Ten drugi ty tom 1 - Martyna Stawiszyńska - ebook + audiobook + książka

Ten drugi ty tom 1 ebook i audiobook

Stawiszyńska Martyna

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, powiadają. O prawdziwości tych słów przekonała się młoda bohaterka, którą dociekliwość nieraz wpędziła w poważne tarapaty. Jednak jak przejść obojętnie obok niewyjaśnionych leśnych ataków, które w krótkim czasie znalazły się na ustach wszystkich mieszkańców Kanady? W jaki sposób nie zainteresować się nowym kolegą z klasy, którego zniknięcie nie dziwi nauczycieli, a każda niemal próba dowiedzenia się czegoś na jego temat kończy się fiaskiem? Dziewczyna postanawia zbadać obie sprawy, nie podejrzewając nawet, że ta decyzja na zawsze odmieni jej życie. Przygotujcie się na spotkanie ze stworami rodem z najgorszych koszmarów. Towarzyszyć wam będą zdrada, odrobina rozczarowania, trochę smutku, masa podstępu, kropla pożądania i spory łyk miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 27 min

Lektor: Marta Dobecka
Oceny
4,5 (24 oceny)
17
3
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anna-Malgorzata

Dobrze spędzony czas

Autorce udało się stworzyć powieść z potencjałem. Zarówno bohaterów jak i fabułę oceniam na plus. Za atut uznaję to, że książka nie jest zdominowana ciężkim czy zbyt przekombinowanym wątkiem fantasy. Rozwija się on stopniowo, sygnalizuje pewne zagadnienia, będąc bardziej wprowadzeniem do tego, co dopiero się wydarzy i na wyjaśnienie czego trzeba poczekać do drugiego tomu. Bardzo doceniam również to, że historia nie jest sztucznie przedłużana. Wszystko w niej dzieje się we właściwym tempie, a jako że książka nie jest przegadana, nie nudzi. Całokształt sprawia, że na pewno sięgnę po kontynuację. Jestem ciekawa jak dalej potoczą się losy Lili i Nathaniela. I jakie tajemnice ujrzą jeszcze światło dzienne. Ania ze Skarbca Książek Cała recenzja: http://skarbiecksiazek.blogspot.com/2023/06/ten-drugi-ty-martyna-stawiszynska.html
10
ska77

Całkiem niezła

Książka nie jest zła, jednak wg mnie jest to zdecydowanie pozycja dla nastolatków
00
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
aswitalska

Dobrze spędzony czas

Powieść czyta się zaskakująca szybko i w moim przypadku pr,esluchalam jej w kilka godzin. Ksiazka z kategorii fantasy po , które rzadko sięgam jednak spodobała mi się okładka i postanowiłam dać jej szanse.Czytajac miałam czasami przed oczami sytuację ze "Zmierzchu" S.Meyer .Mam nadzieję, że autorką poszła jednak inna droga i Nataniel nie będzie drugim Edwardem. Zaintrygowała Mnie mimo to i napewno sięgnę po czesc druga .
00
MiroslawaKiliszewska

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna, czyta się z zapartym tchem.
00

Popularność




Rozdział 1

Wie­rzy­cie w zabo­bony? Horo­skopy, prze­po­wied­nie z chiń­skich cia­ste­czek, czarne koty? Oso­bi­ście ni­gdy nie dawa­łam wiary takim rze­czom. Zawsze twardo stą­pa­łam po ziemi i wie­dzia­łam, że pią­tek trzy­na­stego jest takim samym dniem jak każdy inny, czte­ro­listna koni­czyna to po pro­stu gene­tyczny przy­pa­dek, a komi­nia­rze to naj­zwy­klejsi, ciężko pra­cu­jący ludzie.

Cóż, nie wspo­mi­na­ła­bym o tym, gdyby moje prze­ko­na­nia nie zostały pod­dane ostrej wery­fi­ka­cji. Nad Hope nad­cią­gały czarne chmury i już nic nie miało pozo­stać takie samo.

Zaczęło się nie­win­nie – od snów. Zwy­kle wcale ich nie pamię­ta­łam, rzą­dził w nich chaos. Jed­nak ta noc, pierw­sza przed nad­cią­ga­jącą falą zmian, była inna.

Dziwny nie­po­kój towa­rzy­szył mi przez cały wie­czór i nie odpu­ścił nawet po zapad­nię­ciu zmroku. Spa­łam, ale w mojej gło­wie roz­gry­wały się coraz wyraź­niej­sze sceny. Niczym niemy film, klatka po klatce zadzi­wiały wyra­zi­sto­ścią i szcząt­kami sensu.

Obu­dzi­łam się tuż po świ­cie. Po całej nocy wier­ce­nia się byłam wykoń­czona. Ledwo sto­czy­łam się z łóżka i otwo­rzy­łam na oścież okno. Zimne powie­trze owiało gołe kostki, przy­no­sząc mi tak potrzebną dawkę orzeź­wie­nia. Powlo­kłam się do łazienki.

Mój Boże. W lustrze zoba­czy­łam obraz nędzy i roz­pa­czy. Pod oczami wykwi­tły cie­nie, a twarz przez noc zgu­biła zwy­kły rumiany kolor. Wzię­łam prysz­nic, a gdy suszy­łam włosy, dotarł do mnie zagłu­szony przez drzwi głos mamy.

– Lili, po co tak wcze­śnie wsta­łaś? Roz­po­czę­cie roku masz dopiero o dzie­wią­tej!

– Jakoś nie mogłam spać! – zawo­ła­łam, by prze­bić się przez hałas suszarki.

Roz­cze­sa­łam włosy i pozwo­li­łam im opaść swo­bod­nie na plecy. Kole­żanki zawsze podej­rze­wały, że ich kasz­ta­nowy odcień zawdzię­czam far­bie, był on jed­nak w pełni natu­ralny.

Spró­bo­wa­łam jesz­cze zatu­szo­wać czymś cie­nie pod oczami, ale moje wysiłki na nie­wiele się zdały. Koniec koń­ców wró­ci­łam do pokoju i zało­ży­łam wcze­śniej przy­go­to­wany wyj­ściowy strój.

Wystro­jona zeszłam na dół, do kuchni. W całym domu było cicho jak makiem zasiał; mama z pew­no­ścią wciąż szy­ko­wała się w swo­jej łazience. Zro­bi­łam sobie kanapkę, po czym umo­ści­łam się na sofie w salo­nie i włą­czy­łam tele­wi­zor.

– Wczo­raj poże­gna­nie waka­cji, dzi­siaj powi­ta­nie szkoły. Kana­dyj­ska mło­dzież wraca do nauki – dzien­ni­karka chciała kon­ty­nu­ować, ale prze­rwa­łam jej wci­śnię­ciem guzika na pilo­cie.

Prze­łą­czy­łam na kre­skówki, żeby się tro­chę odprę­żyć. Gdy koń­czy­łam jeść, na par­ter zeszła mama. Zer­k­nęła na ekran, poki­wała głową i się uśmiech­nęła.

– Z tego chyba ni­gdy nie wyro­śniesz, co? – rzu­ciła, zni­ka­jąc w kuchni.

Wyłą­czy­łam tele­wi­zor i dołą­czy­łam do niej. W ocze­ki­wa­niu na grzanki nale­wała kawę do dwóch kub­ków.

– Ta druga jest dla mnie?

– Mhm. Nie wyglą­dasz na wyspaną – zauwa­żyła traf­nie. – Ale to pew­nie wina pełni.

Zmarsz­czy­łam brwi i spoj­rza­łam na nią.

– Nie mów mi, że też wie­rzysz w te zabo­bony – rzu­ci­łam nie­mal roz­cza­ro­wana tym, że moja mama opo­wiada takie bred­nie.

– Jakie zabo­bony? – zaśmiała się, sma­ru­jąc grzankę dże­mem. – To naukowo udo­wod­nione. Peł­nia działa nie­ko­rzyst­nie na wielu ludzi. Nie mogą wtedy spać, mają dziwne sny. Chyba i tobie się to dzi­siaj przy­tra­fiło, hm? – spy­tała i podała mi kubek.

Dola­łam do kawy mleka i dosy­pa­łam cukru. W innej postaci bym jej nie prze­łknęła.

– Gadasz jak nauczy­cielka – stwier­dzi­łam z uśmie­chem.

Upi­łam mały łyk, który natych­miast roz­grzał mi prze­łyk.

– Doprawdy? – kąciki jej ust rów­nież deli­kat­nie się unio­sły.

Wła­śnie taką lubi­łam ją naj­bar­dziej. Wiele razy musia­łam oglą­dać w jej oczach skry­wany smu­tek, kiedy zaj­mo­wała się obo­wiąz­kami domo­wymi. Dokład­nie wie­dzia­łam, co – a raczej kto – jest jego powo­dem.

Mój tato, nie­ule­czalny pra­co­ho­lik, posta­wił sobie za cel zapew­nie­nie nam dostat­niego życia i chciał, by ni­gdy niczego nam nie bra­ko­wało. Jed­nak nie ma nic za darmo. Aby tego doko­nać, zni­kał na dłu­gie tygo­dnie i objeż­dżał kon­ty­nent w nie­koń­czą­cych się spo­tka­niach biz­ne­so­wych. Nawet gdy wra­cał, był wiecz­nie pochło­nięty pracą, więc nie mia­ły­śmy zbyt wiele czasu, żeby się nim nacie­szyć.

Mama bar­dzo go kochała, bez żad­nego ale. Chyba dla­tego tęsk­nota powoli zabi­jała w niej radość. Miała oczy­wi­ście pocie­chę ze mnie. Wystar­czyło, że na mnie spoj­rzała, a już widziała ojca. Byłam nie­mal dokładną kopią taty. Jedy­nie kolor oczu odzie­dzi­czy­łam po mamie.

– O, trzeba się zbie­rać. Muszę być na miej­scu wcze­śniej niż ty – prędko wło­żyła kubki i tale­rzyki do zmy­warki, zało­żyła zabłą­kany blond kosmyk za ucho i ruszyła w kie­runku drzwi.

Ostatni raz spoj­rza­łam w lustro i poszłam za nią. Zdą­żyła już wsiąść do samo­chodu i wyje­chać z garażu. Nie zwle­ka­jąc, wsko­czy­łam na sie­dze­nie pasa­żera, po czym wyru­szy­ły­śmy, a mała brama wjaz­dowa auto­ma­tycz­nie się za nami zamknęła.

Po dzie­się­ciu minu­tach ostroż­nej jazdy wresz­cie dotar­ły­śmy do miej­sco­wego liceum. Mama zapar­ko­wała na miej­scu dla per­so­nelu. Nie – nie zła­mała prawa. Tak – uczyła w mojej szkole. Razem weszły­śmy do cegla­nego budynku i tam nasze drogi się roze­szły.

– Dzień dobry, pani Howard! – zawo­łała zza zakrętu rudo­włosa dziew­czyna.

– Witaj, Sarah – odpo­wie­działa moja mama pospiesz­nie, po czym znik­nęła za drzwiami gabi­netu peda­go­gicz­nego.

Ruda spoj­rzała na mnie i uśmiech­nęła się sze­roko, uka­zu­jąc rzą­dek bia­łych zębów. Jak zwy­kle mocno pod­kre­śliła brą­zowe oczy, a ogień na jej gło­wie był jesz­cze bar­dziej pło­mienny niż zwy­kle. Niż­sza, śliczna i mod­nie ubrana, sta­no­wiła książ­kowy przy­kład łamaczki serc.

– Sie­masz, Lili! – rzu­ciła się na mnie, co spo­wo­do­wało, że nie­mal zgię­łam się wpół.

Sarah ni­gdy nie miała pro­ble­mów z oka­zy­wa­niem uczuć. Zwłasz­cza w sto­sunku do mnie.

– Wylu­zuj, nie widzia­ły­śmy się rap­tem przez tydzień – oswo­bo­dzi­łam się z uści­sku i uśmiech­nę­łam na widok przy­ja­ciółki. Tęsk­ni­łam za nią. – Jak tam wycieczka do Nowego Jorku? A tak w ogóle… znowu far­bo­wa­łaś włosy?

Wspól­nie ruszy­ły­śmy kory­ta­rzem, kie­ru­jąc się w stronę sali gim­na­stycz­nej, gdzie miał się odbyć apel roz­po­czy­na­jący rok szkolny. Hol był pra­wie pusty; ucznio­wie dopiero zaczęli się zjeż­dżać.

– W NY nudy, rodzince zebrało się na zwie­dza­nie – wzru­szyła ramio­nami. – Wczo­raj na szyb­kiego musia­łam się tro­chę odświe­żyć – wska­zała na wysoko upięte rude włosy. – Faj­nie wyszły, co nie? – spoj­rzała mi z rado­ścią w oczy i coś nagle przy­kuło jej uwagę. – Chyba się dziś nie wyspa­łaś, co?

– Aż tak to po mnie widać? – zała­ma­łam ręce w geście bez­sil­no­ści. – Przez całą noc się wier­ci­łam, śniły mi się różne dziwne sceny, zresztą… nie­ważne – ucię­łam, wie­dząc, co mnie czeka.

– No już, opo­wia­daj. Zaraz ci wszystko wyja­śnię. Rzadko kiedy pamię­tasz cokol­wiek ze swo­ich snów, więc wyjąt­kowo mogła­byś podzie­lić się nimi z przy­ja­ciółką – naci­skała, coraz bar­dziej pod­eks­cy­to­wana.

– Szcze­rze mówiąc, nie pamię­tam za wiele… – spoj­rzała na mnie tak, że zre­zy­gno­wa­łam z wykrę­ca­nia się. Wes­tchnę­łam. – Dobra, dobra. Wszystko działo się za dnia w gęstym lesie. Ucie­ka­łam przed jaki­miś zwie­rzę­tami. Jedno przy­po­mi­nało ogrom­nego wilka, a dru­gie psa. Dużego. Chyba labra­dora.

– Zła­pały cię? – zapy­tała, prze­su­wa­jąc gorącz­kowo pal­cem po ekra­nie tele­fonu.

– Nie… chyba nie.

Zamy­śli­łam się. Czy powin­nam dodać, że tuż przed wybu­dze­niem zoba­czy­łam w lesie zakap­tu­rzo­nego chło­paka bez twa­rzy?

– Cóż – zaczęła tonem eks­pertki – sny pod­czas pełni są wyjąt­kowe. Odno­szą się do naszego życia i do tego, co ma nas wkrótce spo­tkać.

– Wiesz, że nie wie­rzę w takie bujdy, prawda?

– Daj mi skoń­czyć – ucięła, naprawdę prze­jęta. – Twój sen to jedno wiel­kie ostrze­że­nie! Las sym­bo­li­zuje nad­cho­dzący mętlik w gło­wie, coś nie będzie dawało ci spo­koju, poczu­jesz się zagu­biona. Wilk prze­strzega przed kimś, z kim się zada­jesz lub będziesz zada­wać. Pies w snach rów­nież jest alar­mu­jący. Jakiej był maści?

– Czarny.

– Zdrada – zakoń­czyła. Gdy jed­nak na mnie spoj­rzała, pokle­pała mnie po ramie­niu i dodała ostroż­nie: – Musisz być po pro­stu czuj­niej­sza niż zwy­kle.

Pokrę­ci­łam głową. Prze­cież to jakieś wariac­two! Co mają sny do praw­dzi­wego życia?! To tylko wytwór zmę­czo­nej całym dniem wyobraźni, nic wię­cej.

– To pew­nie stres spo­wo­do­wany szkołą, nic wiel­kiego – burk­nę­łam, kiedy wresz­cie zna­la­zły­śmy się w sali gim­na­stycz­nej.

Ku naszemu zdzi­wie­niu spora część uczniów była już na miej­scu. Musia­ły­śmy iść tu naprawdę wolno.

– Zoba­czysz, kie­dyś przy­znasz mi rację – szep­nęła Sarah, kiedy dołą­czy­ły­śmy do naszej klasy.

– Cześć wszyst­kim – przy­wi­ta­łam się nieco przy­ga­szona.

Kole­dzy i kole­żanki odpo­wie­dzieli z tro­chę więk­szym entu­zja­zmem. Nie obyło się bez pytań o nie­wy­spa­nie, ale wszy­scy cie­szy­li­śmy się swoim towa­rzy­stwem. Wkrótce dołą­czył do nas Alex, gospo­darz klasy. Wysoki, zie­lo­no­oki blon­dyn, który chyba jako jedyny z kla­so­wych chło­pa­ków nie kochał się skry­cie w Rudej. Przy­sta­nął obok mnie i uśmiech­nął się na przy­wi­ta­nie.

– Słu­chaj­cie, ludzie, mam nowinę – oznaj­mił i wycią­gnął z kie­szeni pomiętą kar­teczkę. – Przy­dzie­lili nam nową osobę. Raz kiblo­wał, więc jest star­szy. Nazywa się… moment… – Zmru­żył oczy, pró­bu­jąc odczy­tać nazwi­sko. – Selva? Tak, Selva. Ktoś go może koja­rzy?

Wszy­scy zaczęli się po sobie roz­glą­dać, ale nikt nie sły­szał wcze­śniej tego nazwi­ska. Zer­k­nę­łam na Sarah, która wyglą­dała na rów­nie zdzi­wioną jak pozo­stali.

– No nic. Skoro jest z nami w kla­sie, powi­nien się tu nie­długo poja­wić – Alex wzru­szył ramio­nami.

Nic takiego się jed­nak nie wyda­rzyło. Apel trwał godzinę i przez ten czas nikt nowy nie dołą­czył do naszej grupy. Wynu­dzeni i zmę­czeni sta­niem ruszy­li­śmy tłum­nie w kie­runku wyj­ścia, by udać się do przy­dzie­lo­nej sali lek­cyj­nej.

Nauczy­ciel angiel­skiego, który był rów­nież naszym wycho­wawcą, roz­dał każ­demu plik nowych pla­nów lek­cji. Na koniec sta­nął przy tablicy i uważ­nie zlu­stro­wał nas spoj­rze­niem. Prze­tarł dło­nią gęste wąsy i wes­tchnął.

– Selva jed­nak się nie poja­wił? – zapy­tał, nie kry­jąc roz­cza­ro­wa­nia.

Chwilę ciszy prze­rwało chrząk­nię­cie Alexa.

– Panie pro­fe­so­rze, prze­pra­szam, że pytam, ale kim on wła­ści­wie jest? Nikt z nas go nie koja­rzy, a prze­cież nasza szkoła nie należy do naj­więk­szych… – blon­dyn zawsze z nale­ży­tym sza­cun­kiem odzy­wał się do kadry peda­go­gicz­nej.

– Macie prawo go nie znać. Przez ostatni rok ani razu nie poja­wił się w szkole. Skoń­czył pierw­szą klasę i tyle go widzieli – pan New­mann wyda­wał się prze­jęty. – No ale koniec tematu. To nasza sprawa, nauczy­cieli. Wy nie zaprzą­taj­cie sobie tym głów. Widzimy się jutro z samego rana – po tych sło­wach wyszedł pospiesz­nie z klasy.

Zer­k­nę­łam na Rudą, a ona natych­miast odwza­jem­niła spoj­rze­nie. Obie wie­dzia­ły­śmy, że coś tu śmier­dzi. Pro­fe­sor New­mann coś przed nami ukry­wał…

Dla­czego od razu pomy­śla­łam o tajem­ni­czym chło­paku ze snu?

Dni mijały, łącząc się w tygo­dnie, aż w końcu nad­szedł paź­dzier­nik. Jesień pełną parą wkro­czyła do Hope, choć nie­wielu się z niej cie­szyło. W szkole od samego początku zawa­lili nas nauką, więc nie mie­li­śmy za dużo wol­nego czasu po zaję­ciach. Za każ­dym razem, gdy mama koń­czyła póź­niej ode mnie, Alex ofe­ro­wał pomoc i odwo­ził mnie do domu. Wie­dzia­łam, co się święci, ale nie chcia­łam dopu­ścić do sie­bie tej myśli. Być może inter­pre­ta­cja Sarah na temat moich snów wzbu­dzała we mnie pod­świa­domą obawę?

W pierw­szy pią­tek mie­siąca wraz z przy­ja­ciółką zaj­mo­wa­ły­śmy się pro­jek­tem na bio­lo­gię, który oka­zał się naprawdę cza­so­chłonny. Wie­czo­rem wró­ci­łam do domu naprawdę pad­nięta i marzy­łam jedy­nie o łóżku. W salo­nie zasta­łam mamę pochy­loną nad stertą kar­tek. Oku­lary zsu­nęły się jej na sam czu­bek nosa. Zauwa­żyła mnie, dopiero kiedy usia­dłam w fotelu obok.

– O, cześć, Lili – przy­wi­tała się ze znu­żo­nym uśmie­chem.

– Spraw­dzasz kart­kówki? – zapy­ta­łam i mimo zmę­cze­nia zapro­po­no­wa­łam: – Pomóc ci?

Mama oddzie­liła kilka kar­tek i podała mi je wraz z czer­wo­nym dłu­go­pi­sem. Ufała mojej wie­dzy, bo sama mnie wszyst­kiego nauczyła. Anne Howard była nauczy­cielką histo­rii, a ja odzie­dzi­czy­łam po niej zain­te­re­so­wa­nie tą dzie­dziną. Histo­rię, któ­rej uczyli w szko­łach, mia­łam w małym palcu, więc spraw­dza­nie kart­kó­wek trze­cio­kla­si­stów nie sta­no­wiło dla mnie wyzwa­nia.

W mil­cze­niu sta­wia­ły­śmy co jakiś czas ptaszki lub krzy­żyki na kart­kach. Wtedy nagle coś mi się przy­po­mniało.

– Mamo? – unio­słam głowę znad kart­kó­wek. – Dwa lata temu… Uczy­łaś może kogoś o nazwi­sku Selva?

W ciągu ostat­nich tygo­dni chło­pak bez twa­rzy regu­lar­nie nawie­dzał mnie w snach. Dla­czego aku­rat teraz, kiedy nowy uczeń znik­nął bez śladu?

Mama ode­rwała się od testów i spoj­rzała na mnie zasko­czona. Zamru­gała kilka razy, jakby zasta­na­wiała się, co odpo­wie­dzieć. W końcu wes­tchnęła.

– Tak, uczy­łam go – rzu­ciła zdaw­kowo.

– Zapewne wiesz, że nie zdał i przy­dzie­lili go do mojej klasy…

– Tak, wiem – powró­ciła do wcze­śniej­szego zaję­cia, jakby chciała unik­nąć tego tematu.

To było nieme „nie drąż, dziecko”. Nabur­mu­szy­łam się. Dla­czego nauczy­ciele tak nie­chęt­nie o nim mówią? Jeśli wła­sna matka nie chce podzie­lić się ze mną infor­ma­cjami o tym tajem­ni­czym chło­paku, to inny doro­sły tym bar­dziej tego nie zrobi.

– Na pewno wiesz, co się z nim dzieje. Dla­czego jesz­cze ani razu się…

– Dosyć – prze­rwała mi za ostrym jak na nią tonem. – Nie będę roz­ma­wiać na temat tego chłopca.

Spoj­rza­łam na nią uważ­nie. Od zawsze pocią­gała mnie pogoń za nie­zna­nym. Uwiel­bia­łam roz­wią­zy­wać zagadki. A te naj­trud­niej­sze nale­żały do moich ulu­bio­nych.

Wku­rzona pod­nio­słam się z fotela i bez słowa poszłam do swo­jego pokoju, gdzie po szyb­kim prysz­nicu w końcu zna­la­złam się w łóżku. Zanim zasnę­łam, wystu­ka­łam jesz­cze na ekra­nie tele­fonu małą prośbę, którą wysła­łam do Sarah.

Następ­nego dnia budzik wyrwał mnie z łóżka chwilę po dzie­wią­tej. Poszłam na dół, gdzie zasta­łam mamę, która w szla­froku robiła sobie kawę.

– Dokąd się tak spie­szysz, Lili?

– Umó­wi­łam się z Sarah – odpo­wie­dzia­łam krótko, nawet na nią nie patrząc.

Narzu­ci­łam na sie­bie kurtkę i wyszłam na zewnątrz. Świe­ciło słońce, a powie­trze było zimne i przy­jem­nie świeże. Mia­łam jesz­cze tro­chę czasu, więc wol­nym kro­kiem poko­na­łam cały dystans, co chwila spo­ty­ka­jąc kogoś zna­jo­mego.

Kiedy dotar­łam na miej­sce, Sarah sie­działa na ławce. W dłoni trzy­mała duże jabłko, które naj­praw­do­po­dob­niej było jej śnia­da­niem. Przy­wi­ta­łam się i usia­dłam obok.

– I co? Pyta­łaś?

Ziew­nęła prze­cią­gle i wgry­zła się w owoc.

– Naprawdę nie wiem, po co ci te infor­ma­cje… – wes­tchnęła, mie­ląc w ustach jabłko. – Jimmy nie cho­dził z nim do klasy…

Jimmy to o rok star­szy brat Sarah, który we wrze­śniu zaczął naukę w trze­ciej kla­sie.

– Roz­po­czy­nał szkołę równo z Selvą, więc sądzi­łam, że może się znają… – wzru­szy­łam ramio­nami.

– …ale mówił, że koja­rzy gościa – dokoń­czyła po chwili.

Nie zwra­ca­łam uwagi na jej nie naj­lep­szy humor. Była zła, że zawra­cam jej gitarę takimi pier­do­łami, zwłasz­cza o tej porze. Wpa­try­wa­łam się w nią w ocze­ki­wa­niu.

– Zamiesz­kał w Hope krótko przed roz­po­czę­ciem szkoły i przez jakiś czas był jej atrak­cją. Wiesz, jak to jest, nowi zawsze mają prze­srane – Sarah nie prze­bie­rała w sło­wach.

– Co chcesz przez to powie­dzieć? Wyży­wali się na nim?

– Pró­bo­wali.

– Jak to?

– Nauczy­ciele cią­gle mieli go na oku i nie pozwa­lali na żadne wybryki. Chro­nili go – zamach­nęła się i wrzu­ciła ogry­zek wprost do śmiet­nika sto­ją­cego po dru­giej stro­nie alejki.

– A on? Jaki był?

– Jimmy pamięta jedy­nie, że Selva trzy­mał się na ubo­czu. Gdy spo­ty­kali go w holu czy sto­łówce… zawsze był sam – spoj­rzała na mnie wymow­nie brą­zo­wymi oczami w ocze­ki­wa­niu na reak­cję.

Przez dłuż­szą chwilę mil­cza­łam, ukła­da­jąc sobie wszystko w gło­wie. Nie mia­łam poję­cia, dla­czego ten chło­pak tak mnie zaj­muje. Wie­dzia­łam jed­nak, że nie odpusz­czę, dopóki nie dowiem się o nim wszyst­kiego.

– Nie uwa­żasz, że to tro­chę podej­rzane? – zaczę­łam cicho, wpa­tru­jąc się w swoje dło­nie. – W inter­ne­cie też próżno go szu­kać…

– Co jest podej­rzane? – zapy­tała ostrym tonem. – Lili, daj spo­kój. Koleś był aspo­łeczny, a potem olał szkołę na dobre. Ot, cała histo­ria – dla niej wszystko było albo czarne, albo białe.

– Moja mama go uczyła, a nawet słowa nie chciała zdra­dzić na jego temat – rzu­ci­łam, prze­no­sząc na nią wzrok. – Pozwala mi spraw­dzać kart­kówki trze­cio­kla­si­stów, ale ten chło­pak sta­nowi temat tabu!

– Nie wiem… może obo­wią­zuje ich tajem­nica nauczy­ciel­ska? Wiesz, jak leka­rzy i księży.

– Mam pomysł – zawo­ła­łam z bojo­wym nasta­wie­niem. – Selva musiał być wcze­śniej w kla­sie przy­rod­ni­czej, takiej jak nasza. Odnaj­dziemy w szkole grupę, do któ­rej nale­żał, i zro­bimy mały wywiad.

– Chcesz wypy­ty­wać trze­cio­kla­si­stów o jakie­goś nie­udacz­nika w gru­bych oku­la­rach i wymię­tym swe­trze?

– Tak wygląda? – unio­słam brew.

– Nie wiem, tak go sobie wyobra­żam.

– Słu­chaj, nie chcesz, to nie poma­gaj. Sama mogę się tym zająć. Choć przy­da­łoby mi się małe wspar­cie… – spoj­rza­łam na nią bła­gal­nie.

Wes­tchnęła ciężko, po czym pokrę­ciła głową.

– Skoro tak ci na tym zależy… Dobra, pomogę.

Z rado­ści mocno ją przy­tu­li­łam.

– Jesteś kochana! – pisnę­łam.

– No już, już, odklej się – ode­pchnęła mnie deli­kat­nie. Naj­wi­docz­niej wciąż była w kiep­skim nastroju. – Posłu­chaj mnie uważ­nie. Nasze śledz­two roz­pocz­niemy w innym miej­scu.

Odsu­nę­łam się i spoj­rza­łam na nią z zacie­ka­wie­niem.

– W jakim?

– U źró­dła. Chyba musi gdzieś miesz­kać, prawda? – ten pomysł był tak oczy­wi­sty, że aż zro­biło mi się wstyd, że sama na niego nie wpa­dłam.

– Potrzebny będzie adres… – jej wymowne spoj­rze­nie od razu nasu­nęło mi odpo­wiedź. – Kar­to­teki szkolne!

Ruda cicho się zaśmiała.

– Nie pamię­tam, kiedy ostatni raz byłaś taka chętna, by łamać szkolne prze­pisy – stwier­dziła z roz­ba­wie­niem.

– Czuję, że za histo­rią tego chło­paka kryje się coś wię­cej niż zwy­kła nie­chęć do szkoły. – Nie zdo­ła­łam ukryć pod­eks­cy­to­wa­nia.

– Ni­gdy nie dajesz za wygraną, co nie? – jej dobry humor znów się ulot­nił, a zastą­piła go zaduma. – Lepiej bądź ostrożna… Pamię­tasz jesz­cze swój sen?

– Daj spo­kój, co może być złego w docie­ka­niu prawdy? Nikt mi za to krzywdy nie zrobi – pogar­dli­wie wzru­szy­łam ramio­nami.

Och, jak sza­le­nie się wtedy myli­łam. Jesz­cze o tym nie wie­dzia­łam, ale decy­zje pod­jęte tego dnia miały mieć ogromny wpływ na moje życie…

Rozdział 2

W week­end, zamknięta w pokoju, sta­ra­łam się sku­pić na nauce, jed­nak pod­eks­cy­to­wa­nie śledz­twem w spra­wie tajem­ni­czego chło­paka nie pozwa­lało mi myśleć o niczym innym.

Mama co jakiś czas przy­cho­dziła do mnie to z cie­płym kakao, to z kanap­kami i pró­bo­wała zaga­dy­wać. Wciąż jed­nak mia­łam do niej żal. Zawsze były­śmy jak przy­ja­ciółki, mówi­ły­śmy sobie o wszyst­kim. Jej mil­cze­nie na temat Selvy było czymś, czego nie rozumia­łam i nie umia­łam zaak­cep­to­wać.

W sobotni wie­czór, mając jedy­nie szcząt­kowe poję­cie o tym, czego uczy­łam się przez cały dzień, przy­sia­dłam na para­pe­cie. Otwo­rzy­łam okno i zacią­gnę­łam się zim­nym powie­trzem.

Hope ską­pane w sła­bym świe­tle latarni wyglą­dało nieco upior­nie. Mój wzrok prze­ska­ki­wał po dachach domów, a mózg odtwa­rzał nazwi­ska rodzin, które w nich miesz­kały. Zna­łam tutaj wszyst­kich. Jeśli nie oso­bi­ście, to cho­ciaż z widze­nia lub opo­wie­ści.

– Gdzie się ukry­wasz…? – szep­nę­łam sama do sie­bie, zagry­za­jąc w znie­cier­pli­wie­niu wargi.

Gdy moje spoj­rze­nie dosię­gnęło hory­zontu, zadar­łam głowę, by pona­pa­wać się wido­kiem noc­nego nieba. Gęste chmury powoli sunęły po nie­bo­skło­nie niczym zło­wiesz­cza zapo­wiedź cze­goś, co ma się wkrótce wyda­rzyć. Ta noc róż­niła się od innych. W powie­trzu wyraź­nie dawało się wyczuć napię­cie.

Wszystko stało się jasne, gdy kolosy z pary wod­nej odsło­niły wresz­cie wycze­ki­waną gwiazdę wie­czoru. Czu­łam, jak moje usta same otwie­rają się w podzi­wie. Księ­życ przy­po­mi­nał ogromny reflek­tor, dzięki któ­remu w mia­steczku na moment zro­biło się jasno. Ide­al­nie okrą­gły był sprawcą całego tego napię­cia. Dałam się zahip­no­ty­zo­wać jego pięknu. Sre­brzy­ste pro­mie­nie oświe­tliły gęsty las, który ota­czał mia­sto niczym potężny mur nie do sfor­so­wa­nia.

Cały ten spek­ta­ku­larny, choć odro­binę mroczny obra­zek roz­padł się nie­ocze­ki­wa­nie, kiedy przez nie­mal abso­lutną ciszę przedarł się zło­wiesz­czy jęk. Psi sko­wyt docho­dzący z mroku mro­ził krew w żyłach i przy­pra­wiał o gęsią skórkę.

Wystra­szona rozej­rza­łam się w poszu­ki­wa­niu zra­nio­nego zwie­rzę­cia, jed­nak mój wzrok się­gał jedy­nie do końca alei. Po chwili waha­nia zeszłam z para­petu i zamknę­łam okno. Spoj­rza­łam na poście­lone łóżko. Wie­dzia­łam już, że tej nocy raczej nie zasnę.

Gdy prze­bu­dzi­łam się z płyt­kiego, ner­wo­wego snu, budzik wska­zy­wał dzie­siątą. Spoj­rza­łam w lustro i mimo­wol­nie się skrzy­wi­łam. Widok sprzed mie­siąca powró­cił na gładką taflę zwier­cia­dła. Przy­bita, narzu­ci­łam na sie­bie szla­frok i uda­łam się na par­ter.

W domu pano­wała cisza; mama naj­wi­docz­niej musiała dokądś wyjść. Zro­bi­łam sobie śnia­da­nie i roz­sia­dłam się na kana­pie w salo­nie, aby pooglą­dać poranne wia­do­mo­ści.

Powoli żułam cie­płe grzanki, nie bar­dzo sku­pia­jąc się na sło­wach dzien­ni­ka­rza. Kiedy jed­nak z gło­śni­ków popły­nęła nazwa mojego mia­sta, od razu nad­sta­wi­łam uszu.

– …dzi­siaj rano myśli­wych z mia­sta Hope cze­kała w lesie nie­miła nie­spo­dzianka. Zna­leźli wiele mar­twych zwie­rząt. Na razie nie wia­domo, jaka była przy­czyna ich śmierci.

Dzien­ni­karka podała mikro­fon jed­nemu z myśli­wych. Spoj­rza­łam na jego twarz. Geo­rge Thom­son miesz­kał dwie ulice dalej.

– To nie pierw­szy raz, kiedy bory­kamy się z tym pro­ble­mem. Co jakiś czas ktoś lub coś ata­kuje zwie­rzęta bez względu na ich roz­miary. Szu­ka­li­śmy spraw­ców, ale na razie bez skutku – pan Thom­son wyda­wał się naprawdę zdru­zgo­tany.

– Czy sprawca mógł posłu­gi­wać się bro­nią?

W tym momen­cie prze­wod­ni­czący koła łowiec­kiego z Hope zro­bił prze­stra­szoną minę.

– Nie sądzę. Te biedne zwie­rzęta zostały roz­szar­pane lub udu­szone. Wydaje mi się, że czło­wiek nie dałby rady aż tak zra­nić doro­słego łosia.

– Suge­ruje pan, że wino­wajcą nie jest czło­wiek? W takim razie co?

– Tego nie wiemy. Coś. Może inne zwie­rzę. Pro­simy jed­nak wszyst­kich miesz­kań­ców Hope, aby trzy­mali się z daleka od lasu i jeśli to moż­liwe, nie wycho­dzili z domów po zapad­nię­ciu zmroku.

Grzanka nie­mal wypa­dła mi z dłoni, kiedy nagle mój tele­fon zaczął wibro­wać na stole. Oszo­ło­miona, się­gnę­łam po komórkę i ode­bra­łam połą­cze­nie.

– Oglą­dasz wia­do­mo­ści? – usły­sza­łam wystra­szony głos Sarah.

– Tak. Nie­źle, co nie? Twój ojciec nic ci o tym wcze­śniej nie wspo­mi­nał? – tata Sarah był myśli­wym od dobrych kil­ku­na­stu lat.

– Nie. Jak widać, nie tylko twoja mama coś przed tobą ukrywa. Słu­chaj… ten twój sen. O czym był? – wystrze­liła nagle.

– Mój sen? Ale skąd ty…

– Peł­nia, kocha­nie. Pamię­tasz, co było mie­siąc temu?

Cza­sami mia­łam wra­że­nie, że moja przy­ja­ciółka jest jakimś medium, nie­raz wyda­wało mi się, że umie czy­tać w myślach.

– Śni­łam o lesie. Znów ucie­ka­łam, ale tym razem przed leśną zwie­rzyną… – moje słowa zro­biły się nagle ledwo sły­szalne.

Dopiero po chwili znów się ode­zwała:

– Co dzi­siaj robisz? Alex orga­ni­zuje ogni­sko po połu­dniu, pew­nie nie­długo do cie­bie zadzwoni. Wpad­niesz?

Po obej­rze­niu wia­do­mo­ści nie mia­łam nawet ochoty wysta­wiać nosa za drzwi bez­piecz­nego domu, jed­nak po krót­kim namy­śle zmie­ni­łam zda­nie. Ostat­nio moją głowę zaprzą­tały tylko nauka, senne ucieczki i roz­my­śla­nia o tajem­ni­czym chło­paku. Miło by było roze­rwać się w gro­nie zna­jo­mych.

– Czemu nie? – powie­dzia­łam z uśmie­chem.

– Super, to widzimy się póź­niej – pika­nie w tele­fo­nie oznaj­miło, że połą­cze­nie zostało zakoń­czone.

Alex zadzwo­nił do mnie godzinę póź­niej i zapro­sił na spo­tka­nie przy ogni­sku u niego w ogro­dzie. Umó­wi­li­śmy się, że przy­jadę razem z Rudą. Oka­zało się też, że nie tylko ja oglą­da­łam rano wia­do­mo­ści. Ogni­sko miało się zakoń­czyć przed zapad­nię­ciem zmroku. Ucie­szona tą odro­biną roz­rywki, jaka mnie cze­kała, zaczę­łam przy­go­to­wa­nia do wyj­ścia.

Krzą­ta­łam się po pokoju w poszu­ki­wa­niu cze­goś, w czym będzie mi cie­pło. Z wło­sów wciąż kapała mi woda po prysz­nicu, co utrud­niało plą­dro­wa­nie szafy. W końcu zna­la­złam odpo­wiedni strój. Na koniec wszyst­kich łazien­ko­wych zabie­gów zro­bi­łam kre­ski czarną kredką i musnę­łam rzęsy tuszem. Na co dzień się nie malo­wa­łam, ale tym razem mia­łam ochotę się wystroić.

Docho­dziła pięt­na­sta, kiedy zeszłam na dół, by poin­for­mo­wać mamę o swo­ich pla­nach. Sie­działa w salo­nie i roz­ma­wiała przez tele­fon. Sądząc po jej minie, roz­mówcą musiał być tata. Chcia­łam się ode­zwać, ale prze­szko­dziła mi komórka wibru­jąca w torebce. Ruda zapewne cze­kała już przed domem.

– Wycho­dzisz? – mama na moment prze­rwała roz­mowę.

– Jedziemy z Sarah na ogni­sko do Alexa. Wrócę, zanim się ściemni – w pośpie­chu narzu­ci­łam płaszcz i wło­ży­łam buty. – Pozdrów tatę – rzu­ci­łam jesz­cze i wyszłam na zewnątrz.

Tak jak podej­rze­wa­łam, przy­ja­ciółka cze­kała na mnie w samo­cho­dzie na pod­jeź­dzie. Szybko upo­ra­łam się z bramką i wsko­czy­łam na sie­dze­nie pasa­żera. Sarah wyglą­dała ślicz­nie w czar­nym płasz­czu i z wło­sami spię­tymi w zgrabny kok na czubku głowy.

– No, no. Czyżby na ogni­sku miała się poja­wić twoja kolejna ofiara? – zaśmia­łam się pod nosem.

– Nie tylko ja będę dzi­siaj polo­wać – sko­men­to­wała, mie­rząc mnie wzro­kiem.

Ruszyła dosyć gwał­tow­nie – zawsze jeź­dziła jak wariat. Czu­łam, że się czer­wie­nię. A jeśli Alex pomy­śli, że to dla niego się tak wystro­iłam?

– Mam zamiar się dzi­siaj dobrze bawić. A nie polo­wać – odburk­nę­łam, odwra­ca­jąc głowę w stronę szyby.

– Hej, wylu­zuj. Alex na pewno zauważy, że wyglą­dasz lepiej niż na co dzień.

– Tyle że ja nie chcę… Nie chcę, żeby cokol­wiek zauwa­żał – skrzy­żo­wa­łam ręce na piersi.

– O czym ty mówisz? – tro­chę za ostro weszła w zakręt, przez co nie­mal poło­ży­łam się na drzwiach. – Sorki – rzu­ciła mi spoj­rze­nie. – Nie podoba ci się?

– Nie, nie, to nie tak. Lubię go, jest miły i pomocny, ale… jakoś nie widzę sie­bie w roli czy­jejś dziew­czyny… – ze wstydu zaczę­łam się kulić.

– Wła­śnie przez takie myśle­nie ni­gdy nie mia­łaś chło­paka – znów przy­brała ton spe­cja­listki. – Musisz dać sobie szansę, ina­czej będziesz sama do końca życia. Alex to dosko­nała par­tia na tego pierw­szego.

– Mówisz o nim jak o rze­czy…

Miała rację. W tej sfe­rze życia byłam total­nym nie­wy­pa­łem. Już wcze­śniej mia­łam kilku ado­ra­to­rów, ale żad­nemu nie pozwo­li­łam się do sie­bie zbli­żyć. Sama byłam w szoku, kiedy zgo­dzi­łam się, by Alex odwo­ził mnie po szkole do domu. Może jed­nak powin­nam była zasto­so­wać się do porad przy­ja­ciółki?

Zanim się obej­rza­łam, zna­la­zły­śmy się pod domem gospo­da­rza imprezy. Nie wie­dzieć czemu czu­łam, że się dener­wuję. Otwo­rzył nam Alex z sze­ro­kim uśmie­chem na twa­rzy.

– Cześć, dziew­czyny. Chodź­cie do ogrodu, wszy­scy już są – wpu­ścił nas do środka.

I wtedy Sarah zro­biła coś, czym strasz­nie mnie wku­rzyła. Wci­snęła każ­demu z nas po papie­ro­wej tor­bie i z sze­ro­kim uśmie­chem oznaj­miła:

– To ja lecę się ze wszyst­kimi przy­wi­tać. Wie­cie, co z tym zro­bić, prawda? – puściła oczko i znik­nęła w drzwiach pro­wa­dzą­cych na tyły domu.

Sko­ło­wani dopiero po chwili spoj­rze­li­śmy na sie­bie, a potem na zawar­tość pakun­ków. Oka­zało się, że jest w nich mięso, które trzeba przy­go­to­wać do pie­cze­nia.

– Chodźmy do kuchni – Alex się do mnie uśmiech­nął, po czym ruszył we wska­za­nym kie­runku, a ja powlo­kłam się za nim.

Czu­łam się strasz­nie nie­swojo sam na sam z chło­pa­kiem, któ­remu chyba się podo­ba­łam. Nie­wiele myśląc, się­gnę­łam po jedną z sia­tek i roz­ło­ży­łam jej zawar­tość na kuchen­nym bla­cie.

– Ład­nie wyglą­dasz – usły­sza­łam, co jesz­cze bar­dziej mnie zawsty­dziło.

Obej­rza­łam się na Alexa. Przy­glą­dał się temu, co robię, i chyba nad czymś się zasta­na­wiał. Dopiero teraz zauwa­ży­łam, że sam też ubrał się lepiej niż na co dzień. Cho­ciaż… nie. On zawsze wyglą­dał świet­nie. Za każ­dym razem schludny i pach­nący.

– Dzięki – odpo­wie­dzia­łam nie­pew­nym tonem. – Pomo­żesz mi?

– No tak, tak, pew­nie.

Przy­sta­nął obok, zabrał mi tackę i nóż, po czym sam zajął się wszyst­kim.

Mia­łam oka­zję lepiej mu się przyj­rzeć. Nie było sensu się oszu­ki­wać, był naprawdę przy­stojny. Odro­binę wyż­szy ode mnie, co czy­niło go wyso­kim w oczach innych dziew­czyn. Krót­kie blond włosy wyglą­dały na wil­gotne, pew­nie za sprawą żelu czy innego spe­cy­fiku. Na twa­rzy trudno było dostrzec jaką­kol­wiek skazę. Widocz­nie zary­so­wana szczęka nada­wała mu poważ­niej­szy wygląd, a na peł­nych ustach naj­czę­ściej wid­niał lekki uśmiech. A oczy? Wybi­jały się z całego obrazka zimną zie­le­nią i tym samym chłod­nym, uspo­ka­ja­ją­cym bla­skiem. Alex był dla mnie cho­dzącą kwin­te­sen­cją spo­koju i opa­no­wa­nia. Cza­sem wyda­wało mi się jed­nak, że jak na nasto­latka jest ciut za sztywny.

Uniósł głowę i nasze spoj­rze­nia się spo­tkały. Spe­szy­łam się. Pew­nie gapi­łam się na niego przez dobrą minutę. Zauwa­ży­łam, że odło­żył nóż. Odwró­cił się przo­dem do mnie. Jak zwy­kle w takich sytu­acjach mój mózg krzy­czał „Ucie­kaj!”. Kiedy spo­strze­głam, że Alex nabiera powie­trza, by coś powie­dzieć, szybko go wyprze­dzi­łam:

– Sły­sza­łeś już pew­nie o tym, co dzieje się w naszych lasach, co?

Zasko­czony ze świ­stem wypu­ścił powie­trze. Uśmiech­nął się z zakło­po­ta­niem.

– Chyba już całe mia­sto huczy na ten temat – odpo­wie­dział i się­gnął po przy­go­to­waną tacę z jedze­niem. – Idziemy?

Nagle ogar­nęły mnie wyrzuty sumie­nia. Dosko­nale wie­dzia­łam, że Alex szy­ko­wał się do jakiejś poważ­niej­szej roz­mowy, mimo to nie­zbyt grzecz­nie mu w tym prze­szko­dzi­łam. Może jed­nak powin­nam dać mu szansę? Nie było dnia, by nie zamie­nił ze mną choć kilku miłych słów lub nie zaofe­ro­wał pomocy. Widzia­łam, że się stara. Do tego nie był w tym wszyst­kim nachalny. Nie naci­skał, a mimo to na każ­dym kroku go odpy­cha­łam.

Po krót­kiej chwili ruszy­łam jego śla­dem i zna­la­złam się na dwo­rze wśród zna­jo­mych z klasy, któ­rzy gro­ma­dzili się wokół roz­pa­lo­nego ogni­ska. Przy­wi­ta­łam się z entu­zja­zmem i zer­k­nę­łam w stronę Rudej. Sie­działa na ławce z gościem, który tym­cza­sowo robił za jej kolejną ofiarę. Pokrę­ci­łam głową, kiedy puściła do mnie oczko.

– Co tak sto­isz? Sia­daj! – zawo­łała z bana­nem na twa­rzy.

Dobrze wie­działa, że jedyne wolne miej­sce jest wła­śnie obok Alexa. Dziwne, ale jakoś… Nie zra­zi­łam się tym. Pew­nym kro­kiem pode­szłam do chło­paka i usia­dłam obok niego. Ławeczka była raczej mała, więc sty­ka­li­śmy się ramio­nami.

– Przy­niosę dodat­kowe krze­sło, jeśli chcesz… – zapro­po­no­wał, cho­ciaż jego mina wyra­żała raczej zado­wo­le­nie z obec­nej sytu­acji.

– Nie, nie, w porządku – uśmiech­nę­łam się.

Nie wie­dzia­łam, kogo wła­ści­wie chcę prze­ko­nać, że jest OK.

Reszta popo­łu­dnia minęła zaska­ku­jąco miło. Sta­ra­łam się nie myśleć o swo­ich lękach i oba­wach i po pro­stu dobrze się bawi­łam. Kiedy słońce zaczęło zbli­żać się do linii hory­zontu, goście powoli szy­ko­wali się do wyj­ścia. Sarah i Tom znik­nęli bez poże­gna­nia, więc w zamian za pomoc przy sprzą­ta­niu Alex obie­cał, że odwie­zie mnie do domu.

Wła­śnie uru­cha­mia­łam zmy­warkę, kiedy do kuchni wpa­dła młod­sza sio­stra Alexa – Lucy.

– Hej, Lili! – przy­wi­tała się gło­śno. – Chcia­łam z wami posie­dzieć, ale rodzice mi nie pozwo­lili – nabur­mu­szona usia­dła na krze­sełku baro­wym.

– I bar­dzo dobrze – star­szy brat wkro­czył do pomiesz­cze­nia, trzy­ma­jąc w ręku prze­zro­czy­sty worek ze śmie­ciami.

Lucy przyj­rzała się jego zawar­to­ści i sze­roko otwo­rzyła oczy.

– Pili­ście piwo? – zapy­tała kon­spi­ra­cyj­nym szep­tem.

– Wła­śnie o tym mówię – Alex wzru­szył ramio­nami. – Nie masz co robić?

Dziw­nie było słu­chać ostrego tonu w jego gło­sie. Nie paso­wał do niego. Spoj­rza­łam na Lucy prze­pra­sza­jąco. Zna­łam ją od lat, ale dopiero teraz ude­rzyło mnie, jak mocno różni się od brata.

Pięt­na­sto­latka była niska i odro­binę przy kości. Czarne włosy się­gały jej ledwo za uszy, a cie­kaw­skie spoj­rze­nie brą­zo­wych oczu czuj­nie śle­dziło Alexa. Rysy twa­rzy miała zupeł­nie inne niż on. Nie wspo­mi­na­jąc o cha­rak­te­rze: Lucy była prze­bo­jowa, gło­śna i nie­zdarna.

– Dobra, dobra, już sobie idę… – zwlo­kła się z krze­sła, poma­chała mi na poże­gna­nie i poszła na pię­tro, naj­pew­niej do swo­jego pokoju.

Spoj­rza­łam pyta­jąco na chło­paka. Uśmiech­nął się w odpo­wie­dzi, zbie­ra­jąc do kupy resztę wor­ków ze śmie­ciami.

– Gdy­bym tylko pozwo­lił, weszłaby mi na głowę. Bywa nie­zno­śna. I to czę­sto.

– Cza­sem chcia­ła­bym się prze­ko­nać na wła­snej skó­rze, jak to jest mieć rodzeń­stwo – się­gnę­łam po płaszcz i narzu­ci­łam go na sie­bie.

Blon­dyn uśmiech­nął się tylko i ruszył w kie­runku wyj­ścia. Na dwo­rze powoli zaczy­nało się ściem­niać, a powie­trze zro­biło się dziw­nie cięż­kie. Jak przy­stało na dżen­tel­mena, Alex otwo­rzył mi drzwi po stro­nie pasa­żera. Wsia­dłam, a on po chwili do mnie dołą­czył.

Odpa­lił sil­nik i powoli wyco­fał, by wje­chać na ulicę. Przy­glą­da­łam się jego ruchom. Wszyst­kie wyda­wały się pewne i prze­my­ślane, cho­ciaż pro­wa­dził auto swo­bod­nie. Mój wzrok spo­czął na twa­rzy chło­paka i od razu coś mi się przy­po­mniało.

– Alex… – zaczę­łam nie­pew­nie.

Nie chcia­łam go ura­zić. Powoli mie­li­łam słowa w ustach.

– Tak? – rzu­cił mi krót­kie spoj­rze­nie i uśmiech­nął się zado­wo­lony.

Chyba spodo­bało mu się, że zwró­ci­łam się do niego po imie­niu.

– Ty i Lucy… Nie jeste­ście do sie­bie zbyt­nio podobni, co nie? Wła­ści­wie to w og…

– W ogóle nie widać podo­bień­stwa? – wszedł mi w słowo.

Przez chwilę wyda­wało mi się, że go zde­ner­wo­wa­łam. On jed­nak jak zwy­kle pozo­stał spo­kojny.

– Jesteś pierw­szą osobą, która mi to mówi…

– Wybacz, jeśli cię…

– …ale na pewno nie pierw­szą, która to zauwa­żyła – dokoń­czył, nie spusz­cza­jąc wzroku z drogi przed sobą. – Do rodzi­ców też nie jestem podobny. Ani do dziad­ków – wyli­czał.

Zro­biło mi się gorąco ze wstydu. Czyż­bym przez głu­pie pyta­nie zmu­siła go do wyzna­nia być może przy­krej dla niego prawdy? Ni­gdy nie chcia­łam, aby miał do mnie o coś żal.

Jakież było moje zdzi­wie­nie, kiedy na jego ustach zoba­czy­łam uśmiech.

– I tak prę­dzej czy póź­niej byś się dowie­działa – w jego gło­sie wyczu­łam ulgę. – Wła­ści­wie dobrze, że o tym wspo­mnia­łaś. Chcę, żebyś wie­działa o mnie wszystko.

To zabrzmiało jak wyzna­nie. Zamru­ga­łam kilka razy i nawet nie zauwa­ży­łam, że zatrzy­ma­li­śmy się już przed moim domem. Alex mógł w końcu na mnie popa­trzeć. Nachy­lił się nie­znacz­nie i nie spusz­czał wzroku z moich oczu.

– Mam nadzieję, że nie zmie­nisz do mnie nasta­wie­nia po tym, co usły­szysz – rzekł z powagą.

Pokrę­ci­łam tylko głową w odpo­wie­dzi. Byłam zbyt zasko­czona i cie­kawa, by się ode­zwać.

– Kiedy mia­łem cztery lata moi rodzice zna­leźli mnie w lesie. Szu­kali moich opie­ku­nów, ale nic z tego nie wyszło. Nie mieli na mój temat żad­nych infor­ma­cji.

– Nie mogłeś im powie­dzieć, jak się nazy­wasz? Na pewno w spi­sie lud­no­ści któ­re­goś z miast byłoby dziecko o takim imie­niu i nazwi­sku.

– Zro­bił­bym to, gdy­bym tylko potra­fił mówić i znał swoje imię – mówił, jakby pozby­wał się z bar­ków wiel­kiego cię­żaru.

Patrzy­łam na niego jak zahip­no­ty­zo­wana. Te szma­rag­dowe oczy skry­wały tyle tajem­nic. Cała jego osoba nagle stała się… fascy­nu­jąca. Widzia­łam, że patrzy na mnie i czeka na jaką­kol­wiek odpo­wiedź. Mimo to ja mil­cza­łam.

– Może to jed­nak za dużo infor­ma­cji jak na jeden wie­czór… – zaczął przy­ga­szony.

– Zazdrosz­czę ci – wydu­si­łam, gapiąc się na swoje kolana. – Jesteś inny. Nie­zwy­czajny. Nie wiesz jesz­cze, na co cię stać.

Musia­łam zasko­czyć go tymi sło­wami. Wpa­try­wał się we mnie z nie­do­wie­rza­niem.

– Dzię­kuję – powie­dział cicho.

Zer­k­nę­łam na niego i poczu­łam, jak jego palce wpla­tają się w moje. Spoj­rza­łam na nasze złą­czone dło­nie, które wyraź­nie róż­niły się kolo­rem. Alex miał wyjąt­kowo jasną kar­na­cję, a ja zawsze byłam rumiana.

– Zjemy jutro razem lunch? – zapro­po­no­wał.

Znał mnie na tyle, że wie­dział, że na wię­cej w tej chwili nie może sobie pozwo­lić. Kiedy wspo­mniał o następ­nym dniu, przy­po­mniało mi się, co mia­łam w pla­nach.

– Jutro w porze lun­chu mam do zała­twie­nia pewną sprawę z Sarah, wybacz – zro­bi­łam prze­pra­sza­jącą minę.

– Szkoda, ale poju­trze też jest dzień – uśmiech­nął się. – A cóż to za sprawa nie­cier­piąca zwłoki?

– Pew­nie ci się to nie spodoba… – zawa­ha­łam się.

Wie­dzia­łam, jak duże posza­no­wa­nie dla zasad ma Alex, a ja zamie­rza­łam je nagiąć. Wstrzy­my­wa­łam przez chwilę oddech, zasta­na­wia­jąc się, ile mogę mu wyznać.

– Chcemy wła­mać się do szkol­nych kar­to­tek i tro­chę powę­szyć – wydu­si­łam w końcu.

– Po co?

– Pamię­tasz, jak ci mówi­łam, że cała sprawa z Selvą wydaje się podej­rzana? Mil­cze­nie nauczy­cieli, jego znik­nię­cie… Posta­no­wi­łam, że go odnajdę i spro­wa­dzę na dobrą drogę – powie­dzia­łam z dumą.

– Wybacz, ale to nie jest dobry pomysł… – powie­dział poważ­nie. – Nauczy­ciele muszą mieć powód, dla któ­rego mil­czą. Gdyby mogli go spro­wa­dzić z powro­tem, już dawno by to zro­bili.

Uśmiech znik­nął z mojej twa­rzy. Alex miał rację. Teo­re­tycz­nie.

– Być może – zgo­dzi­łam się. – Jed­nak… Powi­nien być od nas o rok star­szy, czyli już peł­no­letni. Nikt w tym wypadku nie może go do niczego zmu­sić.

Alex mil­czał przez chwilę, jakby się nad czymś zasta­na­wiał.

– Nie daj się przy­ła­pać – pora­dził i zer­k­nął ponad moim ramie­niem. – Chyba będziemy musieli się poże­gnać – dodał.

Podą­ży­łam za jego spoj­rze­niem i zoba­czy­łam twarz mamy zer­ka­ją­cej na nas z okna w kuchni. Na dwo­rze było już ciemno, więc nic dziw­nego, że się mar­twiła. Prze­nio­słam wzrok na Alexa.

– Późno już – powie­dzia­łam cicho. – Uwa­żaj na sie­bie.

Nachy­lił się i przy­bli­żył do mnie. Wie­dzia­łam, co się święci. Nie byłam jesz­cze na to gotowa. Prze­krę­ci­łam głowę i wtu­li­łam ją w bok jego szyi. Poczu­łam, że obej­muje mnie w talii, więc posta­no­wi­łam się wyco­fać.

– Dobra­noc – szep­nę­łam tylko i się odsu­nę­łam.

Szybko wysia­dłam z samo­chodu i pogna­łam krę­tym chod­ni­kiem, który zapro­wa­dził mnie wprost pod fron­towe drzwi. Gdy wcho­dzi­łam do domu, usły­sza­łam samo­chód odjeż­dża­jący spod bramy. Weszłam do środka i zamknę­łam wszyst­kie zamki.

– Mia­łaś wró­cić przed zmro­kiem – mama wyszła z kuchni.

Była zde­ner­wo­wana.

– Zaga­da­łam się z Ale­xem – rzu­ci­łam tylko, zdej­mu­jąc płaszcz i buty. – To rap­tem pół godziny spóź­nie­nia.

– Na pewno wiesz, że nie­bez­piecz­nie jest teraz cho­dzić w nocy po mie­ście – głos się jej zała­my­wał.

– Ni­gdzie nie łazi­łam. Alex odwiózł mnie pod sam dom – wciąż jesz­cze byłam dla niej oschła. Nie mogłam pogo­dzić się z fak­tem, że ma przede mną tajem­nice. – Idę spać – oznaj­mi­łam i ruszy­łam po scho­dach na górę.

Zanim otrzą­snęła się z chwi­lo­wego szoku i zdą­żyła powie­dzieć coś jesz­cze, już sie­dzia­łam w swoim pokoju. Mimo dość wcze­snej pory posta­no­wi­łam wziąć prysz­nic, poło­żyć się spać i zapo­mnieć o wszyst­kim, co działo się tego dnia.

Rozdział 3

– Psst! Lili!

Natar­czywy szept nie dawał mi spo­koju przez całą lek­cję mate­ma­tyki.

Obej­rza­łam się dys­kret­nie i popu­ka­łam się pal­cem w czoło. Sarah zaczy­nała mnie już wku­rzać. Zwłasz­cza że kilka ławek dalej sie­dział Alex i co chwila na nas zer­kał. Widząc mój gest, skrzy­żo­wała ręce na piersi i przez resztę lek­cji, czyli nie­całe dzie­sięć minut, nie ode­zwała się ani sło­wem.

Tego dnia pra­wie spóź­ni­łam się do szkoły, więc nie mia­ły­śmy czasu poga­dać przed zaję­ciami. Gdy w końcu wyszły­śmy na prze­rwę, od razu mnie dopa­dła.

– Gadaj! – roz­ka­zała, gdy tylko zna­la­zły­śmy się w bez­piecz­nej odle­gło­ści od Alexa.

Opo­wie­dzia­łam jej więc o poprzed­nim wie­czo­rze i roz­mo­wie w samo­cho­dzie. Pomi­nę­łam tylko frag­ment, w któ­rym zwie­rzał mi się ze swej tajem­ni­czej prze­szło­ści. Nie chcia­łam, by miał mi za złe, że roz­po­wia­dam ludziom to, co mi wyznał.

– I tylko tyle? – wyda­wała się nie­usa­tys­fak­cjo­no­wana.

– Aż tyle – popra­wi­łam. – Dzi­wię się, że udało mi się zdo­być cho­ciaż na coś takiego.

– Naprawdę nie kusi cię, by spraw­dzić, jak to będzie? Cało­wa­nie jest super! – zawo­łała z entu­zja­zmem. – Nie wspo­mi­na­jąc już o…

– Oczy­wi­ście, że mnie kusi! – prze­rwa­łam jej w panice. – Ale na wszystko potrzeba czasu… – chcia­łam jak naj­szyb­ciej zakoń­czyć ten temat. – Lepiej mi powiedz, gdzie tak nagle znik­nę­łaś z Tomem.

Na jej twa­rzy odma­lo­wało się nie­skoń­czone znu­dze­nie.

– Daj spo­kój – mruk­nęła. – Poje­cha­li­śmy do niego. Myśla­łam, że będzie lep­szy w te klocki.

Już ja dobrze wie­dzia­łam, co miała na myśli. Sarah zawsze wyda­wała się doj­rzal­sza ode mnie w wielu kwe­stiach, choć była pra­wie o rok młod­sza! Zazdro­ści­łam jej tej pew­no­ści sie­bie, cho­ciaż wie­dzia­łam, że cią­głe zmiany part­ne­rów nie są dla mnie.

Po kolej­nych dwóch godzi­nach zajęć wresz­cie przy­szła pora lun­chu. Zacza­iły­śmy się obok kan­tyny, żeby spraw­dzić, czy więk­szość nauczy­cieli dotarła już na obiad.

– Dobra, spa­damy. Mamy mało czasu – szep­nę­łam kon­spi­ra­cyj­nie.

Ledwo zdą­ży­ły­śmy wybiec za róg kory­ta­rza, kiedy na kogoś wpa­dłam.

– Prze­pra­szam… – zaczę­łam, ale gdy unio­słam głowę, tro­chę się zdzi­wi­łam. – Alex?

– Więc naprawdę zamier­za­cie tam pójść.

Było coś dziw­nego w jego posta­wie. Nie wie­dzia­łam, czy mar­twi się o nas, czy zwy­czaj­nie nie popiera łama­nia szkol­nego regu­la­minu.

– Daj spo­kój. Jeśli nas nie wydasz, nic nam nie grozi – wark­nęła Sarah, pocią­gnęła mnie za rękę i zgrab­nie wymi­nęła blon­dyna. – Nie­po­trzeb­nie mu o tym mówi­łaś… – mruk­nęła mi do ucha.

– Na­dal uwa­żam, że nie powin­ny­ście tego robić! – zawo­łał, odwra­ca­jąc się w naszą stronę, cho­ciaż były­śmy już kawa­łek od niego.

– Sztyw­niak – skwi­to­wała Ruda ze zło­ścią.

Mia­łam mie­szane uczu­cia. Dzi­wiło mnie zacho­wa­nie Alexa. Dla­czego się tym tak przej­muje?

Zanim się obej­rza­łam, były­śmy pod drzwiami sekre­ta­riatu. Pani, która tam urzę­do­wała, też już wyszła na prze­rwę obia­dową. Sarah wycią­gnęła z kie­szeni klucz.

– Skąd go masz? – zapy­ta­łam zasko­czona.

– Poży­czy­łam zapa­sowy, gdy babka z sekre­ta­riatu zaga­dała się przez tele­fon.

– Czyli go ukra­dłaś? – nie mogłam w to uwie­rzyć. – Nie mia­łaś przy­pad­kiem pora­dzić sobie dru­tem? Mówi­łaś, że nie­raz wła­my­wa­łaś się w ten spo­sób do poko­jów braci – rzu­ci­łam szep­tem.

– Nie sądzisz, że tak będzie szyb­ciej? – skrzy­wiła się. – Poza tym to tobie zależy na tym, żeby odkryć tajem­nicę jakie­goś tam chło­paka. Ja ci tylko poma­gam, nie­wdzięcz­nico.

Mach­nę­łam ręką, bo w sumie miała tro­chę racji…

Upew­ni­ły­śmy się, że nikt nas nie obser­wuje.

– Tylko się pospiesz. Nie wiem, ile mamy czasu – pona­gliła mnie.

Ski­nę­łam głową i weszłam do środka. Sarah miała stać na cza­tach i w razie czego zaga­dać sekre­tarkę, jeśli ta wró­ci­łaby zbyt szybko.

Pospiesz­nie weszłam do zaciem­nio­nego pomiesz­cze­nia z kar­to­te­kami uczniów. Na szczę­ście tutaj nie był potrzebny klucz. Przy­mknę­łam za sobą drzwi i rozej­rza­łam się dookoła.

Żalu­zje w oknach były opusz­czone, jed­nak prze­ci­skała się przez nie wystar­cza­jąca ilość świa­tła, bym mogła roz­róż­niać litery na meta­lo­wych szaf­kach. Dosko­czy­łam do szu­flady z wielką literą „S”. Prze­wer­to­wa­łam masę aktó­wek z nazwi­skami i imio­nami uczniów. Nie zna­la­złam tam tego, czego szu­ka­łam, więc prze­szłam do półki niżej.

– Se… Se… – mru­cza­łam do sie­bie, prze­su­wa­jąc w pośpie­chu kolejne fol­dery. – Jest!

Wycią­gnę­łam teczkę i ją otwo­rzy­łam. Czu­łam nara­sta­jące pod­nie­ce­nie, zupeł­nie jak­bym wła­śnie wygrała los na lote­rii.

– Selva Natha­niel – odczy­ta­łam.

W jego kar­to­tece bra­ko­wało zdję­cia, a infor­ma­cje były cząst­kowe. Dowie­dzia­łam się jed­nak naj­waż­niej­szego – gdzie mieszka. Zro­bi­łam tele­fo­nem kilka zdjęć. Przej­rza­łam resztę zapi­sków, które mówiły, skąd chło­pak pocho­dzi i kto jest jego praw­nym opie­ku­nem.

Sta­ra­łam się to wszystko zapa­mię­tać, kiedy nagle usły­sza­łam głosy za drzwiami sekre­ta­riatu. W pośpie­chu umie­ści­łam teczkę na miej­scu, zamknę­łam szu­fladę i wyszłam z pokoju, cicho zamy­ka­jąc za sobą drzwi.

– Pro­szę spoj­rzeć, panno Rubens, sekre­ta­riat był otwarty – Sarah uchy­liła drew­niane drzwi i zer­k­nęła na mnie z nadzieją w oczach. – I co, Lili? Krę­cił się tu ktoś podej­rzany?

Sekre­tarka weszła do środka i rozej­rzała się prze­stra­szona. Mru­gała ner­wowo zza gru­bych opra­wek oku­la­rów.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki