Rok na Kwiatowej. Tom 7. W kolorze wrzosu - Karolina Wilczyńska - ebook

Rok na Kwiatowej. Tom 7. W kolorze wrzosu ebook

Karolina Wilczyńska

4,3

Opis

Karolina Wilczyńska zaprasza wszystkie czytelniczki na ulicę Kwiatową – tu spotkacie wspaniałych przyjaciół, którzy zawsze znajdą dla was czas!

Życie nie rozpieszcza Danuty, a z dorastającym synem kobieta powoli traci kontakt. W pracy też nieustannie musi udowadniać swoją wartość, tym bardziej że właściciel konkurencyjnej kancelarii nie przebiera w środkach i stara się jej zaszkodzić. Na szczęście Danutę postanawia wesprzeć sąsiadka, Liliana. Czy wspólnymi siłami uda im się pokonać bezwzględnego prawnika?

Danuta nie lubi prosić o pomoc, lecz oparcie w otaczających ją kobietach okaże się balsamem dla zlęknionego i samotnego serca. Czy ambitna pani adwokat przestanie wreszcie udawać, że jej życie jest idealne, a ona doskonale nad wszystkim panuje? I jaką rolę w tej historii odegrają delikatne kwiaty wrzosu, które podobno przynoszą nieszczęście?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 322

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (339 ocen)
174
114
44
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dorotka64

Całkiem niezła

Pogodna narracja. Polecam
00
Elakont

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze się czyta. Polecam gorąco jak wszystkie wcześniejsze z cyklu Rok na kwiatowej. ja z radością zaczynam kolejną
00
MAndzia6

Dobrze spędzony czas

Ta część w porównaniu do innych wciągnęła mnie i z przyjemnością czytałam dalsze losy sąsiadów z Kwiatowej .W tej części autorka skupiła się na Norbercie ,Julii i Danucie . Nie podobało mi się jedynie to ,że przez jakiś czas litery są bardzo duże ,a później wracają do normalnej wielkości .Nie wiem czy to tak miało być ,czy poprostu przypadek .
00

Popularność




Dotychczas w serii „Rok na Kwiatowej” ukazały się:

Wędrowne ptaki

Zamarznięte serca

Dotyk słońca

Owoce miłości

Zapach bzu

Kwitnące lilie

Copyright © Karolina Wilczyńska, 2020

Copyright © by Wydawnictwo Poznańskie Sp. z o.o., 2020

Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch

Redakcja: Kinga Gąska

Korekta: Maria Moczko | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Anna Damasiewicz

Fotografia na okładce: © Andreshkova Nastva | stock.adobe.com

ISBN 978-83-66553-14-9

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Część I

Danuta

Odkąd Misiek zaczął chodzić do przedszkola, rok zaczynał się u mnie we wrześniu, a kończył w czerwcu. Natomiast dwa letnie miesiące traktowałam zawsze jako coś w rodzaju wyzwania, bo niełatwo zapewnić opiekę maluchowi, zwłaszcza gdy ma się tak wymagającą pracę jak moja. Na szczęście, kiedy otworzyłam własną kancelarię, syn już trochę podrósł. Mógł zostać sam w domu przez kilka godzin, zresztą nie było innego wyjścia.

Cóż, nie lubię się nad sobą użalać, ale z pewnością tym, którzy mogą liczyć na pomoc ze strony dziadków, jest łatwiej. Nie mówiąc już o sytuacji, kiedy opiekę nad dzieckiem dzieli się między oboje rodziców. W moim wypadku niestety tak nie było. To znaczy, ściślej mówiąc, nie było od pewnego momentu. Nomen omen, właśnie od pewnego wrześniowego dnia.

W tamtej chwili zaczęło się dla mnie nowe życie i zrozumiałam to natychmiast, chociaż wtedy jeszcze nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak bardzo wszystko się zmieni. Ale nie będę się skarżyć, to nie w moim stylu. W każdym razie Misiek musiał szybko stać się bardziej samodzielny, a ja znienawidziłam wrzesień. Prawdę mówiąc, to chyba też cały jesienny czas. Od wielu lat kojarzy mi się źle. Reaguję dość nerwowo na całe to gadanie o kolorowych dywanach z liści, babim lecie i kwitnących wrzosach. Mnie jesień kojarzy się ze smutkiem, rozczarowaniem, utratą marzeń i końcem wszystkiego. A już zwłaszcza na wrzosy reaguję wręcz alergicznie. Dlaczego? O tym nie mam ochoty rozmawiać. Wystarczy to, co powiedziałam. Nie zamierzam rozpamiętywać tamtych chwil.

Wrócę może do tego, o czym chciałam mówić na początku naszego spotkania. Skończyły się wakacje i Misiek znów zaczął chodzić do szkoły. Miał przed sobą ostatni rok w liceum i maturę w maju. Wiedziałam, że to będzie ciężki czas, ale liczyłam na syna. Przez ostatnie lata oboje włożyliśmy wiele wysiłku w to, by mógł dostać się na wydział prawa. Wystarczyłoby, aby przyłożył się do nauki jeszcze przez kilka miesięcy, a wszystko powinno pójść dobrze.

– Masz już stały plan lekcji? – zapytałam go wczoraj przy śniadaniu. – Bo na razie zdołaliśmy tylko ustalić dodatkowe lekcje z angielskiego – dodałam. – A co z resztą?

– Niby tak, ale jeszcze coś może się zmieniać – odpowiedział znad talerzyka z jajecznicą. – Nie ma nauczyciela od historii, a profesorka od matmy poszła na roczny urlop.

– Prowadzi klasę maturalną i poszła na urlop? – Zdumiał mnie ten brak odpowiedzialności. – Przecież ktoś nowy nie będzie miał pojęcia o waszym poziomie. W takim razie trzeba chyba poszukać dodatkowych zajęć także z matematyki, żebyś solidnie powtórzył materiał przed maturą – zdecydowałam.

– Daj spokój, mamo. – Misiek pokręcił przecząco głową. – Poradzę sobie.

Spojrzałam na niego karcąco.

– Tyle razy ci powtarzam, że nie mówi się z pełnymi ustami – przypomniałam. – A co do matematyki, jeszcze zobaczymy. No i ta historia. – Westchnęłam. – Przecież to dla ciebie najważniejszy przedmiot. Dlaczego nie ma nauczyciela?

Misiek tym razem najpierw przełknął, a dopiero potem odpowiedział:

– Podobno złamał nogę gdzieś w górach. Ma wrócić za miesiąc. Ale będzie nam przesyłał materiały do powtórek na pocztę.

– Chociaż tyle. – Pokiwałam głową. – Przynajmniej on zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Będziesz robił, co trzeba?

– Tak, mamo, właśnie taki mam zamiar. – Popatrzył mi w oczy. – Będę robił wszystko, co trzeba.

Zabrzmiało to jakoś dziwnie, jakby złowieszczo, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Najważniejsze, że tym razem się nie sprzeciwiał. Może wakacyjna swoboda dobrze mu zrobiła i teraz zajmie się już tylko tym, co najważniejsze.

– Podwieźć cię? – zapytałam, wstając od stołu.

– Nie, dzięki, pojadę autobusem.

– Jak chcesz, tylko nie spóźnij się, bo wiesz, że wasza wychowawczyni tego nie lubi. Zresztą akurat w tym względzie w pełni się z nią zgadzam.

Sprawdziłam, czy mam w aktówce wszystkie dokumenty, pogłaskałam Milady po grzbiecie i sięgnęłam po żakiet.

– Widzimy się wieczorem – rzuciłam od drzwi. – Do zobaczenia!

Nie odpowiedział. Obiecałam sobie w myślach, że porozmawiam z nim wieczorem o zasadach dobrego wychowania. W domu również obowiązują, a miarą naszej kultury jest to, jak zachowujemy się wtedy, gdy nikt obcy nas nie widzi. Nie mówiąc już o tym, że przecież matka jest chyba ważniejsza niż ktokolwiek inny i należy jej się szacunek, prawda?

Tymczasem musiałam zapomnieć o domowych sprawach i wejść w tryb zawodowy. Od chwili, gdy zamykałam za sobą drzwi domu, sprawy kancelarii wysuwały się na pierwszy plan.

Pytasz, jak idzie? Właściwie trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Z jednej strony nie mogę narzekać, bo wiem przecież, że żyję na dobrym poziomie, ale z drugiej – wciąż pojawiają się nowe powody do niepokoju. Pamiętasz o sprawie z Mrówczyńskim? Właśnie, chodziło o klientów i podkupienie mojego pracownika. Liczyłam na to, że moja wizyta u niego coś zmieni, choć jak wiesz, była niezbyt udana i po prostu upokarzająca. Niestety, w ubiegłym tygodniu przeszło do niego dwóch kolejnych klientów. Co prawda mam kilku nowych, ale nie w tym rzecz.

Martwię się, że plotki, które rozsiewa, mogą zbierać dalsze żniwo. A przecież dobra opinia jest najważniejsza, szczególnie w mojej branży. Niczego nie zdołam udowodnić, więc na gruncie prawnym mam związane ręce. Jednak nie zamierzam się tak łatwo poddać.

Ostatnio wykorzystuję każdą chwilę na rozmyślania nad rozwiązaniem tej sprawy. Próbuję znaleźć sposób na Mrówczyńskiego, ale do tej pory nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. I właśnie wczoraj wymyśliłam, co zrobię.

W drodze do kancelarii odebrałam telefon od asystentki.

– Przyszedł pan z Budomaxu – powiedziała.

– Nie był chyba umówiony? – upewniłam się, choć przecież zawsze wieczorem sprawdzam w kalendarzu plan na kolejny dzień.

– Nie był – potwierdziła. – Ale mówi, że to ważne… – Usłyszałam, jak głos jej lekko drży. Musiało chodzić o coś poważnego.

– W porządku. Zrób mu kawę i niech poczeka w moim gabinecie.

Nie poczekał.

– Próbowałam go przekonać, ale naprawdę się nie dało. – Asystentka wyglądała na zdenerwowaną. – Powiedział, że za takie pieniądze gdzie indziej będzie miał lepszą obsługę. – Spuściła wzrok.

– Gdzie indziej, czyli u Mrówczyńskiego, tak? – zapytałam, usiłując zachować spokojny ton.

– Nie wiem… Chyba tak… – wyjąkała asystentka.

– Rozumiem. Jego prawo. Przygotuj wykaz ostatnich rzeczy, które dla niego zrobiliśmy, a ja wszystko podliczę. Potem dopilnuj, by księgowa jak najszybciej wystawiła fakturę.

– Oczywiście.

– Poproszę jeszcze o kawę – rzuciłam, wchodząc do gabinetu.

Dopiero za zamkniętymi drzwiami mogłam dopuścić do głosu prawdziwe emocje. Kolejny stracony klient! W dodatku to duża firma, od której otrzymywaliśmy sporo zleceń. Przed tobą mogę być szczera – byłam wściekła. Chciało mi się płakać ze złości! Mrówczyński naprawdę nie zamierzał rezygnować i najwyraźniej obrał sobie za cel zniszczenie mojej kancelarii.

– Kawa już jest, zestawienie będzie za chwilę. – Asystentka postawiła filiżankę na dębowym biurku. Nawet nie usłyszałam, kiedy weszła. Postanowiłam zadać jej jeszcze jedno pytanie.

– Zgłosili się jacyś kandydaci do pracy?

Pokręciła przecząco głową.

– Chcesz powiedzieć, że nie ma nawet chętnych na aplikację u nas?

Milczała.

– Dobrze, dziękuję. – Machnęłam ręką.

Gdy wyszła, podniosłam filiżankę i przez chwilę patrzyłam na drobne różyczki zdobiące porcelanę. Miałam ochotę rzucić nią o ziemię, roztrzaskać w drobny mak i choć w taki sposób rozładować swoją wściekłość.

Jednak zaraz potem przyszło opamiętanie. Co to da? Przecież życie nauczyło mnie, że złość nie rozwiązuje problemów.

Danuta, szkoda nerwów – przywołałam w myślach samą siebie do porządku. – Uspokój się i zastanów nad tym spokojnie, bez emocji.

Naprawdę, nie należało to do łatwych zadań. Myśl o utracie kancelarii była nie do zniesienia. Stworzyłam ją sama, ciężko pracując, na dodatek w najtrudniejszej życiowej chwili.

Tak, właśnie, i dałam radę – pomyślałam. – Wydawało się, że nie mam nic, a jednak zbudowałam swoje życie na nowo. Odzyskałam wiarę w siebie, nie pozwoliłam jej zniszczyć i znalazłam siłę na pokonanie przeciwnika.

Te wspomnienia, choć dotyczyły czasu, o którym starałam się zapomnieć, paradoksalnie dodały mi otuchy. Skoro wtedy potrafiłam zapanować nad emocjami, stanąć do walki o siebie, teraz z pewnością umiem postąpić podobnie.

Tak! Dokładnie tak zrobię. – W jednej chwili mnie olśniło. – Wtedy też byłam zdruzgotana, bo nie potrafiłam zrozumieć, jak ktoś mógł być tak nieuczciwy. I nie wiedziałam, co robić, dopóki nie pojęłam, że muszę walczyć taką samą bronią. Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie – zwykła mawiać moja babcia. A ja przekonałam się, że miała rację.

Podjęłam decyzję. Natychmiast wyprostowałam plecy i z wściekłej, bezradnej osoby stałam się na nowo kobietą gotową do walki o swoje życie. Upiłam kolejny łyk kawy – smakowała zupełnie inaczej, bo zamiast goryczą i poczuciem zbliżającej się klęski, doprawiona była chęcią działania i nadzieją na zwycięstwo.

Dokładnie w tym momencie, jak na zawołanie, rozległo się pukanie do drzwi.

– Proszę – powiedziałam, a mój głos znowu był silny i zdecydowany.

– Przyniosłam zestawienie Budomaxu. – Asystentka położyła na biurku dwie kartki zadrukowane drobną czcionką. – Wysłałam je też na pani e-maila – dodała.

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się lekko. – Mam jeszcze jedną prośbę.

– Słucham?

– Potrzebuję nazwisk wszystkich aplikantów i radców pracujących u Mrówczyńskiego. I niech pani porozmawia z zespołem, bo chcę wiedzieć, kto tam jest najlepszy. Wy lepiej orientujecie się w środowisku młodych prawników.

Asystentka spojrzała na mnie badawczo, ale skinęła głową na znak, że wykona polecenie.

– Byłabym wdzięczna, gdyby udało się to zrobić jeszcze dziś. – Nie miałam zamiaru czekać, chciałam działać jak najszybciej. – I jeszcze jedną kawę poproszę.

Kolejna filiżanka mocnego napoju co prawda zdrowia mi nie doda, ale zawsze najlepiej pracowało mi się, gdy w żyłach miałam duże stężenie kofeiny. Potrzebowałam jej teraz, bo musiałam opracować szczegóły mojego planu.

Jeszcze zobaczymy, panie Mrówczyński – pomyślałam. – Coś mi się wydaje, że nie docenił pan przeciwniczki. – Uśmiechnęłam się do siebie i spojrzałam na zdjęcie Miśka, które stało na biurku. – No, synku, mama rusza do boju, żebyś miał gdzie pracować po studiach. Nie pozwolę nam tego zabrać, możesz być spokojny!

Do wieczora zrobiłam całkiem sporo satysfakcjonujących rzeczy. Najpierw podsumowałam skrupulatnie Budomax i przesłałam jego szefowi fakturę. Tak, jak się spodziewałam, zadzwonił prawie natychmiast.

– Jak mam rozumieć tę ostatnią pozycję? – zapytał niezbyt uprzejmym tonem.

– Dokładnie tak, jak ją zapisałam – wyjaśniłam spokojnie. – To opłata za naszą dyspozycyjność, konsultacje telefoniczne i traktowanie spraw pana firmy priorytetowo. Wszystko zgodnie z treścią naszej umowy.

– Ale dotychczas jej pani nie naliczała. – Szef Budomaxu był wyraźnie poirytowany.

– Bo dotychczas należał pan do grona stałych klientów kancelarii i traktowałam to jako dodatkowy rabat. – Nadal zachowywałam stoicki spokój.

– Robi to pani złośliwie – uznał zaczepnym tonem.

– Ależ skąd! Skoro nie odpowiadał panu styl naszej obsługi, postanowiłam po prostu powrócić do oficjalnych ustaleń. A na dowód mojej dobrej woli dodam, że sugeruję złożenie rezygnacji z naszych usług na piśmie, i to jeszcze w tym miesiącu. Wtedy wystawię fakturę już tylko w październiku i listopadzie.

– Jak to? Jakim prawem?! – Nie miał pojęcia, że wściekłość w jego głosie da mi tyle satysfakcji.

– Zgodnie z naszą umową okres wypowiedzenia trwa trzydzieści dni i biegnie od pierwszego dnia miesiąca zaczynającego się po miesiącu, w którym złożono pisemne wypowiedzenie umowy – zacytowałam bez emocji. – A to znaczy, że jeżeli złoży pan pismo we wrześniu, to wystawimy fakturę za dyspozycyjność właśnie za wrzesień i za październik, który jest wspomnianym miesiącem wypowiedzenia. Oczywiście będzie pan mógł korzystać z naszych usług w tym czasie. – Pozwoliłam sobie na małą złośliwość.

– Bez łaski. Mam już nową kancelarię – burknął mężczyzna.

– To doskonale. Może pan zasięgnąć ich porady, jeżeli moja interpretacja naszej umowy wzbudza w panu jakieś wątpliwości. – Wiedziałam, że zabrzmiało to ironicznie, ale tego właśnie chciałam. – Żegnam pana.

Rozłączył się bez słowa. A ja przez chwilę napawałam się słodkim poczuciem zwycięstwa. Niech mu teraz Mrówczyński powie, że nic się nie da zrobić. Bo się nie da, wiedziałam o tym doskonale. Oraz o tym, że szef Budomaxu nie znosi tego zdania. Według niego wszystko można było załatwić na swoją korzyść. W związku z tym takie rozpoczęcie współpracy z nową kancelarią z pewnością go nie ucieszy. Cóż, sam chciał, to ma.

Widzisz, zwykle szanuję swoich klientów i wolę nawet nieco mniej zarobić, ale utrzymać dobre relacje, jednak ten nie zasłużył sobie na moją pobłażliwość. Gdybym wiedziała, że ma jakieś konkretne powody, gdybyśmy coś zaniedbali – uznałabym jego decyzję bez słowa. Ale doskonale zdawałam sobie sprawę, jakie były motywy zmiany. Domyślałam się, że Mrówczyński lub jego pracownicy naopowiadali o mnie jakichś bzdur, a potem zaoferowali dumpingową stawkę. W takiej sytuacji nie zasługiwali na jakąkolwiek taryfę ulgową. Zgodzisz się chyba ze mną?

Po rozmowie z szefem Budomaxu wynotowałam sobie najważniejsze punkty mojego planu, każdy dokładnie przemyślałam i rozpatrzyłam różne warianty. A asystentka dostarczyła mi listę pracowników Mrówczyńskiego.

– Przy każdym nazwisku są krótkie notatki z tego, co udało mi się dowiedzieć – powiedziała.

– Doskonale, dobra robota – pochwaliłam. – Dziękuję.

Wróciłam do rozmyślań, a kiedy wreszcie miałam gotową ostateczną wersję, spojrzałam na zegarek i ze zdumieniem spostrzegłam, że jest po osiemnastej.

Pora wracać do domu – stwierdziłam.

Przed wyjściem przypomniałam sobie jeszcze o przyniesionej liście, schowałam ją więc do aktówki z zamiarem przejrzenia przed zaśnięciem. Zamknęłam pustą już o tej porze kancelarię i pojechałam na Kwiatową. W samochodzie poczułam, jak bardzo zmęczył mnie ten dzień. Poranny stres i godziny intensywnej pracy dały mi się we znaki. Marzyłam o prysznicu i o dobrym posiłku. Przez to wszystko zupełnie zapomniałam o obiedzie. Przygotuję coś – zdecydowałam. – Zjemy z Miśkiem, może w telewizji znajdzie się jakiś lekki film, to obejrzymy dla relaksu. Zasłużyłam na odpoczynek.

Mój dobry humor nie trwał jednak długo. W mieszkaniu nie paliło się żadne światło, a Milady na mój widok zapiszczała prosząco. Zrozumiałam, że syna nie było w domu i najprawdopodobniej wcale nie zajrzał tu od rana. Biedna suczka musiała wytrzymać tyle godzin!

– Jesteś bardzo grzeczna – powiedziałam, zapinając smycz. – Nie zrobiłaś pani niemiłej niespodzianki. W przeciwieństwie do dziecka. – Westchnęłam.

Nie miałam ochoty na długie spacery, ale obowiązek to obowiązek. Pół godziny spędziłam, chodząc po alejkach nad Silnicą. Cóż, skoro podjęłam decyzję o zatrzymaniu psa, to musiałam liczyć się z tym, że trzeba go wyprowadzać. W końcu jestem dorosła i odpowiedzialna, a poza tym, co tu kryć, polubiłam Milady. W głębi duszy byłam nawet z niej dumna, bo tak dzielnie wytrzymała aż do mojego powrotu.

Wróciłam, przygotowałam sałatkę, ugotowałam kilka frankfurterek i pokroiłam pieczywo. Zegar w kuchni wskazywał dwudziestą, a Miśka nadal nie było. Zaczynałam się już denerwować wcale nie jego nieobecnością, ale tym, czy przypadkiem nic mu się nie stało.

– Dzwonimy, co? – Spojrzałam na Milady leżącą obok stołu.

Wybrałam numer Miśka, a każdy kolejny sygnał w słuchawce przyspieszał bicie mojego serca.

– Nareszcie! – Głośno wypuściłam powietrze, gdy w końcu usłyszałam głos syna. – Dlaczego nie odbierasz?

– Odbieram przecież.

– Dobrze, nie odwracaj kota ogonem. Przygotowałam kolację, czekam, a ciebie nie ma. I z tego, co widzę, nie wróciłeś po lekcjach…

– Spokojnie, mamo – przerwał mi w pół zdania. – Miałem sprawy do załatwienia i zeszło mi dłużej, niż myślałem.

– Chyba dużo dłużej – odparłam szorstko. – Milady ledwie wytrzymała. Misiek, proszę wracać do domu, kolacja gotowa. I co to w ogóle za sprawy?

– Zjedz sama, bo mnie jeszcze chwilę zejdzie.

Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Jak gdyby w ogóle nie dotarły do niego moje słowa.

– A gdzie ty w ogóle jesteś?

– Na mieście. Wszystko okej, niedługo wrócę. Pa! – odparł lekko i rozłączył się.

– Nie mówi się „na mieście” – powiedziałam głośno, choć wiedziałam, że nie może tego usłyszeć.

Odłożyłam telefon i usiadłam przy stole, naprzeciwko pustego miejsca, które zwykle zajmował Misiek. Nałożyłam sobie trochę sałatki na talerzyk, ale po kilku kęsach odechciało mi się jeść. Zachowanie syna zupełnie popsuło mi nastrój. Gdzie ten chłopak się podziewał? Z kim? I jak mógł mnie w ten sposób potraktować? Zbył mnie, jakbym była jakąś koleżanką, jakbym zawracała mu głowę i po prostu przeszkadzała! Nie mówiąc o tym, że powinien raczej odrabiać lekcje albo powtarzać jakiś materiał przed maturą, a nie włóczyć się po mieście!

Już ja sobie z nim porozmawiam, kiedy wróci – zdecydowałam. – Tak nie może być. Wakacje się skończyły, pora na powrót do obowiązków.

Zostawiłam jedzenie na kuchennym stole, wzięłam wreszcie prysznic i położyłam się do łóżka. Myślałam, że przejrzę jeszcze listę przygotowaną przez asystentkę, ale po prostu zasnęłam. Nie słyszałam nawet, o której wrócił Misiek.

Dwa tygodnie temu? Naprawdę? A ja odniosłam wrażenie, jakbyśmy się widziały wczoraj. Ten czas zbyt szybko płynie. Może to dlatego, że tak wiele się dzieje? Tak, owszem, wydarzyło się trochę, ale czy to ciekawe? Dla mnie raczej mocno stresujące.

Właściwie to i w domu, i w pracy. Od czego zacząć? Oczywiście, od początku. To może przypomnij mi, na czym ostatnio skończyłam. Mówiłam o Miśku? No tak, nic dziwnego. W takim razie od niego zacznę.

Po tej aferze z późnym powrotem miałam z nim porozmawiać. Jestem zwolenniczką załatwiania takich spraw od razu, na gorąco. Tyle że następnego dnia rano nie było na to czasu.

– Misiek, śniadanie na stole. – Zajrzałam do jego pokoju po raz drugi.

Wcześniej próbowałam go obudzić, ale zamruczał coś tylko, więc zrozumiałam, że raczej nie wyprowadzi Milady. Poszłam więc na poranny spacer i po powrocie podjęłam kolejną próbę.

– Synu, najwyższa pora wstawać.

– Jeszcze pięć minut – odpowiedział, przewracając się na drugi bok.

– W takim razie będziesz jadł sam. Ja nie mogę dłużej czekać.

– Mhhhh…

Powiem ci, że nie znoszę takiego zachowania. Sama wstaję od razu, gdy dzwoni budzik. Wiem, że jeśli tak nie postąpię, istnieje duża szansa, że zaśpię i albo nie zdążę zjeść i wypić kawy, albo się spóźnię. Obie opcje mi nie odpowiadają, więc po prostu robię, co trzeba i tyle. Myślisz, że nie chciałabym pospać dłużej? Pewnie, że tak, ale trzeba przecież wywiązywać się ze swoich obowiązków.

Starałam się nauczyć tego Miśka i do tej pory wydawało mi się, że odniosłam na tym polu sukces. Nie mogłam przecież dopuścić do tego, żeby wychodził z domu bez śniadania. Dbam o zdrowie mojego dziecka. A spóźnianie się do szkoły też nie wchodziło w grę.

– Napiszesz mi usprawiedliwienie i będzie dobrze. – Próbował mnie parę razy przekonać do legalnych wagarów. Wyobrażasz to sobie?

– W dorosłym życiu też będziesz się spóźniał do pracy? – odpowiadałam. – I co? Myślisz, że twój szef przyjmie usprawiedliwienie od mamy?

– Ty będziesz moim szefem – mówił wtedy, patrząc mi w oczy tym rozbrajającym dziecięcym spojrzeniem, które zmiękcza serca matek.

Cóż, moje też miękło, ale musiałam postępować konsekwentnie. W końcu Misiek przestał rano marudzić i problemy ze wstawaniem skończyły się.

A teraz? To już kolejny raz, gdy nie mogę go rano dobudzić.

Zjadłam więc sama i przed wyjściem do kancelarii po raz ostatni zajrzałam do pokoju syna.

– Najwyższy czas, żebyś wstawał. – Tym razem przybrałam ostrzejszy ton.

– No przecież wstaję – burknął i nawet nie odwrócił się w moją stronę.

– Jakoś nie widzę. W każdym razie ja wychodzę. I nie chcę słyszeć, że nie zdążyłeś na pierwszą lekcję. Gdybyś wczoraj wcześniej wrócił, to dziś byłbyś wyspany. – Pozwoliłam sobie na ten komentarz, bo byłam zła, że nie udało nam się rano porozmawiać.

Misiek nie odpowiedział, więc wyszłam, obiecując sobie w duchu, że nie zapomnę o sprawie i poruszę ten temat wieczorem.

Niestety. Wyobraź sobie, że znowu go nie było. Tym razem zastałam w domu karteczkę z informacją, że Milady była na spacerze, a on poszedł do kolegi odrabiać lekcje. Sprawdziłam – zabrał plecak, więc założyłam, że to prawda. Pytasz, czy nie byłam pewna? Cóż, Misiek nigdy mnie nie okłamywał, więc niby nie miałam powodu, żeby mu nie wierzyć, ale ostatnio kilka razy zachował się nieodpowiedzialnie, więc chciałam się upewnić.

Wrócił po ósmej, tak jak napisał, ale ja siedziałam już nad aktami, więc zamieniliśmy tylko kilka słów. A potem sprawa się jakoś rozmyła. Wiesz, jak to jest. Miałam sporo do zrobienia w kancelarii, starałam się wymyślić sposoby na znalezienie nowych klientów i pracowałam nad realizacją mojego planu.

Zresztą wydawało mi się, że wszystko wróciło do normy. Misiek co prawda wyszedł wieczorem kilka razy, ale tylko po to, żeby pobiegać. Mówiłam ci chyba o tej jego nowej pasji? Sądziłam, że zapał minie mu szybko, ale myliłam się. Uznałam w końcu, że to dobrze, bo przynajmniej świadczy o jego konsekwencji, zresztą trochę ruchu na świeżym powietrzu wyjdzie mu na zdrowie. Poza tym chyba nabierał kondycji, bo już nie wracał tak zmęczony jak na początku.

W każdym razie dni mijały i miałam wrażenie, że wszystko wraca do nomy. Pomyślałam nawet, że widocznie potrzebował chwili, by przejść z trybu wakacyjnego do szkolnych obowiązków.

O, zauważyłaś. Tak, powiedziałam „mam wrażenie”. Owszem, celowo użyłam tego określenia. Dokładnie tak właśnie było. A zrozumiałam to dwa dni temu.

Sprawdzałam właśnie pozew napisany przez jednego z aplikantów, bo sprawa była dość trudna i chciałam mieć ją pod kontrolą. W pierwszej chwili zignorowałam dzwoniący telefon, ale kiedy melodyjka nie ustawała, z westchnieniem odłożyłam dokumenty i sięgnęłam po smartfona.

Dzwoniła korepetytorka Miśka.

– Dzień dobry, pani Joanno – powiedziałam miłym tonem, bo musisz wiedzieć, że to sympatyczna kobieta, a przy tym wymagająca i stosunkowo niedroga.

Niełatwo o miejsce u niej i byłam zadowolona, że prowadzi Miśka od początku liceum.

– Dzień dobry, pani Danuto. Chciałabym zapytać, czy mam rozumieć, że Michał nie będzie w tym roku przychodził na zajęcia?

Nie mogłam w pierwszej chwili zrozumieć, o czym mówi.

– Dlaczego tak pani sądzi? Przecież ustaliłyśmy termin, prawda?

– Owszem, ale Michał nie pojawił się na żadnej lekcji. Dziś też nie przyszedł. Właściwie to mam chętnych na ten termin, więc…

– Pani Joanno, przepraszam, że przerywam. Oczywiście, że syn będzie przychodził. Przepraszam za kłopot, zapłacę za wszystkie godziny – zapewniłam.

– Nie o to chodzi. Po prostu chciałam wiedzieć…

– W przyszłym tygodniu się pojawi, zapewniam – odparłam z przekonaniem. – Jeszcze raz przepraszam.

– Nic się nie stało. Do widzenia.

Ciebie nie będę oszukiwać – byłam wściekła! Kolejka chętnych czeka na możliwość nauki u pani Joanny, a Misiek tak po prostu nie chodzi na lekcje. I na dodatek ja o niczym nie wiem!

Nie czekałam ani chwili. Chwyciłam torebkę i wychodząc, rzuciłam tylko:

– Już dzisiaj nie wrócę.

– A pozew? – zapytała asystentka.

– Jutro sprawdzę. Mam pilną sprawę do załatwienia – wyjaśniłam.

Nie kłamałam. To nie mogło czekać.

W domu byłam kwadrans później. Zastałam Miśka w jego pokoju. Leżał na łóżku, z słuchawkami na uszach. Nawet nie słyszał, że weszłam. Popatrzyłam na niego przez chwilę i to, co zobaczyłam, jeszcze bardziej mnie rozzłościło. Sama powiedz – leży sobie jak gdyby nigdy nic i nawet się nie uczy.

Usiadłam na fotelu przy biurku i sięgnęłam w stronę łóżka. Odłączyłam od telefonu słuchawki i dopiero wtedy Misiek otworzył oczy.

– Mama? – Spojrzał na mnie zdziwiony. – Już wróciłaś?

– Tak się złożyło – odpowiedziałam, starając się zachować spokój. – Co tam w szkole?

– W porządku. – Skinął głową.

– Nie masz nic zadane?

– Coś tam mam, ale usiądę do tego wieczorem.

– A teraz co robisz?

– Słucham muzyki i odpoczywam. – Popatrzył na mnie uważniej. – A co?

– A to, że zastanawiam się, co cię tak zmęczyło – odparłam sucho. – Może angielski u pani Joanny?

Misiek usiadł.

Czekałam, co powie, ale milczał. Zrozumiał, że już wiem.

– Możesz mi wyjaśnić, dlaczego nie chodzisz na zajęcia? – Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Nie potrzebuję ich.

– Tak uważasz?

– Właśnie tak. – Nie odwrócił wzroku. – Uznałem, że nie ma sensu do niej chodzić. Wszystkie testy próbne z egzaminu rozszerzonego piszę na sto procent. To chyba umiem angielski, nie?

– A nie przyszło ci do głowy, że tak jest właśnie dlatego, że uczy cię pani Joanna?

– Może i tak. Ale widać, już mnie nauczyła. – Wzruszył ramionami. – Chyba więcej niż sto procent się nie da uzyskać, prawda?

– A odkąd to ty decydujesz? – Aż mną zatrzęsło ze złości. – Wydaje mi się, że to chyba moja rola? Przynajmniej do czasu skończenia przez ciebie edukacji.

– Ta, pewnie, może jeszcze mi powiesz, że dopóki mnie utrzymujesz, to nie mam prawa głosu?

Nigdy wcześniej nie słyszałam u niego takiego tonu. No i ta bezczelność! Jak on się do mnie zwracał?

– A żebyś wiedział! – Podniosłam głos, bo zupełnie wyprowadził mnie z równowagi. – Czy ty wiesz, ile kosztują wszystkie twoje zajęcia? Masz świadomość, że to ja na wszystko zarabiam i…

– W takim razie powinnaś się cieszyć, że zrezygnowałem z angielskiego – przerwał mi, uśmiechając się z przekąsem. – Zaoszczędzisz kilka stów miesięcznie.

Aż mnie zatkało!

A wiesz, co on zrobił? Włączył z powrotem słuchawki, oparł się o ścianę i zamknął oczy.

Po raz pierwszy w życiu nie wiedziałam, co powiedzieć i co zrobić. Przecież nie mogłam się z nim szarpać, prawda? Takie rzeczy to może dzieją się w jakichś patologicznych rodzinach, a nie pod moim dachem. Zawsze udawało mi się rozmawiać z Miśkiem i nawet jeśli się sprzeciwiał, to jednak zachowywaliśmy pewien poziom w naszych wzajemnych kontaktach. I nagle coś takiego!

Co zrobiłam? A co miałam zrobić? Wstałam i wyszłam.

Całe popołudnie nie mogłam dojść do siebie. Taka sytuacja nie mieściła mi się w głowie. Po kilku godzinach weszłam znów do pokoju syna. Tym razem siedział przy biurku, pochylony nad jakimś zeszytem.

– Chcesz czy nie, będziesz chodził na angielski – oznajmiłam.

– Nie będę. – Nawet nie podniósł głowy.

– Owszem, będziesz.

– Ciekawe jak mnie zmusisz? – Tym razem spojrzał na mnie i zobaczyłam w jego oczach coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam – jakąś twardość, pewność siebie i upór.

Poczułam, że nie wygram. I pomyślałam w tamtej chwili, że to niemożliwe. Mój syn nigdy się tak nie zachowywał. To było straszne, uwierz.

Misiek znowu pochylił się nad biurkiem, a ja po raz drugi tego dnia wyszłam z jego pokoju.

Najgorsze było to, że miał rację. Jak go niby zmusić? Przecież siłą go na te lekcje nie zaciągnę.

Poczułam bezsilność tak wielką, że nawet nie mogłam płakać. Jakbym była zupełnie pusta w środku. Musiałam coś zrobić. Niewiele myśląc, zawołałam Milady i wyszłam z nią na spacer.

Miałam nadzieję, że świeże powietrze dobrze mi zrobi, ale chyba nawet pogoda sprzysięgła się przeciwko mnie.

Na niebie kłębiły się szare chmury, a z nich padał drobny, zimny deszcz. Przenikliwy wiatr unosił kropelki w różne strony z taką siłą, że kłuły w policzki jak drobinki szkła. Otuliłam się szczelniej płaszczem i próbowałam ukryć twarz w kołnierzu.

Milady ta pogoda zdawała się zupełnie nie przeszkadzać. Radośnie machała ogonem i obwąchiwała z zapałem każdy mijany krzew.

– Szybciej, moja panno. – Pospieszałam ją, chociaż sama nie wiedziałam, czy chcę wracać do domu.

– Cześć! – Usłyszałam niespodziewanie tuż za moimi plecami.

Odwróciłam się i zobaczyłam Kaję.

– Dzień dobry – powiedziałam i nawet nie starałam się uśmiechnąć.

– Widzę, że nie tylko mój Muszkieter postanowił zafundować mi ekstremalne przeżycia – zażartowała. – Ale że taka dama jak Milady zechce moczyć łapy w kałużach, to nie podejrzewałam…

Mnie nie było do śmiechu.

– Sama ją wyciągnęłam – odpowiedziałam jakoś tak bez zastanowienia.

– Oj, widzę, że chyba humor masz pasujący do pogody – zauważyła Kaja.

– Przynajmniej to mi się udało – mruknęłam.

– Jakieś kłopoty? – Spojrzała na mnie badawczo.

Wzruszyłam ramionami.

– A jakie ja mogę mieć kłopoty? Na brak pracy nie narzekam, na życie mi nie brakuje, zdrowie też w porządku – wyliczałam ironicznie. – Inni mają gorzej.

Kaja skinęła głową.

– Jasne – powiedziała. – A tak poza tym, to jesienna deprecha czy coś jeszcze?

– Mój grafik nie przewiduje chandry. – Poprawiłam wolną ręką opadający kołnierz płaszcza. – Jestem zajęta sprawami w kancelarii, a ostatnio właściwie bardziej koncentruję się na tym, żeby zapanować nad sobą, bo moje własne dziecko uparło się chyba, żeby mnie wykończyć.

– A ile lat ma ten twój syn? – zainteresowała się Kaja.

– Klasa maturalna.

– No to nic dziwnego. Wiek w sam raz na bunty i walkę o niezależność – powiedziała sąsiadka, uśmiechając się, a ja odniosłam wrażenie, że spojrzała na mnie nieco pobłażliwie. – Co on takiego robi, ten… – Zerknęła pytająco.

– Misiek – odpowiedziałam. – To znaczy Michał.

– No, to czym ci tak dopiekł ten Michał?

Już miałam opowiedzieć o wszystkim, bo chyba czułam potrzebę wygadania się, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam i ugryzłam się w język.

– Jak się tak dobrze zastanowić, to chyba niczym specjalnym. – Starałam się, żeby mój głos zabrzmiał przekonująco. – Wiesz, jestem przemęczona, mam dużo pracy, więc byle błahostka potrafi wyprowadzić mnie z równowagi – wyjaśniałam szybko.

Już mówiąc to, zrozumiałam, że obrałam zły kierunek. Takimi usprawiedliwieniami tylko się pogrążałam. Bo jak to o mnie świadczyło? Pokazywało, że nie panuję nad sobą? Że nie potrafię pogodzić pracy z rolą matki? Przecież Kaja jest psychologiem i z pewnością zaraz zinterpretuje wszystko po swojemu.

– Misiek to w sumie dobry chłopak – dodałam szybko. – Chyba powrót do obowiązków po wakacjach sprawia mu pewną trudność, więc po prostu muszę z nim porozmawiać o priorytetach. Na szczęście cel jest obrany. Trzeba dążyć, w związku z tym… – plątałam się trochę.

– A jaki to cel? – zapytała i miałam wrażenie, że to podchwytliwe pytanie.

Czyżby się czegoś domyślała?

– To chyba oczywiste – ucięłam więc krótko. – Matura, dobre studia, w przyszłości dostatnie życie.

– Ale mówisz o jego celu czy twoim?

To już była lekka bezczelność, nie sądzisz? Rozumiem sąsiedztwo, koleżeństwo, ale nie znoszę, gdy ktoś pcha się w moje sprawy prywatne.

Chciałam odpowiedzieć ostro, ale akurat pies Kai pociągnął za smycz, bo wyczuł coś interesującego na środku trawnika. Wykorzystałam moment, wzięłam Milady na ręce i nie bacząc na to, że może pobrudzić mi płaszcz, ruszyłam z nią w stronę bloku.

– Do widzenia – rzuciłam w kierunku sąsiadki, która pomachała mi ręką i podążyła za ciągnącym ją Muszkieterem.

Psa nie potrafi wychować, a chciałaby doradzać, jak postępować z Miśkiem – pomyślałam. – Może i zna się na tej młodzieży z patologicznych rodzin, ale przecież to zupełnie coś innego, nawet nie ma co porównywać.

Mało brakło, a powiedziałabym za dużo. Na szczęście w porę się zorientowałam. Chwila słabości zdarza się każdemu, ale nie mogę przecież dopuścić, żeby ktoś pomyślał, że w moim domu dzieje się coś złego. Albo że nie panuję nad własnym dzieckiem. Bo przecież tak nie jest.

Problemy zdarzają się wszędzie, zresztą Misiek na pewno wszystko przemyśli i mnie przeprosi – rozmyślałam, wjeżdżając windą na moje piętro. – Wtedy z nim poważnie porozmawiam. Poza tym koniecznie muszę zapanować nad nerwami. To przez tę jesień. Jak ja nie cierpię tej pory roku!

Tego wieczoru nie zrobiłam kolacji. Zjadłam kawałek bagietki z serem, a herbatę zabrałam do sypialni. Słyszałam, jak Misiek wychodzi z pokoju. Myślałam, że podejdzie do mnie zapytać, co się stało. Nie przyszedł. Sądząc po odgłosach, to zrobił sobie jakieś kanapki.

I bardzo dobrze – stwierdziłam. – Niech wie, że jego zachowanie ma swoje konsekwencje. Jeśli on zachowuje się wobec mnie niemiło, nie może oczekiwać, że ja będę inna. Takie jest życie, niech się tego nauczy.

Teraz już jesteś na bieżąco, jeśli chodzi o poczynania Miśka. Kolej więc na sprawy kancelarii. O tym będzie mi łatwiej opowiadać. Może chcesz jeszcze kawy? Wolisz herbatę? Proszę bardzo, wiesz, że zawsze staram się mieć dobrą, angielską mieszankę. Taką najbardziej lubię – klasyka i wyrafinowany smak. Zrobię ci z przyjemnością, sama ocenisz, choć jestem przekonana, że podzielisz moje zdanie.

Wracajmy jednak do mojej opowieści, bo nie mogę się doczekać, aż usłyszysz, jak zaczęłam realizować swój plan dotyczący pokonania Mrówczyńskiego jego własną bronią. Siadaj wygodnie i słuchaj.

Nie było łatwo wszystko zorganizować w całkowitej tajemnicy. A na tym bardzo mi zależało, bo gdyby Mrówczyński dowiedział się zbyt wcześnie, mógłby udaremnić moje plany. I zabrakłoby efektu zaskoczenia. Chciałam, żeby poczuł się tak jak ja, gdy zrozumiałam, co robi i co planuje.

Musiałam działać ostrożnie i bez pośpiechu. Spędziłam dużo czasu, rozmawiając z asystentką i kilkoma pracownikami. Oczywiście zobowiązałam wszystkich do zachowania tajemnicy. Muszę przyznać, że mi pomogli, bez ich zaangażowania nie udałoby mi się wybrać odpowiedniej osoby i dotrzeć do niej. Na szczęście doszło do spotkania, a to oznaczało, że pierwszy etap mamy za sobą.

Teraz nadszedł czas na część drugą i zarazem finałową. Przyjechałam do kancelarii wcześniej, żeby spokojnie raz jeszcze ułożyć sobie w głowie to, co chcę osiągnąć i wprowadzić się w odpowiedni nastrój. Podobne rozmowy nie były dla mnie niczym nowym, przeprowadziłam ich już wiele, ale ta miała być szczególna. Nie mogła zakończyć się fiaskiem, bo gdyby tak się stało, nie miałabym co liczyć na drugą szansę. I to właśnie różniło dzisiejsze spotkanie od poprzednich – dotychczas to moim rozmówcom zależało bardziej niż mnie. Teraz było odwrotnie, jednak nie mogłam dać tego po sobie poznać.

– Pan Rogulski już jest – poinformowała asystentka, zaglądając do gabinetu.

– Proszę powiedzieć, żeby chwilę zaczekał – odparłam chłodno. – Za pięć minut go przyjmę.

– Oczywiście. – Dziewczyna spojrzała na mnie porozumiewawczo i znikła za drzwiami.

Pierwszy element strategii – niech wie, że nie jest aż tak ważny, żeby przyjmować go natychmiast. Czekanie zawsze zmiękcza rozmówcę, ustawia go w pozycji petenta, a mnie jako osobę decyzyjną.

Po kilku minutach rozległo się pukanie.

– Proszę – powiedziałam.

Był dokładnie taki, jak sobie wyobrażałam. Dość dobry garnitur i wypastowane buty świadczyły o tym, że przywiązuje wagę do wyglądu, jednak dawały jasny sygnał, że nie zarabia jeszcze tak dużo, żeby pozwolić sobie na ubrania z górnej półki. Granatowy krawat i czarne skarpetki były typowe dla młodych prawników, którzy jeszcze nie czuli się w zawodzie i w sali sądowej na tyle pewnie, żeby pozwolić sobie na nieco bardziej ekstrawaganckie dodatki, jakie widuje się u rekinów palestry.

Czy przystojny, pytasz? Prawdę mówiąc, to nie potrafię powiedzieć. Od dawna nie patrzę na mężczyzn w ten sposób. A już szczególnie na takich około trzydziestki. W moich oczach to dzieci. Mogę powiedzieć tyle, że nie wydał mi się brzydki, więc chyba mógłby się komuś spodobać. Zwróciłam uwagę na dobrze ostrzyżone włosy, brak zarostu i zadbane dłonie. Interesowało mnie to z powodów czysto estetycznych.

– Dzień dobry – starał się mówić spokojnie, ale moje wprawne ucho wyczuło delikatne drżenie niepewności.

I dobrze – pomyślałam. – Nie powinien być zbyt pewny siebie. Byle tylko nie okazał się zupełną ślamazarą, nie o takiego człowieka mi chodziło.

– Witam. Niech pan siada. – Wskazałam krzesło po drugiej stronie mojego biurka.

Wykonał polecenie. A ja patrzyłam na niego w milczeniu. Cisza stawała się uciążliwa, ale mnie właśnie o to chodziło. Byłam ciekawa, co zrobi.

– W jakiej sprawie chciała się pani ze mną widzieć? – Nie wytrzymał napięcia i zaatakował. – Wolałbym nie naciskać, ale mam dość napięty kalendarz – spojrzał wymownie na zegarek – i za pół godziny kolejne spotkanie.

Dobrze jest – pomyślałam. – Potrafi zawalczyć. Moi informatorzy mieli rację. Wyglądało na to, że siedzi przede mną odpowiedni człowiek.

– Ładny zegarek – powiedziałam spokojnie.

– Dziękuję. – Skinął głową.

– Jednak widziałam lepsze – dodałam.

Dostrzegłam błysk zdziwienia w jego spojrzeniu, ale szybko się opanował.

– Chyba nie zamierzała pani ze mną rozmawiać o zegarku?

– W pewnym sensie tak. – Uśmiechnęłam się lekko. – Lubię eleganckie dodatki, w dobrym stylu i odpowiedniej jakości. A nic tak nie zdobi mężczyzny jak dobry zegarek.

– Jakość kosztuje – powiedział, czym jeszcze bardziej utwierdził mnie w przekonaniu, że o kogoś takiego mi chodziło.

– Dobrego prawnika w dobrej kancelarii chyba stać na jakość?

Zawahał się przez ułamek sekundy, a ja już wiedziałam, że wybrałam dobrą drogę i znalazłam jego słaby punkt. Miałam przed sobą materialistę, nie idealistę. Odetchnęłam z ulgą, bo ustalenie tego było najważniejsze w całej rozmowie. Teraz wystarczyło tylko dobrać do tego odpowiednie argumenty.

– Panie Rogulski. – Splotłam dłonie i pochyliłam się w jego stronę. – Ponieważ wspomniał pan, że się spieszy, myślę, że szkoda czasu na owijanie w bawełnę. Powiem wprost, o co mi chodzi. Co pan na to?

– Oczywiście, nie przepadam za niedomówieniami.

– Doskonale. – Skinęłam głową. – Otóż mam dla pana propozycję. Chcę pana zatrudnić w mojej kancelarii.

– Ale ja mam pracę. – Spojrzał mi prosto w oczy.

Takie numery są dobre dla młokosów – pomyślałam z lekkim rozbawieniem. – Nie tacy próbowali patrzeć mi w oczy i nic na tym nie zyskali.

– Jednak chyba w niej pana nie doceniają, skoro nie stać pana na porządny zegarek – odpowiedziałam, nie spuszczając wzroku.

Kolejna runda wygrana. Przeniósł spojrzenie na swoje dłonie.

– Powiem raz i proszę się dobrze zastanowić nad odpowiedzią, bo nie ponowię propozycji – postanowiłam natychmiast wykorzystać zdobytą przewagę. – Proponuję panu dwa razy tyle co Mrówczyński, ale pod warunkiem, że przejdzie pan do mnie od zaraz. W zamian oczekuję lojalności i dobrej pracy. Liczę też, że ma pan klientów, którzy są z pana zadowoleni i nie będą chcieli zmieniać prawnika. Rozumie pan, o czym mówię?

Skinął głową.

– To ciekawa propozycja – powiedział po chwili. – Jednak nie wie pani, ile zarabiam…

– Pan mi powie. – Wydęłam usta. – I nie oszuka mnie pan. Uznamy to za pierwszy dowód lojalności. Ja podwoję tę kwotę i oboje będziemy zadowoleni.

– Dlaczego ja?

– Szczerze?

– Tak.

– Bo chcę zabrać dobrego prawnika Mrówczyńskiemu.

Czekałam, co powie.

– A nie chciałaby pani zabrać dwóch?

Zaintrygował mnie.

– Kogo pan ma na myśli?

– Barbara Kornaś, jest naprawdę dobra.

– To pana dziewczyna? Jeśli tak, to od razu mówię, że nic z tego. Nie chcę przenoszenia relacji osobistych na grunt zawodowy. To utrudnia pracę – powiedziałam chłodno i stanowczo.

– Nie. – Pokręcił głową. – Pracujemy razem, znamy się jeszcze ze studiów. Wciągnęła mnie do Mrówczyńskiego.

– Zatem chce pan spłacić dług. – Pokiwałam głową ze zrozumieniem.

Rozumiałam go. W tym zawodzie lepiej nie mieć żadnych zobowiązań, bo prędzej czy później ktoś upomni się o dowód wdzięczności.

Spojrzałam na Rogulskiego badawczo.

– To co? Zgadza się pan na moją propozycję?

– Rozumiem, że muszę odpowiedzieć od razu?

– Tak.

Widziałam, że myśli intensywnie, choć starał się zachować kamienną twarz.

– Dobrze – powiedział po krótkiej chwili. – Przyjmuję propozycję.

– Doskonale. W takim razie dziś odejdzie pan od Mrówczyńskiego i proszę przyjść jutro o ósmej trzydzieści.

Rogulski wstał, ja również. Wyszłam zza biurka i wyciągnęłam do niego rękę.

– Witamy w zespole, panie… jak pan ma na imię?

– Paweł.

– Zatem witamy w zespole, panie Pawle.

Uścisnął moją dłoń i pożegnał się.

– Panie Pawle. – Zatrzymałam go, gdy już chwytał za klamkę. – Proszę powiedzieć pani Kornaś, żeby zadzwoniła do mojej asystentki i umówiła się na spotkanie.

– Dziękuję, przekażę. Do widzenia.

Byłam bardziej niż zadowolona. Nie dość, że właśnie zabrałam Mrówczyńskiemu dobrego pracownika, to za chwilę być może przejmę drugiego. Jeżeli ta Kornaś okaże się rzeczywiście dobra, to nie tylko zyskam nowego prawnika, ale na dodatek Rogulski będzie miał teraz dług wdzięczności wobec mnie. Jeszcze trochę musi się nauczyć, bo nawet tego nie zauważył.

Odczekałam chwilę, żeby mieć pewność, że Rogulski opuścił kancelarię, i wyszłam z gabinetu.

– Możemy świętować – oznajmiłam asystentce. – Jakie ciastka będą najlepsze?

– Babeczki z Dorotki.

– To proszę iść i kupić dla wszystkich – powiedziałam i podałam jej banknot. – Wino nie wchodzi w grę, bo większość to kierowcy, ale myślę, że wspólną kawą też możemy to oblać.

– Już lecę. – Asystentka wyraźnie się ucieszyła. – Wszystko przygotuję w konferencyjnej i dam znać.

Tak to właśnie było, moja droga. Zrobiłam to samo, co on mnie. Chyba nie może mieć pretensji, prawda? Skoro sam dopuszcza takie działania…

Oko za oko, ząb za ząb – znasz tę zasadę? Nie patrz tak na mnie, czasami inaczej nie można. W świecie, w którym przyszło mi pracować, nie ma miejsca na słabość. Poza tym już ci mówiłam, że to walka o moją przyszłość. Moją i Miśka.

Cieszę się z twojej wizyty. Dzisiaj jestem już w trochę lepszym nastroju, ale gdybyś mnie zobaczyła wczoraj…

Tak, dobrze się domyślasz, chodzi znowu o Miśka. Nie lubię się przyznawać do słabości, ale naprawdę już nie wiem, co mam robić.

Co się stało? Już ci mówię.

Zaczęło się od tego, że na fali sukcesu w walce z Mrówczyńskim doszłam do wniosku, że pora pozałatwiać też inne sprawy. I postanowiłam porozmawiać z synem.

Nie miałam zamiaru robić żadnej awantury, to nie w moim stylu. Liczyłam na poważną, spokojną rozmowę. Pomyślałam, że ugotuję coś, co Misiek lubi. Wiadomo przecież, że przy dobrym posiłku lepiej się rozmawia.

Zdecydowałam się na naleśniki z serem. Tylko nie mów mi, że to żadne specjalne danie, bo sama dobrze o tym wiem. Tyle że Misiek je uwielbia, od dziecka za nimi przepada, a ja rzadko mam czas na smażenie. Poza tym zwykle wolę, żeby zjadł kawałek dobrej wołowiny i jakieś warzywa – zdrowiej i mniej kalorycznie. Ale tym razem chciałam mu sprawić przyjemność, więc wyrwałam się wcześniej z kancelarii i usmażyłam całą górę jego ulubionych placków, które nadziałam bardzo mocno posłodzonym serem.

– Mam dla ciebie coś pysznego – oznajmiłam, gdy wrócił do domu.

– Jakieś święto? – zapytał, zerkając na górę naleśników.

Nie chciałam doszukiwać się ironii w tym stwierdzeniu, postanowiłam, że nie dopuszczę do popsucia atmosfery, więc uznałam to za żart.

– Rzeczywiście, ostatnio wspólne posiłki stają się u nas świętem. – Uśmiechnęłam się. – Siadaj, zjemy, porozmawiamy…

Misiek sięgnął po naleśnika i spróbował.

– Bardzo dobre – powiedział, a ja ugryzłam się w język, żeby nie przypomnieć o mówieniu z pełnymi ustami.

Zajęłam miejsce przy stole i zrobiłam zapraszający gest ręką.

– Może najpierw usiądziesz?

– Nie mogłem się powstrzymać – wyjaśnił, siadając na swoim miejscu. – Oddałbym życie za naleśniki, wiesz o tym.

– Nie ma takiej potrzeby, wystarczy, że porozmawiamy.

Natychmiast spoważniał.

– O czymś konkretnym?

– Ostatnio chyba trochę się tego nazbierało?

– To pytanie retoryczne?

Proszę, jaki erudyta! – Uśmiechnęłam się w myślach. – Widać, że jednak się uczy.

– Jeśli chcesz, to odpowiedz – odparłam.

– Nie uważam.

– Co? – Nie zrozumiałam.

– Nie uważam, że czegoś się nazbierało. I nie mówi się „co”, tylko „słucham”.

– To nie było zbyt grzeczne.

– A jak ty tak mówisz, to jest?

– Misiek, ja nie chcę się kłócić…

– Fajnie, bo ja też nie. Ale czuję, że tak się to skończy. Dlatego wychodzę. – Wstał od stołu z resztką naleśnika w ręku.

– Gdzie ty się wybierasz? Powiedziałam, że chcę z tobą porozmawiać.

– Ale ja nie chcę.

– Zabraniam ci wychodzić, masz szlaban! – Nerwy mi puściły i podniosłam głos.

– To mnie zatrzymaj – odparł bezczelnie.

Zabrał jeszcze jednego naleśnika i wyszedł z domu. Wyobrażasz sobie coś takiego?!

Co zrobiłam? Najpierw ze złości walnęłam pięścią w stół, aż Milady uciekła wystraszona do sypialni. A potem się rozpłakałam. Nikomu bym tego nie powiedziała, ale tobie mogę. Płakałam długo, a kiedy już łzy przestały lecieć, wstałam i wyrzuciłam wszystkie naleśniki do kosza. Bo dla kogo ja się tak starałam i po co?

Leżałam w sypialni, nawet nie zapaliłam lampki, i rozmyślałam. Gdzie jest Misiek? Dlaczego nie chce ze mną rozmawiać i dlaczego tak się zmienił? Potem zaczęłam się denerwować, bo mijały godziny, a on nie wracał. W końcu zadzwoniłam, ale nie odebrał. Drugiego telefonu też nie, ani trzeciego.

Gdy w końcu usłyszałam zgrzyt zamka, wyszłam do przedpokoju.

– Dlaczego nie odbierasz, gdy do ciebie dzwonię! – krzyknęłam.

– Właśnie dlatego – odparł zupełnie obojętnym tonem.

– Dlaczego niby?!

– Bo wiem, że byś krzyczała. Bez przerwy krzyczysz – wyjaśnił i poszedł do swojego pokoju.

Zostałam sama w przedpokoju. Oparłam się o ścianę i miałam wrażenie, że przeżywam to samo, co kiedyś. Ta złość, płacz, strach – znałam te wszystkie uczucia i chociaż próbowałam zapomnieć, teraz wszystko wróciło. Wtedy też się starałam, chciałam rozmawiać, ale nie dało się.

Pomyślałam, że nie przeżyję powtórki. I że nie mogę stracić Miśka. Pod wpływem tej ostatniej myśli poczułam, jakby metalowa obręcz zacisnęła mi się na sercu.

Miałam ciężką noc, chyba się nie dziwisz. Budziłam się kilka razy, a kiedy zasypiałam, śniły mi się jakieś koszmary, których nawet nie pamiętam. Rano czułam się, jakbym przeżywała potężnego kaca – bolała mnie głowa, piekły mnie oczy i bałam się, że zaraz zwymiotuję.

Nawet lustro w łazience mnie nie oszczędziło, pokazując bladą, poszarzałą cerę, cienie pod oczami i zmarszczki wokół ust. Starając się nie myśleć o tym, co widzę, nałożyłam grubszą warstwę makijażu, żeby jakoś zamaskować ślady emocji, które malowały się na mojej twarzy.

Nie mogłam niczego przełknąć, więc wypiłam tylko kawę.

Nawet