Wojna Dwóch Królowych - Jennifer L. Armentrout - ebook
BESTSELLER

Wojna Dwóch Królowych ebook

Jennifer L. Armentrout

4,4

125 osób interesuje się tą książką

Opis

Czwarta część bestsellerowego cyklu high fantasy „Z krwi i popiołu” – serii, którą pokochały miliony czytelniczek i czytelników na całym świecie.

Związek Poppy i Casteela zostaje wystawiony na najcięższą próbę. Króla Atlantii przetrzymuje w lochach okrutna Isbeth. Krwawa Królowa nie takiego męża chciała dla swojej córki, Penellaphe. Nie wierzy w szczerość jego uczuć, a ich niespodziewane małżeństwo pokrzyżowało plany, które snuła od lat. Isbeth postanawia więc utkać nową, misterną intrygę. Razem z tajemniczym Upiorem Callumem torturuje Casa, by go złamać, a potem uczynić z niego niewolnika i potwora gotowego wykonać każdy rozkaz. Nawet… zabić Poppy.

Pennellaphe musi jak najszybciej uwolnić ukochanego i zniszczyć wszystko, na czym opiera się panowanie Krwawej Królowej. Na czele armii, z Kieranem u boku, wyrusza więc do Carsodonii. Droga jest długa i niebezpieczna. Kraveni rosną w siłę, a Ascendenci zrobią wszystko, by nie oddać władzy.

Pierwotna moc budzi się z uśpienia, a wraz z nią powraca koszmar, który zaczął się wieki temu…

Książka dla czytelników 18 +

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 978

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (505 ocen)
302
128
54
18
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DzikieNieogary

Z braku laku…

Przeładowana seksem (książka skorzystałabym, gdyby autorka skupiła się na jakimś sensownym poprowadzenie fabuly, zamiast wciąż pchać Poppy do łóżka) i laurkami ku czci głównej bohaterki. Jest niezręcznie, cringe'owo, a najwięcej akcji wydarza się na ostatnich 70 stronach. Do tego czytelnik nie ma jak domyślać się całej intrygi, bo ostatecznie opiera się ona na informacjach zakulisowych, podawany przez postacie trzecie w powieści. Na plus niektóre żarciki i dialogi między bohaterami, w tym te, które pokazują palcami na miłość Poppy do używania sztyletu, niezdrową zajawkę Casteela na przemoc, czy ogólnie dynamikę między bohaterami. Ale kilka dobrych gagów, to dla mnie trochę za mało, żeby dać tej powieści więcej niż 2/5 ;)
90
justa87
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Ksiazka świetna ALE jeden wątek doprowadzil mnie do wścieklizny... Nie wiem po co ten Kieran, no po co? Przez to co dzieje się pod koniec książki nie mogę go scierpiec... Dla mnie to bylo niesmaczne🤮 Taka wielka miłość a tu takie kwiatki... Zaburzylo mi to totalnie wizje zwiazku Poppy i Casa. No nie lezy mi to. Zepsuło mi radość z czytania i mialam ochote zostawić tą książkę ...Uwazam ze to juz zdecydowanie za dużo...
Achaja1234

Z braku laku…

Zmęczyłam ten tom. Chciałam dowiedzieć co się będzie działo dalej, ale top była mordęga. Przegadane, rozwleczone i cały koncept z bogami tak zagmatwany, że aż niezrozumiały. Jak już smok miał wytłumaczyć, to okazało się, że nie mają tyle czasu żeby wszystko wyjaśniać....Kolejnym częścią podziękuję.
50
NataliaKaszkowiakM

Dobrze spędzony czas

poprzednie tomy zdecydowanie lepsze
40
Eufriozyna

Z braku laku…

Dawno nie męczyłam się tak bardzo by dobrnąć do końca. Zdecydowanie za długa i strasznie mozolnie mi się to czytało, a sam wątek "wojny" dość absurdalny.
30

Popularność




Sugerowana kolejność czytania

Cykl Z krwi i popiołu:

1.Krew i popiół

2.Królestwo Ciała i Ognia

3.Korona ze złoconych kości

5.Wojna Dwóch Królowych

Cykl Z ciała i ognia:

4.Cień w żarze

W przygotowaniu:

6.Światło w płomieniu (cykl Z ciała i ognia)

Tytuł oryginału: The War of Two Queens

Projekt okładki: © by Hang Le

Redakcja: Beata Turska

Redaktor prowadzący: Agata Then

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Lingventa (Magdalena Zabrocka, Aleksandra Zok-Smoła)

© 2022 by Jennifer L. Armentrout

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2023

© for the Polish translation by Justyna Szcześniak-Norberg

Drogi Czytelniku/Droga Czytelniczko!

Ta książka porusza tematy i opisuje zachowania, które mogą urazić odbiorców lub wywołać niepokój, dlatego zalecamy ostrożność podczas czytania.

Wszystkie wydarzenia i postaci przedstawione w książce są fikcyjne.

Ostrzeżenie dotyczące treści: śmierć, żałoba, samookaleczenie (rytualne), sceny erotyczne, przemoc, myśli samobójcze.

ISBN 978-83-287-2847-9

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2023

–fragment–

Tobie, Czytelniku

Ostrzeżenie!

Sceny miłosne w „Wojnie Dwóch Królowych” są śmielsze niż we wcześniejszych powieściach z cyklu „Z krwi i popiołu”.

Casteel

Zgrzytanie szponów rozbrzmiało bliżej. Nikły płomień pojedynczej świecy zamigotał i zgasł, pogrążając celę w ciemności.

Pod łukowato sklepionym otworem pojawiła się gęstsza masa cieni – zniekształcone ciało poruszające się na czworakach. Stwór zatrzymał się i zaczął węszyć głośno jak jakiś pieprzony barrat. Wyczuł krew.

Moją krew.

Przesunąłem się, napiąłem mięśnie w oczekiwaniu na atak, przez co gładkie okowy z cienistego kamienia wbiły mi się mocniej w gardło i kostki. Tego przeklętego materiału nie dało się skruszyć, ale czasem się przydawał.

Stwór wydał z siebie niskie zawodzenie.

– Ty skurwy… – Kreatura wyskoczyła spod łuku i rzuciła się naprzód, a jej jęk zmienił się w przeszywający uszy wrzask. – …synu.

Odczekałem chwilę, a gdy dotarł do mnie smród rozkładu stwora, przycisnąłem plecy do ściany i uniosłem nogi. Łańcuch łączący moje kostki miał pewnie ze trzydzieści centymetrów długości, a kajdan nie dało się ani trochę poluzować, ale tyle mi wystarczyło. Oparłem bose stopy na ramionach kreatury, co zapewniło mi dobry, wyjątkowo nieszczęsny widok na nią. Ohydny oddech owiał mi twarz.

Rany, ten Kraven nie był świeży.

Do łysego czerepu wciąż przywierały płaty szarego ciała, lecz brakowało mu połowy nosa. Z jednej strony miał odsłoniętą kość policzkową, a jego oczy płonęły jak rozżarzone węgle. I te wargi – poranione i poszarpane…

Kraven gwałtownie spuścił głowę i zatopił kły w mojej łydce, przebijając spodnie i kryjące się pod nimi ciało i mięśnie. Poczułem rozchodzący się po nodze piekący ból i spomiędzy moich zaciśniętych zębów wydobył się syk.

Ale było warto.

Zdecydowanie warto było znosić ten ból.

Zgodziłbym się na całą wieczność katuszy ukąszeń, jeśli tylko znaczyłoby to, że ona jest bezpieczna. Że to nie ona tkwi w tej celi. Że to nie ona cierpi.

Strząsnąłem z siebie Kravena, zarzuciłem mu krótki łańcuch na szyję i skrzyżowałem stopy. Skręciłem tułów i zacisnąłem pęta z wygładzonych kości na gardle stwora, uciszając wrzaski. Obróciłem się jeszcze mocniej, dusząc maszkarę młócącą rękami o posadzkę, przez co okowy wokół mojej szyi odcięły mi dopływ powietrza. Szarpnąłem nogami w przeciwną stronę i skręciłem stworowi kark. Jego spazmy zmieniły się w drganie. Przyciągnąłem go bliżej, by znalazł się w zasięgu moich skutych rąk. Łańcuch pomiędzy moimi nadgarstkami, przymocowany drugim łańcuchem do obręczy na gardle, był o wiele krótszy, ale wciąż wystarczająco długi, bym mógł go użyć.

Złapałem zimne, lepkie i obwisłe poliki Kravena i walnąłem jego głową o kamienną podłogę tuż przy swoich kolanach. Ciało maszkary wgniotło się, opryskało gnijącą krwią mój brzuch i klatkę piersiową. Kość pękła z mokrym trzaskiem, a Kraven zwiotczał. Wiedziałem, że nie pozostanie w tym stanie na zawsze, ale przynajmniej kupiłem sobie trochę czasu.

Czując pieczenie w płucach, odwinąłem łańcuch i kopnięciem odepchnąłem od siebie stwora. Wylądował przy łukowatym wejściu jako kupka splątanych kończyn, a ja rozluźniłem mięśnie. Obręcz wokół mojej szyi powoli się poluzowała, w końcu pozwoliła powietrzu wpłynąć do moich palących płuc.

Zagapiłem się na ciało Kravena. W innych okolicznościach udałoby mi się wykopać drania aż na korytarz, tak jak zwykle, ale teraz słabłem.

Traciłem zbyt dużo krwi.

Tak prędko.

To nie był dobry znak.

Spuściłem wzrok, dysząc ciężko. Tuż pod okowami z cienistego kamienia, po wewnętrznej stronie moich rąk, aż za łokcie i wszędzie tam, gdzie uwydatniały się żyły, widniały płytkie nacięcia. Policzyłem je znowu. Tylko po to, żeby się upewnić.

Trzynaście.

Minęło trzynaście dni od chwili, gdy panny służebne pierwszy raz zaroiły się w mojej celi, odziane w czerń i milczące jak grób. Przychodziły raz dziennie, by rozcinać mi skórę i toczyć ze mnie krew, jakbym był pieprzoną beczką przedniego wina.

Wykrzywiłem wargi w wąskim, okrutnym uśmiechu. Na samym początku zdołałem zabić trzy z nich. Rozszarpałem im gardła, gdy podeszły za blisko. Właśnie dlatego skrócono łańcuch skuwający moje nadgarstki. Ale tylko jedna z nich pozostała martwa. Na moich oczach cholerne szyje dwóch pozostałych zasklepiły się w ciągu paru minut, co było imponujące, ale też okropnie mnie zirytowało.

Jednakże poznałem w ten sposób cenny sekret.

Nie wszystkie panny służebne Krwawej Królowej były Upiorzycami.

Nie wiedziałem jeszcze, w jaki sposób uda mi się wykorzystać tę informację, ale podejrzewałem, że używają mojej krwi do tworzenia całkiem nowych, pierdolonych Upiorów. Albo serwują ją jako deser dla wybranych szczęśliwców.

Odchyliłem głowę do tyłu i oparłem ją o ścianę, starając się nie od­dychać zbyt głęboko. Byłem świadomy, że jeśli nie udławi mnie smród powalonego Kravena, zrobi to pieprzony cienisty kamień wokół mojego gardła.

Zamknąłem oczy. Zanim panny służebne pojawiły się tu po raz pierwszy, minęło kilka dni. Ile dokładnie? Nie byłem pewien. Dwa? Siedem? A może…?

Zmusiłem się, by przestać. Nie roztrząsać tej kurewskiej kwestii.

Nie mogłem tego robić. Nie zamierzałem. Ostatnim razem próbowałem liczyć dni i tygodnie, aż nadeszła chwila, gdy czas po prostu przestał płynąć. Godziny stały się dniami, tygodnie latami, a mój umysł przegnił tak jak krew sącząca się ze zmiażdżonej głowy Kravena.

Ale tutaj i teraz sprawy miały się inaczej.

Przydzielono mi większą celę, a wejście do niej nie było zabarykadowane. Oczywiście nie miało to żadnego znaczenia, bo spętano mnie cienistym kamieniem, a do tego również łańcuchami stworzonymi z żelaza i kości bóstw. Były one połączone z hakiem wbitym w ścianę i wielokrążkiem, dzięki któremu dało się skracać lub zwiększać ich zasięg. Mogłem usiąść i odrobinę się poruszać, ale nic poza tym. Natomiast tak jak poprzednio, cela była pozbawiona okien, a jej wilgotne, zatęchłe powietrze pozwoliło mi się domyślić, że znów trzymają mnie pod ziemią. Za to swobodnie poruszający się tu Kraveni stanowili nowy dodatek.

Uchyliłem odrobinę powieki, by spojrzeć przez wąskie szparki. Ten śmierdziel pod łukiem był szóstym albo siódmym, który zawędrował do mojego więzienia, przywabiony zapachem krwi. Ich wygląd sugerował, że na powierzchni ludzie musieli mieć z nimi piekielny problem.

Słyszałem już wcześniej o atakach Kravenów w obrębie Zapory otaczającej Carsodonię. Krwawa Korona zrzucała winę za nie na Atlantię i rozgniewanych bogów. Zawsze zakładałem, że prawdziwym powodem było niepowstrzymane łakomstwo Ascendentów, którzy potem porzucali śmiertelników, na których się pożywili, by zamienili się w bestie. Teraz zacząłem jednak podejrzewać, że może Kravenów trzymano tutaj, pod ziemią. Gdziekolwiek to tutaj było. W takim przypadku, jeśli oni byli w stanie wydostać się stąd na powierzchnię, ja również mógłbym to zrobić.

Gdybym tylko zdołał poluzować te cholerne łańcuchy. Spędziłem karygodną ilość czasu na ciągnięciu za hak. Po wszystkich moich próbach wysunął się ze ściany na jakiś centymetr, a może nawet nie tyle.

Ale to nie była jedyna różnica między moim pierwszym a drugim uwięzieniem. Oprócz Kravenów widywałem teraz jedynie panny służebne. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Z początku uznałem, że będzie tak jak poprzednio. Że czekają mnie zbyt częste wizyty Krwawej Królowej i wianuszka jej towarzyszy, którzy będą spędzać czas, drwiąc ze mnie, zadając ból, pożywiając się i robiąc wszystko, na co przyjdzie im ochota.

Oczywiście ostatnim razem nie zaczęło się od takich więziennych tortur. Najpierw Krwawa Królowa próbowała otworzyć mi oczy i przekabacić na swoją stronę. Zwrócić mnie przeciwko mojej rodzinie i królestwu. Gdy jej się to nie udało, przyszła pora na prawdziwą zabawę.

Czy tak właśnie było również z Malikiem? Czy odmówił udziału w jej grze, więc go złamała, tak jak niemal powiodło jej się to ze mną? Przełknąłem ślinę, choć miałem wyschnięte usta. Nie miałem pojęcia. Nie widziałem do tej pory mojego brata, ale przecież na pewno coś mu zrobili. Przetrzymywali go o wiele dłużej niż mnie, a ja wiedziałem, do czego byli zdolni. Wiedziałem, jak to jest doświadczać desperacji i beznadziei. Czuć na języku i w powietrzu świadomość, że pozbawili mnie kontroli. Że utraciłem poczucie tożsamości. Nawet gdyby nie tknęli Malika palcem, takie uwięzienie w stanie prawie całkowitej izolacji po jakimś czasie zaczynało dręczyć umysł. A ten jakiś czas upływał o wiele szybciej, niż można by się było spodziewać. Sprawiał, że człowiekowi przychodziły do głowy różne myśli. Że zaczynał wierzyć w różne rzeczy.

Podciągnąłem pulsującą bólem nogę najwyżej, jak się dało, i spojrzałem na swoje ręce, oparte na udach. W ciemności prawie nie byłem w stanie dostrzec połysku złotej spirali po wewnętrznej stronie lewej dłoni.

Poppy.

Zgiąłem palce na znaku i zacisnąłem je mocno w pięść, jakbym mógł w ten sposób przywołać coś poza wspomnieniem jej krzyków. Wymazać obraz jej pięknej twarzy wykrzywionej agonią. Nie chciałem jej takiej oglądać. Pragnąłem widzieć ją taką jak wtedy na statku, z rumieńcem na policzkach i oszałamiającymi zielonymi oczami z nikłym srebrnym blaskiem za źrenicami, w których odbijały się podekscytowanie i chęć. Pragnąłem wspomnień twarzy zaróżowionej z pożądania lub irytacji, tej drugiej występującej zazwyczaj wtedy, gdy Poppy w milczeniu – lub bardzo donośnie – zastanawiała się, czy dźgnięcie mnie sztyletem można by uznać za niestosowne. Chciałem widzieć jej pełne usta rozchylone, a skórę lśniącą, gdy dotykała mojego ciała i uzdrawiała mnie na wszystkie sposoby, których nigdy nie pozna i nie zrozumie. Raz jeszcze zamknąłem oczy i, do kurwy nędzy, zobaczyłem tylko krew sączącą się z jej uszu i nosa, gdy skręcała się konwulsyjnie w moich ramionach.

Na bogów, gdy się stąd uwolnię, rozszarpię tę sukę – królową – na strzępy.

Przysięgam.

W taki czy inny sposób wyrwę się stąd i dopilnuję, by na własnej skórze doświadczyła wszystkiego, na co kiedykolwiek skazała Poppy. Dziesięć razy boleśniej.

Otworzyłem raptownie oczy, kiedy usłyszałem cichy stukot czyichś kroków. Mięśnie mojej szyi napięły się, gdy powoli wyprostowałem nogę. To nie było normalne. Od ostatniej wizyty panien służebnych i całego tego upuszczania krwi minęło zaledwie kilka godzin. Chyba że już zacząłem tracić poczucie czasu.

Skupiłem się na odgłosach stóp, czując, jak w piersi narasta mi niepokój. Rozbrzmiewało ich wiele, ale jedne wydawały się głośniejsze. Ciężkie buty. Zacisnąłem zęby i uniosłem wzrok na wejście.

Jako pierwsza pojawiła się w nim panna służebna, niemal zlewająca się z ciemnością. W milczeniu przeszła obok powalonego Kravena, powiewając spódnicami. Stal trzasnęła o krzemień i płomień objął knot świecy na ścianie, obok poprzedniej, która zdążyła już zgasnąć. Gdy kobieta zapaliła kilka kolejnych świec, do celi weszły jeszcze cztery panny służebne. Ich rysy zamaskowano czarnymi malunkami przypominającymi skrzydła.

Zamyśliłem się nad tą samą kwestią, która nękała mnie za każdym razem, gdy na nie patrzyłem. O co, do cholery, chodziło z tą farbą na ich twarzach?

Pytałem już tuzin razy. Nigdy nie otrzymałem odpowiedzi.

Pierwsza panna służebna dołączyła do pozostałych i wszystkie ustawiły się po obu stronach łuku. Intuicyjnie pojąłem, kto za chwilę miał się tu zjawić. Wbiłem wzrok w wejście między kobietami. Gdy do moich nozdrzy dotarł zapach róż i wanilii, klatkę piersiową wypełniła mi nieskończona, płomienna furia.

Wtedy wkroczyła ona, wyglądająca jak całkowite przeciwieństwo swoich służących.

Potwór ubrany na biało. Miała na sobie obcisłą suknię, nieskazitelnie czystą i bardzo prześwitującą, co nie pozostawiało dużego pola dla wyobraźni. Wykrzywiłem usta z odrazy. Pomijając rudawobrązowe włosy sięgające jej wąskiej talii, ściśniętej pasem, w ogóle nie przypominała Poppy.

A przynajmniej tak sobie wmawiałem.

Że nie było cienia podobieństwa w jej rysach – kształcie oczu, prostej linii przekłutego rubinem nosa czy pełnych, ekspresyjnych ustach.

Ale, do kurwy nędzy, to nie miało żadnego znaczenia.

Poppy pod żadnym względem nie była taka jak ona.

Krwawa Królowa. Ileana. Isbeth. Szerzej znana jako suka, która wkrótce padnie trupem.

Podeszła bliżej, a ja wciąż nie mogłem pojąć, jakim cudem wcześniej nie zdałem sobie sprawy, że nie była Ascendentką. Jej oczy były ciemne i bezdenne, ale nie tak nieprzejrzyste jak oczy wamprów. Jej dotyk… cholera, przez lata zlał się w mojej pamięci w jedno z dotykami innych. Ale przecież choć zimny, nie był lodowaty ani bezkrwisty. Z drugiej strony nie miałem nigdy – ani ktokolwiek inny – powodu, by podejrzewać, że nie była tym, za kogo się podawała.

Oprócz moich rodziców.

Oni musieli znać prawdę o Krwawej Królowej. O tym, kim naprawdę była. I nic nam nie powiedzieli. Nie ostrzegli nas.

Wnętrzności zaczął mi gryźć dojmujący, piekący ból. Ta wiedza może nie zmieniłaby wyniku ostatniej konfrontacji, ale na pewno wpłynęłaby na każdy aspekt naszego planu poradzenia sobie z Ileaną. Na bogów, bylibyśmy lepiej przygotowani, gdybyśmy mieli świadomość, że to specyficzne szaleństwo Krwawej Królowej wywoływała trwająca od wieków chęć zemsty. To by nam kazało się zastanowić. Zdalibyśmy sobie sprawę, że Isbeth naprawdę była zdolna do wszystkiego.

Ale nic już nie można było na to poradzić. Nie teraz, kiedy ja tkwiłem przykuty do pieprzonej ściany, a Poppy przebywała nie wiadomo gdzie, radząc sobie z faktem, że ta kobieta była jej matką.

Ma ze sobą Kierana, pocieszyłem się. Nie jest sama.

Fałszywa królowa również nie była. W ślad za nią do celi wkroczył wysoki mężczyzna, który wyglądał jak chodząca zapalona świeca. Skurwysyn był całkiem złoty, od włosów aż po wymalowane farbą na twarzy skrzydła. Tylko oczy miał niebieskie, ale za to tak blade, że wydawały się niemal wyprane z wszelkiego koloru. Niektóre panny służebne miały takie same. Byłem gotów się założyć, że to kolejny Upiór. Ale przecież jedna z panien służebnych, którym rozdarte gardła się zagoiły, miała brązowe oczy. To znaczyło, że nie wszystkie Upiory miały jasne tęczówki.

Złocisty zatrzymał się przy wejściu, w przeciwieństwie do panien służebnych nie ukrywał swojej broni. Dostrzegłem czarny sztylet przypięty ukośnie do klatki piersiowej i dwa miecze przytroczone na plecach. Ich zakrzywione rękojeści wystawały znad jego bioder. Pieprzyć go. Ponownie skupiłem uwagę na Krwawej Królowej.

Isbeth zerknęła na Kravena i blask świec zamigotał w diamentowych szczytach jej rubinowej korony.

– Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę – zagaiłem niefrasobliwie – ale masz problem ze szkodnikami.

Królowa uniosła ciemną brew i dwukrotnie pstryknęła palcami o pomalowanych na czerwono paznokciach. Dwie panny służebne poruszyły się jednocześnie i zabrały szczątki Kravena. Wyniosły kreaturę z celi, a Isbeth znów skierowała wzrok na mnie.

– Wyglądasz jak gówno.

– Tak, ale ja zawsze mogę się umyć. Za to ty – uśmiechnąłem się, zauważając, jak napięła się skóra wokół jej ust – nie zdołasz zmyć z siebie tego zapachu ani się go pozbyć. Bo masz gówno w sobie.

Śmiech Isbeth rozbrzmiał jak dźwięczące szkło, drażniąc każdy z moich nerwów, co do jednego.

– Och, mój drogi Casteelu, już zapomniałam, jaki potrafisz być uroczy. Nic dziwnego, że moja córka tak się w tobie zadurzyła.

– Nie nazywaj jej tak – warknąłem.

Tym razem Isbeth uniosła obie brwi, bawiąc się pierścieniem na swoim palcu wskazującym. Była to złota obrączka z różowym diamentem. Szlachetny metal połyskiwał, lśnił nawet w przytłumionym świetle, tak jak potrafiło to robić wyłącznie złoto Atlantów.

– Proszę, nie mów mi, że wątpisz w moje słowa. Jestem jej matką. Wiem, że nie mogę się uważać za wzór prawdomówności, ale nigdy nie skłamałam w kwestiach dotyczących mojej córki.

– Nic mnie, kurwa, nie obchodzi, czy nosiłaś ją w łonie przez dziewięć miesięcy i wydałaś na ten świat bez niczyjej pomocy. – Zacisnąłem dłonie w pięści. – Jesteś dla niej nikim.

Isbeth zamarła w nienaturalnym bezruchu i milczeniu. Sekundy upływały jedna po drugiej, aż w końcu znów się odezwała:

– Byłam dla niej matką. Na pewno tego nie pamięta, bo była wtedy zaledwie maleńką kruszynką, śliczną i idealną pod każdym względem. Codziennie zasypiałam i budziłam się przy niej, dopóki nie pojęłam, że nie mogę dłużej ryzykować w ten sposób. – Przysunęła się do mnie, przeciągając skraj sukni przez kałużę krwi Kravena. – I byłam dla niej matką, gdy sądziła, że jestem tylko jej królową, a ja leczyłam jej obrażenia po tym, jak została tak poważnie ranna. Oddałabym wszystko, by zapobiec tej tragedii. – Jej głos ścichł, przez co niemal byłem w stanie uwierzyć, że mówiła prawdę. – Zrobiłabym wszystko, by uchronić moją córkę przed doświadczeniem choćby jednej sekundy bólu. By nie musiała przypominać sobie tego koszmaru za każdym razem, gdy patrzy w lustro.

– Gdy Poppy patrzy na siebie, widzi wyłącznie piękno i odwagę – warknąłem.

Isbeth uniosła podbródek.

– Naprawdę tak myślisz?

– Ja to wiem.

– Jako dziecko często płakała, kiedy patrzyła na swoje odbicie – powiedziała Krwawa Królowa, a ja poczułem ucisk w klatce piersiowej. – I wtedy błagała mnie, bym ją naprawiła.

– W Poppy nic nie trzeba naprawiać – rozzłościłem się. Nienawidziłem, absolutnie nienawidziłem faktu, że moja żona kiedykolwiek tak się czuła, nawet jako dziecko.

Isbeth umilkła na moment.

– Mimo to zrobiłabym wszystko, by nie dopuścić do tego, co jej się przydarzyło.

– Czy tobie się wydaje, że nie odegrałaś w tym żadnej roli? – rzuciłem wyzywająco.

– To nie ja wywiozłam ją z zamku Wayfair i bezpiecznej stolicy. To nie ja ją wykradłam. – Isbeth zacisnęła zęby, wysuwając szczękę do przodu w tak piekielnie znajomym dla mnie geście. – Gdyby Coralena mnie nie zdradziła… gdyby nie zdradziła mojej córki, Penellaphe nigdy nie doświadczyłaby takiego bólu.

Niedowierzanie walczyło we mnie z odrazą.

– Ale ty także zdradziłaś Poppy, gdy wysłałaś ją do Masadonii. Do księcia Teermana, który…

– Przestań. – Krwawa Królowa znów zesztywniała.

Nie chciała tego słuchać? A to pech.

– Teerman notorycznie ją maltretował. I pozwalał na to innym. Uczynił z tego swoją rozrywkę.

Isbeth się wzdrygnęła.

Na własne oczy widziałem, jak się wzdrygnęła.

Uniosłem wargę, odsłaniając kły.

– Wina za to spada na ciebie. Nie możesz nią obarczyć nikogo innego, żeby się w ten sposób rozgrzeszyć. Teerman krzywdził Poppy za każdym razem, gdy jej dotykał. I to ty do tego doprowadziłaś.

Isbeth wzięła głęboki wdech i wyprostowała plecy.

– Nie miałam o tym pojęcia. Gdybym wiedziała, rozpłatałabym mu brzuch i nakarmiła jego własnymi wnętrznościami, aż by się nimi udławił.

No, w to byłem w stanie uwierzyć. Ponieważ już kiedyś widziałem, jak ukarała w ten sposób pewnego śmiertelnika.

Jej mocno zaciśnięte usta zadrżały, gdy wpatrywała się we mnie z góry.

– To ty go zabiłeś?

Zalała mnie fala dzikiej satysfakcji.

– O tak.

– Sprawiłeś, by cierpiał?

– A jak ci się wydaje?

– Tak właśnie zrobiłeś. – Królowa obróciła się i ruszyła w stronę ściany. Dwie panny służebne wróciły w milczeniu i znów zajęły swoje stanowiska przy wejściu. – To dobrze.

Roześmiałem się oschle.

– I tak samo zrobię z tobą.

Isbeth posłała mi przez ramię blady uśmiech.

– Zawsze imponowała mi twoja odporność na ciosy, Casteelu. Zakładam, że odziedziczyłeś tę cechę po matce.

W ustach wezbrał mi kwas.

– Kto jak kto, ale ty na pewno dobrze o tym wiesz.

– Tak dla twojej informacji… – rzekła, wzruszając ramionami. Upłynęła chwila, zanim znów podjęła wątek. – Na początku wcale nie nienawidziłam twojej matki. Kochała Maleca, ale on kochał mnie. Nie zazdrościłam jej. Było mi jej żal.

– Matka na pewno się ucieszy, gdy jej to powtórzę.

– Wątpię – mruknęła Isbeth, prostując przekrzywioną świecę. Jej palce przeszły przez płomień, powodując, że zamigotał szaleńczo. – Ale teraz jej nienawidzę.

Nic mnie to nie obchodziło.

– Każdą cząstką mojej istoty – ciągnęła Krwawa Królowa. Z płomienia, którego dotknęła, wzbił się dym. Przybrał barwę gęstej czerni i otarł się o wilgotny kamień, pozostawił na nim ciemny ślad.

To nie było nawet w przybliżeniu normalne.

– Czym ty, do cholery, jesteś?

– Zaledwie mitem. Opowieścią ku przestrodze, którą niegdyś straszono atlanckie dzieci, by nie kradły tego, na co nie zasłużyły – odparła, spoglądając na mnie.

– Jesteś lamią?

Isbeth parsknęła śmiechem.

– Cóż za urocza odpowiedź. Myślałam jednak, że wykażesz się większym rozsądkiem. – Podeszła do kolejnej świecy i ją także wyprostowała. – Może i nie jestem boginią wedle twoich standardów i wierzeń, ale swoją mocą dorównuję bogom. Więc w zasadzie czyż nie tym właśnie jestem? Boginią?

Coś drgnęło w mojej pamięci. Coś, o czym ojciec Kierana na pewno kiedyś wspomniał, gdy byliśmy młodsi. To było wtedy, gdy ukochana wilkłaczyca Kierana umierała, a on modlił się o jej ratunek do bogów, o których wiedział, że są pogrążeni we śnie. Modlił się do wszystkiego, co mogło go usłyszeć. Jasper ostrzegł go wtedy, że może otrzymać odpowiedź od czegoś… nieboskiego.

Od nienaturalnej istoty o podobnej mocy.

– Jesteś fałszywym bogiem – szepnąłem ochryple, wybałuszając oczy.

Isbeth uniosła w górę kącik ust, ale to złoty Upiór się odezwał:

– No proszę, najwyraźniej jednak jest całkiem sprytny.

– Czasami – przyznała Krwawa Królowa, wzruszając ramionami.

Ja pierdolę. Byłem przekonany, że fałszywi bogowie są wyłącznie mitycznymi istotami, tak samo jak lamie.

– Tym właśnie od zawsze jesteś? Marną imitacją prawdziwych bogów, ogarniętą obsesją, by niszczyć życie zdesperowanych ludzi?

– To dość obraźliwe założenie. Ale nie. Fałszywy bóg się nie rodzi, tylko powstaje, gdy jakiś bóg popełni zakazany akt Ascendencji śmiertelnika, który nie jest Wybranym.

Nie miałem pojęcia, o co jej chodziło z tymi śmiertelnikami, którzy nie byli Wybranymi, ale nie zdążyłem o to zapytać, bo Isbeth już zmieniła temat.

– Co wiesz o Malecu?

Kątem oka dostrzegłem, że złoty Upiór przekrzywił głowę.

– Gdzie jest mój brat? – rzuciłem wojowniczo, zamiast jej odpowiedzieć.

– Niedaleko. – Isbeth spojrzała na mnie, splatając dłonie. Na palcach nie miała żadnej biżuterii oprócz atlanckiego pierścienia.

– Chcę go zobaczyć.

Na jej wargach pojawił się blady uśmiech.

– Nie sądzę, by to było rozważne.

– A to dlaczego?

Przysunęła się do mnie drobnymi krokami.

– Bo sobie na to nie zasłużyłeś, Casteelu.

Kwas, który czułem wcześniej, rozlał się teraz po moich żyłach.

– Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale nie będziemy się znowu bawili w tę twoją grę.

Isbeth wydęła usta.

– Ale ja tak ją uwielbiałam. Malik również. Muszę zresztą przyznać, że radził sobie w niej o wiele lepiej niż ty.

W każdym skrawku mojego ciała zadudniła furia, a wściekłość znalazła ujście w gniewnym krzyku. Zerwałem się z posadzki, ale nie dotarłem zbyt daleko. Okowy na gardle szarpnęły moją głowę do tyłu, a kajdany wokół kostek i nadgarstków zacisnęły się, by następnie rzucić mnie z powrotem na ścianę. Panny służebne zrobiły ku nam krok.

Isbeth uniosła dłoń, każąc im zostać z tyłu.

– I co, pomogło?

– Może podejdziesz bliżej? – warknąłem. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała gwałtownie, podczas gdy więzy wokół gardła powoli się rozluźniały. – Dzięki temu na pewno poczuję się lepiej.

– Nie wątpię, ale widzisz… Mam plany, które wymagają, by moje gardło pozostało nierozpłatane, a głowa nie rozstała się z szyją – odparła Krwawa Królowa, wygładzając dłonią stanik sukni.

– Plany zawsze mogą ulec zmianie.

Isbeth uśmiechnęła się złośliwie.

– Ale ten plan zakłada, że ty również pozostaniesz przy życiu. – Obserwowała mnie. – Co, nie wierzysz mi? Gdybym chciała, żebyś zginął, już byłbyś martwy.

Zmrużyłem oczy, patrząc na nią, a ona kiwnęła krótko podbródkiem. Złoty Upiór wyszedł na korytarz, po czym prędko wrócił z jutowym workiem. Natychmiast dosięgnął mnie smród zwłok i rozkładu. Każdą cząstką mojego ciała skupiłem się na worku w rękach Upiora. Nie wiedziałem, co kryło się w środku, ale na pewno było kiedyś żywe. Moje serce zaczęło dudnić.

– Wygląda na to, że moja słodka córka, niegdyś nastawiona pokojowo, wykształciła w sobie tendencje do… dość widowiskowej przemocy – oznajmiła Isbeth, gdy Upiór ukląkł i rozwiązał worek. – Penella­phe przysłała mi wiadomość.

Rozchyliłem usta, gdy złoty Upiór ostrożnie przechylił worek, a ze środka wytoczyła się… pieprzona głowa. Natychmiast rozpoznałem te blond włosy i kwadratową szczękę.

Król Jalara.

Ja pierdolę.

– Jak sam widzisz, jest to bardzo interesujący przekaz – rzekła beznamiętnie Isbeth.

Nie mogłem uwierzyć, że wpatruję się właśnie w głowę Krwawego Króla. Na moją twarz powoli wypełzł szeroki uśmiech. Roześmiałem się głośno i głęboko. Na bogów, Poppy była… cholera, była bezwzględna w najbardziej wyśmienity sposób, a ja nie mogłem się doczekać, kiedy będę miał szansę jej pokazać, jak bardzo mi się to podoba.

– Bogowie… To właśnie moja królowa!

Złoty Upiór wytrzeszczył oczy z zaskoczenia, ale ja tylko się śmiałem, aż mój pusty żołądek zaczęły skręcać skurcze, a pod powiekami zapiekły mnie łzy.

– Cieszę się, że tak cię to bawi – odezwała się chłodno Isbeth.

Trzęsły mi się ramiona. Odchyliłem głowę do tyłu i oparłem ją o ścianę.

– Jasna cholera, jeśli mam być szczery, to najlepsza rzecz, jaką widziałem od bardzo dawna.

– Poradziłabym ci, żebyś zaczął więcej wychodzić, ale… – Krwawa Królowa machnęła lekceważąco na moje łańcuchy. – To tylko część wiadomości od Penellaphe.

– Było w niej coś jeszcze?

Isbeth pokiwała głową.

– Moja córka załączyła również całkiem sporo gróźb.

– Nie wątpię. – Zachichotałem, żałując, że nie mogłem tego zobaczyć. Każdym włókienkiem duszy wierzyłem, że Poppy pozbawiła Jalarę życia własnoręcznie.

Krwawa Królowa rozdęła nozdrza.

– Ale jedno z jej ostrzeżeń zainteresowało mnie w szczególności. – Przyklękła gładkim ruchem, który przywiódł mi na myśl zimnokrwiste gady zamieszkujące podnóża Gór Nyktosa. Pomarańczowo-czerwone, dwugłowe węże, które były równie jadowite jak ta żmija przede mną. – W przeciwieństwie do ciebie i mojej córki, mnie i Malecowi nigdy nie dane było otrzymać znaku małżeństwa, który stanowiłby dowód, że drugie z pary wciąż żyje lub już umarło. A ty wiesz, że nawet więź między bratnimi sercami nie ma wystarczająco dużej mocy, by ostrzec cię o stanie twojego partnera. Dlatego spędziłam ostatnie kilkaset lat w przeświadczeniu, że straciłam Maleca na zawsze.

Wszelkie resztki mojego dobrego humoru wyparowały.

– Ale teraz wygląda na to, że się myliłam. Penellaphe twierdzi, że Malec żyje, a ona w dodatku wie, gdzie go znaleźć. – Upiór znów przekrzywił głowę, skupiając się na Królowej. Isbeth wydawała się tego nieświadoma. – Powiedziała, że go zabije, a w chwili gdy tylko zacznie wierzyć w swoją moc, będzie w stanie z łatwością to zrobić. – Królowa utkwiła we mnie swoje ciemne oczy. – Czy to prawda? Malec żyje?

Ja pieprzę, Poppy nie bawiła się w żadne podchody.

– To prawda – odparłem cicho. – Żyje. Na razie.

Szczupłe ciało królowej dosłownie zawibrowało.

– Gdzie on jest, Casteelu?

– Daj spokój, ty suko – szepnąłem, wychylając się do przodu tak daleko, jak pozwalały mi na to łańcuchy. – Powinnaś wiedzieć, że nie zdołasz w żaden sposób wyciągnąć ze mnie tej informacji. Nawet gdybyś przyciągnęła tu mojego brata i zaczęła go skórować kawałek po kawałku.

Isbeth w milczeniu mierzyła mnie wzrokiem przez kilka długich chwil.

– Mówisz prawdę.

Uśmiechnąłem się szeroko. Tak było. Mówiłem prawdę. Isbeth myślała, że uwięziwszy mnie, zdoła kontrolować Poppy, ale moja oszałamiająca, bezwzględna żona zapędziła ją w kozi róg. Za nic w świecie nie pozbawiłbym jej tej przewagi. Nawet dla Malika.

– Pamiętam taki czas, gdy zrobiłbyś wszystko dla swojej rodziny – rzekła Isbeth.

– To było kiedyś.

– A teraz zrobiłbyś wszystko dla Penellaphe?

– Wszystko – zakląłem się.

– Z powodu korzyści, jakie zapewnia ci związek z kimś takim jak ona? – zasugerowała Isbeth. – Czy takie właśnie motywacje trawią cię od wewnątrz? W końcu dzięki mojej córce przeskoczyłeś swojego brata w kolejce do tronu i przejąłeś władzę od rodziców. Jesteś nowym władcą. A Penellaphe z powodu swojej krwi jest najważniejszą królową. Co czyni ciebie najwyższym królem.

Potrząsnąłem głową, choć nie byłem zaskoczony. Założenie Isbeth, że wszystkie moje uczucia wiązały się z władzą, jakoś mnie nie zdziwiło.

– Od jak dawna planowałeś przywiązać ją do siebie? – mówiła dalej Krwawa Królowa. – Może nigdy nie zamierzałeś wymienić jej na Malika. Może tak naprawdę wcale jej nie kochasz.

Wytrzymałem jej spojrzenie.

– Bez względu na to, czy rządziłaby wszystkimi ziemiami i morzami, czy też jedynie stertą popiołu i kości, byłaby i będzie moją królową. Zawsze. Miłość to zbyt słabe słowo, by opisać, ile ona dla mnie znaczy i jak pochłonęła mnie całego. Poppy jest dla mnie wszystkim.

Isbeth znów umilkła na długą chwilę.

– Moja córka zasługuje na kogoś, kto będzie się o nią troszczył z równą zawziętością, jaką ona wykazuje względem swojego ukochanego. – W jej oczach lekko zamigotał srebrny blask, choć nie tak wyraźny jak u Poppy. Isbeth spuściła wzrok na obręcz wokół mojej szyi. – Nigdy nie pragnęłam tej… tej wojny z moją córką.

– Doprawdy? – Roześmiałem się oschle. – A czego się spodziewałaś? Że Poppy zwyczajnie przystanie na twoje plany?

– I poślubi twojego brata – dopowiedziała Krwawa Królowa. Zawarczałem, a jej oczy błysnęły jaśniej. – Na bogów, nie możesz ścierpieć nawet tej myśli, co? Gdybym cię zabiła, gdy pojmałam cię ostatnim razem, to on pomógłby jej dostąpić Ascendencji.

Musiałem wytężyć wszystkie siły, by nie zareagować. By nie rzucić się na nią w próbie wydarcia jej serca z piersi.

– I tak nie dostałabyś tego, na czym ci zależy. Poppy odkryłaby prawdę o tobie i Ascendentach. Miała swoje podejrzenia, jeszcze zanim pojawiłem się w jej życiu. Nigdy nie pozwoliłaby ci zająć Atlantii.

Na usta Isbeth powrócił uśmiech, choć zaciskała wargi.

– Myślisz, że chcę jedynie Atlantii? Jakby przeznaczenie mojej córki ograniczało się tylko do tego? O nie, jej zadanie jest o wiele ważniejsze. Tak samo jak kiedyś Malika, a teraz także i twoje. Wszyscy jesteśmy częścią większego planu i razem przywrócimy ten świat do stanu, który powinien był tu panować od zawsze. Ten proces już się rozpoczął.

Zamarłem.

– O czym ty pieprzysz?

– Z czasem się przekonasz. – Isbeth podniosła się z ziemi. – Jeśli moja córka szczerze cię kocha, to, do czego teraz dojdzie, naprawdę mnie zaboli, choć wątpię, byś mi uwierzył. – Lekko obróciła głowę. – Callumie?

Złoty Upiór obszedł głowę Jalary, uważając, by się o nią nie otrzeć.

Gwałtownie przeniosłem wzrok w jego stronę.

– Nie znam cię, ale w taki czy inny sposób ciebie też zabiję. Pomyślałem, że powinieneś o tym wiedzieć.

Callum zawahał się, przekrzywiając głowę.

– Nie masz pojęcia, ile razy już słyszałem takie groźby – rzekł i uśmiechnął się półgębkiem, wyciągając wąski sztylet z cienistego kamienia z pochwy przypiętej do klatki piersiowej. – Ale mam wrażenie, że możesz być pierwszą osobą, której się powiedzie.

Po czym rzucił się na mnie i mój świat eksplodował bólem.

Poppy

Przez labirynt sosen otaczających obwarowane murem miasto Massene dostrzegłam przed sobą srebrzystobiałego wilkłaka.

Arden trzymał się gęstych krzewów porastających poszycie lasu i poruszał się bezszelestnie na nisko zgiętych nogach. Zbliżał się do skraju Krainy Sosen. Ten rozległy rejon bagnistych lasów z jednej strony przylegał do Massene, a z drugiej do Oak Ambler i rozciągał się aż do wybrzeża Królestwa Solis.

Roiło się tu od owadów cuchnących zgnilizną i żerujących na każdym skrawku odkrytego ciała. Swoim głodem dorównywały Kravenom. Ktoś, kto zechciałby wystarczająco długo i uważnie przyglądać się porośniętej mchem ziemi, dostrzegłby wijące się na niej stworzenia. Na drzewach zaś wisiały prymitywnie wykonane okręgi z patyków i kości, nieco przypominające monarszy herb Krwawej Korony, tyle że przecinająca środek koła linia była ukośna.

Massene graniczyło z terenem znanym jako terytorium Klanu Martwych Kości.

Do tej pory nie dostrzegliśmy żadnych śladów tych tajemniczych ludzi, którzy niegdyś żyli tam, gdzie teraz rósł Krwawy Las, i podobno lubili żywić się mięsem wszelkich żyjących istot, włączając w to śmiertelników i wilkłaki. Ale to nie znaczyło, że ich tu nie było. Od chwili, gdy wjechaliśmy do Krainy Sosen, miałam wrażenie, że śledzą nas setki oczu.

Ze wszystkich tych powodów nie byłam zbyt urzeczona tą okolicą. Nie mogłam tylko zdecydować, co odstręczało mnie bardziej – kanibale czy węże.

Ale jeśli chcieliśmy zająć Oak Ambler, największe portowe miasto w położonej tak daleko na wschód części królestwa, musieliśmy najpierw podbić Massene. I to mając do dyspozycji wyłącznie wilkłaki i mały batalion żołnierzy, który dotarł do nas przed większą armią prowadzoną przez… jego ojca, byłego króla Atlantii – Valyna Da’Neera. Wszystkie drakeny poza jednym towarzyszyły głównym wojskom. Ale w końcu nie obudziłam ich ze snu i nie przywołałam po to, by paliły miasta i mieszkających w nich ludzi.

Generał Aylard, dowódca nowo przybyłego oddziału, był wielce niezadowolony, gdy dowiedział się o tym fakcie i poznał nasze plany dotyczące Massene. Ale to ja byłam królową i dwie rzeczy liczyły się dla mnie bardziej niż wszystkie inne.

Po pierwsze, uwolnienie naszego króla.

A po drugie, uniknięcie wojny w starym stylu, podczas której wojska niszczą ludziom życie i zostawiają za sobą nie miasta, a cmentarzyska. On nie chciałby czegoś takiego. Ja również.

Massene było większe niż Nowa Przystań i Biały Most, za to mniejsze niż Oak Ambler. Nie było też tak dobrze strzeżone jak port. Ale nie było bezradne.

Jednakże nie mogliśmy już dłużej czekać na przybycie Valyna i pozostałych generałów. Ascendenci, którzy mieszkali za tymi murami, wyprowadzali śmiertelników do lasu, pożywiali się na nich, a potem zostawiali, by ci się przemienili. Ataki Kravenów stawały się coraz częstsze, a każda ich grupa liczniejsza niż poprzednia. Co gorsza, nasi zwiadowcy donosili, że miasto za dnia pogrążało się w ciszy. Ale nocami…

Nocami rozbrzmiewały krzyki.

Potem zabito trzy z naszych wilkłaków patrolujących las poprzedniego dnia. Odnaleźliśmy tylko ich głowy nabite na pal na granicy Pompei. Znałam ich imiona. Nigdy ich nie zapomnę.

Roald. Krieg. Kyley.

Ja również nie mogłam dłużej zwlekać.

Minęły już dwadzieścia trzy dni od chwili, gdy on oddał się w ręce potwora, który próbował go odczłowieczyć. Od kiedy widziałam go po raz ostatni. Od kiedy patrzyłam na ogień w złocistych oczach oraz dołeczek tworzący się w prawym, a potem lewym policzku. Od kiedy czułam dotyk jego ciała przy swoim i słyszałam ukochany głos. Dwadzieścia trzy dni.

Płyty zbroi na mojej klatce piersiowej i ramionach ucisnęły mnie mocniej, gdy wychyliłam się do przodu na Settim, czym zwróciłam uwagę Nailla, który jechał po mojej lewej stronie. Wodze bojowego rumaka trzymałam w dłoniach stanowczo, tak jak… on mnie tego nauczył. Otworzyłam zmysły i połączyłam się z Ardenem.

Usta wypełnił mi cierpki, niemal gorzki smak. Udręka. I coś kwaśnego… Gniew.

– Co się dzieje?

– Nie jestem pewna. – Zerknęłam w prawo. Na jasnobrązowym czole Kierana Contou, niegdyś związanego z nim wilkłaka, a teraz Doradcy Korony, zebrały się cienie. – Ale Arden jest poruszony.

Gdy się do niego zbliżyliśmy, Arden przerwał na chwilę swój niekończący się patrol i popatrzył na mnie jaskrawoniebieskimi oczami. Zaskomlił cicho, rozdzierając mi serce tym dźwiękiem. Jego wyjątkowa metryczka przypominała mi słone morze, ale nie próbowałam się z nim porozumieć przez pierwotne notam, bo nie czuł się jeszcze komfortowo, rozmawiając ze mną w ten sposób.

– O co chodzi?

Arden skinął swoją wielką głową, porośniętą pasami srebrzystego i białego futra, w stronę Zapory Massene, a potem obrócił się i powędrował między drzewa.

Kieran uniósł zaciśniętą pięść, by wstrzymać ludzi jadących za nami, po czym Naill ruszył naprzód, meandrując pośród gęstych skupisk sosen. Czekałam, sięgnąwszy do sakiewki przytroczonej do biodra. Do małżeńskiego znaku po wewnętrznej stronie mojej dłoni przywarł mały drewniany konik, którego Malik wyrzeźbił dla… niego na szóste urodziny.

Malik.

Niedoszły następca tronu Atlantii. Został pojmany, gdy próbował uwolnić swojego brata. A potem obaj zostali zdradzeni przez wilkłaczycę, którą on kiedyś kochał.

Smutek, który czułam, gdy dowiedziałam się prawdy o postępku Shei, teraz przyćmiły żal i gniew, że Malik uczynił to samo. Próbowałam nie dopuścić, by moja wściekłość nabrała mocy. Malik był więźniem od stulecia. Tylko bogowie wiedzieli, jakie przeszedł tortury i co musiał zrobić, aby przetrwać. To jednak nie usprawiedliwiało jego zdrady. Nie sprawiło, że cios okazał się lżejszy.

Ale Malik był także ofiarą.

Proszę cię tylko, by miał lekką i bezbolesną śmierć.

To, o co poprosił Valyn Da’Neer, zanim opuściłam Atlantię, ciążyło mi na sercu. Było jednak brzemieniem, które musiałam nieść. Ojciec nie powinien być zmuszony do zabicia własnego syna. Miałam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale z drugiej strony nie wiedziałam, jak moglibyśmy tego uniknąć.

Kieran zatrzymał się i jego nagłe, wszechogarniające emocje uderzyły we mnie porywistymi, gorzkimi falami… zgrozy.

Poruszona reakcją wilkłaka, poczułam, jak żołądek ściska mi się z niepokoju.

– Co się dzieje? – zapytałam, dostrzegłszy, że Arden znów przystanął.

– Na bogów. – Naill wzdrygnął się gwałtownie w siodle na widok tego czegoś, czymkolwiek to było. Jego ciemnobrązowa skóra zbladła i poszarzała. Porażający szok, który nim wstrząsnął, był tak silny, że niczym gorzkie pazury zazgrzytał o mur, który wokół siebie stworzyłam.

Kiedy nie otrzymałam odpowiedzi, moje obawy zaczęły narastać, aż pochłonęły mnie całą. Skierowałam Settiego do przodu pomiędzy Kieranem i Naillem aż do miejsca, z którego zza sosen widać było bramę Zapory Massene.

Z początku nie byłam w stanie przyjąć do wiadomości tego, co widziałam – co to za kształty, przypominające krzyże, wisiały na masywnych odrzwiach.

Dziesiątki kształtów.

Mój oddech zaczął się rwać. Eter zawibrował w ściskającej się piersi. W gardle wezbrała mi żółć. Szarpnęłam się do tyłu. Naill błyskawicznie wyciągnął rękę i złapał mnie za ramię, zanim straciłam równowagę i spadłam z siodła.

Te kształty to były…

Ciała.

Kobiety i mężczyźni rozebrani do naga i przybici do żelazno-wapiennej bramy Massene za stopy i nadgarstki. Ich zwłoki wystawione tak, by wszyscy mogli je zobaczyć…

Ich twarze…

Poczułam zawroty głowy. Ich twarze nie były odsłonięte. Spowijały je welony wyglądające dokładnie tak jak ten, który kiedyś byłam zmuszona nosić, przytrzymywane w miejscu przez złote łańcuszki błyszczące matowo w blasku księżyca.

Wodze Settiego wyślizgnęły mi się z palców, gdy nawałnica wściek­łości wyparła ze mnie niedowierzanie. W piersi zapulsował mi eter, pierwotna esencja bogów płynąca w żyłach tak wielu różnych rodów. W moim przypadku była znacznie silniejsza, ponieważ to, co miałam w sobie, pochodziło od Nyktosa, Króla Bogów. Esencja połączyła się z lodowato-gorącą furią. Wpatrywałam się w ciała, a moja klatka piersiowa falowała od zbyt szybkich i płytkich oddechów. Spoglądałam z przerażeniem na bramę i szczyty odległych spiralnych wież w kolorze splamionej kości słoniowej na tle gwałtownie ciemniejącego nieba, a wnętrze ust pokryła mi cienka metaliczna warstwa.

Górujące nad nami sosny zaczęły się trząść, zasypując nas deszczem wąskich igieł. I cały mój gniew, cała zgroza, którą poczułam na ten widok, narastała i narastała, aż skraj mojego pola widzenia zasnuło srebro.

Przeniosłam wzrok na ludzi maszerujących po umocnieniach Zapory po obu stronach bramy, na której zwłoki innych śmiertelników zostały tak okrutnie wyeksponowane, i coś wypełniło mi usta, zaczęło dławić. Gdy toczyło się po języku, było cieniste i dymne, a także nieco słodkie. Wyłoniło się z miejsca głęboko w moim wnętrzu. Z tej zimnej, bolesnej pustki, która przebudziła się we mnie w ciągu ostatnich dwudziestu trzech dni.

Smakowało jak obietnica odwetu.

Jak wściekłość.

I śmierć.

Czułam ją w ustach, gdy obserwowałam, jak strażnicy na Zaporze zatrzymują się zaledwie parę metrów od ciał, by ze sobą porozmawiać i roześmiać się z jakiegoś żartu. Widziałam tylko ich. Eter zapulsował mi w piersi i wola wyrwała się na wolność. Gwałtowny podmuch wiatru bardziej lodowatego niż zimowy poranek przetoczył się przez Zaporę, uniósł skraje welonów i szarpnął strażnikami na murze tak mocno, że kilku z nich wicher cisnął prawie na samą jego krawędź.

Wtedy przestali rechotać, a ja wiedziałam, że uśmiechy, których nie mogłam stąd dostrzec, spełzły im z twarzy.

– Poppy. – Kieran wychylił się ze swojego siodła i złapał mnie za kark pod grubym warkoczem. – Uspokój się. Musisz się odprężyć. Jeśli zrobisz coś, zanim zorientujemy się, ilu dokładnie strażników jest na Zaporze, ostrzeżesz ich o naszej obecności. Musimy zaczekać.

Nie byłam pewna, czy chcę się uspokoić, ale Kieran miał rację. Jeśli zamierzaliśmy zająć Massene przy minimalnej liczbie ofiar – tych niewinnych ludzi, którzy mieszkali za murami, byli regularnie zmieniani w Kravenów i wieszani na bramach – musiałam utrzymać pod kontrolą moje emocje i zdolności.

Potrafiłam to zrobić.

Jeśli tylko chciałam.

Podczas ostatnich tygodni spędziłam wiele czasu, używając pierwotnego notam i współpracując z wilkłakami, by przekonać się, z jak wielkiej odległości będziemy w stanie się porozumiewać. Nie licząc Kierana, największe sukcesy odnosiłam z Delanem, którego potrafiłam dosięgnąć przez notam nawet wtedy, gdy znajdował się daleko na Pustkowiach. Ale w trakcie ćwiczeń skupiałam się też na opanowaniu eteru, by to, co sobie wyobrażałam, stawało się moją wolą i natychmiast się działo dzięki mocy.

Żebym mogła walczyć jak bogini.

Zacisnęłam dłonie w pięści i zdusiłam w sobie eter. Musiałam przejąć zwierzchność nad każdą cząstką siebie, aby nie pozwolić, by wylała się ze mnie obietnica śmierci.

– Dobrze się czujesz? – zapytał Kieran.

– Nie. – Przełknęłam ślinę. – Ale mam wszystko pod kontrolą. – Spojrzałam na Nailla. – A z tobą wszystko w porządku?

Atlant potrząsnął głową.

– Nie potrafię zrozumieć, jak ktokolwiek jest w stanie dopuszczać się takich czynów.

– Ani ja. – Kieran zerknął zza moich pleców na Nailla, podczas gdy Arden odsunął się od linii drzew. – Ale to dobrze, że nie jesteśmy w stanie tego pojąć.

Zmusiłam się, by przenieść uwagę na blanki na szczycie Zapory. Nie mogłam zbyt długo patrzeć na ciała. Nie mogłam sobie pozwolić, by prawdziwie o nich pomyśleć. Tak samo jak nie mogłam się zastanawiać, przez co przechodził on. Co z nim robili.

Coś musnęło mój umysł delikatnie jak piórko. Poczułam wiosennie świeżą metryczkę Delana. Wilkłak przeprowadzał właśnie zwiad wzdłuż muru, by zdobyć informacje, ile osób go strzegło.

Meyaah Liessa?

Stłumiłam westchnienie, słysząc ten stary atlancki zwrot, w wolnym tłumaczeniu oznaczający „moją królową”. Wilkłaki wiedziały, że nie muszą się do mnie zwracać w ten sposób, ale wiele z nich i tak nie zaniechało tego zwyczaju. Delano używał tych słów, by okazać mi szacunek. Kieran często robił to tylko po to, żeby mnie zirytować.

Podążyłam śladem metryczki do Delana. Tak?

Przy północnej bramie znajduje się dwudziestu. Minęła chwila ciszy. I…

Połączenie między nami przesiąkło odczuwanym przez niego smutkiem. Przelotnie zamknęłam oczy. Wiszą tam śmiertelnicy.

Tak.

Esencja we mnie zapulsowała. Ilu?

Dwa tuziny, odparł. Na moją skórę naparła brutalna energia. Emil jest przekonany, że będzie w stanie szybko pozbyć się strażników, dodał Delano, mając na myśli często wykazującego się brakiem szacunku Atlanta z rodu żywiołaków.

Otworzyłam oczy. Massene miało tylko dwie bramy – jedną na północy i tę niedaleko nas, wychodzącą na wschód.

– Delano mówi, że północnej bramy pilnuje około dwudziestu gwardzistów – oznajmiłam reszcie. – Emil uważa, że jest w stanie ich zdjąć.

– To by się zgadzało – potwierdził Kieran. – Radzi sobie z kuszą równie dobrze jak ty.

Spojrzałam mu w oczy.

– A zatem już czas.

Kieran skinął głową, nie odrywając ode mnie wzroku. Cała nasza trójka zarzuciła na głowy kaptury peleryn. Naill i ja ukryliśmy w ten sposób nasze zbroje.

– Naprawdę wolałabym, żebyś miał na sobie jakiś pancerz – obwieściłam Kieranowi.

– Zbroja utrudniłaby mi zadanie, gdybym musiał się przemienić – odparł. – A swoją drogą, żadna z nich nie chroni człowieka w stu procentach. Każda zbroja ma słabe punkty. Ci ludzie na Zaporze o tym wiedzą i potrafią to wykorzystać.

– Dzięki za przypomnienie – mruknął Naill, gdy cicho ruszyliśmy w stronę skraju sosnowego lasu.

Kieran uśmiechnął się ironicznie.

– Po to właśnie tu jestem.

Pokręciłam głową, szukając metryczki Delana i nie pozwalając sobie myśleć o tym, ile osób wkrótce straci życie z powodu rozkazu, który wydam. Zdejmijcie strażników.

Delano odpowiedział pospiesznie. Z wielką chęcią,Meyaah Liessa. Niedługo dołączymy do was przy wschodniej bramie.

– Przygotujcie się – rzekłam na głos, skupiając teraz uwagę na mu­rze przed nami.

Uniosłam wzrok na blanki skąpane w blasku księżyca. Stały tam trzy tuziny żołnierzy, którzy pewnie nie mieli wyboru i musieli dołączyć do Strażników Zapory. Większość mieszkańców Solis nie miała prawie żadnych możliwości, zwłaszcza ci, którzy nie urodzili się w rodzinach cieszących się władzą i przywilejami przekazywanymi przez Ascendentów. Ci, którzy żyli tak daleko od stolicy. Podobnie jak wiele innych wschodnich rejonów, nie licząc Oak Ambler, Massene nie było bogatym, pełnym blichtru miastem. Jego mieszkańcy to głównie rolnicy, zajmujący się uprawami, które wykarmiały większość Solis.

Ale ci strażnicy, którzy śmiali się i gwarzyli, jakby ludzie przybici do bramy nic ich nie obchodzili? To był całkiem inny rodzaj apatii, równie zimny i pusty jak ten, którym odznaczali się Ascendenci.

Tak jak przed chwilą podczas rozmowy z Delanem, nie myślałam o życiach, które zaraz zgasną z powodu mojej woli.

Nie mogłam.

Vikter nauczył mnie tego wiele lat temu. Mówił, że nigdy nie należy przejmować się życiem przeciwnika, kiedy ten celuje mieczem w twoje gardło.

Przy mojej szyi nie znajdowało się obecnie żadne ostrze, ale o wiele gorsze rzeczy zagrażały właśnie ludziom za Zaporą.

Przywołałam eter, a moc natychmiast odpowiedziała i zalała powierzchnię mojej skóry. Srebro zabarwiło skraj pola widzenia. Kieran i Naill podnieśli kusze, każdą załadowaną trzema bełtami.

– Ja wezmę tych dalej na murze – obwieścił Kieran.

– Ja tych po lewej – dodał Naill.

Co pozostawiało mi tuzin przy samej bramie. Eter zawirował we mnie, mieszając się z krwią w żyłach, jakimś cudem jednocześnie lodowaty i gorący. Zalał tę pustą otchłań w moim wnętrzu, gdy każdą cząstką mojej istoty skupiłam się na żołnierzach przy bramie.

Przy tych biednych, skrytych za woalami śmiertelnikach.

Moja wola wyrwała się na zewnątrz dokładnie w tym samym momencie, gdy obraz tego, co chciałam zrobić, wypełnił mój umysł. Trzask łamanych karków, jeden po drugim w błyskawicznej serii, dołączył do brzęku wypuszczanych bełtów. Żaden ze strażników nie miał nawet czasu krzyknąć, by zaalarmować tych, którzy mogli znajdować się w pobliżu. Kieran i Naill szybko przeładowali kusze i zastrzelili pozostałych żołnierzy, jeszcze zanim ci, którym skręciłam karki, zaczęli osuwać się na mur.

Moje ofiary dołączyły do tych zabitych przez pociski. Runęły w pustkę. Wzdrygnęłam się, słysząc łomot ich ciał uderzających o ziemię.

Wyjechaliśmy z lasu i przecięliśmy wykarczowany teren. Z lewej strony Zapory dołączyła do nas kolejna spowita peleryną postać na koniu. Za Emilem podążał śnieżnobiały wilkłak. Trzymał się blisko muru. Prędko zeskoczyłam z siodła.

– Co za skurwysyny – zawarczał Emil, odchylając głowę do tyłu i spoglądając na bramę. – Całkowity brak szacunku.

– Zgadzam się. – Kieran ruszył za mną, gdy podeszłam do łańcucha zabezpieczającego wejście do miasta.

Chwytając chłodne ogniwa, poczułam wylewający się z Emila gniew.

Gdy Atlant pospiesznie zsiadł z wierzchowca i dołączył do mnie, Arden drgnął niespokojnie przy końskich kopytach. Naill pociągnął konie naprzód, Delano zaś otarł się o moje nogi. Zacisnęłam dłonie na łańcuchu i zamknęłam oczy. Odkryłam, że eteru można było używać w podobny sposób jak ognia drakenów. Choć nie był w stanie zabić Upiorów, a w zasadzie nie miał na nie żadnego wpływu, potrafił sto­­pić żelazo. Nie jakieś olbrzymie ilości, ale tyle, ile było trzeba.

– Musimy się pospieszyć – oznajmił cicho Kieran. – Zbliża się świt.

Skinęłam głową. Srebrna aura rozjarzyła się wokół moich dłoni i rozeszła falami po łańcuchu. Emil zerkał przez bramę, wypatrując innych strażników. Zmarszczyłam brwi, gdy blask eteru zapulsował, a metalowe ogniwa pociemniały i jakby zgrubiały, przypominając macki utkane z cienia. Zamrugałam i smugi zniknęły. A może nigdy ich tu nie było. W końcu światło nie było zbyt wyraźne, a mój wzrok i słuch pozostały irytująco słabe, jak u śmiertelników, choć przecież byłam boginią.

Łańcuch rozpadł się na kawałki.

– Przydatny talent – skwitował Naill.

Posłałam mu przelotny uśmiech, po czym on i Emil prędko i cicho popchnęli bramę do wewnątrz.

Gdy otworzyliśmy wejście, Kraina Sosen ożyła. Gałązki trzaskały pod łapami wilkłaków biegnących chyłkiem naprzód gładką falą składającą się z kilkudziesięciu osobników i prowadzoną przez siostrę Kierana.

Vonetta miała taką samą płową sierść jak Kieran. W swojej wilkłaczej postaci nie była tak wielka jak jej brat, ale odznaczała się identyczną zaciekłością. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na krótką chwilę i poczułam jej metryczkę – biały dąb i wanilię. Uważaj na siebie – przykazałam jej.

Zawsze, nadeszła prędka odpowiedź, gdy ktoś zamknął za nami bramę.

Odwróciłam się od Vonetty i utkwiłam wzrok w pogrążonych w ciszy kamiennych, jednopoziomowych barakach stojących kilka metrów od Zapory. Za nimi i za polami uprawnymi majaczyły zarysy niewielkich, przysadzistych budynków na tle Dworu Cauldra i wyłaniającego się z mroku horyzontu, który już zaczął się malować jaśniejszą niebieską barwą.

Zdecydowałam się na krótki miecz zamiast wilkłaczego sztyletu, wyciągnęłam więc ostrze z pochwy ukośnie przypiętej do pleców i pomknęliśmy naprzód pod osłoną ciemności zapewnionej przez sosny rosnące wzdłuż szerokiej, brukowanej drogi. Zatrzymaliśmy się przed barakami. Wilkłaki przypadły nisko do ziemi.

Przycisnęłam się do drapiącej kory sosny i zajrzałam przez okno do budynku oświetlonego wewnątrz lampami gazowymi. W środku kręciło się kilka osób. To była tylko kwestia czasu, zanim ktoś zorientuje się, że na Zaporze nie ma żadnego strażnika.

Kieran podszedł do mnie i oparł dłoń o pień drzewa nad moją ręką.

– Mamy około dwudziestu minut, zanim nastanie świt – oznajmił. – Ascendenci powinni już kłaść się spać.

Pokiwałam głową. W Massene nie było świątyń ani dzielnicy takiej jak Promienny Krąg w Masadonii, gdzie bogaci śmiertelnicy mieszkali ramię w ramię z Ascendentami. Tutaj wszystkie wampry miały siedzibę w Dworze Cauldra.

– Pamiętajcie – rzekłam, ściskając mocniej miecz. – Nie wyrządzamy krzywdy żadnym śmiertelnikom, którzy opuszczą broń, ani Ascendentom, którzy się poddadzą.

Rozległy się potakujące pomruki i ciche powarkiwanie. Kieran obrócił się do Nailla i skinął głową. Atlant wyślizgnął się naprzód, po czym błyskawicznie dobiegł do baraków i przeciągnął ostrzem miecza po bocznej ścianie budynku, wywołując raniący uszy zgrzyt metalu o kamień.

– No cóż – odezwał się przeciągle Emil. – Każdy sposób jest dobry, jeśli działa.

Drzwi otworzyły się gwałtownie i na zewnątrz wyszedł strażnik z mieczem w ręku. Rozejrzał się w obie strony, ale Naill już zdążył zniknąć pośród sosen.

– Kto tu jest? – zawołał mężczyzna, podczas gdy kilku kolejnych żołnierzy wysypało się z baraków. Zmrużył oczy, próbując przebić wzrokiem ciemności. – Kto tam?

Odsunęłam się od drzewa.

– Czy to naprawdę musisz być ty? – zapytał niskim głosem Kieran.

– Tak.

– Tak naprawdę odpowiedź brzmi: „nie”.

– Nie masz racji. – Przecisnęłam się koło niego.

Kieran westchnął, ale nie próbował mnie zatrzymać.

– Kiedyś w końcu uświadomisz sobie, że jesteś królową – syknął.

– Mało prawdopodobne – wtrącił Emil.

Wyszłam spomiędzy sosen, otwierając zmysły. Mężczyźni obrócili się ku mnie, jeszcze nie zdając sobie sprawy z tego, że nikt nie strzeże Zapory.

– To, kim jestem, nie ma znaczenia – oznajmiłam i wyczułam lekką falę zaskoczenia, gdy żołnierze pojęli, że stoi przed nimi kobieta. – Sytuacja przedstawia się tak, że obrona waszego miasta została przełamana, a wy jesteście otoczeni. Nie zjawiliśmy się tu jednak po to, by cokolwiek wam odebrać, ale by zakończyć panowanie Krwawej Korony. Złóżcie broń, a nie stanie wam się żadna krzywda.

– A jeśli nie zechcemy się poddać na rozkaz jakiejś atlanckiej suki? – zapytał pierwszy strażnik. Wyczułam od kilku osób stojących za nim cierpki niepokój i obawę. – Co wtedy?

Uniosłam brwi. Ci żołnierze wiedzieli, że niewielka część atlanckiej armii obozowała na skraju Pompei. Nie mieli jednak pojęcia, że w naszych szeregach znajdował się draken.

Ani że ta suka, z którą właśnie rozmawiali, była królową Atlantii.

Słowa paliły mnie w gardło, ale i tak je wypowiedziałam:

– Wtedy zginiecie.

– Ach tak? – Mężczyzna roześmiał się, a ja zdusiłam narastające rozczarowanie. Musiałam przypomnieć sobie, że wielu śmiertelników nie wiedziało, komu służy. Kto jest ich prawdziwym wrogiem. – Czy ja i moi ludzie mamy się bać żałosnej namiastki wojska, która wysyła do walki przerośnięte kundle i suki? – Żołnierz obejrzał się przez ramię. – Wygląda na to, że trafiła nam się kolejna głowa do nabicia na pal. – Spojrzał na mnie. – Ale najpierw porządnie się zabawimy z tymi usteczkami i skarbami, które chowasz pod peleryną, prawda, chłopcy?

Kilku strażników roześmiało się ochryple, ale od innych promieniowała coraz większa cierpkość.

Przekrzywiłam głowę.

– To wasza ostatnia szansa. Odłóżcie miecze i się poddajcie.

Nierozsądny śmiertelnik buńczucznym krokiem ruszył w moją stronę.

– A może lepiej ty się połóż i rozłóż nogi?

Skierowałam na niego wzrok, czując naciskający mi na plecy gorący gniew.

– Nie, dziękuję.

– To nie była prośba. – Mężczyzna zrobił kolejny krok. Dalej nie zdołał już dotrzeć.

Vonetta wyskoczyła z ciemności i wylądowała na nim. Powaliła go na ziemię i zakończyła jego krzyk, bezlitośnie zaciskając szczęki na jego gardle.

Gdy wlokła wulgarnego strażnika po gruncie, jeden z pozostałych żołnierzy rzucił się na nią z mieczem. Wystrzeliłam naprzód, złapałam go za ramię i wbiłam ostrze głęboko w jego brzuch. Niebieskie oczy, osadzone w zdecydowanie zbyt młodej twarzy, wytrzeszczyły się, gdy szarpnięciem wyciągnęłam broń z jego trzewi.

– Wybacz – mruknęłam, odpychając go od siebie.

Kilku strażników skoczyło na mnie i Vonettę tylko po to, by po chwili zorientować się, że to nie na nas powinni się skupić. Ale było już za późno.

Wilkłaki wysypały się spośród sosen i w ciągu paru sekund otoczyły żołnierzy. Chrzęst kości i ostre, nagle urywane krzyki odbiły się echem w mojej głowie.

Kieran przeciął mieczem gardło kolejnego mężczyzny.

– Kiedy śmiertelnicy przestaną nas w końcu określać jako przerośnięte kundle? – zapytał, odpychając na bok zwłoki strażnika. – Czyżby nie wiedzieli, jaka jest różnica między psem a wilkiem?

– Zgaduję, że nie. – Emil przeszedł obok trupa żołnierza, który zaatakował Vonettę, i splunął na niego, po czym podniósł na mnie wzrok. – No co? Próbował dźgnąć Nettę w plecy. To mi się nie podobało.

Nie mogłam się z tym nie zgodzić. Obróciłam się do żołnierzy stojących z tyłu – tych, u których wyczułam obawę. Było ich pięciu. Miecze leżały porzucone u ich stóp. Chorobliwa gorycz ich strachu pokryła mi skórę, gdy Delano ruszył w ich stronę, obnażając zakrwawione kły. W powietrzu rozszedł się smród moczu.

– P-poddajemy się – wychrypiał jeden ze strażników, szczękając zębami i drżąc.

– Delano – zawołałam cicho. Wilkłak zatrzymał się, warcząc na mężczyzn. – Ilu macie tutaj Ascendentów?

– Dz-dziesięciu – odparł ten sam strażnik. Jego skóra była równie blada jak blask ubywającego księżyca.

– Udadzą się na dzień do Dworu Cauldra? – zapytał Kieran, stając u mojego boku.

– Powinni już tam być – rzekł inny żołnierz. – I mają osobistą straż. Książę tak zarządził, gdy tylko doszły go wieści o waszym obozie.

Zerknęłam na Nailla, który podprowadził do nas Settiego i pozostałe konie.

– Czy wszyscy Ascendenci brali udział w tym, co uczyniono ludziom na bramach?

Odpowiedział mi trzeci z żołnierzy, starszy niż większość Strażników Zapory. Mógł być w trzeciej albo czwartej dekadzie życia.

– Żaden z nich nie oponował, gdy książę Silvan wydał rozkaz.

– Kim byli ludzie, których skazali na śmierć? – dociekał Kieran.

Kolejna fala rozczarowania wezbrała w mojej klatce piersiowej, ciążąc mi na sercu. Chciałam… nie, musiałam wierzyć, że istnieli inni Ascendenci, tacy jak… jak Ian. Mój brat, nawet jeśli w naszych żyłach nie płynęła ta sama krew. Musiało tak być.

– Wybierali ofiary przypadkowo – rzekł pierwszy strażnik, ten, który oznajmił, że się poddają. Wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować. – Po prostu wskazywali na chybił trafił. Młodych. Starych. Bez różnicy. Nikogo, kto by sprawiał kłopoty. Bo tutaj nikt nie sprawiał kłopotów.

– Tak samo było z innymi – wtrącił kolejny z młodszych żołnierzy. – Tymi, których wyprowadzali za Zaporę.

Kieran skupił się na nim, zaciskając zęby.

– Wiecie, co Ascendenci robili tym ludziom?

– Ja wiem – rzekł najstarszy żołnierz, gdy pozostali zaprzeczyli. – Zabierali ich za mur i pożywiali się na nich. A potem zostawiali, żeby zmienili się w Kravenów. Nikt mi nie wierzył, kiedy o tym opowiadałem. – Skinął brodą na swoich towarzyszy. – Mówili, że jestem szalony. Ale ja wiem, co widziałem. Tylko myślałem… – Powędrował spojrzeniem ku bramie. – Myślałem, że może faktycznie oszalałem.

Po prostu nie mieściło mu się w głowie, do czego byli zdolni Ascendenci.

– Jeśli ta świadomość przyniesie ci jakąś ulgę, to wiedz, że miałeś rację – oznajmił Kieran.

Podejrzewałem, że to nie mogło pomóc temu człowiekowi zbyt mocno. Obróciłam się do Nailla i schowałam miecz do pochwy.

– Dopilnuj, żeby ci ludzie siedzieli w barakach. I żeby nie stała im się żadna krzywda. – Skinęłam na Ardena. – Zostaniesz z nim.

Naill skinął głową, przekazując mi wodze Settiego. Złapałam za pas­ki od siodła i podciągnęłam się na grzbiet rumaka. Pozostali także wsiedli na konie.

– Mówiłaś prawdę? – zapytał najstarszy strażnik, zatrzymując nas, gdy skierowaliśmy wierzchowce poza teren baraków. – Nie przyszliście tu, by cokolwiek nam odebrać?

– Tak. – Ścisnęłam mocniej wodze Settiego. – Nie zjawiliśmy się tu, by grabić, tylko by pozbawić władzy Krwawą Koronę.

Przemknęłam pod wyciągniętą ręką strażnika i skraj peleryny zafurkotał mi wokół nóg, gdy obróciłam się i wbiłam miecz głęboko w jego plecy. Pochyliłam się gwałtownie, unikając noża, który ktoś rzucił mniej więcej w moją stronę. Delano przeskoczył nade mną i zatopił pazury i kły w żołnierzu, podczas gdy ja znów się wyprostowałam.

Żaden z gwardzistów wokół Dworu Cauldra się nie poddał.

Różowawe promienie brzasku rozjaśniły niebo. Zawirowałam i z sapnięciem zrobiłam wykop, by odepchnąć od siebie kolejnego żołnierza, który przez to znalazł się na drodze Vonetty. Ruszyłam w stronę zabarykadowanych drzwi i machnęłam mieczem w dół, odbijając następne ostrze, podczas gdy Emil wychynął za napastnikiem i poderżnął mu gardło. W powietrze trysnęła gorąca krew. Kieran dźgnął sztyletem pod brodę kolejnego żołnierza, torując mi drogę.

Wokół nas było tak wiele śmierci. Ciała zaścielały pusty dziedziniec. Krew tworzyła kałuże na zmatowiałych stopniach w kolorze kości słoniowej i rozbryzgi na zewnętrznych ścianach dworu. Przyzwałam pierwotną esencję i uniosłam dłoń. Jaskrawe, srebrzyste światło spłynęło wzdłuż mojej ręki, a z palców strzeliły iskry. Eter przeciął łukiem powietrze i uderzył w drzwi. Drewno roztrzaskało się i ustąpiło, eksplodując deszczem drzazg.

W holu wejściowym, ozdobionym szkarłatnymi chorągwiami z herbem Krwawej Korony, nie zaś biało-złotymi, które wisiały w Masadonii, nie było żywej duszy.

– Pod ziemią – odrzekł Kieran, kierując się w prawo. Policzki miał upstrzone krwią. – Na pewno schowali się w podziemiach dworu.

– Wiesz, jak się tam dostać? – Zrównałam się z nim i sięgnęłam ku niemu zmysłami, by upewnić się, że nie został ranny.

– Cauldra wydaje się bardzo podobna do Nowej Przystani. – Kieran starł z twarzy krew, która nie należała do niego. – Założę się, że mają komnaty w piwnicach, koło lochów.

Nie mogłam uniknąć myśli o celi pod Nową Przystanią, w której zostałam kiedyś zamknięta. W każdym razie okazało się, że Kieran miał rację, i znaleźliśmy wejście do podziemi w korytarzu po prawej stronie.

Wilkłak kopnięciem wyważył drzwi i naszym oczom ukazała się wąska, oświetlona pochodniami, spiralna klatka schodowa. Kieran posłał mi dziki uśmiech, a mnie oddech uwiązł w gardle, bo ten wyraz twarzy tak bardzo przypomniał mi… jego.

– A nie mówiłem?

Ściągnęłam brwi, gdy Delano i Vonetta przemknęli obok nas wraz z czarnawoszarą wilkłaczycą, w której rozpoznałam Sage. Cała trójka wyprzedziła nas i pierwsza dotarła na schody.

– Dlaczego oni to robią?

– Bo jesteś królową – oświadczył Kieran.

– Ciągle jej to powtarzasz – rzekł Emil, idąc o krok za mną. – Przypominasz raz za razem, a mimo to…

Przewróciłam oczami. Schodziliśmy pospiesznie klatką schodową woniejącą stęchlizną, co poruszyło w mojej głowie pewne wspomnienie, które jednak nie chciało się w pełni wynurzyć.

– Może i jestem królową, ale zarazem też boginią i dlatego trudniej jest mnie zabić niż którekolwiek z was. Z tego powodu powinnam iść pierwsza – oznajmiłam. Szczerze mówiąc, żadne z nas nie miało pojęcia, co byłoby w stanie pozbawić mnie życia, bo wiedzieliśmy, że byłam praktycznie nieśmiertelna.

Moje serce zatłukło nierówno. Przeżyję wszystkich w tym dworze, w tym osoby, na których zaczęło mi zależeć. Ludzi, których nazywałam przyjaciółmi. Przeżyję Tawny, która w końcu obudzi się ze snu spowodowanego raną od ostrza z cienistego kamienia. Nie mogłam sobie pozwolić na dopuszczanie innych scenariuszy, choć w głębi duszy wiedziałam, że tak długi sen nie mógł być dla nikogo dobry.

Przeżyję Kierana i… i nawet jego.

Na bogów, dlaczego musiałam roztrząsać tę kwestię akurat teraz? Nie martw się niepotrzebnie jutrem. To on mi tak kiedyś powiedział.

Naprawdę musiałam zacząć w końcu słuchać tej rady.

– To, że trudniej jest cię zabić, nie znaczy, że to niemożliwe – rzucił przez ramię Kieran.

– Odezwał się ten bez zbroi – odcięłam mu się w odpowiedzi.

Kieran roześmiał się chrapliwie, ale ten dźwięk utonął w nagłym, przenikliwym krzyku, od którego na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.

– Kraveni – wyszeptałam, gdy pokonaliśmy ostatni zakręt schodów i Kieran wszedł do skąpo oświetlonego korytarza. Zatrzymał się tuż przede mną, przez co wpadłam na jego plecy.

Wpatrywał się w coś.

Ja też spojrzałam w tamtą stronę.

– Na bogów – mruknął Emil.

Cele były pełne Kravenów. Stwory pchały się na kraty, wyciągając ręce i wykrzywiając wargi, przez co widać było ich cztery poszczerbione kły. Niektóre potwory były świeże, a ich skóra dopiero nabierała upiornego odcienia śmierci. Inne – te z zapadniętymi policzkami, poszarpanymi ustami i obwisłą skórą – wyglądały na starsze.

– Dlaczego, u licha, Ascendenci trzymają tu Kravenów? – zapytał Emil, przekrzykując zbolałe, wygłodniałe wycie.

– Pewnie wypuszczali ich od czasu do czasu, żeby terroryzować swoich poddanych – wyszeptałam w odrętwieniu. – A potem obwiniali Atlantów. Mówili, że to oni stworzyli tych Kravenów. Winili także samych ludzi, twierdzili, że w jakiś sposób rozzłościli oni bogów, a to jest ich kara. Że bogowie pozwolili na to Atlantom. A potem mówili, że wstawią się za śmiertelnikami u bogów i uśmierzą ich gniew.

– I ludzie kupowali te brednie? – Emil przeszedł ostrożnie obok kilku poplamionych krwią rąk.

– Tak, bo od bardzo dawna tylko w coś takiego pozwalano im wierzyć – rzekłam, odwracając wzrok od Kravenów.

Odgłosy skrobania i drapania towarzyszyły nam, gdy mijaliśmy cele i ich lokatorów, którymi będziemy musieli zająć się później. Rozbrzmiewały również w kolejnej komnacie, gdy szliśmy między skrzynkami z winem i piwem. Dogoniliśmy wilkłaki w momencie, gdy roztrzaskały podwójne drewniane drzwi w jej dalszym końcu.

Z pomieszczenia za nimi w zamieci ciemnych włosów wyleciała z obnażonymi kłami kobieta wampr…

Delano strącił ją i wgryzł się w jej gardło, jednocześnie wbił przednie łapy w jej klatkę piersiową, by rozszarpać ubranie i skórę.

Odwróciłam głowę, ale nie zdołałam uniknąć tego widoku, bowiem dwie wilkłaczyce zrobiły to samo z dwoma kolejnymi wamprami, które przypuściły na nas atak. A potem z wamprów zostały tylko strzępy.

– Podejrzewam, że to zaszkodzi wilkłakom na żołądki – powiedziałam.

– Ja próbuję o tym nie myśleć – mruknął Emil, wbijając wzrok w Ascendentów, którzy stali w komnacie nieruchomo jak posągi, trzymając w rękach broń, o której najwyraźniej całkiem zapomnieli. – I założę się, że wilkłaki robią to samo.

– Czy ktoś jeszcze chce podzielić ich los? – zapytał Ascendentów Kieran, wskazując mieczem kawałki ciał na podłodze.

Z komnaty nie nadeszła żadna odpowiedź, lecz gdy pomieszczenie za naszymi plecami wypełniło więcej wilkłaków, wampry złożyły broń.

– Poddajemy się – wycedził mężczyzna, który jako ostatni odrzucił swój miecz.

– Jak to miło z waszej strony – rzekł przeciągle Kieran, kopnięciem posyłając ostrza poza zasięg ich rąk.

I faktycznie tak było. Miło z ich strony. Ale również za późno. Nie zamierzałam dać drugiej szansy żadnemu z Ascendentów, który brał udział w katowaniu ludzi przybitych do bram ani w tym, co działo się w mieście.

Dokładając wszelkich starań, by nie nadepnąć na skrawki zwłok wamprów na posadzce, wkroczyłam do komnaty, mając Vonettę i Delana blisko po bokach. Schowałam miecz do pochwy i zdjęłam z głowy kaptur.

– Gratulacje – odezwał się ten sam mężczyzna. – Zajęłaś Massene. Ale nigdy nie podbijesz Solis.

Gdy tylko otworzył usta, wiedziałam, że to musiał być książę Silvan. Cechowała go aura przekonania o własnej wyższości. Miał blond włosy jasne jak lód i wyrzeźbioną sylwetkę, a do tego był wysoki i odziany w najlepszej jakości bryczesy i satynową koszulę. Wydawał się atrakcyjny. W końcu w Solis niewiele rzeczy ceniono bardziej niż piękno. Dlatego gdy podniósł na mnie wzrok i dostrzegł moje blizny, wiedziałam, że nie zobaczył nic poza nimi.

A ja widziałam jedynie krew plamiącą bogate ubrania wamprów. Znaczyła każdą doskonale skrojoną koszulę i stanik każdej sukni.

Zatrzymałam się przed księciem i spojrzałam w jego czarne jak węgiel oczy, które przypominały mi ją. Krwawą Królową. Moją matkę. Tyle że jej oczy nie były tak ciemne, okrutne, puste i zimne. Kryła się w nich jednak, choć o wiele głębiej, ta sama upiorna iskra, która nie wymagała światła padającego na twarz pod odpowiednim kątem, by dało się ją zobaczyć. Dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie, że nikły blask w oczach Ascendentów musiał być lśnieniem eteru.

To, że posiadali znikomy ślad esencji, miało sens. Do ich Ascendencji użyto w końcu krwi Atlantów, a wszyscy Atlanci mieli eter w swoich żyłach. W ten właśnie sposób wampry osiągały niemalże nieśmiertelność i nadludzką siłę. A także szybkość i zdolność do leczenia swoich ran.

– Czy poza wami są tu jeszcze jacyś Ascendenci?

Szyderczy grymas księcia Silvana stanowił dzieło sztuki.

– Pierdol się.

Kieran, stojący obok mnie, westchnął tak potężnie, że byłam gotowa przysiąc, że ściany wokół nas zadrżały.

– Zapytam jeszcze raz – rzekłam, licząc prędko. Wamprów było dziesięcioro. No cóż, wraz z tymi kilkoma w częściach. Chciałam jednak mieć pewność, że to byli wszyscy. – Są tu jeszcze jacyś Ascendenci?

Po dłuższej chwili książę odparł:

– I tak nas zabijesz, bez względu na moją odpowiedź.

– Dałabym wam szansę.

Książę zwęził oczy.

– Na co?

– Na życie bez pożywiania się na śmiertelnikach – rzekłam. – Życie pośród Atlantów.

Książę wpatrywał się we mnie przez moment, po czym się zaśmiał.

– Naprawdę myślisz, że byłoby to możliwe? – Rozchylił blade wargi w kolejnym wybuchu śmiechu. – Wiem, kim jesteś. Tę twarz rozpoznałbym wszędzie.

Kieran wysunął się naprzód.

Uniosłam dłoń, powstrzymując go, a książę szyderczo wygiął usta.

– Nie zniknęłaś na wystarczająco długo, by zapomnieć, jacy są śmiertelnicy, Panno. Jacy są cholernie naiwni. Jak bardzo się boją. Ile są w stanie zrobić, by chronić swoją rodzinę. W co uwierzą, by chronić siebie. Naprawdę ci się wydaje, że tak po prostu zaakceptują Atlantów?

Milczałam.

Ośmielony książę podszedł bliżej.

– I myślisz, że Ascendenci zrobią… co dokładnie? Zaufają ci, że pozwolisz nam żyć, o ile podporządkujemy się twojej woli?

– Zaufaliście Krwawej Królowej – wytknęłam. – A nawet nie ma na imię Ileana i nie jest Ascendentką.

Rozbrzmiało kilka gwałtownych wdechów, ale książę nie wydawał się zaskoczony tymi rewelacjami.

– A zatem – ciągnęłam – uważam, że wszystko jest możliwe. Ale tak jak mówiłam, dałabym wam drugą szansę. Wy jednak przypieczętowaliście swój los, gdy rozkazaliście przybić ludzi do bram swojego miasta.

Książę rozdął nozdrza.

– Welony były wspaniałym dodatkiem, nieprawdaż?

– O tak – odparłam, a Delano zawarczał nisko.

– My nie… – odezwał się jeden z pozostałych Ascendentów, mężczyzna z włosami w głębokim odcieniu brązu.

– Zawrzyj gębę – syknął książę. – I tak zginiesz. Ja zginę. Wszyscy zginiemy.

– Zgadza się.

Silvan obrócił ostro głowę w moją stronę.

– Teraz liczy się tylko to, w jaki sposób się to odbędzie – oznajmiłam. – Nie mam pewności, czy śmierć zadana ostrzem z krwawnika jest bolesna, ale widziałam takie zajście osobiście i z bliska, i na takie właśnie wygląda. Jednak gdybym miała przeciąć kręgosłup, oznaczałoby to tylko sekundę cierpienia.

Książę przełknął ślinę i szyderczy uśmiech spełzł mu z twarzy.

– Za to śmierć wamprów, które leżą tu w kawałkach, przysporzyła im o wiele więcej bólu. – Urwałam na chwilę, obserwując, jak napinają się kąciki jego ust. – Jeśli odpowiecie na moje pytanie, wasza śmierć będzie prędka. Jeśli nie, dopilnuję, by wydawało wam się, że trwa całą wieczność. Decyzja należy do was.

Książę wpatrywał się we mnie i niemal byłam w stanie dostrzec, jak w jego głowie obracają się trybiki, gdy kombinował, jak znaleźć wyjście z tej sytuacji.

– Cóż za okropne uczucie, prawda? – Zbliżyłam się do niego o krok i eter zapulsował mi w piersi. – Wiedzieć, że śmierć w końcu po ciebie przyszła. Widzieć ją tuż przed sobą. Przebywać z nią w tej samej komnacie przez jeszcze kilka sekund, jeszcze kilka minut, i mieć świadomość, że nijak nie da się jej uniknąć. – Zniżyłam głos, który stał się miększy, zimniejszy i… dymny. – W żaden sposób. Ta nieuchronność jest przerażająca. Ta myśl, że jeśli wciąż masz duszę, na pewno czeka ją tylko jedno miejsce. Głęboko w środku musisz okropnie się lękać.

Ciałem księcia wstrząsnął drobny, lecz widoczny dreszcz.