Zasypani - Justyna Dziura - ebook

Zasypani ebook

Dziura Justyna

4,4

Opis

Tuż przed Świętami Leah przyjeżdża do malowniczego miasteczka w Szwajcarii, aby trochę odpocząć. Z jednej strony to szalony pomysł, ponieważ nikogo nie zna i nie znosi zimna. Jednak los się do niej uśmiecha i w pociągu poznaje Eliasa, który prócz sprzedawania choinek, postanawia zostać jej przewodnikiem. Para im więcej czasu razem spędza, tym przyciąganie między nimi rośnie, ale czy to ma sens? Pełna ciepła, urocza historia o tym, że czasem odcięcie od świata, wcale nie znaczy nic złego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 248

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (8 ocen)
5
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Poznając tą historie nie będziecie mogli się od niej oderwać.Otrzymacie nie tylko miejsca w którym ważna role odgrywa natura,ale również ludzie potrafiący cieszyć się z małych rzeczy.To sprawia,że oczekiwanie na święta są bardziej wartościowsze i cudowniejsze. Dzięki naszych bohaterom poznajemy wiele cudownych tradycji celebrowanych przez mieszkańców szwajcarskiego miasteczka:sprzedaż i zakup drzewka świątecznego,jarmark bożonarodzeniowy czy spędzanie czasu z rodziną są gwarancja niezapomnianego czasu. Zarówno Leah jak i Elias skrywają swoje tajemnice.Poznawanie ich bliżej wzbudza niepokój w możliwości bliższej relacji tej dwójki.Jednak nic nie dzieje się bez przeczyny.Warto czasem zamknąć rozdział z napisem przeszłość i znów żyć.Utracone uczucie czasem nie wróci a życie toczy się dalej.Warto zawalczyć o siebie i swoje szczęście. Postać Leah bardzo przypadła mi do gustu.Jest dziewczyna potrafiąca się polubić.Cieszy się z małych rzeczy i to jest urocze.Chce być lubiana taką jak jest a...
00
mariola1619

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna! Można zanurzyć się w wyjątkowym klimacie nie tylko w święta.
00
amelia1995

Dobrze spędzony czas

Idealna historia na zimowy wieczór.
00
Justyska95

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam! Zimowo-świąteczna książka idealna na nadchodzący czas! ❤️
00
Karolinamati

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przyjemna świąteczna opowieść 😍
00

Popularność




Justyna Dziura

Zasypani

© Justyna Dziura, 2023

Tuż przed Świętami Leah przyjeżdża do malowniczego miasteczka w Szwajcarii, aby trochę odpocząć. Z jednej strony to szalony pomysł, ponieważ nikogo nie zna i nie znosi zimna. Jednak los się do niej uśmiecha i w pociągu poznaje Eliasa, który prócz sprzedawania choinek, postanawia zostać jej przewodnikiem. Para im więcej czasu razem spędza, tym przyciąganie między nimi rośnie, ale czy to ma sens?

Pełna ciepła, urocza historia o tym, że czasem odcięcie od świata, wcale nie znaczy nic złego.

ISBN 978-83-8351-827-5

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Polecajki

Justyna Dziura po raz kolejny udowadnia, że ma talent do tworzenia opowieści, które rozczulają w swojej prostocie i podnoszą na duchu. Bohaterowie, których stworzyła autorka, pokazują, że czasem znalezienie się we właściwym miejscu i czasie, potrafi odmienić całe życie-a w tym przypadku okazuje się być szansą na wyjątkowe uczucie. Dlatego poddajcie się magii świąt i pozwólcie by Leah i Elias otoczyli was swoim urokiem i ciepłem. Niech malownicza Szwajcaria sprawi, że na chwilę uciekniecie od trudów codzienności. P. D. Hutton — autorka

Herbata z imbirem, pomarańczą i goździkami będzie idealnym dodatkiem do uroczej opowieści o miłości, która narodziła się w magicznym czasie, jakim są przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. Zachwycające Zermatt, otoczone górskimi szczytami i lodowcami, a w nim dwoje ludzi, którzy z pozoru wydają się zupełnie niezainteresowani sobą. Jeśli chcecie bliżej poznać Leah i Eliasa, zapraszam do przeczytania książki Justyny Dziury „Zasypani”. Polecam! Anett Lievre — autorka

Herbata z imbirem, pomarańczą i goździkami będzie idealnym dodatkiem do uroczej opowieści o miłości, która narodziła się w magicznym czasie, jakim są przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. Zachwycające Zermatt, otoczone górskimi szczytami i lodowcami, a w nim dwoje ludzi, którzy z pozoru wydają się zupełnie niezainteresowani sobą. Jeśli chcecie bliżej poznać Leah i Eliasa, zapraszam do przeczytania książki Justyny Dziury „Zasypani”. Polecam! Anett Lievre — autorka

Rozdział 1

Leah

Co za głupi pomysł — jęczę w duchu, ciągnąc za sobą sporych rozmiarów walizkę. Moi rodzice, wybierając wycieczkę na świąteczny prezent, mogli chociaż postarać się o jakieś ciepłe kraje, a nie krainę, gdzie zimno przeniknie mnie do kości. Na samą myśl czuję dreszcze na całym ciele. A tu jeszcze muszę czekać na cholerny pociąg, który zabierze mnie na miejsce. No przecież to jakaś kpina, żeby nie można było dolecieć do danego kraju samolotem. Kolejką… i to elektryczną. Nie chcę nawet myśleć, co będzie, jak wysiądzie prąd. Jasny gwint. Utknę tu, zamarznę i tyle z tego będzie. Peron, na którym przyszło mi czekać, osłonięty jest co prawda dachem, ale nie ma ścian, które mogłoby osłonić człowieka od wiatru. Do tego przejeżdżające co chwilę pociągi robią taki przeciąg, że telepię się niczym osika.

Chce mi się płakać. Mogłam odmówić, wymienić ten cholerny bilet na coś innego. Ale nie! Pojadę, zobaczę, zwiedzę.

Taaa jasne. Prędzej odmrożę kończyny, a nie zwiedzę. Nie wystawię nosa z hotelu przez najbliższe trzy tygodnie. Nie rozumiem, co kierowało moją rodziną do wykupienia mi pobytu na tak długi czas. Zwykłe dwa dni by wystarczyły. Uparli się jednak, że po obronionym magistrze i dorywczej pracy przyda mi się trochę wolnego, zanim zacznę pracę na pełen etat w rodzinnej firmie. Jestem sceptycznie nastawiona do tej wycieczki i nie mam pojęcia, jak ja ją przeżyję.

Dzwoniący telefon wyrywa mnie z zamyślenia. Spoglądam na prostokącik trzymany w dłoni, po czym ściągam rękawiczkę i naciskam zieloną słuchawkę. Chwilę męczę się, żeby wsunąć telefon pod czapkę, po czym się odzywam:

— Cześć mamo — bąkam na powitanie.

— Cześć, córcia. I jak jest? — Jej entuzjazm jest co najmniej tak wielki, jak mój powinien być. W końcu to ja wybrałam się na wycieczkę, nie ona.

— Świetnie. Jak tak dalej pójdzie, wrócę do domu jako bryła lodu — sarkam w odpowiedzi.

— No nie przesadzaj, na pewno nie jest aż tak źle.

— Jest gorzej — mamroczę pod nosem. Brzmię jak niewdzięczna, więc szybko się poprawiam. — Jeszcze nie dojechałam na miejsce. Czekam na pociąg z Zurychu do Zermatt.

— To koniecznie daj znać, jak dotrzesz, żebym się nie martwiła — poprosiła.

— Na pewno dam znać, choć u was będzie już późno — obiecuję.

— To nic, będę czekać na twoją wiadomość.

— Pociąg osobowy z Zurychu do Zermatt odjeżdża z peronu drugiego, tor szósty. — Rozmowę przerywa nam głos dobiegający z głośników.

— Mamo, muszę kończyć. Za chwilę odjeżdża mój pociąg. — Rozglądam się. — A ja jestem nie na tym peronie.

Zaraz naprawdę się popłaczę.

— To do usłyszenia.

Rodzicielka rozłącza się, nim odsunę komórkę. Chowam go szybko do kieszeni kurtki i kieruję się w poszukiwaniu mojego peronu. Mam nadzieję, że obejdzie się bez przygód i na przykład tu nie utknę, bo pomylę pociągi. Zbiegam po schodach i rozglądam się gorączkowo. Oznaczenia peronów są dość konkretne, więc od razu udaje mi się namierzyć swój. Pędzę w odpowiednią stronę, ciągnąc walizkę, która na wyboistych płytkach czasem mnie spowalnia. Klnę w duchu, ale nie ustaję w biegu. Gdy już udaje mi się go zlokalizować, przed wejściem upewniam się u ochroniarza, że to na pewno ten pociąg, który już czeka na odjazd. W zasięgu wzroku nie widzę żadnych pasażerów. Liczę, że nie zostawi mnie na tym zimnym peronie.

Trzymając rączkę walizki, wchodzę na dwa stopnie i z całych sił ciągnę mój dobytek. Sama nie pamiętam, co do niej napchałam, ale jest okrutnie ciężka. Spocona niczym po maratonie, ale w końcu szczęśliwa, stawiam ostatni krok w wagonie. Uf udało się. Mimowolnie się uśmiecham i wyciągam z kieszeni kartkę z numerem siedzenia. Serce wali mi jak oszalałe, ale staram się dzielnie trzymać. Cóż, przynajmniej zrobiło mi się cieplej. Trzeba widzieć jakieś plusy. Doprawdy, kto to wymyślił takie niskie temperatury!

Przemierzam wagon z jednego jego końca na drugi, bo okazuje się, że to ostatnie cyfry. Po kilku minutach udaje mi się odnaleźć właściwy przedział, więc wsuwam się z ulgą do środka. W środku nie ma jeszcze nikogo, więc ściągam okrycie wierzchnie. W środku jest przytulnie, więc obawę przed zamarznięciem w podróży odsuwam daleko w zakamarkach mojego umysłu. Próbuję podnieść walizkę, by włożyć ją na górną półkę nad siedzeniami, jednak niestety mój bieg wyczerpał moje pokłady energii. Z trudem mi się udaje unieść walizkę i gdy przychodzi do wyciągnięcia jej nad głowę, zaczynam się trząść od jej ciężaru i zataczam się do tyłu. Zderzam się z czymś miękkim, a następnie nie mam już w rękach torby podróżnej.

Odwracam się prędko. Moim oczom ukazuje się przystojny młody mężczyzna. Kilkudniowy zarost, ciemne włosy i zielone oczy. Pełne usta wyginają się w cwaniackim uśmieszku. Na sobie ma jedynie ciemno-zieloną puchową kurtkę, którą ma rozsuniętą, a pod nią lekki beżowy sweter. Przełykam głośno ślinę, wiedząc, że gapię się na niego jak jakaś wariatka. Ale nic nie mogę na to poradzić. Podoba mi się to, co widzę.

— Pomogę — oferuje.

— Dziękuję. — Udaje mi się wydusić i na miękkich nogach odsuwam się, by mógł włożyć ją na półkę. Przyglądam mu się jeszcze chwilę i wyobrażam sobie, jak jego mięśnie poruszają się pod ubraniem. Na policzki wypływa mi rumieniec i raczej nie jest on spowodowany ciepłem panującym w pociągu. Odwracam na chwilę wzrok, i biorę głęboki oddech.

— Co ty tam napchałaś, kobieto? — mamrocze.

— Same potrzebne rzeczy. — Wzruszam ramionami.

— Jasne. Kobietom to zawsze wszystko jest takie niezbędne, a potem nawet z walizką sobie poradzić nie umieją. — Prycha, po czym ściąga swoją kurtkę i zajmuje miejsce po przeciwnej stronie przedziału.

— Wypraszam sobie. — Zakładam dłonie na biodra w buńczucznej pozie. — Dałabym radę, a że pan się napatoczył, to pomógł. Podziękowałam przecież.

— No pewnie albo zginęłabyś przygnieciona tą walizką.

— Chyba nie przeszliśmy na ty — warczę ostrzej, niż zamierzałam, bo zaczyna mi działać na nerwy. Jest taki bezpośredni i wredny.

— A możemy, żeby ta długa podróż była znośna. — Mruga do mnie okiem.

Och… cóż za zmienne humorki. Zaciskam szczęki i mrużę oczy spoglądając w jego kierunku.

— I taka będzie, jak każde z nas nie będzie się odzywać — odpowiadam.

Opadam na kanapę i wpatruję się w okno. Zachowuję się niegrzecznie, ale mam to gdzieś. To, że jest przystojny i dobrze zbudowany, nie znaczy zaraz, że zapomnę o jego uwadze. Wszak nie wpakowałam znowu tyle rzeczy do tej przeklętej walizki. Dla tak dobrze zbudowanego faceta nie powinna stwarzać problemu.

Leah przyjechałaś tu odpocząć, a nie się denerwować, upominam się w myślach i poprawiam pozycję na wygodniejszą. Krajobraz zaczyna coraz szybciej się przesuwać. Przymykam na chwilę zmęczone powieki.

— Przyjechałaś na urlop?

Uchylam oko. No to tyle z drzemki. Wzdycham przeciągle.

— Tak, a to coś złego? — Unoszę brew.

— Nie. Jesteś tak wystrojona, że od razu to poznałem. — Wzrusza ramionami.

Co proszę? Wystrojona? Co prawda założyłam skórzane, czarne spodnie i czerwony sweter, a do tego wysokie kozaki, ale od razu wystrojona? Czyżby tutejsi mieszkańcy inaczej się ubierali?

— Niby, co jest nie tak z moim ubiorem? — Spoglądam w dół na siebie, a później unoszę wzrok na niego.

— Nic, nic. — Unosi dłonie w geście poddania. — Po prostu pasujesz do innych turystek, które spotykam na co dzień.

— Ach tak, więc ładnie szufladkować ludzi? — Krzyżuję ręce na piersi. No i proszę, kolejny do kolekcji się znalazł, który ocenia ludzi po pozorach. A tych w swoim życiu miałam aż nadto.

— Nie szufladkuję, mówię tylko, jak to wygląda — tłumaczy.

Ciężko mi go rozszyfrować. Z jednej strony jest ciekawski i pomocny, a z drugiej niezwykle oschły.

— Mogę jechać na urlop, turnus rehabilitacyjny, do pracy, czy gdziekolwiek chcę, a tobie nic do tego — warczę.

— U nas nie ma takich turnusów — odpowiada spokojnie.

— Świetnie, więc zostańmy przy ostatniej opcji. — Wykrzywiam twarz w fałszywym uśmiechu, chcąc skończyć naszą pogadankę.

— Przyjechałaś do pracy? — Zaciekawiony spogląda na mnie.

— Nie. Po prostu nie twój interes. — Zamykam na chwilę oczy.

Wkurza mnie, tak bardzo mnie wkurza. Na jego szczęście piękna buźka rekompensuje mi straty psychiczne po tej rozmowie.

— Chyba cię polubię, Leah. — Puszcza mi oczko.

Moje usta otwierają się, to zamykają na jego słowa. Serce zaczyna bić szybko. Adrenalina osiąga maksymalny poziom. Za chwilę dostanę zawału.

— Skąd wiesz, jak mam na imię? — Wyduszam z siebie cicho, bo panika ściska mnie za gardło. A jeśli to seryjny morderca, który został wysłany przez konkurencję ojca i chce mnie zabić? Przełykam głośno ślinę. Muszę wyglądać na przerażoną, bo przekrzywia głowę w bok i uśmiecha się delikatnie, ręką wskazując na walizkę umieszczoną na półce nad moją głową.

— Wszystko masz wypisane na bagażu. — Chyba nadal muszę mieć niewyraźną minę, bo dodaje: — No co się tak patrzysz, nie jestem jakimś stalkerem czy coś.

— Jesteś dziwny — szepczę do siebie, a moje serce nie chce się uspokoić. Poważnie zaczynam się go bać.

— Zgadłaś.

To nie żaden morderca, Leah! Zwyczajny facet, który chce zabić czas w pociągu, zagadując do turystki. Mija dobra chwila, zanim podejmuję rozmowę.

— A tobie jak na imię? — zmieniam temat. Jeśli faktycznie mamy jechać jeszcze jakiś czas razem, fajnie byłoby przynajmniej to wiedzieć.

— Jestem Elias.

— Okej. Miło cię poznać, Elias. Jesteś stąd? — zagaduję.

— Stąd znaczy skąd? — Przekrzywia głowę na bok, wpatrując się we mnie. Jego oczy mają w sobie coś takiego, że jednak cały mój lęk odchodzi. Sposób, w jaki na mnie patrzy, jest niezwykle łagodny, dzięki czemu czuję się znacznie bardziej komfortowo w jego towarzystwie. Tak, z pewnością nie nadawał się na żadnego stalkera, ani gwałciciela.

— Z Zermatt?

— Tak.

— I jest tam faktycznie tak, jak w folderach, które dostałam? — Jestem ogromnie ciekawa, czy nie minęli się z prawdą.

— Jasne, a nawet ładniej — zapewnia.

— To dobrze. — Ziewam rozdzierająco, zasłaniając buzię dłońmi. Cholerny jet lag. — Przepraszam — mówię speszona.

— Nic nie szkodzi, prześpij się. Obudzę cię, gdy będziemy na miejscu.

Ze skupieniem zaczyna przeglądać coś w swoim smartfonie, a ja zaczynam się zastanawiać jakby wyglądał, gdyby się uśmiechnął. Tak szczerze, a nie złośliwie. Jest tak przystojnym mężczyzną, dobrze zbudowanym, ale mnie ciekawi jedno, co sprowadza go do miasteczka? Czy jest faktycznie mieszkańcem? Jakie ma pasje? Upodobania? Co sprawia mu radość? Potrząsam głową na własną głupotę. Mój towarzysz nie zwraca na mnie uwagi, więc nie pozostaje mi nic innego, jak wpatrywać się w okno, lub zasnąć. Druga opcja wydaje się kusząca, więc kolejny raz przymykam na chwilę powieki.

***

— Hej, obudź się. Leah! — Ktoś potrząsa mnie za ramię. Po chwili dociera do mnie, że jestem w pociągu z zupełnie obcym facetem. Otwieram szybko oczy.

— Co się dzieje? — mamroczę sennym jeszcze tonem.

— Przespałaś całą podróż. Postanowiłem, że cię obudzę, bo nie możesz tego przegapić. Spójrz w okno. — Wskazuje je ruchem głowy. Robię więc, co mi powiedział.

Wjeżdżamy do miasteczka położonego w dole masywnych gór. Suniemy mostem, a moje oczy napawają się tym widokiem. Otwieram okno, nic sobie nie robiąc z mrozu, który od razu uderza w moją twarz. Śnieg przykrył białą pierzynką dachy, szczyty gór, nawet na torach leży go niewielka ilość. Jest niczym w krainie Królowej Lodu. Bajkowo. Wspaniale. Po prostu przepięknie.

Po cichu liczę, że hotel będzie znajdował się wyżej, żeby móc podziwiać ten widok ze swojego pokoju. Coś niesamowitego. Może wcale nie będzie tak źle?

— Leah, zamknij okno, bo zamarzniemy — słyszę głos Eliasa.

Skupiłam się na widoku, więc nie przeszkadzał mi chłód, ale teraz gdy wróciłam do rzeczywistości przez słowa Eliasa, robi mi się zimno. Obym tylko się nie rozchorowała. Czym prędzej odcinam nas od zewnętrznego świata.

— Wybacz — mówię speszona. — Ale wow. — Kręcę z niedowierzaniem głową i zaczynam się śmiać.

— Co nie? Wiedziałem, że ci się spodoba — mówi dumnie. — Nie mogłaś tego ominąć.

— Dziękuję, że pomyślałeś o tym. Faktycznie żałowałabym, że ten widok mnie ominął.

— Nie ma za co. — Puszcza mi oczko.

— Popatrz, popatrz, daliśmy radę rozmawiać ze sobą normalnie — rzucam uszczypliwie.

— A ty wszystko zburzyłaś. — Wzdycha przesadnie.

— Nieprawda — oponuję.

— Daj spokój. Droczę się z tobą, tak, jak i przedtem.

— Odebrałam to bardziej, jak atak na moją osobę — mówię urażona.

— Może trochę byłem zły, ale to przez moje problemy i wyżyłem się na tobie.

— Jeśli to są przeprosiny, to niech będzie, że je przyjmuję — mówię ugodowo.

— To dobrze. Długo tu będziesz?

— Jakiś czas — odpowiadam wymijająco, nie chcąc zdradzać szczegółów.

— Jakbyś potrzebowała przewodnika po okolicy, możesz śmiało się do mnie odezwać — proponuje.

— Czy ja wiem, czy będzie taka potrzeba? — zastanawiam się na głos. — Chciałam cały wyjazd przeleżeć w hotelowym łóżku.

— W tym też mogę ci pomóc. — Otwieram usta gotowa odpowiedzieć mu coś, by poszło mu w pięty, ale zanim zdążę, Elias szybko dodaje: — Żartowałem! Wyluzuj!

— Wszyscy mieszkańcy tacy są? — pytam i zerkam na niego, przekrzywiając głowę.

— Tacy fajni? Na pewno nie. — Uśmiecha się szeroko i muszę przyznać, że taki wyraz twarzy pasuje mu najbardziej. — Choć myślę, że nie będziesz się nudzić. Tylko musisz wyjść z hotelu. A teraz zbieraj się, czas na nas.

Faktycznie pociąg stanął na stacji. Podrywam się z miejsca i nakładam kolejne warstwy ubrań. Gdy już jestem gotowa, walizka czeka na mnie na ziemi. Ależ on pomocny. Co prawda nie bez marudzenia, ale chyba każdy facet, jak przyjdzie mu tachać tobołki kobiety, jęczy. Na pewno uratował mnie przed śmiercią z rąk walizki. No i pokazał piękny widok. Zapowiada się ciekawy wyjazd.

Stop, stop, stop.

Opanuj się Leah, przecież nie znasz go. Nie można tak chłopaka wykorzystywać. Przecież na początku był gburem i co jeśli nim jest, tylko się z tym kryje?

Jakie to wszystko bywa skomplikowane.

— Leah, żyjesz? Musimy iść. — Łapie moją torbę i zaczyna z nią wychodzić.

— A tak. Dzięki, ale sama ją mogę wziąć. — Dołączam do niego z wyciągniętą dłonią.

— Pomogę ci, to nic takiego.

Akurat. Dla mnie to wiele znaczy. Jest taki miły. Co ja w ogóle gadam. Chyba mróz zamroził mi ostatnie komórki mózgowe. Dobra, dość tego.

— Gdzie się zatrzymałaś? — pyta Elias, zyskując moją uwagę.

— W Sun. — Spoglądam na ulotkę, którą wyciągnęłam z kieszeni płaszcza.

— To niedaleko. Pomogę ci.

— Nie! — oponuję szybko. Wysiadam z pociągu i staję na stacji, nie zwracając uwagi na ludzi. — Nie musisz tego robić. Dam sobie radę — zapewniam.

— Ale to żaden problem, a tak się nie zgubisz. — Staje obok mnie. Jego zielone oczy wpatrują się we mnie. Mogłabym w nich utonąć i prawdę powiedziawszy mam ochotę, skorzystać z jego propozycji, jednak nie wypada aż tak nadwyrężać czyjejś dobroci. Zapewne wolał wrócić do rodziny albo znajomych. Poza tym jeszcze na początku naszej drogi tak marudził na moją walizkę i cel podróży, że nie wiem czy to dobry pomysł.

— Nie będę cię, aż tak wykorzystywać. Przestań.

— Jak sobie chcesz, ale jak się zgubisz, daj znać.

— Nie zamierzam, bo się nie zgubię. Jest coś takiego jak GPS, Sherlocku. — Przewracam oczami.

— Dam ci mój numer, w razie jakbyś miała jakiś problem — proponuje, a ja robię wielkie oczy.

— Kiepski sposób na podryw — kwituję z uśmiechem.

— Nie podrywam cię. Nie jesteś w moim typie. — Lustruje mnie z góry na dół i z powrotem, aż zatrzymuje się na mojej twarzy z uśmieszkiem. — Chcę być miły. — Kapituluję i daje mu telefon, na którym zapisuje swój numer. — Jakbyś czegoś potrzebowała, daj znać. Musisz iść w lewo. Tak tylko mówię, jakbyś nie wiedziała.

— Dzięki, Elias.

— Do zobaczenia, Leah.

Odwracam się na pięcie z zamiarem opuszczenia peronu.

Dobra muszę iść w lewo. Ale które lewo? Matko, trzeba było przystać na jego pomoc. Po chwili decyduję się na jedną ze stron. Nim zdążę zrobić parę kroków, słyszę cichy śmiech i głos:

— Nie to lewo, Leah.

— Przecież wiem! — odburkuję i zmieniam trasę.

Przystaję po paru krokach, ale nigdzie nie widzę mojego towarzysza. Wzdycham przeciągle. Wpisuję adres hotelu i włączam trasę. Chwytam pewnie rączkę walizki i kieruję się za wskazówkami mapy Google. Całe szczęście, że wykupiłam starter z Internetem, przez co mogę do woli z niego korzystać. Hotel nie jest zbyt daleko, a droga nie jest za bardzo skomplikowana, więc udaje mi się dotrzeć do budynku bez większych przeszkód, choć śnieg zalegający na chodnikach utrudnia prowadzenie walizki. A do tego kozaki z obcasem również nie były najlepszym pomysłem. Teraz już wiedziałam, dlaczego Elias, tak na nie zareagował. Nie są to buty idealne do takiej pogody.

***

Wchodzę do ogromnego, drewnianego budynku, a piękno wnętrza wprost mnie zachwyca. Wysoka drewniana recepcja z wygrawerowanym logo hotelu, mogłaby przytłaczać swoją wielkością, ale dla mnie jest po prostu piękna i tak naturalna tutaj. Na prawo od niej znajduje się przeszklona ściana, która wychodzi na ogród, w tym momencie przysypany śniegiem, ale na wiosnę musi tu być wprost bajecznie. Pod oknami postawione są dwie zielone kanapy, tak mięciutkie, że człowiek jakby usiadł, to miałby problem wstać z nich. Czuję się tu jak w chatce leśniczego. Do tego pachnie tu jak w lesie. Zaciągam się tym zapachem, a młoda kobieta, która siedzi za kontuarem, uśmiecha się ciepło.

— Witamy w Sun, najlepszym hotelu w Zermartt — wita mnie rejestratorka.

— Dzień dobry. Nazywam się Leah Anderson.

— Ach, tak! — Odwraca się po klucz, po czym podaje mi go. — Nasza najdłuższa rezerwacja. Gdyby pani czegoś potrzebowała, jesteśmy do pani dyspozycji. Recepcja czynna jest przez całą dobę, więc śmiało proszę przychodzić. Życzymy miłego pobytu. Apartament na samej górze.

— Bardzo dziękuję.

Po załatwieniu formalności kieruję się do swojego pokoju. Na szczęście w hotelu jest winda, z której z ulgą korzystam. Nie dałabym rady taszczyć mojego dobytku po schodach. Gdy tylko przekraczam próg, pierwsze co kieruję się do okna, by odsłonić ciężkie firany. Moim oczom ukazuje się wymarzony pejzaż. Miasteczko w dole prezentuje się cudownie i już nie mogę się doczekać, aż się ściemni, a miasto wypełni się blaskiem latarni czy światłem z domostw.

Odwracam się, lustrując mój apartament. Duże łóżko przy oknie, co jest wielkim plusem, zasłane jest białą narzutą w kwiaty. Na stoliczku nocnym stoi lampka nocna, a na drugim telefon do połączeń bezpośrednich z recepcją. Do tego duży, wygodny fotel, mały stolik, na wprost łóżka wisi duży telewizor, a z boku stoi ogromna szafa. Cieszę się, że ten apartament, jak nazwała go dziewczyna na dole, wcale tak nie wygląda. Bałam się, że będzie to ogromny pokój odstawiony niczym dla szejka Arabskiego. A tu proszę, zaskoczenie na plus. Jest co prawda większy, ale nie przytłacza. Ściągam swoje buty oraz okrycie wierzchnie, wieszając je na wieszaku zlokalizowanym przy drzwiach. Następnie otwieram drzwi z lewej strony i wchodzę do sporych rozmiarów łazienki. Już wiem, czemu nazwana została apartamentem. Wanna z hydromasażem zajmuje połowę powierzchni. Obiecuję sobie, że spędzę w niej najbliższe dni. Póki co najpierw myję ręce i buzię. Wracam do pokoju i z szerokim uśmiechem opadam na łóżko, by podziwiać widoki.

Rozdział 2

Elias

Na cholerę się jej tak narzucałem? Chciałem być miły, a ona miała to gdzieś. Chociaż z drugiej strony mogłem trochę wyglądać jak wariat albo jakiś szalony morderca. Tu pomoc, a tu wywiezienie do lasu i zakopanie pod jakimś przypadkowym drzewem.

Od czasu straty Gretty, starałem się pomagać wielu osobom, tak jak nie potrafiłem pomóc jej. Na samo wspomnienie nieprzyjemny skurcz ściska moje serce. Jak wszyscy powtarzają, co się stało, się nie odstanie i trzeba żyć dalej. Tylko jak to zrobić?

A do tego te niemiłe komentarze na początku podróży. Nie mogłem się opanować. Wczoraj wybił kolejny rok bez mojej ukochanej. Poczucie straty, frustracja, znalazły ujście na przypadkowej pasażerce. Jednak, gdy tylko Leah zamknęła oczy, odpływając w sen, miałem czas, by przyjrzeć się jej uważnie. Była piękna, filigranowa, a jej twarz była niczym twarz anioła. Z nieznajomych mi przyczyn, od razu się uspokoiłem. Jakby jej obecność miała wpływ na moje samopoczucie. Na moje emocje, nerwy. Wszystko odeszło w zapomnienie, za co również zacząłem się obwiniać.

Wypuszczam mocno powietrze z płuc, wchodząc do małego domku. Dobrze, że Bastian nie zapomniał włączyć ogrzewania, bo zmarzłbym na kość. Zrzucam kurtkę oraz buty i kieruję się do kuchni. Z lodówki wyjmuję naczynie z zapiekanką, który przyjaciel tam umieścił. Mieszkanie tutaj jest dla mnie tak samo trudne, jak i odprężające. Mniej będę przebywał w Zurychu, bo czeka mnie praca sezonowa aż do Bożego Narodzenia, ale nie przeszkadza mi to. Takie oderwanie od tamtego zgiełku jest mi niezbędne. A tutaj wiem, że zaznam spokoju. Gdy obiad się podgrzewa w piekarniku, wypakowuję zakupy, które kazałem kupić przyjacielowi.

Zawsze lubiłem święta, więc i w tym roku nie zamierzam się poddawać czarnym myślom. W mojej rodzinie zawsze się je spędzało wspólnie, a wygłupom i śmiechom nie było końca, dlatego uwielbiam swoją pracę w okresie grudniowym. Nie zrezygnowałem z niej wtedy i raczej nieprędko się to zmieni. Pozwala mi choć na chwilę odciągnąć myśli od problemów dnia codziennego.

Gdy danie jest już podgrzane, wykładam je na talerz i siadam do stołu. Nie dane mi nawet wbić widelca w potrawę, bo telefon rozdzwania się w mojej kieszeni. Cholera, kogo znowu niesie. A może to Leah się jednak zgubiła, choć dotarcie do jej hotelu nie powinno być trudne. Kłamałem wtedy, ale chciałem z nią spędzić trochę czasu. No i spełnić obowiązek dobrego kolegi. Wyciągam smartfon i odbieram prędko, nawet nie patrząc, kto dzwoni.

— Już się zgubiłaś? — rzucam wesoło.

— E… no nie bardzo. Jestem w sklepie i chciałem zapytać, czy robimy coś wieczorem?

Odsuwam aparat od ucha i spoglądam na wyświetlacz. Zamiast zobaczyć numer Leah, z którego sobie zadzwoniłem, by go mieć, widzę Bastiana. No tak. Mogłem się tego spodziewać.

— No nie wiem, a jakie mamy opcje?

— Jest jakiś mecz albo możemy pójść do klubu. — Słyszę rumor w tle. Marszczę czoło.

— Co ty robisz?

— Pakuję zakupy do wózka — rzuca jakby nigdy nic.

— Dobra. To wybieram mecz. — Wsuwam widelec z makaronem do ust.

— Stary masz dwadzieścia sześć lat, a nie osiemdziesiąt. Na starość będziesz odpoczywał jak dziadziuś w fotelu.

— Dałeś dwie opcje, więc wybrałem, o co ci chodzi? — warczę.

— Niech ci będzie. Będę o osiemnastej, pasuje?

— Może być — odpowiadam spokojnie.

Rozłączam się i dokańczam swój posiłek w ciszy. Uwielbiam tę moją samotnię właśnie z tego względu. W domu zawsze było nas dużo, więc jako najmłodszy o spokoju mogłem zapomnieć. Choć z drugiej strony niekiedy samotność mnie przytłacza. Ale wyjście do ludzi sprawia, że choć trochę mogę się przemóc, porozmawiać z kimś, a to już dużo daje i pozwala głowie odpocząć, bo po przekroczeniu progu domu, dopada mnie rzeczywistość. Wzdycham przeciągle. Porządkuję kuchnię i znikam pod prysznicem, by odświeżyć się po podróży.

***

Równo o osiemnastej Bastian jest już na dole. Zakładam więc na siebie spodnie dresowe i ciemną koszulkę. Przeczesuję mokre po prysznicu włosy i schodzę do niego.

— Widzę, że spodobało ci się posiadanie własnych kluczy — rzucam na powitanie.

Przyjaciel odwraca się do mnie z uśmiechem. Jego blond włosy jak zwykle są w artystycznym nieładzie i opadają na czoło. W niebieskich oczach widać psotne iskierki.

— Nie będę marzł, kiedy mogę już się zabrać za rozpakowywanie. — Wskazuje głową reklamówkę, z której wyciągnął już kilka piw. Wsadzam je do lodówki, by były trochę schłodzone. Choć w obecnej pogodzie, nie wiem, czy szczęki wytrzymają takie zimno.

— No, co racja, to racja — przyznaję.

— Mam też chipsy. Jak nie chcesz iść na imprezę, to impreza przyszła do ciebie.

— Miał być mecz, a nie impreza — przypominam mu. Z blatu biorę telefon, by sprawdzić, czy Leah nie dzwoniła. Ale nic. Cisza. Może dotarła na miejsce. Bez zastanowienia klikam ikonkę wiadomości.

Ja: I jak tam, turystko?

Wciskam „wyślij”, nim zdążę to przemyśleć i idę do salonu.

— A co to za tajemnicza ona, która miała się gdzieś zgubić? — Bastian spogląda na mnie, gdy tylko zajmuję miejsce obok niego na kanapie. Że też musiał sobie przypomnieć. A już myślałem, że mi się uda tego uniknąć.

— Taka jedna. Jechaliśmy razem pociągiem i zaproponowałem jej pomoc, ale mnie zlała. Myślałem, że dzwoni, bo się zgubiła, ale cisza. Teraz nie wiem, czy dotarła bezpiecznie, czy marznie gdzieś w zaspie.

— Oho! Już masz jej numer? Szybki jesteś. — Porusza zabawnie brwiami.

— Daj spokój. Po prostu chciałem być miły — warczę.

— Okej, okej. Nic nie mówię. — Unosi ręce w geście poddania.

— Wiesz, że nie w głowie mi kobiety — patrzę na niego wymownie, a wyraz jego twarzy ulega zmianie.

— Stary, minęło dość czasu — mówi łagodnie. — Zasługujesz na kogoś, kogo mógłbyś kochać.

— Nie chcę o tym gadać — ucinam temat.

— A ja owszem — oponuje i posyła mi twarde spojrzenie. — Każdy obchodzi się z tobą jak z jajkiem, ale dość tego! Minęły trzy lata. Trzy, cholerne, lata. Powinieneś iść naprzód.

— Nie wiesz, jak to jest, więc nie pierdol głupot — warczę nieprzyjemnie.

— Może i nie wiem, ale jestem pewien, że Gretta chciałaby dla ciebie dobrze.

— Ale jest dobrze! — Chwytam włosy w ręce i ciągnę mocno.

— Mógłbyś już się otworzyć na kogoś innego. — Przyjaciel patrzy na mnie z troską.

Wszyscy chcą, bym z kimś się związał. I niech mnie, też tego chcę. Ale za każdym razem porównuję kolejną dziewczynę do Gretty i o szczęściu można zapomnieć.

A może Leah? Szepcze głos w mojej głowie. Nie bądź śmieszny, prycham. Ona jest tu przejazdem. Chociaż można by się było zabawić. Nikt nie mówi o wielkiej miłości. Taką już przeżyłem i mi wystarczy.

Zamykam mocno oczy. O czym ja do cholery myślę? Przecież to nie wypali.

— Bastian, proszę. Jestem zmęczony, nie mam sił na tę rozmowę. — Wstaję z kanapy, kierując się do kuchni.

— Dobra, ale kiedyś do niej wrócimy, bo nie chcę, by mój kumpel był samotny.

Wyciągam z lodówki piwo i wracam do Bastiana, podając mu jedną, już otwartą butelkę. Upijam spory łyk alkoholu. Odpalam telewizor, zajmujemy się meczem, chociaż moje myśli wciąż krążą wokół niewygodnego tematu. Sam chciałbym, żeby Gretta ułożyła sobie życie, ale jakoś mnie przychodzi to z wielkim trudem.

***

Jakiś czas później leżę w dwuosobowym łóżku, przeglądając Internet w poszukiwaniu idealnego prezentu pod choinkę dla dzieciaków mojego rodzeństwa. Wszystko wydaje mi się takie zwykłe albo za bardzo dziecinne. Chyba po prostu zapytam, co mogę kupić albo wyślę pieniądze i niech ich matki zdecydują. Pewnie napisali list do Mikołaja, o czym zapomnieli mi powiedzieć. Chyba że, to jeszcze nie czas? Głowa zaczyna mi niebezpiecznie pulsować. Na dziś wykorzystałem limit myśli. Co za dużo, to niezdrowo i w moim przypadku sprawdza się to powiedzenie idealnie. Już mam odłożyć telefon, gdy pika w mojej ręce, a na ekranie pojawia się wiadomość. Długo kazała mi na nią czekać, a ja zajęty rozmową z przyjacielem, nie miałem czasu o niej pomyśleć. Może to i dobrze? A może coś jej się stało? Nie ociągając się dłużej, klikam na ikonkę.

Leah: Dotarłam ;) Mają tu zajebistą wannę; P

Uśmiecham się do telefonu, po czym odpisuję bez chwili wahania.

Ja: Testowałaś już?

Leah: No pewnie ;) Chyba jednak urlop będzie fajny; D

Ja: Nie wątpię. Nadal masz ochotę tylko tkwić w łóżku?

Leah: Nie wiem, a co?

Ja: Znam ciekawe miejsce. Chcesz je zobaczyć?

Leah: Skąd mam mieć pewność, że nie chcesz mnie zamordować?

Ja: Już i tak sporo o tobie wiem, więc czy to robi jakąś różnicę?:P

Dodaję emotkę, by wiedziała, że żartuję, ale gdy po kilku minutach nie dostaję odpowiedzi, zaczynam się zastanawiać, czy nie przesadziłem. Może ją wystraszyłem?

Ja: Żartowałem! Nie mam wobec ciebie złych zamiarów. Chcę być po prostu miły.

Leah: Dobrze, niech będzie. To kiedy ta wycieczka?

Ja: Może jutro? Mam dzień wolny, więc możemy się wybrać choćby i z samego rana.

Leah: Jak bardzo rano?

Ja: Dziesiąta ci odpowiada?

Leah: Niech będzie. W takim razie do zobaczenia.

Ja: Spij dobrze ;)

Zastanawiam się, co ja wyprawiam. Ona przyjechała tu tylko na kilka dni. Nie jest mi potrzebna histeryczka, ale z drugiej strony można ciekawie spędzić czas z kimś innym niż rodzina czy przyjaciele. Bastian będzie miał pole do dobrych rad. Ale co mi tam. Ryzyk-fizyk najwyżej gorzko się rozczaruję i będę musiał słuchać jego wymówek. Oby było warto. Odkładam telefon na stolik nocny, z którego patrzy na mnie uśmiechnięta, ciemnowłosa piękność. Wzdycham głośno.

— Gdybyś tu była, nie miałbym takich problemów. A tak? Zostawiłaś mnie samego i teraz muszę podjąć jakąś decyzję. Tylko jaką? Co zrobiłabyś na moim miejscu?

Nie uzyskując odpowiedzi, gaszę światło i przymykam zmęczone całym dniem powieki.

Rozdział 3

Leah

Co mnie opętało? Miałam siedzieć w cieplusim łóżeczku i podziwiać piękny widok za oknem, a nie pchać się w taką zimnicę na jakąś wycieczkę. Po przyjeździe chyba nie odczuwałam chłodu z ekscytacji, ale gdy tylko moje kończyny znalazły się w gorącej wodzie, czułam, jakie są zmarznięte. Dziś jak nic dokonają żywota. Podróżowania mi się zachciało! Miało być spokojnie, a nie szalony wypad z nieznajomym. No właśnie. Kompletnie nie znałam tego człowieka, a zgodziłam się z nim jechać. Cholera wie gdzie. A jak mnie zabije, zakopie, a rodzice nigdy się nie dowiedzą, gdzie jestem? Boże, co za myśli. Potrząsam energicznie głową, by odpędzić takie czarnowidztwo. Opadam na poduszki. Nie mam ochoty się stąd ruszać, ale z drugiej strony, dostanę odleżyn, jak kolejne tygodnie spędzę w łóżku.

Warczę pod nosem i wstaję z posłania. Odsłaniam ciężkie firany. Widok za oknem nigdy mi się nie znudzi. Wczoraj do późna siedziałam i przyglądałam się temu magicznemu miejscu. Światła w oknach robiły niesamowitą robotę, śnieg błyszczał od nich, jakby był posypany brokatem. Bezchmurne niebo usłane było malutkimi gwiazdami, od których nie mogłam oderwać wzroku. Czekałam, aż jakaś spadnie, chcąc wypowiedzieć swoje życzenia, ale niestety nic takiego się nie stało. Skłoniło mnie to jednak, by w głowie ułożyć listę marzeń i czułam, że kiedyś się spełnią.

Górujące nad nami szczyty mienią się w słońcu i choć jasność za oknem oślepia, to uśmiecham się do siebie na ten widok.

Muszę się spieszyć. Gapienie się przez okno miało w sobie coś uspokajającego, ale i traciło się przez to poczucie czasu. Została mi niecała godzina, by się przygotować i zjeść śniadanie. Czym prędzej biegnę się do łazienki, gdzie po szybkim prysznicu wkładam ciemne spodnie i sweter. Tym razem postawiłam na zwykłe jeansy, żeby znów nie narazić się na przytyki towarzysza. O dziwo, zamiast zdenerwowania z rana, odczuwam ekscytację. Zamykam pokój i z telefonem w dłoni udaję się do restauracji. Wybieram kilka smakołyków, po czym zajmuję miejsce przy oknie, by znów napawać się tym magicznym widokiem. Na stolikach leżą śnieżnobiałe obrusy przystrojone wieńcami z igliwia, czerwonych kokard i złotych bombek. Pośrodku stoi kremowa świeca, która w porze kolacji zostaje zapalona i daje przyjemny klimat.

Mój spokój jednak nie trwa długo. Po kilku minutach jakiś cień pada na mnie, więc odwracam głowę. Obok mnie stoi mężczyzna. Na oko można powiedzieć czterdziestoletni, flanelową koszulę w czerwono-granatową kratę, wsadzoną ma w ogrodniczki, kilkudniowy zarost wcale nie wygląda przyjemnie, a niechlujnie, jego ciemne oczy wpatrują się we mnie uporczywie.

— Tak? — pytam, unosząc brew ku górze.

— To moje miejsce, a pani je zajęła. — Jego głos jest nieprzyjemny.

— Jest tu wystarczająco dużo stolików, więc myślę, że wybierze pan coś dla siebie — odpowiadam, po czym urywam kawałek chrupiącego tostu i wsuwam go sobie do ust.

— Proszę się natychmiast przesiąść, bo wezwę ochronę! — Podnosi głos. Jeszcze brakuje, by tupnął nogą. Mało nie krztuszę się chlebem.

— Pan chyba żartuje. Przyszłam w spokoju zjeść śniadanie. Niech pan zajmie inny stolik i nie robi scen.

— To pani jest niewychowana! Jak tak można zająć czyjeś miejsce! — gorączkuje się, a jego twarz przybiera czerwony odcień.

— Czy jest ono podpisane? — Oglądam ostentacyjnie stolik, krzesło, podłogę. — Och! Nie! Więc proszę znaleźć inne miejsce.

— Ja tego tak nie zostawię! — Na jego krzyki reagują osoby z personelu. Kelner od razu sprawdza, co się dzieje, pytając:

— Czy jest jakiś problem, proszę państwa? — Spogląda na mnie, później na mężczyznę.

— Tak. Ta pani zajęła moje miejsce.

— Byłam wcześniej, stolik nie jest podpisany, a jest ich wystarczająco dużo, że znajdzie pan i dla siebie.

— Ale ono jest moje — obstaje nadal przy swoim.

— A może państwo usiądziecie razem? — podsuwa mężczyzna z obsługi.

— Nie! — odzywamy się oboje.

— Wie pan co? — Wstaję. — Ja już skończyłam. Odechciało mi się jeść w takiej atmosferze.

Wymijam mężczyzn i udaję się do wyjścia. Faktycznie przez nerwy głód przeszedł mi w okamgnieniu. Co za facet. Czemu ja zawsze muszę trafić na takich typów, że odechciewa się wszystkiego? Ściskam mocniej telefon w ręce, a gdy zaczyna wibrować, wzdrygam się. Schodzę na ziemię z myślami i odczytuję wiadomość.

Elias: Czekam na ciebie przy wejściu do hotelu.

Ja: Ubiorę się tylko i będę.

Szybko gnam na górę, zakładam kurtkę, czapkę, szalik, za to rękawiczki wpycham do kieszonek. Ogólnie rzecz biorąc nienawidzę zimy i uczucia chłodu. Z drugiej strony w rodzinnym mieście mogłam jedynie pomarzyć o takich widokach, dlatego tego ranka chciałam skorzystać z nadarzającej się okazji. Szkoda tylko, że facet w restauracji ostudził mój zapał. A już zaczęłam cieszyć się na ten dzień. Liczyłam, że wycieczka zrekompensuje mój stres i mimo wszystko będzie to świetna zabawa. Zamykam ponownie pokój i przewieszając torebkę przez ramię, zbiegam na dół. Wychodząc na zewnątrz, wiem, że będzie zimno, ale to, co uderza we mnie po przekroczeniu progu, zwala z nóg. Chłód przenika do głębi i mam wrażenie, że wszystkie zakończenia nerwowe mają zwarcie. Co prawda w moim przypadku, wystarczy, że temperatura spada poniżej dziesięciu stopni, wieje wiatr, a ja już marznę, dlatego nawet nie chcę wiedzieć, ile tutaj jest stopni. Tyle jestem zdrowsza. Elias czeka na ławce przy wejściu. Od razu do mnie podchodzi. Szeroki uśmiech nie schodzi z jego twarzy ani na moment.

— Cześć — mówi, a mnie przechodzą ciarki. Ma tak delikatny i cudowny głos. Kurtkę ma rozsuniętą pod szyją i jest bez czapki. Wyglądamy zapewne komicznie: ja opatulona jak na biegun, on jakby szykował się na przyjemny spacer w jesienne popołudnie.

— Hej. Nie zimno ci? — Patrzę na niego, robiąc zdziwioną minę.

— Nie. Zdążyłem się przyzwyczaić do takiej temperatury. Nie jest dziś wcale tak źle.

— Chyba dla ciebie — mamroczę pod nosem. — Ja już zdążyłam zamarznąć.

— Nie przesadzaj. Gotowa? — Uśmiecha się szeroko, a moje serce na moment gubi rytm. Choć mam ochotę również odwzajemnić gest i dać porwać się jego entuzjazmowi, staram się jakoś powściągnąć emocje.

— Bardziej niestety nie będę. — Wzdycham teatralnie, na co wywraca oczami.

— Zobaczysz, będzie warto — obiecuje.

Schodzimy po stopniach i kierujemy się uliczką w dół. Miasteczko w świetle dziennym prezentuje się wręcz bajecznie. Każdy budynek jest taki sam, więc pewnie to wymóg tych rejonów. Kamień na ścianach, drewniane akcenty przy szczytach i spadziste dachy, teraz pokryte grubą warstwą śniegu. W niektórych domach okna udekorowane są girlandami świetlnymi, które wesoło migają. Inne posiadłości mają wystawione renifery, dmuchane mikołaje, czy ozdobione drzewa. Wszystkie jednak łączy ta sama niesamowita magia. Mieszkańcy przemierzają niespiesznie chodniki. Ktoś inny odśnieża podjazd. Każdy na nasz widok zatrzymuje się choć na parę chwil, by pomachać i obdarzyć szczerym uśmiechem.

— Em… Nie, żeby coś, ale będziemy iść na nogach? — Spoglądam na niego.

— Kawałek tak. Potem pojedziemy pociągiem i przesiądziemy się do samochodu.

— Rany, czemu to takie skomplikowane? — jęczę.

— Po prostu nie chcemy spalin w mieście — wyjaśnia. — Czujesz różnicę w powietrzu, co? — Zerka w moją stronę, a ja potakuję. Na jego twarzy odmalowują się rumieńce od chłodu, ale nie wygląda na zmarzniętego. Zapewne jest przyzwyczajony do takich temperatur i zdecydowanie lepiej je znosi, niż ja.

— Akurat w tym coś jest — przyznaję.

— Wszędzie, gdzie chcemy, dostaniemy się pociągiem, więc da się przeżyć. Jak już zauważyłaś stąd to tylko dziesięć minut do stacji.

— Ale ty masz auto? — pytam.

— Pożyczyłem od kumpla — uspokaja mnie.

Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie funkcjonowanie bez samochodu. W domu jest to nieodłączny element mojego przemieszczania się. Tutaj jednak wszystko zdaje się na opak. Mimo to podoba mi się, że mieszkańcy myślą o środowisku i są w stanie poświęcić swój komfort dla dobra ogółu.

— W takim razie gdzie jedziemy? — dopytuję.

— Wszystkiego dowiesz się na miejscu. — Uśmiecha się tajemniczo.

— Nie możesz uchylić rąbka tajemnicy? — Zerkam na niego z prośbą w oczach.

— A co to wtedy byłaby za niespodzianka? — Patrzy na mnie.

— No dobra, panie tajemniczy — kapituluję.

— Jak ci minęła noc? Wyspana? — Zagaduje, gdy przedzieramy się przez chodniki, na których zalega warstwa śniegu.

Rozglądam się dookoła, podziwiając widok domków, które wczoraj mi umknęły. Zmęczenie i chęć znalezienia się w ciepłym hotelu były na tyle duże, że nie zwracałam uwagi na otoczenie.

— Nawet, nawet. Zmiana strefy czasowej dała mi trochę w kość, ale staram się funkcjonować w tej porze dnia. Łóżko jest tak przyjemnie mięciutkie, no i po kąpieli doszłam do siebie w momencie. Jednak podróż była długa i wyczerpująca, to nie ma co ukrywać.

— To prawda. A z jakiego miasta przyleciałaś?

— Z Nowego Jorku.

— Więc zima nie powinna ci być straszna.

— Jednak zawsze to dla mnie szok, a tutaj jest dużo więcej śniegu i mrozu niż u nas.

— A to na pewno, ale dasz radę. — mówi, wsiadając do pociągu. Podaje mi rękę, którą z ulgą ujmuję i wspinam się po schodkach. Zajmujemy dwa siedzenia obok siebie.

Zalega między nami cisza. Bawię się rękawiczkami, nie wiedząc za bardzo, co mogę powiedzieć. Trochę krępuję się w jego obecności. Nie mogę go rozszyfrować. Z początku był gburem, potem fajnie wymieniało się wiadomości, a dziś sama nie wiem, jakiego Eliasa spotkałam. Zastanawiam się, dokąd możemy jechać. Po kilku minutach pociąg się zatrzymuje.

— To nasz przystanek. Chodź — odzywa się, gdy zatopiona w swoich myślach nie zauważam, że się podniósł. Pospiesznie wychodzę z nim. Chwila w pociągu wystarczyła, by trochę ogrzać moje zziębnięte ciało, ale wyjście na mróz sprawia, że od nowa zaczynam się trząść. Świetnie. — To niedaleko.

— Dzięki za pocieszenie. — Na szczęście jest tak, jak powiedział. Wsiadamy do auta, a mężczyzna od razu włącza ogrzewanie. — Twój przyjaciel nie potrzebuje teraz samochodu?

— Jest w pracy, a my zdążymy wrócić, nim on ją skończy.

— I miał czas, by je tu podstawić? A później, jak wrócił do pracy?

— Bastian ma elastyczny grafik i ktoś na pewno podrzucił go do biura. To nie daleko.

— Dziwnie tu macie.

— Prawda? Ale za to, jak pięknie. — Mruga do mnie okiem, włączając się do ruchu.

— Z tym akurat się zgodzę.

Jedziemy przez kilka minut, aż w końcu Elias parkuje samochód na niewielkim placu. Wszędzie jest pełno śniegu i gdy tylko wystawiam nogi za drzwi samochodu, moje śniegowce pokrywają się białym puchem. Cieszę się, że oprócz kozaków, zabrałam też konkretne obuwie. Kieruję się na ścieżkę i tupię mocno, by pozbyć się płatków. W tym czasie Elias wyciąga coś z bagażnika, po czym podchodzi do mnie.

— No to w drogę. — Spoglądam na niego niepewnie. Przed nami rozpościera się góra. Zadzieram głowę, by się jej przyjrzeć. Jest ogromna, a wokół nie ma żywej duszy.

— Ale to jest niesamowite — szepczę, ale jakimś cudem mnie słyszy.

— Pierwszy raz widzisz z tak bliska góry? — pyta, uśmiechając się.

— Nigdy wcześniej nie byłam w górach. Jakoś wolę morze. Ciepło, piasek.

— Leżenie na leżaczku? — podsuwa od razu.

— Może nie tylko, ale tak. Jakoś wspinaczki po szczytach nie bardzo mnie interesują. No i okropnie marznę, więc też przez to odpadają.

— Każdy ma swoje preferencje.

— Coś w tym jest. To gdzie idziemy? — dociekam, co kwituje wybuchem śmiechu.

— Jesteś niemożliwa. — Kręci głową. — Nic nie wytrzymasz. A tutaj idziemy. — Przystaje, więc i ja się zatrzymuję. Przede mną rozpościera się ogromne zamarznięte jezioro tuż przy górze. Wygląda to zjawiskowo. Na tafli odbija się niczym w lustrze. Nie mogę oderwać od tego wzroku, gdy Elias szturcha mnie łokciem w bok.

— Opłacało się ruszyć z hotelu? — Szczerzy się, jak wariat.

— I to jak. — Udaje mi się wykrztusić.

— To teraz ściągaj buty.

— Co? — pytam, nie odrywając oczu od widoku.

— To, co słyszałaś? Pojeździmy na łyżwach.

— Ty chyba oszalałeś! — Odwracam się do niego. Patrzę z niedowierzaniem, jak zmienia obuwie.

— Wcale. No chodź. Zobaczysz, będzie super — kusi.

— Przecież to się pod nami załamie! Utoniemy w tej zimnicy. Chcesz się bawić w rozbitków z Titanica? Proszę bardzo, ale beze mnie. — Krzyżuję ręce na klatce piersiowej.

Nie ma mowy, bym weszła na taki niepewny lód. Każde dziecko wie, że nie wolno wchodzić na zamarznięte jeziora czy rzeki, a on wyskakuje z łyżwiarstwem na cienkiej tafli lodu.

— Ale przypomnę ci, że to Rose przeżyła, więc daje ci to chyba cień nadziei? — Patrzy na mnie przekornie, a jego oczy śmieją się.

— Ale nie widzę żadnej kłody ani drzwi, bym mogła sobie spokojnie na niej dryfować — odcinam się.

— Zaufaj mi. Nic się nie stanie.

— Nie! — oponuję.

— W takim razie przejadę się sam. Jakbyś zmieniła zdanie, to zapraszam do mnie.

Powoli wchodzi na lód i zaczyna jeździć. Nabiera coraz większego pędu, kierując się w stronę lodowca. Patrzę, jak robi się mały, a serce ściska mi się z niepewności, czy zaraz się to nie załamie, a ja będę zmuszona wezwać ratownictwo. Ale, do cholery, nawet nie wiem, gdzie my jesteśmy. Jednak nic złego się nie dzieje, Elias wraca w moją stronę. Kręci ósemki, a ja obserwuję go uważnie. W końcu jest na wyciągnięcie dłoni.

— To co? Dołączysz? — Jego policzki zaróżowione są od mrozu. Szczerzy się do mnie wesoło. Powoli zaczynam chcieć być tam z nim. Poczuć adrenalinę, ekscytację jak on.

— Myślisz, że nas to utrzyma? — pytam z dużą dozą niepewności w głosie.

— Spokojnie. Nic złego ci przy mnie nie grozi.

— Dobra — mówię, sama nie wiem czemu. Straciłam połączenie mózg-usta. — Ale tylko chwilę.

— Okej, do niczego cię nie zmuszę. — Unosi ręce w geście poddania. — Znalazłem łyżwy w domu, więc mam nadzieję, że będą na ciebie dobre.

— Raczej powinny. — Oglądam je z każdej strony, po czym wzdycham zdrezygnowana.

Przebieram buty, po czym wchodzę na lód. Zaczynamy jeździć spokojnie i blisko brzegu, na co się uparłam.

— Niesamowite uczucie — odzywam się, gdy już staję się nieco śmielsza na tym gruncie.

— A widzisz. Mówiłem, że ci się spodoba. — Posyła mi triumfalny uśmiech, którego nie jestem w stanie nie odwzajemnić.

— Dzięki, że pokazałeś mi coś tak innego.

— Cała przyjemność po mojej stronie. Chcesz pojechać bliżej góry?

— A to na pewno bezpieczne?

— Chodź. — Łapie mnie za rękę i zaczynamy sunąć przed siebie. Adrenalina krąży w moich żyłach równo z nabieraną prędkością. To coś niebywałego, być u stóp takiego giganta. Gdy jesteśmy dość blisko, zatrzymuję się, spoglądając do góry. Uśmiech maluje się na mojej twarzy.

— Zrobimy sobie fotkę? — Spoglądam na niego. Nieco się peszy.

— Może ja ci zrobię? — pyta niepewnie.

— Chcę mieć pamiątkę po moim urlopowym koledze, który pokazał mi to miejsce. No weź. Przecież ci się nie oświadczam — prycham. — Chyba… chyba że masz żonę, dziewczynę? Wtedy może być niezręcznie.

— A czy mając kobietę, byłbym tu z tobą? Dawaj to zdjęcie i wracamy, bo robi się chłodno.

Jak na zawołanie czuję podmuch wiatru, który smaga mnie po buzi. Ściągam rękawiczkę i wyciągam z kieszeni telefon. Szybko odnajduję aplikację aparatu, po czym przełączam na przednią kamerę i robię nam zdjęcie. Będzie idealne do wywołania po powrocie do domu.

— Dziękuję — mówię, gdy zmierzamy do brzegu.

— Za co? — Unosi brwi.

— Za oryginalny dzień i super fotkę — spoglądam na niego z uśmiechem i robię piruet tuż przy brzegu. Zabieramy się za ściąganie obuwia.

Po maratonie łyżwiarstwa jestem okrutnie głodna i uświadamiam sobie, że prócz kawałka chleba nie miałam nic w ustach. Postanawiamy więc udać się na obiad do pobliskiej knajpki. Jej wystrój jest już iście świąteczny. W oknach wiszą światełka, które robią niesamowity klimat, a wokół czuć zapach nie tylko jedzenia, ale i igliwia, którymi ozdobiony jest bar oraz stoliki. Brakuje jedynie choinki.

— Ale tu pięknie — odzywam się, gdy już siedzimy i czekamy na zamówione jedzenie.

— Tak myślałem, że ci się spodoba. Jedzenie również mają wyborne.

— Po dzisiejszym dniu, stwierdzam, że można ci zaufać. — Patrzę na niego i nie potrafię powstrzymać uczucia radości, które gości w mojej piersi. Może nie znamy się i jesteśmy dla siebie obcy, jednak mimo wszystko Elias okazał się fantastycznym kompanem na wycieczkę po Zermatt. Ostatni raz jeździłam na łyżwach jako dziecko i tym razem również sprawiło mi to niebywałą przyjemność.

— Bardzo się cieszę z tego powodu.

Gdy jedzenie ląduje na stole, zabieramy się za posiłek. Postawiłam na tradycyjnego sznycla z frytkami i muszę przyznać, jest przepyszne. Jeśli cały pobyt będzie jak dzisiejszy dzień, może nawet polubię zimę i śnieg? Kto wie? Pana z gór już lubię. Może trochę aż za bardzo?