Trofeum - Angelika Waszkiewicz - ebook
NOWOŚĆ

Trofeum ebook

Waszkiewicz Angelika

4,6

633 osoby interesują się tą książką

Opis

W tym świecie musisz uważać, komu zdecydujesz się zaufać.

Nazwisko Dalii Moretti wzbudzało szacunek i posłuch, w rzeczywistości było jednak przekleństwem. Jej brat i matka zginęli tylko dlatego, że je nosili, a Dalia cudem uniknęła tego samego losu. Teraz musi się ukrywać przed ludźmi, którzy ruszyli za nią w pogoń. Jedyną szansą na bezpieczeństwo jest ucieczka z rodzinnej Sycylii i dotarcie do jedynej osoby, która może ją ochronić.

Samotna i ranna wyrusza w podróż do Bari. Prawdopodobnie nigdy nie dotarłaby do celu, gdyby nie pomoc poznanego w pociągu mężczyzny. Dalia zapomniała jednak, że w świecie, do którego należy, nikomu nie można ufać.

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 450

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (136 ocen)
101
24
8
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Enti-91

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna pozycja bez zastanowienia czytajcie
20
Evalia_Shotek

Nie oderwiesz się od lektury

Ta cześć jest dużo lepsza od pierwszej. Bardziej dopracowane postacie i historie. Enzo jest bardziej realny. Cosimo uhh naprawdę postać budząc emocje no i Dalia.. Przez większość książki zachowuje się tak jak zachowywałaby się osoba w jej wieku i sytuacji. Nie zrobiono z niej na siłę mądrego robocopa. Dopiero pod koniec lekko przesadzono z tym że 20 latka prowadzi się hoteli i wie co robi po 4 miesiącach bez żadnego przygotowania. Ale poza tym historia jest fantastyczna. I co najważniejsze postaci drugoplanowe są nie mniej absorbujace co główne. Zakładam że będą dalsze części albo bym chciała by były o Nicola, Fabio no i Silasie biednym złym wilku. Konstrukcja książki też fajna ale tym razem epilog już nie zaskakiwal. W sumie to te epilog z obu książek powinny być prologami, tylko w 1 części za dużo by nam zdradził. Tutaj już nie było zaskoczenia. Cieszę się z jednak sięgnęłam po druga część bo różnica w poziomie pisania jest bardzo duża. Ta historia jest faktycznie o mafii. Polecam se...
10
MartaDzska

Nie oderwiesz się od lektury

Polexam ❤️Bardzo dobrze się czytało
10
hania1812

Nie oderwiesz się od lektury

Czyta się szybko, bohaterowie są jacyś, jest akcja. polecam!
10
Karolina9277

Nie oderwiesz się od lektury

Super
10

Popularność




Rozdział 1

Wszędzie znajdowała się tylko krew. Miałam ją na rękach i ubraniach. Czułam jej zapach, a nawet smak. Otaczał mnie zamęt. Nie potrafiłam się ruszyć, widząc przed sobą martwe ciało brata. Pierwszy raz, odkąd pamiętam, wyglądał tak spokojnie. Zamknięte powieki odebrały jego rysom surowość i pozbawiły go spojrzenia, w którym zawsze dominowała zaciekłość.

Strzały dobiegały ze wszystkich stron wielkiego domu. Powinnam uciekać, lecz nie mogłam. Strach mnie paraliżował. Czy to oznaczało, że jestem słaba?

Usłyszałam echo ciężkich kroków na granitowej podłodze. Wpasowały się w rytm wybijany przez moje serce. Zbliżały się. Intuicja podpowiadała, że za chwilę stanę twarzą w twarz z wrogiem.

Wszystko działo się niczym w zwolnionym tempie. Z korytarza wyłoniła się wysoka sylwetka w czerni. Jej twarz ukryta była pod ciemną maską przypominającą te, które nosiły postacie z horrorów. Poświata księżyca wpadająca przez duże okna sprawiła, że dostrzegłam otwory na oczy oraz dziurki do oddychania.

Głos ugrzązł mi w gardle. Krzyczałam kilka minut wcześniej, jednak nikt nie zjawił się z pomocą.

Wciągnęłam głośno powietrze, gdy mężczyzna powoli uniósł dłoń, wymierzając we mnie lufę. Sekundy dzieliły mnie od odejścia z tego świata. Broń wystrzeliła.

Zdezorientowana otworzyłam oczy. Rozejrzałam się desperac­ko. Zamiast ciemnego wnętrza domu dostrzegłam sąsiedni peron, po którym spacerowali ludzie w oczekiwaniu na pociąg. Słońce stało wysoko na niebie. Nie było jeszcze południa, a wrześniowy upał doskwierał nawet tym, którzy przyzwyczaili się do włoskiego lata. Kobieta na ławce obok mnie używała wachlarza, lecz nawet to nie uchroniło jej przed gorącem. Krople potu spływały po jej śniadym czole, wzdłuż linii włosów.

Miałam na sobie za dużą bluzę dresową i długie spodnie, ale byłam za bardzo zmęczona, aby przejmować się temperaturą. Zbyt wiele wydarzyło się w ciągu ostatnich dwunastu godzin. Nie powinnam zasypiać, a jednak przegrałam batalię ze zmęczeniem. Moje ciało błagało o chwilę wytchnienia. Powtarzałam sobie w duchu, że jeszcze przyjdzie na to pora.

Spojrzałam na duży napis na budynku dworca. Villa San Giovanni to jedynie przystanek w podróży, którą rozpoczęłam w okolicach Taorminy. Zresztą prawdę mówiąc, nazywanie tego podróżą było zdecydowanie nadinterpretacją. Uciekałam od ludzi, którzy wtargnęli do mojego rodzinnego domu, mordując brata, matkę oraz innych towarzyszy mojej dotychczasowej codzienności. Nie miałam pojęcia, kim byli napastnicy, lecz moje nazwisko stanowiło wystarczające brzemię, aby nigdy nie czuć się bezpieczną.

Kobiecy głos zapowiedział pociąg do Neapolu, czyli w kierunku, gdzie zmierzałam.

Moją uwagę przykuli dwaj mężczyźni na sąsiednim peronie. Wyraźnie szukali czegoś lub co gorsza – kogoś. Wysportowane sylwetki w ciemnych ubraniach przypomniały mi o intruzach, przed którymi się ukrywałam.

Ścisnęło mnie w żołądku.

Nie było mowy o przypadku, choć liczyłam, że zgubiłam ich jeszcze na wyspie.

Niepokój i strach powróciły.

Z pewnością przybyli tu z mojego powodu. Zdradziła ich determinacja wypisana na twarzy. Szukali kogoś w pośpiechu, przyglądając się kobietom oczekującym na peronie.

Powoli wstałam z ławki i starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów, zatrzymałam się za kolumną podtrzymującą zadaszenie. Schowałam włosy pod kaptur. Rozglądałam się dyskretnie spod niego, aby kontrolować otoczenie.

Mężczyźni zaczepiali niemal każdą młodą kobietę napotkaną na swojej drodze, nawet nie dbając o pozory. Gdy jeden z nich złapał za rękę brunetkę w słomkowym kapeluszu, jej towarzysz zainterweniował, co spotkało się z nieprzyjemną reakcją. Jeden z osiłków popchnął go na tyle mocno, że ten stracił równowagę i upadł na betonową podłogę. Zrobiło się zamieszanie, ale mężczyźni się tym nie przejęli. Zignorowali oburzoną grupę gapiów, zbierającą się wokół poszkodowanego.

Nie musiałam długo czekać, aby i na peronie, na którym stałam, pojawili się kolejni ludzie najwyraźniej poszukujący właśnie mnie. Zmierzali w moim kierunku, ale na szczęście po drodze minęli kilka brunetek o zbliżonej do mnie posturze. Niektóre z nich miały nakrycia głowy lub stały tyłem, więc musieli się przy nich zatrzymać.

Z paniką szalejącą w głowie ruszyłam w przeciwnym kierunku. Kazano mi uciekać, ale w tej chwili tylko spokój mógł mnie uratować. Myśli dudniły w głowie, a dłonie się trzęsły. Czułam się jak na polu minowym. Wystarczył jeden gwałtowniejszy ruch, a w ciągu zaledwie kilku sekund dostałabym się w łapy ludzi, którzy odpowiadali za śmierć moich bliskich. Nie biegłam, nie truchtałam ani też nie szłam szybko. Przemieszczałam się wolnym krokiem, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Mogłam liczyć wyłącznie na łut szczęścia.

Dźwięk nadjeżdżającego pociągu rozniósł się po całym dworcu.

Maszyna wjechała na peron. Miałam wrażenie, że zanim się zatrzymała, minęła wieczność. Kiedy drzwi się otworzyły, wokół mnie zapanował harmider. Pasażerowie taszczyli bagaże, często duże i ciężkie. Niektórzy starali się przecisnąć przez tłum, aby jak najszybciej dostać się do pociągu. Rodzice pospieszali dzieci. Ludzie, którzy pracowali dla wrogów mojej rodziny, również nie próżnowali. Płynnie lawirowali po peronie, bacznie przyglądając się kobietom wyglądającym podobnie do mnie.

Dostrzegłam, że przy kolejnych drzwiach zgromadziło się mniej osób. Teraz już zaczęłam biec. Musiałam jak najszybciej dostać się do środka. Z pociągu trudniej było im mnie wyciągnąć. Zamieszanie przyciągnęłoby uwagę. Nie miałam nic do stracenia.

Serce biło mi, jakby lada moment miało wyskoczyć z piersi. Byłam już tak blisko celu, ale cały czas czułam na plecach oddech drapieżników. Zaczęłam podejrzewać, że zbyt głośno oddycham, ponieważ kobieta idąca przede mną co chwilę odwracała się, przyglądając mi się w dziwny sposób.

Po wejściu do pociągu parłam korytarzem naprzód. Tu również panował spory ruch, więc szybkie przemieszczanie się nie było łatwe. Starsza kobieta nie mogła poradzić sobie z dwójką wnucząt, które nie chciały posłusznie zająć miejsc. Nastolatce zablokowała się walizka, gdy próbowała minąć mężczyznę z dużym bagażem. Przesuwałam się wolno, przy czym cały czas oglądałam się za siebie. Zasłaniałam twarz dłonią od strony okien wychodzących na peron. Nagle tuż za moimi plecami rozległ się donośny męski głos. Niemal podskoczyłam. Czułam, jakby moje serce zatrzymało się na sekundę. Spojrzałam w kierunku tego głosu i zobaczyłam potężnego mężczyznę, który z wyraźną irytacją nakazał zająć synowi fotel przy oknie. Chłopiec wolał siedzieć bliżej kobiety, która mogła być jego mamą.

Z ulgą wypuściłam powietrze z płuc.

Ruszyłam ponownie, gdy ktoś niespodziewanie wyrósł przede mną. Odbiłam się od zdecydowanie większej od siebie sylwetki. Potknęłam się o własne nogi, jednak dzięki czyjejś pomocy udało mi się pozostać w pionie. Obcy mężczyzna złapał mnie za nadgarstek, nie pozwalając, abym upadła. Jego uścisk był niemal żelazny. Poczułam lekki dyskomfort, ale przynajmniej uniknęłam kontaktu z podłogą. Mój wybawiciel przyciągnął mnie do siebie, jakby nie był pewny, czy potrafię ustać na własnych nogach.

– Dziękuję – wyszeptałam zdezorientowana.

Był dużo wyższy ode mnie, więc musiałam zadrzeć głowę, aby spojrzeć na niego. Pierwsze, co zobaczyłam, to wpatrujące się we mnie intensywnie duże oczy. Ich właściciel znalazł się na tyle blisko, że mogłam dokładnie przyjrzeć się brązowym tęczówkom ze złotymi drobinkami. Kryło się w nich coś dziwnego, jakby dwie skrajne emocje, toczące walkę o dominację.

Odkaszlnął, jawnie sugerując, że gapię się na niego mało dyskretnie.

Nie zorientowałam się, kiedy puścił mój nadgarstek.

Rozejrzałam się. Mężczyzna prawdopodobnie zamierzał zająć miejsce, przy którym się zatrzymałam, blokując mu dostęp. I chociaż się odsunęłam, on nadal mi się przyglądał.

W pociągu zaczęło się uspokajać. Większość pasażerów zajęła miejsca, pojedyncze osoby kończyły lokowanie bagażu. Obawiałam się, że ci, którzy przybyli po mnie do Villa San Giovanni, przeszukiwali wagony. W każdym momencie któryś z nich mógł pojawić się na mojej drodze.

Spojrzałam na cztery wolne miejsca po prawej. Bez zastanowienia zajęłam to przy oknie.

Najwyraźniej sprawiałam wrażenie wariatki, ponieważ nieznajomy popatrzył na mnie z rezerwą, po czym zajął siedzenie naprzeciwko.

Pociąg ruszył. Byłam coraz bliżej swojego celu – jedynego miejsca na ziemi, gdzie mogłam znaleźć schronienie.

Starałam się opanować głośny oddech. Nie chciałam zwracać na siebie uwagi, ale mężczyzna z naprzeciwka i tak spoglądał na mnie podejrzliwie. Wcale się mu nie dziwiłam. Miałam na sobie męską, za dużą bluzę, poplamione dżinsy i brudne buty. Długie włosy schowałam pod kapturem, co zważywszy na panujący upał, musiało wyglądać nieco idiotycznie.

On prezentował się zdecydowanie lepiej. Nie chciałam się na niego gapić, więc jedynie czasami zerkałam w jego stronę. Był wysoki, co zauważyłam już wtedy, gdy na niego wpadłam. Rozbudowaną klatkę piersiową okrywał biały, luźny T-shirt. Włosy o ciemnobrązowej barwie zaczesane miał do tyłu, kilka kosmyków opadało na twarz. Dostrzegłam, że odgarniał je odruchowo.

Spodobała mi się jego twarz. Nie miał urody ślicznego chłopca, jak niektórzy aktorzy seriali młodzieżowych, które parę lat wcześniej katowałam z braku innego zajęcia. W jego rysach było coś pierwotnego. Spróbowałam oszacować jego wiek. Kilka delikatnych zmarszczek na czole i w okolicach oczu sugerowało, że przekroczył dwudziesty piąty rok życia. Twarz wydawała się jednak pełna energii i młoda, więc nie sądziłam, by zbliżał się do trzydziestki.

– To chyba twoje. – Pochylił się w stronę podłogi, po czym skierował rękę w moim kierunku.

Wzdrygnęłam się. Dostrzegłam w jego ręce znajomy scyzoryk z drewnianymi okładkami. Widniały na nim ciemne plamy krwi, więc natychmiast przechwyciłam go z dłoni mężczyzny.

– Tak, dziękuję. – Schowałam przedmiot do kieszeni spodni.

– Dobry sprzęt, szwajcarski – oznajmił swobodnym głosem.

Pokiwałam głową, choć nie miałam pojęcia, o czym mówi. Scyzoryk należał do mojego brata, a ten otrzymał go na piętnaste urodziny od ojca. Znalazłam ten nóż przy martwym ciele, więc zabrałam go, aby móc się bronić.

– Orientujesz się, jak długo ten pociąg jedzie do Neapolu?

– Nie bardzo – odpowiedziałam po cichu.

– Wakacje?

Nie powinnam rozmawiać z nieznajomymi. Ojciec powtarzał, że poza murami naszego domu jest mnóstwo złych ludzi. Opowiadał historie, w których świat pełen był potworów czyhających na bezbronne osoby. Jak się okazało, miał rację, tyle że potwory pokonały mury i wdarły się do miejsca, które miało być bezpiecznym azylem.

Nie odpowiedziałam, tylko odwróciłam głowę w kierunku okna. Mężczyzna nie drążył. Skupił się na telefonie w swoich rękach.

Doskwierało mi coraz większe zmęczenie. Starałam się nie myśleć o tym, co wydarzyło się dwanaście godzin wcześniej w moim domu. Chciałam skupić się na dotarciu do celu. Niestety przed oczami krążyły mi obrazy krwi i martwych ciał. Cały czas słyszałam wystrzały pistoletów i krzyki. Wciąż czułam strach i bezradność.

Niespodziewanie po kilkudziesięciu kilometrach pociąg zatrzymał się w szczerym polu. Za szybą widziałam wyłącznie bezkresne łąki, pozbawione zabudowań. Spojrzałam w okno po drugiej stronie, tam krajobraz był identyczny.

Niepokój się nasilił.

Nie było powodu, aby pociąg zatrzymywał się pośrodku niczego. Chyba że…

Zaczęłam nerwowo rozglądać się po wagonie. Poderwałam się w górę, aby lepiej widzieć, czy ktoś podejrzany nie krząta się po pociągu. Skoro ludzie, którzy nocą wdarli się do mojego rodzinnego domu, potrafili bez skrupułów pociągnąć za spust, zatrzymanie nawet tak dużego pojazdu nie powinno stanowić dla nich większego problemu.

Byłam gotowa do ucieczki.

– Czasem tak się zdarza – odezwał się szatyn, który w przeciwieństwie do mnie siedział spokojnie na miejscu. – Pewnie musimy przepuścić inny pociąg.

Teraz miał mnie już za kompletną wariatkę, szczególnie że maszyna po chwili ruszyła.

Wróciłam na miejsce.

– Chyba nie podróżujesz często pociągami? – spytał.

– Nie. – Pokręciłam przecząco głową.

– Ja również. Bardzo tego zresztą żałuję.

Przyjrzałam mu się nieufnie. Nie wyglądał groźnie. Przypominał przeciętnego mężczyznę – poprawka, bardzo przystojnego mężczyznę. Postanowiłam zaryzykować.

– Dlaczego?

– Praca oraz inne zobowiązania. – Wzruszył ramionami. – W większość miejsc łatwiej dostać się autem, ale wtedy łatwiej też ignorować to, co za oknem. A to wielka szkoda. – Miał głęboki głos. Sprawiał wrażenie, jakby żadne ze słów wychodzących z jego ust nie było przypadkowe. – Jesteś studentką?

– Nie.

Zapadła cisza.

– Nie należysz do rozmownych osób. – Zmrużył oczy, jakby samym patrzeniem chciał wyciągnąć ode mnie więcej informacji.

Normalnie nie mogłabym się z nim zgodzić. Jednak teraz siedząca przed nim osoba była przerażona, a każde słowo wychodziło z jej gardła w wielką trudnością po tym, jak zdarła je sobie, krzycząc z przerażenia.

– Mam za sobą ciężką noc – odparłam wymijająco.

– Impreza?

Pokiwałam głową.

Słowo „impreza” znałam wyłącznie z teorii oraz seriali i filmów. W praktyce nie miałam o tym pojęcia. W mojej codzienności zdarzały się jedynie sporadyczne bankiety i kolacje w gronie rodziny oraz partnerów biznesowych ojca.

– Czyli oboje wracamy do brutalnej rzeczywistości. – Uśmiechnął się lekko, czym niespodziewanie wzbudził moją ufność.

– Ja mam przed sobą jeszcze kilka trudnych dni – poinformowałam go, choć nie wiedziałam, w jakim celu.

– Ale przynajmniej w ładnym otoczeniu. Nie pochodzę z południa, ale byłem kilka razy w Neapolu i muszę przyznać, że miasto robi wrażenie.

– Neapol będzie tylko przystankiem. Jadę do Bari – wyznałam. – Nigdy wcześniej nie byłam w Apulii i… – urwałam, aby nie powiedzieć za dużo.

Pierwszy raz w życiu opuściłam Sycylię. Ale też pierwszy raz w życiu opuściłam wysokie mury otaczające ogród rodzinnego domu. Byłam Sycylijką z krwi i kości, lecz wyspę znałam jedynie ze zdjęć w internecie i widoku zza okna.

– Tak w ogóle to jestem Cosimo. – Wyciągnął do mnie rękę.

Zaskoczył mnie. Wpatrywałam się w jego dużą dłoń, jakby jej uścisk był przypieczętowaniem jakiegoś paktu. Nie rozumiałam dlaczego, ale bałam się jej dotknąć.

– Sara. – Posłużyłam się imieniem postaci z ulubionej książki. Odwzajemniłam gest, lecz zrobiłam to bardzo ostrożnie.

– Miło cię poznać, Saro. – Obdarzył mnie głębokim spojrzeniem, od którego przeszły mnie dreszcze. Tkwiły w nim siła i determinacja. Wystarczyła sekunda, abym wiedziała, że ten człowiek nie był liściem na wietrze. On był wiatrem.

– Skoro czeka nas kilka godzin wspólnej podróży, możemy wzajemnie umilić sobie ten czas – oświadczył, gdyż jego głos nie zaintonował pytania.

– Nie lubisz milczeć.

Uśmiechnął się szeroko, jakby wygrał główną nagrodę w teleturnieju.

– Żebyś wiedziała.

– W takim razie ja zacznę. – Przejęłam inicjatywę, ponieważ spodziewałam się, że Cosimo mógł kontynuować zadawanie pytań dotyczących mojego życia. Chciałam zyskać czas na stworzenie wiarygodnych kłamstw. – Skąd pochodzisz, skoro nie z południa?

– Z Rzymu. Właściwie to urodziłem się w małym miasteczku między Rzymem a Morzem Tyrreńskim, ale większość życia spędziłem w naszej pięknej stolicy. Twoja kolej. To samo pytanie.

– Sycylia. Okolice Taorminy.

Przesunął dłonią po podbródku.

– Byłem kilka razy, ale nie jestem fanem wyspy ani jej mieszkańców. Choć może uda ci się zmienić moje zdanie. – Poruszył sugestywnie brwiami.

– Nie wiem, czy chcę. – Wbrew mojej woli w moim głosie pojawił się zadziorny ton.

– Każdy Sycylijczyk wychwala swoją wyspę pod niebiosa – stwierdził ze sporą dozą sarkazmu. – Z tobą jest inaczej?

Dotarło do mnie, że mężczyzna był pierwszą osobą od bardzo dawna, która chciała poznać moją opinię. Wydawał się zainteresowany tym, co miałam do powiedzenia. Wychowałam się w rodzinie, w której kobietom narzucano wolę mężczyzn. Nikogo nie interesowało, czego chcemy ani co lubimy. Nasze zdanie nie miało znaczenia. Im cichszą się było, tym żyło się łatwiej.

– Sycylia to mój dom, a o domu nie ma się zdania. Tak jak o rodzinie, bierzesz ją z całym dobrodziejstwem inwentarza.

– Nie zgadzam się. – Nie silił się na dyplomację. – Miejsca urodzenia nie wybierasz, ale możesz mieć o nim swoje zdanie. Natomiast co do rodziny… każdy przypadek jest inny.

– Jednak więzy krwi do czegoś nas zobowiązują.

– Do niczego nas nie zobowiązują – powiedział pewny siebie.

Nie zgadzałam się. Rodzina była najważniejszą wartością, bo tylko ona mogła nas ochronić.

– Podam ci prosty przykład. Mąż i żona czy po prostu ludzie, którzy żyją ze sobą w związku. Nie łączą ich więzy krwi, a jednak często twierdzą, że są dla siebie najważniejszymi ludźmi na świecie. – Skrzyżował ręce na piersi. Spojrzał na mnie niczym rywal podczas meczu tenisowego, w którym właśnie zdobył punkt. – Owszem, rodzina to więzy krwi. Jednakże ta emocjonalna i najważniejsza rodzina to więź między ludźmi, na którą każda ze stron ciężko pracuje.

– Nie wychowywali cię rodzice – szybciej powiedziałam, niż pomyślałam. Okazałam całkowity brak taktu. – Przepraszam, nie powinnam…

Cosimo wyprostował się, przysuwając plecy do oparcia fotela. Nie wyglądał na poruszonego, lecz nie usprawiedliwiło to mojego zachowania.

– Trafne spostrzeżenie. Rodzice zmarli, gdy miałem dwanaście lat. – Kącik jego ust się uniósł. – Wychowałem się z bratem. On jest moją rodziną, ale mam wokół siebie wielu ludzi, których nazywam braćmi i siostrami pomimo braku więzów krwi. – Posłał mi mocne spojrzenie mające być kropką kończącą wątek.

– Nigdy nie byłam w Rzymie. Powiesz mi coś więcej o tym mieście? – Celowo zmieniłam temat.

– Z przyjemnością.

Przez kolejnych kilka godzin po prostu rozmawialiśmy. Z ust Cosima nie padło już żadne prywatne pytanie. Nie musiałam kłamać, choć w kilku kwestiach nagięłam rzeczywistość, by nie naprowadzić go na trop mojego życia na Sycylii. Prawda była skomplikowana i przeciętny człowiek nigdy by jej nie zrozumiał.

Gdy mniej więcej w połowie podróży mężczyzna udał się do wagonu restauracyjnego, przymknęłam powieki. Nie planowałam drzemki, lecz ona sama mnie odwiedziła.

Kończyłam malować obraz na jednej ze ścian pokoju. Kilka dni czekałam na właściwe kolory farb, aby stworzyć z nich odpowiednia mieszankę.

Uwielbiałam malować w środku nocy, gdy cały dom i okolica pogrążały się w śnie. Dopiero wtedy przychodziła wena, która odpowiadała za to, że sięgałam po pędzel.

Niespodziewanie zgasło światło. Sypialnię ogarnęła ciemność. Tym razem była ona głębsza niż każdej nocy, gdy kładłam się spać. Zorientowałam się, że lampy w ogrodzie również zgasły.

Coś było nie tak. Czułam to pod skórą.

Przesuwając dłonią po ścianie, ostrożnie wyszłam na korytarz. Do moich uszu dotarł przeraźliwy huk, jakby zniszczono coś dużego i ciężkiego. I od tego wszystko się zaczęło. Cisza przestała istnieć. Rozległy się strzały dobiegające z parteru. Mieszały się z głośnymi uderzeniami i męskimi głosami.

– Dalia, wróć do swojego pokoju! – Spojrzałam na schody, na których stał szef ochrony ojca. – Nie zbliżaj się do okien.

Posłuchałam go. Wróciłam do sypialni, zamykając za sobą drzwi na klucz. Schowałam się w pozbawionej okien łazience. Weszłam do wanny. Podkuliłam nogi i z łomoczącym sercem wpatrywałam się w drzwi.

Nie rozumiałam tego, co się działo. Ojciec zawsze powtarzał, że nigdzie nie będę tak bezpieczna jak w domu.

Nie miałam pojęcia, ile czasu spędziłam w wannie. Wciąż słyszałam niepokojące dźwięki. Do łazienki docierały one przygłuszone, ale i tak wiedziałam, że niebezpieczeństwo nie minęło.

Wciągnęłam głośno powietrze, gdy klamka drgnęła. Ktoś szarpał za nią od drugiej strony. Zakryłam usta, aby uciszyć oddech. Nagle szarpnięcia ustały, jednak po krótkiej pauzie usłyszałam wystrzał, który zniszczył zamek i klamkę.

Serce podeszło mi do gardła. Zerwałam się na równe nogi. Moje ciało napięło się boleśnie, a gdy kopnięciem, agresywnie wyważono drzwi, po raz pierwszy krzyknęłam.

Gdy otworzyłam oczy, znów poczułam niepewność. Pojawił się ucisk w klatce piersiowej, jakby odebrano mi dostęp do świeżego powietrza.

– Zły sen?

Siedzenie naprzeciwko znów zajmował szatyn, którego mog­łam nazywać już znajomym. Spoglądał na mnie z uwagą. Dostrzegłam w jego oczach współczucie, jakby wiedział, o czym śniłam.

– Napij się wody. – Podał mi nieotwartą butelkę.

Dopiero kiedy sekundy dzieliły mnie od zamoczenia ust w wodzie, poczułam, jak bardzo jestem spragniona. Za jednym razem opróżniłam niemal całą zawartość. Płyn przemył zbolałe gardło, które jeszcze pamiętało wydobywający się z niego krzyk przerażenia.

– Niedługo będziemy na miejscu – zakomunikował Cosimo. – Spałaś prawie dwie godziny.

Zaspana spojrzałam przez szybę. Naturalny krajobraz ustępował typowo miejskim widokom. Nim wjechaliśmy do samego Neapolu, moim oczom ukazał się imponujący widok Wezuwiusza, który prawie dwa tysiące lat wcześniej zniszczył słynne Pompeje. Wyglądał inaczej niż na zdjęciach. Dopiero na żywo dało się dostrzec potęgę wciąż czynnego wulkanu.

– Jak zamierzasz dostać się do Bari? – zapytał.

Nie myślałam o tym.

– Zobaczę – odparłam zdawkowo.

Nie miałam pojęcia o systemie komunikacji w kraju. Z wyspy wydostałam się dzięki ludziom, którzy zlitowali się nade mną i podrzucili do Mesyny na prom. Po drodze wyjaśnili mi, gdzie powinnam się udać, aby dostać się do kontynentalnych Włoch. Na promie starsza kobieta poczęstowała mnie kanapką i powiedziała o pociągu do Neapolu. Ci wszyscy ludzie pomogli mi, ponieważ wyglądałam jak ktoś, kto tej pomocy potrzebuje. W końcu uciekłam z domu ubrudzona krwią z banknotami o wartości dwustu euro w kieszeni.

Pasażerowie zaczęli wstawać, ustawiając się w kierunku drzwi. Nie pchałam się między nich. Cierpliwie czekałam na swoim miejscu w towarzystwie Cosima.

Pociąg się zatrzymał, a my podnieśliśmy się z foteli i ruszyliśmy do wyjścia.

– Gdzie twój bagaż? – zapytałam, odwracając się do mężczyzny, gdy znaleźliśmy się w wąskim korytarzu między siedzeniami.

– A twój? – Uśmiechnął się.

– Kuzyn wszystko mi zorganizuje – powiedziałam cicho, idąc przed siebie.

W trakcie podróży opowiedziałam mu o krewnym, który mieszka w okolicach Bari. W tej kwestii nie skłamałam. Zmierzałam do domu człowieka, który był ze mną blisko spokrewniony. Na pewno już wiedział, co wydarzyło się na Sycylii, i tylko on mógł mi pomóc.

– Mnie wystarczy portfel i telefon. – Nachylił się od tyłu przez moje ramię. – Niczego więcej nie potrzebuję.

Natychmiast się odsunęłam, tworząc dystans między nami.

Wysiedliśmy z pociągu na zatłoczony peron. Uderzył we mnie hałas tętniącego życiem dworca. Słyszałam i czułam wszechobecny pęd, gwar rozmów i odgłosy pociągów. To, na co patrzyłam, stanowiło przerażającą mieszankę przytłaczających bodźców.

Cosimo stanął przede mną, przysłaniając mi widok.

– Jesteś głodna?

Starałam się wyglądać na opanowaną, choć od kilku godzin burczało mi w brzuchu.

– Zabiorę cię do dobrej restauracji, tylko po drodze musimy gdzieś wstąpić.

Myśląc o jedzeniu, przełknęłam głośno ślinę.

Przyjęłam zaproszenie, kierując się wyłącznie najbardziej pierwotnym instynktem.

Rozdział 2

Wysiedliśmy z taksówki przed zabytkową kamienicą. Wzdłuż wąskiej uliczki stały budynki o jasnej elewacji z balkonami i okiennicami. Do mojego nosa wdarł się zapach jedzenia, docierający z restauracji i piekarni zlokalizowanych na parterze kamienicy. Przy krawężniku tłoczyły się ciasno zaparkowane samochody oraz skutery. Pragnęłam uchwycić jak najwięcej szczegółów.

– Chodź. – Cosimo wskazał głową na wysokie drzwi, nad którymi widniał napis „Hotel”.

Poszłam za nim i znalazłam się w eleganckim hotelowym lobby. Przestrzeń nie była duża, lecz urządzona z dbałością o szczegóły. Za recepcją wykonaną z ciemnego drewna stały dwie kobiety w bordowych sukienkach. Na ścianie za nimi wisiał obraz w mosiężnej ramie przedstawiający port morski. Lobby wypełniała bogata roślinność – jedna ze ścian porośnięta była bluszczem – ładnie współgrająca z czarną podłogą i białymi ścianami ozdobionymi sztukaterią.

– Zaczekaj tutaj – poprosił.

Zatrzymałam się przy sofie obitej aksamitem w butelkowym odcieniu. Usiadłam na niej ostrożnie, nie przestając się rozglądać.

Hotel wyglądał na ekskluzywny. Od razu zwróciłam uwagę na nieskazitelnie czystą podłogę, w której dało się przejrzeć. W tle brzmiała relaksująca muzyka, natomiast w powietrzu unosił się zapach kwiatów.

Cosimo zatrzymał się przy recepcji. Dzieliła nas za duża odleg­łość, abym usłyszała, o czym rozmawiał z pracownicami hotelu.

Myślałam tylko o tym, aby cokolwiek zjeść. Nigdy jeszcze nie byłam tak głodna jak w tym momencie. Bo nigdy nie musiałam martwić się o jedzenie. Każdego dnia podtykano mi je pod nos. Wystarczyło, abym zeszła do jadalni.

Wstałam z sofy, widząc, że Cosimo wraca do mnie. Otworzyłam usta, aby zapytać, czy już idziemy po coś do jedzenia, jednak on wskazał głową na windę.

– Tam jest restauracja? – zapytałam, starając się nie skupiać na nieprzyjemnie zaciskającym się żołądku.

– Nie.

Obdarzyłam go spojrzeniem pełnym rezerwy.

– Zamówiłem ci kanapkę do pokoju. Później pójdziemy na konkretny posiłek – odparł, wkładając ręce do kieszeni ciemnych spodni.

Dwadzieścia lat tkwiłam zamknięta w domu, w którym niczego mi nie brakowało. Na posesji mieliśmy kaplicę, basen, siłownię, a nawet budynki mieszkalne dla pracowników. Wiedziałam, że moje życie różniło się od tego, jakie prowadzili rówieśnicy, lecz zdawałam sobie sprawę z tego, dlaczego tak było. Przesądziło o tym nazwisko, które noszę.

Niewiele wiedziałam o prawdziwym świecie, ale nie byłam na tyle głupia, by nie nabrać podejrzeń co do prawdopodobnych zamiarów mężczyzny. Instynkt przetrwania kazał mi się cofnąć. Zacisnęłam pięści, opuszczone wzdłuż ciała. Szykowałam się do obrony.

– Sara, w tym stanie nie wpuszczą cię do żadnej restauracji – wytłumaczył, widząc moją defensywną postawę. – Ogarniesz się w pokoju, a później pójdziemy zjeść coś porządnego.

Poczułam drobną rysę na swojej dumie. Spuściłam wzrok na dłonie, a szczególnie paznokcie, za którymi tkwił brud. Szorowałam je w łazience na promie, lecz resztek krwi i piasku niełatwo było się pozbyć. Nie wspominając już o moim ubraniu, które wyglądało tak, jakbym miała je na sobie od tygodnia.

Los bywa przewrotny.

– Nic ci nie zrobię. Jeżeli chcesz mogę zaczekać w hotelowym lobby? – Wskazał ręką na sofę, na której chwilę wcześniej siedziałam.

Spojrzałam na mebel, następnie na windę oraz recepcję, za którą pracowały dwie kobiety. Mój wzrok podążył również w kierunku drzwi, przez które mogłam wyjść na ulicę.

– Dobrze – powiedziałam cicho, wbijając spojrzenie w podłogę. – Nie musisz czekać w lobby.

– W takim razie idziemy.

Nie wiedziałam, czy postępuję dobrze. Może wygrała moja wygoda, ponieważ marzyłam o jedzeniu, ale też o odświeżeniu się. Sama czułam zapach swojej przepoconej skóry. Musiałam też spojrzeć na rany, skrywające się pod obszerną bluzą.

Pokój mieścił się na czwartym piętrze. Cosimo otworzył drzwi przy użyciu karty magnetycznej. Wpuścił mnie pierwszą. Weszłam do dużego pokoju, porównywalnego metrażem do tego, który miałam w domu. Centralny punkt pomieszczenia stanowiło łóżko w nowoczesnym stylu. Znajdowało się naprzeciwko okien oraz wyjścia na balkon.

Przeszłam przez kolejne drzwi do łazienki. Niemal się rozpłakałam, widząc prysznic.

– Tam masz ręczniki i szlafrok kąpielowy. Obsługa dostarczy ci również świeże ubrania – odezwał się mój towarzysz, również rozglądając się po pomieszczeniu.

Pokiwałam głową. Byłam mu wdzięczna, co zamierzałam przekazać, lecz nagle rozdzwonił się jego telefon. Odebrał, wracając do pokoju.

Widok, który zobaczyłam w lustrze, był tragiczny. Jakbym spoglądała na obcą kobietę. Czarne, zazwyczaj lśniące włosy wydały się matowe i płaskie, jakby straciły połowę objętości. Gdy je rozpuściłam, poplątane pasma opadły, sięgając do połowy pleców. Skóra pod oczami przybrała szary kolor, przez co zielone tęczówki sprawiały wrażenie wyblakłych. W moim spojrzeniu zmęczenie przeplatało się ze strachem.

Zdjęłam bluzę, odkładając ubranie na umywalkę. Ramiona pokryte były siniakami i bruzdami. Kilka otarć powstało, gdy uciekałam od pocisków fruwających wokół mojej głowy. Czterocentymetrowa rana przy łokciu była pamiątką po odłamku szkła. Krwiak na lewem przedramieniu przypominał o silnym uścisku napastnika.

– Czyste ubrania… – Cosimo wszedł do łazienki przez uchylone drzwi, o których zamknięciu zapomniałam.

Nerwowo chwyciłam bluzę. Nie miałam czasu włożyć jej przez głowę, więc zdążyłam się jedynie prowizorycznie zasłonić.

Musiałby być ślepy, aby nie dostrzec zaschniętej krwi i siniaków na mojej skórze. Jego spojrzenie zlustrowało odkryte ramię, ale i też całą mnie – jakby wiedział, że pod topem i spodniami kryje się więcej podobnych pamiątek.

– Proszę, nie pytaj. – W moich słowach brzmiał błagalny ton.

Nie pamiętałam chwil, w których powstały wszystkie rany. Nie czułam bólu w momentach, gdy pojawiały się na moim ciele, ponieważ wtedy myślałam tylko o tym, aby przeżyć.

Cosimo zaakceptował moją prośbę i milcząc, wszedł w głąb pomieszczenia. Położył czyste ubrania na krześle w stylu ludwikowskim.

– Rozmiar powinien być odpowiedni. Poprosiłem personel, aby kupili coś najbardziej neutralnego.

– Dziękuję – powiedziałam. Byłam mu naprawdę wdzięczna.

– Weź prysznic. Później przyjrzymy się… – wyraźnie poszukiwał właściwego słowa – skaleczeniom.

Pokiwałam głową, a on wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Pozbyłam się wszystkich ubrań i ochoczo weszłam pod prysznic. Przez pierwszych kilka sekund woda była zimna. Nie zraziłam się. Chłód sprawił, że otworzyłam szeroko oczy. Wzięłam głęboki oddech, a gdy poczułam ciepły strumień, zaczęłam płakać. Trzęsłam się, lecz temperatura nie miała na to żadnego wpływu. Byłam po prostu przerażona. Przed oczami przesuwały mi się obrazy martwych ciał brata oraz matki. Widziałam konającą gosposię, która mnie wychowała. Mężczyzn, którzy – odkąd tylko pamiętałam – pracowali dla mojego ojca, a tamtej nocy oddali za niego życie. Jedyną niewiadomą był los jego samego. Powinien być w domu, lecz biegając po korytarzach rezydencji w popłochu, nie dostrzegłam go żywego ani martwego.

Łzy połączyły się z wodą spływającą po mojej twarzy. Na klatce piersiowej czułam ciężar. Od momentu, gdy wybiegłam z domu, nie potrafiłam swobodnie oddychać. Byłam słaba, zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Rozpadałam się na kawałeczki i wyłącznie świadomość, że za ścianą czekał na mnie Cosimo, sprawiła, że nie upadłam na podłogę, pozwalając pochłonąć się ciemności.

Zakręciłam wodę. Wyszłam z kabiny, otulając ciało i włosy ręcznikami. Spojrzałam na ubrania. Spodobały mi się już ze względu na sam zapach świeżości. Oderwałam metki i zaczęłam je wkładać, zaczynając od bawełnianej bielizny. Następnie czarne dżinsy, tank top w tym samym kolorze, a na wierzch beżowa koszula, którą pozostawiłam rozpiętą. Stopy wsunęłam we własne trampki.

Włosy rozczesałam znalezionym w łazience grzebieniem i jeszcze wilgotne związałam w wysoki kok. Teraz nie przypominałam już włóczęgi.

Wyszłam z łazienki, a moje oczy natychmiast przyciągnęła duża kanapka. Zauważyłam wystającą z ciabatty szynkę parmeńską, ser oraz warzywa.

– To dla ciebie. – Mężczyzna musiał zauważyć, z jakim pożądaniem wpatruję się w jedzenie.

Po zaledwie kilku sekundach rzuciłam się na kanapkę. Czułam, jak duże kawałki stają mi w gardle, jednak zupełnie się tym nie przejmowałam. Dopiero teraz poczułam, jak byłam głodna.

– Mogę zamówić jeszcze jedną – zaproponował z rozbawieniem mój towarzysz.

Znieruchomiałam. Przeniosłam wzrok z resztek kanapki w rękach na mężczyznę. Zapomniałam na chwilę o nim, ale on o mnie nie. Patrzył, walcząc z cisnącym mu się na usta uśmiechem. Poczułam się, jakby przyłapano mnie na czymś wstydliwym.

Przełknęłam ostatni kawałek i odezwałam się zawstydzona:

– Nie ma potrzeby.

Zakłopotana przesunęłam dłonią po wilgotnych włosach.

– Teraz zajmiemy się twoimi małymi problemami – oświadczył, biorąc do rąk białe, metalowe pudełko z naklejką w kształcie czerwonego krzyżyka.

– Nie musisz.

– Chodź – zakomunikował stanowczo, kierując się do łazienki.

Poszłam za nim.

Postawił pudełko na blacie przy umywalce. Otworzył je, wyjmując plastry, opatrunki oraz płyn do przemywania ran.

– Zdejmij koszulę. – Jego mocny głos sugerował, że nie przyjmie odmowy.

Posłusznie wykonałam polecenie.

– Podejdź bliżej. Nie gryzę, no może czasami… – Przechylił głowę na bok, przyglądając mi się z zaciekawieniem.

Zbliżyłam się z dużą rezerwą, a gdy dotknął mojego ramienia, odsunęłam się gwałtownie. Nie byłam gotowa na dotyk. On, tak blisko mnie… Czułam się, jakbym stała przed wielkim smokiem, który zamierzał mnie pożreć.

Przestraszyłam się. Nikt nigdy mnie nie dotykał, szczególnie obcy mężczyzna. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz matka czy ojciec przytulili mnie z rodzicielską czułością. Nie przywykłam do bliskości, a tym bardziej obcego dotyku.

– Sama się tym zajmę. – Unikałam kontaktu wzrokowego.

Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Zaczęłam odkażać rozcięcia płynem. Nie miałam pojęcia, czy postępuję właściwie. Wykonywałam przypadkowe ruchy, szczególnie że rozpraszała mnie obecność Cosima. Stał zdecydowanie za blisko i w milczeniu śledził wszystko, co robię. Obawiałam się choć na chwilę podnieść na niego wzrok.

Drgnęłam, gdy się poruszył. Już myślałam, że zamierza odejść, ale on przesunął się za mnie. Znalazł się jeszcze bliżej. Kierowana nieznaną siłą, podniosłam głowę i spojrzałam w lustrzaną taflę. Moje przestraszone spojrzenie odnalazło oczy mężczyzny wpatrujące się w moje. Była w nich spora doza zuchwałości, lecz również opanowania. Widziałam intensywność, która mogła przytłaczać.

Zagryzłam dolną wargę.

– Wychodzimy – rzucił lakonicznie, po czym w pośpiechu opuścił łazienkę.

Włożyłam koszulę, a następnie dołączyłam do Cosima, który stał już przy otwartych drzwiach prowadzących na korytarz.

– Dokąd idziemy? – spytałam.

– Zjeść coś porządnego.

Zjechaliśmy windą do lobby, a potem wyszliśmy z hotelu i tym razem na piechotę ruszyliśmy w milczeniu ulicami miasta.

Cisza ze strony poznanego zaledwie przed kilku godzinami była czymś dziwnym. Znaliśmy się krótko, lecz zdążyłam zauważyć, że nie lubi milczeć. Jednak teraz nawet nie próbował rozpocząć rozmowy. Unikał również kontaktu wzrokowego.

– Dobrze znasz Neapol? – zaczęłam, chcąc przerwać krępującą ciszę.

– Byłem tu kilka razy.

– Prywatnie czy w interesach?

– W interesach – odparł chłodno.

Role się odwróciły.

– Ile masz lat? – zadałam nie do końca przemyślane pytanie.

Szliśmy ramię w ramię, więc dostrzegłam cień uśmiechu, który zawitał na jego ustach.

– Dwadzieścia siedem.

Nie zauważyłam, kiedy się zatrzymał. Pochłonęło mnie zastanawianie się nad kolejnym pytaniem. Nadal parłabym przed siebie, gdyby szatyn nie złapał mnie za rękę i nie przyciągnął do siebie. By uniknąć zderzenia, oparłam dłonie o jego twardą klatkę piersiową. Uniosłam głowę, napotykając na spojrzenie obserwujące mnie w nieodgadniony sposób. Odskoczyłam od niego, jakby jego ciało parzyło.

Nabierałam przekonania, że w tym człowieku ścierają się ze sobą dwie skrajności. Potrafił zachować spokój, ale brązowe oczy skrywały również sporo porywczości. Zastanawiałam się, która natura była tą dominującą.

– Jesteśmy na miejscu. – Wskazał głową restaurację po mojej lewej.

– Zatem chodźmy. – Pierwsza weszłam do lokalu.

Udało nam się dostać stolik w ogródku znajdującym się na tyłach restauracji. Kelner pojawił się szybko i zdaliśmy się na jego rekomendację. Nie była to jedna z tych restauracji, które emanowały blichtrem. W tym przypadku postawiono na prostotę, i to w niej tkwił urok. Na każdym stoliku znajdowały się lampion ze świecą oraz mały wazon z polnymi kwiatami. Dostrzegłam, że twarz każdego z gości zdobił uśmiech. Wszyscy sprawiali wrażenie zrelaksowanych i zupełnie pozbawionych trosk.

– Byłeś tu kiedyś?

– Tak – z jego ust znów padła lakoniczna odpowiedź.

Poczułam się dziwnie, jakby zerwał się zimny, nieprzyjemny wiatr – choć wieczór był ciepły i niemal bezwietrzny. W ogródku restauracji dało się zapomnieć o hałasie miasta.

– Bardzo ci dziękuję, ale chyba powinnam już iść. Im szybciej dotrę do domu kuzyna, tym lepiej. – Zaczęłam wstawać od stołu, jednak Cosimo niespodziewanie mnie zatrzymał. Złapał moją dłoń spoczywającą na krawędzi stołu. Przestraszyłam się, gdyż jego ruch był szybki i gwałtowny.

– Zostań – odezwał się cicho, patrząc mi w oczy.

– Dlaczego mi pomagasz?

Jedna z kilku zasad, które wpoił mi ojciec, brzmiała: „Ludzie nie postępują bezinteresownie”.

– Bo tego potrzebujesz – odparł i puścił moją rękę, a ja przesunęłam się bliżej stołu.

Nie ruszyłam się z krzesła – może za sprawą tonu jego głosu, w którym kryła się prośba, albo łagodnego wzroku. Nie miałam pojęcia, co dokładnie to znaczyło, ale dotarło do mnie, że chcę zostać.

– Coś się stało? Nagle zrobiłeś się milczący?

– Interesy. Nie wszystko poszło, jak chciałem.

– Czym się zajmujesz?

– Trochę handlem, trochę transportem… Nie będę cię zanudzać. – Uśmiechnął się delikatnie.

Przy stoliku pojawił się kelner z zamówionymi daniami.

Zapach był obłędny, więc nie powstrzymywałam się przed włożeniem do ust pierwszej porcji makaronu z owocami morza

– Spieszysz się? – Popatrzył na mnie pytająco.

– Dokąd? – zapytałam, skupiając się na jedzeniu.

– Do kuzyna.

Zatrzymałam widelec w połowie drogi między talerzem a ustami. Zdziwiona spojrzałam na Cosima, choć jego pytanie wydawało się naturalne. Moje chwilowe zawieszenie wynikało z tego, że sama nie potrafiłam udzielić na nie odpowiedzi. Jeszcze kilka godzin wcześniej myślałam tylko o tym, aby znaleźć się przy człowieku, który stanowił moją gwarancję bezpieczeństwa. Nadal chciałam dotrzeć do wyznaczonego celu, lecz dostrzegłam dla siebie okazję. Nie znałam życia za wysokimi murami rodzinnego domu. Nigdy przedtem nie byłam na dworcu kolejowym, nie spacerowałam ulicami miasta ani nie jadłam w restauracji. Zaczynałam to lubić.

– Nie spieszę się tak bardzo – zaryzykowałam.

– Co powiesz na wieczorny spacer po Neapolu?

– Brzmi świetnie.

Po tym, jak jedzenie zniknęło z naszych talerzy, spędziliśmy jeszcze dwa kwadranse w restauracji na rozmowie. Cosimo przestał być małomówny i ponownie wiódł prym w naszym dialogu.

Po opuszczeniu restauracji udaliśmy się w kierunku morza. Wszystko, co widziałam, było dla mnie nowe. Nawet worki ze śmieciami wokół jednej z ulicznych latarni sprawiły, że przyjrzałam się im dłużej niż przeciętna osoba.

Nagle zza budynków wyłoniło się morze. Nie było jedynie zdjęciem na ekranie komputera. Nie patrzyłam na nie przez szybę. Musieliśmy pokonać jeszcze ulicę, aby do niego dotrzeć, ale już czułam prawdziwy, nieznany mi dotąd zapach morskiej wody. Uciekając z Sycylii, nie skupiałam się na widokach czy zapachach. Nawet nie pamiętałam podróży promem.

Moje zmysły zwariowały. Słyszałam szum fal rozbijających się o brzeg. Moje policzki muskał delikatny wiatr. Do nosa docierał dziwny aromat. Poczułam coś, co skojarzyło mi się z owocami morza, solą, a jednocześnie świeżością. Woń przedzierała się przez nozdrza, docierając do płuc. Jednak najwięcej wrażeń docierało do mnie za pomocą wzroku. Uderzyły mnie ogrom i potęga morza. Jedynie oglądając to na własne oczy, można było zrozumieć, że woda niesie ze sobą piękno natury, ale również siłę, którą należy respektować.

Nie mogłam oderwać oczu od słońca chowającego się za horyzontem. To za jego sprawą niebo i morze otrzymały lekko pomarańczową poświatę.

– Wyglądasz, jakbyś pierwszy raz w życiu widziała morze? – zauważył, pozostając kilka kroków za mną.

Drugi raz.

– Po prostu je lubię – skłamałam, choć przecież naprawdę zaczynałam je lubić.

Oderwałam wzrok o tafli wody i spojrzałam w prawo, gdzie dostrzegłam kolorowe światła i dudnienie muzyki.

– Co tam jest? – Wskazałam ręką na punkt oddalony od nas może nieco ponad sto metrów.

– Zapewne jakiś bar.

– Możemy tam pójść?

Czułam się jak małe dziecko, przed którym na stole położono masę słodyczy, a ono chciało wszystkiego spróbować.

– Chodźmy. – Przywołał mnie gestem ręki.

Im bliżej lokalu się znajdowaliśmy, tym muzyka stawała się coraz wyraźniejsza. Zdecydowanie zachęcała do zabawy.

Minęła nas grupa roześmianych dziewczyn; ubrane w szorty i krótkie topy biegły w kierunku kolorowych świateł.

Zatrzymaliśmy się przy niskim, białym ogrodzeniu, które wyznaczało obszar lokalu na świeżym powietrzu. Na jego terenie dostrzegłam ciężarówkę pełniącą funkcję baru, z którego sprzedawano alkohol i przekąski. Metalowe beczki służyły jako wysokie stoliki. Natomiast stanowisko DJ-a ulokowano na prowizorycznym podeście zbudowanym z drewnianych palet.

– Chcesz wejść? – zapytał Cosimo.

Z fascynacją przyglądałam się ludziom poruszającym się w rytm głośnej muzyki. Widok przypominał ujęcia z teledysków latynoskich gwiazd. Zabrakło tylko pełnego słońca nad ich głowami.

– Chcę. – Ruszyłam pierwsza, ale szybko zatrzymałam się przy pierwszej wolnej beczce, o którą oparłam ręce. Nie przestałam się rozglądać.

Dźwięki muzyki przeplatały się ze śmiechami i rozmowami. Niemal każda osoba trzymała w ręku butelkę piwa lub szklankę z kolorowym drinkiem i poruszała ciałem w rytm utworu dobiegającego z głośników.

– Masz ochotę się czegoś napić? – Cosimo stał obok.

– Nie. Ale mam ochotę zatańczyć. – Ten pomysł spontanicznie pojawił się w mojej głowie.

Poczułam ekscytację. Nigdy w życiu nie byłam w podobnym miejscu. Nigdy w życiu nie tańczyłam także poza ścianami swojego pokoju – chyba że uroczyste tańce na urodzinach ojca czy w sylwestra. Obawiałam się, że się zbłaźnię, ale skoro otrzymałam od losu możliwość skosztowania nieznanego świata, musiałam spróbować.

Odeszłam od beczki w kierunku prowizorycznego parkietu. Spojrzałam przez ramię na Cosima, który pozostał w miejscu. Nie oddaliłam się za bardzo. Nie wmieszałam się w grupę, pozostałam na jej skraju – tak na wszelki wypadek. Nie znałam tego mężczyzny zbyt dobrze, lecz dawał mi namiastkę poczucia bezpieczeństwa, dlatego wolałam, by nie znikał mi z oczu.

Początkowo moje ruchy były nieco skrępowane. Nie potrafiłam poruszać się tak śmiało jak kobiety obok. Ich taniec był sensualny, lecz w dobrym znaczeniu tego słowa. Widziałam męskie spojrzenia śledzące ich zgrabne ciała.

Stopniowo nabierałam odwagi. Oddałam się muzyce.

Co chwilę zerkałam na Cosima, upewniając się, czy nadal tam jest. Przez cały czas stał w miejscu, uważnie mnie obserwując, jak strażnik na warcie. Przypominał postać ze snu. Przez dwadzieścia lat otaczało mnie stałe grono ludzi. Dlatego ktoś taki jak Cosimo wydawał się zjawą – taką dobrą zjawą, która niestety niedługo zniknie.

Zorientowałam się, że przez kilka godzin moje myśli były wolne od ludzi, którzy mnie ścigali. Istniała duża szansa, że zostawiłam ich na dworcu w Villa San Giovanni. Czyżby niebezpieczeństwo minęło? Poczułam ulgę, a z nią przyjemne ciepło otulające moje serce.

Po kilku piosenkach wróciłam do stolika.

– Nie lubisz tańczyć? – zapytałam.

– Lubię.

– To dlaczego nie dołączyłeś?

Nie odpowiedział, ponieważ skupił się na dzwoniącym telefonie. Odkąd poznaliśmy się w pociągu, urządzenie niemal bez przerwy wydawało z siebie jakieś dźwięki.

– Muszę odebrać, a ty nigdzie nie odchodź. Dobrze?

Pokiwałam głową, a on się oddalił. Nie zniknął mi z oczu. Wyszedł jedynie poza niskie ogrodzenie, gdzie muzyka docierała z mniejszym natężeniem. Stanął do mnie tyłem, a mimo to obserwowałam go. Biały T-shirt z pewnością ukrywał ładnie wyrzeźbione mięśnie pleców. Wystarczyło spojrzeć na odkryte przedramiona i dłonie, w których drzemała siła, by stwierdzić, że Cosimo na pewno uprawia dużo sportu. Nogi nie były gorsze. Nie tylko długie, ale również muskularne, czego materiał czarnych spodni nie był w stanie ukryć.

– Możemy jeszcze dziś pojechać do Bari?

Wspomnienie o tym mieście sprawiło, że moja uwaga przeniosła się na damskie głosy zza moich pleców.

– Wyśpimy się i jutro zwiedzimy miasto.

– To niecałe trzy godziny drogi samochodem – odezwał się drugi głos.

– Carla nie piła, więc możemy jechać.

Odwróciłam się za siebie. Trzy dziewczyny w podobnym do mnie wieku stały przy metalowej beczce. Wpatrywały się w ekran telefonu, który trzymała blondynka z różowymi pasemkami.

W mojej głowie narodziła się pewna myśl.

– Cześć. – Podeszłam do dziewczyn, a one wszystkie trzy spojrzały na mnie. – Słyszałam, że rozmawiałyście o podróży do Bari? Mogłabym się z wami zabrać?

Początkowo ich twarze wyrażały konsternację. Ta jednak szybko ustąpiła zachęcającemu uśmiechowi.

– Czemu nie…? – Blondynka z różowymi akcentami we włosach spojrzała na koleżanki.

– Im nas więcej, tym weselej. Carla. – Brunetka z kręconymi włosami, wyciągnęła do mnie dłoń, więc odwzajemniłam gest. – To jest Violetta, ale mówimy na nią Pinky z wiadomych względów – kontynuowała. – Natomiast ten rudzielec to Monica.

Przedstawiłam się nowym znajomym fałszywym imieniem.

Odwróciłam się za siebie, aby odnaleźć Cosima. Nadal rozmawiał przez telefon. Chodził tam i z powrotem. Wydawał się poruszony, a nawet zły.

Musiałam go zostawić. Był miłą niespodzianką w świecie, który według mojego ojca zamieszkiwały zło i potwory.

Początkowo zamierzałam podzielić się z nim moim planem, lecz szybko zrezygnowałam. Pożegnania bywają trudne. Choć bardziej obawiałam się tego, że zaproponuje mi, abym została z nim jeszcze trochę. Nie mogłam przyzwyczaić się do tego świata. Urodziłam się i wychowałam w innej rzeczywistości. Tam również znajdowała się moja przyszłość.

– Jesteś gotowa czy potrzebujesz coś wziąć? – zapytała Carla.

– Jestem gotowa.

Ostatni raz spojrzałam na mężczyznę. Znaliśmy się zaledwie kilka godzin, ale poczułam między nami więź, której nie potrafiłam zdefiniować.

Opuściłyśmy teren baru drugim wyjściem, więc Cosimo nie zauważył, że zniknęłam.

Nękały mnie wyrzuty sumienia z powodu braku pożegnania, lecz tak było lepiej. Nasze ścieżki skrzyżowały się niespodziewanie, ale zaledwie na krótki moment – i tak powinno zostać.

Rozdział 3

Baby, I’m sorry (I’m not sorry)… – Pinky siedząca po mojej lewej ryknęła mi do ucha refren utworu Demi Lovato. Pozostałe dziewczyny dołączyły do niej.

Odkąd wyjechałyśmy z Neapolu, w aucie nie przestawała grać muzyka. Zawsze też któraś z dziewczyn śpiewała, więc cisza w ich towarzystwie praktycznie nie istniała.

Moje nowe znajome sprawiały wrażenie beztroskich, czerpiących z życia pełnymi garściami dwudziestolatek. Zarażały dobrą energią, więc nie przeszkadzał mi hałas panujący w samochodzie.

– Jak mogę znaleźć kogoś, znając wyłącznie imię i nazwisko? – Nachyliłam się w kierunku przednich siedzeń.

Carla ściszyła muzykę.

– Poszukaj go na Facebooku lub Instagramie – odparła.

– Ta osoba na pewno nie ma profili w mediach społecznościowych.

– Czyli to ktoś stary? – Monica odwróciła się w moją stronę.

Pohamowałam głośne westchnienie.

Dlaczego wszystko musiało być tak skomplikowane?

– Nie, ale ze względu na swoją pracę nie korzysta z mediów społecznościowych – wyjaśniłam, kłamiąc odrobinę. – To wpływowy biznesmen.

Jako sześciolatka pierwszy i ostatni raz zapytałam mamy, czym zajmuje się ojciec. Nigdy nie zapomnę jej pustego wzroku i długiego milczenia, aż w końcu powiedziała: „Jest biznesmenem”. Nie miałam wtedy pojęcia, co to oznacza, ale ona nie zamierzała powiedzieć więcej. Odwróciła się i odeszła z butelką wina w ręku. Dopiero później dowiedziałam się, kim w rzeczywistości był ten „biznesmen”.

– Jeżeli ma biuro w Bari, możesz tam po prostu pójść – zaproponowała Carla.

Żeby to było takie proste.

– Nie mam pojęcia.

– To sprawdź.

– Jak? – Nie miałam wyjścia i musiałam okazać im swoją bezradność.

– W internecie.

Tym dziewczynom wszystko wydawało się łatwe. Może i takie było, ale ja jeszcze się o tym nie przekonałam.

– Sprawdź w telefonie. – Pinki włączyła się do rozmowy.

– Nie mam telefonu.

Zapadła cisza. Koleżanki spojrzały na siebie porozumiewawczo, a w tle rozpoczęła się kolejna popowa piosenka, tym razem w wolniejszym tempie.

– To znaczy, zgubiłam – doprecyzowałam. Zorientowałam się, że najwyraźniej każdy powinien mieć telefon z dostępem do internetu.

– Było tak mówić od razu. – Pinki wyjęła z torebki iPhone’a. Podała mi urządzenie, wcześniej odblokowując ekran. – Wpisz imię i nazwisko lub nazwę firmy. Może uda się coś znaleźć.

Dziewczyny przytaknęły.

Zrobiłam pierwsze, co przyszło mi na myśl. Wpisałam imię i nazwisko kuzyna w wyszukiwarkę internetową. Niewiele to dało. Tacy ludzie jak on nie chwalili się swoimi dokonaniami w sieci. Jednak po kilku minutach znalazłam informację o otwarciu restauracji w Bari, która należała do jego rodziny, a także wzmiankę o renowacji zabytkowej kamienicy przearanżowanej na hotel.

– Chyba wiem, skąd zacząć poszukiwania – powiedziałam, oddając telefon Pinky.

– Super! W takim razie wracamy do koncertu. – Carla z entuzjazmem ponownie podgłośniła muzykę.

Dotarłyśmy do Bari około północy. Carla, która prowadziła samochód, odwiozła mnie pod znaleziony w sieci adres. Zatrzymałyśmy się pod restauracją. Już po samym budynku można było się domyślić, że lokal należy do tych ekskluzywnych. Na jasnym kamieniu, który zdobił ściany parterowej budowli, finezyjnymi literami wytłoczono nazwę lokalu. Pod budynkiem rosły krzewy białych róż. Całość oświetlały latarnie i małe lampiony rozstawione przy frontowej ścianie.

Pożegnałam się z nowymi znajomymi, dziękując im za pomoc.

Może po tym świecie nie chodzą wyłącznie potwory?

Podeszłam pod drzwi restauracji, lecz gdy pociągnęłam za klamkę, te ani drgnęły. Spojrzałam przez prostokątną szybę i dostrzegłam, że w środku jest zgaszone światło. Zgodnie z informacją widniejącą na marmurowej płycie lokal był już zamknięty. Powinnam odejść, jednak zamiast tego zaczęłam uderzać ręką w drzwi. Szybko przyciągnęłam czyjąś uwagę, ponieważ te otworzyły się od środka i stanął w nich młody chłopak ubrany na czarno, z białym fartuchem przewiązanym w pasie.

– Jesteśmy już zamknięci – odezwał się mało uprzejmym tonem.

– Wiem, ale poszukuję właściciela lokalu.

Prychnął ironicznie.

– Zapewne nie ty pierwsza. On bardzo rzadko tu bywa.

– Rozumiem, ale czy pomógłbyś mi się z nim skontaktować?

Mężczyzna przesunął wzrokiem po mojej twarzy, ubraniu, kończąc na butach.

– Nie. Nie znam go, więc nie pomogę. – Już zamierzał zamknąć drzwi, lecz przytrzymałam je ręką.

– To pilne – zaznaczyłam stanowczo. – Jestem jego kuzynką.

Ponownie zlustrował mnie wzrokiem, jakby zastanawiał się, czy jestem godna nazywać się kuzynką człowieka, którego nazwisko znali wszyscy w tym mieście.

– Podobno remontują rezydencję. Przenieśli się do swojego hotelu za miastem – powiedział od niechcenia.

– Masz może adres?

– Zaczekaj. Zapytam menadżera. – Wrócił do środka.

Podróżowałam już od ponad doby. Przez ten czas spałam dwie godziny, a moje siły były na wyczerpaniu. Ciepły posiłek w Neapolu naładował mnie energią, lecz sen się o mnie dopominał.

– Masz. – Podał mi małą karteczkę z zapisanym adresem. – Tam jest postój taksówek. – Wskazał ręką. – Ale jeżeli nie jesteś jego kuzynką i tam pojedziesz… nie chciałbym być na twoim miejscu. – Zamknął mi drzwi przed nosem.

Bez zastanowienia udałam się na postój taksówek. Wsiadłam do pierwszej, którą dostrzegłam. Podałam kierowcy karteczkę z adresem, a ten wbił dane do aplikacji.

Okazało się, że czeka mnie jeszcze prawie godzinna podróż. Trzymałam się tylko dlatego, że byłam już blisko celu. Moje myśli zaczęły krążyć wokół Cosima. Wróciły wyrzuty sumienia. Miałam nadzieję, że mnie nie szukał, martwiąc się, że coś mi się stało. W tej całej ciemności był jedynym jasnym punktem.

Uśmiechnęłam się sama do siebie, gdy przed oczami stanęła mi jego twarz. Gdybym miała pod ręką papier i ołówek, mog­łabym ją narysować. Pamiętałam każdy szczegół, małą bliznę po prawej stronie górnej wargi, zgrabny jak na mężczyznę nos, ładne, ciemne brwi czy subtelnie różowy kolor ust.

– Jest pani pewna, że adres jest prawidłowy? – odezwał się kierowca, gdy od dłuższego czasu jechaliśmy wąską drogą, mając po obu stronach bezkresne pola i łąki.

– Taki mi przekazano.

Było po północy, a my poruszaliśmy się drogą poza terenem zabudowanym. Od dwudziestu minut nie minął nas żaden pojazd. Widok za oknem nie przedstawiał się zachęcająco.

Po kilku kolejnych kilometrach spomiędzy drzew wyłonił się budynek. W przeciwieństwie do drogi, którą mieliśmy za sobą, budowla była doskonale oświetlona. Przypominała księżyc na czarnym niebie.

– GPS wskazuje ten budynek – oznajmił kierowca, gdy zatrzymał się przed bramą.

Brama drgnęła. Wyłonił się z niej postawny mężczyzna. Podszedł do samochodu i zastukał w szybę od strony kierowcy.

– Proszę zawrócić. To teren prywatny – odezwał się głosem robota.

Zapłaciłam kierowcy ostatnimi pieniędzmi, jakie mi zostały. Nie protestował, więc najwyraźniej zmieściłam się w należnej kwocie. Otworzyłam drzwi i wtedy mężczyzna znalazł się przede mną. Przypominał jednego z ochroniarzy, którymi otaczał się mój ojciec – a to oznaczało, że dotarłam we właściwe miejsce. Byłam przekonana, że gdybym spojrzała pod marynarkę, ujrzałabym broń w kaburze.

– Nazywam się Dalia Moretti. Jestem córką Silvia Morettiego, kuzynką Enza – oświadczyłam dumnie.

Moje nazwisko stanowiło nagrodę, ale też karę. Wzbudzało szacunek, posłuch, jak również trwogę. Mój brat i matka zginęli, ponieważ je nosili.

Wyraz twarzy mężczyzny się nie zmienił. Nadal widniała na niej obojętność.

– Za mną – powiedział, odwracając się w stronę bramy.

Udałam się za nim, słysząc, jak taksówka oddala się spod posesji. Przeszłam przez wąski przesmyk w bramie. Znalazłam się na podjeździe, który delikatnie wznosił się, prowadząc pod główny czteropiętrowy budynek z szyldem. Budowla bardziej przypominała rezydencję niż typowy hotel. Otaczał ją zadbany ogród pełen kwiatów. Mojej uwadze nie umknęła duża liczba ochroniarzy.

Weszliśmy do środka. Lobby było puste. Zapalono wszystkie światła, lecz nie dostrzegłam ani żywej duszy. Od razu skierowaliśmy się do windy. Mężczyzna wcisnął przycisk z numerem cztery, po czym dźwig zabrał nas na właściwe piętro. Drzwi się otworzyły, a moim oczom ukazała się jasna przestrzeń mieszkalna.

– Szefie. – Mężczyzna robił większe kroki, więc szybko powstał między nami dystans. – Przyprowadziłem…

Zatrzymałam się, gdy dostrzegłam znajomą twarz. Minęło kilka lat od naszego ostatniego spotkania, jednak on się nie zmienił. Jak zawsze miał na sobie dopasowany garnitur. Może przybyło mu kilka drobnych zmarszczek, lecz dodały mu one szlachetności i powagi. Jednak to szmaragdowe oczy, niemal identyczne jak moje, najwięcej o nim mówiły – potężny Enzo Moretti, człowiek, który nie uznawał kompromisów. Spojrzenie tych oczu zatrzymało się na mnie.

– Dalia? – zaskoczony wypowiedział moje imię.

Łzy spłynęły mi po policzkach. Choć poczułam ulgę, przygniotło mnie też zmęczenie. Ledwo stałam na nogach, więc tym bardziej nie miałam sił, aby panować nad emocjami.

– Zabili Ernesta, mamę… – Łkałam. – Nie wiem, czy ojciec żyje.

Enzo zbliżył się do mnie. Zatrzymał się w odległości, która nie naruszała mojej strefy komfortu.

– Wiem. Szukaliśmy cię.

Łzy nie przestawały płynąć. W głowie przeżywałam wszystko, co wydarzyło się w moim rodzinnym domu. Znów widziałam wszechobecną krew i martwe ciała.

– Musisz odpocząć. Jutro porozmawiamy. – Objął mnie ramieniem i poprowadził korytarzem.

Nie zwracałam uwagi na otaczające mnie szczegóły. Łzy sprawiły, że straciłam ostrość widzenia, więc widziałam jedynie zarysy przedmiotów. Enzo zaprowadził mnie do jakiegoś pokoju z łóżkiem. Niemal włożył pod kołdrę.

– Masz za sobą ciężkie chwile. Sen pomoże. – To były ostatnie słowa, jakie usłyszałam, zanim zapadłam w letarg.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 4

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 5

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 6

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 7

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 8

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 9

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 10

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 11

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 12

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 13

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 14

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 15

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 16

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 17

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 18

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 19

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 20

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 21

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 22

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 23

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 24

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 25

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 26

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 27

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 28

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 29

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Epilog

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Podziękowania

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik

Wydawczyni: Joanna Pawłowska

Redakcja: Ida Świerkocka

Korekta: Anna Burger

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © irenastar, © Luka, © runrun2 / Stock.Adobe.com

Copyright © 2024 by Angelika Waszkiewicz

Copyright © 2024, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-208-6

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Aneta Vidal-Pudzisz