Wilczerka - Katherine Rundell - ebook + książka

Wilczerka ebook

Katherine Rundell

4,1

Opis

Najnowsza, wielokrotnie nagradzana powieść utytułowanej pisarki Katherine Rundell, autorki „Dachołazów” i „Odkrywcy”, o przygodach Fieodory, nieustraszonej dziewczynki, która mieszka w lasach Syberii.

 

Wilczerka” to wyjątkowa, pięknie ilustrowana opowieść o sile miłości i przyjaźni, lojalności, o wierności sobie i swoim ideałom, a także wolności, która jest najcenniejszą wartością.

Tym razem autorka przenosi czytelnika w przeddzień rewolucji, w zaśnieżone lasy Rosji, gdzie w maleńkiej chatce mieszkają Fieodora i jej matka. Fieodora uczy się, jak sprawiać, by oswojone wilki mogły powrócić do swojej dzikiej natury. To ważne zadanie: ludzie tutaj mówią, że ten, kto zabije wilka, zabija siebie samego, a w domach arystokratów pełno jest oswojonych zwierząt, które gdy stają się niebezpieczne, są odsyłane do lasu.

Pewnego dnia wojska carskie pod dowództwem generała Rakowa palą dom Fieo, a jej matkę zabierają do niewoli. Dziewczynka będzie musiała znaleźć sposób, by uwolnić matkę z petersburskiego więzienia… Jej jedyną pomocą jest młody chłopak Aleksiej i wierne wilki.

 

Książkę polecają zagraniczne media:

• „Wilczerka” potwierdza pozycję Rundell w pierwszej lidze współczesnych autorów dla dzieci”

Spectator

• „Pióro Rundell, jak uszy wilków w tej historii, jest szczerozłote”

Sunday Times

• „Tę magiczną opowieść czyta się jak przyszłą klasykę”

Daily Telegraph

 

O autorce:

Katherine Rundell jest laureatką nagród: „Blue Peter Book Award”, „Waterstones Children's Book Prize” oraz była nominowana do „CILIP Carnegie Medal” i do Nagrody Guardiana za powieść dziecięcą. W Polsce „Dachołazy” zdobyły nominację w plebiscycie serwisu Lubimyczytać.pl na Książkę Roku. „Odkrywca” przyniósł Rundell Boston Globe Horn Book Award i Costa Award dla najlepszej książki dziecięcej, a także Nagrodę dla Dziecięcej Książki Roku Edward Stanford Travel Writing.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 215

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (88 ocen)
42
25
10
7
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jaryba

Nie polecam

zaczęło się ciekawie, ale im dalej, tym gorzej. Groza, rewolucja, zgraja dzieci, balet i nie wiadomo co jeszcze. No po prostu fee. Szkoda czasu, lepiej przeczytać coś innego, ale może jakiemuś dziecku się spodoba.
00
TheCatsMother

Nie oderwiesz się od lektury

Mądra, intrygująca Baśń dla dużych i małych.
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Wolf Wilder
Text copyright © Katherine Rundell 2015 Illustrations copyright © Gelrev Ongbico 2015
Copyright © for the Polish edition by Poradnia K, 2019 Copyright © for the Polish translation by Paulina Braiter
Redaktor prowadzący: PAULINA POTRYKUS-WOŹNIAK
Korekta: MAGDALENA GERAGA
Adaptacja projektu okładki: JOANNA RENIGER
Projekt typograficzny i łamanie: MONIKA ŚWITALSKA / Good Mood Studio
Wydanie I
ISBN 978-83-66005-63-1
Wydawnictwo Poradnia K Sp. z o.o. ul. Wilcza 25 lok. 6, 00-544 Warszawa e-mail: [email protected] www: www.poradniak.plFacebook.com/poradniak Zapraszamy do naszej księgarni internetowej: sklep.poradniak.pl
Konwersja: eLitera s.c.

Dla mojej babci, Pauline Blanchard-Sims,z którą nikt nie mógł się równać odwagą i klasą

KILKA UWAG NA TEMAT WILCZERÓW

Wilczera bardzo trudno jest rozpoznać.

Wilczer nie przypomina poskramiacza lwów czy tresera cyrkowego: wilczerzy mogą przeżyć całe życie bez bliższego kontaktu z cekinami. Wyglądają mniej więcej jak przeciętni ludzie, choć istnieją pewne wskazówki: ponad połowie brakuje co najmniej kawałka palca, małżowiny usznej, palucha czy dwóch u nogi. Zużywają bandaże w tempie, w którym zwykli ludzie zmieniają skarpetki, i otacza ich słaba woń surowego mięsa.

W zachodnich, dzikich częściach Rosji działają gangi handlarzy wilkami, którzy polują na nowo narodzone szczenięta. Porywają je, wciąż ślepe i mokre, i wywożą w skrzyniach, aby sprzedać mężczyznom i kobietom wiodącym eleganckie życie w wyściełanych grubymi dywanami domach w Sankt Petersburgu. Wilcze szczenię może kosztować tysiąc rubli, śnieżnobiałe dwakroć tyle. Rosjanie wierzą, iż wilk w domu przynosi szczęście: pieniądze i sławę, chłopców o czystych nosach i dziewczynki bez pryszczy. Piotr Wielki miał siedem wilków, a wszystkie białe jak księżyc.

Schwytane wilki noszą złote łańcuchy, uczy się je siedzieć bez ruchu, podczas gdy ludzie dokoła śmieją się, piją i dmuchają im w oczy dymem z cygar. Do jedzenia dostają kawior, który uważają za obrzydliwy. Niektóre tyją tak bardzo, że zamiatają podłogę futrem na brzuchach, gdy wdrapują się bądź schodzą po schodach, i zbierają nim paprochy i popiół.

Ale wilka nie da się oswoić tak jak psa, nie da się też trzymać go w domu. Wilki, jak dzieci, nie przychodzą na ten świat, by wieść spokojne życie, każdy z nich nieodmiennie zaczyna wariować w niewoli i w końcu odgryza i pożera kawałek osoby, która nie oczekuje, że zostanie pożarta. Wówczas pojawia się pytanie: co począć z wilkiem?

Rosyjscy arystokraci wierzą święcie, że zabicie wilka powoduje wyjątkowego pecha. Nie jest to dramatyczny pech, nie dla niego uciekające pociągi i utracone fortuny, lecz coś mrocznego i podstępnego. Powiadają, że jeśli zabijesz wilka, twoje życie zacznie znikać. Dziecko osiągnie pełnoletniość w dniu wypowiedzenia wojny. Paznokcie u nóg zaczną wrastać, a zęby wyrastać krzywo, nocą krew sącząca się z dziąseł zaplami czerwienią poduszkę. Wilka zatem nie wolno zastrzelić ani zagłodzić; zamiast tego nerwowi lokaje zawijają go niczym paczkę i odsyłają do wilczera.

Wilczerzy na nowo uczą wilki odwagi, polowań i walki oraz nieufności wobec ludzi. Uczą je też, jak wyć, bo wilk nieumiejący wyć jest niczym człowiek, który nie potrafi się śmiać. A potem zwierzęta zostają wypuszczone do kraju, z którego przybyły, gdzie czeka je życie równie groźne i surowe, jak one same.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dawno, dawno temu, będzie ze sto lat, żyła sobie dziewczynka, mroczna i groźna jak burza.

Była Rosjanką, a choć włosy, oczy i paznokcie miała zawsze ciemne, mroczniała niczym burza tylko wtedy, gdy uważała to za konieczne. Czyli dosyć często.

Na imię miała Fieodora.

Mieszkała w drewnianym domu, wzniesionym z belek pochodzących z otaczającego go lasu. Ściany wyłożono owczą wełną, chroniącą przed mrozami rosyjskich zim, wnętrze oświetlały lampy sztormowe. Fieo pomalowała je na wszystkie kolory, jakie znalazła w pudełku z farbami, toteż leśny dom promieniował światłem w odcieniach czerwieni, zieleni i żółci. Jej matka sama wycięła i wyszlifowała drzwi, grube na osiem cali. Fieo pomalowała je na śnieżny błękit. Z czasem wilki dodały ślady swoich pazurów, co pomagało zniechęcić niechcianych gości.

Wszystko – absolutnie wszystko – zaczęło się od chwili, gdy ktoś zastukał do błękitnych jak śnieg drzwi.

Choć stukanie to może niewłaściwe określenie na ów dźwięk, pomyślała Fieo. Brzmiało to raczej, jakby ktoś próbował wykopać w drewnie dziurę pięścią.

Z drugiej strony, takie pukanie było czymś nietypowym. Nikt tu nie pukał, bo nikt nie przychodził ‒ oprócz niej samej, matki i wilków. Wilki nie pukają. Jeśli chcą wejść, wskakują przez okno, nieważne: otwarte czy nie.

Fieo odłożyła narty, które właśnie smarowała, i wytężyła słuch. Było wcześnie, wciąż jeszcze nie zdjęła nocnej koszuli. Nie miała szlafroka, ale naciągnęła na wierzch sweter, który matka zrobiła jej na drutach, sięgający aż do blizny na kolanie, i podbiegła do drzwi frontowych.

Matka, opatulona w szlafrok z niedźwiedziego futra, uniosła wzrok znad paleniska w salonie, na którym właśnie rozpalała ogień.

‒ Ja to zrobię! – Fieo oburącz pociągnęła za klamkę. Drzwi poruszały się sztywno: zawiasy zamarzły.

Matka spróbowała ją złapać.

‒ Zaczekaj! Fieo!

Ale Fieo zdążyła już otworzyć drzwi i nim zdołała odskoczyć, uderzyły ją w głowę, pchnięte gwałtownie od zewnątrz.

‒ Ach!

Zachwiała się i usiadła na własnej kostce, wypowiadając słowo, od którego przepychający się obok nieznajomy uniósł brwi i wykrzywił usta.

Mężczyzna miał twarz złożoną wyłącznie z kątów prostych: sterczący nos i zmarszczki w gniewnych miejscach, dość głębokie, by rzucać cień w półmroku.

‒ Gdzie jest Marina Pietrowna?

Ruszył naprzód korytarzem, zostawiając na podłodze ślady ośnieżonych stóp.

Fieo dźwignęła się na kolana – i znów odskoczyła, gdy tuż obok przemaszerowało dwóch kolejnych mężczyzn w szarych płaszczach i czarnych, wysokich butach, o włos mijając jej palce.

‒ Odsuń się, dziewczyno! – warknęli.

Dźwigali zawieszone za nogi truchło młodego łosia. Nie żył, kapała z niego krew.

‒ Czekajcie! – rzuciła Fieo.

Obaj nosili na głowie wysokie futrzane czapy imperialnej carskiej armii; ich twarze miały przesadnie oficjalny wyraz.

Pobiegła za nimi, szykując łokcie i kolana do walki.

Dwaj żołnierze rzucili łosia na dywan. Salon był niewielki, a młodzieńcy wysocy i wąsaci. To właśnie ich wąsy zdawały się zajmować najwięcej miejsca.

Z bliska wyglądali na najwyżej szesnastolatków, lecz mężczyzna, który walił pięściami w drzwi, był starszy, a oczy miał najstarsze ze wszystkiego. Fieo poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła.

Mężczyzna przemówił nad jej głową, zwracając się do matki:

‒ Marina Pietrowna? Jestem generał Rakow.

‒ Czego chcesz? – Marina stała pod ścianą, przyciskając do niej plecy.

‒ Jestem głównodowodzącym imperialnej armii carskiej w promieniu tysiąca mil na południe od Sankt Petersburga, a przychodzę, bo twoje wilki to zrobiły – oznajmił. Kopnął łosia, na wyglansowanym do połysku bucie widniała plama krwi.

‒ Moje wilki? – Twarz matki pozostawała niewzruszona, lecz jej oczy nie były spokojne ani radosne. – Ja nie mam żadnych wilków.

‒ Sprowadzasz je tutaj. – W oczach Rakowa Fieo dostrzegła lodowaty chłód, jakiego nie spodziewała się u żadnej żyjącej istoty. – To oznacza, że za nie odpowiadasz. – Język mężczyzny był żółty, zabarwiony tytoniem.

‒ Nie. Nic z tego nie jest prawdą – zaprotestowała matka Fieo. – Inni ludzie przysyłają tu wilki, gdy się nimi znudzą: arystokraci, bogacze. My je odswajamy, to wszystko. Wilk nie należy do nikogo.

‒ Kłamstwa ci nie pomogą, moja pani.

‒ Ja nie...

‒ Te trzy wilki, z którymi widzę twoje dziecko, nie są twoje?

‒ Nie, oczywiście, że nie! – zaczęła Fieo. – To...

Ale matka pokręciła ostro głową i gestem nakazała jej milczenie.

Fieo zamiast tego zagryzła własne włosy i wcisnęła pięści pod pachy.

‒ Są jej tylko w sensie, w którym ja jestem jej, a ona moja. To towarzysze Fieo, nie jej zwierzątka. Ale tych śladów ugryzień nie pozostawili Czarny, Biała ani Szara.

‒ Tak, ślady szczęk – wtrąciła Fieo. – To zrobił znacznie mniejszy wilk.

‒ Mylisz się – rzekł Rakow – sądząc, iż chcę słuchać wymówek. ‒ Jego głos z każdą chwilą był mniej oficjalny, głośniejszy, zabarwiony wściekłością.

Fieo próbowała uspokoić oddech. Dwaj młodzi mężczyźni gapili się na jej matkę, jednemu z nich opadła szczęka. Marina miała szerokie ramiona, plecy i biodra, a także mięśnie częściej widywane u mężczyzn, czy raczej ‒ pomyślała Fieo – u wilków. Ale jej twarz, jak zauważył kiedyś jeden z gości, stworzono na wzór, według którego powstały pantery śnieżne i święci. Wygląda, rzekł, jak bogini, nieco odmieniona. W owym czasie Fieo udawała, że nie czuje dumy.

Rakow jednak wydawał się niewrażliwy na urodę matki.

‒ Przysłano mnie po rekompensatę w imieniu cara i odbiorę ją natychmiast. Nie igraj ze mną. Jesteś winna carowi sto rubli.

‒ Ja nie mam stu rubli.

Rakow rąbnął pięścią w ścianę. Jak na tak starego, zasuszonego człowieka, był zdumiewająco silny i drewniane ściany zadrżały.

‒ Niewiasto! Nie interesują mnie protesty czy wymówki! Przysłano mnie, abym zaprowadził na tych przeklętych rubieżach porządek i posłuszeństwo – zerknął na obryzgany czerwienią but. – Car nagradza sukcesy. – Bez ostrzeżenia kopnął łosia tak mocno, że jego nogi poruszyły się i Fieo syknęła ze zgrozy.

‒ Ty! – Generał podszedł do niej i pochylił się, tak że jego twarz, pomarszczona jak papier i pożyłkowana, znalazła się zaledwie kilka cali od niej. – Gdybym miał dziecko patrzące równie bezczelnie jak ty, złoiłbym mu skórę. Siedź tutaj i nie wchodź mi w oczy – odepchnął ją i krzyżyk na jego szyi zaplątał się we włosy Fieo. Generał szarpnął go boleśnie i wrócił na korytarz. Żołnierze podążyli za nim. Marina gestem nakazała Fieo zostać – tego samego gestu używały wobec wilków – i pobiegła za nimi.

Fieo stała w drzwiach, czekając, aż szum w uszach ucichnie; nagle usłyszała krzyk i trzask czegoś tłuczonego i pobiegła, ślizgając się w samych skarpetkach.

Matki tam nie było, a żołnierze wcisnęli się do pokoju Fieo, wypełniając go swym smrodem. Fieo wzdrygnęła się, gdy go poczuła: dym, pomyślała, i roczny pot, a także niemyty zarost. Jeden z mężczyzn miał wystającą dolną szczękę – tak mocno, że mógł nią sobie dłubać w nosie.

‒ Nie ma tu nic cennego – oznajmił jeden z nich. Przesunął wzrokiem po kapie na łóżko ze skóry renifera, sztormowej lampie, by w końcu skupić go na opartych o kominek nartach. Fieo podbiegła i zasłoniła je własnym ciałem.

‒ Są moje – oznajmiła – nie mają nic wspólnego z carem. Ja je zrobiłam. – Każdej narcie poświęciła miesiąc, ociosywała je co wieczór, gładziła i smarowała tłuszczem. Teraz chwyciła jedną oburącz niczym włócznię; miała nadzieję, że nie widzą, jak bardzo pieką ją oczy. – Odejdźcie ode mnie!

Rakow uśmiechnął się, bynajmniej nie słodko, podniósł lampę Fieo do okna, do porannego światła. Fieo próbowała mu ją wyrwać.

‒ Czekajcie. – Marina stała w progu, na jej policzku rozlewał się świeży siniec. – Nie widzicie, że to pokój mojej córki?

Młodzi mężczyźni roześmiali się. Rakow nie dołączył do nich, jedynie patrzył, póki nie poczerwienieli i nie umilkli. Podszedł do matki Fieo, obejrzał ślad na jej policzku, pochylił się naprzód, tak że czubkiem nosa dotknął skóry kobiety, i powąchał. Marina stała bez ruchu, zagryzając wargi. W końcu Rakow chrząknął i cisnął lampą w powałę.

– Cziort![1] – zawołała Fieo, uskakując. Na jej ramiona posypały się szklane odłamki. Skoczyła naprzód w stronę generała, na oślep biorąc zamach nartą. – Wynocha! – krzyknęła. – Wynocha!

Generał roześmiał się, złapał nartę i wyrwał

jej.

– Usiądź i się zachowuj, nim mnie rozzłościsz.

– Wynocha! – powtórzyła Fieo.

– Siadaj! Albo skończysz tak samo jak ten łoś.

Słysząc to, Marina nagle ożyła.

– Co? Jakiż to obłęd w twojej głowie każe ci sądzić, że możesz grozić mojemu dziecku?

– Obie budzicie we mnie wstręt. – Rakow pokręcił głową. – Życie z tymi zwierzakami to ohyda, Wilki to szkodniki z zębami.

– To... – na twarzy matki Fieo odbiło się sto różnych przekleństw, nim dokończyła spokojnie – ...to nie tak.

– A twoja córka, kiedy jest z tymi wilkami, też staje się szkodnikiem. Słyszałem historie o was obu: nie nadajesz się na matkę.

Marina wydała z siebie odgłos, który sprawił Fieo fizyczny ból, coś pomiędzy jękiem a syknięciem.

– Są specjalne szkoły we Władywostoku, w których mogłaby się nauczyć o lepszej matce – Matce Rosji. Może każę ją tam posłać.

– Fieo – rzuciła Marina. – Idź, zaczekaj w kuchni. Natychmiast, proszę.

Fieo wypadła z pokoju za drzwi i zatrzymała się z wahaniem, zaglądając do środka przez szczelinę przy zawiasach. Twarz matki patrzącej na Rakowa promieniowała gniewem i innymi, bardziej złożonymi uczuciami.

– Fieo to moja córka. Na miłość boską, nie wiesz, co to znaczy? – Marina z niedowierzaniem pokręciła głową. – Jest warta całej armii ludzi takich jak ty. Możesz nie doceniać mojej miłości, lecz tylko wtedy, jeśli naprawdę pragniesz śmierci. Miłość rodzica do dziecka pali niczym ogień.

– Jakież to dla ciebie niewygodne. – Rakow pogładził dłonią podbródek. – Do czego zmierzasz, tylko szybko! – Wytarł but o łóżko. – Zaczynasz mnie nudzić.

– Chodzi mi o to, że lepiej, byś trzymał łapy z dala od mojej córki, jeśli cenisz sobie ich obecne położenie z boków tułowia.

Rakow prychnął.

– Niezbyt to kobiece.

– Ależ nie, mnie wydaje się do głębi kobiece.

Rakow spojrzał na palce Mariny, z których dwóm brakowało koniuszków, potem na jej twarz. Wyraz jego własnej miał w sobie coś przerażającego, coś nieokiełznanego. Marina patrzyła na niego niewzruszenie i to on mrugnął pierwszy.

Sapnął i wymaszerował za drzwi, Fieo odsunęła się, przepuszczając go, po czym pobiegła za nim do kuchni.

– Nie ułatwiasz sobie – rzekł.

Z obojętną miną chwycił krawędź stołu i wywrócił go. Ulubiony kubek Fieo roztrzaskał się o podłogę.

– Mamo! – zawołała. Złapała mocno szlafrok matki, gdy ta wmaszerowała do środka.

Rakow nawet nie zerknął w jej stronę.

– Zabierzcie obrazy – polecił.

Miały trzy, każdy przedstawiał kolorowe kostki, ułożone w kształty sugerujące mężczyzn i kobiety. Marina je uwielbiała, Fieo udawała, że docenia.

– Czekajcie, nie! – zawołała teraz. – To Malewicz mamy. To był prezent! Czekaj, masz, weź to. – Ściągnęła z szyi złoty łańcuszek i podała najmłodszemu z żołnierzy. – Jest złoty, przede mną należał do mamy mojej mamy, więc jest też stary. Stare złoto ma większą wartość.

Żołnierz nadgryzł łańcuszek, powąchał, pokiwał głową i oddał Rakowowi.

Fieo pobiegła otworzyć drzwi frontowe, stanęła przy nich, śnieg wpadał do środka, zasypując jej skarpetki, cała się trzęsła.

– A teraz musicie już iść.

Marina na moment zamknęła oczy, potem otworzyła i uśmiechnęła się do córki. Obaj żołnierze ze znudzonymi minami splunęli na podłogę i wymaszerowali na zewnątrz.

– To jedyne ostrzeżenie, jakiego możesz się spodziewać – oznajmił Rakow, kompletnie ignorując otwarte drzwi i niosący śnieg wiatr. – Oto rozkazy cara. Car nie życzy sobie, by wilki, które nauczyłaś polować, mordowały mu zwierzęta. Od tej pory, jeśli ludzie z miasta przyślą ci wilki, masz je zastrzelić.

– Nie! – krzyknęła Fieo. – A zresztą nie mamy broni! Powiedz mu, mamo.

Rakow zupełnie jej nie słuchał.

– Zabobonnym idiotom, którzy przysyłają ci swe idiotyczne zwierzątka, odpowiesz, że wypuściłaś je na wolność, a potem zastrzelisz je.

– Nie zrobię tego – odparła Marina. Wyglądała, jakby z twarzy odpłynęła jej cała krew. Na ten widok Fieo zakłuło w żołądku. Pożałowała, że nie ma pistoletu, by wycelować w stojącego w drzwiach mężczyznę.

Płaszcz Rakowa zmarszczył się, gdy tamten wzruszył ramionami.

– Znasz karę dla tych, którzy sprzeciwiają się carskim rozkazom? Pamiętasz, co spotkało buntowników z Sankt Petersburga? To moje jedyne ostrzeżenie. – Podszedł do drzwi frontowych, po drodze wycelował palcem w rękawiczce wprost w serce Fieo. – Ty też, dziewczyno. – Pchnął ją mocno w obojczyk, Fieo odskoczyła. – Jeśli zobaczymy to dziecko z wilkiem, zastrzelimy wilka i zabierzemy dziecko.

Zatrzasnął za sobą drzwi.

Później tego samego dnia Fieo i matka siedziały przy ogniu. Zdążyły już zmieść wszelkie odłamki szkła i fajansu i zanieść łosia do drewutni, gdzie obłożyły go lodem. Fieo chciała pogrzebać go jak należy, z krzyżem i w ogóle, ale matka odmówiła: jeśli zima potrwa dłużej, być może będą musiały go zjeść. Teraz oparła głowę na ramieniu mamy.

– Co my poczniemy? – spytała. – Skoro każą nam zabijać wilki? Bo nie zrobimy tego, prawda? Nie pozwolę ci.

– Nie, łapuszko[2]. – Marina objęła mocno córkę ręką pokrytą koronką blizn i mięśni. – Oczywiście, że nie, ale musimy działać nieco ciszej i zachować większą czujność. – Pogrzechotała kasztanami piekącymi się w palenisku i wrzuciła jednego wprost w ręce Fieo. – Tak właśnie postępują wilki, więc i my możemy, prawda?

Oczywiście, że możemy, pomyślała tego wieczoru Fieo, nakładając narty. Nie przepadała za ludźmi. Była tylko jedna osoba, którą kochała jak należy, z ogniem i dumą, jaka często wpędza ludzi w kłopoty, do więzienia bądź na karty podręczników historii. Jej matka, dodała w myślach, potrafi wszystko.

Potrzebowała dziesięciu minut, żeby dobiec na nartach do ruin kamiennej kaplicy. W wejściu stały trzy zniszczone figury świętych, żadna nie miała głowy, a dwie z nich porastała łuskowata zielona skóra porostów. Nawet bez głów święci wydawali się kompletnie niezainteresowani wydarzeniami tego świata. Zaledwie dwie i pół z czterech ścian kaplicy wciąż stały, dach dawno temu zawalił się na mozaikową posadzkę. Były tam jednak ławki, mocno nadgryzione przez korniki, i marmurowa miniaturowa figurka Dziewicy, którą Fieo wyczyściła przeżutą końcówką gałązki. Przy odpowiednim świetle, jeśli przyjrzałeś się z bliska, mogłeś dojrzeć, że na ścianach wymalowano kiedyś złote postaci. Fieo uważała, że to najpiękniejsze miejsce na ziemi.

W kaplicy mieszkała wataha trzech wilków.

Jeden był biały, jeden czarny, a jeden szarawy o czarnych uszach i pysku polityka. Nie można ich nazwać oswojonymi – z całą pewnością nie przychodziły na wezwanie – ale nie były też do końca dzikie. A Fieo, jak powtarzali sąsiedzi, sama była w połowie dzika. Ludzie patrzyli ze zgrozą na jej cuchnący wilkiem czerwony płaszcz z kapturem. Logiczne zatem, iż zaprzyjaźniła się z wilkami: można rzec, że spotkali się w połowie drogi.

Kiedy wjechała na nartach przez otwarte drzwi, wilki przeżuwały właśnie truchła dwóch kruków, obryzgując figurkę Marii kroplami krwi. Fieo nie podchodziła – nierozsądnie jest przerywać posiłek wilkom, nawet jeśli to najbliżsi przyjaciele – lecz czekała, aż skończą, oparłszy stopy o jedną z ławek. Nie śpieszyły się, spokojnie oblizały pyski i przednie łapy – a potem runęły ku niej, strącając z ławki i pokrywając dłonie i brodę wilczą śliną. Razem z Czarnym zaczęli uganiać się między ławkami, Fieo radośnie okrążała bezgłowych świętych. W końcu część przytłaczającego szarego ciężaru wydarzeń tego dnia zelżała, podobnie jak ucisk w żołądku.

Nie pamiętała czasów, gdy nie znała i nie kochała wilków, nie dało się ich nie kochać, były tak smukłe, piękne i nieugięte. Dorastała, wyskubując sosnowe szpilki z ich futer i włókna starego mięsa spomiędzy zębów. Matka mawiała, że nauczyła się wyć, nim jeszcze opanowała sztukę mowy. Dla niej wilki miały sens, wilki były jedną z nielicznych spraw, za którą warto umrzeć. Choć zwykle to wilk decydował, kto ma umrzeć.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

PRZYPISY

[1] Cziort – z języka rosyjskiego – diabeł (przyp. red.).

[2] Łapuszka – z języka rosyjskiego – łapeczka (przyp. red.).