Więź 1/2017 - Towarzystwo Więź - ebook

Więź 1/2017 ebook

Towarzystwo WIĘŹ

0,0

Opis

Sumienie jest najbardziej mną. Nazywane bywa busolą moralną, sędzią, świadkiem, strażnikiem, wewnętrznym głosem, najtajniejszym sanktuarium. A jaka jest społeczna rola sumienia? Jakie ma być jego miejsce w systemie prawnym?
      Zapraszamy też do kościelnego rachunku sumienia z głoszonej tradycyjnie zasady prymatu sumienia. Czy współcześni papieże wznieśliby toast za sumienie, w którym sami są umieszczeni na drugim miejscu – czyli za sumieniem, jak chciał bł. John Henry Newman?
      Wyruszamy również na poszukiwanie ludu – zarówno w polskiej historii, jak i, co trudniejsze, we współczesności. Czy tęsknota za „zdrowym, polskim ludem” – czymś odmiennym od „wyobcowanych elit” – to tylko zabieg ideolo- giczny, czy coś więcej? Gdzie jest dziś lud?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 399

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Kwartalnik Warszawa rok LX nr 1 [667]

Drodzy Państwo!

Sumienie... Nazywane bywa busolą moralną, sędzią, świadkiem, strażnikiem, wewnętrznym głosem, najtajniejszym sanktuarium, iskrą duchową. Mówi, nawet krzyczy, upomina, milczy. Czasem odzywa się jako wyrzuty sumienia. Można się w nim przejrzeć jak w lustrze. Dlatego szczery rachunek sumienia nie jest rzeczą łatwą.

Do zajęcia się tematyką sumienia skłoniły nas powody dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, chodzi o społeczną rolę sumienia i jego miejsce w systemie prawnym – nie tylko o klauzulę sumienia, lecz także zarzuty, że prawo chce zastępować sumienia. Po drugie zaś, sumienie jest jednym z kluczowych pojęć papieskiej adhortacji Amoris laetitia. Dokument ten można wręcz traktować jako kościelny rachunek sumienia z głoszonej tradycyjnie zasady prymatu sumienia.

Jak zwraca uwagę ks. Alfred Marek Wierzbicki, sumienie jest prawdoczułe, ale nie jest wyrocznią. Można je też oszukiwać – czyli wprowadzać w błąd samego siebie. Można uciekać od wolności i zrezygnować z samodzielności, poddając się totalnie jakiemuś zewnętrznemu autorytetowi. Nic jednak bardziej niż sumienie nie stanowi o autonomii osoby.

Choć wielu widzi sumienie jako pojęcie kryptochrześcijańskie, to jego korzenie sięgają czasów przed Chrystusem. W teoriach sumienia przenikają się rozum, wola i uczucia. Co prawda, współcześni myśliciele rzadko zajmują się tą tematyką, ale – jak pokazują dyskusje w tym numerze „Więzi” – również po nowożytnej „śmierci Boga” trudno obyć się bez pojęcia sumienia. Dlatego Sebastian Duda stawia tezę, że mówić o sumieniu to mówić o godności człowieka, o tym, że osoba ludzka jest więcej niż tylko egzemplarzem gatunku.

Jest wreszcie sumienie – trybunałem. Wszyscy w końcu odpowiemy „przed Bogiem lub przed własnym sumieniem” – jak ujmuje to zapis konstytucyjny, sformułowany przez Tadeusza Mazowieckiego, którego też w tym numerze wspominamy, w 90-lecie urodzin.

Zbigniew Nosowski

Podziękowania dla Przyjaciół

Serdecznie dziękujemy wszystkim, którzy odpowiedzieli na nasz apel o pomoc finansową. W ostatnim okresie wsparcia udzieliły „Więzi” następujące osoby:

Kazimierz Czapliński (Wrocław), po raz dziewiąty

Jacek Haman (Warszawa), po raz dziewiąty

Jan Jabłoński (Szczawnik), po raz pierwszy

Krzysztof Jedliński (Warszawa), po raz piętnasty

Jan Kofman (Warszawa), po raz siódmy

Michał Kosmulski (Warszawa), po raz siódmy

Marcin Listwan (Czernica), po raz dziesiąty

Mirabella Luszawska (Mikołów), po raz pierwszy

Roman Murawski (Poznań), po raz dwunasty

Tomasz Romaniuk (Warszawa), po raz piąty

Paweł Sawicki (Warszawa), po raz osiemnasty

Marian Sworzeń (Mikołów), po raz pierwszy

Krzysztof Marian Szczyrba (Zabrze), po raz szósty

Jan Alfred Trammer (Warszawa), po raz drugi

Marek Wesołowski (Gdańsk), po raz dziewiąty

Ks. Stefan Wylężek (Londyn), po raz piąty

Jan Wyrowiński (Toruń), po raz pięćdziesiąty trzeci

Jak można pomóc?

Każda forma pomocy jest cenna. Będziemy wdzięczni zarówno za wpłaty jednorazowe, jak i regularne (np. w formie stałego zlecenia bankowego). Nazwiska Ofiarodawców będziemy publikować w kolejnych numerach „Więzi”.

Wpłaty na rzecz statutowej działalności Towarzystwa „Więź” mogą być odliczane od dochodu jako darowizny. Prosimy o przekazywanie wpłat, także dewizowych, na konto:

Towarzystwo „Więź”, 00–074 Warszawa, ul. Trębacka 3

PKO BP S.A. XV O/Warszawa, nr 79 1020 1156 0000 7702 0067 6866

z dopiskiem: darowizna na rzecz działalności statutowej Towarzystwa „Więź”

Zachęcamy Państwa również do prenumeraty redakcyjnej naszego pisma oraz polecania prenumeraty „Więzi” swoim Bliskim i Przyjaciołom. Warunki prenumeraty – zob. s. 247.

Bez Ciebie nie przetrwa „Więź”!

Społeczeństwo

Historia

Tadeusz Mazowiecki

Notatka po zatrzymaniu w sosnowieckim areszcie

W dniu 11 stycznia byłem oczekiwany w katedrze katowickiej z odczytem na temat społecznego nauczania Jana Pawła II. Nie przybyłem na ten odczyt z powodu zatrzymania mnie w pociągu i umieszczenia w areszcie śledczym w Sosnowcu. Zostałem zwolniony następnego dnia wieczorem ok. godz. 19-ej. Przy zwolnieniu przeproszono mnie i wyjaśniono, że zaszło nieporozumienie.

Poczuwam się do obowiązku podziękowania wszystkim osobom, które zgromadziły się w krypcie katedry w oczekiwaniu na mój odczyt, zwłaszcza zaś do podziękowania za odmówioną w mojej intencji modlitwę. Cieszę się, że czytane były teksty Jana Pawła II, intencją bowiem mego odczytu, który nie doszedł do skutku, nie było nic innego niż zachęcenie do refleksji nad społeczną myślą Papieża – tą myślą, która utrzymuje w nas godność i nadzieję.

Katowice, 13 stycznia 1984 Tadeusz Mazowiecki

Treść notatki sporządzonej przez Tadeusza Mazowieckiego 13 stycznia 1984 r. w Katowicach, nazajutrz po zwolnieniu z aresztu w Sosnowcu. Ze zbiorów Andrzeja Grajewskiego (obecnie oryginał znajduje się w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku).

Andrzej Grajewski

Areszt z podsłuchem na katedrę

Publikowana obok odręczna notatka Tadeusza Mazowieckiego powstała w redakcji „Gościa Niedzielnego” w Katowicach kilka godzin po jego zwolnieniu z aresztu w styczniu 1984 r. Zasługuje ona na odnotowanie z kilku powodów. Jest ciekawym świadectwem tamtych czasów, ilustruje także pewien sposób myślenia i reagowania – charakterystyczny, jak mi się wydaje, tylko dla lat 80. XX wieku.

Podziękowanie redaktora

Opisane w notatce wydarzenie miało też swój ciąg dalszy, ze względu na późniejszą interwencję biskupa katowickiego Herberta Bednorza. Jednostkowy incydent stał się więc istotnym przyczynkiem w debacie o granicach wolności w PRL w ciekawym okresie historycznym, który nastąpił po formalnym zniesieniu stanu wojennego, kiedy to władzy wydawało się, że opanowała sytuację, a opozycja nie bardzo wiedziała, co ma robić dalej. Różne inicjatywy społeczne wspierane przez Kościół odgrywały wtedy bardzo ważną rolę. Ten okres zakończył się jesienią 1984 r., gdy porwanie i zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki doprowadziły do przesilenia w szeregach władzy i dały nową energię opozycji.

Tadeusz Mazowiecki – założyciel i wieloletni redaktor naczelny „Więzi” (1958–1981) – w powszechnej świadomości Polaków funkcjonował wówczas jako twórca i redaktor naczelny „Tygodnika Solidarność” oraz bliski współpracownik Lecha Wałęsy. Spotkanie w katowickiej redakcji także nie było przypadkowe. W latach 70. Mazowiecki utrzymywał dobre relacje z ks. Stanisławem Tkoczem, redaktorem naczelnym „Gościa Niedzielnego”, który namówił do współpracy z kierowanym przez siebie tygodnikiem kilku publicystów „Więzi”.

Ks. Tkocz spotykał się z red. Mazowieckim także w czasie posiedzeń redaktorów prasy katolickiej w Sekretariacie Episkopatu Polski. Wspólnie z innymi redaktorami występowali wobec władz państwowych w takich kwestiach, jak przydziały papieru, problemy z kolportażem czy ingerencje cenzury. Takiej solidarności pomiędzy katolickimi wydawcami – pomimo dzielących ich przecież wielu różnic programowych – ani wcześniej, ani później już nie było.

W rozmowie z Mazowieckim w redakcji „Gościa” poza ks. Tkoczem i mną uczestniczył także sekretarz redakcji Zdzisław Zwoźniak, dobrze znający Mazowieckiego z okresu wspólnej działalności w PAX-ie w latach 50. Zwoźniak i jego żona Renata od dawna utrzymywali kontakty ze środowiskiem „Więzi”, a w latach 80. byli ważnymi postaciami dla „drugiego obiegu” kultury na Górnym Śląsku. Dla mnie był to pierwszy osobisty kontakt z Mazowieckim (kolejny miał miejsce dopiero w grudniu 1989 r., kiedy na prośbę min. Aleksandra Halla, przygotowywałem pierwszą podróż premiera III RP na Górny Śląsk z okazji uroczystości barbórkowych).

W Katowicach Mazowiecki znalazł się więc w gronie osób, które znał, z którymi się przyjaźnił i miał do nich zaufanie. Dlatego otwarcie mógł nam opowiedzieć o tym, co mu się przydarzyło, oraz poprosić o pomoc w przekazaniu słów podziękowania dla tych, którzy czekali na spotkanie z nim w krypcie katedry.

Wykład, którego nie było

Do wygłoszenia wykładu dla środowiska studenckiego w Katowicach Mazowiecki został zaproszony w grudniu 1983 r. Był już wówczas zaangażowany w prace Rady Programowej przy warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej. Przede wszystkim jednak był doradcą Lecha Wałęsy, którego pozycja – po przyznaniu mu w październiku 1983 r. Pokojowej Nagrody Nobla – wyraźnie się wzmocniła.

Władze obserwowały te kontakty z niepokojem. W grudniu 1983 r. nakazano Służbie Bezpieczeństwa prowadzenie aktywnych działań, mających na celu utrudnienie Mazowieckiemu oraz innym doradcom kontaktów z Wałęsą. Mazowieckiego zatrzymano m.in. w pociągu w ramach akcji „Bezpieczne tory”1. Prawdopodobnie w ramach tych samych przedsięwzięć operacyjnych doszło do jego zatrzymania 11 stycznia 1984 r. Jechał wówczas do Katowic, aby w krypcie katedry wygłosić wykład na temat nauczania Jana Pawła II. Zatrzymanie nastąpiło w pociągu pod pretekstem poszukiwania sprawcy kradzieży płaszcza.

Był to kiepsko wymyślony pretekst, gdyż w pociągu nie doszło do żadnej kradzieży. Mazowiecki był obserwowany od chwili wyjazdu z Warszawy. Próbowano go nawet nakłonić do przerwania podróży już w Zawierciu. Kiedy zdecydował, że pojedzie dalej – został wysadzony w Sosnowcu. Przewieziono go na komisariat, przesłuchano w charakterze podejrzanego, a następnie zamknięto w areszcie. Następnego dnia został wypuszczony dopiero wieczorem około godz. 19.

Informacja o zniknięciu czołowego doradcy „Solidarności” – podana przez zachodnie stacje radiowe – szybko rozeszła się po kraju, wzbudzając zaniepokojenie o losy Mazowieckiego. Wieczorem 12 stycznia, po wypuszczeniu z aresztu, Tadeusz Mazowiecki przyjechał do Katowic i skontaktował się z organizatorami wykładu. Odbył także rozmowę z biskupem Herbertem Bednorzem, któremu zrelacjonował przebieg wydarzeń. Następnego dnia, 13 stycznia, przyszedł do redakcji „Gościa Niedzielnego”, zaproszony przez redaktora naczelnego.

Zapamiętałem, że nie dramatyzował tamtych wydarzeń, raczej traktował je z humorem. Wspominał, że na komendzie w Sosnowcu miał miejsce zabawny incydent. Gdy Mazowiecki mówił o rozczarowaniu ludzi, oczekujących daremnie na jego przybycie, rozmawiający z nim funkcjonariusz powiedział, aby się nie martwił – gdyż wszyscy oczekujący w krypcie katedry w Katowicach nie tracą czasu, ale żarliwie modlą się za nieobecnego redaktora. – A skąd Pan wie, że się modlą? – zapytał Mazowiecki. – A stąd – odpowiedział esbek i włączył jakiś głośnik podłączony do mikrofonu umieszczonego bezpośrednio w kościele. Zebrani tam ludzie rzeczywiście modlili się w intencji Mazowieckiego.

Dlatego w tekście jego notatki znajduje się passus odnoszący się właśnie do tej sytuacji. Ponieważ tego samego dnia Mazowiecki musiał wracać do Warszawy, zdecydował się przynajmniej pisemnie podziękować ludziom, którzy przyszli na jego wykład. Nakreślił więc kilka zdań, które miały być odczytane podczas kolejnego spotkania w ramach Duszpasterstwa Akademickiego. Zaniosłem kartkę do przepisania pani Basi Grajcar, naszej maszynistce. Maszynopis przekazałem ks. Stanisławowi Puchale, duszpasterzowi akademickiemu, rękopis zaś zachowałem, jako świadectwo tamtych czasów. Odnalazłem tę notatkę Mazowieckiego po latach, kiedy przeglądałem swoją dokumentację z lat 80., przygotowując w lutym 2014 r. materiały do przekazania do Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku. Tam obecnie znajduje się oryginał notatki.

Biskup pisze do generała

Niedawno w trakcie kwerendy w Archiwum Archidiecezjalnym w Katowicach odkryłem, że sprawa zatrzymania Tadeusza Mazowieckiego miała swój ciąg dalszy. Incydent opisał w obszernym liście do gen. Wojciecha Jaruzelskiego biskup katowicki Herbert Bednorz, wyraźnie poruszony całym wydarzeniem2. Protestował on przeciwko zatrzymaniu Tadeusza Mazowieckiego oraz podobnej szykanie wobec prawnika z Uniwersytetu Śląskiego, dr. Jerzego Koniecznego (późniejszego szefa Urzędu Ochrony Państwa), któremu także uniemożliwiono wygłoszenie odczytu dla studentów.

W liście do generała bp Bednorz podkreślał, że wykłady, które obaj goście mieli poprowadzić, były jawne i stanowiły część rutynowych działań Duszpasterstwa Akademickiego. W tym kontekście biskup katowicki prosił generała, aby Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych w Katowicach zaniechał „działań burzących kruchy jeszcze spokój społeczny i nie służących ciągle kwestionowanej tu i ówdzie idei narodowego porozumienia oraz właściwemu ułożeniu stosunków Kościół–państwo”.

Broniąc idei publicznych wykładów, biskup przekonywał, że „Kościół na Śląsku nie prowadzi żadnej działalności politycznej, z drugiej jednak strony miał i ma odwagę wskazać i piętnować te poczynania władz, które nie służą dobru wspólnemu”. Przestrzegał, że alternatywą dla otwartych wykładów mogą się stać spotkanie organizowane w konspiracji, czego z pewnością władza by sobie nie życzyła. Jak bowiem pisał: „Skoro jednak walor jawności przyczynił się do ich torpedowania, wielu niedoszłych słuchaczy wykładów, którzy daremnie przez kilka godzin oczekiwali na przybycie prelegentów, postulowało, aby zarówno tematykę spotkań, jak i osoby prelegentów zostawić w tajemnicy”.

Pismo biskupa nie pozostało bez odpowiedzi. W imieniu generała udzielił jej prof. Adam Łopatka, minister kierujący Urzędem ds. Wyznań. Stwierdził, że pomimo stabilizacji sytuacji społeczno-politycznej w kraju nadal określone siły, „prowadząc działalność destrukcyjną”, dążą do jej destabilizacji. W tym kontekście wymienił „tzw. Komisję Koordynacyjną «Solidarności»” oraz „różne konspiracyjne grupy, wszelkiego rodzaju politykierów, a także, niestety, i niektóre osoby duchowne”. Mazowieckiego i Koniecznego uznał za reprezentantów tych sił.

„W tej sytuacji – dowodził dalej minister – nie powinno dziwić to, że funkcjonariusze służby bezpieczeństwa starają się ograniczyć dotarcie tych osób do środowisk robotniczych czy młodzieży studenckiej. Dziwi natomiast, że osoby takie są zapraszane przez przedstawicieli Kościoła na odczyty w świątyniach. Treść tych odczytów ma polityczny i z reguły negatywny dla Polski Ludowej charakter. Nie ma więc nic wspólnego z obrzędem religijnym czy głoszeniem Ewangelii”3.

Zatrzymanie Tadeusza Mazowieckiego w Sosnowcu było incydentem bez znaczenia dla dalszego biegu wydarzeń. Okazuje się jednak, że pozostawiło ślad w pamięci ludzi, którzy w sposób bezpośredni i pośredni w nim uczestniczyli. Skłoniło redaktora „Więzi” do napisania kilku mądrych słów o znaczeniu nauczania Jana Pawła II dla wszystkich ludzi dobrej woli w Polsce. Biskupa katowickiego zaś – do wystąpienia w obronie wolności słowa, co także zasługuje na podkreślenie, gdyż nie w każdym wypadku ludzie represjonowani mogli liczyć na taką postawę hierarchów. Dalsza korespondencja w tej sprawie świadczy, że władza była na takie pouczenia wrażliwa i nie chciała niszczyć wszystkich form dialogu społecznego, co przygotowało jej później możliwość przystąpienia do rozmów „okrągłego stołu”. Interwencja bp. Bednorza była skuteczna, gdyż później Tadeusz Mazowiecki nigdy już nie był w ten sposób szykanowany.

Andrzej Grajewski

Andrzej Grajewski – ur. 1953, doktor nauk politycznych, specjalizuje się w najnowszej historii Europy Środkowej i Rosji. Zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Gość Niedzielny”, gdzie pracuje od 1981 r. Autor kilku książek z historii najnowszej Polski i Europy Wschodniej, m.in. Tarcza i miecz. Rosyjskie służby specjalne 1991–1998, Rosja i krzyż. Z dziejów Kościoła Prawosławnego w ZSRR, Kompleks Judasza. Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej między oporem a kolaboracją, Papież musiał zginąć. Wyjaśnienia Ali Agcy oraz wielu artykułów publikowanych w czasopismach krajowych i zagranicznych.

1 Zob. A. Brzeziecki, Tadeusz Mazowiecki. Biografia naszego premiera, Kraków 2015, s. 343.

2 Pismo biskupa Herberta Bednorza do premiera Wojciecha Jaruzelskiego z dn. 24 lutego 1984 r., Archiwum Archidiecezjalne w Katowicach (dalej: AAK), VD 847/84, Protokoły rozmów z władzami, korespondencja, memoriały, t. II, 1975–1985, s. 537–539.

3 Pismo min. Adama Łopatki do biskupa katowickiego Herberta Bednorza z dn. 6 kwietnia 1984 r., AAK, VD 847/84, Protokoły rozmów z władzami, korespondencja, memoriały, t. II, 1975–1985, s. 545–546.

Wiara

Toast za sumienie

Rachunek sumienia z prymatu sumienia

Z ks. Alfredem Markiem Wierzbickim rozmawia Zbigniew Nosowski

Zbigniew Nosowski: Adhortacja Franciszka Amoris laetitia bardzo wyraźnie mówi o niezastąpionej roli sumienia. Czy można uznać, że oto wreszcie papież wzniósł oficjalnie toast za sumienie, w którym siebie ustawił na drugim miejscu, czyli za sumieniem, tak jak wzywał do tego bł. John Henry Newman?

Ks. Alfred Marek Wierzbicki: Każdy chrześcijanin powinien taki toast wznosić: najpierw za sumienie, później za papieża. Ale gdy tym chrześcijaninem jest papież, to sytuacja jest rzeczywiście szczególna. To bardzo ważne, że papież również uznaje prymat sumienia, że nie jest ponad człowieczeństwem. Bo prymat sumienia to właściwie prymat ludzkiego rozumu i ludzkiej wolności, dlatego mówię, że jest to prymat człowieczeństwa. Tyle że poprzednicy Franciszka wcale prymatu sumienia nie negowali.

Nosowski: To może po kolei... W jakich okolicznościach padły słynne słowa Newmana: „gdyby trzeba było wmieszać religię do toastów poobiednich (co zaiste nie wydaje się najstosowniejsze), to wypiłbym, owszem, toast na cześć papieża – ale najpierw na cześć sumienia, a dopiero następnie na cześć papieża”?

Wierzbicki: To zdanie jest podsumowaniem Listu do księcia Norfolku z okazji nowej publikacji Gladstone’a, jaki napisał Newman w 1874 r., odpowiadając swoim dawnym anglikańskim przyjaciołom. On sam uznał, że jest jego obowiązkiem przejść na katolicyzm, a oni mieli mu to za złe. Skorzystali więc z pretekstu ogłoszenia dogmatu o nieomylności papieża przez I Sobór Watykański. Nietrudno zgadnąć, co mu zarzucali...

On zaś spokojnie odpowiada, że dla niego nic to nie zmienia, ponieważ on nie jest „papistą” na zasadzie ślepego posłuszeństwa, lecz został katolikiem w efekcie swoich bardzo wnikliwych poszukiwań, badań nad ciągłością tradycji kościelnej i pozostaje w zgodzie z samym sobą. Dlatego nic go nie kosztuje uznanie autorytetu papieża, gdyż nakazuje mu to sumienie. Sumienie, rozumiane jako wierność prawdzie, doprowadziło go do Kościoła i do uznania prymatu Piotra. Tak więc te dwa prymaty nie pozostają w kolizji. Ale gdyby trzeba wybierać, to również wobec głosu papieża sumienie zachowuje swą wolność i wyższość.

Nosowski: Co ciekawe, następny papież, Leon XIII, musiał się z tym poglądem zgodzić, skoro pięć lat później mianował Newmana kardynałem.

Wierzbicki: Bo to jest stanowisko ortodoksyjnie katolickie. Papież nie stoi ponad sumieniem. Również w kilku tekstach kardynała Josepha Ratzingera, jeszcze przedpapieskich, znalazłem fascynację tym cytatem Newmana. W 1991 roku w kwartalniku „Ethos” publikowaliśmy jeden z tych tekstów. Ratzinger wychodzi w nim od tego słynnego toastu, a później analizuje strukturę sumienia. Zaś w 2010 r., już jako Benedykt XVI, beatyfikował Newmana.

Nosowski: Ale czy czasem nie zdarza się w ferworze polemik, że ktoś wyrywa to zdanie Newmana z kontekstu, zachęcając do lekceważenia nauczania papieża?

Wierzbicki: Ten pogląd został wygłoszony w określonym kontekście eklezjalnym, ale jest słuszny także w innych okolicznościach. Trudno więc go wyrwać z kontekstu. Oczywiście każdą ideę można wypaczyć i ośmieszyć. Wiadomo jednak, że żadną miarą nie chodzi tu o lekceważenie autorytetu papieskiego.

Nosowski: Papież jest zresztą wymieniony przez Newmana na zaszczytnym drugim miejscu, przed wszystkimi innymi możliwymi autorytetami.

Wierzbicki: Nie ma tu nie tylko deprecjacji, ale nawet opozycji między papieżem a sumieniem. Ale wśród spraw bardzo ważnych coś jest pierwsze, najważniejsze. I w tej kwestii nie ulega wątpliwości, że pierwsze jest sumienie. Zaś sytuacje konfliktów między sumieniem a słowem papieża, w których należy słuchać sumienia wbrew głosowi papieskiemu, są według Newmana wyjątkowe.

Nosowski: A czy są istotni katoliccy myśliciele w historii, którzy by tak sformułowanego toastu z Newmanem nie wypili?

Wierzbicki: Nie wiem, czy można ich nazwać myślicielami, ale pewne jest, że lefebryści nie wypiliby tak sformułowanego toastu. Przecież jedną z konsekwencji prymatu sumienia jest wolność religijna, a opór arcybiskupa Lefebvre’a wobec II Soboru Watykańskiego dotyczył nie tylko zmian liturgii, ale także kwestii wolności religijnej i ekumenizmu.

Nosowski: A czy Magisterium konsekwentnie wznosiło ów toast za prymat sumienia?

Wierzbicki: Różnie z tym bywało. W XIX-wiecznym tomizmie przeważała – wbrew samemu świętemu Tomaszowi z Akwinu – legalistyczna wykładnia moralności i wtedy wyraźny był prymat obiektywnego prawa. Znajdowało to swoje odbicie także w dokumentach kościelnych, w których też zbyt silny akcent położony był na samo prawo.

Nosowski: Czyli św. Tomasz nie zgodziłby się pod tym względem z tomistami?

Wierzbicki: Z legalistyczną interpretacją na pewno by się nie zgodził. On stanowczo podkreślał, że człowieka wiąże nawet sumienie błędnie ukształtowane, bo subiektywnie nie ma innej zasady, do której miałby się odwołać. Dlatego uważam zresztą, że w kwestii podążania za sumieniem nie ma wielkiej różnicy pomiędzy Tomaszem z Akwinu a Marcinem Lutrem. Mówiąc „Tu stoję. Inaczej nie mogę”, Luter odwoływał się do swojego subiektywnego przekonania. Nawet jeśli oponenci wytykali mu, że jest w błędzie, odpowiadał: sumienie mi zabrania.

Później Lutra zaczęto obwiniać za subiektywizm i doprowadzenie do relatywizmu. Ale w kwestii sumienia on był bardzo, można powiedzieć, średniowieczny. Bo średniowiecze stało bardziej po stronie sumienia niż czasy późniejsze. Owszem, działała wtedy inkwizycja, ale w doktrynie jasne było, że trzeba kierować się własnym sumieniem. Jest to czytelne i u Tomasza, i u Lutra.

Nosowski: A czy święty papież Jan Paweł II wypiłby z błogosławionym kardynałem Newmanem ten toast? Jak długo musieliby dyskutować, zanim by go wspólnie wznieśli? Bo przecież Jan Paweł II w encyklice Veritatis splendor bardzo mocno położył akcent na odniesienie sumienia do prawdy obiektywnej i wiążący, nadrzędny charakter prawdy wobec sumienia.

Wierzbicki: Jan Paweł II na pewno by chciał z Newmanem podyskutować i zapewne obwarowałby wzniesienie toastu swoimi warunkami. Może wzniósłby toast za sumienie w prawdzie.

Nosowski: A może najpierw za prawdę, a potem za sumienie? Nie domagałby się takiej kolejności?

Wierzbicki: Nie. Przeciwnie. Znam na tyle dobrze antropologię Karola Wojtyły (a u podstaw myślenia Jana Pawła II leży właśnie filozofia Wojtyły), by odpowiedzialnie powiedzieć, że samym sednem jego książki Osoba i czyn jest wskazanie na transcendencję człowieka w prawdzie i wolności. U Wojtyły te dwa wymiary są zawsze połączone. Jego etyka unosi się na dwóch skrzydłach: prawdy i wolności.

On mówi o normatywnej mocy prawdy. Ale ta normatywność wynika z rozpoznania prawdy. To nie jest prawda narzucona, lecz samodzielnie rozpoznana. Moralnie wiąże człowieka właśnie ta prawda, którą rozpoznaje. Dlatego w Veritatis splendor pojawia się teza, że blask prawdy wyzwala człowieka, czyni go niezależnym zarówno od presji instynktów czy biologii, jak też od presji opinii i przekonań.

Nosowski: Ale co w sytuacji konfliktowej?

Wierzbicki: Gdy Jan Paweł II mówi o prawdzie, to nie ma na myśli jakiejś prawdy abstrakcyjnej, lecz przede wszystkim Prawdę osobową, czyli Chrystusa. Dlatego encyklikę Veritatis splendor trzeba odczytywać w całej jej złożoności. Nawet powiedziałbym, że pod pewnym względem jest to encyklika niedopracowana, zbyt uwikłana w polemikę.

Pierwszy rozdział tej encykliki jest bardzo egzystencjalny, a drugi – mocno akademicki. W pierwszym mamy odwołanie do rozmowy Jezusa z młodym mężczyzną szukającym prawdy o sensie i wartości życia. Na jego pytanie o życie wieczne Jezus odpowiada, by przestrzegał przykazań. Czyli sens przykazań powiązany jest z egzystencjalnymi poszukiwaniami i pragnieniami. I wtedy od razu zaczyna się drugi rozdział encykliki. A przydałby się jeszcze jeden rozdział jako most łączący ludzką subiektywność z obiektywną prawdą moralną.

Veritatis splendor jest też obarczona pewną niedoskonałością wynikającą z uwikłania w polemikę teologiczną. Encyklika ta bowiem przede wszystkim kładzie tamę pewnym tendencjom w tzw. nowej teologii moralnej.

Nosowski: Podtytuł drugiego rozdziału brzmi: „Kościół wobec niektórych tendencji współczesnej teologii moralnej”...

Wierzbicki: Wśród moralistów, zwłaszcza niemieckich, pojawił się nurt podkreślający przede wszystkim zasadę opcji fundamentalnej jako wyznacznik oceny wartości moralnej czynów. Chodzi tu o zasadniczy wybór życiowy, opowiedzenie się za Bogiem, za dobrem, w świetle którego ocenia się indywidualne czyny. Ta teoria wyrosła na gruncie filozofii Kanta, a trzeba pamiętać, że w myśli pokantowskiej pojawiła się wizja rozumu kreatywnego, który tworzy normy moralne. W wersji radykalnej koncepcja opcji fundamentalnej może prowadzić do unieważnienia czy lekceważenia kategorii czynów z istoty złych, co nie da się pogodzić z tradycją katolickiej teologii moralnej. Dlatego Veritatis splendor przypomina, że istnieją czyny złe, niezależnie od intencji podmiotu.

Na pewno w tamtym okresie taka interwencja wydawała się papieżowi konieczna. Zresztą od tego jest Magisterium Kościoła, żeby wpływało na rozwój teologii. Wydaje mi się jednak, że na skutek tego polemicznego uwikłania w moralnej encyklice Jana Pawła II zabrakło pozytywnego podkreślenia roli i rangi ludzkiej subiektywności, właśnie sumienia. Widać to wyraźniej dziś, ćwierć wieku po ukazaniu się Veritatis splendor.

Nosowski: Jak można by niepolemicznie wyrazić przesłanie tej encykliki o zapominanym blasku prawdy?

Wierzbicki: Najkrócej powiedziałbym tak: blask prawdy to jej blask sam w sobie, ale także jej blask w ludzkiej duszy, w umyśle, kiedy umysł człowieka coś z prawdy poznaje. Owszem, poznanie prawdy jest ułomne i zawodne, ale tym, co nas prowadzi, jest właśnie blask prawdy.

Nosowski: Da się zatem pogodzić toast za blask prawdy i za prymat sumienia?

Wierzbicki: Jak najbardziej. Sumienie jest bowiem prawdoczułe.

Nosowski: Prawdoczułe czy prawdocentryczne?

Wierzbicki: Do istoty sumienia nie należy posiadanie prawdy, lecz, tak to nazywam, prawdoczułość. Sumienie jest wrażliwe na prawdę, podobnie jak mówimy, że coś jest światłoczułe, czyli wrażliwe na światło. Racjonalność sumienia polega na tym, że jest ono otwarte na horyzont prawdy. Myślę, że ukazując „prawdoczułość” jako rdzenną, konstytutywną strukturę sumienia, wręcz jako jego jądro, daje się uniknąć nieporozumień związanych z kulturowym zjawiskiem podejrzliwości wobec prawdy, a zwłaszcza wobec jej rzekomych posiadaczy. Skoro sumienie jest prawdoczułe, to znaczy, że jest zorientowane na prawdę, poszukuje jej i w sytuacji jej stwierdzenia przez siebie samego – przyjmuje ją.

Z drugiej zaś strony, da się pogodzić toasty za prymat sumienia i za blask prawdy, gdyż, jak trafnie podkreśla Robert Spaemann, sumienie nie jest wyrocznią. Sumienie jest omylne – może się mylić co do samych zasad moralnych oraz co do konkretnej aplikacji prawa moralnego. Sumienie jako sąd jest zależne od stanu świadomości podmiotu, od stanu naszego poznania, a poznanie zawsze jest ograniczone naszym doświadczeniem, uwikłane w nasze interesy, nie zawsze stać nas na bezstronność moralną. Nawet w przypadku prawości sumienia jakieś nachylenie egoistyczne nie przestaje człowiekowi towarzyszyć.

Nosowski: U Jana Pawła II potrzeba przypominania o prawdzie wzięła się też chyba z kontekstu kulturowego, gdzie coś takiego jak prawda zostało zakwestionowane. Dzisiaj w centrum stoi zdecydowanie jednostka, a nie prawda.

Wierzbicki: I jest to bardzo niekorzystna sytuacja dla prymatu sumienia. Łatwo bowiem o niezrozumienie, o uznanie sumienia za wyłączną instancję normatywną. Wtedy człowiek byłby skazany na ogromną samotność i bezradność. W wizji klasycznej uderza to, że sumienie jest dynamiczne, że się rozwija wraz z poznawaniem podstawowych prawd moralnych. Natomiast kultura, która przestała być w swoich głównych nurtach normocentryczna, w jakiś sposób osłabia sumienie.

Przeżywamy więc olbrzymi paradoks. Sumienie zyskuje ogromną przestrzeń i odpowiedzialność, a jednocześnie staje się pewną próżnią, bo nie ma do czego się odnieść poza samym sobą. Kiedy gubi się biegun aksjologiczny, to wokół „poszerzonego” sumienia jawi się pustka. Być może taki niepokój zawiera się też w nietzscheańskiej wizji nihilizmu. Nietzsche jest trudny do interpretacji, bo ciągle posługuje się jakimiś obrazami. Mówił, że nadchodzi pustynia, że nas piaski zasypują. Zwykłem odczytywać ten fragment, gdzie mówi on również o nadchodzącym nihilizmie, jako zapowiedź sytuacji, w której tracimy stałe punkty odniesienia, jakimi są normy.

Nosowski: W Veritatis splendor Jan Paweł II krytykuje teorię sumienia kreatywnego. Dlaczego? Przecież działanie sumienia polega na, tak to chyba można nazwać, twórczych sądach.

Wierzbicki: Dlatego podkreślam, że chodzi o różne wymiary kreatywności sumienia. Nie jest ono kreatywne, gdyż nie tworzy norm. Sumienie natomiast podejmuje decyzje w świetle poznania jakiejś normy i w tym wymiarze jest twórcze.

W języku tomistycznym mówi się, że sumienie jest sądem praktyczno-praktycznym, to znaczy, że nawet mając poprawnie ukształtowane sumienie, człowiek nie wie, jak zadecyduje w konkretnej sytuacji, zwłaszcza w sytuacji bardzo dramatycznych wyborów moralnych. Przykładem, którego używam czasem dla potrzeb dydaktycznych, jest powieść Wybór Zofii Williama Styrona. Jej bohaterka może uratować tylko jedno z dwójki swoich dzieci przed śmiercią w komorze gazowej, ale sama musi je wskazać. Tu sumienie musi być autorem decyzji. A i tak tytułowa Zofia właściwie do końca życia sobie z tym ciężarem nie radzi.

Mówiąc językiem papieża Franciszka, powiedziałbym, że w sumieniu twórczym chodzi nie o tworzenie nowych norm, lecz o rozeznawanie sytuacji indywidualnej. Gdy w Amoris laetitia papież zachęca do rozeznawania, to przecież nie mówi, że te decyzje sumienia mają stać się podstawą jakiegoś nowego prawa. One są indywidualne, nie mają charakteru prawotwórczego, a prawo jest zawsze ogólne. Sumienie zatem sytuuje się pomiędzy ogólną normą a życiem osoby, które ona sama kształtuje w zastanych okolicznościach. W tym właśnie punkcie krytycy Franciszka go nie rozumieją, a może nawet nie chcą zrozumieć.

Czasem zarzuca się obecnemu papieżowi, że brakuje mu subtelnych rozróżnień. To przykład, że jest wręcz przeciwnie. Franciszek apeluje, by Kościół nie zastępował sumień. I czyni to wcale nie w rozdziale ósmym, poświęconym „nieregularnym” sytuacjom rodzinnym. To część jego ogólnej wizji moralności. On przyjmuje, że niezmienne normy istnieją, ale trzeba je rozpoznać w sumieniu. Tysiące osób może przeżywać analogiczną sytuację, ale nie można z góry powiedzieć, że będziemy postępować według takiej a takiej normy. Tu jest właśnie miejsce na twórczy charakter sumienia.

Nosowski: Czyli chodzi o to, żeby sumienie było twórcze, a nie tylko odtwórcze?

Wierzbicki: Można by tak powiedzieć. Jeszcze inaczej mówiąc, sumienie działa nie na poziomie teorii, tylko na poziomie egzystencji, życia. W tym sensie jest ono twórcze, bo zawsze działa w sytuacji konkretnej, niepowtarzalnej.

Trzeba pamiętać, że prawda ma charakter obiektywny i subiektywny. Jan Paweł II stawał w obronie prawdy obiektywnej, która jednak chce się stać kształtem życia osoby. Uznanie subiektywności prawdy nie jest subiektywizmem. Jest ono wręcz niezbędne, aby zrozumieć, że prawda ma także wymiar wewnętrzny.

Nosowski: Ale człowiek może się oszukiwać w sumieniu?

Wierzbicki: Może. Człowiek w ogóle jest skłonny do oszukiwania się, do myślenia życzeniowego, do pobłażania sobie, pocieszania się. To jest właśnie oszukiwanie się w sumieniu. My po prostu lubimy samych siebie zwodzić.

Nosowski: Można też oddać komuś innemu władzę nad swoim sumieniem. „Moim sumieniem jest Adolf Hitler” – wyznał kiedyś Hermann Göring.

Wierzbicki: To już inny mechanizm. Erich Fromm opisał go jako ucieczkę od wolności. To też wynika z istotnej słabości własnej podmiotowości. Ten syndrom zawsze może się odtwarzać, nie jest właściwy tylko dla nazizmu. Człowiek czuje się na tyle słaby, że przerzuca swoje oczekiwania, nadzieje, a także iluzje na jakiegoś szarlatana.

Nosowski: Skoro sumienie nie jest nieomylne, skoro może wyprowadzić na manowce, skoro łatwo samego siebie w sumieniu oszukać – to może koncepcja prymatu sumienia jest tylko dla dojrzałych?

Wierzbicki: Tak, to jest koncepcja dla dojrzałych. I jest to dobra wiadomość! Skoro współczesna kultura ciągnie nas raczej w dół, to zdecydowanie warto zawieszać poprzeczkę wysoko.

Nosowski: Ale co z niedojrzałymi?

Wierzbicki: Do tego trzeba odpowiednio wychowywać. Cały proces wychowania to przecież uczenie samodzielności. Ten element wychowawczy jest bardzo istotny. W swojej refleksji etycznej skłaniam się coraz bardziej ku staremu podejściu sokratejskiemu. O co bowiem chodzi w etyce? Przecież nie o formułowanie jakiejś teorii, czemu zresztą poświęcamy znaczną część wykładów. W gruncie rzeczy etyka jest ćwiczeniem duchowym, jak to ujmował Sokrates, czyli troską o duszę.

Do Sokratesa w ogóle warto wracać. Przed laty byłem pod wrażeniem książki czeskiego filozofa Jana Patočki Platon i Europa. Powstała ona na podstawie podziemnego seminarium filozoficznego, które Patočka prowadził w Pradze. Studentom, którzy razem z nim zostali usunięci z uniwersytetu, zaproponował lekturę Platona – i sam ze zdumieniem odkrywał, że czytanie Platona i Sokratesa jest jakimś remedium na totalitaryzm. Na ostatniej stronie książki Platon i Europa znajduje się patetycznie sformułowana teza: „Ilekroć Europa wpada w kryzys, tylekroć musi wracać do Sokratesa”.

Nosowski: Ale trzeba chyba przyznać, że takie podejście „dla dojrzałych” jest jednak trochę ryzykowne? Czy na przykład, zdaniem Księdza Profesora, da się bez specjalnie złej woli interpretować Amoris laetitia w duchu subiektywizmu, woluntaryzmu, indywidualizmu?

Wierzbicki: Już siedmiokrotnie czytałem Amoris laetitia i za każdym razem jestem bardziej przekonany, że nie można tej adhortacji postawić zarzutu arbitralności. Gdy na przykład biskupi z okręgu Buenos Aires zaproponowali konkretną metodę wcielenia w życie tego nauczania, przedstawili bardzo staranne, prowadzone krok po kroku postępowanie. To jest naprawdę dalekie od arbitralności. Ale jeśli ktoś z góry podejdzie do lektury adhortacji z takim nastawieniem, to sobie w niej znajdzie arbitralność. Bardziej to jednak zaświadczy o nim niż o treści papieskiego dokumentu.

Franciszek nie chce łamać prawa moralnego, nie chce też iść na łatwiznę i rozumieć miłosierdzia jako pobłażliwości. Warto zresztą przypomnieć, że już u Jana Pawła II mamy wprowadzoną zasadę pewnej stopniowości w duszpasterstwie. Nie chodzi o stopniowalność prawa moralnego, lecz stopniowość w podążaniu za człowiekiem w jego rozwoju duchowym. Ludzie w swojej świadomości moralnej są przecież uwarunkowani kontekstem kulturowym czy własnym kontekstem życiowym, egzystencjalnym. Mogą więc napotykać szereg barier utrudniających pełne zrozumienie sensu prawa moralnego. Tego uczył Jan Paweł II!

Nosowski: A może takie podejście za bardzo jednak ufa człowiekowi? Może za mało bierze pod uwagę grzech pierworodny?

Wierzbicki: Uznanie grzechu pierworodnego nie może jednak prowadzić do pesymizmu antropologicznego. Owszem, dziedzictwo grzechu pierworodnego istnieje i jego negacja byłaby szkodliwa, bo stworzylibyśmy groźną iluzję. Trzeba pamiętać, że jesteśmy skłonni do grzechu, ale istotą chrześcijaństwa jest wiara, że Chrystus nas z tego wyzwolił. Jesteśmy grzesznikami, ale zbawionymi!

Możliwe są tu dwie skrajności. Z jednej strony – nie ufać człowiekowi, bo jest tak spętany przez grzech pierworodny, że już nic dobrego nie może uczynić; a z drugiej – stawiać tak wysokie ideały, które sprawdzają się tylko w przypadku świętych. Wizja, za którą opowiada się Franciszek, to według mnie: człowiek, który ma wyraźne ideały, a jednocześnie nie jest od razu siłą przeniesiony na wysokość tych doskonałych ideałów.

Nosowski: Czy teraz dzięki Franciszkowi dokonuje się w Kościele swoisty rachunek sumienia z prymatu sumienia?

Wierzbicki: Owszem, ale ja bym podkreślał, że jest to kontynuacja rachunku sumienia Kościoła, jaki zaczął się za pontyfikatu Jana Pawła II, ale pozostał niedokończony. Przecież w marcu 2000 r. w bazylice św. Piotra przepraszano również za działania inkwizycji, za używanie przemocy wobec inaczej wierzących. To na pewno było rozpoczęcie rachunku sumienia z lekceważenia prymatu sumienia.

Niestety, ta część pontyfikatu Jana Pawła II miała bardzo słabą recepcję. Spotkała się z krytyką i w sumie została potraktowana jako czysto symboliczny gest w ramach roku jubileuszowego 2000, ale bez znaczenia dla życia Kościoła. Tymczasem papież Wojtyła zaplanował rachunek sumienia jako element procesu oczyszczania pamięci, który powinien się na stałe wpisać w życie Kościoła. Dziś mamy do czynienia z kontynuacją tamtej inicjatywy papieża Polaka.

Rozmawiał Zbigniew Nosowski

Alfred Marek Wierzbicki – ur. 1957, duchowny archidiecezji lubelskiej, filozof i poeta. Dr hab., profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, kierownik Katedry Etyki KUL, w latach 2006–2014 dyrektor Instytutu Jana Pawła II KUL i redaktor naczelny kwartalnika „Ethos”. Od 2006 roku członek Komitetu ds. Dialogu z Judaizmem przy Konferencji Episkopatu Polski. Blisko współpracował z abp. Józefem Życińskim, m.in. jako jego wikariusz biskupi ds. kultury. Autor wielu książek naukowych i eseistycznych, m.in The Ethics of Struggle for Liberation. Towards a Personalistic Interpretation of the Principle of Non-Violence, Filozofia a totalitaryzm. Augusta Del Nocego interpretacja kryzysu moderny, Polska Jana Pawła II. Współautor m.in. książki Wielkie tematy teologii. Wydał dziewięć tomików wierszy. Ostatnio opublikował książkę Szeroko otwierał drzwi Kościoła o abp. Życińskim. Należy do Rady Naukowej Laboratorium „Więzi”. Mieszka w Lublinie.

Kultura

Książki

Rimvydas Valatka

Prowokacja Rūty Vanagaitė

Rūta Vanagaitė, Musiškiai, Alma Litera, Vilnius 2016, 296 s.Rūta Vanagaitė, Efraim Zuroff, Nasi. Podróżując z wrogiem, tłum. Krzysztof Mazurek, Czarna Owca, Warszawa 2017, 328 s.

Książka Nasi Rūty Vanagaitė nie przypadła na Litwie do gustu niemal nikomu. Ale przecież właśnie po to ta książka została napisana – żeby się nie podobać. Pod tym względem Nasi są bardzo udanym przedsięwzięciem.

Nie dziwi, że książka nie spodobała się ani antysemitom, ani tym Litwinom, którzy są święcie przekonani, że to nie „nasi” odpowiadają za Holokaust na Litwie, że Holokaust to generalnie sprawa Niemców – tak do dziś uważa zdecydowana większość Litwinów. Z dystansem do publikacji odnoszą się jednak również ci, którzy antysemitami nie są, a nawet ci, którzy antysemityzm potępiają i prowokując rodzimych nacjonalistów, wprost mówią o litewskiej winie za wymordowanie 90, a nawet 95 procent litewskich Żydów w czasie II wojny światowej. Mimo że książka Vanagaitė generalnie się nie podoba, na Litwie jest kupowana i czytana, wręcz rozchwytywana. Czegóż więcej może pragnąć autor piszący o kwestii, która w Europie Środkowej jeszcze długo będzie wzbudzać emocje?

Jaką książką są Nasi? Nie jest to ani podręcznik historii, ani też zbiór nieznanych dotąd faktów. To raczej próba oprowadzenia przeciętnego czytelnika po zbiorowych mogiłach, w których leżą sterty trupów – w Ponarach i 226 innych miejscach masowych mordów. „Jestem typową, przeciętną Litwinką. Całe życie wiedziałam o Holokauście tyle, co większość naszych typowych, przeciętnych obywateli. [...] Jestem typowym produktem kłamstw reżimu sowieckiego i milczenia wolnej Litwy. Homo sovieticus lituanus” – pisze autorka we wstępie.

Vanagaitė nie udaje wszystkowiedzącej. Nawet nie próbuje ukrywać, że pisanie książki rozpoczynała jako dyletantka. Z jednego z wywiadów dowiadujemy się, jaką propozycję usłyszał od niej izraelski historyk Efraim Zuroff, dyrektor biura Centrum Szymona Wiesenthala w Jerozolimie: „Atakuje pan Litwę, więc może zróbmy tak: wsiądziemy do mojego samochodu, pojeździmy, popytamy ludzi i zobaczymy, kto ma rację. Bo ja nie wiem”.

Wyznanie autorki, że na początku pisania nie wiedziała zbyt wiele o Holokauście na Litwie, ułatwia rozważania na temat Naszych. Wszystkie zarzuty pod jej adresem, te dotyczące błędów merytorycznych i powierzchowności sądów, zdają się mało istotne, jeśli zrozumiemy, co w tej książce jest najważniejsze – a jest to kolejna próba podjęcia bolesnego tematu. Zresztą publikacje historyczne powstają po to, aby mogły być krytycznie oceniane. Teksty nieakademickie zaś, a takim właśnie są Nasi – tym bardziej.

Czemu książka drażni nie tylko zatwardziałych antysemitów, ale i tych, którzy zdają sobie sprawę z niechlubnej roli Litwinów w Holokauście?

Vanagaitė jest mistrzynią prowokacji, a Nasi bez wątpienia są prowokacją – i to na całego. Autorka bez skrupułów oświadcza, że dotychczas na Litwie nic się na temat Zagłady nie pisało, że to ona pierwsza przedstawiła te wstrząsające historie. Rzecz jasna, nie jest to prawdą. Od dawna wiadomo, że Litwini byli współuczestnikami Holokaustu, zarówno jako mordercy, jak i grabieżcy dóbr należących do ofiar. Ten fakt nie budzi wątpliwości ani wśród osób opowiadających się za teorią „podwójnego ludobójstwa”, ani tych, którzy wierzą, że uczestnictwo Litwinów w Zagładzie było usprawiedliwioną odpowiedzią na udział żydowskich komunistów w masowych wywózkach Litwinów na Syberię w 1941 roku.

Mówienie, że w tej dziedzinie nic nie zostało zrobione, że wszyscy wszystkiego się boją, a litewscy pisarze, historycy czy dziennikarze nie pisali dotąd o Holokauście na Litwie, jest z pewnością nazbyt śmiałe i... mija się z prawdą. Zarazem twierdzenie, że po kilku tygodniach jeżdżenia samochodem i przepytywania staruszków można zgłębić jedyną prawdę na temat Holokaustu, to coś więcej niż zuchwalstwo. Ileż warte są choćby dzieła Grigorija Kanowicza! A przecież były one wydawane w nieprawdopodobnie wielkich nakładach jeszcze w pełnych grozy latach okupacji sowieckiej. Swoją pracę należycie wykonują również historycy.

Taki jednak jest styl autorki Naszych – wyzywająco zuchwały. W jednym z wywiadów na pytanie dziennikarki, czy przeczytała wszystkie dotychczas opublikowane litewskie książki o Holokauście, bez mrugnięcia okiem odpowiedziała: „Tak”. Doprawdy trudno w to uwierzyć. Napisanie 300-stronicowej książki na skomplikowany temat, którego wcześniej się nie zgłębiało, byłoby wyzwaniem nawet dla Aleksandra Dumasa! A Vanagaitė nie tylko napisała taką książkę, ale jeszcze ośmiela się twierdzić, że spędziła długie godziny w Archiwum Akt Specjalnych, gdzie analizowała sprawy KGB, zdążyła zjeździć 15 miast, 30 miejsc zagłady Żydów na Litwie, a nawet odwiedzić miejsca egzekucji na Białorusi. Być może zatem nie zrozumiała tekstów tych wszystkich pisarzy, historyków i dziennikarzy piszących o Holokauście? Choć z drugiej strony wydaje się to mało prawdopodobne.

Wcześniej Vanagaitė zajmowała się zupełnie czym innym. Z wykształcenia jest teatrologiem, w 1993 roku organizowała pierwszy międzynarodowy festiwal LIFE. Następnie obrała inną ścieżkę kariery. Jako specjalistka od public relations pracowała w ekipach Rolandasa Paksasa (ówcześnie premiera, później usuniętego ze stanowiska prezydenta), a także jego przeciwnika politycznego Arturasa Zuokasa, którego udziałem stały się nie mniej głośne skandale.

Jej doświadczenie w branży public relations zdaje się również potwierdzać książka Nasi. Skandal, jaki wywołała publikacja, z pewnością był zamierzonym działaniem PR-owym. Nie chodziło tu o prawdę, ale o nagłośnienie tematu. I to właśnie zrobiła Vanagaitė. Po prostu pojawiła się i oświadczyła – wy, Litwini, jesteście głupcami i tchórzami, a ja mam odwagę pisać o tym, o czym milczeliście przez 70 lat. Ponadto materiał potrzebny do napisania książki zbierała wspólnie z Efraimem Zuroffem, powszechnie znanym na Litwie wrogiem i łowcą nazistów. Z nim też promowała Naszych. Obecność Zuroffa, który nie jest na Litwie lubiany i sam Litwy nie lubi, dodaje tylko skandalicznego posmaku całemu przedsięwzięciu [w edycji polskiej Zuroff jest współautorem książki; jak wyjaśnia wydawca, polski przekład został sporządzony z dostarczonej przez autorów wersji angielskiej – przyp. tłum.].

Cel został osiągnięty – nasza mała Litwa doznała szoku, który wywołał powszechną chęć przeczytania Naszych. Podobne emocjonalne rozdrażnienie wzbudziły przed laty słowa prezydenta Algirdasa Brazauskasa adresowane do narodu żydowskiego. Będąc w Jerozolimie, wygłosił przemówienie, w którym oficjalnie przeprosił za udział Litwinów w Holokauście. Tyle że wtedy szok trwał kilka dni, no może tydzień.

Książka Vanagaitė prawdopodobnie poczytna będzie jeszcze długo, atakowana zaś – jeszcze dłużej. Z pewnością najbardziej potępiać ją będą ci, którzy sami tej publikacji nie czytali. „Zaprzedana Żydom”, „zaprzedana Moskwie” to chyba najdelikatniejsze z epitetów, jakie do tej pory padły pod adresem autorki.

Książka niewątpliwie jest trudna w odbiorze, choć zarazem czyta się ją dobrze ze względu na dynamiczny styl. Czy jest stronnicza? To zależy, czy oceniają ją współcześni antysemici czy litwacy [tym, dla Polaków czysto historycznym, określeniem opisują swą tożsamość dzisiejsi litewscy Żydzi – przyp. tłum.], liberałowie lub nacjonaliści.

O czym opowiada książka Vanagaitė? O szwadronach śmierci, mordercach i dentystach, którzy wyrywali trupom zęby. O powstaniu, które wybuchło 23 czerwca 1941 roku i działaniach jego przywódców oraz Rządu Tymczasowego skierowanych przeciwko społeczności żydowskiej. O 200 tysiącach zastrzelonych litewskich Żydów, o tych, którzy rozstrzeliwali i o tych, którzy palili zwłoki. Książka przybliża też protokół ze śledztwa prowadzonego przez KGB (autorka w wielu miejscach cytuje ten dokument). Vanagaitė nieszczególnie przejmuje się kwestią wiarygodności dokumentów i świadków. Przytacza rozmowy z Zuroffem i litewskimi Żydami.

Oceniając obiektywnie, trzeba stwierdzić, że autorka nie napisała niczego nowego. Wszystkie fakty były znane wcześniej. Ale Nasi nie są przecież monografią naukową. To książka, która szafuje emocjami, która każe się zatrzymać i pomyśleć o wielkiej tragedii, jaka dotknęła Żydów, ale też Litwę i Litwinów. Oskarżycielskie, emocjonalne spojrzenie Vanagaitė na litewską winę boli jak operacja bez znieczulenia.

Nasi są też pretekstem, żeby pomyśleć o tym, co Litwini zrobili. Może warto zastanowić się również nad tym, że cierpienia, których doświadczał nasz naród – poczynając od utraty niepodległości, poprzez zsyłki na Syberię, aż po krwawą walkę partyzantów – wciąż wydają się nam bardziej tragiczne niż niemal całkowita eksterminacja żydowskich współobywateli. W powszechnym myśleniu zagłada litewskich Żydów nie jest tematem tak ważnym jak ludobójstwo dokonane na tych bardziej „naszych”, którzy umierali w gułagach.

Z perspektywy badań nad pamięcią historyczną Nasi są pozycją nieocenioną. Za co więc autorkę spotyka tak ostra krytyka? Oskarżenia w stronę Vanagaitė padają zarówno ad hoc, jak i ad hominem. Najostrzejszy krytyk pisarki, dziennikarz Vidmantas Valiušaitis, gorący zwolennik powstania z 1941 roku, apoteozujący działania Rządu Tymczasowego, napisał co najmniej trzy recenzje Naszych. Warto je znać, autor bowiem przywołuje szereg faktów i dokumentów stanowiących nierzadko bardzo celne argumenty w polemice z Vanagaitė.

W jednej z tych recenzji Valiušaitis formułuje dwanaście zarzutów wobec Naszych. Wytyka autorce między innymi, że pisząc książkę, kierowała się egoistycznymi pobudkami, takimi jak chęć zyskania popularności czy przyciągnięcia uwagi opinii publicznej. Krytykuje ją za to, że podejmuje się pracy nad zagadnieniem, którym wcześniej w ogóle się nie zajmowała. Zarzuty są poważne. Valiušaitis wprost pisze, że pogląd autorki jest jednostronny, wnioski zaś – uproszczone i przedstawione niczym w estradowym show. Celem Vanagaitė było zrobienie wrażenia, wywołanie zaskoczenia, a nie dochodzenie prawdy historycznej – twierdzi Valiušaitis.

Najpoważniejszymi i chyba najtrudniejszymi do odparcia zarzutami wobec Naszych są brak krytycyzmu w doborze i ocenie źródeł oraz błędy merytoryczne. Zarzuty te wydają się zasadniczo słuszne, jednak historyczne nieścisłości nie stanowią powodu, żeby skazywać autorkę na szafot. Nasi to przecież nie naukowa monografia, ale książka, która ma grać na emocjach. Gdyby porównać ją z dwiema monografiami Timothy’ego Snydera – Czarna ziemia: Holokaust jako ostrzeżenie i Skrwawione ziemie: Europa między Hitlerem a Stalinem – to licytację na liczbę błędów faktograficznych wygrałby jednak Snyder. Błędy historyczne przy pisaniu o przeszłości nie są wszak niczym niezwykłym. Czy powinniśmy je oceniać tak bezwzględnie? Szczególnie kiedy mowa o uczestnictwie Litwinów w pogromach Żydów? Kiedy pojawia się temat tak niebezpieczny i bolesny, który – jak pisał poeta Siergiej Kanowicz – „otwiera nie ranę, lecz raczej szambo zadawnionej nienawiści”?

Do kogo skierowanej? Do „naszych, którzy kalają własne gniazdo”. Ale działające od 1992 r. państwowe Centrum Badania Ludobójstwa i Ruchu Oporu Mieszkańców Litwy miało przecież dość czasu i odpowiednie warunki, by zbadać temat zagłady litewskich Żydów. Swoją pracę wykonywało jednak tak powoli i ostrożnie, że wciąż nie ma opublikowanej pełnej listy nazwisk zbrodniarzy ani ideologów odpowiedzialnych za tę tragedię. Są natomiast poświęcone im pomniki oraz nazwane na ich cześć ulice w Wilnie i Kownie.

Czy ta książka była potrzebna? Bez względu na wszystkie jej wady – na pewno tak. Nasi to lektura ciężka, ale potrzebna. Bez wątpienia wskrzesiła bolesny temat Holokaustu na Litwie. Dziennikarz żydowskiego pochodzenia Arkadijus Vinokuras wydał książkę Mes nežudėme [„My nie zabijaliśmy” – przyp. tłum.], zainspirowaną właśnie Naszymi. Jego zbiór wywiadów z potomkami morderców Żydów jest podobny do książki Vanagaitė – napisany z równie silnym ładunkiem emocjonalnym i zarazem z edukacyjnym przesłaniem.

„Jesteśmy spadkobiercami historii i musimy ten spadek przyjąć. Nasi pradziadowie, inni krewni i ich sąsiedzi uczestniczyli w Holokauście. Niektórzy sporządzali listy, niektórzy strzelali, niektórzy ratowali, niektórzy kradli rzeczy zamordowanych ofiar. [...] Ale jeżeli w naszym narodzie byli mordercy, dlaczego mamy się tej prawdy bać? Czy to nas w jakiś sposób zniszczy? Może zaniepokoi [...]. Niech to nas niepokoi. Będziemy wiedzieć, że ten dyskomfort jest naszą prośbą o wybaczenie i naszą pokutą. [...] Nie możemy przywrócić do życia nawet jednej osoby z umarłych, nie możemy pogodzić sprawcy i ofiary, ale być może wyciągniemy wnioski z tej lekcji, aby zło, które się wydarzyło, nigdy więcej już się nie powtórzyło” – kończy książkę Vanagaitė.

Inaczej, niż zrobiła to Vanagaitė, być może nie sposób rozmawiać z narodem, który wciąż nie chce przyznać, że „naszymi” zawsze byli i będą nie tylko król Mendog oraz wielcy książęta litewscy Giedymin i Witold, ale również wykonawcy zbrodni na Żydach na terytorium Litwy okupowanej przez Niemców. Czy tego chcemy czy nie, oni również byli i pozostaną „naszymi”.

Rimvydas Valatka Tłum. Paulina Ciucka

Rimvydas Valatka – ur. 1956, litewski dziennikarz i publicysta. Był jednym z sygnatariuszy Aktu Przywrócenia Państwa Litewskiego z 11 marca 1990 r., a przez dwa kolejne lata posłem na Sejm Republiki Litewskiej. Wieloletni zastępca redaktora naczelnego największego krajowego dziennika „Lietuvos rytas” (1992–2012), później redaktor naczelny portalu informacyjnego 15min.lt i tygodnika „Veidas”. Zwolennik naprawy stosunków polsko-litewskich, od 2012 r. wiceprzewodniczący Polsko-Litewskiego Forum Dialogu i Współpracy im. Jerzego Giedroycia. W 2015 r. wydał książkę Jogailos akmuo Lenkija [Kamień Jagiełły – Polska].

Warunki prenumeraty redakcyjnej

Prenumerata krajowa

Cena 1 egz. w prenumeracie w 2017 roku – 21 zł.

Prenumerata roczna (4 numery) – 84 zł. Koszty wysyłki ponosi Redakcja.

Cena w sprzedaży detalicznej – 24,99 zł

(roczna oszczędność w prenumeracie – 15,96 zł).

Wpłaty na prenumeratę przyjmujemy na konto:

Towarzystwo „Więź”, 00-074 Warszawa, ul. Trębacka 3

PKO BP S.A. Oddz. 1 Warszawa, nr 79 1020 1156 0000 7702 0067 6866

Prosimy o czytelne wpisanie danych: imię, nazwisko, dokładny adres prenumeratora oraz liczba zamawianych egzemplarzy i okres prenumeraty.

Prenumerata zagraniczna

Prenumerata roczna jednego egzemplarza wraz z wysyłką wynosi:

do Europy, Izraela, Rosji – 44 EUR – przesyłka ekonomiczna,

do Europy, Izraela, Rosji – 52 EUR – priorytet,

do Ameryki Północnej, Afryki – 60 EUR – priorytet,

do Ameryki Południowej, Środkowej i Azji – 68 EUR – priorytet,

do Australii i Oceanii – 90 EUR – priorytet.

Płatność kartą kredytową przez system DotPay. Więcej informacji na stronie kwartalnika www.wiez.pl w zakładce „Prenumerata” oraz w dziale prenumeraty ([email protected]).

Prenumeratę „Więzi” prowadzą również: RUCH, KOLPORTER, GARMOND

Prenumerata elektroniczna

Prenumerata e-„Więzi” (pdf, Mobi, ePub): cena za 1 e-book – 18,45 zł (w tym 23% VAT).

Zamówienia przez naszą księgarnię internetową www.wiez.pl oraz WEBBOOK, PUBLIO, LEGIMI, VIRTUALO

Wszelkich dodatkowych informacji udziela dział prenumeraty „Więzi”:

00-074 Warszawa, ul. Trębacka 3, tel. (+ 48 22) 827-96-08, e-mail: [email protected]

WIĘŹ ukazuje się od roku 1958

Redaktorami naczelnymi byli

† Tadeusz Mazowiecki (1958–1981), † Wojciech Wieczorek (1981–1989), Stefan Frankiewicz (1989–1995), Cezary Gawryś (1995–2001)

Redakcja

Zbigniew Nosowski (redaktor naczelny), Grzegorz Pac (zastępca redaktora naczelnego), Katarzyna Jabłońska (sekretarz redakcji), Bogumiła Berdychowska, Ewa Buczek, ks. Andrzej Draguła, Sebastian Duda, Andrzej Friszke, Ewa Buczek, Anna Karoń-Ostrowska, Ewa Kiedio, Tomasz Kycia, ks. Andrzej Luter (asystent kościelny Towarzystwa „Więź”), Maria Rogaczewska, Marek Rymsza, Konrad Sawicki, Agata Skowron-Nalborczyk, Jerzy Sosnowski

Stale współpracują

Elżbieta Adamiak, Jacek Borkowicz, Barbara Chyrowicz SSpS, ks. Rafał Dudała, Cezary Gawryś, Aleksander Hall, Paweł Kądziela, Józef Majewski, Sławomir Sowiński, ks. Grzegorz Strzelczyk, Monika Waluś, Tomasz Wiścicki, Maciej Zięba OP, Michał Zioło OCSO

Rada Redakcyjna

Wojciech Arkuszewski, Jacek Borkowicz, Jędrzej Bukowski, Stefan Frankiewicz, Andrzej Friszke, Cezary Gawryś, Katarzyna Jabłońska, Krzysztof Jedliński, Anna Karoń-Ostrowska, Paweł Kądziela, Bogumił Luft, Agnieszka Magdziak-Miszewska, Józef Majewski, Zbigniew Nosowski, Władysław Seńko, Inka Słodkowska, Paweł Śpiewak, Jan Turnau, Andrzej Wielowieyski, Tomasz Wiścicki, Kazimierz Wóycicki, Marek Zieliński

Redakcja 00-074 Warszawa, ul. Trębacka 3, tel./fax (22) 827-29-17, e-mail: [email protected]

Prenumerata tel./fax (22) 827-96-08, [email protected]

Reklama tel./fax (22) 827-96-08, [email protected]

Dział handlowy tel./fax (22) 828-18-08, [email protected]

Więcej o Laboratorium „Więzi”: www.laboratorium.wiez.pl

Nasze publikacje w księgarni internetowej: www.wiez.pl

Bieżące informacje z „Więzi”: www.facebook.com/wiez.info

Projekt graficzny Janusz Górski

Rysunek Don Kichota Jerzy Jaworowski

Skład Marcin Kiedio

Druk i oprawa Drukarnia im. A. Półtawskiego, ul. Krakowska 62, Kielce

Materiałów niezamówionych redakcja nie zwraca.

Redakcja nie odpowiada za treść reklam.

ISSN 0511-9405

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Spis treści

Zbigniew Nosowski | EdytorialPodziękowania dla PrzyjaciółSpołeczeństwoSumienie, czyli godność Sebastian Duda | Krótka historia sumieniaAndrzej Zoll, Zbigniew Nosowski | Lustro sumienia – rozmowa>Michał Królikowski, Paweł Krupa OP, Cezary Żechowski | Sumienie w czasach indywidualizmu – dyskusjaKrzysztof Siwczyk | Jasnopis – poezjaMaciej Zięba OP | Ruchliwa wysepka na brzegu wieczności. Chrześcijaństwo Tadeusza MazowieckiegoHistoriaTadeusz Mazowiecki | Notatka po zatrzymaniu w sosnowieckim areszcieAndrzej Grajewski | Areszt z podsłuchem na katedręCzytanie świata Jędrzej Morawiecki | Towarzystwo obrony rosyjskiej bajkiAleksandra Chylewska-Tölle | „Willkommensklasse”, czyli integracja po berlińskuZ drugiej strony Bugu Paweł Kazanecki | „Krym nasz!” – i co dalej po trzech latach?Piotr Sztompka | Społeczeństwo dzieje się pomiędzyAleksander Hall | Rzeczy (nie)pospolite | Polska demokracja może się jeszcze obronićWiaraToast za sumienieKs. Alfred Marek Wierzbicki, Zbigniew Nosowski | Rachunek sumienia z prymatu sumienia – rozmowaKs. Stanisław Adamiak | Patron sumieniaKs. Andrzej Draguła | Tolerancja, która boli. Jak nie wydłużać kolejki po klauzulę sumieniaDziedziniec dialogu Jaromir Brejdak, Ireneusz Ziemiński, ks. Andrzej Draguła | Sumienie po „śmierci Boga” – dyskusjaBohdan Zadura | *** [nie powiesiłem jego portretu] – poezjaBohdan Zadura | Jeszcze nie zginęła – poezjaBohdan Zadura | Happy end – poezjaDzieci Abrahama Rabin Abraham Skórka | Żydzi i chrześcijanie w nowym świecieMichał Zioło OCSO | Litery na piasku | B – jak bibliotekaKulturaGdzie jest lud? Andrzej Mencwel, Sebastian Duda | Z dziejów polskiej ludomanii – rozmowaJerzy Sosnowski | W daremnym poszukiwaniu luduŁukasz Mańczyk | Myślenice w biblioteceMonika Winiarska | Opowieść Ariadny – poezjaMonika Winiarska | Zasady ruchu – poezjaMonika Winiarska | Nowe narodziny – poezjaMartin Scorsese, Antonio Spadaro SJ | Jak mówić o „Milczeniu” – rozmowaKsiążkiMarta de Zuniga | Katolicy wobec kryzysu demokracji liberalnejRimvydas Valatka | Prowokacja Rūty VanagaitėGrzegorz Pac | Od odwagi ratowania do odwagi pojednania?W Galerii „Więzi”: Katarzyna KrajewskaJerzy Sosnowski | Na progu | Mów do mnieWarunki prenumeraty redakcyjnejStrona redakcyjna