Różnica między cudem a sposobem - Aly Martinez - ebook + książka
BESTSELLER

Różnica między cudem a sposobem ebook

Aly Martinez

4,6

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Świat dał mi wszystko.

Miałam szczęście, że przeżyłam katastrofę lotniczą. To wydarzenie uświadomiło mi, jak kruche jest życie. Kiedy więc wpadłam na innego ocalałego, musiałam zaryzykować i podążyć za głosem serca.

Bowen Michaels to pełen rezerwy, zdystansowany facet, ale przejrzałam go na wylot. Podobnie jak ja był załamany i zagubiony, lecz wspólnie znaleźliśmy drogę przez mrok.

Leżąc w jego ramionach, myślałam, że może ma rację co do tego, że naszym przeznaczeniem od samego początku było się odnaleźć.

Jednak kiedy tajemnice z przeszłości wyszły na jaw, zrozumiałam, że los skazał nasz związek na porażkę.

Świat dał mi wszystko.

A potem wszystko odebrał.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 250

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (96 ocen)
65
21
10
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
melchoria

Nie oderwiesz się od lektury

Nie wiem czy to śmieszne czy tragiczne dzielenie tej historii na kolejne tomy bez możliwości sięgnięcia natychmiast po kolejny. 👎
31
KaaMa21

Nie oderwiesz się od lektury

Kiedy 3 część? Jak można nas zostawić z takim zakończeniem? Zdecydowanie polecam tą jak i I część.
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie 💓. Gdzie 3 część?
10
Kantorek90

Dobrze spędzony czas

Aly Martinez to jedna z tych autorek, która doskonale wie, jak zakończyć kolejne tomy swoich serii, aby pozostawały w pamięci czytelnika na dłużej. "Różnica między cudem a sposobem" jest jej trzecią przeczytaną przeze mnie książką, która kończy się tak nieoczekiwanym zwrotem akcji, że aż musiałam przecierać oczy ze zdumienia, ponieważ podczas zagłębiania się w lekturze nawet przez krótką chwilę nie myślałam, że fabuła historii pójdzie w tę stronę. Drugi tom serii "Różnica" głównie skupia się na tym, jak relacja, między Bowenem a Remi rozwija się i nabiera rumieńców. Czytelnik nadal towarzyszy im w ich codziennym życiu, które próbują ułożyć sobie po tragedii, której doświadczyli. Jednak pomiędzy te dziejące się w teraźniejszości chwile, autorka postanowiła wpleść retrospekcje, które przybliżają nam pierwsze tygodnie po katastrofie lotniczej, którą Bowen, Remi i kilku innych członków lotu 672 zdołali przeżyć. Dzięki temu zabiegowi czytelnik wreszcie otrzymuje konkretną odpowiedź na pyta...
22
Nika_1

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna tylko to czekanie na 3 tom:(
00

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU The Difference Between Somehow And Someway
Copyright © 2022. The Difference Between Somehow And Someway by Aly Martinez
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2023
Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2023 Redaktor prowadząca: Anna ĆwikRedakcja: Beata BamberKorekta: Patrycja SiedleckaOpracowanie graficzne okładki: Justyna SieprawskaProjekt typograficzny, skład i łamanie: Beata BamberWydanie 1 Gołuski 2023ISBN 978-83-67303-47-7 Serdecznie przepraszamy tłumaczkę Martę Piotrowicz, że w pierwszym tomie serii Różnica na stronie tytułowej wpisaliśmy imię i nazwisko innej osoby.Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 Gołuski www.papierowka.com.pl
PRZEŁOŻYŁA Marta Piotrowicz

SPIS TREŚCI

1 - Bowen

2 - Bowen

3 - Bowen

4 - Remi

5 - Bowen

6 - Bowen

7 - Remi

8 - Remi

9 - Remi

10 - Bowen

11 - Bowen

12 - Bowen

13 - Remi

14 - Bowen

15 - Remi

16 - Bowen

17 - Remi

18 - Remi

19 - Bowen

20 - Remi

21 - Remi

22 - Remi

23 - Bowen

24 - Remi

25 - Bowen

26 - Remi

SERIA RÓŻNICA

tom 1 - Różnica między kimś a kimkolwiek

tom 2 - Różnica między cudem a sposobem

1 - Bowen

Trzy dni po katastrofie samolotu

Kiedy byłem dzieckiem, mama miała zwyczaj budzić mnie do szkoły każdego ranka tak samo. Wchodziła na palcach do ciemnego pokoju, siadała na brzegu łóżka, a potem przeczesywała palcami włosy na czubku mojej głowy, aż w końcu wybudzałem się do spokojnej świadomości.

Nie wiedziałem, jaki był dzień, tydzień czy miesiąc, ale minęły lata, odkąd budziła mnie w ten sposób. Jednak gdy mój mózg otrząsał się z ciemności, nie miałem żadnych wątpliwości, że to jej palce przesuwały się po włosach.

– Bowen – powiedziała głosem ochrypłym od emocji.

Instynktownie otworzyłem usta, żeby odpowiedzieć, ale były zbyt suche, by mogły się przez nie przecisnąć słowa.

„Co, do cholery? Ile wypiłem zeszłej nocy?”

Gładziła dłonią mój policzek, a ciepło jej dotyku wyciągało mnie ze snu.

– No dalej, kochanie. Czas się obudzić – szepnęła nagląco.

– …kej.

W końcu przepchnąłem tę jedną sylabę przez pustynię piasku w gardle.

Mama wydała z siebie zduszony szloch.

– Idź po pielęgniarkę. Pospiesz się.

„Pielęgniarkę? Co, do kurwy?!”

Miałem wrażenie, że w nocy ktoś zastąpił moje powieki ołowianymi osłonami. Nie dało się ich podnieść, ale i tak próbowałem, tocząc wojnę, aby zrobić w nich choćby szczelinę.

– Och, Bowenie.

W ograniczonym polu widzenia pojawiła się mama. Ciemne sińce zdobiły spód jej czerwonych, wypełnionych łzami oczu. Po chwili przysunął się do niej tata. Na twarzy malowała mu się w równym stopniu ulga, jak i cierpienie.

– Och, dzięki ci Jezu. – Łzy spłynęły po jego policzkach, wywołując we mnie falę dezorientacji i niepokoju.

Nigdy wcześniej nie widziałem płaczącego ojca. Dlaczego teraz? Co mogło się…

Nagle wszystko do mnie wróciło.

Ogłuszający dźwięk metalu trącego o metal.

Ścinający krew w żyłach płacz.

Ciała porozrzucane po pasie startowym.

Wszechogarniająca panika, gdy wściekle jej szukałem.

Rozpacz, kiedy robiłem jej sztuczne oddychanie.

Remi.

„Remi”.

– Remi!

Wszystkie moje mięśnie ożyły, próbowałem usiąść. Ból eksplodował w klatce piersiowej, ale to było nic w porównaniu z agonią trawiącą mnie od wewnątrz.

Tata przycisnął moje ramiona do łóżka.

– Synu, przestań. Zrobisz sobie krzywdę.

Odziedziczyłem po nim wzrost, lecz ojciec nie mógł konkurować z zalewającą mnie adrenaliną.

– Zejdź ze mnie!

Zagotowałem się z wściekłości, mój głos był zimny i poszarpany, zupełnie jak serce. Ręką unieruchomioną w gipsie zerwałem z twarzy wąsy tlenowe, po czym skierowałem złość na kroplówkę i mankiet do pomiaru ciśnienia krwi. Wszystko kurewsko mnie bolało. I nie ograniczało się to do fizyczności.

Gdzie ona jest? Czy coś jej się stało? O Boże, pewnie mnie potrzebuje, a ja leżę w cholernym szpitalnym łóżku. Znowu bezużyteczny.

Podczas gdy monitory ryczały alarmami mieszającymi się ze łzawymi modlitwami matki, do sali wbiegł Tyson, a za nim kolejny biały fartuch i kilka pielęgniarek.

Lekarz zaczął wydawać polecenia, których przez ogarniającą mnie panikę nie mogłem zrozumieć, ale Tyson mu przerwał. – Żadnych leków. Daj mi chwilę, a go uspokoję. Przysięgam.

Nie czekając na odpowiedź, podszedł do ojca, który wciąż walczył o to, bym został w łóżku, i podsunął mi pod nos telefon. Na ekranie zobaczyłem najbardziej rozdzierający serce obraz, jaki kiedykolwiek widziałem, lecz słowa brata sprawiły, że przestałem się szarpać.

– Ona żyje.

Kiedy wpatrywałem się w jego komórkę, zamarły mi ciało, dusza i serce.

Boże. Moja Sally. Była oplątana przewodami, miała podbite oczy, gips na rękach sięgał aż do ramion, a do gardła wetknięto jej rurkę. Żyła, ale ledwo. Musiałem się do niej dostać. Po wciągnięciu powietrza tak głęboko, jak pozwalała mi na to obolała klatka piersiowa, wychrypiałem:

– Gdzie ona jest?

– Po drugiej stronie miasta, w Grady. Jej stan jest stabilny. Udzielę ci wszelkich informacji, lecz musisz się uspokoić i pozwolić lekarzowi cię obejrzeć. Poza złamaną ręką i ranami szarpanymi na nogach masz przebite płuco. Włożą ci rurkę do klatki piersiowej. Jeśli się nie uspokoisz, zostaniesz uśpiony, żebyś jej nie wyrwał. Nikt tego nie chce. Więc błagam. Weź głęboki oddech i pozwól personelowi wykonywać ich pracę.

W okresie dorastania Tyson nigdy nie stanowił głosu rozsądku. Dziś, pomimo faktu, że specjalizował się w chirurgii plastycznej, stał się dla mnie guru medycyny. Potrzebowałem informacji o Remi, a brat to jedyna osoba, której ufałem, że powie mi o wszystkim prosto z mostu.

Przełykając z trudem ślinę, opadłem na łóżko. Nie było mowy o żadnym uspokojeniu się, ale przymusowe uśpienie też nie wchodziło w grę.

– Dobra – wychrypiałem.

Tata przytrzymywał mnie jeszcze przez chwilę. Jego złotobrązowe oczy, identyczne jak moje, wpatrywały mi się w twarz. Wypuścił nierówny oddech i w końcu zabrał ręce.

Potem do pracy przystąpił lekarz oraz pielęgniarki. Przez kilka minut ponownie podłączali rurki i przewody, sprawdzali parametry życiowe. Facet zadał mi co najmniej tuzin pytań i udzielił tylu samo wyjaśnień, lecz moje myśli krążyły wokół Remi leżącej w szpitalu po drugiej stronie miasta.

Nic mi nie było – a przynajmniej takie odnosiłem wrażenie. Podczas badania dowiedziałem się, że od katastrofy minęły trzy dni. Moi najbliżsi przez dwadzieścia cztery godziny myśleli, że nie żyję. Potem poinformowano ich, że zostałem jednym z nielicznych szczęśliwców, którzy ocaleli. Od tego czasu Tyson wraz z mamą przebywali w szpitalu, a tata i Cassidy zostali na gospodarstwie z psami.

Byłem niezmiernie wdzięczny, że mam tak niesamowity system wsparcia, ale to nie o siebie się martwiłem. Kiedy lekarz wreszcie skończył, a pielęgniarki opuściły salę z obietnicą, że wrócą z lekami przeciwbólowymi, napadłem na Tysona.

– No dobra, co się dzieje z Remi? Dlaczego ja jestem tutaj, a ona w Grady?

Mama osunęła się na krawędź mojego materaca i trzymała mnie za zdrową rękę. Trauma ostatnich kilku dni przyćmiła jej zwykle promienny uśmiech.

Brat stał w nogach łóżka z rękami skrzyżowanymi na piersi.

– Na początku było około czterdziestu ocalałych. Ratownicy porozsyłali ich do wszystkich szpitali w mieście. Dlatego tak długo zajęło nam znalezienie cię. – Odchrząknął z emocji, a ja ścisnąłem dłoń mamy, kiedy jej oczy znów wypełniły się łzami. – Zostało was już tylko trzydziestu jeden. Sześciu w stanie krytycznym. To… – potrząsnął głową – koszmar.

Z tym bez wątpienia mogę się z nim zgodzić.

– Przejdź do Remi. Co z nią?

Westchnął.

– Ma wielokrotne złamania kości w każdym z ramion oraz pęknięcia obojczyków i żeber. Lecz to się zagoi. Największym problemem jest obrzęk mózgu.

Imadło zacisnęło się na mojej piersi, a obezwładniająca groza uderzyła we mnie niczym fala przypływu.

– Mózgu?

– Wygląda na to, że mocno uderzyła się w głowę. Tomografia komputerowa i rezonans magnetyczny wyglądają obiecująco, ale lekarze utrzymują ją w śpiączce farmakologicznej, dopóki nie zapanują nad obrzękiem.

Ścisnął mi się żołądek, a klatkę piersiową przygniótł ciężar całego świata. Jakby już nie przeżyła wystarczająco dużo. Jakby już wcześniej wszechświat nie sprzysiągł się, by ją zniszczyć. Teraz walczyła o swoje życie w inny sposób. Modliłem się każdą komórką mojego jestestwa, żeby wciąż miała w sobie dość siły do walki.

Zakryłem twarz, a łzy płynęły mi z oczu.

Dlaczego wszystko było tak cholernie trudne?

Czy jeden pieprzony dzień na złapanie oddechu to prośba o zbyt wiele?

Tyson poklepał mnie po nodze.

– Słuchaj, jest młoda i silna. Będzie okej.

„Okej” to takie względne pojęcie. Zaledwie kilka tygodni wcześniej wylądowaliśmy w szpitalu po tym, jak po raz trzeci próbowała się zabić. Czy to też można uznać za „okej” tylko dlatego, że przeżyła? A co z miesiącami, kiedy kobieta, w której się zakochałem, była niemal nie do poznania, przepełniona strachem i bólem? Taki właśnie cel miał świat? Żeby do tego wrócić? Szczerze mówiąc, nie chciałem, by obudziła się w podobnym koszmarze.

Gówno prawda! Jeśli się obudzi, klnę się na Boga, że przyjmę każdą wersję Remi, jaką dostanę. Bez względu na to, czym doświadczał nas wszechświat, nigdy nie zrezygnowałbym z tej kobiety. Tworzyliśmy zespół. Pod każdym względem. Jeszcze się nie pobraliśmy, ale już sto razy przysięgałem, że jestem z nią na dobre i na złe.

Nie potrzebowałem perfekcji w naszym życiu. Potrzebowałem tylko Remi.

Westchnąłem, przecierając dłonią twarz, aby otrzeć łzy. To nie był czas na poniesienie porażki ani na pławienie się w niesprawiedliwościach okrutnego świata.

Zginęli ludzie. Wielu niewinnych ludzi.

Jednak Sally żyła, ja również. Resztę ogarniemy później.

Supeł w moim żołądku znów się zacisnął, gdy przyszła mi do głowy pewna myśl.

– Aaron?

– Nic mu nie jest, kochanie – odpowiedziała mama. – Miał dużo szczęścia i skończyło się jedynie na kilku szwach.

– Och, dzięki Bogu – jęknąłem.

Aaron był dobrym facetem, który stał się świetnym przyjacielem, i choć to okropne, czułem ulgę z czysto egoistycznych pobudek. Bez względu na to, jak źle wyglądały sprawy między Remi i Aaronem, utrata go trafiłaby na listę rzeczy, z którymi moja ukochana by sobie nie poradziła.

– Muszę się z nią zobaczyć – oświadczyłem.

Tyson posłał mi ciepły uśmiech.

– Zobaczysz. Jak tylko dostaniemy zielone światło, sam cię do niej zabiorę. Ale do tego czasu musisz skoncentrować się na wyzdrowieniu. Remi będzie cię potrzebować.

Kto wie, czy miał rację, czy nie. Próbowałem jej pomóc przez ponad dziewięć miesięcy, za każdym razem bezskutecznie. Ciosów wciąż przybywało.

Ale jednego byłem pewien. Nigdy nie przestanę próbować.

Dla mojej Sally.

Dla Remi.

Dla nas.

2 - Bowen

Stałem w salonie, wkurzony ponad wszelką miarę. Kość policzkowa pulsowała mi od pięści Marka, która wylądowała na mojej twarzy. Zapewne skończę z pięknym siniakiem i gigantyczną opuchlizną, ale miałem głęboko w dupie całe to zajście. Facet mógł być wściekły i rzucać we mnie wszystkimi inwektywami świata, ale nie zamierzałem zmieniać zdania.

– Nie zostawię jej. Koniec tematu.

Oczy Aarona nerwowo błyszczały, gdy zerkał to na jednego, to na drugiego z nas.

– Żaden, do chuja, koniec tematu! – huknął Mark. Jego potężne ciało naprężyło się pod koszulką The Rusty Nail. – Co, do diabła, jest z tobą nie tak? Ona sobie wszystko przypomni. Czy zastanowiłeś się, co to oznacza? Zasadniczo skazujesz ją od nowa na życie w mroku i cierpieniu. Ruszaj do przodu, kurwa! Nie jest jedyną kobietą na świecie, Bowen.

– Dla mnie jest – odparowałem.

– Och, pierdol się. Nie wciskaj mi takiego kitu.

Podszedłem do niego długimi krokami, a moja wściekłość ponownie się rozpaliła.

– Nie muszę ci niczego wciskać. To nie twój cholerny interes. Chcesz jej powiedzieć prawdę? Droga wolna. Ale doskonale wiesz, że nigdy nie zrobiłbym niczego, co mogłoby ją skrzywdzić. Sama do mnie przyszła. I zakochuje się. Nie pamięta, ale może nie musi. – Wbiłem palce we włosy na czubku głowy, serce waliło mi w piersi, gdy rozdzierały mnie wspomnienia z przeszłości. – A co, jeśli nam się uda? Opowiedziałem jej o wszystkim, co przydarzyło się Sally i…

– Co zrobiłeś?! – eksplodował Aaron.

– Jezu Chryste. – Mark wbił wzrok w sufit.

– Nic jej nie jest. Remi nie ma już emocjonalnej traumy, nie utożsamia się z tymi doświadczeniami. Gdy jej to opowiedziałem, oznajmiła, że to smutne, i płakała, a potem przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Jeśli dobrze to rozegramy, możemy powoli przywracać jej wspomnienia, więc kiedy sobie wszystko przypomni, jej umysł będzie miał czas na przetworzenie wydarzeń z przeszłości bez traumy, która ją pochłonęła.

– Przepraszam – mruknął z przekąsem Aaron. – Wygląda na to, że ominął mnie fakt, że zdobyłeś dyplom lekarza.

– Tu nie chodzi o medycynę ani lekarzy. Żaden terapeuta ani lek nie wystarczył, by ją uratować. Tutaj chodzi o Remi. Dajcie spokój. Pomyślcie. Nikt na świecie nie zna jej lepiej niż nasza trójka. Kiedy wróciła po tym, jak została porwana, nie byliśmy przygotowani na konsekwencje. Udawała uśmiechy i mówiła, że wszystko w porządku, cały czas pogrążając się w swoim własnym, prywatnym piekle. Gdy zorientowaliśmy się, jak bardzo jest z nią źle, było już za późno. Jednak tym razem mamy asa w rękawie. Wiemy, na co zwracać uwagę, i jeśli Bóg pozwoli, możemy to powstrzymać, zanim ją pochłonie. To nasza druga szansa, nie rozumiecie?

– Straciłeś cholerny rozum – wyszeptał Mark.

– Może, ale to stało się zajebiście dawno temu. Po raz pierwszy, gdy myślałem, że ją straciłem. Potem był drugi raz. Trzeci. Czwarty. Nie liczę tego ranka, kiedy się obudziłem, wiedząc, że miłość mojego życia znajduje się tylko kilka kilometrów stąd, lecz to i tak o kilka kilometrów za daleko. – Wskazałem palcem w kierunku Marka. – Zawsze mówiłem, że jeśli będę jej potrzebny, nic mnie nie powstrzyma. Ona tam jest, stary. Jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy, ale tam jest. Nie mówimy już o tym, czy pamięta, tylko o tym, kiedy zacznie sobie przypominać. I nie wiem jak wy, ale ja nie mogę tak po prostu siedzieć i czekać, aż to się wydarzy. Będę przy niej. Tak jak zawsze.

– Zgadzam się – wtrącił Aaron, przykuwając moją uwagę.

– Akurat, kurwa! – Mark skierował mordercze spojrzenie na przyjaciela.

– Wierz mi. Nikt bardziej ode mnie nie chce, żeby zaczęła sobie przypominać. – Aaron potrząsnął głową, wstyd zalał jego twarz. – Wszyscy staramy się ją chronić. Ale na tym kończy się nasza rola. Remi chciała Bowena, zanim została porwana. Chciała go potem. Na litość boską, zamierzała go poślubić. I zupełnie nie pamiętając ich związku, teraz próbuje zbudować nowy. Nie mamy w tej sprawie nic do powiedzenia.

Zwycięski uśmiech rozjaśnił moją twarz.

Mark patrzył na przyjaciela, jakby nagle wyrosły mu dwie głowy, ale w głębi duszy wiedział, że z Aaronem po mojej stronie jego argumenty są bez znaczenia.

Mógł mnie nienawidzić do końca życia, ale dopóki byłem z Remi, nie miałem żadnych wyrzutów sumienia.

Odchrząknąłem i przeszedłem obok nich w kierunku wciąż szeroko otwartych drzwi.

– Dobrze. Skoro wszystko ustaliliśmy, musicie stąd spierdalać. Niedługo powinna zjawić się Remi, a ja muszę zacząć przygotowywać kolację. Możecie spokojnie założyć, że nie będzie dziś nocować w domu. Dziś ani każdej następnej nocy w dającej się przewidzieć przyszłości.

Skończyłem przedkładać uczucia innych ludzi nad własne, jeśli chodzi o kobietę, którą kochałem – jedyną kobietę, jaką kiedykolwiek kochałem. Jeśli to brzmiało szorstko lub samolubnie, nie obchodziło mnie to.

– Poprosisz ją, żeby się do ciebie wprowadziła? – zapytał ostrożnie Aaron.

Nabrałem powietrze w płuca i wstrzymałem oddech, czekając, aż zaczną piec. Dopiero wtedy je wypuściłem. Poprzednio wszystko zaczęło się sypać właśnie od jej wprowadzki. Jeśli cokolwiek miało przywrócić wspomnienia Remi, to właśnie to. Lecz chociaż nasz związek rozwijał się z prędkością światła, jeszcze nie byliśmy na tym etapie. Nie tym razem.

– Prędzej czy później. Dam wam znać, zanim to zrobię.

Skinął głową z wdzięcznością.

Mark zacisnął szczękę, jednak kiedy się odezwał, jego złość przekształciła się w troskę.

– A co się stanie, jeśli to spieprzysz? Jak to wpłynie na jej sytuację?

To pytanie mogłem uszanować.

Szczerze mówiąc, myśl, że ponownie ją zawiodę, prześladowała mnie każdej minuty. Ale jaki miałem wybór? Gdy Remi przestała być częścią mojego życia, całym sercem wierzyłem, że dobrze robię, trzymając się od niej z daleka. Że dobrze robię, dając jej szansę na nowy początek, którego tak rozpaczliwie potrzebowała i na który zasługiwała.

Jednak potem wróciła do mnie, bardziej zdeterminowana niż kiedykolwiek. I mogliśmy podać sobie ręce, ponieważ w chwili, gdy pojawiłem się w jej biurze z kaktusem, ponownie zobowiązałem się z nią być, niezależnie od tego, czy o tym wiedziała, czy nie.

– Nie spieprzę tego – odpowiedziałem, nie dając mu miejsca na kłótnię. – Zostanie ze mną, bo tu jest jej miejsce. Jeśli wszystko znów się rozpadnie i wrócimy do sytuacji sprzed katastrofy, każdego dnia znajdzie we mnie oparcie. Tak długo, jak będzie tego potrzebowała.

Wymamrotał ciąg przekleństw i ścisnął nasadę nosa.

– To jest popieprzone.

Zawsze takie było. Sądzę nawet, że ja pierwszy zwróciłem na ten fakt uwagę. Wtedy nikt mnie nie słuchał, a teraz nie zamierzałem pozwolić, by stanęło mi to na drodze. Wskazałem brodą w stronę drzwi.

– Przynajmniej w tym się zgadzamy.

Aaron ruszył w kierunku wyjścia, stres zmarszczył jego czoło. Może i mnie wspierał, ale nie był do tego entuzjastycznie nastawiony. Nie mogłem go za to winić. Okłamywanie kobiety, którą się kocha, ciążyłoby każdemu. Bez względu na to, jak bardzo wydawało się na miejscu.

Mark zatrzymał się w progu i wbił we mnie wściekły wzrok.

– To jeszcze nie koniec.

Wyprostowałem ramiona i spojrzałem mu prosto w oczy.

– Masz rację. Dla mnie i Remi to dopiero początek. Drugi początek.

Jęknął, potrząsając głową. Ale nie nalegał, żeby zostać, dopóki nie pojawi się Remi, i już samo to dodało mi pewności, że możemy jeszcze przez jakiś czas trzymać wszystko w bezpiecznym sekrecie.

Przynajmniej przed nią.

O ile znam Marka, jego pierwszym przystankiem w drodze do domu będzie restauracja Jacka Greya.

Zamykając za nimi drzwi jedną ręką, drugą wyciągnąłem telefon z tylnej kieszeni, po czym wybrałem numer, który już dawno wrył mi się w pamięć.

– Wszystko w porządku, synu? – odezwał się Jack, nawet nie zawracając sobie głowy przywitaniem.

Westchnąłem, obawiając się możliwej negatywnej reakcji, z którą zapewne się spotkam.

– Myślę, że to zależy od twojej definicji „w porządku”.

– Cholera! – zadudnił, a ja usłyszałem w słuchawce kliknięcie zatrzaskujących się drzwi.

– Czy Remi jest z tobą?

– Nie. Przechodzę do biura, żeby lepiej cię słyszeć. Co się dzieje, Bowenie? Serce mi staje za każdym razem, gdy twoje imię pojawia się na wyświetlaczu.

– Przykro mi, że muszę poinformować cię o tym przez telefon, ale właśnie byli u mnie Mark i Aaron. Nie poszło za dobrze.

– Co się stało?

Krążyłem po salonie, mając nadzieję, że choć trochę pozbędę się szalejącego w głowie niepokoju.

– Krótko mówiąc, Remi i ja znów jesteśmy razem. Mark uważa, że to gówniany pomysł, ale to ona przyszła do mnie, Jack. Już więcej od niej, kurwa, nie odejdę.

Nastąpiła długa cisza. Ogromnie szanowałem Jacka, ale mój związek z Remi nie podlegał dyskusji i nie szukałem niczyjej opinii ani błogosławieństwa. Nie jestem tchórzem, więc uznałem za właściwe wyłożenie kart na stół.

Kiedy w końcu się odezwał, jego głos był surowy.

– Czy ona…

– Nie. Nic nie pamięta.

– Dobrze – odparł z ulgą, którą znałem aż za dobrze. – Więc co, do diabła, masz na myśli, mówiąc, że znowu jesteście razem?

– Wróciła do mnie. Nie szukałem jej ani nic. Przypadkowo spotkaliśmy się w sądzie. Próbowałem to stłumić w zarodku, ale znasz Remi. Nie przyjęła tego do wiadomości. Podchodzę do naszego związku ostrożnie. Ona mnie kocha, Jack, a ja mam dość udawania, że nie kocham jej. Słuchaj, nie proszę cię o błogosławieństwo, lecz chciałem ci o tym powiedzieć, zanim Mark lub Aaron to zrobią.

Jack był nieprzewidywalny w wielu aspektach. Kochał córkę niczym wariat, a patrzenie, jak Remi rozpada się po porwaniu, prawie go zniszczyło. Rozumiałem, dlaczego się wkurzył. I dlaczego Aaron chciał zachować nasz sekret po tym, jak „spotkaliśmy się” przy kawie. Ale nie miałem pojęcia, jak zareaguje.

Nastąpiła kolejna chwila milczenia. Czekałem, aż jego gniew spadnie na mnie niczym piekielny ogień. Był jej ojcem, więc przyjąłbym to bez sprzeciwu. Nic by to jednak nie zmieniło.

– Och, dzięki Bogu – powiedział w końcu.

Nie wiedziałem, jak to rozumieć.

– Niesamowicie się martwiłem przeprowadzką do Miami i pozostawieniem jej samej. Chociaż Mark i Aaron dziesięć razy zapewniali mnie, że się nią zaopiekują, niewiele mogą zrobić. Martwię się o nią, Bowenie. Tak wiele przeszła, a ty zawsze sprawiałeś, że znajdowała siłę, by o siebie walczyć. Byłeś jej opoką nawet wtedy, gdy miałeś pełne prawo się rozpaść. Naciskałem na ciebie i bardzo tego żałuję, ale świadomość, że wróciłeś do jej życia, że jesteś przy niej we wszystkim, czego potrzebuje… Cóż, dzięki tobie o wiele łatwiej mi się dziś zaśnie.

Kurwa, dobrze się tego słuchało. Zawiodłem ją na wiele sposobów, lecz Remi i ja należeliśmy do siebie, a zaufanie jej ojca do mnie było wisienką na torcie.

Nienawidziłem wszystkich sekretów i kłamstw. W chwili, gdy wróciła do mojego życia, chciałem wykrzyczeć swoje winy na cały głos. Jednak nie znalazłem w sobie odwagi, by powiedzieć o tym własnej rodzinie, a co dopiero mówić o jej bliskich. Reakcja Jacka, przepełniona ulgą i szczęściem, uleczyła moją poszarpaną duszę w niewyobrażalny sposób.

– Ona jest tą jedyną, Jack. Nie ma znaczenia, co stanie na naszej drodze. Zawsze ją ochronię.

– Wiem, synu. Wierz mi. To jedyna rzecz, w którą w twoim przypadku nigdy nie wątpiłem. Poświęciłeś wiele dla mojej córki. Nigdy nie będę w stanie ci się za to odwdzięczyć.

Przełknąłem gulę rosnącą w gardle, opierając jednocześnie dłoń na biodrze i wpatrując się tępo w podłogę.

– Niczego nie jesteś mi winien. Jeśli jednak masz ochotę wyświadczyć mi przysługę, porozmawiaj z Markiem. Rozumiem go. Też się martwi o Remi, ale nie pozwolę, żeby nasza druga szansa poszła na marne. Wchodzę w ten związek z szeroko otwartymi oczami, gotowy na każde wyzwanie.

– Mnie to wystarczy.

Duma zaszumiała mi w żyłach.

– Zobaczę, co da się zrobić z chłopcami – dodał.

– Byłbym wdzięczny.

Odchrząknął.

– Nie chcę zmieniać tematu, ale… jak ty się masz?

Uśmiechnąłem się.

– Lepiej niż twoje podatki. Mam co do tego pewność.

– Aha! Więc to ty jesteś tym księgowym, który próbuje oddać skarbówce wszystkie moje pieniądze?

– Tak, a po wglądzie w twoje finanse jestem wkurzony, że nie skontaktowałeś się ze mną wcześniej.

– Tak, tak, tak. Miałeś wystarczająco dużo na głowie. Wujek Sam mógł poczekać.

– Wiesz, że to tak nie działa – zaśmiałem się.

– Naprawdę? Dobrze nam się gawędziło, ale jeśli nie masz nic przeciwko, wrócę do pracy i opuszczę twój wykład. Nie mogę się doczekać, kiedy znów cię zobaczę, Bowenie.

– Ja ciebie też, Jack. – Uśmiechając się, potrząsnąłem głową.

Zająłem się kolacją, wiedząc, że Remi wkrótce się pojawi. Spóźniła się, co mnie wcale nie zdziwiło, lecz byłem wdzięczny za dodatkowy czas na przygotowania.

– Hej – powiedziałem, otwierając frontowe drzwi.

Remi otworzyła szeroko oczy.

– O mój Boże, co się stało z twoją twarzą?!

Widząc się w lustrze, wymyśliłem niewinne kłamstewko. Przećwiczyłem je nawet kilka razy. Jednak to nie sprawiło, że ból związany z okłamywaniem jej był mniej gryzący.

– To nic. Rzucałem psom piłkę i jedna przetoczyła się pod huśtawkę. Kiedy się po nią schyliłem, róg huśtawki uderzył mnie w policzek.

Remi ujęła moją twarz, stanęła na palcach i przesunęła kciukiem pod raną pozostawioną przez Marka.

– Jezu Przenajświętszy, nie miałam pojęcia, że moja niezdarność jest zaraźliwa. Powinieneś się położyć i pozwolić mi się temu lepiej przyjrzeć.

Chichocząc, objąłem jej biodra i przyciągnąłem do siebie. Oddech Remi przyspieszył, a oczy pociemniały. Do końca życia nie znudzę się tym, jak reaguje na mój dotyk.

Pochylając się nisko, musnąłem ustami jej wargi.

– Wszystko w porządku. Chociaż, gdyby siostra Grey chciała to później obejrzeć podczas kąpieli z gąbką, nie miałbym nic przeciwko.

Psotny uśmiech wykrzywił jej usta.

– Coś mi mówi, że nie chodzi o oglądanie policzka.

Obsypałem pocałunkami szyję Remi.

– To bardzo nieprofesjonalne z twojej strony, ale też nie mam nic przeciwko.

Jej chichot tchnął nowe życie w moją pierś.

To było to samo nowe życie, dla którego zrobiłbym wszystko, żeby je zatrzymać.

3 - Bowen

Dziewięć dni po katastrofie samolotu

– Upadliście na pierdolone głowy! – zagrzmiałem, siadając na szpitalnym łóżku.

Żebra mnie rwały, lecz po dziewięciu dniach moje ciało w większości wracało do zdrowia. Mimo to krew mi wrzała, gdy spoglądałem na Jacka, Marka i Aarona stojących w nogach łóżka. Tyson tkwił obok mnie jak wartownik, ale nawet on osłupiał i zamilkł, słuchając ich bzdur.

Mark nie pozwolił, by mój wybuch go spowolnił.

– Aaron już planuje wprowadzić się z powrotem do domu. Po katastrofie telefon Remi nie został odzyskany, więc oprócz kilku zdjęć w sypialni, niewiele potrzeba, by usunąć cię z jej życia. Wiem, że brzmi to niedorzecznie, ale nasza trójka już to omówiła i wierzymy, że tak będzie dla niej najlepiej. Bez względu na to, jak okropna była ta katastrofa, mamy szansę, by w końcu przywrócić Remi poprzednie życie.

– Jej życie jest ze mną!

– Ona cię nie pamięta – błagał Mark.

– Nie daliście jej cholernej szansy. Nawet się nie widzieliśmy – odparowałem błyskawicznie. – Zadzwońcie do niej. Na FaceTimie. Gdziekolwiek. – Spojrzałem gniewnie na Jacka. – To szaleństwo i dobrze o tym wiecie.

Potrząsnął głową i zamknął oczy, w których chwilę temu widać było porażkę. Zaczął mówić. Jego słowa brzmiały na przećwiczone i wymuszone, ale mimo to przekonujące.

– Moja córeczka leży w szpitalu po drugiej stronie miasta. Śmieje się i opowiada dowcipy. Po raz pierwszy od prawie roku wróciła do dawnej siebie, synu. Odkąd otworzyła oczy, nie przestaje się uśmiechać, a po tym, jak powiedzieliśmy jej o katastrofie lotniczej, podziękowała każdemu lekarzowi i pielęgniarce, którzy weszli do sali, za uratowanie jej życia.

Jego głos był słaby, lecz wybrzmiewała w nim nadzieja.

– Cholera, w końcu jest szczęśliwa, że żyje. Nie wiem jak ty, ale ja bardzo bym chciał, żeby tak zostało. Jeśli mam sposobność przywrócenia jej radości, to dokonam tego. Kocham cię jak syna, Bowenie, ale nie zamierzam ponownie jej stracić.

– Och – zaśmiałem się sucho. – Więc oczekujesz, że ją tak po prostu zostawię?

Kiedy Jack zaniemówił, wkroczył Mark.

– Ostatnią rzeczą, jakiej chcemy, jest powrót jej wspomnień, gdy nadal zdrowieje. Niech jej mózg i ciało dojdą do siebie bez konieczności stawiania czoła całej reszcie tego syfu. Zabawny był fakt, że akurat to zrozumiałem. Gdyby przyszli do mnie i poprosili, żebym się nie wychylał przez kilka tygodni, zrobiłbym to bez zbędnych pytań. Mieli rację. Remi nie potrzebowała pieprzonego kursu przypominającego o jej emocjonalnej traumie w trakcie powrotu do zdrowia.

Rozumiałem nawet, dlaczego martwili się, że to ja stanę się impulsem, który sprawi, że Remi wszystko sobie przypomni. Sieć tragedii spętała nas razem. Jeśli Remi mnie skojarzy, nie ma mowy, żeby nie wróciły wspomnienia piekła, które przeżyliśmy jako para.

Łaskawie nie wspomnieli o tym tego ranka, kiedy weszli do mojej sali – całe czterdzieści osiem godzin po wybudzeniu się Remi. Nawiasem mówiąc, nikt nawet do mnie nie zadzwonił, żeby mi o tym powiedzieć. Podczas gdy oni świętowali z kobietą, którą wszyscy kochaliśmy i za którą tęskniliśmy na długo przed katastrofą lotniczą, ja leżałem w cholernym szpitalnym łóżku, zżerany zmartwieniami, a pod powiekami przelatywało mi moje życie z Remi w roli głównej. Nie byłem do końca przekonany, czy gdyby Tyson nie zajrzał do niej po swoim dyżurze, w ogóle by tutaj przyszli.

Nie. Wszystko mieli przemyślane, gdy się pojawili. Spiskując za moimi plecami, doszli do wniosku, że zabiorą ode mnie jej rzeczy, i zapytali, co chcę, żeby zrobili z pierścionkiem zaręczynowym. Podjęli już decyzję i poczynili kroki, co, kurwa, absolutnie nie leżało w ich gestii.

Zagotowało się we mnie. Skierowałem swoją złość na Aarona. Stał z wyprostowanymi ramionami, blady na twarzy, na skraju łez. Gdy go zaatakowałem, wyszedłem na dupka, bo facet wyraźnie zbliżał się do krawędzi samozniszczenia. Lecz ja sam byłem blisko tej granicy.

– Niech zgadnę. Ty też tego chcesz. Całe pierdolone miesiące sprzątałem po tobie bałagan po tym, jak bez wahania nazwałeś ją cholerną kłamczuchą i narkomanką. Teraz, pozbywając się mnie, próbujesz zostać bohaterem, aby móc ją odzyskać.

Mój cios wylądował dokładnie tam, gdzie zamierzałem, ale grymas Aarona nie sprawił, że poczułem się lepiej.

– Hej – warknął Mark, stając przed przyjacielem, by zasłonić mi widok. – Zważaj na słowa. Doskonale wiesz, że żaden z nas nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy.

Gdyby wzrok miał siłę sprawczą, jednym spojrzeniem przeciąłbym go na pół.

– Niektórzy z nas wykonali lepszą robotę niż inni. Kiedy ty bez powodzenia próbowałeś otworzyć drugi bar, ja rzuciłem pracę i poświęciłem życie Remi. Jednak gdy straciła pamięć, to mnie próbujecie wyrzucić z jej wspomnień. Czemu to ja muszę poświęcić naszą wspólną przyszłość? Wypierdalajcie stąd razem z waszym debilnym planem.

Śmiałem się jak wariat z tego, jak absurdalna była ta sytuacja, a w ustach miałem tak sucho, że paliło mnie gardło.

– Nic nie wskóracie, zobaczycie. Dam jej resztę tygodnia, żeby wydobrzała i nabrała sił. O ile nie zapyta o mnie wcześniej. Nie ma na tym świecie takiej magii, która sprawi, że nie będziemy razem. Zróbcie z tym, co chcecie. A teraz nie wysilajcie się więcej i wypierdalajcie z mojej sali. Wszyscy trzej powinniście się wstydzić, że na tak długo zostawiliście Remi samą. Mark ponownie otworzył usta, ale Tyson rzucił się do przodu, podnosząc rękę, by go uciszyć.

– Może odłóżmy dalszą dyskusję na jakiś czas. Nie ma pośpiechu. Bowen powiedział, że poczeka jeszcze tydzień, zanim skontaktuje się z Remi. Wszyscy chcemy dla niej jak najlepiej, ale to się nie uda, jeśli będziemy walczyć. I nie zapominajmy, że mój brat też dochodzi do siebie.

– Ma rację – powiedział Jack, chwytając Marka za ramię. – Wynośmy się stąd, chłopcy. Dajmy człowiekowi trochę przestrzeni na przemyślenia, odpoczynek i wyzdrowienie. Bowen podejmie właściwą decyzję.

– Tak – mruknąłem. – Może również powinniście to wszystko porządnie przemyśleć. Wyobraźcie sobie, jak byście się czuli, gdybym poprosił, a właściwie zażądał, żeby któryś z was zniknął z jej życia.

Jeśli tak ma wyglądać moje przetrwanie katastrofy lotniczej, to dziękuję bardzo.

Nagle zza pleców Marka wyskoczył Aaron. Jego szczęki były napięte, oczy miał zaczerwienione.

– Nie muszę sobie niczego wyobrażać – kipiał ze złości. – Niecałe trzy miesiące temu poprosiłeś mnie dokładnie o to samo. I wiesz co? – Pochylił się w moją stronę, po czym kontynuował zniżonym głosem: – Zrobiłem to, kurwa. Więc rozumiem. Na początku nie wierzyłem, że została porwana. Moja wina. Co najmniej kilkanaście razy próbowałem przeprosić, a ty byłeś tego świadkiem przynajmniej kilkukrotnie. Ale wiesz co? Kiedy przyszedłeś do mnie i powiedziałeś, że byłoby lepiej dla jej zdrowia psychicznego, gdybym nie był cały czas w pobliżu, spakowałem rzeczy i wyprowadziłem się od dwóch osób, które jako jedyne kiedykolwiek się o mnie troszczyły. Zrezygnowałem ze wszystkiego, ponieważ myślałem, nie, miałem nadzieję, że to uchroni Remi przed cierpieniem. Nie stałbym teraz przed tobą i nie prosił o coś tak niewyobrażalnego, gdybym nie wierzył, że to jej pomoże.

Potrząsnął głową i dodał po chwili:

– Tamtego dnia, gdy pomogłeś mi załadować ostatnie rzeczy, spojrzałeś mi w oczy i powiedziałeś, że jesteśmy rodziną. I pewnego dnia, kiedy będzie w lepszej formie, zdrowa, wrócę do niej. – Wziął rozdzierająco drżący oddech. – Chociaż raz skorzystaj z własnej rady i zrób to, co najlepsze dla Remi.

Równie dobrze mógłby zrzucić głaz na moją klatkę piersiową. Wszystko, co powiedział, było prawdą. Nawet nie próbował się wybielać.

Ale, na litość boską… To nie to samo.

Remi nie była na mnie zła. Nie zraniłem jej ani nie zdradziłem. A oni prosili, żebym odszedł od jedynej kobiety, którą naprawdę kochałem. Odszedł na zawsze, nie na chwilę.

To nie było jak kończenie rozdziału czy przewracanie strony.

To było jak spalenie całej pieprzonej książki.

Gdybym odszedł, Remi Grey nigdy by do mnie nie wróciła, ponieważ w jej umyśle nie istnieję.

Milczałem, kiedy wychodzili z sali. Tyson poszedł za nimi, aby dać mi czas, którego tak bardzo potrzebowałem.

Może ta cholerna rozmowa była zbędna.

Może Remi odzyska wspomnienia i zrobi mi awanturę, że nie zadzwoniłem ani nie przyszedłem.

Ale czy naprawdę chciałem, żeby pamiętała ból i traumę? Chciałem, żeby ciemność znów ją pochłonęła?

W tej sytuacji nikt nie wygrywał. Jedynie los miał ubaw. Pragnąłem odzyskać moją Sally bardziej niż nabrać kolejnego oddechu, ale co, gdyby Remi mogła istnieć bez niej? Gdyby mogła rozkwitać i ponownie znaleźć prawdziwe szczęście?

Tylko czas to pokaże – powolny, bolesny, nieustannie zmieniający życie czas.

4 - Remi

– Chyba czas się pożegnać – powiedział tata, stojąc w progu The Wave i walcząc ze łzami, gdy wpatrywał się w pustą salę restauracyjną.

To było kilka tygodni temu, a potem on wraz z Crystal Dawn opuścili Atlantę i udali się do Słonecznego Stanu1. Zamknęłam działalność na osiem dni, aby wykonać parę potrzebnych renowacji. Usunęłam mój oprawiony projekt plastyczny z trzeciej klasy ze ściany w loży numer dwanaście i rodzinne zdjęcie przy stoliku numer dziewięć, na którym matka robi za mną królicze uszy podczas moich szóstych urodzin.

Z biegiem lat loże wytapicerowano na nowo, a stoły wymieniano w miarę potrzeb jeden po drugim, ale nadal były z tego samego laminowanego drewna, ławki wciąż pokrywano czerwonym winylem z białymi wykończeniami, tak jak w dniu, w którym tata otworzył ten biznes.

The Wave stała się czymś w rodzaju kapsuły czasu rodziny Greyów, i chociaż uwielbiałam uczucie nostalgii, które uderzało mnie za każdym razem, gdy przechodziłam przez jej próg, już dawno należało dokonać ulepszeń i poświęcić temu miejscu uwagę. Nic szalonego. Nie próbowałam wymyślać koła na nowo. The Wave to na wskroś knajpa z burgerami. Do tego ciesząca się powodzeniem. Jednak lekkie unowocześnienie może przyciągnąć nowych klientów. Większość z nich, miejmy nadzieję, zapłaci za jedzenie, chociaż byłam przygotowana na kontynuację czułej spuścizny ojca polegającej na karmieniu tych niemających grosza przy duszy. Tak. Nawet Heather, która w szkole średniej rozpuściła plotki, że mam chorobę weneryczną.

* * *

„Wybaczenie, odpuszczenie i frytki”. Moje nowe motto.

Biorąc tatę pod ramię, oparłam się o niego i pomyślałam, jak bardzo będę tęsknić za tym facetem. Lecz czułam też ekscytację z powodu jego nowej przygody.

– Nie martw się. Zadbam o to miejsce.

Przechylił głowę i oparł ją na mojej.

– Wiem, że zadbasz. A jeśli okaże się dla ciebie zbyt dużym obciążeniem, zawsze możemy sprzedać knajpę.

– Mówię po raz ostatni, nic nie będziemy sprzedawać. Mark twierdzi, że Shay ma ogromne doświadczenie w zarządzaniu restauracjami i poradzi sobie z The Wave z zamkniętymi oczami. Spodobała ci się, prawda?

– Nie spodobał mi się jej pomysł z płaceniem za takie rzeczy jak bekon czy smażone grzyby. Wszystkie dodatki za darmo, to była moja zasada od pierwszego dnia. Lecz Shay jest wystarczająco wredna, by trzymać sprzedawców w ryzach, więc nie jestem pewien, czy ma znaczenie, czy spodobała mi się, czy nie. Będziesz jej potrzebować.

Zaśmiałam się.

– Będzie dobrze, tato. Przysięgam.

Odbił się ode mnie biodrem, sygnalizując zmianę tematu i ucinając dalszą rozmowę o jego ostatecznej decyzji przejścia na emeryturę.

– Jak twoja głowa, dzieciaku?

– Wciąż szalona jak twoja.

Zmarszczył brwi.

– Wiesz, co mam na myśli.

– Wiem. I miesiące temu powiedziałam ci, żebyś przestał pytać. Moja odpowiedź jest wciąż taka sama.

– Po prostu… martwię się o ciebie.

Uśmiechnęłam się.

– Jakbym nie wiedziała. Obiecuję, że jeśli przepali się jakaś żarówka, będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie.

– To trochę tak, jakbym był pierwszą osobą, która dowiedziała się o twoim nowym chłopaku?

Cholerny Aaron i jego niewyparzona gęba. On i tata się przyjaźnili. Powinnam wiedzieć, że wieść się rozniesie, zanim sama miałam szansę ją rozpowszechnić. Rodzice Aarona to porządni, dobrzy ludzie, ale kiedy byliśmy w szkole średniej, chłopak zaczął traktować Jacka Greya jak swojego własnego ojca. Tym samym moi współlokatorzy również tracili osobę, która wywierała na ich życie ogromny wpływ. Przeprowadzka taty do Miami była dla nas wszystkich do bani.

– Miałam ci o nim opowiedzieć, ale przypomniałam sobie, że na studiach, po tym, jak przedstawiłam cię Stephenowi Harrisowi, nazwałeś burgera jego imieniem.

– No co? Był dobrym facetem, który planował iść na studia prawnicze. Wydawał mi się idealnym materiałem na męża.

– Mylisz się. Był nudnym facetem, który zbierał pamiątkowe znaczki pocztowe. To Bowen jest tak naprawdę materiałem na mężczyznę ze snów. Chciałam się tylko co do niego upewnić. Nie mogłam ryzykować, że zakochasz się w nim i każesz mi zamawiać specjalność Michaelsa z serem za każdym razem, gdy wpadnę na lunch, a koniec końców nam nie wyjdzie.

Tata zaśmiał się i mocno mnie przytulił.

– Słusznie. Nadal masz zamiar przyjechać w ten weekend?

Nie. Nie miałam takiego zamiaru. I to nie dlatego, że sugestia ojca, żeby obejrzeć mecz baseballowy i napić się piwa ze mną i Crystal Dawn w ramach wielkiej uroczystości pożegnalnej, była najsmutniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek słyszałam. A bez wątpienia była. Ale dlatego, że dokładnie o szóstej trzydzieści w sobotnie popołudnie Mark zamierzał sfingować awarię frytownicy, którą mógł naprawić jedynie mój tata, czerpiąc z głębokich zasobów swojej wiedzy. Kiedy przybędzie do The Rusty Nail, jego przyjaciele i stali bywalcy The Wave wyskoczą z okrzykiem:

„Niespodzianka!”. – Tak – skłamałam.

– Idealnie.

Pocałował mnie w czubek głowy, a potem po raz ostatni zamknął restaurację, która była spełnieniem jego marzeń z dzieciństwa, po czym odprowadził mnie do samochodu. Poczekał, aż bezpiecznie znajdę się w środku, wsiadł do swojego, a na jego twarzy malował się słodko-gorzki smutek.

Przez moment zastanawiałam się, czy nie pojechać za nim do domu i nie przyjąć jego propozycji sprzed kilku dni dotyczącej – tak, zgadliście – baseballu i piwa, ale czekała na niego Crystal Dawn, więc odjechałam, pozwalając mu opłakiwać stratę na osobności.

Jak na wtorek mój dzień był bardziej pracowity niż zazwyczaj. Zanim spotkałam się z tatą w restauracji, żeby pomóc mu posprzątać biuro, miałam dwa zamknięcia umów i jedno złożenie oferty.

Wciąż czekałam, aby dowiedzieć się, czy została zaakceptowana, czy nie, lecz czułam, że moi klienci wkrótce usłyszą pozytywne wieści.

Kiedy tuż przed zamknięciem jechałam do biura Bowena, dotarło do mnie, że ja też będę miała wspaniały weekend. Z tym facetem moje życie zaczęło nabierać sensu.

– Cześć, Remi – przywitała mnie Emily, gdy przekraczałam próg frontowych drzwi.

W końcu, po tym całym incydencie z herbatą bąbelkową, przestała patrzeć na mnie jak na chodzącą demolkę.

– Cześć, fajna koszula.

– Dziękuję. – Spojrzała na bladoróżowe ubranie.

– Bowen jest zajęty?

– Nie, myślę, że szykuje się na fajrant. Wpadł Oscar, więc przez większość dnia przenosili rzeczy do jego biura. – Pochyliła się w moją stronę, osłaniając usta bokiem dłoni. – To będzie dziwne, gdy zacznie się tu kręcić przez cały czas. Bowen jest dość wyluzowany, ale Oscar dał mi dokładne wskazówki, jak łączyć telefony do niego, po czym wręczył notatnik pełen oczekiwań i instrukcji, włączając w to jego preferencje dotyczące lunchu i kawy.

– Ojej.

Przechyliła głowę, blond włosy opadły jej na ramię.

– Nie mów Bowenowi, że ci to powiedziałam.

Zaśmiałam się.

– Bez obaw. Twoje sekrety są bezpieczne. Jestem jego dziewczyną, nie działem kadr.

– Dobrze. Więc poczekaj do piątej, by mu powiedzieć, że spadam. – Wstała i sięgnęła po torebkę. – Zamkniesz za mną?

– Oczywiście. – Na twarzy pojawił mi się uśmiech na myśl, że mamy z Bowenem biuro tylko dla siebie.

Zamknęłam drzwi na głucho, zerknęłam na swoje odbicie w szybie, a potem pomknęłam do biura Bowena. Rozpięłam górną część koszuli do miejsca, które można opisać jedynie jako „nieodpowiednie w miejscu pracy”, ale co mi tam. Nie pracowałam tutaj. Byłem jedynie płacącą – no, prawie płacącą – klientką. A to podsunęło mi pewien pomysł.

– Och, panie Michaels – zamruczałam, opierając się biodrem o framugę drzwi i patrząc, jak wsuwa czarną teczkę do szafki na akta. – Przyszłam, aby uregulować rachunek.

Przesunął czubkiem języka po dolnej wardze, gdy oceniał mnie wzrokiem z przeciwległej strony biura. Obchodząc biurko, rozpiął marynarkę. Potem usiadł w luksusowym skórzanym fotelu, takim bardzo w stylu Michaelsa.

– Doskonale. Należności są całkiem spore.

Wchodząc do pokoju, ciągnęłam dalej tę żartobliwą grę, choć mało brakowało, a wybuchłabym śmiechem, kiedy Bowen zakręcił palcem w powietrzu przed swoją twarzą. Zrobiłam wdzięczny obrót i podeszłam do biurka.

– Bardzo mi przykro, proszę pana, że nie zajęłam się moim rachunkiem wcześniej. Czy zostaną naliczone jakieś odsetki?

Bowen pochylił się, oparł łokieć na dzielącej nas wypolerowanej powierzchni biurka i potarł brodę. Rozbierał mnie dzikim, mrocznym wzrokiem.

– Ogromne. Obawiam się, że się pani nie wypłaci.

– Cóż, ponieważ pana zegar w recepcji wskazuje złą godzinę, Emily już wyszła, zostawiając nas samych w tym wielkim biurze. Możemy zatem przedyskutować opcje płatności.

Usiadłam na fotelu bezpośrednio przed Bowenem, a potem zaczęłam się wiercić, niby w poszukiwaniu wygodnej pozycji, w pełni świadoma faktu, że spódnica podjechała mi do uda.

Kącik ust Bowena się uniósł.

– Może spłacić pani zadłużenie w całości, lecz chcę, żeby była pani świadoma, że istnieje możliwość kilku… bardzo elastycznych… opcji ratalnych.

Rozparłam się w miękkim fotelu i przygryzłam czubek świeżo pomalowanego paznokcia.

– Elastyczne opcje, mówi pan? Brzmi obiecująco. – Zgadza się. Jednak te opcje są dostępne tylko wtedy, jeśli jest pani w pełni zadowolona z moich usług. Zapewnienie wysokiej jakości obsługi to mój priorytet numer dwa.

Robił ze mną, co chciał, ale, do cholery, umierałam z ciekawości, by poznać numer jeden. Więc znów odegrałam scenkę z szukaniem jak najwygodniejszej pozycji. Tym sposobem mogłabym zwalczyć ogień ogniem.

Klatka piersiowa Bowena unosiła się i opadała rytmicznie, gdy mi się przyglądał, szczęka napinała się pod krótko przystrzyżoną brodą. Z leniwym uśmiechem przechylił głowę, a jego oczy błyszczały tak wyzywająco, że zastanawiałam się, czy w ogóle chcę wygrać tę grę.

Znając aż za dobrze moją słabość, zrzucił marynarkę i zaczął podwijać rękawy idealnie dopasowanej granatowej koszuli. Potem przeciągnął się i splótł ręce za głową.

Był w tym dobry.

Naprawdę dobry.

Odchrząknęłam, żeby zebrać resztki mojego mizernego opanowania.

– Czy mogę zapytać, co jest numerem jeden na pańskiej liście priorytetów?

Na wpół się uśmiechając, cmoknął z dezaprobatą.

– Jestem bardzo zaangażowanym księgowym. Lubię wchodzić w temat głęboko i zwracać szczególną uwagę na te miejsca, które inni księgowi zazwyczaj pomijają.

„Nie śmiej się, Remi. Weź się w garść”.

Pan Wysoki, Ciemny i z Niezłym Tyłkiem był najseksowniejszy, kiedy zamierzał zrobić coś niegrzecznego.

Zatrzepotałam rzęsami.

– Czy wszyscy pańscy klienci są traktowani z takim zaangażowaniem?

– Nie – odpowiedział niespiesznie z uniesioną brwią.

– Co za ulga – odparłam z kamienną twarzą, przez cały czas nie wychodząc z roli. – Byłoby słabo, gdybym musiała modlić się o bankructwo tych pańskich klientów, którzy nie płacą.

– Tak, bardzo słabo. Być może wtedy to ja musiałbym przyjść do pani po pożyczkę.

Podniósł się ze swego tronu i ruszył w moją stronę, ale ani drgnęłam.

– Nie pożyczam pieniędzy przyjaciołom. To nie moja… – urwałam i spojrzałam w dół. – Brocha.

Ukląkł przed fotelem, na którym siedziałam, i przejechał dłońmi w górę moich ud.

– Maleńka, urodziłem się, by radzić sobie z każdą brochą.

Zjechał rękami do kolan i rozwarł mi nogi tak, że gdy przyciągnął mnie do krawędzi fotela, jego biodra zmieściły się między moimi udami.

– Nie mogę sobie wyobrazić lepszego sposobu na – wyciągnął się do przodu i złożył delikatny pocałunek na mojej szyi – bankructwo. – Nastąpił kolejny pocałunek, tym razem bliżej ucha. – Bezrobocie. – Wciągnął koniuszek płatka do ust i przejechał po nim zębami, po czym go puścił. – Zostanę pani dłużny do końca moich dni. Odpracuję każdy cent tym właśnie językiem. – Polizał ucho. – A jeśli to wyjdzie nam na dobre, wcale nie muszę być pani przyjacielem.

Wydyszałam:

– Przyjaźnie są passé.

Powstrzymał się od śmiechu i tym samym spowodowania u mnie utraty słuchu, ale nie było wątpliwości, że w jego drżącym oddechu czai się chichot.

– Nie mogę się doczekać dnia, w którym nasza przyjaźń się skończy.

„Czekaj!”

– Słucham? – Cofnęłam się.

Mrugnął do mnie żartobliwie.

– Po prostu pewnego dnia staniemy się dla siebie kimś więcej. Znacznie więcej.

Uśmiechnął się szeroko. Był to szczery, roztapiający serce uśmiech, który zdawał się ogarniać całą moją duszę.

– A biorąc pod uwagę zdolność do ekonomii odziedziczoną po ojcu – kontynuował – i pani niemożliwość opłacania rachunków za usługi księgowe, a co za tym idzie, moje nieuniknione bankructwo, będzie to odpowiednie posunięcie. Moglibyśmy wspólnie złożyć wniosek, aby zaoszczędzić na opłatach skarbowych. I pocztowych. Potem dokonamy kilku odliczeń, może nawet skorzystamy z ulgi podatkowej.

Żartował. To był jedyny powód, dla którego nie podskoczyła mi adrenalina, doprowadzając mnie do paniki. Mój bagaż emocjonalny jeśli chodzi o małżeństwo, to temat na zupełnie inny dzień. W odległej, bardzo odległej przyszłości.

Zachichotałam.

– Kumple nerdy zbankrutują, gdy dowiedzą się o twoich umiejętnościach uwodzenia.

– Nie powiem im.

– Czemu nie? – Puściłam do niego oko.

– Myślisz, że chcę, aby wyobrażali sobie, co ci robię, kiedy wpadniemy na nich w spożywczaku? Pomyśl, Remi. To… – Wsunął dłonie pod moją spódnicę aż do bioder i ściągnął mi majtki, po czym włożył je do kieszeni spodni. A potem odpiął pasek, podniósł mnie na nogi i przełożył przez poręcz fotela. – To wszystko jest moje.

Chętna i napalona zakołysałam się, czekając, aż weźmie to, co do niego należy. Kiedy zajęło to sekundę dłużej, niż się spodziewałam, zerknęłam przez ramię.

– Wszystko w porządku?

Pochylił się i odpowiedział z wargami przy moich ustach:

– Nigdy, w całym moim pieprzonym życiu, nie było lepiej.

Wbił się we mnie, całując z pasją i pożądaniem. Na chwilę odłożyliśmy żarty na bok, dając namiętności pole do popisu.

Nie byliśmy dwoma osobami kochającymi się w łóżku.

Nie byliśmy parą kochanków tak niecierpliwych, że nie mogli się doczekać powrotu do domu i zdecydowali się na małe bara-bara na tylnym siedzeniu auta.

Byliśmy mężczyzną i kobietą, którzy spłacali długi wobec swoich dusz. Tak się złożyło, że robiliśmy to ubrani, w biały dzień, zgarbieni nad poręczą drogiego fotela klubowego stojącego w biurze w centrum miasta.

I to było idealne.

Bowen nie żartował, kiedy mówił, że lubi wchodzić w temat głęboko i zwracać szczególną uwagę na zazwyczaj pomijane miejsca, ponieważ znał każdy punkt w moim ciele, który trzeba nacisnąć, i dokładnie wiedział, w jakiej kolejności to robić.

W ciągu kilku minut sprawił, że wykrzyczałam jego imię, ale to go nie spowolniło ani trochę.

– Nie dojdę ponownie – wysapałam między wdechami. – Nie dam rady.

Jedna z jego dłoni wślizgnęła się między nas i potarła cipkę. A po chwili w mojej świadomości pojawiło się uczucie, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Lekki nacisk. Delikatne, ale zdecydowane muśnięcie palcem mojej drugiej dziurki.

– Zrelaksuj się, kochanie – poinstruował mnie Bowen i gdybym wiedziała, że jego głos może przekonywać w tak fizyczny sposób, kazałabym mu zostać moim trenerem na siłowni.

Jęknęłam, ale brzmiało to bardziej jak skomlenie. Byłam zdenerwowana i, no cóż, ciekawa.

– Zaufaj mi – powiedział. – Nie zrobię ci krzywdy.

Uwierzyłam mu i moje ciało też, poddając się temu przyjemnemu odczuciu.

Poruszał się we mnie, napierał i wycofywał w doskonałym tempie, tak że wkrótce znów poczułam gorączkę. Chciałam więcej, więc zaczęłam odpowiadać na nacisk, jaki wywierał jego palec. A potem zobaczyłam gwiazdy.

– O Boże. – To niemal dla mnie za dużo. Niemal na granicy bólu. I niesamowicie dekadencko. – Och… Och… – To jedyne dźwięki, które byłam w stanie z siebie wydobyć, gdy wstrząsał mną orgazm.

– Kurwa, tak, Remi – warknął Bowen, wbijając we mnie zarówno palec, jak i penisa. Tak sztywnego, że czułam jego tarcie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. – Tak cholernie dobrze, kochanie. Kiedy wracałam z powrotem na Ziemię, opadł na moje plecy, po czym delikatnie ze mnie wyszedł. Nasze serca biły w szalonym rytmie. Minęła dłuższa chwila, nim wstał, poszedł do łazienki, umył się i wrócił z ciepłym, wilgotnym ręcznikiem.

Był pełen troski i wiedział, jak się mną opiekować. Miałam nieodparte wrażenie, że nie tylko po seksie.

– Jeszcze dwa tysiące dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć rat i spłaci pani swój dług, panno Grey.

– Czy pan mówi poważnie?

Udawałam, że jestem zszokowana, zgorszona i urażona tymi słowami. Prawda była taka, że chętnie zapłaciłabym podwójnie.

– Doprowadzę pana do bankructwa, ani się pan obejrzy. Skontaktuję się z Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów. To rozbój w biały dzień.

Żart wydawał się zabawny, ale nie tak komiczny jak ten, który nastąpił w wydaniu Bowena.

– Przynajmniej nie oskarżyła mnie pani o wtargnięcie z włamaniem.