Poezje. Tom 6 - Maria Konopnicka - ebook

Poezje. Tom 6 ebook

Maria Konopnicka

0,0

Opis

„Poezje TOM VI” to zbiór wierszy Marii Konopnickiej, poetki i nowelistki okresu realizmu. Jest ona uznawana za jedną z najwybitniejszych polskich pisarek.
"Poezje TOM VI" to zbiór ponad 140 utworów autorstwa Marii Konopnickiej. W skład tego zbioru wchodzą takie wiersze jak „Nowe lato”; „W miasteczku”; „Uderzam w ciebie; „Ta ziemia”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 123

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maria Konopnicka

POEZJE TOM VI

Wydawnictwo Avia Artis

2023

ISBN: 978-83-8226-955-0
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Ludziom i chwilom

Ludziom i chwilom

Za co, za co tyle cześci?

Za co, za co tyle cześci? Za co to witanie? — Za siew tylko dobrej wieści: Wy — kłosy na łanie. Ja ptak tylko, co wam śpiewa, Wy — owocne drzewa; Ja — głos dzwonka na rozświcie, A wy — czyn i życie! Wasza wola — moja dola, Mojej pieśni tony... Jak skowronek lecę w pola, Lecę nad zagony. Pieśń się moja skarży, płacze, Kiedy śpią oracze, A gdy brzęczą pługi, kosy, Śpiewa wniebogłosy! Gdyby piosnce brakło echa W żywej piersi brata, Dawno zgłuchłaby nam strzecha, Oniemiała chata... Pieśń jaskółcze gniazdo winie W serdecznej drużynie; Pieśń tam rada pióra składa, Gdzie bratnia gromada. Zawitajcież wy mi wzajem, Wy — i wasze progi! Idę światem, idę krajem, Jak pątnik ubogi. Za tą jasną idę zorzą, Gdzie na przyszłość orzą, Za tą gwiazdą, za nadzieją, Gdzie dla jutra sieją. Daliście mi w swej gościnie Chleb i wino ducha... W waszym chlebie, w waszem winie Jest moc i otucha: Nie zmarnieje wasza praca, Gdy ją pieśń ozłaca; Pieśń — nie zmilknie w poniewierce, Gdzie jest wasze serce!

Błogosławieństwo »Nizin«

Elizie Orzeszkowej.

Głos z nizin bije...  — O, błogosławiony Duch, co zdjąć umie słoneczne swe szaty I złotych marzeń odrzucić korony, A zaś się zniżyć i w progi wejść chaty, Co jest poszyta snopami żytniemi, A być ubogim z ubóstwem swej ziemi!  Albowiem jego królestwo jest boże,  Braćmi dlań będą ptaszęta podniebne,  A gdy zawoła, przybiegną doń zorze  I poczną świecić, jakoby służebne;  I wzejdzie pierwsza jutrzenka mu złota  Nad pustkę nędznych siół i czarne wrota. Głos z nizin bije...  — O, błogosławiony Duch cichy, który w tęskliwej zadumie Obchodzi pola smętne i zagony, A zasłuchany jest w zbożowym szumie I w szmerach łężnych traw i w lasów ciszy, Aż ich westchnienie i jęk ich posłyszy!  Albowiem z tych on, co ziemię posiędą,  A na wschód słońca powiodą swe pługi,  I zaorywać lemieszem swym będą  Czarne ugory, niepłodne czas długi,  I po wyciętych zadrzewią się borach  W świętości wiosny i w życia kolorach. Głos z nizin bije...  — O, błogosławieni Ci, co są smutni, i ci, którzy płaczą, A w sercu mają grot krwawych ościeni, A na grzbiet szatę wdziewają tułaczą I wielki, ciężki krzyż na barkach niosą, Póki ich ziemia pod łez stoi rosą!  Albowiem oni przybliżą dzień boży,  W którym radością odetchną narody,  A zaś się źródło nadziei otworzy  I puści się zeń ożywczy zdrój wody  I ludy ziemi pokrzepi swą mocą,  Iż pójdą w wielki bój ze złem — i z nocą. Głos z nizin bije...  — O, błogosławiony Duch, który łaknie, i duch, który pragnie Sprawiedliwości za nędznych miljony, Aż szale życia przychyli i nagnie, Aby się równo ważyły pod niebem — Dla ciemnych z światłem i dla głodnych z chlebem!  Bowiem nasycon w łaknieniu swem będzie  I ujrzy gniazda skowrończe w spokoju  I powołanie jastrzębie przed sędzie  I czoło w słońce wzniesione z pod znoju,  I krzyk przepaści i ciemnic ustanie. Głos z nizin bije...  — O, błogosławiona Dłoń, miłosierdzie nad nami czyniąca, Dłoń blizka temu, co więdnie i kona, Dłoń jaśniejąca promykiem miesiąca, By nie urazić słonecznym rozświtem Oczu, schylonych przed dziennym błękitem!  Ona albowiem oderwie pieczęcie  Wieku, co przyjdzie bez ognia i miecza,  I potępienie odmieni w zaklęcie,  Pod którem dusza zakwitnie człowiecza,  I świat obejmie uściskiem i boży  Sąd wszechprzebaczeń nad ziemią otworzy. Głos z nizin bije...  — O, błogosławione Serce, co swojem kochaniem objęło Wszystko, co nędzne jest i co wzgardzone, I Chrystusowe wypełnia tu dzieło, Wiodący rzesze zarannych zórz drogą, A w nienawiści nie mając nikogo!  Albowiem jemu oglądać jest danem  Boskość ukrytą w łachmanach nędzarzy  I być ludzkości najwyższym kapłanem  I ofiarować u złotych ołtarzy  Ducha, gdy tchnieniem najświętszem owione  Czoło skazańca — wdeptane w proch skronie. Głos z nizin bije...  — O, błogosławieni Pokój czyniący nad ludem i światem Siewacze ciszy, co idą schyleni, By zasypywać miłości swej kwiatem Przepaście czasów, a nic się nie nużą, Trzymając serce wzniesione nad burzą!  Albowiem oni synami bożemi  Nazwani będą przez ludzkie plemiona,  A z ich posiewu urośnie mir ziemi,  I będzie kawka w swem gnieździe uśpiona  I wyjdzie tęcza na lądy i wody  I kainowe odmienią się rody. Głos z nizin bije...  — O, błogosławiony Duch, co dla prawdy zostaje w ucisku, A od upału nie miewa uchrony, Ani zażyje snu przy swem ognisku, Ni wykołysze swej młodej nadziei, Ale tak szczwany jest, jak jeleń w kniei!  Albowiem z krzywdy narodzi się prawo,  A z jego męki narodzi się siła,  A na tych drogach, gdzie stopą szedł krwawą,  Kwiat z siebie wyda wyklęta mogiła,  A wiatr zniszczenia, co szatą mu miota,  Rozniesie za nim nasiona żywota. Głos z nizin bije...  Ja słucham go w ciszy I zadumana dziś jestem o tobie... A jeśli przyszłość jest, która go słyszy, Jeżeli wszystko nie kończy się w grobie,  Jeśli istnieje to, co zwiemy cudem, — Błogosławionaś ty między swym ludem!

Żniwo

FRASZKA DLA PRUSA

Jeszcze na twoje żniwo czas, Kwiat jeszcze na twej grzędzie; A dziś już kłopot jest wpośród nas: — Co kiedyś będzie!? Kosiarzy trzaby z wiosek trzech — Kto wie, czy jeszcze stanie — Żeby skosili i płacz i śmiech Na twoim łanie. Ten jeden wyrósł w jasny kwiat, Ten drugi w bujne kłosy; Więc to tam pola tęgi szmat Zajmą pokosy. Lecą już pieśni w ranny czas, Skowronek im pomaga: Wyciąga Maciek w przecudny bas, A w dyszkant — Jaga. Wnet zagra pole brzękiem kos, Ostrzonych w takt u brusa; Pytają ludzie: — Co to? — My w głos: — Żniwo u Prusa! — Co tam dwojaków będą nieść Dziecięta w modre ranki! Co Magda klusek musi gnieść, Co lać maślanki! Zaśby pogody jasnej trza Choć z tydzień, z dwa tygodnie, Żeby na garściach kośba nam ta Przeschnęła godnie. Cudneż to będą one dnie Dla ptactwa i dla zwierza! Aż głucho, jak to zwabi się Skróś odwieczerza! Tuż świt upuszcza tęcze z rzęs Na uroszone łany, Tuż zarży źrebak i udrze kęs, Chociaż spętany. ............ Więc trzeba dziewek znowu rój Z grabiami słać z chałupy, By ten użątek kłosisty twój Zgrabić na kupy. Trza do powróseł bab choć sto, Średniaków choć z półkopy! Bo czemże będą związywać to Żniwo we snopy? — Zaś ekonomski trza mieć łeb, By zliczyć do gromady Mendle i kopy; bo lada kiep Nie da z tem rady! I sam ekonom się za dwóch Zapoci tam, chudzina! Co zliczy kopę, a weźmie niuch, Zmyli — i znów zaczyna. Teraz-że trzeba złotych dni, Żeby to oschło z rosy; Bo kiedy burza błyska i grzmi, Czernieją kłosy. A toćby szkoda była nam Każdego bochna chleba; Więc dajem na mszę: proboszcz tam Jest bliżej nieba. Już odsygnował pięknie dziad, Już organ nam przygrywa... Wzdychają baby, w nadobny ład Idzie wotywa. ............ Setnyby musiał wóz być on, We cztery tęgie konie, Coby miał zabrać wszystek ten plon Na twym zagonie! Trza podawaczy choćby dwóch U każdej stawiać kopy, I to wybierać, który jest zuch Pomiędzy chłopy! Na wozie takoż tęgi drab, A i ten skipi pracą... Tu nie poradzi nijaki cap, Ani ladaco! Trzaby, jak perłę, wybrać dzień, Nie zbytni żar gorąca, Żeby lekuchnych obłoków cień Ugaszał słońca. Tu się rozlegnie śmiech i ruch, Trzaskanie chłopiąt z biczy; Przepiórka leci i roni puch, A derkacz krzyczy. Bab na pograbki wyszła moc, Grabiska aże dzwonią... A dzikich gęsi sznur się pod noc Skrzykuje błonią... Ubywa kopic, kipi pot, Przez złotą kłosów chmurę Błyskają widły; już snopy w lot Zapchały furę. Trzeszczą półdrabki, rośnie stóg, Piętrzy się góra złota... Chłop z wozu krzyczy: — Dość! Dalibóg Wywalę wrota! — Tak lecą radzić, kto tam żyw, Ten to, a drugi owo... A my, gromada, na taki dziw Aż kręcim głową. — A to ci z Prusa tego tuz: Co snopów ma w swym plonie! Toć nie zabierze tego i wóz We cztery konie! —

Do Deotymy

CHWILA Z POGRZEBU ODYŃCA.

Taką cię widzę, jakom cię widziała: W rozjęku dzwonów, w chorągwianym szumie, W czerni, lic bielą podniesionych biała, Idziesz dostojna i w górnej zadumie, Jaka przystoi pieśniarce tej ziemi, Gdzie kamień płacze, a ludzie są — niemi. Za tobą zbity tłum, jak wojsko płynie... Krzyż mu sztandarem, a proporcem trumna; A ty hetmanisz tej całej drużynie, Spokojna, prosta, milcząca i dumna. Majestat bólu i królewskość męki Masz w czole, laur wykwita ci z ręki. Nie wiem, gdzie pójdzie i gdzie tłum powiedzie Twoja natchniona i żałobna postać; Lecz lud, któremu ty idziesz na przedzie, Między grobami nie może się zostać. On musi wrócić z cmentarzy na boje Ducha, przez pieśń twą i hetmaństwo twoje!

Na cześć Elizy Orzeszkowej

W czyją to cześć te serca biją dzwonem? Komu chcą nieść snop kwiecia wraz z pokłonem? Pod czyj to znak, na czyje hasło śpieszy Rwący się ptak, duch tej niewieściej rzeszy? Czy wraca z dróg, czy idzie w bój wódz mężny, Tryumfów bóg, bohater walk orężny? Czy mędrca skroń, co zbadał wiedzę całą, Niewieścia dłoń ma dziś uwieńczyć chwałą? Tak! Idzie wódz, co zwiódł ogromne boje, By cienie zmódz, by zdobyć dnia podwoje, Co starą noc w jej twierdzach dziś zwycięża; Tak! Idzie moc: Niewiasta z sercem męża! Tak! Idzie duch, co zawsze leciał w słońce, Co porwał w ruch bezwładnych dusz tysiące, Co słabym dał tarcz światła ku obronie I prawdy dział w skrzywdzonych złożył dłonie! Dawno już świat te słowa słyszał wieszcze, Że lilji kwiat, zamknięty słońcu jeszcze, Przez znój i trud, przez życia krwawe burze Przyszłości cud w myślącą zmieni różę. Dawno już dreszcz przez serce szedł stulecia, A wichr i deszcz otrząsał puchy kwiecia; I lilji pąk na wieku skalnym złomie Wśród łez i mąk przemieniał się widomie. Lecz długo tkwił w tej opoczystej roli, A nie miał sił, świadomej nie miał woli, By słońcu swój otworzyć kielich cały. — I tak trwał bój i łzy i męka — trwały. Aż przyszedł duch, niewieści duch świetlany, I krwawy puch opatrzył jako rany I światło róż w płomiennej tchnął iskierce I myślą róż naznaczył lilji serce. I podniósł kwiat koronę swą przejasną Na ducha świat, na blaski, co nie gasną, I uczuł sam zakwitu siłę nową! I tak się nam spełniło wieszcze słowo. Ten wiek, co się przybliża już dla świata W przedświtu mgle, w podwoje co kołata, Ten wiek, co nas powiedzie w nowe mety, On będzie zwan stuleciem praw kobiety! A prawem tem: odważnie spojrzeć w życie, Złud wzgardzić snem, do pracy wstać o świcie, Na trudu dział dla braci wyjść i z braćmi I mężnie trwać, choć słońce chmura zaćmi! A prawem jest — do służby czuć się ziemi I światła chrzest zatwierdzić czyny swemi; A prawem to, by podjąć do połowy Ciężar, co gnie kochane, drogie głowy! Na takich praw, na praw człowieczych księgę Złożył twój duch niewieścich serc przysięgę, I poszedł w znój, niosący nam sztandary, I wygrał bój i zdobył laur ofiary. O, sława ci, coś męstwem naszem była W te zmierzchu dni, gdy w nas marniała siła, Do której lud, do której kraj ma prawa... Hetmanko dusz niewieścich, tobie sława! O, sława ci, co nie w rozkoszy puchy Tuliłaś nas, lecz hartowałaś duchy! A budząc nas, jak dziecię, co w dzień drzemie, O bicie serc miljona — wzmogłaś ziemię! Jeszcze nasz siew nie wydał swego żniwa, Na kłosach jeszcze nam zasługi zbywa. Więc tylko nieść możemy pól tych kwiecie Najpierwszej dziś i Polce i kobiecie!

24 grudnia 1898 r.

I.

Cisza... Serca tysięcy biciem mocnem, głuchem Przemawiają bez głosu do siebie, do świata, Nad głowami tysięcy myśl jedna oblata I pierś tysięcy dyszy jednym wrzącym duchem. Cisza... Czucie skupione, jako djament pała, Żarzy się, jako płomień zduszony ogniska, W tysiącach źrenic tli się, goreje, rozbłyska, Tysiącem skier przenika i dusze i ciała. Cisza... Jak mocne, żywe, jak potężne głosy Z milczących tłumów biją nawskróś niemej ciszy! Objęły ziemię... lecą... objęły niebiosy... Cisza... Ziemia i niebo słucha ich... Już słyszy!

II.

 Uderzył dzwon, uderzył dzwon,  Rozpękły się zasłony;  Wśród ludu swego stanął on,  Co dał miljonom czucia ton,  Co kochał za miljony.  Zapłonął duch, rozegrzmiał spiż,  I serca drżą i dzwony...  Buchnęło płomię wzwyż a wzwyż,  Wśród ludu stanął, co niósł krzyż,  Co cierpiał za miljony.  Przeleciał błysk, przeleciał grom  Nad morzem głów wzburzonem;  Wyprorokowan naszym łzom,  Wśród ludu stanął, wrócił w dom,  Co jeden — jest miljonem.

III.

 Wśród swojego stanął ludu  Nie zimnym kamieniem,  Ale żarem i płomieniem,  Ale czynem i natchnieniem,  Ale mocą cudu!  Wśród swojego stanął ludu  Nie milczącym głazem,  Ale głośnym dusz wyrazem,  Ale hasłem: Razem! Razem!  Do wspólnego trudu!  Wśród swojego stanął ludu  Nie bezduszną bryłą,  Ale żywą życia siłą,  Arką tego, co już było,  I nadzieją cudu!

IV.

Za twojem hasłem, za twem zawołaniem Pójdziemy wszyscy zaprzysięgłą rotą, A gdy na drodze padniem i ustaniem, Ty nam twej pieśni podasz czarę złotą, Pieśni miłości nieśmiertelną czarę! I wskrzesisz siłę życia — życia wiarę! Za twojem hasłem, za twem zawołaniem Pójdziemy wszyscy braterską drużyną, A gdy na drodze padniem i ustaniem, Twoje się skrzydła nad nami rozwiną, Twych orlich lotów chwyci nas potęga I tam »sięgniemy«, kędy wzrok nie sięga.

V.

Uczyniona dziś jest wiosna, Uczyniony maj... Leci, leci wieść radosna, Leci w cały kraj! Z ust na usta, z łona w łono Biją życia tchy... Ziemio, bądź mi pocieszoną! Ziemio, otrzyj łzy! Z czarnych zmierzchów długiej nocy Oświtł życia szlak... Duch powraca do swej mocy, A do gniazda ptak! Duch powraca z życia siłą W pierś stygnącą już... Znowu serce będzie biło, Żar znów buchnie z dusz! Nie sieroty my już w domie, Co go wichr chce zmódz... Stanął pośród nas widomie — Ojciec nasz i wódz! Drgnęły serca, drgnęły dłonie W rzewny, bratni ruch... Jasno dźwięczy w życia dzwonie Rozjaśniony duch! Jasno widzą smutne oczy Ten najdalszy kres... Gdzie pieśń wieszcza nam proroczy Koniec burz i łez!

Do Al. Świętochowskiego

Zawszem widziała łódkę twoją drobną, Po wielkiem morzu płynącą osobno, A tak spokojną, jakbyś wśród ogromu Wód oceanu — czuł w własnym się domu. Sam byłeś. Żadne nie pchały cię wiosła, Ni wzdęta żaglów pierś tchnieniem cię niosła; U steru łodzi sam stałeś, odbity W nieskończoności głębie i błękity. A gdy się wicher zrywał i dokoła Okręty masztów uniżały czoła, Spiesząc, gdzie w porcie far jasny się pali, Łódź twoja cicha leżała na fali. Za tobą były bezpieczne zatoki; Tyś w burze płynął przez wiry i mroki I w nawałnicę, gromami co dyszy,