Ty pieronie! Biografia Franciszka Pieczki - Magda Jaros - ebook + książka

Ty pieronie! Biografia Franciszka Pieczki ebook

Jaros Magda

4,6

Opis

Portret popularnego aktora.

Zamknięty w sobie, po śląsku hardy i osobny? A może delikatny, wrażliwy, z gołębim sercem? Jaki był Franciszek Pieczka, wybitny aktor, który zagrał 500 ról filmowych i teatralnych?

Ty pieronie! to wnikliwy i czuły obraz jego aktorskiej wielkości połączonej ze skromnością, prawością i uczciwością.

Do bliskiego kręgu Franciszek Pieczka dopuszczał garstkę osób. Ale wszyscy, którzy go znali, mówią, że był niezwykle skromny i ciepły. Nigdy się nie wywyższał, nie pchał się na pierwszy plan. Bardzo rzadko bywał na bankietach, nie znosił rozgłosu.

Koledzy z Teatru Powszechnego w Warszawie żartują, że po premierze przy pierwszym ukłonie stał na przedzie sceny, przy drugim był blisko kulis, przy trzecim… siedział już w domu w Falenicy. Dom to rodzina: żona, dwójka dzieci i wnuki. Oni byli jego światem.

Jan Jakub Kolski powiedział, że miarą bezinteresowności i życzliwości powinna być jedna pieczka. I trudno się z tym nie zgodzić…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 246

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (36 ocen)
26
8
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Voncohn

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra biografia. Osobista o skoncentrowana na postaci. Lekka a wnikliwa.czyta się świetnie i chce się wrócić do filmów z Pieczką. Zwłaszcza „Ziemi Obiecanej”, „Austerii” i „Jańcio Wodnika”.
00
banachow

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonała książka o wybitnym aktorze. Polecam!
00
JarekSikora

Nie oderwiesz się od lektury

Jak dobrze, że oprócz dorobku artystycznego zostaje biografia. Z ogromną przyjemnością podałem się wspomnieniom o Wielkim Prawym Człowieku Artyście.
00
Agaroksapap

Nie oderwiesz się od lektury

super się czyta.
00
Instruktornt

Nie oderwiesz się od lektury

Dziękuję za książkę. Wspaniała, pełna wzruszeń biografia tego niezwykłego człowieka.
00

Popularność




Pole­camy rów­nież:

Beata Biały

Słońca bez końca. Bio­gra­fia Kory

Anna Bimer

Chcia­łem być pio­sen­ka­rzem. Bio­gra­fia Krzysz­tofa Kraw­czyka

Kata­rzyna Olko­wicz

A tam, cicho być! Bio­gra­fia Boh­dana Smo­le­nia

Kata­rzyna Olko­wicz i Piotr Baran

Serca bicie. Bio­gra­fia Andrzeja Zauchy

wstęp

Pisa­nie o Fran­ciszku Pieczce jest jak otwie­ra­nie ostrygi bez odpo­wied­niego narzę­dzia albo szu­ka­nie kora­li­ków roz­sy­pa­nych w wyso­kiej tra­wie. Mozolne, cza­sem fru­stru­jące, czę­sto żmudne. Ale kiedy udaje się wyłu­skać coś cie­ka­wego: usły­szeć zabawną aneg­dotę, odtwo­rzyć nie­znany frag­ment jego życio­rysu czy wresz­cie odkryć nowe niu­anse w sta­rych fil­mach, satys­fak­cja jest wielka.

– Pisze pani o Fra­niu? Nie zazdrosz­czę zada­nia – mówi mi Marta Lipiń­ska. – On jest skryty i tajem­ni­czy. Choć pra­co­wa­li­śmy przez dzie­sięć lat na pla­nie Ran­cza, nie­wiele o nim wiem.1

– Przez pół wieku sie­dzie­li­śmy w tej samej gar­de­ro­bie, w jed­nym teatrze. Jeste­śmy jak stare, dobre mał­żeń­stwo, a byłem u niego w domu ze dwa, trzy razy – wyznaje Kazi­mierz Kaczor.

– Zro­bi­łem z nim dzie­więć fil­mów, ale ni­gdy nie roz­ma­wia­li­śmy o życiu pry­wat­nym – dodaje Jan Jakub Kol­ski, któ­rego Pieczka był akto­rem. – Ni­gdy nie czu­łem się upo­waż­niony, żeby natręt­nie eks­plo­ro­wać obszary, które są jego pry­wat­nym życiem. To nie było nam potrzebne ani na pozio­mie ludz­kim, ani w pracy. On nie docie­kał, je też tego tego nie robi­łem.

Ale jed­no­cze­śnie sły­szę: To Fra­nek nie miał bio­gra­fii? Co za nie­do­pa­trze­nie! Niech pani pisze, taką histo­rię trzeba utrwa­lić, nie może prze­paść. Niech pani zbiera poje­dyn­cze wątki, a nuż powsta­nie z tego piękny obraz. Czy to zada­nie nie­wy­ko­nalne? Tylko z pozoru…

francik z godowa

Dawno, dawno temu, w innej epoce, uro­dził się Fra­nek. I mało kto w jego rodzin­nym Godo­wie, miej­sco­wo­ści w malow­ni­czym żabim kraju, tuż obok Olzy, mógł przy­pusz­czać, że za jakiś czas sta­nie się „tym” Pieczką. Sław­nym akto­rem, kocha­nym i uwiel­bia­nym przez trzy poko­le­nia widzów, wywo­łu­ją­cym same pozy­tywne uczu­cia. To naprawdę nie­zwy­kłe, że mimo dłu­giego życia nie doro­bił się żad­nego porząd­nego, gło­śnego czy choćby nawet mini­mal­nego skan­dalu. Że nie krążą na jego temat nie­stwo­rzone histo­rie ani plotki. Że nie przy­pięto mu żad­nej nie­wy­god­nej łatki. Prze­cież żył w cza­sach, w któ­rych choćby ze wzglę­dów poli­tycz­nych łatwo było zro­bić jeden fał­szywy krok. Nie mówiąc już o poku­sach czy­ha­ją­cych na mło­dzieńca z ubo­giego domu, który tra­fił do teatral­nego, a potem fil­mo­wego nieba. To, że Fran­ci­szek Pieczka ociera się o dosko­na­łość, potwier­dzają zna­jomi, któ­rzy – po wielu wspól­nych latach – nie mie­liby nic do stra­ce­nia, by syp­nąć pikantną aneg­dotą czy wspo­mnie­niem sta­wia­ją­cym boha­tera w dwu­znacz­nym świe­tle. Nie sądzę, że skry­wają jakieś sekrety bądź tajem­nice. Kto nie chciałby się pochwa­lić, że prze­żył z Fran­cisz­kiem bra­wu­rowe przy­gody, że wspól­nie rato­wali się z tara­pa­tów, że we dwóch bądź we dwoje wstą­pili do pie­kieł albo do raju? Zwłasz­cza że z wie­kiem takie histo­rie stają się legendą, są opo­wia­dane ze sma­kiem i kom­ba­tanc­kim szny­tem. Bo prze­cież „za naszych cza­sów to bywało”. Nic z tych rze­czy. Czy jest więc moż­liwe, że arty­sta tej klasy to „nor­malny”, pro­za­iczny czło­wiek? Że jego gra nie bie­rze się, jak w przy­padku niektó­rych kole­gów po fachu, z auto­de­struk­cji, bra­wury, balan­so­wa­nia na kra­wę­dzi? Z dozna­wa­nia skraj­nych sta­nów? Że po pro­stu prze­żył swoje życie uczci­wie, zgod­nie z Deka­lo­giem i zasa­dami wynie­sio­nymi z domu. Żeby to zro­zu­mieć, trzeba się cof­nąć do począt­ków.

A więc Godów. 18 stycz­nia 1928 roku. Ma szczę­ście, że wła­śnie wtedy przy­szedł na świat. Gdyby uro­dził się dzie­więt­na­ście dni wcze­śniej, jak jego bli­ski przy­ja­ciel Ernest Wodecki, tra­fiłby do Wehr­machtu. Jego rocz­nik pod­le­gał wcie­le­niu do woj­ska, Franka nie. Ale to za jakiś czas. Na razie Fran­ci­szek jest naj­młod­szym z sze­ściorga rodzeń­stwa. Mama Wale­ska (Wale­ria) z domu Popek zaj­muje się rodziną. Jest Polką z cze­skiej strony, przed wojną gra­nica bie­gła w Raci­bo­rzu, od Godowa to zale­d­wie dwa­dzie­ścia kilo­me­trów. Jak mówi ślą­skie przy­sło­wie, chłop rzą­dzi, ale to baba roz­ka­zuje, i w przy­padku rodziny Piecz­ków oka­zuje się to prawdą. Fran­ci­szek senior jest gór­ni­kiem, każ­dego dnia idzie do kopalni dwa­na­ście kilo­me­trów w jedną stronę. Syn zapa­mięta, że do pracy bie­rze pajdy chleba posma­ro­wane smal­cem, a nie masłem. Pod zie­mią są tak wyso­kie stę­że­nie metanu i tem­pe­ra­tura, że masło by zjeł­czało.

Na zdję­ciu z 1954 roku pań­stwo Piecz­ko­wie są poważni, dostojni. Mama ma gładko zacze­sane włosy, jest ubrana w czarną, pro­stą sukienkę z jasnymi guzicz­kami. Tata ma na sobie ciemny gar­ni­tur i kra­wat. Widać, że rysy twa­rzy i wydatny nos Fra­nek odzie­dzi­czy po ojcu. Mał­żeń­stwo jest poważne, łatwo można roz­po­znać, że życie ich nie oszczę­dzało. Ale nie mogło, skoro mło­dość przy­pa­dła na pierw­szą wojnę świa­tową, a potem był czas mię­dzy­woj­nia i wiel­kiego kry­zysu. Fran­ci­szek junior opo­wia­dał w wywia­dzie, jak wielka histo­ria prze­ta­czała się przez ich dom:

„Przed pierw­szą wojną świa­tową Godów był w Niem­czech, za Olzą były Austro-Węgry. Mój ojciec został wcie­lony do armii pru­skiej. Po tym, jak na fron­cie pole­gło czte­rech z sied­miu jego braci, dowódcy zli­to­wali się nad matką i nie puścili taty do oko­pów. Po to, żeby któ­ryś z Piecz­ków mógł wró­cić do domu, pro­wa­dzić gospo­dar­stwo. Póź­niej ojciec był w powsta­niu ślą­skim. Z kolei jego młod­szy brat brał udział w tych powsta­niach po prze­ciw­nej stro­nie”2.

Józef Musioł, który też pocho­dzi z tych oko­lic, sędzia Sądu Naj­wyż­szego, twórca Towa­rzy­stwa Przy­ja­ciół Ślą­ska w War­sza­wie, a także dorocz­nej nagrody przy­zna­wa­nej przez Towa­rzy­stwo, mówi, że z Godowa wyszli pierwsi uczest­nicy I powsta­nia ślą­skiego w sierp­niu 1919, z któ­rych wielu zgi­nęło. Powstań­cem był ojciec Pieczki, co świad­czy o pro­pol­skim nasta­wie­niu rodziny. Kiedy zmarł w 1972 roku, na jego pogrze­bie grała orkie­stra zło­żona z byłych powstań­ców. Zapro­po­no­wali, żeby Fran­ci­szek do nich dołą­czył. Nie zgo­dził się.

Na pyta­nie, kto pod­jął lep­szą decy­zję o przy­na­leż­no­ści naro­do­wej: ojciec czy jego brat, aktor odpo­wie­dział:

„Na szczę­ście w powsta­niu nie spo­tkali się po prze­ciw­nych stro­nach frontu. Ale już w wol­nej Pol­sce ojciec przez sześć lat był bez­ro­botny, utrzy­my­wał rodzinę z pracy na roli, a jego brat wyje­chał do Nie­miec i tam nie­źle mu się żyło. Iro­nia losu! Przez lata stryj słał z Nie­miec paczki, żeby powsta­niec ślą­ski w Pol­sce, o którą wal­czył, mógł utrzy­mać rodzinę. To się w gło­wie nie mie­ści. Dla mnie to do dziś jedna z naj­lep­szych lek­cji ślą­sko­ści”3.

Poli­tyka i wielka histo­ria poróż­niły braci, przez lata ze sobą nie roz­ma­wiali. Dokład­nie tak jak bra­cia Japy­cze z serialu Ran­czo, w któ­rym póź­niej zagra Pieczka.

Kiedy pod­czas wywiadu zapy­tano go, czy w dzie­ciń­stwie opo­wia­dano mu bajki, żach­nął się: W gór­ni­czej rodzi­nie? Do tego nikt nie miał głowy ani siły. Kiedy ojciec wra­cał z szychty, mył się, jadł obiad i szedł obra­biać hek­tar ziemi, który musiał wyży­wić rodzinę. Konia nie mieli, więc orał płu­giem, który cią­gnęła krowa. Fra­nek zapa­mię­tał, że tata w kami­zelce od sta­rego gar­ni­turu, wło­żo­nej na gołe ciało, pchał pług, poma­ga­jąc kro­wie. Musiała prze­cież dawać jesz­cze mleko. Piecz­ko­wie żyli ubogo, z dzi­siej­szej per­spek­tywy bied­nie, choć on woli mówić, że jakoś sobie radzili.

„Od naj­młod­szych lat poma­ga­łem w domu, pasąc krowy na łąkach nad Olzą. Naj­czę­ściej jedli­śmy ugo­to­wane ziem­niaki, które mama kra­siła skwar­kami. Dla nas dzieci te skwarki były rary­ta­sem. Jedli­śmy też wodzionkę goto­waną przez mamę z drobno pokro­jo­nych kawa­łecz­ków sta­rego chleba, okra­szo­nego wędzo­nym bocz­kiem. Chleb mama zawsze pie­kła sama, a przed odkro­je­niem pierw­szego kawałka kre­śliła znak krzyża”4.

Choć jemu aku­rat powo­dziło się lepiej niż resz­cie rodzeń­stwa. O tym zade­cy­do­wał przy­pa­dek. Wycho­wał się u sąsia­dów, i to nie byle jakich, bo „restau­ra­to­rów”, czyli wła­ści­cieli godow­skiej karczmy, co – ze względu na cięż­kie czasy – i dla Franka, i dla rodzi­ców oka­zało się wyba­wie­niem. A było tak:

„Rodzice poszli na zabawę, a ja wypa­dłem z koły­ski, poracz­ko­wa­łem pod drzwi i zaczą­łem krzy­czeć. Aku­rat prze­cho­dził restau­ra­tor Gro­doń, star­szy pan z laseczką, i mnie usły­szał. Przed wojną nie było zwy­czaju, żeby zamy­kać dom, nawet na noc. Chciał wejść, ale nie mógł, bo leża­łem pod drzwiami. Po latach opo­wia­dał, że wetknął laseczkę w szcze­linę i mnie prze­su­wał, prze­su­wał, aż drzwi się otwo­rzyły. Wziął mnie potem na ręce i zaniósł do swo­jej restau­ra­cji jak wła­sne dziecko. Tak się zży­li­śmy, że po szkole z zeszy­tami i książ­kami sze­dłem pro­sto do pań­stwa Gro­do­niów. Dobrze się tam czu­łem. Ich syn miał bmw. Przed wojną na wsi to była sen­sa­cja! Jeź­dzi­łem razem z nim. Wie­czo­rem sio­stra po mnie przy­cho­dziła, na drogę dosta­wa­łem cukierka, brała mnie za rękę i mi go pod­gry­zała. Sio­stry mówiły: «Ty nie pozna­łeś biedy, bo ty się u Gro­do­niów wycho­wa­łeś»”5.

Chyba jest dziec­kiem weso­łym, ruchli­wym i wzbu­dza­ją­cym sym­pa­tię. Raz wymy­ślił sobie zabawę – zjeż­dża­nie na pupie z deski. Zna­lazł ją na budo­wie kościoła w Godo­wie – stary, drew­niany, spło­nął w 1921 roku. Przez jakiś czas msze odby­wają się w baraku. W końcu rusza budowa nowej świą­tyni. Mama się mar­twi, że Fra­nio podrze spodenki, a prze­cież dzieci na Ślą­sku muszą wyglą­dać porząd­nie. No i ubra­nie to wyda­tek. Inży­nier nad­zo­ru­jący pracę mówi: „Niech pani nie zabra­nia mu się bawić, jak znisz­czy spodnie, ja odku­pię”.

Rodzina jest wie­rząca i po ślą­sku uczciwa. Mama powta­rza: „Synu, kiedy umrzesz, a tam, po dru­giej stro­nie nic nie będzie, a tu zacho­wy­wa­łeś się dobrze, nic nie stra­cisz”6. Tą zasadą Fra­nek kie­ruje się potem w życiu i patrząc sobie w oczy, może powie­dzieć, że nikogo nie skrzyw­dził. Kie­dyś stwier­dził, że zazdro­ści rodzi­com ich pro­stej wiary, bez żad­nych pytań i wąt­pli­wo­ści. Ona uła­twia codzienne sprawy i porząd­kuje świat.

W nie­dziele, jeśli aku­rat rodzina z pobli­skich Goł­ko­wic przy­cho­dzi na mszę świętą do Godowa, spo­ty­kają się w więk­szym gro­nie u Piecz­ków: ciotka Milka, wujek Emrych, ciotka Marta, wujek Czar­nota, wujek Tekieli. Sia­dają w altance, która jest przed domem Piecz­ków, i opo­wia­dają doro­słe histo­rie. Dzieci chłoną reflek­sje, czu­jąc, jak zatrzy­mują czas7.

Rodzina, jak więk­szość na Ślą­sku, jest uta­len­to­wana muzycz­nie. Zresztą wspólne śpie­wa­nie i gra­nie na instru­men­tach jest sta­łym ele­men­tem świąt oraz codzien­nego życia. W domu są kla­wiry, czyli pia­nino, do któ­rego rodzina zasiada po obie­dzie. Tata przed wojną przez krótki czas był orga­ni­stą w kościele św. Józefa w Godo­wie. Potem funk­cję prze­jął przy­szy­wany wujek, czyli Gro­doń, Fra­nek się z nim zamie­nia, bo też umie grać.

„W godow­skiej para­fii orga­ni­sta sie­dział tyłem do ołta­rza. Miał przed sobą lustro, w któ­rym obser­wo­wał, w jakim momen­cie jest litur­gia. Tyle że w lustrze strony lewa i prawa się mylą. Dla­tego stała koło mnie jedna z cio­tek i mówiła: «Już». Gra­nie dla ludzi to była dla mnie duża frajda”8.

Jesz­cze po latach wspo­mina, jak pięk­nie w godow­skim kościele śpie­wali wierni, nie tak jak w fale­nic­kim, do któ­rego nale­żał. Miał nawet pomysł, żeby poroz­ma­wiać o tym z pro­bosz­czem.

Jako dziecko zali­cza debiut teatralny. Fran­ci­szek senior wystę­puje w zespole ama­tor­skim, jakich na Ślą­sku wiele. Syn w przed­sta­wie­niu według Chaty wuja Toma dostaje nie­wielką rólkę, co nie­zbyt pamięta. Chyba ma to na niego wpływ, bo cią­gnie go do gra­nia. Jako młody chło­pak wystę­puje na godow­skiej sce­nie, która jest w restau­ra­cji u Gro­do­nia. Musi podo­bać się publicz­no­ści, bo jest bar­dzo przy­stojny.

Bez trudu przy­po­mina sobie pierw­szy peł­no­me­tra­żowy film, na który wybiera się do kina. To czarno-biały Zna­chor według powie­ści Tade­usza Dołęgi-Mosto­wi­cza z jed­nym z naj­wy­bit­niej­szych akto­rów dwu­dzie­sto­le­cia mię­dzy­wo­jen­nego, gwiazdą Teatru Pol­skiego w War­sza­wie, Kazi­mie­rzem Juno­szą-Stę­pow­skim, w roli pro­fe­sora Rafała Wil­czura. Dzie­się­cio­letni Fra­nek idzie pie­szo ze star­szymi kole­gami. Do cze­skich Petro­vic (dziś to Pio­tro­wice), gdzie grają film, jest daleko – jede­na­ście kilo­me­trów w jedną stronę. Wraca koło pół­nocy i od razu wska­kuje pod pie­rzynę. Ojciec jed­nak na niego czeka, wcho­dzi do pokoju, ściąga z syna pie­rzynę i bije skó­rza­nym paskiem: „Ja ci dom Zna­chora, ja ci dom Zna­chora”. Potem, kiedy Fra­nek „legal­nie” cho­dzi do kina w Wodzi­sła­wiu Ślą­skim, tata pomstuje: „Żeby już tam, pie­rona, bomba trza­sła to bez­boż­nic­two”. Nic nie pomaga. W cza­sie dru­giej wojny świa­to­wej mia­sto zostaje zbom­bar­do­wane, rynek jest znisz­czony nie­mal w cało­ści9, kościół mocno uszko­dzony, nie­na­ru­szony oca­leje tylko… budy­nek kina. „Widzisz, tata, jaka iro­nia losu”, kwi­tuje to Fran­ci­szek.

W godow­skiej biblio­tece odkrywa książki.

„Bar­dzo lubi­łem czy­tać. Zafa­scy­no­wało mnie Czer­wone i czarne Sten­dhala. […] Dla mnie ta książka była jakimś innym spoj­rze­niem na świat. Czy­ta­łem Na Zacho­dzie bez zmian i Czarny obe­lisk Eri­cha Rema­rque’a. Kiedy zagra­łem Huberta Sier­szę w Perle w koro­nie w reży­se­rii Kazi­mie­rza Kutza, to lek­tura Ger­mi­nalu Emila Zoli w sce­nie strajku gór­ni­ków oka­zała się bar­dzo przy­datna. […] Potem czy­ta­łem lite­ra­turę ame­ry­kań­ską: Hemin­gwaya, Ste­in­becka, Faulk­nera. Tak się zło­żyło, że nie wycho­wa­łem się na Hen­ryku Sien­kie­wi­czu czy pol­skim roman­ty­zmie. Dla­tego w życiu też jestem reali­stą”10.

Z cza­sów przed­wo­jen­nych pamięta jesz­cze jedno ważne z punktu widze­nia miej­sca, gdzie się uro­dził, i histo­rii zda­rze­nie. W 1938 roku do Godowa wkra­cza, a raczej wjeż­dża wielka poli­tyka.

„Moja wio­ska leży nad samą Olzą. Myśmy się razem z Cze­chami w tej Olzie kąpali. Wtedy woda była czy­ściu­teńka. A potem na tej rzece pusz­cza­li­śmy wianki. Były na nich świece, tro­chę pły­nęły. To Czesi z dru­giej strony bęc w nie kamie­niami. Wszystko dla­tego, że my zosta­li­śmy zma­ni­pu­lo­wani nacjo­na­li­stycz­nie. Pamię­tam tamte czasy, nie­szczę­ście dla Europy. Nie­praw­do­po­dobne nacjo­na­li­zmy, które dopro­wa­dziły do kata­strofy. No i póź­niej, jak się wianki skoń­czyły, znowu byli­śmy razem. Ja zresztą mia­łem wujka na Zaol­ziu. Spę­dza­łem u niego waka­cje i w 1938. Mia­łem dzie­sięć lat, kiedy nasi zaj­mo­wali Zaol­zie. A potem, pamię­tam w Pra­dze, bodaj w Insty­tu­cie Pol­skim, padło pyta­nie: Czy gra­łem w cze­skich fil­mach? Mówię: «Nie za dużo gra­łem w cze­skich fil­mach, ale może dla­tego, że to była kara za to, że zaj­mo­wa­łem Zaol­zie?». Kon­ster­na­cja: «Zaj­mo­wał pan Zaol­zie?». No więc powie­dzia­łem, na czym rzecz pole­gała. A pole­gała na tym, że kiedy tan­kietki jechały przez Godów, my, chłopcy, bie­gli­śmy za nimi i żoł­nie­rze nas na te tan­kietki posa­dzili i tak na jed­nej z nich wje­cha­łem na Zaol­zie. Czyli je zają­łem”11.

Tyle wspo­mnień z przed­wo­jen­nego życia.

a jednak scena

We wrze­śniu 1939 roku ma jede­na­ście lat i jest w pią­tej kla­sie pod­sta­wówki. Godów zostaje wcie­lony do Reichu, a on idzie do nie­miec­kiej szkoły. Uczy się w niej trzy lata i opa­no­wuje nie­miecki, co się przyda, kiedy po latach będzie pra­co­wał w RFN i grał tam… mię­dzy innymi czarne cha­rak­tery. Na razie nie­miecki nie może być ulu­bio­nym języ­kiem, bo jest narzu­cony przez oku­panta. Za roz­mowy po pol­sku na ulicy obrywa się od żan­darma po twa­rzy.

Przez sześć tygo­dni od marca do maja 1945 roku przez Godów bie­gnie linia frontu. Wyco­fu­jący się Niemcy wysa­dzają wieżę kościoła pod wezwa­niem św. Józefa (godo­wia­nie odbu­dują ją w latach osiem­dzie­sią­tych), znisz­czone zostają mosty na Olzie. 1 maja wkra­cza Armia Czer­wona i Godów jest oswo­bo­dzony. Dla Franka wjazd radziec­kich czoł­gów musi być nie­za­po­mnia­nym spek­ta­klem. Czy może pomy­śleć, że sam za dwa­dzie­ścia lat z okła­dem sta­nie się naj­sław­niej­szym pan­cer­nym? Nie tylko w Pol­sce, ale także w ZSRR.

Tuż po woj­nie razem z kum­plami zaj­muje się tro­chę prze­my­tem.

„Kąpa­li­śmy się w Olzie i wymie­nia­li­śmy towar. Z Cze­cho­sło­wa­cji szły do nas buty Baty, a Czesi brali sło­ninę, alko­hol i mięso. Ale rzu­ci­łem to, mając osiem­na­ście lat. Po szkole pod­sta­wo­wej pra­co­wa­łem przez rok w kopalni Bar­bara-Wyzwo­le­nie w Cho­rzo­wie”12.

No bo kim może zostać syn gór­nika i wnuk gór­nika? Etos tego zawodu w jego rodzi­nie i na Gór­nym Ślą­sku trzyma się mocno. Choć Fra­nek jako chło­piec marzy, że zosta­nie stra­ża­kiem. Skąd taki pomysł? Jest prze­ko­nany, że stra­żak nie musi myć zbyt czę­sto rąk, więc wybór jest pro­sty. Zasta­na­wia­jące jest, że nikt w rodzi­nie nie myśli, że pra­cu­jąc pod zie­mią, można się doro­bić pylicy płuc – na nią umrze teść Fran­ciszka – a nawet stra­cić życie.

„Ojciec zachwa­lał: «Patrz, synek, na głowę ci nie kapie, dyszcz nie leje, pod dachem żeś jest głę­boko». Mówi­łem mu na to: «Wiesz, tata, ja to bym nie chciał, żeby było z nami jak w tym powie­dze­niu: ojciec muzyk, a syn trąba». Ale ojciec pró­bo­wał. Jego kolega zała­twił mi pracę w kopalni. Zjeż­dża­łem na dół, ale nie wydo­by­wa­łem węgla, tylko prze­kopy w kamie­niu się biło, nawier­ca­jąc go i wrzu­ca­jąc do wago­ni­ków. Harówa”13.

„Jed­nego dnia gór­nik przod­kowy nie zabez­pie­czył chod­nika. Kiedy wrzu­ca­łem węgiel do wago­nika, ze ściany nagle ode­rwał się głaz i ude­rzył mnie w głowę. Mia­łem skó­rzany kask, ale upa­dłem. Gdyby kolega w ostat­niej chwili mnie nie odcią­gnął, został­bym zmiaż­dżony. Wie­rzę, że to oca­le­nie zawdzię­czam modli­twie. Mama zawsze mnie uczyła: «Ty godej Święty Anto­niczku, dej mi na chod­niczku»”14.

Po takim prze­ży­ciu do pracy w kopalni już nie wraca. Inna sprawa, że nie ma do tego talentu ani pre­dys­po­zy­cji. Coś jed­nak ze swoim życiem zro­bić musi. Ma dzie­więt­na­ście lat, jest bez szkoły, bez matury. Zapi­suje się do dwu­let­niego Stu­dium Przy­go­to­waw­czego w Kato­wi­cach. O aktor­stwie na początku na poważ­nie nie myśli, choć prze­cież w Godo­wie grał w ama­tor­skim zespole.

„W 1948 roku odbyło się zjed­no­cze­nie PPS i PPR, więc kie­row­nic­two szkoły wyty­po­wało kan­dy­da­tów do aka­de­mii z oka­zji powsta­nia PZPR. Los chciał, że padło na mnie, recy­to­wa­li­śmy wier­sze. Nie pamię­tam jakie. Pew­nie Maja­kow­skiego. Usły­szał mnie polo­ni­sta Bole­sław Malak i zaczął dziurę w brzu­chu wier­cić, żebym wstą­pił do Zespołu Rap­so­dycz­nego przy Domu Kul­tury w Kato­wi­cach. A ja: «nie». Dał mi bilet na ich występy, posze­dłem, ale zaraz ucie­kłem. Malak namó­wił dyrek­tor Stu­dium, żeby mnie przy­ci­snęła, i jakoś zaczą­łem z nimi wystę­po­wać”15.

W eks­pre­so­wym tem­pie w Stu­dium Przy­go­to­waw­czym nad­ra­bia braki w edu­ka­cji, zdaje maturę. Już po dwóch latach ma wstęp na wszyst­kie uczel­nie poza arty­stycz­nymi. Wybiera Wydział Elek­tro­niczny Poli­tech­niki w Kato­wi­cach. Stu­diuje zale­d­wie mie­siąc, bo, jak twier­dzi, odbija mu szajba. Dla zgrywu zosta­wia kole­gom indeks w aka­de­miku i jedzie zda­wać do szkoły aktor­skiej w War­sza­wie. Nie w Kra­ko­wie, choć prze­cież miałby bli­żej do domu. Szkoła war­szaw­ska cie­szy się więk­szą renomą i uzna­niem u polo­ni­sty Bole­sława Malaka, a z jego zda­niem się liczy. Po latach swoją nagłą decy­zję tłu­ma­czy impul­sem: „Połkną­łem już teatral­nego bak­cyla, zro­zu­mia­łem, że na poli­tech­nice cze­goś mi jed­nak bra­kuje”.

Ale zmiana stu­diów to nie taka pro­sta sprawa, musi na nią wyra­zić zgodę sam mini­ster edu­ka­cji. Fran­ci­szek pod­cho­dzi do tego z bra­wurą i fan­ta­zją współ­mierną do życio­wego doświad­cze­nia oraz wieku. Jedzie do War­szawy, kie­ruje się wprost do mini­sterstwa i skon­ster­no­wa­nej sekre­tarce oznaj­mia, że natych­miast musi widzieć się z mini­strem. Jest prze­ko­nu­jący, bo tra­fia do jego gabi­netu i uzy­skuje zgodę na zmianę kie­runku. Pozo­staje jesz­cze dro­biazg, czyli egza­miny do Pań­stwo­wej Wyż­szej Szkoły Teatral­nej na Mio­do­wej.

Kiedy tam tra­fia, aku­rat Alek­san­der Zelwe­ro­wicz, jeden z naj­wy­bit­niej­szych reży­se­rów i akto­rów w histo­rii pol­skiego teatru, ceniony zwłasz­cza za role w kome­diach Alek­san­dra Fre­dry i Józefa Fran­ciszka Bli­ziń­skiego, pro­wa­dzi wykład.

„Popro­sił, żebym […] usiadł obok niego. Pamię­tam, że kole­dzy się dzi­wili, […] kim jestem. Może jakiś asy­stent Zelwera? Mia­łem na sobie gar­ni­tur. No nie, nie od Arma­niego, ale porządny, i buty wyglan­co­wane. Po wykła­dzie Zelwe­ro­wicz powie­dział mi, że nie zbie­rze komi­sji i będę zda­wał egza­min przed nim, u niego w domu. […] Zelwe­ro­wicz był wtedy dzie­ka­nem wydziału, a funk­cję rek­tora spra­wo­wał jego uczeń Jan Krecz­mar. Miał […] nie­pi­sane prawo, na mocy któ­rego mógł przy­jąć jed­nego stu­denta. Pamię­tam, jak zja­wi­łem się w jego miesz­ka­niu, drzwi otwo­rzyła mi żona […], pani Maryna. Zelwe­ro­wicza nie było. Spóź­nił się. I ni­gdy nie zapo­mnę, jak długo się przede mną tłu­ma­czył. Patrzy­łem wów­czas na niego i myśla­łem: «On mnie chyba wpusz­cza w maliny. Uspra­wie­dli­wia się przed takim szczy­lem!». On jed­nak był szczery, bo sam nie zno­sił nie­punk­tu­al­no­ści.

Pod­czas egza­minu mówi­łem kawa­łek prozy, potem jakiś wiersz – chyba Mic­kie­wi­cza. Nagle popro­sił, żebym powie­dział wyraz mia­sto, ale w trzech zna­cze­niach – jako mia­sto fabryczne, mia­sto zabyt­kowe jak Kra­ków i mia­sto pełne uciech, jak Las Vegas. Nie mia­łem poję­cia, co to było Las Vegas. Zelwe­ro­wicz, zna­ko­mity psy­cho­log, uśmiech­nął się tylko i wytłu­ma­czył, o co mu cho­dziło. Potem rzekł: «No dobrze, panie Fran­ciszku, niech pan zmieni kolej­ność». Zro­bi­łem, jak chciał. Po chwili skon­sta­to­wał dość sta­now­czym gło­sem: «Nie­wąt­pli­wie, panie Fran­ciszku, ma pan wyczu­cie i talent i zosta­nie pan przy­jęty». Zapy­tał mnie o utrzy­ma­nie, na co powie­działem, że od szkoły śred­niej mam sty­pen­dium”16.

W ten spo­sób jesie­nią 1950 roku Fran­ci­szek Pieczka zostaje stu­den­tem eli­tar­nej PWST. Jesz­cze tylko musi o tym zako­mu­ni­ko­wać ojcu. Kiedy wraca do Godowa z wali­zeczką, ojciec pyta: „To już cię wycie­pli z Poli­tech­niki?”. Gdy syn mówi, że nie, tylko zmie­nił stu­dia, sypią się na niego wszyst­kie ślą­skie „pie­rony”. Ojciec zro­zu­miałby, gdyby Franka wyrzu­cili, trudno, nie nada­wał się na inży­niera. Szkołą aktor­ską dolewa oliwy do ognia na tyle, że musi ucie­kać z domu i cze­kać, aż Fran­ci­szek senior ochło­nie. Bo aktor to dla niego nie jest zawód godny męż­czy­zny. Co innego inży­nier. Tata ma o akto­rach dzie­więt­na­sto­wieczne mnie­ma­nie, powta­rza, że to Hungerkünstler, arty­ści głodu, któ­rzy prze­mie­rzają świat, żeby zaro­bić marne gro­sze. Inna sprawa, że kiedy syn odnosi suk­ces i zbiera świetne recen­zje, chwali się, że po nim odzie­dzi­czył talent. Co Fra­nek kwi­tuje, że bicie z powodu seansu zaka­za­nego Zna­chora przy­nio­sło inny sku­tek, niż tata zamie­rzał.

W 1970 roku Fran­ci­szek senior mówi dzien­ni­karce, która odwie­dza go w Godo­wie:

„To się rozu­mie, że chce­cie wie­dzieć o Franku jak naj­wię­cej, wszy­scy godają o nim, dzien­ni­ka­rze też przy­jeż­dżają. Ten Fran­cik! […] Jesz­cze jako mały smar­kocz był wesoły. Całymi dniami sie­dział mi synek w szynku, przy­glą­doł się ludziom, pod­pa­try­woł pija­nych, potem ich śmiesz­nie odgry­woł”17.

Lata spę­dzone w szkole teatral­nej Pieczka wspo­mina z sen­ty­men­tem. Tra­fia na wyjąt­kowy rok, stu­diuje z Wie­sła­wem Goła­sem, Jerzym Dobro­wol­skim, Zdzi­sła­wem Leśnia­kiem, Mie­czy­sła­wem Cze­cho­wi­czem, Krzysz­to­fem Cham­cem. Czasy są trudne, w poli­tyce i sztuce obo­wią­zuje socre­alizm, ale Mio­dowa rzą­dzi się swo­imi pra­wami i pró­buje roz­luź­nić poli­tyczny gor­set. Co roku z oka­zji uro­dzin Zelwera stu­denci przy­go­to­wują pro­gram arty­styczny dla „dziadka”, jak go nazy­wają. Jeden z pro­fe­so­rów, Kazi­mierz Rudzki, wzdy­cha: „Gdyby to można było poka­zać na praw­dzi­wej sce­nie”. Nie można, cen­zura nie prze­pu­ści. Na bazie tych pro­gramów powsta­nie potem kaba­ret „Koń”, w któ­rym będą wystę­po­wać kole­dzy z roku.

Reży­ser Kazi­mierz Kutz wspo­mi­nał, że kie­dyś na Mio­do­wej był świad­kiem iście kaba­re­to­wej scenki. Pieczka, Gołas, Leśniak, Cze­cho­wicz wno­szą w lek­tyce spa­ra­li­żo­wa­nego już wtedy Zelwe­ro­wi­cza na wykład. Mieli wyłącz­ność na ten rytuał, który zmie­niał się każ­dego dnia18. Zresztą Pieczka jest ulu­bio­nym stu­den­tem Zelwera.

W 1953 roku umiera Sta­lin, cały kraj jest pogrą­żony w obo­wiąz­ko­wej żało­bie. Szkoła na Mio­do­wej też.

„Na kory­ta­rzu urzą­dzono coś, co nazy­wa­li­śmy «bożym gro­bem», bo wyglą­dał jak ten na Wiel­ka­noc w kościo­łach. Przy «gro­bie» Sta­lina, z popier­siem i kwia­tami, musie­li­śmy stać jak straż­nicy. Zmie­nia­li­śmy się po dwóch. Jeden z jed­nej strony, drugi z dru­giej. Sta­łem z Miet­kiem Cze­cho­wi­czem, a Zdzi­sio Leśniak i Wie­siek Gołas patrzyli, czy nie zbliża się jakiś pro­fe­sor. Jak nie było nikogo, klę­kali i «Boh pomi­łuj, boh pomi­łuj» – bili się w pierś, żegnali i nas roz­śmie­szali. Ale gdy zaczy­na­li­śmy się śmiać, koń­czyli. Bo jak­by­śmy się zago­to­wali na dobre, koniec z nami, ktoś by zoba­czył i doniósł”19.

Taki los spo­tkał kole­żankę z roku, nie­jaką Felę. Raz roz­ma­rzona powie­działa, że kiedy dosta­nie sty­pen­dium, kupi sobie dwu­stu­gra­mową cze­ko­ladę, tak zwaną manilę, i całą zje od razu. Kole­dzy pod­chwy­cili to i pod­pu­ścili dziew­czynę: „Jak schru­piesz za jed­nym podej­ściem, jak wie­wiórka, to ci ją kupimy”. Fela przy­jęła zakład i z ape­ty­tem wsu­nęła cze­ko­ladę. Nie­stety ktoś doniósł do rek­tora. Zor­ga­ni­zo­wano zebra­nie Związku Mło­dzieży Pol­skiej, do któ­rego wszy­scy stu­denci musieli nale­żeć.

„«Kole­żanko, robot­nicy ciężko pra­cują, żeby­ście dostali sty­pen­dium, a wy obże­ra­cie się manilą». Na mie­siąc czy dwa wstrzy­mali Feli sty­pen­dium. Skła­da­li­śmy się, żeby mogła prze­żyć”20.

Inne wyda­rze­nie z pod­bu­dową ide­ową doty­czy Krzysz­tofa Chamca. W ankie­cie per­so­nal­nej należy wpi­sać pocho­dze­nie. Robot­ni­cze, chłop­skie czy inte­li­genc­kie. To ostat­nie z zało­że­nia jest na cen­zu­ro­wa­nym.

„Krzy­siek napi­sał: «chłop­skie». Ale jeden z kole­gów był synem parobka w potęż­nym majątku Cham­ców, który mieli przed wojną na Woły­niu. Chło­paki o coś się pokłó­cili, więc syn parobka na Krzyśka doniósł. Zro­biła się afera, zwo­łano zebra­nie ZMP. Mówi­li­śmy mię­dzy sobą, że jak będzie gło­so­wa­nie nad rele­go­wa­niem Chamca, jeste­śmy prze­ciw. Odbywa się zebra­nie, przy­cho­dzi moment gło­so­wa­nia. Pada pyta­nie: «Kto jest prze­ciw decy­zji, żeby usu­nąć z uczelni Krzyśka Chamca?». Pod­no­szę rękę i patrzę: O kurwa, nie ma nikogo. Myślę: «Niech mi ręka uschnie, ale trzy­mam». Po zebra­niu wezwali mnie i robią pra­nie. Ale nie mogli się do mnie dobrać, bo mia­łem krysz­ta­łowe pocho­dze­nie: ojciec gór­nik i ja pra­co­wa­łem w kopalni. Więc argu­men­ta­cja była tej natury: «Kolego, wy się dekla­su­je­cie! Rozu­mie­cie? Zdra­dza­cie swoją klasę spo­łeczną!». Mówię: «A jaka to moja zasługa lub Krzyśka wina, że się uro­dzi­łem u gór­nika, a Krzy­siek u faceta, który miał dużo ziemi?». Mnie się upie­kło, ale Krzyśka wyrzu­cili”21.

W cza­sach stu­denc­kich Pieczka mieszka w willi na Bie­la­nach. Kole­żanki na dole, kole­dzy na pię­trze. Do użytku mają jedną łazienkę i wyzna­czone godziny, kiedy mogą z niej korzy­stać.

„Raz bie­gnę do łazienki. Zdzi­sio Leśniak kąpie się, oczy­wi­ście nagi, a na brzegu wanny sie­dzi kole­żanka Jadzia i pie­rze swoje majtki. Myślę: «O kur­czę, coś nie­do­brze». A było tak. Zdzi­sio przy­szedł do łazienki i mówi: «Jadziu, wyjdź na chwilę, tylko się wyprysz­ni­cuję». A Jadzia: «Nie, teraz jest nasz czas». Zdzi­sio: «Jak nie, to ja się roz­biorę». Jadzia donio­sła i Zdzi­siowi – bo to już był ostatni rok – wstrzy­mali dyplom. A dziś tego rodzaju zacho­wa­nia to są pre­fe­ren­cje do wyko­ny­wa­nia zawodu”22.

Nie­ży­jący już Wie­sław Gołas, przy­ja­ciel Pieczki od szkoły teatral­nej, wspo­mi­nał:

„Pod­czas stu­diów miesz­ka­łem razem z nim, Zdzi­siem Leśnia­kiem i Mie­ciem Cze­cho­wi­czem przy placu Naru­to­wi­cza. Fra­nio zawsze cho­dził w nie­dzielę na mszę do kościoła, a mie­li­śmy tylko jeden gar­ni­tur, który poży­cza­li­śmy sobie nawza­jem. Takie były czasy. […] W tym gar­ni­turze szedł potem Zdzi­sio Leśniak, który nie miał takiej postury jak Fra­nio. Wyglą­dało to dość zabaw­nie. Jako stu­denci mie­li­śmy małe sty­pen­dia i dosta­wa­li­śmy od rodzi­ców z domu paczki. Fra­nio jest Ślą­za­kiem i jemu przy­sy­łano krup­nioki. Cho­wał je za oknem, a my czę­sto pod­ja­da­li­śmy mu te ślą­skie sma­ko­łyki. Sku­ba­li­śmy nożem i uda­wa­li­śmy, że to ptaszki. Takie robi­li­śmy sobie żarty. Byli­śmy bar­dzo znaną grupą kole­ża­nek i kole­gów”23.

W 1954 roku Fran­ci­szek Pieczka broni dyplom. Jego rok wysta­wia z Alek­san­drem Bar­di­nim, wybit­nym akto­rem, reży­se­rem i nauczy­cie­lem, Bal­la­dynę Juliu­sza Sło­wac­kiego.

„Ceni­łem sobie bar­dzo zaję­cia z Bar­di­nim, reali­stą mocno stą­pa­ją­cym po ziemi. Był cał­ko­wi­cie wolny od egzal­ta­cji, uczył nas praw­dzi­wego teatru. Gra­łem Kanc­le­rza w przed­sta­wie­niu dyplo­mo­wym Bal­la­dyny. Wtedy też otrzy­ma­łem pierw­szą w życiu recen­zję od Jasz­cza (Alfreda Szcze­pań­skiego)24. […] Bar­dini był per­fek­cyjny w dia­gno­zo­wa­niu pew­nych sta­nów emo­cjo­nal­nych i od razu widział war­sza­towe nie­do­cią­gnię­cia”25.

Stu­dia w War­sza­wie są ważne jesz­cze z jed­nego powodu: Fra­nek poznaje przy­szłą żonę Hen­rykę. Wpa­dają na sie­bie w domu stu­denc­kim „Dzie­kanka”, gdzie on przy­cho­dzi z powodu kole­żanki z roku. Nagle przy­gasa świa­tło, więc nie­do­szły inży­nier rzuca się je napra­wić.

„Przy kor­kach maj­stro­wała Hen­ryka. Uro­dziła się we Fran­cji, ale też była córką gór­nika. Jej rodzina emi­gro­wała za chle­bem. Połą­czyła nas miłość od pierw­szego wej­rze­nia”26.

Hen­ryka stu­dio­wała dzien­ni­kar­stwo na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim. Już jako żona prze­nio­sła się na roma­ni­stykę na Uni­wer­sy­te­cie Jagiel­loń­skim i była tam asy­stentką. Świad­kiem na ślu­bie był Wie­sław Gołas.

„O mało się nie spóź­ni­łem na tę ważną uro­czy­stość! – wspo­mi­nał Fran­ci­szek Pieczka. – Byli­śmy pierw­szy rok po szkole, gra­li­śmy w Teatrze Dol­no­ślą­skim w Jele­niej Górze, ale oprócz tego mie­li­śmy teatr objaz­dowy, z któ­rym odwie­dza­li­śmy mia­sta i wsie w całym regio­nie. Wra­camy z Kamien­nej Góry z jed­nego z takich przed­sta­wień, zimno jak cho­lera, zaspy na dro­gach, a my w jakimś sta­rym oplu z demo­bilu. Utknę­li­śmy w śniegu, pług musiał przy­je­chać, żeby nas odko­pać. Tak w 1954 roku zaczęło się moje mał­żeń­stwo, które prze­trwało pięć­dzie­siąt lat. Mia­łem wiel­kie szczę­ście, że dosta­łem taką żonę. To, że coś osią­gną­łem, to wielka jej zasługa. Zawsze mi poma­gała”27.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Jeśli nie zostało to ozna­czone ina­czej, wszel­kie cyto­wane w tej książce wypo­wie­dzi pocho­dzą z auto­ry­zo­wa­nych wywia­dów prze­pro­wa­dzo­nych przez autorkę. [wróć]

Fran­ci­szek Pieczka: Sie­bie ni­gdy nie gra­łem, wywiad Mar­cina Zasady, „Dzien­nik Pol­ski”, 23–26 grud­nia 2017. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Nie tracę poczu­cia humoru, wywiad Karo­liny Goź­dziew­skiej, „Nasz Dzien­nik”, 10–13 kwiet­nia 2020. [wróć]

Kule świsz­czą coraz bli­żej, wywiad Dariu­sza Zaborka, „Gazeta Wybor­cza”, 31 grud­nia 2007–1 stycz­nia 2008. [wróć]

Nie tracę poczu­cia humoru, op.cit. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Tele­wi­zja Luba­czów, 31 sierp­nia 2021. [wróć]

W cza­sie II wojny świa­to­wej Wodzi­sław był znisz­czony nie­mal w osiem­dzie­się­ciu pro­cen­tach. [wróć]

Fran­ci­szek Pieczka: Mate­usz – Woy­zeck – Jań­cio Wod­nik, opr. Dariusz Domań­ski, Gminne Cen­trum Kul­tury, Sportu i Tury­styki, Godów 2013, s. 14–15. [wróć]

Jak mieć w życiu frajdę. Roz­mowy Kasi Sto­par­czyk, Mando, Kra­ków 2021, s. 18–19. [wróć]

Kule świsz­czą coraz bli­żej, op.cit. [wróć]

Fran­ci­szek Pieczka: Sie­bie ni­gdy nie gra­łem, op.cit. [wróć]

Nie tracę poczu­cia humoru, op.cit. [wróć]

Kule świsz­czą coraz bli­żej, op.cit. [wróć]

Fran­ci­szek Pieczka: Mate­usz – Woy­zeck – Jań­cio Wod­nik, op.cit., s. 21. [wróć]

Aktor­stwo to nie mate­ma­tyka, „Pano­rama”, 3 lutego 1974. [wróć]

Zob. Fran­ci­szek Pieczka: Mate­usz – Woy­zeck – Jań­cio Wod­nik, op.cit., s. 23. [wróć]

Kule świsz­czą coraz bli­żej, op.cit. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Fran­ci­szek Pieczka: Mate­usz – Woy­zeck – Jań­cio Wod­nik, op.cit., s. 28. [wróć]

Jan Alfred Szcze­pań­ski, znany kry­tyk teatralny, lite­rat, publi­cy­sta i jeden z czo­ło­wych tater­ni­ków dwu­dzie­sto­le­cia mię­dzy­wo­jen­nego. [wróć]

Fran­ci­szek Pieczka: Mate­usz – Woy­zeck – Jań­cio Wod­nik, op.cit., s. 24-25. [wróć]

Nie tracę poczu­cia humoru, op.cit. [wróć]

Fran­ci­szek Pieczka: Sie­bie ni­gdy nie gra­łem, op.cit. [wróć]

Text copy­ri­ght © by Magda Jaros 2022

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2022

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor pro­wa­dzący: Mag­da­lena Cho­rę­bała

Redak­tor: Krzysz­tof Tro­piło

Trans­kryp­cja nagrań: Joanna Kłos

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki, ilu­stra­cja na okładce: Zuzanna Miśko

Wydawca pod­jął wszel­kie sta­ra­nia w celu usta­le­nia wła­ści­cieli praw autor­skich repro­duk­cji zamiesz­czo­nych w książce.

W wypadku jakich­kol­wiek uwag pro­simy o kon­takt z wydaw­nic­twem.

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Ty pie­ro­nie! Bio­gra­fia Fran­ciszka Pieczki, wyd. I, dodruk, Poznań 2023)

ISBN 978-83-8188-998-8

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer