Obudź się. Jak praktykować uważność w codziennym życiu - Jon Kabat-Zinn - ebook

Obudź się. Jak praktykować uważność w codziennym życiu ebook

Jon Kabat-Zinn

3,8

Opis

Jon Kabat-Zinn to jeden z najbardziej znanych i wpływowych popularyzatorów ruchu mindfulness. To dzięki niemu medytacja uważności stała się częścią życia milionów ludzi.

„Obudź się” to praktyczny poradnik, w którym autor odpowiada na pytania dręczące zarówno początkujących, jak i zaawansowanych adeptów medytacji. Jak można się jej nauczyć? Jak wygląda formalna praktyka? Jak w czasach nieustannego rozproszenia przezwyciężyć trudności związane z włączeniem uważności we własne życie?

Odpowiedź na te pytania pomoże nam być bardziej świadomymi swojego ciała i zmysłów, rozwinąć empatię i stać się zdrowszymi fizycznie i psychicznie oraz spełnić się zarówno w drobnych, jak i kluczowych aspektach życia.

W codziennym życiu często nieświadomie zatracamy się w negatywnych myślach i wzorcach, nieraz utykając w nich na dobre. „Obudź się” pokazuje, jak wyzwolić się z negatywnych schematów, zacząć dostrzegać rzeczy radosne i inspirujące, oraz odnosić się do świata w spokojny, akceptujący sposób.

Poradnik ten uczy, jak cieszyć się życiem z chwili na chwilę, podnieść odporność na stres oraz koncentrację, radzić sobie z bólem i cierpieniem, a także rozwinąć w sobie bardziej wyrozumiałe podejście dla siebie i innych.

Dzięki nauce wiemy, że korzyści płynące z medytacji są nie do przecenienia. W „Obudź się” Jon Kabat-Zinn kontynuuje swoje dzieło, pokazując czytelnikom, jak uczynić z tej praktyki część swojego codziennego życia, oraz odpowiadając na ponadczasowe pytania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 195

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (17 ocen)
5
7
2
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BOKFAN

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Chochlik1

Dobrze spędzony czas

Droga umysłu poprzez zmysły do uważności.
00

Popularność




Przedmowa

Co mamy na myśli, gdy mówimy o „rozwijaniu uważności”?

Nie ma wąt­pli­wo­ści, że sys­te­ma­tyczne zgłę­bia­nie uważ­no­ści jest dla nas jedną z naj­trud­niej­szych rze­czy (choć w sen­sie ści­słym nie jest to „rzecz”), a jed­nak potra­fimy jej doświad­czyć i w jed­nej chwili zro­zu­mieć, że wła­śnie z nią mamy do czy­nie­nia. Każda chwila przy­nosi nam taką moż­li­wość.

Zada­nie jest zawsze takie samo: zatrzy­mać się na chwilę – tylko jedną chwilę – i zanu­rzyć się w przy­tomny stan umy­słu. To wszystko. Zatrzy­maj się i zanurz w ten stan: to zna­czy zanurz się w swoje doświad­cze­nie dozna­wa­nia, choćby przez naj­krót­szą chwilę spró­buj utrzy­mać je w polu świa­do­mo­ści w jego nagiej postaci – poza cza­sem albo, innymi słowy, w tym bez­cza­so­wym momen­cie, który nazy­wamy teraź­niej­szo­ścią. To jedyna chwila, jaką kie­dy­kol­wiek mamy do dys­po­zy­cji.

Na szczę­ście, jeśli ją prze­oczymy, bo coś pochło­nęło naszą uwagę, roz­pro­szyły nas myśli, emo­cje albo musimy zająć się kolejną sprawą nie­cier­piącą zwłoki, zawsze mamy do dys­po­zy­cji następny moment, w któ­rym znów możemy zatrzy­mać się i zanu­rzyć w stan przy­tom­no­ści.

Wydaje się, że to bar­dzo pro­ste. I naprawdę takie jest.

Ale zara­zem nie­ła­twe.

W grun­cie rze­czy, z pew­nego punktu widze­nia, chwila uważ­no­ści wypeł­niona wyłącz­nie trwa­niem w świa­do­mo­ści jest dla nas jed­nym z naj­trud­niej­szych zadań na świe­cie. Trud­niej­sze jest tylko utrzy­ma­nie tego stanu przez dwie kolejne chwile.

Para­dok­sal­nie uważ­ność nie wymaga w ogóle żad­nej aktyw­no­ści. Tak naprawdę polega na nie­dzia­ła­niu, na rady­kal­nym nie­dzia­ła­niu. Wła­śnie w każ­dej chwili nie­dzia­ła­nia, w obli­czu zako­rze­nio­nych nawy­ków men­tal­nych i życio­wych, odnaj­du­jemy spo­kój, zro­zu­mie­nie, kre­atyw­ność i nowe moż­li­wo­ści. Wła­śnie w tym lub jakim­kol­wiek innym momen­cie nie­dzia­ła­nia wszystko jest z nami w porządku, jeste­śmy ide­alni, to zna­czy jeste­śmy ide­alnie tym, kim już jeste­śmy. Rów­nież dokład­nie w takiej chwili w naj­głęb­szym sen­sie „wra­camy do domu”, w spo­sób prze­kra­cza­jący nasze wyobra­że­nia o sobie, prze­ko­na­nia i opi­nie, nie­kiedy dra­stycz­nie ogra­ni­cza­jące nasze rozu­mie­nie więk­szej cało­ści, nie mówiąc o zdol­no­ści doświad­cza­nia owej cało­ści i czer­pa­nia z tego korzy­ści. Nato­miast naj­cie­kaw­sze jest zro­zu­mie­nie, że „ta chwila” nie upływa w jakimś innym cza­sie – chyba że dzieje się to w myślach. Tak naprawdę w przy­tom­ność możemy zanu­rzyć się tylko teraz.

Nie zna­czy to wcale, że utra­cimy zdol­ność dopro­wa­dza­nia spraw do końca. W rze­czy­wi­sto­ści, gdy nasze dzia­ła­nie wyła­nia się z czy­stego bycia, gdy naprawdę jest niedzia­ła­niem, wtedy jest dzia­ła­niem o wiele lep­szym, znacz­nie bar­dziej kre­atyw­nym, a nawet znacz­nie bar­dziej bez­wy­sił­ko­wym niż aktyw­ność podej­mo­wana bez świa­do­mo­ści roz­świe­tla­ją­cej każdą kolejną chwilę. Gdy dzia­ła­nie wyła­nia się z bycia, staje się inte­gralną czę­ścią głę­bo­kiego związku z samą świa­do­mo­ścią, z naszą zdol­no­ścią zado­mo­wie­nia się w prze­strzeni umy­słu i serca oraz zdol­no­ścią dzie­le­nia się tym z innymi, któ­rzy rów­nież podą­żają tą ścieżką – poten­cjal­nie ze wszyst­kimi.

Nie zna­czy to też – o czym jest mowa we wszyst­kich czte­rech książ­kach tego cyklu – że to, czego doświad­czamy pod­czas medy­ta­cji lub w codzien­nym życiu, zawsze musi być przy­jemne. Nie musi, nie będzie i nie może być. Uważ­ność jest tak cenna, ponie­waż pozwala nam cał­ko­wi­cie spro­stać wyzwa­niu, jakim jest mądry sto­su­nek do każ­dego doświad­cze­nia – przy­jemnego, nieprzy­jemnego lub neu­tral­nego, pożą­da­nego i niepożą­da­nego, a nawet strasz­nego albo wręcz nie­wy­obra­żal­nego. Jeśli w pew­nym momen­cie naszego życia domi­nuje cier­pie­nie, uważ­ność pozwala nam na bez­po­śred­nie z nim spo­tka­nie.

W szkole o nie­dzia­ła­niu uczymy się nie­wiele lub wcale1. Jed­nak gdy byli­śmy dziećmi, więk­szość z nas doświad­czyła chwil rady­kal­nego nie­dzia­ła­nia. Tak naprawdę jest go w dzie­ciń­stwie mnó­stwo. Cza­sem poja­wia się jako cie­ka­wość. Cza­sem wygląda jak zabawa. Cza­sem jest tro­ską o kogoś innego, chwilą prze­peł­nioną życz­li­wo­ścią.

Ujmu­jąc to nieco ina­czej, możemy powie­dzieć, że uważ­ność jest przede wszyst­kim sta­nem bycia, podob­nie jak sta­nem bycia jest istota ludzka. Jest życiem tu i teraz, życiem takim, jakie się jawi, życiem zanu­rzo­nym w świa­do­mość. Wła­śnie dla­tego nie wymaga to żad­nego wysiłku; wszystko już się dzieje. Wystar­czy tylko spo­cząć w bez­po­śrew­nim prze­ży­wa­niu danej chwili bez względu na to, co ona ze sobą nie­sie, oraz bez anga­żo­wa­nia się w myśle­nie, że w jakiś szcze­gólny spo­sób jest „nasza”. W końcu, jeśli dokład­nie się temu przyj­rzeć, nawet owo „my”, źró­dło poczu­cia takiej przy­na­leż­no­ści, to tylko pewien twór men­talny. Jeśli to zro­bimy, odkry­jemy, że nasze wyobra­że­nie o sobie jest bar­dzo ogra­ni­czoną i nie­trafną opo­wie­ścią o naszej praw­dzi­wej natu­rze. Wtedy, w jed­nej chwili, dociera do nas, jak pojemny jest pełny wymiar naszego ist­nie­nia. Sta­no­wimy peł­nię, jeste­śmy kom­pletni już teraz, tacy, jacy jeste­śmy. Ale zara­zem sta­no­wimy część znacz­nie więk­szej cało­ści, jak­kol­wiek byśmy ją opi­sali. A owa więk­sza całość, nazwijmy ją świa­tem, bar­dzo potrze­buje naszej zako­rze­nio­nej w ciele i głę­biej urze­czy­wist­nio­nej wer­sji.

W codzien­nym życiu nasza peł­nia obja­wia się jako przy­tom­ność, jako czy­sta świa­do­mość. Świa­do­mość to wro­dzona ludzka zdol­ność, na którą pra­wie nie zwra­camy uwagi, któ­rej nie doce­niamy ani nie uczymy się, jak ją oswoić. Jak na iro­nię, potocz­nie rzecz ujmu­jąc, już i tak ją mamy. Uro­dzi­li­śmy się z nią. Nie musimy więc jej zdo­by­wać. Wystar­czy, że zapo­znamy się z tym wymia­rem wła­snego ist­nie­nia. Nasz poten­cjał świa­do­mo­ści to w więk­szym stop­niu „my” niż jaki­kol­wiek inny nasz przy­miot, włącz­nie z myśle­niem i wyda­wa­niem opi­nii (oczy­wi­ście myśli i opi­nie mają nie­ba­ga­telne zna­cze­nie, byle­by­śmy nie lgnęli do nich i nie uzna­wali ich za prawdę osta­teczną).

Para­doks polega na tym, że skoro każdy z nas jest już teraz w pełni tym, kim jest, to prak­ty­ko­wa­nie uważ­no­ści nie zmie­rza do osią­ga­nia żad­nych nowych pozio­mów. Nie mamy nic do zro­bie­nia, nie ma żad­nych doświad­czeń, które nas omi­nęły albo które powin­ni­śmy „zali­czyć”. To, że posia­damy zdol­ność zbie­ra­nia nowych doświad­czeń, jest samo w sobie nad­zwy­czajne. Jak na iro­nię jed­nak w cią­głej pogoni za jakimś nie­zwy­kłym prze­ży­ciem, które wciąż nam się wymyka, nie zauwa­żamy tej prawdy. Nie zauwa­żamy jej, gdy cze­kamy na ową dosko­nałą chwilę z wła­snych fan­ta­zji, z wyobra­żeń o skut­kach medy­ta­cji, gdy cze­kamy na speł­nie­nie naszych ocze­ki­wań, gdy­by­śmy „prak­ty­ko­wali jak należy”.

Nie ist­nieje nic do zdo­by­cia, ponie­waż nie­za­leż­nie od tego, co pod­po­wia­dają nam nasze nawy­kowe myśli i pra­gnie­nia, niczego nam nie bra­kuje. Już teraz jeste­śmy pełni, kom­pletni. Już w tej chwili żyjemy i jeste­śmy piękni – po pro­stu tacy, jacy jeste­śmy. Żadne „udo­sko­na­le­nia” nie są więc ani potrzebne, ani moż­liwe. Możemy zna­leźć, uzy­skać tylko to, co już w tej chwili mamy!

Wystar­czy, aby­śmy dostrze­gli real­ność życia pły­ną­cego w prze­ciągu tej wła­śnie chwili – oble­czoną w „moją” czy „twoją” formę – w każ­dym wymia­rze jej bez­cza­so­wego prze­jawu nazy­wa­nego teraź­niej­szo­ścią; aby­śmy, rozu­mie­jąc to, uchwy­cili ją i w ten spo­sób urze­czy­wist­nili w całej pełni. Nie da się tego wyra­zić sło­wami, ponie­waż mimo całej swo­jej mocy i piękna wła­ści­wie dobrane słowa to tylko skład­niki myśle­nia i w bez­po­śred­nim postrze­ga­niu nie ma dla nich miej­sca. Na tym eta­pie wkra­czamy w sferę czy­stej poezji. Uży­wamy słów wykra­cza­ją­cych poza słowa, aby oddać to, czego nie da się wyra­zić prozą. Doty­kamy wymiaru nazy­wa­nego przez jed­nego z moich kole­gów2 holi­stycz­nym zna­cze­niem impli­ka­cyj­nym – znacz­nie bli­żej mu do bez­po­śred­niego odczu­cia, wie­dzy pły­ną­cej wprost z trzewi, poja­wia­ją­cej się głę­biej i dużo wcze­śniej niż słowa i kon­cep­cje, któ­rych w odnie­sie­niu do danego doświad­cze­nia możemy użyć dopiero póź­niej. Być może osta­tecz­nie wła­śnie to odróż­nia nas od robo­tów. Dokład­nie tego samego wymiaru dotyka prak­tyka uważ­no­ści sku­pio­nej na ciele.

Tajem­nicy świa­do­mo­ści nie wyrażą żadne słowa. Sta­nowi ona nie­od­łączny wymiar naszego ist­nie­nia. Wszy­scy ją posia­damy. Jest nam bliż­sza niż wła­sna skóra. A jed­nak para­dok­sal­nie wła­śnie uży­li­śmy dużo słów, aby uchwy­cić coś, co już jest nasze, czym już naprawdę jeste­śmy wsku­tek bycia czło­wie­kiem. Mam nadzieję, że mimo wszystko to, jak pró­bo­wa­łem napro­wa­dzić Cię na trop świa­do­mo­ści, rezo­nuje w Twoim wnę­trzu i prze­biło się przez słowa oraz utkane z nich opo­wie­ści.

Książka ta, podob­nie jak pozo­stałe tomy cyklu, jest pełna słów, tysięcy słów. Ich rola nie wykra­cza jed­nak poza bycie dro­go­wska­zem, poza bycie wska­zówką pozwa­la­jącą zoba­czyć, wyczuć odpo­wiedni kie­ru­nek, gdy raz po raz zatrzy­mu­jemy się i zanu­rzamy, chwila po chwili. W co się zanu­rzamy? We wszystko, co w danej chwili naj­pil­niej­sze, naj­waż­niej­sze, klu­czowe. W rze­czy­wi­stość teraź­niej­szo­ści, w rze­czy­wi­stość rze­czy takich, jakie są.

Czy to może się udać? Oczy­wi­ście! Uda nam się? Jasne, że tak! Czy wymaga to pod­ję­cia jakiejś aktyw­no­ści? Nie do końca. I tak, i nie. Można odnieść wra­że­nie, że trzeba coś robić. Ale tak naprawdę musimy się tylko prze­bu­dzić. A to, jak już mie­li­śmy oka­zję stwier­dzić, bar­dziej przy­po­mina nową miłość, któ­rej obiek­tem jest cała paleta moż­li­wo­ści otwie­ra­ją­cych się przed nami, gdy cał­ko­wi­cie się anga­żu­jemy, niczego w zamian nie ocze­ku­jąc.

Jeśli sądzimy, że medy­ta­cja polega na dzia­ła­niu, odpu­śćmy ją sobie – chyba że zro­zu­miemy, iż w sza­leń­stwie nie­dzia­ła­nia jest jed­nak metoda. W wie­lo­wie­ko­wej tra­dy­cji chiń­skiego zen (chan) mówi się o niej cza­sem jako o meto­dzie bez metody. Wła­śnie o to cho­dziło w przy­padku omó­wio­nej w tomie pierw­szym jed­no­ści podej­ścia instru­men­tal­nego (aktyw­ność, wyko­ny­wa­nie kolej­nych zadań) i nieinstru­men­tal­nego (nie­dzia­ła­nie). Naszej wro­dzo­nej przy­tom­no­ści nie da się symu­lo­wać. Nie można jej sprze­dać. Nie można jej sfał­szo­wać. Można ją tylko wska­zać i zro­zu­mieć. Uda nam się to wyłącz­nie wtedy, gdy przy­naj­mniej na chwilę sami zej­dziemy sobie z drogi, zatrzy­mamy się i zanu­rzymy, zatrzy­mamy się i zanu­rzymy, zatrzy­mamy się i zanu­rzymy w świa­do­mość.

Możemy to zro­bić, mię­dzy innymi obser­wu­jąc wła­sne dozna­nia zmy­słowe.

Prze­pro­wadźmy pewien eks­pe­ry­ment: czy jeste­śmy w sta­nie sku­pić się teraz na swo­ich zmy­słach? Czy możemy usły­szeć roz­brzmie­wa­jące w tej chwili dźwięki? Czy możemy doj­rzeć widoczne w tej chwili sceny? Czy możemy poczuć to, czego można dotknąć wokół? Czy możemy przy­tom­nie uchwy­cić rze­czy­wi­stość wła­śnie tej upły­wa­ją­cej chwili oraz naszej wła­snej naj­głęb­szej natury – tego, co leży pod powierzch­nią wszyst­kich myśli, kon­cep­cji, punk­tów widze­nia, wyobra­żeń o świe­cie, wie­rzeń, filo­zo­fii, wie­dzy itd.? Żadna z tych rze­czy nie sta­nowi istoty prze­bu­dze­nia – jak­kol­wiek, para­dok­sal­nie, każda z tych dzie­dzin może być nośni­kiem piękna, o ile tylko nie jeste­śmy zbyt­nio do nich przy­wią­zani. Klucz sta­nowi nie­utoż­sa­mia­nie się z żad­nym „ja”, „moje”, „mnie”, ponie­waż nie mamy poję­cia, do kogo i do czego te zaimki w rze­czywistości się odno­szą. To dla­tego posta­wie­nie pyta­nia „Kim jestem?”, a następ­nie zatrzy­ma­nie się i zanu­rze­nie w świa­do­mość, w nie­wie­dze­nie, ukryte pod powierzch­nią myśle­nia, jest począt­kiem i koń­cem wszel­kich prak­tyk medy­ta­cyj­nych. Zatrzy­mu­jemy się i zanu­rzamy. Kiedy? Zawsze, gdy o tym pamię­tamy. Dla­czego nie mie­li­by­śmy zro­bić tego teraz? I teraz? I teraz? Niczego nie musimy zmie­niać. Nic szcze­gól­nego nie musimy robić. Wystar­czy pamię­tać.

* * *

Świat staje się coraz bar­dziej skom­pli­ko­wany, lista naszych obo­wiąz­ków cią­gle się wydłuża, a na doda­tek cza­sem musimy podej­mo­wać okre­ślone dzia­ła­nia, zamiast bier­nie przy­glą­dać się roz­wo­jowi wyda­rzeń, łatwo gubimy się w spe­ku­la­cjach na temat naszych prze­żyć i naszego do nich sto­sunku – na temat tego, dokąd zmie­rzamy, co chcie­li­by­śmy osią­gnąć, co nam się nie uda – i w efek­cie tra­cimy z oczu piękno i cudow­ność życia.

Budu­jemy w umy­śle toż­sa­mość, ukła­damy plany na przy­szłość, a potem zatra­camy się w kon­struk­tach men­tal­nych, mode­lach rze­czy­wi­sto­ści i myślach, które nawet jeśli mają coś wspól­nego z prawdą, to tylko do pew­nego stop­nia, ponie­waż z całą pew­no­ścią nie są trafne w stu pro­cen­tach, zwy­kle nie są trafne nawet w dosta­tecz­nej mie­rze. Na tym eta­pie praw­do­po­dob­nie jeste­śmy już zbyt zajęci, zbyt pochło­nięci pędem życia, by pamię­tać, że możemy być także przy­tomni. Tak łatwo zda­jemy się na łaskę auto­ma­tycz­nego pilota – wpa­da­jąc w kole­iny nawy­ków, grzę­znąc w odha­cza­niu kolej­nych zadań, coraz bar­dziej uza­leż­nia­jąc się od gadże­tów i „nie­prze­rwa­nej łącz­no­ści” – że prze­sta­jemy widzieć rze­czy, które mamy przed nosem, które teraz, teraz i teraz naprawdę wyma­gają naszej uwagi.

For­malna i nie­for­malna prak­tyka uważ­no­ści spra­wiają, że ta nawy­kowa bańka pęk­nie już w chwili poja­wie­nia się – lub gdy tylko zauwa­żymy, co się dzieje. Medy­ta­cja może odsło­nić i pomóc nam odzy­skać ukryte wymiary naszego ist­nie­nia, któ­rych potrze­bu­jemy ze wszech miar, jeśli nasze czło­wie­czeń­stwo ma w pełni roz­kwit­nąć. Nikt z nas nie chce mieć na nagrobku napisu w rodzaju: „Powi­nien był spę­dzać wię­cej czasu w pracy” albo „Powi­nien był być bar­dziej roz­ko­ja­rzony”. Jed­nak gdy weź­miemy pod uwagę, jak uży­wamy swo­jej ener­gii i jaki jest bilans chwil, które prze­ga­pi­li­śmy, wielu z nas zasłu­guje wła­śnie na taki nagro­bek. Uważ­ność może ode­grać rolę prze­ciw­wagi dla prze­sad­nego akty­wi­zmu, wcale nie wtrą­ca­jąc nas w apa­tię. Musimy się tylko zatrzy­mać, na ten jeden bez­cza­sowy moment, teraz.

Książka ta mówi o prak­ty­ko­wa­niu uważ­no­ści w życiu codzien­nym, warto więc, aby­śmy wszy­scy zro­zu­mieli, że… nic innego niż codzienne życie nie ist­nieje. Bez względu na to, co się dzieje, codzien­ność obej­muje wszystko, łącz­nie z myślami i emo­cjami w dowol­nej chwili. W isto­cie gdy coś się poja­wia, poja­wia się w obrę­bie naszego życia. Tym samym takie zda­rze­nie w danym momen­cie staje się, by tak rzec, „pro­gra­mem zajęć” z uważ­no­ści. Jeśli w naszym życiu wciąż powraca pewien „motyw”, wów­czas staje się czę­ścią cur­ri­cu­lum wielu, wielu chwil, ponie­waż cza­sem owo cur­ri­cu­lum nie daje za wygraną i musimy swoją lek­cję odro­bić wie­lo­krot­nie. Osta­tecz­nie każda chwila może stać się czę­ścią prak­tyki uważ­no­ści, nie tylko mozol­nie wypra­co­wane pory for­mal­nej medy­ta­cji. Samo życie staje się naszym cur­ri­cu­lum. Samo życie staje się prak­tyką medy­ta­cji.

Na tym wła­śnie polega istota prak­tyki uważ­no­ści oraz powrotu do naszych zmy­słów dosłow­nie i w prze­no­śni. Jeśli mamy tylko to jedno życie, to czy zamie­rzamy je prze­spać zaplą­tani we wła­sne spe­ku­la­cje, sce­na­riu­sze i emo­cje? A może znaj­dziemy spo­sób, aby prze­bu­dzić się ku pełni tej chwili oraz ku pełni tego, co mogłaby ze sobą przy­nieść, gdy­by­śmy mieli lep­szy kon­takt z nią i ze sobą? Książka ta zachęca do prak­tyki prze­bu­dze­nia, chwila po chwili, przez cały dzień. Ma rów­nież zachę­cić do for­mal­nej prak­tyki w zapla­no­wa­nych odcin­kach czasu poświę­co­nych wyłącz­nie czy­stemu byciu, bez prób zaj­mo­wa­nia się czym­kol­wiek innym (doty­czy to rów­nież skry­tych dążeń do wznie­sie­nia się na wyż­szy poziom w medy­ta­cji!). Każde doświad­cze­nie ma swoją peł­nię, niczego mu nie bra­kuje. Nie ma zatem niczego, co można popra­wić. Nasze zada­nie nie­zmien­nie spro­wa­dza się do tego, czy możemy tej pełni towa­rzy­szyć, być dla niej, w niej, aż zro­zu­miemy, że każda chwila nie­sie w sobie dokład­nie to, czego powin­ni­śmy się z niej nauczyć. „Nic wię­cej się nie dzieje. I o to cho­dzi” – jak mówi żart rysun­kowy opu­bli­ko­wany przed laty w „New Yor­ke­rze”, przed­sta­wia­jący dwóch roz­ma­wia­ją­cych mni­chów.

W książce tej, od jej pierw­szej do ostat­niej strony, będziemy prak­ty­ko­wać zako­rze­nioną w ciele przy­tom­ność. Każdy roz­dział to w grun­cie rze­czy inne drzwi pro­wa­dzące do tego samego pokoju: kom­naty naszej wła­snej świa­do­mo­ści. Każde z tych drzwi, i oczy­wi­ście każdy z naszych zmy­słów, ma swoje wyjąt­kowe, nad­zwy­czajne wła­ści­wo­ści. Nie­za­leż­nie od wyboru kon­kret­nych drzwi zawsze znaj­du­jemy się w prze­strzeni wła­snej świa­do­mo­ści. Dosłow­nie i meta­fo­rycz­nie zasia­damy na swoim miej­scu i ugrun­to­wu­jemy się w prak­tyce medy­ta­cji, nie pod­da­jąc swo­ich doświad­czeń żad­nej obróbce ani ich nie osą­dza­jąc. Medy­tu­jemy naj­le­piej, jak potra­fimy, nie zada­jąc sobie pytań, czy „dobrze” nam idzie ani czy nasze doświad­cze­nia wyglą­dają tak, jak wyglą­dać „powinny”. Jeśli jeste­śmy świa­domi, każde dozna­nie ide­al­nie pasuje do danej chwili i jest dosko­nałe takie, jakie jest.

Praw­dziwe pyta­nie brzmi: „Jaki będzie twój sto­su­nek do wszyst­kiego, co zda­rzy się w dowol­nym momen­cie, zawsze spro­wa­dza­ją­cym się do tu i teraz?”. Innymi słowy, czy zdo­łasz utrzy­mać swoje doświad­cze­nia w polu świa­do­mo­ści, bez osą­dza­nia ich, bez budo­wa­nia wokół nich przy­jem­nych, nieprzy­jem­nych lub neu­tral­nych sce­na­riu­szy, które zaraz uznasz za prawdę? Goto­wość do utrzy­ma­nia takiej świa­do­mo­ści otwiera przed nami dostęp do cał­kiem nowego spoj­rze­nia na wszystko, czego doświad­czamy, włącz­nie z naszą nie­ustę­pliwą skłon­no­ścią do wyda­wa­nia sądów. W ten spo­sób możemy zado­mo­wić się w prze­strzeni wol­no­ści prze­kra­cza­ją­cej nasze upodo­ba­nia i uprze­dze­nia, ulu­bione opi­nie. Wów­czas, nawet jeśli trwa to mgnie­nie oka, możemy po pro­stu być tym, kim już jeste­śmy – nie­za­leż­nie od nazwi­ska, auto­wi­ze­runku, poza pozio­mem myśli lub, ujmu­jąc to ina­czej, pod powierzch­nią myśle­nia.

To, co odkry­jemy, nie sta­nowi żad­nej tajem­nicy, ale jest jed­no­cze­śnie ukrytą żyłą złota. To nasza wła­sna świa­do­mość wio­dąca do kla­row­nego widze­nia, a dzięki temu wio­dąca do mądro­ści. To rów­no­waga, a zatem nie­za­chwiana pełna tro­ski sta­bil­ność umy­słu i serca. To głę­bo­kie umi­ło­wa­nie życia wykra­cza­jące poza nasze małost­kowe wyobra­że­nia o wła­snej egzy­sten­cji i świe­cie. W pierw­szej książce cyklu, Medy­ta­cja to nie to, co myślisz, stwier­dzi­li­śmy, że pełne zro­zu­mie­nie, kim w isto­cie rze­czy jeste­śmy oraz jaki jest nasz świat, to akt rady­kal­nej miło­ści i roz­sądku. Dzięki temu w swo­ich dzia­ła­niach możemy zdo­być się na przy­naj­mniej odro­binę wię­cej mądro­ści, co z kolei pozwoli nam doświad­czać uzdro­wie­nia, wewnętrz­nej prze­miany i wol­no­ści – będą­cych owo­cem takiej postawy każ­dego dnia, w każ­dej kolej­nej danej nam chwili.

Zachę­cam do zaan­ga­żo­wa­nia się całym ser­cem w for­malną i niefor­malną prak­tykę – tak, jakby nie było jutra, jakby całe nasze życie wisiało na wło­sku. Rzecz w tym, że w bar­dzo real­nym, istot­nym sen­sie nasze życie fak­tycz­nie wisi na wło­sku. Podob­nie możemy zadać pyta­nie, czy potra­fimy w pełni czer­pać z wła­snego poten­cjału, czy jeste­śmy w pełni obecni w tym świe­cie, czy umiemy w nim sku­tecz­nie dzia­łać, anga­żo­wać się w życie rodziny lub jaką­kol­wiek inną sferę, którą uznamy za ważną, oraz do jakiego stop­nia jeste­śmy obecni we wła­snym ciele pod­czas tej wędrówki.

Takie zaan­ga­żo­wa­nie wymaga pew­nej dys­cy­pliny i sta­now­czo­ści. Ozna­cza to, aby­śmy, jeśli to moż­liwe, każ­dego dnia zasia­dali na poduszce, krze­śle lub łóżku i poświę­cili temu ćwi­cze­niu tro­chę wię­cej czasu, niż byłoby to wygodne. Nie­unik­nione będzie pogo­dze­nie się z dys­kom­for­tem, znie­cier­pli­wie­niem, nudą, roz­pro­sze­niem i wszel­kimi innymi „pla­gami”, które mogą nas tra­pić. Z wszyst­kich tych doznań sta­ramy się wycią­gnąć naukę, wyro­bić sobie wła­ściwy do nich sto­su­nek. Nie ma róż­nicy mię­dzy prze­ży­ciami „chcia­nymi” i „niechcia­nymi”, „przy­jem­nymi” i „nieprzy­jem­nymi”, „łatwymi” i „trud­nymi”. Choć cza­sem może się wyda­wać, że w ten spo­sób ska­zu­jemy się na tor­tury, w grun­cie rze­czy jest to odnaj­dy­wa­nie wol­no­ści – wol­no­ści od wię­zów wła­snych upodo­bań i uprze­dzeń, od cią­głego nakrę­ca­nia wewnętrz­nych nar­ra­cji, z któ­rych żadna nie jest stu­pro­cen­towo praw­dziwa. Umysł posta­wiony przed takim lustrem musi się obu­dzić. Zaczyna sam sie­bie lepiej rozu­mieć, zaprzy­jaź­nia się ze sobą i całym swoim doświad­cze­niem. Kim­kol­wiek jeste­śmy, w trak­cie tego pro­cesu sta­jemy się owym zro­zu­mie­niem, a następ­nie znacz­nie pogłę­biamy swoją wie­dzę o tym, czym jest czy­ste bycie, oraz, kiedy trzeba, jakie podej­mo­wać dzia­ła­nie.

Dobrej zabawy. Pozo­stańmy w kon­tak­cie. Zwłasz­cza ze swoim wnę­trzem. Nie zapo­mi­najmy też, że w prak­ty­ko­wa­niu uważ­no­ści nie jeste­śmy sami. Robimy to razem, razem spraw­dzamy gra­nice swo­ich moż­li­wo­ści, całym ser­cem anga­żu­jąc się w prak­tykę for­malną i niefor­malną, przy­glą­da­jąc się temu, co z niej się wyła­nia i co jest, jakie jest, w tej wła­śnie teraz upły­wa­ją­cej chwili.

Jon Kabat-Zinn Ber­ke­ley, Kali­for­nia 20 lutego 2018

CZĘŚĆ 1

Świat zmysłów

Twoje jedyne zwa­rio­wane i cenne życie

Kto uczy­nił świat?

Kto uczy­nił łabę­dzia i czar­nego niedź­wie­dzia?

Kto uczy­nił konika polnego?

Konika polnego, tego wła­śnie,

który wysko­czył z trawy

i je cukier z mojej ręki

i poru­sza szczęką wstecz i w przód, zamiast w dół i w górę –

który patrzy naokoło olbrzy­mimi, skom­pli­ko­wa­nymi oczami.

Teraz pod­nosi blade przed­ra­miona i sta­ran­nie myje twarz.

Teraz otwiera skrzy­dła i odpływa.

Nie wiem dokład­nie, na czym polega modli­twa.

Umiem patrzeć uważ­nie, umiem padać

na trawę, umiem klę­kać w tra­wie,

i leniu­cho­wać i cie­szyć się i błą­dzić polami,

wła­śnie tak jak spę­dzi­łam ten dzień.

Powiedz, co innego powin­nam była robić?

Czy wszyst­kiemu nie sądzona śmierć, za prędko?

Powiedz, co zamie­rzasz wresz­cie robić

z twoim jedy­nym zwa­rio­wa­nym i cen­nym życiem?

Mary Oli­ver, Letni dzień (tłum. Cze­sław Miłosz)

Tajemnica zmysłów i czar zmysłowości

Każda rzecz wni­kli­wie obser­wo­wana budzi w nas nowy zmysł.

Johann Wol­fgang von Goethe, osiem­na­sto­wieczny nie­miecki twórca

To twój pier­wotny umysł posiada zdol­ność widze­nia, sły­sze­nia, poru­sza­nia się i dzia­ła­nia.

Chi­nul, dwu­na­sto­wieczny kore­ań­ski mistrz zen

Gdy się na tym zasta­no­wić, nasze zmy­sły i powsta­jące w nich dozna­nia są pod każ­dym wzglę­dem zdu­mie­wa­jące. Jeżeli w ogóle poświę­camy im uwagę, uwa­żamy ich funk­cjo­no­wa­nie za oczy­wi­ste i nie doce­niamy w pełni zakresu oraz głębi ich moż­li­wo­ści. Zmy­sły sta­no­wią fun­da­ment naszej zdol­no­ści pozy­ski­wa­nia i obróbki zadzi­wia­ją­cej obfi­to­ści infor­ma­cji, słu­żą­cych do inter­pre­ta­cji naszych doświad­czeń oraz do odna­le­zie­nia swo­jego miej­sca w świe­cie zja­wisk. Kon­takt z wła­snymi zmy­słami – a jak mówi współ­cze­sna neu­ro­nauka, jest ich wię­cej niż pięć – oraz z wymia­rami, do któ­rych dają nam dostęp, sta­nowi istotę uważ­no­ści i świa­do­mo­ści medy­ta­cyj­nej. Sku­pie­nie na zmy­słach dostar­cza nie­zli­czo­nych szans na zanu­rze­nie się w przy­tom­ność, mądrość i zro­zu­mie­nie sieci wza­jem­nych połą­czeń.

W pew­nych wyjąt­ko­wych oko­licz­no­ściach nasze zmy­sły stają się nad­zwy­czaj­nie wyczu­lone. Podobno abo­ry­geń­scy myśliwi z Austra­lii, spę­dza­jący całe życie w buszu, mają tak wyostrzony wzrok, że gołym okiem widzą naj­więk­sze księ­życe Jowi­sza. Utrata jed­nego ze zmy­słów w cza­sie naro­dzin lub przed ukoń­cze­niem dru­giego roku życia zdaje się nad­spo­dzie­wa­nie wzmac­niać czu­łość innych zmy­słów. Wska­zują na to wyniki wielu badań, w tym prze­pro­wa­dzo­nych z udzia­łem osób widzą­cych nor­mal­nie, któ­rym pod­czas eks­pe­ry­mentu na kilka dni albo zale­d­wie godzin zasło­nięto oczy. Uży­wa­jąc słów Oli­vera Sachsa, wyka­zują się one „zaska­ku­ją­cym zwięk­sze­niem wraż­li­wo­ści doty­kowo-prze­strzen­nej”.

Helen Kel­ler, prze­by­wa­jąc z innymi ludźmi w tym samym pomiesz­cze­niu, potra­fiła dzięki zmy­słowi węchu odgad­nąć, „jaką pracę wyko­nują. Zapach drewna, stali, farby czy leków prze­nika ubra­nie osób uży­wa­ją­cych tych rze­czy w pracy(…). Kiedy któ­raś z nich szybko prze­cho­dzi z jed­nego miej­sca na dru­gie, dociera do mnie ślad zapa­chowy zdra­dza­jący, gdzie ten ktoś prze­by­wał – w kuchni, ogro­dzie czy w szpi­tal­nej sali”.

Poszcze­gólne zmy­sły – a zwy­kli­śmy postrze­gać je jako oddzielne, nie­na­kła­da­jące się obszary – dostar­czają nam infor­ma­cji o róż­nych aspek­tach świata i sty­mu­lują powsta­wa­nie jego wyobra­że­nia, budo­wa­nego z suro­wych, nie­obro­bio­nych doznań. Każdy zmysł ma swoją wła­sną uni­ka­tową paletę wła­ści­wo­ści. Uży­wamy ich nie tylko do nakre­śle­nia „obrazu” zewnętrz­nego świata, lecz rów­nież do budo­wa­nia zna­czeń i odnaj­dy­wa­nia w nim naszego miej­sca.

Dużo o sobie i o zmy­słach, któ­rych posia­da­nie uwa­żamy za tak oczy­wi­ste, możemy nauczyć się z doświad­czeń osób, które są pozba­wione jed­nego lub nawet kilku z nich. Warto, aby­śmy zasta­no­wili się, jak wygląda życie nazna­czone tak ogromną stratą, i sko­rzy­stali z doświad­czeń tych, któ­rzy mimo bole­snych ogra­ni­czeń żyją peł­nią życia. Może wtedy zaczniemy doce­niać nie­ogra­ni­czony poten­cjał zmy­słów w pracy nad pogłę­bia­niem świa­do­mo­ści. Wszystko, co wiemy, wiemy jedy­nie dzięki peł­nemu spek­trum zmy­słów współ­pra­cu­ją­cych z mocą samo­po­zna­nia umy­słu.

Helen Kel­ler pisze:

„Jestem w rów­nym stop­niu głu­cha, jak nie­wi­doma. Pro­blem głu­choty jest głęb­szy i bar­dziej zło­żony niż pro­blem utraty wzroku. Głu­chota to znacz­nie więk­sze nie­szczę­ście. Ozna­cza bowiem utratę najbar­dziej klu­czo­wego bodźca – brzmie­nia głosu, który jest nośni­kiem języka, pobu­dza myśle­nie i obda­rza nas ducho­wym towa­rzy­stwem innych ludzi (…). Gdy­bym mogła prze­żyć swoje życie raz jesz­cze, win­nam uczy­nić znacz­nie wię­cej dla nie­sły­szą­cych. Zro­zu­mia­łam, że głu­chota jest znacz­nie więk­szym upo­śle­dze­niem niż brak wzroku”.

Nato­miast dla poety Davida Wri­ghta doświad­cze­nie głu­choty z rzadka było wra­że­niem braku odbie­ra­nia dźwię­ków:

„Powiedzmy, że mamy spo­kojny dzień, panuje abso­lutny spo­kój, nie poru­sza się żadna gałążka ani listek. Dla mnie panuje gro­bowa cisza, choć żywo­płot pełen jest roz­świer­go­ta­nych, lecz nie­wi­docz­nych pta­ków. Wtedy nad­cho­dzi podmuch wia­tru, wystar­cza­jący, aby poru­szyć listo­wiem. Widzę i sły­szę go, jakby roz­legł się okrzyk. Pozorna cisza ustaje. W poru­szo­nych przez wiatr liściach widzę wizu­alny szum, jak gdy­bym go sły­szał (…). Cza­sem muszę świa­do­mie przy­wo­łać myśl, że niczego nie »sły­szę«, ponie­waż nie ma tam niczego, co mógł­bym usły­szeć. Do owych zja­wisk nie­bę­dą­cych dźwię­kami zali­czam lot i ruchy pta­ków, a nawet ruchy ryb pły­wa­ją­cych w prze­zro­czy­stej wodzie albo w akwa­rium. Zakła­dam, że lot więk­szo­ści pta­ków, przy­naj­mniej z pew­nej odle­gło­ści, jest nie­sły­szalny(…). A jed­nak mnie wydaje się, że coś sły­szę, gdy każdy ptak two­rzy swą wła­sną »muzykę dla oka«, od nie­dba­łej melan­cho­lii mew, po stac­cato prze­my­ka­ją­cych obok siko­rek (…)”.

John Hull, który krótko przed pięć­dzie­sią­tymi uro­dzi­nami cał­ko­wi­cie stra­cił wzrok, opi­sał stop­niową utratę pamięci i wyobraźni wizu­al­nej oraz zanu­rza­nie się w – jak to ujął – „głę­boką śle­potę”. Oli­ver Sachs w arty­kule na temat zmy­słów dla „New Yor­kera” twier­dzi, że „widze­nie całym cia­łem” (poję­cie uży­wane przez Hulla do opisu stanu głę­bo­kiej śle­poty) wyma­gało od niego prze­nie­sie­nia uwagi i punktu cięż­ko­ści na inne zmy­sły. Hull „wie­lo­krot­nie wspo­mina, jak nabrały one mocy i jak bar­dzo się wzbo­ga­ciły. Opo­wiada o tym, jak brzmie­nie desz­czu, któ­remu ni­gdy dotąd nie poświę­cał szcze­gól­nej uwagi, może nakre­ślić przed nim cały kra­jo­braz, ponie­waż dźwięk, jaki wydaje deszcz pada­jący na ogro­dową ścieżkę, różni się od tego, jaki wywo­łują kro­ple spa­da­jące na traw­nik, krzewy czy płot oddzie­la­jący ogród od ulicy” – pisze dalej Sachs.

„Deszcz ujaw­nia zarysy wszyst­kich rze­czy. Nakłada kolo­rową narzutę na to, co przed­tem było nie­wi­dzialne (…). Zamiast nie­cią­głego, a więc poka­wał­ko­wa­nego świata nie­prze­rwany deszcz two­rzy cią­głość dźwię­ko­wego doświad­cze­nia (…) naraz uka­zuje całą sytu­ację w pełni (…) daje poczu­cie per­spek­tywy i fak­tycz­nych rela­cji mię­dzy róż­nymi czę­ściami świata”.

Zna­mienne jest użyte przez Sachsa wyra­że­nie: „ni­gdy dotąd nie poświę­cał szcze­gól­nej uwagi”. Otóż w przy­padku osób dotknię­tych utratą jed­nego, a cza­sem kilku zmy­słów z koniecz­no­ści roz­wija się wła­śnie szcze­gólny rodzaj uwagi. Nie musimy jed­nak tra­cić wzroku, słu­chu ani innego zmy­słu, by ją w sobie krze­wić. Zwy­kle umniej­szamy tę sferę, igno­ru­jąc ją lub nawy­kowo tłu­miąc dozna­nia docie­ra­jące ze zmy­słów, jak i współ­pra­cu­jący z nimi umysł. Uważ­ność zachęca nas do spo­tka­nia z dozna­niami na styku zmy­słu z postrze­ga­nym przed­mio­tem (patrz: Medy­ta­cja to nie to, co myślisz, „Jak powstały buty”) oraz do zanu­rze­nia się w pozna­niu świata zmy­słów w całej jego pełni.

Umie­jęt­no­ści ludzi, któ­rzy utra­cili jeden lub kilka zmy­słów, mogą nas zasko­czyć oraz wiele nauczyć. Bywa, że skala zmian, jakie prze­szli, aby dosto­so­wać się do sytu­acji i na­dal w pełni cie­szyć się życiem, jest ogromna. My rów­nież możemy się uczyć, świa­do­mie poświę­ca­jąc uwagę natu­rze, która wabi nas jed­no­cze­śnie za pośred­nic­twem wszyst­kich zmy­słów. To świat, któ­rego nie­od­łączną czę­ścią jeste­śmy od zara­nia dzie­jów. To w nim nasze zmy­sły zostały ukształ­to­wane i udo­sko­na­lone.

Choć ule­gamy skłon­no­ści, aby tego nie zauwa­żać, w każ­dej chwili postrze­gamy świat przez wszyst­kie zmy­sły jed­no­cze­śnie. Nawet w opi­sach Wri­ghta i Hulla odnaj­du­jemy odnie­sie­nia do utra­co­nych zmy­słów. Wri­ght wręcz zwraca sobie uwagę, że nie sły­szy tego, co widzi, ponie­waż wydaje mu się to sły­szalne, jawi się jako „muzyka dla oka”. Hull, który nie ma już żad­nych doznań wzro­ko­wych, mówi o „kolo­ro­wej narzu­cie” okry­wa­ją­cej nie­wi­doczne dotąd rze­czy, dając do zro­zu­mie­nia, że jego wni­kliwy słuch uczy­nił je rze­czywiście widzial­nymi.

Zmy­sły czę­ściowo nakła­dają się na sie­bie i nawza­jem „zapy­lają”. Zja­wi­sko to znane jest pod nazwą syne­ste­zji. Na pozio­mie egzy­sten­cjal­nym nie skła­damy się z oddziel­nych frag­men­tów. Łącząc się w całość, nasze zmy­sły nadają kształt naszej wie­dzy o świe­cie oraz temu, jak w każ­dej chwili w nim uczest­ni­czymy. To, że tego nie zauwa­żamy, wska­zuje na poziom naszego oddzie­le­nia od wła­snego odczu­wa­ją­cego ciała i od świata natury.

David Abram, który w książce The Spell of the Sen­su­ous (Czar zmy­sło­wo­ści) wni­kli­wie przy­gląda się splą­ta­nym nur­tom feno­me­no­lo­gii i świata natury, opi­suje wie­lo­wy­mia­rową domenę zmy­słów, które przy­czy­niły się do naszego powsta­nia oraz kar­miły nasze pozna­nie przez setki tysięcy lat.

„Wpływ gło­śnego, gar­dło­wego kra­ka­nia nad naszymi gło­wami nie ogra­ni­cza się wyłącz­nie do sfery aku­stycz­nej – odbija się w tym, co widzimy, w jed­nej chwili oży­wia­jąc kra­jo­braz bra­wu­ro­wym sty­lem i nastro­jem cha­rak­te­ry­stycz­nym dla smo­li­ście czar­nego kształtu kru­ków. Roz­dzie­la­jąc się w sta­no­wią­cym spójną całość ciele, zmy­sły płyn­nie zbie­gają się w postrze­ga­nym przed­mio­cie, podob­nie jak oddzielne spoj­rze­nia dwojga moich oczu sku­piają się na kruku i łączą w jeden punkt sku­pie­nia. Moje zmy­sły łączą się ze sobą w rze­czach, które postrze­gam, lub raczej każda postrze­gana spój­nie rzecz łączy moje zmy­sły i wła­śnie to pozwala mi doświad­czać tej rze­czy jako ośrodka sku­piającego różne siły, jako kolej­nego ogniwa doświad­cze­nia, jako tego Dru­giego.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Chyba że w pro­gra­mie naucza­nia zna­la­zła się uważ­ność, a zda­rza się to coraz czę­ściej zarówno w Ame­ryce, jak i innych czę­ściach świata. [wróć]

Patrz J.D. Teas­dale i M. Cha­skal­son, How Does Mind­ful­ness Trans­form Suf­fe­ring II: The Trans­formation of Duk­kha, w: Mind­ful­ness; Diverse Per­spec­ti­ves on Its Meaning, Ori­gins, and Appli­ca­tions, pod red. J.M.G. Wil­liamsa i J. Kabat-Zinna, Routledge, Mil­ton Park, UK, 2013, s. 103–124. [wróć]