The Real Hope - Alicja Tomczuk - ebook + audiobook

The Real Hope ebook i audiobook

Tomczuk Alicja

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Christian bardzo zranił Madelaine. Dziewczyna obiecała sobie, że nigdy nie pozwoli mu się ponownie do siebie zbliżyć, dotknąć, sprawić, że… Nie! Nie tym razem. Chłopak wciągnął ją w swój brudny świat i trudne do zniesienia tajemnice.
Jednak nie jest łatwo zerwać kontakt z kimś, kto mieszka w tym samym domu. Christian obserwuje Madelaine tymi przeszywającymi oczami, w których dziewczyna tak łatwo potrafi się zatracić. Utarczkom z Christianem nie ma końca. Madelaine zdaje sobie sprawę, że jej opór staje się coraz słabszy.
Ta dwójka rozpoczyna grę pozorów i udawania. Udawania, że nic do siebie nie czują i nic ich nie łączy.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                     Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 518

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 12 min

Lektor: Agnieszka Baranowska
Oceny
3,9 (18 ocen)
9
4
1
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozenka2022

Nie oderwiesz się od lektury

Nie oderwiesz się od lektury.Boze nka 2022.
00
Amelka250507

Nie oderwiesz się od lektury

Te dwie czesci ksiazki trafiły do mnie stanowczo, przepiekna książka wzbudzająca wiele emocji, złamała mnie mocno ale uwazam ze jest jedna z najlepszych jakie czytałam, polecam
00
Klucha78

Dobrze spędzony czas

Polecam serdecznie
00
magstep06

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna, trzymająca w napięciu, pełna zwrotów akcji historia, którą pokochacie całym sercem!!
00
NinoTorta

Nie polecam

koszmar, żałuję że zaczęłam czytać... okropne zakończenie
02

Popularność




Copyright © 2023

Alicja Tomczuk

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Katarzyna Moch

Korekta:

Sara Szulc

Joanna Boguszewska

Karolina Piekarska

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Autor ilustracji:

Marta Michniewicz

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-179-1

Ostrzeżenie

The Real Hope porusza bardzo wrażliwe i ciężkie tematy, tj. narkotyki, uzależnienia, toksyczne relacje, samookaleczania, depresja. Bohaterowie podejmują czasami bardzo radykalne i nieprzemyślane decyzje, których nie należy naśladować.

Autorka nie popiera przedstawionych w książce zachowań.

Czytasz na własną odpowiedzialność!

Prolog

„Najbliższą z rzeczy jest śmierć, najdalszą – nadzieja”

Okłamałeś mnie już na samym początku, jednak byłam tego kompletnie nieświadoma. Uwierzyłam ci na słowo, że to było wszystko, co miałeś mi do powiedzenia. W pierwszej chwili wydawało mi się to absurdalne, ale mówiłeś to z takim przekonaniem, że zrezygnowałam z podejrzeń. Powierzyłam ci swoje życie, a później serce.

Wykorzystywałeś to od początku. Nadal mną manipulowałeś, ale z czasem zrozumieliśmy, że tak dłużej nie możemy. Musimy się zmienić. Uczyliśmy się wspólnie, jak patrzeć na świat, by zlikwidować ciemne i smutne kolory. Jednak pojawiło się tyle złego, że nam się nie udało, demony powróciły ze zwiększoną siłą. Znowu się oddalaliśmy po tym, jak udało nam się zburzyć każdy z murów. Byliśmy przed sobą kompletnie nadzy.

Moje kłamstwa zaczęły wychodzić na jaw, a ty przyjmowałeś je na siebie jak największe naboje. Byłeś tak dzielny, że cię za to podziwiałam. Robię to cały czas. Nigdy nie przestałam patrzeć na ciebie z błyskiem w oczach. Nie pozwalałeś mi na to. Powinnam cię chronić, ale to ty obrałeś taką, a nie inną drogę. Zapragnąłeś stać się moją żywą tarczą. Odtrącałeś każdego, kto chciał zrobić mi nawet najmniejszą krzywdę. Chciałam ci za to dziękować, jednak nie przyjmowałeś mojej wdzięczności.

I nastał ten cholernie trudny dla nas czas. Życie podzieliło nas na pół. Za pierwszym razem z mojego powodu, a za drugim – z twojego. Dlaczego tak nas nienawidziło? Przecież zasługiwaliśmy na szczęśliwe, kolorowe zakończenie. Dziękowałam ci, spoglądając w twoje ciemne oczy.

Wtedy inaczej na wszystko patrzyłam.

Bo pokazałeś mi świat, który chciałam widzieć.

Rozdział 1:

Naga prawda

Did I take it too far?Now I know what you are

Billie Eilish

Czułam się, jakbym bez końca spadała w przepaść, którą sama stworzyłam między dobrem a złem. Tego pierwszego nie było zbyt wiele w moim życiu, lecz bywały momenty, w których uśmiech nie schodził mi z twarzy.

Jako dziecko zwykłam obserwować świat z pasją i zaciekawieniem. Wszystko uleciało z czasem, gdy zaczęłam coraz szybciej dorastać. Wraz z wiekiem ilość problemów rosła równie szybko, co powoli zaczynało mnie przerażać. Z dnia na dzień stałam się szarą chmurą, zwiastującą deszcz albo burzę, gdy wszystko zbaczało z odpowiednio przygotowanej drogi pode mnie. Kształtowała się ona na wielu płaszczyznach, jednak najbardziej znaczącą byli ludzie, którzy stawali się moimi prywatnymi, darmowymi lekcjami. Powinnam doświadczać dzięki nim wielu refleksji, a jedyną pozostałością był ból.

Nie potrafiłam go opisać. Za każdym razem bolało albo tak samo, albo mocniej. Nigdy nie było momentu, żeby nie bolało wcale. Chociaż w jednym procencie rozrywano mi serce, gdy powoli zaczynałam dostrzegać prawdę. Panicznie się jej bałam, aczkolwiek nie mogłam zaprzeczyć, że nie chciałam jej w końcu poznać. Należała mi się.

Miała zostać moją zapłatą za cierpienie.

Ociężałe powieki samoistnie drgnęły, gdy jasne światło, które biło od lampki, dotarło do moich oczu. Skrzywiłam się, czując dyskomfort spowodowany jasnością. Zmusiłam się do spojrzenia za okno, gdzie panowała kompletna ciemność. Spokojnie i bez pośpiechu zaczęłam adaptować się do miejsca, którego do końca nie znałam. W mojej głowie pojawiały się szybkie przebłyski związane z tym domem, a wszystko do mnie dotarło, gdy leniwym wzrokiem spojrzałam na komodę pod ścianą.

– Co ja robię w jego domu? – Przycisnęłam dłoń do czoła.

Mój głos był tak słaby, że aż sama nie dowierzałam.

Głowa parowała mi od nadmiaru myśli, kiedy rozglądałam się po pogrążonym w częściowym mroku pokoju, gdzie wszystko miało swój początek. Czułam się obco i nieswojo. Musiałam zobaczyć kogoś znajomego, gdyż to, co wydarzyło się po meczu szkolnej drużyny koszykówki, zmieniło niemal wszystko; w tym mój pogląd na Christiana, który najprawdopodobniej wmieszał się w największy syf, wplątując w to także mnie. Najbardziej niepokoił mnie fakt, że Vittore znał Chase’a. Na samą myśl o nim wspomnienia samoistnie napływały do mojej głowy, nie dając chwili oddechu.

To się musi w końcu skończyć, pomyślałam i powoli wstałam z łóżka.

Tak bardzo chciałam zapomnieć o tym, co stało się ponad rok temu.

Przez uchylone drzwi słyszałam czyjeś rozmowy na dole domu. Przełknęłam ślinę, nasunęłam rękawy bluzy na trzęsące się dłonie i z lekkim wahaniem opuściłam sypialnię. Gdy zrobiłam kilka pierwszych kroków, coś próbowało mnie usilnie zatrzymać w miejscu.

Nie pamiętałam momentu, w którym dotarłam do domu Aidena. Ostatnie, co zapadło mi w pamięć, to słowa Christiana o tym, że czas, bym wreszcie poznała prawdę. Bałam się, że ta prawda odmieni moje życie nie do poznania. Że zniszczy to, co udało mi się odbudować.

Chociaż tego dokonał już sam Blake, na samą myśl chciało mi się płakać.

– Madelaine powinna w końcu poznać prawdę, skoro jego zdaniem jest w to zamieszana. – Zmarszczyłam brwi, stając za rogiem ściany na parterze. – Vittore nigdy nie grozi bronią przypadkowej osobie.

– Nie nasza wina, że Christian nie umie pilnować własnych interesów. – Głos Nicholasa ociekał pogardą w kierunku wspomnianego chłopaka. – Wybaczyłem mu, co zrobił, ale widzę, że zupełnie niepotrzebnie.

– Denver, to już przeszłość – wyraźnie zaznaczyła Molly. Wychyliłam się, by zobaczyć, kto jeszcze znajdował się w domu. – Wiem, że źle to rozegrał, ale…

– Źle to za mało powiedziane. Myślisz, że uwierzę w winę Alice? Po tym, co teraz się dzieje? To jego wina, a nie dziewczyn, które na niego trafiają.

– Wiesz, że z Madelaine jest inaczej.

– Nie obchodzi mnie to, Aiden. Wiedział, z czym to się wiąże.

– Trudno, ale nie zmienimy przeszłości. – Aiden wzruszył ramionami. – Możemy jedynie powiedzieć White prawdę, by wiedziała, w jakie gówno ją wpakowaliśmy.

– Nie my, a on. Nie zrzucaj na nas tego syfu, dobra? – odparł Nicholas, skanując wzrokiem pomieszczenie.

– Dobra, Nicholas ma rację. – Kątem oka zauważyłam spiętą Taylor, która krzyżowała ręce na piersiach. – Christian najwięcej zawinił, ale musimy mu pomóc. To nasz przyjaciel, do cholery.

– Wasz, ale czy mój?

Zastygłam w kompletnym bezruchu, słysząc te cztery słowa.

– Nie widzicie, jak rani White? Jak ją chamsko wykorzystuje? – Chłopak usiadł na skórzanym fotelu. – Założył się ze Smithem, że pierwszy ją przeleci i zrani. I co z tego wyszło? – Rozłożył bezradnie ręce. – No właśnie, kochani, więc nie możemy na to więcej pozwolić.

– Też na to nie pozwolę. – Wyłoniłam się całym ciałem. Złość buzowała w moich żyłach. – A już z pewnością nie pozwolę na to, by ktokolwiek więcej mnie okłamał.

– White – wydusiła z siebie Molly, prostując się niczym struna. – Jak się czujesz? Nic cię nie boli?

– Nic mi nie jest. Zastanawiam się, jak długo chcieliście mnie jeszcze okłamywać, gdyby nie ta sytuacja? – Uniosłam sugestywnie brwi. – Tacy z was przyjaciele?

– To nie tak, że nie chcieliśmy ci powiedzieć.

Zwróciłam wzrok ku Nicholasowi, którego oczy wydawały się nie istnieć.

– Czekaliśmy na odpowiedni moment, by to zrobić.

– Och, więc moment, w którym stałam między życiem a śmiercią, był odpowiedni, tak? – Zmrużyłam gniewnie oczy, prychając pod nosem. – Gratulacje pomysłowości i wyczucia czasu.

– Nie chcieliśmy, żeby tak to wyszło – odezwała się niewinnie Evie. Przewróciłam oczami, będąc zmęczona kłamstwami. – Sama dopiero teraz dowiedziałam się, jakim człowiekiem jest Vittore. Przedtem nic nie wiedziałam, Madelaine. Powiedzieli mi o jego prawdziwej twarzy.

Wystarczyło, że ja kłamałam im prosto w twarz.

Nikt więcej nie musiał tego robić.

– To zapewne wiecie, jak traktował mnie na samym początku – stwierdziłam bez wcześniejszego pytania, które powinno paść. – Co macie takie miny?

– Jak cię traktował Christian? – zapytała Molly, lustrując mnie uważnym wzrokiem.

O, czyli o niczym nie wiedzieli. Pięknie.

– Podniósł na mnie wielokrotnie głos i zachowywał się jak zwykły skurwiel bez serca. – Wszyscy mieli miny, jakbym co najmniej przyznała się do morderstwa. – Mam wam wymieniać dalej czy oszczędzić szoku i palpitacji serca?

– Oszczędź nas. Dlaczego nic nie powiedziałaś?

Poczułam na sobie ramiona Nicholasa, który zakleszczył mnie w uścisku. Ciepło od razu rozniosło się po moim organizmie, dając poczucie bezwzględnego bezpieczeństwa.

– Bałam się, że cokolwiek zrobię, on wykorzysta to przeciwko mnie.

– Teraz się go nie boisz? – rzucił Aiden.

– Sama nie wiem. – Spuściłam głowę.

Nie wiedziałam, dlaczego miałam przeczucie, że mi nie wierzyli.

– Opowiedz nam, jak to wyglądało, bo chcę to porównać – poprosił Aiden, gdy obracał się do mnie plecami.

– Co takiego? – Popatrzyłam po wszystkich ze zdziwieniem.

– Czy to, co wiem, to prawda – wyrzucił z siebie, a mnie zamroczyło.

On wiedział? Wiedział, co się działo, przez cały ten czas?

Nie wierzyłam, że byłby do tego zdolny. To mój przyjaciel.

Prawda?

– Powtórz to, co powiedziałeś przed chwilą – poprosiłam, a w moich oczach pojawiły się łzy. – Słyszysz, Aiden? Powtórz całe zdanie.

– Christian mówił mi o poszczególnych punktach swojego planu, żeby cię od siebie odsunąć. – Gdy Jones odwrócił się w moim kierunku, posłałam mu zawiedzione spojrzenie pełne łez. – Nie chciał, byś wkraczała w jego świat, a ty i tak uparcie do tego dążyłaś, prawda? Zaczęłaś coraz bardziej węszyć i Christian nie mógł tego więcej znieść, więc powiedział o tym tylko mnie. Nikt z nas więcej nie wiedział.

– Czyli on to wszystko zaplanował od samego początku? – rzuciłam pytaniem, na które odpowiedź sama nasuwała się na język. – Poza tym wiedziałeś o całym tym teatrzyku? Pozwoliłeś mu, żeby…

Brakowało mi słów, by wyrazić rozczarowanie.

– Żeby cię niszczył? – dokończył za mnie. – Tak, ale nie miałem wyboru.

– Dlaczego mi to zrobiliście? – Nie kryłam szoku w głosie.

– Myślisz, że chciałem oglądać kolejną laskę, która płaci za jego błędy? To, co mówię w tej chwili, może wydawać się absurdalne, ale nie umiałem go powstrzymać. Za bardzo się uparł, żeby to zrobić, White. – Pokręciłam głową, siadając na fotelu, na którym wcześniej siedział Nicholas. Zatopiłam twarz w drżących rękach. – Christian to mój przyjaciel, ale ty też jesteś moją przyjaciółką i wiedz, że nie chciałem dla ciebie źle.

– Nie zrobiłbyś źle, gdybyś pomógł mi go zatrzymać – wyszeptałam. – Wtedy nie doszłoby do tego. Przeszłość by do mnie nie wróciła.

– Wiem, ale tego już nie zmienię. Nie zmienię przeszłości, choć tak bardzo chcę.

– Co teraz zrobimy? Vittore już wie, że Madelaine jest najbliżej z Christianem – podsumowała Taylor, kucając przede mną. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. – Pogłaskała mnie po ręce, która bezwładnie spoczywała na moim udzie.

– A tak w ogóle to gdzie Christian?

Zapytałam, bo nigdzie go od samego początku nie widziałam, a to było dziwne. Gula wyrosła w moim gardle, gdy wszyscy wzruszyli ramionami i bezradnie pokręcili głowami.

– George’a też nie ma – słusznie zauważył Nicholas, który po wypowiedzeniu tych słów ciężko westchnął.

– Pewnie pojechał szukać Christiana – wtrąciła się Baxter. – Coś wspominał o tym, gdy Madelaine zemdlała i kładliśmy ją w aucie. Mam nadzieję, że obaj są cali i zdrowi.

Ledwo skinęłam głową, czując w niej delikatny ból, który doskwierał mi od momentu, gdy usłyszałam pierwsze słowa. Oparłam policzek na dłoni i wpatrywałam się w jeden punkt. Przez te kilkanaście minut w mojej głowie zdążyło stworzyć się tyle myśli, że miałam ochotę wszystkie usunąć.

Czułam pod powiekami piekące łzy, jednak za żadne skarby nie mogłam pozwolić, by ujrzały światło dzienne. Wystarczająco wypłakałam się przez cały dzień, chociaż od jego zakończenia dzieliło nas z siedem, osiem godzin. Sama już nie wiedziałam zupełnie nic. Byłam w potrzasku, bo żadne racjonalne wytłumaczenie, usprawiedliwiające dzisiejsze zajście, nie przychodziło mi do głowy. Cały ten czas dokonywałam jedynie subiektywnej autoanalizy, która mogłaby pomóc mi wykryć wszystkie błędy, które spowodowały toksyczność w naszej relacji.

Byliśmy toksyczni i nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Nie wolno tak robić, kiedy widzi się czyste zło w ludziach. Oboje zawiniliśmy, choć żadne nie chciało się do tego przyznać. Prędzej piekło by zamarzło. Przyznanie się do jakiegokolwiek błędu w naszym przypadku było niemożliwe.

– Jeszcze raz odpierdolisz coś takiego, to Aiden i reszta cię zabiją. – Znajome warknięcie zmusiło mnie do spojrzenia w miejsce, skąd dochodziło. – Zacznij ze mną współpracować, albo cię tu zostawię.

– Ja pierdolę, co mu się stało? – Aiden zerwał się z miejsca, chwytając od razu przyjaciela pod ramię, przez co ten skulił się z bólu.

Twarz miał całą poobijaną, a na białej koszulce widniała wielka, czerwona plama krwi, która znajdowała na wysokości podbrzusza.

Mój świat chyba się zatrzymał, pomyślałam, ledwo wytrzymując w jednym miejscu.

– Christian, słyszysz mnie? Popatrz na mnie. – Aiden chwycił go za policzki i lekko uniósł jego zwisającą głowę. – On ledwo kontaktuje. Ta rana nadaje się tylko do szycia.

– Biegnę po apteczkę do samochodu i wrócę do was na górę, dobra?

Chłopak skinął głową w kierunku Taylor, a Evie podeszła do mnie i mocno objęła.

– Muszę z nią porozmawiać. Madelaine musi poznać prawdę – wyszeptał przez zaciśnięte z bólu zęby Christian, po czym zwrócił wzrok ku mnie. – Koniec tych kłamstw, laleczko. Ty nie zginiesz.

– Zamknij się, stary. Nie musi wszystkiego wiedzieć – warknął Jones.

– Nie chcę kolejnego życia na sumieniu, rozumiesz?

Zakryłam usta dłonią.

– O czym ty mówisz? – zapytałam słabym, łamiącym się głosem.

Nie uzyskałam odpowiedzi, bo Christianowi nogi ugięły się w kolanach i prawie runął na ziemię. Aiden wymamrotał pod nosem wiązankę przekleństw, podnosząc swojego przyjaciela, i razem z George’em zaprowadzili go po schodach na górę.

Tępo wpatrywałam się w jeden punkt na ścianie.

– Jak to nie chce mieć kolejnego życia na sumieniu? – Przełknęłam głośno ślinę i pokręciłam głową na boki. – O co w tym wszystkim, kurwa, chodzi? Czy on kogoś…

Nie umiałam dokończyć zdania przez tlące się we mnie emocje i nerwy.

– Nie, spokojnie. To akurat nie była jego wina – zaznaczył Nicholas.

– Akurat? To już wcześniej zdarzały się takie sytuacje? – Strzepnęłam z siebie wszystkie ręce, oddalając się po chwili dwa kroki dalej. – Słucham was. Widzę, że dopiero najgorsze przede mną – prychnęłam, a z moich oczu potoczyły się pierwsze łzy.

– To nie my powinniśmy ci o tym mówić, White – oznajmiła Molly, podchodząc bliżej mnie. – Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, ale my też tak naprawdę nie wiemy wszystkiego.

– Och, a może to wasza kolejna sztuczka, żeby mnie udobruchać, co?

Nawet nie zauważyłam, jak rękaw bluzy osuwa mi się z nadgarstka i odsłania jedną z największych moich blizn. Przyjaciółka gwałtownie rozszerzyła oczy, a ja? Ja po prostu stałam i modliłam się, żeby nie dopytywała, skąd to się wzięło.

– Co to za blizna? – Wskazała palcem na zranioną skórę.

– Poparzyłam się ostatnio żelazkiem, to nic takiego – wymamrotałam szybko i nie do końca zrozumiale. – Mówię prawdę, Baxter. Do wesela się zagoi.

– Jak mam ci uwierzyć, skoro ty nie chcesz uwierzyć nam? – Założyła ręce na piersiach i zgromiła mnie jakimś takim nieufnym wzrokiem. – To na pewno sprawka żelazka, czy może jakiejś osoby, ale nie chcesz jej wydać, bo się boisz?

– Na pewno żelazka, Molly. – Poczułam nagłe wyrzuty sumienia, że tak na nich naskakiwałam. – Przepraszam, ale nie do końca wiem, co się dzieje w moim życiu. Dowiaduję się, że Christian ma kogoś na sumieniu, a ja mogę być następna… – urwałam, przykładając dłoń do czoła. – Po prostu chcę, by moje dawne życie wróciło. Takie, w którym tylko się z nim kłóciłam albo śmiałam. Pomóżcie mi znowu ujrzeć barwy, choćby na krótką chwilę.

– Madelaine, oczywiście, że ci pomożemy. – Dziewczyna przytuliła mnie, przyciągając z całej siły do siebie. – Od tego nas masz, wariatko. Kochamy cię i dostaniesz od nas tyle wsparcia, ile będziesz potrzebować, dobrze?

– Nie zostawicie mnie jak wszyscy inni?

Oczy wypełniły mi się łzami wdzięczności, która powoli przejmowała moje skruszone serce.

– Obiecuję, że będziemy przy tobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Musisz być tylko silna i dzielna, wiesz? Twardo stąpaj po ziemi jak królowa tego syfu. – Pocałowała mnie w głowę. Mocno owinęłam ręce wokół jej talii.

– We trójkę damy radę, Madelaine – dodał Nicholas, uśmiechając się szeroko i szczerze. W jego oczach również pojawiły się ślady łez, które udowodniły mi, że faktycznie komuś na mnie zależało.

Zależało im. Mojej małej rodzince.

– Będziemy niepokonani. Nikt nas nie rozdzieli ani nie zniszczy, słyszysz? 

– Słyszę dokładnie, więc nie musisz zdzierać gardła, Denver. – Zaśmiałam się, co spowodowało śmiech u pozostałej dwójki.

– Christian chce z tobą rozmawiać, White.

Odwróciłam głowę w bok, dostrzegając Aidena, który wycierał ręce w ręcznik. Dreszcz przebiegł mi gwałtownie po plecach i sprawił, że wzdrygnęłam się niespodziewanie w ramionach Molly.

– Nie wiem, czy jestem gotowa. Usłyszałam za wiele i… – Nie dokończyłam, bo przerwał szybko mi przerwał:

– Zależy mu na tym, Madelaine.

– Akurat w to nie uwierzę. Wiem, jakie ma do mnie nastawienie po tym, czego się dzisiaj dowiedziałam.

Aiden popatrzył na mnie poważniej i westchnął ciężko, po czym wsadził ręce do kieszeni spodni.

Już po jego minie widziałam, że jego słowa podetną mi skrzydła.

Ale czy faktycznie je podetną?

– Tylko że jemu naprawdę na tym zależy. Chce, żebyś poznała prawdę.

Od razu zbladłam.

– Jemu zależy na tym, żeby wyzbyć się wyrzutów sumienia – dodał.

– Mogę ci wierzyć? Obaj wiedzieliście, do czego to doprowadzi.

– Wiem i czasu nie cofnę, ale uwierz na słowo, że chciałbym to zrobić – rzekł śmiertelnie poważnie, nie odrywając wzroku od mojej białej jak ściana twarzy. – Ty i Christian jesteście moimi przyjaciółmi, których nie chcę stracić. Bo was kocham jak rodzinę, rozumiesz? Was wszystkich.

– Aiden…

– Nie przerywaj mi, bo się uzewnętrzniam, dobra? – Uśmiech przyćmił strach w jego oczach.

Uniosłam ręce w obronnym geście.

– To, co robiliśmy, było i jest złe. Zawsze już będzie, ale chcemy to naprawić, mówiąc tobie całą prawdę. Chcielibyśmy zacząć z czystym kontem, Madelaine – oznajmił, kiedy ja zamknęłam oczy. Chciałam to jak najszybciej załatwić i wrócić do domu. – A teraz idź do niego i wysłuchaj go do końca. Potem zdecydujesz, czy chcesz nas jeszcze znać, czy nie.

Pokręciłam nieznacznie głową i ruszyłam przed siebie, prosto na schody, które prowadziły na piętro. Krew we mnie wrzała, ale nie ze złości, lecz strachu. Bałam się, że po tym, co dane mi będzie usłyszeć, odetnę się od wszystkiego i wszystkich raz na zawsze. Nie chciałam powrotu samotności, kiedy dostałam od życia największe szczęście, jakim są przyjaciele.

Powoli przemierzałam długi korytarz, patrząc na wiele rzeczy. Poczynając od obrazów, a kończąc na najmniejszych szczegółach. Odwracałam w ten sposób uwagę od natrętnych myśli, przez które nie czułam się dobrze. Czułam się gorsza i niepotrzebna ludziom. Uważałam się za jeden wielki syf, który nie zasługiwał na pomoc w odbudowie i powrocie do normalnego stanu.

Chociaż prawda była niezwykle miażdżąca.

Bo mnie nie da się pomóc.

Przełknęłam ślinę i wykonałam kilka serii wdechów i wydechów przed wejściem do sypialni Aidena. Złapałam za klamkę i gdy już miałam otwierać drzwi, coś podpowiedziało mi, bym tego pod żadnym pozorem nie robiła. Wyrzuciłam tę myśl od razu z głowy i bez przedłużania przekroczyłam próg pokoju, otwierając drzwi.

Moim oczom ukazała się niepozorna ciemność, w której kryła się prawda.

Na wielkim, białym łóżku leżał Christian, okryty kołdrą do połowy ciała. Nie miał na sobie koszulki, przez co automatycznie zaczęłam szukać rany. Była to ogromna szrama, którą przykrywały plaster i elastyczny bandaż. Zadarłam głowę, słysząc westchnięcie chłopaka, a po chwili zduszony głos:

– Boisz się, co? – zapytał niepozornie.

Dosyć kłamania przed samą sobą, pomyślałam.

– Pierwszy raz przyznam się, że tak, boję się tego, co mnie czeka.

– Jak myślisz, co to takiego? – Poprawił się na materacu.

– Niebezpieczeństwo? Strach, a może spokój? – Wzruszyłam ramionami i pokręciłam głową, przy czym wydęłam usta. – Nie mam pewności, co to będzie. Wszystko jest twoją winą, bo powinieneś od razu powiedzieć prawdę, a nie, do kurwy nędzy, bawić się w kotka i myszkę.

– Nienawidzisz mnie za to, wiem o tym. – W jego głosie usłyszałam prychnięcie. Jak on śmiał?

– Nie, kurwa, wielbię cię niczym jakieś jebane bóstwo.

– A powinnaś, bo gdybym się nie zgodził, leżałabyś w kałuży własnej krwi.

– Z twojej winy, do kurwy nędzy.

Oczy ponownie zaszły mi łzami, z tą różnicą, że w tej chwili świadczyły o nienawiści.

Czystej i pięknej nienawiści.

– Myślisz, że ja się o to obwiniam? Przypomnę, że gdybyś nie założył się o mnie, nie wyszłabym z sali i nic by się nie stało. – Wytknęłam palec w jego stronę. Chłopak zacisnął szczęki. – Fajnie sobie ze mnie żartować? Sprawiać, że chcę umrzeć?

– A co ty myślałaś? Że kiedykolwiek powiem na twój temat coś szczerze dobrego? Moje życie to jebane kłamstwo, a kłamstwa to moje pożywienie. Tylko one dają mi siłę do życia, rozumiesz? – Podniósł się lekko na rękach, lecz prędko pożałował tej decyzji. – Nic ani nikt więcej.

– Jesteś tego zbyt pewien, Blake. Przed prawdą nigdy nie uciekniesz, wiesz? – Uniosłam ostentacyjnie brew i zgromiłam go szklącym się, przestraszonym wzrokiem. – Sama coś o tym wiem, więc radzę ci to sobie zapamiętać.

– Mam cię posłuchać? – zakpił. – Ciebie, laleczko? – powtórzył, dodając moje przezwisko na końcu zdania. – Jeszcze aż tak mnie nie pojebało. Uwierz mi, że moje zdanie o tobie nigdy się nie zmieni.

– A co takiego o mnie sądzisz?

Chwila ciszy zapanowała między nami, a po niej usłyszałam westchnięcie pełne przekonania i zmęczenia.

– Nic konkretnego poza tym, że uważam cię za największą naiwniarę tego świata. Uparcie sądzisz, że życie może być piękne i kolorowe, ale zmartwię cię… – Poczułam, jak kolejna szpilka zostaje wbita w moje serce. – Ono takie nie jest, wiesz? Cały czas próbuję cię w tym uświadomić, ale ty jak zwykle nie słuchasz tych, którzy zawsze mają rację.

Wbija i wyciąga ostre końce sztyletu z całego mojego ciała, nie zważając na to, czy sprawia mi tym ból, czy też nie. Jak zwykle.

– Powiedz w końcu prawdę, bo nie przyszłam tu na pogawędki.

– Najpierw usiądź, White. – Wskazał ręką miejsce na materacu.

Nieustannie wbijałam w niego rozdrażnione spojrzenie, w którym mocno odznaczały się kryształowe łzy. Niespodziewanie, gdy usiadłam na wyznaczonym miejscu, chłopak wyciągnął podrapaną dłoń, by otrzeć je z mojego policzka. Nie rozumiałam, dlaczego w tej chwili nie odsunęłam się od niego i po prostu nie wyszłam.

– Niby cię nienawidzę, ale uwielbiam widzieć twoje łzy – oznajmił bez większego powodu, przez co zmarszczyłam brwi. – Nie zgadniesz, dlaczego tak jest. Nie posiadasz tak dużej wiedzy na mój temat.

– Wyjaw powód, Christianie – poprosiłam cicho, podczas gdy jego dłoń nadal znajdowała się na moim policzku.

Chłopak zaczerpnął powietrza.

– Bo widzę w nich siebie, kiedy nie miałem nic.

– Zmierzamy do punktu kulminacyjnego tej rozmowy? – zapytałam, wyczuwając w jego słowach zalążek prawdy.

Tej prawdy, którą chcę poznać.

Tej prawdy, która ma okazać się potwornie krzywdząca.

Tej prawdy, która jest naga. Naga jak moje serce przed jego atakami.

– Nie będę owijał w bawełnę, bo nie o to tu chodzi. Od prawie dwóch lat jestem zawodnikiem mieszanych sztuk walki.

– Co w tym złego? – Pokręciłam głową.

– To nielegalne walki, White. W świetle prawa jestem przestępcą. Dwóch ludzi przeze mnie znalazło się w szpitalu w stanie krytycznym. Vittore przez to wziął cię jako kartę przetargową. Miałaś zapłacić za moje błędy, ale na to nie pozwoliłem. Nikt więcej tego nie zrobi.

Świat się zatrzymał po tym, co dane mi było usłyszeć.

– Zastanawiasz się dlaczego. Odpowiedź jest nadzwyczaj prosta – prychnął, kręcąc głową. – Jego brat przeze mnie walczy o życie, bo grożono moim przyjaciołom i bratu. W dodatku podczas jednej walki z Vittorem uszkodziłem mu kręgosłup i nie może więcej walczyć, dlatego chce się na mnie mścić.

– A co ze mną? Co ja mam z tym wspólnego? – Wskazałam na siebie palcem.

– Nic, perfidnie cię wykorzystano. – Wzruszył ramionami.

Czego ty się spodziewałaś, co?

No właśnie, czego ja się tak naprawdę spodziewałam?

– Bianchi uznał, że jesteś łatwym celem do omotania, więc to zrobił. Chwila gadki, zaloty i na końcu mierzenie bronią. Idealny przepis na dopięcie swego, prawda?

Opuściłam lekko głowę.

– Wiem, że to niełatwe do przyswojenia, ale z czasem będzie lepiej.

– Dlaczego rodzą się tacy ludzie jak ty, co? Weź mi to wytłumacz, bo nie rozumiem. – Moje gardło zaciskało się w coraz większą pętlę, a w oczach czaiły się łzy. – Jak można robić coś takiego? Co ci to daje?

– Możliwość zbliżenia się jeszcze bardziej do śmierci.

Jego wyznanie mnie zszokowało. Mrugnęłam cztery razy i przełknęłam ślinę, po czym łzy zaczęły mi spływać po policzkach.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo chcę spotkać się z Gabrielem. Ponownie się do niego przytulić.

– Nie przywołuj go w takiej chwili – zabroniłam mu surowo. – Nie zasługuje na to.

– Umiesz powstrzymywać w sobie uczucie tęsknoty i bólu? – Nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam nawet, jak to zrobić. – Bo ja, kurwa, nie. Już zawsze będę nosił w sobie dziurę po jego stracie, choć miałem wtedy kilka lat. Nie byłem świadomy prawdziwego życia, potwornego bólu, który prowadzi grę w tym popierdolonym świecie.

– Mówisz tak, jakbyś był zaawansowanym graczem – wydusiłam z siebie.

Też nim byłam, dopóki nie wylosowałam wyzwania.

– Kto powiedział, że nim nie jestem? – Twardy i zachrypnięty głos zapadł w mojej pamięci jako ten, który już zawsze mówił mi tylko prawdę. Nie kłamał. – Tak mało jeszcze wiesz.

– Nie chcę wiedzieć więcej. Walki i ten cały syf mi wystarczą.

Gwałtownie podniosłam się z łóżka, gdy poczułam początkową fazę ataku paniki. Ręce mi się trzęsły, a głowa wybuchała od natrętnych myśli, że siedziałam przed niedoszłym mordercą. Na samą myśl robiło mi się słabo i niedobrze, chciałam uciec stamtąd jak najszybciej.

– Ucieczka przed prawdziwym życiem nie jest rozwiązaniem, White.

Zacisnęłam mocniej dłoń na klamce.

– I tak sprawiedliwość cię dogoni – stwierdził, niszcząc mnie jeszcze bardziej.

– Kto powiedział, że już tego nie zrobiła? – Spojrzałam na niego przez ramię.

Mówiłam prawdę, najszczerszą prawdę. Zrobiła to w noc, kiedy odebrano mi wszystko. Gdy tylko wspominałam ten tragiczny dzień, a następnie poranek, miałam ochotę umrzeć. Tylko o tym marzyłam.

Bo moje marzenia zabito.

Zaszlochałam ostatni raz i pchnęłam drzwi. Wybiegłam z pokoju niczym oparzona i zbiegłam na dół bez zastanowienia. Nie chciałam nikogo więcej słuchać. Nie chciałam przez to więcej cierpieć. Zatrzymałam się na chwilę, gdy ciche rozmowy ucichły, a wszystkie pary oczu zostały skierowane na mnie. Przełknęłam przerażona ślinę tak głośno, że wywołało to jeszcze większe ciarki na moim ciele.

Popatrzyłam przepraszającym wzrokiem na Aidena, Molly i Nicholasa, którzy podnieśli się ze swoich miejsc. Pokręciłam bezradnie głową, wzięłam kurtkę z oparcia fotela i wybiegłam z domu, po czym trzasnęłam na końcu drzwiami. Biegłam, ile tylko miałam sił. Stanęłam dopiero po kilku minutach, by napisać krótką wiadomość do swoich przyjaciół.

Madelaine: Wszystko będzie dobrze.

Kogo ja chcę oszukać?

Nic już nie będzie dobrze, bo prawda wyszła na jaw.

***

Opierałam podbródek na dłoni zaciśniętej w pięść, wyglądając za okno w szkolnej stołówce. Wzdychałam przeciągle, by rozluźnić się po wszystkich wydarzeniach. Ostatnie cztery dni były straszną katorgą.

Dowiedziałam się zdecydowanie za dużo. Najbardziej zastanawiał mnie fakt, dlaczego Christian zdecydował się powiedzieć mi o tym, skoro według niego byłam nikim. Sama tak uważałam, ale nie sądziłam, że on mnie w tym utwierdzi. Szczególnie że czasami umiał pokazać serce i wyzbyć się wszystkich emocji, jakie tylko w sobie trzymał. Od złości po szczęście. Od smutku po radość z życia, czego definicji nie znał tak dogłębnie, jak powinien.

Mówił, że zna życie lepiej ode mnie.

Ale to nie jemu została odebrana godność.

– Zakochana jesteś czy co? – Molly szturchnęła mnie w ramię, wybudzając tym samym z głębokiego zamyślenia. – Wybacz, wiem, co aktualnie dzieje się w twojej głowie przez ten syf.

– Rozumiem, Baxter. Nie przepraszaj mnie za coś, na co nie miałaś wpływu.

– Rozmawiałaś z nim jeszcze po tym? – zapytała, nawijając makaron na widelec.

– Nie – odpowiedziałam stanowczo. – Od tygodnia unikamy siebie jak ognia.

– Widzę, że jest na rzeczy coś jeszcze, White. Powiedz mi o tym, a będzie ci lepiej na sercu, uwierz w to. Sama wyciągałam z niego wszystkie informacje, o których nie raczył nam powiedzieć. Na tym polega przyjaźń.

Uśmiechnęłam się do niej, gdy zamykałam powieki ze zmęczenia.

– Znowu nie spałaś pół nocy?

– Czytasz mi w myślach, że wiesz? – mruknęłam znużona pod nosem.

– Nie muszę czytać, bo cię znam i wiem, kiedy coś się dzieje.

Święta prawda, pomyślałam i upiłam łyk kawy z karmelem.

– Boję się, że coś ci się przez to stanie. Niecodziennie dowiadujesz się o tym, że twój znajomy bierze udział w nielegalnych walkach i tym podobnych rzeczach.

– Jest dobrze, muszę się jedynie przyzwyczaić do ciągłego strachu. – Niedbale wzruszyłam ramionami, po czym poprawiłam kucyka. – Christian sam musi wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Nie możecie go ciągle usprawiedliwiać, że był zdesperowany i młody. Nadal jest, ma tylko siedemnaście lat.

– Za dwa tygodnie osiemnaście, chociaż w naszym kraju dorosłości to jeszcze nie oznacza – westchnęła i spojrzała w bok na naszych przyjaciół. Szli całą grupą w naszą stronę z uśmiechami na twarzach. – A wam co tak wesoło?

– Jak to co? Za dwa tygodnie ostra impreza! – krzyknął wesoło i donośnie Nicholas. – Ale się napierdolę!

– Tak jak ostatnio? – Uniosłam brew w kpiący sposób.

– Jeszcze bardziej, Madelaine, a ty razem ze mną.

– Co to, to nie, Denver. Źle to się skończy – zastrzegłam od razu. – Pamiętasz, jak ostatnio w klubie prawie tańczyłam na barze? Albo jak lałam ci Tequilę do ust?

– To było zajebiste.

Pokręciłam zrezygnowana głową, patrząc na podekscytowanego przyjaciela, który trzymał George’a za rękę.

– Prawda, kochanie? – zapytał swojego chłopaka. – A jeszcze lepiej, jak tańczyliśmy do Tuesday. Masz kocie ruchy, White.

– Och, nie musisz mi prawić tylu komplementów. – Machnęłam ręką pod włosami. – Doskonale o tym wiem, przyjacielu.

– Ależ skromna z ciebie duszyczka.

Zaśmiałam się beztrosko, zapominając chociaż na chwilę o ostatnich wydarzeniach. Cieszyłam się faktem, że Christiana nie było w szkole od kilku dni. Nie znałam powodu, ale ogarniała mnie ulga, kiedy nie było go w pobliżu. Natrętne myśli nie panoszyły się po mojej głowie, a serce pracowało na standardowych obrotach.

– Kiedy Christian do nas wraca? Nudno bez jego cynizmu.

Obróciłam głowę w stronę Evie.

– Rozmawiałem z nim, ale nic na ten temat nie wspominał. Musi do końca wyleczyć ranę na brzuchu i pozbyć się siniaków z twarzy – odpowiedział Aiden, grzebiąc w telefonie. – Pytał o ciebie, Madelaine.

– O mnie? Dlaczego?

– Martwi się o ciebie.

Zdębiałam. Wystarczyły tylko cztery słowa, bym na chwilę zapomniała, jak się oddycha.

– Mówił mi, że słyszy cichy płacz z twojego pokoju. Zauważył, że całe jedzenie z talerza ląduje w śmietniku, gdy nikt nie patrzy. Wyłączasz się z rozmów po krótkim czasie.

Przeklinałam go w myślach. Mogłam być bardziej ostrożna.

– I ty nadal twierdzisz, że wszystko jest dobrze? – Zdenerwowanie było jedyną emocją, jaką słyszałam w głosie swojej najlepszej przyjaciółki. – Musisz coś z tym zrobić.

– Ale co takiego, Molly? Ja ledwo funkcjonuję, bo się boję o własne życie.

– Nic ci już nie grozi. Zapewniam cię. – Złapała mnie za rękę, która drżała.

– Jesteś w stanie mi to udowodnić? Masz plan B, gdyby jednak coś się stało? – pytałam i pytałam, bo czułam się na granicy wypalenia. – Idę zapalić, zaraz wracam.

– Nie puszczę cię samej na żadnego papierosa.

Przewróciłam oczami i wstałam z ławki przy stoliku. Zgarnęłam plecak i zawiesiłam go sobie na jednym ramieniu. Wsadziłam ręce do kieszeni i bez słowa wyszłam z pomieszczenia, kierując się do wyjścia. Wymacałam zapalniczkę w kieszonce, a wtedy przed moimi oczami stanęły obrazy z tamtego dnia.

Potrząsnęłam głową, by je usunąć, jednak nie było to proste.

Codziennie miewałam koszmary związane z tym dniem. Budziłam się z atakami paniki, zlana potem z góry na dół. Moja twarz była cała mokra od wylanych łez. Niekiedy doznawałam paraliżu sennego, który był znacznie gorszy od koszmaru.

Moje życie stało się jeszcze większym chaosem niż przedtem. Na moment przestałam marzyć o śmierci, bo wszystko powoli układało się w jednolitą całość. Panowały ład i harmonia. Nie było miejsca na strach czy smutek. Uśmiech sam pojawiał się na moich ustach, kiedy czułam potrzebę wygięcia tych cholernych kącików. Robiłam to bez większego wysiłku, bo moje ciało samo chciało ukazać szczęście wypełniające mnie całą.

– Co ja ci takiego zrobiłam, życie, co?

Przetarłam twarz dłońmi i usiadłam na ławce przed bramą szkoły.

Przestraszyłam się, gdy usłyszałam warkot dobrze znanego mi silnika. W tym samym momencie na dziedzińcu szkoły zebrała się większość uczniów, lustrując wzrokiem podjeżdżające auto. Założyłam na twarz niewidoczną maskę obojętności, czyli tę, którą zwykłam nosić od samego początku.

Blake nasunął okulary przeciwsłoneczne na nos, wysiadając ze swojego czarnego Mercedesa. Gula zaczęła rosnąć mi w gardle, gdy chłopak zatrzymał się tuż przede mną i uniósł hardo głowę. Sięgnął niezauważalnie ręką do mojej kieszeni w bluzie i wyjął paczkę papierosów. Jednego z nich wsunął sobie w usta i odpalił go, po czym zaciągnął się nikotyną. Po chwili dym wypuszczony z jego ust wylądował na mojej bladej twarzy.

– Mówiłem, żebyś więcej nie paliła. – Strzepnął papierosa.

– Nie zamierzałam palić, tylko wyszłam się przewietrzyć. Zresztą kiedy niby mi to powiedziałeś? – Spojrzałam na niego zdezorientowana jego obecnością. – Co ty w ogóle robisz w szkole? Miałeś odpoczywać, pamiętasz?

– Tak, ale nudziło mi się, więc postanowiłem was odwiedzić. – Wzruszył ramionami, opierając się o maskę swojego auta. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

– Duchem to jestem ja.

– Przeze mnie i moje wyznanie? – Okulary osunęły mu się leciutko, przez co mogłam spojrzeć mu w te spokojne oczy.

– Strzał w dziesiątkę. Przez ciebie czuję się, jakbym umierała od środka – warknęłam smutno. – Jakby trucizna wyżerała mnie od środka. Aż tak mnie nienawidzisz, że postanowiłeś wszystko zrównać z ziemią?

– Czy sądzisz, że jestem aż tak pojebany, że pozwoliłbym na twoją śmierć?

I to był ten moment, gdy poważnie zaczęłam się nad tym zastanawiać.

– Wiem, że jestem okropny, ale… – zawiesił się na moment. – Chciałbym to zmienić. Proszę cię o wiele, chociaż nie powinienem. Zdaję sobie sprawę z tego, że mnie nienawidzisz i masz do tego prawo po tym, co ci robiłem.

– Christian…

On chce cię omotać!

– Zapędziłem się z tym wszystkim, mówiąc, że chcę cię zniszczyć.

Uciekaj stamtąd! Biegnij!

– Ale cofam te słowa. Widzę, że jesteś w stanie mi pomóc – wyjaśnił, na co prychnęłam. – Chcę tej pomocy. Pamiętam, jak zapytałaś mnie, dlaczego jej nie chcę. Chciałem powiedzieć ci prawdę, ale bałem się jej. Bałem się, że stwierdzisz, że jestem słaby.

– Mówisz to teraz tylko po to, żeby mnie jeszcze bardziej omamić, a potem zgnieść jak kartkę papieru? – Ciśnienie rosło we mnie coraz bardziej i szybciej. Patrzyłam na niego jak na kogoś, kogo pierwszy raz widziałam na oczy. – Znam cię już prawie dwa miesiące, Christianie. Widziałam i słyszałam zdecydowanie za dużo.

– Madelaine, zważ na to, że ja nigdy nie proszę o pomoc.

– Zważ na to, Blake, że ja nie zawsze jej udzielam. – Wetknęłam palec wskazujący w sam środek jego klatki piersiowej. – Obiecałam ci pierwszego dnia, że pomocnej dłoni ode mnie nie otrzymasz. – Łzy stanęły mi w oczach, zasłaniając częściowo pole widzenia. – I dotrzymam danego słowa.

Przełknęłam ślinę i poziom odwagi we mnie wzrósł.

– Ja nigdy nie łamię obietnic.

Tylko tych, które cokolwiek dla mnie znaczą. A ta? Ta jest najważniejsza w moim życiu.

– Będziemy się teraz zachowywać jak dzieci? Kłócić się o coś takiego? – zapytał z lekką irytacją w głosie, którą się nie przejmowałam ani trochę.

– Jedynym dzieckiem tutaj jesteś ty, Christianie Blake.

– Za grosz w tobie powagi – stwierdził krótko, z czym absolutnie się nie zgadzałam. – Jak ty chcesz wejść w dorosły świat, co?

– A w tobie za grosz współczucia i ludzkich odruchów.

Nagle łzy mi się cofnęły, zaś oczy zmatowiały.

– Ja już wkroczyłam w dorosły świat, bo sama musiałam sobie poradzić z traumą, jaką otrzymałam od życia, więc nie mów mi, że nie dam rady. Jestem silniejsza od ciebie i udowodnię ci to – powiedziałam szybko, na jednym wydechu. – Za wszelką, kurwa, cenę, rozumiesz?

– Ty i siła? Błagam cię, White – zakpił. – Bajeczek to ja nasłuchałem się za dzieciaka, kiedy matka opowiadała mi je do snu.

– Wiesz co? Wcale nie będzie mi ciebie szkoda, jeśli zginiesz w tych walkach.

Wiedziałam, że przesadziłam, mówiąc to z taką stanowczością, ale nie było mi go szkoda.

On niszczył mnie, więc ja mogłam niszczyć i jego.

– Znasz coś takiego jak równouprawnienie? – Chęć oglądania jego upadku zwiększyła się we mnie jeszcze bardziej. – Nie? To chętnie ci objaśnię. – Nabrałam więcej powietrza. – Skoro ty niszczysz mnie, to ja będę niszczyć ciebie.

– Sądzisz, że dasz radę? – Chłopak obrał podobny tor działania.

– Oczywiście, że tak. To kobiety zawsze wygrywają – zapewniłam, kiwając głową. – To jak walka dobra ze złem, prawda? Słyszeć o ciągłym zwycięstwie dobra w tym pojedynku?

– Przypomnę ci, że grasz rolę w mojej bajce, więc to ja jestem autorem.

Znalazł się znacznie bliżej mnie, nawiązując silniejszy kontakt wzrokowy.

– I to ja ustalam zakończenie tej historii.

– Uważaj, bo zawsze ta jedna postać może pokrzyżować ci plany, chłopczyku. – Cyniczny uśmiech wpełzł na moje pełne usta. – Nie cofnie się przed niczym, by wygrać.

Rozdział 2:

Symboliczne tatuaże

Violins playing and the angels crying

When the stars align then I’ll be there

Loreen

Tatuaże, czyli małe obrazki opisujące poszczególne fragmenty mojej historii. Od zawsze były częścią mojego nędznego życia. Kochałam oglądać je w lustrze z zachwytem w oczach. Nie bałam się bólu wbijanych igieł w skórę, tym najmniej się przejmowałam. Tak naprawdę nic mnie nie martwiło, jeśli chodziło o tatuowanie. Jako trzynastolatka postawiłam sobie za cel wytatuowanie kilku obrazków, które będą świadczyły o jakimś przełomie w moim życiu.

Nie pokazywałam ich ludziom. Nawet nie wiem, czy podczas naszego zbliżenia Christian zauważył choćby jeden z nich. Starałam się robić je w najmniej widocznych miejscach, by były tylko moje. Chciałam, bym tylko ja mogła na nie patrzeć, kiedy zechcę.

Pierwszym z nich była róża na kręgosłupie. Symbolizowała cierpienie, które kryło się we mnie przez wiele lat i robiło to do teraz. Był to mój pierwszy tatuaż, wykonany, gdy miałam bodajże z piętnaście lat. Nie sądziłam w tamtej chwili, że uda mi się go zrobić bez wiedzy Laury i Doriana, ale jeden podpis babci i byłam uratowana.

Drugi, na który się zdecydowałam, to motyl na prawej kostce. Zrobiłam go tuż po śmierci babci, kiedy wewnętrznie umierałam. Babcia Bella była jak taki mały motylek, który nieustannie krążył wokół mnie. Gdy tylko zauważałam przypadkowego na świeżym powietrzu, uśmiechałam się szeroko na myśl o babci. Wyobrażałam sobie, że to właśnie ona wróciła na Ziemię, by ze mną pobyć przez określony czas.

Te tatuaże symbolizowały dwa najgorsze okresy mojego życia. Od konfliktu na tle rodzinnym po odebranie mi emocji.

Długa i odprężająca kąpiel okazała się tym, czego w tej chwili potrzebowałam. Mogłam przez chwilę pobyć sama w kompletnej ciszy. Co jakiś czas krople kapały z kranu do wody. Częściowo zaczęłam stawać na nogi. Całkowicie ograniczyłam kontakt z Christianem, zakopując topór wojenny przy przyjaciołach. Żadne z nas nie rozmawiało o tym, co ostatnio miało miejsce. Wyglądało to tak, jakby ktoś zupełnie przypadkiem wyciął ostatnie cztery tygodnie z naszego życia i zostawił po tym czarną dziurę w pamięci.

Wyszłam z wanny, owijając się bawełnianym ręcznikiem. Odsączyłam nadmiar wody z jasnych, długich włosów i odrzuciłam je do tyłu. Nasunęłam na gołe stopy wygodne kapcie i wróciłam do pokoju, gdzie panowało przyjemne ciepło. Westchnęłam głośno i uśmiechnęłam się pod nosem.

Nareszcie wszystko się ułoży.

– They’re all like: „Did you change your hair?”. „Did you lose a little weight?”. „You should keep it up ‘cause it really looks great”. I hate that I always look my best. When I’m dying on the inside1 – zaśpiewałam cicho wraz z Nessą, której piosenka leciała z głośnika Bluetooth.

Rozpierała mnie od rana energia. Nadszedł trzydziesty pierwszy października.

Urodziny Christiana Aarona Blake’a.

Przez ostatnie dwa tygodnie wszyscy chodzili podekscytowani. Planowania nie było końca, bo solenizant kompletnie olał wszystkie obowiązki i skupił się wyłącznie na własnych potrzebach, a nie na imprezie. Cieszyłam się, że znowu na chwilę zapomnę o przykrych momentach i zapanuje we mnie beztroska radość z życia. Wiedziałam, że rano będę rozmyślała nad wszystkim, ale średnio mnie to obchodziło. Chciałam zrobić coś głupiego i nieodpowiedzialnego.

Chciałam ponownie zasmakować życia zwykłej nastolatki.

– Ładnie ci w samym ręczniku.

Podskoczyłam i rzuciłam w chłopaka balsamem do ciała.

– Ty skończony idioto. Mogłam zawału dostać. – Położyłam dłoń na klatce piersiowej i zaczęłam normować oddech. – Co ty tu robisz?

– Przyszedłem zapytać, dlaczego się do mnie nie odzywasz.

Znowu to samo.

– Tak będzie lepiej.

– Lepiej, ale dla kogo? – Christian skrzyżował ręce na piersi, opierając się bokiem o futrynę.

Próbowałam się opanować, by nie patrzeć na jego wytatuowane ręce.

– Lepiej, jeżeli nie będziemy utrzymywać bliższego kontaktu. Unikniemy w ten sposób niepotrzebnych wojen, których mam dosyć – odparłam znużona jego ciągłym dochodzeniem, o co mi chodziło. – Możesz stąd wyjść? Chciałabym się przebrać. – Obróciłam się do niego tyłem i pochyliłam delikatnie w stronę łóżka, na której leżała naszykowana bielizna.

– Nie ma tam niczego, czego jeszcze nie widziałem.

Rumieniec zawładnął moimi policzkami.

– Nie zaprzeczysz, że wcześniejszy nasz kontakt ci się podobał, prawda?

– Właśnie, że zaprzeczę – odpowiedziałam bez namysłu. – To było poważnym błędem, przez który stało się to wszystko. Zbliżyliśmy się do siebie, a to nigdy nie powinno się wydarzyć.

– Nigdy się do ciebie nie zbliżyłem.

– Doprawdy? A kto twierdził, że jestem pieprzonym arcydziełem, co?

Uniosłam sugestywnie brwi, gdy odwróciłam się w stronę Blake’a i zlustrowałam wzrokiem jego rozluźnioną postawę.

– Kto przy wszystkich to powiedział? Kto posłuchał mnie na meczu? – Podchodziłam do niego coraz bliżej, choć nie powinnam. – Odpowiedz mi na te pytania. No kto?

– Nie byłem sobą – oświadczył z lekkim wahaniem.

Czyżby właśnie skłamał?

– Wyczuwam kłamstwo, Christianie.

– Wcale nie, White. To ty kłamiesz, że ja kłamię. – Wydął usta i jednym ruchem przyciągnął mnie do siebie, prawie ściągając mój ręcznik. – Mam rację, laleczko?

– Nie pozwalaj sobie, gówniarzu – warknęłam ostrzej i wbiłam mu paznokcie w barki.

– Przypomnę, że dzisiaj są moje urodziny. I kto teraz jest gówniarzem, co?

Jeszcze raz obliże te przeklęte wargi, a przysięgam, że mu przywalę.

– Patrzysz na mnie jak na jakiegoś boga – powiedział z poranną chrypką w głosie.

– I co z tego? Co zamierzasz z tym zrobić?

Chwilowe milczenie z jego strony było niepokojące.

– Czyli potwierdzasz moje słowa?

– Będziemy się teraz obrzucać pytaniami? – zdziwił się.

Denerwowało mnie jego zachowanie, co było widać na mojej czerwonej twarzy.

– Mówił ci ktoś, że zachowujesz się jak nadęty, zapatrzony w siebie burak? Puść mnie, bo chcę się ogarnąć.

– A co, jeśli tego nie zrobię? – szydził ze mnie w najlepsze.

Miałam ochotę go uderzyć i wypchnąć za drzwi, lecz moja siła nie równała się jego.

– Przypieprzę ci w mordę i zrobię krzywdę – zagroziłam, zaciskając szczęki do granic możliwości.

– Groźna się zrobiłaś, aż zacząłem się bać. – Zaśmiał się głośno. Powędrował palcami nieco niżej, ale zatrzymał się na wysokości moich bioder. – Trzęsę portkami jak małe dziecko.

– Bo jesteś dzieckiem, Blake. – Kpiący uśmiech zawitał na moich ustach.

Christian tak po prostu puścił mnie i podszedł do głośnika, który stał na biurku, po czym podgłośnił muzykę. Skrzywiłam się na twarzy, nie rozumiejąc jego zachowania.

– Ładna piosenka, masz gust muzyczny. Mówię poważnie.

– Uważaj, bo się wzruszę, Christianie. – Założyłam ręce na piersiach i podeszłam do szafy, z której wyjęłam luźne ubrania. Wróciłam szybko do łazienki, gdzie się przebrałam, po czym ponownie znalazłam się w sypialni. – Co ty robisz z tą kartką? Wyglądasz jak zawodowy malarz.

– Rysuję, a dokładniej szkicuję różne wyobrażenia z mojej głowy. Chcę zrobić nowy tatuaż i próbuję wymyślić coś oryginalnego.

– Ja wytatuowałabym imię albo przezwisko osoby, która jest dla mnie czymś odkrywczym i inspirującym w życiu. Zastanawiałam się jeszcze nad cytatem, ale to już jest oklepane. – Składałam porozrzucane ubrania w kostkę, podczas gdy chłopak uważnie rozglądał się po moim pokoju, aż w końcu spojrzał na mnie. – Teraz to ty patrzysz na mnie jak na boginię.

– Kiedy miałem cię tylko dla siebie, powiedziałem, że masz ciało bogini.

Od razu rozszerzyłam oczy i wyprostowałam się niczym struna.

– Nie kłamałem, White. – Odłożył ołówek na bok i zakręcił się na krześle. – Może i jestem dla ciebie okropny, bo tak każe mi serce, ale w tej kwestii nikt nie ma prawa ze mną dyskutować.

– Prawisz komplementy niczym zawodowy romantyk – zażartowałam.

– Może tego nie wiesz, ale czasem bywam romantyczny.

– Musiałabym się o tym przekonać, ale i tak ci nie uwierzę.

– Bardzo nieufna jesteś, Madelaine. – Potarł sobie uda rękami i odchylił głowę do tyłu. – Czas to chyba zmienić, nieprawdaż?

– Pozwól, że sama będę o tym decydować, dobrze? – Zamrugałam kilkukrotnie i prychnęłam śmiechem pod nosem. – Czegoś jeszcze ode mnie potrzebujesz, czy dasz mi wreszcie święty spokój?.

– Będę na ciebie patrzył i cię wkurwiał. Moje ukochane zajęcie – odparł z ironią w głosie. – Czujesz to?

– Co takiego? – Zmarszczyłam brwi, posyłając mu pytające spojrzenie.

Christian wstał powoli i schował ręce w kieszeniach dresów.

– To, jak przejmuję nad tobą kontrolę. Każdy twój oddech zaczyna być ode mnie zależny. Tylko mój dotyk sprawia, że przebiega przez ciebie stado dreszczy, prawda? – Przysunął się o krok i mocno mnie do siebie przyciągnął, zamykając w pułapce. – Nie oprzesz się mnie, rozumiesz?

– A ty nie oprzesz się mnie – zapowiedziałam pewnie.

– Och, czyżbyśmy się o coś zakładali? – Uniósł brew. – Szykuje się chyba szybkie zwycięstwo.

– Dla mnie? – prychnęłam dumnie. – Zawsze jest po mojej stronie, chłopczyku.

– Kurwa, jak ja cię nienawidzę, White – warknął przez zęby i nachylił się w moją stronę, chcąc skraść mi pocałunek.

Odepchnęłam go od siebie, przez co opadł na krzesło. Podparł się rękami, a gdy tylko chciał wstać, uniemożliwiłam mu to. Stanęłam przed nim pewna siebie i pochyliłam się nad nim, opierając dłonie na jego udach, w efekcie czego cały się spiął.

– Próbujesz się opierać, ale nie umiesz. Działam na ciebie niczym zapalnik, Blake. Jak ty to kiedyś ująłeś… – Udałam głębokie zamyślenie. – Przeznaczenia nie oszukasz.

– Cytowanie mnie? Czego to ja się doczekałem?

– Ciesz się, bo to pierwszy i ostatni raz. – Uśmiechnęłam się sarkastycznie i odeszłam od niego w stronę fotela, z którego zdjęłam czarną katanę. – Zajmij się organizowaniem imprezy, bo to za kilkanaście godzin.

– Pomożesz mi, White – rozkazał, na co się zaśmiałam głośno i pogardliwie.

– Oczywiście, już pędzę. Wybieram się na zakupy z Molly i dziewczynami, więc nie wiem, za ile wrócę. Chłopaki ci pomogą. – Cmoknęłam ustami. – Miłej zabawy, kolego.

Pędem wyszłam z pokoju i zbiegłam na dół, zgarniając po drodze klucze z komody w holu. Cieszyłam się obecną sytuacją, bo wreszcie nauczyłam się górować nad innymi. Nawet tymi, którzy byli ode mnie lepsi. Tak, uważałam, że Christian był lepszy ode mnie pod wieloma aspektami, ale to tylko głupia myśl. Szybciej i skuteczniej odpierał wszelkie ataki i umiał radzić sobie ze stresem, podczas gdy ja zazwyczaj trzęsłam się jak galareta.

Uśmiechnęłam się szeroko, gdy zauważyłam nadjeżdżające porsche Molly.

– Witam gwiazdę dzisiejszej imprezy – odezwała się przez otwartą szybę. – Radzi sobie jakoś?

– Wyobraź sobie, że jeszcze nic nie zrobił. – Wzruszyłam ramionami bezradna w tej kwestii i wsiadłam do auta. – On jest jakiś pierdolnięty. Impreza za jedenaście godzin, a ten siedzi u mnie w pokoju.

– Co tam robi? – zapytała ciekawa Evie.

– Do końca nie wiem, przylazł do mnie, kiedy stałam w ręczniku i klapkach, a potem wygadywał jakieś farmazony. Nic szczególnego.

– Czekaj, czekaj, bo ja czegoś nie rozumiem. – Dłoń Baxter wylądowała przed moją twarzą.

Oho, zaczynamy przedstawienie.

– Czy on oglądał cię w samym ręczniku?! – pisnęła, omal nie powodując wypadku. – Widzisz, co ta informacja ze mną zrobiła? Prawie posłałam jakiegoś dziadka do rowu.

– Skup się na drodze, a nie na czymś, co kompletnie nie ma przyszłości, kochana przyjaciółko. – Roztrzepałam jej pofalowane, krótsze niż moje włosy i oparłam głowę o zagłówek.

Co, jeśli istnieje dla nas nadzieja na spokojną przyszłość?

Skarciłam siebie w myślach i wróciłam do realiów.

– Kto ci dał prawo jazdy, kretynie?! – krzyknęła oburzona. – To oni mnie wpędzą do grobu. Jak można tak jeździć? Ja się, kurwa, pytam.

– Złość piękności szkodzi, kochaniutka. – Głos Taylor był nie do końca żywy.

– Coś się stało, że jesteś bez energii? Zazwyczaj to ty wrzeszczysz na tych biednych kierowców. – Kątem oka spojrzałam na dziewczynę, która akurat wystawiała środkowy palec w kierunku kierowcy drugiego pojazdu.

– Rozmawiałam z Ethanem i powiedział, że możemy być jedynie przyjaciółmi z korzyściami.

– Widać, że brał lekcje podrywania u Christiana.

– Też ci to proponował? – Uniosła brew.

– Ethan? – Skinęła głową w odpowiedzi. – Nie, ale wasz kolega już tak. Myślałam, że zabiję go na tym korytarzu. Jeszcze mnie zmacał, dupek. Dlaczego wy się tak właściwie z nim przyjaźnicie, co? Ja nie rozumiem waszego entuzjazmu w stosunku do niego.

– Jakoś tak wyszło, że staliśmy się małą rodzinką Addamsów.

– Niezłe mi porównanie, Molly. – Evie uraczyła nas swoim melodyjnym głosem.

– No, ale nie mam racji, dziewczyny? Zachowujemy się jak… Nie wiem co dokładnie.

– Chyba chciałaś powiedzieć „kto”. Nie jesteśmy przedmiotami ani zwierzętami. – Skarciłam przyjaciółkę wzrokiem. Zmarszczyłam brwi, gdy poczułam wibracje w telefonie. – O mój, kurwa, Boże – wyszeptałam, zostawiając szeroko otwarte usta.

Christian: Masz za swoje, laleczko. Zostawiać mnie z takim problemem? Nieładnie.

Przełknęłam ślinę, wpatrując się w wysłane przez chłopaka zdjęcie, na którym stał przed lustrem. Miał na sobie jedynie przewiązany w pasie biały ręcznik, który delikatnie odsłaniał jego linię V.

Christian: Teraz to ty będziesz miała problem, złotko.

Szybko schowałam telefon, wygaszając pośpiesznie ekran. Wyprostowałam się niczym struna i zrobiło mi się gorąco. Orientacyjnie spojrzałam w bok na Molly, która była całkowicie skupiona na prowadzeniu, ponieważ nadszedł czas parkowania na podziemnym parkingu.

– Teraz tylko nie zarysować samochodu, a będzie dobrze.

– Masz takie zdolności manualne, że nie powinno się nic stać.

Pokiwałam głową z uznaniem na słowa Evie.

– Po czym to poznajesz? – zapytała Molly, wystawiając język, co miało spowodować, że będzie wyglądać na jeszcze bardziej skupioną.

– Aiden nie szczędził sobie szczegółowych opinii.

– A to chuj pierdolony – wycedziła przez zęby i zgasiła silnik auta.

Wysiadłam z samochodu, uśmiechając się szeroko. Spowodowane to było pozytywną energią, która nigdy Molly nie opuszczała. Popatrzyła na mnie jak na kosmitę, gdy na mojej twarzy pojawiły się rumieńce lekkiego zawstydzenia podesłanym zdjęciem i wiadomościami. Nie znała jednak przyczyny, więc byłam nieco spokojniejsza. Jeszcze brakowało, żeby zasypała mnie tysiącami pytań.

Prawie w podskokach przekroczyłyśmy próg drzwi centrum handlowego, w którym zamierzałyśmy zostawić sporo pieniędzy. Moim jedynym celem była czerwona sukienka i pasująca do niej bielizna. Na samą myśl o tym drugim robiło mi się coraz goręcej, przez wzgląd na to, że tej nocy mogło wydarzyć się dosłownie wszystko. Mogłam równie dobrze zostać świętą albo zrobić coś, czego będę żałować do końca swojego życia.

– Dzień dziecka właśnie się skończył, kochana. Opowiadaj, co tak naprawdę jest między wami. – Podskoczyłam z powodu nagłego dotyku na ramieniu.

– A co ma być? – Poczułam mocniejszy stres, gdy wypowiedziałam te cztery słowa. – Była, jest i będzie między nami tylko nienawiść. Na nic więcej nie licz, Molly.

– Przesadzasz, widać, że was do siebie ciągnie. Podobno pocałowaliście się kilka razy, kiedy Christian przyjechał do szkoły po tygodniu nieobecności.

Omal nie zakrztusiłam się własną śliną.

– Czyli to prawda.

– Wcale nie. To kłamstwa wyssane z palca. Sądzisz, że bylibyśmy na tyle głupi, żeby robić to na oczach całego Bersant Hills?

– Często miewacie tak niedorzeczne pomysły, że w tej chwili jestem w stanie uwierzyć we wszystko, co z wami związane.

– Dziękuję za wsparcie, Baxter. – Przyłożyłam rękę do lewej piersi. Udawałam wielkie wzruszenie, choć w głębi siebie śmiałam się i płakałam jednocześnie. – Doceniam to bardzo.

– Nie musisz ukrywać przede mną, że coś między wami się rodzi.

– Rodzi to niech się jego mózg, bo więcej z tym idiotą na trzeźwo nie wytrzymam. – Naburmuszona odwróciłam wzrok, patrząc przez okna sklepów, co ciekawego można dostać w ich ofercie.

– Jesteście jak małe dzieci, wiesz? – Chociaż na nią nie patrzyłam, wiedziałam, że właśnie się uśmiechnęła. – Gorzej z wami jak z nimi, a tak być nie powinno.

– Powiedz to swojemu drogiemu przyjacielowi, który myśli chujem, a nie mózgiem. Od czegoś go chyba ma, prawda? – fuknęłam.

Próbowałam oszukać nas obie. Doskonale wiedziałam, że poza nienawiścią coś było między nami. Te jego sporadyczne uderzenia dobroci i opiekuńczości fascynowały mnie, ale i odpychały. Nie wiedziałam, czego się po nim tak naprawdę spodziewać. Wszystko mogło się wydarzyć.

– Zobaczymy, jak będziesz śpiewać po jego osiemnastce.

– Co mam niby śpiewać? – szepnęłam niedowierzająco. – Co masz na myśli?

– Nic, wszystko dopiero przed tobą. – Mówiła w bardzo enigmatyczny sposób, przez co ciężko było mi wyłapać prawdziwy sens jej słów. – Nie gwałć mnie wzrokiem, proszę. Wystarczy, że Jones już to robi każdego dnia.

– Aż tak się w tobie zakochał? – Poklepałam dziewczynę po plecach.

– Zamknij się, White.

– Zrobię to, jeśli ty zamkniesz się w temacie mnie i Blake’a.

Przyjaciółka jęknęła z niezadowolenia.

– Ach tak? Dobra, to będę podpuszczać Aidena, żeby dalej gwałcił cię wzrokiem.

Molly stanęła w miejscu, ciągnąc mnie lekko za sobą.

– I ty, Brutusie, przeciwko mnie? – powiedziała zszokowana moimi słowami. Zaczęłam powstrzymywać niekontrolowany śmiech, który czaił się gdzieś w moim gardle. – A weź uduś się ze śmiechu, niewdzięcznico. Następnym razem nie będę szukać dla ciebie transportu, kiedy napierdolisz się jak szpadel.

– Oj, no weź, to był tylko jeden raz, a ty mi to wypominasz, jakbym się z Aidenem całowała. – Specjalnie wspomniałam o chłopaku, żeby jeszcze bardziej ją zdenerwować.

– Idę sobie, bo zaraz wpadnę w szał i cię uduszę.

Molly ruszyła przed siebie z zadartą głową, a ja wypuściłam przetrzymywany w gardle śmiech.

Czyżby wszystko miało zacząć się układać?

***

Odetchnęłam z ulgą, przeglądając się w lustrze.

– Dobra, laska – powiedziałam sama do siebie, by się zmotywować. – Wjeżdżasz i rozjeżdżasz wszystkich tym, jak wyglądasz. Nic dzisiaj nie ulegnie ani zmianie, ani zniszczeniu.

Nawet moja silna wola. Nie dam się do niczego zmusić.

Odwróciłam się tyłem i spojrzałam przez ramię na to, jak sukienka układa się z tyłu. Bałam się, że będzie odstawać, ale jednak moje obawy okazały się bezpodstawne. Uśmiechnęłam się do siebie szczerze po raz pierwszy w życiu. Nareszcie, po wielu próbach i potknięciach, podobał mi się mój ostateczny wygląd. Na szczęście sukienka miała długie rękawy, ale za to pokaźny dekolt, przez co o zakrywanie blizn nie musiałam zbytnio się martwić.

Diametralnie zmieniłam spojrzenie z podekscytowanego i radosnego na chłodne, gdy dostrzegłam w lustrze Christiana, który opierał się barkiem o futrynę moich drzwi. Nawet nie zauważyłam, kiedy się pojawił i bezczelnie mi się przyglądał.

– Napatrzyłeś się już na mnie, czy chcesz jeszcze więcej? – zapytałam retorycznie, bo znałam odpowiedź. – Zachowujesz się jak niewyżyty nastolatek.

– Już prawie nim nie jestem, chociaż dorosłość osiąga się u nas w wieku dwudziestu jeden lat. – Uśmiech plątał się po jego twarzy, chcąc dać o sobie znać, jednak chłopak dobrze go blokował.

– Nie cieszysz się? – Przyjrzałam się uważniej jego twarzy. – Wszystkie dzieciaki czekają na ten moment, w którym powoli będą stawały się dorosłe.

– Ja do tych dzieciaków nie należę, White, jeśli chcesz wiedzieć.

Ściągnęłam brwi i spojrzałam na niego z pytającą miną.

– Podoba mi się jedynie to, że ojciec nie będzie mógł mnie już do niczego zmusić. Będę wolny jak ptak. Zacząłem nawet rozglądać się za mieszkaniem w LA, żeby móc stąd uciec.

– Chcesz uciec tak jak ja? – zapytałam, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziałam. Uchyliłam mu rąbek swojej historii. – Zapomnij o tym, co powiedziałam, i kontynuuj.

– Nie i jeszcze raz nie. Zbyt wiele razy pozwalałem ci wymigać się od odpowiedzi, szczególnie że ja wyrzuciłem z siebie wiele.

– To nic ważnego, po prostu miałam gorszą relację z „rodziną”. – Ostatnie słowo wzięłam w cudzysłów, robiąc go z palców w powietrzu. – Naprawdę tutaj nie ma co opowiadać. Nie dogadywaliśmy się i tyle. – Na koniec wzruszyłam ramionami, by uciąć temat w tym miejscu.

– I naprawdę myślisz, że tak po prostu ci odpuszczę?

Myślałam, że się załamię z jakiegoś powodu, ale nie umiałam do końca określić tego uczucia. To było coś pomiędzy smutkiem a… rozczarowaniem?

– Gdybyś się tylko z nimi nie dogadywała, nie reagowałabyś ciałem i mimiką twarzy w ten sposób, jaki masz w zwyczaju, Madelaine. – Chyba po raz czwarty przez te dwa miesiące użył mojego imienia. – Nie oszukasz kogoś, kto ma takie same problemy. Zaufaj mi w tej kwestii. Taka osoba zawsze przejrzy cię na wylot, nim się zorientujesz.

– Jeżeli mówię ci, że to nic poważnego…

– I tak ci nie uwierzę – bezczelnie mi przerwał, ale te słowa szczególnie mnie zabolały. – Kłam sobie, ile tylko chcesz i potrzebujesz, ale nie wyjdziesz na tym dobrze. Ludzie będą zauważali w tobie jedynie sztuczną osobę, która nie zna definicji prawdy. Chcesz tego, White?

Zacisnęłam mocno powieki, zaś usta w wąską kreskę, by stłumić w sobie wszystkie niepożądane emocje. Same negatywy napływały do mnie z niemożliwą prędkością.

– Próbowałam być idealnym okazem kolekcjonerskim, arcydziełem. – Pozbyłam się z siebie całej prawdy. – Naprawdę chciałam, żeby byli ze mnie dumni – wykrztusiłam. Chociaż ten jeden pieprzony raz. Starałam się, ale nie wychodziło. Nadal nie wychodzi mi bycie idealną.

– Popatrz na mnie, White. – Niespodziewanie Christian podszedł i odwrócił mnie przodem do siebie. – Nikomu nie zależy, żebyś była idealna. Ludzie chcą, żebyś była tylko szczęśliwa.

– Wymienisz takich ludzi? – Podniosłam na niego chłodny, ponury wzrok.

– Molly, Nicholas i pozostali. Widać na wylot, że im na tobie zależy. – Pomasował mi ramiona, które mocno trzymał. – Podbiłaś ich serca swoją charyzmą, stylem bycia i dobrym sercem.

– Skąd takie wnioski?

– Jestem skazany na codzienne obserwowanie ciebie i wiem, co widzę. Może i nie wiem, co oznacza ludzkie dobro, ale definicję tego mogę wysnuć na podstawie swoich obserwacji.

Skakałam wzrokiem po jego twarzy, nie wiedząc, co się dzieje. Jego słowa jakoś dziwnie wpłynęły na moje serce, bo ono zaczęło się metaforycznie uśmiechać.

– Bo kiedy oglądam cię zamyśloną, to coś podpowiada mi, że wiele mógłbym się od ciebie nauczyć. – Posłał mi niezidentyfikowany uśmiech i przechylił głowę delikatnie w bok. – Chcesz się przytulić?

– Boję się, że zarażę się od ciebie ciężką przypadłością, jaką jest głupota – rzuciłam w celu rozluźnienia napiętej atmosfery. – Dlaczego nagle próbujesz być miły?

– Przez większość życia zachowuję się jak ostatnia szuja, więc w dniu urodzin postanowiłem to zmienić. Nic więcej, White.

Pozwoliłam mu pogładzić mój policzek, na którym znajdowało się sporo różu.

– Nie chcę dłużej udawać, że nic mnie nie obchodzi.

– Dlaczego? – szepnęłam.

Cichy śmiech wyrwał się z jego gardła i obdarował mnie czymś innym, niespotykanym na co dzień.

Nagle poczułam się potrzebna. Tak po prostu.

– Bo nie chcę dłużej odczuwać strachu, że nie otrzymam pomocy, kiedy faktycznie będę jej potrzebował. Czy ja proszę o tak wiele? – Christian również szepnął, co rozczuliło moje serce.

– Nie, Christianie. Nie prosisz o wiele. – Zaprzeczyłam gwałtownym ruchem głowy. – Prosisz o coś, o co prosi każdy normalny człowiek.

– I nie uważasz, że przez to jestem słaby? – W oczach błysnęła mu nadzieja.

– Absolutnie nie, Blake. Każdy kiedyś w końcu prosi o pomoc i pokazuje wówczas jedynie, że jest silny, bo się tego nie boi, rozumiesz? Ja na przykład jestem słaba, bo nie umiałam o nią poprosić, kiedy nadszedł na to czas. Wolałam spędzać cały czas w ciemności bez wyjścia i dna.

– Nauczysz mnie, jak pokonywać wszelkie przeszkody?

Zarówno ja, jak i Christian unieśliśmy kąciki ust.

– Jeśli tylko będziesz chciał. Musisz włożyć w to wiele wysiłku, wiesz? – upewniłam się, żeby był pewien swojej decyzji. Nie chciałam, by żałował czegoś tak przełomowego w życiu.

Doskonale wiedziałam, co mówię. Nigdy nie żałowałam niczego bardziej niż faktu, że poprosiłam Chase’a i jego znajomych o pomoc. Musiałam trafić akurat na niego?

– Teraz już wiesz, co miałem na myśli, mówiąc, że masz dobre serce. Chcesz mi pomóc nawet po tym, co ci robiłem. Nie chcę czegoś, co wynika jedynie z litości – oświadczył stanowczo, mimo że załamywał mu się głos. – Nie marzę o niczym bardziej niż o okazaniu dobroci płynącej z serca.

– Twoje marzenie jest bardzo ciekawe, Blake. Nigdy bym się tego nie spodziewała.

– Czego? – prychnął. – Tego, że oczekuję dobroci, choć sam jej nie znam?

– Nie.

– To czego, White? – dopytywał.

Nad odpowiedzią nie musiałam się zastanawiać. Znałam ją od dawna.

– Nie spodziewałam się, że pod maską chłodnego, wręcz zamrożonego chłopaka, kryje się ktoś tak… intrygujący. – Dobrałam to słowo szybko, ale trafnie. – Intrygujesz mnie swoim stylem bycia, temu zaprzeczyć nie mogę, chociaż bym chciała.

– Nikt nigdy mi tego nie powiedział.

– Bo nie poznali prawdziwego ciebie, dwóch masek w jednej chwili. Ja je poznałam i choć wiem, że prędzej czy później dojdziemy do momentu, w którym staniemy przed najcięższym wyborem swojego życia, wiedz, że się nie boję.

– O jakim wyborze mówisz? – Zaczesał wolny kosmyk moich włosów za ucho.

– O tym, w którym zdecydujemy, kto zostanie zniszczony.

To był ten plan, by totalnie mnie wykończyć. Mimo że wszystko zaczynało się układać, i tak nadchodził punkt kulminacyjny, w którym wracaliśmy do rzeczywistości. Wycieczka po marzeniach dobiegała końca, a my musieliśmy stawać twarzą w twarz z konsekwencjami naszych wyborów.

– Zachowujemy się jak para dobrych przyjaciół – stwierdził chłopak.

– Kiedyś może nimi zostaniemy. – Wydęłam usta i pokręciłam głową, czując wewnątrz promieniujący we wszystkie strony ból. – Ale tylko może, Christianie. Nie wiemy, kiedy nadejdzie wybór.

– Chciałbym do tego czasu poczuć prawdziwą nadzieję, nie odczuwając żadnego cierpienia. Niech nad moim życiem zapanują wreszcie białe, a nie czarne chmury – poprosił, przysuwając mnie do siebie.

Stykaliśmy się niemal nosami, a i tak czułam nieznaczne łaskotki i dreszcze przechodzące przez ciało.

– Czy mogę cię o coś prosić? – zapytał, a ja się skrzywiłam niespecjalnie. – Możesz odmówić.

– A czy mogę dać ci swój prezent? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

– Ja właśnie o tym, Madelaine.

Zaskoczył mnie swoimi słowami do tego stopnia, że nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Cisza z mojej strony miała oznaczać, żeby kontynuował.

– Niech ten wieczór… ta noc będzie tylko nasza. Zachowujmy się, jakby nic się nigdy nie wydarzyło. – Desperacko musnął moje wargi ustami w ledwo wyczuwalny sposób. – Pozwól mi poczuć, co to znaczy szczęście. To będzie najpiękniejszy prezent, jaki mógłbym otrzymać. Jeśli chcesz, odmów.

– Ja… ja… nie wiem, co powiedzieć – wyjąkałam z trudem.

– Czyli nie, rozumiem to. – Puścił mnie i odszedł kawałek dalej, odwracając się plecami.

Co mi zależało? To miała być tylko jedna noc.

– Nie powiedziałam „tak” ani „nie”.

– Więc jak będzie? Zgadzasz się? – Uniósł brew, zaczynając dostrzegać decyzję w moich oczach. Wszystko w nich było zapisane.

– Uważam, że to nam dobrze zrobi. Oboje odsapniemy i nacieszymy się życiem. – Po chwili zmrużyłam oczy, dodając na koniec: – Tylko nie zapominaj, że cię nienawidzę. Dzisiaj posiadasz immunitet.

– Och, jakaś ty łaskawa się zrobiła. – Ukłonił się przede mną, więc i ja dygnęłam na jednej nodze.

Ni stąd, ni zowąd usłyszeliśmy czyjeś krzyki z parteru. Oboje spojrzeliśmy po sobie. Domyśliłam się, że goście zaczęli się schodzić, więc stąd ten hałas. Przełknęłam ślinę, bo po ostatnich plotkach na nasz temat spodziewałam się już każdej reakcji ludzi na widok naszej dwójki obok siebie.

Odczytałam SMS-a od przyjaciółki:

Molly: Wszyscy już są. Czas na was, skarbie…

I te cholerne kropeczki. Jak one mnie denerwują.

– Czas rozpocząć to przedstawienie, co?

Spięłam się, gdy zimna dłoń Christiana wylądowała na dole moich pleców.

– Spokojnie, rozluźnij się.

Szept tuż nad moim uchem ani trochę nie pomagał.

Odetchnęłam głęboko i skinęłam głową, nie patrząc w ogóle na Blake’a. Wiedziałam jednak, że na jego ustach malował się zwycięski uśmieszek, bo wygrał ze mną. Uległam i postanowiłam dać mu prezent, o jakim marzył od dziecka. Chociaż ten jeden raz stwierdziłam, że mogę wyluzować i dać upust emocjom. Pokazać, jaka jestem naprawdę.

Dobra i pomocna, bo na taką wychowała mnie babcia.