Ostatnia Wiedźma - Maya Szymańska - ebook + książka

Ostatnia Wiedźma ebook

Maya Szymańska

3,8

Opis

Ostatnia Wiedźma to historia Alicji, która w wyniku śmierci rodziców zostaje zmuszona do wstąpienia na zupełnie nową, mroczną drogę. Uczy się, jak kontrolować energię, a kontakty z duchami stają się czymś powszechnym. Specyficznym przewodnikiem w procesie przemian Alicji jest Nielekarz. Ten okrutny byt prowadzi ją do stopniowego przeobrażenia w ostatnią żyjącą na ziemi wiedźmę. Alicja zyskuje moc, jednak wie, że wszystko ma swoją cenę. Mroczna fantastyka, przepełniona magią, przemocą i seksem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 742

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (9 ocen)
4
2
0
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maya Szymańska

Ostatnia Wiedźma

© Maya Szymańska, 2022

Ostatnia Wiedźma to historia Alicji, która w wyniku śmierci rodziców zostaje zmuszona do wstąpienia na zupełnie nową, mroczną drogę. Uczy się, jak kontrolować energię, a kontakty z duchami stają się czymś powszechnym. Specyficznym przewodnikiem w procesie przemian Alicji jest Nielekarz. Ten okrutny byt prowadzi ją do stopniowego przeobrażenia w ostatnią żyjącą na ziemi wiedźmę. Alicja zyskuje moc, jednak wie, że wszystko ma swoją cenę.

Mroczna fantastyka, przepełniona magią, przemocą i seksem.

ISBN 978-83-8324-121-0

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Kobieta uśmiechnęła się chłodno, zaciągnęła papierosem, a potem spojrzała na tarczę księżyca, okrągłą tej nocy, i spytała:

— Czy jesteś tego pewna? Bo jeśli teraz się zgodzisz, nie będzie już odwrotu.

Minione czasy

To był piękny, słoneczny dzień. Jeden z nielicznych tej jesieni, kiedy na niebie nie było żadnej chmury. Choć w powietrzu dało się już wyczuć zapowiedź nadchodzących mrozów, to wciąż przeważało w nim przyjemne ciepło, przypominające upalne lato. W niewielkiej wiosce, położonej tuż obok lasu, panowała cisza.

Kilkudziesięciu mieszkańców zgromadziło się obok starej chatki, oddalonej od innych. Znajdowała się ona na granicy gaju i nigdy wcześniej nie cieszyła się aż tak dużym zainteresowaniem tutejszych. Tego dnia jednak wiele rzeczy uległo zmianie. Ludzie mogli tej zmiany nie wiedzieć, ale coś w ich przerażonych sercach ją wyczuwało, zmuszało do kulenia się w sobie. Nikt nie miał ochoty na rozmowy, nawet małe dzieci milczały jak zaklęte. Śmierć była tuż obok nich, jej zimny oddech mroził krew w żyłach. Wszyscy czekali.

Minęło południe. Słońce przemierzało niebo, cienie wydłużały się z każdą godziną, aż wielki dysk zaczął chować się za pobliskimi wzgórzami. Gdy tylko pomarańczowa łuna zalała okoliczne pola, ogorzałe twarze owiał lekki wiatr. Nikogo nie zdziwiło, że pojawił się on znikąd i zniknął po jednym podmuchu. Kilka kobiet otarło ukradkiem łzy, mężczyźni drżącymi dłońmi przyciskali swoje czapki do piersi, dzieci — niczego nie pojmując — z trwogą chowały się za spódnice matek. Jakby na potwierdzenie ich obaw gdzieś z oddali zaćwierkał smutnie zbłąkany ptak. Z niewielkiej chatki wyszła zapłakana dziewczyna, tuż za nią podążała starsza kobieta. Oczy mieszkańców natychmiast skupiły się na nich. Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Starsza kobieta odsunęła ją na bok delikatnie, lecz stanowczo i sama zwróciła się do zebranych.

— Odeszła — powiedziała cicho, po czym z pokorą pochyliła siwą głowę.

Ludzie stali wciąż w milczeniu. Nie docierały do nich słowa wypowiedziane przed chwilą. Słyszeli je, rozumieli, ale mimo to nie potrafili pojąć ich sensu. Starsza kobieta o tym wiedziała. Ludziom potrzebny był czas, by słowa te przeniknęły przez otaczających ich mur świadomości. W końcu tego pięknego, słonecznego dnia Bóg zabrał im ostatnią żyjącą wiedźmę.

Kolejne twarze skłaniały się ku ziemi, by ukryć płynące łzy. Z żadnego gardła nie wydarł się dźwięk inny niż tłumiony płacz. Słońce skryło się za horyzontem, a temperatura gwałtownie spadła, ale mimo to nikt nawet nie drgnął. Wszyscy trwali, jakby wierzyli, że jeśli nie odejdą, to wiedźma ożyje, przebudzi się z zimnego snu i znów będzie im służyć pomocą. Starsza kobieta patrzyła na to, przerażona. Dopiero bezradność wyryta na tych prostych twarzach uzmysłowiła jej, jak słabi byli w starciu z okrutnym światem. Kto teraz przygotuje im maści przeciwbólowe? Kto poda zioła, gdy do domu zastuka choroba? Kto uwolni niespokojne duchy, kto zaklnie pogodę, kto rozstrzygnie największe spory? Ci ludzie nie mieli już na kim polegać i choć byli silni, choć potrafili ciężko pracować, to jednak potrzebowali kogoś, kto wskaże im drogę, postawi cele.

Dni tej małej społeczności zostały właśnie policzone. Gdy tylko starsza kobieta zdała sobie z tego sprawę, zrozumiała, że muszą pozostać tajemnicą ostatnie słowa nieboszczki:

Dziś umiera ostatnia wiedźma tego świata. Z chwilą mojej śmierci ludzie utracą władzę nad magią. Strzeżcie się dnia, gdy magię znów uda się zniewolić. Dokona tego dziecko wychowane przez duchy, uwiedzione przez demona.

Przepowiedziane dziecko

Minęło ponad czterysta lat, świat uległ zmianie, technika wyparła magię. Ludzie przestali wierzyć w zabobony, wyśmiewali przepowiednie. Czas oszalał, gnał na złamanie karku, a zapracowani, szarzy obywatele nowej rzeczywistości starali się za wszelką cenę dotrzymać mu kroku. Droga do samozagłady stała się modna tak samo jak depresja.

W tym szalonym świecie, znanym nam tak dobrze, narodziło się wiele dzieci i wiele umarło. Niektóre z nich nosiły przerażające znamiona, inne przychodziły na świat w czasie potężnej burzy, jeszcze inne… Zresztą to i tak bez znaczenia. Dziecko przepowiedziane przez starą wiedźmę swój pierwszy krzyk wydało w zwykłym szpitalu. Świat nie stanął, pogoda nie oszalała, wilki nie wyły, piorun nie spalił pobliskiego drzewa. Wszystko odbyło się bez większych problemów. Ojciec omal nie zemdlał ze szczęścia, gdy było już po wszystkim, matka w myślach przysięgała, że nigdy więcej nie zajdzie w ciążę. Lekarz zbadał dziecko, wdrożono standardowe procedury, a kilka dni później dziewczynka spała już smacznie w domu. Właściwie w tym momencie historia staje się dość nudna i taka zresztą pozostanie przez kolejnych kilka lat. Dziewczynka rozwijała się prawidłowo, wręcz podręcznikowo. Zaczęła mówić dokładnie wtedy, kiedy większość jej rówieśników, obfotografowano pierwsze kroki wraz z pierwszym potknięciem, a pierwszym jej słowem było „kaka”. Potem przyszła pora na odkrywanie talentów. Najpierw wokalnych, co doprowadzało wszystkich do białej gorączki, potem — szerzej rozumianych muzycznych, które doprowadziły do wojny z sąsiadami. Miało to związek ze sprezentowaniem jej przez ukochanych rodziców dziecięcego zestawu perkusji. Po talentach muzycznych przyszła pora na taniec, ale ten etap minął już po kilku dniach, kiedy to mała główka spotkała się z framugą drzwi podczas wykonywania kolejnego piruetu.

W przedszkolu dziewczynka radziła sobie dobrze. Nie wyróżniała się ani nie pozostawała w tyle za innymi dziećmi. Była lubiana, nie sprawiała szczególnych kłopotów, wolała bawić się samochodzikami. Zawsze płakała, gdy kończyło się leżakowanie, nienawidziła posiłków serwowanych na stołówce, wpadała w panikę, gdy rodzice czasem spóźniali się po nią z powodu korków ulicznych. Kiedy rozmawiała z duchami, mówiła innym, że to jej wymyśleni przyjaciele. Nauczył ją tego pewien starszy pan z sąsiedztwa, który zmarł na zawał pewnego słonecznego popołudnia. Dziewczynka go lubiła. Szkoda, że tak szybko poszedł w stronę światła.

Wypadek i lekarz, który nie był lekarzem

To był pochmurny, deszczowy dzień. Zima właśnie dobiegała końca, temperatura powoli rosła, ale nadchodząca wiosna nie zapowiadała się zbyt malowniczo. Dziewczynka westchnęła cicho, przyglądając się szaremu światu zza szyby samochodu. Dlaczego rodzice uparli się, żeby jechać do cioci? Przecież ta ciocia nawet ich nie lubiła. Zawsze była niemiła, wszystko wiedziała lepiej i nigdy nie miała w domu nic słodkiego. Była jak ta ciężarówka jadąca obok. Ciągle gdzieś gnała, nie zwracała uwagi na uczucia innych, uważała się za lepszą i gdy tylko coś nie szło po jej myśli, wybuchała jak jedno z tych wielkich kół…

Ciemność dookoła zdaniem dziewczynki nie była taka zła. Na pewno podobała jej się dużo bardziej niż koziołkowanie w samochodzie zepchniętym przez ciężarówkę.

Bolało. Bolało ją wszystko, a dookoła panował straszny hałas. To chyba ciężarówka niszczyła kolejne samochody. Nie chciała tego słyszeć, więc znów udała się w stronę ciemności, ale ta jej już wcale nie chciała.

Mama ją wołała. Krzyczała tak głośno, a przecież dookoła zrobiło się już dużo ciszej. Tata prosił dziewczynkę, by otworzyła oczy i uciekała. Powtarzał, by była dzielna. Była dzielną dziewczynką, jak na swój wiek, a przynajmniej za taką się uważała, więc otworzyła posłusznie oczy. Pierwsze, co zobaczyła, to przednie fotele, a na nich — jej rodzice. Samochód musiał przekoziołkować i zatrzymać się na dachu, bo ich ręce opadły bezwładnie na podsufitkę. Dobrze, że mieli zapięte pasy, bo jeszcze by wypadli… Mama wciąż krzyczała, że dziecko musi się odpiąć i wyczołgać przez okno, bo samochód zaraz może wybuchnąć. Jakiś starszy pan próbował ją uspokoić. Chyba tłumaczył jej, że samochody wcale nie wybuchają tak łatwo, jak pokazują to filmy akcji. Tego pana nie powinno tam być, dlatego mama nie powinna go słyszeć…

…mama mu odpowiedziała…

…mamy nie powinno tu być…

…mama i tata są martwi.

Śniła, była tego pewna. Miała wrażenie, że już kiedyś coś takiego widziała. Dawno temu, być może też w swoich snach.

Noc, na niebie świeciły tysiące gwiazd, ale żadna z nich nie mogła się równać z okrągłą tarczą księżyca. Trwała pełnia — żadnej chmurki, by ten fakt ukryć. Srebrne światło odbijało się w tafli rzeki płynącej nieopodal. Dziewczynka miała wrażenie, że w wodzie zaklęty został drugi świat, lustrzany, taki sam, a jednak zupełnie inny. Niepokoiła ją ta druga rzeczywistość. Wydawała się wypełniona szaleństwem.

Kilka metrów od brzegu biegła ścieżka, przy której umieszczono drewnianą ławkę. Krok przed nią stała pierwsza postać, a tuż obok — druga. Ta pierwsza była wysoka, ale nie tak jak ta druga, o głowę niższa, a jednak wciąż emanująca siłą. Płaszcz sięgający kolan nie był w stanie skryć silnych mięśni, które drgały nerwowo pod skórą. A jednak brakowało jej majestatu, którym wręcz emanowała osoba stojąca nieopodal. W powietrzu czuło się napięcie. Dzisiejszej nocy zapaść miała ważna decyzja.

Dziewczynka otworzyła oczy i jedyne, co zobaczyła, to biel. Ktoś mówił do niej takim spokojnym głosem… Oczy zaczynały przyzwyczajać się do światła, zdradzając kolejne elementy wystroju pomieszczenia. Sufit, lampy, pikające urządzenia, kilkanaście pochylających się nad nią osób. „Tylko jedna żywa” — pomyślała, skupiając wzrok na pielęgniarce.

— Słyszysz mnie, kochanie? — spytała kobieta pochylająca się nad dziewczynką, a gdy ta z przerażenia nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, dodała: — Moje biedactwo, już wszystko dobrze. Ciocia już po ciebie jedzie.

Kłamała. Nic nie było dobrze. Jej rodzice nie żyli, ona leżała w szpitalu, wszystko ją bolało, a jedyną krewną, jaką miała, stała się znienawidzona siostra taty. Może dziewczynka była tylko dzieckiem, ale nie była głupia. Wiedziała, co teraz nastąpi. Oglądała taki film o chłopcu, którego rodzice zmarli, a poza tym słyszała rozmowy duchów pochylających się nad nią.

Nagle do jej oczu napłynęły łzy. Wcale nie okazała się dzielna. Była tylko dzieckiem i nie powinno ją nic takiego spotkać. Nie teraz ani nie przez najbliższych kilka lat. Powinna się bawić, uczyć, powoli dojrzewać, kłócić o wszystko, mieć mylne wyobrażenie o życiu. Co teraz? Jak ma sobie poradzić bez mamy i taty? Przecież tak wielu rzeczy jeszcze nie wiedziała o świecie, który ją otaczał.

— Och, moje biedactwo — powiedziała uspokajająco pielęgniarka. — Coś cię boli? Już idę po lekarza, kochanie. Już dobrze, nie płacz.

Kobieta wyszła, zostawiając dziewczynkę z rosnącą liczbą duchów. Ta spoglądała na coraz to nowe twarze przez łzy. Nigdy nie widziała ich tyle w jednym miejscu, ten widok zaczynał ją przerażać. Czego od niej chcieli? Poczuła, jak w pokoju robi się ciasno, jak zaczyna brakować jej oddechu. Nagle wszystkie martwe twarze zwróciły się w stronę drzwi. Atmosfera natychmiast uległa zmianie, w powietrzu czuło się panikę. Kolejne dusze pośpiesznie znikały, a czegoś takiego dziewczynka jeszcze nigdy nie widziała. Przez chwilę przyglądała się bezmyślnie. Przecież oni nie żyją, więc czego mogą się bać? Po kilkunastu sekundach pokój opustoszał niemal całkowicie. Zostały tylko dwie dusze… Mama i tata przyglądali się jej, bladzi i przerażeni, ale na twarzach mieli wypisaną dziwną determinację. W szpitalu coś się zatrzęsło, a potem kolejno gasły światła na korytarzach. Gdzieś w oddali dało się słyszeć krzyki pacjentów, pracownicy placówki starali się zorganizować pomoc i dopilnować porządku. Dziewczynka rozpłakała się, chowając głowę pod kołdrę. Cokolwiek przyszło do tego miejsca, nie chciała tego widzieć.

Bała się, a jak to zwykle w takich chwilach bywa, czas zwolnił swój bieg, sprawiając, że każda sekunda ciągnęła się w nieskończoność. Kiedy usłyszała, że drzwi do jej sali się otwierają, w pokoju zapanowała dziwna jasność. To nie było zwykłe światło. Widziała je już raz, a takich rzeczy nigdy się nie zapomina. To otworzyła się Droga i jej rodzice przeszli do Lepszego Miejsca. Wcale nie poprawiło jej to humoru. Zostawili ją w tak ciężkiej chwili? Nie mieściło się to w jej małej główce, ale jakaś część jej umysłu — część, która zdawała się o wiele doroślejsza i mądrzejsza — powiedziała, że tak właśnie przecież powinno to wyglądać. Powinna się cieszyć, że nie utknęli tu z nią. Powinna? Może i tak, ale w tej chwili płacz zaczął przeradzać się w atak histerii. Coś zbliżało się do jej łóżka, coś ściągało z niej kołdrę i…

Światło wróciło, krzyki momentalnie przycichły. Zobaczyła pochylającego się nad nią mężczyznę w białym fartuchu. Wyglądał młodo, ale miał oczy kogoś, kto widział w życiu już wiele. Jej serce zamarło. Lekarz uśmiechnął się lekko, delikatnie przyciągnął ją do siebie i tulił, głaszcząc po głowie. Poczuła, jak wbrew wszelkim prawom logiki jej serce uspokaja się, ból odchodzi, rozpacz przeradza się w smutek. Silne ramiona kołysały ją delikatnie, a ona czuła się bezpieczniej niż kiedykolwiek wcześniej w życiu.

— Jak się czujesz? — spytał lekarz, podając dziewczynce chusteczkę.

— Już lepiej — odburknęła, rumieniąc się i pośpiesznie wycierając nos i brodę. Zrobiło jej się nagle wstyd, że ktoś zobaczył ją w takim stanie.

— Będziesz dość silna?

Dziewczynka, jak zahipnotyzowana, spojrzała w niebieskie oczy mężczyzny. Nagle czas stanął, a świat przestał na chwilę istnieć. Byli tylko ona i on, nic więcej w tym momencie nie miało znaczenia.

— Jestem dość silna — powiedziała cicho, ale jej głos brzmiał obco, jakby odpowiedź padła wcale nie z jej ust.

Słysząc to, mężczyzna roześmiał się na całe gardło, a potem wstał i wyszedł drzwiami, których wcześniej w pokoju nie było. Strach, ból, rozpacz powróciły.

— On nie był lekarzem — szepnęła do siebie, czując, jak serce chce jej wyskoczyć z klatki piersiowej. — On nie był…

Tajemnicy spadek

Dziewczynka została odebrana ze szpitala przez znienawidzoną ciocię. Zgorzkniała kobieta zdecydowała się nią zaopiekować do czasu uporządkowania wszystkich spraw związanych z pogrzebem i podziałem majątku zmarłych. Oczywiście można by się pokusić w tym miejscu o długi opis trudnych relacji rodzinnych, które zapanowały wśród krewnych. Opowiedzieć o tym, jak rodzice jej rodziców przeciwni byli małżeństwu, jak wyrzekli się swoich dzieci, jak nie uznali jej jako wnuczki, jak odmówili uczestnictwa w pogrzebie… Smutna historia. Świat pełen jest takich smutnych historii, niechcianych dzieci też, więc nie ma co się nad tym rozwodzić.

Rodzice osieroconego dziecka byli spokojnymi ludźmi, zakochanymi w sobie bez pamięci. Za tę wielką i dosłownie dozgonną miłość przyszło im jednak słono zapłacić. Aby mogli się w spokoju pobrać, zmuszeni byli zerwać stosunki ze wszystkimi poza jedną tylko osobą, a okazała się nią starsza siostra taty. Tylko ona jedna nie sprzeciwiała się temu związkowi i choć sama nie raz powtarzała, że jest jej to po prostu obojętne, kto jak żyje, gdzieś głęboko wewnątrz zazdrościła bratu wielkiego uczucia, jakiego ona sama nigdy nie doświadczyła. Niestety, pomimo całej sympatii, jaką żywiła do brata i jego wybranki, nie mogła tego samego powiedzieć o ich córce. To nie tak, że jej nie lubiła. Po prostu jakiś hormon w jej ciele nie wytwarzał się w ilości wystarczającej, by przebudzić instynkt macierzyński. Nieważne, jak bardzo by chciała, nie potrafiła wykrzesać z siebie odpowiedniej troski, a zatem uznała, że najlepiej będzie, jeśli zadba o małą w tym najtrudniejszym czasie, a potem przekaże ją w odpowiednie ręce — do kogoś, kto pokocha ją bezgranicznie i najlepiej też bezkrytycznie, jak na prawdziwego rodzica przystało. Zresztą mała też za nią nie przepadała, więc po co się wzajemnie unieszczęśliwiać? Tyle w celu wyjaśnienia, że ciocia wcale nie była takim potworem, za jakiego mogła uchodzić w głowie dziewczynki.

Pogrzeb odbył się kilka dni po wypadku. Uczestniczyło w nim tylko parę osób, rodzina nawet w tej tragicznej chwili nie zdobyła się na wybaczenie. Dziewczynka spoglądała na dwie urny spuszczane kolejno do ziemi. Nie tak to powinno wyglądać. Z nieba nie lały się strugi deszczu, a w powietrzu nie wirowały melancholijnie płatki śniegu, a przecież tak to zawsze jest pokazane na tych wszystkich filmach. Pokazują, że świat zwalnia na chwilę i niebo płacze razem z bliskimi. Dziewczynka nie czuła wcale, aby świat zwolnił, nie była też pewna, czy poza nią i ciocią ktoś jeszcze naprawdę cierpi z powodu odejścia jej rodziców. Znowu poczuła się oszukana, w jakiś sposób po raz kolejny odarta z należnego jej dzieciństwa, a to uczucie wcale jej się nie podobało. W pełnym smutku serduszku dziewczynki, nie do końca pojmującej świat, zrodziło się dziwne przekonanie, że ktoś jej za to zapłaci. Jeszcze nie wiedziała, kto ani jak, ale czuła, że sama o to zadba, gdy tylko dorośnie.

Tydzień po pogrzebie ciocia porządkowała dokumenty rodziców. Dziewczynka siedziała na sofie w ciszy. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, bawić się, a nawet — specjalnie myśleć. Ciocia zaprowadziła ją do psychologa dziecięcego, ale nie był chyba za dobry, bo więcej czasu poświęcił na rozmowę z jej opiekunką niż z nią samą. Zresztą dziewczynka i tak go nie słuchała. Zamknęła się w swoim świecie, gdzie zły, łysy kapłan chciał ją pojąć za żonę, ale ona uciekła i żyła z buntownikami, szykując się do poprowadzenia wielkiego… wielkiego… takiego czegoś, żeby odzyskać władzę. Rewucji albo rolucji. Tak było na filmie, który oglądała z mamą i… Nie! Nie myśl o tym. Więc on już się szykuje. Wiesz, bo kucharka przyniosła list od twojej przyjaciółki zamkniętej w wieży. On zbiera wojska i chce przeszukać każdy dom, każdą uliczkę i nawet okoliczne parki, bo głupek myśli, że nie zeszłabym do kanałów, bo tam brzydko pachnie. Ale ja jestem sprytna, dlatego…

— Alicjo, mówię do ciebie. — Kobieta pochylała się z niepokojem nad dziewczynką. — Dobrze się czujesz?

— Tak, ciociu. — Ta odpowiedziała mechanicznie, ostrząc w wyobraźni zakrzywiony nóż.

— Jesteś pewna? Bo nie wyglądasz za dobrze. Jeśli nie chcesz tu być…

— Nic mi nie jest — szepnęła, czując, jak po twarzy spływają jej łzy. — To tylko ta cebula, którą kroimy, żeby zabić zapach kanałów…

Kobieta przez moment przyglądała się dziewczynce. Wyraz niepokoju zastąpiło zaskoczenie, a potem — cień zrozumienia i dziwny smutek. Alicja była niemal pewna, że przez krótką chwilę, nim ciocia zamrugała, w jej oczach również zabłyszczały łzy.

— Przepraszam, że cię zawołałam, Alicjo — szepnęła najciszej, jak tylko potrafiła. — Zostań w swoim świecie, jak długo tylko możesz.

Słysząc to, Alicja poczuła jakiś dziwny ucisk w brzuchu. Nagle dotarło do niej, że ciocia cierpiała, i to być może o wiele bardziej niż ona sama. Tak, świat nie był ani trochę taki jak w tych głupich filmach.

— Ciociu?

— Tak?

— Czy ty… — Przez chwilę szukała odpowiednich słów, ale nawet gdy je znalazła, poczuła, że nie może ich wypowiedzieć. Była tylko dzieckiem, a dzieci nie biorą na swoje barki problemów dorosłych, bo dorośli źle się potem z tym czują. Tak, dlatego właśnie dokończyła trochę wbrew sobie: — …coś ode mnie chciałaś?

— A tak… — Kobieta uśmiechnęła się blado. — Powiedz mi, czy rodzice mówili ci coś o tym, że kupują dom?

Dziewczynka pokręciła główką, krzywiąc się delikatnie.

— A w ogóle o jakimś domu mówili?

Po chwili namysłu kolejne zaprzeczenie.

— To skąd, u licha, mają akt własności?

— Akt własności?

— Tak, Alicjo. Wygląda na to, że mój głupi brat wraz z żoną zapisali ci jakiś stary dom stojący w miejscu, o którym nawet nie słyszałam.

Co się dzieje?

Alicja nie była zachwycona pomysłem wyjazdu do jakiegoś dziwnego miejsca położonego w lesie, ale jeszcze mniej podobała jej się perspektywa mieszkania w domu dziecka, dlatego nie odezwała się ani słowem. Zresztą, może jak będą jechały z ciocią samochodem, to znów pęknie opona w jakiejś ciężarówce i jej wszystkie problemy wreszcie się skończą…

Niestety, pech dziewczynki tym razem nie dał o sobie znać, a podróż przebiegała bez najmniejszych problemów. Ciocia nie była zbyt rozmowna, do tego od czasu pogrzebu wróciła do palenia papierosów i teraz gryzący dym wypełniał cały pojazd. Na szczęście młody umysł wykazywał zadziwiającą zdolność adaptacyjną i już po chwili fabuła urojonych przygód z kanałów przeniosła się do płonącej świątyni, w której waleczna następczyni tronu szukała drogi ratunku, stawiając dzielnie czoła pomarańczowym językom ognia…

Nagle coś się stało. Wymyślony świat w jednej chwili zniknął, zastąpiony realnym obrazem, z tym tylko, że to wcale nie była jawa. Granica stała się dziwnie cienka, ale jakiś głos głęboko w środku podpowiadał dziewczynce, że „coś tu jest bardzo nie na miejscu”. Nagle wbrew sobie Alicja odwróciła głowę od bocznej szyby i spojrzała na ciocię. Ta właśnie odpalała kolejnego papierosa. Wtedy dziewczynka wyjrzała przez przednią szybę i zobaczyła starą bramę, a za nią — setki starych, skórzanych walizek z wymalowanymi na nich dziwnymi, sześcioramiennymi gwiazdami. Patrząc na nie, stała się całkowicie pewna, że każda z nich zawiera w sobie choć kilka drogocennych rzeczy, a wszystko to należy teraz do niej. Wiedziała też, że te walizki zostały tu umieszczone wiele lat temu i czekały tylko na nią. On też czekał…

Ciemność.

Alicja mrugnęła przerażona, ale obraz zniknął w ułamku sekundy. Cokolwiek to było, dobiegło końca. Czując, jak mocno bije jej własne serce, odruchowo spojrzała na ciocię i szukała w jej widoku choć namiastki poczucia bezpieczeństwa. Zamiast tego zobaczyła, jak kobieta sięga po kolejnego papierosa. Dziewczynka odwróciła głowę w stronę przedniej szyby, a tam witała ich właśnie stara brama, niemal całkowicie zniszczona i otwarta na oścież. Serce jeszcze przyśpieszyło, choć kilka sekund wcześniej wydawało się to niemożliwym. Za bramą nie widziała żadnych walizek. Dziwny głos w jej umyśle szepnął, że są zakopane na tyłach domu, że On nie był na tyle głupi, by zostawić je na widoku.

Biedna mała Alicja wyrwana z Krainy Czarów,

siłą zaciągnięta do krainy koszmarów,

złożona w ofierze szaleństwa.

On czeka, On czeka, On czeka, Alicjo,

a gdy już cię dostanie,

co się wtedy z tobą stanie?

Coś na kształt dziecięcej piosenki wypełniło umysł dziewczynki i nieważne, jak bardzo starała się skupić na czymś innym, słodki głosik małego dziecka rozbrzmiewał ciągle w jej głowie. Nie podobało jej się to ani trochę. Ten głosik nie pozwalał jej wrócić do jej lepszego świata, gdzie nie była już bezradnym dzieckiem. Denerwowało ją to. Denerwowała ją niemożność ucieczki przed rzeczywistością, denerwowało ją, że musi jechać do domu, o którego istnieniu jeszcze parę dni wcześniej nawet nie wiedziała. Denerwowało ją, że nic nie dzieje się jak na tych głupich filmach, że jej bliscy wcale nie chcą się nią zaopiekować, że ciocia nie potrafi jej nawet polubić, że prawdopodobnie trafi za kilka dni do domu dziecka albo do zupełnie obcych ludzi, że rodzice tak po prostu ją zostawili, że…

Łzy? Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. Łzy płynęły jedna za drugą, a wcale nie powinny. Nie chciała ich. Szybko otarła twarz rękawem jesiennej kurtki i ukradkiem zerknęła na ciocię. To, co zobaczyła, wcale się jej nie spodobało. Ciocia też płakała. Dziewczynkę wypełniło uczucie, którego nie potrafiła nawet nazwać. Dziewięcioletnie dziecko nie zna słowa „frustracja”, ale gdyby Alicja znała je w tamtej chwili, właśnie tak nazwałaby furię i tajfun rozgoryczenia, pustoszące jej duszę. Chciało się jej płakać, kopać, gryźć, krzyczeć i tysiąc innych rzeczy naraz. Jakaś jej część stwierdziła, że jako sierota ma wyłączność na cały ten ból, inna część widziała łzy dorosłej osoby i czuła się zagubiona. Tysiące pytań bez odpowiedzi, nieuzasadnionych zarzutów pod adresem całego świata. Była sama, zupełnie sama na polu walki, o którym nie miała nawet pojęcia. Musiała coś zrobić, musiała…

Świat stanął.

Zapadła się w całkowity mrok. Ciemność dookoła była nieprzenikniona. Alicja miała wrażenie, że znalazła się w czarnej dziurze, ale jednocześnie wiedziała doskonale, że jest w swoim własnym umyśle. Rozejrzała się bezradnie dookoła.

„To nie są twoje uczucia” — powiedziała Alicja w wieku trzech, może czterech lat, która właśnie wyłoniła się z ciemności. — „To są uczucia, lęki, złości innej osoby”.

— Nie rozumiem. — Starsza Alicja nachyliła się delikatnie nad swoją młodszą wersją i, uważnie jej się przyglądając, spytała: — Kim jesteś?

— Jestem tobą. Jestem właściwie częścią ciebie, ale nie mamy teraz czasu na wyjaśnienia. Alicjo, musimy się odciąć od tych uczuć, inaczej oszalejemy. Chciałam cię tylko uprzedzić, bo to nie będzie przyjemne. To bardzo ważne, byś udawała, że nic złego się nie dzieje. Ciocia nie może o tym wiedzieć.

Otworzyła oczy i znów siedziała w samochodzie. W oddali było już widać stary, podniszczony budynek, którego z pewnością nie nazwałaby domem. To był pałacyk, dworek, jaki widywała nieraz w starych filmach. Ogromny, szary, stary, nieprzyjemny… Ból. Ból ogarnął całe jej ciało. Każda kość, każdy mięsień, nawet każdy włos bolały ją tak strasznie, jak jeszcze nic ją nigdy nie bolało. Miała ochotę krzyczeć, płakać, błagać, by to się skończyło, ale zamiast tego z całych sił wbiła paznokcie w swoje dłonie i skupiła się tylko na tym bólu. Tak robili na filmach, ale filmy znów okazały się przekłamane. To wcale nie pomogło, jeszcze tylko pogorszyło sprawę. Nagle w jej głowie pojawił się szalony pomysł. Wsunęła język między zęby, a potem obiecała sobie, że jeśli nie będzie już w stanie wytrzymać, to odgryzie sobie jego czubek. Jakimś cudem udało się jej zastraszyć samą siebie. Siedziała sztywna, zlana zimnym potem, ale cicha aż do momentu, gdy samochód zatrzymał się tuż przed głównym wejściem. Kiedy tylko ciocia przekręciła kluczyk w stacyjce, ból cudownie zniknął, jednak pozostawił po sobie potwornie nieprzyjemne wrażenie, które przypominało dziewczynce moment usunięcia jej pierwszego w życiu kleszcza. Niby ulga, ale podszyta jakimś dziwnym obrzydzeniem.

— Dziecko, czy ty się dobrze czujesz? — spytała ciocia, przyglądając się jej uważnie. — Jesteś biała jak ściana. Masz gorączkę?

— Nie, ciociu.

Słowa ledwie opuściły jej gardło. Dlaczego w ogóle nie miała siły? Czuła się jak balon, z którego ktoś spuścił powietrze.

— Może lepiej wróćmy jednak do domu. Przyjedziemy tu kiedy indziej.

— Nie, ciociu, zaraz mi przejdzie. To chyba od tego zapachu, tak jakby trochę mi się niedobrze zrobiło.

Kobieta spojrzała podejrzliwie na dziewczynkę, ale po chwili jakby zdała sobie z czegoś sprawę.

— O Boże, przepraszam cię, Alicjo. Zamyśliłam się i mało cię nie uwędziłam. Wychodź szybko na świeże powietrze, to ci szybciej przejdzie.

Nim zdołała nawet zastanowić się nad tymi słowami, dziewczynka stała już grzecznie na zewnątrz i czuła, jak nogi uginają się pod jej własnym ciężarem, a żołądek wykręca na wszystkie możliwe sposoby. Było źle, ale jakaś okropna część jej umysłu powtarzała uparcie, że będzie jeszcze gorzej.

Ciocia przyglądała się niepewnie staremu dworkowi. Niby nie był ruderą, jednak trudno go też było nazwać zadbanym. Dwupiętrowy budynek z minionej epoki zdawał się dziwnie uginać pod własnym ciężarem, kawałki tynku odpadały od ścian, a drzwi wejściowe… No cóż, jeśli chodzi o drzwi wejściowe… Tak, właśnie same się otwierały i bynajmniej nie był to widok krzepiący dwa serca, zmęczone bólem utraty. Kobieta otworzyła szerzej oczy. Tylko silny charakter ukształtowany odtrącaniem wszystkiego, co niewyjaśnione, zmusił ją do ukrycia swojego niepokoju. Dziewczynka dostrzegła jednak natychmiast, że jej ciocię wystraszyło to mroczne powitanie. Tu w końcu nie chodziło tylko o skrzypnięcie starych zawiasów, ale o cały, złożony nastrój. Były w zupełnie obcym miejscu, oddalonym o kilka kilometrów od najbliższej zamieszkanej wsi, na skraju lasu, gdzie panowała zupełna cisza.

— W lesie nigdy nie jest aż tak cicho — szepnęła do siebie Alicja, przysuwając się powoli do cioci.

Wszystko działo się jak w filmie puszczonym na zwolnionych obrotach. Dokładnie w momencie, gdy dziecko wyciągało nieświadomie swoją dłoń w kierunku tymczasowej opiekunki, zza drzwi wyłoniła się postać — spowita w mrok, zamarła na moment, przyglądając się gościom, a potem ruszyła w ich stronę powoli, spokojnie, jakby wiedziała, że i tak daleko nie uciekną. Dwa serca na moment się zatrzymały, a dziwny paraliż uniemożliwił ucieczkę. W dziecięcym gardle rodził się właśnie krzyk, który umarł jednak natychmiast, gdy tylko postać wyszła z cienia rzucanego przez niewielkie zadaszenie znajdujące się nad drzwiami frontowymi. Niska staruszka o siwych włosach i rumianej twarzy zeszła ostrożnie po kilku schodkach, mocno trzymając się balustrady.

— Dzień dobry, kochane moje — powiedziała, uśmiechając się szeroko. — W czym to ja mogę wam pomóc?

Alicja stała przez chwilę, nie wiedząc zupełnie, co powinna o tym wszystkim sądzić. Jej ciocia też najwyraźniej miała problem z tak gwałtownym przejściem od paraliżującego strachu do przyjacielskiego ciepła, ale mimo to udało się jej jakość zamknąć otwarte szeroko usta i cicho odchrząknąć.

— Nic wam nie jest? — zmartwiła się starsza pani. — Wyglądacie, jakbyście ducha zobaczyły.

— Emm, nie, ja przepraszam, ja… — Opiekunka Alicji desperacko walczyła ze swoim umysłem, próbując złożyć choć jedno logicznie brzmiące zdanie. Dziewczynka nawet nie próbowała tego robić. Po prostu wyłączyła na chwilę logiczne myślenie i pozwoliła górować resztce dziecięcej ciekawości świata.

— Kim pani jest? — spytała cicho.

— Słucham cię, moja ptaszynko? Ja to słuch mam jeszcze dobry, ale nie absolutny, więc musisz mówić do mnie trochę głośniej. — Staruszka nachyliła się lekko w stronę Alicji, wciąż trzymała się rozchwianej balustrady.

— Kim pani jest?

Tym razem pytanie zadała głośniej, nawet zdaniem dziewczynki odrobinę za głośno, ale gardło wciąż miała ściśnięte i ciężko jej było mówić normalnie.

— Ja tu mieszkam, dziecko. Opiekujemy się z mężem tym domem. Starzy jesteśmy, ale staramy się, jak możemy, żeby to wszystko jakoś tu utrzymać w porządku. Poza tym…

— Przepraszam, ale czy mogę o coś spytać?

Umysł ciotki zdołał się ponownie uruchomić i zmusić do logicznego myślenia. Gdy tylko uczucie zagrożenia zaczęło powoli znikać, w głowie od razu pojawiła się seria pytań, na które jak najszybciej chciała poznać odpowiedzi.

— Spytać? Oczywiście, pytaj, kochanie. Mam nadzieję, że będę mogła pomóc.

— Pani jest właścicielem domu?

— Ach, więc to o to chodzi — powiedziała starsza pani, a uśmiech zniknął na chwilę z jej twarzy. — Wejdźcie, proszę, do środka. Zrobię herbatki i odpowiem na wszystkie wasze pytania.

W środku pachniało starością. Alicja jadła ciastko i popijała je mocną herbatą, rozglądając się z ciekawością dookoła. Pokoje w środku okazały się naprawdę duże, a sufity wydawały się wisieć aż za wysoko nad jej głową. Nigdy wcześniej, poza muzeum, nie widziała też takich mebli, a jednak — choć to bardzo dziwne — wszystko to wydawało się jej jednocześnie dość przytulne. Starsza pani, która rozmawiała z ciocią, była jak jej wymarzona babcia. Upiekła nawet doskonałe ciasteczka z kawałkami czekolady w środku. Do tego światło wpadające przez okno miało lekko pomarańczowy odcień, który tak lubiła. To było jak sen, który kiedyś śniła. Sen o ciepłym domu na wsi, o którym tak często opowiadali jej rówieśnicy ze szkoły.

— Więc mówi pani, że mój brat dostał od państwa ten dom?

Słowa cioci przebiły się do umysłu dziewczynki, choć zdawały się dochodzić z bardzo odległego miejsca.

— Tak. Poznaliśmy pani przystojnego brata i jego cudowną małżonkę, gdy w zeszłym roku pomagali w domu seniora. Nie pamiętam, co to była za okazja… To na lato jakoś było, syn nas wtedy przywiózł, bo wrócił na kilka dni z miasta. Och, pamiętam, że to był taki piękny i słoneczny dzień. No, w każdym razie… Proszę się poczęstować ciasteczkiem… Brat pani zaoferował się, że nas odwiezie, bo synowi się śpieszyło. Tak żeśmy się poznali wtedy, od razu z mężem pomyśleliśmy, że to tacy uroczy ludzie o wielkich sercach.

— Brat nic nie mówił o państwu. — Ciocia nie kryła podejrzliwości, uważnie wsłuchując się w każde słowo wypowiedziane przez starszą panią.

— Doprawdy? No cóż, ja pamiętam, że on wtedy o córeczce opowiadał. Zdjęcie pokazał, w portfelu je zawsze nosił. Dziewusia maleńka jeszcze była, na kocyku się bawiła. Kocyk taki dziwny kolor miał, śliczny taki.

— …szmaragdowy — szeptem dodała ciotka, upijając łyk herbaty. Pamiętała to zdjęcie aż za dobrze. Sama miała je w portfelu, ukryte w bocznej kieszonce. Brat jej dał, gdy mała miała roczek, sam też nigdy się z nim nie rozstawał.

— Taka śliczna dziewusia, rumiana, maleńka na tym zdjęciu była, dlatego żem jej nawet nie poznała teraz. Wyrosła ślicznie, nic jej z urody nie ubyło. Do mamy strasznie podobna, ale oczy to po tatusiu jak nic. Taka tragedia, dobry Boże.

— Dlaczego pani oddała dom bratu?

— Och, bo syn nie chce. Ja tu całe życie przeżyłam, z mężem syna wychowałam. Jak ja to mam zostawić? Od pokoleń dom do nas należy. Już i tak serce mnie boli, że ten nasz syn go nie chce, bo w mieście woli żyć, ale trudno. Uszczęśliwiać na siłę nie ma co. Więc pomyśleliśmy, że brat pani dziecko ma, to może i szczęście tu znajdzie takie jak my. Zapisaliśmy, a co ma pod młotek iść albo sam stać tak? Niech ktoś chociaż korzysta.

— A pani syn? Nie protestował?

— Syn? Syn to nawet słowa na to nie powiedział. Nic go to nie obchodzi, a przecież…

Słowa oddalały się coraz bardziej. Dziewczynka poczuła się nagle senna, oczy same jej się zamykały. Dojadła kolejne ciasteczko, dopiła herbatę i poczuła, jak głowa osuwa jej się na stół. Jak przez mgłę docierały do niej pojedyncze bodźce z zewnątrz. Głos cioci, starszej pani, jakaś melodia z daleka. Była zmęczona. Ostatnie dni stanowiły dla niej koszmar, rzeczywistość stała się nie do zniesienia, ale w tym pokoju było inaczej. Ten pokój wydawał się zupełnie odcięty od świata, zamknięty tak, że czas tu nie leciał, ból — nie istniał, smutek — odchodził. Alicja pomyślała o rodzicach i poczuła łzy spływające po policzkach. Usnęła i śniła o szczęśliwych chwilach spędzonych razem, których nie potrafiła docenić jeszcze miesiąc temu.

Ciocia spojrzała na śpiącą dziewczynkę i uśmiechnęła się smutno, gdy ocierała jej łzę z policzka. Starsza pani ujęła delikatnie jej dłoń i ścisnęła tak, jak robiła to za życia jej babcia, gdy chciała dodać komuś otuchy. Kobieta sama się rozpłakała. W tym dziwnym miejscu poczuła się znów jak małe dziecko, które nie wie, co to znaczy być odpowiedzialnym za innych. Stres, żal, smutek, rozpacz po stracie najbliższej jej osoby, wszystko to zaczęło dziwnie odchodzić z jej serca, umysł stawał się z każdą chwilą coraz bardziej ospały, przyjemnie pusty. Chyba za dużo tego wszystkiego ostatnio na nią spadło.

— Co teraz będzie? — spytała sama siebie, przymykając powieki i pozwalając łzom płynąć.

— Zapomnisz, wrócisz do normalnego życia, postarasz się być szczęśliwa, ptaszyno — powiedziała starsza pani, wciąż ściskając ją za rękę.

— Ale co z dzieckiem? Co z Alicją?

Coś tu było nie tak, coś działo się z jej myślami, ale nie miała wcale ochoty się tym martwić.

— Dziewczynka musi tu zostać. Wiem, że ją kochasz, i wiem, jak się o nią troszczysz, ale tak musi być. Nie my o tym decydujemy. On to wszystko zaplanował już bardzo dawno temu, nic go nie zatrzyma, gdy czegoś chce.

— Jaki on?…

— Musisz już iść.

— Ale…

Kobieta zamyśliła się na chwilę. Dlaczego właściwie miałaby nie iść? Nie, nie mogła tak po prostu wyjść. Alicja przecież…

Skąd to uczucie? Jakby ktoś łaskotał ją piórkiem w umyśle. To było nawet przyjemne.

…przecież Alicja została właśnie adoptowana przez dwoje wspaniałych ludzi. Ale…

Znów to uczucie. Takie przyjemne, a jednocześnie dziwne.

…trudno jej było pożegnać się z dziewczynką. W końcu pewnie już nigdy jej nie zobaczy. Ci ludzie mieszkają na drugim końcu świata. Sama przecież podjęła decyzję, że najlepiej będzie zerwać wszelki kontakt. Tak będzie lepiej dla małej. Niech się odetnie od tej zgniłej rodziny… Mieszkający tu ludzie na pewno pokochają ją równie mocno jak jej zmarli rodzice.

Starsza pani wyprowadziła kobietę na podwórze i ciepło się z nią pożegnała, zapewniając, że Alicja będzie tu szczęśliwsza niż w domu dziecka.

Nowy dom

Starsza kobieta stała przed domem jeszcze przez dłuższą chwilę. Z jej twarzy dawno już zniknął uśmiech, w oczach dało się dostrzec tylko ogromne zmęczenie. Zbyt wiele lat czekała na ten dzień, by móc się nim teraz cieszyć. Zbyt wiele lat oglądała też ten pędzący donikąd świat. Potrzebowała odpoczynku.

Westchnęła ciężko i odwróciła się powoli na pięcie. Nie musiała już udawać, że skręca ją reumatyzm. Szybko przeskoczyła kilka schodków, po czym weszła do starego budynku. Atmosfera zmieniła się nagle. Z rosnącym niepokojem weszła do pokoju, w którym wciąż słodko spała Alicja. On już tam był, stał oparty o parapet okna i palił papierosa, przyglądając się uważnie dziecku. Wysoki, szczupły, o długich, czarnych włosach i zimnych, błękitnych oczach. Nie wyglądał na kogoś, kto z dobroci serca zaopiekuje się sierotą. Otaczał go mrok. Jeśli w ogóle miał serce, to na pewno nie z kryształu.

— Ona jest jeszcze… — zaczęła starsza kobieta, ale przerwała, widząc, jak przeszywające spojrzenie przenosi się ze śpiącej dziewczynki prosto na nią.

Stali chwilę w ciszy. Nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa. On patrzył na nią z politowaniem, uśmiechał się w ten swój przerażający sposób, poniżający innych. Miała wrażenie, że bawi go, że w ogóle odważyła się odezwać, niepytana. Ona, niegodna mówić bez pozwolenia, i on, miłosierny potwór górujący nad wszystkimi.

— Miłosierny potwór… — powiedział cicho, po czym zaciągnął się dymem z papierosa.

Kobieta poczuła, jak paraliżuje ją strach. Wciąż nie mogła wydusić słowa.

— Nie musisz się tak bać. Podoba mi się to określenie. Miłosierny potwór… Tak, masz rację. Pasuje do mnie idealnie. A jeśli chodzi o dziecko, to zdaję sobie z tego doskonale sprawę. Obawiam się tylko, że to nie twoja sprawa, co zamierzam z nią zrobić.

— Wiem.

Tylko tyle zdołała z siebie wydusić w odpowiedzi. Mężczyzna roześmiał się głośno, po czym spokojnie dopalił papierosa. Bawiła go ta chwila. Napawał się każą sekundą, która kobiecie zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Atmosfera stała się tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Alicja, choć pogrążona w głębokim śnie, też czuła, że wokół niej dzieje się coś złego. Jęknęła cicho, opuszczając powoli krainę błogiej nieświadomości.

— Wyjdź — powiedział cicho mężczyzna głosem nieznoszącym sprzeciwu. Kobieta odwróciła się natychmiast i opuściła pokój.

Dziewczynka otworzyła powoli oczy i, zaspana, próbowała sobie przypomnieć, gdzie właściwie się teraz znajduje. Rozejrzała się dookoła, ale nie natrafiła wzrokiem na ani jeden znajomy przedmiot. Nagle wróciły do niej wydarzenia kilku ostatnich godzin, a wraz z nimi dziwna pewność, że jej cioci nie ma w pobliżu. Zerwała się na równe nogi, już chciała wybiec z pokoju, gdy usłyszała za sobą ten dziwny, melodyjny głos.

— Witaj, Alicjo — powiedział mężczyzna, stojący pod oknem. Dziewczynka poznała go od razu, nie musiała mu się nawet przyglądać.

— Ty nie jesteś wcale lekarzem — powiedziała, z wyrzutem spoglądając wprost w te zimne oczy.

— Nie, nie jestem.

Na chwilę zapadła cisza. Stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem, jakby oceniali swoją siłę, szykując się do skoku. Jak czerwony kapturek, który spotkał w lesie złego wilka. Wreszcie mężczyzna przymknął na chwilę oczy i powiedział:

— Od dziś to twój nowy dom.

— Gdzie moja ciocia? — spytała dziewczynka, czując, jak łzy napływają jej do oczu.

— Twoja ciocia zapomniała o tobie.

— To nieprawda! — Alicja zerwała się do biegu, ale gdy tylko dotknęła zimnej klamki, zrozumiała, że to jednak jest prawda. Ciocia dosłownie o niej zapomniała, bo inaczej nie zostawiłaby jej tu samej. — To ty zmusiłeś ją, by zapomniała…

To nie był wyrzut, żadne oskarżenie. To było stwierdzenie faktu i choć padło z ust dziecka, wynikało z jakiejś dziwnej, dorosłej logiki. Mężczyzna o tym wiedział. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i powiedział:

— Nie zmusiłem jej do niczego. Jej umysł przyjął sugestię, nie musiałem uciec się do żadnego mentalnego gwałtu.

— Moich rodziców też odesłałeś. — Dziewczynka otarła łzy i spojrzała wzrokiem pełnym gniewu wprost w te zimne, błękitne oczy, oczekując wyjaśnień.

— Tak, pomogłem im przejść do miejsca, do którego powinni byli przejść od razu. To naturalny porządek rzeczy, nie wyrządziłem im tym żadnej krzywdy.

— Ale ja zostałam sama i wcale nie jest mi z tym dobrze!

Alicja była wściekła i wcale nie zamierzała się z tym kryć. Zacisnęła drobne dłonie, zazgrzytała zębami, tupnęła nogą. Mężczyzna zaśmiał się cicho, co tylko jeszcze bardziej ją zdenerwowało. Ogień czystej, dziecięcej furii zapłonął w jej młodych oczach, ale ten paskudny typ wcale się tym nie przejął. Wręcz przeciwnie — zupełnie to zignorował, podchodząc do niej i kucając tuż przed nią.

— Nigdy nie byłaś sama, Alicjo — powiedział, wyciągając do niej szczupłą dłoń.

Kryło się w tym coś mistycznego, coś tajemniczego i magicznego zarazem. Jak scena z jakichś starych opowieści, gdy świat wypełniały jeszcze magia i zło, czyhające za każdym rogiem. Było w tym też coś na swój sposób przepełnionego erotyzmem: potężny mężczyzna przed nią na kolanach, ale to akurat Alicja zauważyć miała dopiero wiele lat później.

— Jestem teraz sama — odpowiedziała, uspokajając się powoli. Dłoń nie opadła, wciąż pozostawała wyciągnięta w jej stronę. Nie zastanawiając się długo, położyła na niej swoją, dużo mniejszą, delikatniejszą.

— Jestem przy tobie, Alicjo. Nawet jeśli fizycznie moje ciało jest daleko, oczy duszy zawsze śledzą każdy twój ruch. Nie opuszczę cię, nie zdradzę, nie zostawię.

— Obiecujesz?

— Obiecuję — powiedział, całując ją delikatnie w czoło. Dziewczynka osunęła się w jego ramiona z cichym westchnieniem, pogrążając w błogiej nieświadomości.

Wyszedł na korytarz, trzymając ostrożnie Alicję w swych ramionach. Skierował się w stronę schodów prowadzących na piętro, a dalej — do pokoju przygotowanego specjalnie dla niej. Nie zostało mu dużo czasu, ale nie zamierzał się śpieszyć. Ułożył ją ostrożnie w łóżku, przykrył kołdrą, pogładził niemal czule po głowie. Wiedział, że musi upłynąć wiele lat, nim stanie się kobietą, na którą tak długo czekał. Wiedział to i wiedział też, że gotów byłby czekać nawet do końca tego marnego świata, jeśli by musiał. Ona była tego warta.

Starsza kobieta wsunęła się cicho do pokoju. Mężczyzna skinął jej głową, jakby chciał ją powitać w tych skromnych progach, które przecież tymczasowo powinny należeć do niej. Jej wzrok przesunął się na śpiącą dziewczynkę, małego aniołka z zapuchniętą od płaczu buźką. Było jej żal tego dziecka. Przeszła stanowczo za wiele, a do tego teraz…

— Muszę odejść z tego świata, Heleno. — Melodyjny głos wyrwał ją z zamyślenia. — Im dłużej tu jestem, tym bardziej zaburzam równowagę i tym łatwiej mnie w nim wyczuć. Niebo nie może o mnie jeszcze wiedzieć.

— Kiedy pan powróci? — spytała kobieta, podchodząc do łóżka dziewczynki.

— Jak ona będzie gotowa. — Mężczyzna skierował się w stronę uchylonych drzwi. Zamykał je cicho, dodając: — Zaopiekujcie się nią najlepiej, jak potraficie. Musi się wiele nauczyć i jeszcze więcej zrozumieć.

— A co jeśli… — Kobieta zawahała się przez chwilę, wzięła głębszy oddech i dodała niepewnie: — …jeśli nie wyrośnie na taką, jaką by pan chciał?

— Ona musi sama wybrać drogę. Niezależnie od jej decyzji, nie zamierzam w to ingerować. To, czego musimy jednak dopilnować, to przebudzenie w niej mocy. Wiem, że się boisz o Alicję, ale nie planuję jej skrzywdzić. Nie chcę jej złożyć w ofierze Lucyferowi na kamiennym ołtarzu.

— Ale…

— To już nie twoje zmartwienie, Heleno — warknął mężczyzna, otwierając drzwi i wchodząc w wylewającą się zza nich smolistą czerń.

Lekcja 1. Świat wcale nie jest przyjaznym miejscem

Dziewczynka obudziła się na drugi dzień o poranku. Słońce dopiero wschodziło, gdzieś w dali słychać było wrzask ptaków odlatujących na zimę. Potarła twarz dłońmi, czując, że powieki wciąż ma ciężkie, a oczy nieprzyjemnie suche po wczorajszym płaczu. Wczoraj… wydawało jej się tak odległe. Rozejrzała się po pokoju, wzdychając ciężko i przyglądając się miejscu, które od tej pory miało się stać jej nowym domem.

„Mogło być gorzej, prawda?” — powtarzała sobie to w myślach niczym słowa modlitwy. Mogło być gorzej, mogła trafić do domu dziecka albo do rodziny, która by się nad nią znęcała. Mogło być gorzej, mogła przecież stracić nogi w tamtym wypadku albo doznać paraliżu. Mogło być gorzej… Łzy znów napłynęły jej do oczu. Może i mogło być gorzej, ale powinno być lepiej. Miała dopiero dziewięć lat i jeszcze miesiąc temu była jedną z najszczęśliwszych małych księżniczek jej ukochanych rodziców. Marzyła o podbojach, o niebezpiecznych przygodach i przystojnych mężczyznach, ale to tylko dziecięce wymysły. Może nie do końca takie, jak jej rówieśniczek, ale przecież to nic złego! Nie, to nie było nic złego. Wiedziała o tym, ale jakaś jej nowa część, część, która pojawiła się, dopiero gdy wybuchła opona tamtej ciężarówki, śmiała się teraz cicho. Ta nowa ona, ta inna, rozumiała to wszystko lepiej i zdawała sobie sprawę z konieczności pogodzenia się z pewnymi zmianami. Dziewczynka nie chciała słuchać tamtej dziwnej połowy siebie, ale nie potrafiła też się jej pozbyć.

Myśli płynęły dalej, marzenia mieszały się z rzeczywistością, pragnienia — ze wspomnieniami. Na pojedynczym łóżku w niedużym pokoju siedziała dziewczynka, wygnana królewna, szamanka z dalekiego kraju, dobra czarodziejka z zapomnianego zamku i wiele innych alternatyw, zamkniętych w jednym ciele i stworzonych przez jeden umysł dla zagubionego dziecka pogrążonego w dziwnej dla świata żałobie.

Nagle drzwi do pokoju skrzypnęły cicho, przez szczelinę powstałą między nimi a framugą wsunęła się cicho starsza kobieta.

— Dzień dobry, cukiereczku. Wstałaś już? Jak się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej — powiedziała zatroskanym głosem, podchodząc do Alicji.

— Kim pani jest? — spytała dziewczynka, przyglądając się kobiecie. Ta uśmiechnęła się najcieplej, jak tylko potrafiła, i odpowiedziała: — Twoją nową opiekunką. Od dziś ja i mój mąż będziemy się tobą zajmować. Zamieszkasz z nami, pójdziesz do nowej szkoły i szybko poznasz wielu przyjaciół. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Postaramy się…

— Od jak dawna nie żyjecie? — spytała Alicja, wchodząc Helenie w słowo.

Starsza kobieta zamarła, przyglądając się dziewczynce z wyrazem paniki wymalowanym na twarzy. Przez chwilę panowała idealna cisza. Dziewczynka uniosła lekko brwi, czekając na odpowiedź. Spotkała się już nie raz z taką reakcją, wiedziała, że najlepiej dać chwilę na opanowanie pierwszego szoku. Zegar na białej komodzie tykał.

— O czym ty mówisz, dziecko? — jęknęła wreszcie starsza kobieta.

Alicja zamyśliła się na chwilę, twarz odwróciła w stronę okna, a poranne promienie zimnego, jesiennego słońca dodały jej drobnej postaci aury melancholii i podkreśliły wyraz bólu, ukryty w oczach. Zegar dalej tykał nieubłaganie.

— O tym, że jesteście martwi. Wiem to od momentu, jak weszłam do domu. Nikt tu od dawna nie mieszkał, czuć to w powietrzu. Nic nie mówiłam, bo ciocia i tak by mi nie uwierzyła.

— Ale…

— Nie boję się pani ani nie będę się bała pani męża. Wiem, że poza mną nie ma tu nikogo żywego, ale to nic. Ja już przywykłam do duchów.

— Dziecko drogie…

Alicja spróbowała się uśmiechnąć, ale nie wyszło jej to tak, jak planowała. Łzy spłynęły po policzkach i nie było w tym nic pięknego ani dorosłego. Płacz nigdy nie wychodził jej tak pięknie, jak na filmach. Jak mogła być wojowniczą księżniczką czy szamanką, jeśli nie potrafiła się rozpłakać z gracją? Nagle ten drobiazg stał się jej małą obsesją. Wiedziała, że ucieka od prawdziwego problemu, ale tak było łatwiej. Wiedziała, że denerwuje się na siebie, bo tak naprawdę jest przerażona, ale myślenie o cieknącym nosie, który nie był ani trochę romantyczny, zdawało się mniej bolesne.

Starsza kobieta podeszła do dziewczynki i przytuliła ją delikatnie. Czułość wcale nie pomagała w takich chwilach. Kolejny filmowy mit upadł. Zamiast się uspokoić, Alicja wpadła w jeszcze większy płacz i aż zaczęła się zanosić.

— Mama… i tata… jestem sama… ja… — Próbowała coś powiedzieć, ale płuca łapczywie domagały się powietrza, z nosa ciekło coraz bardziej, głowa bolała coraz mocniej. — Na filmie… było… inaczej!

— Życie jest trudne, Alicjo — szepnęła uspokajająco Helena. — Więcej w nim bólu niż radości, moje drogie dziecko.

— To ja.. nie chcę… takiego życia! Chcę… do mamy! Do… taty!

Dziewczynka próbowała się wyrwać z objęć starszej kobiety, ale ta trzymała ją mocno. Niektóre żale należało z siebie wyrzucić, inne miały pozostać już na zawsze skryte w zapomnianej części umysłu. Wreszcie drobne ciało zużyło cały zapas energii, jaki miało, i krótka, ale jakże heroiczna walka dobiegła wreszcie końca. Dziewczynka usnęła na ramieniu mokrym od łez, a kobieta huśtała ją delikatnie, nucąc starą kołysankę. Do pokoju wszedł starszy, łysiejący mężczyzna o surowej twarzy i sieci zmarszczek okalających szare oczy oraz wąskie usta.

— Co z małą? — spytał szeptem Helenę.

— Och, Walery. Nie wiem, jak to wszystko będzie.

— Będzie dobrze, Helenka. — Mężczyzna podszedł do dziewczynki i delikatnie pogłaskał ją po głowie. — Wszystko się ułoży, zobaczysz.

— Ale to jeszcze dziecko.

— Ciszej, kobieto, bo ją obudzisz. Właśnie dlatego, że to jeszcze dziecko, wszystko będzie dobrze. Dzieci są silne, mają mocniejsze serca niż starzy. Za długo żyjemy, by się z takimi rzeczami mierzyć. Stanowczo za długo.

Dziewczynka obudziła się po godzinie. Miała zapchany nos, jeszcze bardziej zapuchniętą buzię i szczypiące oczy. Ból gdzieś w środku pozostał, ale był jakby mniejszy. Powoli jakaś część niej godziła się z zaistniałą sytuacją. Alicji wcale się to nie podobało. Czuła, że powinna bardziej cierpieć, bardziej rozpaczać, dłużej nosić żałobę i być wściekłą na samą siebie, że to wszystko tak szybko zaczęło ustępować. Bała się, że już za kilka dni o wszystkim zapomni, bo przecież skąd mogła wiedzieć, że to wcale nie takie proste? Musiała żyć dalej i jej umysł doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a serce miało się jak najszybciej zagoić… by nosić potworne blizny aż do ostatniego życiodajnego uderzenia. Jeszcze nie raz Alicji pisane było zerwać się z płaczem z łóżka, nie raz najść ją miała w przyszłości chwila refleksji, ale to dopiero w przyszłości. Teraz liczyło się podźwignięcie z tragedii, uświadomienie sobie, że żadnego cudownego katharsis nie będzie.

Burczenie w brzuchu stało się jeszcze głośniejsze. Dziewczynka potarła oczy dłońmi, wyjęła z kieszeni spodni paczkę chusteczek higienicznych i wysiąkała nos. Obok okna stała niewielka toaletka z lustrem. Alicja podeszła do niej, by krytycznym okiem skontrolować swój wygląd. Nie przedstawiał się dobrze, ale przynajmniej buzia zdawała się czysta, a z nosa nic nie ciekło. Nie chciała przecież pokazać się w takim stanie Nielekarzowi. Kimkolwiek by był, miała wrażenie, że to ważne, by miał o niej dobre zdanie. Tłumaczyła to sobie potrzebą jego opieki, ale tak naprawdę przemawiało przez nią coś zupełnie innego. Dziecięca fascynacja, podziw dla potężnego dorosłego i pragnienie, by być zauważoną, pochwaloną za dojrzałość. Nic złego, odruch niemal każdego dziecka, tylko że ona wcale nie chciała zachowywać się jak dziecko, dlatego wolała tysiące innych wyjaśnień. Tak czy inaczej, bardziej gotowa być na razie nie mogła.

Wyszła powoli z pokoju, zeszła po starych, skrzypiących schodach, a potem pozwoliła się prowadzić smakowitym zapachom dobiegającym z kuchni. Czuła, jak wali jej serce. Nie bała się tej miłej staruszki, nie czuła się w tym miejscu zagrożona, ale bała się zmiany, tego, co miało dopiero nastąpić, świadomości, że kochający rodzice nie uratują jej przed złymi potworami z szafy. Gdyby nie głód, może dziś wcale nie wyszłaby z tego pokoju?

Wsunęła się do kuchni najciszej, jak tylko potrafiła. Helena odwróciła się i przywitała ją ciepłym uśmiechem. Dziewczynka odpowiedziała na niego nieśmiało, po czym odwróciła się w stronę dużego, drewnianego stołu, za którym siedział starszy mężczyzna. Przyglądał się jej przez chwilę swoimi zmęczonymi, szarymi oczami niknącymi niemal całkowicie w sieci głębokich zmarszczek. Alicja jeszcze bardziej się wystraszyła. Ten człowiek wyglądał na kogoś, kto przeszedł wiele w życiu, a teraz wcale nie ma ochoty zajmować się małą dziewczynką, niewiele wiedzącą o świecie. No bo przecież ktoś, kto ma tak zmęczone spojrzenie, musiał długo żyć. Choć nie potrafiła tego do końca ująć w słowa, ułożyć tak, by tworzyło logiczną całość, czuła podświadomie, że jest tylko dzieckiem, a przez to i zbędnym balastem. Gdy tylko zaczęło to do niej docierać, ku jej ogromnemu zaskoczeniu Walery uśmiechnął się do niej szeroko i poklepał stojące obok krzesełko, by zachęcić ją do zajęcia miejsca.

Potraktuj to jak trochę dłuższy pobyt u dziadków — szepnęła dziewczynka z jej wizji. — Zawsze chciałaś mieć dziadków. Nie znasz ich ani oni ciebie, ale to nie znaczy, że nie możecie się pokochać.

Alicja na te słowa uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Tak, oni są jej dziadkami. Kochającymi, wyrozumiałymi, wspaniałymi dziadkami, o których zawsze marzyła. Szkoda, że poznała ich dopiero teraz. Szkoda też, że właściwie to nie żyją, ale przecież to akurat nie ma większego znaczenia.

— Czy będziecie moimi dziadkami? — spytała, trochę zaskoczona brzmieniem swojego głosu.

Czy naprawdę powiedziała to na głos? Po chwili jednak oboje, starszy mężczyzna i kobieta, odpowiedzieli niemal w tym samym czasie:

— Będziemy, dziecko.

— A tak się bałaś — powiedział Walery do żony. — Wszystko się ułoży, mówiłem przecież.

— Tak — szepnęła Helena, nie kryjąc ogromnej ulgi.

Na śniadanie Alicja dostała jajecznicę, grubą kromkę chleba i kubek gorącego mleka. Zjadła wszystko, wypiła mleko i poczuła się odrobinę szczęśliwsza. Myśli pognały w przyszłość, uwolnione na chwilę od ciężaru przeżytego dramatu. To w końcu piękny, słoneczny dzień jesieni. Niebo było błękitne, wiatr — delikatny, a okoliczne drzewa — kolorowe jak nigdy. Na dworze biegały kury, Alicja słyszała wyraźnie ich gdakanie. Gdzieś dalej zamuczała krowa, a może dwie? Podobało jej się to. Przypominało opowieści dzieci, które wracały z wakacji na wsi. Może gdzieś obok jest też stajnia z sianem? Chciałaby poskakać na sianie. Jej koleżanki zawsze opowiadały, jak latem skakały w stodołach na sianie, jak było wesoło i jak czas szybko leciał. Jak to wyglądało? Nieraz próbowała to sobie wyobrazić. Czy siano będzie miękkie? A co z robakami? Gdy tak o tym myślała, na stole tuż przed nią wylądowały świeżo upieczone ciasteczka maślane. Dziewczynka spojrzała na nie z zachwytem. Mama nigdy takich nie robiła, kupowała czasem jakieś w pobliskiej cukierni, ale to nie to samo co babcine. Z szerokim uśmiechem podała kubek i spytała, czy mogłaby dostać jeszcze trochę mleka. To była cudowna chwila, jedna z tych, które zapadają w pamięci na zawsze. Jedna z tych nielicznych zwyczajnie szczęśliwych.

Reszta dnia minęła właściwie równie beztrosko co późny poranek. Walery zabrał dziewczynkę na spacer dookoła dworku, pokazał jej kury, kaczki, dwie krowy i stodołę. Alicja poznała też dzikiego kota śpiącego na płocie oraz kundelka, chowającego się w budzie zbudowanej przez nowego dziadka. Na obiad podano kapuśniak i pierogi ruskie, ale nie ze sklepu. Babcia sama je ulepiła i ugotowała. Dziewczynka pomogła nawet je wyławiać i układać na talerzu. Na podwieczorek dostała ciasto czekoladowe, najlepsze, jakie kiedykolwiek jadła, a na kolację — placuszki z jabłkami i konfiturą z wiśni, zebranych latem. Przed snem dostała kubeczek pysznego kakao, w pokoju czekały na nią piżama, szlafrok, o jakim zawsze marzyła, a także — nie wiadomo skąd — jej ukochany miś. Dziewczynka usnęła, zmęczona nadmiarem wrażeń i z uśmiechem błąkającym się na jej drobnych usteczkach.

— Śpi jak aniołek — szepnęła Helena do męża, otulając Alicję kołdrą.

— Należało jej się po takich przejściach — odpowiedział Walery, gasząc światło.

— Ale jak ona sobie da radę z tym wszystkim?

— Błogosławieństwo bycia dzieckiem. Zobaczysz, że zapomni już niebawem. Nie całkiem, ale na tyle, by żyć normalnie.

Po tych słowach drzwi zamknęły się z cichym szczękiem.

Alicja spała smacznie i śniła o ciepłym lecie i skakaniu po sianie, gdy nagle poczuła, że nie jest sama. Cudowne otoczenie zaczęło znikać, dookoła zapanowała ciemność. Dziewczynka chciała się obudzić, ale nie mogła, bo coś ją trzymało w tym śnie. Przerażona, rozejrzała się dookoła, ale nie była w stanie nic wypatrzeć w mroku. Nagle usłyszała kroki.

— Witaj, Alicjo — powiedział Nielekarz, wyłaniający się z ciemności. — Dobrze wyglądasz… jak na dziecko, oczywiście.

Roześmiał się głośno, podchodząc do dziewczynki. Wszystko się zmieniło. Już nie była w swoim śnie, czuła to wyraźnie, choć nie wiedziała, skąd taka pewność. Teraz znajdowała się na zielonej polanie, przyjemnie oświetlonej przez promienie wiosennego słońca. Delikatny wiatr owiewał jej twarz, odganiając niesforne włosy.

— Gdzie jesteśmy? — spytała, spoglądając na mężczyznę siadającego tuż obok niej.

— Nigdzie. Po prostu uznałem, że to będzie lepsze niż czerń.

To nie była odpowiedź, której się spodziewała.

— Czy to twój sen? Jesteśmy teraz w twojej głowie?

— Nie.

Na chwilę zapadła cisza. Alicja poczuła się bezsilna. Jak w ogóle miała rozmawiać z tym dziwnym mężczyzną? Rozejrzała się dookoła, nie wiedząc, co właściwie lepszego mogłaby zrobić.

— Proszę pana, kim pan jest?

— Nikim. — Mężczyznę wyraźnie bawiła ta rozmowa. — Ja nie istnieję w twoim świecie.

Dziewczynka nadęła policzki z niezadowolenia, ale nie zamierzała się wcale poddać.

— Ale czy jest pan człowiekiem?

— Nie.

— To kim jesteś?

— Już nie pan? — Mężczyzna przekrzywił lekko głowę i spojrzał Alicji prosto w oczy.

Dziewczynka poczuła nieprzyjemne ciarki, ale jednocześnie gdzieś głęboko pojawiło się uczucie dumy. Bała się, ale przybrała groźną minę i, zadzierając wysoko głowę, odpowiedziała:

— Skoro nie jesteś człowiekiem, to nie jesteś też panem.

— Niech i tak będzie. — Nielekarz zaśmiał się znowu i odwrócił wzrok w stronę nieba. Małe zwycięstwo Alicji stało się jej kolejną porażką, ale narastająca złość zmusiła ją do dalszej walki.

— No to kim jesteś?

— Nie poddajesz się? No dobrze, w takim razie jestem twoim opiekunem.

— Jakim opiekunem?

— Najskuteczniejszym, jakiego możesz mieć.

Rozmowa z tym mężczyzną okazała się niemożliwa. Bawił się słowami, przeinaczał sens pytań, cieszył się jej narastającą złością. Jak mogła dojść z nim do jakiegokolwiek porozumienia? A jednak jakaś część niej stała się szczęśliwa, że jest blisko. Alicja nie rozumiała tego, ale czuła się przy nim bezpiecznie, spokojnie, jakby nic na świecie nie mogło jej zagrozić.

— To tylko sen — szepnęła, pochylając się w jego stronę i delikatnie opierając swoją główkę na jego silnym ramieniu. On nie odezwał się ani słowem. Młode serce zabiło mocniej, przepełnione nadzieją niezdefiniowaną jeszcze przez umysł, ale zostało szybko ostudzone.

— Zabierz głowę i skup się, bo czas mi ucieka — powiedział chłodno mężczyzna, podnosząc się z ziemi. — Czuwam nad tobą, ale to nie znaczy, że jesteśmy przyjaciółmi. Lepiej dla ciebie, jeśli się do mnie nie przywiążesz. Mamy coś do zrobienia, nie pozwolę, żeby twoja dziecięca fantazja o księciu na białym koniku wszystko spieprzyła. Nie zamierzam cię niańczyć, latać za tobą i wycierać twojego zasmarkanego noska. Naucz się też nie pakować zbytnio w kłopoty, bo każde moje pojawienie się w twoim świecie stanowi dla nas dwojga śmiertelne zagrożenie. Rozumiesz mnie?

Alicja przyglądała się mężczyźnie z szeroko otwartymi ustami.

— Zamknij buzię, idiotko, i skup się, bo nie będę się powtarzał. Helena i Walery nauczą cię wszystkiego, co będzie ci niezbędne do rozwinięcia twoich umiejętności, ale jakbyś nie zauważyła, nie żyją od ponad pięćdziesięciu lat. Musisz się przystosować do współczesnego świata, więc od jutra będziesz chodziła do pobliskiej podstawówki. Będziesz duchem. Unikaj zbędnych pytań, nie przyjaźnij się z nikim, nie opowiadaj o swoich rodzicach. Mieszkasz z dziadkami, daleko, oni nie lubią gości. Nauczycielkami się nie przejmuj. Zgwałcę ich umysły i wypiorę z wszelkiej podejrzliwości. Ucz się, potrzebujesz jak najszerszej wiedzy. Dbaj o kondycję, bo nieraz uratuje ci to tyłek. Rozwijaj się szybko i efektywnie. Nie jesteś zwykłym dzieckiem, nie mamy czasu na pieprzenie się z twoim dzieciństwem i gówno mnie obchodzi późniejszy okres dojrzewania. Wrócę do twojego świata, gdy uznam, że jesteś gotowa. Nie zamierzam bawić się z tobą lalkami, a tym bardziej nie będę grał dobrego wuja. Jutro, jak wrócisz ze szkoły, pójdziesz na tyły domu, znajdziesz ukryte zejście do bunkra, a potem otworzysz jedną ze znajdujących się tam walizek. Sama. Spotkasz tam ducha młodego chłopaka. Nakłoń go, by został twoim kierowcą, bo jak ci się nie uda, będziesz chodzić codziennie do szkoły dziesięć kilometrów. Czy o czymś zapomniałem? A tak. Witam w prawdziwym świecie, Alicjo. Tu życie nie będzie się z tobą pieprzyć.

Alicja zerwała się z łóżka z krzykiem. Serce waliło jej jak oszalałe, w głowie miała kompletny zamęt, a do tego było cała mokra od potu. Nerwowo rozejrzała się dookoła. Przez okno wpadały właśnie pierwsze promienie wschodzącego słońca, w pokoju dopiero zaczynało robić się szaro. Dziewczynka wzięła kilka głębszych oddechów, by się nieco uspokoić. Po chwili poczuła, jak mięśnie zaczynają się rozluźniać, serce zwalnia, w głowie pojawia się dziwna ociężałość. To tylko sen, kolejny koszmar, niewiele warta iluzja. Tak, nie było czym się przejmować. Mogła położyć się spokojnie znów do łóżka i zasnąć jeszcze chociaż na chwilkę. Już, już miała to zrobić, gdy usłyszała dziwny dźwięk. Tak jakby pękał gdzieś lód, ale przecież na dworze nie było jeszcze tak zimno, by gdzieś coś zamarzło. Wstrzymała oddech, nasłuchując, ale dźwięk wcale nie dobiegał z zewnątrz. On dobiegał z toaletki stojącej koło okna. Dziewczynka poczuła ukłucie strachu, ale wciąż zbyt się denerwowała, by myśleć racjonalnie, dlatego nim zdołała się nad tym zastanowić, wstała z łóżka i podeszła do starego mebla. Lustro skuwał lód. Alicja patrzyła na to i nie mogła zrozumieć, jak to możliwe. Może to kolejny sen? Właśnie miała dotknąć lodu, sprawdzić, czy jest naprawdę zimny, gdy wytopił się w nim napis: To nie sen, idiotko.

Alicja przeczytała to z niedowierzaniem, a gdy zamknęła na chwilę oczy i ponownie je otworzyła, na lustrze nie było nawet śladu po lodzie. Dziewczynka nie wątpiła jednak wcale, że jeszcze przed chwilą szron tam był, a wraz z nim był też napis. Nielekarz przesłał jej w ten sposób wiadomość. Nielekarz, który wcale nie był jej księciem z bajki, nie żartował. Jej marzenia rozprysły się jak mydlana bańka, nadzieja na szczęśliwe zakończenie umarła. Tego dziwnego dnia Alicja zrozumiała, że jej dzieciństwo właśnie dobiegło końca, a ona sama wpadła do dziwnego świata, pełnego szaleństwa, który chyba wcale nie był ani przyjemny, ani sprawiedliwy. Tego poranka nie odważyła się już zmrużyć oka.

Lekcja 2. Każdy dba o siebie

Alicja siedziała na łóżku, zastanawiając się, co właściwie powinna teraz zrobić. Jutro miała iść do szkoły? No tak, jest w końcu dzieckiem. Musi chodzić do szkoły. To faktycznie brutalny powrót do rzeczywistości. Nie dalej jak wczoraj była najukochańszą wnuczką na wakacjach. Nie myślała wcale o przyszłości, nie zastanawiała się, co przyniesie jej ta przyszłość, a już na pewno nie myślała, że w takich okolicznościach wróci do szkoły. Nie podobała jej się ta myśl. Właściwie im dłużej o tym myślała, tym bardziej stawała się z tego powodu wściekła. Co teraz miała niby zrobić? Myśli krążyły jej chaotycznie po głowie, złość narastała z każdą kolejną chwilą, aż wypaliła całą energię dziewczynki i zmusiła ją do zapadnięcia w kolejny niespokojny sen.