Zaryzykuję dla ciebie - N. Coori - ebook + książka

Zaryzykuję dla ciebie ebook

N. Coori

3,9

Opis

Ona – piękna kobieta o zranionej duszy.
On – przystojny mężczyzna, który jest źródłem jej cierpienia.
Czy miłość i namiętność okaże się silniejsza od bolesnych ran przeszłości?

Kiedy krucha i zraniona Rose Jenkins wraca w rodzinne strony na ślub siostry, nie spodziewa się, że jej życie zostanie wywrócone do góry nogami. A wszystko za sprawą Taylora Harta – jej pierwszej wielkiej miłości z lat młodzieńczych. Okazuje się, że lata rozłąki ani trochę nie osłabiły łączącego ich uczucia. Jednak przeszłość Rose nie daje o sobie zapomnieć.

Elektryzująca, intensywna opowieść o pożądaniu, miłości i ukrytych pragnieniach. To również przejmująca historia walki z własnym bólem i demonami przeszłości. Porywa, wciąga i szarpie emocjami. Daj się uwieść – nie pożałujesz.

Krystyna Meszka, autorka bloga: http://cyrysia.blogspot.com/

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 372

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (93 oceny)
40
23
18
8
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

ROSEMARIA

Znajdowałam się w środku upalnego dnia, ubrana w cholernie niewygodną koronkową sukienkę i buty na obcasie. Na domiar wszystkiego musiałam tutaj tkwić i akceptować wokół mnie ludzi, którzy rzucali mi ukradkowe spojrzenia i szeptali. Sprytnie się z tym wszystkim kryli, ale miałam jeszcze na tyle oleju w głowie, żeby domyślać się, o czym rozmawiali weselni goście – córeczka marnotrawna wróciła do łaski rodziców. Słyszałam to już co najmniej trzykrotnie w ciągu jednej pieprzonej godziny i uważałam to za absurd i bzdurę jednocześnie. Gdyby nie fakt, że moja najstarsza siostra wychodziła za mąż z przymusu, bo inaczej tego nazwać nie mogłam, nigdy w życiu nie przyjechałabym do Teksasu. No chyba że w drewnianej trumnie na pochówek, bo prawdopodobnie tutaj bym spoczęła, znając moich zaborczych rodziców.

Zawsze byłam uważana za osobę porywczą i podejmującą pochopne kroki, dlatego praktycznie nikogo z bliskiego mi otoczenia nie zdziwiła moja ucieczka na studia do Nowego Jorku. Ludzie po prostu przyjęli do wiadomości, że chciałam studiować i zachowywać się jak typowa amerykańska dziewczyna, która opuszcza dom rodzinny po skończeniu pełnoletności, żeby poddać się życiu studenckiemu i urokom spuszczenia ze smyczy. Jednak tylko ja znałam prawdziwe motywy mojej wyprowadzki – a jednym z nich bez wątpienia byli rodzice. Byli tak zaabsorbowani wpływaniem na każdy aspekt mojego życia, że to ciągłe kontrolowanie wszystkich moich kroków stało się męczące.

A ja? Ja im się w końcu sprzeciwiłam i powiedziałam stanowcze „dość!”. Więc szanowany pan Aston i jego współmałżonka, żeby chronić dobre imię rodziny, a przede wszystkim reputację, udawali przed wszystkimi, że to tymczasowe rozwiązanie i po skończonych studiach powrócę do domu. Wszak nie wiedzieli najważniejszego – przyrzekłam sobie, że nigdy nie zamieszkam z nimi w promieniu stu mil, i tego się trzymałam. Było mi zbyt dobrze na Manhattanie. Beztroskie życie i chęć zapomnienia wszystkiego, co odmieniło moje życie, przechyliły szalę zwycięstwa na korzyść mieszkania z dala od ich jadu i miejsca, które było zalążkiem wszystkich moich cierpień i niepowodzeń.

Przez te wszystkie lata detoksu od ich stylu życia zapomniałam już, jakim trybem żyli moi rodzice. Chociaż wiedziałam, że ślub będzie zrobiony z rozmachem, nie spodziewałam się tutaj aż tylu ludzi. Wszyscy patrzyli na mnie i skinieniem głowy pokazywali swoje dobre wychowanie, lecz ja wiedziałam, że robili to wyłącznie na pokaz i nie kryła się za tym nagła sympatia w stosunku do mojej osoby, bo niby dlaczego mieliby mnie lubić?

Wyglądałam jak typowy outsider i zamiast bawić się ze starymi znajomymi, których widziałam tutaj sporo, stałam z moją starą ciotką, snującą wynurzenia na temat tego, że ja też powinnam już planować ślub. A było to kompletnym nonsensem z dwóch względów: po pierwsze, nie spieszyło mi się do zamążpójścia, a po drugie, nie znalazłam jeszcze odpowiedniego kandydata, którego bym pokochała. Dlatego posłałam tej starej dewotce sztuczny promienny uśmiech, który przykleiłam do twarzy w okamgnieniu.

– Rosemario! – Obróciłam się za głosem i spostrzegłam moją matkę, która szła do mnie swoim idealnym krokiem.

Jej długie blond włosy opadały falami na ramiona. Była ubrana w szarą koktajlową sukienkę i miała perfekcyjny makijaż, zresztą jak zawsze, który dodawał charakteru rysom twarzy. Wyglądała cudownie pod każdym względem. Poczułam się nie na miejscu z moją asymetryczną, koronkową sukienką i zaczęłam nerwowo poprawiać swoje wciąż nieokiełznane włosy, żeby chociaż w małym stopniu dorównać idealnemu wizerunkowi matki.

– Tak, matko? – moja odpowiedź była automatyczna.

Przez te wszystkie lata nauczyłam się, że zwracała się do mnie pełnym imieniem tylko w przypadku, gdy czegoś ode mnie oczekiwała albo raczej wymagała, bo to była prawdopodobnie przyczyna tego, że do mnie podeszła. Czego oczywiście nie miała w zwyczaju.

– Wrócił Taylor. – Spojrzała na mnie z tym błyskiem w oczach, a ja już wiedziałam, o kogo jej chodziło.

Taylor Hart wyjechał, gdy miałam szesnaście lat. Był uważany przez wszystkie kobiety za bóstwo, a moi rodzice mieli w planach nas wyswatać. Jednak wtedy po raz pierwszy im się sprzeciwiłam i nie miałam zamiaru z nim być ze względów czysto finansowych. Był to jeden z wielu powodów, ale tylko ja znałam prawdę, dlaczego zrezygnowałam wtedy z możliwości usidlenia tak idealnego faceta, którego czar działał wówczas i na mnie. Zakochałam się w nim dwa lata wcześniej, ale to uczucie szybko zostało we mnie zagrzebane przez osoby, które zrujnowały moje życie.

– Rose, nawet mi się teraz nie wykręcaj. Wystarczy, że zrezygnowałaś z takiego majątku przez swoje widzimisię! – Zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem, od którego dostałam gęsiej skórki na całym ciele, po czym odwróciła się, pozostawiając mnie w stanie bezwładności. – Nie każdy otrzymuje drugą szansę, a ty nie widziałaś się z nim prawie osiem lat, przez ten czas dużo mogło się zmienić!

Dokładnie dwa tysiące dziewięćset cztery dni, ale kto by liczył. Posłałam jej dokładnie taki sam uśmiech, jaki zaserwowałam przed momentem ciotce Jennifer.

– Nie jestem nim zainteresowana. – Oczywiście było to kłamstwo, bo na samą wzmiankę o Taylorze moje serce zabiło mocniej, ale nie chciałam dawać satysfakcji swojej matce, która liczyła zawsze tylko na jedno – zysk.

Matka odwróciła się, zmierzyła mnie swoim badawczym wzrokiem, machnęła ręką i tak po prostu odeszła, zatapiając się w tłum. Taki już miała charakter, nikt nie mógł się jej sprzeciwić, a ja uczyniłam to już kolejny raz.

Chociaż z perspektywy czasu można stwierdzić, że miała odrobinę racji i przez ten czas Taylor zmienił się i już nie jest tym samym chłopakiem, który rzucał się na wszystkie dziewczyny. Może znormalniał? Nie, to niemożliwe. Nie ten typ!

Zaczęłam nerwowo rozglądać się po sali. Moje nietypowe zachowanie było spowodowane świadomością, że gdzieś pośród tych osób znajduje się bożyszcze wszystkich kobiet i facet, który został w mojej pamięci nawet po tym, jak wyjechał i postanowił żyć na własny rachunek.

Ludzie bawili się w najlepsze, a niektóre grupki stały przy swoich stolikach i prowadziły pełne emocji rozmowy. Wtedy mój wzrok skrzyżował się z przepięknymi ciemnymi oczami. Były niczym wybawienie z tego przyjęcia. Patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę, tak jakby świat się dla nas zatrzymał i byliśmy tylko my. W sposobie, w jakim się we mnie zagłębiał, przypominał mi tylko jedną osobę.

Taylor!? Oderwałam się od jego spojrzenia, tym samym wyrwałam nas z kuriozalnego stanu i przeszłam szybko wzrokiem po całej jego sylwetce. Zatrzymałam się na ciemnych włosach, wyglądających niczym atrament. Był jeszcze bardziej przystojny niż podczas naszego ostatniego spotkania. Tylko z tą drobną zmianą, że teraz był prawdziwym mężczyzną, ubranym w idealnie dopasowany, szyty na miarę granatowy garnitur i białą, satynową koszulę, która idealnie współgrała z jego olśniewającym uśmiechem. Był jeszcze bardziej umięśniony niż osiem lat temu, a w jego wzroku dostrzegłam, że również mnie rozpoznał.

Poczułam się skrępowana, że pozwoliłam sobie na tak długie wpatrywanie się w niego, i uciekłam do baru, który znajdował się kilka metrów od faceta będącego marzeniem każdej kobiety.

Dosłownie.

A najlepszym dowodem na to były te wszystkie piękne kobiety, które otoczyły go wianuszkiem i kokietowały na każdy możliwy sposób.

Musiałam się napić jakiegoś wina, albo najlepiej czegoś mocniejszego, żeby stłumić te wszystkie uczucia, które przez chwilę wznosiły się między nami. Odczuwałam suchość w ustach i obawiałam się najgorszego – spotkania z nim w cztery oczy.

– Poproszę Bordeaux Blaye – rzuciłam obojętnie do barmana i usiadłam na stołku barowym, zakrywając się jedną ręką. Miałam tylko nadzieję, że Taylor nie rozpoznał mnie, chociaż ten malutki uśmieszek na jego ustach mógł świadczyć tylko o jednym, ale jak to na blondyneczkę przystało, wierzyłam, że będę mogła dotrwać do końca tego przyjęcia bez jego czynnego udziału.

– Rocznik? – zapytał zdezorientowany moim tonem.

– Obojętnie – Spojrzałam na swoją wolną dłoń i poczułam mocny zapach męskich perfum. Były tak piękne, że moje nozdrza przez chwilę upajały się ich mocą.

– Och, Rose, Rose, nic się nie zmieniłaś. – Znałam tę chrypkę i barwny głos, który wprowadził moje ciało w stan otumanienia.

Odwróciłam się niepewnie, licząc w myślach do dziesięciu, żeby doprowadzić swoje ciało do normalności, i spojrzałam w jego oczy. Z bliska był przystojniejszy, niż zdołałam to zapamiętać. Każda jego rysa była męska, a wargi pełne i duże. Kurwa, nie mógł chociaż odrobinę zbrzydnąć, nie wiem, przytyć czy może wyłysieć, a nie być jeszcze idealniejszy i na dodatek tak niebezpiecznie mnie teraz pociągać?

– To samo mogę powiedzieć o tobie. – Pokazałam ręką na kobiety, z którymi stał, i wzięłam do ręki kieliszek, postawiony przede mną dyskretnie przez barmana.

– Bordeaux Côtes de Francs, rocznik 1970. – Zignorował moją uwagę i skupił się na barmanie. – Podaj tej uroczej pani.

Barman był odrobinę zdezorientowany, ale pod naciskiem Taylora odwrócił się i poszedł na zaplecze, zostawiając nas całkiem samych. Nie do końca można to tak nazwać, zważając na liczne osoby, które znajdowały się na sali, ale z nim momentalnie zostałam zamknięta w innym świecie. Odosobnionym i takim cholernie prowokującym.

– Wino jest jak kobieta, im starsze, tym lepsze. – Patrzył na mnie oczami pełnymi żaru. To czarne spojrzenie aż promieniowało, a on zagłębiał się coraz bardziej, nie robiąc sobie nic z otaczającej nas rzeczywistości. Chyba ze mną było tak samo? Nie, nie, w końcu nie mogłabym się nazywać Jenkins.

– A ty, Taylorze, im starszy, tym bardziej konsumujący to piękno?

Jego wzrok wydał się rozbawiony, a kąciki ust wygięły mu się w małym uśmiechu. Podniósł rękę do brwi i zaczął ją delikatnie pocierać.

– Jak zawsze błyskotliwa. – Przybliżył się do mnie. Zbyt blisko, jak na mój gust. – Lecz nigdy nie zapomniałem o tobie.

Co on sobie myślał, do jasnej anielki? Miałam wtedy naście lat i najzwyczajniej w świecie moje hormony buzowały, a na dodatek pragnęłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i przeciwstawić się rodzicom.

– Błąd, Taylorze… Powinieneś. – Uciekłam wzrokiem i w sekundzie opróżniłam kieliszek, pokazując barmanowi palcem, że potrzebuję dolewki, i to natychmiast.

Przez chwilę się wahał, czym wkurzał mnie coraz bardziej, ale po minucie otępienia wlał mi wino zasugerowane przez Taylora. Nie protestowałam, bo potrzebowałam przetrawić jego obecność, a to wydało się najlepszym lekarstwem.

– Słodka Rose, jakbym mógł? – Uśmiechnął się, ale jego wzrok się nie zmienił i był, jak na mój gust, zbyt poważny.

– Nie obchodzi mnie to! – Chciałam dać mu do zrozumienia, że nie mam dalszej ochoty na tego typu konwersacje. Nawet z najprzystojniejszym facetem na całej sali. Ba! W całym stanie Teksas i okolicy!

– Rose, Rose, ty nie umiesz kłamać. – Odwrócił mnie do siebie i wbił znowu wzrok w moje oczy. – Spójrz na mnie i powiedz, że cię nie pociągam.

Zabrakło mi powietrza, a mój wzrok spoczął na jego ustach. Były blisko, bardzo blisko i kusiły swoją obecnością tak bardzo, że nie oddychałam, a skupiłam się na powstrzymaniu palpitacji serca. Zebrałam jednak w sobie wszystkie siły i zamierzałam pokazać mój Rosemariowy temperamencik.

– Jesteś dupkiem, Taylor! – Odsunęłam się od niego. Tym samym złapałam kilka drogocennych oddechów i posłałam mu ostatni raz spojrzenie. – Aroganckim dupkiem, który myśli, że może mieć każdą panienkę.

Wzięłam kieliszek w dłoń i już chciałam ruszyć na parkiet, ale nie dał mi tej możliwości. Złapał mnie za rękę i w okamgnieniu po całym moim cele rozprzestrzeniły się dreszcze, a gęsia skóra zdradzała mnie na prawo i lewo.

– Nie jesteś każdą, Rose! – powiedział przez zaciśnięte zęby z wyraźnie poważną miną i nachylił się w taki sposób, że jego nos wtapiał się w moje włosy. – Kobieta nigdy nie zapomina swojej pierwszej miłości. Nieważne, jak ciężkie było jej życie – ona zawsze pamięta! – Puścił mnie, zabierając ze sobą te wszystkie bodźce, które mi dostarczył, i odszedł, pozostawiając mnie na krawędzi ponownego bezdechu i rozkoszy.

Kurwa! To ja powinnam być tą, co triumfuje i odchodzi od niego z podniesionym czołem, ale było całkiem odwrotnie i to mnie jeszcze bardziej zdenerwowało.

***

Wypiłam drugi kieliszek wina i musiałam przyznać temu dupkowi rację. Mimo że był arogancki, to skurczybyk znał się na winach jak nikt inny. To było wyśmienite i pieściło moje podniebienie. „Przestań wlewać w siebie różnego rodzaju trunki, bo się upijesz” – głos w mojej głowie był niemal jak nauczyciel w college’u, jęczący i nie do zniesienia, ale niestety miał trochę racji.

Pochodziłam z zamożnej rodziny i nie mogłam przynieść jej w takiej chwili wstydu, ze względu na Kat, którą kochałam całym sercem. Byłam Rosemarią A. Jenkins, córką najbogatszych ludzi w całym stanie, ale także kobietą, która spełniała swoje marzenia w wielkim świecie. Miałam dwadzieścia cztery lata i od sześciu lat mieszkałam wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką Holly w NYC, a teraz musiałam stać na tym nudnym przyjęciu, gdzie większości ludzi w ogóle nie znałam, a pozostałej części nie chciałam widzieć na oczy, i udawać, że wszystko, co się działo dookoła, mnie interesowało.

Cieszyłam się jedynie, że w tej całej zgrai „arystokratów” mogłam swobodnie porozmawiać chociażby z jedną osobą, z którą łączyła mnie niezwykła więź, a była nią niezaprzeczalnie moja babcia Meridiem. Od dziecka okazywała mi miłość i jako jedyna uroniła łzy, gdy wyprowadzałam się z rodzinnego domu, więc nie mogłam jej nie kochać. Podchodziła teraz do mnie, a ja chcąc zachować pozory normalności, odłożyłam trzymany w ręku kieliszek na tacę przypadkowemu kelnerowi. Z daleka już widziałam, że cieszyła się z mojej obecności tutaj. Nie miałyśmy jeszcze sposobności, żeby porozmawiać w cztery oczy, i to spowodowało, że na moich ustach pierwszy raz dzisiejszego wieczoru zawitał naprawdę szczery uśmiech.

Była już na tyle blisko, że bez żadnych przeszkód w jej wzroku mogłam zobaczyć miłość, tęsknotę i w pewien sposób nawet współczucie. Była kobietą niezwykle elegancką, zawsze ubierała się stosownie do okazji, ale teraz przeszła samą siebie. W szmaragdowej, satynowej sukience wyglądała jeszcze lepiej niż dotychczas i nawet nie dałabym jej siedemdziesięciu lat.

– Moja Rose. – Zamknęła mnie w szczelnym uścisku. Wdychałam jej zapach i napawałam się ciepłem jej uspokajającej skóry. – Gdzieś ty się podziewała, dziecinko?

Widziałam, jak na jej twarz wpełzają całkiem inne emocje, coś w rodzaju zmartwienia i strachu. Bała się o mnie, a ja poczułam, że zachowałam się nieodpowiedzialnie, nie mówiąc jej o moim aktualnym miejscu zamieszkania. Mogłam chociaż zadzwonić do niej od czasu do czasu, upewniając ją, że u mnie wszystko dobrze.

– Na Manhattanie, mam tam dobrze płatną pracę.

Byłam dumna ze swojej pracy, ale nie mogłam nazwać zarobków dobrymi, bo jak na realia Nowego Jorku były kiepskie. Jednak mimo wszystko to właśnie ta fucha sprawiała mi najwięcej przyjemności.

– Och, Rosemario, czemu ty zawsze musisz być taka nieodpowiedzialna? – Odsunęła się lekko ode mnie, ale nadal czułam jej ręce na moich szczupłych ramionach. – Dobrze wiesz, że tutaj jest twój dom. – Wydała z siebie dziwnie jękniecie i przytuliła mnie jeszcze mocniej.

– Już nie, babciu.

Była matką mojego ojca Astona. Dlatego bez dwóch zdań można było ich ze sobą porównać. Byli niemal identyczni, z tą drobną różnicą, że do ojca nie miałam tyle szacunku, co do tej najukochańszej kobiety na całym świecie, przed którą teraz stałam.

– Tęsknię za tobą każdego dnia, promyczku. – Pogłaskała moją twarz, a ciepło jej dłoni rozprzestrzeniło się po całym moim smukłym ciele.

– Wiem.

Nagle poczułam jeszcze większe wyrzuty sumienia, ale szybko je od siebie odsunęłam. Podjęłam słuszną decyzję, żeby oddalić się od moich rodziców. Gdybym tego nie zrobiła, to ja stałabym teraz z mężczyzną, którego nie kocham, składając mu przysięgę pełną kłamstw.

– Nie przekreślaj ich. – Spojrzała jeszcze głębiej w moje niebieskie oczy. – Oni robią to z miłości.

Oburzenie, nie, to złe słowo, wściekłość, która w tym momencie mną zawładnęła, była nie do opisania.

– Miłość? Proszę cię, babciu.

Jej oczy zrobiły się wielkie, nie spodziewała się po mnie takiej reakcji. Fakt, zawsze starałam się chociaż przed nią udawać grzeczną dziewczynę, ale plotki dotyczące mojej porywczości nie były wyssane z palca, a nawet było w nich odrobinę prawdy.

– Wszystko, co robią… robią dla własnych korzyści. – Odsunęłam się od niej, bo nie chciałam wyładowywać na niej całej swojej frustracji, a byłam bliska wybuchnięcia. – Oni kochają tylko pieniądze! – Chyba przesadziłam tym sformułowaniem, ale nie kontrolowałam tych wszystkich odczuć i emocji, które zbierały się we mnie latami.

– Rosemario Jenkins! – Babcia była zła, ale ja byłam wściekła i nie mogłam dać się kolejny raz zmanipulować, nawet jej. – Zawsze, ale to zawsze, pozostaną twoimi rodzicami, moja droga panno. I tak nie będziemy rozmawiać! – Odwróciła się do mnie plecami i mogłabym przysiąc, że wzięła kilka wdechów. Po chwili ruszyła przed siebie.

Nie pozostałam jej dłużna i także ruszyłam, tylko w przeciwnym kierunku. I jak zawsze w takich niekomfortowych sytuacjach obrałam następującą strategię: upić się i zapomnieć o trapiących mnie rzeczach. Podeszłam z prędkością błyskawicy do baru, co uznałam za sukces, zważywszy na to, jak niebotycznie wysokie szpilki miałam na nogach.

– Drinka… mocnego! – powiedziałam do barmana takim tonem, że nawet nie spojrzał mi w oczy, tylko posłusznie poszedł w kierunku baru, pełniąc swoje dotychczasowe obowiązki.

– Rose, determinacja aż bije od ciebie.

No tak, mogłam się spodziewać, że będzie mnie nękać przez resztę wieczoru. Niech wszyscy skończą z wymienianiem moich zalet, bo zaraz wyjdę z siebie i stanę obok, tupiąc głośno nogą.

– Czego chcesz, do cholery? – Byłam zła i na domiar wszystkiego jego uśmieszki doprowadzały mnie do istnej furii. – Masz za zadanie bycie moim cieniem dzisiejszego wieczoru? – zapytałam sarkastycznym tonem i upiłam łyk drinka. Barman uważnie mnie wysłuchał, bo drink był mieszanką wódki i soku jabłkowego, ale z dominacją wódki – tak jak chciałam.

– Ciebie, chociaż ta wizja bycia twoim cieniem też jest ciekawą opcją. – Sposób, w jaki to powiedział, zadziałał nawet na mnie, ale chwila otumanienia trwała zaledwie kilka sekund.

– Chyba sobie kpisz?

Owszem, może był seksownym i pełnym wdzięku mężczyzną, ale także interesownym biznesmenem, który zawsze lgnął do sukcesu. Nie chciałam być kolejną z wielu, którą się zabawi i pozostawi ze złamanym sercem. Już wystarczająco się w życiu nacierpiałam. Nie potrzebowałam kolejnego nic nieznaczącego epizodu.

– Nigdy nie wyglądałem na bardziej poważnego, Rose. – Fakt, uśmieszek zniknął z jego twarzy, ale nadal błąkał się w jego oczach. Zawsze potrafił sprytnie ukrywać wszelkie uczucia pod kamienną maską, ale tym razem wydawał się szczery. Przeraziło mnie to.

– Proszę cię, Taylorze. – Wybuchnęłam śmiechem, który w połączeniu z alkoholem wywołał dziwną mieszankę. Zapewne z boku wyglądałam jak kretynka, ale w tym momencie miałam to gdzieś. Chciałam mieć spokój, a blisko tego faceta mogłam tylko o tym pomarzyć.

– Zmieniłaś się, ale ta wersja ciebie jeszcze bardziej mi się podoba. – Chwycił mnie za rękę, powodując, że mój idiotyczny uśmiech zmienił się w zdziwienie, a na domiar wszystkiego moje zdradzieckie ciało pokazywało doskonale, jak tęskniłam za Taylorem, i to nie były moje wymysły. – Gdy cię dzisiaj zobaczyłem, słońce, które zaszło kilka lat temu, znowu pojawiło się w moim życiu i zaczęło ogrzewać mnie silniejszymi promieniami. – Wow! Tymi słowami całkowicie mnie zszokował.

Może faktycznie się zmienił? Nie, nie, przynajmniej nie świadczyły o tym te kobiety, które obejmował ramieniem. Wzdrygałam się na wspomnienie tego, jak blondynka o cudownych długich nogach próbowała go pocałować w szyję, ale on wtedy nie reagował na jej pieszczoty. Był skupiony na wpatrywaniu się we mnie z intensywnością płatnego mordercy, który odnalazł swoją długo wyczekiwaną ofiarę.

– Taylor, to jakaś gra z twojej strony? – zapytałam i spojrzałam w jego ciemne oczy.

Mimo że na jego twarzy nie widniały żadne emocje, oczy aż emanowały każdą z nich. Jeżeli miał zamiar grać ze mną w jakieś głupie gry, gdzie on będzie urokliwym facetem, a ja naiwną dziewczyną, to grubo się mylił. Źle trafił, bo ja już się tak nie bawiłam.

– Jesteś jeszcze piękniejsza… – przerwał i spojrzał głębiej w moje oczy. Czułam się tak, jakby chciał spojrzeć w moją duszę, ale nie wiedział, że ta część mojego człowieczeństwa została wyłączona.

Przeniósł swoją dłoń w stronę mojej twarzy i chwycił za luźny kosmyk włosów, zakładając go za ucho. Wstrzymałam oddech. Znowu zaczynało mi brakować powietrza, a płuca odmawiały mi posłuszeństwa. Ile razy jeszcze moje ciało będzie tak reagować na jego obecność? To już się staje przytłaczające.

– Nie interesuje mnie to. – Każde z tych słów przechodziło mi przez usta bardzo ciężko, a jak widać, ta sytuacja zadowalała go podwójnie. Wiedział doskonale, jak działa na kobiety, a ja miałam świadomość, jak ciężko jest mi zachować przy nim resztki mojego nadszarpniętego rozsądku.

Zaczęłam machać rękami, szukając jakiegoś zadowalającego epitetu, ale moje ruchy ograniczyły się do minimum, bo Taylor zbliżał się do mnie, nie robiąc sobie kompletnie nic z wymalowanego na mojej twarzy strachu.

– Taylor… Błagam, nie rób tego. – Chwyciłam się ostatniej deski ratunku, ale byłam do tego zmuszona.

– Czego mam nie robić, Rose? Tego? – Przejechał dłonią wzdłuż mojego policzka. Gdy dojechał delikatnymi pieszczotami do obojczyka, cała się wzdrygnęłam. Nie dlatego, że się bałam, ale dlatego, że budziło się we mnie pożądanie, o którego istnieniu zdążyłam już zapomnieć.

– Co ty robisz? – spytałam cicho, zbyt cicho. Nawet w najmniejszym stopniu nie wpłynęło to na Taylora, bo w dalszym ciągu sprawiał, że moja skóra drżała w miejscach, gdzie jego dłoń się poruszała.

– Tak długo na ciebie czekałem, Rose. Tak długo marzyłem, żeby dotykać tego ciała.

Byłam jak zahipnotyzowana. Jak sparaliżowana i na domiar złego, jakbym śniła, ale jego dotyk boleśnie uświadamiał mi, że to rzeczywistość, a my jesteśmy na weselu mojej siostry. W trybie ekspresowym, jakbym działała na autopilocie, odsunęłam się od niego i wymierzyłam w jego stronę palec.

– Nigdy więcej nie waż się mnie tak dotykać! – wykrzyczałam w jego stronę.

– Wiem, że uwielbiasz swój głos, ale poza nim jest jeszcze wiele innych. Więc z łaski swojej przestań tak krzyczeć, bo chyba nie chcesz zrobić sensacji na ślubie siostry, prawda? – zapytał z cholernym zawadiackim uśmiechem, jednak mimo wybicia z tropu nie przestałam być sobą.

– Kurwa, Taylor, nie wiem, co zamierzasz osiągnąć, ale naprawdę nie obchodzi mnie nic, co dotyczy ciebie! – Byłam zbyt inteligentna, żeby stać się kolejną ofiarą jego manii polowania.

W jakimś stopniu nawet mnie zabolały moje słowa, ale gdybym ich nie wypowiedziała, on nie odczepiłby się ode mnie, a na dalsze wstrzymywanie powietrza nie byłam gotowa. Kiedyś darzyłam go uczuciem, w dalszym ciągu tak było, ale nie miałam ochoty na zabawy w podchody, a tym bardziej w bycie tylko marionetką, za której sznurkami stałby nieziemsko przystojny facet.

– Jak zawsze potrafisz używać odpowiednich słów – rzekł Taylor.

Przez chwilę miałam wrażenie, że przez jego twarz przemknęło silne uczucie, ale zaraz znowu stała się kamienna i jakże piękna. Odurzały mnie jego obecność i fakt, że był zbyt pewny siebie. Jego ego powoli tak zagęszczało atmosferę, że niedługo moglibyśmy ciąć ją nożem.

– Znasz mnie, słowa to moja broń. – Uśmiechnęłam się.

– Osiem lat, a nic się nie zmieniłaś – odpowiedział, a ja podniosłam swojego drinka z blatu i spojrzałam jeszcze raz w jego piękne oczy, zbierając siły na ostateczne słowa skierowane w jego stronę.

– Twoje zdrowie, Taylorze – powiedziałam z ironią.

Odeszłam od niego z uśmiechem na ustach, bo tym razem to ja triumfowałam w tej potyczce słownej. Byłam z siebie dumna, bo ten facet emanował niezwykłym czarem, który sprawiał, że nie można było mu się oprzeć. Mnie się udało, ale wierzcie mi, że walczyłam z całych sił, żeby nie pokazać mu, jak przez te wszystkie lata tęskniłam, chociażby za jego irytującym głosem.

***

Zaszyłam się z dala o tych wszystkich ludzi, których obchodziły tylko pozycja społeczna i status majątku. Dlaczego w ogóle zgodziłam się, żeby tutaj przyjechać? Mogłam grzecznie odmówić, sugerując, że mam zbyt dużo na głowie, ale jak tylko przypominałam sobie rozmowę z moją matką, to żołądek płatał mi momentalnie figle.

 

Spędzałyśmy piątkowy wieczór jak zwykle w towarzystwie wina i romantycznego filmu. Holly, jak już miała w zwyczaju od bardzo dawna, narzekała na brak zainteresowania producentami jej osobą. Dodam tylko, że moja przyjaciółka jest znaną aktorką, ale po sprawie z tymi nieszczęsnymi narkotykami, które jej podrzucono, żadna znana stacja nie zaproponowała jej angażu w produkcji. Dla niej to było jak piekło, widziałam, jak powoli usychała w domu, ale najbardziej doskwierał jej brak pieniędzy, a jako aktorka była przyzwyczajona do hulaszczego trybu życia. Moja pensja i jej odłożone pieniądze ledwo nam starczały, ale nie zamierzałam dać za wygraną i przyrzekłam, że pomogę jej wyjść z tego mentalnego dołka, choćbym miała zaprzedać duszę diabłu. Była dla mnie cholernie ważną osobą, w sumie jedyną, która w jakimś stopniu interesowała się moim życiem.

– Rose, nie przejmuj się. Dam radę. – Nawet jej głos nie brzmiał optymistycznie, ale sztucznie przyklejony uśmieszek był bardzo realny albo na tyle złudny, że dałam jej się nabrać.

– Damy radę – poprawiłam natychmiast jej wypowiedź i wbiłam w nią swój przenikliwy wzrok.

Była taka piękna, że naprawdę dziwiłam się tym ludziom, że jeszcze nie obsadzili Holly w głównej roli. Jej kasztanowe włosy spadały falami na ramiona, a jasna skóra współgrała z malinowymi policzkami i wielkimi piwnymi oczami. Nie narzekała na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej, ale nigdy nie mogła znaleźć tego odpowiedniego mężczyzny. Chociaż z jej urodą mogłaby zawojować świat.

Większość ludzi, z którymi miałyśmy styczność na Manhattanie, obstawiała, że jesteśmy siostrami, bo podobieństwo według nich aż od nas biło. Tylko kolor włosów i oczu różnił nas od siebie. Ja miałam włosy w kolorze średniego blondu i niebieskie oczy, po mojej pięknej matce.

– Kocham cię, Rose. – Przylgnęła do mnie z całej siły, a wtedy po pokoju rozniósł się dzwonek mojego telefonu.

Niechętnie podniosłam go do góry i zaniemówiłam. To była moja matka, która od mojego odejścia z domu nie kontaktowała się ze mną, choć minęło już sześć lat. Niepewnie spojrzałam na rozchmurzoną przyjaciółkę, której tchnęłam w oczy trochę życia.

– To moja matka.

Spojrzała na mnie, jakby moje słowa do niej nie docierały.

– Odbierz. – Jej głos był cichy i ledwo słyszalny.

Niepewnie przesunęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha.

– Słucham? – zapytałam i oczekiwałam reakcji z drugiej strony.

– Rosemario. – Głos mojej matki był lekki niczym jedwab, ale nadal tak samo denerwujący.

– Czym sobie zasłużyłam, że po tylu latach dzwonisz do mnie, jak gdyby nigdy nic? – Zebrałam w sobie wszystkie możliwe siły, a mój głos był pewny i stanowczy. Chwilowo zamroczona Rose Jenkins zniknęła, a wróciła pewna siebie kobieta.

– Nie pochlebiaj sobie, moja panno. – Jej ironia zawsze doprowadzała mnie do szaleństwa, ale tym razem przechodziła samą siebie. – W przyszłą sobotę jest ślub twojej siostry i masz na nim być. – A gdzie jakieś „proszę”? Do jasnej cholery! Nie jestem żadnym pionkiem, który można przesuwać na prawo i lewo.

– I rozumiem, że mam wszystko rzucić i przyjechać? – Nie szczędziłam sarkazmu w głosie.

– To nie prośba, Rosemario, to rozkaz. Skończyła się twoja beztroska. – Matka zawsze osiągała zamierzone cele i dalsze spieranie się z nią nie przyniosłoby żadnych efektów. – Nie zmuszaj mnie, żebym posłała po ciebie jednego z moich pracowników. – Wzdrygnęłam się na samą myśl, że któryś z tych jej pomagierów wpycha mnie do auta.

– No dobra, dobra. Przyjadę.

Matka nawet nie udała, że się z tego cieszy.

– Nie masz innego wyjścia. Do widzenia.

Usłyszałam dźwięk zakończonej rozmowy i padłam ze złością na łóżko. Może dla ludzi byłam twarda, ale w środku wciąż żywe były cholernie ciężkie rany przeszłości. Byłam poraniona do szpiku kości. Piętno, jakie pozostawił po sobie czas, było głębokie i już zawsze będzie mi towarzyszyć. Nieważne, jak będę próbować się go wypierać.

 

Wspominając te chwile, czułam się jak wtedy, na moich policzkach prawie pojawiły się łzy, ale z całych sił walczyłam, żeby się teraz nie rozpłakać. Nie potrzebowałam do tej całej historii dodatku w postaci histerycznego płaczu.

– Rose, to ty?

Odwróciłam się za głosem i pomiędzy kotarami oddzielającymi pustą przestrzeń od sali weselnej napotkałam smukłą sylwetkę. W ciemnościach nie mogłam dokładnie przyjrzeć się osobie, która wyrwała mnie z mojego zakręconego życia.

– A z kim mam przyjemność?

Sylwetka ruszyła do przodu i w promieniach księżyca dostrzegłam dobrze mi znane rysy twarzy. Porozrzucane włosy były jeszcze piękniejsze, niż zapamiętałam, a twarz mojego przyjaciela bardziej męska i piękniejsza.

– Brad! – Rzuciłam się w jego ramiona i ucieszyłam się, że znalazłam kogoś, kto ma takie same priorytety i podobne podejście do życia jak ja.

– No proszę, mała Rose już nie taka mała. – Uśmiechnął się do mnie.

– Miałeś mnie odwiedzić. – Zrobiłam smutną minę. „Rose, obiecuję ci, że jak tylko znajdę chwilę, przyjadę do ciebie” – te słowa, które już sprytnie schowałam w zakamarkach pamięci, znowu pojawiły się w mojej głowie.

– Chciałem, naprawdę. – Wziął moją twarz w dłonie i przeszył mnie spojrzeniem swoich szarych oczu. – To przez twoją rodzinę. Nie chciała mi nawet podać numeru twojego telefonu.

Pokręciłam głową mimo szczelnie zaciśniętych dłoni Brada, spoczywających na moich policzkach.

– A jakżeby inaczej, moja kontrolująca rodzinka. – Nie pierwszy raz pożałowałam, że urodziłam się w tej rodzinie.

– Nie mogłem nic zrobić. – Wzruszył bezradnie ramionami. Nieważne. Sprawiał mi niezaprzeczalną radość tym, że go spotkałam. – To jakby szukać igły w stogu siana.

Zaśmialiśmy się jednocześnie. Wiedziałam, że moja siostra w jakimś stopniu przyjaźniła się z Bradem, ale nie przypuszczałam, że będzie mi dane zobaczyć go dzisiejszego wieczoru. To jak dostać przedwczesny gwiazdkowy prezent.

– Tęskniłam…

Brakowało mi jego porad i tej bezwarunkowej przyjaźni. Mimo że mieliśmy wzloty i upadki, zawsze zostawaliśmy na drodze przyjaźni. Nieraz Brad próbował zbliżyć się do mnie na innej płaszczyźnie, ale szybko studziłam jego zapał. Zawsze był dla mnie tylko przyjacielem.

– Ja też, Rose. – Złapał mnie delikatnie za dłoń. – Mam kogoś…

Prawie zakrztusiłam się śliną i spojrzałam na niego. Mój mały, wiecznie bojący się uczuć przyjaciel. Miał kogoś, a ze mnie była tak kiepska przyjaciółka, że dowiedziałam się o tym dopiero teraz. Nagroda dla najgorszej przyjaciółki we wszechświecie powinna trafić w moje ręce – zdecydowanie i bezkonkurencyjnie.

– O mój Boże, Brad, gratuluję! Kto jest tą szczęściarą?

Momentalnie się rozpromienił, a jego twarz nabrała jeszcze jaśniejszych barw niż przed minutą, gdy mnie zobaczył.

– Amanda – wypowiedział jej imię z taką czułością i szczerością, że chcąc nie chcąc, przytuliłam go do siebie i cieszyłam się jego szczęściem.

Jeżeli chodzi o Amandę, która zadawała się z nami w czasach dzieciństwa, to nie mógł trafić lepiej. Była niezaprzeczalnie piękną kobietą, a na dodatek mądrą, więc wybór był jak najbardziej trafny.

– Jestem szczęśliwa, że ci się powodzi, Brad.

Uniósł mnie do góry i okręcił nas dookoła, a ja piszczałam przy tym jak nastolatka, ale naprawdę w takich momentach byłam szczęśliwa. Mimo że moje życie nie toczyło się po ścieżkach szczęścia, wystarczały mi takie momenty, kiedy innym się udawało. Wtedy nawet ja wierzyłam, że i mnie kiedyś spotkają te rzadko wkraczające w moje życie uczucia, jak szczęście i miłość.

– Opowiadaj, co tam u ciebie. Widziałaś się z Taylorem? – zapytał, ale chyba nie do końca był świadom wagi tego pytania. Pochwyciłam moment, w którym ugryzł się w język, i wtedy opuścił mnie na ziemię. Gdy ktoś o nim wspominał, traciłam równowagę, dlatego w tym momencie lepiej było czuć grunt pod nogami. Gdyby nie ręce Brada na moich ramionach, poleciałabym jak długa.

– Tak, dzisiaj, ale chyba nie chcesz użalać się nad moim cudownym życiem? Może skoczymy na drinka? – zapytałam i wyraźnie się odprężyłam, gdy rozmowa przeszła na inne tory.

Brad skinął głową i ruszyliśmy w kierunku już dobrze znanego mi baru, który był usytuowany w ciemnym zaułku sali, jakby chciano w ten sposób przenieść możliwość uchlania się do nieprzytomności w odosobniony kąt, tak żeby w razie czego nikt tego nie widział.

Barman spojrzał na mnie naburmuszonym wzrokiem, jakbym była najgorszym klientem dzisiejszego wieczoru, a przecież dopiero miałam w planach schlać się z przyjacielem.

– Co państwu podać? – Przechodził wzrokiem ze mnie, by następnie uraczyć takim samym spojrzeniem Brada.

Już myślałam, że ten mężczyzna jest niemową, a miał całkiem intrygujący głos z nutką obcego akcentu, więc obstawiałam, że albo jest Meksykaninem, albo pochodzi z Brazylii. Jedno i drugie było wysoce prawdopodobne, zważywszy na jego ciemniejszy odcień skóry.

– Poproszę to wino, które zaproponował mi wcześniej pan Taylor.

Barman kiwnął głową i ruszył na zaplecze. Widocznie pan i władca wyrył się także w pamięci tego człowieka. Z kolei Brad popatrzył na mnie pytająco, a brwi ułożyły mu się zabawnie w literę V, co za każdym razem mnie rozbawiało, ale skupiłam się tym razem na jego pytających oczach.

– Nie chcesz pytać – powiedziałam z wyraźnym akcentem na „pytać”.

Brad się uśmiechnął, ale jego twarz tak szybko, jak się rozpromieniła, nagle zbladła. Powędrowałam w ślad za jego wzrokiem, odwracając głowę w stronę parkietu, ale pierwsze, co zobaczyłam, to postać mężczyzny. Nie byle jakiego mężczyzny, tylko tego, który postanowił prześladować mnie do upadłego.

– To chyba mój pechowy dzień – odburknęłam, gdy spostrzegłam, że przede mną stoi nie kto inny jak Taylor. Oczami błagałam Brada, żeby go spławił, ale oni niestety mieli ze sobą dobry kontakt.

– Chciałbym sprawić, żeby był najlepszy. – Posłał mi ten zabójczo piękny uśmiech i pod wpływem alkoholu, który w siebie wlałam, nogi mi się ugięły.

– Taylor. – Brad wyskoczył do niego, prawie z kapci, i podali sobie dłonie, jakby nie widzieli się ze sto lat, co przyprawiło mnie o kolejne zawroty głowy.

– Brad!

Boże, jego głos działał na mnie jak najlepsza melodia i każdy, nawet najmniejszy dźwięk wyostrzał moje zmysły z minuty na minutę.

– Czy pozwolisz, że dosiądę się do was?

Skutecznie próbował mnie zdenerwować i te manewry mu wychodziły. Brad z kolei odsunął przed nim stołek barowy znajdujący się jak najbliżej mnie, jakby ten obok niego był przez kogoś zajęty. A stał pusty!

Szlag! Zajęli miejsca, a ja zostałam umieszczona pomiędzy nimi. Czułam się jak między młotem a kowadłem, nie mając pojęcia, którego miałam większą ochotę ukatrupić. Gdy Brad próbował zawołać barmana, nachyliłam się w stronę przystojniaczka i zaczęłam się po cichu modlić, żeby przestał wykradać powietrze swoją obecnością.

– Ty nigdy nie odpuścisz, prawda? – Przyglądałam mu się z coraz większym zainteresowaniem. Wyglądał jeszcze apetyczniej, ale to chyba jedna z barier poalkoholowych właśnie mnie opuszczała i włączyło mi się I love you.

– Nie, jeżeli mi na kimś tak mocno zależy. – Przechylił głowę na bok, zwilżył językiem suche usta i wyciągnął rękę w moim kierunku. – Zatańczysz ze mną?

Ten czarujący wzrok i sposób, w jaki się nade mną pochylił, sprawił, że moje kolejne hamulce dotyczące jego osoby pękły jak bańki mydlane. Podałam mu swoją dłoń.

– Brad, pozwolisz, że porwę twoją towarzyszkę? – zapytał Taylor, a ja nawet nie miałam zamiaru uraczyć zdrajcy swoim spojrzeniem. Już wystarczająco ujmował mnie widok rozgrywający się przed moimi oczami i nie chciałam przegapić tak wspaniałego przedstawienia, jakim bez dwóch zdań były unoszące się męskie kości policzkowe i pojawiające się na przemian z wydętymi ustami cudowne dołeczki.

– Jasne!

Wiedziałam, że na Brada zawsze można liczyć. Nie ma co! Taylora taka kolej rzeczy ucieszyła i już po chwili kierował nas na sam środek parkietu. Nasze palce były ze sobą splecione, a ja nie protestowałam, dałabym się w tamtym momencie zaciągnąć wszędzie, byleby tylko moim pilotem wycieczki był Taylor we własnej osobie, w tym garniturze i z zachęcająco odpiętą koszulą.

Stanęliśmy, a ja przez nieuwagę (w sumie bardziej przez nieprzyzwoite myśli na jego temat) o mały włos nie wywróciłam się na ziemię w tych cholernie-już-niewygodnych-szpilach, które miałam ochotę wyrzucić w kąt, żeby nie musieć nawet na nie patrzeć. Jednak moja niezdarność spowodowała coś bardziej tragicznego – poleciałam w jego ramiona.

Zbyt męskie i niekorzystnie miękkie ramiona.

– Rose, na pierwszej randce zazwyczaj idzie się na kolację i grzecznie poznaje, ale dla ciebie jestem w stanie złamać wszystkie zasady.

Uśmiechnęłam się zawstydzona. Naprawdę się zawstydziłam. Jeżeli kiedykolwiek się jeszcze zawstydzę, to błagam, niech przyczyną tego będą słowa Harta.

– Nie sądziłam, że to randka – odburknęłam i spionizowałam swoje ciało.

– My nie musimy chodzić na randki, znamy się zbyt długo i każde z nas wie, ile dla siebie znaczymy, więc… – Chwycił moją dłoń, w której ściskałam z nerwów poły sukienki. – Tę dłoń połóż na moim ramieniu.

Przeszyły mnie dreszcze, gdy jego dłoń spoczęła na mojej talii, a ciało zadrżało z przyjemności. Zaczęliśmy się płynnie i z lekkością kołysać w takt utworu The Civil Wars Dance me to the end of love, niesamowicie romantycznego kawałka, który chwyta za serce. Muzyka z nami współgrała, a ja odpływałam wraz z melancholijnym głosem wokalistki. Taylor to wykorzystał i przysunął się do mnie bardzo blisko, ale nie mogłam zaprotestować, zbyt mocno na mnie działał, a nasze ciała poddawały się wszystkim nutom. Nigdy nie byłam dobrą tancerką, ale z nim było inaczej. To on prowadził, nadawał rytm i sunął ręką po mojej talii. Było mi cudownie w jego ramionach, a drogie perfumy pieściły moje nozdrza. Zatraciliśmy się w tym tańcu. Nic innego i nikt inny się dla nas nie liczył. Świat stanął w miejscu, a ja słyszałam tylko głośne bicie swojego serca.

– Jesteś piękna – szepnął mi do ucha i zatopił twarz w moich blond włosach. – Tańcz ze mną ku swojemu pięknu, z płonącymi skrzypcami. Tańcz ze mną poprzez panikę, póki dotrę w nie bezpiecznie. Unieś mnie jak oliwną gałązkę i bądź mym udomowionym gołębiem. Tańcz ze mną aż do końca miłości. Proszę, tańcz ze mną aż do końca miłości.

Całkowicie odpłynęłam. Znałam na pamięć każde słowo tej piosenki, ale śpiewane przez Taylora tym zmysłowym głosem spotęgowały moje doznania podczas tego tańca i pozwoliłam głowie opaść na jego klatkę piersiową. Była taka twarda, a zarazem miękka. Już nie wiedziałam, czy to rzeczywistość, czy odurzenie alkoholowe. Jednak w tamtej chwili czułam się wolna. Wolna od tego wszystkiego, co rządziło do tej pory moim światem. Słuchałam bicia jego serca, które było tak samo przyspieszone jak moje. Jego ciało było blisko. Moje zmysły się wyostrzyły i zapamiętywały wszystko. Nawet najmniejsze szczegóły.

I nagle wszystko minęło, wróciły wspomnienia o kobietach, z którymi stał chwilę wcześniej, i wyrwałam mu się. „Głupia, o czym ty myślałaś? Chcesz być jedną z wielu?” – z całych sił pragnęłam odpędzić od siebie myśli, ale one mnie zlinczowały. „On nie jest dla ciebie, a ty nie jesteś dla niego”.

– Rose, co się dzieje? – Taylor złapał mnie za rękę i przyciągnął bliżej siebie. – Czułem to. Czułem, a potem się wyrwałaś.

Próbowałam od niego odejść w dyskretny sposób, żeby ludzie nie mieli powodów do plotkowania, ale on za każdym razem uniemożliwiał mi to na wszelkie znane sposoby.

– To źle czułeś! Puść mnie, do cholery!

Rozluźnił uchwyt, a ja nawet nie oglądając się za siebie, opuściłam parkiet, by całkowicie wyjść z tego przyjęcia, które przynosiło mi więcej smutku niż radości. Już chyba wystarczająco długo się tutaj nastałam, więc siostra nie będzie miała mi za złe, że wyszłam bez pożegnania. Kat jako jedyna mnie rozumiała, bo po śmierci naszej siostry zbliżyłyśmy się do siebie, ale niestety nie na tyle, żebym mogła jej powiedzieć, gdzie mieszkam. Niestety ona, jak pozostała część mojej rodziny, nie umiała trzymać języka za zębami i jestem pewna, że w końcu powiedziałaby rodzicom, gdzie się znajduję, a na to nie mogłam sobie pozwolić.

Wyszłam na zewnątrz i momentalnie poczułam chłód wieczoru. Stanęłam na uboczu i próbowałam złapać taksówkę, żeby móc się dostać do hotelu, który był oddalony o kilka kilometrów, więc wizja spaceru nie wchodziła nawet w rachubę.

Czekałam już zbyt długo i żadne auto nawet koło mnie nie przejechało. Traciłam już nadzieję, że jakakolwiek taksówka uraczy mnie swoją obecnością, i opadłam bezradnie na chodnik. Ściągnęłam te cholernie znienawidzone buty i wtedy zatrzymała się limuzyna. Tylne drzwiczki się otworzyły i podniosłam do góry głowę, doskonale wiedząc, kogo zobaczę.

– Wsiadaj! Odwiozę cię.

Mogłam się spodziewać, że Taylor tak łatwo nie odpuści. W końcu nieprzypadkowo nosił nazwisko Hart, a jego rodzina zawsze była znana z tego, że uparcie dążyła do celu, ale nie tak jak moja – byle do przodu, nawet po trupach czy małżeństwach bez miłości. Musiałam skorzystać z jego propozycji podwózki, bo dalsze siedzenie tutaj w samotności uznałam za bezcelowe.

– Tylko bez żadnych sztuczek. – Podniosłam się z chodnika i tym razem wymierzyłam w niego całą dłoń. – Mam cię na oku, Hart.

Usiadłam delikatnie na tylnym siedzeniu i jak tylko szofer ruszył, odwróciłam się w drugą stronę, żeby nie kusić swojego zdradzieckiego ciała. Odetchnęłam z ulgą, że nie będę musiała iść pieszo do hotelu, bo to dopiero byłaby tragiczna wyprawa, a moje odciski były w tej chwili wdzięczne Taylorowi.

– W jakim hotelu się zatrzymałaś? – zapytał i czułam jego wzrok na całym swoim ciele.

– A co, chcesz być bliżej mnie? – Spojrzałam w jego ciemne oczy. Wydawał się lekko rozbawiony moją uwagą.

– Dobry pomysł. – Poprawił kosmyk włosów, który opadł jak na złość na moją twarz. – Chcę wiedzieć, dokąd mój kierowca ma jechać. – No jasne, ale ja jestem głupia.

– 5011 Westheimer – odpowiedziałam i oparłam czoło o zimne okno samochodu. Taylor bacznie mi się przyglądał, aż za bardzo czułam jego świdrujące spojrzenie.

– Mam coś na sobie, że tak mnie obserwujesz? – Nie odwróciłam nawet wzroku.

W dalszym ciągu spoglądałam na panoramę Houston. Nocą była jeszcze piękniejsza niż za dnia, ale i tak nie umywała się do Nowego Jorku, w którym od razu się zakochałam. Mogłabym całymi dniami chodzić i zwiedzać kolejne ulice, ale moja praca mi na to nie pozwalała. Grafik był tak elastyczny, że mój ukochany szef upychał go najściślej, jak tylko mógł, nie pozostawiając mi zbyt wiele wolnego czasu. Na wędrówki po mieście zostawały mi tylko weekendy.

– Mówiłem prawdę podczas naszego tańca.

Spojrzałam na niego.

– No i co z tego? – Wydałam się obojętna, chociaż w głębi duszy jego słowa na mnie działały. Były jak wielki ładunek emocjonalny, który tylko czekał na wybuch.

– Jedno twoje słowo, a rzucę ci pod nogi cały świat.

Albo śniłam, albo właśnie usłyszałam coś, co nie powinno wyjść z jego ust. To było dziwne, ale jego słowa tylko zwiększyły moje pożądanie w stosunku do niego.

– Już ci dzisiaj mówiłam, możesz mieć każdą. Więc daj mi spokój.

Przybliżył się do mnie i zanim zorientowałam się, co zamierza zrobić, poczułam jego cudowne wargi na swoich ustach. Nasz pocałunek trwał kilka sekund, ale to było coś silnego i pięknego, nawet jeśli teraz musiałam się tego wyrzec, wiedząc, że i tak kiedyś bym przez niego cierpiała. Jestem niezdolna do miłości, tak samo jak on.

– Nie jestem zainteresowana.

Zszokowałam go. Byłam chyba pierwszą dziewczyną, która mu odmówiła.

– I tak będziesz moja – szepnął mi do ucha, a jego ręka gładziła moje włosy.

– Nie sądzę – odparłam.

Odskoczyłam od niego, bo jeszcze chwilę, a całkowicie poddałabym się jego urokowi osobistemu.

– Ja nigdy się nie poddaję – powiedział. Oparł głowę o rękę, a jego wzrok pieścił moje ciało.

Czy on musiał być tak zabójczo, nieziemsko przystojny? „Nie bądź głupia! Taki typ nigdy się nie zmienia”.

– Ze mną ci się nie uda. – Posłałam mu uśmieszek.

Wróciłam do oglądania panoramy miasta. Pogrążyłam się w jej pięknie. Tyle znanych mi miejsc było na wyciągnięcie ręki, jednak były to miejsca, które pozostawiły po sobie bolesną pamiątkę. Spędzałam w nich kiedyś czas z moją siostrą i raczej nie planowałam katować się powrotem do nich.

– Pamiętasz tamten park? – Wskazał na zarośnięty już park, który był miejscem spotkań naszej paczki. Mogłam się mu przyjrzeć bliżej, bo akurat staliśmy na jedynych działających o tej godzinie światłach.

– Pamiętam. I co z tego?

Oparłam się delikatnie o drzwiczki samochodu i skupiłam się na jego twarzy. Dalej ukrywał wszystkie swoje emocje, ale jak wspominał mnie czy naszą przeszłość, jego usta lekko wyginały się w uśmiech. Może było to tylko moje wrażenie, ale jego piękna twarz skrywała wiele sekretów.

– Dlaczego jesteś taka niedostępna, Rose? – Przybliżył się do mnie.

– Dobrze wiemy, jaki z ciebie facet.

Roześmiał się.

– Tak… Jaki?

Zaskoczyło mnie jego pytanie, nie byłam na nie gotowa. Zresztą nie byłam w ogóle gotowa na spotkanie z nim, ale to teraz szczegół, bo jego mroczny wzrok spoczywał na moich oczach.

– Jak ci to powiedzieć w delikatny sposób?

Zaciekawił się jeszcze bardziej, bo jego twarz gwałtownie się rozpromieniła.

– Kawał drania z ciebie. I jesteś zbyt pewny siebie. Myślisz, że skoro jesteś przystojny i masz kasę, to możesz igrać z uczuciami dziewczyn takich jak ja.

Myślałam, że otrzymam równie interesującą odpowiedź na mój temat. On jednak tylko mi się przyglądał i uśmiechał się. Miał tak cudowny uśmiech, że rozpływałam się pod jego wpływem za każdym pieprzonym razem.

– Nie tylko piękna, ale i mądra. – Złapał mnie za dłoń. – To rzadkie połączenie w dzisiejszych czasach. – Pocałował mnie w nadgarstek, a ja siedziałem zdezorientowana.

W co on ze mną pogrywał? Naskoczyłam na niego, a on po prostu przymilał się do mnie. Nie mogłam za żadne skarby rozszyfrować jego zachowania. Był niczym księga, do której potrzebny był klucz. Tylko teraz pytanie, jak odnaleźć ten klucz, klucz do samego Taylora Harta.

***

Reszta drogi upłynęła nam w zadziwiającej ciszy, która okazała się zbawienna dla mojej duszy. Zdecydowanie wolałam taki stan rzeczy niż bycie w centrum uwagi Taylora. Gdybym nie znała tego chłopaka tak dobrze, może skusiłabym się na spotkanie z nim, ale był zbyt przewidywalny i niebezpieczny, nie mogłam podjąć innej decyzji niż ta, którą już podjęłam – chciałam trzymać się od kłopotów z daleka. Rozum, mimo że był przyćmiony alkoholem, potrafił stłumić odruchy mojego ciała. „Musisz się trzymać od niego z daleka, Rose”. Nie bałam się z jego strony odrzucenia, po prostu przerażało mnie, że przy nim moje zmysły wyostrzały się i stawałam się słaba. Pożądanie osłabiało mnie na tyle, że byłam gotowa zatracić się w tym, ale nie chciałam stać się kolejną pustą lalą, która zrobiłaby wszystko, by zatrzymać go przy sobie. W sumie nie dziwiłam się tym wszystkim kobietom, które błagały o seks z tym nieprzyzwoicie przystojnym facetem. Jednak moje proste marzenia wykraczały daleko poza strefę bogatych, rozpieszczonych i seksownych mężczyzn.

Spojrzałam jeszcze raz w jego stronę, mimo że chciałam go unikać. Musiałam zapamiętać jego wygląd, bo to prawdopodobnie było nasze ostatnie spotkanie. Ja musiałam wrócić na Manhattan, a on do swojego cudownego życia, pełnego kasy i lasek, które były gotowe i mokre na samą myśl o nim.

Siedział zamyślony, zdradzały go palce starannie przeczesujące lekki zarost na brodzie. Z tego profilu wyglądał jeszcze apetyczniej, ale czy dało się wyglądać jeszcze lepiej? Wątpię. Był chodzącym ideałem, na który ja nie mogłam sobie pozwolić. Za nic w świecie nie straciłabym dla niego głowy. Byłam w końcu kobietą bez serca. Udało mi się to usłyszeć od wielu facetów, z którymi się spotykałam. Z jednej strony się cieszyłam, że szybko zdawali sobie sprawę z mojego wyodrębnienia i uciekali, gdzie pieprz rośnie, a z drugiej czułam się odludkiem. Byłam kobietą, która nigdy nie mogłaby pokochać żadnego faceta, nie po tym wszystkim, co przeszłam. Moje życie i bez facetów było skomplikowane, więc nie potrzebowałam tego dodatkowego balastu.

– Długo masz jeszcze zamiar wpatrywać się we mnie? – Dopiero po chwili dotarł do moich uszu głos Taylora.

Moja speszona mina była tak widoczna, że nie uszło to jego uwadze, bo kąciki jego ust wygięły się w uśmiechu, a na czole pojawiła się malutka zmarszczka, która wyglądała słodko.

– Przepraszam. – Byłam tak zakłopotana, że złapał mnie na wpatrywaniu się w niego, dlatego szybko odwróciłam głowę i spojrzałam przez okno. Limuzyna zdążyła już zatrzymać się przed dużym, oświetlonym hotelem. Gdyby rodzice nie wyłożyli kasy na mój pobyt w nim, to w życiu nie zatrzymałabym się w tak drogim hotelu. Po prostu nie byłoby mnie na niego stać. Byłam spłukana, a moje pieniądze szły na utrzymanie mnie i Holly.

– Spotkaj się ze mną jutro. – Złapał mnie za nadgarstek i zmusił mnie tym, żebym popatrzyła mu w oczy. Miał piękne oczy.

– Jutro wyjeżdżam!

Dlaczego jego spojrzenie mnie tak cholernie podniecało? Chyba za długo już nie miałam żadnego faceta w łóżku i moje ciało szalało z nadmiaru progesteronu.

– Rose, czemu jesteś taka niedostępna? – ponowił swoje pytanie, a jego ręka powędrowała wyżej i teraz gładził mnie po policzkach z niezwykłą czułością i nawet nutką intymności.

– Od razu niedostępna, jestem po prostu sobą!

Usta wygięły mu się w malutkim uśmiechu, chyba widoczny tylko dla moich oczu. Jezu, czemu on musiał być taki… taki rozbrajający?

– Mam dla ciebie propozycję… – Intensywność jego wzroku powaliła mnie na kolana.

– I myślisz, że na nią przystanę? – Uniosłam brew do góry i próbowałam wyrwać się z jego ciasnego uścisku.

– Myślę, że będziesz mnie prosić o więcej. – Coś na wzór grzesznego uśmieszku zamieszkało na twarzy Taylora, a jego usta zbliżyły się do moich warg.

I znowu dzisiejszego wieczoru całowaliśmy się. Jeszcze nikt mnie tak nie pieścił ustami. Wkładał w to tyle czułości, że moje podniecenie urosło do niebezpiecznych rozmiarów. Zaczęłam błądzić rękami po jego ciele, przez ten alkohol miałam ochotę się z nim kochać, mimo iż wiedziałam, że jutrzejszego dnia będę tego żałować.

Napierał na mnie swoim idealnym ciałem, a ja zaczęłam rozrywać jego koszulę. Guziki spadały na skórzane fotele, wydając przy tym dźwięk, który pobudzał moją łechtaczkę do działania. Byłam już mokra i gotowa na bliższe spotkanie z panem przystojnym.

– Pragnę cię, Rose. – Pocałował mnie w skroń, a ręką przycisnął mocniej do siedzenia. – Pragnę cię od chwili, w której zobaczyłem cię na Manhattanie.

O czym on