Szpony mocy. Saga Skrzydła ognia. Księga 9 - Tui T. Sutherland - ebook
NOWOŚĆ

Szpony mocy. Saga Skrzydła ognia. Księga 9 ebook

Tui T. Sutherland

5,0

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Wojna dobiegła końca. Spełniło się fałszywe proroctwo. Jednak smoczęta nadal mają wrogów. Mroczne zło, pogrzebane przed wiekami, zaczyna się budzić.

A młoda Nocoskrzydła mogła wygłosić pierwszą od pokoleń prawdziwą przepowiednię.

Przybędzie coś, co wstrząśnie całym naszym światem, przybędzie coś, co na popiół ziemię spali.

Gdy zaginione miasto nocy się nie znajdzie, Jadeitową Górę grom i lód obali.

Nie przegapcie kolejnej części bestsellerowej serii Skrzydła Ognia!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 309

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Mapa

Leksykon. Smoki Pyrii

Witaj­cie w Aka­de­mii na Jade­ito­wej Górze!

W tej szkole będzie­cie uczyć się skrzy­dło w skrzy­dło ze smo­kami ze wszyst­kich ple­mion, dla­tego chcemy udzie­lić wam kilku pod­sta­wo­wych infor­ma­cji, które pomogą wam, kiedy zacznie­cie pozna­wać inne smoki.

Każde z was zostało przy­dzie­lone do skrzy­dełka razem z innymi sze­ścioma smo­kami. Wszyst­kie skrzy­dełka wymie­niono na następ­nej stro­nie.

Dzię­ku­jemy, że chce­cie być czę­ścią tej szkoły. Jeste­ście naszą nadzieją na przy­szłość Pyr­rii. Wy jeste­ście smo­kami, które mogę przy­nieść trwały pokój temu światu.

ŻYCZYMY WAM CAŁEJ MOCY SKRZY­DEŁ OGNIA!

JADE­ITOWE SKRZY­DEŁKO

Lodo­skrzy­dły: Zima

Bło­to­skrzy­dły: Ugier

Noco­skrzy­dły: Straż­niczka Pełni

Desz­czo­skrzy­dły: Kin­każu

Pia­sko­skrzy­dły: Ghi­bli

Mor­sko­skrzy­dły: Żółw

Nie­bo­skrzy­dły: Kar­ne­ola

SREBRNE SKRZY­DEŁKO

Lodo­skrzy­dły: Chang­bai

Bło­to­skrzy­dły: Sepia

Noco­skrzy­dły: Nie­ulę­kła

Desz­czo­skrzy­dły: Del­fin

Pia­sko­skrzy­dły: Stru­sia

Mor­sko­skrzy­dły: Ukwiał

Nie­bo­skrzy­dły: Drozd

ZŁOTE SKRZY­DEŁKO

Lodo­skrzy­dły: Sopella

Bło­to­skrzy­dły: Kro­piatka

Noco­skrzy­dły: Duży Ogon

Desz­czo­skrzy­dły: Tama­ryna

Pia­sko­skrzy­dły: Onyksa

Mor­sko­skrzy­dły: Szczu­pak

Nie­bo­skrzy­dły: Pło­mień

MIE­DZIANE SKRZY­DEŁKO

Lodo­skrzy­dły: Alba

Bło­to­skrzy­dły: Moczar

Noco­skrzy­dły: Tele­patka

Desz­czo­skrzy­dły: Kokos

Pia­sko­skrzy­dły: Widło­róg

Mor­sko­skrzy­dły: Ostryga

Nie­bo­skrzy­dły: Sokół

KWAR­COWE SKRZY­DEŁKO

Lodo­skrzy­dły: Gro­no­staj

Bło­to­skrzy­dły: Traszka

Noco­skrzy­dły: Potężny Szpon

Desz­czo­skrzy­dły: Sia­mang

Pia­sko­skrzy­dły: Spie­kota

Mor­sko­skrzy­dły: Bara­kuda

Nie­bo­skrzy­dły: Gra­nat

Piaskoskrzydłe

Pia­sko­skrzy­dłe

Opis: bla­do­złote lub białe łuski w kolo­rze pia­sków pustyni; kolec jadowy na końcu ogona; roz­wi­dlone czarne języki.

Zdol­no­ści: potra­fią długo prze­żyć bez wody, ata­kują prze­ciw­nika jak skor­piony kol­cem jado­wym na czubku ogona, potra­fią się ukryć, zako­pu­jąc się w pia­sku pustyn­nym, zioną ogniem.

Kró­lowa: od końca wojny o tron Pia­sko­skrzy­dłych kró­lowa Cierń.

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Spie­kota, Onyksa, Stru­sia, Widło­róg, Ghi­bli.

Błotoskrzydłe

Bło­to­skrzy­dłe

Opis: grube, wytrzy­małe brą­zowe łuski (spodnie są nie­kiedy bursz­ty­nowe lub zło­ci­ste); mają wiel­kie, pła­skie łby z noz­drzami na szczy­cie pyska.

Zdol­no­ści: potra­fią zio­nąć ogniem (jeśli jest im dosta­tecz­nie cie­pło), mogą wstrzy­mać oddech do godziny, ukry­wają się w wiel­kich kału­żach błota; zwy­kle są bar­dzo silne.

Kró­lowa: kró­lowa Par­dwa.

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Moczar, Traszka, Sepia, Kro­piatka, Ugier.

Nieboskrzydłe

Nie­bo­skrzy­dłe

Opis: czer­wono-złote lub poma­rań­czowe łuski; ogromne skrzy­dła.

Zdol­no­ści: to potężni wojow­nicy i lot­nicy, potra­fią zio­nąć ogniem.

Kró­lowa: kró­lowa Rubi­nia (cho­ciaż nie­które smoki wciąż popie­rają kró­lową Czer­wień, która być może na­dal żyje i się ukrywa).

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Kar­ne­ola, Pło­mień, Gra­nat, Sokół, Drozd.

Morskoskrzydłe

Mor­sko­skrzy­dłe

Opis: nie­bie­skie, zie­lone lub tur­ku­sowe łuski; błony pławne mię­dzy szpo­nami; skrzela na szyi; jarzące się w ciem­no­ści pasy na ogo­nie, pysku, brzu­chu.

Zdol­no­ści: mogą oddy­chać pod wodą, widzą w ciem­no­ściach, wywo­łują wyso­kie fale ude­rze­niem potęż­nego ogona; dosko­nali pły­wacy.

Kró­lowa: kró­lowa Korala.

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Ukwiał, Bara­kuda, Szczu­pak, Ostryga, Żółw.

Lodoskrzydłe

Lodo­skrzy­dłe

Opis: łuski sre­brzy­ste jak księ­życ albo bla­do­nie­bie­skie jak lód; szpony z zadzio­rami umoż­li­wia­jące sprawne poru­sza­nie się na lodzie; roz­wi­dlone nie­bie­skie języki; mocno zwę­ża­jące się ogony, któ­rych koniec przy­po­mina bicz.

Zdol­no­ści: dobrze zno­szą tem­pe­ra­tury poni­żej zera i bar­dzo jasne świa­tło, zioną śmier­cio­no­śnym, zamra­ża­ją­cym odde­chem.

Kró­lowa: kró­lowa Lodo­wiec.

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Alba, Chang­bai, Gro­no­staj, Sopella, Zima.

Deszczoskrzydłe

Desz­czo­skrzy­dłe

Opis: łuski nie­ustan­nie zmie­niają kolor, zwy­kle przy­bie­ra­jąc żywe barwy upie­rze­nia raj­skich pta­ków; chwytne ogony.

Zdol­no­ści: sto­sują kamu­flaż, dosto­so­wu­jąc łuski do barw oto­cze­nia, strzy­kają śmier­cio­no­śnym jadem z zębów jado­wych.

Kró­lowa: kró­lowa Glo­ria.

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Del­fin, Kokos, Kin­każu, Sia­mang, Tama­ryna.

Nocoskrzydłe

Noco­skrzy­dłe

Opis: fio­le­towo-czarne łuski i roz­rzu­cone srebrne łuski pod skrzy­dłami, przy­po­mi­na­jące obsy­pane gwiaz­dami nocne niebo; czarne roz­wi­dlone języki.

Zdol­no­ści: potra­fią zio­nąć ogniem, zni­kać w ciem­no­ściach; kie­dyś sły­nęły z umie­jęt­no­ści czy­ta­nia w umy­słach i prze­po­wia­da­nia przy­szło­ści, ale to już minęło.

Kró­lowa: kró­lowa Glo­ria (patrz naj­now­sze zwoje na temat exo­dusu Noco­skrzy­dłych i Tur­nieju o Tron wśród Desz­czo­skrzy­dłych).

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Duży Ogon, Nie­ulę­kła, Potężny Szpon, Tele­patka, Straż­niczka Pełni.

Przepowiednia z Jadeitowej Góry

Prze­po­wied­nia z Jade­ito­wej Góry

Wystrze­gaj się smo­czego mroku,

intruza, co się w snach ukrywa.

Od szpo­nów ognia i mocy stroń.

Uni­kaj tej, co toż­sa­mość skrywa.

Przy­bę­dzie coś, co wstrzą­śnie całym naszym świa­tem,

przy­bę­dzie coś, co na popiół zie­mię spali.

Gdy zagi­nione mia­sto nocy się nie znaj­dzie,

Jade­itową Górę grom i lód obali.

Prolog

Trzy lata wcze­śniej…

Kró­lew­ska Wylę­gar­nia powinna być cie­płym, bez­piecz­nym i spo­koj­nym miej­scem, w któ­rym jaja spo­czy­wały do czasu wylęgu. Nie powinna być śmier­telną pułapką, która przy­pra­wiała o gęsią skórkę.

– To nie jest śmier­telna pułapka! – pro­te­sto­wała Korala, kie­dy­kol­wiek Skrzele poru­szał ten temat. – Mor­sko­skrzy­dłe księż­niczki i ksią­żęta wylę­gają się tam od tysięcy lat. Ja się tam wylę­głam i było tam spo­koj­nie i pięk­nie. To część naszego dzie­dzic­twa. To tra­dy­cja Mor­sko­skrzy­dłych. Z wylę­gar­nią wszystko jest w porządku, pro­ble­mem są nasze bez­u­ży­teczne straże.

– Robią, co tylko mogą – sprze­ci­wił się Skrzele. – Nie można wyma­gać od smo­ków zbyt wiele.

– Nie ocze­kuję, że poda­dzą mi trzy księ­życe na tacy – wark­nęła Korala. – Jedyne, co muszą robić, to chro­nić moje jaja, dopóki nie wykluje się dzie­dziczka tronu. CZY TO TAKIE TRUDNE?

Skrzele nie odpo­wie­dział. Nie wie­dział, dla­czego w ostat­nich pię­ciu latach stra­cili sześć żeń­skich jaj. Nie wie­dział, jak zmarły jego kolejne trzy córki. Korala była pewna, że w pałacu był zabójca, lecz on sam nie rozu­miał, kto mógłby chcieć zabić tyle nie­na­ro­dzo­nych księż­ni­czek.

Kiedy pły­nął przez Pałac w Głę­bi­nie, czuł ból w sercu na myśl o tych wszyst­kich smo­czę­tach, które stra­cili. Korala tak bar­dzo sta­rała się o dzie­dzica, że skła­dała jaja już każ­dego roku. Pałace prze­peł­nione były synami, któ­rzy prze­żyli wyklu­cie. Ksią­żęta byli wszę­dzie, do tego stop­nia, że na ich kwa­tery prze­zna­czono całe skrzy­dło Pałacu w Głę­bi­nie.

Skrzele sta­rał się zapa­mię­tać ich imiona i ich roz­róż­niać – Korala nie zawra­cała sobie tym głowy – ale było ich już dwu­dzie­stu czte­rech, plus trzech kolej­nych, któ­rzy mieli się wykluć. Cza­sami chciał, by nie posia­dali nada­nego przez ani­musa zmy­słu dotyku, który pozwa­lał odróż­nić męskie jaja od żeń­skich. Zasta­na­wiał się, czy uła­twiał on, czy utrud­niał zabój­com zada­nie, gdy wyraź­nie oddzie­lali jaja w wylę­garni. Wtedy jed­nak zaczął się zasta­na­wiać, czy miało to jakie­kol­wiek zna­cze­nie. Bez moż­li­wo­ści roz­róż­nie­nia jaj być może zabójca znisz­czyłby je wszyst­kie.

Skrzy­dła zanio­sły go do wylę­garni, tak jak zawsze ostat­nimi czasy, a bywało, że nawet pięć razy dzien­nie. Jak dotąd naj­now­szy plan Korali się spraw­dzał – już nie­długo młode się wyklują, całe i zdrowe. Wtedy zostaną zabrane z Kró­lew­skiej Wylę­garni, co będzie dla niego praw­dziwą ulgą… cho­ciaż – bio­rąc pod uwagę, co się stało z poprzed­nimi księż­nicz­kami – nie był pewien, czy gdzie­kol­wiek będą bez­pieczne.

Nowy Prze­wod­ni­czący Rady Opieki nad Smo­czę­tami był ner­wowy, ale oddany swo­jej pracy. Ucho­wiec miał do pomocy zastępcę i na zmianę peł­nili obo­wiązki w wylę­garni tak, że jaja księż­ni­czek były bez­u­stan­nie strze­żone. Ucho­wiec i Lucjana byli dwoma naj­bar­dziej zaufa­nymi żoł­nie­rzami Skrzela; oso­bi­ście ich wybrał.

A mimo to… nie mógł się powstrzy­mać, by ich nie spraw­dzać. Tak dla pew­no­ści. Dla bez­pie­czeń­stwa.

Uchy­lił drzwi i wpły­nął do ciem­nego pomiesz­cze­nia w kształ­cie jaja. Jego skrzy­dła zadrgały w przy­pły­wach cie­płej, wypeł­nia­ją­cej wylę­gar­nię wody, która utrzy­my­wała ide­alną dla jaj tem­pe­ra­turę.

Uchowcu? – zapy­tał w wod­nej mowie.

Wszę­dzie pano­wała cisza. Mar­mu­rowy posąg jego córki, Orki, pochy­lał się nad gniaz­dami, czu­wa­jąc nad przy­szłymi braćmi i sio­strami. Skrzele chciałby, żeby posąg mógł strzec ich z taką zacie­kło­ścią, jaka malo­wała się na jego obli­czu. Chciałby, żeby Orka na­dal żyła, by sama mogła ich strzec.

Jed­nakże gdyby żyła, Korala byłaby mar­twa. Pokrę­cił głową. Ni­gdy nie zro­zu­mie, dla­czego Orka wyzwała matkę na poje­dy­nek o tron w tak mło­dym wieku. Gdyby tylko pocze­kała… mie­liby przed sobą jesz­cze tyle lat jako rodzina.

Chyba że zabójca rów­nież ją by zabił.

Zadrżał i wpły­nął głę­biej do pomiesz­cze­nia.

Ucho­wiec leżał przy gnieź­dzie, w któ­rym spo­czy­wały jaja księż­ni­czek, okry­wa­jąc je roz­ło­żo­nymi skrzy­dłami.

Uchowcu?

Zanie­po­ko­jony Skrzele pośpie­szył do niego. Ucho­wiec ni­gdy się nie kładł; pra­wie w ogóle nawet nie sia­dał. Był zawsze czuj­nym, zawsze wzo­ro­wym żoł­nie­rzem.

Skrzele potrzą­snął ramie­niem przy­ja­ciela. Ze sła­bym jękiem Ucho­wiec usiadł, a Skrzele zauwa­żył, że prze­wod­ni­czący rady ma dziw­nie pobie­lałe skrzela. Jego oczy nabie­gły krwią, a spod łusek doby­wały się dro­binki piany.

Prze­pra­szam. Ucho­wiec bły­snął flu­ore­scen­cyj­nymi łuskami pod skrzy­dłami. Cze­ka­łem, aż ktoś przyj­dzie. Ale nie opusz­czę jaj… na pewno, obie­cuję. Będą bez­pieczne. Roz­po­starł skrzy­dła, by ponow­nie okryć nimi gniazdo, lecz się zachwiał.

Jesteś chory – powie­dział Skrzele. Nie powi­nie­neś tutaj być. Spro­wa­dzę pomoc.

Tak… nie! Ucho­wiec ponow­nie bły­snął łuskami. Boję się, że… usnę… wszystko wiruje.

Dasz radę dotrzeć do sali uzdro­wień? – zapy­tał Skrzele. Jeśli zostanę tutaj i będę strzegł jaj?

Może.

Ucho­wiec spró­bo­wał popły­nąć, poru­sza­jąc skrzy­dłami, lecz jego cia­łem wstrzą­snęły w jed­nej chwili potężne dresz­cze. Wes­tchnął gwał­tow­nie i zwi­nął się w kłę­bek na gład­kiej pod­ło­dze wylę­garni.

W porządku, zostań tu. Pil­nuj jaj i nie zasy­piaj. Znajdę kogoś i poślę go po pomoc.

Skrzele tak szybko, jak tylko mógł, popły­nął do drzwi, a potem w górę po ram­pie, aż dotarł na pię­tro pałacu.

Trzy małe smo­częta, wszyst­kie mniej wię­cej dwu­let­nie, siło­wały się w głów­nym hallu, kopiąc i pisz­cząc rado­śnie. To jego syno­wie, zdał sobie sprawę Skrzele, sprzed dwóch wylę­gów. (W tej gru­pie było tylko jedno żeń­skie jajo, lecz księż­niczka nie dotrwała nawet do połowy okresu inku­ba­cji, przy­po­mniał sobie z żalem).

Roz­bły­snął jaskrawo łuskami, by zwró­cić ich uwagę, na co, mru­ga­jąc, odwró­cili się do niego.

Potrze­buję pomocy – bły­snął. Kto mi pomoże?

Ksią­żęta zer­k­nęły na sie­bie ner­wowo, po czym jeden z nich pod­pły­nął nieco bli­żej.

Ja! – odpo­wie­dział. Ja to zro­bię, ojcze!

Dobrze – powie­dział Skrzele. Dzię­kuję…

Zawa­hał się.

Żół­wiu – bły­snęło smo­czę. Jestem Żółw.

Wiem – odparł Skrzele, cho­ciaż nie do końca był pewien. Żół­wiu, to bar­dzo ważne. Chcę, żebyś zna­lazł Lucjanę i przy­słał ją natych­miast do Kró­lew­skiej Wylę­garni. Powiedz, by się pośpie­szyła i przy­była tak szybko, jak tylko przy­wiodą ją skrzy­dła. Zro­bisz to?

Pew­nie. – Żółw ski­nął głową, otwie­ra­jąc sze­roko zie­lone oczy.

Liczę na cie­bie, Żół­wiu – powie­dział Skrzele, doty­ka­jąc ramie­nia syna. To naprawdę bar­dzo ważne. Wiem, że dasz sobie radę. Będę cze­kał, dobrze?

Tak, panie – odparł Żółw, lekko drżąc.

Idź więc. Szybko!

Żółw bole­śnie powoli popły­nął w stronę kuchni. Skrzele upo­mniał się, że ten smo­czek to książę. Nie zawie­dzie. Znaj­dzie Lucjanę, zastęp­czy­nię Uchowca, która przy­pil­nuje jaj, pod­czas gdy on zabie­rze Uchowca do Sali uzdro­wień.

Skrzele pognał z powro­tem do wylę­garni. Ucho­wiec był wciąż przy­tomny i kucał nad jajami ze szpo­nami przy­ci­śnię­tymi do piersi. Skrzele z nie­po­ko­jem dostrzegł, że na szyi przy­ja­ciela jest narośl – duże, okrą­głe wybrzu­sze­nie, któ­rego kilka chwil temu jesz­cze nie było. Dotknął jej lekko, na co Ucho­wiec wzdry­gnął się gwał­tow­nie. Narośl była nie­zno­śnie gorąca.

Skrzele nie miał poję­cia, co to była za cho­roba. Czy to bez­pieczne, żeby tutaj był? Czy mógł zain­fe­ko­wać jaja?

Musiał wydo­stać Uchowca z wylę­garni. Dla bez­pie­czeń­stwa jaj, ale i dla­tego, że prze­wod­ni­czący rady wyglą­dał na coraz bliż­szego śmierci.

Pośpiesz się, Żół­wiu.

Cze­kali w bole­snej ciszy.

Czy narośl się powięk­szyła?

Żół­wiu, gdzie jesteś?

No szyb­ciej, szyb­ciej.

Wybrzu­sze­nie powięk­szało się powoli, spra­wia­jąc, że łuski Uchowca ster­czały pod dziw­nym kątem. Narośl wyglą­dała teraz, jakby w każ­dej chwili mogła wybuch­nąć.

Nic ci nie będzie – bły­snął do Uchowca. Pomoc nad­cho­dzi.

Ale Pomoc nie nade­szła. Czas pły­nął, powoli cią­gnąc za sobą swój długi, długi ogon. Nikt się nie zja­wił.

Ucho­wiec zaczął poję­ki­wać cicho i chra­pli­wie, jakby czy­jeś szpony dra­pały go po ścia­nie gar­dła. Nie odry­wał wzroku od jaj, trzy­ma­jąc skrzy­dła cia­sno przy ciele i koły­sząc się lekko.

Żół­wiu, pomy­ślał Skrzele z bez­silną furią. To była jego wina. Jakże bez­sen­sowne pole­ce­nie mu wydał. Powi­nien był wysłać wszyst­kie smo­częta, by odna­la­zły Lucjanę. Nie… powi­nien był powie­dzieć im, by zna­la­zły któ­re­go­kol­wiek doro­słego smoka albo wezwały jed­nego z uzdro­wi­cieli. Albo kiedy tylko zoba­czył, że Ucho­wiec jest chory, mógł sam popły­nąć po uzdro­wi­ciela. Teraz widział, że wystar­czy­łoby czasu, by popły­nął tam i z nim wró­cił. Jed­nak z każdą mija­jącą chwilą Ucho­wiec był coraz bli­żej upadku. Prawda była taka, że Skrzele mógł zro­bić wszystko, tylko nie to, co wła­ści­wie zro­bił. Popeł­nił okropny błąd.

Ale gdzie jest Żółw? Jeśli nie mógł zna­leźć Lucjany, to czy sam nie potra­fił zna­leźć mądrzej­szego wyj­ścia?

Niech ktoś przyj­dzie. Pro­szę, pro­szę, kto­kol­wiek…

W końcu cze­ka­nie stało się nie do znie­sie­nia. Ucho­wiec umrze, jeśli wkrótce nie zaj­mie się nim uzdro­wi­ciel… być może już było za późno. Skrzele nie mógł dłu­żej cze­kać.

Nie odchodź – bły­snął Ucho­wiec, kiedy Skrzele ruszył do drzwi.

Nie mogę pozwo­lić ci tak umrzeć – odpo­wie­dział Skrzele. Nie zasy­piaj, dopóki nie wrócę.

Pełen obaw zawa­hał się przy drzwiach. W tym sta­nie Ucho­wiec nie był żadną prze­szkodą dla zabójcy. Ale nie będzie go zale­d­wie chwilę… to byłoby praw­dziwe nie­szczę­ście i pech, gdyby zabójca zja­wił się w ciągu zale­d­wie tych kilku chwil.

Popły­nął. Pły­nął, by rato­wać życie Uchowca i swo­ich córek. Prze­mknął przez pałac niczym taj­fun, zmie­rza­jąc pro­sto do kom­nat uzdro­wi­cieli. Jego syno­wie znik­nęli z głów­nego hallu; ni­gdzie też nie widział Żół­wia ani Lucjany.

POMOCY – bły­snął naj­ja­śniej, jak mógł, kiedy tylko dotarł na pię­tro uzdro­wi­cieli. Zacie­ka­wione smoki natych­miast poja­wiły się przy nim, a w wodzie wznio­sły się bąbelki peł­nych szoku wes­tchnień, gdy wyja­śnił im stan, w jakim znaj­duje się Ucho­wiec.

Trzech z nich chwy­ciło swoje torby i pośpie­szyło za nim w dół, do Kró­lew­skiej Wylę­garni.

Kiedy zna­leźli Uchowca, był nie­przy­tomny, a jego skrzy­dła falo­wały z prą­dem wody. Przez chwilę Skrzele myślał, że ktoś roz­ciął mu kark, lecz zaraz zdał sobie sprawę, że krew ście­ka­jąca po łuskach przy­ja­ciela wypły­wała z naro­śli, która pękła.

Uzdro­wi­ciele szybko pod­pły­nęli do niego, po czym zatrzy­mali się i z roz­pa­czą na pyskach się odwró­cili.

Nie – bły­snął nie­świa­do­mie Skrzele. Nie, nie!

Dwa jaja zostały znisz­czone, wyraź­nie przez potężne i cięż­kie szpony. Smo­częta w nich były mar­twe.

Kolejne dwie stra­cone księż­niczki.

Skrzele zawył z bólu i furii. Ryczał, aż zawio­dło go gar­dło. Wtedy zawró­cił gwał­tow­nie i odpły­nął. Już ni­gdy nie chciał widzieć Kró­lew­skiej Wylę­garni.

Znajdź­cie mojego syna, Żół­wia – wark­nął do jed­nego ze smo­ków w kory­ta­rzu.

Wypły­nął na górę i zoba­czył grupę smo­ków zbli­ża­ją­cych się od strony ogro­dów… Kró­lowa Korala wra­cała wła­śnie z Pałacu Let­niego i ze spo­tka­nia z Żagwią.

Jak miał jej powie­dzieć o tym, co się stało… ponow­nie?

Ona jed­nak dostrze­gła to w minie, gdy popły­nął do niej od drzwi. Nagle osu­nęła się, jakby przy­gnie­ciona ogrom­nym cię­ża­rem, na polu ane­mo­nów. Prze­su­nęła skrzy­dła do przodu i zakryła oczy szpo­nami. Nie chciała widzieć, jak prze­ka­zuje jej te wie­ści w wod­nej mowie.

Przy­kro mi – bły­snął mimo to. Tak mi przy­kro.

Nie poru­szyła się, nie pod­nio­sła wzroku.

Skrzele odwró­cił się, gdy jakiś ruch przy­cią­gnął jego uwagę. Zoba­czył Żół­wia, który, roz­glą­da­jąc się, pły­nął powoli przez ogród. Bra­cia pły­nęli za nim, żar­tu­jąc, śmie­jąc się i sztur­cha­jąc.

Skrzele rzu­cił się przez ogród, zła­pał Żół­wia za skrzy­dło i odwró­cił go przo­dem do sie­bie.

GDZIEŚ TY BYŁ?!!! – ryk­nął.

Żółw drgnął i zakrył oczy pod wpły­wem inten­syw­no­ści bły­sku jego łusek.

Nie mogę jej zna­leźć – odpo­wie­dział ner­wowo. Ja… ja wciąż jej szu­kam.

TUTAJ?

Skrzele wska­zał szpo­nami nie­mal pustą część rafy, dokąd zabie­rano ran­nych żoł­nie­rzy, by mogli wypo­cząć i w oto­cze­niu piękna i barw leczyć rany. Miał ochotę roze­rwać to piękno na strzępy; pra­gnął znisz­czyć całą kora­lową rafę i zabić wszel­kie stwo­rze­nia, które w niej miesz­kały.

Cóż… nie mogłem zna­leźć jej ni­gdzie w pałacu, więc… nie wie­dzia­łem, gdzie mam jej szu­kać! Ale sta­ram się!

Już za późno – wark­nął Skrzele. Twoje nowe sio­stry nie żyją i to twoja wina.

Żółw pobladł.

Ale… jak… Ja nie…

Byłeś zbyt powolny.

Skrzele cof­nął się, wbi­ja­jąc wście­kły wzrok w pozo­sta­łych dwóch ksią­żąt, któ­rzy sku­lili się za skałą i patrzyli na nich sze­roko otwar­tymi oczami.

Prze­pra­szam. – Żółw pochy­lił głowę, obra­ca­jąc w pal­cach kawa­łek korala. Ja… nie wie­dzia­łem, jak wygląda Lucjana. I nikt nie wie­dział, gdzie może być…

Nie powi­nie­neś zgła­szać się do cze­goś, czego nie jesteś w sta­nie zro­bić – powie­dział ostro Skrzele. Nie powi­nie­neś pro­po­no­wać pomocy, jeśli masz być bez­u­ży­teczny.

Naprawdę się sta­ra­łem – odparł Żółw, ner­wowo poru­sza­jąc szpo­nami. Naprawdę, naprawdę mocno. Prze­pra­szam, tato.

Zawio­dłeś.

Skrzele wbił w niego wzrok. Na widok roz­dzie­ra­ją­cej roz­pa­czy na pysku małego smoka poczuł ukłu­cie wyrzu­tów sumie­nia… jed­nak jego gniew był teraz zbyt silny, by mógł go powstrzy­mać.

Bar­dzo mnie roz­cza­ro­wa­łeś.

Być może pew­nego dnia wyba­czy synowi. Być może pew­nego dnia będzie w sta­nie znów myśleć trzeźwo. Nawet teraz gdzieś w głębi wie­dział, że obwi­nia­nie dwu­let­niego smoczka za swoje wła­sne błędy było złe. Pew­nego dnia, kiedy jego roz­pacz minie, może uda mu się zna­leźć słowa, by mu o tym powie­dzieć. Ale nie dzi­siaj.

Skrzele odwró­cił się od zszo­ko­wa­nego Żół­wia i pod­pły­nął do Korali. Patrzyła na niego pustymi, smut­nymi oczami.

Co takiego zro­bił? – zapy­tała słabo.

Posła­łem go po pomoc, ale zamiast ją spro­wa­dzić, błą­kał się we wszyst­kich nie­wła­ści­wych miej­scach.

To tylko książę – odparła. Czego się spo­dzie­wa­łeś?

Się­gnęła przed sie­bie i chwy­ciła jeden z jego szpo­nów.

Skrzele, kolejna na pewno prze­żyje.

Och, Koralo – powie­dział. Może nie powin­ni­śmy…

Tym razem sama z nią zostanę – prze­rwała mu Korala z mocą. Nikt oprócz mnie tego nie zrobi. Mia­łam rację co do nie­kom­pe­tent­nych straży.

To nie była wina Uchowca – zapro­te­sto­wał.

To bez zna­cze­nia – odpo­wie­działa kró­lowa, wska­zu­jąc pal­cem pałac. Już roz­ka­za­łam zgła­dzić jego i Lucjanę.

Koralo! – zawo­łał zszo­ko­wany Skrzele. Pró­bo­wał się od niej odsu­nąć, lecz wtedy jesz­cze moc­niej chwy­ciła za jego szpony.

Utrzy­mam przy życiu naszą następną córkę – powie­działa. Dla jej bez­pie­czeń­stwa zostanę z nią w wylę­garni. Ale potrze­buję, byś spra­wo­wał za mnie wła­dzę w kró­le­stwie.

Zro­bię wszystko – obie­cał ze smut­kiem. Kiedy była w tym sta­nie, nie mógł się z nią spie­rać, nie teraz.

Przez cały czas będę obok niej. A jeśli będzie trzeba, będę trwać przy niej przez całe jej życie. Oczy kró­lo­wej zapło­nęły, a ich blask odbił się na jej łuskach. Ni­gdy nie zosta­wię jej samej. Będzie dosko­nała, Skrzele, zoba­czysz.

Spoj­rzała w dół, na miej­sce, w któ­rym wylą­do­wała, gdzie morze ane­mo­nów koły­sało się, prze­sła­nia­jąc jej szpony dłu­gimi różowo-nie­bie­skimi kosmy­kami.

I nazwiemy ją Ukwiał.

Część pierwsza. Przebudzenie smoka

Rozdział 1

Kosz­mar wzniósł się znad góry, ogromny i migo­czący.

Żółw jesz­cze ni­gdy nie widział tak ogrom­nego smoka; ni­gdy nie widział takich oczu o tak prze­szy­wa­ją­cym spoj­rze­niu. W jed­nej chwili wie­dział, że ten smok może go zabić i praw­do­po­dob­nie w mgnie­niu oka to zrobi.

Prze­ra­że­nie zale­wało go niczym fale pod­czas sztormu, coraz więk­sze i więk­sze.

Muszę się ukryć. Muszę się ukryć.

Roz­pacz­li­wie pra­gnął znik­nąć, roz­pły­nąć się na ciem­nym nie­bie, jakby ni­gdy go tam nie było. Żało­wał, że nie potrafi kamu­flo­wać się tak, jak Desz­czo­skrzy­dłe.

Dla­czego kie­dy­kol­wiek pozwo­li­łem innym mnie dostrzec? Był­bym bez­piecz­niej­szy, gdy­bym był nudny i prze­ciętny. Wła­śnie tak to się dzieje – kiedy ktoś cię zoba­czy, wkrótce wszy­scy będą cię widzieć. A pew­nego dnia do tego „kogoś” dołą­czy smok, który chce cię zabić.

Nie potra­fił sobie wytłu­ma­czyć, skąd ta pew­ność.

Mroczny Prze­śla­dowca uśmie­chał się, patrząc na smo­częta poni­żej. Wła­ści­wie to wyglą­dał na abso­lut­nie zachwy­co­nego, a nie jakoś szcze­gól­nie owład­nię­tego chę­cią mordu. A mimo to, kiedy prze­su­nął wzro­kiem po Żół­wiu, książę miał wra­że­nie, że w jego oczach dostrzegł ślad nie­na­wi­ści, głę­bo­kiej i zażar­tej.

Z jakie­goś powodu ten naj­więk­szy, naj­po­tęż­niej­szy Noco­skrzy­dły, jaki kie­dy­kol­wiek żył, z całego serca go nie­na­wi­dził. Żółw był tego pewien.

Zabije mnie przy pierw­szej lep­szej oka­zji.

Nie takiego końca się spo­dzie­wał. Żółw zawsze uwiel­biał opo­wie­ści. Te histo­ryczne, o ani­mu­sach i te o woj­nie, o pod­nieb­nych pira­tach lub ukry­tych skar­bach, o wyskrob­kach mówią­cych w języku smo­ków, o zagi­nio­nych ple­mio­nach na odle­głych zie­miach.

Jed­nakże naj­bar­dziej uwiel­biał opo­wie­ści o boha­te­rach – a szcze­gól­nie o tych na zwo­jach, które spi­sała jego matka. Ponie­waż była zbyt zajęta pano­wa­niem w kró­le­stwie, spi­sy­wa­niem zwo­jów i chro­nie­niem dzie­dzi­czek tronu, kró­lowa Korala nie miała czasu inte­re­so­wać się któ­rym­kol­wiek ze swo­ich trzy­dzie­stu dwóch synów. Czy­ta­nie jej zwo­jów było jedy­nym spo­so­bem, by się do niej zbli­żyć.

Uwiel­biał zwoje o odważ­nych smo­kach ratu­ją­cych świat i poko­nu­ją­cych siły zła. Jeden z jego ulu­bio­nych opo­wia­dał o smoku imie­niem Indygo, który ura­to­wał całe ple­mię przed obłą­ka­nym zabójcą. Inny opi­sy­wał mało zna­czą­cego ogrod­nika o imie­niu Dro­plet, który odkrył sekretną inwa­zję Bło­to­skrzy­dłych i poko­nał je, zanim zna­la­zły ukryte pałace.

Im dłu­żej Żółw czy­tał te histo­rie, tym bar­dziej wyobra­żał sobie swoją wła­sną opo­wieść, w któ­rej był boha­te­rem. Opo­wieść, w któ­rej sam wal­czył ze szwa­dro­nami Nie­bo­skrzy­dłych i zastę­pami Pia­sko­skrzy­dłych. Opo­wieść, w któ­rej stał u bram pałacu i rzu­cał włócz­nią, prze­szy­wa­jąc nią swo­ich wro­gów, sil­nych jak wie­lo­ryby, pod­czas gdy jego starsi bra­cia i reszta ple­mie­nia tchórz­li­wie cho­wali się w środku. Opo­wieść, na końcu któ­rej jego rodzice wiwa­to­wali na jego cześć i go obej­mo­wali. A potem jego matka spi­sy­wała zwój, który był tylko o nim.

Mocarny i Potężny Żółw

Żółw – Opo­wieść o boha­te­rze boha­ter­sko doko­nu­ją­cym typowo boha­ter­skich czy­nów

O tym, jak Żółw swoją nie­sa­mo­wi­to­ścią oca­lił kró­le­stwo

Cza­sami, kiedy był sam lub kiedy nie uwa­żał na zaję­ciach w kla­sie, w tajem­nicy spi­sy­wał frag­menty swo­jej histo­rii na odłam­kach łup­ków, które ukry­wał w swoim pokoju. Marzył o tym, że pew­nego dnia będzie mógł poka­zać matce cały manu­skrypt, a wtedy ona powie: „Och, synu, wiem, że kie­dyś to jedna z moich córek będzie rzą­dziła naszym kró­le­stwem… ale to ty jesteś praw­dzi­wym dzie­dzi­cem, na któ­rego cze­ka­łam: kolej­nym pisa­rzem w naszej rodzi­nie”.

Boha­ter albo pisarz. A może i to, i to? To byłoby jego miej­sce w świe­cie.

Wtedy jed­nak, zbyt szybko i ukrytą w dziw­nym kształ­cie, dostał swoją szansę. Jedyną moż­li­wość, by ura­to­wać sytu­ację i zostać boha­te­rem w oczach rodzi­ców… jed­nak o tym dowie­dział się, kiedy było już za późno, a on zawiódł.

Zawiódł, a oni go znie­na­wi­dzili. Ni­gdy już tej szansy nie dosta­nie.

Tam­tej nocy, kiedy nie udało mu się odna­leźć Lucjany i oca­lić swo­ich nie­wy­klu­tych jesz­cze sióstr, znisz­czył każdy frag­ment opo­wie­ści, który kie­dy­kol­wiek spi­sał, i poprzy­siągł sobie, że ni­gdy już nic nie napi­sze. Prze­stał marzyć. Prze­stał wyobra­żać sobie, że taki bez­u­ży­teczny smok jak on kie­dy­kol­wiek zdoła wszyst­kich ura­to­wać lub doko­nać cze­goś wspa­nia­łego.

Nie był żad­nym boha­te­rem ani żad­nym gawę­dzia­rzem. Był idiotą, który potknął się o wła­sne szpony już w pierw­szym roz­dziale, musiał być rato­wany w czwar­tym, nie­mal zruj­no­wał cały plan w dzie­wią­tym, a na koniec uciekł lub – jeśli był naprawdę bar­dzo głupi – umarł.

Ukrył więc swoją jedyną praw­dziwą moc i został dokład­nie tam, gdzie powi­nien być: pod powierzch­nią wody, wśród gro­mady swo­ich braci. Zwy­czaj­nych i nie­za­pa­da­ją­cych w pamięć. Będzie smo­kiem, po któ­rym nikt się niczego nie spo­dziewa i który nikogo wię­cej już ni­gdy nie roz­cza­ruje.

Takie podej­ście nawet długo się spraw­dzało… dopóki nie zaczęło mu zale­żeć na kilku innych smo­kach i dopóki nie posta­no­wił zro­bić kilku nie­wiel­kich rze­czy, by im pomóc. I dokąd go to dopro­wa­dziło?

Pro­sto pod łapy naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­cego smoka, jakiego kie­dy­kol­wiek znał świat.

Wła­śnie teraz poniosę bez­sen­sowną śmierć. Będę tym, któ­rego poświęca się, by praw­dziwi boha­te­ro­wie mogli oca­lić świat.

Skrzy­dła drżały mu tak bar­dzo, że nie mógł utrzy­mać się w powie­trzu. Opadł obok Pełni i Ghi­bliego, wbi­ja­jąc szpony w zie­mię. Zima i Groźba wciąż uno­sili się w powie­trzu, bijąc skrzy­dłami i bły­ska­jąc zło­tymi i srebr­nymi łuskami w świe­tle księ­życa.

Muszę się ukryć, pomy­ślał Żółw.

Ale jak kto­kol­wiek mógł ukryć się przed naj­bar­dziej nie­bez­piecz­nym smo­kiem na ziemi – tele­patą, ani­mu­sem i widzą­cym, który prze­wi­dy­wał przy­szłość?

Moich myśli jed­nak nie potrafi czy­tać. Żółw opu­ścił wzrok na trzy kamie­nie z gwiezd­nego ognia, które chro­niły go przed każ­dym tele­patą. Miał może mili­se­kundę, nim Mroczny Prze­śla­dowca prze­wi­dzi jego plan i go powstrzyma.

Nie odry­wa­jąc wzroku od góru­ją­cego nad nimi Noco­skrzy­dłego, drap­nął pazu­rami po ziemi. Jego szpony zamknęły się na czymś małym i szorst­kim – zła­ma­nym patyku z drzewa, które upa­dło, kiedy otwo­rzyła się góra.

Ukryj mnie, pomy­ślał z paniką. Ukryj mnie przed nim.

Mroczny Prze­śla­dowca roz­po­starł ogromne skrzy­dła i uśmiech­nął się sze­roko do Groźby.

– Ach, tak jest nie­skoń­cze­nie lepiej – powie­dział. – Miło mi cię w końcu poznać, Groźbo. Bar­dzo dzię­kuję ci za pomoc.

Groźba ryk­nęła z furią i rzu­ciła się na niego z wycią­gnię­tymi szpo­nami i pło­mie­niami bucha­ją­cymi z noz­drzy.

– Groźbo! – wrza­snęła Peł­nia, gdy pysk Noco­skrzy­dłego spo­wił ogień.

– Och nie, nie – powie­dział Mroczny Prze­śla­dowca, roz­ga­nia­jąc kłęby dymu. Przy­ci­snął jeden ze szpo­nów do piersi Groźby i trzy­mał ją na wycią­gnię­cie łapy, gdy rzu­cała się, pró­bu­jąc go ugryźć. – Bar­dzo to odważne Groźbo, ale nu-nu. Po pierw­sze, jestem twoim przy­ja­cie­lem, cho­ciaż zdaję sobie sprawę, że jesteś w tym wszyst­kim nowa. Po dru­gie… nie­znisz­czalne łuski! Nie wie­dzia­łaś o tym? Z pew­no­ścią ten szcze­gół poja­wił się gdzieś w dłu­gich i prze­ra­ża­ją­cych opo­wie­ściach o Mrocz­nym Prze­śla­dowcy. Nic nie możesz mi zro­bić, mała iskierko. Uspo­kój się więc i zacznijmy od nowa.

Groźba cof­nęła się i oddy­cha­jąc ciężko, prze­su­nęła łapą po łuskach w miej­scu, gdzie Prze­śla­dowca ją dotknął. Uno­szący się z jej skrzy­deł dym zmie­niał się w nie­wiel­kie obłoki nad ich gło­wami.

Serce Żół­wia na­dal tłu­kło sza­leń­czo. Mroczny Prze­śla­dowca odwró­cił się do Pełni, a jego wzrok omi­nął Żół­wia, jakby Mor­sko­skrzy­dłego księ­cia w ogóle tam nie było. Żółw jed­nak nie czuł się bez­piecz­nie, nie do końca ukryty… jesz­cze nie.

Mroczny Prze­śla­dowca zamarł i zmarsz­czył czoło.

– Czy nie było was… wię­cej? – zapy­tał, doty­ka­jąc pal­cem skroni. – Nie było z wami kogoś, kogo szcze­gól­nie chcia­łem zoba­czyć?

Peł­nia rozej­rzała się zdu­miona.

„Szcze­gól­nie chcia­łem zoba­czyć”… Czy on ma na myśli MNIE? Potrze­buję lep­szego zaklę­cia, pomy­ślał Żółw w panice. Moc­niej uchwy­cił się patyka. Dopóki jestem bli­sko tej gałązki lub jej doty­kam, zakli­nam ją, by ukryła moje ist­nie­nie przed Mrocz­nym Prze­śla­dowcą. To ozna­cza, że mnie nie widzi i nie sły­szy. Nie pamięta, że cokol­wiek o mnie wie­dział, nie sły­szy o mnie w roz­mo­wach innych i nie widzi mnie ni­gdzie w swo­jej przy­szło­ści. Zakli­nam tę gałązkę, by cał­ko­wi­cie wyma­zała smoka, który ją trzyma, ze świa­do­mo­ści Mrocz­nego Prze­śla­dowcy.

Zmarszczka znik­nęła z czoła ogrom­nego Noco­skrzy­dłego.

– Peł­nia! – zawo­łał, uśmie­cha­jąc się do niej pro­mien­nie. – W końcu się spo­ty­kamy! Czy to nie cudowne? Wow, jesteś o wiele mniej­sza, niż sądzi­łem!

– To wła­ści­wie ty – powie­dział Ghi­bli, w końcu odzy­sku­jąc głos. – Jesteś… o wiele więk­szy, niż pew­nie pamię­tasz.

Mroczny Prze­śla­dowca spoj­rzał w dół, wysu­nął pazury i mach­nął ogo­nem, zrzu­ca­jąc ze zbo­cza lawinę kamieni. Tak naprawdę nie był wielki jak góra, cho­ciaż na początku Żół­wiowi wła­śnie tak się wyda­wało. Był jed­nak przy­naj­mniej trzy razy więk­szy od któ­re­go­kol­wiek z doro­słych smo­ków, jakie kie­dy­kol­wiek widział.

– Tak, naprawdę jestem – odparł Prze­śla­dowca, wyraź­nie zachwy­cony. – Dwa tysiące lat powol­nego wzro­stu. Muszę być naj­więk­szym smo­kiem, jaki kie­dy­kol­wiek żył. I rów­nież naj­star­szym… Na wszyst­kie bla­ski księ­życa, jestem okrop­nie stary!

– Wystrze­gaj się smo­czego mroku – powie­działa Peł­nia, cofa­jąc się o krok. – Intruza, co się w snach ukrywa…

– Och, to nie ja! – zaprze­czył wielki smok. – Peł­nio, daj spo­kój, prze­cież o tym wiesz. Nie wśli­zguję się do snów innych smo­ków, nie licząc napra­wia­nia two­ich kosz­ma­rów. Zga­duję, że ta część pro­roc­twa była o kró­lo­wej Czer­wień, która – jak zapewne pamię­tasz – była po uszy pełna mroku. Jed­nak z dru­giej strony „Przy­bę­dzie coś, co wstrzą­śnie całym naszym świa­tem”… To abso­lut­nie ja! Patrz na to. – Tup­nął z taką siłą, że zadrżała zie­mia.

Żółw zachwiał się, a rosnące w pobliżu niego drzewo się prze­wró­ciło.

Mroczny Prze­śla­dowca uśmiech­nął się do Pełni.

– Impo­nu­jące, prawda? – Zamy­ślił się na chwilę. – Zdaje się, że taki wzrost to pozy­tywna strona życia przez dwa tysiące lat, nawet jeśli całe je prze­spa­łem. NA SZPO­NIA­STY KSIĘ­ŻYC, jestem taki GŁODNY. Macie może jakieś jedze­nie?

– Jak się wydo­sta­łeś? – zapy­tał Zima.

Spoj­rze­nie, jakie rzu­cił mu Mroczny Prze­śla­dowca było rów­nie nie­przy­ja­zne jak to, któ­rym obrzu­cił Żół­wia.

Lodo­skrzy­dłych też nie lubi, zdał sobie sprawę Żółw.

Jed­nakże odpo­wiedź ogrom­nego smoka była ser­deczna.

– Och, to wszystko dzięki Groź­bie – powie­dział i postu­kał Nie­bo­skrzy­dłą po gło­wie.

Groźba mru­gała szybko, a jej szpony na zmianę zaci­skały się i roz­luź­niały.

– Kiedy pod­pa­liła mój zwój, wró­ciła do mnie cała magia i mogłem jej użyć, by się uwol­nić – wyja­śnił Prze­śla­dowca. – Czy to nie miłe z jej strony?

Skrzy­dła Groźby opa­dły. Wyglą­dała, jakby wła­śnie ura­to­wała małe smo­czątko z pułapki, by w następ­nej chwili patrzeć, jak zostaje pożarte przez ogrom­nego bia­łego żar­ła­cza.

Żółw chciał ją pocie­szyć. Chciał wzle­cieć do góry i powie­dzieć jej, że to nie była jej wina, lecz jego skrzy­dła wciąż drżały zbyt mocno, by mógł się pode­rwać. Poza tym jesz­cze nie do końca prze­ko­nał sie­bie samego, że magia dzia­łała. A co, jeśli Prze­śla­dowca mimo wszystko go widział? Nie chciał przy­cią­gać uwagi smoka, tak na wszelki wypa­dek.

– Cze­kaj… – powie­działa Peł­nia. – To zna­czy… że mnie okła­ma­łeś. – Roz­wi­nęła skrzy­dła i wska­zała Prze­śla­dowcę. – Kaza­łeś znisz­czyć zwój, jeśli będzie wyglą­dało na to, że wpad­nie w złe szpony. Zabrzmiało to tak, że wtedy zosta­niesz uwię­ziony na wieki, ale będzie warto, jeśli dzięki temu inni będą bez­pieczni. Tylko że ty od początku chcia­łeś, żebym znisz­czyła zwój. Wie­dzia­łeś, że to przy­wróci ci całą moc! Oszu­ka­łeś mnie!

– Tak, to prawda – odparł smok. – Ale szczę­ście dla mnie, że to zro­bi­łem, prawda? Ina­czej mogli­by­ście ni­gdy mnie nie uwol­nić. To nie­zbyt miłe, Peł­nio. Powie­dział­bym, że postą­pi­łem wła­ści­wie. – Spoj­rzał na nią, po raz pierw­szy bez uśmie­chu, a jego oczy zalśniły dziw­nie.

– Nazwa­łeś nas przy­ja­ciółmi – powie­działa Peł­nia. – Nie powinno się oszu­ki­wać przy­ja­ciół.

– Tak, cóż, nie powinno się też pozo­sta­wiać przy­ja­ciół uwię­zio­nych pod górą na resztę ich nie­śmier­tel­nego życia – odpo­wie­dział ener­gicz­nie Prze­śla­dowca. – Punkt dla Mrocz­nego Prze­śla­dowcy. Posłu­chaj­cie, nie mogę dłu­żej gadać, jestem taki głodny. Złapmy coś do jedze­nia, a potem może­cie poka­zać mi Jade­itową Górę! Jest tam kilka smo­ków, które naprawdę chciał­bym spo­tkać. – Wzniósł się w powie­trze, po czym odwró­cił się i wska­zał Peł­nię. – Daj spo­kój, Peł­nio! Po pro­stu chcę znów mieć przy­ja­ciół, korzy­stać z głosu, polo­wać i latać. Możemy daro­wać sobie te wszyst­kie skrę­ca­jące szpony „och nie, ale jesteś taki groźny i zły” na póź­niej? Co wy na to…? Dacie mi szansę?

Peł­nia spoj­rzała na Ghi­bliego. Wyglą­dała na roz­dartą.

– Nie pójdę z tobą – powie­działa Groźba. – Nie jesteś dla mnie kró­lową!

– Ja rów­nież – dodał Zima. – Lodo­skrzy­dłe opo­wia­dają o tobie legendy. Wiemy, co nam zro­bi­łeś. A ja nie przyj­muję roz­ka­zów od…

– Nie zmu­szam cię do zro­bie­nia cze­go­kol­wiek, książę Zimo – prze­rwał mu Prze­śla­dowca, odwra­ca­jąc się do niego. – Ale myślę, że wiesz, że te legendy nie mówią całej prawdy. Wiesz, że smok nie powi­nien być oce­niany przez to, co mówią o nim inne smoki. A im wię­cej czasu ze mną spę­dza­cie, tym bar­dziej uwa­żam, że odkry­je­cie, że jestem abso­lut­nie fan­ta­stycz­nym smo­kiem. – Uśmiech­nął się, uka­zu­jąc wszyst­kie zęby.

Zima na moment dotknął skroni, po czym spoj­rzał na niego z nowym wyra­zem w swych nie­bie­skich oczach.

– Masz rację – powie­dział. – Zacznijmy od nowa.

– Zimo? – zapy­tał Ghi­bli. Wzbił się w powie­trze i zatrzy­mał przy nim, doty­ka­jąc skrzy­dłami skrzy­deł srebr­nego smoka. – Wszystko w porządku?

– Oczy­wi­ście – odparł Zima i prze­chy­lił lekko głowę w stronę Mrocz­nego Prze­śla­dowcy. – Sta­ram się już zbyt szybko nie oce­niać smo­ków. Wysłu­chajmy go.

– To nie brzmi jak Zima, któ­rego znam – powie­dział Ghi­bli do Pełni. – Czy tobie też wydaje się to dziwne?

– Nie znasz mnie aż tak dobrze – rzu­cił Zima, pry­cha­jąc z noz­drzy obło­kiem lodo­wych krysz­ta­łów. – Smoki mogą się zmie­nić! Ja się zmie­ni­łem. Być może on też.

– Bez wąt­pie­nia – wtrą­cił Prze­śla­dowca. – Mia­łem mnó­stwo czasu, by pomy­śleć o swo­ich błę­dach.

Ghi­bli odsu­nął się od nich ze zmar­twioną miną.

– Peł­nio… – powie­dział ostroż­nie, jakby zmie­rzał ku jedy­nej wyspie na ogrom­nym, pustym morzu.

Pod­le­ciała do niego i pochy­liła głowę, by spoj­rzeć Zimie w oczy.

– Zro­bi­łeś mu coś? – zapy­tała Prze­śla­dowcę Peł­nia.

– Oczy­wi­ście, że nie! – zapro­te­sto­wał smok.

– Nie! Nic mi nie zro­bił! – zawo­łał rów­no­cze­śnie Zima.

– Mroczny Prze­śla­dowco – powie­działa Peł­nia. – Musisz mi obie­cać… nie możesz rzu­cać zaklęć na moich przy­ja­ciół.

– Jestem naprawdę ura­żony – powie­dział Zima wynio­śle. – Jestem smo­kiem o bar­dzo otwar­tym umy­śle.

Groźba i Ghi­bli prych­nęli zgod­nie.

– Peł­nio – zwró­cił się do niej Prze­śla­dowca. – Nie mar­no­wał­bym mojej magii ani­musa… i mojej duszy… na jakieś małe zaklę­cie, by uci­szyć Lodo­skrzy­dłego. To zna­czy… bądźmy poważni. Nie pamię­ta­cie tego, co było istotą zwoju? Który sam stwo­rzy­łem?

– Ochrona two­jej duszy – powie­działa z waha­niem Peł­nia. Okrą­żyła Zimę, przy­glą­da­jąc się mu uważ­nie. – Ale…

– Prze­stań się tak mar­twić! – Mroczny Prze­śla­dowca trą­cił ją swoim ogrom­nym skrzy­dłem. – Rany, przy­po­mi­na­cie mi kogoś, kogo kie­dyś zna­łem. Nie może­cie się ze mną cie­szyć? To wspa­niały dzień! Świę­tujmy go! Posłu­chaj… jeśli jesz­cze poczuję potrzebę, by użyć swo­jej magii ani­musa, dam ci znać.

– I obie­cu­jesz nie krzyw­dzić moich przy­ja­ciół? – spy­tała Peł­nia.

Prze­śla­dowca wes­tchnął potęż­nie, wzbi­ja­jąc w powie­trze tabun liści, które zawi­ro­wały u stóp Żół­wia.

– Boli mnie, że w ogóle mnie o to pro­sisz – powie­dział. – Ale oczy­wi­ście. Jeśli dzięki temu poczu­jesz się lepiej, obie­cuję, że ta trójka to teraz naj­bez­piecz­niej­sze smoki w całej Pyr­rii. – Mach­nął pazu­rami w stronę Ghi­bliego, Zimy i Groźby.

Peł­nia otwo­rzyła usta, lecz zaraz je zamknęła, po czym razem z Ghi­blim rów­no­cze­śnie spoj­rzeli na Żół­wia.

Żółw pod­pełzł bli­żej, przy­ci­ska­jąc brzuch do ziemi, i potrzą­snął głową.

– Zapo­lujmy teraz, jak pro­po­nuje Mroczny Prze­śla­dowca – powie­dział Ghi­bli, trą­ca­jąc Peł­nię. – Potem zasta­no­wimy się, co dalej. – Zna­cząco spoj­rzał na Żół­wia.

O nie. Ten wzrok zawie­rał wia­do­mość. Ghi­bli ocze­ki­wał, że on coś zrobi, i Żółw oba­wiał się, że to „coś” nie ozna­cza „Żółw wróci do Kró­le­stwa Morza, znaj­dzie głę­boki rów i zosta­nie w nim na zawsze”. Nie­przy­jemne, wywo­łu­jące mdło­ści uczu­cie zaczęło budzić się w jego brzu­chu.

– Dobry pomysł – zgo­dził się Zima.

Peł­nia ski­nęła głową i ona rów­nież rzu­ciła Żół­wiowi zna­czące spoj­rze­nie.

Na wszyst­kie księ­życe, czego niby od niego ocze­ki­wali? Że zaata­kuje Prze­śla­dowcę, tak jak zro­biła to Groźba? To naj­wy­raź­niej nic nie da. Skoro Groźba nie mogła go zra­nić, on tym bar­dziej nie będzie w sta­nie tego zro­bić.

Czyżby chcieli, żeby ich też ukrył? Skrzy­wił się. Powi­nien był wcze­śniej o tym pomy­śleć. Dobry przy­ja­ciel, lep­szy smok – boha­ter – pomy­ślałby o ochro­nie wszyst­kich, a nie tylko o ukry­ciu sie­bie. Ale oni wszy­scy chcieli roz­ma­wiać z Mrocz­nym Prze­śla­dowcą, prawda? Ja chcia­łem się tylko scho­wać. Prze­cież zawsze to robię.

Kiedy smoki odle­ciały, skrę­ca­jąc na połu­dniowy zachód, Ghi­bli obró­cił się w spi­rali, ponow­nie spoj­rzał na Żół­wia i mach­nął ogo­nem w stronę Jade­ito­wej Góry.

Och, uświa­do­mił sobie Żółw. Chcą, żebym ostrzegł szkołę. Z pew­no­ścią potra­fię to zro­bić i niczego nie zepsuć. Chyba.

Groźba przez chwilę bun­tow­ni­czo zawi­sła za nimi na nie­bie, po czym pod­le­ciała do Żół­wia.

– Ty nie lecisz? – zapy­tała. – Nie musimy wszy­scy podą­żyć za tym wiel­kim i potęż­nym panem Straszna Gęba?

Żółw pokrę­cił głową.

– On mnie nie widzi – szep­nął. – Ukry­łem się przed nim.

Obli­cze Groźby się roz­ja­śniło.

– Oczy­wi­ście – powie­działa. – To świet­nie! Posia­dasz magię ani­musa! Możesz go zabić!

– Och – odparł Żółw sko­ło­wany. – Nie, ja… ja nikogo… nie zabi­jam.

Przez jego głowę prze­mknął obraz łusek i krwi, a kiedy spoj­rzał w dół, zoba­czył, że jego szpony zakrzy­wiają się nie­bez­piecz­nie. Pod­sko­czył i poru­szył nimi, dopóki znów nie wyglą­dały jak zwy­czajne pazury.

– To nie w moim stylu – dodał i ogar­nięty paniką wylą­do­wał z głu­chym łup­nię­ciem.

– Wiem, wiem, to w moim stylu – powie­działa Groźba. – Ale przez tę jego magię ja nie mogę tego zro­bić, WRRR. Dla­tego ty musisz. Nie martw się, to nie takie trudne. To będzie praw­dziwa ulga… to zna­czy dla mnie… bo ogar­nia mnie takie dziwne uczu­cie… Nie wiem, jak je nazwać, ale jest prze­możne, cięż­kie i iry­tu­jące. I wypeł­nia mnie całą, i myślę, że to wszystko jest okropne, i to przeze mnie. Że może wszyst­kie złe rze­czy na świe­cie dzieją się przeze mnie. Naprawdę go nie lubię, więc jeśli spra­wisz, że znik­nie, to będzie wspa­niale.

– Myślę, że to, co opi­su­jesz, nazywa się „poczu­ciem winy” – powie­dział Żółw. – Ale to nie twoja wina, że nas oszu­kał. Na­dal uwa­żam, że dobrze postą­pi­łaś, paląc ten zwój.

– Cóż, dzięki, ale cały wszech­świat się z tobą nie zga­dza – odparła, wska­zu­jąc głową szcze­linę na zbo­czu góry.

– Groźbo! – zawo­łał jeden ze smo­ków.

– Powo­dze­nia – szep­nęła Groźba. – Niech to będzie coś naprawdę eks­tra, na przy­kład, żeby wybu­chły mu wnętrz­no­ści. Albo odpadł mu pysk. Żar­tuję! No, tylko tro­chę. To zna­czy wybu­cha­jące wnętrz­no­ści byłyby nawet super, prawda? Nie­ważne, to twoja decy­zja! Zniszcz go i ocal świat! Na trzy księ­życe, szkoda, że sama nie mogę tego zro­bić. – Wzbiła się w powie­trze i odle­ciała, szybka jak bły­ska­wica.

Żółw zadrżał.

Oca­lić świat? To też nie w moim stylu. Z pew­no­ścią dał­bym ciała. To o wiele, o wiele za duża pre­sja.

To oczy­wi­ste, że nie jestem boha­te­rem.

Pod­niósł wzrok na skryte w cie­niu szczyty Jade­ito­wej Góry.

Ale wiem, gdzie takich zna­leźć.

Rozdział 2

Słońce zaczęło skra­dać się za górami, ner­wowo oświe­tla­jąc szczyty swo­imi pro­mie­niami, jakby się upew­niało, że Mroczny Prze­śla­dowca na pewno znik­nął. Na pół­nocy widać było chmury i szarą mgłę desz­czu pod nimi, lecz Jade­itowa Góra na­dal była sucha, wyraź­nie widoczna i ską­pana w słońcu.

Żółw ostroż­nie wło­żył patyk – guzo­waty i na wpół obdarty z kory, naj­bar­dziej zwy­czajną i wyglą­da­jącą na nie­istotną rzecz na świe­cie – do zawie­szo­nej na szyi sakiewki. Zaci­snął jej rze­mień dwa razy moc­niej niż zazwy­czaj i nakrył ją szpo­nami, gdy spo­częła na jego piersi. Nie­po­kój skrę­cał mu żołą­dek.

Lepiej, żebym tego nie zgu­bił.

Wcze­śniej gubił już dotknięte przez ani­musa przed­mioty. Wła­ści­wie to było tro­chę żenu­jące. Kiedy miał trzy lata, jego (o wiele, wiele starsi) bra­cia żar­to­wali sobie z niego, że jest naj­wol­niej­szym księ­ciem w Kró­le­stwie Morza. „Zdaje się, że ktoś dał ci wła­ściwe imię, ha ha!”, „Uwa­żaj, bo zła­pie cię bła­ze­nek!”, „Pły­wasz jak ogó­rek mor­ski!”.

Dla­tego Żółw rzu­cił zaklę­cie na pur­pu­rowy wodo­rost, trzy­krot­nie zawi­nął go wokół ramie­nia, by uczy­nił go nieco szyb­szym od nie­któ­rych jego braci. Nie mógł spra­wić, że sam będzie naj­szyb­szy – to przy­cią­gnę­łoby uwagę. A uwaga to ostat­nie, czego chciał. Ale będzie szyb­szy od pozo­sta­łych dwóch z jego wylęgu, Gło­wo­noga i Modrego. Mógł być odro­binę szyb­szy od kilku czte­ro­lat­ków i wła­śnie na tym poprze­sta­nie. Wtedy nie będzie nikim nad­zwy­czaj­nym, a jego bra­cia zaczną draż­nić kogoś innego.

Podzia­łało. Po kilku kolej­nych wyści­gach znu­dzili się i dali mu spo­kój. Na­dal jed­nak żało­wał, że kilka tygo­dni póź­niej zgu­bił wodo­rost. Pew­nej nocy, kiedy spał, zsu­nął mu się z ramie­nia i odpły­nął. Żółw czę­sto zasta­na­wiał się czy jakiś konik mor­ski zaplą­tał się gdzieś w niego i teraz sunie nad mor­skim dnem.

Wie­dział, że powi­nien być mądrzej­szy co do przed­mio­tów, które zaklina. Powi­nien wybie­rać rze­czy, któ­rych nie mógłby zgu­bić, i takie, które wytrzy­mają dłuż­szy czas. Zazwy­czaj jed­nak nie myślał o swo­ich zaklę­ciach z wyprze­dze­niem, by wystar­cza­jąco dokład­nie je zapla­no­wać. Jego zaklę­cia były nie­wiel­kie, zale­d­wie takie, by uczy­niły jego życie łatwiej­szym, i gene­ral­nie uży­wał cze­go­kol­wiek, co wpa­dło mu w szpony, gdy jakie­goś potrze­bo­wał.

Jak na przy­kład zupeł­nie zwy­czaj­nie wyglą­da­jący kamień rzeczny, który miał w sakiewce, a który teraz obi­jał się o patyk. Potra­fił leczyć powierz­chowne rany i różne bóle, a Żółw zaklął go, by poczuć się lepiej po dłu­gim dniu lata­nia. Ale to była głu­pia rzecz do zacza­ro­wa­nia, co do tego Groźba miała rację. Gdyby kie­dy­kol­wiek go zgu­bił, ni­gdy by go nie odna­lazł. To samo doty­czyło patyka… dla­tego musiał uwa­żać.

Pole­ciał w stronę głów­nego wej­ścia na Jade­itową Górę, gdzie wylą­do­wał pierw­szego dnia jako uczeń. Pamię­tał, jaki był wtedy pod­eks­cy­to­wany. Nowa szkoła! Nikt go tutaj nie znał. To było ide­alne miej­sce, by stać się sta­ty­stą w opo­wie­ściach innych smo­ków. Nikt niczego od niego nie ocze­ki­wał. Będzie daleko od Gło­wo­noga i Modrego, któ­rzy wie­dzieli o jego naj­więk­szej porażce i z pew­no­ścią cały czas o niej myśleli, nawet, jeśli ni­gdy o niej nie wspo­mi­nali. Tutaj mógł się wto­pić w tłum, być prze­cięt­nym… i mieć na oku swoją małą sio­strę Ukwiał, która od czasu ataku na Pałac Letni dziw­nie się zacho­wy­wała.

Nic z tego nie poszło do końca tak, jak to zapla­no­wał. Z jego wła­snej winy. Gdyby nie pole­ciał za pozo­sta­łymi smo­kami z jego skrzy­dełka, mógłby teraz spać razem ze wszyst­kimi Mor­sko­skrzy­dłymi uczniami.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki