Poezje. Tom 8 - Maria Konopnicka - ebook

Poezje. Tom 8 ebook

Maria Konopnicka

0,0

Opis

„Poezje TOM VIII” to zbiór wierszy Marii Konopnickiej, poetki i nowelistki okresu realizmu. Jest ona uznawana za jedną z najwybitniejszych polskich pisarek.
"Poezje TOM VIII" to zbiór prawie 70 utworów autorstwa Marii Konopnickiej. W skład tego zbioru wchodzą takie wiersze jak „Litwie”; „Po bitwie”; „Trzeci Maj”; „Hymn nowej Polski”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 150

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maria Konopnicka

POEZJE TOM VIII

Wydawnictwo Avia Artis

2023

ISBN: 978-83-8226-957-4
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Ludziom i chwilom

Przygrywka

Kto z nas, o bracia, ma dzisiaj tę wiarę, Co z grobów prochy wywołuje stare I kształt im daje i tchem je obdziela, Jako w widzeniu sądnem Ezechiela? Kto z nas jest godzien tknąć całun, co leży Na wielkiej trumnie umarłej przeszłości? Kto z nas tak kocha i kto z nas tak wierzy, By na głos jego ruszyły się kości? Dzieci my słabe — rozbiegłe po ziemi Za mamidłami, za blaski płonnemi, A wielkie głosy, co idą z prawieka, Są nam jak echo, gdy z wiatrem ucieka. Niema słuchaczy i niema pieśniarzy Ze łzami w oczach, z płomieniem na twarzy, I ziemia dzisiaj w zachwycie nie słucha Przelotu skrzydeł natchnienia i ducha. Nikt już na klęczkach swej lutni nie stroi, Nikt z nas nie chodzi w anielskich piór zbroi; Głos, rozłamany na klątwy i jęki, Hymnów nie wyda, lecz marne piosenki. Wy chyba jeszcze, prastarych puszcz drzewa, Słyszycie wielką pieśń, gdy burza śpiewa! Wy chyba jeszcze, śnieżyste gór szczyty, Orlemi loty bijecie w błękity! Do was się, do was przygarnąć nam trzeba, By wzlecieć bliżej wieczności i nieba, Do was się pierśmi przytulić drżącemi, Wy — harfy wieczne, wy — wieczna pieśń ziemi! ............ Nędzaż to nasza, czy wina, o Panie, Że nasze hymny to jęk dziś i łkanie, Że nasze pieśni to martwe wyrazy, Że nasze serca — to próchna, lub głazy? Nędzaż to nasza, o Panie, czy wina, Że się pierś nasza popielić zaczyna, Że dzieci nasze odstały myślami Od wielkich ojców?...  ...Miej litość nad nami! Miej litość! Odważ na sądnej Twej szali Łzy te i krew tę, któreśmy przelali... Odważ te ciężkie ogniwa łańcucha, Któremi skuto i ciało i ducha! My niewolniki... O, zmiłuj się, Panie! Sto lat czekamy na trzecie zaranie, W którem odwalon głaz będzie grobowy... I nie! — I zawsze też same okowy... Sto lat czekamy, aż grom się sprzymierzy Z przekleństwem starców, z męczeństwem młodzieży, Aż Chrystus światu w piorunach ukaże, Jak się z mogiły podnoszą Łazarze!... I nic! — I zawsze skrwawiony szmat kiru Wieje nam w oczy z chmurnego Sybiru, Zawsze ten podmuch lodowej zawiei Mrozi w nas życie — do rdzenia nadziei! Więc gdyś uderzył tak, że pękły duchy, Gdyś nas wypalił ogniami posuchy, Gdyś nam roztrzaskał i serca i lutnie, Za winę nie licz, że milczym tak smutnie! ............ O moja Litwo! O moja Korono! O Rusi, która już nie jesteś świętą! Wolność wam głosu i dech wam odjęto, I duszę waszą zgwałcono! O Wilno stare! Koronna Warszawo! O ty, co w Dnieprze łzy topisz, Kijowie! Gdzie wasze Orły? Gdzie Pogoń za sławą? Gdzie wasza dzielność i zdrowie? Mdleje rozdarta pierś mego narodu, Bez hostji ducha bratniego podziału, I serca mdleją wśród chłodu i głodu, Bez jutra, bez ideału... I jedna tylko tożsamość niedoli Łączy je dzisiaj w posępnem ich biciu... To, co nas dręczy, i to, co nas boli, Jest spójnią w gasnącem życiu. ............ O moja Litwo! O moja Korono! Rusi, która już nie jesteś świętą! Uderz w swą lirę spękaną, zgwałconą, I płacz — gdy pieśń ci odjęto!

Na zjazd w Kromieryżu

Na nutę: »Gdy naród z orężem«.

W kolebce braterstwa słowiańskich narodów, W prastarej ziemicy Morawy, Zejść mieli się bracia i czary wznieść miodów, Syconych z słowiańskiej dzierżawy, I gorzkim przełamać się chlebem, Gdy inny nam dzisiaj nie dany, I głośny wznieść protest przed ziemią, przed niebem, I szczęknąć w niewoli kajdany. — »Welehrad! Welehrad!«— rozległo się wszędzie, Gdzie jęczą słowiańskie Spartaki... Wzleciały w błękity wędrowne łabędzie, By wici te ponieść na szlaki. I serca zbudzone zabiły Nadzieją braterskiej otuchy, I poczuł niewolnik, że jeszcze ma siły Zatargać swojemi łańcuchy! Lecz zlękły się króle i zlękły się cary Tej ludów słowiańskich biesiady... I sojusz bezprawia wznowili swój stary I stare swe gwałty i zdrady. I skinął car głową pijaną, A insi pojęli to hasło... Welehrad zamknięto, rozkazy wydano, Nad rabem znów słońce zagasło! Lecz mało im było wziąć wolność Słowianom I mało zgnieść karki narodów; Większego tryumfu zachciało się panom: W Morawie zachciało się godów! I tam, gdzie się bracia rodzeni Zejść mieli, na grób Apostoła, Tam Habsburg z nowymi układy w kieszeni Dłoń krwawą uścisnął Mongoła. ............ Przekleństwo tyranom! Przekleństwo ich tronom, Co stoją na grobach swobody! Przekleństwo tym berłom, tym krwawym koronom, Co gnębią słowiańskie narody! Po trzykroć im klątwa i wzgarda! Poznają, gdy przyjdzie godzina, Jak silne jest ramię, jak dzielna i harda, Jak bratnia jest pierś Słowianina!

28 listopada 1885 r.

Pół wieku przeszło, jak w obcej gdzieś ziemi Roztrzaskał piorun złotą lutnię naszą... Pół wieku przeszło, jak tony gromkiemi Zmilkła pieśń wielka nad Litwą i Łaszą... Bez głosu dzisiaj stoimy i niemi W domu niewoli i pełną łez czaszą — Za ołtarz mając popioły i groby — Wznosimy toast półwiecznej żałoby. Gorzki to toast! I gorzkie te słowa, Któremi dziś nam podzielić się trzeba: Oto narodu chorągiew Hjobowa Z wichrem zniszczenia powiewa do nieba... Oto się jękiem pieśń żali echowa, Że z niej dla ducha nie czyni lud chleba, Że ponad życia ogniskiem wygasłem Nie jest już strażą i nie jest już hasłem! Bracia! ten tylko czci ziemi swej wieszcze, Kto z piersi czerpie żywiący zdrój wody; Ten tylko naród narodem jest jeszcze, Co w pętach nawet pieśń wznosi swobody. Choć słońce chmury zakryją złowieszcze, Choć we krwi zgaśnie dzień jasnej pogody, Nie zginął naród, któremu pieśń żywa Okrzyk wolności z pod serca wyrywa! O nieśmiertelna spuścizno ty ducha, Pieśni! tyś ludów jest życiem i słońcem! Gdy świat ogarnia noc czarna i głucha, Ty nad nim skrzydłem unosisz się drżącem Tam, kędy brzęków nie słychać łańcucha, Gdzie serce tętnem uderza gorącem, Tam, skąd narody czekają zarania Wielkich dni sądu i dni zmartwychwstania. Więc błogosławić jeszcze los swój może Lud, co po ojcach wziął takie mogiły, W które Bóg gwiazdy sypie i pod zorze Rosnąć im każe... I gdy wszystkie siły Wyjdą zeń, wszystkie tchy i pędy boże, Tam niechaj idzie, a będą weń biły Podziemne światła, co palą się w grobie, By życie — śmiercią świadczyło o sobie. Miehśmy niegdyś lutnie tak potężne, Iż nam być mogły mieczem i sztandarem I grać nam w boju, jak trąby mosiężne, I pierś narodu zagrzewać tym żarem, Co stwarza duchy wielkie i orężne... A my z tych pieśni co zrobili? — Harem, Kędy się zmysły rozmarzeniem poją, A pieśń nam nie jest wodzem ani zbroją! O, skrzydeł orlich wielkie, górne loty! Gdzie są za wami zwrócone oblicza? Czemu pod Iljon nie śpieszą Heloty? Czemu drży duchów ciżba niewolnicza? Gdzie są słuchacze pieśni Wajdeloty Na wygaszonych popiehskach znicza? Gdzie są ramiona, co wspólnym łańcuchem Ziemię pchnąć miały i rządzić jej ruchem? Gdzie Konrad, bracia, gdzie jego przysięga? Gdzie Alpuhary ojczystej obrońca? Gdzie orla młodość, co wzrokiem słońc sięga I ludzkość z końca przenika do końca? Gdzie zapał czynu, gdzie czynu potęga? Gdzie jest dłoń męska, centaury dusząca?... Więc wszystko echem przebrzmiało jałowem: Lud-czyn nie poszedł za poetą-słowem!? A kiedy mówię tak, nie pragnę wcale, Aby lirniki ślepe świat wodziły... Ale w powietrzu słyszę jakieś żale Nad zmarnowaniem wielkiej, żywej siły; I widzę ludy bijące, jak fale, O brzeg bagnisty życia i pochyły; Widzę służalcze, nizkie, ciemne dusze — I pytam: Po co żyli Tyrteusze?... Tak, po co żyli, walczyli, śpiewali, Żywe swe serca targając na struny? Po co, jak burza, nad ziemię się rwali, Rzucając ludom jasności swej łuny? Po co przed nami szła pieśń ta ze stali, Co miała błyski miecza i pioruny, Pieśń, która nocą budziła tyrana, A dziś jest łkaniem po grobach rozwiana? O! pójdź, Korono, zraniona orlico! Pójdź, stara Litwo, z spętaną Pogonią! I ty, Lwia Rusi, i ty, niewolnico, Pójdź, serce z sercem, a dłoń złączyć z dłonią; Niechaj nas tchnienia wolności pochwycą, Niechaj zapałem oblicza się spłonią, Niechaj uczujem choć raz, choć w tej chwili, Żeśmy synowie tych wielkich, co — żyli! O duchu Wieszcza! Tej Polski my syny, Którąś ośpiewał pieśniami swojemi! Nie wieniec kwiatów, nie chłodne wawrzyny, Ale ci miłość niesiemy tej ziemi! O! niech twe słowo myśl zrodzi i czyny! O! bądź ty z nami! Bądź z duchy młodemi! I niech ojczyzna zaświadczy to sama, Żeśmy dziedzice wielkiego Adama!

Na zjazd śpiewaczy w Częstochowie

Pozdrowione bądźcie pieśnią, Pozdrowione sercem, słowy, Dawnych wieków skryte pleśnią, Sławne mury Częstochowy! Jeszcze tutaj błądzą mary W noc miesięczną po tym szańcu; Jeszcze tu Kordecki stary Szablę dzierży przy różańcu. Jeszcze tutaj wierzyć chce się W moc nadziemską, w siłę cudu, Co to kule na wstecz niesie I ochrania piersi ludu... Jeszcze śni się on Czarniecki, Dusza twarda a przejrzysta... I pancerny rój szlachecki, Co na żołdzie był u Chrysta... Jeszcze śnią się naprzemiany Wielkie chwile, wielkie męże, Ten Puławski, te Barszczany, I te boje i oręże. I on płaszcz, z błękitów cały, Tej Hetmanki silnej ręki, Przed którą tu działa drżały, Przygwożdżone za paszczęki... I duch jakiś mocny bije Od tych wieżyc, baszt, kamieni... Bo tu wielka przeszłość żyje, Której żadne dziś nie zmieni. A więc nieśmy hołdy swoje Przed ten ołtarz narodowy! Pieśń też musi mieć swą zbroję Z skarbca starej Częstochowy! Ona też jest z tej załogi, Której boża moc hetmani! Jej też walczyć, nie znać trwogi Na usługach miłej Pani. Bo i ona w tej żołnierce Niepoślednim chce być ciurą; Jej zdobywać ludzkie serce, Jej ton swojski trzymać górą... Gdy ojczyste niesie słowo, Gdy przebiega miasta, wioski, Niech jej piersi strzeże zdrowo Sławny ryngraf częstochowski. Po tę siłę, po tę wiarę Przyszliśmy tu słabi, smutni... Błogosławcie, mury stare, Naszej pieśni, naszej Lutni!

Braciom Czechom

Wielkim jest naród ten, w pośród którego  Duch wiecznie żywy przebywa, A ziemia, którą synowie jej strzegą,  Nazwana będzie szczęśliwa. Wy ducha tego zbudzili, Czechowie,  Gdy w sen zapadał głęboki, Wy byt narodu oparli na słowie,  Jako na zrębie opoki. Gdy blasków słońca zabrakło tej ziemi,  Co was zrodziła w boleści, Wy ją ogrzali piersiami własnemi,  Wy ją wrócili do cześci! Więc was pozdrawiam, ja, dziecię krainy,  Która nam równie jest drogą, Choć jej w niedoli i córki i syny  Nic dziś, prócz łez, dać nie mogą, Był czas, nim słońce nad nami zagasło,  Że w całej naszej ziemicy Rwały się orły do lotu na hasło  Bogarodzicy Dziewicy. Od was my mieli tę pieśń uskrzydloną,  Której potęga i siła Nad naszą Litwą, nad naszą Koroną  Sztandar zwycięstwa nosiła. Więc przez to hasło, co chrobrych rycerzy  Krzepiło w chłodzie i głodzie, Przez tę moc ducha, co ufa i wierzy,  Bądź pozdrowiony, narodzie! Idzie czas, w którym nie ramię olbrzyma,  Lecz żywych duchów potęga Będzie tą siłą, co ludy utrzyma,  Bratnie plemiona posprzęga. Idzie czas, w którym wśród burz i zawiei,  Nim świt zwycięży noc mroczną, Po jednej wierze i jednej nadziei  Ludy poznawać się poczną. Dziś, kiedy dłonie z gorącym uściskiem,  Jak bracia, podajem sobie, Gdy nam tak wiele jest wspólnem i blizkiem,  W miłości, w pracy, w żałobie — Przed trybunałem najwyższym stuleci  Genjusze obu narodów Zanoszą skargę, co w błękit gdzieś leci,  Do nowych świtów i wschodów. Krwią my związani braterstwa i ducha  W wspólnej nadziei i wierze, Jako ogniwa jednego łańcucha,  Zawrzyjmy z sobą przymierze. I pójdźmy razem, gdzie czeka nas droga,  Na której ludy przyszłości Nic nie żądają od dziejów i Boga Prócz jednej — sprawiedliwości.

Wątpiącym

O, nie mówcie, o, nie wierzcie, Że ojczyzna w grobie! My ją żywą, my ją całą, Ducha Polski, Polski ciało, Mamy, bracia, w sobie. O, nie mówcie, o, nie wierzcie, Że Polska zabita! Ona dyszy, ona rośnie W każdej borów naszych sośnie, W każdem ziarnie żyta. Ona złoci się na łanie W każdym pszennym kłosie, Kwitnie w kwiatach naszych błoni, W jasnym sierpie łąką dzwoni, Błyska w jasnej kosie. Ona żyje w tej siermiędze, W tej siwej sukmanie, Co na piersiach naszej wiary Racławickiej dojdzie miary, Gdy chłop w polu stanie. W tym piastowym żyje pługu, Co nam ugor orze, W modłach żyje tego ludu, Co czekając z nieba cudu, Woła: »Święty Boże!« W tej fujarce rozśpiewanej W wieczorowe cisze, W stuletniego skazce dziada, W pieśni, którą matka składa, Gdy dziecię kołysze. Ziarno jutra ona sieje Po czarnych ugorach, Skowronkowe gniazda ściele, Brząka w stare karabele W naszych białych dworach. O, nie mówcie, o, nie wierzcie, Że Ojczyzna w grobie! My ją żywą, my ją całą, Ducha Polski, Polski ciało, Mamy, bracia, w sobie!

Pieśń Sokołów

Mrokiem niegdyś i smutkiem nękany, Nędzniał sokół oślepły na kole; Dziś nad lasy ojczyste i łany Podniósł w słońce swe skrzydła sokole. Już on nie chce być w klatce swej syty I shańbiony żelaznem ogniwem; Już zna wolne, szerokie błękity, Już odetchnął powietrzem pól żywem. Już nie będą mu grały te psiarnie, Co na pańskiej wodzone są smyczy; Ale pieśń go swobody ogarnie, Gdy wyleci swej szukać zdobyczy. I nie będą go karmić chłopięta Z pańskich stołów, z okruchów niewoli; Ale praca nasyci go święta, Co uzacnia ród jego sokoli! Nie z rąk sługi w pstrokatej odzieży, Nie z kapturem na oczach, nie ślepy, Wolny sokół w powietrze uderzy, Targać szponem, bić dziobem w czerepy. Nie dla pańskiej uciechy i łaski, Nie głaskany dłoniami płatnemi, Wolny sokół wyleci w dnia blaski, Po swobodę, po szczęście swej ziemi. Nie schowany w złocistej obroży, Nie na berle noszony przez knieje, Wolny sokół uleci w świat zorzy, Po swą wiarę, po swoją nadzieję. Już mu skrzydeł nie przytną, nie zwiążą, Już mu światła nie wyrwą z pod powiek; Tam, gdzie druhy-sokoły zakrążą, Zrywa pęta i wolnym jest człowiek. Wracaj, panie, w zamkowe podwoje, Już łowiecka uciecha przerwana; Wolny sokół zna drogi dziś swoje, Leci w przyszłość i nie chce mieć pana.

Na zjazd Weteranów z r. 1831

Nad krakowskim rynkiem starym głośny bije dzwon: Zleciały się orły siwe z praojczystych stron, Orły siwe, co po gniazdach zadumane siedzą I czekają, aż ich hasłom wnuki odpowiedzą. Gniazd im twardych i samotnych nie wyściela puch, Ale straż z nich nad narodem mocny trzyma duch, Ale świecą polskiej ziemi srebrzystemi pióry, Co ku słońcu się wolności niosły ponad chmury. Oj! przeżyłyście wy, Orły, wielkich bojów dzień! Świt nadziei wschód wam złocił — zachód mroczył cień... Oj, widziałyście wy chwały narodowej zorze I ojczystej ziemi klęski, komet ognie Boże! Każda pierś tu — szaniec żywy, każde ramię — broń, Każda głowa — wspomnień księga, świętość — każda skroń; Każde serce — znicz ojczysty, kędy iskry tleją Pod popiołem nieszczęść naszych — wiarą i nadzieją. Wpół radośni, wpół boleśni wspominamy czas, Co odnawia wasze rany, a ukrzepia nas, Ów dzień wielki, gdy lew-naród szarpnął się z łańcucha, Silny pomstą krzywdy swojej, mocny — wodzą ducha. Gdzie dziś hasła i sztandary, co was wiodły w bój? Gdzie koń wierny, który z panem dzielił trud i znój? Gdzie te pieśni obozowe, których rzewne dźwięki Na Grochowskiem polu brzmiały i u Ostrołęki? Gdzie ta chrobra polska wiara, ten marsowy płód, Co za miły kraj ojczysty szła na głód i chłód? Gdzie te serca, co miłością bohaterską biły Dla Korony i dla Litwy — do samej mogiły? Jak gdy w lesie, wyrąbanym na maszt i na tram, Zrzadka dęby starodawne stoją tu i tam, Tak wy teraz nad ojczyzny pogrobowe życie Czoła, sławą uwieńczone, samotni wznosicie. O, bogdajby z waszych czynów wzrósł wolności plon, O, bogdajby haseł waszych brzmiał prawnukom ton! O, bogdajby z pnia waszego zrodziło się plemię, Coby liściem świeżej chwały okryło tę ziemię! Łzy mieszamy dziś do wina, pijąc wam na cześć! Wy ostatni, którym dano do tej uczty sieść I zaprawnym piołunami rozłamać się chlebem I założyć protest ducha przed ziemią i niebem! Nie przeminie dobre prawo, choć je depce wróg, Nie przedawni się ta krzywda, której strzeże Bóg! On żałobę naszą starą waży na Swej szali, Gdy dorzuci włos wasz siwy — Polski się użali!

Zgorzałemu miastu

Hej, wy strony, moje strony, Dornie mój rodzony! Co tak smętny, tak żałosny, W blaskach stoisz wiosny? Co zamilkły twe ptaszęta W te majowe święta? Co pod niebem, pod szafirem Śmierci wiejesz kirem? Słyszę, słyszę krzyk twój w dali, Widzę dym, jak wali; Czuję, czuję pod powieką Żary, co cię pieką. Zagorzałeś w niebo świecą, Czarną palenicą, Zagorzałeś jasnym stosem, Strzech ognistym kłosem. Owinęła cię po biodra Dymów płachta modra, Owinęły cię po głowę Płomienie wichrowe. Dzwony twoje w niebo krzyczą Pod ognistą smyczą, Mury twoje w zgliszczach klęczą Pod czerwoną tęczą. Bramy twoje się rozpadły, Wszedł w nie stracli wybladły, A z każdego twego węgła Klęska się wylęgła... Położyła znak pożoga U twojego proga, Wydeptała stopą czarną Złote życia ziarno. Ulicami śmierć przechodzi W ognistej powodzi, Bęben dźwiga zamiast kosy Dobosz straszny, bosy. I na trwogę nocą bije, Gdzie pies w pustce wyje, I wytrzeszcza ślepy oczy I po żużlach kroczy. Cichy byłeś, zapomniany, Zawarty w swe ściany; Dziś buchnąłeś w iskier snopy Aż pod nieba stropy... Przyodziany klęski chmurą I ognia purpurą, Widnyś w całym dziś narodzie, Nieszczęśliwy grodzie. Już nie będzie twoje miano Zgłoskami pisano, Bo masz w łunach, bo masz w dymie Wypalone imię. Pogorzelec ty dziś boży Z pod okropnej zorzy, Co rozświtła ponad tobą Nędzą i żałobą. Belizarem na rozstaju Siadłeś w własnym kraju... Hjobem leżysz na pościeli Gruzów i zgorzeli... A oto się bratnie rzesze Kwapią ku pociesze, Oto bratnie spieszą dłonie Ku twojej obronie... Ognie, co w nas tyle siły Na popiół wytliły, Ominęły tę ostatnią Twierdzę: miłość bratnią... Na niej kładź swe fundamenty, Grodzie, klęską tknięty, Na niej swoje wznoś kolumny Do żywota — z trumny... Na niej buduj wież swych szczyty W przyszłości rozświty, I z śmiertelnych zgieł powicia Przez nią wstań do życia!

Pszczelarkom polskim

Bóg dla naszego łaskaw był narodu I w dzieje nasze, jak wątek ich długi, W gorzki nasz kielich życiowej dosługi Przysączał — choć kroplę miodu. Owej kruszwickiej sadyby i chaty Nie strzegły mury, ni wały dokoła, Ale na grzędzie pachniały tam kwiaty I złota brzęczała pszczoła. Miodem wznoszono rozgłośne toasty, Na które odzew dwa morza dać miały, Gdy białe orły skrzydłami powiały, A na tron wstąpiły Piasty. Miód pijał Chrobry, gdy Niemca bił wroga, Miodem się krzepił lud cały śród boju,