Plan doskonały - Izabella Frączyk - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Plan doskonały ebook i audiobook

Izabella Frączyk

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

45 osób interesuje się tą książką

Opis

Pomimo młodego wieku Ania ma spore wymagania i aspiracje. Życie na sądeckiej wsi nie pozwala na rozwiniecie skrzydeł, ale od czego są studia z dala od domu i możliwości jakie oferuje Kraków?  Dziewczyna marzy o samodzielności i wygodnym studenckim życiu w wielkim mieście. I - co najważniejsze - dobrze wie jak dopiąć swego, szczególnie że los nie poskąpił jej urody i sprytu, a skrupuły to dla niej wyłącznie pojęcie w słowniku. Ania ma w głowie plan i zrobi wszystko, by go zrealizować. Konsekwentnie kroczy do celu i nie ogląda się za siebie. Tylko czy jej doskonały plan wypali?

Gdzie kończy się bezkarność, a zaczyna sprawiedliwość.

Izabella Frączyk  Absolwentka Akademii Ekonomicznej w Krakowie oraz Wyższej Szkoły Handlu i Finansów Międzynarodowych w Warszawie. Autorka kilkudziesięciu poczytnych powieści obyczajowych, między innymi serii Stajnia w Pieńkach, Kobiety z odzysku, Śnieżna Grań oraz Wszystko nie tak! Współautorka bestsellerowego cyklu Kaprys milionera. Wszystkie tytuły spotkały się z gorącym przyjęciem ze strony czytelników.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 271

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 9 min

Oceny
4,3 (24 oceny)
13
6
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karaska23

Całkiem niezła

Nie wiem co o niej w sumie sądzić... bardzo lubię książki Pani Izy i tę też się dobrze czytało ale jednak spodziewałam się bardziej historii obyczajowej w stylu Stajni w Pieńkach a tu dostajemy, zgodnie z panującymi trendami, ogrom scen erotycznych... jak ktoś lubi bedzie zadowolony. Ciekawym zabiegiem jest bohaterka która mogła by być czarnym charakterem. Nie pasuje mi za to postać kuzynki w której zachowaniu zachodzi nagle taka zmiana.... jakoś mało wiarygodnie to wyszło. Spodziewałam się czegoś innego plus kilka nieścisłości stąd moja ocena. 3,5/5
10
Nina1973
(edytowany)

Całkiem niezła

Dlaczego zaczyna się od drugiego rozdziału? A i pierwszy rozdział znaleziony jako ostatni. Czy w wydawnictwie nik tego nie sprawdza?
00
ania83sosnowiec

Nie oderwiesz się od lektury

Witajcie kochani. Zapraszam na recenzję premierową, patronacką najnowszej książki Izy "Plan doskonały". Ania, młoda kobieta, mieszkanka sądeckiej wsi ma plan na życie. Studia w Krakowie dają jej masę możliwości. Młoda kobieta marzy o samodzielności a przede wszystkim o łatwym życiu. Piękna, inteligentna, sprytna a przede wszystkim cwana i zepsuta do cna. Dobrze wie, jak dopiąć swego i nie zawaha się przed niczym, aby osiągnąć wymarzony cel. Wpada na genialny (w jej ocenie) plan. Plan doskonały. Jak zarobić i się nie narobić? Łatwa kasa, drogie prezenty, bogaty kochanek. Dla naszej bohaterki to nie problem. Gdy wyjeżdża na studia do Krakowa wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Czy plan doskonały wypali? Czy Ania przejrzy na oczy? Tego kochani dowiecie się z książki. Plan doskonały, to historia o młodych ludziach. Z jednej strony mamy Anię, która do celu dąży po trupach. A z drugiej strony Irma, jej kuzynka. Delikatna lylyja, zakompleksiona, wątpliwej urody, której jednym atutem są pie...
00
warszawa12

Nie oderwiesz się od lektury

Po prostu piękna historia. Czyta się z ogromną przyjemnością i naprawdę trudno się od niej oderwać .
00

Popularność




Copyright © Izabella Frączyk, 2024

Projekt okładki: Anna Slotorsz

Zdjęcie: ullision/AdobeStock

Redakcja: Justyna Czebanyk

Korekta: Ewa Hoffmann-Skibińska

Opracowanie wersji elektronicznej: Grzegorz Bociek

ISBN 978-83-67834-32-2

Kraków 2024

Wydawnictwo BOOKEND

[email protected]

www.bookend.pl

Capital Village Sp. z o.o.

ul. Gęsia 8/202, 31-535 Kraków

Rozdział 1

– Mamo! Mamo! – Ania z wypiekami na twarzy jak huragan wparowała do kuchni. Pomieszczenie było ogromne, więc zanim dopadła do zaskoczonej kobiety, musiała przemierzyć dystans kilkunastu metrów.

– Boże mój, dziecko drogie… – stęknęła kobieta, wpadając w objęcia rozpędzonej córki.

– Dostałam się! Jestem przyjęta! – Dziewczyna skakała z radości. – Tak jak chciałam, na fizjoterapię! Mamo! Będę kiedyś bogata! Zobaczysz!

– Jesteś pewna? To potwierdzona informacja? Żadnych list rezerwowych? – Kobieta na wszelki wypadek wolała się upewnić.

Rok wcześniej dziewczyna przepadła w rekrutacji dosłownie o włos. Trafiła na piąte miejsce na liście rezerwowej i liczyła na fart przy drugim naborze, ale niestety wymarzone studia przeszły jej koło nosa. Nie pomogły podania, odwołania, interwencje i prośby. Gdyby matkę było na to stać, pewnie poszukałaby mniej oficjalnych dojść i próbowała przekupić, kogo trzeba, ale niestety, pensja gospodyni nie pozwalała na takie ekstra wydatki. Ania zawiedziona porażką straciła motywację, ale na szczęście tylko na chwilę. Szybko poprzestawiała priorytety i wdrożyła w życie plan B. Znalazła pracę w nowo otwartym fast foodzie i za zarobione pieniądze opłaciła kurs na instruktora jazdy konnej. Od dziecka uwielbiała konie i korzystała z każdej okazji, by z nimi pobyć. A okazji ku temu miała wiele, bowiem po sąsiedzku mieściła się spora stadnina. Przy kilkudziesięciu koniach każda para rąk do pracy była mile widziana, zatem stajenni i instruktorzy chętnie przyjęli pomoc zaangażowanej dziewczynki i w zamian za pracę często pozwalali jej pojeździć. To, że kiedyś zostanie instruktorem jazdy konnej, było pewne, ale dla Ani to za mało. Złapawszy wiatr w żagle, postarała się rozszerzyć uprawnienia także o hipoterapię. To właśnie stanowiło jej cel. Chciała kiedyś na tym zarabiać, dlatego połączenie studiów w tym kierunku z dobrą ręką do koni to dla dziewczyny rozwiązanie idealne. Teraz, wraz z dostaniem się na studia, stało się to realne.

– Tak! Jestem taka szczęśliwa! – Ania oswobodziła się z matczynych objęć i podsunęła rodzicielce pod nos wyświetlacz smartfona. – Spójrz! Jak byk napisane, że przyjęta. Boże! I co teraz?

– W sensie? – Kobieta spojrzała na nagle poważną twarz córki.

– No wiesz. Przecież nie mogę codziennie dojeżdżać z Nowego Sącza do Krakowa. Wiesz, ile teraz kosztują bilety?

– Wcale nie tak dużo. Trzeba to sprawdzić…

– I jaka koszmarna strata czasu! Kilka godzin dziennie, które normalnie można poświęcić na studiowanie, a nie na tłoczenie się w busie. W takich warunkach to żadna nauka. – Dziewczyna wcześniej przewidziała reakcję matki i przygotowała sobie rozsądne argumenty. Ostatnim, czego chciała, było nadal tkwić na sądeckiej prowincji.

– Masz jakiś pomysł, córciu? Sprawdźmy jeszcze ceny biletów, dobrze? Na pewno są zniżki na bilety miesięczne czy abonamenty – zasugerowała Halina z nadzieją, że córka zgodzi się na tańsze rozwiązanie.

Wprawdzie zarabiała na utrzymanie siebie i córki, ale przy szalejącej inflacji i rosnących cenach musiała rozsądnie planować wydatki. Do tego dochodziła też obawa, że dorosła córka wyfrunie z gniazda i po zachłyśnięciu się swobodą zapomni, co to tęsknota za domem. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że taka jest kolej rzeczy, ale nic nie mogła poradzić, że tak bardzo kocha Anię i równie mocno obawia się czekającej je rozłąki. Z drugiej strony trudno się jej dziwić. Miała tylko córkę i martwiła się, że Ania mogłaby popełnić te same błędy. Historia ma to do siebie, że często lubi się powtarzać.

* * *

Halina także miała kiedyś wielkie plany i głowę nabitą marzeniami. Maturę w technikum krawieckim zaliczyła na pięć i otwarcie marzyła o karierze projektantki mody. Kto wie, jak potoczyłyby się jej dalsze losy, gdyby w wakacje nie poznała Marka. Przystojny, blisko trzydziestoletni blondyn pochodził z rodziny zamożnych przemysłowców. Państwo Szydłowscy niedawno osiedlili się w okolicy i uruchomili centralę swojej prężnie działającej firmy ogrodniczej. Mimo swojego wieku, kiedy to już dawno wypadałoby się ustatkować, Marek nawet o tym nie myślał. Nie przejawiał też żadnej chęci zajmowania się rodzinnym biznesem. Tu pierwsze skrzypce grało jego rodzeństwo. Tadeusz i Maryla, sporo od niego starsi, po śmierci rodziców przejęli firmę. Pięćdziesięcioletni Tadeusz przechwycił stery, zasiadając w fotelu prezesa zarządu. Sam wziął się do pracy, w nosie mając beztroskie poczynania brata-wałkonia, i odpuścił sobie wychowywanie trzydziestolatka. Jedynie Maryla, wtedy kobieta trochę przed czterdziestką, próbowała coś wskórać, mimo że zarówno jej mąż, jak i brat równo stukali się w czoło. Marek był świetny w dwóch rzeczach: w szastaniu pieniędzmi i uwodzeniu kobiet.

Ich dom, a właściwie rozległa rezydencja na przedmieściach Nowego Sącza, nawet z daleka robił wrażenie i rozpalał ludzką ciekawość. Ale niełatwo było się tam dostać, gdyż teren ogrodzono wysokim murem, a wjazdu do kilkunastohektarowej posiadłości strzegła ochrona. Już sam fakt, że byli bogaci i nowi, sprawił, że stali się głównym tematem plotek. W dodatku młody mężczyzna, rozbijający się po mieście wściekle żółtym ferrari, nie mógł pozostać niezauważony i obgadany na dziesiątą stronę. Wcale mu to nie przeszkadzało. Na każdej z dyskotek, na których szybko stał się stałym bywalcem, ustawiała się do niego kolejka lokalnych piękności gotowych dać się pokroić za przejażdżkę luksusowym autem w towarzystwie zamożnego przystojniaka. Marek Szydłowski od zawsze miał opinię kobieciarza, a jeśli do tego dodać styl życia pasujący bardziej do Casanovy niż do statecznego dziedzica rodzinnej fortuny, nic dziwnego, że większość matek drżała na myśl o tym, że ich córki mogłyby wpaść w szpony młodego Szydłowskiego. Rzecz jasna córki miały na ten temat inne zdanie i jedna przez drugą robiły maślane oczy do młodego bogacza, licząc na romantyczny epizod niczym z bajki.

Pewnego wieczoru wypatrzył Halinę w popularnym klubie. W przeciwieństwie do innych dziewczyn nie próbowała zwrócić na siebie jego uwagi. Zachowywała się zupełnie naturalnie i nie sprawiała wrażenia zainteresowanej. To zaintrygowało go najbardziej. Co do niego niepodobne, starał się o randkę z Haliną przez kilka tygodni.

– Jednak masz w sobie coś z myśliwego – powiedziała, gdy pocałował ją po raz pierwszy i zaproponował wspólny wypad do popularnego wówczas rzeszowskiego klubu Akademia.

Dziewczyna nie dała się prosić dwa razy. Wspólnie spędzony wieczór stał się dla niej najpiękniejszym w życiu. Szalała ze szczęścia, że Marek w tłumie pięknych dziewczyn widzi tylko ją. Wspólna noc w pobliskim hotelu była spełnieniem marzeń. Dogadywali się wspaniale, znaczna różnica wieku nie miała żadnego znaczenia. Zakochanej Halinie zupełnie nie przeszkadzały pełne politowania spojrzenia starszych kobiet. Wolała się skupić na pełnych zazdrości spojrzeniach tych młodszych.

W doskonałych humorach ruszyli z Rzeszowa w drogę powrotną. Ciesząc się sobą, szybką jazdą i piękną pogodą, pogłośnili muzykę na cały regulator. Żadne z nich nie usłyszało sygnału nadjeżdżającej z naprzeciwka karetki pogotowia. Jadące przed nimi auta, gwałtownie hamując, rozpierzchły się na pobocza. Karetka dosłownie jak spod ziemi wyrosła tuż przed maską rozpędzonego ferrari.

– Szlag! – wrzasnął Marek.

Żeby uniknąć czołowego zderzenia, gwałtownie odbił w prawo. Halina poczuła ostre szarpnięcie. Ostatnim, co zapamiętała, był głuchy odgłos auta uderzającego w przydrożne drzewo.

Obudziło ją ostre światło wpadające przez szpitalne okno. Próbowała obrócić głowę, ale sztywny kołnierz ortopedyczny uniemożliwiał jakikolwiek ruch. Liczne złamania uziemiły ją w łóżku na kilkanaście tygodni. Informacja o śmierci Marka całkiem odebrała jej chęć do życia. Nie było szans, by dała radę pojawić się na pogrzebie. Zresztą nikt jej nawet o nim nie poinformował. Rodzeństwo Marka nie zwróciło większej uwagi na kolejną, przygodną znajomość młodszego brata. Maryla przypuszczalnie nawet nie wiedziała o jej istnieniu aż do chwili wypadku. W obliczu śmierci brata jakaś tam leżąca w szpitalu połamana młódka nie miała dla nich żadnego znaczenia.

* * *

– Może wynajmiemy ci jakiś pokój przy rodzinie? – Halina z przyjemnością spoglądała na uśmiechniętą córkę. – Dziś po pracy popytam wśród znajomych. Dużo z nich ma bliskich i znajomych w Krakowie.

Po twarzy dziewczyny przebiegł ledwie zauważalny cień. Ani myślała mieszkać z kimś, kto będzie ją pilnował i zdawał relację matce. Nie taki miała plan.

– Mamuś! No co ty?! – Ania przybrała beztroski ton. – Przecież właśnie dla takich jak ja powstały akademiki! A AWF ma jedne z fajniejszych. I położone tuż przy samej uczelni, więc można wszędzie dojść na piechotę, bez wydawania hajsu na komunikację miejską.

– Ale pewnie trudno się do nich dostać.

Ania z trudem ukryła głupkowaty wyraz twarzy. Oprócz studiowania i zdobycia dobrze płatnej profesji jej największym marzeniem było wyrwać się z domu. Kto wie, czy to drugie nie było nawet większe niż pierwsze. Śniła o tym od lat. Miała serdecznie dość życia na obrzeżach Nowego Sącza i łatki prowincjonalnej gąski. Rodzinne strony miała za zapadłą dziurę, a jej marzył się wielki świat. Kraków z milionem studentów i setkami klubów wydawał się rajem na ziemi. I właśnie to miejsce obrała sobie na cel. Cel pełen życia, żywych barw i nieograniczonych możliwości. Była na tyle zdeterminowana, że już wcześniej dogadała się z poznaną na facebookowej grupce dziewczyną studiującą na tej samej uczelni. Dotychczasowa współlokatorka nowej znajomej zamierzała zrezygnować ze studiów i zwalniało się miejsce w dwuosobowym pokoju w akademiku. Ania już nie mogła się doczekać, kiedy wskoczy na jej miejsce i nareszcie zacznie żyć naprawdę.

– Mamuś! Zaufaj mi. Daj mi godzinkę, a ja już wszystko załatwię! Och! Tak cię kocham! – Cmoknęła matkę w policzek i spoglądając jej przez ramię, skoncentrowała się na pyrkającej zawartości garnka. – Co dziś pysznego zjemy?

– No jasne, że bigos! Pachnie tak, że przyszłam za nosem. Jak pies. – Usłyszały tuż obok.

W kuchni pojawiła się uśmiechnięta szatynka, sporo niższa od Ani i nie tak ładna jak ona. Także figury mogła jej pozazdrościć, co też od zawsze czyniła. Sama nieco przysadzista, o grubym kośćcu i mocnej budowie ciała nie była kimś, za kim oglądano się na ulicy.

– Czy dziś świętujemy to, o czym myślę? – zagadnęła pogodnie Irmina i spojrzała na rozpromienioną twarz Ani.

Ta gwałtownie pokiwała głową i z piskiem rzuciła się kuzynce na szyję.

– Tak! Naprawdę! Normalnie sama nie wierzę! Jestem studentką i jadę do Krakowa! Uwierzysz, młoda?! Nareszcie!

– Boże, to bosko! Ale czad! – Irmina mocno uściskała podskakującą Anię. – Ale zazdro!

Znały się od urodzenia i przez całe dzieciństwo były dla siebie jak siostry.

* * *

Gdy blisko dwadzieścia lat temu Halina stanęła w progu rezydencji Szydłowskich, nie miała pojęcia, że jej życie tak się potoczy. Po tragicznym wypadku, w którym zginął Marek, długo leżała w szpitalu. Rehabilitacja trwała ponad cztery miesiące. Utrata Marka, permanentny ból i fatalne samopoczucie nie sprzyjały powrotowi do zdrowia. Halina, straciwszy chęć do życia, machnęła wtedy ręką na dalsze kształcenie i puszczając mimo uszu namowy matki, by jednak wziąć się w garść, poświęciła się użalaniu nad sobą.

Jednak młody organizm wreszcie pokonał poważniejsze dolegliwości i lekarze coraz częściej zaczęli wspominać o końcu rekonwalescencji. Ale Halina, zamiast cieszyć się powrotem do domu, z dnia na dzień markotniała i czuła się gorzej. Początkowo lekarze nie skojarzyli objawów i nękające Halinę dolegliwości przypisali stresowi. Dopiero gdy na koniec leczenia zlecono kompleksowe badania, stała się jasność. Dziewczyna była w piątym miesiącu ciąży.

– Nie wierzę! – grzmiała na całe piętro matka.

Halina mogła iść o zakład, że jej krzyki słyszało pół szpitala.

– Ja też… – westchnęła z rezygnacją. Także i jej nie podobał się obecny stan.

– To nie do wiary! Jak mogłaś się szlajać z byle kim!

– Marek nie był byle kim! – warknęła na matkę Halina.

– Boże! To ten młody Szydłowski? To on jest ojcem?! – Oczy matki ciskały pioruny.

– Tak. Mamo…

– Milcz! – Wzburzona kobieta trzasnęła ręką na odlew.

Głowa Haliny odskoczyła w bok jak u szmacianej lalki.

– Boże, co za wstyd?!

Po raz pierwszy ktoś uderzył Halinę w twarz. Policzek palił żywym ogniem.

– Mamo, przestań! – załkała cicho i opadła na szpitalne łóżko.

– Jak mam przestać?! Przyniosłaś mi największy wstyd, jaki córka może zrobić matce.

– Mamo, nie wiem, jak to się stało.

– Nie wiesz?! Nie wiesz?! – syczała wściekle matka. – Od zarania dziejów dzieci robi się tak samo!

– Ja nie chciałam! – zakwiliła Halina i nadal trzymając się za pałający policzek, na wszelki wypadek skuliła się na łóżku. Na szczęście już nikt jej nie uderzył.

Matka porwała ze stolika torebkę i odwinęła się na pięcie.

– Jakbyś nie chciała, trzymałabyś nogi razem, a nie rozkładała je przed kim popadnie! Nie tak cię wychowałam. Jeśli o mnie chodzi, u mnie nie ma już dla ciebie miejsca. Niech teraz Szydłowscy cię niańczą!

Musiała minąć chwila, zanim do dziewczyny dotarło, co się stało. Matka, zamiast zabrać córkę do domu, urządziła grandę stulecia, zostawiła ją samą w szpitalu i sobie poszła.

– I co teraz? – Halina szepnęła do siebie i ze zwieszoną głową podeszła do okna.

Miała nadzieję, że matka ochłonie, opamięta się i po nią wróci. Ale nie. Właśnie dostrzegła, jak jej matka, nie oglądając się za siebie, szybkim krokiem mija zaparkowane wzdłuż krawężnika samochody. Nawet z daleka widać było, jak bardzo jest wzburzona.

– Obejrzyj się. Mamo, proszę cię… – wykrztusiła Halina przez ściśnięte gardło.

Jakby za sprawą jej słów, matka odwróciła głowę i nie zatrzymując się, spojrzała w stronę szpitala. Jadący na pełnym gazie rowerzysta nie miał szans wyminąć kobiety, która weszła mu prosto pod koła. Halina wyraźnie widziała, jak głowa matki uderza w błotnik białego kombi. Widziała też osuwające się na ziemię ciało i powiększającą się na chodniku ciemną plamę krwi. Jak automat podeszła do łóżka i usiadła na brzegu.

– Ty jeszcze tutaj? – zapytał przechodzący korytarzem ordynator. – Wydaje mi się, że widziałem twoja matkę.

– Tak, panie doktorze. Po raz ostatni – odparła matowym głosem Halina i spojrzała na lekarza tępym wzrokiem.

Wstrząśnięta śmiercią matki i jej wcześniejszym zachowaniem nie potrafiła pozbierać myśli. Fakt, że wypadek wydarzył się na monitorowanym terenie szpitala, pomógł ustalić przebieg wydarzeń. Do tego zeznania Haliny, która wszystko widziała z okna, i rozsądna postawa rowerzysty znacznie uprościły i przyspieszyły całą procedurę.

Zdruzgotana dziewczyna kompletnie opadła z sił. Szok, którego doznała, także zrobił swoje, dlatego też ordynator odrobinę nagiął procedury i zarządził przedłużenie jej pobytu w szpitalu do dnia pogrzebu.

Nadchodził weekend, a planowe zabiegi zaczynały się dopiero na wtorek, więc nie spodziewano się wielu pacjentów. Halina mogła spokojnie pozostać w szpitalu jeszcze przez kilka dni. Najchętniej wcale nie wracałaby do domu. Po odejściu ojca obie z matką wynajmowały poddasze niedużej willi. Matka prowadziła księgowość dla kilku sądeckich firm, więc wystarczało na czynsz i przyzwoite życie, ale trudno było mówić o jakichkolwiek oszczędnościach. Jeśli jakieś się zdarzały, to naprawdę nieduże. Na szczęście matka miała w zwyczaju płacić rachunki, zanim ktoś się o nie upomni, więc na tamten moment Halinie odpadł chociaż temat jakichkolwiek płatności. Dotychczas się tym nie interesowała i nie miała pojęcia, na czym obecnie stoi.

Na pogrzebie pojawiło się chyba pół miasta. Pomimo próśb o nieskładanie kondolencji wiele osób podeszło do otępiałej Haliny, by uścisnąć jej dłoń. Marzyła, by ten koszmar skończył się jak najszybciej. Choć koleżanki matki zorganizowały skromną stypę, podziękowała tylko i poprosiła o podwózkę do domu.

Halina przystanęła w progu i wzrokiem omiotła wnętrze. Mieszkanie wyglądało jak zwykle. Jakby przed chwilą ktoś wyskoczył tylko na chwilę do sklepu po pieczywo. Jedynie resztka kawy zdążyła zaschnąć na dnie kubka, a leżący na blacie żółty ser pokrył się pleśnią. Podobnie jak niewyjęte z pralki mokre pranie. Dziewczyna nie wiedziała, co robić. Uruchomiła więc pralkę na najdłuższy cykl, licząc, że ponowne pranie usunie z pościeli niechciane kolory tęczy, i zaparzyła ulubioną owocową herbatę. Usiadła przy kuchennym stole i próbując opanować mętlik w głowie, upiła łyk gorącego naparu. Poczuła, że poparzyła sobie usta, i parsknęła, plując kawałeczkami owoców na podłogę. W podświadomości natychmiast rozległ się karcący głos matki, więc wstała i posłusznie posprzątała po sobie. Jej ręka odruchowo dotknęła brzucha. Na pierwszy rzut oka jeszcze niczego nie dało się dostrzec, ale ona już zauważyła, że nieco się zaokrąglił.

„I co ja mam teraz zrobić? Jak sama wychowam to dziecko? Jedna z pielęgniarek powiedziała, że na legalne usunięcie ciąży jest już za późno, ale i tak mnie na to nie stać. Tylko co dalej? Dziś posprzątam rzeczy matki i pomyślę, gdzie urządzić kącik dla dziecka. Urodzi się, tak czy inaczej, nie patrząc na to, czy chcę tego, czy nie. Cholera, dlaczego nikt mi nie powiedział, jak to jest być matką!” – zastanawiała się w duchu.

Rozważanie przerwało pukanie do drzwi.

– Halinko, jesteś? – Rozległ się głos gospodyni.

– Tak, już otwieram – odparła zmęczonym głosem. Ostatnio poczuła się bardzo staro. Podobne sprawy powinny dotyczyć jej dopiero za dziesięć lat. – Dzień dobry, pani Jasiu.

– No nie wiem, czy taki dobry, moje dziecko.

– Oczywiście, pogrzeb mamy i…

– To straszna strata, ale ja nie o tym chciałam. – Właścicielka ciekawie zerknęła do środka. Ewidentnie zamierzała wejść.

– Proszę. – Halina odsunęła się i niechętnie przepuściła kobietę.

– Bo wiesz. Twoja mama to taka zacna kobieta, ale…

– Ale co?

– Chodzi o zaległy czynsz.

– To mamy jakieś zaległości?

– Za cały ostatni kwartał.

– Niemożliwe! Mama zawsze płaciła na bieżąco! – Zdenerwowała się Halina.

– Ostatnio przestała. Gdy byłaś w szpitalu, zainwestowała pieniądze w jakąś piramidę finansową. Ktoś ją namówił i dała się wkręcić. Mówiła, że za miesiąc będzie wypłata i mi odda.

– Ja o niczym nie wiem!

– Przykro mi, Halinko, ale jesteś mi winna czynsz za cztery miesiące. Nie mogę dłużej czekać. Moja Karolcia wychodzi za mąż. Wiesz, wesele kosztuje…

– Ja zarobię! Wszystko oddam! – zapewniła żarliwie dziewczyna.

– Wierzę i na to liczę, ale jest też inna sprawa…

– Tak? – Halina poczuła, że robi jej się słabo i oblewa ją zimny pot. Przez skórę czuła nadchodzące kłopoty.

– No wiesz, Karolcia z mężem muszą gdzieś mieszkać, a gdzie im będzie lepiej jak nie u nas? Krótko mówiąc, potrzebujemy dla nich tego poddasza.

– Mam się wynieść? – Halina wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.

– Najlepiej na koniec przyszłego miesiąca. Nie jestem tak podła, by wyrzucić cię na bruk, i to tuż po stracie matki. Nie jestem świnią.

– Rozumiem – odparła Halina bezbarwnym głosem, choć niczego nie rozumiała.

Jej świadomość znała inną rzeczywistość, w której matka terminowo regulowała rachunki, a już na pewno unikała finansowego ryzyka. Jak to skrupulatna księgowa. Oczywiście daleko jej, by wstąpić w poczet świętych, ale z pewnością żadna z niej egoistka. Halina czuła, że gdyby matka miała szansę ochłonąć po nowinie o ciąży córki, na pewno odwołałaby tamte straszne słowa, przeprosiła ją i po jakimś czasie znów byłoby jak dawniej. Niestety życie nie dało jej tej szansy.

Tymczasem na barki dziewiętnastolatki spadł ciężar nie do udźwignięcia. Wcześniej rozważała podjęcie pracy, choćby biurowej i na czarno. W dzisiejszych czasach nikt oficjalnie nie zatrudniłby bowiem dziewczyny w połowie ciąży. Przekonana, że matka nie ma długów, planowała skorzystać z organizowanego przez urząd pracy bezpłatnego szkolenia z księgowości i przejąć po niej choćby część klientów. W końcu niektórych znała od urodzenia. Niestety plan nie wypalił. Matka przed śmiercią nie zdążyła się odkuć i pozostawiła po sobie niemały debet.

– I co teraz? – Oszołomiona dziewczyna opadła na matczyny fotel. Lekko podniszczony, gdzieniegdzie powycierany niebieski uszak nieodmiennie kojarzył jej się z matką. Podobnie jak ciężkie welurowe zasłony w kolorze powideł. Odkąd Halina sięgała pamięcią, dwa razy do roku, przy okazji świątecznych porządków, matka za każdym klęła na mięsiste story.

Kwota zaległego czynszu okazała się dla młodej dziewczyny abstrakcyjnie wysoka. Gdy po dwóch dniach minął pierwszy szok, Halina zakasała rękawy i zabrała się do pracy. W pierwszej kolejności posegregowała i spakowała rzeczy matki. Skrycie liczyła, że może w którejś z szuflad znajdzie jakieś pieniądze zakamuflowane na czarną godzinę, ale nic takiego nie nastąpiło. Futro z lisa, nieużywane botki i kilka porządnych garsonek Halina oddała do komisu z odzieżą, zweryfikowała też własną garderobę. Kilka co bardziej wartościowych rzeczy wystawiła na portalu aukcyjnym i dobrała się do wyposażenia domu. Na sprzedaż poszedł cały sprzęt AGD i stary jak świat rumuński kilim. Jak się okazało, bardzo poszukiwany i cenny. Mniej więcej po tygodniu dziewczyna podliczyła zyski i uregulowawszy większość długu, poprosiła o prolongatę drugiej części. Zaskoczona gospodyni nie szczędziła słów uznania i zgodziła się chętnie, ale pod warunkiem, że mieszkanie zostanie opuszczone w terminie.

Tego dnia Halina ubrała się staranniej niż zwykle. W ostatnim czasie zauważyła, że większość ubrań stała się zbyt ciasna, ale postarała się, jak umiała najlepiej. Mimo wszystko nie zamierzała wzbudzać litości ani zachowywać się i wyglądać jak żebraczka. W końcu miała coś do zaoferowania. I to coś naprawdę wartościowego.

* * *

– Niby dlaczego miałabym skorzystać z twojej propozycji? – Maryla Szydłowska-Bono rozsiadła się na luksusowej kanapie w stylu Chesterfield, swobodnie założyła nogę na nogę i z niemałą ciekawością spojrzała na dziewczynę, która mimo młodego wieku potrafiła zaintrygować tak wytrawną bizneswoman jak ona. – Masz coś wyjątkowego do zaoferowania?

– Owszem! – odparła mocnym głosem Halina i spojrzała kobiecie prosto w oczy. Miała nadzieję, że tamta nie dostrzeże trawiącego ją strachu.

– Czyli? – Szydłowska-Bono uniosła wysoko jedną brew. – Co masz dla mnie?

– Pani bratanka – wypaliła bez ogródek Halina. Mimo paraliżującego ją przerażenia jakimś cudem zapanowała nad głosem. – Jestem w ciąży i to Marek jest ojcem.

Mogła się spodziewać wielu reakcji, ale nie wybuchu śmiechu.

– Nie rozumiem, co panią tak śmieszy.

– O losie! Jesteś trzecia w tym miesiącu. Doprawdy? Czy wy, dziewczyny, macie naszą rodzinę za bandę idiotów?

– Ale Marek…

– Kochanie, Marek był, jaki był. Wiem, przepraszam, zmieniał dziewczyny jak skarpetki. Przy jego urodzie i pieniądzach mógł mieć każdą i bezwstydnie z tego przywileju korzystał. Niejedna już chciała złapać go na dziecko. Uwierz mi, nie jesteś pierwsza.

– Ale ja mówię prawdę! On mnie kochał!

– Poważnie? O ile wiem, mój brat to był pasożyt. Bezwzględny egoista. Jeśli kogoś kiedykolwiek kochał, to tylko siebie. Cóż, przyznaję, bezsprzecznie potrafił uwodzić, ale żeby kogoś kochać? Nie, nie! To raczej nie on.

– Możliwe, ale tak mówił. Nie wiem, czy wtedy kłamał, ale wyznał to jakieś pięć minut przed tym, zanim uderzyliśmy w drzewo.

– To ty?! – Maryla poderwała się na równe nogi. – Matko, słyszałam, że z kimś jechał. Dlaczego nie odezwałaś się wcześniej?

– Bo od tamtej pory leżałam w szpitalu, niewiele obchodząc waszą rodzinę. Niedawno wyszłam, tuż po tym, jak straciłam matkę i tym samym możliwość urodzenia w spokoju.

– Rozumiem, że chcesz mi coś zaproponować?

– Tak – wydusiła Halina przez ściśnięte z emocji gardło.

– Mam nadzieję, że ta propozycja to testy DNA?

– To w pierwszej kolejności. Nie jestem naciągaczką i nie boję się, bo Marek był moim pierwszym. Bóg nam go zabrał, ale za to w zamian kogoś nam dał – powiedziała Halina odważnie i charakterystycznym gestem dotknęła lekko wystającego brzucha.

Wyraźnie poruszona Maryla podeszła do niej bez namysłu. Niepewnie sięgnęła ręką w to samo miejsce. Dziewczyna wstrzymała oddech.

Rozdział 2

Gdy badanie DNA potwierdziło ojcostwo Marka, Maryla kompletnie zmieniła front. Narada ze starszym bratem była burzliwa. Pełna emocji i krzyków, ale pomimo jego protestów przeforsowała swój pomysł. Halina w oczekiwaniu na werdykt z nerwów obgryzła wszystkie paznokcie.

Gdy dwa dni później odbierała telefon od Maryli, omal nie zemdlała z emocji.

– Dzień dobry! Tak, to ja.

– Pakujesz manatki. Jutro przysyłam po ciebie kierowcę. O dziewiątej rano masz być gotowa.

– Ale…

– Której części zdania nie rozumiesz? – Maryla nie zaliczała się do cierpliwych.

– Dobrze, będę gotowa jutro rano – zapewniła posłusznie Halina i z przerażeniem rozejrzała się po mieszkaniu.

Dosłownie godzinę wcześniej pracownik z domu opieki społecznej odebrał od niej rzeczy, które pozostały po matce. Swoich nie miała za wiele, ale i tak nie pomieściła się w jedynej walizce. Resztę więc popakowała do worków na śmieci, po czym poszła do najbliższego sklepu spożywczego po kilka kartonowych pudeł. Bez mrugnięcia okiem mogła rozstać się z widelcami, garnkami i szufladą pełną spranych obrusów. Miała pewność, że właścicielka mieszkania zrobi z nich użytek. Dwa pudła Halina przeznaczyła na swoje ukochane książki. Gdyby było trzeba, oddałaby ostatnią koszulę, ale z książkami nie miała zamiaru się rozstawać. Nie wiedziała, jakie plany wobec niej powzięła Maryla Szydłowska-Bono, ale też nie zakładała, by tamta chciała porzucić przyszłą matkę bratanka gdzieś przy drodze.

– Lepiej byłoby, gdybyś powiedziała coś więcej… – mruknęła pod nosem dziewczyna. – Mam się spakować? Proszę bardzo, ale co dalej? Miałabym łatwiej, gdybym wiedziała, co planujesz.

Wprawdzie właścicielka mieszkania wykazała pewną przyzwoitość i za bardzo nie naciskała na spłatę reszty zadłużenia, ale to było jedynie kwestią czasu, kiedy upomni się o swoje. Na razie chyba bardziej zależało jej na zwolnieniu mieszkania, więc nawet nie zająknęła się na temat długu, gdy następnego dnia rano kierowca Szydłowskich zapakował do czarnego mercedesa dobytek dziewczyny.

– Czy pan wie, dokąd jedziemy? – zapytała kierowcę Halina zalęknionym głosem.

– Wiem. – Mężczyzna odwrócił głowę, puścił oczko i wskazał ręką na prawo. Wprost na wzgórze, na którym mieściła się rezydencja Szydłowskich. – Do samej jaskini lwa!

Na te słowa dziewczyna poczuła ucisk w żołądku. Chociaż nie miała powodów przypuszczać, że rodzina Marka zechce wyrządzić jej krzywdę, mimo wszystko czuła się dziwnie. Gdyby pół roku wcześniej ktoś powiedział jej, w jakim punkcie życia znajdzie się teraz i ile rzeczy się zmieni, nie uwierzyłaby. Choć chciała, nie potrafiła sprecyzować uczucia, jakie ją przepełniało: coś dziwnego, jakby na pograniczu lęku przed nieznanym i ekscytacji. Jakby nie było, właśnie bezpowrotnie paliła za sobą pierwszy w swoim młodym życiu most.

Od chwili przyjazdu do rezydencji na wzgórzu życie Haliny nabrało tempa. Od razu zadziało się tyle, że nawet nie miała czasu jeszcze bardziej się zdenerwować. Siostra Marka działała szybko i skutecznie. Dopracowała każdy szczegół planu. Umieściła Halinę w pokoju z łazienką mieszczącym się w wygodnej służbówce. W ładnym domu położonym na obrzeżach posiadłości mieszkali już kucharz z żoną, która zajmowała się zaopatrzeniem i domowymi rachunkami, ogrodnik, pełniący jednocześnie funkcję czyściciela basenu, oraz znany już dziewczynie prywatny kierowca. Nie miała pojęcia, jaką funkcję przydzieli jej Maryla, ale już sam fakt, że właśnie otrzymała schludne własne lokum, podziałał kojąco. Dom dla pracowników zaprojektowano tak, by każdy miał oddzielne mieszkanko z własną łazienką i maleńkim aneksem kuchennym. Z zapewnień szofera wynikało, że cały personel zwykle stołował się w służbowej jadalni połączonej z główną kuchnią. Aneksy kuchenne służyły co najwyżej do zrobienia kanapki czy zaparzenia herbaty.

Halina usiadła na łóżku i pogładziła błękitną narzutę. Grubo pleciona tkanina ładnie współgrała z zasłonami w kolorze sznurka i wiklinowymi dodatkami. Kilka poduszek w pastelowych kolorach dobrano idealnie pod kolor stojących na parapecie ceramicznych ozdób. Dziewczyna sięgnęła po bladoróżowego glinianego ptaszka akurat w chwili, w której ktoś zapukał do drzwi. Zaskoczona drgnęła i wypuściła z rąk kruchy drobiazg. Ptaszek w sekundzie rozpadł się na kilka kawałków.

– Halina? Mogę? – Maryla, nie czekając na odpowiedź, weszła do pokoju. – Widzę, że się zadomawiasz.

– Tak. Właśnie, ja przepraszam za to… – Speszona wskazała na potłuczone resztki figurki na podłodze. – Zaraz to posprzątam. To był wypadek.

– Och, przestań bredzić! – Maryla energicznie rozsunęła zasłony, by wpuścić do pokoju promienie słońca.

– Dobrze, to ja pozamiatam, tylko jeszcze nie wiem, gdzie stoi miotła – próbowała zagadać swoje zmieszanie.

Podświadomie bała się tego, co zaraz usłyszy od siostry Marka. Oczywiście nie mogło być gorzej niż dzień wcześniej, ale kto wie. Teraz miała do dyspozycji śliczne mieszkanko i jeśli wierzyć szoferowi, także wyżywienie. Tylko jeszcze nie wiedziała za co.

– Siadaj! – Maryla palcem wskazała miejsce na kanapie. – Sprawa wygląda następująco…

Po wyjściu Maryli Halina musiała dwukrotnie uszczypnąć się w udo. To, co usłyszała, brzmiało jak bajka. Ponoć Tadeusz nie chciał o niczym słyszeć, ale na przedłużenie rodu z jego strony raczej się nie zanosiło. U Maryli także nie obeszło się bez komplikacji. Od dawna starali się z mężem o dziecko. Niestety nie pomogły wielkie pieniądze i najnowsze technologie w metodach sztucznego zapłodnienia. Upragnionej ciąży jak nie ma, tak nie ma.

* * *

– Boże, jaki pyszny ten bigos! – Irmina skosztowała potrawy prosto z garnka.

– A poszła mi stąd! – Halina machnęła ścierką i spojrzała na uciekającą ze śmiechem córkę Maryli.

– Nie udawaj, że się złościsz! – prychnęła Ania i za plecami matki podkradła bigosu z drugiej strony wielkiego gara.

– Obie jesteście po jednych pieniądzach! – parsknęła śmiechem Halina i nałożyła jedzenie na talerze.

– Ciociu, to my już pójdziemy do pokoju. – Irmina uśmiechnęła się uroczo.

– Musimy obgadać kilka spraw – weszła jej w słowo Ania.

– Jasne. Smacznego! – krzyknęła za nimi Halina. – Kiedy spotkacie ogrodników, to powiedzcie im, że obiad czeka!

– Jasne! – odkrzyknęły jednocześnie dziewczyny i w jednej sekundzie o tym zapewnieniu zapomniały. Po chwili przez nikogo nie niepokojone usiadły w ogrodowej altanie.

– Mów! – Irma z uwielbieniem wpatrywała się w kuzynkę.

Znały się od urodzenia. Początkowo, aż do porodu, Halina wykonywała w rezydencji drobne prace, pomagała w kuchni i pilnowała rachunków. To miało się zmienić po urodzeniu dziecka, ale niebawem po przyjściu Ani na świat okazało się, że Maryla także jest w ciąży. Naturalną koleją rzeczy docelowo dziewczyna weszła w rolę opiekunki obu dziewczynek. Doglądanie dzieciaków sprawiało jej wiele satysfakcji. Po nocach, gdy dziewczynki już spały, Halina ambitnie zakuwała materiały do kursu kucharskiego, by finalnie, odchowawszy nieco dzieci, zostać prywatnym kucharzem rodziny Szydłowskich.

– Kurwa, Irma, ty czujesz, jaki czad?!

– No czuję, ale nie klnij – mruknęła Irmina i spojrzała karcąco na Anię. Nie lubiła, gdy tamta przeklinała.

– Nie truj! Znów przynudzasz? Całą zabawę mi psujesz. Kiedy mam sobie pofolgować, jeśli nie dziś? Serio nie rozumiesz, że wreszcie na dobre wyrwę się z tej pieprzonej dziury?! – Podekscytowana Ania łapczywie przełykała bigos. – I co?

– Jak to co? No zazdroszczę! – westchnęła Irmina i smętnie zwiesiła głowę. – Gdyby posłali mnie do szkoły o rok wcześniej, mogłybyśmy jechać na studia razem.

– To nie moja wina. – Ania odgryzła kęs chrupiącej piętki. – Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

– W sensie?

– W takim sensie, że ja przez ten rok zbadam teren i zorientuję się w sytuacji, a ty za rok przyjedziesz do Krakowa na gotowe.

– I zamieszkamy razem? – Oczy Irmy zrobiły się okrągłe jak spodki.

– Właśnie o tym pomyślałam. – Ania wzruszyła ramionami i skórką od chleba wyczyściła talerz z resztek kapusty. – Przecież twoi starzy mają tam wypasiony apartament.

– Mają.

– Chyba szkoda, żeby cały czas stał pusty? Co nie?

– No raczej! – roześmiała się Irma.

– No! Dobrze kminisz. To rozumiem. Razem damy radę. Za rok Kraków będzie nasz. Już widzę tych przystojnych wysportowanych chłopaków. Nie to, co te miejscowe kmiotki.

– Przecież nie są tacy źli. – Irmina wzięła kolegów w obronę.

– Jasne. Każdy z nich tylko patrzy, żeby mnie przelecieć.

– A ci z miasta to niby nie?

– Oni przynajmniej mają klasę, prezencję i – co najważniejsze – mają też kasę. Byle gołodupiec mnie nie interesuje.

– A miłość? – Irma nie mogła zrozumieć motywacji Ani. Sama marzyła o romantycznej miłości i księciu z bajki.

– Ech! – Zniecierpliwiona Ania pstryknęła palcem w leżący na stole okruszek chleba. – Ty znowu swoje. Ile razy mam ci tłumaczyć, że dziś książąt z bajki już nie ma? Musisz zweryfikować priorytety. Facet ma mieć prezencję i pieniądze.

– Naprawdę? Tylko tyle? – Irmę zawsze szokowała twarda czy wręcz wyrachowana postawa Ani.

– No nie. Jeszcze powinien być dobry w łóżku.

Na te słowa Irmina spaliła buraka i spuściła wzrok. Ania nieraz opowiadała jej o swoich miłosnych grzeszkach. Przy odziedziczonej po nieżyjącym ojcu nieprzeciętnej urodzie mogła przebierać w mężczyznach jak w ulęgałkach, a samo uwodzenie kręciło ją w tym wszystkim najbardziej. Uwielbiała owijać sobie chłopaków wokół palca, rozkochiwać i perfidnie rzucać. Swój pierwszy raz zaliczyła w wieku czternastu lat i od tamtej pory nosiła głowę jakby wyżej, a w szkole należała do grona najbardziej popularnych osób. Rzecz jasna koledzy skakali wokół niej jak głodne pieski, a koleżanki szczerze nienawidziły jej za to, że zawsze skupia na sobie ich uwagę.

– No wiesz… – Irma skromnie spuściła wzrok.

– Co wiesz? Seks i kasa od zawsze idą ze sobą w parze. Dziewictwo było cenione w średniowieczu, a ty jesteś chyba ostatnią pełnoletnią dziewicą w powiecie i nie pleć bzdur o wianku zarezerwowanym dla tego jedynego na noc poślubną.

– To moja sprawa! – żachnęła się dziewczyna.

– Pewnie, a potem po fakcie okaże się, że koleś nie daje rady albo ma małego, i dupa blada. Weźmiesz wtedy rozwód? Wiesz, ile to komplikacji? A zresztą, na co komu ślub w dzisiejszych czasach?

– Ludzie biorą ślub z miłości, a nie z wyrachowania.

– Może niektórzy. Ja i tak uważam, że lepiej faceta przetestować przed ślubem. Tylko idiotki kupują kota w worku. A poza tym: co to musi być za ciota, jeśli wytrzyma do samego ślubu. Ale rób sobie, co chcesz. Tylko przypomnę ci Franka.

– Och, przestań!

– No widzisz? I czy ja nie miałam racji? Gdyby Julka nie podsłuchała w szatni, jak mówili, że chodzi z tobą tylko dla pieniędzy twoich starych, to nadal byś tkwiła z tym zamulonym palantem. Ale powtarzam: rób sobie, co chcesz. Ja wypieprzam stąd jak najprędzej i nie zamierzam się za siebie oglądać. A ty życz mi dobrze i trzymaj się mnie, żelazna dziewico! – roześmiała się wreszcie Ania i obejmując ramieniem kuzynkę, pocałowała ją w policzek. – Młoda, ze mną nie zginiesz, zaufaj mi. Ciocia Ania nie da sobie ani tobie w kaszę napluć.

Irma także marzyła o wyjeździe na studia. Tylko że jej priorytetem nie było podrywanie bogatych kolegów, lecz studiowanie malarstwa. Od dawna pobierała lekcje i wysyłała swoje prace do konsultacji najlepszym ekspertom w tej dziedzinie. Podobno rokowała całkiem dobrze, co przy koneksjach i układach rodziców gwarantowało dostanie się na wybrany kierunek na ASP.

Tej nocy Ania nie mogła usnąć z emocji. Natłok myśli sprawił, że zupełnie straciła ochotę na sen. Powinna oblewać swój sukces z przyjaciółmi, ale kilkoro z nich podłapało wirusa, więc ostatecznie postanowiła zostać w domu. Matka pewnie liczyła na wspólne świętowanie, ale nazajutrz w rezydencji wydawano huczne przyjęcie z okazji urodzin pana domu, więc na ten wieczór Halina na dobre przepadła w kuchni. Ania przewinęła na smartfonie najnowsze filmiki na TikToku i sprawdziła zasięgi nagranego ostatnio przez siebie. Z niezadowoleniem zauważyła, że ma mniej wyświetleń niż poprzednie.

„No tak!” – pomyślała. – „Sukces kłuje w oczy ludzi. Banda baranów! Dobrze mówił kiedyś wujek Tadek, że sukces jest jak pierdnięcie, bo tylko własny ładnie pachnie”. Wtedy tego nie rozumiała, teraz powiedzenie wydało się jej wyjątkowo adekwatne. Głupkowate filmiki miały o wiele większe wzięcie niż okazana radość z przyjęcia na studia.

Zła przewinęła najnowsze wiadomości i boso poszła do spiżarni po piwo. Skoro nie mogła świętować z kimś bliskim, postanowiła zabawić się sama. Przez nikogo niezauważona podwędziła dwie butelki i ostrożnie, by nie brzdęknąć szkłem, minęła tylne wejście do kuchni. Zadowolona, że nikt jej nie zauważył, przystanęła na moment. To wystarczyło, by uchem złowić prowadzoną wewnątrz rozmowę.

– To dobrze, że stąd wyjedzie. Stanie na nogi, pozna świat. – Ania rozpoznała głos Maryli.

– Trochę się martwię – odparła Halina.

– Da sobie radę, niewiele ma po tobie. To niestety cały Marek.

– Starałam się ją wychować jak najlepiej.

– Z genami nie wygrasz. Marek od becika był mistrzem manipulacji i do tego świetnie się maskował. Może nie powinnam tak mówić, bo to w końcu mój brat, ale wiem, jaki był. Nie jestem ślepa. Był zapatrzonym w siebie megalomanem, który nie wiedział, co to skrupuły.

– Nie wiem. Może nie chciałam tego widzieć. Albo raczej nie zdążyłam tego dostrzec – powiedziała smutno Halina.

– To spójrz na swoją córkę. Zobaczysz jego.

– Ania jest kochana. To dobra dziewczyna. – Halina natychmiast stanęła po stronie córki.

– Nie zapominaj, że to moja bratanica. Też mi na niej zależy, ale mam oczy.

– Każdy w życiu popełnia błędy. Zwłaszcza młodzi. Jakoś muszą nauczyć się życia.

– Oczywiście… – odparła Maryla dyplomatycznie i zmieniła temat, przechodząc do menu zbliżającego się przyjęcia.

„Ty suko!” – zaklęła w duchu Ania. Nienawidziła ciotki od dnia, w którym ta przyłapała ją na kradzieży pieniędzy przeznaczonych na zakup cukru do przetworów. Wprawdzie Maryla udzieliła wtedy bratanicy reprymendy, ale jednocześnie obiecała milczeć w zamian za obietnicę poprawy. Po tym zdarzeniu Ania zaczęła bardziej uważać na swoje zachowanie w obecności cioci. Teoretycznie wszystko było w porządku – w końcu kuzynka wychowywała się wraz z nią niczym rodzona siostra – ale Ania często miała wrażenie, że ciotka czyta jej w myślach. Szczególnie w tych, którymi nie miała zamiaru się dzielić. Stała obecność Maryli to jeden z powodów, dla których dziewczyna planowała wynieść się z dala od domu. Zamierzała wreszcie żyć po swojemu, przestać uważać na każdym kroku i udawać niewiniątko.

Wzięła oddech i zerknęła zza framugi. Obie kobiety stały odwrócone do niej plecami, więc bezszelestnie przemknęła na schody prowadzące do wyjścia. Z tryumfem spojrzała na buchnięte ze spiżarki butelki piwa.

Sądząc po zaawansowaniu kuchennych prac i wielości zadań dotyczących przyjęcia, dziewczyna uznała, że tego dnia matka nie skończy przed północą. Swobodnie rozsiadła się więc na szerokim parapecie i sącząc piwo, uważnie przyjrzała się dobrze jej znanemu widokowi z okna. Przepięknie utrzymane ogrody ciągnęły się w nieskończoność. Wychowała się w rezydencji i przez dziewiętnaście lat powinna przyzwyczaić się do otaczającego ją dostatku, ale jakoś nie dała rady.

Pomimo że należała do rodziny, zawsze czuła się kimś gorszym od pozostałych. To znaczy w zasadzie uważała się lepszą, a już na pewno sprytniejszą, niż ktokolwiek myślał, ale sam fakt, że jej matka pracowała dla Maryli, w pewnym sensie ją uwierał. Uważała, że jako córka Marka powinna mieć te same prawa co Irma, która mieszkała w pięknym apartamencie w prawym skrzydle domostwa, tymczasem dysponowała jedynie kilkumetrową kanciapą na poddaszu służbówki. Nieraz próbowała namówić matkę, by ta upomniała się o swoje.

– Dziecko! Nie wiesz, o czym mówisz! – Denerwowała się Halina.

– Wiem! Dlaczego mam mieć gorzej niż ona? Przecież jesteśmy rodziną.

– To przez twojego ojca. Wiesz przecież, że nie był święty.

– A to moja wina? Czym zasłużyłam na gorsze warunki?

– Tym, że twój ojciec zostawił mnie z niczym. W chwili, gdy go poznałam, nie miał nic swojego poza funduszem powierniczym, który przepuścił do zera. Miałam szczęście, że Maryla wzięła nas wtedy pod opiekę. Dała mi pracę, dach nad głową i zapewniła poczucie bezpieczeństwa. Potem urodziła Irminę, sama wiesz…

– No wiem, tylko dlaczego mam się czuć gorsza od niej? Dlaczego mam się gnieździć w tej norze, kiedy ona może jeździć rowerem po pokoju?

– Bo takie jest życie. Nie wszyscy mają po równo i nic z tym nie zrobisz.

– Jeszcze zobaczymy!

Ania uśmiechnęła się chytrze na wspomnienie tamtej rozmowy i wychyliła drugą butelkę do dna w chwili, gdy zaterkotał brzęczyk powiadomienia z Messengera. To była kuzynka, zbyt podekscytowana, by spać.

Mogę wpaść?

– napisała.

A może ty przyjdziesz nocować do mnie?

Ty przyjdź, ale po drodze przynieś jakieś wino.

Ale ja nie mogę.

Możesz. Dziś mamy coś oblewać. Wyjeżdżam stąd, zapomniałaś?

Wypity alkohol przyjemnie ją odprężył. W głowie poczuła lekki szumek. Zaproszenie kuzynki było miłe, ale wolała nie ryzykować, że ktoś zobaczy, ile wypiła. Matka znów zaczęłaby tę swoją tyradę, że młode dziewczyny nie powinny, że nie wypada i tym podobne brednie.

– O! Jesteś wreszcie! – Ania powitała stojącą w drzwiach kuzynkę. Z kieszeni jej blezera wystawała szyjka butelki z białym winem. – Dziś naprawdę mam ochotę się nawalić.

Irma bez entuzjazmu oddała jej butelkę. Choć sama nie przepadała za winem, teraz uznała, że naleje sobie sporą szklankę. Nie, żeby miała ochotę. Po prostu zauważyła, że dla Ani ten wieczór może się skończyć źle, i postanowiła przejąć część zawartości, by tamta wypiła mniej.

– Aleś ty strachliwa! Jak ty przeżyłaś na tym świecie te osiemnaście lat?

– Zupełnie normalnie. – Dziewczyna wzruszyła ramionami i wyjęła najnowszego iPhone’a. – Popatrz, co dziś kupiłam!

– Znów nowy telefon? – zapytała Ania z nadzieją, że uda jej się wyłudzić poprzedni aparat kuzynki.

Posiadanie telefonu wartego kilka tysięcy złotych mogło jej pomóc w zbudowaniu odpowiedniego wizerunku na uczelni. Od dawna ostrzyła sobie zęby na wypasioną trzynastkę Irmy, która i tak nie umiała się z nią obchodzić. Ba! W dodatku umieściła telefon w pancernej obudowie, skutecznie kryjąc upragniony przez wielu emblemat nadgryzionego jabłka!

– Nie. To tylko nowa obudowa. Kupiłam zestaw nowych pędzli. Totalnie drogie, ale to moje wymarzone. Kiedy tylko przyjdą, zaczynam ćwiczyć. Chcę, żebyś mi pozowała.

– Nago? – ożywiła się Ania.

– Nie no… – Irma natychmiast spuściła oczy. – Myślałam o portrecie. Rozpuścimy ci włosy, zrobimy makijaż. Masz bardzo piękną twarz.

– Ciało też mam piękne. Chcesz zobaczyć?

Rozdział 3

Ania zaliczała się do tego rodzaju dziewczyn, które nie tylko paplają o planach, ale także wdrażają je w życie. I to konsekwentnie. Wyjazd na stałe do Krakowa był dla niej większym priorytetem niż same studia, choć i te miały stanowić drogę do celu, czyli do upragnionej finansowej niezależności. Zanim przed jej wyjazdem matka zdołała wytoczyć swoje najcięższe działa, dziewczyna załatwiła sobie pokój w akademiku i – aby obalić kolejny finansowy argument matki – natychmiast znalazła sobie pracę na wakacje.

W Krakowie nie brakowało restauracji i hoteli, a ona ze swoją aparycją natychmiast dostała posadę kelnerki w modnym amerykańskim klubie. Strój firmowy składał się z wydekoltowanego topu odsłaniającego spory kawałek brzucha oraz obcisłych, kusych szortów. Ania na wejściu zostawiła konkurentki w tyle i z satysfakcją przejrzała się w lustrze. Uniform więcej odsłaniał niż zakrywał, ale właśnie o to chodziło. Nawet zwykłe białe tenisówki nie zaszkodziły w doskonałym eksponowaniu zgrabnych nóg, a jak świat długi i szeroki to zawsze te ładniejsze dziewczyny otrzymywały większe napiwki. Ania szybko nauczyła się na pamięć nieskomplikowanego menu. Błyskawicznie zauważyła też, że dużo lepszy efekt uzyskuje się, obsługując pary. Przy spisywaniu zamówienia należało jedynie stanąć po tej stronie stolika, przy której siedziała kobieta. Wtedy mężczyzna mógł bez skrępowania pogapić się na ładniutką kelnerkę, co zwykle skutkowało większym napiwkiem. Ale i tak najbardziej lubiła zmiany w porze lunchu, kiedy w restauracji pojawiali się ludzie chcący zwyczajnie coś zjeść.

Zaproszenia na randki sypały się jak z rękawa, ale dziewczyna wybrzydzała i miała wysokie wymagania. Nie interesowali jej napaleni młodzieńcy. Celowała wyżej. Lista wymogów do spełnienia była długa: przystojny, zadbany i dobrze sytuowany. Najlepiej około czterdziestki, do tego żonaty i dzieciaty. Takich najłatwiej omotać, a jednocześnie utrzymać na dystans. Żona i ewentualne dzieci gwarantowały dyskrecję i pokorę – a to przepis na idealnego sponsora. Do tego Ania nie zamierzała się szlajać byle gdzie. Interesowały ją tylko dobre hotele, ewentualnie wygodne kawalerki wynajęte na potrzeby tajnych schadzek przez znudzonych rodzinnym życiem mężów. Wprawdzie sponsoring jest idealny w przypadku kogoś bez zobowiązań, wtedy utrzymanka mogłaby liczyć na wspólne wypady i wyjścia, ale Ania uznała, że woli przeznaczyć ten czas na naukę.

Znalezienie odpowiedniego kandydata zajęło jej całe trzy dni. Prezes zarządu sieci popularnych drogerii dysponował wszystkim tym, czego oczekiwała. Przy tym był przystojny, dobrze zbudowany i megaseksowny, co gwarantowało, że ten układ nie będzie wymagał poświęceń z jej strony. Już przy pierwszym spotkaniu, kiedy ich spojrzenia się spotkały, Ania poczuła, że robi jej się gorąco. To dobrze wróżyło wspólnym uciechom. Od tej pory dziewczyna poczuła się pewniej i widząc, że plan układa się po jej myśli, zaczęła sukcesywnie podskubywać kochanka. Zaczęło się od kosmetyków, oczywiście tych z najwyższej półki, aczkolwiek niekoniecznie trafionych. Szybko zasugerowała, że bony zakupowe są lepsze od towaru. Jan ochoczo przyklasnął pomysłowi, zadowolony, że odpadnie mu problem z wyborem kosmetyków, i hojnie obdarowywał młodziutką kochankę.

Dość, że zanim rok akademicki zaczął się na dobre, Ania już się nieźle ustawiła. Ze względu na naukę ograniczyła pracę w restauracji. Upiekła przy tej okazji dwie pieczenie przy jednym ogniu.

– Nie mogłabyś rzucić tej pracy? – zapytał Jan, gdy oboje leżeli w skotłowanej pościeli w jego wynajmowanym mieszkaniu.

– Ale dlaczego, misiaczku? – Spojrzała mu w oczy pewna, że zaraz usłyszy to, na co od jakiegoś czasu czekała. Już zdążyła go poznać na tyle, by wiedzieć, jaki jest zazdrosny i jak bardzo nie podoba mu się jej służbowy strój.

– Bo mnie wnerwia, jak ci kolesie się na ciebie gapią.

– Mam ich w nosie! – prychnęła i przytuliła się do niego z cichym pomrukiem. – To tylko klienci.

– Ja też kiedyś byłem tylko klientem – burknął Jan.

– Ale z tobą to zupełnie inna historia. My się przecież kochamy. – Ania uniosła się na łokciu i spoglądając mu głęboko w oczy, zmysłowo oblizała usta.

Z satysfakcją zauważyła jego nagle zamglone spojrzenie. Nawet nie musiała spoglądać w dół: i tak wiedziała, że Jan znów ma erekcję.

– A niby z czego miałabym żyć? Pensja jest tam niezła, napiwki jeszcze lepsze. I jedzenie mam za darmo – powiedziała cichutko. – Życie w mieście kosztuje, a mojej matki nie stać nie wiadomo na co. Muszę sama się utrzymać. Tak bardzo zależy mi na studiach.

– Wiem, moje słoneczko, jestem z ciebie bardzo dumny. Dlatego chciałbym ci zaproponować, żebyś zamieszkała tutaj na stałe. Mieszkanie i tak stoi puste.

– A twoja żona?

– Nie ma pojęcia o jego istnieniu. Wynajem opłacam z firmy. Ginie wśród wielu kosztów, a księgowy jest dyskretny. Wiem to i owo na jego temat. Będzie trzymał gębę na kłódkę.

– Jesteś pewien? A co zrobimy, gdy twoja żona się dowie? – zapytała z udawanym lękiem.

Rodzinę Jana miała kompletnie w nosie. Ewentualna wpadka przed jego żoną nie robiła na niej najmniejszego wrażenia. Poza intratnym sponsoringiem nie miała nic do stracenia, a facetów takich jak Jan jest przecież na pęczki.

– Nie bój się, skarbie. Ona niczego nie podejrzewa.

– Mam lepszy pomysł! – Ania poderwała się i okrakiem usiadła na leżącym mężczyźnie. Uśmiechnęła się zalotnie i sugestywnie poruszyła biodrami. Nie mogła sobie wyobrazić lepszej pozycji do negocjacji.

– Mianowicie? – Zainteresował się Jan, choć aktualnie wolałby coś innego niż słuchanie pomysłów Ani.

– To proste. – Lekko pocałowała go w usta. – Powiesz księgowemu, że to mieszkanie pracownicze. Najlepsze kłamstwo jest to najbliższe prawdzie.

– Ale ty u mnie nie pracujesz.

– Pora to zmienić. Wasze służbowe fartuszki są bardzo ładne i zakrywają wszystko, co potrzeba. Szczerze mówiąc, to amerykańskie żarcie nie jest najzdrowsze. Wolałabym zbilansowany catering. – Ania wydęła usteczka i skromnie spuściwszy wzrok, dłonią sięgnęła w stronę jego krocza.

Od początku istnienia krakowskich akademików zawsze brakowało w nich miejsc. Szczególnie na początku roku akademickiego, kiedy pierwszoroczni tłumnie szturmowali co bardziej atrakcyjne kierunki. Świeżo upieczonym studentom przyświecały różne cele: od błyskotliwej kariery, przez uzyskanie uprawnień otwierających drogę do Europy, aż po względy ambicjonalne czy chęć utarcia nosa rodzinie. Częstą motywacją, szczególnie dla dziewczyn z prowincji, jest znalezienie męża lub ustawienie się w mieście. W tym drugim Ania nie była wcale odosobniona. Cel wytyczyła sobie jasny: zdobyć wymarzone wykształcenie oraz dobrze się bawić, nadmiernie nie przemęczać i nie narzekać na brak pieniędzy. To ostatnie wdrożyła właśnie w życie. Pokój w akademiku podnajęła dwóm dziewczynom, rzecz jasna drożej, niż sama płaciła. Mimo że mogła z niego zrezygnować, wolała dmuchać na zimne. Sprawy z Janem mogły różnie się potoczyć, więc na wszelki wypadek zdecydowała się zachować miejsce w akademiku z przeznaczeniem na czarną godzinę.

Zmiana pracy wiązała się również z podwyżką. Mimo że w drogeriach nie dostawała napiwków, bony zakupowe, którymi hojnie obdarowywał ją Jan, dawało się łatwo spieniężać, dzięki czemu szybko zdobywała dodatkową gotówkę. Vouchery na ekskluzywne zabiegi we współpracujących z jego siecią centrach spa&wellness także okazały się chodliwym towarem. Zachwycona układem dziewczyna pełną garścią czerpała z przywilejów, w nosie mając ukradkowe spojrzenia reszty sprzedawczyń nieustannie zadających sobie pytanie, dlaczego Ania otrzymuje najlepsze zmiany i zawsze ma wolne soboty.

Po kilku miesiącach znajomości z Janem Ania nieźle ustawiła się w Krakowie. Na uczelni szybko połapała się w panujących układach, a dzięki swojej urodzie i błyskotliwości zyskała popularność. Funkcja starosty roku nie była szczytem jej marzeń, ale sprytna dziewczyna uznała, że wiele się przy tym nie napracuje, a sporo może zyskać. Na przykład dojście do ludzi, którzy coś znaczą na uczelni, a w najgorszym razie łaskawość profesorów.

To właśnie pod drzwiami dziekanatu wpadła na Darka. Dosłownie i w przenośni. Poznała go pewnego dnia, idąc do dziekana z petycją dotyczącą obniżki cen w studenckiej stołówce. Lekko pokonała ostatnie schody i pewnym krokiem skręciła w korytarz. Zderzenie okazało się tak silne, że straciła równowagę i upadła na podłogę. Idący z naprzeciwka chłopak z zaskoczeniem spojrzał na leżącą dziewczynę.

– Kurczę, sorki. Nic ci nie jest? – Natychmiast pochylił się i pomógł jej wstać.

– Chyba przeżyję – mruknęła i podniosła wzrok.

To, co ujrzała, bardzo przypadło jej do gustu. Chłopak był wysoki i barczysty. Sądząc po tym, jak twardą miał pierś, zapewne zbudowany jak trzeba. Blond grzywa, wyraźnie zarysowane usta i nieco kwadratowa szczęka stanowiły bardzo atrakcyjne zestawienie. Ania uśmiechnęła się szeroko i zrezygnowała z reprymendy.

– Zaczekaj, pomogę ci. – Chłopak kucnął, by pozbierać rozsypane dokumenty, przy okazji prezentując opięte dżinsami kształtne pośladki.

Ania postąpiła krok w jego stronę i jęknęła głośno:

– Aaa… Cholera.

– Coś się stało?

– Chyba tak. Nie wiem… Moja kostka! – Ania uznała, że warto skorzystać z okazji. – Muszę usiąść.

– Pokaż mi tę kostkę.

– Też jesteś na reha? – zapytała.

– Nie, ale kostkę potrafię obejrzeć. Jestem Darek, a ty?

– Anna.

Na widok ukazanego w uśmiechu rzędu równiutkich białych zębów i wpatrzonych w nią oczu dziewczyna wstrzymała oddech. Jego oczy miały wyjątkowy kolor. Nigdy wcześniej nie widziała tak jasnego odcienia szarości.

Gdy dotknął jej stopy, drgnęła. Po jej ciele przebiegł przyjemny dreszczyk. Jego dłonie były ciepłe, a ich dotyk koił. Ania z wrażenia zapomniała, że powinna udawać ból.

– Twoje ręce naprawdę leczą. Już mnie prawie nie boli – powiedziała, wiedząc, że skoro Darek cokolwiek zna się na urazach, w mig się połapie, że nic jej nie jest.

– Kamień z serca. Mieszkasz w Krakowie? Jesteś stąd?

– Nie, przyjechałam z Nowego Sącza. A dlaczego pytasz?

– Bo szukam mety na stałe i rozpytuję tu i tam. Może ktoś stąd zna fajne i niedrogie lokum.

– A wiesz, to dobrze się składa, bo właśnie zwalniam pokój w akademiku.

– Rezygnujesz ze studiów?

– Nie. Jeszcze nawet dobrze ich nie zaczęłam! – Ania parsknęła śmiechem.

– To dlaczego zwalniasz ten pokój?

– Bo właśnie przeniosłam się do ciotki. Wiesz, te nieustające melanże w akademiku nie pomagają mi w nauce. Wolę inaczej dawkować sobie uroki studenckiego życia. Lubię się wysypiać – powiedziała i patrząc Darkowi w oczy, dodała: – Przeważnie.

Z satysfakcją zauważyła, jak przełknął ślinę.

– W takim razie chyba spadłaś mi z nieba.

– Chyba raczej wypadłam zza zakrętu, ale fajnie było cię poznać.

– Wzajemnie. To jak, dasz mi swój numer? – zapytał Darek i wyjął smartfon z kieszeni bluzy. – O! Albo inaczej: powiedz, jak się nazywasz, to zaproszę cię na fejsie. Potem łatwiej będzie sklikać się na Messengerze.

– Super. To napisz. Jeśli mamy ogarnąć sprawę z pokojem, to nie ma na co czekać.

Od słowa do słowa nowa znajomość została przypieczętowana wieczornym wyjściem na piwo. Wprawdzie Darek sugerował jakiś pub w centrum, ale Ania na wszelki wypadek zaproponowała położony niedaleko klub studencki. Nie, żeby nie lubiła klimatycznych knajpek, ale uznała, że ze względu na Jana lepiej nie afiszować się na mieście: kiedy nie trzeba, świat bywał mały, a Kraków w szczególności.

– Wiesz, jednak trochę pobolewa mnie ta kostka – tłumaczyła.

Znajomość z przystojnym chłopakiem szybko zaczęła nabierać rumieńców. Anię zachwycała jego uroda i atencja, jaką ją darzył. Darek był stworzony dla niej, dlatego jak najszybciej pozbyła się nowych lokatorek z akademika. Nie bacząc na ich pretensje i fochy, w krótkich słowach kazała im się wynosić. A gdy jeszcze wyszło na jaw, że zamiast nich w pokoju zamieszka Darek Graczyk, przez cały rocznik przepłynęła fala hejtu.

– Nie przeszkadza ci to? – zapytał Darek podczas wieczornego spaceru.

– Że o nas gadają? Ani trochę. Jestem dorosła, sama sobie radzę i mam gdzieś obrabianie mi dupy. One sobie pogderają, posmęcą i za chwilę znajdą inny temat do plotek. Przecież nie jestem świnią. Dałam im dwa tygodnie na wyprowadzkę. – Dziewczyna rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu i spojrzała głęboko w oczy Darka.

Wtedy po raz pierwszy ją pocałował. To, co w tamtym momencie poczuła, przeszło jej wszelkie wyobrażenia. W sumie czerpała satysfakcję z seksu z Janem, ale tutaj rzecz miała się zupełnie inaczej. Jej młode ciało nagle zamieniło się jeden wielki erotyczny receptor. Miała wrażenie, że cała jej dusza spływa gdzieś w dół, by skutecznie zagnieździć się w podbrzuszu. Skoncentrowane w tym miejscu nieznośnie słodkie pulsowanie pozbawiło ją zmysłów, ale Darek wcale się nie spieszył z pogłębieniem relacji. Minęły ponad dwa miesiące, zanim wylądowali w łóżku i spędzili razem noc. Na szczęście Jan pojechał wtedy w delegację, więc szybko mu wytłumaczyła, że tej nocy przenocuje u koleżanki, z którą razem zakuwają na piekielnie trudne kolokwium z anatomii.

Jan stawiał sprawę jasno. Wziął na siebie większość kosztów utrzymania dziewczyny w Krakowie i rzecz jasna akceptował wszelkie aspekty studenckiego życia, szczególnie te towarzyskie. Sam z wiadomych względów nie mógł publicznie dotrzymać towarzystwa młodej kochance, zatem przymykał oko na jej wieczorne wypady z przyjaciółmi na dyskotekę czy do pubu. W zamian oczekiwał od Ani jedynie czterech rzeczy: pełnej dyspozycyjności, dostosowania się do jego grafiku, dyskrecji oraz wierności. Oczywiście nie był idiotą i zdawał sobie sprawę, że to nie miłość stulecia ani taka do grobowej deski, a jasny układ, ale na wszelki wypadek nie zamierzał ryzykować ewentualnych chorób wenerycznych, które później mógłby przehandlować żonie. Już kilka razy podejrzewała go o skok w bok, ale niczego nie umiała udowodnić. Takie choróbsko mogło go zdemaskować, a tego zdecydowanie nie chciał. Gdyby doszło do rozwodu, zostałby z niczym, bowiem firma od pokoleń stanowiła własność rodziny żony. Formalnie Jan piastował stanowisko prezesa zarządu, ale wszystko, co mieli, prawnie należało do jego żony i jej rodziny. Przed ślubem podpisał intercyzę majątkową i zaakceptował ich warunki. Nie spodziewał się wtedy, że przyszła żona okaże się kobietą nie tylko oziębłą, ale także traktującą seks wyłącznie jako drogę do celu, czyli do poczęcia trojga wymarzonych dzieci. Na razie doczekali się dwóch córek i nie ustawali w staraniach o trzecie dziecko, zatem ich życiem erotycznym rządziły kalendarzyk małżeński i codzienne modlitwy w intencji kolejnego poczęcia. Znudzony rutyną Jan szybko się zniechęcił i zaczął poszukiwać uciech poza domem. Układ z Anią wydawał mu się idealny. Dziewczyna jest piękna, seksowna i bystra. W razie wpadki na pewno potrafiłaby wiarygodnie wybrnąć z opresji. Jak dotąd przykrywka ze służbowym mieszkaniem dla zamiejscowych pracowników nie wzbudziła niczyich podejrzeń.

Tego dnia Ania nie spodziewała się towarzystwa. Wracając z uczelni, wstąpiła do osiedlowej Żabki po pieczywo i niskoprocentowe piwo. Przy kasie dorzuciła do koszyka proteinowy baton, dwa jogurty i czekoladową granolę. Paskudna listopadowa aura nie sprzyjała spacerom i przebywaniu na zewnątrz, więc nasunęła kaptur głęboko na głowę i stawiając opór napierającemu wietrzysku, podążyła w stronę wejścia na klatkę schodową. Pod drzwi dotarła przemarznięta i szczękając zębami, wysupłała z torby klucze. Z trudem wetknęła zgrabiałymi palcami klucz do dziurki. Przekręcając go, napotkała niespodziewany opór. Dziwne… Zawsze przed wyjściem sprawdzała dwa razy, czy dokładnie zamknęła mieszkanie.

– Co jest? – mruknęła i nacisnęła na klamkę. Drzwi ustąpiły bez oporu. Ania z duszą na ramieniu pchnęła je do środka.

Na widok Jana rozpartego w fotelu odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się szeroko.

– Matko! Ale mnie przeraziłeś! Przez chwilę pomyślałam, że rano nie zamknęłam drzwi, a to przecież niemożliwe. Ale jednak… – paplając bez przerwy, nie zauważyła naburmuszonej miny mężczyzny. Dopiero po chwili dotarło do niej, że tego dnia pojawił się bez uprzedzenia. – Nie wiedziałam, że przyjdziesz. Kupiłabym twoje ulubione wino.

– Nie chcę wina. Przyjechałem samochodem – odparł niemiło Jan i wyciągnął rękę po leżący na stoliku smartfon.

– Coś się stało? – zapytała zaniepokojona Ania i podeszła jak zwykle pocałować go na powitanie.

Zamiast oddać pocałunek, mężczyzna zrobił unik i wstał z fotela.

– Tak. Stało się. Chcę, żebyś do jutra się stąd wyniosła.

– Co? – Ania spojrzała na niego z osłupieniem.

– Jesteś głucha? Czego nie rozumiesz? – Annę przeszył zimny jak lód wzrok Jana.

– Nie jestem głucha, dobrze słyszę, nie rozumiem tylko dlaczego? Czy coś zrobiłam nie tak? Poznałeś kogoś innego? To dlatego?

– Nie. To dlatego, że ty kogoś poznałaś. Chyba nie zaprzeczysz? – Jan podsunął swój smartfon tuż pod nos zaskoczonej Ani.

Zdjęcie z Instagrama przedstawiało ją wraz Darkiem. To, w jaki sposób się obejmowali i na siebie patrzyli, nie pozostawiało wiele pola dla wyobraźni w kontekście tego, co ich łączy. Nie miała pojęcia, że Darek zamieści to zdjęcie w sieci i jeszcze do tego ją na nim oznaczy. Ze złości omal nie zgrzytnęła zębami.

– Masz może coś do powiedzenia? – Jan przeszył ją wzrokiem.

– Oczywiście! – Ania wybuchnęła perlistym śmiechem, by odrobinę zyskać na czasie i naprędce wymyślić wiarygodne usprawiedliwienie. Następnie z głębokim westchnieniem ulgi usiadła naprzeciwko Jana. – To nie jest tak, jak ci się wydaje.

– Och, maleńka, daruj sobie te wyświechtane teksty. Masz mnie za idiotę?

– Nie, nie! To nie tak. To jest Darek. Znamy się od dziecka. Mieszkał kiedyś w sąsiedniej wsi. Niedawno przypadkiem wpadliśmy na siebie na uczelni. Dawno się nie widzieliśmy, więc odnowiliśmy starą znajomość.

– Czyli jednak…

– Możesz przestać?! – Ania niespodziewanie przejęła stery i spojrzała twardo na kochanka. To przecież jej być albo nie być.

Jan zrobił dziwną minę, ale się nie odezwał.

– A więc do rzeczy. – Ania podniosła z podłogi zmarzniętą stopę i zaczęła energicznie rozcierać ją dłońmi. – Zawsze się lubiliśmy, ale nigdy nic pomiędzy nami nie zaiskrzyło.

– Ale przecież z niego takie ciacho… – wyrwało się nieopatrznie Janowi.

– No właśnie. Połowa dziewczyn w powiecie dałaby się posiekać za randkę z nim. Ja kiedyś też. Ale niestety. To gej.

– Co?! – Jan drgnął i szerzej otworzył oczy.

– No gej. Woli chłopaków. Żadna ekstradupa nie zawróci mu w głowie. Nawet ja.

– To skąd takie zdjęcia?

– Dla zmyłki. To są zwykłe fejkowe ustawki na potrzeby jego rodziny. Na prowincji homofobia nadal ma się świetnie, a Darek nie chce kłopotów. W jego przypadku wyjście z szafy to koniec świata i odcięcie od rodzinnych pieniędzy. Ma chłopaka, bardzo się kochają. A ponieważ lubimy się z Darkiem, na jakiś czas zgodziłam się być ich przykrywką. No i udostępniłam im mój pokój w akademiku.

– Czyli to nie twój chłopak? – Wyraz twarzy Jana nagle złagodniał.

– Oczywiście, że nie! Jego chłopak ma na imię Ksawery, a jeśli chodzi o mnie, to mój chłopak ma na imię Jan i właśnie na mnie patrzy. Wiesz, Darek mi ufa… – Ania zawiesiła znacząco głos i spojrzała na Jana – …na tyle, by powierzyć mi swój sekret. I myślałam, że ty też mi ufasz, skoro na tyle miesięcy powierzyłeś mi swój.

Ania nachyliła się nad siedzącym Janem i dłonią sięgnęła do jego krocza. Zareagował natychmiast.

Namiętność wybuchła na nowo, a Ania przysięgła sobie, że na przyszłość będzie rozsądniejsza i zachowa większą czujność. Gdy chwilę później Jan w ekstazie wykrzyczał głośno jej imię, wpadła na najlepszy w całym swoim dotychczasowym życiu pomysł. Wiele ją kosztowało, by od razu nie wdrożyć go w życie, ale ta koncepcja wymagała cierpliwości i przygotowań. Temat jest zbyt delikatny, by działać pochopnie. No i po drodze była jeszcze rzecz najważniejsza, czyli nauka. Jak dotąd szło jej dobrze, ale na razie postanowiła za bardzo się nie wysilać. Po pierwszym roku nie przyznawano stypendiów naukowych, zatem nie ma sensu zabijać się za nie wiadomo jaką średnią. Teraz najważniejsze zachować dotychczasowe życie na wysokim poziomie i do końca roku akademickiego utrzymać wygodny układ z Janem. Aferę z Darkiem udało się Ani ugasić w zarodku, ale dało się wyraźnie wyczuć, że Jan stał się czujniejszy. Kilka razy zauważyła, jak przeglądał jej telefon, myśląc, że ona śpi. Nie mogła dać się złapać. Stawka jest wysoka i jeśli zamierzała zrealizować swój chytry plan, musiała wzmóc czujność i jeszcze bardziej uważać.

Na początek na dobre zerwała z Darkiem. Nie chciała ryzykować. Trochę było jej szkoda, bo chłopak o ciele greckiego boga stanowił ucieleśnienie marzeń każdej kobiety, niezależnie od wieku. Poza świetnym seksem dobrze się rozumieli. Uwielbiała jego błyskotliwość i humor. W przeciwieństwie do Jana, mieli z Darkiem mnóstwo wspólnych tematów. To nie dziwiło, choćby ze względu na sporą różnicę wieku. Ania bez problemu mogła być córką Jana. Nie mieli żadnych wspólnych zainteresowań, ukrywali znajomość i nie planowali wspólnej przyszłości. Guzik ją interesowały sprawy związane z prowadzeniem firmy, raty leasingowe na najnowszy sprzęt czy alergia jego dzieci. Tym bardziej z ciężkim sercem odprawiła Darka. Liczyła, że przyjmie rozstanie bez większych emocji, tymczasem urządził jej dramatyczną i rozdzierającą serce scenę godną brazylijskiej telenoweli.

– Myślałem, że mnie kochasz! – Chłopak padł na kolana i przywarł do jej stóp. Prawie leżąc, nie mógł zauważyć, jak przewróciła oczami.

– Darek, przestań! Ja naprawdę cię lubię.

– I to ma mi wystarczyć?! – prawie załkał.

– Musi. Zbytnio cię cenię i lubię, by marnować twój czas i dawać ci nadzieję na coś więcej. Musisz uszanować to, że traktuję cię poważnie.

– Jasne! – sarknął zraniony i podniósł się z kolan. – Niczego więcej od ciebie nie chcę, tylko twojego zasranego szacunku. Cholera!

Udała, że nie zauważyła łez w jego oczach. Wprawdzie w takich sytuacjach nie miewała skrupułów, ale tym razem szczerze żałowała rozstania.

– Zobaczysz, czas goi rany. Jeszcze będziesz szczęśliwy. Przecież wiesz, że możesz mieć każdą. Kiedy tylko się rozejdzie, że jesteś do wzięcia, nie opędzisz się od dziewczyn. Tabun lasek ustawi się w kolejce.

– Pewnie. Tylko że ja nie chcę tabunu lasek – odparł smętnie i ze zwieszoną głową opał się o parapet.

– Przepraszam.

Ania z ciężkim sercem zamknęła za sobą drzwi i wyszła na korytarz akademika. Dopiero w windzie pozwoliła sobie na głęboki oddech pełen ulgi.

– No i załatwione. Problem z głowy – powiedziała do siebie i nacisnęła przycisk z dwójką.

Za kilka minut zaczynał się wykład z kinezyterapii, a nie chciała się spóźnić. Wykładowca miał dużą wadę wzroku, zatem zawsze siadała w pierwszej ławce i udzielała się przy każdej okazji. Lubiła być zauważana. Już dawno się połapała, że aktywność i frekwencja stanowią klucz do studenckiego sukcesu. A nauka jest przecież najważniejsza. Na szczęście dobrze jej szło.

Cudem udało jej się wybrnąć z wpadki z Darkiem i sytuacja z Janem została opanowana. To, na czym jej zależało, miało szansę pójść po jej myśli. Najważniejsze, co miała do zrobienia w nadchodzącym czasie, to pomanewrować w taki sposób, by dotrwać w układzie z Janem do wakacji. Pół roku powinno szybko minąć. Na potem miała już w głowie gotowy inny plan.

Rozdział 4

– Opowiadaj! – Irmina z wypiekami na twarzy uściskała kuzynkę. – Nie przyjeżdżałaś do domu ze trzy miechy!

– Piszemy ze sobą na bieżąco. Nie bądź jak moja matka – roześmiała się Ania. – Byłam w domu w zeszłym miesiącu.

– Ale ja pojechałam wtedy na wycieczkę. Stęskniłam się trochę. Strasznie tu smętnie bez ciebie.

– Spoczko, od października to się zmieni. Znów będziesz miała mnie dość, ale na razie zakuwaj, zalicz maturkę i dostań się tam, gdzie chcesz. Naprawdę warto powalczyć. A życie w Krakowie jest po prostu boskie.

– Same plusy. A nauka? – zapytała rozbawiona Irmina.

– Wiesz, ile trzeba zakuwać na początku? Nauki jest fura. Na pierwszym roku robią największy odsiew, a ja nie zamierzam dać się odsiać. W październiku zaczynała ponad setka, a już teraz odpadło ze trzydzieści osób. Patrząc na to, jak ci durnie chleją i ćpają, to pierwszej sesji nie zaliczy połowa, a jedna czwarta nawet nie zauważy, że w ogóle odbyła się jakaś sesja.

– Niebywałe.

– No widzisz. Banda kretynów. Jakim trzeba być dzbanem, żeby najpierw się narobić, by się dostać, a potem to olać?

– Nie rozumiem. Jak ja już dorwę się do studiów, to tak ucapię, że w życiu nie puszczę, póki ich nie skończę. Ale najpierw matura.

– Nie, najpierw święta.

Mimo pragmatycznego podejścia do życia i braku skłonności do sentymentów Ania lubiła Boże Narodzenie. Oczywiście aspekt duchowy zupełnie jej nie interesował, ale już tradycyjne jedzenie oraz prezenty jak najbardziej.

* * *

Matka zawsze potrafiła wynaleźć dla córki coś wyjątkowego i mimo że obie nie spędzały nigdy Wigilii wraz z resztą mieszkańców rezydencji, także i ciotka Maryla zawsze dbała o stosowny upominek dla bratanicy. Jako dziecko Irma nie mogła pojąć, dlaczego mieszkająca tuż obok kuzynka i jej matka nie zasiadają wraz z pozostałymi do wigilijnej wieczerzy. Kiedy dorosła, zrozumiała, że to zasługa wuja Tadeusza, który od zawsze nie cierpiał Haliny. Powszechnie wiadomym było, że podświadomie to ją obwinia o śmierć młodszego brata. Od początku sprzeciwiał się decyzji siostry. Dla niego ciężarna dziewczyna mogła nie istnieć. Uważał, że skoro już pojawiła się w ich życiu, to wyłącznie celem zagrabienia części majątku. Dopiero po paru latach Tadeusz przyjął do wiadomości argumenty siostry.

– To żądna naszych pieniędzy lafirynda. – Nie ustawał w uporze.

– Nieprawda! – zdenerwowała się Maryla. – Halina uczciwie pracuje, praktycznie wychowuje mi córkę. A my, zauważ, nie będziemy żyli wiecznie. Ja nie mogę mieć więcej dzieci. Ty, będąc gejem, raczej się nie rozmnożysz, a mamy tylko bujającą w obłokach Irmę. Komu przekażemy majątek? Może chociaż Ania kiedyś pokaże biznesową żyłkę.

– Chcesz zostawić jej naszą firmę?! – Tadeusz osłupiał.

– Nie chcę. Ale to córka Marka. Też ma swoje prawa, choć jeszcze o nich nie wie.

– Na szczęście… – mruknął.

Od tamtej rozmowy Tadeusz wprawdzie odpuścił złośliwości, ale nie przestał ignorować Haliny i jej córki. Na szczęście zajęty swoimi sprawami nieczęsto ingerował w funkcjonowanie rezydencji. Tak naprawdę zaznaczał obecność i egzekwował swoje prawa tylko w święta. Jakoś nie wyobrażał sobie zasiąść przy jednym stole z etatową opiekunką do dzieci.

– Jesteś hipokrytą!

– Nic nie poradzę, że baba mnie wnerwia. A ta gówniara przypomina mi brata.

– Nagle teraz tak go kochasz? – Maryla nie wytrzymała. – Za życia ci się nie chciało, więc nadrabiasz zaległości po śmierci?

W przeciwieństwie do brata Maryla miała w sobie tyle przyzwoitości, by nie dać odczuć Halinie i małej Ani, że są niemile widziane. Halina zdawała sobie sprawę, że Tadeusz jej nie cierpi. Widząc starania Maryli, machnęła jednak ręką na wielkopańskie przywileje i cieszyła się tym, co ma.

* * *

Tego roku, na czas świąt, Tadeusz wybrał się ze swoim partnerem na narty do francuskiego kurortu. Po raz pierwszy Wigilia miała wyglądać inaczej, a Halina na wieść o wspólnej wieczerzy wpadła w panikę.

– Nie martw się, mamo. Jakoś załatwię prezenty dla wszystkich – pocieszała Ania.

– Córciu, przecież nie zarabiasz aż tyle. Masz własne wydatki i…

– …i głowę na karku. Miasto daje mi lepsze możliwości, więc zostaw to mnie. Prezent wcale nie musi kosztować, żeby się podobał.

– Ale Aniu…

– Mamo, przestań! – ucięła dyskusję dziewczyna i natychmiast zaczęła głowić się nad prezentami.

Z matką nie ma problemu. Voucher na trzydniowy pobyt w ekskluzywnym hotelu spa załatwiał sprawę. Po chwili namysłu postanowiła sprezentować to samo także ciotce. Jej męża powinien zadowolić najnowszy kryminalny bestseller Harlana Cobena. Najgorzej z kuzynką, ale Anię szybko olśniło, co sprawiłoby jej przyjemność. Ekskluzywny zestaw akwareli w aluminiowych tubkach będzie strzałem w dziesiątkę. Szybko złożyła zamówienie na AliExpress i zadowolona z pomysłu dorzuciła jeszcze kilka arkuszy czerpanego papieru. Irma powinna skakać z radości pod sufit.

Następnym krokiem było kupno odpowiedniego stroju. Kolacja wigilijna u Szydłowskich to nie byle co. Doskonale znała upodobania ciotki. Szybko przeczesała zawartość swojej szafy. Zaczęła od butów. Czarne szpilki od Christiana Louboutina – świąteczny prezent od Jana – nadawały się idealnie. Do tego gołąbkowa sukienka przed kolano z tiulowym dołem i jakaś fajna fryzura. Na szczęście dziewczyna zaliczała się do tych, którym najbardziej do twarzy jest z nieładem na głowie. Im bardziej rozczochrana, tym lepiej wyglądała. Chociaż na co dzień przez nikogo niepilnowana gustowała w krzykliwych ciuchach, na wszelki wypadek wolała nie drażnić matki i ciotki. Obie pewnie padłyby trupem na widok obcisłej czerwonej mini i kusego topu ukazującego jej najnowszą fanaberię, czyli kolczyk w pępku.

Co innego Irmina.

– To prawdziwy czy atrapa?

– A jak myślisz?

– Serio? A to boli? – zapytała z przejęciem na widok ozdoby.

– Nie bardziej niż piercing sutków.