Przykry początek. Seria niefortunnych zdarzeń - Snicket Lemony - ebook

Przykry początek. Seria niefortunnych zdarzeń ebook

Snicket Lemony

4,1

Opis

Wioletka, Klaus i Słoneczko Baudelaire to wyjątkowo inteligentne i pełne uroku osobistego rodzeństwo. Cóż z tego, skoro od pierwszych stron tej książki, gdy dzieci otrzymują tragiczną wiadomość, nieszczęście depcze im po piętach. Są jak magnesy przyciągające pecha. W tej jednej książce życie utrudniają im straszny pożar, drapiące ubrania, zimna owsianka na śniadanie, chciwy i odrażający łotr oraz spisek mający na celu zagarnięcie ich majątku.  
Książki Lemony Snicketa mają w sobie to coś, co chwyta za serce i sprawia, że „Seria niefortunnych zdarzeń” zyskała miliony wielbicieli na całym świecie, a także została zekranizowana.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 109

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (162 oceny)
67
57
29
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
quass

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna lektura. Mimo tego, że skierowana dla dzieci, świetnie się przy niej bawiłam. Choć pojęcie "świetnie się bawiłam" akurat przy tej pozycji budzi pewien niesmak. Tu nie było nic pozytywnego! Ale taka już ta książka ma być.
20
maniaczkaksiazek

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita lektura! Polecam z całego serca.
10
myszkaa877

Nie oderwiesz się od lektury

po Serię Niefortunnych zdarzeń sięgnęłam dzięki Doktor Book, prawdę pisząc nawet bym o tej serii nie wiedziała. "Przykry początek" jest wbrew pozor dość zabawną historią, bardzo mi się podobało jak P. Lemony pisał do czytelnika jakby do Niego mówił, tłumaczył określenia. Na chwilę obecną na Legimi wczoraj został dodany tom 5 więc nic tylko czytać i czekać 😉
10
zakreconakarola

Dobrze spędzony czas

książka do szybkiego przeczytania
11
badeluca76

Nie oderwiesz się od lektury

Super Cziekawe!
00

Popularność




Tytuł serii: A Series of Unfortunate Events

Tytuł oryginału: The Bad Beginning

Text copyright © 1999 by Lemony Snicket

Illustrations copyright © 1999 by Brett Helquist

First Edition, 1999 HarperCollins

Published by arrangement with HarperCollins Publishers.

© HarperCollins Polska sp. z o.o., 2022

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieł w jakiejkolwiek formie.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Redakcja: Hanna Baltyn

Korekta: Anna Sidorek, Anna Jutta-Walenko, Bożenna Kozerska

Koordynacja produkcji: Jolanta Powierża

Wydawca prowadzący: Agnieszka Betlejewska

Wydanie pierwsze, Warszawa 2022

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

www.HarperCollins.pl

ISBN: 978-83-276-8085-3

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

Dla Beatrycze – ukochanej, upragnionej, umarłej.

RozdziałPierwszy

Jeśli szukacie opowieści ze szczęśliwym zakończeniem, poczytajcie sobie lepiej coś innego. Ta książka nie tylko nie kończy się szczęśliwie, ale nawet szczęśliwie się nie zaczyna, a w środku też nie układa się za wesoło. To dlatego, że niezbyt wiele szczęśliwych zdarzeń miało miejsce w życiu trójki młodych Baudelaire’ów. Wioletka, Klaus i Słoneczko byli dziećmi inteligentnymi, obdarzonymi wdziękiem, fantazją i przyjemnymi rysami twarzy, lecz mieli straszliwego pecha i wszystko, co ich spotykało, skażone było nieszczęściem, smutkiem i rozpaczą. Informuję was o tym z przykrością, ale taka jest prawda.

Ich pech zaczął się pewnego dnia w miejscowości Słona Plaża. Trójka młodych Baudelaire’ów mieszkała z rodzicami w wielkim domu stojącym w samym centrum brudnego, ruchliwego miasta. Od czasu do czasu rodzice pozwalali im na samodzielną wycieczkę zdezelowanym trolejbusem – słowo „zdezelowany”, jak zapewne wiecie, oznacza „niezbyt sprawny”, czyli „grożący awarią” – nad morze, gdzie dzieci mogły spędzić coś w rodzaju jednodniowych wakacji, pod warunkiem że wrócą do domu na kolację. Akurat ten ranek był szary i pochmurny, co wcale nie zmartwiło młodych Baudelaire’ów. W gorące i słoneczne dni Słona Plaża roiła się od turystów, tak że nie było gdzie rozłożyć koca. Za to w dni szare i pochmurne Baudelaire’owie mieli całą plażę dla siebie i mogli robić, co kto lubił.

Wioletka Baudelaire, najstarsza z rodzeństwa, lubiła puszczać kaczki. Jak większość czternastolatków była praworęczna, więc kamienie skakały dalej po burej wodzie, gdy Wioletka rzucała je prawą ręką, niż gdy robiła to lewą. Puszczając kaczki, Wioletka wpatrywała się w horyzont i rozmyślała nad wynalazkiem, który zamierzała skonstruować. Każdy, kto znał Wioletkę, poznałby zaraz, że myśli bardzo intensywnie, ponieważ jej długie włosy związane były wstążką, aby nie wpadały do oczu. Wioletka miała spory talent do wymyślania i konstruowania dziwnych urządzeń, więc jej wyobraźnię wypełniały często obrazy trybów, dźwigni i przekładni – a nie lubiła, gdy przeszkadzało jej w myśleniu coś tak banalnego jak włosy. Tego ranka zastanawiała się nad konstrukcją urządzenia, które zawracałoby kamień-kaczkę z morza na ląd.

Klaus Baudelaire, średni z rodzeństwa i jedyny chłopiec, lubił obserwować stworzenia w kałużach. Klaus ukończył dwanaście lat i nosił okulary, dzięki którym wyglądał inteligentnie. Klaus był inteligentny. Baudelaire’owie-rodzice mieli w domu ogromną bibliotekę – pokój wypełniony tysiącami książek na każdy właściwie temat. Mając zaledwie dwanaście lat, Klaus nie przeczytał, oczywiście, wszystkich książek z biblioteki Baudelaire’ów, ale przeczytał ich bardzo wiele i całkiem sporo zapamiętał z lektury. Wiedział, jak odróżnić aligatora od krokodyla. Wiedział, kto zabił Juliusza Cezara. Wiedział też bardzo dużo o zamieszkujących Słoną Plażę maleńkich, oślizłych żyjątkach, które właśnie w tej chwili obserwował.

Słoneczko Baudelaire, najmłodsze z trójki, lubiło gryźć. Słoneczko było jeszcze dzidziusiem, dziewczynką, w dodatku bardzo małą jak na swój wiek – niewiele większą od kalosza. Braki wzrostu nadrabiało wielkością i ostrością swoich czterech zębów. Słoneczko było jeszcze w wieku, gdy człowiek wypowiada się głównie seriami niezrozumiałych pisków. O ile nie używało któregoś z nielicznych znanych sobie prawdziwych słów – czyli „butla”, „mama” albo „ugryź” – większość ludzi miała kłopoty ze zrozumieniem, co Słoneczko mówi. Na przykład tego ranka powtarzało w kółko: „Gak!”, co prawdopodobnie znaczyło: „Patrzcie na tę tajemniczą postać, która wyłania się z mgły!”.

Rzeczywiście, w dalekiej, mglistej perspektywie Słonej Plaży widać było wysoką postać kroczącą w stronę młodych Baudelaire’ów. Słoneczko przez dłuższy czas obserwowało tę postać i piszczało przeraźliwie, zanim Klaus oderwał wzrok od kolczastego kraba, którego właśnie badał, i też zauważył, że ktoś nadchodzi. Wyciągnął rękę i dotknął ramienia Wioletki, wytrącając ją z wynalazczego natchnienia.

– Spójrz tam – powiedział, wskazując palcem.

Postać zbliżała się i dzieci mogły już rozróżnić pewne szczegóły. Była mniej więcej wzrostu dorosłej osoby, tylko głowę miała wyjątkowo podłużną i kanciastą.

– Jak myślisz, co to jest? – spytała Wioletka.

– Nie wiem – odparł Klaus, wytężając wzrok – ale wydaje mi się, że to idzie właśnie do nas.

– Nikogo więcej nie ma na plaży – zauważyła Wioletka z lekkim niepokojem. – Na pewno idzie do nas.

Ścisnęła w lewej dłoni płaski, gładki kamień, którym właśnie zamierzała puścić kaczkę najdalej jak się da. Nagle przyszło jej na myśl, aby rzucić kamieniem w tę niepokojącą postać.

– To tylko tak groźnie wygląda – odezwał się Klaus, jakby czytał w myślach siostry. – Przez tę gęstą mgłę.

Miał rację. Kiedy postać do nich dobrnęła, dzieci z ulgą stwierdziły, że nie jest to żaden potwór, tylko ktoś znajomy – pan Poe. Pan Poe był zaprzyjaźniony z państwem Baudelaire i dzieci często widywały go na domowych przyjęciach. Wioletka, Klaus i Słoneczko najbardziej lubili swoich rodziców właśnie za to, że kiedy do domu przychodzili goście, dzieci nie musiały iść się bawić, tylko wolno im było siedzieć z dorosłymi przy stole i uczestniczyć w rozmowie, pod warunkiem że po przyjęciu pomogą sprzątać ze stołu. Pana Poe zapamiętały główne dlatego, że zawsze miał katar i co chwila przepraszał, aby wstać od stołu i wykaszleć się w pokoju obok.

Pan Poe zdjął cylinder, z powodu którego jego głowa wyglądała we mgle na taką wielką i kanciastą, po czym przez chwilę nic nie mówił, tylko głośno kaszlał w białą chusteczkę. Wioletka i Klaus podeszli, aby podać mu rękę i przywitać się uprzejmie.

– Dzień dobry panu – powiedziała Wioletka.

– Dzień dobry panu – powiedział Klaus.

– Bi pa! – powiedziało Słoneczko.

– Dzień dobry – powiedział pan Poe, ale miał bardzo smutną minę. Przez parę sekund nikt się nie odzywał. Dzieci zastanawiały się, co też pan Poe porabia na Słonej Plaży, kiedy powinien siedzieć w swoim banku w mieście. Jego strój nie był w żadnym razie strojem plażowym.

– Ładny dzień – odezwała się w końcu Wioletka, próbując nawiązać rozmowę. Słoneczko pisnęło jak rozzłoszczony ptak, a Klaus wziął je na ręce i przytulił.

– Tak, całkiem ładny – przyznał pan Poe z dziwnym roztargnieniem, wpatrując się w dal pustej plaży. – Obawiam się, drogie dzieci, że mam dla was bardzo przykrą wiadomość.

Trójka młodych Baudelaire’ów spojrzała na niego z uwagą. Wioletka, trochę zawstydzona, ścisnęła kamień w lewej garści i ucieszyła się, że nie rzuciła nim w pana Poe.

– Wasi rodzice – oznajmił pan Poe – zginęli w strasznym pożarze.

Dzieci milczały.

– Zginęli – ciągnął pan Poe – w pożarze, który strawił cały dom. Jest mi bardzo, bardzo przykro, że musiałem wam to powiedzieć, moi kochani.

Wioletka oderwała wzrok od pana Poe i spojrzała daleko w morze. Pan Poe jeszcze nigdy nie powiedział do młodych Baudelaire’ów: „moi kochani”. Wioletka zrozumiała wszystkie jego słowa, a jednak była pewna, że pan Poe żartuje, że chciał tylko zrobić okrutny kawał jej, bratu i siostrze.

– Zginęli – dodał pan Poe. – To znaczy, że nie żyją.

– Wiemy, co znaczy słowo „zginęli” – rozzłościł się Klaus, chociaż i do niego niezupełnie jeszcze dotarło, co właściwie usłyszał. Miał wrażenie, że pan Poe się przejęzyczył.

– Przyjechała, oczywiście, straż pożarna – mówił dalej pan Poe – ale za późno. Cały dom stał już w ogniu. Spłonął do cna.

Klaus wyobraził sobie, jak płomienie pożerają wszystkie książki w bibliotece. Więc już nigdy ich nie przeczyta. Pan Poe zakaszlał parę razy w chusteczkę, a potem mówił dalej:

– Przysłano mnie, abym odnalazł was tutaj i zabrał do siebie, gdzie pozostaniecie przez pewien czas, aż wymyślimy jakieś rozwiązanie. Jestem egzekutorem spadku waszych rodziców. Oznacza to, że do mnie należy zarządzanie ich ogromnym majątkiem i znalezienie wam domu. Z chwilą gdy Wioletka osiągnie dojrzałość, majątek przejdzie w wasze ręce, jednak do tego czasu pozostanie w dyspozycji banku.

Pan Poe przedstawił się, co prawda, jako egzekutor spadku, lecz Wioletka czuła się jak na prawdziwej egzekucji, w której pan Poe był katem. Przyszedł na plażę jakby nigdy nic, powiedział do dzieci parę słów – i na zawsze odmienił ich życie.

– Chodźmy. – Pan Poe wyciągnął rękę.

Aby podać mu dłoń, Wioletka musiała upuścić kamień, który trzymała w garści. Klaus wziął Wioletkę za drugą rękę, Słoneczko uczepiło się wolnej ręki Klausa, i w ten sposób trójka dzieci Baudelaire – odtąd trójka sierot Baudelaire – wyprowadzona została z plaży i ze swojego dotychczasowego życia.

RozdziałDrugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

LEMONY SNICKET urodził się w małym miasteczku, którego mieszkańcy są podejrzliwi i skłonni do zwady. Obecnie mieszka w wielkim mieście. W wolnych chwilach gromadzi dowody przestępstw i wśród najwyższych autorytetów cieszy się opinią swoistego eksperta.

BRETT HELQUIST urodził się w Gonado w stanie Arizona, dorastał w Orem w stanie Utah, a teraz mieszka w Nowym Jorku. Wiele jego rysunków ukazuje się w prasie, między innymi w piśmie „Cricket” i w dzienniku „New York Times”.

Szanowny Wydawco,

Piszę do Pana z londyńskiego oddziału Towarzystwa Herpetologicznego, gdzie usiłuję stwierdzić, co stało się z kolekcją gadów Doktora Montgomery’ego Montgomery’ego po tragicznych zdarzeniach, do których doszło w czasie, gdy sieroty Baudelaire pozostawały pod jego opieką.

W najbliższy wtorek, o godzinie 23.00, mój współpracownik pozostawi nieduże wodoszczelne pudełko w kabinie telefonicznej hotelu „Elektra”. Proszę odebrać je koniecznie przed północą, aby nie wpadło w niepowołane ręce. W pudełku znajdzie Pan mój opis wspomnianych tragicznych zdarzeń, zatytułowany GABINET GADÓW, a także mapę okolic Parszywej Promenady, kopię filmu Śnieżne zombi oraz przepis Doktora Montgomery’ego na tort kokosowy. Udało mi się ponadto zdobyć parę zdjęć doktora Lucafonta, które ułatwią panu Helquistowi wykonanie ilustracji.

Proszę pamiętać, że jest Pan moją ostatnią nadzieją na to, że historia sierot Baudelaire ujrzy wreszcie światło dzienne.

Z całym należnym szacunkiem

Lemony Snicket

Jeśli chcecie żyć w przekonaniu, że kłopoty rodzeństwa Baudelaire już się skończyły, poprzestańcie na lekturze Przykrego początku.

Jeśli jednak wiecie co nieco o fatum i niestraszne wam jadowite żmije, ciężkie mosiężne lampy oraz podejrzane indywidua, sięgnijcie po drugi tom przygód Wioletki, Klausa i Słoneczka.

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty