Wymiana - Konrad Gryta - ebook + audiobook + książka

Wymiana ebook i audiobook

Konrad Gryta

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Paweł Darski wciąż opłakuje śmierć ukochanej żony i córki. Kiedy pojawia się szansa na przeprowadzkę do odziedziczonej po rodzicach posiadłości w niewielkim miasteczku, mężczyzna nie zastanawia się długo. Spokój, cisza i równowaga wewnętrzna – właśnie to zamierza odnaleźć w nowym otoczeniu. Nie podejrzewa jednak, że ta decyzja zapoczątkuje serię dramatycznych wydarzeń, których nie spodziewałby się w najgorszych koszmarach. We Wścibnikach bowiem ścierają się wpływy dwóch ortodoksyjnych sekt pod przewodnictwem gotowych na wszystko, fanatycznych wyznawczyń. I co gorsza, każda z nich chce mieć Pawła po swojej stronie...

Co zrobi zrozpaczony mężczyzna, gdy jedna z nich znajdzie sposób, by mógł ponownie spotkać się ze swoją rodziną? Czy zrezygnuje, gdy dowie się, jak wysoką cenę przyjdzie mu za to zapłacić?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 445

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 47 min

Lektor: Maciej Motylski
Oceny
3,9 (9 ocen)
3
3
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PROLOG

Ostatnie pudło wylądowało z hukiem na podłodze. Paweł odwrócił się w stronę przyjaciela, który był winny owego hałasu, i spojrzał na niego wzrokiem jasno dającym do zrozumienia, żeby uważał. Sześć kartonów. Dokładnie tyle potrzeba było miejsca, aby trzydziestosiedmioletni mężczyzna spakował niemal całe swoje życie. Trochę ubrań, ulubione dwie pary butów, bielizna i pościel na zmianę. Paweł podejrzewał, że to, co ze sobą przywiózł, nie jest w stanie zapełnić nawet jednej szafy w jego nowym, a zarazem starym domu.

– Chyba dawno cię tu nie było, co? – Łukasz wyprostował się, trzymając się za plecy niczym staruszek wstający z bujanego fotela.

– Od śmierci rodziców. Teraz, gdy patrzę na tę ruderę, wiem, że popełniłem błąd, nie sprzedając jej – stwierdził Paweł. Zamyślonym wzrokiem, z nostalgią w oczach, wędrował po całym przedpokoju.

– No właśnie, a tak właściwie to czemu nie sprzedałeś tego domu? – Łukasz przesunął nogą jeden z kartonów blokujący drogę do kuchni.

– Asia się nie zgodziła. Uznała ten dom za coś w rodzaju zabytku architektury i stwierdziła, że dobrze by było mieć taki domek poza miastem, do którego można by wyjechać i odpocząć. Ja sam nigdy nie uważałem tego miejsca za dobre do wypoczynku.

– Aż do teraz – wybąkał Łukasz sam do siebie, lecz o wiele głośniej niż mu się wydawało. Trzymał w rękach zdjęcie jedenastoletniego Pawła z ojcem, na którym obaj pozowali w swoich najbardziej wyszukanych ubraniach.

– Nie musisz przypadkiem już się zbierać? – Paweł zwrócił się do przyjaciela, unosząc jedną brew, aby zaznaczyć swój sarkazm.

– Zdaje się, że chyba jednak muszę. Jakbyś potrzebował wsparcia, to wiesz, gdzie mnie szukać, znasz mój numer.

– Nie przesadzasz trochę? Przecież nic mi nie będzie. Ale mimo wszystko dzięki. Tak czy siak, mam u ciebie dług.

– Nie ma sprawy, stary. Uważaj na siebie i trzymaj się.

Łukasz zszedł po schodach i szybkim krokiem udał się do samochodu stojącego na podjeździe. Był przekonany, że jego przyjaciel potrzebuje teraz paru chwil dla siebie. Paweł odprowadził go wzrokiem, po czym zamknął drzwi wejściowe.

Listopadowe poranki nie należą do najcieplejszych w roku, a kominek znajdujący się w salonie nie był używany od ponad dziewięciu lat, zaś dom był opustoszały od niemal dziesięciu. Wszędzie unosił się odczuwalny, choć niedrażniący zapach pleśni. Kurz pokrywał niemal każdy centymetr kwadratowy posiadłości. Paweł powolnym krokiem wszedł do kuchni połączonej z salonem. Okna były pokryte grubą warstwą kurzu i ledwo było co przez nie widać. Firany, dywan i wycieraczka przy głównym wejściu, sofa i fotele. Wszystko nadawało się co najmniej do porządnego prania i czyszczenia, a najlepiej do wymiany na nowe. Kartony stały ustawione w szeregu pod ścianą przedpokoju, z którego można było dostać się do łazienki, kuchni, salonu, garażu, piwnicy oraz schodami na piętro, gdzie znajdowały się jego dawny pokój, sypialnia rodziców, łazienka oraz jeden pusty pokój.

Paweł rozsiadł się w starym fotelu ojca.

W czasach kiedy był jeszcze dzieckiem, Ryszard potrafił przesiedzieć w nim całe popołudnie, przeglądając gazety i czytając książki. Paweł jako siedmioletni chłopiec znalazł pudełko zapałek i podczas nieobecności taty, siedział w fotelu i odpalał je jedna po drugiej. W końcu któraś wypadła mu z ręki i spadła na prawe ramię fotela, wypalając dziurę wielkości piłeczki golfowej. Spanikowany ugasił pożar własną dłonią i schował się w garażu, ze strachu przed konsekwencjami, jakie spotkają go za ten wypadek. Siedział ukryty za półkami na narzędzia przez cztery godziny. Nie uratowało go to jednak przed karzącym głosem ojca oraz jego ciężką ręką, która tamtego dnia, trzymając skórzany pasek, wylądowała na dolnej części jego pleców dwanaście razy.

Paweł dotknął wypalonej dziury prawą dłonią ozdobioną bliznami będącymi bolesnym skutkiem gaszenia małego pożaru. Teraz jako dorosły człowiek nie potrafił powstrzymać uśmiechu pojawiającego się powoli na jego twarzy, kiedy wspomnienie z tamtego dnia po raz pierwszy od wielu lat zawitało w jego głowie.

Otworzywszy oczy, podniósł się z zakurzonego siedziska i ruszył w stronę schodów. Wchodził po nich powoli, bojąc się, że mogą się zawalić. Każdy stopień skrzypiał w inny sposób, przez co Paweł miał wrażenie, jakby chodził po klawiszach bardzo starego i rozstrojonego fortepianu. Dom na piętrze był w tak samo złym stanie jak na parterze. Ściany brudne, z odchodzącą tapetą, podłoga poplamiona i zakurzona, niegdyś śnieżnobiały sufit teraz wyglądał, jakby ktoś rozsmarował po całej jego powierzchni woskowinę z uszu. Będąc samemu w tym miejscu, można było odnieść wrażenie, że jest się postacią z niskobudżetowego horroru klasy średniej mającego ambicje uchodzić za produkcję z wyższej półki.

Paweł nie miał zamiaru korzystać z jakiegokolwiek pomieszczenia na piętrze, ale wypadało sprawdzić, czy górna część domu jest w stanie niezagrażającym zawaleniem się części domu. Okno w jego dawnym pokoju było wybite, a na środku starej wykładziny leżała brudna, pomarańczowa cegłówka. Zdziwiony swoim brakiem złości w związku z zaistniałą sytuacją, podniósł ją i postawił na swoje dawne, obecnie spróchniałe biurko. Rozejrzał się po pomieszczeniu, a następnie odwrócił na pięcie i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Okno do wymiany, pomyślał.

W dawnej sypialni rodziców zastał niemal idealny porządek, nie licząc kilkunastu kilogramów kurzu. Joanna włożyła wiele pracy w doprowadzenie domu do stanu akceptowalnego porządku po pogrzebie Ryszarda i Małgorzaty. Przyjeżdżała tu codziennie przez półtora tygodnia od chwili, kiedy rodzice Pawła odeszli z tego świata. Darski ograniczył kontakty z rodzicami do minimum w chwili, w której ukończył dwadzieścia lat i oznajmił im, że nie chce studiować i wyjeżdża do Warszawy. Byli oburzeni postanowieniami swojego syna. Nie potrafili sobie wyobrazić, że ich dziecko może chcieć opuścić rodzinę. Żywili wielkie nadzieje co do niego. Chcieli, aby kontynuował sprawowanie władzy nad przynależnymi ziemiami i czerpał z tego takie same korzyści jak oni, kiedy zostanie już sam. Był ich jedynym synem i kierowani własnymi ambicjami robili wszystko, aby narzucić mu ich własną wizję jego przyszłości. Państwo Darscy byli bardzo szanowanymi ludźmi w miasteczku. Była to niewielka społeczność, licząca nieco ponad tysiąc pięćset mieszkańców, gdzie więcej niż połowa ludzi pracowała, uprawiając własną ziemię, a pozostali byli u nich zatrudnieni. Sama nazwa tego małego miasteczka była w tamtych czasach wskazówką mówiącą o tym, jakich ludzi można było tam spotkać.

Wścibniki.

Paweł już jako nastolatek uważał tę nazwę za aż nazbyt odzwierciedlającą charakter tej społeczności. Rodzina Darskich była jedną z nielicznych, które nie zajmowały się uprawą roli. Ryszard Darski odziedziczył po swoim dziadku i ojcu dwanaście hektarów ziemi, którą wynajmował najbogatszym rolnikom, a ci dzielili się z nim zyskami. W Pawła pamięci zapisał się jako zimny i nigdy nieusatysfakcjonowany ojciec, dla którego wszystko zawsze mogło być wykonane lepiej; przez niego samego, rzecz jasna. Małgorzata była natomiast bardzo skomplikowaną osobą. Nigdy nie można było jej zarzucić przesadnej czułości czy rozpuszczania swojego jedynego syna. Nie wykazywała również specjalnej troski o jego zainteresowania. Była natomiast kobietą gotową stosować zasadę „oko za oko, ząb za ząb” w każdej sytuacji, a zwłaszcza w tych zagrażających jej dziecku. Paweł zrozumiał swoją matkę dopiero po tym, jak wyprowadził się do Warszawy. Dotarło do niego, że nie była zbyt wylewną kobietą, ale nigdy nie pozwoliłaby obcej osobie wyrządzić krzywdy jej dziecku.

Siedząc na łóżku swoich rodziców, w zamyśleniu i ze spuszczoną głową, zaczął po raz kolejny szczerze żałować, że jego córka Alicja nigdy nie poznała swoich dziadków. Żałował również braku ciepłych relacji między nimi, zwłaszcza pod koniec ich życia, kiedy już dawno zdążył wybaczyć im próbę chorobliwej manipulacji i kontroli nad nim samym.

Dobra, chłopie, weź się w garść – skarcił sam siebie w myślach, potrząsając przy tym głową, jakby odganiał natrętną muchę sprzed swojej twarzy. Zszedł na dół i wniósł wszystkie sześć kartonów do salonu. Usiadł w fotelu ojca i zaczął przeglądać i segregować swoje rzeczy, planując jednocześnie, gdzie mógłby je ustawić. Szary karton, bardzo szczelnie zabezpieczony taśmą izolacyjną specjalnie zostawił na sam koniec. Nożem delikatnie rozciął zabezpieczającą taśmę i otworzył pudło. Zaczął wyjmować ze środka zdjęcia swojej żony i córki, kładł je na stoliku obok siebie, robiąc to delikatnie i z szacunkiem, jakby zdjęcia wydrukowane na papierze miały się rozbić lub potłuc. Do oczu napłynęły mu łzy, a serce waliło, przypominając swoim rytmem terkotanie dieslowego silnika. Powoli wyjął ostatnie zdjęcie i pozwolił, aby łza spadła na twarz jego żony idącej z małą Alicją, która wesołym krokiem podskakiwała i śmiała się, patrząc w obiektyw, za którym stał jej ukochany tata.

– Tak bardzo za wami tęsknię – rzekł sam do siebie, po czym przytulił zdjęcie do klatki piersiowej, jakby chciał poczuć obecność żony i córki. Po kilku chwilach wypełnionych żalem i smutkiem usnął. Pogrążył się w otchłani nicości będącej dla niego zarówno miejscem koszmarnych snów, jak i wytchnienia od otaczającej go bezlitosnej rzeczywistości.

Obudziło go głośne pukanie do drzwi. Z trudem otworzył oczy i spojrzawszy przez ogromne okno w salonie, spostrzegł, że słońce zdążyło już schować się za horyzontem. Z przedpokoju znów dobiegł go głośny, potrójny łomot. Zerwał się na równe nogi i poszedł na w pół przytomnym krokiem do wyjścia, zastanawiając się po drodze, kto mógłby dobijać się do starego i opuszczonego aż do dzisiaj domu.

Gdyby wtedy wiedział, jakie skutki przyniesie otwarcie tych drzwi, na pewno zamiast tego pobiegłby na górę do swojego dawnego pokoju i zaryglował drzwi wszystkim, co byłoby dostępne.

1

Drzwi załomotały potrójnie po raz ostatni, po czym Paweł powolnym ruchem pociągnął za klamkę i je otworzył.

– Dzień dobry.

– Dobry wieczór – odpowiedział Darski, po czym nastała niezręczna kilkusekundowa cisza.

W progu stał chłopiec, zupełnie w bezruchu, penetrując wzrokiem właściciela opuszczonego budynku.

– W czymś ci pomóc? – podjął niepewnym głosem Paweł. Chłopak miał na oko sześć, może siedem lat. Gospodarz patrzył na niego, czekając na odpowiedź i przez chwilę mu się przyglądał. Dzieciak ubrany był w zapinaną bluzę z kapturem w niebiesko-białe paski i ubrudzone jeansy. Twarz chłopca była jednak skąpana w mroku kończącego się dnia, przez co nie sposób było przyjrzeć mu się dokładniej.

– Nie wiem. A mógłby pan? – odparł chłopiec niespodziewanie. Jego głos był wysoki, bardzo adekwatny do wieku. Dało się w nim wyczuć nutkę ekscytacji i zainteresowania.

– Jak się nazywasz? – wycedził Paweł.

– Daniel Ostrewa, proszę pana.

– Mieszkasz w okolicy? – podjął niepewnie mężczyzna.

Chłopak stał przez chwilę w bezruchu, po czym energicznie pokiwał głową w potwierdzającym geście, udzielając tym samym odpowiedzi na usłyszane przed chwilą pytanie.

– A powiesz mi dokładnie gdzie?

Tym razem młodzieniec wzruszył niejednoznacznie ramionami.

– Bardzo mądrze, Danielu. To może powiesz mi, gdzie są twoi rodzice? Wiesz, jak trafić do domu?

Chłopiec pokiwał głową w górę i w dół, po czym uniósł powoli rękę i wskazał palcem na dom znajdujący się po swojej lewej stronie, jakieś sto metrów od domu Pawła. Był to sąsiadujący budynek. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest w o wiele lepszym stanie technicznym niż dom Pawła, aczkolwiek był nieco mniejszy i uboższy od posiadłości państwa Darskich.

– Tam mieszkasz? Twoi rodzice są w domu?

– Mama jest. Powiedziała, że chce pana poznać.

Paweł trochę się uspokoił. Na początku chłopiec wydał mu się odrobinę upiorny, choć tak naprawdę taki efekt mogło wywołać słabe o tej porze dnia światło. Okolica również nie była już tak malownicza jak kiedyś, a późna jesień potęgowała te wrażenie.

– No dobrze, pójdę z tobą. Nie powinieneś o tej porze przebywać sam na dworze.

Mężczyzna cofnął się w głąb korytarza i chwycił kurtkę. Dopiero zarzucając ją na plecy, zdał sobie sprawę, jak zimno było wewnątrz budynku. Chłopiec już czekał na niego na podjeździe. Kiedy zobaczył, jak jego nowy znajomy zamyka dom na klucz, zerwał się i popędził prosto do domu. Paweł ruszył w stronę posesji sąsiadów i po chwili znalazł się przed ich drzwiami wejściowymi. Zapukał. Dwa razy.

Wewnątrz dało się słyszeć odgłosy krzątaniny, jakby ktoś zaczął nagle przestawiać meble w całym mieszkaniu przed przyjęciem bardzo ważnych gości. Czymkolwiek było to, co powodowało te hałasy, musiało być bardzo ciężkie. Po chwili harmider ustał. Paweł wyczuł czyjąś obecność po drugiej stronie drzwi i zastanawiał się, czy nie powinien zapukać jeszcze raz. Podnosił już dłoń zaciśniętą w pięść, kiedy nagle drzwi otworzyły się z szarpnięciem.

– Dobry wieczór panu. Nazywam się Oliwia Ostrewa i jestem matką Daniela.

– Dobry wie… – zaczął Paweł, lecz kobieta nie dała mu dokończyć.

– Zdaje się, że mój syn zakłócił pana spokój… – nie dawała dojść Pawłowi do słowa – …za co bardzo pana przepraszam. Wcześniej widziałam, jak się pan wprowadza i razem z mężem zastanawialiśmy się, kim jest nasz nowy sąsiad. Daniel musiał usłyszeć, o czym rozmawiamy i zapewne postanowił się tego dowiedzieć za nas – wyjaśniła kobieta.

Prawą ręką ściskała klamkę od drzwi, a lewą przytknęła do swojej klatki piersiowej.

– Spokojnie, proszę pani, nic się nie stało. Nazywam się Paweł Darski i właśnie się tu wprowadziłem – odparł, wykorzystując do tego resztki powietrza, jakie zostały mu w płucach. Był skonsternowany i lekko zagubiony. Kobieta była ubrana w elegancki, granatowy sweterek, spod którego wystawał biały kołnierzyk od koszuli. Jej ciemne włosy zwinięte były w perfekcyjny kok na czubku głowy. Poza tym miała na sobie długą do połowy łydek, czarną, bawełnianą spódnicę. Swoją aparycją przypominała wyrafinowaną milionerkę po czterdziestce, z olbrzymią klasą i powściągliwością. W porównaniu z ubogo wyglądającym domem i podwórkiem kontrast był olbrzymi.

Kobieta otworzyła szeroko oczy i zmierzyła Pawła wzrokiem od stóp aż po czubek głowy.

– Darski? Jak to starsze małżeństwo, które też tu wcześniej mieszkało? – odparła kobieta, akcentując swe zdziwienie. Paweł miał wrażenie, że wyczuwa w jej głosie ekscytację.

– Zgadza się, jestem ich synem.

Przez ułamek sekundy ujrzał w jej oczach coś, czego nigdy wcześniej nie widział. Jakiś nieznany mu błysk. Przez tę krótką chwilę poczuł, jakby czas stanął w miejscu. W jego sercu zrodziło się dziwne uczucie. Uczucie zagrożenia. Nogi mu drgnęły, przez co nieomal rzucił się do ucieczki. Pierwotny instynkt informujący o zagrożeniu życia przez milisekundę przejął kontrolę nad jego ciałem. Dłonie mu zadrżały w ostry i bezwładny sposób. Trwało to mgnienie oka, lecz kobieta spostrzegła ten drobny gest niczym drapieżnik obserwujący swą ofiarę. Rozmówczyni niepostrzeżenie zwróciła swój wzrok na twarz nowego sąsiada.

– Kurczę blade. Nie wiedziałam, że państwo Darscy mieli syna – odparła beztrosko, uśmiechając się szczerze.

Cała dziwna aura wokół niej rozpłynęła się, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Paweł otrząsnął się z oszołomienia, odzyskując ostrość zmysłów. Przez chwilę nie wiedział, gdzie jest ani co się dzieje. Jeszcze sekundę temu był pewien, że będzie musiał stoczyć z tą drobną, aczkolwiek wysoką kobietą walkę o życie, a teraz rozmawia z nią jak gdyby nigdy nic.

Paweł spędził dwanaście lat w policji w wydziale zabójstw. Widział i przeżył w życiu naprawdę wiele, ale czegoś takiego jeszcze nigdy nie czuł. Nie był pewny tego, co się przed chwilą wydarzyło. Postanowił zachować zimną krew. Tego uczyli śledczych mających zajmować się morderstwami i ich sprawcami.

– Nie dziwię się pani. Przez wiele lat nie utrzymywałem kontaktu z rodzicami. Nasze drogi jakoś się rozeszły – odparł drżącym głosem mimo usilnych starań, aby nie okazać żadnych emocji. Odniósł wrażenie, że wyczuła jego chwilową słabość.

– Rozumiem pana. Mam nadzieję, że Daniel nie zakłócił pańskiego spokoju. Ostatnio zrobił się strasznie ciekawski i często wychodzi z domu bez naszej wiedzy.

Kobieta nie spuszczała z niego wzroku, penetrując go swoimi bladoniebieskimi oczami.

– Wszystko w porządku. Przez chwilę myślałem, że się zgubił. Zapytałem go, gdzie mieszka, ale nie chciał powiedzieć, co było zresztą bardzo mądre z jego strony. Kiedy zapytałem, gdzie są jego rodzice, wskazał na ten dom, więc postanowiłem go odprowadzić. Dziecko w jego wieku nie powinno o tej porze samo chodzić po ulicy – odpowiedział Paweł, zaglądając ponad ramieniem kobiety w głąb domu i szukając tym samym chłopca.

– Ma pan absolutną rację. Chyba będziemy musieli z mężem wprowadzić małe zmiany w naszej polityce wychowywania syna. Kiedyś może mu się coś przez przypadek stać i to ja będę wtedy winna.

Znów ten dziwny, ale jakże szczery uśmiech.

– Na komendę przynajmniej raz w tygodniu przychodziły matki ze łzami w oczach, zgłaszając zaginięcie lub wypadek swojego dziecka.

– Jest pan policjantem? – zapytała z wyraźnym zainteresowaniem podchodzącym pod fascynację.

– Już nie. To długa historia i nie chcę pani zanudzać.

– W porządku. Rozumiem. No cóż, bardzo dziękuję panu za pomoc z synem. Obiecuję, że zrobię co w mojej mocy, żeby to się już nie powtórzyło – odpowiedziała z pełną powagą.

– Nic się nie stało. Spokojnej nocy życzę. Dobranoc. – Paweł obrócił się i ruszył w stronę wyjścia z posesji.

– Panie Pawle! – zawołała. – Mogę tak do pana mówić?

– Śmiało.

– Może zechce pan jutro wpaść do nas na kolację? Mąż powinien już wtedy wrócić. Jestem pewna, że będzie chciał pana poznać. Ze względu na pana rodziców.

Ze względu na moich rodziców? – pomyślał. Było w tej kobiecie coś, co sprawiało, że czuł się nieswojo. Dopiero co pozbierał się po utracie rodziny i zamieszkał w domu, w którym się wychowywał i który rodzice zostawili mu w spadku wiele lat temu. Ostatnia rzecz, jaką w tej chwili chciał zrobić, to nawiązać znajomość z dziwnymi sąsiadami. Wszystko zdawało się być nie tak. Może to jakiś uraz po ostatnich traumatycznych wydarzeniach z jego życia kazał mu podświadomie unikać kontaktów z nieznajomymi. Pragnął w samotności opłakiwać żonę i córkę. Chciał, czy nie chciał, musiał przyjąć zaproszenie. już wtedy wiedział, że nie uda mu się z tego wykręcić. Jednak mimo to postanowił spróbować.

– Jestem pani bardzo wdzięczny za propozycję, ale dziś się wprowadziłem i mam mnóstwo rzeczy do zrobienia i uporządkowania. Może innym razem.

– Nalegam.

Paweł spuścił głowę, co kobieta uznała za zgodę. Oboje wiedzieli, że tak naprawdę ten gest miał oznaczać co innego.

– Proszę być jutro o dwudziestej – rzekła, prostując się i unosząc dumnie głowę. W tamtej chwili wyglądała jak drewniana sztacheta wbita w ziemię i ustawiona do perfekcyjnego pionu.

– Dobranoc, pani Ostrewa – odparł, po czym ruszył pospiesznym krokiem w stronę swojej posiadłości. Nie spoglądał za siebie, ale zarejestrował brak dźwięku zamykających się drzwi domu swojej świeżo poznanej sąsiadki. Gdy dotarł wreszcie na miejsce, zamknął drzwi na klucz. Zamek przekręcił dwa razy. Pospiesznie podszedł do okna, przez które widać było dom nieznajomej (choć teraz to już można było powiedzieć „znajomej”) i przetarł dłonią zakurzoną szybę.

Oliwia Ostrewa wciąż stała w progu i patrzyła w jego stronę.

2

Obudził go dzwoniący telefon. ACDC rozbrzmiewało w głośniku smartfona z maksymalną głośnością. Paweł niezdarnie próbował chwycić komórkę leżącą na stole obok kanapy w salonie, w którym spędził noc, lecz jego niezborne ruchy sprawiły, że telefon wylądował na podłodze. Zerwał się z pozycji leżącej niemal jednym ruchem i w tej samej chwili, chwyciwszy nadal dzwoniący telefon, wcisnął zieloną słuchawkę.

– Słucham? – wybełkotał zaspanym głosem.

– Nawet mi nie mów, że jeszcze śpisz.

W głośniku usłyszał głos Łukasza.

– No teraz już nie – odparł niemalże niezrozumiale, co było spowodowane głośnym ziewnięciem.

– Stary, zbieraj dupę i jedziemy na spotkanie.

Paweł natychmiast poczerwieniał ze złości. Miał już dość spotkań ze specjalistami od uzależnień alkoholowych. Po śmierci Asi i Alicji popadł w straszny nałóg. Potrafił pić przez dwa tygodnie pod rząd, następnie przespać dwa, góra trzy dni i znów pić przez kolejne dwa tygodnie. Trwał w tym cyklu przez półtora roku. W ten sposób stracił niemal wszystkie pieniądze, jakie otrzymał ze sprzedaży domu, w którym mieszkał z żoną i córką. Wszystko się skończyło, kiedy Łukasz znalazł go pobitego w parku niedaleko jego ulubionego baru. Przyjaciel zabrał go wtedy na odwyk, za co Paweł go znienawidził, a nawet mu groził. Kiedy po paru miesiącach pobytu w ośrodku doszedł do siebie, przeprosił Łukasza z nadzieją, że ten mu wybaczy. Przyjaciel niczego nie miał mu za złe. Nalegał jedynie, aby udzielał się na spotkaniach grupy AA i od czasu do czasu porozmawiał z kimś, kto może mu pomóc. Z początku Paweł robił wszystko, czego od niego chciano, ale z biegiem czasu zaczął nerwowo reagować na jakiekolwiek wspomnienie o jego dawnych problemach i uważał się za kompletnie zdrowego.

– Kurwa, mówiłem ci już przecież. Mam dość tych spotkań. Nie wypiłem ani kropli od ponad pół roku. Poza tym jakie spotkanie? Z samego rana? Chyba już was wszystkich całkiem pojebało.

– Paweł, ja wiem, że jest ci trudno, ale…

– Chuja tam wiesz – przerwał mu gniewnie, po czym zapadła cisza i po chwili zastanowienia dodał: – Przepraszam. Za ile mam być gotowy?

W słuchawce przez chwilę nikt się nie odzywał i Paweł zaczął się niepokoić. Być może zbyt nerwowo i ostro zareagował na telefon Łukasza, bez którego prawdopodobnie już by go nie było wśród żywych.

– Wiesz co? Mam inny pomysł. Iza ma dzisiaj wolne i ja w sumie też. Może wpadłbyś do nas na kolację? Robi jakąś zapiekankę. Nie powiem ci z czym, bo nie wiem. To co?

Nagła zmiana nastawienia Łukasza wzbudziła w nim pewien dyskomfort. Był pewien, że uprze się i jeśli będzie musiał, to siłą zaciągnie go na spotkanie z psychologiem. Być może Łukasz zrozumiał sytuację, w jakiej znajduje się jego przyjaciel i postanowił tym razem odpuścić.

– Jasne, wpadnę. O której mam być? – odparł Paweł, zbierając myśli.

– O dwudziestej?

W tej samej chwili dostrzegł przez okno samochód podjeżdżający pod dom sąsiadów i nagle przypomniał sobie, że przecież dzisiejszy wieczór miał już zaklepany. A raczej ktoś zaklepał go za niego. Wspomnienie wczorajszego późnego popołudnia spadło na niego jak lawina. Przypomniał sobie chłopca i jego matkę. Jak oni się nazywali? Osłowscy? Ostratrawa? Ostrewa! Przypomniało mu się to dziwne uczucie. To samo, które czuł wczoraj w obecności sąsiadki. Niegrzecznie byłoby zgodzić się na kolację u nowo poznanych ludzi, a następnie się na niej nie zjawić się bez uprzedniego poinformowania, zważywszy na fakt, że dzieliło ich tylko kilkadziesiąt metrów. Poza tym w tej kobiecie było coś, co przyprawiało Pawła o dreszcze. Nie wiedzieć czemu, w jej obecności czuł się mniej bezpiecznie niż podczas pościgów za mordercami.

– Halo, jesteś tam? – głos Łukasza w telefonie wyrwał go z zamyślenia.

– Jestem, jestem. Naprawdę chciałbym przyjść, ale nie mogę – odparł Paweł, czując coś w rodzaju stresu gnieżdżącego się głęboko w jego sercu.

– A to dlaczego? – zapytał poirytowany Łukasz.

– Wczoraj przez przypadek poznałem moją sąsiadkę i zaprosiła mnie dzisiaj na kolację.

Po drugiej stronie znowu zapadła cisza. Dało się słyszeć tylko równy i spokojny oddech Łukasza.

– Ty – odpowiedział nagle. – A co to za sąsiadka?

– Spokojnie, nic z tych rzeczy. Ma męża i syna. Mieszkają w domu, w którym kiedyś mieszkali państwo Jabłońscy. W sumie to nic więcej o nich nie wiem. Mam nadzieję, że dzisiaj się czegoś dowiem.

– No dobra, w takim razie odezwę się jutro. Tylko pamiętaj.

– Pamiętam, kurwa jego mać – przerwał poirytowany Paweł. – Mógłbyś już przestać mnie niańczyć. Mam to już za sobą.

– Wiem, bracie. Trzymaj się.

W słuchawce usłyszał już tylko dźwięk zakończonego połączenia, po czym odłożył telefon na stolik, sprawdzając na końcu godzinę. Jedenasta dwadzieścia trzy. Najwyraźniej musiał być bardzo zmęczony. Prawdopodobnie nadrabiał cały ten czas na sen, który stracił przez ostatnie dwa lata. Przez wiele nocy w ciągu tego okresu nie zmrużył nawet oka. Żal i ból w sercu po utracie dwóch ukochanych osób był zbyt duży. Nie pomagały tabletki nasenne ani psychotropy. Jedyną ulgę przynosiło zalanie się w trupa. Dopiero wtedy był w stanie przespać parę godzin. Niestety po obudzeniu cierpienie zawsze wracało, więc znów sięgał po butelkę.

Podniósł się z kanapy i podszedł do okna. Zatopił swój wzrok w domu sąsiadów. Nie rozumiał swojej fascynacji tymi ludźmi. W pewien sposób nie akceptował nawet wczorajszego przebłysku i fali strachu, jaka ogarnęła go w czasie spotkania z gospodynią sąsiedniego budynku.

Przeczesał prawą ręką swój kilkudniowy zarost i popatrzył na swoje dłonie, jakby szukał na nich rozcięć i skaleczeń, których miał całe mnóstwo, kiedy po opróżnieniu butelki taniego wina rozbijał ją o chodnik, a następnie zbierał kawałki szkła w obawie, że będzie tędy przechodziło jakieś dziecko i się przewróci, kalecząc coś sobie. Po alkoholu zawsze robił się troskliwy i współczujący. Wyobrażał sobie najczarniejsze scenariusze, nawet w najbardziej niewiarygodnych okolicznościach. Któregoś wieczora wracał ze sklepu monopolowego, zataczając się po całym chodniku. W tamtym czasie wynajmował mieszkanie, które załatwił mu Łukasz. W pewnym momencie sięgnął do kieszeni po gumę do żucia i włożył ją do ust. Mlasnął dwa razy i wypluł na chodnik. Zrobił dwa kroki i cofnął się przerażony w poszukiwaniu gumy. Nie chciał, żeby zjadł ją jakiś ptak, myśląc, że to jedzenie, zaklejając sobie tym samym żołądek. Nauczyła go tego jego córka.

Poszukiwania gumy zakończyły się nocą spędzoną pod znajdującym się niedaleko zadaszeniu na śmietniki, do których swoje odpady wrzucali mieszkańcy pobliskiego osiedla. Po obudzeniu znalazł gumę przyklejoną do podeszwy swojego lewego buta.

Z zadumy wyrwał go widok Oliwii Ostrewy wychodzącej tylnym wyjściem ze swojego domu z koszem pełnym ubrań. Poczuł, jak w jego gardle zebrała się olbrzymia gula śliny. Wiele wysiłku kosztowało go przełknięcie jej, a w tym czasie sąsiadka weszła z koszem do gęstego, niewielkiego lasu, na skraju którego stały ich domy i zniknęła mu z oczu. Odwrócił się i podszedł do ojcowskiego fotela, gdzie leżały jego spodnie. Wsunął je i zapiął pasek. Cholernie tu zimno – pomyślał na głos. Odwrócił się ponownie do okna i znów ujrzał Oliwię, która tym razem spokojnie rozwieszała pranie.

3

W porze obiadowej Paweł udał się do prowizorycznego centrum miasta. W domu nie miał niczego do jedzenia, więc postanowił zrobić zakupy i może nawet znaleźć miejsce, w którym coś zje. Była to dobra okazja do przejechania się po miasteczku, niegdyś będącym pępkiem jego wszechświata. Kiedy był dzieckiem, prawie nigdy nie było go w domu. Całe dnie spędzał z okolicznymi dzieciakami będącymi wtedy jego najlepszymi przyjaciółmi. Rodzice nigdy nie poświęcali mu zbyt dużo uwagi, zwłaszcza w okresie wakacji, kiedy wieczory były jedyną porą dnia, podczas której zależało im na obecności syna w pobliżu. Niemal codziennie wracał brudny niczym kominiarz kończący swoją pracę i zawsze z nowymi zadrapaniami lub siniakami. Setki godzin, które spędzał, biegając po polach i lasach, grając w podchody czy budując bazy w coraz to nowych i bardziej niebezpiecznych miejscach, skutkowały nowymi obrażeniami na jego skórze.

Przejeżdżał właśnie nieopodal opuszczonego budynku będącego niegdyś rozlewnią mleka. Wraz z innymi dzieciakami często się tam wkradali, pomimo znaków ostrzegających przed zawaleniem, i urządzali polowania na czarownice. Gra polegała na tym, że dziesięcioletnia Katarzyna Węglowik zakładała koronę i szal zrobiony własnoręcznie ze znalezionych, niedużych patyków pozwiązywanych długimi źdźbłami trawy lub pszenicy. Reszta chłopców i dziewcząt chowała się w najróżniejszych zakamarkach opuszczonego budynku. ich zadaniem było zarzucić na jej szyję pięć talizmanów (obręczy wykonanych w taki sam sposób, w jaki wykonana była korona i szal wiedźmy) i nie dać się przy tym złapać.

Paweł odwrócił wzrok od rozlewni, jadąc nadal przed siebie. Pogrążył się w wspomnieniach i zaczął się zastanawiać, co się właściwie stało z Kaśką. Zawsze to ona była wiedźmą, ale dlaczego? Nie był współtwórcą reguł gry. Kiedy sam zaczął w niej uczestniczyć, reszta towarzystwa już dawno miała wszystko ustalone – Kaśka jest wiedźmą, a reszta ucieka.

Oddalając się coraz to bardziej od miejsca dawnych, beztroskich chwil, uświadomił sobie, że nigdy tak naprawdę nie dowiedział się, dlaczego zniknęła tak bez słowa. Któregoś dnia nie przyszła po prostu na codzienne spotkanie na polach graniczących z niedużym lasem i następnego ranka również jej nie było. Po paru dniach cała ferajna udała się do jej domu zapytać, dlaczego już do nich nie przychodzi. Mama Kaśki, pani Justyna, powiedziała im wtedy, że jej córka przeprowadziła się do dziadków mieszkających koło Krakowa, a ona sama wkrótce do niej dołączy. Kilka miesięcy później przy ognisku Sebastian Dachnowski, będący w tamtych czasach najlepszym kolegą Pawła, wygadał się, co było powodem, dla którego to Katarzyna zawsze była wiedźmą.

– No wiesz, nie mogę ci powiedzieć. Reszta chłopaków spuści mi za to ostre lanie.

– Nie chcesz, to nie mów. Ja cię do niczego nie zmuszam – szepnął młody Paweł z nadzieją, że ten nie wytrzyma i puści farbę.

Sebastian rozejrzał się nerwowo dookoła, sprawdzając, czy nikt przypadkiem nie słyszy ich rozmowy.

– Psia krew – zaklął nerwowo, po czym wbił wzrok w niewtajemniczonego przyjaciela i kontynuował: – Bo chłopaki mówili, że ona była szurnięta. Podobno mama nie pozwalała jej wychodzić na dwór i się z nami zadawać, bo udusiła kota, którego dostała od niej na urodziny. Janek i Rafał dowiedzieli się o tym od jej starszego brata, jak pomagali mu układać drewno na zimę i kazał im trzymać gębę na kłódkę. To oni postanowili zrobić z niej wiedźmę, odkąd zaczęła do nas przychodzić, kiedy jej mama jeździła do pracy.

Sebastian wybałuszył oczy i przez chwilę wyglądały, jakby miały mu zaraz wypaść. Wpatrywał się tchórzliwym wzrokiem w Pawła w oczekiwaniu na jego reakcję. Młody Darski zakrył usta, usiłując powstrzymać się od śmiechu, co po paru sekundach zakończyło się fiaskiem i chłopak nie wytrzymał, wystrzeliwując ze swoich ust salwę głośnego, aczkolwiek krótkiego rechotu. Reszta towarzystwa siedzącego kawałek dalej przy ognisku odwróciła się ku nim, po czym tracąc szybko zainteresowanie, wróciła do wcześniej toczonych między sobą rozmów. Paweł nachylił się w kierunku przestraszonego przyjaciela i starając się ze wszystkich sił, przybrał poważną minę.

– Myślę, że teraz rozumiem. Udusiła kota, a tak robią wiedźmy. To zrozumiałe. Do diabła z nią – skwitował, po czym szyderczy uśmiech pojawił się na jego twarzy.

– Nie wierzysz mi. Nie wiem, po co ci w ogóle o tym mówiłem – odrzekł zawiedziony Sebastian.

– Kaśka była dziwaczką, ale nie wierzę w tę bajeczkę o kocie. Jej brat musiał mieć z was niezły ubaw, wciskając wam tę historyjkę.

– Ale to prawda! Janek i Rafał by mnie nie okłamali. Jestem pewny, że mówili prawdę. Ja też zawsze uważałem ją za szurniętą.

– To może pójdę do nich i sam zapytam?

Paweł zdążył już podnieść się z drewnianego pieńka, na którym obaj siedzieli, lecz Sebastian natychmiast chwycił go za rękaw bluzy i pociągnął w dół.

– Nie możesz! – zaczął przestraszony chłopak drżącym szeptem. – Jak do nich pójdziesz, to od razu będą wiedzieli, od kogo to wiesz i spiorą mnie na kwaśne jabłko. Nie rób tego, bądź kumplem.

Słysząc błagania przyjaciela, Paweł postanowił ustąpić. W sumie to nie za bardzo znał tę całą Kaśkę i cała ta historia nawet go nie obchodziła. Odchylił głowę do, tyłu udając, że zastanawia się nad wydaniem swojego przyjaciela. Jego wzrok utkwił w czarnym, bezchmurnym niebie pokrytym świecącymi jak małe żaróweczki gwiazdami i nagle zrobiło mu się gorąco. Zdał sobie sprawę, która jest godzina i jak bardzo jego rodzice muszą być wściekli z powodu jego nieobecności w domu.

– No dobra. Niech ci będzie. Wierzę ci – powiedział ze spokojem do umierającego ze strachu Sebastiana. Na twarzy chłopaka malowało się uczucie ulgi.

– Dzięki, bracie. Jesteś spoko – odparł wyraźnie spokojniejszy.

– Ja już muszę spadać. Tato mnie zabije, jak zaraz nie wrócę do domu.

Paweł wstał, otrzepał spodnie i ruszył spokojnym krokiem w swoją stronę, trzymając ręce w kieszeniach. Po oddaleniu się na kilkanaście metrów odwrócił się do przyjaciela wciąż siedzącego przy ognisku i rzekł:

– A, właśnie. Jabłko ci spadło z kija.

4

Do dziś nie wiedział, czy historia z kotem i przeprowadzką była prawdziwa. Ciekawiło go, na jaką kobietę wyrosła Kaśka, którą bądź co bądź nieświadomie w dzieciństwie prześladowali.

Otrząsnął się z krążących po jego głowie wspomnień i zdał sobie sprawę, że znajduje się już na głównej ulicy Wścibników. Warszawska ciągnęła się przez sam środek i przez całą długość małej mieściny. Jej nazwa, w przeciwieństwie do nazwy miejscowości, wcale nie była adekwatna. Ani nie prowadziła do Warszawy, ani nie znajdowała się nawet blisko niej. Całe miasteczko leżało na tak zwanym zadupiu, oddalonym od Warszawy o jakieś dziewięćdziesiąt kilometrów. Podjechał pod gospodę, będącą niegdyś centrum towarzyskim Wścibników, do której swego czasu ochoczo uczęszczał Ryszard Darski. Wiadomym było, iż może to być jedyne miejsce w okolicy serwujące ciepły posiłek i zimne napoje. Budynek był chyba jedynym punktem w całym miasteczku, gdzie nie zatrzymał się czas. Ktoś włożył dużo pieniędzy w odbudowę kulturowego jądra tych prostych ludzi.

Paweł wszedł do środka i zrozumiał, że ktoś, kto prowadzi ten mały interes, robi to nie na żarty. Gdyby nie świadomość tego, gdzie się obecnie znajduje, wziąłby to miejsce za jeden z kilkudziesięciu barów w stolicy. Porządne drewniane stoliki z kanapami i krzesłami obitymi czerwoną i czarną skórą. Starannie dobrana, marmurowa podłoga z idealnie położoną fugą. Ściany wykonane były z czerwonych cegieł, przy których stało kilka maszyn do grania, a w tym sławny na cały świat jednoręki bandyta. Całość ukoronowały gustowne lampy sufitowe nadające całemu pomieszczeniu odcień czerwieni, tworząc w ten sposób klimatyczny półmrok. Pawłowi ten wystrój przypominał trochę kompozycje, jakie widuje się w burdelach, ale zważywszy na fakt, że jest to lokal we Wścibnikach, czuł się pod wrażeniem. Jeszcze większe zdziwienie wywołała w nim liczba ludzi siedzących przy barze i stolikach. Zarówno mężczyzn, jak i kobiet w wieku od osiemnastu do sześćdziesięciu lat. Podszedł spokojnym krokiem do baru, po drodze spostrzegając brak czyjegokolwiek zainteresowania jego osobą. Nie tego się spodziewał. Liczył bardziej na coś w rodzaju sceny ze starych westernów, gdzie tajemniczy nieznajomy wchodzi do zajazdu, a całe życie wewnątrz zamiera i wszystkie oczy kierują się w jego stronę. Ku jego zdziwieniu nic takiego nie nastąpiło. Wszyscy siedzieli niewzruszeni, zajęci własnymi sprawami, a obecności nowej twarzy nawet nie zauważyli.

Za barem stał młody, około dwudziestopięcioletni, cherlawy chłopaczek o kędzierzawej fryzurze instagramowego influencera. Zdecydowanie wyróżniał się na tle prostych, małomiasteczkowych ludzi. Za nim znajdowały się drewniane półki z wyborem alkoholi godnym prestiżowego klubu dla bogaczy. Tych ludzi stać na takie trunki? – zdziwił się. Paweł przeleciał szybko wzrokiem po stolikach, przy których siedzieli goście. Spostrzegł tylko wódkę, piwo i gdzieniegdzie parę drinków.

– Co panu podać? – Młody barman wyrwał go z zadumy.

– Czy dostanę tu coś do jedzenia? – zapytał Paweł, powoli kierując wzrok na swojego rozmówcę.

– Naturalnie – odparł chłopak, wyciągając spod lady menu. – Tutaj, proszę. Nasza karta. Proszę zająć odpowiadające panu miejsce i zaraz podejdzie do pana kelnerka.

Francja elegancja – pomyślał, po czym wziął od barmana menu i pomaszerował w kierunku stolika znajdującego się w samym rogu sali.

Po złożeniu zamówienia, młoda kelnerka – niska blondynka, przyniosła Pawłowi zwykłe pierogi ruskie ze skwarkami. Nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł takie rarytasy. Wybór w karcie był szeroki i w wielu przypadkach bardzo wyszukany, ale na szczęście nawet prosty chłopina mógł się posilić zwyczajnym rosołem czy chociażby właśnie pierogami.

Pałaszując kolejnego pieroga, kątem oka dostrzegł postać wynurzającą się z zaplecza. Był to wysoki i świetnie zbudowany mężczyzna. Jego łysina świeciła jaśniej niż klimatyczne lampy sufitowe, a kobaltowy garnitur leżał na nim tak, jakby był dopasowany przez samego Armaniego. Pawłowi wydał się dziwnie znajomy. Gdzieś już go kiedyś widział. A może tylko mu się wydawało? Jego uwaga na powrót skupiła się na talerzu, na którym znajdowały się jeszcze cztery pierogi. Wtedy usłyszał głos wołający jego imię.

– Paweł?!

Mężczyzna w garniturze uśmiechał się, patrząc na niego oraz unosząc rękę wysoko do góry w geście powitania, a po chwili ruszył w jego stronę pewnym krokiem.

– Zgadza się. Z kim mam przyjemność? – odparł, połykając w trakcie ostatni kęs pieroga zalegający w jego ustach.

– Co ty, starych kumpli nie poznajesz? – zdziwił się bezwłosy ważniak, wyciągając do niego rękę. – To ja, Janek Żuk.

Paweł wytrzeszczył oczy ze zdziwienia.

– Jezu, chłopie. W życiu bym cię nie poznał – odparł zdezorientowany.

– Ty za to nic się nie zmieniłeś, tylko twarz masz jakąś taką bardziej dorosłą – uśmiechnął się bez cienia złośliwości.

– Kopę lat. Co tu robisz?

– Jak to co? Prowadzę ten lokal.

– To twoje? – Paweł nie potrafił ukryć swojego zdziwienia.

– Ano moje. Sprzedałem ziemie mojego staruszka i postanowiłem zabrać się za poważniejszą robotę.

– No tak, zawsze mówiłeś, że zostaniesz prezydentem i wywalisz wszystkich komuchów z Polski.

– Tak, pamiętam. Komunistów już nie ma, więc i moja prezydentura straciła sens – odparł z westchnieniem, przypomniawszy sobie stare czasy.

– Twój ojciec się pewnie w grobie przewraca, widząc, na co wymieniłeś jego ukochaną farmę – odparł Paweł, przyglądając się uważnie swojemu dawnemu znajomemu. Przyłapał się na studiowaniu jego mowy ciała. Taki stary nawyk z policji. Wszystko wskazywało na to, że Janek dobrze wie, kim jest i na jakim etapie życia teraz się znajduje. Pewny siebie, dobrze ubrany, ze srebrnym timexem błyszczącym na nadgarstku, widać powodziło mu się i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

– A w dupie mam, co on teraz robi. Pamiętasz przecież, jak wymigiwałem się od pomagania mu przy codziennych obowiązkach. Życie farmera nigdy nie było dla mnie.

– W sumie prawda. Jak długo się tym zajmujesz? – spytał Paweł z ciekawością. Taka rozmowa była dla niego dobrą odskocznią i chociaż na chwilę pozwalała zapomnieć o Asi i Alicji.

Janek zamyślił się, unosząc wzrok do góry.

– W sumie to będzie z dziesięć lat. Jasne, że tego nie wiesz, bo nie widziałem cię od ilu? Od dwudziestu?

– Od siedemnastu. – Darski poprawił go neutralnym tonem. – Rzeczywiście dawno mnie tu nie było.

– Nawet na pogrzebie własnych rodziców nie byłeś, prawda?

– Ano. Nie byłem – odpowiedział krótko, aby jak najszybciej uciąć ten temat. – Jak się nazywa to miejsce?

Człowiek, spotykając starego znajomego, którego tak naprawdę nigdy nawet nie lubił, nie ma za bardzo o czym z nim rozmawiać. Paweł doskonale zdawał sobie z tego sprawę, więc próbował chwytać się nawet najmniej istotnych tematów.

– Po prostu piwiarnia – odparł zbity z tropu Janek, po czym kontynuował: – A ty co tu robisz? Wróciłeś?

– Można tak powiedzieć. Zamieszkałem w domu moich rodziców.

– Kurde, w tej ruderze? Jak ostatnio tamtędy przejeżdżałem, miałem wrażenie, jakby ściany zaczęły się naginać do wewnątrz. – Janek wydawał się sztucznie przejęty.

– Aż tak źle nie jest. Fakt, miejsce wymaga pewnego wkładu finansowego, ale można z niego zrobić całkiem fajny kącik – odparł, kończąc przekrajać pieroga na pół.

– Serio? Dla mnie to miejsce wygląda, jakby się zaraz miało zawalić.

– Wydaje ci się. Nie jest tak źle. Wymaga trochę pracy, ale jeszcze można je uratować.

– No tak, pewnie masz rację. Słuchaj, stary, ja muszę lecieć pozałatwiać parę spraw. Wpadaj częściej, to wypijemy razem jakieś piwo, za stare czasy – zaproponował, wstając i zapinając guzik od marynarki.

– Za piwo podziękuję. – W głosie Pawła huczała niemal grobowa powaga.

– A to dlaczego? Abstynent? – Na twarzy właściciela lokalu pojawił się nieprzyjemny dla oka grymas.

– Coś w tym rodzaju.

– No to w takim razie wpadaj częściej na pierogi i wtedy powspominamy stare czasy. Trzymaj się – odrzekł, po czym w pośpiechu zaczął kierować się w stronę wyjścia z lokalu.

– Hej, zaczekaj! Kim są ludzie mieszkający w dawnym domu Jabłońskich?

Jan przystanął w progu i odwrócił się zdziwiony, po czym przez chwilę się zastanawiał.

– Bardzo sympatyczni ludzie. Z czasem sam się przekonasz.

5

Wielu młodych ludzi wychowujących się na wsi lub w małych miasteczkach marzy o dorosłym życiu w wielkim mieście. Przepych, luksusy i ocean możliwości. Są to rzeczy, których nie sposób doświadczyć, wiodąc spokojne życie z dala od zgiełku metropolii. Opuścić gniazdo i rozpocząć funkcjonowanie w nowym społeczeństwie na własny rachunek to marzenie setek tysięcy młodych ludzi. Paweł, wyjeżdżając do Warszawy w wieku dwudziestu lat, był jednym z nich. Należał do grupy marzycieli, którzy postanowili wziąć los we własne ręce, postępując przy tym wbrew woli rodziców. Ojciec Pawła nigdy nie kazał mu doić krów, karmić świń czy chociażby orać pola. Darscy nie musieli brudzić sobie rąk fizyczną pracą. Robili to za nich inni, używając do tego ich ziem. Małgorzata Darska kładła ogromny nacisk, aby jej syn zawsze wyglądał schludnie, co miało świadczyć o wysokim statusie społecznym jego rodziców, jednak od najmłodszych lat chłopak nie miał zamiaru podporządkowywać się wyznaczonym mu z góry standardom. Wszystkich swoich kolegów oraz koleżanki traktował równo. Nie miało dla niego znaczenia, czy są synami rolników, czy córkami krawcowych. Była to cecha, z której jego matka była skrycie dumna. Ona sama, wychodząc za mąż za Ryszarda, musiała dostosować się do warunków, jakie zostały jej narzucone, dlatego że nosiła nazwisko Darska. Paweł mimo zamożnej rodziny nigdy nie był traktowany przez rówieśników w lepszy czy gorszy sposób. Na przestrzeni lat zdobywał coraz więcej przyjaciół, co znacząco różniło go od jego ojca, dla którego przyjaźń i bliskość innych ludzi nie miały najmniejszego znaczenia. Liczyły się tylko wpływy i kontakty. Skończywszy dwadzieścia lat, oznajmił rodzicom, że wyjeżdża do Warszawy spełniać marzenia. Oczywiście spotkało się to z negatywną reakcją ojca, który drwił z chłopaka, mówiąc, że jest naiwny i wróci do domu z podkulonym ogonem za góra miesiąc. Ryszard miał rację. Paweł wrócił, tylko że nie zajęło mu to miesiąca, a siedemnaście lat. Nie był już dwudziestoletnim chłopcem, który wtedy opuścił rodzinne strony, a mężczyzną u schyłku wieku średniego, który wiele w życiu widział i przeżył. Po tylu latach uczucie nienawiści do ojca dawno zniknęło. Tak naprawdę żałował, że go teraz nie widzi, a jeszcze większy ból sprawiał fakt, że nie było mu dane stanąć w progu domu swoich rodziców z żoną i córką. W tamtym momencie podaliby sobie obaj rękę na zgodę i zapomnieliby o wszystkich negatywnych uczuciach, jakimi się niegdyś darzyli.

Wielu synów nie potrafi tego przyznać, ale faktem jest, że każdy z nich pragnie akceptacji i aprobaty swego ojca. Odbył na ten temat z Joanną setki rozmów i choć chciała, aby w życiu jej córki byli dziadkowie od strony taty, to dla Pawła było to zdecydowanie za wcześnie. Odkładał on zapoznanie swoich rodziców z żoną i córką, aż w końcu stracił zarówno ich, jak i swoją własną rodzinę. Joanna miała rację. Żałował podjętych za młodu decyzji. Żona zawsze była przy nim, aby mu doradzić, lecz te czasy już minęły i nigdy nie wrócą. Tak samo jak Asia. Na samą myśl o jej utracie Paweł czuł, jakby jego serce wpadło do miksera. Ból rozrywał jego klatkę piersiową i umysł. Alicja, jego mała księżniczka, była najpiękniejszą ośmiolatką, jaką kiedykolwiek widział. Długie, kręcone blond włosy po mamie i duże, zielone oczy po tacie. Joanna była pewna, że ich córka zostanie weterynarzem. Jej zainteresowania oscylowały niemal wyłącznie wokół zwierząt. Rodzice kupowali jej dziesiątki książeczek, kolorowanek i pluszaków. Wszystkie te rzeczy miały związek ze zwierzętami. Ojciec dziewczynki potajemnie planował kupić córce psa na dziewiąte urodziny. Joanna na początku sprzeciwiała się temu pomysłowi, ale argumenty jej męża – że to nauczy dziewczynkę obowiązkowości i odpowiedzialności, przekonały ją do tej myśli już po paru tygodniach. Warunki mieli naprawdę dobre. Nie mieszkali w bloku ani w centrum miasta. Ich dom leżał na obrzeżach Warszawy, mieli własne, duże podwórko i mnóstwo miejsca zarówno dla małej, jak i dla jej ewentualnego psiaka. Pieniędzy nigdy im nie brakowało. Paweł jako śledczy może i nie zarabiał kroci, ale za to Joanna prowadziła własną kancelarię prawną i w dodatku pochodziła z bardzo zamożnej rodziny. Paweł kochał każdą chwilę spędzoną z rodziną. Bardzo dobrze potrafił oddzielić pracę od życia prywatnego, czego nie można było powiedzieć o Joannie, która niemal codziennie przynosiła swoje biurowe obowiązki do domu. Fakt ten potrafił być uciążliwy, ale zarówno jej mąż, jak i córka akceptowali taką rzeczywistość. Z tamtych beztroskich i pełnych miłości czasów dziś zostały tylko wspomnienia wywołujące żal i wściekłość.

Paweł, opuszczając gospodę należącą do dawnego znajomego, dryfował we wspomnieniach dotyczących dwóch najważniejszych kobiet w jego życiu. Idąc w stronę samochodu, nawet nie zauważył stojącej po drugiej stronie ulicy elegancko ubranej kobiety, z idealnie zawiniętym kokiem na czubku głowy. Była to poznana poprzedniego dnia sąsiadka. Łapiąc za klamkę od drzwi samochodu, poczuł coś w rodzaju delikatnego ucisku w gardle. Wzdrygnął się zdezorientowany ze wzrokiem wbitym ze zdziwienia w asfalt. Uczucie bycia obserwowanym uderzyło w jego podświadomość niczym kula zawieszona na ramieniu dźwigu uderzająca w walącą się ścianę budynku. Powolnym i niepewnym ruchem podniósł głowę do góry i zobaczył ją. Ich spojrzenia starły się ze sobą, niemal wywołując trzęsienie ziemi w centralnej części Polski. Natychmiast poczuł przytłaczającą siłę osobowości tajemniczej i przerażającej kobiety. Choć właściwie nie wiedział, co takiego jest w niej, co wywołuje w nim tak skrajne emocje. Stał i patrzył na nią jak sparaliżowany, próbując z całych sił odwrócić wzrok. Wszystkie jego mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Wyglądał w tej chwili jak profesjonalny człowiek posąg, który dzięki wieloletniemu doświadczeniu opanował sztukę nieruszania się do perfekcji.

Czy ona puściła oczko? Kolana mu się zatrzęsły i niemal ugięły pod ciężarem jego własnego ciała. Z wielkim wysiłkiem udało mu się mrugnąć łzawiącymi już oczami. Kosztowało go to mnóstwo wysiłku. Kiedy jego wzrok powrócił, zdał sobie sprawę, że leży na chodniku i boli go bark. Co się stało? Jak się tu znalazłem? – pomyślał. Władzę nad swoim ciałem odzyskał tak samo szybko, jak ją stracił. Zerwał się niemal jednym ruchem na równe nogi i spojrzał w miejsce, z którego kilka sekund temu Oliwia Ostrewa mordowała go wzrokiem. Nikogo tam nie było. Pusto. Wszystko wróciło do normy.

Jak?

W głębi umysłu usłyszał czyjś stłumiony głos dochodzący z prawej strony. Męski głos.

– Ni anu ie est?

W tej chwili zdał sobie sprawę, że ta kobieta ma sekrety, których na obecnym etapie swojego życia nie chciałby poznać.

– Halo! Proszę pana! Nic panu nie jest?

Mężczyzna położył rękę na ramieniu Pawła i delikatnie nim potrząsnął.

– Co? Nie, nic – odparł, nie zwracając niemal uwagi na stojącego obok rowerzystę z wymalowanym przerażeniem na twarzy.

– Przepraszam pana bardzo. Rozmawiałem przez telefon i się zagapiłem. Naprawdę nie chciałem w pana wjechać. Może zadzwonić po pomoc?

Paweł dopiero teraz zrozumiał, co się wydarzyło. Kiedy tak stał sparaliżowany, jakiś facet się zagapił i przyrżnął w niego, jadąc rowerem. A więc stąd ten ból ręki i pobudka na chodniku. Paweł w końcu zwrócił się ku mężczyźnie.

– Spokojnie, nic mi nie jest. Najwyżej będę miał siniaka i niech pan na drugi raz uważa, jak jedzie.

Facet stał jak wryty, jednocześnie się w niego wpatrując. Nie było to spojrzenie winowajcy, a raczej kogoś, kto właśnie zobaczył ducha.

– Czy ja skądś pana nie znam? – kontynuował zaintrygowany.

– Kurwa mać! Darski! – Strapienie z twarzy rowerzysty zniknęło w mgnieniu oka. Wyszczerzył białe zęby w szerokim i życzliwym uśmiechu.

– Sebastian? – zapytał Paweł, mrużąc oczy ze zdziwienia.

– No jasne, że ja!

Obaj mężczyźni rzucili się sobie w ramiona i zaczęli klepać się po plecach, ciesząc się ze spotkania po latach.

– Kurczę, stary! Jak ja cię dawno nie widziałem. Kiedy wróciłeś?

– Tak właściwie to wczoraj.

– Poważnie? I gdzie mieszkasz? Tylko mi nie mów, że na starych śmieciach.

– Tak się akurat składa, że właśnie tam.

Paweł mimo piętna, jakie odcisnęły na nim ostatnie lata jego życia, nie potrafił powstrzymać emocji, jakie towarzyszyły mu przy spotkaniu Sebastiana. Obaj mężczyźni w czasach młodości byli niemal nierozłączni. Utrzymywali stały kontakt i razem przeżyli wiele dobrych, jak i złych chwil w swoim życiu.

– A ten dom to się przypadkiem nie rozlatuje? Po śmierci twoich rodziców nikogo tam nie było i zdawało mi się, że za każdym razem jak tamtędy przejeżdżam, budynek niszczeje coraz bardziej.

– No wiesz, nowością to on nie pachnie, ale nie ma aż takiej tragedii.

Już drugi raz to dzisiaj komuś tłumaczył, zaczynało go to lekko irytować.

– Żona pewnie suszy ci głowę o remont, co?

– Jeszcze jak – skłamał.

– Paweł, ja muszę uciekać, bo naprawdę bardzo się spieszę. Błagam cię, wpadnijcie do nas jutro po południu. Moje miejsce zamieszkania się nie zmieniło. Chciałbym, żebyś poznał moją żonę i synów.

– Czy ta dziura aż tak się zmieniła, że wszyscy gdzieś dzisiaj pędzą?

– Co masz na myśli? – Sebastian zmarszczył brwi ze zdziwienia.

– Spotkałem przed chwilą Jana Żuka i też nie zdążyłem z nim porozmawiać, bo gdzieś się spieszył.

Dawny kompan zmierzył go wzrokiem, po czym jego oczy powędrowały byle jak najdalej od spojrzenia Pawła.

– Takie czasy, bracie. Na razie! – odparł, po czym wskoczył na rower i kilka chwil później już go nie było.

Darski stał jeszcze przez kilkadziesiąt sekund, zastanawiając się, dlaczego nie powiedział prawdy. Jak on w ogóle mógł skłamać, że jego żona (nie wspominając o córce) nadal żyje? Przecież to się wyda. Był wściekły i zrozpaczony jednocześnie. Przez przypadek, a może z przyzwyczajenia, sprawił, że jego żona na powrót kroczyła wśród żywych. Fakt, że tylko w jego wyobraźni, ale przecież rozmówca o tym nie wiedział. Będzie musiał mu to jakoś wytłumaczyć, kiedy przyjdzie w odwiedziny do dawnego przyjaciela.

Skoncentrowawszy wzrok na ruchu ulicznym i ludziach, miał dziwne wrażenie, że wszyscy idą i jadą tylko w jedną stronę i robią to w bardzo żwawym tempie.

Pewnie mu się tylko wydawało.

Spojrzał na zegarek w telefonie i rozszerzył oczy ze zdumienia. Jakim cudem była już siedemnasta? Za dwie godziny muszę być u Ostrewów – pomyślał. Nie był pewny, czy odpowiednio odmienił nazwisko sąsiadów. Będzie musiał się tego jakoś dyskretnie dowiedzieć. Nie chciał popełnić takiej gafy już na samym początku intrygującej znajomości.

W miarę jak jechał w stronę własnego domu, uczucie niepokoju zaczęło przesiąkać przez jego ciało niczym zapach papierosów przenikający ubrania wieloletniego palacza. Nie wiedział, co wywołuje w nim tak nieprzyjemne uczucie. Tylko czy aby na pewno? A może jednak wiedział? Może to ta cała Oliwia? Wielka pani domu. Jej ubiór pasował do ogólnego wrażenia ubóstwa jak widelec do zupy. Patrząc z zewnątrz na ich dom, można było śmiało powiedzieć, że mieszka w nim co najwyżej bezrobotna para na zasiłku, która starania o pracę i lepszy byt zapisała na ostatniej pozycji swojej „To-Do List”. Po chwili jednak skarcił się za myślenie w ten sposób. W końcu jego obecne miejsce zamieszkania świadczyło o takim samym statusie społecznym, a może nawet gorszym. Coraz częściej dziwił się własnemu zachowaniu. W czasach pracy w policji nigdy nie pozwoliłby sobie na tak powierzchowne ocenianie ludzi i zbyt pochopne wyciąganie wniosków. Był natomiast pewien co do jednego: wóda stępiła jego umysł i odebrała mu cząstkę osobowości, za co szczerze się nienawidził.

Wjechał na ulicę, przy której stał dom jego oraz tajemniczych sąsiadów. Zauważył, że cały się trzęsie. Skarcił się w myślach. Nie był przecież mięczakiem. Praca w policji i utrata rodziny dały mu tylko jeden, jedyny dar. Jego skóra stała się gruba, pancerna można by rzec. Jeszcze do wczoraj myślał, że na świecie zostało naprawdę niewiele rzeczy, które mogły go w jakikolwiek sposób ruszyć.

Nim się obejrzał, znalazł się na własnym podjeździe. Wysiadł z samochodu i powolnym krokiem ruszył ku głównemu wejściu. Mimowolnie przyłapał się na spoglądaniu w swoją lewą stronę, na miejsce, w które miał się udać za kilkadziesiąt minut. Miejsce instynktownie wywołujące u niego strach. Jakaś pierwotna część umysłu cały czas ostrzegała go przed niebezpieczeństwem, za każdym razem, kiedy choćby pomyślał o domu sąsiadów. Pawłowi zdecydowanie się to nie podobało.

– Kurwa, facet, weź się w garść do cholery – burknął sam do siebie, zamykając za sobą frontowe drzwi. – Pójdziesz tam zaraz i przekonasz się o swojej własnej głupocie. Ostatnie, czego ci w tej chwili potrzeba, to jakaś jebana paranoja.

Zdziwił go jego własny stanowczy ton, aczkolwiek był zadowolony z posiadania umiejętności przywoływania się do porządku po tym wszystkim, co przeszedł. Uspokoił się trochę i usiadł na kanapie w salonie będącym jednocześnie jego sypialnią. Ostatnie chwile przed wizytą u Oliwi Ostrewy spędził, przyglądając się swojemu ulubionemu zdjęciu. Zdjęciu jego rodziny.

6

Na otwarcie drzwi czekał jak na wyrok. Z trudem przełknął tkwiącą uparcie w gardle grudę śliny. Usłyszał czyjeś kroki za drzwiami. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, kogo zaraz ujrzy. Nogi po raz kolejny mu drgnęły, jakby szykując się do ucieczki, lecz musiały usłuchać panującego nad nimi umysłu. Uspokój się, kurwa, przecież nic się nie dzieje – zaklął w myślach.

Drzwi otworzyły się. Ze środka wylało się obrzydliwie żółte światło, jakie z całą pewnością wydobywało się ze starych okrągłych żarówek, które nigdy nawet nie leżały obok swoich ledowych braci i sióstr.

– Dobry wieczór. Pan Paweł, zgadza się?

Niski, męski głos zbił go z tropu.

– Tak jest. Dobry wieczór – wycedził mimowolnie. Sam siebie zaskoczył, gdy zrozumiał, jak spokojny i opanowany był jego ton.

– Nazywam się Leon Ostrewa. Proszę, niech pan wejdzie – zaproponował mężczyzna o szczupłej budowie, otwierając drzwi na oścież.

Darski przeszedł przez próg pewnym krokiem, rozglądając się nieświadomie w poszukiwaniu poznanej dzień wcześniej żony mężczyzny, który stał teraz przy nim, wskazując mu miejsce na powieszenie jego kurtki. Paweł potrafił niemal perfekcyjnie zachowywać pokerową twarz, nawet w sytuacjach wymagających ogromnej odporności na stres. Tym razem było jednak inaczej. Gospodarz domu zauważył trzęsące się dłonie gościa.

– Proszę tędy – zaproponował Leon, wskazując dłonią w kierunku krótkiego korytarza prowadzącego prosto do salonu. Paweł szedł wolnym krokiem za sąsiadem, nie mogąc się przy okazji powstrzymać od powierzchownych oględzin domu należącego do tajemniczej rodziny. Tak naprawdę sam nie wiedział, czego szukał. Na ścianie wisiały czarno-białe i bardzo niewyraźne zdjęcia rodziny. Paweł uznał je za bardzo oldschoolowe, zważywszy na istniejące w dzisiejszych czasach możliwości robienia dobrych jakościowo zdjęć, chociażby za pomocą smartfona. Mają ciekawy gust – powiedział sam do siebie w myślach, po czym wzdrygnął się delikatnie. Przez chwilę zdawało mu się, jakby powiedział to na głos.

Od głównego wejścia do salonu dzieliło go siedem, może osiem kroków, jednakże w umyśle Pawła podróż ta trwała co najmniej godzinę. Nieustannie rozglądał się dookoła, podświadomie mając nadzieję na znalezienie czegoś, co będzie choćby drobną wskazówką mogącą w jakimkolwiek stopniu usprawiedliwić dziwne uczucie zagrożenia towarzyszące mu, odkąd dzień wcześniej po raz pierwszy ujrzał Oliwię Ostrewę. Ku uciesze swojej podświadomości, nie zobaczył niczego podejrzanego. Wieszaki, szafki na buty, mała szafa (zapewne na kurtki) i drzwi do innych pomieszczeń. To przecież normalna rodzina. Nie ma tu niczego, co mogłoby wskazywać na sztuczność lub wrogość tych ludzi.

Tuż przy samym wejściu do salonu znajdowały się schody na piętro. Tam musiała być sypialnia rodziców i pokój chłopca. W końcu Paweł doszedł do wniosku, że chyba, nie wiedzieć czemu, nieco spanikował i wyolbrzymił całą sytuację. Dom sam w sobie nie wydawał się meliną morderców czy chociażby morderczyni. W gruncie rzeczy, przez pierwszą minutę spędzoną w miejscu, którego tak się obawiał, nie zauważył niczego, co mogłoby owe objawy usprawiedliwić. Przyznał nawet, że błędnie ocenił stan materialny Oliwi i Leona Ostrewy. Wnętrze ich domu wydawało się przeciętne, a nie jak założył, ubogie, kiedy zajrzał do środka ukradkiem poprzedniego dnia.

– Proszę sobie usiąść, panie Darski – rzekł mężczyzna niskim głosem, wskazując na krzesło u szczytu stołu, co wytrąciło Pawła z zamyślenia.

– Niech mi pan mówi po imieniu – odparł, zajmując wyznaczone mu miejsce.

– Tak. Tak chyba będzie lepiej. Napijesz się czegoś, Pawle? Kawy, a może herbaty? Oliwia zaraz przyniesie kolację.

Na sam dźwięk jej imienia przeszedł go zimny dreszcz. Miał wrażenie, że gęsia skórka pojawiła mu się na ramionach i zaraz zacznie być widoczna na dłoniach, czego bardzo chciał uniknąć. Chyba mi odbija, skoro boję się zwykłej kobiety. Jeszcze pomyślą, że coś jest ze mną nie tak – mówił sam do siebie w myślach, będąc wściekłym i zażenowanym jednocześnie.

– Wcale ci nie odbija – powiedział głos dobiegający z kuchni.

Paweł zamarł.

W jednej chwili zdał sobie sprawę, że jego dni, a raczej minuty, albo może nawet sekundy, są policzone. Od początku miał rację. Nie, nie on. Jego instynkt. Jego doświadczenie. Od momentu, w którym ujrzał Oliwię, jego podświadomość, jego dusza i jakiś wewnętrzny głos, kazały mu brać nogi za pas i uciekać tak długo, póki starczy mu sił. Kurwa, dlaczego ja byłem taki głupi?! Dlaczego sam sobie nie zaufałem?! – wyzywał sam siebie głęboko w swojej głowie. Nie zaufałeś sobie, powiadasz? Może dlatego, że przestałeś sobie ufać już dawno temu. Nie ufasz sobie od chwili, kiedy zacząłeś pić, potrafiłeś się pohamować tylko wtedy, kiedy tarłeś twarzą o asfalt, bo nie byłeś w stanie utrzymać się na nogach.

Wybałuszonymi oczyma spojrzał na stojącą w progu Oliwię. Trzymała w rękach tacę z kotletami z piersi kurczaka, ubrana w fartuszek do gotowania, jeansy i zielony, luźny sweter. Zdał sobie sprawę, że wizualnie w ogóle nie przypominała kobiety poznanej wczoraj, jednakże sposób, w jaki odbierał ją na płaszczyźnie psychicznej, pogorszył się diametralnie. Zerwał się do ucieczki. Wyobraźnią chwytał już za klamkę drzwi prowadzących na zewnątrz. Dotarło to do niego dopiero po paru sekundach. Nie ruszył się z miejsca. Siedział nadal na swoim krześle, nie mogąc oderwać oczu od kobiety mającej za kilka sekund wydać na niego wyrok śmierci. Jego wyrocznia, a zarazem kat, podeszła zgrabnym krokiem do stołu, po czym postawiła tacę z mięsem na samym jego środku.

– Idę jeszcze tylko po ziemniaki i surówkę i możemy jeść – oznajmiła. Wykonała kilka kroków z powrotem do kuchni, po czym przystanęła w progu i obróciwszy się przez ramię do Pawła, spojrzała na niego wzrokiem ostrym jak żyletki.

– Zaraz ci wszystko wyjaśnimy.

Paweł doskonale wiedział, do kogo skierowane są te słowa. Co mi, kurwa, chcą wyjaśniać? W jaki sposób mnie zapierdolą? Kurwa, od początku wiedziałem, że coś jest z nią nie tak. Teraz pewnie nafaszeruje mnie tymi jebanymi kotletami. Z kuchni usłyszał szczery i życzliwy, aczkolwiek niegłośny śmiech Oliwii. Z czego ona się, kurwa, śmieje?! Mimo swojej umiejętności zachowywania zimnej krwi, Paweł powoli uświadamiał sobie swoje beznadziejne położenie i czuł, jak panika i strach wstępują w jego serce.

Oliwia wyszła z kuchni z misą ziemniaków, które parując, zakrywały i zniekształcały jej twarz. Podeszła spokojnym krokiem do stołu, ustawiła je obok tacy z kotletami i usiadła dokładnie naprzeciwko miejsca zajmowanego przez Pawła. Jego serce biło jak oszalałe. Starał się oderwać od krzesła, ale czuł, jakby para kilkusetkilogramowych ramion przyciskała go do siedzenia. Szeroko otwartymi oczyma patrzył na siedzące po drugiej stronie odzwierciedlenie najgorszego i najprawdziwszego strachu, zapominając całkowicie, że przy stole między nimi siedział jeszcze Leon.

– Zapomniałaś o surówce – zwrócił jej uwagę Leon.

– Surówka nie zając, nie ucieknie – odgryzła się.

Paweł w pełni świadomy ich krótkiej wymiany zdań nadal nie mógł się ruszyć, co tylko spotęgowało jego uczucie absurdalności całej tej sytuacji, w której się właśnie znalazł. Siedział przy tym samym stole, czując, jak opuszcza go wszelka nadzieja, a oni po prostu sobie żartowali. Może to nie takie złe – pomyślał. Przynajmniej będzie mu dane zobaczyć Joannę i Alicję. Sam w to nie wierzył.

– Możesz mówić – zwróciła się do niego Oliwia.

– Co się dzieje? – wymamrotał ledwo słyszalnym głosem, jakby te słowa wyssały całą krew płynącą mu w żyłach.

– Na