Śpiew morzycy - Jagna Rolska - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Śpiew morzycy ebook i audiobook

Jagna Rolska

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Po brawurowej ucieczce ze średniowiecza Gina i Markus trafiają do 1899 roku. Hel w tym czasie zaczyna zdobywać sławę nadmorskiego uzdrowiska.

Nowoczesny świat przeraża pirata, który niczego nie pojmuje, wszystko jest mu obce. Tym razem Gina musi sama stawić czoła wszystkim wyzwaniom epoki i zatroszczyć się o ukochanego. Oboje ukrywają się przed światem w Kusfeldzie, małej rybackiej wiosce na Półwyspie Helskim. Dziewczyna ma nadzieję, że to pomoże Markusowi przystosować się do nowego życia. Jednak miejscowy ksiądz oraz gospodarz, od którego Gina wynajmuje pokój, mają wobec tych dwojga zupełnie inne plany.

Wraz ze sztormami nadciągają kłopoty. Kim jest morzyca, czarna kaszubska syrena, i jak wpłynie na życie Giny?

Śpiew morzycy” to II część cyklu „Pajęczyna czasu”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 366

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 47 min

Lektor: Katarzyna Hołyńska

Oceny
4,2 (33 oceny)
18
6
5
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ska77

Całkiem niezła

Pierwsza część dostała ode mnie 5 gwiazdek przede wszystkim z uwagi na miejsce akcji i pomysł na fabułę. Tutaj nie mogę dac więcej niż 3. Druga część jest chaotyczna, jakby autorka sama do końca nie wiedziała, co chce w niej zawrzeć. Niektóre wątki się dłużą, inne są nagle zakończone, jakby znalazły się w książce przez przypadek. Zabrakło mi opisów półwyspu. Pewnie sięgnę po trzecią część (jeśli się ukaże) ale już bez entuzjazmu, z jakim zaczynałam Śpiew Morzycy.
20
NandiH

Z braku laku…

O ile pierwsza część była świetna, tak ta... no cóż.. pogmatwana - to tak delikatnie mówiąc. Sporo jest dziwnych wyrażeń i niespójności. "Daty napisane w rożnych językach, których nie potrafiła odczytać" Polubiłam Ginę za intelekt i rezolutność w pierwszej części... tutaj została całkowicie odmóżdżona. Syrena-feministka mówiąca im w głowach co mają myśleć i czuć - to już było trochę za dużo;)
10
Agatkabeatka

Nie oderwiesz się od lektury

Wow . Świetna historia . Czekam na trzeci tom Pajęczyny czasu
00
Kaja0602

Nie oderwiesz się od lektury

Tak jak pierwsza część i ta przyciąga jak magnes. Rewelacyjna powieść. !!! Czekam na kontynuację ❤️
00
Matoszek123

Nie oderwiesz się od lektury

czekam na następną część
00

Popularność




ROZDZIAŁ 1

Tym razem Gina wiedziała, że śni. Pamiętała ten dzień bardzo dokładnie, chociaż chodziła wtedy dotrzeciej klasy podstawówki. Jej matka nigdy nie była zbyt wylewna, ale jednocześnie zawsze stawała nawysokości zadania. Tak samo było ze wszystkimi występami, których dziewczynka bała się jak ognia. Nie znosiła, gdy ludzie nanią patrzyli, denerwowała się, więc myliła tekst, awkonsekwencji zawsze chciała ze wstydu zapaść się pod ziemię. Iteraz nie było inaczej.

– Regino, to przecież krótka, bardzo łatwa kwestia. Wiem, że potrafisz recytować zpamięci długie wiersze, więc wczym kłopot? – zapytała matka.

– Wstydzę się – powiedziała cicho dziewczynka.

– Wstyd to dziwne uczucie. Jakby się nad nim zastanowić, właściwie nie ma żadnego sensu, moje dziecko.

– Dlaczego?

– Bo cóż cię obchodzi, co myślą otobie inni ludzie? Jeśli ktoś ma ztobą problem, to jego problem. Rozumiesz? – Matka przykucnęła przed Giną. Precyzyjnymi ruchami wypielęgnowanych dłoni poprawiła córce przekrzywioną czerwoną czapeczkę, symbolizującą wprzedstawieniu rolę muchomorka.

– Nie rozumiem. Pani powiedziała, że jestem nieśmiała ito wszystko dlatego.

– Jesteś taka, jaką chcesz być. Najgorsze, co można wżyciu zrobić, to uwierzyć wwersję siebie, jaką wmawiają ci otaczający cię ludzie. Może wcale nie jesteś nieśmiała, tylko musisz włożyć troszkę więcej trudu wto, by błyszczeć nascenie? Co cię powstrzymuje? To, że pani Joasia ma jakieś wyobrażenie ciebie, nie oznacza, że musisz spełniać jej oczekiwania, prawda? Wyjdź nascenę, wygłoś swoją kwestię, apotem poczekaj nabrawa. Właśnie natym polega życie, moja córko.

Parowiec „Ostsee” zbliżał się do brzegu, lecz zamiast popłynąć w stronę pomostów rybackich, jak spodziewała się Gina, skręcił w prawo. Dziewczyna dopiero teraz zobaczyła wysoki budynek ze strzelistymi wieżyczkami. Fasada błyszczała nowością, podobnie jak szerokie, wychodzące w zatokę drewniane molo. Właśnie tam zmierzał statek.

– Gdzie my jesteśmy? – zapytał cicho Markus.

Stał przy burcie, zaciskając dłonie na poręczy. Próbował zachowywać spokój, lecz Gina widziała szok na jego twarzy. Doskonale to rozumiała. Gdy trafiła do średniowiecza, wszystko wydawało się nowe, lecz przecież wiedziała, do czego służą otaczające ją przedmioty. Jedyne, co wprowadzało ją w zakłopotanie, to całkowicie niejasne układy międzyludzkie. Tymczasem Markusa zewsząd osaczał świat, którego nie pojmował. Poniewczasie Gina zrozumiała, że nawet dźwięk syreny parowca, dla niej brzmiący wręcz archaicznie, dla niego musiał być wstrząsający.

– Zbliżamy się do wybrzeża Helu – odparła cicho.

– Starego?

– W tym czasie jest tylko jeden. Stary dawno zatonął – wyjaśniła szeptem.

Zerknęła przez ramię na boczących się na nich pasażerów. Po strojnych ubraniach poznawała, że są ludźmi wyższego stanu z końca dziewiętnastego wieku, a pojawienie się dwojga rozbitków zakłóciło jakąś ważną ceremonię. Jedynie mężczyzna z sumiastymi wąsami, który wcześniej tak ofiarnie pospieszył Markusowi z pomocą, zerknął na Ginę ukradkiem i uśmiechnął się pokrzepiająco. Niemal natychmiast opuścił oczy, zgromiony spojrzeniem żony. Kobieta uniosła dumnie podbródek, ujęła męża zaborczo pod ramię i mocniej uchwyciła rączkę koronkowej parasolki. Dół jej kremowej, również koronkowej sukni załopotał w letnim wietrze.

– To jakieś szaleństwo – wychrypiał Markus. – Jak ta koga może płynąć bez wioseł i żagli? Jakiż diabeł albo inny Szalińc popycha ją po zatoce?

– Najlepiej nic nie mów – ostrzegła go Gina. – Wyjaśniłam ci przecież, skąd pochodzę. Jeśli zaczniesz się zachowywać gwałtownie, natychmiast zjawi się jakiś doktor i zamknie cię w szpitalu dla obłąkanych. Przybijemy do brzegu, a potem znajdziemy jakieś rozwiązanie.

– To są właśnie twoje czasy? – zapytał cicho, rozglądając się z niedowierzaniem po pokładzie.

– Tak – skłamała. – Nie są złe. Moim zdaniem chyba lepsze niż twoje.

Parowiec przybił do pomostu, na którym czekały orkiestra i dzieci w kaszubskich strojach z kwiatami w dłoniach. Wesoła muzyka wybuchła, gdy przycumowano jednostkę, a marynarze spuścili trap. Jako pierwszy zszedł na nabrzeże życzliwy mężczyzna, prowadząc pod rękę swoją nachmurzoną małżonkę w koronkach. Gnący się w ukłonach urzędnik w ciemnym surducie uścisnął dłoń gościa, po czym wykonał nieokreślony gest w stronę stłoczonych na parowcu ludzi.

– Proszę wysiadać! Proszę się nie tłoczyć! – krzyknął jeden z marynarzy.

Orkiestra zaczęła grać jeszcze głośniej. Gina spojrzała na Markusa. Miał zaciśnięte szczęki, rozszerzone źrenice i zupełnie nie rozumiał, co się dzieje. Sprawiał wrażenie człowieka znajdującego się na skraju wytrzymałości.

– Rób to co ja. Wydobędę nas stąd – szepnęła mu do ucha, widząc, że pirat za chwilę straci nad sobą panowanie.

– Kurhaus! Cóż za cudowne zwieńczenie naszych starań o uznanie tej malowniczej wioski za uzdrowisko! To wszystko dzięki wspólnym działaniom – wygłosił mężczyzna z sumiastym wąsem. – Kuracjusze z pewnością będą zachwyceni.

Gina patrzyła na to jak na pokolorowany przedwojenny film, w którym podrasowano fonię, likwidując trzaski charakterystyczne przy odtwarzaniu dawnych dokumentów. Zapomniała o Markusie. Z fascynacją rozglądała się po pomoście, który widywała na starych pocztówkach. Pamiętała, że nie przetrwał drugiej wojny światowej, podobnie jak stojący tuż przed nią na białej wydmie pensjonat z fantazyjnymi wieżyczkami. Średniowiecze zaskakiwało ją bogactwem utraconych faktów, lecz znacznie bliższe czasy, które studiowała podczas poszukiwań historii Helu, zapierały jej dech w piersiach. Jeśli kiedykolwiek w średniowieczu myślała, że jest świadkiem historii, to teraz poczuła się jej zakładnikiem. Na przekór wszystkiemu ogarnęła ją euforia. Pasażerowie wysypali się na molo, jakiś fotograf krzyknął, by wszyscy stanęli bez ruchu, po czym zrobił zdjęcie.

Ludzie zaczęli bić brawo, a Ginę zdziwiło to, jak grzeczne były dzieci. Skojarzyły jej się z robotami, które za jedyną powinność mają słuchanie dorosłych. Zerknęła na najwyżej pięcioletnią córkę doktora. Dziewczynka stała niewzruszona, w marynarskiej sukience z kołnierzykiem zapiętym wysoko pod brodą. Zerknęła w jej stronę, lecz natychmiast uciekła spojrzeniem. Mimo to Gina się uśmiechnęła.

– Co dalej? – zapytał drętwo Markus. Z całych sił próbował zachowywać się spokojnie.

– Za chwilę pójdą pić jak na pirackich okrętach. Wtedy znikniemy. Nie zdążą zawołać policjantów – odparła.

– Mówisz zagadkami. Kim są policjanci?

– Straże miejskie, ale nie ma się czego obawiać. Nie z takimi wygrywaliśmy, prawda? – Gina pogłaskała ukochanego po ramieniu. – Wytrzymaj i zaufaj. Chyba mi wierzysz, że chcę dla nas tylko dobrze?

– Morzkulce… – Pirat zatopił się na chwilę we wspomnieniach ich dramatycznej ucieczki. – One wrócą.

– Nie, jeśli ich nie wezwę. Do tego potrzebny jest bursztyn, a ja swój zgubiłam, gdy… – Dziewczyna umilkła.

– Gdy mnie ratowałaś – dopowiedział ponurym głosem.

– Wcześniej ty mnie ratowałeś w swojej epoce, więc teraz moja kolej! – Gina rozejrzała się po zgromadzonych gościach i uznała, że najlepsze, co mogą z Markusem zrobić, zanim zaaferowany powitaniami mężczyzna z wąsem znów skupi na nich uwagę, to wycofać się na koniec pomostu. Dziewczynę kusiło, żeby zostać, obejrzeć wnętrza Kurhausu, o którym tyle się niegdyś naczytała, ale wiedziała, że w pierwszej kolejności musi zadbać o ukochanego. Pirat sprawiał wrażenie szaleńca. W dziewiętnastym wieku nikt nie będzie się przejmował jego dobrem. Wyląduje w zakładzie dla obłąkanych i być może stanie się ofiarą niehumanitarnych eksperymentów.

– Co zamierzasz? – wyszeptał Markus.

– Znów skaczemy. Woda jest nam najwyraźniej pisana – roześmiała się ponuro. Wspięła się na barierkę molo, będącego największą dumą nowo założonego kurortu, i rzuciła się na główkę do wody.

– Kobieta tonie! – rozległ się z pomostu histeryczny głos.

Gina spojrzała kątem oka i rozpoznała żonę w koronkach. Jej córka wychyliła się pod barierką. Ciemne włosy falowały, gdy z rozszerzonymi źrenicami obserwowała dryfującą w wodzie postać.

– Rusz się, do cholery! – Gina z niepokojem obserwowała mężczyzn, którzy opletli ramionami Markusa, próbując powstrzymać go przed skokiem do wody, lecz średniowieczny pirat nie pozostał im dłużny. Znokautował ubranego na galowo mężczyznę z podkręconymi wąsami, po czym wspiął się zwinnie na barierkę pomostu i bez wahania wskoczył do zatoki.

– Co teraz? – zapytał, gdy się wynurzył.

– Jak najdalej od pomostu, w stronę Pucka – odparła Gina. – Woda jest ciepła, więc damy radę.

– Moje pytanie pewnie wyda ci się naiwne. Dlaczego nie zostaliśmy z tymi ludźmi?

– Bo dla nich jesteśmy dziwolągami, zamknęliby nas w klatkach – odparła krótko.

– Nie jesteś z tych czasów – odgadł wreszcie Markus.

– Nie. Ale uczyłam się o nich. Jeśli mamy uratować dupy, to lepiej dopłyńmy do brzegu już za Helem, a potem idźmy do Kuźnicy.

– Gdzie? – zdziwił się pirat.

– Do Kusfeldu.

– Nie mam stamtąd dobrych wspomnień. Przecież tam odbyła się walka z Krzyżakami, a potem mnie pojmali.

– To było setki lat temu. Im prędzej to zrozumiesz, tym lepiej dla nas obojga. – Gina płynęła żabką, starając się wypatrzyć dogodną plażę, na którą mogliby wyjść nieniepokojeni przez rybaków ani kuracjuszy.

– Co nam po Kusfeldzie? – Pirat płynął za ukochaną, rozchlapując wodę.

– Szeptucha z Kuźnicy powiedziała mi, że płynie we mnie krew morzycy, więc wydaje mi się, że tam właśnie powinniśmy się udać.

– Nie przekonuje mnie to.

– Geczeta pochodziła mniej więcej z tego czasu i właśnie z Kuźnicy. Czy to jest dobry powód?

– Tak – potwierdził Markus. Uniósł głowę i dostrzegł niewielką zatokę. – Dogodne miejsce. Wynośmy się wreszcie z tej wody!

– Z chęcią posłucham – roześmiała się Gina. – Wody mam dość na bardzo długi czas.

Pomimo upalnej pogody i sporego dystansu, jaki przepłynęli, byli wychłodzeni, więc gdy dotarli na małą plażę za portem rybackim, obydwoje zdjęli ubrania i położyli się na nagrzanym piasku za szuwarami. Gina z rozkoszą wystawiła twarz do słońca.

– Wydaje mi się, czy to ta sama plaża, na której się pierwszy raz spotkaliśmy? – Markus podparł się na łokciu i spojrzał na Ginę.

– Nie. Wybrzeże się zmieniło – odparła.

– Nic z tego nie rozumiem – poskarżył się. – Mam wrażenie, jakbym oglądał rozmazany świat zza grubego kościelnego witraża.

– W tej epoce lepiej powiedzieć, że zza grubej szyby – doprecyzowała Gina. – Nie mów zbyt wiele i działaj z rozmysłem – poradziła. – Nieprzemyślane decyzje nie przyniosą niczego oprócz kłopotów, a może i cierpienia. Miałam to samo w twoich czasach. Nie rozumiałam prawie nic. Z miejsca, w którym wylądowaliśmy, też mało pojmuję, ale przynajmniej nie zaskoczą mnie osiągnięcia techniki, a jeśli wytężę umysł, to i wydarzenia. Hel jest teraz niemiecki, lecz mieszka tu trochę polskich rodzin. Resztę osad półwyspu zajmują głównie Kaszubi.

– Techniki? Niemiecki? – Markus patrzył na nią z rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.

Gina umilkła. Przyjrzała się piratowi, który wyglądał jak kupka nieszczęścia, i zrozumiała, że musiał pomyśleć o niej to samo, gdy znalazł ją na plaży za portem Starego Helu. To nie był czas na wykłady, tylko na ratowanie ukochanego od obłędu. Uniosła czujnie głowę, by się upewnić, że żaden intruz nie naruszył ich intymności. Jak okiem sięgnąć nie było tu żywego ducha. Spokojna woda cicho szumiała, podobnie wydmowe zarośla.

– Wszystko będzie dobrze – powiedziała szeptem Gina, głaszcząc Markusa po policzku. Siniec pod jego prawym okiem wydawał jej się większy niż w chwili, gdy pirat podszedł do niej po trapie łączącym kogi Klausa i Krzyżaków.

Mężczyzna chwycił jej pomarszczoną od wody dłoń i przysunął do ust. Pocałował jej wnętrze.

– Jestem twoja – szepnęła dziewczyna. – Na dobre i na złe.

– Na dobre i na złe – powtórzył Markus, po czym przywarł do ust Giny tak łapczywie, jakby szukał powietrza.

– Cokolwiek się stanie… – Gina westchnęła i umilkła, czując, że ukochany bierze ją w posiadanie.

Gdzieś w tyle głowy przemknęła jej myśl, że w ten sposób usiłuje sobie zapewnić przywództwo w ich nietypowym stadzie, lecz uznała, że zupełnie nie ma o co się kłócić. Jemu ta chwila kontroli nad wspólnym rytmem ich ciał była potrzebna jak koło ratunkowe podczas sztormu. Tuż potem nadejdzie zderzenie z rzeczywistością. A ta była taka, że ich ubrania zupełnie nie przystawały do epoki, stracili jedyny bursztyn, zgubili Geczetę w odmętach czasu, więc mieli tylko siebie nawzajem. I niewielki trzos średniowiecznych złotych monet, wciąż przytroczony do skórzanego pasa Giny.

– Kocham cię – wyznał żarliwie Markus.

– I ja cię kocham.

– Po kres naszych dni. – Pirat przylgnął mocniej do Giny. Plaża sprzyjała intymności, a letnie słońce było przyjemną odmianą po wczesnowiosennym lodowatym sztormie, jednak oboje wiedzieli, że trzeba oprzytomnieć i wziąć się w garść.

– Musimy znaleźć wodę, żywność i schronienie – powiedziała Gina. – I trzymać się jak najdalej od tamtych ludzi z parowca.

– Przystańmy do tutejszych piratów i wynośmy się na morze. Na pewno jakichś znajdziemy w miejscowej winiarni. – Markus poderwał się z piasku, wciągnął wilgotne jeszcze spodnie, po czym spojrzał pytająco na Ginę, która z zakłopotaniem przeczesała dłonią skołtunione włosy.

– Usiądź – poprosiła cicho. – To nie jest takie proste jak w twoich czasach.

– A tam cokolwiek było proste? – zaśmiał się cicho pirat.

– Nic. – Po namyśle przyznała mu rację. – Ale tutaj jest zupełnie inaczej. Przede wszystkim musisz wiedzieć, że od dawna nie ma tu piratów. Bałtyk to morze zajęte przez rybaków i turystów – dodała Gina.

– Turystów? – zdziwił się, słysząc nieznajome słowo, ale nawet nie poczekał na odpowiedź. – Cóż więc powinniśmy zrobić?

– Nie wiem, pewnie poszukać pracy. – Dziewczyna rozłożyła dłonie i spojrzała przepraszająco na ukochanego.

– Zatem dokąd idziemy? – Średniowieczny pirat rozejrzał się wokół siebie.

– Do Kuźnicy, mówiłam ci już. W Helu zaraz nas złapią. Nasze stroje wyglądają dziwacznie.

– Co z nimi nie tak? – nastroszył się pirat. – Właściwie to ile lat minęło?

– Od bitwy w Helu i zalania starego miasta? – Gina przysiadła na kamieniu i potarła ze znużeniem skronie. Zaczęła liczyć w myślach. – Pięćset lat. A dokładniej pięćset dwa. Teraz to jest zupełnie nowy świat. Są wynalazki, kolej parowa i wiele innych rzeczy. Jak widziałeś, ubrania także są inne. Ale nie możemy upodobnić się do wypoczywających tu ludzi. Od razu by nas zdemaskowano. Lepiej wtopić się w społeczność rybaków. Nasze koszule od biedy wystarczą. Reszta jest zniszczona, więc być może nie przyciągnie zbytniej uwagi. Przy odrobinie szczęścia uda nam się nie wzbudzić podejrzeń w rybackich wioskach półwyspu.

– Nadal prawie niczego nie rozumiem, ale ufam ci – odpowiedział Markus.

Gina zauważyła, że im bardziej jest poruszony, tym częściej bezwiednie dotyka lewego biodra, czyli miejsca, gdzie zwykle nosił broń. Teraz nie mieli żadnej. Dziewczyna westchnęła tęsknie na wspomnienie lekkiego miecza, który dostała od Rudobrodego. Mózg podsunął niechciane obrazy Klausa, jego branki i maleńkiego syna. Zaczęła się zastanawiać, co się z nimi stało po starciu z Krzyżakami, rzezi urządzonej im przez morzkulce i potężnej fali zesłanej przez Szalińca. Uznała, że pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć. Próbowała samą siebie przekonać, że chociaż dla niej minęły ledwie godziny, dla świata minęło pięćset lat, więc i tak wszyscy od dawna nie żyją. Wiedziała, że oszukuje się tematami zastępczymi tylko po to, żeby nie poruszyć najważniejszego.

– Gdy byliśmy na trapie, wcisnęłaś Geczecie do ręki misterną bursztynową bransoletkę. Myślisz, że ją zachowała? – zapytał Markus, ściągając z kołyszących się nadmorskich traw na wpół wysuszoną koszulę.

– Nie jestem pewna, ale chyba zdołała ją założyć na nadgarstek.

– Co z nią będzie? – Pirat przysiadł na piasku i spojrzał na towarzyszkę.

– Jeśli przeniosła się wraz z nami, to myślę, że poszła do Kusfeldu. Właśnie dlatego powinniśmy się tam udać – odparła z mocą Gina. – Zrobię wszystko, żeby ją odnaleźć. – Na wszelki wypadek przemilczała swoje przeczucia związane ze słowami starej szeptuchy.

– Ja też zrobię wszystko – powiedział cicho Markus. – Wdowa po ostatnim prawdziwym kapitanie braci witalijskich zasługuje na nasze wsparcie.

Zamyślili się. Choć deklaracje były jak najbardziej szczere, żadne z nich nie miało pojęcia, co dalej robić. Gina najchętniej zostałaby na osłoniętej plaży, lecz znów nie dysponowała niczym, co pozwoliłoby im tu przetrwać. Pomyślała, że powinna na stałe nosić przytroczony tobołek z najważniejszymi przedmiotami. Na wypadek gdyby kania znów chciała ich rzucić do kolejnej epoki.

Otrząsnęła się z rozmyślań. Nie było pewne, kiedy i czy w ogóle klątwa ponownie uderzy. Żeby nie zwariować z niepewności, powinni się skupić na urządzeniu nowego życia w świecie znajdującym się na progu dwudziestego wieku. Tylko od czego zacząć?

– Idźmy więc do Kusfeldu. Długa droga przed nami, ale myślę, że tam mamy największe szanse odnaleźć Geczetę. Albo przynajmniej jej żyjących krewnych – oświadczyła i podniosła się gwałtownie. – Z siedzenia na plaży nic dobrego nie wyniknie. Wkrótce poczujemy głód i pragnienie. Czas na nas, Markusie.

Pirat spojrzał uważnie, ale nie powiedział nawet słowa. Wstał posłusznie, po czym upchnął w wilgotnych spodniach zwisającą smętnie koszulę. Rany na jego twarzy rozczuliły dziewczynę. Podeszła i uściskała go krótko.

– Zawsze dajemy radę. Tym razem też nam się uda – pocieszyła go.

Z miejsca, w którym się znajdowali, do Kuźnicy mieli kilkanaście kilometrów. Gina w pierwszej chwili zaczęła obmyślać trasę prowadzącą wzdłuż drogi, którą pamiętała ze swoich czasów, ale dotarło do niej, że mogą iść wybrzeżem zatoki. Obecnie nie napotkają ani drutów kolczastych, ani ośrodka wypoczynkowego zarezerwowanego dla prezydenta. To znacząco skracało drogę.

Ignorując burczenie w brzuchu i spierzchnięte z braku wody usta, poszli w stronę rybackiej wioski. Gina zerknęła na miejsce, w którym niegdyś znajdował się Stary Hel, a gdzie za nieco ponad trzydzieści lat wyrośnie port polskiej marynarki wojennej, raz na zawsze odcinając archeologom możliwość odnalezienia tajemniczej osady.

– Czuję się jak rozbitek na bezludnej wyspie, dzieweczko – poskarżył się Markus, gdy szli przez wydmy, nie spotykając żadnego człowieka. – Kiedyś mieszkało tu więcej ludzi.

– Zwykle nie chadzasz pieszo, tylko płyniesz kogą czy też galopujesz konno. Odległość bywa umowna – wyjaśniła Gina. Po raz pierwszy, odkąd wylądowali w dziewiętnastym wieku, nazwał ją dzieweczką, co odczytała jako znak, że wraca do względnej równowagi.

W duchu zastanawiała się, czy zdołali już dojść do miejsca, w którym za kilkadziesiąt lat rozpocznie się budowa charakterystycznych domków działkowych z kopertowymi dachami, a nieco wcześniej powstanie hotel Lido, ściągający do Juraty najsławniejsze przedwojenne gwiazdy kina, polityków i artystów.

Gina pomyślała, że gdyby właśnie teraz zaczęła opowiadać piratowi, że gdzieś w okolicy wkrótce powstanie letniskowy domek malarza Wojciecha Kossaka, a pod sosnami będą urządzać sobie pikniki jego córki, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec, która napisze z tego miejsca felieton zatytułowany Dziurata, narażając się tym samym polskim władzom, z pewnością nie zrozumiałby z tego ani słowa. To z kolei uświadomiło jej, że pewnie tyle samo, ile umyka Markusowi, umknęło jej w średniowieczu. A potem dotarło do niej coś, co niemal ją znokautowało. Rodzina Kossaków żyła właśnie teraz w Krakowie, a w austriackim Braunau am Inn niespełna dziesięć lat temu przyszedł na świat Adolf Hitler. Ten nadmiar niechcianej wiedzy zaatakował jej jaźń z taką mocą, że dziewczyna przystanęła na brzegu zatoki i się zachwiała.

– Co ci jest, dzieweczko? Pobladłaś – zatroskał się Markus.

– To nic takiego – zbagatelizowała, po czym zemdlała.

ROZDZIAŁ 2

– Wszystkie dzieci idą dokomunii, mamo. Dlaczego ja nie? Znów będą mówić, że jestem inna. Aja tylko chcę robić to co koleżanki iżeby wszyscy mnie lubili. – Ośmioletnia Gina patrzyła namatkę zwyrzutem.

– Adlaczego chcesz, żeby cię wszyscy lubili? Co się stanie, jeśli będziesz myśleć osobie iswoim szczęściu, nie stawiając napierwszym miejscu szczęścia innych? – Matka odwróciła się od lustra, przy którym nakładała natwarz perfekcyjny makijaż.

– Nie wiem – odpowiedziała zdezorientowana dziewczynka. – Ale co to ma wspólnego zkomunią?

– Wszystko, moje dziecko – roześmiała się cicho matka.– Nie potrzebujesz jej. Chcesz jedynie płynąć zprądem isię nie wyróżniać. Jeśli pociąga cię religijna duchowość, chętnie zapiszę cię nadodatkowe zajęcia, byś poznała wszystkie możliwe religie, apotem sama postanowiła, wco chcesz wierzyć lub nie. Ale nie dlatego, że koleżanki coś tam robią, aty się boisz być inna. Największym więzieniem dla umysłu człowieka jest jego własna głowa. Zapamiętaj to, córko, bo to bardzo ważne.

– Musisz się napić wody. Chociaż odrobinę – rozległ się cichy, lecz stanowczy głos, wybudzający Ginę ze snu.

Niechętnie uchyliła powieki i zdziwiła się, że oczu nie drażni oślepiające słońce. W pomieszczeniu, które widziała po raz pierwszy w życiu, panował półmrok, rozpraszany jedynie światłem pojedynczej świeczki stojącej na nocnej szafce. Wygodne łóżko i pachnąca wiatrem pościel wręcz zapraszały, by ponownie zatopić się we śnie.

– Musisz się napić – powtórzył cierpliwie kobiecy głos, więc Gina, wbrew woli, wyrwała się z letargu. Z trudem zogniskowała spojrzenie na sylwetce siedzącej na skraju łóżka. Nie była w stanie dostrzec rysów twarzy.

Nieznajoma stanowczo ujęła ją pod ramię i pociągnęła w górę, po czym przysunęła do ust dziewczyny metalowy kubek. Gdy Gina posłusznie przełknęła łyk, zrozumiała, jak bardzo jest spragniona. Łapczywie wypiła wszystko.

– Jak się czujesz? – zapytała kobieta i nie czekając na odpowiedź, wstała. Migoczący płomień świeczki na chwilę rozświetlił jej rude włosy i twarz.

– Geczeta? – wyjąkała zaskoczona Gina.

– Coś powiedziała? Gdzieś słyszała to imię? – Nieznajoma przypadła do niej i spojrzała badawczo.

Dopiero teraz Gina zauważyła, że kobieta ma około czterdziestu lat, więc z pewnością nie może być Geczetą. Podobieństwo też nie było uderzające, lecz coś w rysach twarzy zdecydowanie ją przypominało.

– Moja przyjaciółka z dawnych lat miała tak na imię. Pewnie przypomniała mi się jak miniony sen – wytłumaczyła się Gina. – Przepraszam, nie chcę sprawiać kłopotu. Gdzie jestem? I gdzie jest Markus? – zapytała, rozglądając się gorączkowo po pomieszczeniu. Mimo woli musiała przyznać, że wygląda schludnie i czysto. Coś nowego po średniowiecznych standardach.

– Nieważne – ucięła szorstko kobieta. – Twój mąż jest z księdzem. Przyniósł cię zemdloną do parafii i chwała Bogu, bo pewnie byś zmarła z braku wody i strawy nad strandem. Wik nie rozpieszcza.

Gina przypomniała sobie, że strand to plaża, a wikiem nazywali Kaszubi Zatokę Pucką. Pomyślała, że zanim przyzwyczai się do zmiany akcentu i opanuje potrzebny zasób słów, minie trochę czasu, lecz Markus zapewne ma większy problem ze zrozumieniem polskiego księdza wysłanego na półwysep, by szerzyć polskość i wiarę.

– Gdzie jest Markus? – ponowiła pytanie.

– Zaraz go zawołam – uspokoiła ją kobieta.

– Jak się zwiesz? – zapytała Gina.

– Adela.

– Dziękuję, Adelo.

Kobieta wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju, zamykając cicho drzwi. Chwilę później owe drzwi odskoczyły na bok z trzaskiem, jakby jakiś sztorm chciał je wyrwać z zawiasów, a do środka wkroczył Markus i przypadł do Giny. Jego oczy zdradzały troskę.

– Musiałem coś zrobić, kiedy omdlałaś. Niosłem cię, dopóki nie trafiłem do tej wioski, nazywa się Jastarnia, a potem pomyślałem, że pomoc znajdę jedynie w Domu Bożym. Jesteśmy na plebanii, a kobieta, która się tobą opiekuje, na co dzień jest gosposią w domu duchownego – wyjaśniał gorączkowo, jednocześnie głaszcząc pieszczotliwie dłoń ukochanej.

– Co wyjawiłeś księdzu? – zdobyła się na pytanie.

– Tylko tyle, że uratowaliśmy się z morza. Dziwny człowiek, prawie nie rozumie naszego języka, ale jestem mu wdzięczny.

Gina westchnęła. Nie chciała mieszać Markusowi w głowie. Wiedziała, że powinna mu powiedzieć o odwiecznych walkach o półwysep pomiędzy Niemcami i Polakami, ze szkodą dla Kaszubów, lecz zawiła historia była obecnie ponad jej siły. Uznała, że skoro polski ksiądz próbuje im pomóc i się nimi zaopiekował, nie może mieć złych intencji. Wprawdzie czytała niegdyś sporo o Jastarni, ale to były jedynie natchnione dzienniki kapłanów odwiedzających Hel. Wydawało im się, że rozumieją rybaków.

– Nie możemy tu długo zostać – powiedziała, wstając z łoża. – Musimy dojść do Kuźnicy.

– Do Kusfeldu – poprawił ją Markus.

– Tak, do Kusfeldu.

– Stąd już blisko. Kapłan powiedział, że jego trzoda zbiera się co niedzielę w kościele. Są wtedy wszyscy mieszkańcy Kusfeldu, zatem nie może być daleko.

– Ta kobieta…

– Opiekowała się tobą ofiarnie – pospieszył z wyjaśnieniem pirat.

– Wiem. Ale przypomina mi Geczetę. Wymówiłam jej imię, a ona sprawiała wrażenie wstrząśniętej. Może to szaleństwo, Markusie, ale myślę, że ona jest tropem do znalezienia naszej przyjaciółki.

Pirat się zamyślił. Spojrzał z powagą na Ginę, a nawet otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz po chwili zrezygnował.

– Mów. Widzę, że coś ci leży na sercu – zachęciła go. – Jeśli nawet ty będziesz miał przede mną tajemnice, nie przeżyję tego – ostrzegła.

– W istocie Adela przypomina z wyglądu Geczetę – powiedział najciszej, jak się dało. Spojrzał przy tym wymownie na drzwi. – Ale mówi się, że jest oddana tylko jastarnickiemu księdzu. Nie miałem wiele czasu, nie wszystko rozumiem z ich mowy – wytłumaczył się. – Tak, musimy stąd odejść. Ale tylko, jeśli czujesz się na siłach.

– Doskwierał mi jedynie brak wody – odparła. – Wynośmy się. – Gina rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu swojej odzieży, ale jej nie znalazła. Przepadła średniowieczna opończa, tak samo jak lniana koszula i czarne skórzane spodnie Geczety. Zamiast tego na krześle wisiała modra, z pewnością wcześniej używana przez kogoś innego suknia. Trochę ją zdumiało, że Markus nagle odczuwa zagrożenie na plebanii, lecz nie dyskutowała. Zbyt wiele razem przeżyli, żeby w siebie wątpić.

– Zatem pomogę ci się odziać i natychmiast ruszajmy.

Gina widziała, że pirat zaciska usta i nerwowo obrzuca spojrzeniem izbę, więc uznała, że dowiedział się czegoś, czego ona nie miała sposobności zauważyć, gdy była nieprzytomna. Pomyślała, że o szczegóły dopyta później. Założyła suknię. Ku jej uldze ona też, podobnie jak pościel, pachniała świeżością. Butów, wcześniej należących do Geczety, również nie było.

– Nie odejdę bez moich butów i reszty rzeczy – zaprotestowała, po raz kolejny rozglądając się po izbie.

– A ja mam przeczucie, że powinniśmy odejść niezwłocznie. Buty zdobędziemy, zresztą piasek latem ciepły – bąknął pod nosem pirat, uciekając spojrzeniem w bok.

– Nie, Markusie. Zatrzymaliśmy się tu na chwilę, nie przeczę, że jestem wdzięczna za gościnę, ale nie zamierzam tracić jedynego dobytku, jaki posiadam. Nie wiem też, gdzie jest mój trzosik z monetami – wyszeptała, stając z zadartą brodą przed kochankiem.

– O złoto się nie martw. Mam je pod koszulą – uspokoił ją pirat. – Schowałem na czas, gdy Adela wyrzuciła mnie z izby, mówiąc, że to sprawa kobieca.

– I bardzo dobrze – powiedziała Gina, zaciskając z irytacją szczęki. – A teraz prowadź mnie do klechy.

– Po cóż? – zdziwił się.

– Bo myślę sobie, że ta cała Adela dawno wyszła z plebanii, a moje rzeczy są pod pieczą gościnnego dobrodzieja – odparła sarkastycznie.

Wiedziała, że w dziewiętnastym wieku zwierzchność Kościoła nad ludźmi była bardzo silna, lecz tu urosła ponad zdrowy rozsądek. Być może ksiądz grał pierwsze skrzypce w obecnej społeczności półwyspu, ale dla niej nadal nie oznaczało to, że może ot tak sobie rabować jej ubogie mienie, dając w zamian zgrzebną, bezkształtną modrą suknię.

– Prowadź do niego. Łatwo mnie nie zbędzie. Przynajmniej władam językiem z tej epoki w przyzwoitym stopniu, więc nie będę się domyślać, co ma do powiedzenia.

Markus nie dyskutował, odruchowo poklepał się po lewym boku w poszukiwaniu miecza, lecz tego oczywiście było. Podobnie jak żadnych bursztynów w pomieszczeniu. To zafrapowało Ginę, bo zwykle w nadmorskich domach widziało się ozdoby z bałtyckiego złota na każdym kroku, lecz najwyraźniej nie na plebanii. Dziewczyna pomyślała, że chętnie zwiedziłaby kościół w poszukiwaniu bursztynu, ale sprawa odzyskania przyodziewku wydała jej się ważniejsza. Gdy wreszcie dotrą do Kusfeldu, może uda się jej coś znaleźć i wezwać morzkulce.

– Jestem niezmiernie wdzięczna za ratunek, ojcze – zwróciła się do jastarnickiego księdza, gdy Markus wprowadził ją do gabinetu duchownego. Mężczyzna siedział w wątłym świetle lampy naftowej, co z punktu ją uczuliło. Znał nowe dla epoki technologie. Gdyby nie prezentacja na studia, Gina w życiu nie wiedziałaby, że ów wynalazek powstał tak późno. – Za suknię także. Jeśli rozumiem, Adela mi ją pożyczyła, żebym miała zbożny przyodziewek. Ale będę wdzięczna za zwrócenie mojej własności – wyjaśniła spokojnie.

– Nie godzi się kobietom nosić spodni! – wygłosił klecha, lecz patrzył na Ginę z życzliwością.

– Nie muszę nosić – zgodziła się dla świętego spokoju. – Lecz należą do mnie, podobnie jak opończa i buty – dodała gniewnie.

– O to się nie martw. Dopilnuję, by ten przyodziewek trafił do jakiegoś mężczyzny. Tak będzie po bożemu, córko. Masz teraz odpowiednie ubranie, więc nikt nie uczyni ci żadnej przykrości. Powinnaś za to podziękować mojej gosposi… – Ksiądz uśmiechnął się zdawkowo i skupił na stronie dziennika.

Gina westchnęła, zacisnęła zęby i spojrzała ponad ramieniem na pirata. Z jastarnickim włodarzem nie było sensu rozmawiać. W tym przyznała w duchu Markusowi rację. Średniowieczny pirat miał szersze horyzonty niż ksiądz.

– Odejdźmy stąd – powiedziała cicho.

Markus otoczył ją opiekuńczo ramieniem i delikatnie nakierował w stronę drzwi plebanii. Gina doszła do wniosku, że pirat lepiej się zna na ludziach niż ona. Może nawet nie do końca rozumiał dziewiętnastowieczną mowę, lecz doskonale odbierał ludzkie uczucia. I to nie miało zupełnie nic wspólnego z postrzeganiem kolejnej epoki, do jakiej wysłała ich kania. Dziewczyna zrozumiała, że pirat jest jej opoką. A ona chroni jego.

Wyszli z budynku prosto na pokryty kłującymi sosnowymi igłami piasek. Gina pisnęła zaskoczona, gdy jedna z nich uraziła jej stopę.

– Poniosę cię. – Markus poderwał ją do góry tak energicznie, że załopotała modra spódnica, odsłaniając jej kolana.

– Nie będę się opierać – mruknęła. Zabrzmiało to dwuznacznie, a pirat natychmiast przycisnął ją do siebie i odnalazł usta kochanki.

Nie wiedział, co dalej robić. Wreszcie, po chwili wahania, poszedł w stronę wydmy, gdzie postawił Ginę. Szli po chłodnym piasku, a do tego panowała kompletna ciemność, bo księżyc zaszedł za kłębiące się nisko chmury. Markus pociągnął dziewczynę za rękę i wskazał wysoką wydmę. Za nią było zacisznie.

– Jest glada, zupełnie spokojne morze, bez najmniejszej nawet fali. To zwiastuje duży sztorm, już wkrótce – powiedział cicho. Zanim położył się obok Giny, wspiął się na wzniesienie i przez chwilę obserwował wodę. – Nie wiem, jak w tych czasach, ale w moich latem raczej tak nie bywało. Dopiero późna jesień napędzała Szalińca.

– Nie chcę słuchać o morzu. Chociaż raz o nim zapomnijmy – zażądała Gina, gryząc kochanka zaczepnie w ucho.

– Jak chcesz, dzieweczko – zgodził się. – Przecież świat przyjdzie po nas jutro i nie jest pewne, czy nas zastanie. – Roześmiał się gromko, po czym wpił się w usta dziewczyny. – Kania może nas wysłać gdziekolwiek, a my chyba nie mamy na to wpływu. Zatem cieszmy się chwilą.

– W końcu to pojąłeś – wyszeptała.

Wszechobecny piach ocierał jej uda, podczas gdy Markus, działając jak w szale, wziął ją w posiadanie, a ona zapomniała o wszelkich troskach. Po wszystkim chciało jej się pić, ale udzieliło jej się znużenie pirata, który położył się na wznak, wciąż przytulając Ginę do piersi, i cicho zachrapał. Chwilę później oboje mocno spali.

Twardy jak skała tors Markusa nie był najlepszą poduszką, lecz Gina doceniła ciepło jego ciała. Ocknęła się w środku nocy, nie do końca przytomna, i natychmiast zerwała się na równe nogi. Wyniosła wydma wciąż chroniła ich przed morzem, ale pogoda całkowicie się zmieniła. Na Bałtyku szalał sztorm, jakiego Gina nigdy wcześniej nie widziała. Fale zajęły całą bardzo szeroką plażę i nie zamierzały na tym poprzestać. Biły z furią w wydmę, coraz bardziej ją podmywając. Wściekły wiatr rozwiewał modrą suknię i skołtunione jasne włosy dziewczyny. Z trudem stała na nogach, zdziwiona siłą żywiołu, a przecież w średniowieczu przeżyła rejs kogą podczas wczesnowiosennego sztormu, gdy gonili statek Klausa. Każda jednostka, która dzisiaj była na morzu, z pewnością miała ogromny problem.

Gina ucieszyła się w duchu, że dla odmiany tkwi na lądzie. Może niekoniecznie przyjaźnie ją tu przyjęto, nadal jednak pozostawała poza bestialską siłą sztormowych fal. Otrząsnęła się z rozmyślań i wróciła do Markusa. Spał, czemu trudno było się dziwić, skoro przeżył piekło w lochach Krzyżaków. Jego spokojna twarz jak zwykle ją ukoiła, ale światło świtu uzmysłowiło jej, że oczy pirata są pokryte piachem. W pierwszej chwili nie zrozumiała, dlaczego ona miała zupełnie czyste powieki, gdy znienacka obudził ją sztorm, ale szybko pojęła, że to umięśnione ramię Markusa ją osłoniło.

– Obudź się, lecz za żadne skarby nie otwieraj oczu – szepnęła, potrząsając nim delikatnie. – Leż spokojnie, Markusie.

– Co się dzieje? – zapytał, stosując się do rady Giny. – Atakują nas? Ksiądz? Krzyżacy?

– Spokojnie, jesteśmy tu sami. Wiatr nawiał ci piasku do oczu. Dużo piasku. Usiądź – poleciła.

Rozczuliło ją, że morski zabijaka automatycznie posłuchał. Podniósł się, lecz nie odważył się uchylić powiek. Trzymał głowę nieruchomo, czekając na pomoc. Gina wstała i rąbkiem spódnicy oczyściła jego twarz.

– Chyba już wszystko – powiedziała wreszcie.

Markus zamrugał, po czym ostrożnie otworzył oczy. Gina usiadła przed nim po turecku i patrzyła badawczo.

– Sztorm będzie gorszy niż wszystko, co widziałem na morzu – ocenił, nawet nie podnosząc się z ziemi. Nastawił uszu i chwycił dziewczynę za dłonie. – Musimy stąd uciekać.

– Tylko dokąd? – strapiła się. – Niczego nie mamy. Komu zaufać? Jak zdobędziemy żywność?

– Pomyślimy o tym później. Wkrótce woda zacznie się przelewać z morza do wiku. Pewnie przerwie półwysep w najwęższych miejscach, a jedno z nich jest w Kusfeldzie. Za nic nie powinniśmy dalej wędrować w jego stronę. Lepiej zawróćmy do Helu. Nikt nas tam pewnie już nie pamięta – perswadował.

Gina spojrzała na niego uważnie. Próbował używać słów z epoki, zapewne podchwycił je od księdza, co uznała za dobry znak. Uczył się łatwo i chciał się dostosować. Mimo to nerwowość, z jaką namawiał ją na ucieczkę, była nieco dziwna. Ufała mu w kwestii oceny warunków pogodowych na morzu, ale i tak uważała, że dramatyzuje i nie mówi jej wszystkiego.

– Co ci chodzi po głowie? – zapytała twardo, ignorując coraz głośniejszy ryk wiatru.

– A co, jeśli pomyślał, że jesteś bezbożną czarownicą?

– To nie te czasy, Markusie – westchnęła Gina.

– Nosiłaś spodnie.

– Zupełnie jak Geczeta w średniowieczu. Jeśli chcesz wiedzieć, znajdujemy się w epoce wielkich wynalazków, co więcej, kobiety noszą spodnie, jeżdżą na rowerach. Oczywiście nie tutaj, ale w dużych miastach.

– Za mniejsze winy trafiłaś wtedy do lochu.

– Teraz jest zupełnie inaczej. Nauczę cię tych czasów, ale zanim to się stanie, zapamiętaj, że pewnie jesteśmy tutaj tylko na chwilę. Nie przejmuj się księdzem. Nie ma nad nami żadnej mocy.

Pirat otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz dokładnie w tej samej chwili wyjątkowo wysoka fala uderzyła w wydmę, a morska piana obryzgała ich od stóp do głów.

– Mówiłem? – powiedział Markus. – Będzie tylko gorzej.

– Przynajmniej woda nie jest zimna jak w kwietniu. – Gina parsknęła śmiechem i poderwała się na równe nogi. – Czytałam wiele o sztormach i powodziach na półwyspie, lecz te najgorsze przytrafiają się wyłącznie jesienią i zimą.

– Nie słuchasz morza.

– Markusie! Ja wiem, że nie myślisz jasno, i doskonale to pojmuję. Ale zrozum! W moich czasach cała historia sztormów jest znana. Jesteśmy w roku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym dziewiątym, a ja zapewniam cię, że wtedy żaden żywioł nie przerwał półwyspu. Jesteśmy bezpieczni, choć bezdomni i nie mamy co jeść ani pić. Zatem zamiast zastanawiać się nad tym, jak wysokie dzisiaj są fale, po prostu idźmy do wioski. Znajdźmy nocleg, Adelę, a potem pomyślimy, co dalej. Wciąż masz nasze złoto, więc sobie poradzimy. Musisz mi zaufać, kochany. Tu wszystko jest inne – perswadowała.

Pirat spojrzał odruchowo w stronę morza, ale nic nie odpowiedział. Gina widziała, że walczy ze sobą. Do tej pory to on był jej przewodnikiem po nieznanym świecie, teraz role się odwróciły.

– Zatem co robimy? – zapytał w końcu, patrząc ufnie w oczy dziewczyny.

– Niezmiennie idziemy do Kuźnicy – odparła twardo. – To już nie tak daleko. Może jest wietrznie, lecz jeśli zejdziemy do zagajnika, zapewne będzie cieplej.

– A co z sosnowymi igłami, które mogą się wbić w delikatne stópki mojej królowej Reginy? – skomentował żartobliwie.

– Mój rycerz wybawi królową z opałów i przeniesie na trakt. – Gina uśmiechnęła się łobuzersko, gorączkowo myśląc, czy czytała o jakichkolwiek drogach łączących rybackie wioski w dziewiętnastym wieku.

Na pewno jeszcze nie było linii kolejowej między mierzeją a Redą. Ta powstanie dopiero za dwadzieścia lat. Droga kojarzyła jej się wyłącznie z krętą, ubitą przez koła nielicznych wozów ścieżką wiodącą przez sosnowe lasy, nasadzone tu z polecenia niemieckich władz kilkanaście lat wcześniej. Pamiętała z książek, że ów trakt był miejscami grząski, a nawet wciągał całe wozy w mokry piasek, niczym bagno. Uspokoiła ją myśl, że trwa lato, więc pewnie droga jest sucha, lecz ryk morza dawał do myślenia.

– Chodźmy zatem – powiedział Markus, nieświadomy gonitwy myśli w jej głowie.

– Jeśli dobrze pamiętam odległość z map Google, to musimy przejść dziesięć kilometrów.

– Z czego pamiętasz? I co to kilometry? – zdziwił się pirat.

– Och, po prostu chodźmy – zniecierpliwiła się Gina. – Przed nami co najmniej dwie godziny drogi.

Starając się ignorować coraz silniejsze porywy wiatru, szli środkiem ubitej drogi, rzeczywiście suchej o tej porze roku, a Gina starała się nie zwracać uwagi na wrażliwe stopy. Pomyślała, że to już drugi raz, gdy jej największym problemem jest brak butów. Zerknęła z ukosa na Markusa. Maszerował pewnym krokiem, jakby nierówności traktu zupełnie nie robiły na nim wrażenia.

Wbrew przepowiedniom pirata zza chmur wyszło słońce. Chociaż morze wciąż wściekle ryczało, Gina upewniła się, że żadnego kataklizmu nie będzie, a zdezorientowany Markus dał się ponieść histerii.

Gdy wreszcie na horyzoncie zamajaczyły skromne rybackie domki stojące na wydmach, dziewczyna odetchnęła z ulgą. Kuźnica wyglądała dokładnie tak jak na czarno-białych zdjęciach i rycinach, jakie widywała w książkach. Wydma, nieco wzniesiona w stronę otwartego morza, opadała łagodnie do zatoki. Jak okiem sięgnąć wszędzie były nadmorskie trawy oraz skupiska domów. Przy nich zauważyła niewielkie ogrody, lecz nawet z daleka widziała, że plony z pewnością nie mogły być duże. Prowizoryczny pomost, przy którym cumowały rybackie łodzie, sprawiał znacznie lepsze wrażenie.

– Dziwne te domostwa – zauważył Markus.

– Też tak uważam, choć przecież już je widziałam na zdjęciach – zgodziła się.

– Na czym? – zdziwił się pirat.

– Wszystko ci wyjaśnię potem. Sporo nauki przed tobą. A teraz chodźmy. Jeśli zaraz nie napiję się wody, to umrę – zbyła go.

Tak jak Gina się spodziewała, przybycie obdartusa z posiniaczoną twarzą i potarganej kobiety w modrej sukni nie mogło pozostać niezauważone. Przed chaty wylegli mieszkańcy i z zaciekawieniem obserwowali intruzów.

– Skąd jesteście i czego tu szukacie? – zapytała zażywna kobieta, wyłaniając się zza drewnianego płotu.

– Szukamy noclegu i strawy. Nie mamy złych zamiarów i pobożne z nas małżeństwo – odparła Gina. – Wiecie, matko, do kogo powinniśmy się z mężem udać?

– Przynajmniej po naszemu gada, chociaż koślawo – wyzłośliwiła się mieszkanka Kuźnicy. – U nas miejsc nie ma, zbyt duża rodzina, ale może spróbujcie w tamtej checzy nad samym wikiem. Mieszka w niej taki dziwak. Chyba że nie macie pieniędzy, to lepiej idźcie dalej, bo słono sobie liczy.

– Mamy jak zapłacić za gościnę i dziękujemy za wskazówkę. – Gina ostatkiem sił powstrzymała się przed przewróceniem oczami. – Chodźmy więc – ponagliła pirata, po czym poszła w stronę zatoki.

– Z mężem? – zachichotał pirat.

– A cóż innego mam mówić? – żachnęła się. – Jakbyś życia nie znał. To surowe obyczajowo czasy. I jesteśmy w małej wiosce.

– Bardziej surowe czasy niż moje? – zdziwił się Markus.

– Pewnie tak samo, ale tam mieliśmy wolność. Byli piraci, otwarte morze, ogromne odległości między domostwami. A tu musimy uważać na każde słowo – przestrzegła go.

– Nie podoba mi się tutaj – poskarżył się.

– Wiem, kochany. Ja mam podobne myśli – szepnęła.

Pirat na wszelki wypadek zamilkł i szedł za Giną w stronę zatoki. Choć domki rybaków wyglądały identycznie, ten jeden, stojący tuż przy małej plaży, wyróżniał się wybujałą zielenią. Gina pomyślała, że jednak można hodować na tej niegościnnej ziemi roślinność, ale trzeba wiedzieć, jak to robić. To z punktu ją przekonało, że zmierzają do domu mądrego gospodarza. Marzyła tylko o tym, by wreszcie odpocząć.

Redakcja: Rafał Dębski

Korekta: Gabriela Niemiec, Adrianna Hess

 

Projekt okładki i stron tytułowych: Mariusz Banachowicz

 

Skład i łamanie: Klaudia Małaszewska

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.

03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210

[email protected]

www.wydawnictwomieta.pl

 

ISBN 978-83-68005-01-1