Pawian - Anna Karolina - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Pawian ebook i audiobook

Anna Karolina

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Amanda Paller dopina swego i zostaje policjantką. Wybrała ten zawód z ważnego osobistego powodu: pragnie odnaleźć ludzi odpowiedzialnych za śmierć jej siostry. Podczas swojego prywatnego dochodzenia skupia się na dwóch mężczyznach – przestępcy, który właśnie odsiedział wyrok za udział w handlu narkotykami, oraz gliniarzu balansującym na granicy prawa. Gdy wszystko idzie zgodnie z planem, policjantka nagle napotyka na swojej drodze trudności. Czy Amandzie uda się rozwikłać zagadkę śmierci siostry? I co ma z tym wspólnego tytułowy Pawian?

"Pawian" jest mistrzowsko skonstruowanym kryminałem z zaskakującą do samego końca sensacyjną intrygą. To również pierwsza część serii o losach policjantki Amandy Paller.

Anna Karolina od piętnastu lat pracuje w policji. Doświadczenie zawodowe, które zdobywa na co dzień, staje się inspiracją do pisania trzymających w napięciu książek. Powieści tej autorki były nominowane do wielu nagród w Szwecji, między innymi do Crimetime Award oraz Grand Audiobook Award.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 517

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 2 min

Lektor: Ewa Jakubowicz

Oceny
4,0 (6 ocen)
2
3
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
UrszulaLila

Dobrze spędzony czas

Dobra książka. Polecam
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Ba­bia­nen

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Wi­told Bi­liń­ski

Co­py­ri­ght © Anna Ka­ro­lina, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mar­cin Sło­ciń­ski

Re­dak­cja: Mag­da­lena Mie­rze­jew­ska

Ko­rekta: Aneta Iwan

ISBN 978-91-8076-081-2

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

1

Kurwa! Ad­nan spoj­rzał w lu­sterko wsteczne. Cho­lerny saab wciąż za nim je­chał. Nie ma wąt­pli­wo­ści. Go­nili go. Gaz do de­chy albo śmierć. Niech to szlag.

Wi­dział go na sta­cji Sta­toil, gdzie stał krzywo za­par­ko­wany. Nie zwró­cił na to więk­szej uwagi. Za­tan­ko­wał i wcią­gnął kilka razy po­wie­trze głę­boko w płuca. Uwiel­biał za­pach ben­zyny. Strzep­nął płyn z węża, nie mógł do­pu­ścić do tego, by choć jedna kro­pla spa­dła na dia­men­to­wo­czarny la­kier. Kiedy do­stał klu­czyki, był nie­sły­cha­nie dumny. Rósł z tym sa­mo­cho­dem. Rósł jego pre­stiż. Wi­dział, jak inni fa­ceci pa­trzą na niego z dziw­nym bły­skiem w oku. Był kimś. On i sa­mo­chód – ra­zem sta­no­wili naj­lep­szy ma­gnes na ko­biety.

Gdy pła­cił, przyj­rzał się do­kład­nie la­sce za kasą. Rzu­cił na ladę paczkę gu­mek. Na­de­szły nowe czasy. Cu­downe czasy. Czas po­ru­chać po pra­wie pół­tora roku zjeż­dża­nia na ręcz­nym w ki­ciu. W celi z zim­nymi be­to­no­wymi ścia­nami i krzy­wym mi­nia­tu­ro­wym łóż­kiem nie ma ni­czego szcze­gól­nie pod­nie­ca­ją­cego. Fan­ta­zja mu­siała mu wy­star­czyć.

Pie­przony saab wła­śnie go do­go­nił. Na ulicy Drot­t­nin­gholm­svägen. Dra­nie wpu­ścili mię­dzy nich inny sa­mo­chód. My­śleli, że są tacy cwani. Na Ulvsun­da­vägen wje­chali na pas obok niego. Znów się cof­nął. Kurwa mać. Tym ra­zem go­ryle Mi­lo­rada go za­rą­bią. Obe­drą ze skóry.

Ostat­nio tylko cu­dem udało mu się prze­żyć. Ale jego ho­nor legł w gru­zach. Ca­ło­wał ich brudne bu­ciory. Li­zał je. A oni chi­cho­tali, tak jak po­tra­fią chi­cho­tać tylko ju­gol­skie świ­nie. Do­ma­gali się pie­nię­dzy. Naj­le­piej na wczo­raj.

– Ra­zem z od­set­kami to trzy­sta pięć­dzie­siąt tysi – po­wie­dział Mi­lo­rad swoim chra­pli­wym gło­sem, który mógłby śmier­tel­nie prze­ra­zić na­wet głu­chego. Rzu­cił swoim ad­iu­tan­tom spoj­rze­nie mó­wiące „jesz­cze je­den kop­niak”. Żoł­nierz przy­po­mi­na­jący bu­dową ciała go­ryla za­mach­nął się po­tęż­nie i tra­fił go do­kład­nie w splot sło­neczny. Na szczę­ście bra­ko­wało mu tech­niki, ale efekt i tak był po­wa­la­jący. Ad­nan chciałby zo­ba­czyć gwiazdy. Za­miast tego wszystko zro­biło się czarne. Do­stał ataku pa­niki. Jego płuca bła­gały o po­wie­trze. Le­żał w po­zy­cji pło­do­wej jak pie­przone nie­mowlę. A oni stali wo­kół niego. Mur brud­nych bu­cio­rów. Śmiali się. Ko­pali. Pluli. Si­kali. I znów się śmiali. Na­cie­rali mu twarz gliną. Wci­skali mu ją do ust. Glinę ze szczy­nami peł­nymi ana­bo­li­ków.

– Ty i twój arab­ski kum­pel ma­cie jesz­cze ty­dzień. A po­tem bę­dzie­cie żreć coś in­nego niż glinę.

Śmie­chy. Kop­niaki. To było wtedy. Ale już ni­gdy wię­cej.

Saab znów był wi­doczny w lu­sterku wstecz­nym. Ad­nan mu­siał wy­my­ślić coś spryt­nego. I to szybko. Kiedy serce wali jak mło­tem, trudno zdo­być się na ge­nialne po­my­sły. Nie­da­leko znaj­do­wała się sta­cja Shell. Na prawo dziel­nica wil­lowa. Tam na pewno ich zgubi. Jego sa­mo­chód miał ogrom­nego kopa. Pięć­set dwa­dzie­ścia koni pod ma­ską. Wci­snął gaz do de­chy i od­da­lił się od nich. Wi­dział, jak po bo­kach zni­kają ko­lejne domy. Ści­snął kur­czowo kie­row­nicę i wje­chał w tę dziel­nicę. Zro­bił to co zwy­kle – skrę­cił naj­pierw w prawo, a po­tem znowu w prawo. Kla­syczny ma­newr. Krę­cił kie­row­nicą jak sza­lony. Po­tem wró­cił na wła­ściwy kurs.

Ko­lejne skrzy­żo­wa­nie, znów w prawo. Wkrótce po­wi­nien po­zbyć się z ogona tego sa­aba. Albo i nie. Na jezdni na­gle po­ja­wiły się be­to­nowe blo­kady. Ad­nan wci­snął ha­mu­lec. Wrzu­cił wsteczny. I znów do przodu. Ośle­piły go re­flek­tory, które po­ja­wiły się w lu­sterku wstecz­nym.

Bum! Ude­rzył głową w kie­row­nicę. Za­krę­ciło mu się w gło­wie, ale wciąż my­ślał na tyle trzeźwo, że wie­dział, iż musi stam­tąd ucie­kać. Jego duma nie prze­ży­łaby ko­lej­nej po­rażki. Po­dob­nie jak jego matka. A wtedy za­uwa­żyła tylko guza na czole i nik­nący już si­niak pod okiem. Oj­ciec po­wie­dział, że po­tem przez kilka ty­go­dni nie mo­gła spać. Ad­nan pró­bo­wał w jak naj­więk­szym stop­niu uni­kać swo­ich ro­dzi­ców, ale jego młod­szy brat Sa­mir miał za­koń­cze­nie roku i trzeba było po­ka­zać swoją zde­mo­lo­waną twarz.

Ad­nan wci­snął gaz. Saab puk­nął go od tyłu jak na­pa­lony pe­dał. Bum! Cof­nął się nieco, bum! Znowu się cof­nął. Ten gość się nie pod­da­wał. Ad­nan przy­spie­szył jesz­cze, ale kie­rowca sa­aba wy­da­wał się co­raz bar­dziej pod­nie­cony. Ude­rzył z jesz­cze więk­szą siłą. Bum! Ad­nan wpadł w po­ślizg i z tru­dem omi­nął drzewo. Stra­cił przy­czep­ność i su­nął jak mistrz jazdy fi­gu­ro­wej na lo­dzie, aż w końcu się za­trzy­mał.

Ktoś otwo­rzył drzwi pa­sa­żera i za­krył mu usta dło­nią. Wy­cią­gnął z sa­mo­chodu, przy­ci­snął twarz do ziemi. Wy­krę­cił ręce. Ad­nan pró­bo­wał się uwol­nić. Pro­te­sto­wał. Wy­wi­jał. I znów pro­te­sto­wał.

Na­gle po­czuł, jakby ktoś wbił mu noże w oczy. Pa­liło go strasz­li­wie, lały się łzy, nic nie wi­dział. Te dra­nie miały gaz łza­wiący i wrzesz­czały jak zwie­rzęta. Ad­nan też za­czął krzy­czeć. Po ca­łej tej wrza­wie usły­szał głos zbyt wy­soki, by na­le­żał do męż­czy­zny. Coś tu było nie tak. Zu­peł­nie się nie zga­dzało. Spró­bo­wał roz­po­znać ten krzyk i wkrótce ode­tchnął z ulgą.

To po­li­cjantka. A więc nie umrze. Nie dziś.

– Po­li­cja! Nie ru­szaj się, do dia­bła. Ina­czej zrobi się jesz­cze go­rzej.

Wrzesz­czała jak na­jęta. Wszy­scy krzy­czeli. Ktoś przy­ci­skał mu ra­miona ko­la­nem.

– Pie­przone dra­nie! – ryk­nął Ad­nan. – Pró­bo­wa­li­ście mnie roz­je­chać!

Gaz spra­wiał, że Ad­nan pła­kał jak roz­hi­ste­ry­zo­wana pa­nienka, kiedy na nich krzy­czał. Upo­ko­rze­nie było to­talne.

– Po co ten gaz łza­wiący? Pie­przone tchó­rze!

– To nie gaz łza­wiący. To gaz pie­przowy. Je­śli tylko się uspo­ko­isz, to za­czniemy go neu­tra­li­zo­wać. To nic groź­nego.

Ad­na­nowi zwi­sały z nosa gluty aż do pod­bródka, jak białko ze świeżo roz­bi­tego jajka.

– W du­pie mam, co to jest. Kurwa.

Oczy pie­kły go po­twor­nie.

– To tylko chili, nic groź­nego.

Je­śli ta suka za­raz się nie za­mknie, to da jej klapsa. Obije jej ryj. Pie­przyć sy­tu­ację. Pie­przyć kon­se­kwen­cje.

Mrocz­niej­szy głos.

– Wiem, że to strasz­nie boli. Ale je­śli się uspo­ko­isz, bę­dziemy mo­gli cię po­sa­dzić i szybko po­czu­jesz się le­piej.

– Je­stem spo­kojny.

– Roz­luź­nij ra­miona, że­by­śmy mo­gli cię po­sa­dzić.

Ad­nan zmniej­szył na­pię­cie bi­cep­sów, które jesz­cze tego sa­mego dnia pom­po­wał do gra­nicy moż­li­wo­ści. Chyba trzeba od­pu­ścić.

– No wła­śnie, do­sko­nale. To te­raz cię po­sa­dzimy. Tylko spo­koj­nie.

Ad­nan pró­bo­wał otwo­rzyć oczy, żeby zo­ba­czyć, co to za oferma po­cie­sza go jak przed­szko­lanka. Od­ruch mru­ga­nia mu to unie­moż­li­wił. W tych krót­kich chwi­lach, kiedy uda­wało mu się utrzy­mać oczy otwarte, za­uwa­żył trzy osoby, może cztery.

– Masz tu ście­reczkę – po­wie­działa przed­szko­lanka, da­jąc mu coś wil­got­nego. – Dla­czego pró­bo­wa­łeś ucie­kać?

– Skąd mo­głem wie­dzieć, że je­ste­ście gli­nia­rzami?

– Ad­nan, pró­bu­jemy być mili. Trak­tu­jemy cię tak jak ty nas. To chyba uczciwe.

Przed­szko­lanka wy­da­wała się tu rzą­dzić.

– To, co ro­bi­cie, jest miłe? Pró­bu­je­cie mnie ze­pchnąć z drogi, a po­tem pry­ska­cie w twarz ga­zem łza­wią­cym.

– To gaz pie­przowy, zro­biony z chili. Nic groź­nego.

Suka po pro­stu nie mo­gła prze­stać mó­wić o tym chili.

Ad­nan tym ra­zem po­sta­no­wił nie od­po­wia­dać. Le­piej przy­jąć non­sza­lancką po­stawę. Nie za­mie­rzał się zni­żać do roz­mowy z pie­przoną gliną.

– Sy­gna­li­zo­wa­li­śmy i uży­li­śmy li­zaka – po­wie­działa przed­szko­lanka. – Nie wi­dzia­łeś?

Nie wi­dział. Je­dyne, co stało mu przed oczami, to Ju­gole, glina i szczyny. Znisz­czona god­ność.

– A w ogóle to skąd wie­cie, kim je­stem?

– Pra­cu­jemy przy pro­jek­cie No­vej. Znasz go?

Ad­nan aż wy­pro­sto­wał się z dumy. Prze­miana z ma­żą­cej się panny w sie­ją­cego po­strach prze­stępcę.

A więc był na li­ście No­vej. Tak się go bali, że włą­czyli do naj­więk­szego po­li­cyj­nego pro­jektu obej­mu­ją­cego naj­gor­szych prze­stęp­ców w ca­łym Sztok­hol­mie. Był jed­nym z naj­nie­bez­piecz­niej­szych w ca­łym mie­ście, a może i kraju. Naj­groź­niej­szy. Naj­po­twor­niej­szy.

– Wiem, czym się zaj­mu­je­cie – od­po­wie­dział.

– Masz coś przy so­bie? – Suka ści­snęła Ad­nana. – Prze­szu­kamy cię, więc mo­żesz rów­nie do­brze wy­jąć to, co masz.

– A szu­kaj­cie so­bie, ile chce­cie. Nic nie znaj­dzie­cie.

Był czy­sty jak łza. Nie wcią­gał nic od czasu, kiedy go za­mknęli.

– Mo­żesz te­raz wstać. Kiedy ostat­nio coś bra­łeś?

– Przy­głu­pia je­steś czy co? Nie biorę już tego gówna.

– A co bra­łeś wcze­śniej?

Ta suka na­prawdę prze­sa­dzała. Ad­nan za­pro­te­sto­wał mil­cze­niem.

– A co wy­rzu­ci­łeś przez okno?

O czym oni, kurwa, mó­wią?

– Nie uda­waj głu­piego, spraw­dzimy prze­cież, co to było.

Ach tak. Kiedy wy­jeż­dżał ze sta­cji, wy­rzu­cił pa­pie­rek po gu­mie do żu­cia. I w tym wszyst­kim o to cho­dzi? O pa­pie­rek? Eks­tra o smaku mię­to­wym. Niech so­bie szu­kają. I niech im to zaj­mie wiecz­ność.

Ini­cja­tywę prze­jęła przed­szko­lanka.

– Ostat­nio od­sie­dzia­łeś pół­tora roku za po­sia­da­nie nar­ko­ty­ków, prawda?

– Skoro tak mó­wi­cie…

– Pew­nie nie masz ochoty znowu zna­leźć się za krat­kami? Bo wiesz, nie masz prawa jazdy. Bę­dzie więc pro­wa­dze­nie po­jazdu bez upraw­nień.

Ad­nan mru­gnął oczami, żeby móc przyj­rzeć się przed­szko­lance.

– Za to chyba mnie nie za­mknie­cie? Moje wcze­śniej­sze po­ważne wy­kro­cze­nia zo­stały skre­ślone.

– To pew­nie przez to, że jed­no­cze­śnie po­peł­ni­łeś prze­stęp­stwo nar­ko­ty­kowe, od­pu­ścili ci wszystko inne. Mogę cię jed­nak po­in­for­mo­wać, że za wy­kro­cze­nia też można po­sie­dzieć, warto więc tro­chę po­my­śleć. A w ogóle czyj to sa­mo­chód?

– Ko­legi.

– A ten ko­lega jak się na­zywa?

Ad­nan wy­tarł nos.

– A bo co? On nie ma z tym nic wspól­nego.

– Chcia­łam tylko być miła i po­in­for­mo­wać two­jego ko­legę Diara, że wła­śnie stra­cił swój no­wiutki wóz.

– Kurwa, nie mo­że­cie mi za­brać sa­mo­chodu!

– Wiesz, Ad­nan, ni­gdy nie ro­bimy cze­goś, czego nam nie wolno. W ciągu ostat­niego mie­siąca zo­sta­łeś za­trzy­many w tym po­jeź­dzie trzy razy i wie­lo­krot­nie cię w nim wi­dy­wano. Tak więc ty je­steś jego użyt­kow­ni­kiem i zo­sta­nie za­bez­pie­czony. Mo­żesz te­raz pró­bo­wać wy­my­ślić dla swo­jego ko­legi ja­kąś wia­ry­godną hi­sto­ryjkę. Przy­pusz­czam, że nie bę­dzie za­do­wo­lony?

Ad­nan za­czął się trząść.

– Pro­szę, daj­cie mi po­ważne wy­kro­cze­nie, rób­cie, co chce­cie. Ale nie za­bie­raj­cie sa­mo­chodu. Ja go tylko po­ży­czy­łem.

– Wiesz, że ro­bimy tylko to, co do nas na­leży. Mamy dwa po­ważne po­wody, żeby za­brać wóz. Pierw­szy jest taki, że re­gu­lar­nie pro­wa­dzisz bez prawa jazdy, a drugi, że masz długi u ko­mor­nika. To dość dziwne, że je­steś wi­nien pra­wie pół mi­liona, czego nie je­steś w sta­nie spła­cić, a jed­no­cze­śnie jeź­dzisz po mie­ście sa­mo­cho­dem, który jest wart mniej wię­cej tyle samo.

– Ale to nie mój, do cho­lery.

To nie wy­glą­dało do­brze. Ad­nan się po­cił. Mieli za­brać furę Diara. Jego grudkę złota.

Gli­nia­rze nisz­czą mu ży­cie! Bar­dziej niż ju­gol­skie świ­nie.

2

– Sorry, że wy­mię­kłem.

Amanda spoj­rzała na swo­jego ko­legę Tob­bego, który sie­dział obok niej w ra­dio­wo­zie z głową ciężko opartą o za­głó­wek i mo­krymi po­licz­kami.

– Spoko – od­po­wie­działa, my­śląc jed­nak jed­no­cze­śnie o tym, jaką pa­skudną pracę so­bie wy­brała.

Wła­śnie zi­den­ty­fi­ko­wali mar­twe nie­mowlę w szpi­talu imie­nia Astrid Lind­gren. Chłop­czyka, który żył tylko cztery mie­siące. Jego ro­dzice zo­stali za­trzy­mani z po­dej­rze­niem dzie­cio­bój­stwa. Kon­tro­wer­syjne zja­wi­sko: ze­spół dziecka po­trzą­sa­nego.

Tobbe sam miał rocz­nego dzie­ciaka, Amanda zro­zu­miała więc, dla­czego wy­szedł z sali. Wi­dok mi­sia obok ciałka – to było dla niego za wiele.

– Na­stęp­nym ra­zem to ja pęknę. – Uśmiech­nęła się i włą­czyła wy­cie­raczki.

Wie­działa jed­nak, że to ni­gdy się nie zda­rzy. Że się nie zła­mie. Po­wie­działa to tylko po to, żeby go po­cie­szyć. Nie chciała, żeby czuł się głu­pio. Po­li­cjant z bro­nią i pałką, który wy­cie­rał łzy. Ale tak było do­brze. Ona sama da­łaby wiele, żeby umieć pła­kać. Nie ro­biła tego od wielu lat. Od śmierci jej sio­stry.

W ra­diu było wy­jąt­kowo ci­cho. Jeź­dzili więc w kółko i ob­ser­wo­wali te­reny prze­my­słowe. Cam­ping So­lvalla. Ciemne domki jed­no­ro­dzinne w Äp­pe­lvi­ken. Za­trzy­mali parę sa­mo­cho­dów i prze­pro­wa­dzili kon­trolę trzeź­wo­ści. Roz­ma­wiali o tym, co jesz­cze czeka ich tej nocy.

Naj­wię­cej do za­ofe­ro­wa­nia miała za­chod­nia część mia­sta. Ki­sta: ty­giel kul­tu­rowy i ga­le­ria klep­to­ma­nów. Häs­selby: kró­le­stwo pa­tu­sów. Väl­lingby: punkt zborny al­ko­ho­li­ków. Bromma: sie­dziba Hells An­gels i cza­sami alarmy prze­ciw­lot­ni­cze. Sund­by­berg: do­mena gów­nia­rzy chle­ją­cych w week­endy i pod­bi­ja­ją­cych so­bie oczy. Tu­taj pró­bo­wali rów­nież swo­ich sił szu­ka­jący swo­jej toż­sa­mo­ści chłopcy, ra­pu­jący na chod­ni­kach – przy­szli hi­pho­powcy, mło­do­ciani ban­dyci na­pa­da­jący na trans­porty pie­nię­dzy. Alvik: prysz­czaci sy­nal­ko­wie bo­ga­czy, któ­rzy spra­wiali wra­że­nie, jakby znali tylko jedno zda­nie: „Mój oj­ciec jest ad­wo­ka­tem”. Noc­keby: pa­rada psy­choli. A po dru­giej stro­nie mo­stu Noc­keby prze­piękny Drot­t­nin­gholm: za­mek kró­lew­skiej ro­dziny ze stuk­nię­tymi stal­ke­rami. Ekerö: na­pa­lone suki. Solna: ki­bole. Rin­keby/Ten­sta/ Hjul­sta/Akalla: tu można zna­leźć wszyst­kich, nie li­cząc „Mój oj­ciec jest ad­wo­ka­tem”. Tony nar­ko­ty­ków: brą­zo­wych, zie­lo­nych, bia­łych. Nic tylko prze­bie­rać. Do­li­nia­rze, po­waż­niejsi ra­bu­sie, ra­bu­sie ra­bu­jący się na­wza­jem.

Coś trza­snęło w ra­diu i ode­zwał się głos ope­ra­tora.

– Trzy zero do ob­szaru trzy. Trzy trzy trzy je­den dwa zero. Zgłoś się.

Tobbe wziął mi­kro­fon do ręki.

– Tu Solna. Od­biór.

– Jedź­cie na Mal­te­sholm­svägen pod nu­mer sie­dem­dzie­siąty trzeci w Häs­selby, mamy tam zgwał­coną ko­bietę. Czwarte pię­tro, na drzwiach „Di­driks­son”. Od­biór.

– Zro­zu­miano. Od­biór.

– Kod do do­mo­fonu trzy pięć osiem osiem. Z tego, co wiemy, ofiarę zgwał­cono w in­nym miej­scu niż jej miesz­ka­nie, a dzwo­niła do nas przy­ja­ciółka po­szko­do­wa­nej.

– Tak jest, zro­zu­miano, je­dziemy. Bez od­bioru.

– Bez od­bioru.

Amanda włą­czyła ko­guta i mocno się wy­si­lała, żeby po­wstrzy­mać drże­nie rąk. Zgwał­ce­nie. Wspo­mnie­nia o jej sio­strze ude­rzyły w nią jak po­tężna fala.

– Wstu­kaj ad­res, okej? – po­pro­sił Tobbe.

– Ja­sne.

Amanda sta­rała się brzmieć nor­mal­nie, kiedy po dro­dze roz­ma­wiali o tym zda­rze­niu. Chyba jej się to udało, bo Tobbe ra­czej ni­czego nie za­uwa­żył.

Za­par­ko­wała przed bramą wie­żowca, wy­sia­dła z sa­mo­chodu, jed­no­cze­śnie w jej kie­szeni za­brzę­czał te­le­fon. Wy­jęła go i spoj­rzała na wy­świe­tlacz.

Wia­do­mość od Ad­nana, z któ­rym ostat­nio flir­to­wała.

Ogar­nęło ją uczu­cie triumfu. Czuła, że się ode­zwie. Py­ta­nie tylko kiedy. Dwa dni to kró­cej, niż się spo­dzie­wała. Nie­pi­sana za­sada mówi chyba, że po­wi­nien od­cze­kać trzy.

Prze­czy­tała. „Siema chcę się z to­bom spo­tkać”. „To­bom”, na końcu „om”.

Ten błąd ją zde­ner­wo­wał. Nic o uści­skach, ca­łu­sach ani tym, że ostat­nio było faj­nie. Na­wet uśmieszku. Może był nie­śmiały? Albo w ogóle nie­za­in­te­re­so­wany?

– Na co się tak ga­pisz? – spy­tał Tobbe i przy­trzy­mał jej bramę.

– To tylko ese­mes.

– No opo­wia­daj.

– Może ko­goś po­zna­łam.

– Tak? Kto to taki? Ktoś z po­ste­runku?

Amanda scho­wała te­le­fon do kie­szeni i we­szła do windy. Na­ci­snęła czwarte pię­tro.

– Nic z tego. Nie można się wią­zać z po­li­cjan­tem.

– Tak my­śla­łem. – Tobbe po­kle­pał ją po ple­cach. – Mów da­lej.

– W su­mie sama nie­wiele wiem – skła­mała Amanda. – Tylko tro­chę roz­ma­wia­li­śmy. Wy­da­wał się fajny.

Tak na­prawdę wie­działa o Ad­na­nie Na­si­mim wszystko. Był ra­so­wym prze­stępcą z li­sty No­vej. Nie­dawno skoń­czył od­sia­dy­wać karę za prze­stęp­stwo nar­ko­ty­kowe. I kie­dyś spo­ty­kał się z jej sio­strą. O tym jed­nak nie mo­gła Tob­bemu nic po­wie­dzieć. Re­la­cja, którą wła­śnie miała roz­po­cząć z Ad­na­nem, sta­no­wiła spore ry­zyko. Ale mu­siała to zro­bić – dla sio­stry.

– A gdzie się po­zna­li­ście? – spy­tał Tobbe.

Na to py­ta­nie przy­naj­mniej mo­gła od­po­wie­dzieć zu­peł­nie szcze­rze.

– Przy mro­żon­kach w skle­pie Kon­sum. Wy­glą­dał fan­ta­stycz­nie. Po­de­szłam więc do niego i za­ga­da­łam o kur­czaki.

Tobbe po­trzą­snął głową.

– Cza­sami je­steś zu­peł­nie stuk­nięta.

– A co mia­łam zro­bić? Był strasz­nie przy­stojny.

– To co, spo­tka­cie się znowu?

– Tak, je­śli do­brze in­ter­pre­tuję jego wia­do­mość. Dla­czego wy, fa­ceci, nie po­tra­fi­cie mó­wić wprost?

– A co na­pi­sał?

– „Siema chcę się z tobą spo­tkać”. Tak się pi­sze?

– Tak jest, chce się z tobą spo­tkać.

– Ale prze­cież nic by mu się nie stało, gdyby wy­po­wie­dział się tro­chę ob­szer­niej. Wcale nie jest faj­nie do­sta­wać ta­kie wia­do­mo­ści.

– Daj spo­kój z ana­li­zo­wa­niem. On chce się spo­tkać. I tyle.

– My­ślisz, że chce iść ze mną do łóżka?

– Ja­sne, że chce.

Wy­szli z windy, zna­leźli wła­ściwe drzwi i za­dzwo­nili.

W miesz­ka­niu było go­rąco i duszno, śmier­działo mo­czem z ko­ciej ku­wety sto­ją­cej w ła­zience. W sa­lo­nie pod jedną ścianą stała wy­mię­to­lona, obita ma­te­ria­łem sofa, a na sto­liku le­żały pety, które wy­pa­dły z głę­bo­kiego ta­le­rza peł­nią­cego funk­cję po­piel­niczki. W fo­telu sie­działa sku­lona Stella Di­driks­son. Tusz do rzęs zo­sta­wił czarne smugi na jej bla­dych po­licz­kach, a ciemne włosy zwi­sały w strą­kach.

– Za­dzwo­niła do mnie i po­wie­działa, że zo­stała zgwał­cona.

Ko­le­żanka Stelli za­częła opo­wia­dać, za­nim jesz­cze po­li­cjanci zdą­żyli się przed­sta­wić.

– Po­tem nie chciała już nic wię­cej mó­wić, chyba jest śmier­tel­nie prze­ra­żona, ni­gdy tak się nie za­cho­wuje.

Amanda ukuc­nęła obok Stelli.

– Ro­zu­miem, przez co prze­szłaś i że trudno ci o tym mó­wić, ale przy nas nie mu­sisz czuć się głu­pio. Wi­dzie­li­śmy wiele dziew­czyn, które nie­stety spo­tkały ta­kie rze­czy.

Amanda roz­chy­liła nieco kurtkę, pot ście­kał jej po ciele pod ka­mi­zelką ku­lo­od­porną.

– Opo­wiesz, co się stało?

Stella po­trzą­snęła głową.

– No to za­dam ci py­ta­nie, a ty od­po­wiesz „tak” albo „nie”. Czy zo­sta­łaś tego wie­czoru zgwał­cona?

Stella wy­da­wała się wa­hać, a po­tem wy­mam­ro­tała:

– Tak.

– W ta­kim ra­zie mu­szę za­py­tać, dla­czego nie chcesz o tym mó­wić.

– Po pro­stu nie chcę.

– Czy czu­jesz się nie­zręcz­nie, bo mój ko­lega słu­cha? – Amanda wska­zała głową na Tob­bego.

– Nie, to nie ma zna­cze­nia. W ogóle nie chcia­łam, że­by­ście tu przy­cho­dzili. To Emma za­dzwo­niła, bar­dzo ża­łuję, że jej o tym po­wie­dzia­łam.

Stella po­cią­gnęła no­sem i ukryła twarz w dło­niach.

Amanda od­cze­kała chwilę i po­zwo­liła dziew­czy­nie się uspo­koić.

– Gdzie to się stało? Na ze­wnątrz czy w środku?

– W środku.

– Znasz czło­wieka, który to zro­bił?

Stelli drżał pod­bró­dek.

– Wiem, kto to jest.

– Kto?

Stella pod­nio­sła głos.

– Nic nie ro­zu­mie­cie, gówno wam mogę po­wie­dzieć. Wtedy czeka mnie pie­kło. Nie mogę.

– Co to zna­czy, że czeka cię pie­kło?

– Nic już wię­cej nie po­wiem. Idź­cie so­bie.

Amanda spoj­rzała na Tob­bego sto­ją­cego w drzwiach.

Po­trzą­snął głową, da­jąc jej do zro­zu­mie­nia, że nie warto już wię­cej pró­bo­wać.

– Stella – po­wie­działa Amanda, kła­dąc dłoń na jej ra­mie­niu. – Dziś nie mu­simy już wię­cej roz­ma­wiać, ale mam na­dzieję, że po­sta­no­wisz nam jed­nak po­wie­dzieć, kim jest ten czło­wiek. Bo mam wra­że­nie, że ci gro­ził. W ta­kim wy­padku jest szcze­gól­nie istotne, że­by­śmy wie­dzieli, kto to, bo pew­nie nie je­steś je­dyną, któ­rej to zro­bił.

Amanda wstała i roz­pro­sto­wała nogi.

– Chcemy jed­nak, że­byś po­je­chała z nami do szpi­tala na ba­da­nia. To bar­dzo ważne, że­by­śmy to zro­bili te­raz, bo mamy naj­więk­szą szansę na zna­le­zie­nie ja­kichś śla­dów.

Stella sku­liła się w fo­telu.

– Już wzię­łam prysz­nic.

– Szkoda, ale wciąż mogą być ja­kieś ślady i ewen­tu­alne urazy. Oni ro­bią te­raz fan­ta­styczną ro­botę i nie masz się czym nie­po­koić.

– Nie, nie chcę.

– A je­śli po­tem zmie­nisz zda­nie? – spró­bo­wała Amanda. – Wtedy nie bę­dziemy mieli żad­nych twar­dych do­wo­dów.

– Nie zmie­nię zda­nia.

– Dla­czego? Czego się tak strasz­nie bo­isz?

– Po pro­stu nie chcę. Wiem, jak to działa, to i tak do ni­czego nie do­pro­wa­dzi. Będę tylko jesz­cze bar­dziej cier­pieć. Nikt mi nie uwie­rzy, bo niby dla­czego.

Amanda ro­zu­miała, o czym mówi Stella. Słowo męż­czy­zny prze­ciwko słowu ko­biety. Poza tym Stella była na­ćpana. Amanda po­sta­no­wiła od­pu­ścić. Dal­sze wy­siłki ra­czej nie skło­ni­łyby ko­biety do mó­wie­nia.

Pod­jęła jesz­cze jedną próbę:

– Do­brze wiem, że jest to długi pro­ces, przez który mu­szą prze­cho­dzić wszyst­kie ko­biety zgła­sza­jące gwałt, i że nie za­wsze daje się co­kol­wiek udo­wod­nić. Gwałty od­by­wają się prze­cież pra­wie za­wsze bez świad­ków. Dla­tego jest szcze­gól­nie ważne, żeby jak naj­szyb­ciej się do­wie­dzieć, o kogo cho­dzi, bo on może mieć na so­bie ślady po­cho­dzące od cie­bie. Im wię­cej czasu upły­nie, tym trud­niej bę­dzie go ska­zać. Poza tym może to spra­wić, że prze­stępca tego już wię­cej nie zrobi.

– On to zrobi – po­wie­działa Stella po chwili mil­cze­nia. – Już to ro­bił wcze­śniej. Jak ktoś jest głupi i zga­dza się na wszystko, to cza­sami koń­czy się to źle. Ale ja prze­żyję. Za­wsze daję radę.

Kiedy po­li­cjanci opu­ścili Stellę Di­driks­son i jej ko­le­żankę i wró­cili do ra­dio­wozu, była piąta rano.

Cho­ciaż Amanda ro­zu­miała Stellę i inne ko­biety, które nie miały siły przejść przez ten pro­ces nie­koń­czą­cych się prze­słu­chań i ba­dań od­by­wa­ją­cych się po zgło­sze­niu gwałtu, jed­no­cze­śnie po­gar­dzała nimi. Przez ich sła­bość inne ko­biety były na­ra­żone na to samo. Ta­kie jak jej sio­stra.

No wła­śnie. Amanda wy­jęła te­le­fon i wstu­kała od­po­wiedź dla Ad­nana.

„Też chcę się spo­tkać. Kiedy się zo­ba­czymy?”

Wy­słała tekst i jed­no­cze­śnie za­uwa­żyła wcze­śniej­szą wia­do­mość od Ma­gnusa. Czy jemu też od­po­wie­dzieć? Scho­wała ko­mórkę do kie­szeni, wy­łą­czyła alarm w sa­mo­cho­dzie i usia­dła za kie­row­nicą. Nie, jego trzeba jesz­cze tro­chę po­gril­lo­wać.

Tak wła­śnie bę­dzie po­stę­po­wać i z Ad­na­nem, i z Ma­gnu­sem. Aby się do­wie­dzieć, dla­czego jej sio­stra umarła.

Te­raz miała ich obu w za­sięgu ręki.

3

Po po­łu­dniu Ma­gnus Blom­berg wy­szedł z pracy wcze­śniej niż zwy­kle. Była do­piero czwarta, kiedy za­mknął służ­bową broń w ma­ga­zy­nie na po­ste­runku. Ten dzień był jed­nak szcze­gólny. Ma­gnus miał ode­brać swój nowy sa­mo­chód. Świe­żut­kie audi A6. Ciem­no­nie­bie­skie.

Fa­cet w sa­lo­nie uści­snął mu dłoń i roz­ma­wiał z nim tak, jakby znali się przez całe ży­cie. Ma­gnus wszedł w rolę. Tak na­prawdę nie lu­bił na­chal­nych sprze­daw­ców. Ale dziś był w zna­ko­mi­tym hu­mo­rze. Pe­łen wiary w sie­bie po flir­cie z dziew­czyną pra­cu­jącą w re­stau­ra­cji, w któ­rej zjadł lunch. My­ślał o niej przez całe po­po­łu­dnie. O jej cu­dow­nych krą­gło­ściach i spoj­rze­niu peł­nym za­chęty. Zde­cy­do­wa­nie musi znów wkrótce tam pójść.

Wszystko w sa­mo­cho­dzie pach­niało no­wo­ścią i błysz­czało. Ma­gnus uru­cho­mił sil­nik i od­je­chał. Kiw­nął głową sprze­dawcy, który pod­niósł oba kciuki. Po­je­chał w kie­runku Frösun­da­le­den. Chwilę szu­kał na pa­nelu kli­ma­ty­za­cji i w końcu ją włą­czył. Sta­nął na czer­wo­nym świe­tle koło brą­zo­wego opla. Za kie­row­nicą ko­bieta około czter­dziestki. W jego wieku. Ale, kurwa, jak okrop­nie wy­glą­dała. Ja­sne, on też miał tro­chę zmarsz­czek wo­kół oczu, ale to prze­cież tylko spra­wia, że męż­czy­zna staje się bar­dziej sek­sowny, prawda? A on wciąż miał wszyst­kie włosy. Nie miał trud­no­ści z pod­ry­wa­niem dziew­czyn. Kiedy po­ja­wiło się zie­lone świa­tło, wci­snął gaz do de­chy. Zo­sta­wił w tyle opla i smutną czter­dziestkę. Po­ło­żył prawe ra­mię na za­główku pa­sa­żera i od­chy­lił się do tyłu. Su­nął do domu w kie­runku Ekerö. Ta dziel­nica stała się praw­dzi­wym „cop lan­dem”. Co druga nie­ru­cho­mość była wła­sno­ścią urzęd­nika pań­stwo­wego o śred­nim do­cho­dzie. Ma­gnus i Pia ku­pili swój dom ma­rzeń pięć lat temu. Pia była za­chwy­cona, on też. Ide­al­nie im pa­so­wał. Ci­sza i spo­kój. W po­bliżu żad­nych są­sia­dów mó­wią­cych pa­skud­nymi ję­zy­kami. Żad­nych ha­ła­śli­wych dzie­cia­ków im­pre­zu­ją­cych bez ustanku. Brak ru­chu ko­ło­wego i spa­lin. Oko­lica z dala od wszyst­kiego, na końcu śle­pej uliczki.

Ma­gnus wje­chał przez czarną kutą bramę ota­cza­jącą barwny ogród. Były tam ja­bło­nie, śliwy, agrest, ra­bar­bar, grządki z ró­żami i wszel­kiego ro­dzaju kwia­tami, któ­rych nazw na­wet nie znał. Pia uwiel­biała grze­bać w ogródku. Wo­lała sa­motne spę­dza­nie tam czasu od spo­tkań z przy­ja­ciół­kami.

Ma­gnus otwo­rzył drzwi i wszedł do środka. Ci­cho za­mknął je za sobą. Znów otwo­rzył i wy­szedł. Za­wsze ro­bił rze­czy dwa razy – bo ina­czej mo­gło zda­rzyć się coś okrop­nego. Po­now­nie wszedł do domu i za­mknął drzwi. Tak le­piej. Spró­bo­wał wy­wą­chać, co bę­dzie na obiad, ale ni­czego nie roz­po­znał. Usły­szał na­to­miast chi­chot z sa­lonu. Zdjął buty i wszedł da­lej. Słu­chał. Pia musi mieć go­ścia. To nie­ty­powe.

Dla­czego nic nie po­wie­działa? To na pewno jej głu­pia sio­stra. Ma­gnus wszedł do sa­lonu i po­twier­dził swoje po­dej­rze­nia. An­ne­lie sie­działa sku­lona w jego ulu­bio­nym fo­telu, mo­delu Egg, za­pro­jek­to­wa­nym przez Ar­nego Ja­cob­sena.

Ele­gancki, ob­cią­gnięty miękką czarną skórą. Do tego pa­su­jący pod­nó­żek, na któ­rym zwy­kle opie­rał stopy, gdy w te­le­wi­zji le­ciał ja­kiś do­bry mecz. Oczy­wi­ście z lo­do­wa­tym gu­in­nes­sem w ręce. Te­raz le­żała na nim czer­wona to­rebka.

Pia prze­stała się śmiać, kiedy go zo­ba­czyła.

– Cześć, wpa­dła do nas An­ne­lie.

Sie­dząc tak na so­fie, wy­glą­dała jak prze­ra­żony szcze­niak. Prze­szła do de­fen­sywy, kiedy zdała so­bie sprawę, że po­peł­niła błąd. Od­chrząk­nęła.

Ma­gnus przy­wo­łał na twarz swój naj­bar­dziej cza­ru­jący uśmiech.

– No cześć, dziew­czyny. Jak miło, że wpa­dłaś. Dawno cię nie było.

An­ne­lie ob­ró­ciła się w fo­telu.

– No, tro­chę mi­nęło. Za­tę­sk­ni­łam za moją małą sio­strzyczką, po­my­śla­łam więc, że czas was od­wie­dzić. Mam na­dzieję, że ci to nie prze­szka­dza?

Za­wsze tak samo ostra. Ma­gnus roz­cią­gnął wargi w uśmie­chu.

– W żad­nym ra­zie. Za rzadko tu przy­cho­dzisz.

Pod­szedł do Pii i po­ca­ło­wał ją w usta.

– Cześć, ko­cha­nie.

– Ja­dły­śmy ja­błecz­nik, w kuchni jest wię­cej, je­śli masz ochotę.

– Nie, dzię­kuję. Już i tak za dużo zja­dłem w pracy.

– Było stre­su­jąco? – za­py­tała An­ne­lie.

– Tak, mnó­stwo się dzieje. Dziś za­trzy­ma­li­śmy cztery osoby z po­wodu dwóch róż­nych wła­mań. Przy tym za­wsze jest sporo ro­boty. A to prze­cież ja po­cią­gam za każdy sznu­rek i pil­nuję, żeby wszystko od­by­wało się, jak trzeba. Ale idzie świet­nie. Ju­tro zgar­niemy ko­lejną dwójkę.

Za­wsze się pod­nie­cał, gdy opo­wia­dał o pracy. Wie­dział, że jest naj­lep­szy – praw­dziwy dar boży dla po­li­cji. Nikt nie był w sta­nie go po­ko­nać, gdy cho­dziło o aresz­to­wa­nie ban­dzio­rów. W każ­dym mło­dzie­żo­wym gangu miał in­for­ma­to­rów. Mo­gli do niego dzwo­nić o ja­kiej­kol­wiek po­rze dnia i nocy. To nie miało zna­cze­nia. Te­le­fon był za­wsze włą­czony. Ni­gdy nie prze­ga­pił roz­mowy. Chwa­lił ka­pu­jące dzie­ciaki. Łech­tał ich ego. Spra­wiał, że czuli się wy­jąt­kowi, mieli wra­że­nie, że uczest­ni­czą w po­waż­nych do­cho­dze­niach. Zdo­by­wali od Ma­gnusa uzna­nie, któ­rego bra­ko­wało im w domu. A on świet­nie znał się na lu­dziach. Do­brze wie­dział, ja­kie gu­ziki na­ci­skać.

– Cie­kawe – po­wie­działa An­ne­lie.

Niech ją dia­bli we­zmą. Za­cho­wuje się, od­kąd pa­mięta, jak baba w kli­mak­te­rium. Ma­gnus nie mógł po­jąć, jak ona może być sio­strą Pii. Ta­kiej wy­so­kiej i ja­sno­wło­sej. Pięk­nej jak żadna inna. Ro­bią­cej to, czego od niej wy­ma­gał. Za­wsze przy­zna­ją­cej mu ra­cję. Po­słusz­nej.

A An­ne­lie to jej cał­ko­wite prze­ci­wień­stwo. Pew­nie za­zdro­ściła sio­strze i ze wszyst­kich sił sta­rała się jej do­rów­nać. Pia po spo­tka­niach z nią za­wsze była tro­chę trud­niej­sza do ste­ro­wa­nia. Spie­rała się z nim i pro­te­sto­wała. Cza­sami mu­siało mi­nąć kilka dni, za­nim sy­tu­acja wró­ciła do normy.

– Nie, po­zwolę wam da­lej plot­ko­wać. Na ra­zie we­zmę prysz­nic. – Spoj­rzał na Pię. – Po­tem bę­dziemy mo­gli coś zjeść.

Zwró­cił się do An­ne­lie:

– Mam na­dzieję, że wkrótce znowu się zo­ba­czymy.

Wy­szedł z po­koju i prze­ska­ku­jąc po dwa stop­nie po­ma­lo­wa­nych na biało scho­dów, po­szedł na pię­tro.

W ła­zience ro­ze­brał się, zło­żył po­rząd­nie ubra­nie i umie­ścił je w ko­szu na pra­nie. Sta­nął przed lu­strem i przy­glą­dał się swo­jej syl­wetce. Jego wzrok przy­cią­gnął brzuch. Wcią­gnął go i wstrzy­mał od­dech. Wy­pu­ścił po­wie­trze. Brzuch przy­brał znów swój przy­po­mi­na­jący ba­lon kształt. Ma­gnus od­wró­cił się o ćwierć ob­rotu z na­dzieją, że to zrobi ja­kąś róż­nicę. Po­now­nie wcią­gnął po­wie­trze w płuca i wstrzy­mał na chwilę od­dech. Wy­pu­ścił po­wie­trze. Stwier­dził, że efekt jest taki sam. Skła­da­jąc sam so­bie nie­kon­kretną obiet­nicę częst­szego od­wie­dza­nia si­łowni, wszedł pod prysz­nic i za­mknął drzwi. Otwo­rzył je i wy­szedł. Za­mknął. Znów otwo­rzył i wszedł do ka­biny.

Go­rąca woda ob­le­wała jego głowę i twarz. Stał tak przez dłuż­szą chwilę, pró­bu­jąc się od­prę­żyć. Jego ciało było jed­nak spięte. Kark, mię­śnie szczęki, barki. Iry­tu­jące my­śli nie chciały zo­sta­wić go w spo­koju.

Naj­wię­cej ener­gii ode­brał mu ese­mes, który wy­słał wcze­śniej tego dnia do Amandy. A ra­czej cho­dziło o to, dla­czego nie od­po­wie­działa. Miała na to cały dzień. To prawda, pra­co­wała w nocy i na pewno od­sy­piała. Ale to było do niej nie­po­dobne. Za­wsze od­po­wia­dała ja­kąś we­sołą wia­do­mo­ścią. Za­wsze pi­sała, kiedy kła­dła się spać lub wsta­wała. Po­winna była do tej pory od­po­wie­dzieć. Zbli­żała się już szó­sta. A ona za­zwy­czaj spała naj­póź­niej do trze­ciej. Ma­gnusa iry­to­wało to, że w ogóle go to ob­cho­dzi. Za­czął się też jed­nak tro­chę zło­ścić. Co to za za­cho­wa­nie, do cho­lery? Czy ona so­bie wy­obraża, że może go trak­to­wać w taki spo­sób?

Wy­ci­snął na dłoń nieco pe­elingu Pii i mocno wtarł w ciało. Para za­pach­niała brzo­skwi­niami.

Tak na­prawdę Ma­gnus do­sko­nale wie­dział, dla­czego jego iry­ta­cja nie mija. Kiedy o tym my­ślał, coś ła­sko­tało go w brzu­chu. Wspo­mnie­nia z wcze­snego ranka nie chciały znik­nąć. Wy­słał do Amandy wia­do­mość, kiedy zo­ba­czył ją w sali kon­fe­ren­cyj­nej w pracy. Sie­działa i pi­sała coś. Wy­glą­dała na zmę­czoną. Jej pe­dal­ski ko­lega przy­niósł Aman­dzie ku­bek kawy. Usiadł bli­sko niej i po­chy­lił się w jej stronę. Po­ło­żył rękę na ple­cach ko­biety. Pod­li­zy­wał się. Amanda wzięła ku­bek i uśmiech­nęła się do niego. Ma­gnus nie był za­zdro­sny. W żad­nym wy­padku. Ale ona cią­gle opo­wia­dała o tym Tob­bem, czy jak on się tam na­zywa. Tak miło spę­dzali ze sobą czas. Pra­co­wali i my­śleli w po­dobny spo­sób. W wielu rze­czach się zga­dzali. Bla, bla, bla. Amanda od roku pra­wie nie pra­co­wała w te­re­nie. Ile więc zdą­żyli ra­zem zro­bić? A je­śli ist­nieje ktoś, kto po­wi­nien ją wspie­rać, to był to zde­cy­do­wa­nie on sam. On, który za­opie­ko­wał się nią od sa­mego po­czątku. Kiedy przy­szła tu jako nie­śmiała i nie­pewna sie­bie sta­żystka. Wziął ją pod swoje skrzy­dła. Do­pil­no­wał, żeby ukoń­czyła staż u niego w wy­dziale roz­bo­jów. Tam, gdzie wszy­scy chcieli się zna­leźć. Ale szansę na to mieli tylko nie­liczni. Sta­ran­nie przez niego wy­brane osoby. Jego pro­fil: głodni no­wi­cju­sze pra­gnący wsa­dzać ło­trów za kratki, któ­rzy jesz­cze nie pod­dali się wpły­wowi star­szych, le­ni­wych ko­le­gów w mun­du­rach. Za­radni, zde­cy­do­wani, nie­pa­tycz­ku­jący się i uwa­ża­jący, że spra­wie­dli­wość jest po­nad pra­wem. Praca mu­siała być ich ży­ciem w stu dzie­się­ciu pro­cen­tach – ro­dzina miała się zaś za­do­wo­lić tym, co po­zo­stało. Jego lu­dzie za­wsze szli do boju pierwsi, de­cy­do­wali o prze­biegu ak­cji i prze­cie­rali drogę in­nym. Ci, któ­rzy speł­niali te wy­mogi, mo­gli się stać jego cze­lad­ni­kami.

Pa­mię­tał, kiedy pierw­szy raz zo­ba­czył Amandę. Było wła­ma­nie do sklepu z grami w Ten­sta i sprawca spry­skał twarz wła­ści­ciela czer­wo­nym ga­zem pie­przo­wym. Dla Ma­gnusa i jego ze­społu było to ru­ty­nowe za­da­nie. Już wtedy, kiedy w ra­diu po­ja­wiły się ry­so­pisy, wie­dział, któ­rych trzech go­ści praw­do­po­dob­nie od­po­wia­dało za ten skok. Po jed­nej roz­mo­wie te­le­fo­nicz­nej jego in­for­ma­to­rzy po­twier­dzili, że był na wła­ści­wym tro­pie. Te­raz po­zo­sta­wało tylko chro­nić źró­dło in­for­ma­cji. To za­wsze było naj­trud­niej­sze. Naj­czę­ściej ozna­czało, że mu­siał okła­my­wać ko­le­gów, a na­wet sa­mego ko­men­danta.

Me­toda Ma­gnusa po­le­gała na tym, że wy­sy­łał swo­ich wła­snych lu­dzi, by ob­ser­wo­wali domy spraw­ców – oczy­wi­ście nie mó­wiąc nic kie­row­ni­kowi ak­cji. Można było mieć na­dzieję, że prze­stępcy się po­ja­wią, a lu­dzie Ma­gnusa zgarną ich wy­łącz­nie na pod­sta­wie in­for­ma­cji po­da­nych w zgło­sze­niu, prze­szu­kają i znajdą fanty. Pro­sta ro­bota. Je­śli po­dej­rzani zmie­nili ubra­nia, był to sprytny ruch, ale żadna prze­szkoda dla Ma­gnusa. Jego lu­dzie za­wsze po­tra­fili zna­leźć ja­kiś inny pre­tekst do re­wi­zji. Pewną kartą było stwier­dze­nie ob­ja­wów odu­rze­nia. Wy­star­czyło, że ko­leś się sta­wiał. Wtedy można było przej­rzeć kie­sze­nie – oczy­wi­ście w celu zna­le­zie­nia nar­ko­ty­ków – ale za­miast tego znaj­do­wało się skra­dzione przed­mioty. Ups. Je­śli ko­le­sie scho­wali fanty, to mieli wię­cej ro­zumu niż śred­nia w tej branży. To też było nie­wielką prze­szkodą dla Ma­gnusa. Prawo można było wy­ko­rzy­sty­wać na wszel­kie moż­liwe spo­soby, trzeba tylko było umieć to zro­bić. Za­wsze można było zna­leźć ja­kieś po­dej­rze­nie, które wy­star­czyło, by na kilka dni za­mknąć drani w śmier­dzą­cych ce­lach. A ten czas wy­star­czał, by nie­szczę­śnicy za­częli wąt­pić w lo­jal­ność swo­ich ko­le­gów, fan­ta­zjo­wali o do­wo­dach, które po­siada po­li­cja, na­ba­wili się lęku przed za­mknię­ciem, po­czuli pa­nikę, strach. Na ko­niec można było czy­tać w umy­słach spraw­ców jak w otwar­tej księ­dze. Sy­pali, po­da­jąc na­wet naj­drob­niej­sze szcze­góły – i jesz­cze wię­cej.

W tym przy­padku Ma­gnus spo­tkał się z do­wódcą ak­cji, któ­rym tym ra­zem był in­spek­tor Kon­rads­son. Zo­stał na chwilę na po­ste­runku, żeby oce­nić sy­tu­ację. Chciał mieć pew­ność, że in­spek­tor nie po­mi­nie ja­kichś do­wo­dów. Zwłasz­cza że Ma­gnus wie­dział, kim byli sprawcy – Kon­rads­son na­to­miast oczy­wi­ście nie miał o tym po­ję­cia. Był to wielki, ha­ła­śliwy męż­czy­zna, zde­cy­do­wa­nie nie­na­le­żący do naj­by­strzej­szych. Był otrza­skany z pro­wa­dze­niem więk­szych ak­cji, za­rzą­dza­niem i ko­men­de­ro­wa­niem, nie miał jed­nak bla­dego po­ję­cia o tym, co się dzieje po za­koń­cze­niu ak­cji. A jesz­cze mniej wie­dział o tym, czego po­trzeba, żeby do­wody wy­star­czyły do uzy­ska­nia ska­za­nia w są­do­wej lo­te­rii.

Amanda trzy­mała się w cie­niu i Ma­gnus po­cząt­kowo o niej nie po­my­ślał. Cią­gle po­ja­wiało się tak dużo świe­ża­ków, że trudno było się w tym po­ła­pać. Po­tem po­de­szła do Kon­rads­sona. Co za kon­trast! Flip i Flap. Nie żeby ona była drobna, ale in­spek­tor to praw­dziwy ol­brzym.

Amanda za­py­tała:

– Czy nie po­win­ni­śmy za­brać też wła­ści­ciela sklepu?

Kon­rads­son uniósł brwi i za­wo­łał:

– A to niby po co?

– Zo­stał prze­cież spry­skany. Po­rów­na­nie pró­bek mo­głoby wtedy udo­wod­nić, kto miał spray.

Trudno było nie za­uwa­żyć iry­ta­cji in­spek­tora.

– Chcesz po­wie­dzieć, że po­win­ni­śmy te­raz prze­pro­wa­dzić ba­da­nie tech­niczne każ­dej puszki ze sprayem, jaką znaj­dziemy?

Spoj­rzał na Ma­gnusa. Szu­kał po­par­cia. Ale go nie zna­lazł.

To było cie­kawe. Ma­gnus mil­czał i słu­chał. Amanda upie­rała się przy swoim. Od­waż­nie. Nie każ­dego sta­ży­stę było na to stać.

Mó­wiła da­lej:

– Prze­cież pod­czas do­cho­dze­nia za­trzy­muje się więk­szość wła­my­wa­czy, a przy prze­szu­ka­niu domu można zna­leźć puszkę. Wtedy ła­two ją po­wią­zać z wła­ści­cie­lem sklepu.

Ma­gnus nie mógł już się po­wstrzy­mać.

– Świetny po­mysł. Za­je­bi­sty. Na­prawdę do­bry. Prawda, Kon­rads­son?

In­spek­tor zu­peł­nie zmie­nił front.

– Ow­szem, za­kła­dam jed­nak, że zaj­mie się tym pa­trol, który go prze­słu­chuje.

– Pójdę to spraw­dzić – po­wie­działa Amanda i ru­szyła w stronę ko­le­gów zaj­mu­ją­cych się skle­pi­ka­rzem.

Ma­gnus prze­pro­wa­dził szybką ana­lizę: sprytna dziew­czyna. Wy­biega my­ślami w przy­szłość. I nie boi się mó­wić. A poza tym sek­sowna. Cho­ler­nie sek­sowna.

Po­szedł za nią i stuk­nął ją w ra­mię.

– Cześć, je­stem Ma­gnus.

Wy­cią­gnął do niej rękę.

– Amanda.

– Nie znam cię. – Spoj­rzał na srebrne ko­rony zdo­biące jej barki. – Sta­żystka, jak wi­dzę?

– Zga­dza się. Je­stem na stażu.

Wciąż trzy­mał jej dłoń w swo­jej.

– Świetna myśl z tym sprayem. Więk­szość mło­dych robi tylko to, co im każe do­wódca. Lu­bię lu­dzi, któ­rzy wy­ka­zują ini­cja­tywę. Je­stem tu­taj, w Väste­rort, sze­fem wy­działu roz­bo­jów.

Przy­glą­dał się jej, szu­ka­jąc oznak ja­kiejś re­ak­cji, zro­zu­mie­nia tego, kto ją wła­śnie pró­buje re­kru­to­wać.

Re­ak­cji nie było.

– Chciał­bym, że­byś pod­czas stażu po­pra­co­wała u nas kilka mie­sięcy.

– No pro­szę.

Pu­ścił jej dłoń.

– Tak, chcę mieć u sie­bie do­brych, za­an­ga­żo­wa­nych lu­dzi, a moje pierw­sze wra­że­nie jest ta­kie, że pa­so­wa­ła­byś do nas.

– To bar­dzo miłe. – Amanda wy­glą­dała, jakby przyj­mo­wała przy­naj­mniej część jego po­chlebstw. – Ale na stażu zo­stała mi tylko kry­mi­na­li­styka, więc może już nie bę­dzie na to czasu.

– To wtedy zrób kry­mi­na­li­stykę u nas. My też zaj­mu­jemy się do­cho­dze­niami, ale faj­niej­szymi niż drobne kra­dzieże, znę­ca­nie się nad ko­bie­tami i inne drob­nostki. Tak więc za­li­czysz, co trzeba. Ale za­miast uże­rać się z ma­łymi prze­stęp­stwami, je­śli mogę się tak wy­ra­zić, bę­dziesz mo­gła tro­pić wła­my­wa­czy. Czę­sto pra­cu­jemy też w te­re­nie, więc nie przy­ro­śniesz do krze­sła.

Za­chi­cho­tał z wła­snego dow­cipu.

– Brzmi fan­ta­stycz­nie. – Amanda się uśmiech­nęła. – Prawdę mó­wiąc, tro­chę już mi się nu­dzi to, że od paru mie­sięcy sie­dzę przy biurku. Lu­bię być w te­re­nie i ru­szać się, kiedy coś się dzieje.

– No to obie­cuję, że do­brze tra­fi­łaś. U nas dzieje się znacz­nie wię­cej niż u do­cho­dze­niow­ców, któ­rzy już dawno się wy­pa­lili. Je­śli chcesz się na­uczyć praw­dzi­wej po­li­cyj­nej ro­boty, to na pewno po­win­naś być u mnie.

Ma­gnus pa­trzył za nią, kiedy od­cho­dziła do ko­le­gów prze­słu­chu­ją­cych spry­ska­nego sprayem skle­pi­ka­rza. Ładna la­ska. Bar­dzo ładna. Była naj­bar­dziej sek­sow­nym stwo­rze­niem, ja­kie Ma­gnus kie­dy­kol­wiek wi­dział w mun­du­rze. Czę­sto mie­wał ta­kie my­śli, kiedy na po­ste­runku po­ja­wiała się świeża krew.

Woda nie była już tak go­rąca jak wcze­śniej. Ob­ró­cił nieco re­gu­la­tor i spłu­kał z ciała resztki pe­elingu Pii. Chwy­cił za uchwyt.

Amanda Pal­ler. Po­my­śleć, że to jemu się udało. Jemu i ni­komu in­nemu.

Ma­gnus wy­szedł spod prysz­nica i otwo­rzył drzwi ła­zienki. Wę­szył przez chwilę. Tak, Pia coś go­to­wała. Może kur­czaka? Na pewno nie bę­dzie go­towy wcze­śniej niż za kwa­drans. Za­mknął drzwi i wró­cił pod prysz­nic. Kwa­drans dla sie­bie.

4

– Kurwa, jak faj­nie.

Ad­nan usiadł obok Ha­jira. Kiedy ude­rzył po­ślad­kami w wy­słu­żoną drew­nianą ławkę, usły­szał mla­śnię­cie. Taj­skie szorty: ku­pione w praw­dzi­wym skle­pie Lum­pini w Bang­koku. Ory­gi­nał! Był tak roz­kosz­nie spo­cony, jak ni­gdy nie bę­dzie pa­nienka ze Stu­re­plan z kartą si­łowni SATS. Znisz­czy­łoby jej to ma­ki­jaż, który po­pra­wiła przed wej­ściem na bież­nię czy inną ma­szynę. Pom­po­wa­nie, core, low im­pact, sztanga, zumba – mogą so­bie to na­zy­wać, jak chcą. Zda­niem Ad­nana to ćwi­cze­nia dla ciot. Taj­ski boks to zu­peł­nie inna hi­sto­ria. Tre­ning na naj­wyż­szym po­zio­mie. Dla ciała i umy­słu. Na­wet je­śli umysł do­stał o kilka cio­sów za dużo.

– Za­je­bi­ście – po­twier­dził Ha­jir. Rów­nie mocno spo­cony.

Ad­nan zdjął rę­ka­wice i wcią­gnął w noz­drza do­brze znany za­pach ski­słego potu. Wy­pluł ochra­niacz zę­bów po­kryty czer­wo­nawą śliną. Czuł w ustach smak że­laza. Górna warga wła­śnie za­częła gro­te­skowo puch­nąć. Bo­lała go. Cu­downe uczu­cie. Z ni­czym nie da się go po­rów­nać. Na­wet z do­brym sek­sem. Każdy mię­sień w ciele dał z sie­bie wszystko. Puls sza­leje. Cały tre­ning stał pod zna­kiem wspo­mnie­nia spo­tka­nia z Mi­lo­ra­dem i jego chłop­cami: agre­sywne pra­gnie­nie ze­msty. Grad cio­sów. Kop­nięć. Ude­rzeń ko­la­nem. To jest ży­cie!

Dziś szcze­gól­nie mocno pra­co­wał nad gardą. Ła­two ją tra­cił, gdy był zmę­czony. Nie miał już ta­kiej kon­dy­cji jak kie­dyś. Nie był tak samo szybki. Ale tech­nika po­zo­stała. Ćwi­czył ją w celi. Nie miał nic in­nego do ro­boty. Tre­no­wać albo trze­pać. Trze­pać albo tre­no­wać. Mniej wię­cej w rów­nych pro­por­cjach.

Nad­szedł czas na po­ważną roz­mowę z Ha­ji­rem. Od kilku dni pró­bo­wał zna­leźć od­po­wiedni mo­ment. Nie wie­dział, ile może mu po­wie­dzieć. Za­ry­zy­ko­wał.

– Słu­chaj, je­stem po uszy w gów­nie.

– Co się stało?

Przy­ja­ciel od razu zro­zu­miał po­wagę sy­tu­acji. Kto sie­dzi po uszy w gów­nie, ten ma na­prawdę prze­srane.

– Szu­kają mnie Mi­lo­rad i jego dziwki.

– Tak przy­pusz­cza­łem. Ile?

– Trzy­sta pięć­dzie­siąt.

Suma wy­da­wała się niż­sza, gdy nie wy­mie­niało się ty­sięcy.

– Trzy­sta pięć­dzie­siąt?

– No, naj­wy­raź­niej. Ta świ­nia do­li­cza so­bie od­setki we­dług wła­snego uzna­nia.

– Ja­kiś plan?

– Może i tak.

– Mam na­dzieję, że nie obej­muje on mnie.

– Prze­cież ty ni­gdy nie wy­mię­kasz? Kasa to kasa.

– Ja­sne, ale ty sta­no­wisz za duże ry­zyko. Je­steś na li­ście No­vej, do cho­lery. Gliny ob­ser­wują cię przez całą dobę. Pew­nie stoją te­raz przed si­łow­nią i cze­kają, aż wyj­dziesz. Wie­dzą, kiedy ostat­nio ru­cha­łeś. Wie­dzą, co ja­dłeś na śnia­da­nie.

Ad­nan się za­sta­no­wił. Czy to moż­liwe? Czy śle­dzą go przez całą dobę? Wcze­śniej nie przy­szło mu to do głowy. Taka myśl oczy­wi­ście raz na ja­kiś czas się po­ja­wiała, ale tylko dla­tego, że była za­bawna. Był tak ważny, że stał się prio­ry­te­tem dla po­li­cji. Na­gle za­uwa­żył ne­ga­tywne kon­se­kwen­cje tego faktu. To praw­dziwy kło­pot. Prze­stał być atrak­cyjny na rynku pracy.

– Kurwa, po­waż­nie tak my­ślisz?

– Je­stem na sto pro­cent pe­wien. A twoim zda­niem dla­czego Diar i jego kom­pa­nia sie­dzą w pier­dlu? Po­łowa była na li­ście No­vej. Nie ro­zu­miem, co im strze­liło do głowy. Pa­skudna sprawa. Strze­la­nie do po­li­cyj­nych he­li­kop­te­rów i cała reszta. A do tego nie zgar­nęli żad­nego szmalu. Wszystko na próżno.

– Nie mam wy­boru. Po­trze­buję cię do tego, Ha­jir.

– A Mi­ran? Chyba jest w ta­kim sa­mym gów­nie jak ty?

Mi­ran zde­cy­do­wa­nie sie­dział w łaj­nie rów­nie głę­boko. Dzwo­nił do niego ze sto razy od tego wie­czoru, kiedy gryzł glinę wy­mie­szaną z ju­gol­skimi szczy­nami. Ad­nan za każ­dym ra­zem od­rzu­cał po­łą­cze­nie. Zro­zu­miał, że Mi­ran też miał od­wie­dziny. Nie miał siły na roz­mowę z hi­ste­rycz­nym Ara­bem. Spę­dzony w wię­zie­niu czas zro­bił z niego ra­so­wego ćpuna. Wcze­śniej cza­sami tylko wcią­gnął kre­skę. Tak samo jak Ad­nan. Ale za kra­tami coś się z nim stało. Mi­ran ni­gdy nie po­wie­dział, co to było. Ale te­raz miał nerwy jak pa­nienka. Pod­ska­ki­wał, kiedy tylko ktoś kich­nął.

– Mi­ran jest do­stępny – po­wie­dział. – Ale wiesz, jaki on jest. Trzeba bę­dzie co naj­mniej trzech.

Ha­jir po­trzą­snął głową.

– Mu­szę się te­raz przy­czaić, chło­pie.

– Dla­czego?

Ha­jir wa­hał się przez se­kundę.

– Mam dziew­czynę.

Ad­nan po­czuł ulgę. A więc nic strasz­nego.

– To po­ważna sprawa. – Prze­rwał na chwilę. – Je­stem za­ko­chany.

Ad­na­nowi opa­dła szczęka. Za­ko­chany? Ha­jir? Wpa­try­wał się w niego w mil­cze­niu. Przy­ja­ciel wy­trzy­mał to spoj­rze­nie. Ad­nan zro­zu­miał po­wagę sy­tu­acji: Ha­jir na­prawdę był za­ko­chany. Te­raz, kiedy Ad­nan o tym wie­dział, stało się to oczy­wi­ste. Cały jego pysk roz­ja­śniał głup­ko­waty uśmiech. Ostat­nio za­cho­wy­wał się ina­czej niż zwy­kle. Był jak uskrzy­dlony. Po­zy­tyw­nie na­sta­wiony do wszyst­kiego.

Ad­nan za­py­tał:

– W kim?

Na­gle ogar­nęła go cie­ka­wość. Ja­kaś ko­cica, którą znał?

– Wła­śnie w tym pro­blem. Sprawa nie jest ła­twa.

– Z dziew­czy­nami ni­gdy nie jest ła­two. – Ad­nan za­chi­cho­tał i trą­cił Ha­jira przy­jaź­nie pię­ścią w bark. – No, da­waj. Po­wiedz.

– Isa­bella To­ros.

Ad­nan na­gle się wy­pro­sto­wał.

– Żar­tu­jesz.

– Nic na to nie po­ra­dzę.

Isa­bella To­ros: była la­ska Go­ryla. Chyba naj­bar­dziej sek­sowna dziew­czyna w oko­licy. Czy ona i Go­ryl nie wró­cili przy­pad­kiem do sie­bie? To mu­siało ozna­czać kło­poty. Bar­dzo po­ważne kło­poty.

– A on o tym wie?

– Tak. San­dra mu po­wie­działa, że w łóżku mamy był inny fa­cet. Ra­czej zro­zu­miał.

– Ile ona ma lat? To zna­czy ta mała.

– Cztery.

– Kurwa, Ha­jir, uwa­żaj na tego dra­nia. Z nim nie ma żar­tów. Po­waż­nie.

Ad­nan zro­zu­miał, że kop­niaki Go­ryla za­wie­rały w so­bie wię­cej wście­kło­ści, niż wy­ni­ka­łoby to tylko z jego długu. Czuć w nich było rów­nież ura­żone uczu­cia. Ból serca. Na­wet Ju­gole mieli uczu­cia. I za to Ad­nan mu­siał do­dat­kowo za­pła­cić.

Oczy Ha­jira świe­ciły, kiedy opo­wia­dał, jak się po­znali. Jak długo byli ra­zem. Ga­dał o czte­ro­let­niej San­drze. Ad­nan zro­zu­miał, że jest ocza­ro­wany. Pełna ro­man­tyka. Ad­nan nie za­mie­rzał jed­nak się pod­da­wać. Na­prawdę po­trze­bo­wał Ha­jira. Był do­świad­czony i nie­za­wodny. Mi­ran to na­to­miast roz­wią­za­nie awa­ryjne.

Sie­dzieli na ławce przez pra­wie go­dzinę. Mieli wy­jąt­kowo dużo do omó­wie­nia. Kiedy sko­czyli pod prysz­nic, byli tak zmar­z­nięci, że Ad­nan miał gę­sią skórkę. Ha­jir się spie­szył. Nie chciał się spóź­nić do swo­jej no­wej donny. Aby go sku­sić, po­trzebny bę­dzie bar­dzo do­bry plan i sta­ranne przy­go­to­wa­nia. Ad­nan miał przed sobą nie­ła­twy pro­jekt. Nie był on jed­nak nie­moż­liwy do re­ali­za­cji. Nic nie jest nie­moż­liwe.

Ad­nan z ko­lei nie spie­szył się pod prysz­ni­cem. Szcze­gól­nie sta­ran­nie wy­mył fiuta. Miał wie­czo­rem spo­tkać się z jedną panną, która wy­da­wała się sexy. Po­de­szła do niego w skle­pie Kon­sum. Miała dłu­gie blond włosy i była nie­sły­cha­nie atrak­cyjna. Dziś pój­dzie z nią do łóżka. Jesz­cze raz wy­mył fiuta. Nie spie­szył się. Obie­cał, że ode­zwie się do niej wie­czo­rem, ale nie chciał dzwo­nić za wcze­śnie. Wie­dział, co kręci dziew­czyny. Je­śli się tro­chę po­de­ner­wują, robi im się szcze­gól­nie mo­kro w majt­kach.

On miał w bok­ser­kach twardą pałę.

5

Cztery lata wcze­śniej Amanda zło­żyła pa­piery do szkoły po­li­cyj­nej z jed­nego kon­kret­nego po­wodu. Nie był to po­wód po­dany pod­czas roz­mowy kwa­li­fi­ka­cyj­nej, na którą ele­gancko się ubrała. Biała bluzka za­pięta pod samą szyję i nie­zbyt ob­ci­sła. Dżinsy, żeby wy­glą­dać na dość wy­lu­zo­waną. Włosy sple­cione w war­kocz – tro­chę na spor­towo, a tro­chę sym­pa­tycz­nie. Sie­działa na­prze­ciw pulch­nego męż­czy­zny – ko­mi­sa­rza i ano­rek­tycz­nej ko­biety – psy­cho­lożki. Roz­mowa była pro­sta jak bu­dowa cepa.

Kiedy po­ja­wiło się obo­wiąz­kowe py­ta­nie: „Dla­czego chcesz zo­stać po­li­cjantką?”, Amanda sfor­mu­ło­wała swoją od­po­wiedź tak, by ide­al­nie opo­wia­dała temu, co po­winna my­śleć uczciwa przy­szła sta­żystka. Żad­nego wy­chy­la­nia się na lewo ani prawo. Z od­po­wied­nią dozą pa­tosu i skrom­no­ści. Nie, ni­gdy ni­czego nie ukra­dła. Ni­gdy, ni­gdy nie pró­bo­wała nar­ko­ty­ków. Tak, zgło­si­łaby, gdyby ko­lega na­zwał Mo­ham­meda Ab­dul­la­cha pie­przo­nym cia­pa­tym. Nie, nie ma nic prze­ciwko temu, że szwedzki po­li­cjant nosi tur­ban albo za­słonę na twarz. Tak i amen. Al­le­luja. Za­sta­na­wiała się na­wet, czy nie zro­bić z sie­bie les­bijki, ale do­szła do wnio­sku, że to zbędne. Do­sta­nie się do szkoły nie po­winno sta­no­wić pro­blemu. Do­brze się przy­go­to­wała. Ciężka praca miała na­stą­pić póź­niej.

Dwa lata w szkole po­li­cyj­nej prze­le­ciały bez pro­blemu. Utrzy­my­wała się na śred­nim po­zio­mie, żeby wto­pić się w tłum. Je­chała na do­sta­tecz­nych i do­brych oce­nach. Ćwi­czyła z ko­le­gami z roku, wy­ko­ny­wała gru­powe za­da­nia, im­pre­zo­wała. Zna­la­zła miesz­kanko w dziel­nicy Råsunda, ze śmie­ciową umową bez okresu wy­po­wie­dze­nia. Na ra­zie mu­siało wy­star­czyć. Kiedy źró­dłem do­cho­dów jest sty­pen­dium, nie można wy­brzy­dzać.

Amanda całe ży­cie miesz­kała w Fin­spång, nie­wiel­kiej miej­sco­wo­ści we wschod­niej Go­tlan­dii. Miała re­la­tyw­nie nie­nor­malną ro­dzinę, pa­trząc z ów­cze­snej per­spek­tywy. Matka, oj­ciec i sio­stra. Ro­dzice nie byli roz­wie­dzeni. Amanda za­wsze z po­dzi­wem pa­trzyła na swoją sio­strę Sannę, która była o dwa lata star­sza. Za­wsze po­zwa­lała jej spę­dzać czas z nią i jej zna­jo­mymi, pew­nie dla­tego, że była zbyt miła, by od­mó­wić. Wo­kół Sanny za­wsze coś się działo i ni­gdy nie było nudno. Spo­ty­kała się z naj­bar­dziej po­pu­lar­nymi fa­ce­tami. Dzie­liła się z Amandą ich kum­plami. Matka była fry­zjerką i miała wła­sny sa­lon na rynku. Kiedy dziew­czynki były małe, sa­lon ten był ich dru­gim do­mem, w któ­rym by­wały tak czę­sto, jak tylko mo­gły. Ćwi­czyły tam sztukę strzy­że­nia na lal­kach. Oj­ciec co rano wsia­dał do au­to­busu do Nor­r­köping, gdzie pra­co­wał jako dzien­ni­karz w „Nor­r­köpings Tid­nin­gar”. Wie­czo­rem wra­cał rów­nież au­to­bu­sem i wszy­scy ra­zem je­dli obiad w swoim nie­wiel­kim domku. Krótko mó­wiąc, byli wy­jąt­kowo szczę­śliwą ro­dziną. Mó­wiącą dia­lek­tem ze wschod­niej Go­tlan­dii.

Kiedy Sanna skoń­czyła dwa­dzie­ścia lat i wy­pro­wa­dziła się do Sztok­holmu, ro­dzinna idylla prze­stała ist­nieć. Zmiany od­by­wały się po­woli, mniej wię­cej w ta­kim tem­pie, w ja­kim męż­czyź­nie w śred­nim wieku ro­śnie piwny brzu­szek. Z po­czątku Sanna czę­sto od­wie­dzała dom. Po ja­kimś cza­sie przy­jeż­dżała już tylko wtedy, kiedy matka do­sta­tecz­nie długo ją na­ma­wiała. A na ko­niec zu­peł­nie prze­stała ich od­wie­dzać, a Amanda za­uwa­żyła, co się dzieje. Przez pro­chy Sanna stała się kimś zu­peł­nie in­nym, a jej na­strój zmie­niał się mo­men­tal­nie. Amanda wi­działa wszyst­kie ob­jawy. Jej ro­dzice je wy­pie­rali. Kon­takt te­le­fo­niczny stop­niowo za­marł i w końcu po­zo­stały tylko nie­liczne wy­mu­szone ese­mesy. A po­tem na­stą­piła ta nocna roz­mowa.

– Sio­stra, mu­sisz mi po­móc, po pro­stu mu­sisz…

Amanda za­mknęła drzwi do swo­jego po­koju i usia­dła na brzegu łóżka. Nie chciała, żeby ro­dzice co­kol­wiek usły­szeli.

– Co się stało?

– Ta biedna małpa – szlo­chała Sanna. – Nie mo­głam jej po­móc.

– Co ty pie­przysz? Ogar­nij się.

– Małpa.

– Sanna, co się z tobą dzieje? Co bra­łaś?

– Nic nie ro­zu­miesz. I ni­gdy nie zro­zu­miesz. On za­wsze bę­dzie to na mnie miał.

– O czym ty ga­dasz? Opo­wia­daj, co się stało.

Sanna nieco się uspo­ko­iła i po­wie­działa tak ci­cho, że le­dwo było ją sły­chać:

– On mnie zgwał­cił.

– Co ty mó­wisz?

– No wi­dzisz. Nie wie­rzysz mi. Tak samo jak ten gli­niarz.

– Oczy­wi­ście, że ci wie­rzę. Po pro­stu je­stem wstrzą­śnięta. Kiedy to się stało? Zgło­si­łaś to na po­li­cję?

– Tak, ale to nie ma zna­cze­nia. Nie uwie­rzyli mi, za­uwa­ży­łam to. Więc on bę­dzie to da­lej ro­bił. Bę­dzie to ro­bił tyle, ile bę­dzie chciał, i zu­peł­nie bez kon­se­kwen­cji.

– Ale kto? Po­wie­dzia­łaś, że po­li­cja wie, kto to jest?

– Tak, ale za­cho­wy­wał się tak bez­czel­nie, jakby to była moja wina.

– Ale przy­naj­mniej mają jego na­zwi­sko. Skąd go znasz? Czy to ten fa­cet, o któ­rym opo­wia­da­łaś? Sanna? Halo! Czy to był…

– Mu­szę już koń­czyć, dzi­dzia. Ko­cham cię.

– Cze­kaj…

Sanna się roz­łą­czyła, a Amanda nie wie­działa, co ma o tym wszyst­kim my­śleć. Sły­chać było, że sio­stra jest pod wpły­wem, ale ni­gdy nie kła­ma­łaby w ta­kiej spra­wie, cho­ciaż Amanda nie mo­gła zro­zu­mieć, o co cho­dziło z tą małpą. Zgwał­cona? Boże. Ale je­śli zgło­siła to na po­li­cję, to po­winni coś z tym zro­bić. Zna­leźć tego fa­ceta.

Amanda pró­bo­wała od­dzwo­nić, ale włą­czała się tylko poczta gło­sowa.

– Ja też cię ko­cham – wy­mam­ro­tała i się roz­łą­czyła.

Dzwo­niła też na­stęp­nego dnia, ale nikt nie ode­brał.

Po kilku dniach Amanda po­je­chała po­cią­giem do sto­licy. Nie po­wie­działa nic ro­dzi­com, żeby ich nie­po­trzeb­nie nie nie­po­koić. Wie­działa, że dzieje się coś złego. Od razu po­je­chała pod ad­res: Näc­kro­svägen 27 w Råsunda. Wcze­śniej wy­słała kilka wia­do­mo­ści o tym, że je­dzie, parę razy też dzwo­niła i słu­chała ko­mu­ni­katu poczty gło­so­wej Sanny. Miło było sły­szeć jej głos. Na­grała kilka wia­do­mo­ści i miała na­dzieję, że do­sta­nie od­po­wiedź. Czuła jed­nak, że to nie na­stąpi.

Do miesz­ka­nia we­szła przy uży­ciu klu­cza, który do­stała przy ostat­niej wi­zy­cie rok wcze­śniej. Od razu zro­zu­miała, że coś jest nie tak. Poczta le­żała na ster­cie przed drzwiami, a w sa­lo­nie pa­liło się świa­tło – mimo że na dwo­rze świe­ciło słońce. Z gło­śni­ków sły­chać było pio­senkę Boba Mar­leya No Wo­man, No Cry. Ulu­biony ka­wa­łek Sanny. Le­ciał w pę­tli. Za­pach, który wwier­cał się w noz­drza Amandy, był dla niej czymś no­wym, ale od razu wie­działa, co to. Śmierć ma swoją spe­cy­ficzną woń. Amanda we­szła do sa­lonu i usia­dła obok Sanny, która le­żała na so­fie. Wzięła ją za rękę. Była zimna, a w zgię­ciu ra­mie­nia krzywo zwi­sała igła. Strzy­kawka była pu­sta. Na stole pełno było róż­nych le­ków. Nie­które w opa­ko­wa­niach, ko­lejne roz­sy­pane po po­wierzchni, jesz­cze inne zmie­szane z róż­nymi na­po­jami. Sanna pró­bo­wała w jed­nej ze szkla­nek roz­pu­ścić kilka ta­ble­tek w wódce Ab­so­lut z so­kiem po­ma­rań­czo­wym. Ta­bletki ze­brały się w gru­dzie na dnie. Pa­trząc na ilość, Amanda zro­zu­miała, że nie było to wo­ła­nie o po­moc. Cel był oczy­wi­sty. Na wszelki wy­pa­dek Sanna za­ło­żyła so­bie jesz­cze na głowę pla­sti­kową to­rebkę, którą za­cią­gnęła wo­kół szyi. To­rebka była prze­zro­czy­sta z czar­nym na­dru­kiem: „Sta­dium”.

Amanda przez całą wiecz­ność sie­działa w mil­cze­niu. Trzy­mała Sannę za rękę. My­ślała. W gło­wie jej szu­miało.

Prawda była zbyt bo­le­sna, by się z nią po­go­dzić. Amanda jak w tran­sie cho­dziła po miesz­ka­niu. Szu­kała cze­goś. Sama nie wie­działa czego. W jej gło­wie cią­gle po­ja­wiała się pewna myśl. Kto był od­po­wie­dzialny za prze­rwa­nie ży­cia Sanny? Sanny, jej uko­cha­nej sio­stry. Sio­stry, która ki­piała ży­ciem i ener­gią. Która była nie­ustanną przy­godą. I już jej nie ma. Ob­duk­cja wy­ka­zała to, co po­dej­rze­wała Amanda. Sanna umarła wsku­tek udu­sze­nia z po­wodu owi­nię­cia głowy pla­sti­kową to­rebką. Zmar­łaby też jed­nak bez tej to­rebki. Ta­bletki były tak silne, że wy­koń­czy­łyby dzie­sięć do­ro­słych osób. Ob­duk­cja po­twier­dziła rów­nież, że Sanna re­gu­lar­nie brała nar­ko­tyki. Są­dząc z opisu, były to ko­ka­ina, am­fe­ta­mina i ec­stasy, dziew­czyna wa­żyła o dzie­sięć kilo mniej niż wtedy, kiedy opu­ściła ro­dzinne mia­sto.

Ro­dzice nie mo­gli tego zro­zu­mieć. W ich świe­cie Sanna była ide­alną córką. Jej sztok­holm­skie ży­cie to inna pla­neta. W in­nym ukła­dzie sło­necz­nym.

Matka pró­bo­wała ra­dzić so­bie ze smut­kiem, po­dwa­ja­jąc liczbę klien­tek przyj­mo­wa­nych w sa­lo­nie. Tam uda­wała, że wszystko jest w po­rządku, i plot­ko­wała o po­go­dzie, nie­pew­no­ści na rynku pracy i pod­wyż­kach czyn­szu. Do­ra­dzała klient­kom w spra­wach zwią­za­nych z ich part­ne­rami. W domu rze­czy­wi­stość do­pa­dała ją i matka spę­dzała więk­szość czasu w swoim fo­telu, mil­cząc i przy­glą­da­jąc się, jak drzewa za oknem zmie­niają ko­lory.

Oj­ciec po tym zda­rze­niu po­szedł na zwol­nie­nie le­kar­skie. Nie był w sta­nie na­pi­sać ani jed­nego wersu tek­stu. Co­raz wię­cej czasu spę­dzał w ba­rze na rogu i prze­su­wał wszyst­kie sprawy na przy­szłość.

Amanda cier­piała ra­zem z ro­dzi­cami.

Szybko wy­my­śliła, co musi zro­bić. De­cy­zję pod­jęła już wtedy, w miesz­ka­niu Sanny. Z cza­sem była co­raz bar­dziej prze­ko­nana, że to słuszna droga. Po­sta­no­wiła za­cząć od tro­pów, które już miała.

Pierw­szym kro­kiem na dro­dze do prawdy była szkoła po­li­cyjna. Do prawdy o śmierci Sanny. Ktoś musi za nią od­po­wie­dzieć.

6

Ma­gnus skoń­czył pracę na dziś. Jego ze­spół zgar­nął trzech wła­my­wa­czy i dwóch gwał­ci­cieli. Trzech z nich sie­działo już w aresz­cie, a po­zo­sta­łych dwóch prze­ka­zał opiece spo­łecz­nej ze względu na ich młody wiek. Był bar­dziej niż za­do­wo­lony. Ma­gnus mógł wszyst­kim prze­stęp­com w okręgu obie­cać jedną rzecz – ci, któ­rych za­trzy­mał wy­dział roz­bo­jów, nie mu­sieli się za­sta­na­wiać, co będą ro­bić w naj­bliż­szym cza­sie. Wszy­scy go już tu znali. Wie­dział o tym od róż­nych ka­pu­siów. Ban­dziory z Väste­rort miały się na bacz­no­ści. Wo­lały pra­co­wać w in­nych okrę­gach.

Ma­gnus wciąż nie do­stał od­po­wie­dzi od Amandy. Mi­nęły trzy dni i był już na­prawdę wku­rzony. Miał ochotę po­je­chać do niej i za­pu­kać do drzwi. Ro­zu­miał, że to wbrew wszel­kim za­sa­dom. My­śle­nie o niej za­bie­rało mu jed­nak za dużo ener­gii.

Amanda miesz­kała w Råsunda. Ro­snące na po­dwó­rzu brzozy były je­dy­nym ele­men­tem, który od­bie­gał od sza­rej skali ko­lo­rów nie­ru­cho­mo­ści. Wszedł przez bramę i ro­zej­rzał się, czy nikt go nie wi­dział. Wró­cił i znów wszedł. Kiedy do­tarł do jej drzwi kilka pię­ter wy­żej, po­czuł cie­pło na ple­cach. Na­słu­chi­wał chwilę, za­nim za­dzwo­nił. Miał już ser­decz­nie dość pu­ka­nia do nie­zli­czo­nych drzwi. Ni­czego nie usły­szał. Znów za­dzwo­nił i na­słu­chi­wał. Ci­sza. Otwo­rzył klapkę szcze­liny na li­sty i za­uwa­żył z pra­wej strony półkę na buty, pełno bu­tów z cho­le­wami, la­kie­rek i bar­dziej co­dzien­nych pół­bu­tów. Jak jedna osoba może mieć tyle obu­wia? We­wnątrz wciąż pa­no­wała ci­sza.

Wy­szedł z bu­dynku, wsiadł do sa­mo­chodu i cze­kał. To też było wbrew za­sa­dom. I tak cią­gle czoł­gał się w pyle. Nie prze­szka­dzało mu to.

Wie­dział, że nie pra­co­wała. Spraw­dził to wcze­śniej. Za­dzwo­nił do kilku in­for­ma­to­rów. Za­wsze do­brze było tro­chę ich roz­grzać. Po­chwa­lić i do­ce­nić. Czy coś się kroi w dziel­nicy? Kto ob­ro­bił ko­lek­turę w Hal­lon­ber­gen? Kto pod­pala sa­mo­chody w Rin­keby? A więc gang z Husby ma ob­ra­bo­wać Kon­sum? Kiedy?

Dwa­dzie­ścia mi­nut póź­niej zo­ba­czył zbli­ża­jącą się szybko Amandę. Naj­wy­raź­niej zro­biła so­bie prze­bieżkę. Miała na so­bie cia­sne spodnie do bie­ga­nia i ró­żową blu­zeczkę. Czy jest coś bar­dziej sek­sow­nego od ob­ci­słych spodni na wy­tre­no­wa­nym ciele? Ma­gnus wy­siadł z sa­mo­chodu i przyj­rzał się jej do­kład­nie. Sta­rał się brzmieć zwy­czaj­nie:

– Nie mo­głem się z tobą skon­tak­to­wać, po­my­śla­łem więc, że tu przy­jadę.

– Och, jak miło. By­łam ostat­nio tro­chę za­jęta.

Amanda uśmiech­nęła się i po­chy­liła do przodu, opie­ra­jąc dło­nie o ko­lana. Pró­bo­wała zła­pać od­dech.

Wzrok Ma­gnusa za­trzy­mał się na rowku mię­dzy jej pier­siami. Kła­mała. Czło­wiek za­wsze zdąży wy­słać ese­mes.

– Tak? A co ta­kiego ro­bi­łaś?

– Pra­co­wa­łam, ćwi­czy­łam, spo­ty­ka­łam się ze zna­jo­mymi. Wiesz, jak jest. Mia­łam kilka no­cek, je­stem więc wy­koń­czona. Bar­dzo miło było tro­chę po­bie­gać i się obu­dzić.

– Mo­głaś jed­nak od­po­wie­dzieć na mój ese­mes.

Amanda się za­śmiała.

– Brzmisz pra­wie tak, jakby ci za­le­żało.

Czy na­prawdę mu za­le­żało?

– To ra­czej zwy­kła uprzej­mość.

– Ale ty prze­cież masz żonę. Nie po­wi­nie­neś ni­czego ode mnie ocze­ki­wać. Prawda?

– Spo­ty­kasz się też z in­nymi?

Ma­gnus po­czuł ukłu­cie za­zdro­ści.

– To nie twoja sprawa. Do­póki masz żonę, mogę ro­bić, co mi się po­doba.

– A więc spo­ty­kasz się z kimś?

– Tego nie po­wie­dzia­łam. Cho­dzi o to, że­byś so­bie nie wy­obra­żał, że mo­żesz de­cy­do­wać, co mi wolno. Je­stem sin­gielką. A tak długo, jak ja je­stem sin­gielką, a ty je­steś za­jęty, mogę ro­bić, co chcę. Nie zga­dzasz się z tym?

– Słu­chaj, je­śli spo­ty­kasz się z kimś in­nym, mo­żemy od razu z tym skoń­czyć. Nie mam z tym pro­blemu.

Amanda kuc­nęła i wy­cią­gnęła do przodu nogę.

– Je­śli już mu­sisz wie­dzieć, z ni­kim się nie spo­ty­kam. Ale, jak mó­wię, nie masz prawa mó­wić mi, co mam ro­bić.

– Pró­bu­jesz sta­wiać mi wa­runki? O to cho­dzi? Co twoim zda­niem mam zro­bić? Tak po pro­stu zo­sta­wić po pięt­na­stu la­tach Pię, dom i całą resztę?

– Wiesz, to twój pro­blem. Skoro jest wam ze sobą tak wspa­niale, to by­łoby szkoda.

Amanda ru­szyła w stronę miesz­ka­nia.

– Mogę pójść z tobą na górę?

– Ja­sne. Ale nie za­mie­rzam cią­gnąć tej dys­ku­sji.

Ma­gnus też tego nie chciał. Pu­ścił ją przo­dem na schody. Przy­glą­dał się jej tył­kowi. Kiedy otwie­rała drzwi, chwy­cił ją za bio­dra. Przy­ci­snął się do niej mocno. Był w tej chwili naj­bar­dziej na­pa­lo­nym fa­ce­tem w ca­łej Eu­ro­pie. Dziew­czyna pach­niała Gucci Rush, jej ulu­bio­nymi per­fu­mami. Kro­pelki potu spły­wały po jej blond lo­kach, które ucie­kły spod gumki. Ma­gnus od­su­nął je­den ko­smyk na bok i po­ca­ło­wał Amandę w szyję. Słony smak. Sexy. Je­śli za­raz nie ścią­gnie spodni, to pękną.

Amanda wy­śli­zgnęła mu się.

– Mam okres. Mu­sisz dać so­bie spo­kój.

Spodnie Ma­gnusa gro­ziły eks­plo­zją.

– Mnie to nie prze­szka­dza. Weź­miemy prysz­nic.

– Nie, nie mam ochoty. Poza tym boli mnie brzuch. A ta dys­ku­sja to kiep­ska gra wstępna.

Je­śli cho­dzi o Ma­gnusa, była to naj­lep­sza gra wstępna od dawna. Drobna kłót­nia za­wsze pro­wa­dziła do go­rą­cego seksu na zgodę. Spró­bo­wał jesz­cze raz. Chwy­cił ją za ra­mię i przy­cią­gnął do sie­bie. Przy­ci­snął kro­cze do jej pod­brzu­sza.

– Czu­jesz, jaki je­stem twardy?

– Daj spo­kój. Zro­zum, że „nie” ozna­cza „nie”.

Amanda wy­rwała mu się, we­szła do ła­zienki i za­mknęła za sobą drzwi.

– Co jest, do cho­lery! Nie mu­sisz się tak wście­kać.

Dziew­czyna uchy­liła drzwi i wy­sta­wiła głowę.

– Nie wście­kam się. Ale ty mu­sisz się na­uczyć, że dziew­czyna cza­sem od­ma­wia.

Scho­wała głowę i znów za­mknęła drzwi.

No do­bra, może i się nie wścieka. Ale on jest tak strasz­nie na­pa­lony. Niech to szlag trafi.

Mi­nęło kilka mi­nut, za­nim fiut mu zwiot­czał i znów za­czął dzia­łać mózg. Myśl o tym, że Amanda może się z kimś spo­ty­kać, po­ja­wiała się w jego gło­wie przy każ­dym mru­gnię­ciu po­wie­kami. Było kilka sy­gna­łów ostrze­gaw­czych. Nie od­zy­wała się przez parę dni, a te­raz le­dwo chciała go do­ty­kać.

Wzrok Ma­gnusa za­trzy­mał się na le­żą­cym na sto­liku w ko­ry­ta­rzu te­le­fo­nie. Słu­chawki wciąż były do niego pod­pięte. Amanda lu­biła słu­chać mu­zyki, kiedy bie­gała. Ma­gnus za­sta­no­wił się przez chwilę. Zro­bić to? Co za upa­dek. Te­le­fon jed­nak mocno go ku­sił. Sły­szał, że Amanda wciąż jest pod prysz­ni­cem. Chwy­cił ko­mórkę. Otwo­rzył wia­do­mo­ści. Kilka ese­me­sów od ko­le­żanki, je­den od niego sa­mego. Za­uwa­żył, że przy­naj­mniej go prze­czy­tała. Znów się zi­ry­to­wał, że nie chciało jej się od­po­wie­dzieć. Prze­wi­jał da­lej wia­do­mo­ści. Ad­nan.

Wpa­try­wał się w to imię. Ad­nan? Spo­ty­kała się z pie­przo­nym Ara­bu­sem? Otwo­rzył wia­do­mość: „Cześć, słodka, kiedy się znów spo­tkamy?”. Ma­gnus po­czuł na­głe ude­rze­nie wście­kło­ści. Stłu­mił ją, prze­glą­dał da­lej. Znów Ad­nan. Otwo­rzył: „Okej, ode­zwę się, jak będę mo­gła”. Prze­czy­tał też ko­lejny ese­mes od Ad­nana: „Te­raz ćwi­czę, ale póź­niej”. I na­stępny: „Siema, chcę się z to­bom spo­tkać”.

Woda prze­stała pły­nąć i sły­chać było, jak Amanda po­dzwa­nia czymś w ła­zience.

Ma­gnus ode­rwał ka­wa­łek pa­pieru z le­żą­cego w ko­ry­ta­rzu cza­so­pi­sma i za­pi­sał nu­mer do tej świni Ad­nana. Odło­żył te­le­fon na miej­sce. Serce mu wa­liło. Nie wie­dział, czy to z po­wodu pod­nie­ce­nia tym na­ru­sze­niem pry­wat­no­ści, czy przez Araba. Kiedy Amanda wy­szła spod prysz­nica, Ma­gnus sta­rał się za­cho­wy­wać nor­mal­nie. Po­wie­dział, że musi już iść. Miał coś do zro­bie­nia w pracy. Dziew­czyna nie pró­bo­wała go za­trzy­mać i spra­wiała wra­że­nie, że cie­szy ją jego odej­ście.

Niech to szlag. Za­zdrość go ośle­piała.

Ma­gnus wró­cił do pracy i po­szedł do wy­działu wła­mań. Świa­tła były za­pa­lone i sporo się działo. W jed­nym końcu biura z ra­dia le­ciały naj­now­sze prze­boje. Na dru­gim końcu ktoś włą­czył płytę z de­li­katną hi­pi­sow­ską mu­zyką. W miej­scu, gdzie dźwięki z obu stron się spo­ty­kały, Ma­gnus za­lo­go­wał się na swoim kom­pu­te­rze. Wpi­sał nu­mer ko­mórki Ad­nana. Na­wet nie szu­kał w biu­rze nu­me­rów. Arab, który nie znał or­to­gra­fii i ru­chał blon­dynkę, z całą pew­no­ścią był prze­stępcą. A tacy uży­wali te­le­fo­nów na kartę. Ma­gnus za­lo­go­wał się do po­li­cyj­nego sys­temu ra­por­to­wa­nia. Wy­szu­kał nu­mer te­le­fonu. Od razu tra­fił. Kli­kał da­lej.

Ad­nan Na­simi: data uro­dze­nia. Ma­gnus szybko ob­li­czył w pa­mięci – dwa­dzie­ścia dzie­więć lat. O trzy­na­ście młod­szy od niego. Ma­gnus na­gle zna­lazł się w nie­ko­rzyst­nej sy­tu­acji. Czy­tał da­lej. Za­uwa­żył, że Arab wy­stę­po­wał w więk­szo­ści re­je­strów. Za­czął od ogól­nego re­je­stru ob­ser­wa­cji. Ostatni wpis po­cho­dził za­le­d­wie sprzed kilku ty­go­dni: sta­wia­nie oporu i nie­prze­pi­sowe pro­wa­dze­nie po­jazdu. Sa­mo­chód za­jęto. Mer­ce­des. Ko­leś naj­wy­raź­niej miał kasę. Zresztą który ban­dzior jej nie miał? Po­tra­fili spać na sta­rym ma­te­racu na pod­ło­dze i oszczę­dzać na ra­chun­kach za prąd, byle tylko błysz­czeć w ko­zac­kiej fu­rze. Ma­gnus czy­tał da­lej i do­wie­dział się, że merc nie na­le­żał do niego. Co za pech.

Prze­dzie­rał się przez ko­lejne re­je­stry. Ana­li­zo­wał. Ze­sta­wiał. Arab zaj­mo­wał się więk­szo­ścią rze­czy. Roz­boje od czter­na­stego roku ży­cia, po­bi­cia, wy­mu­sze­nia, kilka prze­stępstw nar­ko­ty­ko­wych. Były no­tatki o na­pa­dach na trans­porty pie­nię­dzy, ale nic nie udało się udo­wod­nić. Arab miał po­wią­za­nia z naj­bar­dziej za­twar­dzia­łymi prze­stęp­cami – nie­któ­rzy z nich sie­dzieli za na­pad na trans­port w Göte­borgu. Ad­nan wtedy zaj­mo­wał się czymś in­nym. Pew­nie dla­tego nie był za­mie­szany w ten skok. W prze­ciw­nym ra­zie Ma­gnus roz­po­znałby jego na­zwi­sko, on i jego ze­spół po­ma­gali po­li­cji z Göte­borga w prze­szu­ka­niach do­mów, bo gang po­cho­dził z Väste­rort. Ad­nan od­sie­dział pół­tora roku za po­ważne prze­stęp­stwo nar­ko­ty­kowe. Wy­szedł ja­kiś mie­siąc temu i naj­wy­raź­niej pierw­szą rze­czą, jaką zro­bił, było zna­le­zie­nie so­bie ja­kiejś la­ski.

Ma­gnus sta­rał się opa­no­wać wście­kłość, ale nie uda­wało mu się to. Chciał zo­ba­czyć, jak wy­gląda jego kon­ku­rent. Ścią­gnął jego zdję­cie pasz­por­towe. Naj­śwież­sze po­cho­dziło sprzed pię­ciu lat. Z nie­chę­cią przy­znał, że Arab wy­glą­dał nie­źle. Miał sze­roką szczękę i mę­skie rysy. Nie­złe brwi – nie były zro­śnięte tak jak u więk­szo­ści Ara­bów. Nor­malny nos. Ma­gnus ścią­gnął też ce­chy szcze­gólne: wzrost sto dzie­więć­dzie­siąt dwa cen­ty­me­try, mu­sku­larna bu­dowa ciała, liczne ta­tu­aże na ple­cach i je­den na le­wym przed­ra­mie­niu. A więc to się Aman­dzie po­do­bało. Na­pa­ko­wani gang­ste­rzy z ta­tu­ażami po­kry­wa­ją­cymi pół ciała. Wła­my­wa­cze. Di­le­rzy. Ma­gnus za­kła­dał, że Arab sam nie ćpał, nie byłby wtedy w ta­kiej for­mie. Pew­nie przede wszyst­kim han­dlo­wał. Cza­sami wcią­gnął coś na im­pre­zie. Ły­kał ru­skie ste­rydy.

Uczu­cie za­zdro­ści za­sko­czyło Ma­gnusa. Ude­rzyło go jak mło­tem. A może jed­nak był wście­kły? Tak, to ra­czej było to. Wku­rzało go, że Amanda po­sta­wiła go w ta­kiej sy­tu­acji. A gdyby ktoś się do­wie­dział, że jego dziew­czyna zdra­dza go z ban­dzio­rem? Oczy­wi­ście, to dla­tego czuł się tak, jak się czuł. Nic go nie ob­cho­dziła. Ale go po­ni­żyła. Na­ru­szyła jego gra­nice. My­ślała tylko o so­bie.

Dziwka. Ma­gnus nie mógł na to po­zwo­lić.

A może była tak na­iwna, że nie ro­zu­miała, że ma pod koł­drą wiel­kiego ban­dziora? Czy mo­gła być aż tak głu­pia? Kto wie.

W ta­kim ra­zie było to jego asem w rę­ka­wie.

Sie­dział przy kom­pu­te­rze przez dwie go­dziny i prze­czy­tał wszystko, co było do­stępne na te­mat Ad­nana pie­przo­nego Ara­busa Na­si­miego.

7

Ad­nan wje­chał do ga­rażu pod ga­le­rią Ki­sta. Dziś po­ży­czył sa­mo­chód od ojca. Hos­sein oczy­wi­ście py­tał, dla­czego nie używa pięk­nego mer­ce­desa Diara. Ad­nan był na to przy­go­to­wany i wy­ja­śnił, że auto jest w warsz­ta­cie – pro­blemy ze skrzy­nią bie­gów. Hos­sein uniósł brwi, ale za­do­wo­lił się tą od­po­wie­dzią. Bez zbęd­nego ga­da­nia dał sy­nowi klu­czyki do swo­jego wy­słu­żo­nego hy­un­daia. Fakt, że Ad­nan nie miał prawa jazdy, był czymś, co Hos­sein sta­rał się wy­pie­rać. Był uczci­wym czło­wie­kiem, który chciał prze­strze­gać szwedz­kiego prawa. To jed­nak, że jego sy­nowi nie wolno pro­wa­dzić sa­mo­chodu, było dla niego wsty­dem tak du­żym, że nie po­tra­fił so­bie z nim po­ra­dzić.

Ad­nan wszedł po scho­dach do ga­le­rii. Nie po­ja­wił się tu, by za­bić czas albo ro­bić za­kupy. Miał do wy­ko­na­nia za­da­nie. Były tu dwa cie­kawe miej­sca do ob­ro­bie­nia i chciał je spraw­dzić, zo­ba­czyć, czy da się to zro­bić. Wszystko za­le­żało od tego, ilu bę­dzie miał lu­dzi.

Skie­ro­wał się do kan­toru wy­miany wa­lut. Zo­ba­czył sto­jącą ty­łem blon­dynkę. Za­trzy­mał się w pół kroku – Amanda? Dziew­czyna od­wró­ciła się: to nie ona. Ad­nan po­czuł jed­no­cze­śnie ulgę i roz­cza­ro­wa­nie. Spo­tka­nie jej tu i te­raz by­łoby jed­nak nie na rękę. Nie lu­bił nie­spo­dzia­nek. Dla­czego za­re­ago­wał w taki spo­sób?

Przez chwilkę od­czu­wał pewną ner­wo­wość. My­śli kłę­biły mu się pod czaszką. W tej la­sce było coś szcze­gól­nego. Ostat­nio bez­czel­nie go od­rzu­ciła. Przy­szedł na randkę przy­go­to­wany na fajny seks. A za­miast tego: spa­cer po parku i bu­ziak w po­li­czek. Po­czuł się jak ostatni prze­gryw. Uznał, że to strata czasu. Ale po­tem stało się coś nie­zwy­kłego – dziew­czyna za­czy­nała po­ja­wiać się wszę­dzie. Kiedy tylko wi­dział ja­kąś blon­dynkę, my­ślał o niej i był pe­wien, że to wła­śnie ona. Za­cie­ka­wiło go to. Wie­dział, że musi znów się z nią spo­tkać.

Ad­nan prze­szedł przez Café Momo i uści­snął dłoń wła­ści­ciela – Sa­chy. Prze­ka­zał mu wy­razy współ­czu­cia. Jego brat zo­stał pół roku wcze­śniej za­strze­lony. Ja­kieś po­ra­chunki. Wszy­scy wie­dzieli, kto za tym stał, ale ni­czego nie dało się udo­wod­nić. Na­pię­cia mię­dzy róż­nymi ugru­po­wa­niami na­ra­stały. Ju­gole. Al­bań­czycy. Ru­scy. Ara­bo­wie. Es­toń­czycy. Gam­bij­czycy. Wszy­scy pra­gnęli wła­dzy. Ad­nan wy­czuł, że zbliża się wojna. Sa­cha wy­da­wał się uszczę­śli­wiony wi­zytą Ad­nana. Py­tał, jak było w wię­zie­niu. Chciał za­ofe­ro­wać espresso. Ad­nan chęt­nie się zgo­dził. Po­trze­bo­wał sil­nych sta­rych kon­tak­tów.