Stan nie! błogosławiony - Magdalena Majcher - ebook + książka

Stan nie! błogosławiony ebook

Magdalena Majcher

4,4

Opis

Ciepła opowieść o niespodziewanym macierzyństwie i trudnych życiowych wyborach.

Pola jest szczęśliwa - właśnie skończyła 28 lat, realizuje się zawodowo, ma kochającego męża. Poukładane życie do góry nogami wywracają dwie kreski... na teście ciążowym. A przecież jej plany były inne! W dodatku, lekarze podejrzewają, że dziecko może mieć wadę genetyczną.

Pola staje przed najtrudniejszą decyzją w swoim życiu. Decyzją, którą musi podjąć samodzielnie. Czy uda jej się pokochać rosnące w niej życie?

Ważny i trudny temat. Nadzieja, która staje się dla rodziców jedynym pocieszeniem. Wiara, że dziecko, które ona w sobie nosi, będzie zdrowe. I miłość, która pozwala przetrwać najtrudniejsze chwile...

-Ałbena Grabowska, pisarka

Dante mawiał, że z raju zostały nam gwiazdy, niebo i oczy dziecka. Zanim oczy swojej Iskierki ujrzy Pola, stanie przed najtrudniejszą decyzją w swoim życiu. Magdalena Majcher napisała powieść o miłości, która jest w stanie pokonać wszystko. Bo przecież matki nigdy się nie poddają.

-Natasza Socha, autorka Biura przesyłek niedoręczonych""

Dobrze napisana, przejmująca opowieść o prawdziwym życiu. Kolejne strony przewraca się w napięciu, kibicując bohaterom. Humor przeplata się ze wzruszeniem. Można się w tej historii zanurzyć i odnaleźć własne życie. Polecam serdecznie.

-Krystyna Mirek, autorka m.in. Jabłoniowego sadu i Większego kawałka nieba

Ciąża to zazwyczaj czas, w którym jedynym wyborem stają się: kolor i faktura kocyka, marka wózka czy wzór na pościeli. A co, jeśli akurat trzeba podjąć decyzję zupełnie innego kalibru? Magdalena Majcher, nowe pióro literatury popularnej, już w poprzedniej książce pokazała, że interesują ją tematy trudniejsze. Jeśli was też - koniecznie sięgnijcie po jej najnowszą powieść.

-Joanna Sykat, autorka m.in. Czterech stron miłości i Jutro zaświeci słońce.

Czasami tak się zdarza, że życie poddaje nas próbie, a my musimy podjąć wyzwanie. Magdalena Majcher zdecydowała się poruszyć bardzo aktualny problem - jaką decyzję podjąć w obliczu zagrożenia nieuleczalną chorobą nienarodzonego dziecka? Autorka z wielkim wyczuciem i taktem prowadzi nas przez tę dającą do myślenia opowieść o niepewności, wahaniach, nadziei i cierpieniu. I miłości - pomimo wszystko. To historia o każdej z nas, bo nawet jeśli nie dotyczy nas osobiście, to na pewno przeżyłyśmy ją w wyobraźni i pełnych niepokoju snach. Ważna powieść o ważnych sprawach.

-Agnieszka Krawczyk, pisarka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 356

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (167 ocen)
97
44
19
3
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zabaweczka_35

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra książka
00
Malgosiazol60

Nie oderwiesz się od lektury

Autorka Jake zwykle nie zawodzi. Polecam.
00
basiafiga
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna, ciepła, a jednocześnie pełna bólu opowieść o niespodziewanym macierzyństwie i trudnych życiowych wyborach. Polecam
00
decemberryme

Nie polecam

Nigdy nie należy mówić, że test Pappa to „tylko statystyka”. Aż się we mnie gotuje na myśl, że przy tak ogromnym ryzyku jak w wymyślonej historii w książce ktoś może rezygnować z cudu medycyny, jakim jest amniopunkcja!
00
Bagatelka

Z braku laku…

Infantylna i przewidywalna..postaci sztuczne, relacje wydumane. Jedyna ciekawa postać to Bożena.. czytało się szybko ale język autorki mnie męczył, jakby na siłę chciała być elokwentna.
00

Popularność




Au­tor­ka: Mag­da­le­na Maj­cher

Re­dak­cja: Jo­an­na Ku­ła­kow­ska-Lis

Ko­rek­ta: Alek­san­dra Ty­kar­ska

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Mar­ta Krze­mień-Ojak

Skład: IMK

Zdję­cia na okład­ce:

Mita Stock Ima­ges/Shut­ter­stock (front)

Fo­to­ma­nia Pau­li­na Mi­rek (skrzy­deł­ko)

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: An­ge­li­ka Ogroc­ka

Re­dak­tor na­czel­na: Agniesz­ka Het­nał

Co­py­ri­ght by Mag­da­le­na Maj­cher

Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion © Wy­daw­nic­two Pas­cal

Ta książ­ka jest fik­cją li­te­rac­ką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­ko­we. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sa­ne w tej książ­ce są two­rem wy­obraź­ni au­tor­ki bądź zo­sta­ły zna­czą­co prze­two­rzo­ne pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2017

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl

www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-7642-997-7

Przygotowanie eBooka: Jarosław Jabłoński

Wik­to­ro­wi i Mi­ko­ła­jo­wi.Z mi­ło­ścią,Mama

Wcześniej

POLA PRZE­CIĄ­GNĘ­ŁA SIĘ LE­NI­WIE I NA WPÓŁ ŚWIA­DO­MIE UŚMIECH­NĘ­ŁA SIĘ DO SWO­JE­GO MĘŻA, KTÓ­RY OB­SER­WO­WAŁ JĄ Z BRZE­GU ŁÓŻ­KA. Mi­nę­ły trzy lata od ich ślu­bu, zna­li się już dłu­gich lat pięć, a wi­dok Ja­ku­ba na­dal wy­wo­ły­wał w jej brzu­chu po­ru­sze­nie słyn­nych mo­tyl­ków czy też in­nych uskrzy­dlo­nych owa­dów. Pola i Ja­kub byli jed­nym z tych mał­żeństw, o któ­rych mówi się „ta­kie związ­ki nie zda­rza­ją się na­praw­dę, to tyl­ko kit wci­ska­ny na­iw­nym sin­giel­kom, ma­rzą­cym o szar­manc­kim ry­ce­rzu na bia­łym ko­niu, ewen­tu­al­nie za kie­row­ni­cą no­we­go lam­bor­ghi­ni”. A jed­nak ta­kie związ­ki zda­rza­ły się, cze­go pań­stwo Mar­kow­scy byli naj­lep­szym przy­kła­dem. No, może Ja­kub nie jeź­dził naj­now­szym mo­de­lem lam­bor­ghi­ni, ale i tak wio­dło im się bar­dzo do­brze.

– Dzień do­bry, ko­cha­nie – męż­czy­zna uśmiech­nął się sze­ro­ko, wi­dząc, że żona zdą­ży­ła się już obu­dzić.

Pola ener­gicz­nie usia­dła na łóż­ku i ob­da­rzy­ła męża po­ran­nym ca­łu­sem. W jej wie­ku ko­lej­ne uro­dzi­ny nie po­win­ny wy­wo­ły­wać aż ta­kiej eks­cy­ta­cji – w koń­cu koń­czy­ła nie osiem­na­ście, a dwa­dzie­ścia osiem lat – ale od­kąd się­ga­ła pa­mię­cią, uwiel­bia­ła ten dzień, i upły­wa­ją­cy czas nie mógł tu ni­cze­go zmie­nić. W ten je­den, je­dy­ny dzień w roku na­wet mat­ka ujaw­nia­ła swo­je ludz­kie ob­li­cze. Na każ­de uro­dzi­ny Pola cze­ka­ła więc z nie­cier­pli­wo­ścią i lu­bi­ła ce­le­bro­wać swo­je świę­to. W tym roku wy­pa­da­ło w so­bo­tę i Ja­kub mógł spę­dzić z nią cały dzień. Rysą na ide­al­nym ob­raz­ku była per­spek­ty­wa wspól­ne­go pod­wie­czor­ku z mat­ką.

To nie tak, że Pola nie ko­cha­ła swo­jej ro­dzi­ciel­ki i wo­la­ła jej uni­kać. Była po pro­stu… zmę­czo­na jej obec­no­ścią. Cią­głym nie­za­do­wo­le­niem z ży­cia, na­rze­ka­niem, kry­ty­ko­wa­niem. Pola od daw­na wie­dzia­ła, że nie speł­ni ocze­ki­wań mat­ki, prze­sta­ła się na­wet sta­rać. W ci­szy wy­słu­chi­wa­ła, co tam­ta mia­ła do po­wie­dze­nia, po czym gło­śno prze­ły­ka­ła śli­nę i po­wstrzy­my­wa­ła się od ko­men­ta­rza. Cza­sem tyl­ko ze zło­ścią my­śla­ła, że ja­kaś bel­ka po­win­na spaść mat­ce na gło­wę, kie­dy ta wcho­dzi­ła do ko­ścio­ła. Bo oczy­wi­ście, była tam każ­dej nie­dzie­li, cza­sem rów­nież w ty­go­dniu, a po­tem po­wta­rza­ła sło­wa księ­dza o bo­żym mi­ło­sier­dziu i mi­ło­ści bliź­nie­go. Co za ob­łu­da!

– Wra­caj do łóż­ka, ze­psu­łaś mój plan – z za­my­śle­nia wy­rwał ją głos Ja­ku­ba.

– To mo­głeś się we mnie tak upar­cie nie wpa­try­wać – za­uwa­ży­ła. – Cie­ka­we, czy ty byś spał, gdy­by ktoś ci się tak na­mięt­nie przy­glą­dał…

– Śli­ni­łaś się przez sen – uśmiech­nął się sze­ro­ko. – I okrop­nie chra­pa­łaś.

– Ej, nie po­zwa­laj so­bie! – Pola uda­ła obu­rze­nie i rzu­ci­ła w męża po­dusz­ką.

– Wra­caj pod koł­drę i uda­waj, że śpisz!

– Tak jest!

Szyb­ko wgra­mo­li­ła się z po­wro­tem do łóż­ka i za­mknę­ła oczy. Za­czę­ła de­mon­stra­cyj­nie chra­pać, ale kie­dy usły­sza­ła kro­ki Ja­ku­ba, nie mo­gła po­wstrzy­mać śmie­chu. Pod­nio­sła lek­ko po­wie­kę, aby ro­ze­znać się w sy­tu­acji. Wła­śnie pod­cho­dził do łóż­ka, nio­sąc nie­wiel­ki tort z dwo­ma pło­ną­cy­mi świecz­ka­mi: jed­na mia­ła kształt cy­fry dwa, a dru­ga ósem­ki. Pola uzna­ła, że może się już „obu­dzić” i otwo­rzy­ła oczy. Ja­kub jak na ko­men­dę za­czął nu­cić pod no­sem „Sto lat”.

Wy­bu­chła gło­śnym śmie­chem. Ależ ona ko­cha­ła tego fa­ce­ta! Tort – niby nic, ale po­wiedz­my so­bie szcze­rze, ilu męż­czyzn w dniu uro­dzin żony wita ją o po­ran­ku, ser­wu­jąc do łóż­ka tort cze­ko­la­do­wy i śpie­wa­jąc „Sto lat”? Nie­wie­lu. Rzu­ci­ła mu się na szy­ję, kom­plet­nie za­po­mi­na­jąc o za­sa­dach bez­pie­czeń­stwa i po­stę­po­wa­nia przy ogniu.

– Uwa­żaj! – krzyk­nął Ja­kub. – Tort roz­wa­lisz i opa­lisz so­bie tę ślicz­ną buź­kę…

– Ko­cham cię, tak bar­dzo cię ko­cham – oświad­czy­ła już bar­dziej wzru­szo­na niż roz­ba­wio­na Pola. – Ale żeby tak jeść tort z sa­me­go rana, na pu­sty żo­łą­dek?

– Raz w roku moż­na – mach­nął ręką. – Prze­cież i tak ni­g­dy nie dba­li­śmy o za­sa­dy zdro­we­go ży­wie­nia.

– Chy­ba mu­si­my to zmie­nić! Po­dob­no po trzy­dziest­ce pro­ce­sy prze­mia­ny ma­te­rii ule­ga­ją spo­wol­nie­niu.

– Jesz­cze masz tro­chę cza­su – za­uwa­żył lo­gicz­nie Ja­kub.

– Ja tak, ale ty nie!

– Oj tam, do trzy­dziest­ki zo­sta­ło mi jesz­cze kil­ka mie­się­cy – uśmiech­nął się, pre­zen­tu­jąc świe­żo wy­bie­lo­ne u den­ty­sty uzę­bie­nie. – Ko­cha­nie, czy mo­gła­byś w koń­cu ru­szyć swój zgrab­ny ty­łe­czek, po­my­śleć ży­cze­nie i zdmuch­nąć świecz­ki? Nie­wy­god­nie stoi się z tym tor­tem, zwłasz­cza gdy ty wy­ma­chu­jesz rę­ka­mi na wszyst­kie stro­ny, nie­bez­piecz­nie zbli­ża­jąc się do ognia…

Pola od­pły­nę­ła my­śla­mi da­le­ko, za­sta­na­wia­jąc się, cze­go mo­gła­by so­bie ży­czyć. W koń­cu wszyst­ko mia­ła, a ra­czej – wszyst­ko, cze­go pra­gnę­ła. Gdy­by ktoś za­py­tał jej mat­kę, cze­go moż­na by ży­czyć cór­ce, ta z pew­no­ścią stwo­rzy­ła­by dłu­gą li­stę. Dziec­ko, sta­ła pra­ca – ko­niecz­nie na umo­wę o pra­cę – skład­ki eme­ry­tal­ne, pew­na przy­szłość – te do­bra na pew­no zna­la­zły­by się na szczy­cie. Nie­waż­ne, cze­go chcia­ła Pola, waż­ne, cze­go ży­czy­ła­by so­bie dla niej mat­ka. Nor­mal­no­ści. I − ko­niecz­nie – prze­cięt­no­ści. Bo prze­cież wszy­scy dążą do sta­bi­li­za­cji, gro­mad­ki dzie­ci i pew­nej eme­ry­tu­ry. Co z tego, że pra­ca na eta­cie Poli nie sa­tys­fak­cjo­no­wa­ła? Ba! Była źró­dłem fru­stra­cji i wy­wo­ły­wa­ła po­czu­cie osa­cze­nia. Pola nie nada­wa­ła się do ta­kie­go ży­cia, jak wszy­scy. Za­wsze ma­rzy­ła o tym, by pi­sać. Uwa­ża­ła, że każ­dy czło­wiek po­wi­nien wy­ko­rzy­sty­wać na­tu­ral­ne pre­dys­po­zy­cje i ta­len­ty, ja­ki­mi zo­stał ob­da­rzo­ny. Sko­ro od dziec­ka mia­ła smy­kał­kę do pi­sa­nia, uwiel­bia­ła to ro­bić, to dla­cze­go mia­ła­by mę­czyć się w ban­ku czy w skle­pie? Bo tak ro­bi­li wszy­scy?

Wie­dzia­ła, cze­go mo­gła­by so­bie ży­czyć, co spra­wi­ło­by jej ol­brzy­mią ra­dość, dzię­ki cze­mu przy­szłość za­czę­ła­by się ry­so­wać w jesz­cze pięk­niej­szych niż te­raz bar­wach. Chcia­ła ukoń­czyć swo­ją po­wieść, wy­słać do wy­daw­nic­twa i… i… może ktoś zde­cy­do­wał­by się ją wy­dać?

Tak, wła­śnie ta­kie ży­cze­nie po­my­śla­ła w swo­je dwu­dzie­ste ósme uro­dzi­ny. Pra­co­wa­ła nad tą książ­ką od pół roku, kosz­to­wa­ło ją to wie­le emo­cji, gdyż nie po­tra­fi­ła ot tak, po pro­stu, stwo­rzyć bo­ha­te­rów i nie zwią­zać się z nimi. Anna i An­drzej stra­ci­li dziec­ko, a po­tem od­da­li­li się od sie­bie. Do koń­ca zo­sta­ło jej nie­wie­le, może pięć­dzie­siąt, może sto ty­się­cy zna­ków, ale wciąż nie mo­gła do­brnąć do ostat­niej krop­ki. A licz­ba zle­ceń, ja­ki­mi ostat­nio za­sy­py­wa­ła ją re­dak­cja, wca­le nie uła­twia­ła pra­cy.

Zdmuch­nę­ła świecz­ki, a Ja­kub od­sta­wił tort na szaf­kę noc­ną i po­biegł do kuch­ni po ta­le­rze i sztuć­ce. Ciast­ko było prze­pysz­ne. Pola uwiel­bia­ła wszyst­ko, co cze­ko­la­do­we, więc na każ­de uro­dzi­ny mąż or­ga­ni­zo­wał taki tort. Wła­śnie te drob­ne ge­sty de­cy­do­wa­ły o po­wo­dze­niu ich mał­żeń­stwa. Ukrad­ko­we spoj­rze­nia, kom­ple­men­ty oraz ma­gicz­na moc sło­wa „dzię­ku­ję”, o któ­rej tak czę­sto za­po­mi­na­li ich przy­ja­cie­le i zna­jo­mi. Oczy­wi­ście, Pola i Ja­kub nie byli związ­kiem ide­al­nym, gdyż ta­kie nie ist­nie­ją. Byli po pro­stu… bar­dzo uda­nym związ­kiem.

– Dzię­ku­ję – szep­nę­ła Pola, opie­ra­jąc gło­wę na ra­mie­niu męża. – Za dziś… I za wszyst­ko.

Ja­kub bez sło­wa po­ca­ło­wał ją w czo­ło i uśmiech­nął się pod no­sem. Uda­ło im się – mo­gli to gło­śno po­wie­dzieć, bez obaw, że coś się po­psu­je.

* * *

Od kil­ku­na­stu mi­nut sie­dział w sa­mo­cho­dzie, bęb­niąc pal­ca­mi o kie­row­ni­cę i ob­ser­wu­jąc klat­kę scho­do­wą.

– Pola, go­rą­co mi, po­spiesz się! – po­pro­sił, kie­dy jesz­cze cze­kał na żonę w przed­po­ko­ju, a ona bie­ga­ła jak sza­lo­na po miesz­ka­niu.

– Mi­nu­ta, do­słow­nie jed­na mi­nu­ta! – krzyk­nę­ła. – Już koń­czę, tyl­ko… Wi­dzia­łeś moje per­fu­my?

– Z pew­no­ścią są w ła­zien­ce, tak jak za­wsze – za­uwa­żył.

– Rze­czy­wi­ście, masz ra­cję – przy­zna­ła Pola, kie­dy zna­la­zła fla­ko­nik na swo­im miej­scu. – W po­rząd­ku, je­stem już pra­wie go­to­wa. Ko­cha­nie, zejdź na dół, za se­kun­dę do cie­bie do­łą­czę. Rze­czy­wi­ście, bez sen­su, że­byś się spo­cił, a po­tem wy­szedł na mróz.

– To idę. Mi­nu­ta, tak? – po­twier­dził jesz­cze Ja­kub.

– Mi­nu­ta!

Od tej pory mi­nę­ło co naj­mniej kil­ka­na­ście mi­nut, a Pola na­dal nie wy­szła z miesz­ka­nia. Ter­mo­metr w sa­mo­cho­dzie po­ka­zy­wał mi­nus dzie­sięć stop­ni. Całe szczę­ście, że w ubie­głym roku zmie­ni­li auto – jed­nym z po­wo­dów było wła­śnie ogrze­wa­nie, mar­nie dzia­ła­ją­ce w sta­rym sa­mo­cho­dzie.

W koń­cu wy­bie­gła z klat­ki i ru­szy­ła w stro­nę sto­ją­ce­go nie­opo­dal auta, usi­łu­jąc nie po­śli­znąć się na cien­kim lo­dzie.

– Ko­cha­nie, prze­pra­szam cię bar­dzo, ale mama dzwo­ni­ła.

– Po co dzwo­ni­ła? – zdzi­wił się Ja­kub. – Prze­cież wła­śnie do niej je­dzie­my.

– No wła­śnie, dzwo­ni­ła, żeby spraw­dzić, czy na pew­no się nie spóź­ni­my.

– I tym sa­mym spo­wo­do­wa­ła na­sze spóź­nie­nie – za­uwa­żył lo­gicz­nie.

Pola nie sko­men­to­wa­ła tej uwa­gi. Mat­ka mia­ła swo­je dzi­wac­twa. Po­tra­fi­ła, tak jak dziś, za­dzwo­nić do niej trzy­dzie­ści mi­nut przed spo­dzie­wa­ną wi­zy­tą tyl­ko po to, aby upew­nić się, czy aby na pew­no będą na czas, a póź­niej przez kil­ka­na­ście mi­nut opo­wia­dać o cho­ro­bie ciot­ki Ja­dwi­gi, ewen­tu­al­nie na­rze­kać na upo­rczy­we bóle w krę­go­słu­pie, a na sam ko­niec – dzi­wić się ich spóź­nie­niu. Cała mat­ka.

– Za­bra­łaś dla niej ka­wa­łek tor­tu? – upew­nił się Ja­kub, kie­dy już wy­je­cha­li z osie­dla.

– Cho­le­ra, za­po­mnia­łam! Ale nie wra­caj się. Mó­wi­ła, że ku­pi­ła ja­kieś cia­sto, bez sen­su przy­wo­zić jesz­cze tort.

Mat­ka Poli miesz­ka­ła w tym sa­mym mie­ście, cho­ciaż, na szczę­ście, w zu­peł­nie in­nej dziel­ni­cy. Do­jazd sa­mo­cho­dem zaj­mo­wał im za­zwy­czaj oko­ło dzie­się­ciu, pięt­na­stu mi­nut, choć we­dług Poli od­le­głość mo­gła­by być jesz­cze więk­sza – tak by­ło­by bez­piecz­niej dla wszyst­kich. Wciąż nie prze­tra­wi­ła trud­nych re­la­cji, ja­kie łą­czy­ły ją z mat­ką, i bo­le­snych wspo­mnień z dzie­ciń­stwa.

Bo­że­na cze­ka­ła z nie­za­do­wo­lo­ną miną. Nie mo­gła po­wstrzy­mać się od zwró­ce­nia im uwa­gi.

– Czy wy cho­ciaż raz mo­gli­by­ście przy­je­chać do mnie punk­tu­al­nie? – za­py­ta­ła w ra­mach po­wi­ta­nia. – Za­wsze jeż­dżę do was au­to­bu­sem i ni­g­dy się nie spóź­ni­łam, na­to­miast wy…

– Dzień do­bry – prze­rwał szyb­ko Ja­kub, gdyż do­strzegł już minę Poli. On tak­że ży­wił do te­ścio­wej am­bi­wa­lent­ne uczu­cia, jed­nak w prze­ci­wień­stwie do żony był czło­wie­kiem bar­dzo po­wścią­gli­wym i swo­je prze­my­śle­nia za­zwy­czaj za­cho­wy­wał dla sie­bie.

– No, prze­cież mó­wię „dzień do­bry” – prze­rwa­ła ty­ra­dę mat­ka Poli. – Roz­bie­raj­cie się, wsta­wię wodę na her­ba­tę.

– A może byś tak za­py­ta­ła, na co mamy ocho­tę? – rzu­ci­ła ką­śli­wie jej cór­ka.

– Prze­cież wiesz, że nie pi­jam kawy, więc co mia­ła­bym wam za­pro­po­no­wać, sko­ro mam tyl­ko her­ba­tę?

– To może war­to ku­pić kawę dla go­ści?

– Oj tam, fa­na­be­rie – sko­men­to­wa­ła Bo­że­na i znik­nę­ła w kuch­ni.

Pola i Ja­kub zdą­ży­li uwol­nić się z kur­tek, płasz­czy, sza­li­ków, cza­pek i in­nych nie­od­łącz­nych atry­bu­tów zimy. We­szli do je­dy­ne­go w miesz­ka­niu po­ko­ju, któ­ry speł­niał jed­no­cze­śnie funk­cję sa­lo­nu i sy­pial­ni. Bo­że­na przyj­mo­wa­ła tu rów­nież go­ści.

– Czuj­cie się jak u sie­bie – rzu­ci­ła z kuch­ni.

Uwa­ga wbrew po­zo­rom traf­na – to Mar­kow­scy byli praw­ny­mi wła­ści­cie­la­mi nie­ru­cho­mo­ści. W ra­mach nie­zro­zu­mia­łe­go dla ni­ko­go przy­pły­wu czło­wie­czeń­stwa mat­ka za­pro­po­no­wa­ła im, aby wpro­wa­dzi­li się do jej trzy­po­ko­jo­we­go miesz­ka­nia, a ona zde­cy­do­wa­ła się za­miesz­kać w ka­wa­ler­ce, któ­rą Pola i Ja­kub ku­pi­li na kre­dyt jesz­cze przed ślu­bem. A wła­ści­wie – Ja­kub ku­pił, gdyż do­cho­dy Poli były dla ban­ku nie­wia­ry­god­ne i nie mo­gła zo­stać na­wet współ­kre­dy­to­bior­cą. Ni­ko­go nie in­te­re­so­wał plik umów cy­wil­no-praw­nych, któ­re przy­nio­sła w to­reb­ce ze skó­ry eko­lo­gicz­nej.

Zgo­dzi­li się na pro­po­zy­cję Bo­że­ny, cho­ciaż Pola co­raz czę­ściej tego ża­ło­wa­ła i do­cho­dzi­ła do wnio­sku, że wo­la­ła­by miesz­kać w ka­wa­ler­ce, niż zno­sić hu­mo­ry mat­ki, prze­ko­na­nej o na­leż­nej jej do­zgon­nej wdzięcz­no­ści ze stro­ny cór­ki i zię­cia.

– No, sia­daj­cie – po­wie­dzia­ła, nio­sąc tacę z wy­pie­ka­mi z lo­kal­nej cu­kier­ni. Pola była pew­na po­cho­dze­nia cia­sta – mat­ka nie­na­wi­dzi­ła wszyst­kie­go, co wią­za­ło się z go­to­wa­niem i pie­cze­niem.

Po­słusz­nie usie­dli przy sto­le, a Bo­że­na za­wzię­cie zmie­nia­ła ka­na­ły w te­le­wi­zo­rze.

– Tyle pła­cę za te­le­wi­zję, a jak zwy­kle nie ma nic cie­ka­we­go… – stwier­dzi­ła w koń­cu zre­zy­gno­wa­na.

– Nie mu­si­my oglą­dać te­le­wi­zji – za­uwa­ży­ła Pola. – Mo­że­my po pro­stu po­roz­ma­wiać.

– Lu­bię, jak coś się dzie­je.

– Prze­cież dzie­je się – zi­ry­to­wa­ła się cór­ka. – Od­wie­dzi­li­śmy cię.

Bo­że­na przez chwi­lę zda­wa­ła się za­gu­bio­na, jed­nak szyb­ko otrzą­snę­ła się z szo­ku spo­wo­do­wa­ne­go uwa­gą cór­ki.

– No wła­śnie! – zre­flek­to­wa­ła się. – To już dwa­dzie­ścia osiem lat, sama nie wiem, kie­dy ten czas mi­nął.

Za­pa­dła ci­sza prze­ry­wa­na gło­śny­mi ude­rza­nia­mi ze­ga­ra. Mat­ka Poli wie­dzia­ła, że oto nad­szedł mo­ment, w któ­rym po­win­na zło­żyć cór­ce ży­cze­nia, ale, no cóż, nie była w tym mi­strzem. Praw­dę mó­wiąc, ta­kie sy­tu­acje wy­wo­ły­wa­ły w niej lęk. Nie lu­bi­ła zbli­żać się do lu­dzi bar­dziej, niż to ko­niecz­ne, na­wet je­śli cho­dzi­ło o wła­sną cór­kę. Skła­da­nie ży­czeń uro­dzi­no­wych czy wrę­cza­nie pre­zen­tów za­wsze ją stre­so­wa­ło.

– Ko­cha­ni, mam na­dzie­ję, że w przy­szłym roku uro­dzi­ny Poli bę­dzie­my ob­cho­dzić w po­więk­szo­nym skła­dzie… – rzu­ci­ła, wrę­cza­jąc cór­ce ko­per­tę. – Pro­szę, kup so­bie coś ode mnie. Ni­g­dy nie lu­bi­łam wy­bie­rać pre­zen­tów, sama wiesz naj­le­piej, cze­go po­trze­bu­jesz, bar­dziej przy­da­dzą ci się pie­nią­dze.

– Dzię­ku­ję – po­wie­dzia­ła Pola.

– Kie­dy ja by­łam w two­im wie­ku, ty mia­łaś już pięć lat – skon­sta­to­wa­ła Bo­że­na.

– Tak, mamo, pa­mię­tam.

– Ko­cha­ni – zwró­ci­ła się bez­po­śred­nio do cór­ki i zię­cia, a Pola za­uwa­ży­ła, że na­wet tak zwy­czaj­ne sło­wo jak „ko­cha­ni” brzmi w jej ustach sztucz­nie. – Ja wiem, że mło­dzi lu­dzie dzi­siaj ina­czej my­ślą o ży­ciu i uwa­ża­ją, że na wszyst­ko mają czas… Ka­rie­ra, po­dró­że, czy co tam so­bie wy­my­śli­cie… Ale przy­cho­dzi w ży­ciu czło­wie­ka taki mo­ment, że po­wi­nien za­cząć my­śleć o dziec­ku.

– Ależ oczy­wi­ście, że my­śli­my o dziec­ku – pod­ję­ła Pola, lecz wi­dząc peł­ną na­dziei twarz mat­ki, do­da­ła szyb­ko: – Ale jesz­cze nie te­raz.

– A kie­dy? – za­py­ta­ła znie­cier­pli­wio­na Bo­że­na. – Masz dwa­dzie­ścia osiem lat, Kuba za­raz skoń­czy trzy­dzie­ści…

– Ja­kub – prze­rwa­ła jej cór­ka. – Wiesz, że Ja­kub nie lubi, kie­dy ktoś zwra­ca się do nie­go per Kuba.

Mat­ka prych­nę­ła gło­śno, da­jąc wy­raz temu, co my­śli na te­mat fa­na­be­rii zię­cia.

– Nie­waż­ne – po­wie­dzia­ła. – Uwa­żam, że to naj­wyż­szy czas na dziec­ko.

– Po­zwól, że my o tym za­de­cy­du­je­my – za­su­ge­ro­wa­ła Pola.

– Ale ty nie masz naj­mniej­sze­go po­ję­cia o ży­ciu! – za­pro­te­sto­wa­ła Bo­że­na. – Two­ja… two­ja pra­ca jest tego naj­lep­szym przy­kła­dem.

Spo­sób, w jaki wy­po­wie­dzia­ła sło­wo „pra­ca”, był okrop­ny. Ja­kub za­zwy­czaj nie wtrą­cał się w słow­ne po­tycz­ki mię­dzy żoną a te­ścio­wą, jed­nak tym ra­zem po­czuł, że musi za­re­ago­wać.

– Pola do­sko­na­le so­bie ra­dzi – wtrą­cił. – Świet­nie za­ra­bia, zle­ce­nio­daw­cy ją chwa­lą…

– Te­raz ją chwa­lą! – zde­ner­wo­wa­ła się mat­ka. – Dziś do­brze za­ra­bia, a ju­tro zle­ce­nia mogą się skoń­czyć i z czym zo­sta­nie?

– Nie są­dzę, prze­cież pra­cu­je w ta­kim try­bie od kil­ku lat i przez cały czas sprze­da­je swo­je tek­sty – za­uwa­żył przy­tom­nie Ja­kub.

– To pra­ca do­bra dla stu­dent­ki, a nie do­ro­słej ko­bie­ty, któ­ra trzeź­wo pa­trzy na ży­cie. – Bo­że­na nie mo­gła zgo­dzić się z ar­gu­men­ta­mi zię­cia.

– Pola pi­sze książ­kę – do­dał.

– Oglą­da­łam ostat­nio w te­le­wi­zji pro­gram o pi­sa­rzach – za­re­ago­wa­ła na­tych­miast te­ścio­wa. – Wiesz, jak mar­nie za­ra­bia­ją? Prze­cież z tego nie da się wy­żyć…

– Dość tego – prze­rwa­ła jej Pola, wy­raź­nie już wście­kła. – Zda­ję so­bie spra­wę, że uwa­żasz mnie za nie­udacz­ni­ka, ale po­zwól, że prze­ży­ję ży­cie na włas­nych wa­run­kach.

– Prze­cież nie po­wie­dzia­łam, że uwa­żam cię za nie­udacz­ni­ka! – za­pro­te­sto­wa­ła mat­ka. – Po pro­stu chcę, że­byś była szczę­śli­wa i nie mu­sia­ła mar­twić się o przy­szłość.

– Nie mu­szę się mar­twić – za­uwa­ży­ła. – Mam sta­ły do­chód, je­stem nie­za­leż­na fi­nan­so­wo, poza tym Ja­kub cał­kiem nie­źle za­ra­bia.

– Dziec­ko, nie mo­żesz być uza­leż­nio­na od męż­czy­zny – Bo­że­na nie za­mie­rza­ła od­pu­ścić. – Na­wet ta­kie­go wspa­nia­łe­go, jak Kuba.

– Ja­kub.

– Na­wet ta­kie­go wspa­nia­łe­go, jak Ja­kub. – W gło­sie mat­ki na­ra­sta­ła złość. – Po pro­stu nie mo­żesz! Ja by­łam za­leż­na od two­je­go ojca i sama wiesz, jak póź­niej było nam cięż­ko…

– Ale ja to nie ty. – Kon­flikt na­ra­stał, a prze­ra­żo­ny Ja­kub upar­cie sta­rał się tego nie za­uwa­żać. Znał żonę i te­ścio­wą. Po­krzy­czą na sie­bie, po­złosz­czą, a ju­tro Pola za­dzwo­ni do mat­ki, nie mo­gąc się zde­cy­do­wać, jaki ma­ka­ron ugo­to­wać do zupy. Le­piej było po­zo­stać neu­tral­nym.

– Oczy­wi­ście, że nie – prych­nę­ła Bo­że­na. – Po­wie­dzia­łam ci prze­cież, że ja w two­im wie­ku już daw­no by­łam mat­ką i kom­plet­nie nie ro­zu­miem two­je­go upo­ru. Z roku na rok co­raz trud­niej bę­dzie ci zajść w cią­żę. Poza tym… – prze­łknę­ła gło­śno śli­nę, gdyż sło­wo, któ­re wła­śnie za­mie­rza­ła wy­po­wie­dzieć do­słow­nie nie chcia­ło przejść jej przez gar­dło. – Poza tym an­ty­kon­cep­cja jest grze­chem! Je­ste­ście mał­żeń­stwem od trzech lat, a na­dal nie ma­cie dzie­ci. Czy wy so­bie wy­obra­ża­cie, jak pa­trzą na mnie są­siad­ki i lu­dzie z pa­ra­fii, kie­dy mu­szę im tłu­ma­czyć, dla­cze­go jesz­cze nie je­stem bab­cią?

– A co to ob­cho­dzi two­je są­siad­ki i lu­dzi z pa­ra­fii? – obu­rzy­ła się Pola.

– Jak to co? – te­raz z ko­lei zdzi­wi­ła się mat­ka. – Mał­żeń­stwo, któ­re nie ma dzie­ci jest… nie­pro­duk­tyw­ne.

– Nie­pro­duk­tyw­ne – po­wtó­rzy­ła mło­da ko­bie­ta, wście­kła jak osa. – Na­dal nie ro­zu­miem, dla­cze­go na­szym mał­żeń­stwem in­te­re­su­ją się…

– Bo to grzech! – prze­rwa­ła jej Bo­że­na. – Tak samo jak in vi­tro, do któ­re­go to wszyst­ko nie­chyb­nie pro­wa­dzi!

Ja­kub pod­niósł wzrok znad ta­le­rza. Na­wet on nie był w sta­nie po­jąć toku ro­zu­mo­wa­nia te­ścio­wej. Płyn­nie oraz bły­ska­wicz­nie prze­szła z te­ma­tu nie­pro­duk­tyw­ne­go, po­zba­wio­ne­go chę­ci na po­sia­da­nie po­tom­stwa mał­żeń­stwa do in vi­tro. Pola była w nie­co lep­szej sy­tu­acji, wszak wy­cho­wa­ła się w domu tej ko­bie­ty i z pew­no­ścią nie­co le­piej zna­ła wła­sną mat­kę, lecz ona rów­nież zda­wa­ła się nie ro­zu­mieć, o co może cho­dzić Bo­że­nie.

– Ja­kie­go in vi­tro? – za­py­ta­ła, bled­nąc. – O czym ty mó­wisz?

– Jak to o czym? – Mat­ka chy­ba tyl­ko cze­ka­ła na moż­li­wość wy­gło­sze­nia ty­ra­dy. – Ksiądz mó­wił w nie­dzie­lę w ko­ście­le, że za­ży­wa­nie tych, no… ta­ble­tek an­ty­kon­cep­cyj­nych sie­je za­męt w or­ga­ni­zmie ko­bie­ty i pro­wa­dzi do bez­płod­no­ści. Poza tym z wie­kiem dra­stycz­nie ma­le­je szan­sa na zaj­ście w cią­żę oraz uro­dze­nie zdro­we­go dziec­ka. A ty, moja dro­ga – wy­mie­rzy­ła gru­by pa­lec w cór­kę – masz już dwa­dzie­ścia osiem lat i twój czas nie­dłu­go się skoń­czy. I my­ślisz, dziec­ko, że co ci wte­dy zo­sta­nie? Wte­dy na­wet świę­ty Boże nie po­mo­że, a in vi­tro to grzech!

Pola onie­mia­ła, ale szyb­ko od­zy­ska­ła re­zon i ro­ze­śmia­ła się gło­śno.

– Cie­ka­we, co twój ksiądz i lu­dzie z pa­ra­fii są­dzą o roz­wo­dzie. Prze­cież to też grzech – za­uwa­ży­ła ką­śli­wie.

– Twój oj­ciec i ja ni­g­dy się nie roz­wie­dli­śmy – oznaj­mi­ła sta­now­czo Bo­że­na, obu­rzo­na uwa­gą cór­ki.

– Och, tak? – syk­nę­ła Pola sar­ka­stycz­nie. – Rze­czy­wi­ście, nie roz­wie­dli­ście się, ale po­myśl­my, hm… Od ilu lat go nie wi­dzia­łaś? Od dwu­dzie­stu? Od dwu­dzie­stu pię­ciu?

– Od dwu­dzie­stu trzech – Bo­że­na prze­łknę­ła głoś­no śli­nę. – Nie mam so­bie w tej spra­wie nic do za­rzu­ce­nia. To on od­szedł bez sło­wa i zo­sta­wił mnie z ma­łym dziec­kiem, ja ni­g­dy nie zła­ma­łam zło­żo­nej przed Bo­giem przy­się­gi.

– Prze­cież mo­głaś uło­żyć so­bie ży­cie – za­uwa­ży­ła cór­ka.

– Nie – oznaj­mi­ła sta­now­czo mat­ka. – Nie mo­głam. Przy­się­ga­łam przed Bo­giem, że… do­pó­ki śmierć nas nie roz­łą­czy… a co Bóg złą­czył, czło­wiek niech nie roz­dzie­la.

– Ale on od­szedł – przy­po­mnia­ła jej Pola, gdyż tam­ta zda­wa­ła się o tym nie pa­mię­tać.

Ja­kub od­wró­cił wzrok. Roz­mo­wa, któ­rej stał się świad­kiem, za­czy­na­ła go prze­ra­stać. Nie lu­bił mó­wić o swo­ich pry­wat­nych spra­wach, a co do­pie­ro słu­chać o szcze­gó­łach ży­cia te­ścio­wej. Zdzi­wi­ła go ta wy­mia­na zdań, gdyż za­zwy­czaj pa­nie nie wra­ca­ły do wy­da­rzeń sprzed po­nad dwóch de­kad.

– Od­szedł, ale nie prze­stał być moim mę­żem – usły­szał nie­co nie­pew­ny głos te­ścio­wej. Spu­ścił gło­wę. Czuł się nie­swo­jo.

– Prze­cież to głu­po­ta – sko­men­to­wa­ła Pola. – Ale, oczy­wi­ście, to two­je ży­cie i nie będę tego ko­men­to­wać, bo w prze­ci­wień­stwie do cie­bie, mamo, ja sza­nu­ję two­je zda­nie.

Uwa­ga cór­ki spra­wi­ła, że do gło­su znów do­szła daw­na Bo­że­na.

– Tu nie cho­dzi o sza­cu­nek czy jego brak – sko­men­to­wa­ła. – Co się sta­ło, to się nie od­sta­nie, ale chcia­ła­bym do­cze­kać się wnu­ków!

– Mamo, do­cze­kasz się – wtrą­cił Ja­kub. Wciąż z wiel­ką trud­no­ścią przy­cho­dzi­ło mu na­zy­wa­nie ko­go­kol­wiek „mamą”, ale z mie­sią­ca na mie­siąc było mu co­raz ła­twiej. Ro­bił to au­to­ma­tycz­nie, nie za­sta­na­wia­jąc się nad sen­sem wy­po­wia­da­nych słów. – Po pro­stu… bez po­śpie­chu. To waż­na de­cy­zja, któ­ra zmie­ni na­sze ży­cie i z pew­no­ścią wkrót­ce za­cznie­my o tym po­waż­nie my­śleć. To nie tak, że w ogó­le nie chce­my mieć dziec­ka, tyl­ko… jesz­cze mamy czas.

Bo­że­na mach­nę­ła ręką. Chy­ba nie za­mie­rza­ła dys­ku­to­wać z zię­ciem tak za­pal­czy­wie, jak z cór­ką, bo nie­co spu­ści­ła z tonu.

– Dzie­ci, kie­dy wła­śnie o to cho­dzi, że nie ma­cie cza­su – bia­do­li­ła. – Tyle się te­raz sły­szy o róż­nych tra­ge­diach, cho­rych dzie­ciach, kie­dyś tego nie było! My­śli­cie, że skąd się to bie­rze? – za­py­ta­ła, po czym od­po­wie­dzia­ła so­bie sama. – Ano wła­śnie stąd, że mło­dzi lu­dzie pod­cho­dzą do tego tak lek­ko, jak wy! „Mamy czas”, po­wta­rza­ją i ły­ka­ją te… te dia­bel­skie ta­blet­ki.

– Te „dia­bel­skie ta­blet­ki” zna­czą­co pod­nio­sły kom­fort ży­cia ko­biet – Pola nie mo­gła po­wstrzy­mać się od ko­men­ta­rza. Uda­wa­ła, że nie za­uwa­ża zna­czą­ce­go spoj­rze­nia Ja­ku­ba. – Dzię­ki tym „dia­bel­skim ta­blet­kom” ko­bie­ty nie wy­krwa­wia­ją się na śmierć pod­czas ko­lej­ne­go po­ro­du i same mogą zde­cy­do­wać, czy w ogó­le i ile pra­gną mieć dzie­ci. Dzię­ki tym „dia­bel­skim ta­blet­kom” w do­mach dziec­ka jest mniej nie­chcia­nych, po­rzu­co­nych no­wo­rod­ków, nie mó­wiąc już o tych, któ­re mat­ki za­bi­ły za­raz po po­ro­dzie albo zo­sta­wi­ły na pew­ną śmierć w śmiet­ni­ku lub in­nym bar­ba­rzyń­skim miej­scu.

– Pola, daj spo­kój – prze­rwał jej Ja­kub, kie­dy w koń­cu zro­zu­miał, że żona nie wi­dzi lub nie chce wi­dzieć wy­sy­ła­nych przez nie­go dys­kret­nych sy­gna­łów. – Każ­dy ma pra­wo do wła­sne­go zda­nia.

– Oczy­wi­ście – po­twier­dzi­ła. – Ale nikt nie ma pra­wa dyk­to­wać mi je­dy­nej słusz­nej opi­nii na­rzu­co­nej przez za­co­fa­ną in­sty­tu­cję, któ­ra nie za­uwa­ży­ła, że od śre­dnio­wie­cza nie­co zmie­ni­ły się re­alia, więc na­le­ża­ło­by zak­tu­ali­zo­wać swo­je po­glą­dy. Ja­kub, my­ślę, że zja­dłam już do­sta­tecz­nie dużo cia­sta, jest mi za słod­ko – zwró­ci­ła się do męża. – Wy­cho­dzi­my.

Bo­że­na chy­ba za­mie­rza­ła pro­te­sto­wać, jed­nak wi­dząc opór cór­ki, zre­zy­gno­wa­ła. Pola od­ru­cho­wo chcia­ła scho­wać ko­per­tę, któ­rą wciąż trzy­ma­ła w dło­ni, ale w ostat­niej chwi­li zre­zy­gno­wa­ła i po­ło­ży­ła ją osten­ta­cyj­nie na sto­le. Nie za­mie­rza­ła przyj­mo­wać żad­nych pre­zen­tów od mat­ki. Już nie!

* * *

Pro­wa­dził w mil­cze­niu, a Pola rów­nież nie była zbyt sko­ra do roz­mów. Obo­je ana­li­zo­wa­li w my­ślach za­ist­nia­łą sy­tu­ację i za­ostrze­nie kon­flik­tu. Ja­kub wie­dział, że re­la­cje uko­cha­nej z jej wła­sną mamą są, de­li­kat­nie mó­wiąc, skom­pli­ko­wa­ne. Wraz z upły­wem cza­su od­da­li­ły się od sie­bie jesz­cze bar­dziej. Dziw­na to była więź. Z jed­nej stro­ny ska­ka­ły so­bie do oczu przy każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji, nie prze­ja­wia­ły żad­nych cie­plej­szych uczuć, z dru­giej jed­nak – nie po­tra­fi­ły bez sie­bie żyć.

– Wiem, co chcesz po­wie­dzieć. – Pola prze­rwa­ła ci­szę.

– Nie za­mie­rzam nic mó­wić – za­prze­czył. – Po pro­stu…

– Po pro­stu wy­rzuć to z sie­bie.

– Prze­by­wa­nie w to­wa­rzy­stwie two­jej mat­ki jest po­nad moje siły. A kie­dy ty je­steś z nią w jed­nym po­ko­ju… to mnie prze­ra­sta.

– Wiem, prze­pra­szam. – Spu­ści­ła ze wsty­dem gło­wę. – Pró­bo­wa­łam, chcia­łam, żeby było nor­mal­nie, ale ona… Cho­le­ra no, nie po­tra­fię! My­śla­łam, że już się z tym upo­ra­łam i zo­sta­wi­łam to wszyst­ko za sobą, ale jed­nak nie. Kie­dy tyl­ko pró­bu­ję żyć z nią nor­mal­nie, w zgo­dzie, ona wy­jeż­dża z tymi mą­droś­cia­mi i sta­ra się uło­żyć moje ży­cie we­dle swo­je­go sce­na­riu­sza.

– Mu­sisz ja­sno po­sta­wić gra­ni­ce – za­uwa­żył Ja­kub.

– A co to niby we­dług cie­bie było? – rzu­ci­ła, po czym szyb­ko się zre­flek­to­wa­ła. – Wy­bacz, ko­cha­nie, nie po­win­nam od­re­ago­wy­wać na to­bie stre­sów wy­ni­ka­ją­cych z trud­nych re­la­cji, ja­kie łą­czą mnie z mat­ką.

– Daj spo­kój, ni­cze­go na mnie nie od­re­ago­wu­jesz. Swo­ją dro­gą, po­dzi­wiam cię.

– Mnie? – zdzi­wi­ła się. – A to niby dla­cze­go?

– Wy­obra­żam so­bie, jak wy­glą­da­ło dzie­ciń­stwo spę­dzo­ne z two­ją mat­ką.

– Z pew­no­ścią ty mia­łeś ła­twiej.

– Z pew­no­ścią – po­wtó­rzył Ja­kub z nutą smut­ku w gło­sie.

Pola po­czu­ła złość. Złość na samą sie­bie. Prze­cież wie­dzia­ła, że pierw­sze lata ży­cia Ja­ku­ba na­zna­czo­ne były ro­dzin­ną tra­ge­dią. Zna­ła jego hi­sto­rię. Jak mo­gła być tak nie­roz­sąd­na i rzu­cić nie­prze­my­śla­ną uwa­gę?

– Prze­pra­szam – zre­flek­to­wa­ła się. – Nie to mia­łam na my­śli… To zna­czy… Cho­le­ra! Cho­dzi­ło mi o to, że two­ja bab­cia jest cu­dow­nym czło­wie­kiem i z pew­no­ścią mile wspo­mi­nasz czas spę­dzo­ny w jej domu.

– Masz ra­cję – Ja­kub za­koń­czył te­mat. – Do­brze, że wspo­mnia­łaś o bab­ci. Dzwo­ni­ła do mnie, kie­dy by­li­śmy u two­jej mat­ki, ale nie mo­głem ode­brać. Od­dzwo­nisz może do niej i za­py­tasz, o co cho­dzi­ło?

– Z przy­jem­no­ścią!

Pola uwiel­bia­ła bab­cię Ja­ku­ba. Sta­rusz­ka była peł­ną cie­pła i we­wnętrz­nej har­mo­nii, prze­mi­łą oso­bą. Już ja­kiś czas temu skoń­czy­ła osiem­dzie­siąt lat, ale Pola mia­ła na­dzie­ję, że bę­dzie żyć co naj­mniej sto. Na­wet nie chcia­ła my­śleć, jak czuł­by się Ja­kub, gdy­by stra­cił uko­cha­ną bab­cię.

Wy­bra­ła nu­mer i cze­ka­ła na po­łą­cze­nie. Po kil­ku sy­gna­łach w słu­chaw­ce roz­legł się cie­pły głos bab­ci Anie­li.

– Anie­la Zbo­row­ska przy te­le­fo­nie, słu­cham?

Jako kul­tu­ral­na star­sza pani za­wsze od­bie­ra­ła te­le­fon w ten spo­sób.

– Dzień do­bry bab­ciu, Pola z tej stro­ny. Dzwo­ni­łaś do Ja­ku­ba, a aku­rat by­li­śmy za­ję­ci i nie mógł roz­ma­wiać…

– Po­lecz­ko, dzień do­bry! – ucie­szy­ła się sta­rusz­ka, a Poli od razu zro­bi­ło się cie­plej na ser­cu. – Dzie­ci­no, skoń­czy­ła mi się umo­wa na te­le­fon, wy­sła­li mi nowy apa­rat i nie po­tra­fię z nie­go ko­rzy­stać, a tyl­ko nu­mer Kuby znam na pa­mięć. – Bab­cia Anie­la była je­dy­ną oso­bą, któ­ra mo­gła zwra­cać się do Ja­ku­ba skró­co­ną wer­sją imie­nia. – A ja chcia­łam ci dziec­ko zło­żyć ży­cze­nia uro­dzi­no­we!

– Dzię­ku­ję, bab­ciu, że pa­mię­ta­łaś – Pola uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko.

– A jak­że mo­gła­bym za­po­mnieć! Toż tyl­ko dwo­je wnu­cząt mam, Kubę i cie­bie. O czym in­nym mia­ła­bym pa­mię­tać? A taka sta­ra jesz­cze nie je­stem, żeby o ta­kim waż­nym dniu za­po­mnieć.

– Gdzież­bym śmia­ła tak po­wie­dzieć! – za­pro­te­sto­wa­ła Pola.

– Ko­cha­nie, ży­czę ci speł­nie­nia ma­rzeń – kon­ty­nu­owa­ła tym­cza­sem bab­cia Anie­la. – Two­ich ma­rzeń, a nie pra­gnień in­nych lu­dzi! Obyś za­wsze po­zo­sta­ła sobą i dą­ży­ła do re­ali­za­cji swo­ich pla­nów. No, i mam na­dzie­ję, że już wkrót­ce będę mo­gła ku­pić u nas w księ­gar­ni two­ją po­wieść…

– Bab­ciu – za­śmia­ła się Pola. – Tro­chę mi jesz­cze zo­sta­ło do na­pi­sa­nia, a z tego, co wiem, na od­po­wiedź z wy­daw­nic­twa cze­ka się kil­ka mie­się­cy, więc to chy­ba nie bę­dzie „wkrót­ce”.

– Nie­waż­ne kie­dy. Ja cier­pli­wie po­cze­kam, bo wie­rzę w cie­bie, dziec­ko dro­gie. Do­brze sły­szę, że je­dziesz sa­mo­cho­dem?

– Do­brze, do­brze – po­twier­dzi­ła. – Ja­kub pro­wa­dzi, więc bez obaw. Już je­ste­śmy pra­wie pod do­mem, by­li­śmy u mo­jej mamy.

– Nie idzie­cie gdzieś za­sza­leć?.

– Zo­sta­je­my w domu. Chce­my spę­dzić wie­czór tyl­ko we dwo­je.

– A pew­nie. Kie­dy przy­je­dzie­cie mnie od­wie­dzić?

– Ja­kub bę­dzie miał te­raz mnó­stwo pra­cy, ale może ja wpa­dła­bym w któ­ryś dzień?

– Świet­nie, za­pra­szam. Tyl­ko daj znać wcze­śniej, to na­sma­żę two­ich ulu­bio­nych plac­ków ziem­nia­cza­nych.

– Dzię­ku­ję, bab­ciu – uśmiech­nę­ła się Pola. – Usta­lę z Ja­ku­bem, kie­dy mógł­by zo­sta­wić mi sa­mo­chód i za­dzwo­nię do cie­bie.

– W po­rząd­ku, baw­cie się do­brze, ko­cha­ni.

Pola się roz­łą­czy­ła. Po­my­śla­ła, że ze stro­ny bab­ci Ja­ku­ba, z któ­rą w ża­den spo­sób nie była spo­krew­nio­na, otrzy­ma­ła wię­cej cie­pła niż od ro­dzo­nej mat­ki.

* * *

– Może jesz­cze wina? – za­py­tał Ja­kub. Był w zde­cy­do­wa­nie lep­szym sta­nie niż Pola, któ­ra zdą­ży­ła się już nie­źle upić, ale i tak na pro­po­zy­cję męża za­re­ago­wa­ła en­tu­zja­stycz­nie. Ju­tro za­pew­ne za­pła­ci wy­so­ką cenę za brak umia­ru, ale tego wie­czo­ru nie za­przą­ta­ła so­bie tym gło­wy. Ba­wi­li się świet­nie, oglą­da­jąc sta­re ko­me­die i za­śmie­wa­li się do łez. Na­wet nie zo­rien­to­wa­li się, kie­dy opróż­ni­li dwie bu­tel­ki.

Ja­kub ze sku­pio­ną miną po­dej­mo­wał usil­ne pró­by na­peł­nie­nia kie­lisz­ka żony czer­wo­nym trun­kiem, jed­nak nic z tego – bu­tel­ka była pu­sta.

– Skoń­czy­ło się – za­uwa­żył zdzi­wio­ny.

– Jak to…? – spoj­rza­ła na nie­go nie­przy­tom­nie. – Szu­ge­ru­jesz, że… wy­pi­liśś­śmy… – po­li­czy­ła szyb­ko w my­ślach – czczy li­try wina?

– Bio­rąc pod uwa­gę, że mie­li­śmy dwie pół­to­ra­li­tro­we bu­tel­ki, to tak.

– O kur­de – Pola gło­śno czknę­ła. – Ale będę mieć ju­tro kasa…

– Co bę­dziesz mieć?

– No, prze­cież mó­wię, że kasa!

– Chy­ba kaca – za­chi­cho­tał. – Iść jesz­cze do skle­pu?

– A nie mamy już nic w domu?

– To było ostat­nie.

Pola nie mia­ła ocho­ty koń­czyć jesz­cze im­pre­zy, jed­nak z uwa­gi na jej stan ist­nia­ło wy­so­kie praw­do­po­do­bień­stwo, że za­nim Ja­kub do­trze do skle­pu noc­ne­go na dru­gim osie­dlu, a po­tem z nie­go wró­ci, ona daw­no uśnie na ka­na­pie. Po­sta­no­wi­li więc do­koń­czyć oglą­da­nie fil­mu bez „win­ne­go” wspo­ma­ga­nia. I tak wy­pi­li już całe mnó­stwo, na­stęp­ne­go dnia naj­praw­do­po­dob­niej cze­kał ich cięż­ki po­ra­nek.

Wtu­li­ła się moc­no w męża, a Ja­kub czu­le po­gła­skał ją po wło­sach, któ­re w ubie­głym mie­sią­cu prze­far­bo­wa­ła na blond. Za­wsze mia­ła ciem­ne, więc, kie­dy wró­ci­ła od fry­zje­ra, onie­miał. Nie dla­te­go, że wy­glą­da­ła źle. Ba! Wy­glą­da­ła bo­sko. Po pro­stu zdzi­wi­ła go zmia­na, na jaką się zde­cy­do­wa­ła. Choć to w za­sa­dzie było nie­moż­li­we, te­raz po­do­ba­ła mu się jesz­cze bar­dziej.

Pola prze­cią­gnę­ła się, co w Ja­ku­bie obu­dzi­ło ero­tycz­ne fan­ta­zje. Za­nim zdą­żył się zo­rien­to­wać, ca­ło­wa­li się już na­mięt­nie, zrzu­ca­jąc z sie­bie ubra­nia. Jęk­nę­ła gło­śno, kie­dy, ssąc su­tek, po­zwo­lił so­bie na wię­cej i de­li­kat­nie go przy­gryzł. Do­tknął jej ko­bie­co­ści i prze­ko­nał się, że ona, tak jak i on już wcze­śniej, była go­to­wa.

– Cze­kaj, mu­szę za­ło­żyć pre­zer­wa­ty­wę – wy­sa­pał po­mię­dzy jed­nym a dru­gim po­ca­łun­kiem.

– Nie od­chodź – po­pro­si­ła bła­gal­nie. – Nie te­raz, nie każ mi cze­kać… Ten je­den, je­dy­ny raz mo­że­my so­bie od­pu­ścić.

1.

PĘ­KA­ŁA JEJ GŁO­WA I ZA KAŻ­DYM RA­ZEM, W DRO­DZE PO­MIĘ­DZY SY­PIAL­NIĄ A TO­A­LE­TĄ, OBIE­CY­WA­ŁA SO­BIE, ŻE NI­G­DY WIĘ­CEJ NIE WLE­JE W SIE­BIE TA­KIEJ ILO­ŚCI AL­KO­HO­LU. Ja­kub spał z gło­wą pod po­dusz­ką, nie chcąc sły­szeć – bądź rze­czy­wi­ście nie sły­sząc – od­gło­sów, ja­kie do­cie­ra­ły z ła­zien­ki śred­nio co pięt­na­ście mi­nut. Pola czu­ła się pa­skud­nie, po­dej­rze­wa­ła, że kac już ni­g­dy jej nie opu­ści. Z obrzy­dze­niem, ale też z nie­ma­łym zdzi­wie­niem pa­trzy­ła na dwie duże pół­to­ra­li­tro­we bu­tel­ki, któ­re wa­la­ły się po pod­ło­dze w sa­lo­nie. Za bar­dzo bo­la­ła ją gło­wa, aby dała radę schy­lić się i je wy­rzu­cić, a przy­naj­mniej usu­nąć z pola wi­dze­nia. Na­stro­ju nie po­pra­wia­ła jej wy­dzwa­nia­ją­ca od siód­mej rano mat­ka. W koń­cu, chy­ba po sie­dem­na­stym nie­ode­bra­nym po­łą­cze­niu, pod­da­ła się i na­ci­snę­ła zie­lo­ną słu­chaw­kę.

– Słu­cham – wy­chry­pia­ła.

– Czy ty jesz­cze śpisz? – Bo­że­na wy­ko­rzy­sta­ła chwi­lo­wą sła­bość cór­ki i od razu za­ata­ko­wa­ła. – Jest nie­dzie­la, dzie­sią­ta rano!

– No wła­śnie, mamo, jest nie­dzie­la – za­uwa­ży­ła Pola. – Chcia­ła­bym…

Mat­ka nie po­zwo­li­ła jej jed­nak dojść go gło­su.

– Pój­dziesz ze mną do ko­ścio­ła?

– Ja mam z tobą… Co?! Co ty zno­wu wy­my­śli­łaś? Prze­cież ja nie cho­dzę do ko­ścio­ła.

– A wła­śnie – pod­ję­ła mat­ka. – Może czas to zmie­nić? Nie za­mie­rzam wra­cać do wczo­raj­sze­go dnia i ko­men­to­wać two­je­go im­per­ty­nenc­kie­go za­cho­wa­nia, cho­ciaż na­le­ża­ło­by ci się. Za­cho­wa­łaś się skan­da­licz­nie, bied­ny Kuba, co on mu­siał so­bie po­my­śleć?

– Ja­kub – po­pra­wi­ła ją od­ru­cho­wo. – A co miał so­bie po­my­śleć? Prze­cież jest moim mę­żem, zna mnie do­sko­na­le i…

– No wła­śnie! Wła­śnie o tym mó­wię! – krzyk­nę­ła.

Pola skrzy­wi­ła się i od­ru­cho­wo od­su­nę­ła słu­chaw­kę od ucha. Tego dnia nie była przy­go­to­wa­na na tak wy­so­kie dźwię­ki, jak skrze­kli­wy głos mat­ki.

– Nie ro­zu­miem – przy­zna­ła. – Co kon­kret­nie masz na my­śli?

– Nie po­my­śla­łaś, że Kuba może cię zo­sta­wić? – za­su­ge­ro­wa­ła mat­ka.

– Ja­kub – zno­wu mu­sia­ła ją po­pra­wić. – Ale… co ty też opo­wia­dasz? Niby dla­cze­go miał­by mnie zo­sta­wić?

– Bo nie chcesz uro­dzić mu dziec­ka – wy­ja­śni­ła Bo­że­na.

– Co… cze­go nie chcę? Mamo, prze­pra­szam cię bar­dzo, ale kom­plet­nie nie na­dą­żam za two­im to­kiem ro­zu­mo­wa­nia. Chy­ba ja­sno po­sta­wi­li­śmy wczo­raj spra­wę. Chce­my… oczy­wi­ście, że chce­my mieć dzie­ci. Kie­dyś. To na­sza wspól­na de­cy­zja, nie tak daw­no o tym roz­ma­wia­li­śmy i Ja­kub nie zgła­szał żad­nych za­strze­żeń, więc nie ro­zu­miem, na ja­kiej pod­sta­wie wy­snu­wasz da­le­ko idą­ce wnio­ski, że ja… że ja nie chcę uro­dzić Ja­ku­bo­wi dziec­ka! Li­to­ści!

– Nie za­uwa­ży­łaś, jaki był smut­ny i spe­szo­ny pod­czas roz­mo­wy na te­mat dziec­ka? – drą­ży­ła mat­ka.

– Było mu po pro­stu głu­pio, że musi wy­słu­chi­wać na­szych bez­sen­sow­nych kłót­ni, któ­re ty za­wsze pro­wo­ku­jesz! – wy­bu­chła. – Pro­szę, zo­staw tę spra­wę i nie wtrą­caj się. Bę­dzie­my mieć kie­dyś dziec­ko, już ci to tłu­ma­czy­łam. Obo­je z Ja­ku­bem mamy ta­kie samo zda­nie na ten te­mat i nie za­mie­rzam wra­cać do tej roz­mo­wy.

Za­pa­dła ci­sza. Mat­ka mu­sia­ła się naj­wy­raź­niej ob­ra­zić, ale nie roz­łą­czy­ła się, więc chy­ba na coś jesz­cze li­czy­ła.

– Boli mnie gło­wa, za­mie­rzam się po­ło­żyć. Chcia­łaś coś jesz­cze?

– Prze­cież już po­wie­dzia­łam!

– Co po­wie­dzia­łaś? – Pola mia­ła dość tej za­ba­wy w pod­cho­dy.

– No, że­byś po­szła ze mną do ko­ścio­ła! – przy­po­mnia­ła Bo­że­na.

– Ale po co mam iść z tobą do ko­ścio­ła? – Pola była bli­ska łez. Kie­dy mat­ka się na coś upar­ła, nie było na nią rady. Tym ra­zem za­dzwo­ni­ła z tym ir­ra­cjo­nal­nym po­my­słem! Do ko­ścio­ła! Za­raz, kie­dy ostat­ni raz była w ko­ście­le? Na po­grze­bie są­siad­ki, to na pew­no. A wcze­śniej… wcze­śniej na ślu­bie ko­le­żan­ki, tak! A kie­dy po­szła tam z wła­snej, nie­przy­mu­szo­nej woli? A ra­czej – zmu­szo­na przez mat­kę? Chy­ba w gim­na­zjum, jesz­cze za­nim Pola oświad­czy­ła zdzi­wio­nej ro­dzi­ciel­ce, że ow­szem, zo­sta­ła ochrzczo­na wbrew wła­snej woli i świa­do­mo­ści, do ko­mu­nii też po­szła z uśmie­chem na twa­rzy, my­śląc o pre­zen­tach, któ­re mia­ła otrzy­mać w re­stau­ra­cji, po uro­czy­stej mszy, ale na bierz­mo­wa­nie to ona się w ży­ciu nie zgo­dzi! I nie zgo­dzi­ła się, a mat­ka przez rok cho­dzi­ła do ko­ścio­ła ze spusz­czo­ną gło­wą i nie pa­trzy­ła księ­dzu w oczy. Całe szczę­ście, sta­ry pro­boszcz umarł, a nowy był zu­peł­nie nie­świa­do­my ist­nie­nia wy­rod­nej cór­ki pani Bo­żen­ki, cór­ki, któ­ra od­mó­wi­ła przy­stą­pie­nia do sa­kra­men­tu bierz­mo­wa­nia! Ślu­bu ko­ściel­ne­go też nie wzię­ła, o zgro­zo. Mi­nę­ło pół roku, za­nim mat­ka w ogó­le za­ak­cep­to­wa­ła Ja­ku­ba w cha­rak­te­rze zię­cia. Bo co to za zięć, sko­ro w ko­ście­le za­po­wie­dzi nie było? Przed Bo­giem nie przy­się­ga­li so­bie mi­ło­ści aż po grób? A że taka obiet­ni­ca zło­żo­na przed Bo­giem nie daje żad­nej gwa­ran­cji na szczę­śli­we za­koń­cze­nie, cze­go Bo­że­na była naj­lep­szym przy­kła­dem? I cóż z tego? Ślu­bo­wa­ła przed oł­ta­rzem? Ślu­bo­wa­ła! A że mąż od­szedł i od dwu­dzie­stu trzech lat nie było z nim kon­tak­tu? Ży­cie! Ona nie mia­ła so­bie ab­so­lut­nie nic do za­rzu­ce­nia.

– Po­my­śla­łam, że mo­gły­by­śmy… no wiesz… spę­dzić tro­chę cza­su ra­zem. Jak mat­ka z cór­ką – wy­zna­ła Poli za­wsty­dzo­na.

– Aha. – Na­wet nie pró­bo­wa­ła ukryć szo­ku. – Ale… w po­rząd­ku, mamo, to miłe, ale może mo­gły­by­śmy, bo ja wiem, umó­wić się w ka­wiar­ni albo wy­brać się na spa­cer do par­ku?

– Wiesz, że nie pi­jam kawy, a na spa­cer jest za zim­no. – Mat­ka po­wró­ci­ła do swo­je­go zwy­cza­jo­we­go tonu.

– W ka­wiar­ni po­da­ją nie tyl­ko kawę – za­uwa­ży­ła Pola.

– Nie­waż­ne! – zi­ry­to­wa­ła się Bo­że­na. – Chcia­łam, że­byś po­słu­cha­ła księ­dza, może coś byś wy­nio­sła z ka­za­nia, zro­zu­mia­ła, że ży­cie w grze­chu pro­wa­dzi do­ni­kąd.

– Dzię­ku­ję za tro­skę, mamo – wes­tchnę­ła. – Ale ja je­stem za­do­wo­lo­na ze swo­je­go ży­cia i nie czu­ję, by pro­wa­dzi­ło do­ni­kąd.

Usły­sza­ła dźwięk jed­no­znacz­nie świad­czą­cy o tym, że mat­ka mu­sia­ła się roz­łą­czyć.

Świet­nie, na­wet wy­pra­wy do to­a­le­ty jej nie roz­bu­dzi­ły, ale wy­star­czy­ła kil­ku­mi­nu­to­wa roz­mo­wa z mamą i pro­szę, była cał­kiem przy­tom­na i prze­ko­na­na, że już nie za­śnie. Ja­kub na­dal po­chra­py­wał w sy­pial­ni. Nie za­mie­rza­ła go bu­dzić, więc ci­chut­ko przy­mknę­ła drzwi do po­ko­ju i nogi same po­nio­sły ją w stro­nę kuch­ni. Włą­czy­ła eks­pres. Może kawa po­sta­wi ją na nogi?

Po dzie­się­ciu mi­nu­tach, kie­dy do­ko­ny­wa­ła do­kład­nej oce­ny sta­nu musz­li klo­ze­to­wej, tkwiąc w tej­że do po­ło­wy, po­my­śla­ła, że kawa to był cho­ler­nie zły po­mysł. A już na pew­no naj­gor­szym z moż­li­wych po­my­słów było wczo­raj­sze wino.

Ja­kub prze­spał pół dnia, a ona sta­ra­ła się dojść do sie­bie i prze­stać bie­gać do to­a­le­ty śred­nio co pięt­naś­cie, mak­si­mum co trzy­dzie­ści mi­nut. W koń­cu, po czter­na­stej, Ja­kub się obu­dził, rześ­ki, jak no­wo­na­ro­dzo­ny. Jak on to ro­bił? Pola ni­g­dy nie mia­ła moc­nej gło­wy, na­to­miast jej mąż nie znał chy­ba zna­cze­nia sło­wa „kac”, cze­go w tym mo­men­cie szcze­rze mu za­zdro­ści­ła.

Dzień po dwu­dzie­stych ósmych uro­dzi­nach Pola po­sta­no­wi­ła za­pa­mię­tać na dłu­go jako prze­stro­gę przed pi­ciem wina w ilo­ściach więk­szych niż kie­li­szek do obia­du, no, może dwa, ewen­tu­al­nie trzy pod­czas wspól­ne­go oglą­da­nia fil­mów.

* * *

Pola nie mia­ła po­ję­cia, czy to wpływ wspa­nia­łej at­mos­fe­ry, jaką roz­ta­cza­ła wo­kół sie­bie bab­cia Anie­la, czy rze­czy­wi­ście na­wet zwy­kła her­ba­ta za­pa­rzo­na przez star­szą ko­bie­tę sma­ko­wa­ła ina­czej, ale uwiel­bia­ła przy­go­to­wa­ny przez nią, obo­wiąz­ko­wo po­da­ny w gu­stow­nej fi­li­żan­ce, go­rą­cy na­pój. Za­wsze bra­ko­wa­ło jej miej­sca, w któ­rym mo­gła­by się scho­wać przed świa­tem i zna­leźć wspar­cie bli­skiej oso­by. W domu ro­dzin­nym zde­cy­do­wa­nie nie mia­ła co li­czyć na ser­decz­ność i zro­zu­mie­nie. Mat­ka naj­wy­żej by ją skry­ty­ko­wa­ła, utwier­dzi­ła w prze­ko­na­niu, jaka jest bez­na­dziej­na i wy­tknę­ła wszyst­kie błę­dy. Kie­dy po­zna­ła Ja­ku­ba, a kil­ka ty­go­dni póź­niej jego bab­cię, od razu po­czu­ła się tu­taj swo­bod­nie i wy­jąt­ko­wo. Za­zdro­ści­ła mę­żo­wi, że mógł wy­cho­wy­wać się w tak cu­dow­nym miej­scu, z taką wspa­nia­łą ko­bie­tą, jak bab­cia Anie­la.

Umó­wi­li się z Ja­ku­bem, że Pola weź­mie sa­mo­chód, a po dro­dze do bab­ci pod­rzu­ci go do pra­cy. Męż­czy­zna miał wy­rzu­ty su­mie­nia, że z po­wo­du na­tło­ku obo­wiąz­ków daw­no nie od­wie­dzał sta­rusz­ki. Ka­zał prze­ka­zać, że wpad­ną ra­zem w przy­szły week­end. Mar­kow­scy wie­le razy pro­po­no­wa­li bab­ci, żeby się do nich prze­pro­wa­dzi­ła, przy­naj­mniej na czas zimy, kie­dy trze­ba pa­lić w pie­cu, a wy­pra­wa do od­da­lo­ne­go o kil­ka ki­lo­me­trów skle­pu mo­gła się dla star­szej pani źle skoń­czyć, ale Anie­la była upar­ta. Po­wta­rza­ła, że sko­ro prze­trwa­ła na wsi osiem­dzie­siąt dwie zimy, dla­cze­go mia­ła­by so­bie nie po­ra­dzić w osiem­dzie­sią­tą trze­cią?

Anie­la mu­sia­ła za­uwa­żyć pod­jeż­dża­ją­cy pod dom sa­mo­chód, bo kie­dy Pola wy­sia­dła z auta, sta­ła już ro­ze­śmia­na w pro­gu i ge­stem za­pra­sza­ła ją do środ­ka.

– Bab­ciu, prze­zię­bisz się! – za­wo­ła­ła obu­rzo­na dziew­czy­na. – Wejdź, pro­szę, do środ­ka, za­raz przyj­dę, tyl­ko mu­szę się roz­pa­ko­wać.

Pola po­sta­no­wi­ła za­opa­trzyć bab­cię w nie­zbęd­ne pro­duk­ty o dłu­gim ter­mi­nie waż­no­ści, więc po dro­dze wstą­pi­ła do skle­pu. Anie­lę zdzi­wił wi­dok kil­ku wy­pcha­nych po brze­gi re­kla­mó­wek, któ­re mło­da ko­bie­ta po­sta­wi­ła na sto­le.

– A cóż to, ko­cha­na? – za­py­ta­ła. – Spo­tka­łaś po dro­dze Świę­te­go Mi­ko­ła­ja?

– Oj, bab­ciu – uśmiech­nę­ła się Pola, cmo­ka­jąc sta­rusz­kę w po­marsz­czo­ny po­li­czek. – Sama wiesz, że Mi­ko­łaj od­le­ciał na bie­gun pół­no­cy mie­siąc temu. Jak się czu­jesz?

– Wspa­nia­le – przy­zna­ła Anie­la. – Je­stem sta­ra, ale nie scho­ro­wa­na.

– Na­wet tak o so­bie nie myśl – upo­mnia­ła ją Pola. – No wiesz, moja mat­ka jest od cie­bie dużo młod­sza, a każ­de­go dnia za­sy­pu­je mnie dłu­gą li­stą swo­ich do­le­gli­wo­ści…

– Two­ja mama jest z mia­sta – za­uwa­ży­ła bab­cia. – My tu­taj ży­je­my zu­peł­nie ina­czej, to i mniej cho­ru­je­my.

– Wiem, bab­ciu, wiem, ale sama ro­zu­miesz, że się o cie­bie mar­twi­my. Gdy­byś tyl­ko zgo­dzi­ła się za­miesz­kać z nami, choć­by na kil­ka mie­się­cy, do­pó­ki zima nie od­pu­ści… Bę­dzie ci ła­twiej, a my bę­dzie­my spo­koj­niej­si, wie­dząc, że je­steś za ścia­ną.

– Nie za­mie­rzam wam, mło­dym, wcho­dzić w pa­ra­dę. – Po­krę­ci­ła prze­czą­co gło­wą Anie­la. – Wy ma­cie swo­je przy­zwy­cza­je­nia, ja swo­je, poza tym za­wsze by­łam zda­nia, że mło­dzi po­win­ni miesz­kać sami, żeby móc się do­trzeć, do­brze po­znać i na­uczyć wspól­ne­go ży­cia.

– Ależ bab­ciu, my już zdą­ży­li­śmy się na­uczyć wspól­ne­go ży­cia i by­ło­by nam bar­dzo miło, gdy­byś z nami za­miesz­ka­ła. Obie­cu­ję, że to tyl­ko cza­so­we roz­wią­za­nie. Kie­dy skoń­czy się zima, od­wie­zie­my cię do domu.

– Po­lecz­ko, dzię­ku­ję za pro­po­zy­cję, ale zda­nia nie zmie­nię i nie ma sen­su już dłu­żej o tym roz­ma­wiać. Ukro­ję ser­ni­ka. Na­pi­jesz się her­ba­ty?

– Oczy­wi­ście. – Pola po­czu­ła, jak ciek­nie jej ślin­ka na myśl o ser­ni­ku bab­ci Anie­li i aro­ma­tycz­nej her­ba­cie. Czy każ­da bab­cia umie piec ta­kie pysz­no­ści? Tego nie wie­dzia­ła, mama jej mamy zmar­ła, kie­dy Pola mia­ła trzy lata i siłą rze­czy nie mo­gła jej pa­mię­tać. A bab­cia ze stro­ny ojca… no cóż, Pola nie zna­ła na­wet swo­je­go ojca, a co do­pie­ro mó­wić o jego mat­ce.

– Ja­kub na­dal tak dużo pra­cu­je? – za­py­ta­ła bab­cia, kie­dy już ją na­kar­mi­ła i na­po­iła.

Pola ski­nę­ła gło­wą, prze­ły­ka­jąc duży kęs ser­ni­ka.

– Ow­szem – przy­zna­ła. – Ale obie­cał, że w przy­szłym mie­sią­cu weź­mie ty­dzień wol­ne­go i po­je­dzie­my na nar­ty. Może do Au­strii?

– To wspa­nia­le! Mar­twi mnie, że tak mało cza­su spę­dza­cie ra­zem, ale ro­zu­miem, że ta­kich nie­wdzięcz­nych cza­sów do­cze­ka­li­śmy… Mło­dzi ha­ru­ją od rana do wie­czo­ra, żeby za­pew­nić naj­bliż­szym god­ny byt. To do­brze, że weź­mie urlop i wy­je­dzie­cie gdzieś ra­zem. Mał­żeń­stwo może być uda­ne tyl­ko wte­dy, kie­dy mał­żon­ko­wie dba­ją o swo­je przy­jem­no­ści. Cza­sem trze­ba uciec przed świa­tem i za­szyć się gdzieś tyl­ko we dwo­je. – Bab­cia Anie­la uśmiech­nę­ła się ta­jem­ni­czo. – No, a jak two­ja książ­ka, ko­cha­na?

– W po­rząd­ku. – Pola ocho­czo pod­ję­ła te­mat. – Ostat­nio mia­łam mnó­stwo zle­ceń, ale w prze­rwie świą­tecz­nej mię­dzy Bo­żym Na­ro­dze­niem a No­wym Ro­kiem uda­ło mi się tro­chę po­pra­co­wać nad po­wie­ścią.

– To kie­dy będę mo­gła prze­czy­tać to dzie­ło? – Anie­la szcze­rze ki­bi­co­wa­ła dziew­czy­nie i wie­rzy­ła, że jej się uda. Pola bar­dzo tego po­trze­bo­wa­ła, bab­cia da­wa­ła jej to, cze­go ni­g­dy nie otrzy­ma­ła od mat­ki – wia­rę i wspar­cie.

– My­ślę, że już nie­dłu­go. Chcę, że­byś prze­czy­ta­ła książ­kę, za­nim wy­ślę ją do wy­daw­nic­twa i szcze­rze po­wie­dzia­ła, co o tym my­ślisz.

– Mam być pierw­szą czy­tel­nicz­ką?

– Oczy­wi­ście! Czy­tel­nicz­ką i re­cen­zent­ką.

Anie­la uśmiech­nę­ła się pro­mien­nie. Z ca­łe­go ser­ca ko­cha­ła tę mło­dą za­gu­bio­ną dziew­czy­nę. Kie­dy Ja­kub przed­sta­wił jej Polę, od razu wy­czu­ła, że to wła­ści­wa ko­bie­ta dla jej wnucz­ka. I nie po­my­li­ła się! Wie­dzia­ła, że ra­zem uda im się upo­rać z de­mo­na­mi prze­szło­ści i stwo­rzyć szczę­śli­wy zwią­zek. Obo­je po­zna­li smak cier­pie­nia, Ja­kub wy­cho­wy­wał się bez ro­dzi­ców, Pola – w cie­niu tok­sycz­nej mat­ki, któ­ra nie po­tra­fi­ła do­ce­nić sta­rań cór­ki. Może wła­śnie dla­te­go byli tacy szczę­śli­wi, bo po­tra­fi­li usza­no­wać to, co mają?

– Jak spę­dzi­li­ście two­je uro­dzi­ny? – za­py­ta­ła bab­cia.

– Ja­kub tra­dy­cyj­nie przy­wi­tał mnie rano prze­pysz­nym tor­tem cze­ko­la­do­wym – uśmiech­nę­ła się do wspo­mnień, lecz po chwi­li spo­sęp­nia­ła. – No, a po­tem by­li­śmy u mo­jej mamy…

– Co u niej sły­chać? – Anie­la uda­wa­ła, że nie za­uwa­ży­ła na­głej zmia­ny na­stro­ju swo­je­go go­ścia.

Pola wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Chy­ba wszyst­ko w po­rząd­ku.

Za­pa­dła ci­sza. Bab­cia wy­czu­ła, że dziew­czy­na mia­ła ocho­tę o czymś po­roz­ma­wiać, lecz nie za­mie­rza­ła na­ci­skać.

– Naj­chęt­niej w ogó­le ze­rwa­ła­bym z nią kon­takt… – przy­zna­ła ze smut­kiem Pola.

– Ze swo­ją mamą?

– Tak. Ostat­nio prze­szła samą sie­bie, na­wet Ja­kub nie wy­trzy­mał, a prze­cież on za­zwy­czaj jest spo­koj­ny i sta­ra się nie wtrą­cać. – Ucie­kła wzro­kiem gdzieś da­le­ko. – Stan­dar­do­wo, za­czę­ło się od kry­ty­ko­wa­nia mo­je­go za­ję­cia, bo prze­cież to nie żad­na pra­ca, tyl­ko ja­kaś fa­na­be­ria, kto to wi­dział, żeby w moim wie­ku nie my­śleć o przy­szło­ści i nie od­pro­wa­dzać skła­dek na eme­ry­tu­rę, a poza tym war­to mieć coś pew­ne­go…

– Two­ja mama po czę­ści ma ra­cję… – za­czę­ła bab­cia Anie­la, ale wi­dząc minę Poli, szyb­ko do­da­ła: – Ale tyl­ko po czę­ści. Mar­twi się o cie­bie, to zro­zu­mia­łe. Rze­czy­wi­ście, do­brze jest mieć za­gwa­ran­to­wa­ną przy­szłość; w moim wie­ku, na przy­kład, nie chcia­ło­by mi się już pra­co­wać. Mam eme­ry­tu­rę, fakt, że nie­wiel­ką, ale każ­de­go dzie­sią­te­go dnia mie­sią­ca li­sto­nosz puka do drzwi i przy­no­si pie­nią­dze. – Za­sta­no­wi­ła się. – Ale prze­cież dzi­siaj masz inne moż­li­wo­ści. Są pry­wat­ne fir­my, ewen­tu­al­nie mo­żesz sama opła­cać skład­ki. Mu­sisz prze­na­li­zo­wać wszyst­kie „za” i „prze­ciw”, a po­tem pod­jąć de­cy­zję, ale je­śli mia­ła­byś być nie­szczę­śli­wa to… Pisz, dziec­ko, pisz. Two­ja mama ma ra­cję, mu­sisz po­my­śleć o przy­szło­ści, ale nie mo­żesz po­świę­cać swo­ich ma­rzeń i pla­nów tyl­ko po to, aby żyć tak, jak wszy­scy. Bo oni za cie­bie tego ży­cia nie prze­ży­ją…

Pola chwy­ci­ła po­marsz­czo­ną dłoń sta­rusz­ki i moc­no ści­snę­ła. Była wdzięcz­na bab­ci za wspar­cie i wia­rę w nią.

– Otóż to. Ale pra­ca to nie je­dy­ne, co nie od­po­wia­da mo­jej mat­ce… – Za­smu­ci­ła się. Wi­dać było, że roz­mo­wa o Bo­że­nie spra­wia­ła jej kło­pot.

– Pro­szę, nie mów o niej „mat­ka”. – Anie­la z nie­za­do­wo­le­niem po­krę­ci­ła gło­wą. – To two­ja mama, uro­dzi­ła cię i wy­cho­wa­ła, naj­le­piej jak po­tra­fi­ła, cho­ciaż dzi­siaj może ci się wy­da­wać ina­czej. Czy kie­dy­kol­wiek roz­ma­wia­łaś z nią dla­cze­go… dla­cze­go tak cię trak­to­wa­ła?

Pola po­krę­ci­ła gło­wą.

– Z moją mamą nie da się ot tak, po pro­stu po­roz­ma­wiać – przy­zna­ła ze smut­kiem. – Od razu krzy­czy, robi awan­tu­rę, wy­zy­wa od nie­wdzięcz­ni­ków…

– Nie­do­brze, oj, nie­do­brze. Ale któ­raś z was musi być mą­drzej­sza i zna­leźć spo­sób, aby do­trzeć do tej dru­giej – za­uwa­ży­ła bab­cia.

– Chy­ba sama, bab­ciu, nie wie­rzysz w to, co mó­wisz…

Pola skrzy­żo­wa­ła ręce na pier­si w obron­nym ge­ście.

– Ale do rze­czy! Co jesz­cze nie od­po­wia­da two­jej ma­mie?

– Że nie mamy dziec­ka – wy­zna­ła Pola. – A są­siad­ki i lu­dzie z pa­ra­fii pa­trzą już na nią krzy­wo, bo cór­ka żyje w nie­pro­duk­tyw­nym mał­żeń­stwie.

– Z cza­sem za­czniesz ina­czej po­strze­gać pew­ne spra­wy – za­my­śli­ła się sta­rusz­ka. – Oczy­wi­ście, że też bym chcia­ła, aby­ście z Kubą mie­li dziec­ko, ale…

Wie­dzia­ła, że musi być ostroż­na, we­szły na grzą­ski grunt.

– Ale ty tego nie ko­men­tu­jesz i nie wtrą­casz się w na­sze ży­cie! – pod­nio­sła głos Pola.

– Masz ra­cję, bo, no wła­śnie, to jest wa­sze ży­cie. Może two­ja mama ma z tym pro­blem, cza­sem mat­ki nie po­tra­fią za­ak­cep­to­wać, że ich dzie­ci są już do­ro­słe. Ale, po­wta­rzam, my­ślę, że wszyst­ko mo­gła­by za­ła­twić szcze­ra roz­mo­wa. A co do dziec­ka… Kie­dy już bę­dzie­cie je mie­li, zro­zu­mie­cie, że to naj­więk­sze szczę­ście na świe­cie i nie war­to było od­kła­dać tej de­cy­zji na bli­żej nie­okre­ślo­ną przy­szłość.

* * *

Spoj­rza­ła na ze­ga­rek i ze zdzi­wie­niem zo­rien­to­wa­ła się, że mi­nę­ła sie­dem­na­sta. Pra­co­wa­ła od rana i pu­sty żo­łą­dek dał w koń­cu o so­bie znać. Co­raz czę­ściej myś­lała, że sta­je się pra­co­ho­li­kiem, ale, no cóż, jak nie­mal każ­da ko­bie­ta mia­ła sta­ran­nie roz­pla­no­wa­ne wy­dat­ki, więc mu­sia­ła w tym mie­sią­cu dojść do pew­ne­go, sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce­go ją, po­zio­mu fi­nan­so­we­go.

Nie­ste­ty, była zmu­szo­na na kil­ka ty­go­dni po­rzu­cić ma­rze­nia o do­koń­cze­niu po­wie­ści. Por­ta­le in­ter­ne­to­we za­sy­pa­ły ją no­wy­mi zle­ce­nia­mi, poza tym po­sta­no­wi­ła przy­go­to­wać parę nie­za­mó­wio­nych ar­ty­ku­łów do cza­so­pi­sma, z któ­rym współ­pra­co­wa­ła od lat – może aku­rat coś wy­bio­rą?

Pla­no­wa­li z Ja­ku­bem wy­jazd do Au­strii, a w jej przy­pad­ku każ­dy dzień urlo­pu wią­zał się z niż­szą wy­pła­tą, dla­te­go te­raz, w stycz­niu, mu­sia­ła dać z sie­bie wszyst­ko. Wie­dzia­ła, że w ra­zie po­trze­by może po­pro­sić męża o go­tów­kę, ale nie lu­bi­ła tego ro­bić. Wo­la­ła mieć wła­sne pie­nią­dze, dla­te­go co mie­siąc sta­ra­ła się prze­lać kil­ka­set zło­tych na kon­to oszczęd­no­ścio­we – przy­rze­kła so­bie, że się­gnie tam tyl­ko w przy­pad­ku ab­so­lut­nej ko­niecz­no­ści. Mia­ła już odło­żo­ną nie­złą sum­kę, co za­pew­nia­ło jej do­dat­ko­we za­bez­pie­cze­nie w ra­zie, nie daj Boże, cho­ro­by.

Otwo­rzy­ła lo­dów­kę w po­szu­ki­wa­niu cze­goś, co mo­gła­by zjeść i co da­ło­by się szyb­ko przy­rzą­dzić. Na szczę­ście w za­mra­żar­ce były jesz­cze go­łąb­ki, któ­re przy­wio­zła ostat­nim ra­zem od bab­ci. Ja­kub z pew­no­ścią bę­dzie za­do­wo­lo­ny z ta­kiej ko­la­cji. Uwiel­biał prze­pysz­ną do­mo­wą kuch­nię bab­ci Anie­li.

Po­czu­ła na­ra­sta­ją­ce wy­rzu­ty su­mie­nia. Od ostat­niej wi­zy­ty u bab­ci mi­nę­ły nie­speł­na dwa ty­go­dnie. Pla­no­wa­li od­wie­dzić ją z Ja­ku­bem w ze­szły week­end, ale nie­ste­ty, w kan­ce­la­rii nie­spo­dzie­wa­nie wy­pa­dło mu kil­ka waż­nych spraw i mu­siał wię­cej cza­su poś­wię­cić pra­cy.

– Co­raz czę­ściej my­ślę nad za­ło­że­niem cze­goś włas­nego – wy­znał jej tam­te­go wie­czo­ru.

– To bar­dzo do­bry po­mysł – przy­zna­ła. – Na­zwi­sko już so­bie wy­ro­bi­łeś, twoi klien­ci są za­do­wo­le­ni, po­le­ca­ją cię zna­jo­mym…

– Oba­wiam się, że tak tego nie trak­tu­ją. Są za­do­wo­le­ni z kan­ce­la­rii, a nie ze mnie – za­wa­hał się.

– Nie mo­żesz tak my­śleć! Je­stem prze­ko­na­na, że szyb­ko sta­niesz na nogi i two­ja kan­ce­la­ria za­cznie przy­no­sić zy­ski.

Pola wie­rzy­ła w Ja­ku­ba i czę­sto go o tym za­pew­nia­ła. To z ko­lei do­da­wa­ło mu ener­gii i chę­ci do dzia­ła­nia. Przy­tu­lił ją moc­no.

– Po­trze­bo­wał­bym dużo pie­nię­dzy na start. Mam odło­żo­ne dwa­dzie­ścia, może trzy­dzie­ści ty­się­cy, ale nie wiem, czy to wy­star­czy – za­sta­no­wił się gło­śno. – Poza tym nie mogę wy­ko­rzy­stać wszyst­kich środ­ków i zo­stać bez ni­cze­go.

– Też mam kil­ka ty­się­cy oszczęd­no­ści. Je­śli by­ła­by taka po­trze­ba… – za­pro­po­no­wa­ła.

Po­de­rwał się z ka­na­py i spoj­rzał na nią z góry.

– Ko­cha­nie, wiesz, że nie wziął­bym od cie­bie na­wet zło­tów­ki. Ja za­ra­biam na na­sze utrzy­ma­nie, a two­je pie­nią­dze są… two­je. – Uśmiech­nął się sze­ro­ko. – Może je­stem sta­ro­świec­ki, ale uwa­żam, że to męż­czy­zna po­wi­nien utrzy­my­wać ro­dzi­nę. Bar­dzo się cie­szę, że masz coś wła­sne­go. Ro­bisz to, co lu­bisz i co przy­no­si ci sa­tys­fak­cję, ale o fun­du­sze na roz­krę­ce­nie kan­ce­la­rii mu­szę za­dbać sam.

Pola ro­zu­mia­ła, że Ja­kub bie­rze do­dat­ko­we spra­wy, aby móc za­bez­pie­czyć ich przy­szłość, jed­nak cza­sem była na nie­go zła. Chcia­ła, aby wię­cej cza­su spę­dza­li ra­zem. Była też bab­cia, któ­ra wpraw­dzie za­pew­nia­ła, że czu­je się do­sko­na­le, ale mia­ła już swo­je lata i ktoś po­wi­nien jej po­ma­gać. A gdy­by tak… Na­gle wpa­dła na do­sko­na­ły po­mysł. We wsi, w któ­rej miesz­ka­ła Anie­la, było wie­le życz­li­wych ko­biet, któ­re z pew­no­ścią za kil­ka­set zło­tych mie­sięcz­nie chęt­nie do­trzy­ma­ły­by sta­rusz­ce to­wa­rzy­stwa, od­wie­dzi­ły ją, przy­nio­sły za­ku­py i spraw­dzi­ły, czy wszyst­ko w po­rząd­ku. Po­sta­no­wi­ła po­roz­ma­wiać z Ja­ku­bem, kie­dy bę­dzie miał luź­niej­szy wie­czór. To wspa­nia­ły po­mysł! Po­wi­nien się zgo­dzić, tyl­ko… tyl­ko jak prze­ko­nać bab­cię? O to bę­dzie się mar­twić póź­niej, naj­pierw musi omó­wić to z mę­żem.

Oka­zja nada­rzy­ła się jesz­cze tego sa­me­go wie­czo­ru, Ja­ku­bo­wi uda­ło się wy­rwać z pra­cy i wró­cił do domu o cy­wi­li­zo­wa­nej po­rze. Pola od­grza­ła go­łąb­ki, co przy­jął z wiel­kim en­tu­zja­zmem. Zaj­rzał do garn­ka i aż pod­sko­czył z ra­do­ści.

– Czy to go­łąb­ki bab­ci Anie­li?

– Tak – przy­zna­ła, śmie­jąc się z nie­co prze­ry­so­wa­nej re­ak­cji męża.

– By­łaś u niej? – za­py­tał, sia­da­jąc przy sto­le.

– Nie­ste­ty nie. – Na­ło­ży­ła go­łąb­ki na ta­lerz i wy­ję­ła pie­czy­wo z me­ta­lo­we­go chle­ba­ka. – Ostat­nio za­pa­ko­wa­ła mi mnó­stwo je­dze­nia, więc za­mro­zi­łam część. Ale… mu­si­my ją od­wie­dzić, Ja­kub. Nie by­łam u niej od dwóch ty­go­dni, co­dzien­nie roz­ma­wiam z nią przez te­le­fon, ale i tak się mar­twię.

– Wiem, ja też – męż­czy­zna wy­raź­nie się za­smu­cił. – Mam wy­rzu­ty su­mie­nia, że tak rzad­ko ją wi­du­ję. Ona po­świę­ci­ła całe ży­cie, aby mnie wy­cho­wać, a ja nie mogę zna­leźć chwi­li, aby ją od­wie­dzić i spraw­dzić, czy wszyst­ko w po­rząd­ku.

Pola opar­ła się o ku­chen­ny blat.

– Ona to ro­zu­mie – uspo­ko­iła go. – Wy­bie­ram się do niej w cią­gu naj­bliż­szych dni. Wiem, jak bar­dzo po­trze­bu­jesz sa­mo­cho­du, więc po­ja­dę po­cią­giem, a po­tem…

– Ty chy­ba osza­la­łaś! – Prze­łknął gło­śno kęs. – Naj­bliż­sza sta­cja leży sześć ki­lo­me­trów od domu bab­ci. Trze­ba ci ku­pić ja­kiś sa­mo­chód – oznaj­mił, jak­by roz­ma­wia­li o no­wym płasz­czu czy bu­tach, a nie o  au­cie.

– Ale ja… prze­cież nie po­trze­bu­je­my dru­gie­go auta. – Spoj­rza­ła na nie­go zdu­mio­na.

– No wła­śnie, jak wi­dać, po­trze­bu­je­my. Jesz­cze dziś po­szu­kam cze­goś uży­wa­ne­go w roz­sąd­nej ce­nie.

Nie lu­bi­ła, kie­dy ktoś spra­wiał jej ta­kie kosz­tow­ne pre­zen­ty, na­wet je­śli tym kimś był mąż.

– Ale two­ja kan­ce­la­ria… – Pró­bo­wa­ła się bro­nić.

– Ko­cha­nie, pro­szę – prze­rwał jej, roz­gry­wa­jąc buł­kę. – Wiem, że je­steś skrom­na i za to, mię­dzy in­ny­mi, cię po­ko­cha­łem, ale je­śli chcę ku­pić mo­jej żo­nie sa­mo­chód, po­zwól, że po pro­stu to zro­bię. W po­rząd­ku?

– W po­rząd­ku – od­pu­ści­ła, na­dal nie wie­dząc, jak się za­cho­wać. Nie po­tra­fi­ła od­na­leźć się w ta­kich sy­tu­acjach – cóż, był to efekt spę­dzo­ne­go z mat­ką dzie­ciń­stwa. Nie mia­ła po­ję­cia, jak po­dzię­ko­wać i wy­ra­zić wdzięcz­ność. Przy­tu­li­ła się więc do męża bez sło­wa.

– A wła­śnie – przy­po­mnia­ła so­bie. – Chcia­łam z tobą o czymś po­roz­ma­wiać, ale je­śli pla­nu­jesz ku­pić dru­gi sa­mo­chód, to nie wiem, czy mój po­mysł ma w ogó­le sens…

– Po­wiedz, o co cho­dzi.

– Po­my­śla­łam dzi­siaj, że… – Usia­dła na­prze­ciw­ko. – Sam wiesz, że w wio­sce miesz­ka wie­le ko­biet, któ­re nie pra­cu­ją, ewen­tu­al­nie do­sta­ją kil­ka­set zło­tych ren­ty i jest im bar­dzo cięż­ko. Wpa­dłam na po­mysł, że moż­na by po­pro­sić jed­ną z nich, aby od cza­su do cza­su zaj­rza­ła do bab­ci, spraw­dzi­ła, czy cze­goś nie po­trze­bu­je, zro­bi­ła za­ku­py.

Ja­kub, wbrew jej prze­wi­dy­wa­niom, za­re­ago­wał en­tu­zja­stycz­nie.

– To świet­ny po­mysł!

– No, ale te­raz, kie­dy chcesz ku­pić mi sa­mo­chód, to chy­ba nie­ak­tu­al­ne, sko­ro będę mo­gła do niej czę­ściej jeź­dzić – stwier­dzi­ła, ba­wiąc się ob­rącz­ką.

– Pola, prze­cież ty też pra­cu­jesz, masz swo­je za­ję­cia. Nie mogę cię obar­czyć ca­ło­do­bo­wą opie­ką nad bab­cią. – Od­su­nął od sie­bie ta­lerz. – Dzię­ku­ję, było prze­pysz­ne.

– Ale mnie to nie prze­szka­dza. Bab­cia jest mi bar­dzo bli­ska i chęt­nie…

– Wiem – prze­rwał jej Ja­kub. – I bar­dzo mnie to cie­szy, że masz z nią taki wspa­nia­ły kon­takt. Uwa­żam jed­nak, że za­trud­nie­nie któ­rejś z są­sia­dek to do­sko­na­ły po­mysł. Tyl­ko czy bab­cia się zgo­dzi?

– I tu­taj po­ja­wia się pro­blem – przy­zna­ła nie­chęt­nie Pola, wsta­jąc od sto­łu. Wło­ży­ła brud­ny ta­lerz do peł­nej już zmy­war­ki. – Ale po­zwól, że we­zmę to na sie­bie. Prze­ko­nam ją. Po­ja­dę, ro­zej­rzę się, za­sta­no­wię się, kto mógł­by być god­ny za­ufa­nia…

– Dzię­ku­ję, ko­cha­nie. – Pod­szedł do niej i po­ca­ło­wał czu­le. – Wie­rzę, że dasz so­bie radę.

* * *

Jak moż­na się było spo­dzie­wać, bab­cia sta­now­czo od­mó­wi­ła, tłu­ma­cząc, że nie po­trze­bu­je po­mo­cy i ra­dzi so­bie do­sko­na­le. Zna­la­zła się jed­nak na stra­co­nej po­zy­cji. Kil­ka­na­ście mi­nut wcze­śniej Pola zo­ba­czy­ła na wła­sne oczy, z ja­kim tru­dem Anie­la wsta­je z fo­te­la, krzy­wiąc się z bólu. Po­tem zaś sta­rusz­ka za­po­mnia­ła, że zo­sta­wi­ła na ga­zie czaj­nik z wodą – gdy­by była sama, mo­gło­by zda­rzyć się nie­szczę­ście.

– Wiel­kie mi rze­czy, za­po­mnia­łam wy­łą­czyć gaz! – pro­te­sto­wa­ła. – Prze­cież ra­dzę so­bie, jesz­cze nie puś­ci­łam cha­łu­py z dy­mem.

– Bab­ciu, nie zro­zum mnie źle – tłu­ma­czy­ła cier­pli­wie Pola. – Nie chce­my cię kon­tro­lo­wać ani utrud­niać ci ży­cia. Po­zwól so­bie po­móc. Na­dal bę­dziesz nie­za­leż­na, nikt ci się nie bę­dzie krę­cił po domu przez cały dzień. Po pro­stu chce­my, aby ktoś przy­szedł kil­ka razy w ty­go­dniu na dwie, może trzy go­dzin­ki, spraw­dził, czy ni­cze­go nie po­trze­bu­jesz, zro­bił za­ku­py, po­mógł po­sprzą­tać. Prze­cież to wiel­ki dom, a ty je­steś w nim sama! Nie chcia­łaś prze­pro­wa­dzić się do nas, więc, pro­szę, zgódź się cho­ciaż na to…

Spoj­rza­ła na nią z wy­cze­ki­wa­niem. Bab­cia mu­sia­ła ska­pi­tu­lo­wać.

– No do­brze – wes­tchnę­ła, czym wpra­wi­ła Polę w kon­ster­na­cję. Nie spo­dzie­wa­ła się, że pój­dzie jej tak ła­two. – Ale pod jed­nym wa­run­kiem.

– Ja­kim?

– Nie przy­śle­cie mi tu ni­ko­go ob­ce­go.

– Skąd! Wła­śnie dla­te­go naj­pierw przy­je­cha­łam z tobą szcze­rze po­roz­ma­wiać. – Taki ob­rót spraw sa­tys­fak­cjo­no­wał Polę. – Chcie­li­by­śmy po­pro­sić o po­moc któ­rąś z ko­biet ze wsi, może mo­gła­byś pod­po­wie­dzieć, z kim po­win­nam po­roz­ma­wiać?

– Mo­gła­bym. – Uśmiech­nę­ła sią ta­jem­ni­czo bab­cia. – Jest u nas taka dziew­czy­na, Ma­ry­sia. Kil­ka lat młod­sza od cie­bie, w tym roku skoń­czy chy­ba dwa­dzie­ścia lat.

– Dwa­dzie­ścia? – zdzi­wi­ła się Pola. Do­sko­na­le wie­dzia­ła, co ta­kim mło­dym dziew­czy­nom cho­dzi po gło­wie. – Nie jest tro­chę, hm, za mło­da?

– To po­rząd­na dziew­czy­na. Nie mia­ła ła­twe­go ży­cia, oj­ciec pił, bił ją i jej ro­dzeń­stwo, a mat­ka żyły so­bie wy­pru­wa­ła, żeby dzie­ciom ni­cze­go nie bra­ko­wa­ło. Ma­ry­sia chcia­ła­by się uczyć, iść na stu­dia, ale w ich domu nie ma na to pie­nię­dzy. Oj­ciec umarł kil­ka lat temu, do­sta­ją po nim ja­kąś mar­ną ren­tę. My­ślę, że przy­da­ła­by się jej po­moc fi­nan­so­wa. To do­bra dziew­czy­na, za dar­mo pie­nię­dzy by nie wzię­ła, więc są­dzę, że… Je­śli bar­dzo chce­cie ko­goś za­trud­nić, to ona jest ide­al­ną kan­dy­dat­ką. Mnie by­ło­by lżej, a Ma­ry­sia mo­gła­by opła­cić stu­dia.

– Mu­szę po­roz­ma­wiać z Ja­ku­bem – przy­zna­ła wnucz­ka. – Ale my­ślę, że to do­bry po­mysł. Sko­ro bab­cia ją po­le­ca…

– Po­le­cam, po­le­cam, z peł­ną od­po­wie­dzial­no­ścią.

– W po­rząd­ku. W ta­kim ra­zie spo­tkam się z tą dziew­czy­ną, kie­dy tyl­ko skon­sul­tu­ję się z Ja­ku­bem. Przy­ja­dę do cie­bie jesz­cze w tym ty­go­dniu.

* * *

Pola bły­ska­wicz­nie po­ro­zu­mia­ła się z Ja­ku­bem i już kil­ka dni póź­niej mo­gła omó­wić z Ma­ry­sią szcze­gó­ły. Dziew­czy­na wzbu­dzi­ła jej sym­pa­tię. Była mło­da, jed­nak trzeź­wo pa­trzy­ła na świat. Po­dzię­ko­wa­niom nie było koń­ca. Wzru­szo­na opo­wia­da­ła o wy­ma­rzo­nych stu­diach na wy­dzia­le po­lo­ni­sty­ki. W przy­szło­ści chcia­ła uczyć w szko­le, ma­rzy­ła o tym od wcze­sne­go dzie­ciń­stwa.

Pola po­sta­no­wi­ła jed­nak spraw­dzić, jak dziew­czy­na się spi­su­je. Nie uprze­dza­jąc bab­ci, wsia­dła do sa­mo­cho­du, któ­ry Ja­kub ku­pił dla niej od zna­jo­me­go, i ru­szy­ła w stro­nę Je­sio­nek.

Już od pro­gu po­czu­ła draż­nią­cy za­pach cze­goś sma­żo­ne­go. Ni­g­dy jej to nie prze­szka­dza­ło, ale te­raz do­szła do wnio­sku, że mu­sia­ła chy­ba zjeść coś nie­świe­że­go. Zresz­tą już od kil­ku dni nie czu­ła się naj­le­piej. Zbli­żał się jej okres, a w tym mie­sią­cu wy­jąt­ko­wo źle zno­si­ła ze­spół na­pię­cia przed­mie­siącz­ko­we­go.

Kuch­nia była cen­tral­nym miej­scem w domu Anie­li – to wła­śnie tam to­czy­ło się ży­cie. Mimo iż sta­rusz­ka za­wsze za­pra­sza­ła go­ści do po­ko­ju, wszy­scy wo­le­li roz­siąść się wy­god­nie przy wiel­kim ku­chen­nym sto­le i ob­ser­wo­wać bab­cię przy przy­go­to­wy­wa­niu her­ba­ty. Nie ina­czej było tego dnia, Pola od razu skie­ro­wa­ła kro­ki w stro­nę kuch­ni, skąd do­la­ty­wał co­raz bar­dziej nie­przy­jem­ny za­pach.

– Dzień do­bry – uśmiech­nę­ła się Ma­ry­sia, któ­ra właś­nie do­rzu­ca­ła wę­gla do pie­ca i pierw­sza za­uwa­ży­ła go­ścia.

Bab­cia Anie­la na­kła­da­ła na ta­lerz świe­żo usma­żo­ne plac­ki ziem­nia­cza­ne. Spoj­rza­ła w stro­nę drzwi i uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko.

– Pola, dziec­ko ty moje, cóż za nie­spo­dzian­ka! – ucie­szy­ła się. – Dla­cze­go nie po­wie­dzia­łaś, że przy­je­dziesz? Na­sma­ży­ła­bym wię­cej plac­ków! Chy­ba ścią­gnę­łam cię my­śla­mi, bo przy­szło mi do gło­wy, że ucie­szy­ła­byś się, wie­dząc, co dziś przy­go­to­wu­ję. Ale sia­daj, sia­daj, za­raz ci na­ło­żę. Chcesz ze śmie­tan­ką czy z cu­krem?

Bab­cia na­tych­miast za­czę­ła się krzą­tać. Była za­chwy­co­na nie­spo­dzie­wa­ną wi­zy­tą.

– Ze śmie­tan­ką – od­par­ła Pola, nie do koń­ca prze­ko­na­na. Żo­łą­dek zdą­żył pod­sko­czyć jej do gar­dła na samą myśl o je­dze­niu, ale… prze­cież uwiel­bia­ła plac­ki ziem­nia­cza­ne i nie mo­gła­by so­bie od­mó­wić cho­ciaż skosz­to­wa­nia. Bab­cia Anie­la go­to­wa­ła re­we­la­cyj­nie, a plac­ki były jed­ną z jej po­pi­so­wych po­traw. – Tyl­ko, pro­szę, nie na­kła­daj mi dużo. Ja­dłam po dro­dze – skła­ma­ła. – Za­raz przyj­dę, tyl­ko umy­ję ręce.

Kie­dy wró­ci­ła z ła­zien­ki, bab­cia wła­śnie po­le­wa­ła plac­ki śmie­ta­ną. Za­pach stał się nie do znie­sie­nia, jed­nak dziew­czy­na po­sta­no­wi­ła zro­bić do­brą minę do złej gry i z uśmie­chem za­sia­dła przy sto­le. Od­kro­iła nie­wiel­ki ka­wa­łek. Na­bi­ła go na wi­de­lec, po czym obej­rza­ła sta­ran­nie z każ­dej stro­ny, nie mo­gąc zmu­sić się, aby wło­żyć do ust.

– Coś nie tak? – za­nie­po­ko­iła się bab­cia.

– Nie, nie, wszyst­ko w po­rząd­ku.

W koń­cu prze­mo­gła się, ale na­tych­miast tego po­ża­ło­wa­ła. Bab­cia Anie­la i Ma­ry­sia ze zdzi­wie­niem ob­ser­wo­wa­ły, jak Pola od­sko­czy­ła od sto­łu i bie­giem ru­szy­ła w stro­nę ła­zien­ki. Wró­ci­ła po pię­ciu mi­nu­tach, bla­da jak ścia­na.

– Bab­ciu, coś mu­sia­ło mi za­szko­dzić. Czy mo­gła­bym pro­sić szklan­kę wody? Chy­ba dzi­siaj zre­zy­gnu­ję z two­ich plac­ków, wy­bacz.

Sta­rusz­ka nic nie po­wie­dzia­ła, tyl­ko spoj­rza­ła bacz­nie na Polę. No nie! Ona chy­ba nie są­dzi… Na­gle ją zmro­zi­ło. Po­my­śla­ła o swo­ich uro­dzi­nach, kie­dy upi­li się i ko­cha­li bez za­bez­pie­cze­nia. Ale to chy­ba nie­moż­li­we… Prze­cież to był tyl­ko je­den raz! Lu­dzie sta­ra­ją się la­ta­mi o dziec­ko, a ona niby mia­ła­by być taka płod­na, żeby zajść w cią­żę od jed­ne­go razu? Mat­ka w ży­ciu by w to nie uwie­rzy­ła! Prze­cież ona… prze­cież Pola jest nie­udacz­ni­kiem. Na­wet nie po­tra­fi­ła zna­leźć nor­mal­nej pra­cy, w ban­ku czy w skle­pie. Nie! Ona wo­la­ła żyć mrzon­ka­mi o pi­sa­niu. I mia­ła­by niby te­raz, ot tak, po pro­stu, zajść w cią­żę? Nie­moż­li­we! Skoń­czy­ła już dwa­dzie­ścia osiem lat i prze­cież w tym wie­ku nie mia­ła już tylu ja­je­czek, co daj­my na to dwu­dzie­sto­let­nia Ma­ry­sia, któ­ra wła­śnie zer­ka­ła na nią po­dejrz­li­wie. W opi­nii mat­ki Pola była za sta­ra na pier­wo­ród­kę i z pew­no­ścią prze­oczy­ła już naj­lep­szy czas na dziec­ko. Te­raz będą same pro­ble­my, bo prze­cież nie zaj­dzie w cią­żę od razu, za­raz skoń­czy trzy­dziest­kę, chwi­lę póź­niej trzy­dzie­ści pięć, a wte­dy tyl­ko in vi­tro ją ura­tu­je. A wła­ści­wie to nie ura­tu­je, bo prze­cież in vi­tro jest grze­chem, więc zo­sta­nie jej tyl­ko za­trud­nie­nie su­ro­gat­ki bądź przy­gar­nię­cie sie­ro­ty z Kam­bo­dży czy in­ne­go eg­zo­tycz­ne­go kra­ju, co było ostat­nio mod­ne wśród ce­le­bry­tów.

Pró­bo­wa­ła od­su­nąć od sie­bie te ir­ra­cjo­nal­ne myś­li i za­jąć się roz­mo­wą z bab­cią Anie­lą, jed­nak mózg upar­cie pró­bo­wał usta­lić datę ostat­niej mie­siącz­ki. Ni­jak jej się to nie uda­ło, ale chwy­ci­ła się my­śli, że prze­cież – jak­by co, oczy­wi­ście – zna datę po­ten­cjal­ne­go za­płod­nie­nia, więc może to coś da? I chy­ba gdzieś w ka­len­da­rzu za­zna­czy­ła dzień, w któ­rym do­sta­ła okres. Za­raz, za­raz, chy­ba jesz­cze przed świę­ta­mi. Albo… tak, w Wi­gi­lię! Przy­po­mnia­ła so­bie. A te­raz koń­czył się sty­czeń. Zde­cy­do­wa­nie po­win­na już do­stać mie­siącz­kę.

Ta spra­wa nie mo­gła cze­kać. Za­po­mnia­ła, po co w ogó­le przy­je­cha­ła do bab­ci Anie­li, szyb­ko po­że­gna­ła się ze zdzi­wio­ną sta­rusz­ką i jesz­cze bar­dziej zdzi­wio­ną Ma­ry­sią, po czym z za­wrot­ną pręd­ko­ścią po­gna­ła przed sie­bie. Do ap­te­ki, oczy­wi­ście.

2.

OD KIL­KU MI­NUT WPA­TRY­WA­ŁA SIĘ UPAR­CIE W DWIE GRU­BE NIE­BIE­SKIE KRE­SKI. Co ja­kiś czas od­ry­wa­ła od nich wzrok, aby jesz­cze raz do­kład­nie prze­stu­dio­wać ulot­kę. Je­śli na­gle nie stra­ci­ła zdol­noś­ci ja­sne­go my­śle­nia oraz czy­ta­nia ze zro­zu­mie­niem, co w su­mie też bra­ła pod uwa­gę, to była w cią­ży. Przy­naj­mniej tak wy­czy­ta­ła w ulot­ce do­łą­czo­nej do te­stu.

Jaki pro­cent wia­ry­god­no­ści może mieć taki test? Dzie­więć­dzie­siąt? Dzie­więć­dzie­siąt pięć? Dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć koma dzie­więć? Bo prze­cież nie sto! Pa­mię­ta­ła do­sko­na­le hi­sto­rię ko­le­żan­ki, któ­ra w dru­giej kla­sie li­ceum po­in­for­mo­wa­ła chło­pa­ka, ro­dzi­ców i po­ten­cjal­nych te­ściów o po­zy­tyw­nym wy­ni­ku te­stu cią­żo­we­go, po czym oka­za­ło się, że w cią­ży wca­le nie była. Kie­dy to się wy­da­rzy­ło? Dzie­sięć, je­de­na­ście lat temu? Cie­ka­we, czy od tego cza­su udo­sko­na­li­li te te­sty.

Roz­wią­za­nie na­su­wa­ło się samo. Mu­sia­ła po­wtó­rzyć test, naj­le­piej kil­ka razy, aby zy­skać pew­ność. Jed­nym ru­chem pod­cią­gnę­ła majt­ki i spodnie, spu­ści­ła wodę w to­a­le­cie i wy­bie­gła z ła­zien­ki. Zła­pa­ła to­reb­kę, na­rzu­ci­ła płaszcz, na­cią­gnę­ła ko­za­ki i wy­szła z domu, gło­śno trza­ska­jąc drzwia­mi. Ręce jej się trzę­sły, przez gło­wę prze­la­ty­wa­ło wie­le my­śli, a wszyst­kie łą­czył wspól­ny mia­now­nik: dziec­ko. Małe, czer­wo­ne, po­marsz­czo­ne, nowo na­ro­dzo­ne dziec­ko kon­tra Pola. Roz­trze­pa­na, bez sta­łej pra­cy i − no cóż, lata spę­dzo­ne w ro­dzin­nym domu utwier­dzi­ły ją w tym prze­ko­na­niu – bez­na­dziej­na.

– Po­pro­szę trzy te­sty cią­żo­we – wy­rzu­ci­ła z sie­bie jed­nym tchem, kie­dy do­tar­ła do osie­dlo­wej ap­te­ki i w koń­cu do­pcha­ła się do okien­ka.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Spis treści

Wcze­śniej

1.

2.

3.

4.

5.

6.

7.

8.

9.

Póź­niej

Od au­tor­ki