

Bri to przyszłość na tej scenie, jeszcze trochę tu zmienię

dość tych klamek, dość tych ciuchów, dość tych wszystkich shopping spree

jestem tylko zwykłym tchórzem, ale chcesz być wielkim G?

jest jedna królowa w ringu, wszyscy wiedzą, że to 

Bri!8

Reakcją jest dziki entuzjazm.

– Mówiłam wam!!! – krzyczy ciotka, stając na linach. – Mówiłam!!!

Milez nie potrafi spojrzeć ani na mnie, ani na swojego ojca, który ewidentnie jest na niego wściekły. A może na mnie, trudno powiedzieć, na kogo rzuca swoje gromy, bo ukrywa oczy za ciemnymi szkłami.

– No dobrze, dobrze. – Hype wyłania się zza konsoli, próbując uciszyć widownię. – Czas na głosowanie. Zwycięzca tej rundy będzie naszym mistrzem. Sędziowie, jesteście gotowi?

Pan Jimmy podnosi tabliczkę z napisem „Bri”. Dee-Nice podnosi swoją – „Bri”.

I wreszcie CZ. „Mała Law”.

O ja pierniczę.

– Mamy naszego czempiona! – ogłasza Hype, przekrzykując ogłuszającą wrzawę. – Panie i panowie, oto zwyciężczyni dzisiejszej Bitwy Żółtodziobów, Bri!

6 Polski tekst powstał we współpracy z Jakubem „Bubsonem” Stróżykiem.

7 Jw.

8 Jw.