W ciemnym, mrocznym lesie - Ruth Ware - ebook

W ciemnym, mrocznym lesie ebook

Ruth Ware

3,9

10 osób interesuje się tą książką

Opis

By rozprawić się z przeszłością, czasem musisz do niej wrócić po swych krwawych śladach.

Nora i Clare były kiedyś ze sobą mocno zżyte. To jednak wspomnienia. Młode kobiety nie widziały się od dekady, kiedy to Nora bez słowa zniknęła z życia przyjaciółki.

Niespodziewanie w jej skrzynce mailowej pojawiało się zaproszenie na wieczór panieński Clare. Perspektywa weekendu w domku na odludziu wydawała się idealną okazją do pojednania i zostawienia przeszłości za sobą.

Jednak sprawy przybrały zły obrót. Bardzo zły.

Gdy sekrety i kłamstwa po kolei wyłaniały się z ciemnego, mrocznego lasu, głęboko pogrzebana przeszłość zaczęła doganiać Norę.

Zaczyna się mordercza wyliczanka. Na kogo wypadnie, na tego… śmierć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 361

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (310 ocen)
88
117
83
15
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maxlisa

Całkiem niezła

Czyta się szybko,ale do dobrego kryminalu to tej książce daleko.
20
kasiaksy

Z braku laku…

początek bardzo podobny do poprzedniej części. rozwiązanie dosyć przewidywalne. szybko się czyta ale to nie jest książka po ktora warto wrócić drugi raz.
20
neatka

Nie polecam

Ta książka jest wręcz niesamowicie nudna. Główna bohaterka wkurzająca a jej zachowanie, jak i innych bohaterów, mało wiarygodne i nielogiczne.
10
ArletaTyr

Dobrze spędzony czas

Ciekawy, ale nie idealny thriller.
00
exzozol

Nie polecam

Strasznie się przy niej męczyłam. Poprzednia którą czytałam też była tej autorki - "Ta dziewczyna". Tutaj zachowanie jednej z bohaterek niemal takie same jak jednej z "Ta dziewczyna" i chyba każdy z bohaterów tej książki ma swojego odpowiednika w Dziewczynie... Przeczytałam do końca tylko z ciekawości, chciałam wiedzieć "kto". Pomijałam sporo akapitów i rozważań głównej bohaterki które przeważnie nic nie wnosiły. Strata czasu. Nie polecam.
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: In a Dark, Dark Wood

Copyright © Ruth Ware, 2015

First published as In a Dark, Dark Wood in 2015 by Harvill Secker, an imprint of Vintage. Vintage is part of the Penguin Random House group of companies.

Copyright © for the Polish translation by Anna Tomczyk, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022

 

Redaktor prowadzący: Mateusz Witczak

Marketing i promocja: Marta Kujawa

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak

Konsultacja merytoryczna: Leszek Koźmiński

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki: Dan Mogford

Ilustracje na okładce: © Small Smiles/Shutterstock

Adaptacja okładki: Magda Bloch

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67324-46-5

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Kate; dla pozostałych trzech części z pięciu. Z miłością.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W ciemnym, mrocznym lesie stał ciemny, mroczny dom;

a w ciemnym, mrocznym domu był ciemny, mroczny pokój;

a w ciemnym, mrocznym pokoju stała ciemna, mroczna szafa;

a w ciemnej, mrocznej szafie siedział… trup.

 

Tradycyjna wyliczanka

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Biegnę.

Biegnę przez las skąpany w księżycowym świetle, gałęzie rozdzierają mi ubrania, a stopy zahaczają o uginające się pod śniegiem paprocie.

Krzewy jeżyn biją mnie po dłoniach. Oddech rozdziera mi gardło. Boli. Wszystko mnie boli.

Ale to właśnie robię. Biegnę. Dam radę.

Zawsze kiedy biegam, powtarzam coś w głowie jak mantrę. Czas, który chcę osiągnąć, albo frustracje, które chcę wybiegać na asfalcie.

Ale tym razem pulsuje we mnie jedno słowo, jedna myśl.

„James. James. James”.

Muszę się tam dostać. Muszę dostać się do drogi, zanim…

I wtedy się pojawia, ciemny wąż asfaltu w księżycowym blasku; słyszę ryk zbliżającego się silnika, a białe linie lśnią tak jasno, aż bolą mnie oczy, czarne pnie drzew wyglądają, jakby przecinały światło.

Spóźniłam się?

Zmuszam się do pokonania ostatnich trzydziestu metrów, potykam się o zwalone kłody, serce wali mi w piersi jak bęben.

„James”.

Spóźniłam się – samochód jest za blisko, nie mogę go zatrzymać.

Rzucam się na asfalt z rozpostartymi ramionami.

– Stop!

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

 

Wszystko mnie boli. Światło pulsuje przed oczami, głowa mi pęka. W nozdrzach czuję zapach krwi, dłonie mi się od niej lepią.

– Leonoro?

Ten głos przebija się przez mgłę bólu. Próbuję pokręcić głową, moje usta nie są w stanie wymówić słowa.

– Leonoro, jesteś bezpieczna, jesteś w szpitalu. Zabieramy cię na prześwietlenie.

To kobieta, mówi głośno i wyraźnie. Jej głos też sprawia mi ból.

– Czy powinniśmy do kogoś zadzwonić?

Znowu próbuję zaprzeczyć.

– Nie ruszaj się – mówi. – Masz uraz głowy.

– Nora – szepczę.

– Chcesz, żebyśmy zadzwonili do Nory? Kim jest Nora?

– Ja… to ja.

– Dobrze, Noro. Spróbuj po prostu się odprężyć. To nie będzie bolało.

Ale boli. Wszystko boli.

Co się stało?

Co ja zrobiłam?

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

 

Kiedy tylko się obudziłam, wiedziałam, że to dzień na bieganie po parku, na moją najdłuższą trasę, w sumie ponad czternaście kilometrów. Jesienne słońce wpadało przez bambusowe żaluzje, prześlizgiwało się po pościeli i czułam zapach deszczu, który spadł w nocy, widziałam liście na platanach przy ulicy poniżej, na koniuszkach zmieniające właśnie kolor na złotobrązowy.

Zawsze zaczynałam poranek w ten sam sposób. Może to przez to, że mieszkam sama – można wtedy wyznaczyć sobie tor dnia bez żadnych zewnętrznych zakłóceń, bez współlokatorów, którzy wciągnęli ostatni łyk mleka, bez kota wypluwającego kłaczek na dywan. Wiadomo, że to, co człowiek zostawi w szafce poprzedniego wieczoru, nadal tam będzie, kiedy on się obudzi. Ma pełną kontrolę.

A może chodzi o pracę z domu. Bez etatu bardzo łatwo dopuścić do tego, by dni straciły kształt, zlały się w jedno. Może się okazać, że o siedemnastej nadal się siedzi w szlaf­roku, a przez cały dzień widziało się tylko gościa rozwożącego mleko. Są takie dni, że nie słyszę żadnego ludzkiego głosu, z wyjątkiem radia, i wiecie co? Całkiem mi się to podoba. To dobre życie dla pisarki, z wielu powodów – jest się samemu z głosami w głowie, ze stworzonymi postaciami. W ciszy stają się bardzo prawdziwe. Niekoniecznie to jednak najzdrowszy sposób na życie. Ważne zatem, by zachować rutynę. Ona daje coś, czego można się uczepić, coś, dzięki czemu da się odróżnić zwykły dzień tygodnia od weekendu.

Mój dzień zaczyna się w ten sposób.

Dokładnie o szóstej trzydzieści włącza się ogrzewanie; budzi mnie brzęczenie pieca. Zerkam w telefon – tylko po to, by sprawdzić, czy w nocy nie skończył się świat – a potem leżę, słuchając strzelania i trzeszczenia w grzejniku.

O siódmej rano włączam radio – jest już ustawione na Today Programme Czwórki – wyciągam rękę i klikam włącznik ekspresu, w którym wieczór wcześniej uzupełniłam wodę i kawę – mieloną Carte Noire z włożonym papierowym filtrem. Rozmiary mojego mieszkania mają pewne zalety. Jedną z nich jest fakt, że mogę dosięg­nąć zarówno do ekspresu, jak i do lodówki, nie wstając z łóżka.

Kawa jest zwykle gotowa, kiedy w radiu kończą czytać nagłówki prasowe. Wygrzebuję się spod ciepłej kołdry i piję napar z odrobiną mleka, przegryzając tostem z dżemem truskawkowym Bonne Maman (bez masła, nie chodzi tu o dietę, po prostu nie lubię połączenia tych dwóch).

Dalsza kolej rzeczy zależy od pogody. Jeśli pada lub nie mam ochoty iść biegać, wtedy biorę prysznic, sprawdzam pocztę i zaczynam dzień pracy.

Jednak to był piękny dzień, korciło mnie, żeby wyjść, pobiec po mokrych liściach i poczuć wiatr na twarzy. Prysznic po bieganiu.

Włożyłam koszulkę, jakieś legginsy oraz skarpetki i wsunęłam stopy w sportowe buty, które zostawiłam wcześniej koło drzwi. Potem zbiegłam po schodach trzy piętra – na ulicę, a następnie na zewnątrz i w świat.

 

 

Kiedy wróciłam, byłam zgrzana i spocona, rozluźniona po wysiłku i długo stałam pod prysznicem, myśląc o tym, co mam na liście zadań. Musiałam zrobić kolejne zakupy internetowe – prawie skończyło mi się jedzenie. Trzeba było przejrzeć redakcję książki – obiecałam redaktorce, że odeślę ją w tym tygodniu, a nawet jeszcze nie zaczęłam. Powinnam też przeczytać mejle, które przyszły przez formularz kontaktowy mojej strony internetowej, czego nie robiłam od dawna, bo zawsze to odkładam. Większość z nich to oczywiście spam – niezależnie od tego, jaką się tam założy weryfikację, nie sposób powstrzymać tych wszystkich botów. Ale niekiedy to jakieś przydatne rzeczy, prośby o blurby albo egzemplarze recenzenckie. A czasami… Czasami mejle od czytelników. Ogólnie, jeśli ludzie do ciebie piszą, to zwykle dlatego, że spodobała im się twoja książka, chociaż miałam też kilka wiadomości o tym, jaką to jestem okropną osobą. Ale nawet jeśli wiadomości są miłe, nadal wydaje mi się dziwne i niezręczne, kiedy ktoś opowiada o swojej reakcji na twoje osobiste przemyślenia; porównałabym to do czytania cudzych opinii na temat twojego pamiętnika. Nie wiem, czy kiedykolwiek przywyknę do tego uczucia, niezależnie od tego, jak długo piszę. Może po części dlatego muszę się na to przygotować.

Kiedy się ubrałam, odpaliłam laptopa i powoli przeklikałam mejle, usuwając je przy okazji. Viagra. Obietnica, że będę mogła „zaspokoić moją kobietę”. Rosyjskie ślicznotki.

I wtedy…

 

Do: Melanie Cho; [email protected]; T Deauxma; Kimayo, Liz; [email protected]; Maria Tati­bouet; Iris P. Westaway; Kate Owens; smurphy@shout­linemedia.com; Nina da Souza; French, Chris

Od: Florence Clay

Temat: PANIEŃSKI CLARE!!!

 

Clare? Nie znałam żadnej Clare, chyba że…

Serce zaczęło mi szybciej bić. Ale to nie mogła być ona. Nie widziałam jej od dziesięciu lat.

Przez chwilę moje palce zawisły nieracjonalnie nad przyciskiem „delete”. Potem kliknęłam i otworzyłam wiadomość.

 

CZEŚĆ WSZYSTKIM!!!

Jeśli mnie nie znacie, to mam na imię Flo i jestem najlepszą przyjaciółką Clare ze studiów. Jestem też jej – werble – świadkową! Więc zgodnie z uświęconą tradycją będę organizować jej WIECZÓR PANIEŃSKI!!!

Rozmawiałam z Clare i – jak pewnie się domyślacie – nie chce żadnych gumowych penisów ani różowych boa. Wyprawiamy więc coś trochę bardziej wyrafinowanego – weekendowy wyjazd na jej stary rewir z czasów studiów w Northumberland – chociaż możliwe, że przemycimy tam kilka niegrzecznych zabaw!

Clare wybrała weekend 14–16 listopada. Wiem, że to BARDZO na ostatnią chwilę, ale nie miałyśmy dużego pola manewru pomiędzy zobowiązaniami zawodowymi, Bożym Narodzeniem i tak dalej. Proszę o szybkie RSVP.

Całuję i pozdrawiam – mam nadzieję spotkać dawne i nowe koleżanki bardzo niedługo!!!

Flo

 

Siedziałam, niepewnie marszcząc brwi. Ogryzałam skórkę przy paznokciu, próbując to zrozumieć.

Potem jeszcze raz spojrzałam na listę adresatów. Było na niej jedno nazwisko, które rozpoznałam: Nina da Souza.

No, czyli już jasne. To musiała być Clare Cavendish. Nikt inny. I wiedziałam – a może wydawało mi się, że pamiętam – że studiowała na uczelni w Durham… albo może Newcastle? Co pasowało do tego Northumberland.

Ale dlaczego? Dlaczego Clare Cavendish zaprosiła mnie na swój wieczór panieński?

Czy to mógł być jakiś błąd? Może ta Flo po prostu przejrzała książkę adresową Clare i wystrzeliła z mejlami do wszystkich, których zdołała tam znaleźć?

Ale tylko dwanaście osób… to oznaczało, że uwzględnienie mnie nie mogło być błędem. Prawda?

Siedziałam, gapiąc się w ekran, jak gdyby piksele mogły udzielić odpowiedzi na pytania, od których przewracało mi się w żołądku. Trochę żałowałam, że nie wyrzuciłam tej wiadomości bez czytania.

Nagle nie mogłam już dłużej usiedzieć. Wstałam i podeszłam do drzwi, a potem z powrotem do biurka, gdzie stanęłam, przyglądając się niepewnie ekranowi laptopa.

Clare Cavendish. Dlaczego ja? Dlaczego teraz?

Nie bardzo mogłam spytać tę Flo.

Była tylko jedna osoba, która mogłaby wiedzieć.

Usiadłam. Potem szybko, nim zdążyłam zmienić zdanie, wystukałam mejl.

 

Do: Nina da Souza

Od: Nora Shaw

Temat: Panieński???

 

Hej, N, mam nadzieję, że masz się dobrze. Muszę przyznać, że trochę się zdziwiłam, widząc nas obie na liście zaproszonych na wieczór panieński Clare. Wybierasz się?

 

A potem czekałam na odpowiedź.

 

 

Przez kilka kolejnych dni próbowałam podjąć decyzję. Zajęłam się pracą – usiłowałam zakochać się w zawiłych i drobiazgowych uwagach redaktorki – ale mejl od Florence ciągle siedział mi z tyłu głowy, rozpraszając mnie niczym pypeć na czubku języka, który piecze, kiedy najmniej się tego człowiek spodziewa, albo zadarty paznokieć, którego nie można przestać skubać. Wiadomość spadała coraz niżej i niżej w skrzynce odbiorczej, ale nadal ją czułam, oznaczenie „bez odpowiedzi” przypominało cichy wyrzut, a pozostawione pytania stały się dręczącym tłem mojej codziennej rutyny.

„Odpowiedz” – błagałam w myślach Ninę, kiedy biegałam po parku, gotowałam kolację albo po prostu gapiłam się w przestrzeń. Myślałam, żeby do niej zadzwonić. Ale nie wiedziałam, co chcę jej powiedzieć.

I wtedy, po paru dniach, kiedy jadłam śniadanie i bezmyślnie przewijałam Twittera w telefonie, pojawiła się ikonka „nowa wiadomość”.

Przyszła od Niny.

Wzięłam łyk kawy, zrobiłam głęboki wdech i kliknęłam.

 

Od: Nina da Souza

Do: Nora Shaw

Temat: Panieński???

 

Kochana! Dawno nie gadałyśmy. Właśnie dostałam twój mejl – dopiero wróciłam ze szpitala. Chryste, tak naprawdę to ostatnia rzecz, na którą mam ochotę. Jakiś czas temu dostałam zaproszenie na ślub, ale miałam nadzieję, że uniknę panieńskiego. A ty idziesz? Może zawrzemy umowę: ja pójdę, jeśli ty pójdziesz?

N

 

Piłam kawę, patrząc na ekran, mój palec zawisł nad przyciskiem „Odpowiedz”, ale nie kliknęłam go. Miałam nadzieję, że Nina rozwikła przynajmniej część niewiadomych, które tłukły mi się po głowie przez ostatnie kilka dni. Kiedy ma być ślub? Dlaczego zaprosiły mnie na panieński, ale nie na ceremonię? Za kogo wychodziła?

„Hej, wiesz może…” – zaczęłam, a potem to usunęłam. Nie, nie mogłam spytać wprost. To byłoby równoznaczne z przyznaniem, że nie mam pojęcia, co się dzieje. Zawsze byłam zbyt dumna, żeby przyznać się do niewiedzy. Nie cierpię być gorsza.

Próbowałam zepchnąć to pytanie na dalszy plan, kiedy brałam prysznic i się ubierałam. Ale kiedy uruchomiłam komputer, znalazłam w skrzynce dwa kolejne nieprzeczytane mejle.

Pierwszy był pełnym żalu „nie, dziękuję” od jednej z koleżanek Clare, powołującej się na imprezę rodzinną.

Drugim była kolejna wiadomość od Flo. Tym razem załączyła potwierdzenie odbioru.

 

Do: [email protected]

Od: Florence Clay

Temat: Re: Panieński Clare!!!

 

Droga Lee,

przepraszam, że Cię ścigam, ale zastanawiałam się, czy dostałaś moją ostatnią wiadomość! Wiem, że dawno nie widziałaś się z Clare, ale miała taką nadzieję, że będziesz mogła przyjechać. Często o tobie mówi i wiem, że źle się czuje z tym, jak po szkole straciłyście kontakt. Nie wiem, co się stało, ale ona byłaby naprawdę zachwycona, gdybyś przyjechała – zgodzisz się, prawda? Wtedy ten weekend będzie naprawdę udany.

Flo

 

Ta wiadomość powinna mi schlebiać – że Clare tak bardzo chce, bym przyjechała, a Flo zadała sobie tyle trudu, by mnie odnaleźć. Ale tak nie było. Poczułam za to niechęć do tego całego natręctwa, naruszania prywatności i załączania potwierdzenia odbioru. Poczułam się, jakby ktoś mnie sprawdzał, szpiegował.

Zamknęłam pocztę i otworzyłam dokument, nad którym pracowałam, ale kiedy do niego usiadłam, świadomie odpychając od siebie wszelkie myśli o tym panieńskim, słowa Flo wracały do mnie jak echo. Nurtowały mnie. „Nie wiem, co się stało”. To zabrzmiało jak żal płaczliwego dziecka. Nie, pomyślałam gorzko. Nie wiesz. Więc nie wtrącaj się w moją przeszłość.

Przysięgłam, że nigdy nie wrócę.

Nina to co innego – mieszkała teraz w Londynie i czasem na siebie wpadałyśmy w okolicach Hackney. Była częś­cią mojego londyńskiego życia, tak samo jak dawniej tego w Reading.

Natomiast Clare – Clare zdecydowanie należała do przeszłości i pragnęłam, by tam pozostała.

A jednak jakaś mała część mnie – mała, upierdliwa część, która kłuła moje sumienie – tego nie chciała.

Clare była kiedyś moją przyjaciółką. Najlepszą, przez długi czas. A jednak uciekłam, nie oglądając się za siebie, nie zostawiając nawet numeru telefonu. Co ze mnie za przyjaciółka?

Wstałam niespokojnie i ponieważ chciałam się zająć czymkolwiek, zrobiłam sobie kolejną kawę. Stałam przy ekspresie, który syczał i bulgotał. Ogryzałam skórkę paznokcia, myśląc o tym, że minęło dziesięć lat od naszego ostatniego spotkania. Kiedy ekspres skończył, nalałam sobie pełny kubek i zaniosłam do biurka, ale nie siadłam ponownie do pracy. Otworzyłam przeglądarkę Google i wpisałam „Clare Cavendish Facebook”.

Było wiele Clare Cavendish, jak się okazało, i kawa mi wystygła, nim znalazłam tę, która moim zdaniem mogła być nią. Na zdjęciu profilowym widniała para w przebraniach z Doktora Who. Ze względu na bujną rudą perukę trudno było ją poznać, ale w sposobie, jaki ta dziewczyna śmiała się, odchyliwszy głowę, było coś, co skłoniło mnie do zatrzymania się przy przewijaniu niekończącej się listy. Mężczyzna był przebrany za Matta Smitha, miał zaczesane na bok włosy, okulary w rogowej oprawie oraz muchę. Kliknęłam obraz, żeby go powiększyć, i przyglądałam się tym dwojgu długi czas, próbując wychwycić jej rysy pod opadającymi na twarz rudymi kosmykami, i im bardziej się przyglądałam, tym bardziej wydawało mi się, że to była Clare. Faceta nie kojarzyłam, tego byłam pewna.

Kliknęłam w zakładkę „O mnie”. Pod „Wspólni znajomi” znalazłam „Nina da Souza”. Zdecydowanie Clare. A pod nagłówkiem „Status” miała „W związku z William Pilgrim”. To nazwisko sprawiło, że przeczytałam je dwa razy. Wydawało mi się w jakiś nieokreślony sposób znajome. Ktoś ze szkoły? Ale jedynym Williamem na naszym roczniku był Will Miles. Nie mogłam przypomnieć sobie nikogo o nazwisku Pilgrim. Kliknęłam w zdjęcie profilowe, ale była tam anonimowa fotka do połowy pełnej szklanki piwa.

Wróciłam do zdjęcia profilowego Clare i kiedy na nie patrzyłam, próbując wymyślić, co zrobić, zadźwięczał mi w głowie mejl od Flo: „miała taką nadzieję, że będziesz mogła przyjechać. Często o tobie mówi”.

Poczułam, jak coś ściska mnie za serce. Może poczucie winy.

Zniknęłam wtedy, nie oglądając się za siebie, dogłębnie wstrząśnięta i oszołomiona, i przez długi czas skupiałam się na tym, żeby żyć dalej, iść naprzód, zostawić przeszłość zdecydowanie za sobą.

Instynkt samozachowawczy: to wszystko, na co było mnie stać. Nie pozwalałam sobie myśleć o tym wszystkim, co zostawiłam.

Ale teraz Clare patrzyła mi w oczy, spoglądając zaczepnie spod rudej peruki, a ja pomyślałam, że widzę w jej oczach coś błagalnego, coś karcącego.

Zaczęłam wspominać. Pamiętałam, że potrafiła sprawić, iż człowiek czuł się jak milion dolarów, jeśli z całej sali pełnej ludzi wybrała właśnie jego. Pamiętałam jej niski, bulgoczący śmiech, wiadomości podawane w klasie, dziwne poczucie humoru.

Pamiętałam nocowanie na podłodze w jej sypialni – miałam może z sześć lat, to był mój pierwszy raz poza domem i leżałam, nasłuchując cichego mruczenia jej oddechu. Miałam koszmar, zmoczyłam się, a Clare… Clare przytuliła mnie i dała mi swojego misia do przytulania, sama zakradła się do suszarni po świeżą pościel, a tamtą schowała do kosza na pranie.

Na półpiętrze usłyszałam głos jej matki, niski i przytłumiony, pytający, co się dzieje, a Clare szybko odpowiedziała:

– Przewróciłam swoje mleko, mamusiu, zamoczyłam całą pościel Lee.

Wróciłam tam na sekundę, te dwadzieścia lat wstecz, byłam małą, przestraszoną dziewczynką. Czułam zapach jej sypialni – nasze nieświeże nocne oddechy, słodycz kuleczek kąpielowych w szklanym słoju na jej parapecie, zapach czystej pościeli.

– Nie mów nikomu – szepnęłam, kiedy ułożyłyśmy świeżą pościel, a ja schowałam mokry dół od piżamy do walizki. Pokręciła głową.

– Oczywiście, że nie.

I nigdy nie powiedziała.

Nadal tak siedziałam, kiedy z mojego komputera dobiegło ciche piknięcie i pojawił się kolejny mejl. Od Niny. „To jaki jest plan? Flo mnie ściga. Umowa stoi? N”. Wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju, czułam, że palce mnie świerzbią na myśl o tym, jakie to głupie, co zamierzałam zrobić. Potem wróciłam i nim zdążyłam zmienić zdanie, wpisałam: „Ok. Stoi”.

Odpowiedź Niny przyszła godzinę później. „Wow! Nie zrozum mnie źle, ale muszę powiedzieć, że jestem zaskoczona. To znaczy pozytywnie. W takim razie mamy umowę. Nawet nie próbuj mnie zawieść. Pamiętaj, jestem lekarką. Znam przynajmniej trzy sposoby, żeby cię zabić, nie pozostawiając żadnego śladu. N”.

Wzięłam głęboki wdech, otworzyłam pierwszy mejl od Flo i zaczęłam pisać.

 

Droga Florence (Flo?),

bardzo chętnie przyjadę. Proszę, podziękuj Clare za to, że o mnie pomyślała. Nie mogę się doczekać, żeby spotkać się z wami w Northumberland i nadrobić zaległości z Clare.

Pozdrawiam ciepło, Nora (ale Clare zna mnie jako Lee).

PS Ze szczegółami najlepiej pisz na ten adres. Tego drugiego nie sprawdzam zbyt regularnie.

 

Po tym mejle zaczęły chodzić często i gęsto. Ruszyła lawina pełnych żalu odmów – wszystkie ze względu na to, że zaproszenie przyszło tak późno. „Wyjeżdżam na ten weekend…” „Bardzo przepraszam, muszę pracować…” „Msza w intencji zmarłego członka rodziny…” (Nina: „Następnej osobie, która nadużyje funkcji «Odpowiedz wszystkim», wyprawimy pogrzeb”)… „Niestety jadę wtedy do Kornwalii nurkować!” (Nina: „Nurkować? W listopadzie? Nie wpadła na lepszą wymówkę? Gdybym wiedziała, że poprzeczka jest taka niska, to powiedziałabym, że utknęłam w kopalni w Chile albo coś w tym stylu”).

Inna praca. Inny wieczór panieński. A wśród nich kilka potwierdzeń.

Ostatecznie lista została zamknięta. Clare, Flo, Melanie, Tom (odpowiedź Niny do mnie: „???”), Nina, ja.

Tylko sześć osób. Nie wydawało się to dużo jak na kogoś tak popularnego jak Clare. A przynajmniej tak popularnego w szkole. Ale rzeczywiście, zaproszenie przyszło późno.

Czy to dlatego znalazłam się na liście? Żeby nabić licznik, bo uznała, że na bezrybiu i rak ryba? Ale nie, to nie było w stylu Clare, przynajmniej nie tej Clare, którą znałam. Clare, którą znałam, zaprosiłaby dokładnie tych, których chciała, i przedstawiłaby imprezę jako taaaak ekskluzywną, że tylko garstka ludzi może na nią przyjść.

Odepchnęłam na bok wspomnienia, przykryłam je kocem rutyny. Ale powracały – w połowie biegu, w środku nocy, kiedy tylko najmniej się spodziewałam.

Dlaczego, Clare? Dlaczego teraz?

 

 

 

 

 

 

Rozdział 3

 

 

 

Listopad nadszedł przerażająco szybko. Starałam się, jak mogłam, żeby odepchnąć te wszystkie myśli i skupić się na pracy, ale w miarę jak zbliżał się weekend, stawało się to coraz trudniejsze. Biegałam dłuższe trasy, próbowałam się jak najbardziej zmęczyć przed pójściem spać, ale kiedy tylko moja głowa dotykała poduszki, rozlegały się w niej szepty. „Dziesięć lat. Po tym wszystkim, co się stało. Czy to był ogromny błąd?”

Gdyby nie Nina, jakoś bym się wycofała, ale oto nadszedł czternasty, a ja z torbą w dłoni wysiadłam z pociągu w zimny, nieprzyjemny poranek w Newcastle, z Niną obok mnie, która paliła własnoręcznie skręconego papierosa i marudziła, że nie jesteśmy w Anglii, podczas gdy ja kupowałam kawę w kiosku przy peronie. Był to jej trzeci panieński w tym roku (zaciągnięcie papierosem), na ostatni wydała pięćset funtów (zaciągnięcie), a ten wyjdzie bliżej tysiąca, jeśli wziąć pod uwagę sam ślub (wydech). Serio, wolałaby wypisać im czek na górę kasy i zachować sobie rok spokoju. I proszę (rozgniotła niedopałek wąskim obcasem) przypomnieć jej raz jeszcze, dlaczego nie mogła zabrać Jess?

– Bo to wieczór panieński – odpowiedziałam. Chwyciłam kawę i poszłam za Niną w kierunku znaku parkingu. – I o to w tym wszystkim chodzi, żeby zostawić partnerów w domu. Inaczej można by, kurwa, przyprowadzić pana młodego i mieć z głowy całą imprezę.

Nigdy dużo nie przeklinam, tylko przy Ninie. Ona mnie jakoś do tego prowokuje, tak jakby moja przeklinająca osobowość była gdzieś ukryta i czekała, aż ją wypuszczę.

– Nadal nie jeździsz autem? – spytała, kiedy wrzuciłyś­my walizki do bagażnika wynajętego forda. Wzruszyłam ramionami.

– To jedna z wielu podstawowych umiejętności, których nie opanowałam. Wybacz.

– Nie przepraszaj mnie. – Wcisnęła swoje długie nogi przed siedzenie kierowcy, zatrzasnęła drzwi i wsunęła kluczyk do stacyjki. – Ja nie cierpię, jak ktoś mnie wozi. Z prowadzeniem auta jest jak z karaoke, w twoim wykonaniu epickie, w wykonaniu innych zawstydzające lub niepokojące.

– No… po prostu, wiesz. W Londynie samochód wydaje się bardziej luksusem niż koniecznością. Nie uważasz?

– Wypożyczam samochód z Zipcara, żeby odwiedzić mamę i tatę.

– Hmmm. – Wyjrzałam przez okno, kiedy Nina puściła sprzęgło. Autem trochę szarpało po parkingu pod stacją, zanim to ogarnęła. – Do Australii volvem, to byłaby długa podróż.

– O Boże, zapomniałam, że twoja mama wyemigrowała. Z… Jak on ma na imię? Ten twój ojczym?

– Philip – odparłam. Dlaczego zawsze, kiedy wymawiam jego imię, czuję się niczym nadąsana nastolatka? To zupełnie normalne imię.

Nina rzuciła mi ostre spojrzenie, a potem kiwnęła głową w stronę nawigacji.

– Włącz to, proszę, i wpisz ten kod pocztowy, który podała nam Flo. To nasza jedyna nadzieja, żebyśmy wydostały się żywe z centrum Newcastle.

 

 

Westerhope, Throckley, Stanegate, Haltwhistle, Wark… Znaki migały za oknem niczym jakiś rodzaj poezji, a droga rozwijała się przed nami jak stalowoszara wstążka rzucona w poprzek wrzosowisk pełnych owiec i niskich wzgórz. Niebo nad nami było zachmurzone i potężne, ale małe, kamienne budynki mijane od czasu do czasu stały wtulone w zagłębienia krajobrazu, jakby się obawiały, że ktoś je zobaczy. Nie musiałam nas pilotować, a kiedy czytam w samochodzie, jest mi niedobrze i dziwnie, więc zamknęłam oczy, odcinając się od Niny oraz dźwięków radia, sama w swojej głowie z dręczącymi mnie pytaniami.

Dlaczego ja, Clare? Dlaczego teraz?

Czy chodziło tylko o to, że wychodziła za mąż i chciała odbudować dawną przyjaźń? Ale jeśli tak, to dlaczego nie zaprosiła mnie na ślub? Najwyraźniej zaprosiła Ninę, więc nie była to chyba jakaś ceremonia tylko dla rodziny ani nic w tym stylu.

W mojej wyobraźni pokręciła głową, nakazując mi być cierpliwą, poczekać. Clare zawsze lubiła sekrety. Jej ulubioną rozrywką było dowiadywanie się czegoś o człowieku, a potem nawiązywanie do tego. Nie rozpowiadanie wokół – po prostu ukrywała odniesienia w rozmowie, przywołując coś, o czym wiedziałyście tylko wy dwie. Odniesienia, poprzez które dawała ci znać.

 

 

Zatrzymałyśmy się w Hexham na lunch oraz przerwę na papierosa dla Niny, a potem ruszyłyśmy dalej w stronę lasów Kielder, przez wiejskie ulice, gdzie niebo nad nami zrobiło się ciężkie. Ale podczas gdy drogi stawały się węższe, drzewa zdawały się przybliżać, sąsiadować z krótko przyciętymi torfowiskami, aż w końcu pojawiły się tuż obok szosy, oddzielone jedynie wąskimi kamiennymi murkami.

Gdy wjechałyśmy do samego lasu, zasięg nawigacji spadł, a potem się urwał.

– Czekaj. – Zaczęłam szperać w torebce. – Wydrukowałam sobie te wskazówki, które wysłała Flo.

– No proszę, mamy tu harcerkę roku – odparła Nina, ale usłyszałam ulgę w jej głosie. – Poza tym co jest nie tak z iPhone’ami?

– To jest z nimi nie tak. – Podniosłam swój telefon, który w nieskończoność pobierał dane i nie był w stanie załadować Map Google. – Niespodziewanie tracą zasięg. – Spojrzałam na wydruki. „Szklany Dom”, przeczytałam nagłówek, Stane­bridge Road. – Okej, zaraz skręcamy w prawo. Zakręt, a potem w prawo, to musi być lada moment… – Zjazd przeleciał mi obok i powiedziałam, jak mi się wydawało, łagodnie: – To był ten. Przegapiłyśmy go.

– Kurde, świetny z ciebie pilot!

– CO?

– Wiesz, masz mówić mi o zjazdach, zanim do nich dotrzemy. – Zaczęła naśladować mechaniczny głos nawigacji. – Skręć w lewo za… pięćdziesiąt… metrów. Skręć w lewo za… trzydzieści… metrów. Zawróć, kiedy będzie to bezpieczne, minąłeś zjazd.

– No to zawróć, kiedy będzie to bezpieczne, damo. Minęłaś zjazd.

– Pieprzyć „bezpieczne”. – Nina wdepnęła hamulec i wykonała szybki, nerwowy manewr zawracania na trzy po prostu na kolejnym zjeździe na leśną drogę. Zamknęłam oczy.

– To jak to było z tym karaoke?

– Och, to jest ślepa uliczka, nikt by tędy nie jechał.

– Z wyjątkiem pozostałych osób zaproszonych na ten panieński.

Ostrożnie otworzyłam oczy i zobaczyłam, że jesteśmy całe oraz przyspieszamy w przeciwnym kierunku.

– Okej, to tutaj. Na mapie wygląda jak ścieżka, ale Flo na pewno zaznaczyła właśnie to miejsce.

– To jest ścieżka!

Skręciła kierownicą, wjechałyśmy do lasu, a małe auto zaczęło podskakiwać i chybotać się na wyboistej, błotnistej dróżce.

– Wydaje mi się, że technicznie nazywa się to „drogą nieutwardzoną” – zauważyłam dość cicho, kiedy Nina jechała wzdłuż pełnego błota rowu, przypominającego raczej wodopój dla hipopotamów, i wzięła kolejny zakręt. – Czy to ich podjazd? To już chyba prawie kilometr drogi.

Byłyśmy na ostatniej stronie wydruku, tej największej, która była właściwie zdjęciem z lotu ptaka, i nie widziałam na niej żadnych innych domów.

– Skoro to jest ich podjazd – zauważyła urywanie Nina, bo samochód znowu podskakiwał na wybojach – to powinni go, do cholery, utrzymywać w dobrym stanie. Jeśli zniszczę podwozie tego wynajętego auta, to kogoś pozwę. Nieważne kogo, ale spłukałabym się, gdybym miała za to płacić.

Gdy minęłyśmy kolejny zakręt, nagle znalazłyśmy się na miejscu. Nina wjechała przez wąską bramę, zaparkowała i zgasiła silnik. Obie wysiadłyśmy, patrząc na dom przed nami.

Nie wiem, czego się spodziewałam, ale nie tego. Może jakiejś krytej strzechą chatki z belkami stropowymi i niskimi sufitami. Tymczasem na leśnej polanie stała wyjątkowa konstrukcja ze szkła i metalu, wyglądająca, jakby została beztrosko porzucona przez dziecko zmęczone zabawą jakimiś bardzo minimalistycznymi klockami. Wydawała się tak bardzo nie na miejscu, że obie z Niną po prostu stałyśmy tam z rozdziawionymi ustami.

 

 

Kiedy drzwi się otworzyły, zobaczyłam błysk jasnych blond włosów i miałam chwilę kompletniej paniki. To był błąd. Nie powinnam była przyjeżdżać, ale już za późno, żeby zawrócić.

W drzwiach stała Clare.

Tylko że była… inna.

Minęło dziesięć lat. Starałam się o tym pamiętać. Ludzie się zmieniają, tyją. Szesnastolatkowie nie są tymi samymi osobami co późniejsi dwudziestosześciolatkowie – powinnam być tego świadoma bardziej niż ktokolwiek inny.

Ale Clare wyglądała, jakby coś się w niej zepsuło, jakby uciekło z niej jakieś światło.

Potem się odezwała i złudzenie prysło. Jej głos był jedyną rzeczą, która w niczym nie przypominała Clare. Był dość niski, podczas gdy dawna Clare miała wysoki i dziewczęcy, a do tego mówiła z bardzo, bardzo wytwornym akcentem.

– Cześć!!! – powiedziała, a jej ton jakimś cudem dodał temu słowu trzy wykrzykniki, i już wiedziałam, nim dodała coś więcej, kto to. – Jestem Flo!

Wiecie, jak to jest, kiedy widzicie brata lub siostrę kogoś sławnego i czujecie się, jakbyście widzieli tamtą osobę, ale jakby w krzywym zwierciadle? Tylko takim, które bardzo subtelnie zniekształca obraz – trudno określić dokładnie, co jest inaczej, poza tym, że coś na pewno jest. Jakby stracić istotę rzeczy, usłyszeć fałszywą nutę w piosence.

Taka była ta dziewczyna w drzwiach.

– O mój Boże – powiedziała. – Wspaniale was widzieć! Musicie być… – Popatrzyła na mnie i Ninę, po czym wybrała łatwiejszą możliwość. Nina ma metr osiemdziesiąt pięć i jest Brazylijką, No, jej ojciec jest z Brazylii. Urodziła się w Reading, a jej mama pochodzi z Dalston. Nina ma profil sokoła i włosy Evy Longorii.

– Nina, prawda?

– Tak. – Moja przyjaciółka wyciągnęła dłoń. – A ty jesteś, jak rozumiem, Flo?

– No jacha!

Nina rzuciła mi spojrzenie, prowokując mnie, żebym się zaśmiała. Nigdy nie sądziłam, że istnieją ludzie, którzy naprawdę mówią „jacha”, a jeśli nawet tak robili, to uznałabym, że ktoś im to porządnie wybił z głowy w szkole albo wyśmiał na studiach. Może Flo była silniejsza.

Entuzjastycznie potrząsnęła dłonią Niny, a potem zwróciła się z promiennym uśmiechem do mnie.

– W takim razie ty jesteś… Lee, prawda?

– Nora – poprawiłam ją odruchowo.

– Nora? – Zdziwiona zmarszczyła brwi.

– Mam na imię Leonora – odparłam. – W szkole byłam Lee, ale teraz wolę Nora. Wspomniałam o tym w mejlu.

Nigdy nie cierpiałam być Lee. To imię dla chłopaka, takie, które zaprasza do przedrzeźniania i rymowanek. „Lee, Lee coś dziś pali. Lee, Lee chyba mdli”. A do tego z moim nazwiskiem, Shaw: „Ojciec Lee Shaw to stary liszaj”.

Lee już odeszła w zapomnienie. A przynajmniej taką miałam nadzieję.

– Och, rzeczywiście! Moja kuzynka ma na imię Leonora. Nazywamy ją Leo.

Starałam się ukryć wzdrygnięcie. Nie Leo. Nigdy Leo. Tylko jedna osoba mnie tak nazywała.

Cisza się przeciągała, aż w końcu Flo przerwała ją nieco łamiącym się śmiechem.

– Ha! Dobrze. No, to będzie świetna zabawa! Clare jeszcze nie ma, ale jako świadkowa czułam, że powinnam wypełnić swój obowiązek i dotrzeć tu jako pierwsza.

– W takim razie jakie okrutne tortury dla nas przygotowałaś? – spytała Nina, wciągając walizkę przez drzwi. – Jakieś boa z piór? Czekoladowe penisy? Ostrzegam, mam na nie uczulenie, mogę dostać wstrząsu anafilaktycznego. Żebym tylko nie musiała tu używać swojego epipena.

Flo zaśmiała się nerwowo. Zerknęła na mnie, a potem znów na Ninę, próbując ocenić, czy ona żartuje. Nina mówi w taki sposób, że trudno ją rozczytać, jeśli ktoś jej nie zna.

Nina rzuciła jej poważne spojrzenie i widziałam, że rozważa, czy pociągnąć to dalej.

– Piękny, yyy… dom – odezwałam się, próbując temu zapobiec, chociaż tak naprawdę „piękny” nie było wcale słowem, które przyszło mi na myśl. Mimo drzew po obu stronach ten budynek wydawał się boleśnie nagi, szklana fasada odkrywała wnętrze przed całą doliną.

– Prawda? – Flo się rozpromieniła i z ulgą wróciła na bezpieczny grunt. – To wakacyjny dom mojej cioci, ale nie przyjeżdża tu za często zimą, jest zbyt odcięty. Salon jest tutaj… – Poprowadziła nas korytarzem, którym echo niosło się na całą wysokość domu, do długiego, niskiego pokoju, którego cała przeciwległa ściana wykonana była ze szkła i wychodziła na las. Dawała ona jakieś dziwne poczucie odsłonięcia, jakbyśmy znalazły się na scenie i odgrywały swoje role przed publicznością schowaną między drzewami. Zadrżałam i odwróciłam się tyłem do szyby, rozejrzałam się po pokoju. Mimo długich, miękkich kanap to miejsce wydawało się dziwnie puste – i po sekundzie zdałam sobie sprawę dlaczego. Nie chodziło tylko o brak bibelotów i minimalistyczny wystrój – trzy naczynia na kominku, jeden obraz Marka Rothka na ścianie – ale o to, że w całym pomieszczeniu nie było ani jednej książki. Przez to nie miało takiego klimatu jak wakacyjne domki – każde miejsce, w którym sama się zatrzymywałam, miało swoją półkę pozaginanych Danów Brownów i Agath Christie. Tu czułam się raczej jak w domu pokazowym.

– Tutaj jest telefon. – Flo wskazała na wintydżowy telefon ze słuchawką na kablu i cyferblatem, który wydawał się dziwnie zagubiony w tym modernistycznym otoczeniu. – Zasięg komórkowy jest bardzo felerny, więc korzystajcie do woli.

Ale ja nie patrzyłam na telefon. Ponad surowym, nowo­czesnym kominkiem dostrzegłam coś jeszcze bardziej nie na miejscu: wypolerowaną strzelbę opartą na przykręconych do ściany drewnianych wieszakach. Wyglądała, jakby przeniesiono ją z jakiejś wiejskiej gospody. Czy była prawdziwa?

Spróbowałam oderwać wzrok i zdałam sobie sprawę, że Flo nadal mówi.

– …a na górze są sypialnie – skończyła. – Pomóc wam z tymi walizkami?

– Nie, nie trzeba – odparłam w tym samym czasie, kiedy Nina stwierdziła:

– No, skoro proponujesz…

Flo była w szoku, ale odważnie chwyciła wielką walizkę na kółkach należącą do Niny i zaczęła ją wciągać po szklanych schodach.

– Jak już mówiłam – wydyszała, kiedy minęłyśmy środkowy słupek schodów. – Mamy tu cztery sypialnie. Pomyślałam, że ja z Clare weźmiemy jedną, a wy drugą. Tom będzie miał osobną, wiadomczak.

– Wiadomczak – odparła Nina z poważną miną.

Byłam zbyt zajęta przetwarzaniem informacji, że mam z kimś dzielić sypialnię. Zakładałam, że dostanę swoją przestrzeń, do której będzie można się wycofać.

– I zostaje nam Mels, wiecie, Melanie, jedyna nie do pary. Ma półroczne dziecko, więc pomyślałam, że ze wszystkich dziewczyn jej pewnie najbardziej przyda się własny pokój.

– Co? Ale chyba nie zabiera dziecka ze sobą? – Nina wyglądała na poważnie zaniepokojoną.

Flo zaśmiała się jak gęś, a potem przyłożyła sobie dłoń do ust, z zakłopotaniem tłumiąc ten dźwięk.

– Nie! Po prostu, wiecie, ona pewnie najbardziej z nas wszystkich potrzebuje się wyspać.

– Och, no dobra. – Nina zajrzała do jednej z sypialni. – To która jest nasza?

– Te dwie ostatnie są największe. Ty i Lee możecie wziąć tę po prawej, jeśli chcecie, ona ma dwa pojedyncze łóżka. W tej drugiej stoi małżeńskie łoże z baldachimem, ale mi to nie przeszkadza, zmieścimy się z Clare.

Zatrzymała się na półpiętrze, ciężko dysząc, i wskazała na drzwi z jasnego drewna po prawej stronie.

– To tam.

W środku stały dwa schludne, białe łóżka oraz niska toaletka, wszystko wyglądało anonimowo jak w hotelu, a naprzeciwko łóżek znajdowała się przerażająco obowiązkowa ściana szkła, wychodząca na północ, w stronę sosnowego lasu. Tutaj było to trudniej zrozumieć. Za domem zaczynało się wzgórze, więc nie było tu takiego zjawiskowego widoku jak od frontu. Tworzyło to natomiast strasznie klaustrofobiczny efekt – ściana głębokiej zieleni nurzająca się już w cieniach zachodzącego słońca. W każdym rogu wisiały zebrane grube, kremowe zasłony i musiałam walczyć z chęcią, by zasłonić nimi tę ogromną taflę szkła.

Za mną Flo z hukiem upuściła walizkę Niny na podłogę. Odwróciłam się, a ona się uśmiechnęła, tak promiennie, że nagle zaczęła wyglądać niemal tak pięknie jak Clare.

– Macie pytania?

– Tak – odparła Nina. – Czy mogę tu zapalić?

Flo zrzedła mina.

– Obawiam się, że mojej cioci nie odpowiada palenie w pomieszczeniach. Ale macie balkon. – Przez chwilę walczyła z przesuwnymi drzwiami w szklanej ścianie, po czym otworzyła je na oścież. – Możesz palić tutaj.

– Super – powiedziała Nina. – Dzięki.

Flo znowu zaczęła szarpać się z drzwiami, po czym je zamknęła. Wyprostowała się, twarz miała zaróżowioną z wysiłku, wytarła dłonie w spódnicę.

– Dobra! No, to pozwolę wam się rozpakować. Widzimy się na dole, jacha?

– Jacha! – zawołała entuzjastycznie Nina, a ja spróbowałam to przysłonić, mówiąc „Dzięki!” niepotrzebnie głoś­no, w taki sposób, który sprawił, że zabrzmiałam dziwnie agresywnie.

– Yyy, no! Dobra! – rzuciła niepewnie Flo, a potem wycofała się za drzwi i zniknęła.

– Nina… – zaczęłam ostrzegawczo, a ona poszła na drugi koniec pokoju, żeby wyjrzeć na las.

– Co? – spytała przez ramię. – A więc Tom zdecydowanie należy do rodzaju męskiego, wnosząc po tym, jak bardzo Flo jest zdeterminowana, żeby oddzielić jego wściekły chromosom Y od naszych kobiecych pąków.

Nie zdołałam powstrzymać parsknięcia. Cała Nina. Wybacza się jej rzeczy, które innym nie uszłyby na sucho.

– Pewnie jest gejem. Ty tak nie myślisz? To znaczy… dlaczego inaczej miałby przyjeżdżać na wieczór panieński?

– Hm, wbrew temu, co uważasz, samo granie w przeciwnej drużynie nie oznacza, że zmieniasz płeć. Tak mi się wydaje. Nie, czekaj… – Zajrzała sobie pod bluzkę. – Nie, wszystko w porządku. Dziewczyny są na miejscu.

– Nie o to mi chodziło, wiesz przecież. – Rzuciłam swoją walizkę na łóżko, a potem przypomniałam sobie o kosmetyczce i otworzyłam ją już ostrożniej. Na wierzchu były buty sportowe, ustawiłam je starannie przy drzwiach, pod małym, dodającym otuchy znaczkiem „wyjście awaryjne”. – W wieczorach panieńskich po części chodzi o docenianie męskiego ciała. To akurat wspólna cecha kobiet i gejów.

– No to teraz mi mówisz. Przygotowałaś mi idealną wymówkę i dotąd o niej nie wspomniałaś. Czy mogłabyś odpowiedzieć na wszystkie moje przyszłe zaproszenia na wieczory panieńskie: „Przykro mi, Nina nie może przyjść, bo nie docenia męskiego ciała”?

– Och, na Boga. Powiedziałam „po części”.

– W porządku. – Odwróciła się do okna i popatrzyła na las, ciemne pasy pni drzew przecinały zmierzch. Jej głos załamał się tragicznie. – Przywykłam do bycia wykluczaną z heteronormatywnego społeczeństwa.

– Spierdalaj – rzuciłam naburmuszona, a wtedy ona odwróciła się ze śmiechem.

– Właściwie dlaczego my tu jesteśmy? – spytała, opadła tyłem na jedno z łóżek i zrzuciła buty. – Nie wiem, jak ty, ale ja nie widziałam Clare ze trzy lata.

Nic nie odpowiedziałam. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć.

Dlaczego przyjechałam? Dlaczego Clare mnie zaprosiła?

– Nina – zaczęłam. Miałam gulę w gardle i poczułam, że serce mi przyspiesza. – Nina, kto…

Ale nim zdołałam dokończyć, pokój wypełnił dźwięk uderzania w coś, niosący się echem po otwartym holu.

Ktoś był pod drzwiami.

Nagle nie byłam już taka pewna, czy jestem gotowa otrzymać odpowiedzi na swoje pytania.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 4

 

 

 

Spojrzałyśmy z Niną po sobie. Serce waliło mi jak to zbłąkane echo pukania do drzwi, ale starałam się zachować spokój na twarzy.

Dziesięć lat. Zmieniła się? Czy ja się zmieniłam?

Przełknęłam.

Po wysokim atrium korytarza poniósł się dźwięk kroków Flo, potem metal zadźwięczał o metal, a kiedy otworzyła ciężkie drzwi, dotarły do nas szmery głosów kogoś, kto wszedł do domu.

Uważnie nasłuchiwałam. To nie brzmiało na Clare. Właściwie oprócz śmiechu Flo dosłyszałam coś, co brzmiało wyraźnie… męsko?

Nina przewróciła się na bok i oparła na łokciu.

– No, no, no… Wygląda na to, że przybył Tom, dumny posiadacz chromosomu Y.

– Nina…

– Co? Dlaczego tak na mnie patrzysz? Powinnyśmy zejść na dół i powitać jego czarodziejską laskę?

– Nina! Przestań.

– Co mam przestać? – Przeniosła stopy na podłogę i wstała.

– Nie zawstydzaj nas. Jego.

– No, jeśli my jesteśmy na zlocie czarownic, to on w takim razie jest czarodziejem. Moje nazewnictwo jest tu w pełni zasadne.

– Nina!

Ale już jej nie było, zbiegała susami po szklanych schodach w samych skarpetkach, a ja usłyszałam jej głos płynący po klatce schodowej.

– Cześć, chyba się nie znamy…

„Chyba się nie znamy”. No, to w takim razie nie była Clare. Wzięłam głęboki wdech i poszłam za nią na dół na korytarz.

Najpierw zobaczyłam z góry małą grupkę. Przy drzwiach wejściowych stała dziewczyna z gładkimi, lśniącymi czarnymi włosami upiętymi w niski kok – zapewne Melanie. Uśmiechała się i kiwała głową w odpowiedzi na jakieś słowa Flo, ale miała w dłoni komórkę i zerkała na nią rozproszona, nawet gdy Flo mówiła. Po przeciwnej stronie stał jakiś koleś z walizką Burberry w dłoni. Miał gładkie kasztanowe włosy i był nienagannie ubrany w białą koszulę, która musiała być wyprasowana przez profesjonalistę w pralni – żaden normalny człowiek nie byłby w stanie stworzyć takich kantów na rękawach – oraz szare wełniane spodnie, na pewno od Paula Smitha. Spojrzał do góry, kiedy usłyszał moje kroki na schodach, i się uśmiechnął.

– Cześć, jestem Tom.

– Cześć, jestem Nora. – Zmusiłam się, żeby pokonać te kilka ostatnich stopni, i wyciągnęłam dłoń. W jego twarzy było coś niewiarygodnie znajomego i próbowałam zrozumieć, o co chodzi, kiedy ściskaliśmy sobie ręce, ale nie udało mi się tego określić. Zwróciłam się więc do ciemnowłosej dziewczyny: – A ty jesteś pewnie… Melanie?

– Yyy, cześć, tak. – Podniosła wzrok i uśmiechnęła się speszona. – Przepraszam, ja po prostu… Zostawiłam moje półroczne dziecko w domu z partnerem. Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Naprawdę chciałam zadzwonić i sprawdzić, czy wszystko w porządku. W ogóle nie ma tu zasięgu?

– Nie bardzo – odparła przepraszającym tonem Flo. Twarz miała zarumienioną z nerwów lub z przejęcia, nie byłam pewna z czego. – Przykro mi. Czasem można trochę złapać na końcu ogrodu na wzgórzu albo na balkonach, w zależności od tego, w jakiej jesteś sieci. Ale w salonie stoi telefon stacjonarny. Zaraz ci pokażę.

Poprowadziła ją, a ja odwróciłam się do Toma. Nadal miałam dziwne poczucie, że już go gdzieś kiedyś widziałam.

– No więc skąd znasz Clare? – spytałam niezręcznie.

– Och, wiesz. Powiązania teatralne. Każdy zna każdego! Właściwie to poznaliśmy się przez mojego męża, jest reżyserem.

Nina mrugnęła do mnie teatralnie za plecami Toma. Wściekle zmarszczyłam brwi, ale zapanowałam nad miną, kiedy zauważyłam zdziwione spojrzenie Toma.

– Przepraszam, mów – powiedziała poważnie Nina.

– W każdym razie poznałem Clare na kweście na rzecz Royal Theatre Company. Bruce coś tam reżyserował, rozmawialiśmy tylko o pracy.

– Jesteś aktorem? – spytała Nina.

– Nie, scenarzystą.

Zawsze dziwnie jest poznać innego pisarza. To takie lekkie poczucie koleżeństwa, masońskie powiązanie. Ciekawe, czy hydraulik też się tak czuje, gdy poznaje innego hydraulika, albo czy księgowi kiwają do siebie tajemniczo głowami. Może to dlatego, że spotykamy się stosunkowo rzadko; pisarze zwykle spędzają większość czasu samotnie.

– Nora jest pisarką – oznajmiła Nina. Zmierzyła nas wzrokiem, jakby wypuszczała na ring dwóch zawodników wagi koguciej, żeby skoczyli sobie do oczu.

– Och, naprawdę? – Tom spojrzał na mnie, jakby dopiero zobaczył mnie po raz pierwszy. – Co piszesz?

Ych. Nie cierpię tego pytania. Nigdy nie nauczyłam się swobodnie rozmawiać o moim pisaniu – nigdy nie pozbyłam się tego uczucia, że ludzie szperają w moich osobistych myślach.

– Hm… fikcję – odparłam wymijająco. Tak naprawdę kryminały, ale kiedy się o tym mówi, wszyscy chcą podsuwać człowiekowi intrygi i różne motywy zabójstw.

– Naprawdę? Pod jakim nazwiskiem piszesz?

Ładnie powiedziane „Czy o tobie słyszałem?”. Większość ludzi ujmuje to z mniejszym wdziękiem.

– L.N. Shaw – powiedziałam. – N. nie jest skrótem od niczego, nie mam drugiego imienia. Wstawiłam je sobie dlatego, że L. Shaw brzmi dziwnie, a L.N. łatwiej wymówić, rozumiesz. Więc ty piszesz sztuki?

– Tak. Zawsze zazdroszczę powieściopisarzom tego, że możecie mieć nad wszystkim kontrolę. Nie musicie się przejmować aktorami, którzy masakrują wasze najlepsze kwestie. – Błysnął uśmiechem, ukazując sztucznie idealne białe zęby. Zastanawiałam się, czy ma wstawione porcelanowe licówki.

– Ale chyba przyjemnie musi być pracować z innymi ludźmi? – odważyłam się zauważyć. – To znaczy, dzielić odpowiedzialność. Taka sztuka to przecież wielka rzecz.

– Tak, chyba tak. Trzeba dzielić się chwałą, ale przynajmniej kiedy wszystko się spierdoli, to jest wspólny problem.

Już miałam coś powiedzieć, kiedy rozległo się „kling” z salonu, a Melanie odłożyła słuchawkę. Tom odwrócił się w stronę tego dźwięku i coś w kształcie jego głowy albo wyrazie twarzy sprawiło, iż zdałam sobie sprawę, gdzie go wcześniej widziałam.

Na tamtym zdjęciu. Profilowym na Facebooku Clare. To był on. Więc człowiek na jej fotce wcale nie był jej nowym partnerem.

Nadal nad tym myślałam, kiedy Melanie wyszła do nas z uśmiechem.

– Uff, dodzwoniłam się do Billa. Na froncie domowym wszystko w całkowitym porządku. Przepraszam, byłam trochę zdenerwowana, nie wyjeżdżałam jeszcze dotąd z noclegiem, więc trochę zaryzykowałam. Nie żeby Bill miał nie podołać, na pewno sobie poradzi, ale… No, nieważne, powinnam przestać ględzić. Ty jesteś Nora, prawda?

– Chodźcie do salonu! – zawołała z kuchni Flo. – Parzę herbatę.

Posłusznie przeszliśmy, a ja przyglądałam się, jakie wrażenie robi na Tomie i Melanie ten wielki pokój z długą szklaną ścianą.

– Ten widok na las to jest coś, prawda? – odezwał się w końcu Tom.

– Tak. – Popatrzyłam za szybę. Robiło się ciemno i cienie jakoś wywoływały wrażenie, jakby wszystkie drzewa razem zrobiły krok w stronę domu i pochyliły się, żeby odciąć nas od nieba. – W jakiś sposób sprawia, że człowiek czuje się na widoku. To chyba przez brak zasłon.

– Trochę jakby mieć sukienkę zahaczoną z tyłu o majtki – wypaliła niespodziewanie Melanie, a potem się zaśmiała.

– Mnie się podoba – stwierdził Tom. – Trochę jak na scenie.

– A my jesteśmy publicznością? – spytała Melanie. – Słaba ta sztuka. Drewniana gra aktorska! – Wskazała na drzewa, na wypadek gdybyśmy nie załapali żartu. – Czaicie? Drzewa, drewno…

– Czaimy – odparła kwaśno Nina. – Ale nie wydaje mi się, żeby Tim miał akurat to na myśli.

– Tom – poprawił ją. Jego głos zabrzmiał nieco ostrzej. – Ale nie, myślałem właśnie na odwrót. My jesteśmy aktorami. – Zwrócił się twarzą do szklanej ściany. – Publiczność… Publiczność jest tam.

Z jakiegoś powodu jego słowa sprawiły, że zadrżałam. Może to przez te pnie drzew przypominające milczących obserwatorów w coraz większej ciemności. Albo może utrzymujący się chłód, który Tom i Melanie wpuścili ze sobą z zewnątrz. Tak czy inaczej, kiedy wyjeżdżałyśmy z Londynu, była jesień; tak daleko na północy nagle wydawało się, że w ciągu jednego wieczoru nadeszła zima. Nie tylko z powodu blisko rosnących sosen, które odcinały światło swoim gęstym igliwiem, albo zimnego, rześkiego powietrza zapowiadającego mróz. Zbliżała się noc, a ten dom coraz bardziej przypominał szklaną klatkę, świecił oślepiająco o zmierzchu jak latarnia w ciemności. Wyobraziłam sobie tysiące ciem krążących w pobliżu, nieuniknienie przyciąganych przez ten blask, by zginąć w zetknięciu z chłodną, nieprzyjazną szybą.

– Zimno mi – oznajmiłam, żeby zmienić temat.

– Mnie też. – Nina potarła sobie ramiona. – Myślicie, że możemy uruchomić ten piecyk? On jest gazowy?

Melanie uklękła przy nim.

– Jest na drewno. – Siłowała się chwilę z klamką, aż drzwiczki z przodu się otworzyły. – Mam podobny w domu. – Flo! – zawołała w stronę kuchni. – Możemy rozpalić w kominku?

– Tak! – odkrzyknęła Flo. – Na gzymsie leżą zapałki. W miseczce. Jeśli nie wiecie, jak to zrobić, to ja za moment wracam.

Tom podszedł do gzymsu kominka i zaczął zaglądać do minimalistycznych naczyń, ale nagle przerwał, bo jego wzrok zatrzymał się na tym samym widoku, który wcześ­niej sprawił, że mnie zamurowało.

– O Chryyyste. – Chodziło o strzelbę opartą na drewnianych hakach, tuż powyżej wysokości wzroku. – Czy oni tu nie słyszeli o Czechowie?

– O Czechowie? – odezwał się głos z korytarza. To była Flo, stała w progu z tacą opartą na biodrze. – Tym Rusku? Nie przejmuj się, jest nabita ślepakami. Moja ciocia trzyma ją, żeby odstraszać króliki. Wyjadają wszystkie bulwy i rozkopują ogród. Strzela do nich z drzwi tarasowych.

– To trochę… po teksańsku, co? – zauważył Tom. Pospieszył, żeby pomóc Flo z tacą. – Wiesz, nie żebym nie gustował w klimatach amerykańskiego Południa, ale kiedy tak wisi na widoku, tuż przed nosem… To trochę niepokojące dla tych z nas, którzy próbują trzymać się z dala od makabrycznych myśli.

– Wiem, o co ci chodzi – odparła Flo. – Powinna pewnie mieć specjalną szafkę na broń czy coś takiego. Ale ta strzelba należała do mojego dziadka, więc jest tak jakby rodzinną pamiątką. A ogródek warzywny znajduje się tuż za tymi drzwiami, w każdym razie latem, więc praktyczniej mieć ją pod ręką.

Melanie rozpaliła ogień, Flo zaczęła nalewać herbatę i wykładać ciastka, a rozmowa popłynęła dalej – o firmach wynajmujących samochody, o wysokości czynszu i czy najpierw nalewać mleko. Siedziałam w milczeniu, rozmyślając.

– Herbaty?

Przez sekundę się nie poruszyłam, nie odpowiedziałam. Wtedy Flo poklepała mnie po ramieniu, aż podskoczyłam.

– Herbaty, Lee?

– Nora – poprawiłam ją. Spróbowałam się zmusić do uśmiechu. – Bardzo… bardzo przepraszam. Masz może kawę? Zapomniałam uprzedzić, że nie przepadam za herbatą.

Flo zrzedła mina.

– Tak mi przykro, powinnam była… Nie, nie mamy. Pewnie jest już za późno, żeby cokolwiek kupić, do najbliższej wioski jest czterdzieści minut drogi, a sklepy będą już zamknięte. Bardzo przepraszam, robiłam zakupy spożywcze z myślą o Clare, a ona uwielbia herbatę… Nie pomyślałam…

– Nie ma sprawy – przerwałam jej z uśmiechem. – Naprawdę. – Wzięłam kubek, który mi podała, i upiłam łyk. Płyn był gorący jak wrzątek i smakował dokładnie tak obrzydliwie, jak herbata, gorącym mlekiem i zagęstnikiem do sosów.

– Powinna niedługo przyjechać. – Flo zerknęła na zegarek. – Czy mogę omówić z wami przebieg wydarzeń, żeby wszyscy wiedzieli, co się będzie działo?

Pokiwaliśmy głowami, a Flo wyciągnęła listę. Raczej poczułam, niż usłyszałam potężne westchnięcie Niny.

– Więc Clare powinna przyjechać o osiemnastej i pomyślałam, że sobie strzelimy po drinku, mam w lodówce parę szampanów, przygotowałam też składniki na mojit