Tajna wojna Hitlera - Bogusław Wołoszański - ebook

Tajna wojna Hitlera ebook

Bogusław Wołoszański

4,6

Opis

W grudniu 1941 roku Wehrmacht został zatrzymany pod Moskwą. Niemcy były jeszcze potęgą gospodarczą i militarną, ale Hitler podobnie jak Stalin, Churchill i Roosevelt, wiedział, że klęska Niemiec stała się tylko kwestią czasu.

Hitler rozumiał, że wojnę musi zakończyć. Nikt jednak, z wyjątkiem najbliższych i najbardziej zaufanych ludzi, nie mógł wiedzieć, że wódz utracił wiarę w zwycięstwo i chce układać się z wrogami.

Rozpoczynała się tajna wojna Adolfa Hitlera, w której głównym żołnierzem był Heinrich Himmler, lecz szybko włączyli się do niej inni: Martin Borman, sekretarz Führera, Heinrich Müller, szef Gestapo, Wilhelm Canaris, szef wywiadu i kontrwywiadu wojskowego, Walter Schellenberg, szef wywiadu SD. Wojna pełna niezwykłych intryg, spisków, zamachów, toczyła się ponad trzy lata w gabinetach mężów stanu, izbach tortur, kwaterach najwyższych dowódców, więzieniach i melinach szpiegowskich. Do dzisiaj wiele epizodów pozostaje najściślej strzeżoną tajemnicą wielkich mocarstw.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 548

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (13 ocen)
8
5
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AStrach

Dobrze spędzony czas

Jak zwykle treść książki pana Bogusława wciąga na całego do ostatniego zdania, kropka.
00

Popularność




Bogusław Wołoszański
TAJNA WOJNA HITLERA
Opracowanie redakcyjne: GRAŻYNA GOŁĄB
Korekta: ALICJA SIKORSKA
Redakcja techniczna: ELŻBIETA BOCHACZ
Projekt okładki i strony tytułowej: ROSŁAW SZAYBO
Konsultacja: WITOLD ŚMIŚNIEWICZ
Fot. autora na okładce: ANDRZEJ ŚWIETLIK
Mapy wykonał mgr KRZYSZTOF DULKOWSKI
Łamanie: Oficyna Wydawnicza „MH”
© Copyright by Bogusław Wołoszański, Warszawa 1997
Wydanie I elektroniczne
Warszawa 2012
ISBN 978-83-61232-17-9
Wydawnictwo Sensacje XX Wieku Bogusław Wołoszański ul. Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa tel. (0-22) 862 53 71, 632 54 43e-mail: [email protected] Sklep internetowy: www.woloszanski.pl
Konwersja:eLitera s.c.
wersja 1
Agonia

Było coś niepojętego w decyzji Hitlera rzucającego armie do walki w Ardenach w grudniu 1944 roku. W rozsypującej się machinie wojennej Trzeciej Rzeszy potrafił zebrać ponad ćwierć miliona żołnierzy, dziesiątki tysięcy pojazdów, 1100 czołgów, w tym najnowocześniejsze i największe Królewskie Tygrysy, setki tysięcy ton amunicji, paliwa, zaopatrzenia i skierować wojska do walki na zachodzie, choć największe niebezpieczeństwo nadciągało ze wschodu. Armie radzieckie stanęły nad Wisłą, aby zebrać siły i na rozkaz Stalina czekać, aż Niemcy wypalą Warszawę. Było oczywiste, że lada miesiąc ruszą z nadwiślańskich przyczółków do Berlina, mając przed sobą już tylko jedną barierę: Odrę. Dlaczego więc w tym krytycznym czasie Hitler nie wzmocnił obrony na wschodzie, lecz nadzwyczajne siły skierował do walki w Ardenach? Można to porównać do posłania straży pożarnej, aby wypompowywała wodę z zalanej piwnicy, gdy płonął dom!

Ofensywa z Ardenów miała doprowadzić do rozdzielenia wojsk amerykańskich na południu od brytyjskich na północy i umożliwić dojście do odległego o 160 km portu w Antwerpii, opanowanie zaś portu miało odciąć wojska alianckie od zaopatrzenia. Osiągnąwszy to Hitler mógł zakładać, że powstrzyma postęp wojsk aliantów w stronę granic Rzeszy na 8-10 tygodni, a tymczasowa stabilizacja frontu na Zachodzie pozwoli przerzucić siły na centralny odcinek frontu wschodniego. I co dalej?

Czy rozbiłby anglo-amerykańską machinę wojenną tak, aby nie była zdolna kontynuować pochodu w stronę granic Rzeszy? Nie!

Czy zmieniłby w jakikolwiek sposób sytuację strategiczną? Nie!

Czy zatrzymałby armie radzieckie nad Wisłą, uniemożliwiając ofensywę na Berlin? Nie!

Jakiż więc sens miała ta wielka operacja w Ardenach? Oczywiście można na wszystkie pytania odpowiedzieć najłatwiej: Hitler stracił kontakt z rzeczywistością. Już wcześniej usunął ze swojego otoczenia najbardziej wartościowych dowódców i doradców, a otoczony miernotami i pochlebcami nie potrafił właściwie kierować wojskami i państwem. Jest to tłumaczenie-wytrych, który umożliwia wyjaśnienie każdej sytuacji z II wojny światowej, ale prowadzi do stworzenia całkowicie fikcyjnego obrazu wielkich wydarzeń w historii. Jakże można uważać Hitlera za wariata, podejmującego decyzje w napadach histerii czy szału? Kierowanego przez doktora-szarlatana i astrologów?! Na jakiej podstawie? Przecież był to nadzwyczaj zręczny, przebiegły i skuteczny polityk!

Adolf Hitler w styczniu 1923 r.Od ulicznego krzykacza do wodza wielkiego narodu

Objął władzę w Niemczech w 1933 roku, gdy państwo to, śladem całego świata, tkwiło w wielkim kryzysie gospodarczym, który zrodził nędzę, bezrobocie, zapaść przemysłu. To nie Hitler wyciągnął Niemcy z kryzysu gospodarczego, gdyż przemysł tego państwa był na tyle rozbudowany i silny, aby znieść wszystkie wstrząsy. Jednak on dokonał czegoś więcej: zjednoczył i zmobilizował społeczeństwo do ogromnego wysiłku.

W nieprawdopodobnym tempie rozwinął produkcję zbrojeniową, choć traktat wersalski i francuskie komisje strzegące wykonania jego postanowień skutecznie krępowały wszelkie przygotowania do uruchomienia w Niemczech produkcji samolotów i czołgów. Sprzyjało mu co prawda pobłażanie Wielkiej Brytanii, przyznającej, że postanowienia wersalskie były zbyt surowe dla Niemców i należy kraj ten traktować jako barierę chroniącą Europę Zachodnią przed bolszewizmem, ale niewielka to pomoc w budowaniu w ciągu paru lat najpotężniejszej i najnowocześniejszej armii na świecie!

Hitler potrafił dostrzec i dać możliwości działania najzdolniejszym i najbardziej twórczym strategom i dowódcom, którzy opracowali „tajną broń” – doktrynę wojny błyskawicznej. W tym samym czasie w Wielkiej Brytanii i Francji teoretycy, którzy domagali się stworzenia nowej armii, tacy jak sir Basil Liddell Hart czy Charles de Gaulle, bezskutecznie pukali do drzwi ministrów wojny, premierów i komisji parlamentarnych, pisali książki, które tylko ściągały na nich niechęć rządzących.

W bezpośrednim sąsiedztwie Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch, Związku Radzieckiego – mocarstw, z których każde dysponowało większym potencjałem gospodarczym i militarnym niż Niemcy, podejrzliwie obserwujących każdy jego ruch, potrafił zerwać traktat wersalski, przywrócić obowiązkową służbę wojskową, zbudować potęgę militarną, która pozwoliła mu zastraszyć sąsiadów i dyktować warunki silniejszym. Uzyskał zgodę mocarstw zachodnich na przyłączenie Austrii i zajęcie części Czechosłowacji. Potrafił okpić Neville’a Chamberlaina, premiera Wielkiej Brytanii, Edouarda Daladiera, premiera Francji. Umiał zastraszyć Kurta von Schuschnigga, kanclerza Austrii i Emila Háchę, prezydenta Czechosłowacji. Potrafił zawrzeć pakt z najbardziej znienawidzonym wrogiem – Józefem Stalinem oraz uzyskać jego pomoc i współpracę w najbardziej przełomowym momencie.

I wreszcie rok 1939. Gdy dowódcy niemieccy protestowali przeciwko rozpoczęciu wojny argumentując, że siły lądowe i morskie nie są gotowe, i roztaczając wizję interwencji demokratycznych mocarstw, Hitler podjął decyzję, że armie mają dokonać agresji na Polskę. I wygrał. W 1940 roku, wbrew ostrzeżeniom dowódcy marynarki wojennej, kazał rozpocząć inwazję na Norwegię i podbił to państwo, przeprowadzając swoje okręty pod bokiem potężnej Royal Navy. W maju 1940 roku skierował Wehrmacht na Belgię, Holandię i Francję i zwyciężył, choć na drodze pochodu jego wojsk były potężne belgijskie twierdze Eben Emael i Namur, niezdobyte umocnienia linii Maginota, choć połączone wojska tych państw, wsparte przez Brytyjski Korpus Ekspedycyjny, były silniejsze od jego wojsk. W 1941 roku rzucił Wehrmacht na podbój Związku Radzieckiego bronionego przez gigantyczną Armię Czerwoną. Miał 3,5 tysiąca czołgów, gdy Rosjanie mogli rzucić do boju aż 22 tysiące. Miał 3 tysiące samolotów, gdy Rosjanie mieli ich 8 tysięcy. I mimo tak wielkiej przewagi liczebnej wroga, jego armie przez pół roku gnały radzieckie wojska na całym wielkim froncie rozciągającym się od Bałtyku do Morza Czarnego. Jedynie kosztem niewyobrażalnych wyrzeczeń, zniszczeń i ofiar udało się Rosjanom zatrzymać Wehrmacht.

Na jakiej więc podstawie uznaje się tego człowieka za psychopatę, szaleńca, lekceważącego rady i ostrzeżenia doświadczonych strategów?

W grudniu 1941 roku, gdy wojska niemieckie stanęły pod Moskwą, Hitler zwolnił dowódców, których uznał za winnych klęski. Miał do tego pełne prawo. To oni odwiedli go od słusznego zamierzenia, żeby posuwać armie w stronę Leningradu i Kaukazu, a nie uderzać na Moskwę. W grudniu 1941 roku zabraniał dowódcom wycofywania wojsk spod stolicy Związku Radzieckiego, co tłumaczy się jako krępowanie decyzji dowódców, przejmowanie ich uprawnień, ograniczanie manewru, kierowanie wojskami z odległości tysiąca kilometrów. A przecież była to jedyna rozsądna decyzja, jaką w tamtym czasie mógł podjąć dowódca, który chciał uchronić swoje wojska przed całkowitą klęską. Cóż bowiem by się stało, gdyby zezwolił na wycofanie oddziałów, na które napierał nieprzyjaciel. Żołnierze uchodziliby na zachód, pozostawiając ciężki sprzęt, umocnienia i całą infrastrukturę, konieczną dla funkcjonowania armii: lotniska, stacje kolejowe, punkty przeładunkowe, magazyny paliwa i części zamiennych. Istniało zbyt duże prawdopodobieństwo, że wycofywanie wojsk przed napierającym wrogiem zamieni się w paniczną ucieczkę, której nikt nie mógłby opanować.

Popełniał błędy. Podejmował złe decyzje. Ale który z przywódców mocarstw był od tego wolny? Jakże blisko totalnej katastrofy był Franklin D. Roosevelt upierając się, że w sierpniu 1942 roku trzeba wysłać pięć brytyjskich i amerykańskich dywizji na kanał La Manche, aby zdobyły brzegi Francji. Ileż strasznych błędów, kosztujących życie tysięcy i dziesiątek tysięcy żołnierzy, popełniali dowódcy radzieccy (Stalin, Budionny, Woroszyłow), brytyjscy (Montgomery, Harris), amerykańscy (Halsey, Lucas), japońscy (Yamamoto, Kurita). Krwawa historia II wojny roi się od błędów polityków i dowódców, a nikt nie zarzuca im utraty zmysłów.

Wizerunek Hitlera-szaleńca stworzyła stalinowska propaganda, aby uwypuklić zasługi Armii Czerwonej jako tej, która uwolniła Europę i Niemców od obłąkańca skazującego na zagładę nie tylko miliony Żydów, ludność podbitych państw, ale także własny naród. Być może w ostatnich tygodniach 1945 roku, gdy Trzecia Rzesza rozsypywała się w gruzy, Hitler stracił poczucie rzeczywistości. Łatwym więc zabiegiem propagandowym było przeniesienie cech takiego Hitlera, załamanego, zamkniętego w bunkrze, poruszającego się z trudem między krzesłami ustawionymi co parę kroków na korytarzach, czekającego na ingerencję Opatrzności, na cały okres jego władzy. Był wtedy strzępem człowieka, ale nie był obłąkany. Nie był wariatem. Nawet podczas ostatnich dni Berlina w jego zachowaniu nie znajdziemy niczego, co wskazywałoby na chorobę umysłową, obłęd. Być może trawiła go choroba Parkinsona – zeznania świadków relacjonujących jego zachowanie pozwalają na taki wniosek – ale bezpośrednich dowodów na to nie ma.

Jeżeli zachowywał sprawność umysłu, to jak wytłumaczyć, że w grudniu 1944 roku skierował ćwierćmilionowe wojsko na zachód zamiast na wschód? Czym można wyjaśnić ten rozkaz, jeżeli nie obłędem lub, co najmniej, utratą kontaktu z rzeczywistością?

A jednak za decyzją rozpoczęcia kontrofensywy w Ardenach kryje się logiczna i przebiegła gra. To konsekwencja tajnej wojny, którą Hitler rozpoczął bardzo wcześnie, w grudniu 1941 roku, i prowadził konsekwentnie do końca.

Niezwykła misja dowódcy lotnictwa

– Herr Generalfeldmarschall – adiutant, podpułkownik Konrad, widoczny przez duże okna w drzwiach odgradzających salonkę Hermanna Göringa[1] od niewielkiego korytarzyka, zastukał w szybę.

– Co znowu? – feldmarszałek w zwiewnej jedwabnej tunice sięgającej do połowy łydek, oparty o framugę okna wagonu obserwował światła niewielkiego miasta, w którym zatrzymał się jego pociąg sztabowy. Był późny sobotni wieczór 27 sierpnia 1939 roku. Za kilka dni miała rozpocząć się wojna z Polską i Göring jechał do Oranienburga, niewielkiego miasta na północ od Berlina, gdzie mieściła się kwatera główna Luftwaffe. Stamtąd miał dowodzić działaniami podległych mu wojsk lotniczych.

– Pan Dahlerus jest na stacji i prosi o przyjęcie.

– Skąd się tutaj wziął? Dawać go! – Göring wyraźnie się ożywił. Podszedł do drzwi, aby obserwować w świetle lamp peronu, jak jego gość wspina się po stopniach wagonu i, mijając adiutanta w wąskim korytarzyku, wchodzi do salonki.

– Witam pana, Dahlerus. Jak pan się tutaj znalazł? – Göring wyciągnął rękę na powitanie. Był wyraźnie zadowolony z tej wizyty.

– Dzisiaj po południu, tuż po rozmowie z lordem Halifaxem wystartowałem z Croydon – Dahlerus mówił o londyńskim lotnisku. – Wieczorem byłem w Berlinie, gdzie dowiedziałem się, że wyjechał pan swoim pociągiem. Dano mi jednak samochód, żebym mógł pana, panie marszałku, doścignąć tutaj w Friedrichswalde, tak się chyba nazywa ta mieścina. Proszę, to jest list do pana...

– W samą porę. Czy przeglądał pan prasę? – Göring wskazał na gazety leżące na stoliku pod oknem. Z daleka widać było wielkie tytuły: „Całkowity chaos w Polsce! Niemieckie rodziny uciekają!”, „Trzy niemieckie samoloty pasażerskie ostrzelane przez Polaków!”, „Cała Polska w wojennej gorączce! 1 500 000 mężczyzn zmobilizowanych!”, „Wiele niemieckich domostw w płomieniach!”

Dahlerus kiwnął głową, ale nie odpowiedział.

Göring rozerwał kopertę i wyciągnął list niecierpliwie, jak człowiek oczekujący ważnej wiadomości. Szybko jednak oddał kartkę siedzącemu w fotelu obok Dahlerusowi.

– Mój angielski nie jest taki dobry – powiedział. – Proszę mi pomóc.

Hermann Göring i Erhard Milch (z lewej)

Dahlerus zaczął tłumaczyć list od lorda Halifaxa[2] , brytyjskiego ministra spraw zagranicznych, który wyrażał pragnienie swojego rządu znalezienia pokojowego rozwiązania nabrzmiałej sytuacji w Europie, a więc akceptował podjęcie negocjacji, które miałyby zapobiec wybuchowi wojny z Polską. Göring zerwał się z miejsca. Był wyraźnie podekscytowany. Kilka dni wcześniej szykował się do lotu do Londynu. 21 sierpnia przekazał przez swoich pośredników premierowi Chamberlainowi[3] , że gotów jest w tajemnicy przybyć do Wielkiej Brytanii. Chamberlain wyraził zgodę, żeby 23 sierpnia odbyły się tajne negocjacje, i zasugerował, że najlepszym miejscem byłaby posiadłość w Chequers. Göring miał wylądować na zapomnianym lotnisku w Bovington, skąd samochód polnymi drogami zawiózłby go do posiadłości premiera. Jednak Hitler ostatecznie wycofał się z planu wysłania Göringa do Wielkiej Brytanii, czego ten nie mógł przeboleć. Był tak blisko decydującego rozstrzygnięcia, które przyniosłoby mu wielką chwałę. Wierzył, że podczas osobistego spotkania z premierem skłoniłby go do wycofania gwarancji dla Polski, tak aby Niemcy uzyskały wolną rękę, nie ryzykując zatargu z Wielką Brytanią. List lorda Halifaxa wskazywał, że brytyjscy politycy nie odrzucili tej możliwości i w dalszym ciągu gotowi byli dobić targu: zażądać od Polski oddania Niemcom Gdańska, tak jak rok wcześniej zażądali od Czechosłowacji przekazania Sudetenlandu. Gdyby Polska się nie zgodziła, a zapewne tak by się stało, mogliby umyć ręce i powiedzieć światu: „To głupota i krótkowzroczność ich polityków doprowadziła ten naród do zguby. Robiliśmy wszystko, aby ich uchronić. Sami są sobie winni”.

Göring krążył po wagonie, odgarniając co chwilę tunikę, która, założona dla odpoczynku, teraz wyraźnie mu przeszkadzała. Wiedział, że lord Halifax, autor listu, był politykiem nad wyraz spolegliwym, który robił wszystko, aby Wielka Brytania mogła pozbyć się zobowiązań wobec Polski, zwłaszcza w ostatnich dniach sierpnia, gdy wojska niemieckie ciągnęły nad granicę z Polską. Sięgnął po przycisk dzwonka, aby przywołać swojego adiutanta.

– Chcę, aby zatrzymano pociąg na następnej stacji. Niech tam czeka na mnie samochód.

Odwrócił się do Dahlerusa:

– Wracamy do Berlina. Führer musi być powiadomiony o tym liście – powiedział podniecony.

Znał Birgera Dahlerusa, szwedzkiego przemysłowca, prowadzącego w Niemczech rozliczne interesy, od listopada 1934 roku, gdy ten wystąpił do władz tego państwa o zgodę na poślubienie Niemki. W maju 1935 roku Göring zwrócił się do Szweda z prośbą o przysługę: chciał zatrudnić swojego pasierba Thomasa von Kantzowa[4] na dobrej posadzie w Szwecji, co oczywiście Dahlerus załatwił. W 1939 roku, gdy widmo wojny stawało się coraz wyraźniejsze, Szwed, mający liczne kontakty w Londynie, kursował między stolicami Niemiec i Wielkiej Brytanii. Zastanawiające było to, że to Göringowi Hitler przekazał misję prowadzenia nieoficjalnych negocjacji z rządem brytyjskim. Pominął Joachima von Ribbentropa, ministra spraw zagranicznych, który choćby z racji dwóch lat spędzonych w Londynie na stanowisku ambasadora wydawał się bardziej predestynowany do tej roli. Znał wpływowe osobistości, zwyczaje i politykę tego państwa jak mało kto. Jednak Hitler zapewne zdawał sobie sprawę, że brytyjscy politycy nie cenili tego Niemca i dość ironicznie odnosili się do niego ze względu na liczne gafy i niezręczności, jakie popełniał w czasie swojej dyplomatycznej służby w Londynie. Sam też nie miał wysokiego mniemania o zdolnościach Ribbentropa i jego podwładnych. Pierwszego dnia wojny, wyszedłszy z gabinetu zauważył stojącego w korytarzu ministra spraw zagranicznych wraz z dwoma doradcami. Podszedł do nich, szukając audytorium dla wyrażenia radości, jaka go przepełniała.

Adolf Hitler, Benito Mussolini, 1Hermann Göring – czas najważniejszej decyzji

– Postępy naszych wojsk przechodzą najwspanialsze marzenia! – mówił podekscytowany. – Cała kampania zakończy się, zanim zachodni dyplomaci znajdą czas na napisanie not protestacyjnych.

Ribbentrop uśmiechnął się blado, gdyż w wypowiedzi Hitlera zauważył wyraźną niechęć do dyplomatów, nie tylko z państw demokratycznych. Zaś stojący obok Otto Abetz, doradca ministra do spraw francuskich, postanowił wykorzystać okazję, aby błysnąć wiedzą i zwrócić na siebie uwagę Hitlera. Nie spodziewał się przykrej niespodzianki.

– Mein Führer, musimy być przygotowani, że Francja wypowie nam wojnę.

Hitler patrzył na niego przez chwilę zdumionym wzrokiem. Nagle odwrócił się do Ribbentropa i wzniósł ręce do góry, jakby w geście rozpaczy.

– Proszę mi oszczędzić werdyktów pana ekspertów – krzyknął. – Dyplomaci mają najwyższe pensje, dysponują najnowocześniejszymi środkami łączności, a zawsze dają złe odpowiedzi. Przewidywali wojnę, gdy wprowadzaliśmy obowiązkową służbę wojskową, gdy nasze wojska weszły do Nadrenii, gdy przyłączyliśmy Austrię, w czasie kryzysu sudeckiego i zajmowania Pragi. Albo olej w ich głowach jest tak zmącony przez śniadania służbowe, że nie potrafią uzyskać lepszego obrazu sytuacji w krajach, w których przebywają, niż ja w Berlinie, albo moja polityka nie odpowiada im i fałszują informacje w swoich raportach, aby piętrzyć przeszkody na mojej drodze. Musi pan zrozumieć, Ribbentrop, że w końcu zdecydowałem się działać bez opinii ludzi, którzy zawiedli mnie przy dziesiątkach okazji lub nawet mnie okłamywali. I będę polegał na mojej własnej ocenie, która we wszystkich przypadkach okazała się lepsza niż rady tych kompetentnych ekspertów.

„Dyplomaci zawsze dają złe odpowiedzi” – Adolf Hitler i Joachim von Ribbentrop (w środku), podczas rozmowy z ambasadorem Japonii na przyjęciu noworocznym w nowej Kancelarii Rzeszy

Odwrócił się i pozostawiając skonfundowanych dyplomatów zniknął za drzwiami swojego gabinetu. Oto dlaczego nie chciał oddać w ręce Ribbentropa i jego ludzi sprawy tak ważnej i delikatnej, jak prowadzenie tajnych negocjacji z wrogimi rządami.

Dlaczego zatem trzymał Ribbentropa na tak ważnym stanowisku szefa resortu spraw zagranicznych? Ponieważ był lojalny wobec ludzi, którzy kiedyś oddali mu duże przysługi i pozostawali mu wierni, a do takich należał Joachim von Ribbentrop. Po raz pierwszy spotkał Hitlera w sierpniu 1932 roku, gdy wspólni znajomi zwrócili się do niego o pośrednictwo między kanclerzem Franzem von Papenem[5], którego dobrze znał, a Hitlerem, zmierzającym do przechwycenia władzy. Co prawda wstępne rozmowy zaaranżowane przez Ribbentropa zakończyły się niepowodzeniem, ale nie ustawał on w wysiłkach, aby wznowić rokowania, które mogły przynieść Hitlerowi upragnione stanowisko szefa rządu. 10 stycznia 1933 roku w willi Ribbentropa, malowniczo położonej w podberlińskiej dzielnicy Dahlem, ponownie spotkali się Hitler i Papen, którym towarzyszyli Göring, Heinrich Himmler, Ernst Röhm i Oscar, syn prezydenta Hindenburga. Codziennie, aż do 29 stycznia posyłał swój samochód, żeby w największej tajemnicy Papen mógł przybyć do jego domu, gdzie przybywał również Hitler, którego samochód wjeżdżał przez tylną bramę i chował się w garażu. Gdy 30 stycznia Hitler zdobył stanowisko kanclerza, uczynił Ribbentropa swoim doradcą do spraw międzynarodowych. Był to bowiem jedyny oddany mu człowiek, który miał obycie w świecie: uczęszczał do szkół we Francji i Wielkiej Brytanii, płynnie posługiwał się obydwoma językami, przez cztery lata przebywał w Kanadzie, a jako sprzedawca win często podróżował do sąsiednich krajów, a więc wiedział o życiu w Zachodniej Europie i polityce więcej niż inni z najbliższego otoczenia Führera. 4 lutego 1938 roku Hitler mianował go ministrem spraw zagranicznych i ta data wiele wyjaśnia: przystępował właśnie do całkowitego podporządkowania sobie władz państwowych i wojskowych. Na kluczowych stanowiskach chciał mieć ludzi całkowicie oddanych, niekoniecznie najlepszych i najmądrzejszych. Oni mieli wiernie wykonywać jego rozkazy, a nie dyskutować lub, co gorsza, prowadzić własną politykę. Żaden z nich nie mógł nabrać przekonania, że zmonopolizował jakąś dziedzinę życia państwowego. Musieli czuć się niepewnie i stale zabiegać o względy i uznanie Wodza. Ten zaś tak manipulował urzędami, aby ich kompetencje przenikały się, a ich szefowie stale rywalizowali ze sobą. Na obszar działania Ribbentropa mieli więc wkraczać inni.

„Berghof”, willa Hitlera w Obersalzbergu, która odegrała tak dużą rolę w europejskiej polityce

Hitler doskonale rozumiał swoją epokę. W polityce zagranicznej był to okres tajnych protokołów dołączanych do jawnych umów międzynarodowych, tajnych wizyt składanych przez zagranicznych mężów stanu w środku nocy i negocjacji kończących się nad ranem. Wyglądało to tak, jakby politycy podświadomie czuli wiarołomność swojej działalności i starali się ją ukryć przed światem, choćby przybywając późnym wieczorem, jak gdyby ciemność mogła zamaskować ich udział w tej zdradzieckiej grze. Prywatna willa Hitlera w Obersalzbergu, położona na stromym zboczu góry, z której rozciągał się przepiękny widok na Alpy, stała się miejscem spotkań polityków z wielu krajów świata: kanclerz Kurt von Schuschnigg, minister Guido Schmidt, minister Józef Beck, premier Neville Chamberlain, Benito Mussolini przybywali, aby w tym wiejskim otoczeniu dyskutować o losach państw i świata. A był to tylko fragment tajnej gry dyplomatów tamtych czasów.

Sala konferencyjna w „Berghofie”

Hitler, wielki zwolennik działań nie poddających się jakimkolwiek konwenansom, stał się mistrzem w manipulowaniu narzędziami tajnej polityki. W wielkiej rozgrywce, która miała doprowadzić do wojny, Ribbentrop miał swoje miejsce oficjalnego przedstawiciela Rzeszy. Jednak poza nim pozostawała sfera działań, od której Hitler musiał oficjalnie pozostawać z dala, aby nie osłabiać wizerunku Wodza narodu, jaki kreował w oczach społeczeństwa. Wolał więc posługiwać się przedstawicielami nieformalnymi, będącymi zarazem najbardziej wiarygodnymi reprezentantami władz.

Hermann Göring nadawał się znakomicie do tej roli. Wierny towarzysz walki, który odniósł ciężką ranę, gdy obok Hitlera szedł w pochodzie na Odeonsplatz w Monachium 9 listopada 1923 roku, twórca tajnej policji politycznej Gestapo, człowiek, który kierował gospodarką i dowodził siłami powietrznymi Trzeciej Rzeszy, uważany był przez zagraniczne rządy za przedstawiciela Hitlera, choćby sam nie wspomniał o tym ani słowem. Samemu zaś Göringowi misja prowadzenia tajnych rokowań i utrzymywania poufnych kontaktów z rządem brytyjskim bardzo odpowiadała; zaspokajała jego próżność. W kraju zdobył wszystkie zaszczyty, ale brakowało mu międzynarodowego uznania. Słuchając Dahlerusa, mógł sądzić, że moment zawarcia pokoju z Wielką Brytanią jest bliski. Dlatego bardzo energicznie wypełniał to zadanie, choć nie odważył się podjąć żadnej decyzji bez powiadomienia Hitlera. Był tylko jego prawą ręką i to mu wystarczało. Przez wiele lat...

Dahlerus zaś starał się wykorzystać misję, jaką zlecił mu Göring, w celu zachowania pokoju i miał w tym względzie pewne osiągnięcia, jak na przykład zorganizowanie w sierpniu 1939 roku w Sonke Nissen Koog, miejscowości położonej w południowej Danii, spotkania przedstawicieli władz niemieckich i brytyjskich. Nie było w jego mocy zapobieżenie wybuchowi wojny, ale do ostatniej chwili robił w tym celu wszystko, choć ostrzegano go, że ta aktywność nie jest mile widziana przez wielu nazistowskich oficjeli, a podobno minister Joachim von Ribbentrop kazał „popsuć silniki” w samolocie, którym podróżował Dahlerus, do czego na szczęście nie doszło.

Gabinet w Kancelarii Rzeszy; tutaj, na kanapach przy kominku, rozmawiali Adolf Hitler, Hermann Göring, Birger Dahlerus

Nie był oczywiście jedynym pośrednikiem, jakiego Göring wykorzystywał w kontaktach z rządem Neville’a Chamberlaina. Od czerwca 1939 roku podobną misję spełniał ekonomista Helmut Wohlthat. Udało mu się nawet przygotować plan gospodarczej współpracy Niemiec i Wielkiej Brytanii, który przedyskutował z najbliższymi doradcami premiera Chamberlaina. Robert Hudson, brytyjski minister handlu zagranicznego, powiedział mu, że w przypadku rezygnacji ze zbrojeń nie tylko Wielka Brytania, ale i Stany Zjednoczone gotowe są udzielić pomocy, a nawet zwrócić Niemcom dawne ich kolonie. To już było za dużo dla przeciwników ugody z Hitlerem, którzy sprawili, że 23 lipca 1939 roku „Daily Telegraph” zamieścił informację, jakoby rząd Chamberlaina zaoferował Niemcom miliard funtów. Oczywiście informacja była wyssana z palca, ale skutecznie zablokowała dalsze działania Wohlthata i Hudsona.

Samochód Göringa dotarł do Berlina późnym wieczorem, gdy Hitler, zmęczony całodniowymi negocjacjami z Włochami, położył się spać dużo wcześniej niż zwykł to czynić zazwyczaj. Feldmarszałek nie mógł jednak darować sobie okazji powiadomienia Hitlera o możliwości porozumienia z Wielką Brytanią. Odesłał Dahlerusa do hotelu „Esplanada”, a sam udał się do Kancelarii Rzeszy, aby obudzić Führera. Po kilkudziesięciu minutach dwaj esesmani odnaleźli w hotelowym foyer Dahlerusa drzemiącego w fotelu i zaprosili go do samochodu. Pół godziny po północy wszedł do wielkiego gabinetu w Kancelarii Rzeszy, pośrodku którego stał Hitler w ulubionej pozie: rozstawione nogi, ręce skrzyżowane na piersiach, uniesiona głowa, marsowa mina.

Hitler powitał przyjaźnie gościa i wskazał miejsce na kanapie pod ścianą. Sam przyciągnął fotel i usiadł naprzeciwko. Göring zajął miejsce na drugiej kanapie. Ku zaskoczeniu Dahlerusa Hitler nie zainteresował się listem od lorda Halifaxa. Zaczął opowiadać o swojej walce o władzę, osiągnięciach partii nazistowskiej i przyjaznych ofertach kierowanych pod adresem rządu brytyjskiego, a tak nierozważnie odrzucanych. Trwało to dwadzieścia minut, zanim Dahlerus zdołał wykrztusić, że negatywna opinia o zdolnościach Brytyjczyków jest nieuzasadniona.

– Mieszkałem tam przez wiele lat i pracowałem jako zwykły robotnik. Znam dobrze ten naród – wtrącił.

– Coś takiego!? – Hitler był zdumiony i wyraźnie zainteresowany. – Pracował pan jako zwykły robotnik w Anglii? Proszę mi o tym opowiedzieć.

Przez pół godziny słuchał uważnie o organizacji pracy w fabryce, zwyczajach robotników, sposobie spędzania wolnego czasu. Przerwał Dahlerusowi w pewnym momencie i zmienił temat na sytuację polityczną. Żądał, aby Wielka Brytania wycofała swe gwarancje dla Polski, w zamian za co byłby gotów uznać wielkie imperium brytyjskie.

– To jest moja ostatnia wielkoduszna oferta wobec Anglii! – zakończył już wyraźnie podniecony. – Wehrmacht jest potęgą!

– Wrogowie Niemiec również wzmocnili swoje siły... – napomknął Dahlerus nieśmiało.

Hitler nie odpowiedział. Wyglądał, jakby zastanawiał się nad słowami gościa, po czym wstał z fotela i patrząc przed siebie zaczął chrapliwym głosem:

– Jeżeli będzie wojna, wtedy będę budować U-booty, U-booty, U-booty ...

Powtarzał jak gramofon, którego igła przeskakuje po rowkach płyty. Nagle uniósł ręce w powietrze i zaczął krzyczeć:

– Będę budować samoloty, budować samoloty, samoloty... i zniszczę moich wrogów! Wojna nie przeraża mnie! Okrążenie Niemiec jest teraz niemożliwe. Moi ludzie podziwiają mnie i pójdą za mną z pełnym zaufaniem! Jeżeli niemiecki naród czeka niedostatek, niech przyjdzie teraz – ja pierwszy będę głodował i dam mojemu narodowi dobry przykład. Moje cierpienia będą dla nich bodźcem do nadludzkich wysiłków!

Dahlerus słuchał tego z przerażeniem. W pewnym momencie zerknął na Göringa i zauważył, że ten też wydawał się zaskoczony.

– Jeżeli ma nie być masła – krzyczał Hitler – ja będę pierwszy, który nie będzie jadł masła. Mój niemiecki naród lojalnie i pogodnie zrobi to samo. Jeżeli wrogowie mają wytrzymać przez kilka lat, ja, z moją władzą nad niemieckim narodem, wytrzymam o rok dłużej. Dlatego, że wiem, że jestem lepszy od innych.

Nagle zamilkł. Zaczął krążyć po swoim wielkim gabinecie, aż zatrzymał się przy kanapie, na której siedział Dahlerus.

– Pan, który zna tak dobrze Anglików, czy potrafi pan podać powód moich stałych porażek w próbach osiągnięcia z nimi porozumienia?

Dahlerus wahał się przez chwilę, aż wyrzucił z siebie, że przyczyną jest brak zaufania ze strony rządu brytyjskiego.

– Idioci! – krzyknął Hitler. – Czy ja kiedykolwiek w moim życiu kłamałem?!

Dahlerus nie odpowiedział. W czasie całej rozmowy starał się nie rozniecać gniewu Hitlera i wypełnić misję, z jaką przyszedł do tego wielkiego gabinetu: dowiedzieć się, jakie są warunki, których spełnienie pozwoliłoby na uniknięcie wojny.

Hitler wyjaśnił: sojusz z Wielką Brytanią, która powinna pomóc Niemcom w uzyskaniu Gdańska, korytarza do Prus Wschodnich i zwrotu kolonii. Tuż potem wyszedł z gabinetu. Wrócił jednak po paru minutach.

– Niech pan przekaże tę wiadomość brytyjskiemu rządowi – powiedział do Dahlerusa. Audiencja była skończona.

Hitler często tak się zachowywał wobec swoich gości, na których chciał zrobić szczególne wrażenie. Dla niego polityka nie była tylko mozolną i nudną grą dyplomatów wymieniających noty, posłania, negocjujących traktaty. Była wielkim spektaklem, a on głównym aktorem. Rozgrywał swoje przedstawienia przed tysiącami widzów na stadionach, gdzie nadzwyczaj sugestywną scenografię ze świateł, ognia i marmurów tworzył Albert Speer, jego nadworny architekt, a Leni Riefenstahl, utalentowana autorka filmów dokumentalnych, rejestrowała to na celuloidowej taśmie, aby w tysiącach kopii wyświetlanych w niemieckich i zagranicznych kinach wstrząsać milionami widzów. Hitler był również aktorem w swoim gabinecie, gdzie grał przed zagranicznymi mężami stanu. Dlatego w 1938 roku polecił Speerowi tak zaprojektować budynek Kancelarii Rzeszy, żeby jego korytarze i sale robiły na zagranicznych gościach jak największe wrażenie. Dlatego podejmował ich w wielkim gabinecie, o wymiarach 27 na 14,5 metra, wysokim na prawie 10 metrów. Szczególnie zadowolony był z biurka, na którego blacie mozaika z forniru przedstawiała miecz do połowy wyciągnięty z pochwy.

– Dobrze, dobrze – mówił do Speera. – Kiedy zobaczą to dyplomaci siedzący naprzeciw mnie, nauczą się bać.

Czasami wywoził swoich gości do tak zwanego Orlego Gniazda – rezydencji na szczycie Kehlsteinu w monumentalnych Alpach bawarskich, aby rozmawiając z nim mieli wrażenie lotu nad górami. Stawał wówczas plecami do barierki i mając za sobą dziki i groźny krajobraz kreował się na władcę świata wyniesionego ponad przełęcze i przepaście, ostre granie i piękne doliny z domkami o brązowych dachach. To robiło wrażenie na jego rozmówcach.

Hitler potrafił być brutalny i bezwzględny. Umiał zastraszyć kanclerza Austrii Kurta von Schuschnigga, gdy w 1938 roku chciał zająć Austrię, premiera Neville’a Chamberlaina, gdy w tym samym roku zabiegał o zgodę na oderwanie od Czechosłowacji tzw. Sudetenlandu, czy w 1939 roku Emila Háchę, prezydenta Czechosłowacji, który w czasie rozmowy w berlińskim gabinecie dostał ataku serca, ale podpisał dokument oddający jego kraj pod opiekę Rzeszy.

I tej sierpniowej nocy, mając przed sobą wysłannika rządu brytyjskiego, chciał zrobić na nim odpowiednie wrażenie, aby dotarło do Londynu, jak bardzo jest zdecydowany rozpętać wojnę, co miało skłonić premiera Chamberlaina do przyjęcia jego warunków.

Do czego w rzeczywistości zmierzał? Czyżby w końcu sierpnia 1939 roku, gdy jego wojska stały już na pozycjach wyjściowych do ataku na Polskę, gotów był rozpocząć negocjacje z Polakami i Anglikami? Nie. Wyjaśnił to rankiem 29 sierpnia generałowi Walterowi von Brauchitschowi, dowódcy wojsk lądowych: zaproponował negocjacje na warunkach, których polski rząd nie mógł przyjąć, co mogłoby doprowadzić do zatargu między Warszawą i Londynem i w rezultacie do wycofania brytyjskiego poparcia dla Polski. Wtedy Niemcy uderzyliby, nie obawiając się już wojny z Wielką Brytanią. Był bardzo bliski zrealizowania tego planu.

O 15.22 generał Brauchitsch podniósł słuchawkę telefonu łączącego go ze sztabem i przekazał rozkaz, jaki otrzymał od Führera: „Dzień Y” – uderzenie na Polskę: 1 września 1939 roku!

Dzień przed krytyczną datą, 31 sierpnia około godziny 13.00, Dahlerus, nie ustając w wysiłkach zatrzymania rozpędzonej machiny wojennej, przybył do Göringa. Podczas ich rozmowy do gabinetu wszedł adiutant. Pochylił się nad feldmarszałkiem i szeptał mu przez chwilę coś do ucha, a następnie podał teczkę. Göring rozchylił okładki i wysunął czerwoną kopertę. Dahlerus wiedział, co to oznacza: wiadomość najwyższej wagi państwowej. Göring złamał pieczęć i przez chwilę przebiegał wzrokiem linijki pisma.

– Wie pan, co to jest? – zapytał wreszcie. I nie czekając na odpowiedź dodał: – Raport naszej placówki kryptologicznej, która odczytała depeszę polskiego rządu przesłaną godzinę lub dwie godziny temu z Warszawy do Berlina.

Zagiął kartkę tak, aby nie można było odczytać ani nagłówka, ani informacji zawartych na dole, i podsunął dokument Dahlerusowi. Rząd polski zabraniał ambasadorowi w Berlinie rozpoczynania jakichkolwiek negocjacji z władzami Niemiec.

– To chyba najbardziej oczywisty dowód, jak dobre intencje Führera zostały odrzucone przez Polaków – powiedział Göring, gdy tylko Dahlerus skończył czytać. – Dowodzi złej woli Polaków i usprawiedliwia stanowisko Niemców. Proszę to jak najszybciej przekazać ambasadorowi brytyjskiemu.

Wrzesień 1939 r. na zachodzie: wojna na hasła i ulotki

1 września niemieckie armie napotkały twardy opór wojsk polskich na każdym odcinku frontu! Na lądzie, morzu i w powietrzu bitwy graniczne rozgorzały z taką siłą, że premier Wielkiej Brytanii Chamberlain nie mógł uznać, że nic się nie stało. Polski plan wojny z Niemcami przewidywał, że może być ona toczona tylko przy aktywnej pomocy sojuszników z Zachodu. Dlatego nakazywał rozciągnięcie wojsk wzdłuż niemalże całej granicy, aby w każdym miejscu, w którym niemieckie czołgi wedrą się na nasze terytorium, doszło do walk, stawiających sojuszników w jednoznacznej sytuacji: wobec konieczności wypełnienia zobowiązań traktatowych i włączenia się do wojny. 3 września Wielka Brytania, a potem niechętnie Francja wypowiedziały wojnę Trzeciej Rzeszy i uznały, że to wypełnia ich zobowiązania sojusznicze. Niewiele mogły zrobić.

Tego dnia Francuzi mieli 30 dywizji piechoty, z których 14 było w Afryce Północnej, a 9 – na południu kraju, strzegąc frontu alpejskiego, który mogli zaatakować Włosi. Na granicy z Niemcami stacjonowało tylko 7 dywizji. Ich liczba szybko ulegała zwiększeniu w wyniku mobilizacji, ale to wciąż było za mało, żeby uderzyć na stojącą po drugiej stronie niemiecką Grupę Armii „C”, która szybko mobilizowała rezerwy i 10 września dysponowała 42 i 2/3 dywizji.

Jednakże 7 września Francuzi podjęli pewne działania, kierując do walki dziewięć dywizji, które weszły w głąb niemieckiego terytorium na 12 kilometrów. Jednak już 13 września generał Georges, dowodzący francuskim Frontem Północno-Wschodnim, polecił dowódcy operacji, generałowi Gastonowi Prételat, wstrzymać działania zaczepne. Wiadomości nadchodzące z Polski wskazywały, że Niemcy odnieśli zwycięstwo i lada moment mogą stamtąd przerzucić na front zachodni trzon swoich sił. Oznaczało to, że gotowi są skierować do walki 100 dywizji, gdy Francuzi mogliby wystawić do obrony tylko 60 dywizji. Walki na froncie zachodnim ustały. Francuzi stracili 27 żołnierzy zabitych, 22 rannych i 27 zaginionych, 9 samolotów myśliwskich i 18 rozpoznawczych. Już wkrótce mieli zapłacić znacznie wyższą cenę za polityczne błędy popełnione w minionych latach.

Brytyjczycy mieli jeszcze mniejsze możliwości działania. We wrześniu, gdy Polska już płonęła, zaczęli wysyłać żołnierzy na kontynent, ale pierwsza jednostka Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego gotowa była do walki dopiero 3 października. Honor Wielkiej Brytanii zdawały się ratować samoloty RAF-u, dokonujące nalotów na niemieckie bazy morskie i okręty, ale brytyjski minister lotnictwa, Kingsley Wood, nie chciał nawet myśleć o poważniejszych działaniach. Słysząc o propozycji zrzucania bomb zapalających, które by wywoływały pożary lasów, krzyknął:

– Czy pan zdaje sobie sprawę, że jest to własność prywatna! Wkrótce zaproponuje pan zbombardowanie Essen!

W obliczu wysokich strat poniesionych w czasie nalotów na Kilonię i Wilhelmshaven samoloty brytyjskie zaprzestały tych ataków i zaczęły zrzucać na Niemcy ulotki.

Adolf Hitler powrócił do Berlina 26 września, po ośmiogodzinnej podróży z Pomorza swoim pociągiem sztabowym „Amerika”. Przykro zaskoczył go pusty peron, gdzie nikt nie witał zwycięzcy, i brak na ulicach tłumów skandujących na jego cześć. Szybko pojechał do Kancelarii Rzeszy, gdzie wkrótce zasiadł przy okrągłym stole w gronie swoich najbliższych współpracowników, aby zjeść spóźnioną kolację. Wstał w pewnym momencie bez słowa i wyszedł do gabinetu. Tam oczekiwał go Göring i Dahlerus, z którym chciał przedyskutować możliwości pogodzenia się z rządem brytyjskim. Było coś niezwykłego w tym przedsięwzięciu, gdyż od 5 września Hitler rozważał możliwość skierowania swoich wojsk na Belgię i Francję tuż po zakończeniu kampanii w Polsce. Być może sądził, że skłoni Chamberlaina do zachowania neutralności, gdy czołgi Wehrmachtu ruszą na zachód.

Przemawiając w Reichstagu 6 października 1939 roku, Hitler powiedział:

– Poświęciłem nie mniej wysiłku, aby doprowadzić do anglo-niemieckiego porozumienia, a nawet więcej: anglo-niemieckiej przyjaźni. [...] Wierzę nawet dzisiaj, że może być tylko jeden pokój w Europie i na świecie, jeżeli Niemcy i Anglia dojdą do porozumienia. Dlaczego na zachodzie miałaby być prowadzona wojna? O odbudowę Polski? Polska w granicach traktatu wersalskiego nie powstanie nigdy.

Chamberlain odmówił podjęcia jakichkolwiek negocjacji z rządem niemieckim. Liczył, że uda mu się pokonać Hitlera, stosując blokadę gospodarczą, która miała stać się główną bronią zachodnich aliantów. Okręty potężnej Royal Navy i Marine Nationale zablokowały dostawy surowców dla niemieckiej gospodarki, która dotkliwie odczuła zacięte, wyczerpujące walki w Polsce. Brak paliwa, surowców dla zakładów zbrojeniowych miał w ocenie brytyjskich ekspertów powalić Niemców na kolana do końca 1940 roku, a najpóźniej do końca pierwszego kwartału 1941 roku.

Przeładunek ropy naftowej dla Niemiec na granicznej stacji w Przemyślu

W 1939 roku Niemcy importowały 5 mln 165 tys. ton ropy naftowej, głównie ze Stanów Zjednoczonych, Meksyku, Wenezueli, Rumunii, Iranu i Iraku. Dostawy ze Związku Radzieckiego, które wyniosły ledwie 5 tys. ton, nie liczyły się. Przerwanie handlu ze Stanami Zjednoczonymi, a także zablokowanie dostaw przez brytyjskie okręty, sprawiło, że niemiecki import ropy naftowej zmalał ponad dwukrotnie: do 2 mln 75 tys. ton. To było za mało, aby napędzać przemysł zbrojeniowy i wielkie armie wyposażone w tysiące czołgów, samochodów i samolotów. Czymże było 2 mln 75 tys. ton dla państwa prowadzącego wojnę, skoro Wielka Brytania, która nie miała tak wielkich powietrznych i lądowych sił zbrojnych, ani też nie prowadziła działań wojennych, importowała w 1940 roku 11 mln 271 tys. ton ropy. Było oczywiste, że Niemcy zwiększą produkcję benzyny syntetycznej, i tak się stało: niemieckie zakłady dały gospodarce i wojsku o ponad milion ton benzyny syntetycznej więcej niż rok wcześniej (z 2 mln 200 tys. do 3 mln 348 tys. ton). Liczono się z tym, że Niemcy zwiększą import z Rumunii, i tak też się stało (wzrósł on z 848 tys. do 1 mln 177 tys. ton). Jednakże nie rekompensowało to strat, jakie poniosła niemiecka gospodarka w wyniku przerwania importu ropy drogą morską. Brytyjczycy uważali, że blokada w równym stopniu zatamuje import innych surowców, niezbędnych dla funkcjonowania przemysłu zbrojeniowego i wojska: rudy żelaza, rud metali kolorowych, kauczuku itp. Bardzo się pomylili.

Gdy kampania w Polsce dobiegła końca, Niemcy miały już nową granicę ze Związkiem Radzieckim, przez którą łatwo i szybko przechodziły transporty surowców. Stalin oferował to, czego niemiecka gospodarka potrzebowała najbardziej: ropę, rudy żelaza i manganu, pszenicę... Wszystko! Hitler proponował w zamian to, czego potrzebowali Rosjanie: nowoczesne technologie, maszyny i kompletne fabryki, samoloty i okręty. Co prawda, gdy Rosjanie przyjęli ochoczo propozycję wymiany surowców za maszyny i broń, Führer wzdragał się przed wysyłaniem do Związku Radzieckiego planów pancerników i niszczycieli, samolotów i karabinów maszynowych, ale umowa została zawarta i Stalin skrupulatnie ją wypełniał, śląc do Niemiec towarowe pociągi.

Alianci szybko się zorientowali, jak bardzo dziurawa jest ich zapora gospodarcza i co jest tego przyczyną. W końcu 1939 roku anglo-francuska Najwyższa Rada Wojenna podjęła decyzję o dokonaniu nalotów na radzieckie pola naftowe. Francuskie siły powietrzne przeznaczyły do tego 5 dywizjonów bombowców Martin Maryland (zakupionych w Stanach Zjednoczonych), które miały wystartować z lotnisk w północnej Syrii i uderzyć na cele w Baku i Groznym, którym nadano kryptonimy: „Berlioz”, „César Franck” oraz „Debussy”. Brytyjczycy postanowili rzucić do akcji cztery dywizjony bombowców Bristol Blenheims oraz jeden dywizjon jednosilnikowych Vickers Wellesley, które miały wyruszyć z irackiej bazy w Mosulu. Przygotowania się rozpoczęły.

30 marca 1940 roku z lotniska Habbaniyah w Iraku wystartował cywilny samolot Lockheed 14 Super Electra, na pokładzie którego byli lotnicy z 224 dywizjonu RAF-u, dysponującego tymi samymi samolotami Lockheeda, ale w wersji wojskowej; wszyscy pasażerowie mieli cywilne ubrania i fałszywe dokumenty na wypadek, gdyby po awarii lub strąceniu samolotu dostali się w radzieckie ręce. Przelecieli nad rejonem Baku robiąc kilkaset zdjęć, które miały posłużyć do wybrania celów i przygotowania nalotów. Misja przebiegła gładko i wydawało się, że Rosjanie nie zwrócili uwagi na samotny samolot pasażerski. Jednak 5 kwietnia, gdy Lockheed pojawił się nad polami naftowymi Batumi, artyleria przeciwlotnicza otworzyła ogień i pilot, nie czekając, aż pojawią się radzieckie myśliwce, skierował samolot do bazy. Zdjęcia lotnicze, przekazane do kwatery głównej wojsk brytyjskich w Kairze posłużyły do opracowania planów nalotu na szyby i zbiorniki ropy naftowej, który prawdopodobnie miał się odbyć w końcu maja lub na początku czerwca 1940 roku. Niemiecka agresja na Belgię i Francję, jaka rozpoczęła się 10 maja 1940 roku, przekreśliła te plany, cała zaś akcja znalazła smutny finał. 17 czerwca żołnierze jednego z niemieckich oddziałów znaleźli w zdobycznym pociągu sztabowym teczkę z wielkim napisem „Tres Secret” i tekstem pod nim: „Attaque Arienne du Petrole du Caucase. Liaison effectuée au G.O.C. Aérien le avril 1940”, której zawartość natychmiast niemiecka propaganda przedstawiła światu.

Dla Hitlera najważniejszym zadaniem było obłaskawienie prezydenta Stanów Zjednoczonych Roosevelta, żeby zgodził się na wznowienie wymiany handlowej i żeby, jak przed wojną, z Ameryki popłynęły szeroką strugą surowce dla niemieckiego przemysłu. Zdawał sobie sprawę, że wstrzymanie dostaw dla walczących stron nie było korzystne dla amerykańskich producentów, którzy tracili na tym miliony dolarów.

Nowa misja Hermanna Göringa

Był późny wieczór 14 września 1939 roku, gdy John L. Lewis, szef centrali związkowej CIO i potężnego związku zawodowego United Mine Workers of America, wykręcił numer sekretariatu prezydenta Roosevelta. Przedstawił się i choć podkreślał, że dzwoni w ważnej sprawie państwowej, musiał długo czekać, zanim prezydent podszedł do telefonu. Był przekonany, że Roosevelt uczynił to umyślnie, aby go upokorzyć. Nienawidzili się od 1938 roku, gdy w wyborach na stanowisko gubernatora Pensylwanii prezydent poparł innego kandydata niż ten, którego życzyłby sobie Lewis. Niechętnie więc dzwonił do prezydenta owego wrześniowego wieczoru, ale uznał, że musi odłożyć na bok ambicje, gdy wymagają tego interesy.

– Panie prezydencie, dzwonię z prośbą – powiedział, gdy usłyszał w słuchawce głos Roosevelta. – Czy mógłby pan przyjąć mojego dobrego znajomego, pana W. R. Davisa, w sprawie, która może mieć znaczenie najwyższej wagi dla kraju i ludzkości?

Roosevelt niechętnie zgodził się. Wiedział, kim jest William Rhodes Davis, i miał wiele zastrzeżeń do jego działalności. Nie mógł jednak odmówić, gdyż to zaogniłoby stosunki z szefem związku zawodowego liczącego 9 milionów członków i 5 milionów sympatyków. Zbliżały się wybory prezydenckie i głosy tych ludzi mogły mieć dla Roosevelta cenę zwycięstwa. Odrzucił jednak zdecydowanie propozycję, że spotkanie powinno się odbyć w tajemnicy.

– Spotkanie odbędzie się według zwykłego protokołu. Niech przyjdzie jutro. Proszę ustalić z moim sekretarzem godzinę – odpowiedział sucho.

Davis był przykładem typowej amerykańskiej kariery. Urodził się w Montgomery, w stanie Alabama, w 1889 roku, w dość biednej rodzinie, która jednak zapewniła mu dobre wykształcenie. Nie chciał spędzić życia w rodzinnym mieście na posadzie bez perspektyw, więc gdy tylko uzyskał pełnoletność, wyruszył na zachód, aby tam szukać pieniędzy i majątku. W Oklahomie był strażakiem, a potem maszynistą, ale już w 1913 roku, w nikomu nie znany sposób stanął na czele własnego przedsiębiorstwa zajmującego się wydobywaniem ropy naftowej w Muskogee. W ciągu 25 lat jego „Crusader Oil Company” stała się wielką firmą władającą szybami naftowymi w Teksasie, Luizjanie i Meksyku, rafinerią w Hamburgu, nabrzeżem portowym w Malmö w Szwecji i wieloma firmami dystrybucji przetworów ropy naftowej w krajach skandynawskich. Pałace Davisa stanęły w Houston, Scarsdale i Nowym Jorku, on zaś zarządzał swoim naftowym imperium z biura na trzydziestym czwartym piętrze Rockefeller Center w Nowym Jorku.

W 1936 roku, poszukując nowych rynków zbytu dla ropy i jej przetworów, zwrócił uwagę na Niemcy, borykające się wówczas z wielkim problemem, jakim był brak tego surowca i paliwa dla szybko rozbudowywanych sił zbrojnych. Zwłaszcza marynarka wojenna, której okręty spalały szczególnie dużo ropy, znalazła się w trudnej sytuacji. Dowódca Kriegsmarine, wielki admirał Erich Raeder, kierował do Hitlera raporty, w których ostrzegał, że „naczelne dowództwo [Kriegsmarine – BW] całkowicie wyczerpało możliwości zakupu paliwa za marki”, co oznaczało, że kasa marynarki wojennej w przegródce „paliwa, smary, oleje” jest pusta.

Davis, który w tajemniczy sposób dowiedział się o tych raportach, udał się natychmiast do Berlina i stawił się w gabinecie dr. Hjalmara Schachta[6] , szefa Reichsbanku, proponując, że za niemieckie kredyty wybuduje w Niemczech rafinerię, którą będzie zaopatrywał w ropę z meksykańskich pól naftowych w zamian za dostawy niemieckich maszyn. Jednak Schacht nie dowierzał amerykańskiemu biznesmenowi i odrzucił tę propozycję. Niezrażony Davis walczył dalej o wielki interes. Nie chodziło mu tylko o spodziewane zyski ze współpracy z Niemcami. Starał się odzyskać 11 milionów dolarów, które zainwestował w pola naftowe Pozor Rica, a które utracił, gdy rząd Meksyku znacjonalizował zagraniczne firmy naftowe. Dotarł do samego Führera, któremu spodobał się pomysł przerabiania w niemieckiej rafinerii meksykańskiej ropy. Na początku 1938 roku Hitler zaprosił Amerykanina do swojej kancelarii i poinformował, że polecił Reichsbankowi przekazanie niezbędnych środków finansowych.

Davis, mając tak korzystną sytuację, jaką stworzyło poparcie Hitlera, rozwinął swój projekt. Przekonał dowódcę niemieckiej marynarki wojennej, że nie warto wydawać 600 tys. funtów szterlingów na zakup ropy, lecz należy zakupić koncesje wydobywcze. Wielki admirał Raeder w liście do Hermanna Göringa pisał: „Zamierzam wykorzystać te pieniądze nie na zakup ropy naftowej, lecz nabycie praw do wydobywania ropy na terenie obcego państwa. Przy dzisiejszych cenach ropy, za 600 tys. funtów moglibyśmy zakupić 150 tys. ton paliwa i oleju napędowego, co jest wielkością absolutnie niewystarczającą. Ale zainwestowanie tych pieniędzy w nabycie i rozwój koncesji wydobywczych, np. w Meksyku, pozwoli Niemcom, w opinii ekspertów, otrzymać około 7,5 mln ton ropy”.

W tym wspaniałym planie był słaby punkt: uzyskanie zgody władz Meksyku na sprzedaż koncesji na wydobycie ropy naftowej. Jak to zrobić? Davis postanowił wykorzystać, zapewne za poważny udział w zyskach, wpływy i siłę Johna Lewisa, który szybko zgodził się namówić Vincente Lombardo Toledano, szefa meksykańskiej centrali związkowej, do udzielenia pomocy Davisowi w uzyskaniu koncesji. Meksykański związkowiec dotarł do prezydenta Lázaro Cárdenasa i skłonił go do udzielenia Davisowi wszelkich zezwoleń. We wrześniu 1938 roku pierwszy tankowiec z 10 tysiącami ton ropy wyruszył z Veracruz do Hamburga. W ciągu następnych 11 miesięcy firma Davisa wyeksportowała 400 tys. ton ropy o wartości 8 milionów dolarów do Niemiec, gdzie jego rafineria „Eurotank” przerabiała ją, pracując na trzy zmiany.

Umowa z Niemcami przewidywała, że będą spłacać długi dostawami maszyn. Do września 1939 roku, gdy Wielka Brytania i Francja zablokowały morskie dostawy dla Niemiec, na konto Davisa wpłynęło tylko 3 mln dolarów stanowiące równowartość niemieckich dostaw, wśród których było m.in. 17 samolotów pasażerskich Junkers dla meksykańskich linii lotniczych. Obrotny Amerykanin stracił więc na tym interesie ogromną kwotę 5 milionów dolarów i musiał coś zrobić, aby te pieniądze odzyskać. Usiłował omijać blokadę, wysyłając tankowce do Szwecji lub Włoch, skąd pociągami ropa miała być przewożona do Niemiec. Jednak szybko musiał zaniechać tych zabiegów, gdyż Brytyjczycy nie dali się oszukać i zarekwirowali trzy statki wiozące 30 tys. ton ropy do państw skandynawskich. Wielki interes przeplata się z polityką i Davis doskonale to rozumiał. Zapewne dlatego, szukając innych dróg rozwijania nadzwyczaj zyskownego handlu ropą z Niemcami, dotarł do prezydenta Roosevelta, choć projekt, z którym przyszedł, daleko odbiegał od ropy naftowej.

Prezydent Franklin D. Rooseveltwygłasza przemówienie w Kongresie w 1939 r.

O 11.45 wszedł do Owalnego Gabinetu, gdzie z pewnym zaskoczeniem zauważył, że prezydent nie był sam, lecz towarzyszył mu Adolf A. Berle Jr., asystent sekretarza stanu. Nie był to dobry znak. Davis wiedział, że ten człowiek darzy go niechęcią i gotów jest popsuć mu szyki. Nie mylił się. Przed tym spotkaniem Berle sięgnął do danych FBI[7] , które zbierało informacje o Davisie od 1928 roku. Nie znalazł tam, co prawda, dowodów na jego powiązania z wywiadem niemieckim, ale taka możliwość była oczywista, o czym Berle ostrzegł prezydenta.

Davis, ledwo usiadł w fotelu za niskim stolikiem, przystąpił do przedstawienia sprawy:

– Od lat prowadzę interesy z Niemcami – powiedział. – Od jakichś siedmiu lat – uściślił. – I rozwinąłem osobiste kontakty z marszałkiem Hermannem Göringiem. Dwa czy trzy dni temu otrzymałem depeszę od Göringa, który prosi, abym rozeznał, czy prezydent mógłby działać jako rozjemca lub pomóc w wybraniu neutralnego państwa, które mogłoby taką rolę odegrać. Mówił oczywiście o wojnie w Europie. – Niemcy chcą pokoju – zakończył. – Oczywiście, jeżeli pewne warunki zostaną spełnione.

– Miałem różne nieoficjalne napomknienia, że mógłbym interweniować w europejskich kłopotach, ale nie będę włączał się do takich spraw, dopóki nie wystąpi z tym oficjalnie rząd któregoś z państw – odpowiedział Roosevelt.

– Rząd niemiecki zwrócił się do mnie, abym spotkał się z jego przedstawicielami na tajnej konferencji, jaka odbędzie się 26 września w Rzymie – Davis nie wydawał się zbity z tropu. – Czy mógłbym po rozeznaniu sytuacji zdać panu sprawozdanie?

– Naturalnie – odpowiedział Roosevelt. – Interesuje mnie każda informacja, która rzuca światło na sytuację.

Następnego dnia Davis wystąpił o przyznanie paszportów jemu i żonie i tu spotkała go niemiła niespodzianka. Departament Stanu odmówił wydania dokumentu pani Davis, gdyż w przeszłości popełniła jakieś wykroczenie. Rozwścieczony Davis zadzwonił do Lewisa, prosząc o interwencję u prezydenta. Dziwne, ale Lewis zgodził się na to i o 17.22 zadzwonił do Roosevelta. Tym razem nie wskórał niczego. Prezydent, wyraźnie oburzony, że przywódca związkowy zwraca się do niego z taką prośbą, poradził, aby interweniował w Departamencie Stanu, i gdy tylko odłożył słuchawkę, skontaktował się z Berle’em polecając mu, aby po zgłoszeniu się Lewisa przygotował służbową notatkę na ten temat, co można będzie wykorzystać przy sposobnej okazji. Jednak Lewis uznał, że posuwa się za daleko, i wietrząc pułapkę nie zadzwonił do Departamentu Stanu. Jego przyjaciel musiał wyruszyć do Rzymu bez żony. Był tam krótko, gdyż oczekujący go dr Joachim Hertslet, urzędnik ministerstwa spraw zagranicznych, który pracował przez kilka lat w ambasadzie niemieckiej w Meksyku, przekazał mu, że Hermann Göring entuzjastycznie przyjął wiadomość o możliwości udziału prezydenta Stanów Zjednoczonych w rokowaniach pokojowych i zaprasza do Berlina, aby na miejscu omówić wszystkie sprawy. Dla Davisa tkwiła w tym pewna trudność, gdyż miał paszport zezwalający na podróż do Włoch, nie do Niemiec. Postanowił jednak zaryzykować.

Hermann Göring

Kilka dni później zasiadł w fotelu naprzeciw Göringa w jego wielkim gotyckim gabinecie w ministerstwie lotnictwa. Wszystko to, co powiedział, a co zostało starannie zapisane przez jednego z obecnych przy trwającej półtorej godziny rozmowie, było kłamstwem, które miało na celu wykazanie Niemcom, że jest człowiekiem, który dużo może. Oświadczył, że prezydent gotów jest wywrzeć nacisk na państwa zachodnie, aby podjęły negocjacje pokojowe z Niemcami. Zgadza się na pozostawienie Niemcom Gdańska i wszelkich obszarów, jakie Polska otrzymała na mocy traktatu wersalskiego, oddanie Niemcom kolonii utraconych po 1918 roku, a także na przyznanie pomocy finansowej, aby niemiecka gospodarka mogła dorównać czołowym potęgom gospodarczym świata.

Göring słuchał tego z zadowoleniem, którego nawet nie starał się ukryć. Ten człowiek z najwyższych szczytów nazistowskiej władzy był tak naiwny, że uwierzył w rewelacje amerykańskiego biznesmena. Uwierzył, że prezydent Stanów Zjednoczonych jest tak łaskawy dla Niemiec, a przy tym tak niechętny wobec starych sojuszników. 3 października upoważnił Davisa do prowadzenia pokojowych negocjacji z prezydentem Rooseveltem, w których miał brać udział dr Joachim Hertslet, osobisty wysłannik marszałka, podróżujący jako Carl Clemens Bluecher, obywatel Szwecji. Jego paszport został sfałszowany przez najlepszych specjalistów ze Służby Bezpieczeństwa SS. Nikt nie mógł wykryć prawdziwej tożsamości drobnego, jasnowłosego mężczyzny towarzyszącego Davisowi. Wielka misja Davisa miała służyć również wywiadowi niemieckiemu, który starał się wykorzystać nadarzającą się okazję i umieścić szpiegów jak najbliżej najważniejszego źródła informacji: prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Trasa do Stanów Zjednoczonych prowadziła przez Lizbonę, gdzie obydwaj mieli wsiąść na pokład statku „American Clipper”. W biurze linii „Pan American”, gdzie przyszli, aby wykupić bilety, czekała ich niemiła niespodzianka.

– Pan się nazywa Bluecher? – urzędnik wypełniający blankiety biletów podniósł paszport, który położył przed nim towarzysz Davisa.

– Tak, Carl Clemens Bluecher – pewnym głosem odpowiedział Hertslet, choć zaskoczył go nieprzyjemny sposób, w jaki urzędnik zadał to pytanie.

– Panie Hertslet, to nie jest pana paszport – urzędnik uśmiechał się. – Spotkaliśmy się parę miesięcy temu. Pamiętam dobrze, że wtedy miał pan paszport na nazwisko Hertslet. Czy dobrze pamiętam?

– Myli się pan! – z pomocą pospieszył Davis, który stał za plecami Niemca. – Pan Bluecher jest pracownikiem skandynawskiego oddziału mojej firmy i razem podróżujemy do Stanów Zjednoczonych. Zapewniam, że paszport jest prawdziwy.

– Ejże! – urzędnik wydawał się rozbawiony całą sytuacją. – Jeżeli panowie tak twierdzą, to musimy sprawdzić. Zechcą panowie usiąść i zaczekać, muszę zadzwonić do komisariatu policji. Sądzę, że sprawdzenie paszportu nie będzie długo trwało...

– Proszę pana, muszę coś wyjaśnić. – Davis nagle zmienił głos i pochylił się nad biurkiem. – Ma pan wspaniałą pamięć. Nazwisko mojego pracownika brzmi inaczej, ale musi pan wiedzieć, że wykonujemy tajną misję w imieniu prezydenta Stanów Zjednoczonych. Warunki wymagają, aby pan Hertslet podróżował pod zmienionym nazwiskiem.

– A widzi pan, miałem rację.

– Możemy kupić bilety? – Davis wydawał się zadowolony, że wpadł na pomysł tak prostego wyjaśnienia całej sytuacji.

– Nie. – Urzędnik pokręcił głową i oddał paszport.

Davis i Hertslet odeszli na bok, aby naradzić się, co mają dalej robić. Nie zwrócili uwagi na mężczyznę przeglądającego gazetę na ławce opodal. Wydawało się, że jest zajęty, choć bacznie obserwował całą sytuację. Był to agent brytyjskich tajnych służb, które ruszyły do akcji na sygnał z Waszyngtonu. Tam Adolf A. Berle słusznie przewidział, że Davis nie zatrzyma się w Rzymie, lecz pojedzie do Berlina. Dlatego polecił Samowi E. Woodsowi, handlowemu attaché ambasady amerykańskiej w Berlinie, które to stanowisko zapewne było przykrywką jego funkcji, jaką spełniał dla amerykańskiego wywiadu, aby nie spuszczał oka z kłopotliwego przybysza ze Stanów Zjednoczonych. Woods, gdy zorientował się, że Davis wybiera się w podróż powrotną, wiedział, że musi on podróżować przez Lizbonę, i poinformował natychmiast wywiad brytyjski, który w portugalskiej stolicy miał dobrze rozwiniętą placówkę. Brytyjczycy szybko zwrócili uwagę na Hertsleta, o którym wiedzieli, że w Meksyku organizował dostawy ropy naftowej do Niemiec. Powiadomili ambasadę amerykańską w Lizbonie, że „młody mężczyzna podróżujący z panem Davisem posługuje się nie swoim paszportem”.

Davis postanowił interweniować w ambasadzie amerykańskiej, uważając, że informacja o tajnej misji na rzecz prezydenta Stanów Zjednoczonych zrobi tam większe wrażenie niż na urzędniku wydającym bilety w biurze „Pan American”. Jednak Samuel H. Wiley, amerykański konsul generalny, odmówił pomocy. Miał wyraźne instrukcje z Waszyngtonu, od Adolfa A. Berle’a, jak zachować się w tej sytuacji. Davis musiał więc sam odbyć podróż i 9 października wysiadł w nowojorskim porcie. Czekała go tam jeszcze bardziej przykra niespodzianka. Na pirsie reporterzy zapytali go, jak udała się wyprawa do Berlina.

– Zapewniam panów, że byłem w interesach tylko w Rzymie, przez dwa tygodnie! – usiłował bronić się Davis.

– Czy negocjował pan sprzedaż meksykańskiej ropy naftowej do Włoch, aby stamtąd przetransportować ją do Niemiec, omijając blokadę gospodarczą? – padło następne pytanie. Widać było, że dziennikarze zostali przez kogoś dobrze poinformowani. Davis uznał, że przedłużanie tej konferencji nie wyjdzie mu na dobre. Czuł, że oplątuje go sieć, ale nie wiedział, kto pociąga za sznurki.

– To bzdura! – wykrzyknął rozzłoszczony i szybko ruszył do samochodu, zdając się nie słyszeć kolejnych pytań. Jego kariera negocjatora zakończyła się bardzo wcześnie. Następnego dnia, gdy zadzwonił do Białego Domu, dowiedział się, że prezydent nie ma czasu, aby się z nim spotkać. Napisał więc dwa długie listy, w których opisał przebieg podróży i rozmowę, jaką odbył z Göringiem, ale nie miał jak dostarczyć ich prezydentowi. Udał się do Departamentu Stanu, gdzie Adolf A. Berle uprzejmie przeczytał sprawozdania, lecz stwierdził, że zawierają wiele błędów.

– A cóż to za sprawa z fałszywym paszportem człowieka, który panu towarzyszył? – zapytał nagle.

Być może wtedy Davis zrozumiał, że ma przed sobą autora intrygi, która tak bardzo skomplikowała mu życie. Niepyszny pożegnał się szybko, ale nie poddał się. Namówił Lewisa, aby interweniował w Departamencie Stanu. Ale i ten odbił się od muru, jaki wybudował Berle, choć zaczął rozmowę bardzo groźnie:

– Rezolucja, jaką podjęła CIO, aby poprzeć prezydenta – mówił o wyborach, które miały odbyć się w 1940 roku – można łatwo zmienić na korzyść innego kandydata.

Nagle przyjął ton bardziej pojednawczy.

– Mr Davis przywiózł ważną wiadomość od wysokiego niemieckiego urzędnika. Działał dokładnie według linii, jaką przedstawił prezydentowi podczas spotkania 15 września. Jednak prezydent stał się niedostępny. Czyżby to oznaczało, że przestał się interesować możliwością odegrania ważnej roli w interesie pokoju?

Berle nie dał się zbić z tropu.

– Rząd Stanów Zjednoczonych nie może rozważać propozycji mediacji, jeżeli nie pochodzą one od rządów i nie są przekazywane uznanymi kanałami dyplomatycznymi – odpowiedział.

– Chciałby pan, żeby niemiecki rząd stwierdził oficjalnie to, co pan Davis mówi nieoficjalnie?

– Rząd niemiecki ma w Waszyngtonie przedstawiciela wystarczająco kompetentnego, aby mógł przekazywać wiadomości tego typu.

Lewis wstał i ledwo skinąwszy głową wyszedł z gabinetu asystenta sekretarza stanu. Usłyszał najbardziej oczywiste potwierdzenie, że prezydent nie ma ochoty widzieć Davisa. Dyplomatyczna misja nafciarza dobiegła końca, choć nadal wierzył, że nadejdzie czas, kiedy będzie mógł przyczynić się do obalenia prezydenta Roosevelta i zemści się na tym wstrętnym Berle’u, który tak bardzo popsuł mu szyki[8].

Hermann Göring, który usiłował odegrać wielką rolę w europejskiej polityce, postawił na niewłaściwego człowieka. Jednak premier Chamberlain ciągle stwarzał wrażenie, że gotów jest do ugody, a Niemcy zdawali sobie sprawę, że za jego plecami stoi duża grupa polityków, którzy myślą tak samo. Byli to wpływowi ludzie. Bez wątpienia jednym z nich był lord Halifax. Jego najbliższym sojusznikiem był sir Horacy Wilson, doradca premiera. Jednak czas premiera Chamberlaina dobiegał końca.

Tylko krew, pot, łzy i trud

9 maja 1940 roku Hitler wraz z najbliższymi współpracownikami udali się samochodami z Kancelarii Rzeszy na lotnisko, gdzie na płycie z daleka zobaczyli samolot Führera Immelmann III, nazwany tak na cześć niemieckiego pilota z I wojny światowej. Jednak kolumna samochodów przemknęła obok dworca lotniczego i zatrzymała się dopiero na niewielkiej stacji kolejowej Finkenkrug, gdzie wsiedli do specjalnego pociągu i wyruszyli na północ. Niewielu wiedziało dokąd zmierzają.

Goście Hitlera zdawali sobie sprawę, że tajemnica wynika z potrzeby zachowania maksymalnego bezpieczeństwa, co było oczywiste po zamachu 9 listopada 1939 roku w „Bürgerbräukeller” w Monachium, gdzie wybuch bomby omalże nie pozbawił życia Führera, a zabił wielu jego starych towarzyszy partyjnych. Ci, którzy znali cel podróży, jak generał Wilhelm Keitel, zachowywali to dla siebie. Pozostały więc tylko przypuszczenia. Skoro pociąg zmierzał na północ, podejrzewano, że zmierzają do Kilonii, skąd samolotem wyruszą do Oslo. W Hanowerze pociąg zatrzymał się, a do wagonu Führera wsiadł pułkownik Diesing, szef służby meteorologicznej Wehrmachtu. Przyniósł ze sobą raporty meteorologiczne: 10 maja 1940 roku będzie piękna słoneczna pogoda. Uradowało to Hitlera tak bardzo, że nagrodził posłańca złotym zegarkiem. Dopiero wtedy pasażerowie pociągu jadącego w nieznane dowiedzieli się, że rankiem następnego dnia wojska niemieckie wyruszą na Belgię, Holandię i Francję i z tym wielkim wydarzeniem wiąże się ich podróż.

O godzinie 4.25 przybyli do Euskirchen, niewielkiej miejscowości położonej 50 kilometrów na zachód od Bonn. Hitler, rześki i wypoczęty, zszedł z wagonu do opancerzonego mercedesa, który zabrał go do nowej polowej kwatery o nazwie „Felsennest” – Skalne Gniazdo w lesie w pobliżu Münstereifel, 45 kilometrów od belgijskiej granicy. Stamtąd miał kierować operacjami nowej wojny, która miała doprowadzić jego wojska do brzegów kanału La Manche.

Gdzieś nad głowami przybyłych przemknęły szybowce holowane przez samoloty Junkers Ju 53/m, które wystartowały z lotnisk pod Kolonią. W ich kadłubach lecieli żołnierze, którzy mieli zdobyć mosty na Mozie i opanować belgijską twierdzę Eben Emael, strzegącą dróg prowadzących w głąb Belgii. Od powodzenia ich akcji mógł zależeć los wojny w Belgii. Jeżeli bowiem nie udałoby się im przechwycić mostów, zanim wojska belgijskie wysadzą je, i zająć potężnej twierdzy, wkopanej 25 metrów w głąb wapiennych skał na brzegu Kanału Alberta, niemiecka 6. armia musiałaby zatrzymać się tam na wiele dni i toczyć ciężkie boje oblężnicze, gdy w tym czasie od zachodu nadeszłyby wojska francuskie i brytyjskie, aby wesprzeć belgijskich obrońców.

Szybowce niemieckie na terenie fortu Eben Emael – największej zapory w drodze na Zachód

Hitler był hazardzistą i ogromnym szczęściarzem. Podejmował nadzwyczaj ryzykowne kampanie i wygrywał.

Tak było w 1935 roku, gdy odrzucił traktat wersalski i ogłosił wprowadzenie powszechnej służby wojskowej, co oznaczało intensywne zbrojenia.

Tak było w 1936 roku, gdy nakazał swoim wojskom wkroczyć do Nadrenii, gdzie według międzynarodowych traktatów nie mogło być niemieckich żołnierzy. Wystarczyło, żeby Francja ogłosiła pogotowie bojowe nadgranicznych jednostek, a niemieckie dywizje szybciutko wróciłyby do koszar, skompromitowany zaś Hitler zostałby zapewne obalony lub musiałby podać się do dymisji. Jak bowiem mógłby wzywać naród do wyrzeczeń i prowadzić go wojenną ścieżką, gdy już pierwsze przedsięwzięcie zakończyło się fiaskiem!

Tak było w 1938 roku, kiedy zdecydował się wprowadzić wojska do Austrii i przyłączyć to państwo do Rzeszy. W tym samym roku, nie zważając na potęgę militarną Zachodu, zażądał przyłączenia do Rzeszy części Czechosłowacji i osiągnął to.

Hitler i spadochroniarze, którzy zdobyli fort Eben Emael

Podjął ogromne ryzyko w 1939 roku, gdy dał rozkaz do agresji na Polskę. Najwyżsi dowódcy Wehrmachtu twierdzili, że wojska nie są jeszcze gotowe do wojny, i ostrzegali go, że uderzenie wojsk angielskich i francuskich od zachodu pogrąży Niemcy. Wygrał.

W 1940 roku wysłał wojska do Norwegii na pokładach okrętów, które przeszły pod nosem potężnej brytyjskiej Royal Navy, uderzyły na państwo odległe o 800 km od Niemiec. I zwyciężyły. Działał wbrew radom doświadczonych dowódców, prowadził nadzwyczaj ryzykowne kampanie i zwyciężał. On znał moc tajnej broni, jaką dysponował, i wiedział, że niekonwencjonalne działanie daje mu przewagę nad wrogami, których plany i posunięcia opierały się na skostniałej strategii, opracowanej na podstawie doświadczeń z I wojny światowej, które w konfrontacji z jego ideą utraciły swą wartość.

Wydawać by się mogło, że Hitler znakomicie wyczuwa swych wrogów, szefów rządów zachodnich mocarstw, i potrafi bezbłędnie wykorzystywać ich słabości. Blefował, zastraszał, przerażał, potrafił zmuszać do ustępstw, ba, niemal uległości, choć to oni dysponowali większą siłą. Hitler nie tylko rozumiał politykę. On ją czuł. I działał instynktownie, często nie zważając na wyniki analiz, ocen i ekspertyz gospodarczych, politycznych i wojskowych. Potrafił działać niekonwencjonalnie, zaskakując generałów i polityków, żmudnie postępujących według reguł sztuki wojennej i dyplomatycznej. To on wymyślił sposób błyskawicznego zajęcia belgijskiej twierdzy Eben Emael, która mogła na długo zatrzymać niemieckie wojska. Na kadłubach bombowców nurkujących Ju 87 kazał montować syreny, których ryk przerażał nieprzyjacielskich żołnierzy i wywoływał panikę wśród ludności. Żądał uzbrojenia czołgów w działa z długimi lufami, które miały większą siłę ognia i lepiej radziły sobie z pancerzami czołgów wroga. Jednak nie potrafił zrozumieć i wyczuć Brytyjczyków. Tamtego dnia, 10 maja 1940 roku, o świcie, gdy wysiadł z samochodu na dziedzińcu „Felsennest” zmieniło się wiele. Nie docenił wielkości tej zmiany.

7 i 8 maja w brytyjskim parlamencie odbyła się debata nad przebiegiem wojny w Norwegii. Brytyjczycy mieli już dość tchórzliwego premiera Chamberlaina, czując, i słusznie, że ten człowiek ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za zło, jakie stało się na kontynencie, a które lada moment może dotknąć ich kraj. Nie potrafił temu zapobiec, a nawet swoim niezdecydowaniem i uległością ułatwił Hitlerowi odbudowę armii i zdobycie dogodnych pozycji do podboju Europy. Nie wierząc w możliwość pokonania Hitlera, ciągle był gotów do ugody z nim. Członkowie jego własnej partii konserwatywnej też nie mieli złudzeń, że wybrali na premiera polityka chwiejnego, słabego i głupiego. W czasie parlamentarnej debaty, w pewnym momencie podniósł się z miejsca Leo Amery, poseł partii konserwatywnej.

– Pozostajesz za długo, jak na czas, w którym niczego dobrego nie zrobiłeś – zwracając się do premiera, cytował słowa, jakie 300 lat wcześniej wypowiedział przed parlamentem Oliver Cromwell. – Odejdź, powiadam, i pozwól nam działać bez ciebie. W imię Boga, idź!

„Tylko krew, pot, trud i łzy…” Winston Churchill przemawia na pokładzie HMS „Exeter”

Chamberlain, który utracił poparcie nawet własnej partii, nie miał już złudzeń, że będzie mógł pozostać, choć bronił się do ostatniej chwili. Nie chciał dopuścić, żeby premierem został Winston Churchill. Uważał go za polityka zbyt agresywnego, który bez wątpienia nie zachowałby się odpowiednio elastycznie wobec Hitlera. Jeszcze 10 maja, gdy z kontynentu dochodziły wieści o postępach wojsk niemieckich, Chamberlain zapowiedział swojemu rządowi, że gotów jest pozostać na stanowisku premiera i poprowadzić kraj do walki. Ale sytuacja, coraz bardziej niebezpieczna dla Brytanii, wymagała zatarcia podziałów partyjnych i zjednoczenia wszystkich sił politycznych: partii rządzącej i partii opozycyjnych. Lada moment armie niemieckie mogły stanąć nad brzegiem kanału, niespełna 40 kilometrów od brytyjskich wybrzeży. Mogły tam wybudować lotniska, z których samoloty po kilkunastu minutach osiągałyby brytyjską przestrzeń powietrzną, słabo chronioną przez szczupłe siły myśliwskie RAF-u! Posłowie Partii Pracy oświadczyli: „Będziemy współpracować tylko z nowym rządem”. Chamberlain nie miał już nic do powiedzenia. Tego samego dnia pojechał do pałacu królewskiego i złożył rezygnację. Król Jerzy VI zgodził się, acz niechętnie, że nowym premierem będzie Winston Churchill. Wieczorem posłał po niego i o godzinie 18.00 powierzył mu misję sformowania nowego rządu.

Premier Paul Reynaud

Adolf Hitler nie rozumiał tej zmiany. W dalszym ciągu uważał, że będzie działał wobec polityka gotowego do kompromisu. Tym większego, im większe będą niemieckie zwycięstwa we Francji.

Brytyjski Korpus Ekspedycyjny[9], źle wyszkolony i uzbrojony, pozbawiony wystarczających sił pancernych i lotnictwa, nie stanowił siły, która mogłaby wpłynąć na przebieg walk w Belgii i Francji, gdzie niemieckie wojska jak burza posuwały się w stronę kanału La Manche.

W środę 15 maja Winston Churchill został o 7.30 wyrwany z łóżka telefonem z Paryża.

– Zostaliśmy pokonani – usłyszał w słuchawce. Premier francuski Paul Reynaud[10] mówił po angielsku z charakterystycznym francuskim akcentem, co tragicznym słowom nadawało dość humorystyczny odcień. Zaskoczony i zaspany Churchill nie odpowiadał.

– Jesteśmy pobici – powtarzał Reynaud. – Przegraliśmy tę bitwę.

Churchill, który z wolna dochodził do siebie, zaprotestował. Począł przekonywać Francuza, że w piątym dniu walk nie można tak kategorycznie przesądzać wyniku walk.

– Zostaliśmy pokonani – powtarzał Reynaud. – Przegraliśmy tę bitwę.

Francuski premier właściwie oceniał sytuację. Już 20 maja, wcześniej niż zakładał niemiecki plan wojny, czołgi Wehrmachtu dotarły do Noyelles, w pobliżu Abbeville. Oznaczało to, że w ciągu 10 dni przebyły 320 kilometrów. W żadnej z dotychczasowych wojen nie posuwano się tak szybko do przodu. Jeżeli Churchill był optymistycznie nastawiony w czasie rozmowy z premierem Reynaudem, to już kilka dni później musiał przyznać, że sytuacja stała się beznadziejna.

19 maja 1940 roku generał Gort[11]