Jak stracić hrabiego w dziesięć tygodni - Jenni Fletcher - ebook
BESTSELLER

Jak stracić hrabiego w dziesięć tygodni ebook

Fletcher Jenni

4,1

35 osób interesuje się tą książką

Opis

Londyn, rok 1816. Przystojny hrabia. Niepokorna młoda dama. Co może pójść nie tak?

Obejrzałaś już „Bridgertonów”, ale wciąż czujesz niedosyt? Tęsknisz za jakimś wyrafinowanym skandalem? W takim razie…

…hrabia Denholm i panna Essie Craven zapraszają na swój ślub! (Jeśli jednak Essie zrealizuje swój misterny plan, żadnego wesela nie będzie).

Przed tobą najgorętszy londyński sezon towarzyski czasów regencji!

W wieku ośmiu lat panna Essie Craven została zaręczona z kimś, kogo spotkała tylko raz w życiu – wyniosłym Aidanem Ravellem, hrabią Denholm, najbardziej pożądanym młodzieńcem z wyższych sfer.

Wprawdzie datę ślubu już wyznaczono, problem jednak w tym, że marzenia żywiołowej Essie sięgają dalej niż życie u boku hrabiego. Również i Aidanowi nie byłoby spieszno do małżeństwa… gdyby nie rodzinny honor i kłopoty finansowe, w które wpędził go nieżyjący już ojciec.

Narzeczeni zawierają umowę: jeśli Essie znajdzie lepszą kandydatkę na żonę dla Aidana, ich ślubu nie będzie! Tymczasem oboje wchodzą w rolę najpopularniejszej pary londyńskiej śmietanki towarzyskiej. Udawane i prawdziwe uczucia niespodziewanie zaczynają się przeplatać, a plan Essie i Aidana szybko się komplikuje…

Romans, w którym wrogowie stają się kochankami, a wartka akcja trzyma w napięciu i zaskakuje – to zupełnie jak oglądanie „Bridgertonów”!

Książka idealna dla fanek „Outlandera” i „Romantycznego księcia”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 320

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (1017 ocen)
448
334
181
46
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RoksanaLe

Nie polecam

J eśli ktoś przeczytał choć kilka romansów historycznych, raczej podzieli moją niepopularną opinię. Mam wrażenie, że autorka rzeczywiście aż nazbyt inspirowała się Bridgertonami, natomiast niestety głównie serialem, a jej wiedza na temat epoki jest fragmentaryczna i niezbyt głęboka. Książka to zlepek typowych „nietypowych” elementów, które w zamyśle pewnie powinny olśnić i zaskoczyć czytelników. Szkoda tylko, że tu kompletnie nic nie pasuje. Mamy buntowniczkę, młodą arystokratkę, która zapragnęła zostać aktorką i co zabawne, najwyraźniej szczerze zamierza ten cel osiągnąć, co jest raczej kompletną bzdurą, biorąc pod uwagę czas fabularny. Kolejnym zgrzytem jest postać nieszczęsnego narzeczonego, który nie mając grosza przy duszy (jak wielokrotnie podkreślał) honorowo po krótkiej melodramatycznej rozmowie postanawia zwolnić Essie z zaręczyn, bo mu się zrobiło jej przykro. Czuję się oszukana, bo tytuł celowo ewidentnie nawiązuje do wiadomego filmu, gdzie wszystkie chwyty były dozwolon...
50
dagizpragi

Dobrze spędzony czas

Teoria: autorka miała napisać pracę magisterską. Przerabia więc klasyka - austenowską "Dumę i uprzedzenie" i żeby przejść pomyślnie test programem Antyplagiat, dokonuje klasycznego przerabiania tekstu (czytaj: obdziera go z literackiego języka, przystraja nowoczesnym bełkotem, dodaje tu i ówdzie nieznaczące zmiany). Efekt? Praca zaliczona, jednak niesmak pozostał. Jednak recenzent (czytaj ja), niewymagający. Ubawiłam się.
30
KasiaOk
(edytowany)

Z braku laku…

Główna bohaterka jest bardzo męcząca; zero jakiejkolwiek poprawy mimo popełnianych błędów. Jej sposób bycia był bardzo samolubny a głównie obwiniała tylko innych a nie siebie. Jedynymi ciekawymi postaciami, które z chęcią czytałam była babcia głównej bohaterki i jej kuzynka. również tytułowy hrabia był lepszy mimo swoich wad. Historia bardzo płytka i prosta, wiele scen było bardzo wymuszonych przez bohaterkę ale to i tak inni byli potem winni. Spodziewałam się czegoś lepszego.
20
Gosiap_2005

Z braku laku…

Taka sobie... chyba, że lubisz tę epokę, wtedy książka jest OK.
EMZetka-moi

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze się bawiłam 😃
00

Popularność




Tytuł oryginału How to Lose an Earl in Ten Weeks

Copyright © Jenni Fletcher, 2021

First published by Penguin Books in 2021

Penguin Books is part of the Penguin Random House group of companies whose addresses can be found at global.penguinrandomhouse.com

penguin.co.uk puffin.co.uk ladybird.co.uk

PrzekładDominika Braithwaite

Redakcja Marcin Piątek

Korekta Marek Stankiewicz

Ilustracja na okładcePiotr Sokołowski

Adaptacja oryginalnego projektu i skład Tomasz Brzozowski

Cytat na s 325: William Szekspir, Hamlet, tłum. Józef Paszkowski, Wydawnictwo Feliks West, Kraków 1909

Konwersja do wersji elektronicznej Aleksandra Pieńkosz

Copyright © for this editionInsignis Media, Kraków 2022Wszelkie prawa zastrzeżone

ISBN pełnej wersji 978-83-67323-64-2

Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], www.insignis.pl

facebook.com/Wydawnictwo.Insignis

twitter.com/insignis_media (@insignis_media)

instagram.com/insignis_media (@insignis_media)

tiktok.com/insignis_media (@insignis_media)

Najdroższa,

jeśli czytasz te słowa, to znaczy, że mój plan się powiódł. Zapewne domyślasz się już, dokąd i z kim pojechałam. Proszę uwierz, że długo i ciężko zastanawiałam się nad tą decyzją i mam nadzieję, że kto jak kto, ale ty to zrozumiesz. Chciałabym mieć czas napisać więcej, ale powóz już czeka i muszę się zbierać. Błagam, nie myśl o mnie źle, ale jeśli tak będzie, wiedz, że pozostanę

twoją kochającą kuzynką,

na zawsze,

C

14 maja 1816 roku

Plan A: Arcypięknie Poprosić

Drogi pamiętniku,

to był okropny dzień. Odwiedził nas hrabia Jakiśtam z żoną i przywieźli swojego obrzydliwego syna. To najbardziej nieznośny i odrażający chłopak na świecie! Chciałam się pobawić w lesie, on jednak nalegał, abyśmy zagrali w kometkę. Powiedziałam mu więc, że dżentelmeni się tak nie zachowują, na co on odparował, że nie jestem damą, bo damy powinny być posłuszne! Posłuszne!!! Jakbym słyszała ojca! Miałam ochotę uderzyć go rakietą! A potem, na dodatek, zjadł ostatni kawałek ciasta! Nienawidzę go! Naprawdę go nienawidzę! Całe szczęście już sobie poszedł i mam nadzieję, że nigdy więcej go nie zobaczę. Przynajmniej jutro będę się mogła w spokoju nacieszyć moimi urodzinami.

Wypadł mi też kolejny ząb. To już ósmy.

Essie Craven, 28 lutego 1806 roku

Rozdział pierwszy

1 marca 1816 roku

(Dwanaście tygodni przed ślubem Essie Craven i hrabiego Denholm)

Gdy wielmożna Essie Craven raz coś postanowiła, nigdy nie zmieniała zdania.

Jak mawiała jej ciotka Emmeline, była najbardziej upartą, twardogłową i żywiołową dziewczyną w całej Anglii. Ponieważ cechy te często wpędzały ją w tarapaty, przy podejmowaniu naprawdę ważnych decyzji starała się kierować cierpliwością i rozsądkiem. Dni jej urodzin miały jednak w sobie coś, co sprawiało, że wszystkie jej wątpliwości się rozwiewały. Czasem odnosiła wrażenie, że jeden dodatkowy rok na karku i dziesięć godzin dobrego snu wystarczały, aby świat nagle nabrał sensu. Nie inaczej było w dniu jej osiemnastych urodzin, kiedy to Essie zaraz po przebudzeniu się podjęła doniosłą i mającą wywrócić jej życie do góry nogami decyzję, że nie poślubi swojego narzeczonego.

Teraz, kiedy zostało to już postanowione – przynajmniej w jej własnej głowie – zdała sobie sprawę, że ziarenko sprzeciwu zakiełkowało w niej już znacznie wcześniej, w innym dniu jej urodzin, kiedy to cała przyszłość została zaplanowana na jej oczach, niczym jakaś militarna kampania. Jej ojciec był z siebie tak dumny, jakby co najmniej własnoręcznie pokonał Napoleona, gdy oznajmiał jej, kogo ma poślubić i że tym kimś jest Aidan Ravell, przyszły hrabia Denholm, czyli ostatnia osoba, z którą chciałaby być zaręczona.

Essie zwróciła się więc o pomoc do matki, jednak nawet w wieku ośmiu lat potrafiła wyczytać w jej twarzy, że sprawa jest z góry skazana na porażkę. Jej matka była tak przytłoczona całą tą sytuacją, że nawet nie próbowała o siebie zawalczyć, gdy tydzień później przeziębiła się podczas deszczu. Pewnego wieczoru ucałowała córkę na dobranoc, udała się do swojej komnaty i po prostu umarła.

Osieroconej przez matkę, zagubionej Essie pomysł jej przyszłego zamążpójścia nie podobał się wtedy niemal tak samo jak teraz, lecz dopiero w ten liczbowo symboliczny poranek jej żal i bunt przybrały formę mocnego postanowienia. Wiedziała już, że zakończy dziewiętnasty rok życia dokładnie tak samo, jak go rozpoczęła – jako panna Essie Craven, a nie żadna „jaśnie pani” czy „hrabina”. Musiała tylko znaleźć sposób, aby ukrócić zapędy liczącego na awans społeczny ojca. Nie wiedziała jeszcze, jak to zrobić, aby ojciec się jej nie wyparł, nie wydziedziczył ani, co gorsza, nie wyrzucił na ulicę; determinacja była jednak cnotą, jakiej nigdy jej nie brakowało. Gorzej natomiast z wszystkimi pozostałymi.

– Co takiego musisz zrobić? – zapytała ją z sąsiedniego łóżka kuzynka Caro, która właśnie wyłoniła się spod kołdry niczym motyl z kokonu. – Znów mówisz do siebie…

– Przepraszam… to nic, myślałam tylko o moich urodzinach.

– Nie takie znowu nic! Wszystkiego najlepszego!

Caro podparła się łokciami i choć nadal była zaspana, wyglądała równie promiennie jak zawsze.

– Wiem, że się nie cieszysz, jestem jednak pewna, że nie będzie aż tak źle – dodała.

– Wolałabym, żeby czas zatrzymał się o północy – odparła Essie, wbijając wzrok w sufit. – I obie mogłybyśmy na zawsze pozostać siedemnastolatkami.

– Wtedy jednak ja nie miałabym swoich urodzin za dwa tygodnie i ominęłoby mnie wprowadzenie na salony oraz sezon towarzyski, a to byłoby bardzo nie w porządku, skoro ty i tak już jesteś zaręczona z hrabią.

– Nie zapominaj, że nigdy o to nie prosiłam ani się na to zgodziłam, i czeka mnie przyszłość, której wcale nie chcę. – Brwi Essie tworzyły teraz jedną grubą czarną kreskę. – W dodatku ciotka Emmeline mówi, że hrabia pojawi się tutaj jeszcze przed zmierzchem. Mógłby mi chociaż dać kilka dni na to, żebym oswoiła się z tą myślą.

– Miałaś dziesięć lat, żeby się do niej przyzwyczaić, Essie – wtrąciła Caro. – Poza tym uważam, że to bardzo romantyczne. Jakby nie mógł się już doczekać, żeby cię wreszcie zobaczyć!

– Chyba raczej dobrze mi się przyjrzeć. W dodatku przyjeżdża ze swoją matką, a to nie jest ani trochę romantyczne.

– To prawda… Nie wychodzisz jednak za mąż już dzisiaj. To tylko spotkanie!

– Raczej jakaś farsa! Nikogo nie obchodzi, czy w ogóle się lubimy! Chodzi wyłącznie o to, aby wszyscy mogli dalej spokojnie udawać, że to coś więcej niż dobry interes! – Essie ze złością zrzuciła z siebie kołdrę. – Uważam, że zaręczanie dwójki małych dzieci bez zastanawiania się nad tym, czy im się to w przyszłości spodoba, to barbarzyństwo! A wszystko dlatego, że mój ojciec za wszelką cenę chce ze swojej jedynej córki zrobić hrabinę! – żachnęła się.

– Mmm…

– Śpisz?

– Tak.

– Caro!

– Przepraszam, ciągle to jednak powtarzasz, a ja nadal nie rozumiem, o co ci chodzi. On jest młody, bogaty i jest hrabią! Mama słyszała, że podobno jest też całkiem przystojny. Większość dziewczyn dałaby wszystko, aby się znaleźć w twojej sytuacji. Ja też.

– I właśnie dlatego to ty powinnaś za niego wyjść, a nie ja.

Essie zeskoczyła z łóżka, podeszła do okna i jednym szarpnięciem rozsunęła zasłony. Szaroniebieskie niebo gdzieniegdzie przecinały cienkie różowe smużki, a na horyzoncie zbierały się powoli delikatne, puszyste obłoczki. Na razie było całkiem ładnie, wyglądało jednak na to, że wraz z przyjazdem hrabi pogoda się pogorszy. Jakżeby inaczej!

– Jestem pewna, że i tak wolałby ciebie. Jesteś ode mnie znacznie ładniejsza. Wszyscy tak uważają – powiedziała, spoglądając przelotnie na własne odbicie w szybie, które ukazywało kasztanowe pukle, szerokie czoło oraz zbyt duże brązowe oczy, i natychmiast opuściła zasłonę. – Jak tylko cię zobaczy, na pewno będzie chciał, abyś to ty była jego narzeczoną. Ja po prostu uchodzę w tłumie. Tak twierdzi twoja matka – dodała, kopiąc frędzle dywanu bosą stopą.

– Co? Kiedy tak powiedziała? – Oburzona Caro poderwała się z łóżka.

– Któregoś wieczoru, podczas rozmowy z twoim ojcem. Podsłuchałam ich przez przypadek w bibliotece. Nie patrz tak na mnie! Nie miałam wyboru. Musiałam się schować pod biurkiem. Nie chciałam ponownie wysłuchiwać wykładu na temat czytania. Już raz zagroziła, że zamknie drzwi na klucz, jeśli jeszcze raz mnie tam przyłapie.

– Ojej… – Caro popatrzyła na nią ze współczuciem. – Przykro mi.

– To nie twoja wina – odrzekła Essie i poczłapała z powrotem.

Wspięła się na łóżko kuzynki, uścisnęła jej dłonie i poprosiła:

– Obiecaj mi jednak, że nigdy nie będziesz taka jak twoja matka. Nie zniosłabym, gdyby kolejna osoba krytykowała wszystko, co robię.

– Obiecuję, że tak się nie stanie. Poza tym uważam, że jesteś śliczna.

– Nie aż tak jak ty. – Essie pogładziła palcami długi warkocz spływający z ramienia kuzynki. Jej złociste włosy z bursztynowymi refleksami wyglądały niczym promienie słońca. – Byłabyś znacznie lepszą hrabiną niż ja. Jesteś piękna, elegancka i utalentowana. Mówisz po francusku, grasz na harfie, malujesz na płótnie i nigdy nie wyglądasz na znudzoną podczas haftowania.

– To nie ma nic do rzeczy. Ty jesteś dziedziczką i z tobą zaręczony jest hrabia – powiedziała Caro, wzruszając ramionami. – Wiem, że nie to chcesz usłyszeć, może jednak powinnaś to wreszcie zaakceptować.

– Anna Boleyn by tak nie zrobiła…

– No nie, tylko nie ona! – zaprotestowała Caro, padając z powrotem na materac i zakrywając sobie uszy poduszką. – Interesują cię same złe kobiety.

– Bo tylko one są ciekawe! Dowodzą, że możemy wiele osiągnąć, jeśli naprawdę czegoś chcemy. Poza tym Anna Boleyn nie była zła, tylko miała złego męża.

– Ścięto jej głowę!

– Tak się właśnie kończy małżeństwo z nieodpowiednim mężczyzną.

– Naprawdę nie sądzę, że hrabia Denholm obetnie ci głowę.

– Kto wie, do czego jest zdolny? Ja wiem o nim tylko tyle, że jest hrabią.

– Wiesz też, że jest od ciebie o dwa lata starszy…

– No tak… rzeczywiście.

– I to, że odziedziczył tytuł rok temu. Wiesz również, jak wygląda, bo go wcześniej spotkałaś.

– Jeden jedyny raz. Kiedy byliśmy dziećmi! I zachowywał się wtedy dokładnie tak, jak Henryk VIII. Był wyniosły i uważał się za lepszego, jakby cały świat do niego należał. – Essie skrzywiła się na to wspomnienie. – Będziesz mnie żałować, jak zrobi mi coś potwornego!

– Dobrze, jeśli zetnie ci głowę, to dam ogłoszenie w „The Times”, że miałaś rację.

– Nie zapomnij przy okazji o mowie pożegnalnej… Na szczęście jednak wcale nie mam zamiaru tracić głowy.

– Essie… – Po twarzy Caro przemknął cień zaniepokojenia. – Wiem, co oznacza ta mina. Co ty knujesz?

– Jeszcze nie wiem, obiecuję jednak, że dowiesz się o tym jako pierwsza – odparła Essie z łobuzerskim uśmiechem. – Nie mogę natomiast uwierzyć, że choć od dziesięciu minut są moje urodziny, nie dostałam jeszcze od ciebie prezentu!

– Leży tuż obok ciebie, na stoliku nocnym. Zauważyłabyś go, gdybyś nie była zajęta narzekaniem.

– Emma! – wykrzyknęła Essie z radością, gdy otworzyła zapakowaną w muślin paczuszkę i przycisnęła jej zawartość mocno do piersi. – Jakim cudem zdobyłaś najnowszą Jane Austen?

– Nie cudem, tylko podstępem i przekupstwem, więc, na litość boską, nie pozwól, aby mama się o tym dowiedziała. Dobrze wiesz, że jedyne nowele, jakie mogą się znajdować w tym domu, to te, które sama czytuje w tajemnicy. Ukryj ją więc pod łóżkiem razem z twoimi pozostałymi książkami – odparła najwyraźniej bardzo z siebie zadowolona Caro. – A ponieważ Jane Austen nie pisze sztuk, kupiłam ci także nowe wydanie Wiele hałasu o nic. To, które masz, jest praktycznie w strzępach.

– Jesteś najukochańszą, najlepszą kuzynką na świecie!

– Wiem. I jakby tego było mało, mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. Słyszałam, jak mama mówiła swojej służącej, że zaczną cię przygotowywać, jak tylko wstaniesz.

– Przecież hrabia przybędzie dopiero po południu… Co to ma być za prezent? – zapytała Essie, marszcząc nos.

– No przecież cię ostrzegam! Jeśli się pospieszysz, zdołasz wyjść z domu, zanim którakolwiek z nich cię dorwie. Jeśli myślisz, że sto pociągnięć szczotki do włosów to dużo, poczekaj tylko, aż zobaczysz, co przygotowały dla ciebie na dziś. Szorowanie, pucowanie, zaciskanie i…

– Zaciskanie?

– Gorsetu.

– Brr… Dziękuję! – zawołała Essie, zeskakując z łóżka.

Szybko ściągnęła koszulę nocną, założyła czystą bluzkę i strój do jazdy konnej.

– Nie włożysz pończoch? – zapytała lekko oburzona Caro.

– Nie mam czasu – rzuciła Essie, sięgając po buty i żakiet, po czym zatrzymała się tuż przed drzwiami, aby posłać kuzynce całusa. – Wrócę na śniadanie!

– Nie wrócisz. Powiem mamie, że jesteś zbyt zdenerwowana, by cokolwiek przełknąć. To ją na jakiś czas zadowoli. – Caro machnęła jej ręką na pożegnanie i chowając się z powrotem pod pierzyną, rzuciła: – Wszystkiego najlepszego!

Essie wymknęła się z sypialni w ostatniej chwili. Pokojówka jej ciotki Amelie właśnie wychodziła zza węgła na końcu korytarza. Essie dostrzegła róg jej spódnicy i w porę schowała się w alkowie, za marmurowym posągiem skąpo ubranej dziewczyny, która nie wiadomo dlaczego trzymała w ramionach łanię. Kilka chwil później gnała już schodami w dół, minęła dwie zaskoczone służące, wypadła przez drzwi wejściowe na zewnątrz, a następnie pobiegła w kierunku stajni, gdzie czekała już na nią osiodłana Boudica – jej szara klacz. Najwyraźniej główny stajenny Thomas znał ją sto razy lepiej niż jej ciotka. Po kolejnych pięciu minutach pędziła na znajdujące się za Redcliffe Hall wzniesienie, jakby próbowała ją dopaść cała sfora ujadających psów, uderzająco przypominających jej ciotkę. Kiedy znalazła się w bezpiecznej odległości, zatrzymała się i z głębokim westchnieniem ulgi rozejrzała po pagórkowatej okolicy Cleveland, rozciągającej się za atrapą zrujnowanego zamku, którą jej wuj kazał zbudować poprzedniego lata, aż po błękitny zarys morza w oddali.

Uwielbiała ten widok, przestrzeń i bezkres nieba. Lubiła nawet patrzeć na samą rezydencję, którą od frontu zdobiły palladiańskie kolumny i symetrycznie rozmieszczone okna. Choć budynek należał do jej nad wyraz krytycznej ciotki i zaskakująco spokojnego wuja, był dla niej domem, przynajmniej przez ostatnich dziewięć lat i jedenaście miesięcy, odkąd jej matka umarła, a owdowiały ojciec Alfred Craven, wielmożny lord Makepeace, uznał, że nie ma czasu ani ochoty na coś tak żmudnego jak wychowywanie własnej córki. Po prostu zdecydował, że skoro znalazł już sobie odpowiedniego przyszłego zięcia, dla wszystkich, a przede wszystkim dla niego samego, lepiej będzie, jeśli do dnia ślubu Essie zamieszka z rodziną jego siostry i dwójką jej dzieci – Caroline i Felixem.

Gdy Essie była młodsza, bardzo chciała wierzyć, że ta decyzja wynikała z rodzicielskiej troski, trudno jednak było się tego spodziewać po kimś, kto nie okazał nawet krzty emocji z powodu jej wyjazdu, podobnie zresztą jak podczas pogrzebu matki dwa tygodnie wcześniej. Ojciec po prostu ją odesłał, przypominając tylko surowo, że powinna być skromna, posłuszna i… chyba małomówna, po czym najwyraźniej zupełnie o niej zapomniał. Od tamtej pory nie uznał za stosowne, aby chociaż raz ją odwiedzić, nigdy też nie zasugerował, aby to ona wybrała się z wizytą do niego. Po tak długim czasie nie pamiętała nawet, jak wygląda, a gdy próbowała sobie przypomnieć jego twarz, zawsze popadała w podły nastrój.

Odpędziła zatem te myśli, patrząc w niebo i próbując rozpoznać w chmurach znajome kształty. Czasem znienacka dopadał ją głęboki smutek. Zwykle jej serce zaczynało wtedy bić szybciej i miała wrażenie, że coś ją ogranicza, jakby jej skóra stawała się nagle zbyt ciasna. Bywało jednak i tak, że uczucie to ogarniało ją powoli. Pogrążała się wtedy w jakimś głębokim mrocznym jeziorze, które w każdej chwili mogło wystąpić z brzegów i zupełnie ją pochłonąć, jeśli nie udałoby się jej w porę przekierować myśli w inną stronę.

Nagle niebo przeciął czerwony latawiec i Essie zazdrośnie śledziła go wzrokiem. Gdyby tylko mogła się z nim zamienić! Tak bardzo chciała być wolna, móc latać, szybować, unosić się, a nawet spadać, byleby tylko podążać własną drogą. Poza Cleveland i domem jej dzieciństwa w Norfolk oraz Hampshire, gdzie znajdował się majątek hrabiego Denholm, istniał przecież jeszcze cały świat i Essie pragnęła go odkrywać, a nie dać się znów zamknąć, jak tylko będzie jej wolno opuścić pokój do nauki.

Prawda, której nie rozumiał jej ojciec, a o której hrabia miał się wkrótce przekonać, była taka, że po prostu nie stanowiła dobrego materiału na hrabinę. Bez względu na to, ilu lekcji dobrych manier i etykiety by nie odebrała, najzwyczajniej nie chciała być damą. Bardziej niż czegokolwiek innego pragnęła móc występować na scenie. Nie przestawała o tym marzyć, odkąd dzień po pogrzebie matki znalazła na jej stoliku nocnym pełne wydanie sztuk Szekspira. Ze zdziwieniem wzięła je wtedy do ręki i przeglądając strona po stronie, coraz bardziej się nimi zachwycała. Wydawało się nieprawdopodobne, że jej matka mogłaby posiadać coś podobnego. O ile dobrze pamiętała, nigdy nie widziała jej z książką w ręku, a teraz leżał przed nią ten tom, jakby chciała w ten sposób zostawić córce jakąś specjalną wiadomość.

Przez kolejne lata przeczytała zbiór wielokrotnie, a kuzyni chętnie wspierali jej projekty. Pierwszą sztukę wystawili wspólnie rok po tym, jak Essie przeniosła się do Redcliffe. Była to mocno okrojona wersja Hamleta, w której ona sama grała tytułową rolę, Caro była Ofelią, a Felix wcielił się we wszystkie pozostałe postacie. Z czasem ich adaptacje stawały się coraz ambitniejsze. Niektóre powstawały nawet z udziałem kolegów Felixa, którzy przyjeżdżali do niego na wakacje, a ich widownię stanowiła entuzjastycznie nastawiona okoliczna szlachta. Na scenie Essie potrafiła zupełnie zapomnieć o żalu i strachu, które czuła na myśl o przyszłości. Wreszcie mogła być kimś innym, czuła się wolna i odpowiednio dobrana do swojej roli.

Niestety, podobnie jak większość kobiecych zawodów, aktorstwo nie było uznawane za zajęcie godne szacunku. Essie wiedziała, że ojciec nigdy by tego nie zaakceptował, a sama myśl o tym, aby go zapytać, prowadziła ją ponownie do konkluzji, że zapewne by się jej wyrzekł lub ją wydziedziczył. Gdyby jednak mogła chociaż zacząć, tak by się o tym nie dowiedział… Może stałaby się kolejną Sarą Siddons lub Elizabeth Inchbald. Znała je wyłącznie z opowieści Felixa, ich życie wydawało się jednak dużo ciekawsze niż jej własne. Essie nie miała pojęcia, jak się do tego zabrać. Jednak to, że odpowiedź nie była oczywista, nie oznaczało jeszcze, że nie istniała. Gdyby tylko udało się jej znaleźć sposób i zaoszczędzić wystarczającą kwotę, aby się utrzymać, zanim dowie się o tym jej ojciec, może udałoby się jej uwolnić. Naturalnie byłby to wielki skandal, musiałaby się wielu rzeczy wyrzec, a inne utracić, mogłaby jednak żyć na własnych zasadach i najlepiej z dala od wszelkich hrabiów.

Najpierw jednak musiała się pozbyć swojego narzeczonego.

Jeśli kiedykolwiek przyszłoby jej wyjść za mąż, chciała to zrobić z miłości, a wiedziała, że tym uczuciem na pewno nigdy nie obdarzy zarozumiałego, czarnowłosego chłopca o intensywnie niebieskich oczach, którego zapamiętała z jednego fatalnego spotkania w dzieciństwie. Powiedział jej wtedy, że nie jest damą, a ona odwzajemniła się określeniem, na którego dźwięk jej ciotka wpadłaby w histerię, lecz on tylko się roześmiał, co jeszcze bardziej ją rozwścieczyło.

Teraz, gdy przyglądała się dalekim wodom Morza Północnego, wciąż słyszała ten śmiech, który z jednej strony ją drażnił, a z drugiej jeszcze mocniej utwierdzał w powziętym postanowieniu. Świeże powietrze na tyle oczyściło jej umysł, że zakiełkował w nim pewien pomysł. W dodatku całkiem prosty. Hrabia Denholm miał się z nią tego dnia spotkać, zapewne po to, aby znów się z niej pośmiać. Skoro chciała zerwać ich zaręczyny, może wystarczyło zrobić śliczną minę i – udając, że jego widok nie napawa jej obrzydzeniem – po prostu go o to poprosić?

Postanowiła, że to będzie jej plan A.

A, czyli Arcypięknie Poprosić.

Rozdział drugi

Essie zauważyła, że podczas przejażdżek na Boudice czas upływał jej jakoś inaczej. Godziny mijały, jakby były minutami, i potrafiła zapomnieć absolutnie o wszystkim, nawet o tym, że była głodna jak wilk i burczało jej w brzuchu, a nos i uszy marzły od rześkiego wiosennego powietrza. Dlatego gdy zobaczyła jadącego w jej stronę na łeb na szyję Thomasa, od razu zrozumiała, że tym razem zbyt długo zabawiła poza domem.

– Wybacz, panienko – zaczął główny stajenny, dysząc tak ciężko, jakby przybiegł na miejsce o własnych siłach. – Twoja ciotka wysłała mnie, abym cię znalazł.

– A niech to! Naprawdę miałam zamiar zdążyć na śniadanie.

Serce Essie zamarło i chłód ogarnął już nie tylko jej zmarznięte stopy, lecz całe ciało.

– Jest bardzo zła? – zapytała.

– Nie bardziej niż zwykle, nie tylko o to jednak chodzi. Podobno hrabia przybędzie w ciągu godziny.

– Co takiego? Przecież jest jeszcze przed południem, prawda? – zdziwiła się Essie, zawracając konia.

– Niby tak, jeden z jego ludzi przybył jednak właśnie z wiadomością, że przyjadą wcześniej.

– Do diaska! – mruknęła, szarpiąc za wodze, a potem popędziła w dół wzgórza.

W powietrzu, niczym miniaturowe tancerki, zaczynały właśnie wirować płatki śniegu, a kiedy dotarli do stajni, rozszalała się już prawdziwa zamieć. Essie z ulgą zsiadła z konia i z pełnym wdzięczności uśmiechem oddała wodze w ręce Thomasa. Zaraz potem pognała do domu i pędem pokonując schody, wpadła do swojej sypialni zdyszana i czerwona na twarzy.

– Gdzieś ty była? – zapytała ciotka Emmeline, która wyglądała tak, jakby miała wpaść w szał, i potrząsała swoimi złotymi puklami niczym gniazdem rozsierdzonych węży.

Mimo trzydziestu sześciu wiosen wyglądała wciąż na tyle młodo, że przy odpowiednim oświetleniu mogłaby uchodzić za starszą siostrę Caro, a nie jej matkę. Obie miały blond włosy i niebieskie oczy, smukłą figurę, zadarte nosy i godną pozazdroszczenia, nieskazitelną cerę. Tylko ich usta były inne – wykrzywionych w wiecznym grymasie warg ciotki Emmeline nie sposób było pomylić z serdecznym uśmiechem jej córki.

– Przepraszam. Chciałam się tylko trochę przewietrzyć – powiedziała Essie, walcząc ze strojem do jazdy konnej, aby po chwili rzucić go na stołek przed toaletką.

– I zaprezentować się swojemu przyszłemu mężowi jako strach na wróble, tak? – zapytała złośliwie ciotka, po czym głośno wciągnęła powietrze i dodała: – Gdzie ty masz pończochy?

– Hmm… – Essie wymieniła szybkie spojrzenie z Caro. – Zapomniałam je założyć…

– Popatrz tylko na to gniazdo na głowie! Same kołtuny! – Ciotka chwyciła ją za włosy i pociągnęła w stronę Amelie.

– Nie ma już czasu na kąpiel, zrób jednak wszystko, co w twojej mocy. Caro, usiądź przy oknie i wyglądaj gości. A tobie… – zmrużyła oczy i spojrzała na odbicie Essie w lustrze – wyraźnie zabroniłam wychodzić na przejażdżkę dziś rano!

– Naprawdę?

– Tak! Wczoraj po kolacji.

– Ojej, przepraszam. Tylu rzeczy mi zabraniasz, że nie potrafię wszystkiego zapamiętać.

– Nie wytrzymam! – powiedziała ciotka Emmeline i zacisnęła przy tym mocno powieki, jakby szukała w ten sposób pokładów wewnętrznej siły albo powstrzymywała atak palpitacji. – Całe szczęście twój ojciec zdążył już zaaranżować twoje małżeństwo, bo chyba bym się załamała, gdybym musiała znaleźć jakiegoś nieszczęśnika, który zechciałby cię poślubić. Jesteś lekkomyślna, nieposłuszna, uparta, a w dodatku bezczelna! Musisz to chyba mieć po matce, bo z pewnością nie po mojej rodzinie. Twój ojciec byłby przerażony…

Essie zacisnęła zęby i zastanawiała się, czy ciotka zapomniała o jej urodzinach, czy po prostu zupełnie nie liczyła się z jej uczuciami. Podejrzewała ją raczej o to drugie. A jeśli chodzi o ojca, to chyba nigdy nie zwracał na nią wystarczająco wiele uwagi, aby żywić wobec niej jakiekolwiek uczucia, więc przerażenie byłoby pewnie lepsze niż nic.

– Zdecydowanie nie zasługujesz na szczęście, jakie cię spotkało – skwitowała wreszcie jej ciotka z tak świętoszkowatą miną, że Essie nie mogła się powstrzymać od riposty.

– Co to za szczęście, skoro ja go nie chcę?

Po twarzy ciotki Emmeline przemknął wyraz paniki, zaraz potem jednak syknęła:

– Na litość boską, dziewczyno, pomyśl o rodzinie i choć raz użyj zdrowego rozsądku. Ani się waż zrobić coś głupiego!

Essie pomyślała, że jak na dość drobną kobietę ciotka Emmeline była zaskakująco silna, i skrzywiła się z bólu, gdy wraz z Caro zostały wypchnięte na zewnątrz i sprowadzone w dół frontowych schodów. Dokładnie w tej samej chwili ozdobiony złotym herbem czarny powóz wraz z wozem bagażowym, otoczony przez sześciu odzianych w liberie jeźdźców, wjechał na podjazd.

Po trzydziestu minutach intensywnej toalety policzki Essie nie były już czerwone, tylko delikatnie zaróżowione. Włosy miała upięte w elegancki kok, podtrzymywany całym pudełeczkiem szpilek, i ledwo oddychała z powodu gorsetu. Czuła się jak lalka ubrana w drogą kremową suknię z jedwabiu, ozdobioną koronkowymi motylami. Ciotka twierdziła, że to ładna i skromna kreacja, choć chodziło jej zapewne o słowo „bogata”, co nie zmieniało faktu, że był to strój wyjątkowo niepasujący do zimowej aury. W powietrzu krążyły już tylko pojedyncze płatki śniegu, wciąż było jednak bardzo zimno. Prawdziwe motyle zamarzłyby w tej temperaturze, jak tylko rozpostarłyby skrzydła.

– Obie wyglądacie uroczo – przywitał je czekający już na schodach wuj Charles z charakterystycznym serdecznym uśmiechem. – Przyszłyście dokładnie w porę. Oto i oni.

– Czy mogę włożyć żakiet? Proszę… – odezwała się Essie, zazdrośnie spoglądając na koronkowy szal Caro. Choć nie nazwałaby go ciepłym, wolałaby się okryć nawet czymś takim niż czekać, aż jej gołe ramiona zsinieją z zimna.

– Jest straszszsznie chłodno! – dodała.

– Nie! Dama zachowuje się z godnością niezależnie od temperatury. Hrabia ma odnieść wrażenie, że się dla niego starasz. – Ciotka wbiła jeden ze swych kościstych palców w krzyżową część jej pleców. – Wyprostuj się, ściągnij barki, nie zapomnij dygnąć i przestań się wreszcie trząść – dodała. Odwróciła na chwilę wzrok, a potem spojrzała na nią ponownie i syknęła: – I jak najmniej się odzywaj.

Essie przewróciła oczami, specjalnie się zgarbiła i przytuliła do Caro, aby się trochę ogrzać. W tej samej chwili powóz zatrzymał się tuż przed nimi. Tak bardzo szczękała zębami, że i tak trudno byłoby jej cokolwiek powiedzieć. Uśmiechnęła się więc tylko ślicznie, tak jakby jej pierwsze spotkanie z hrabią nigdy nie miało miejsca.

– Lady Denholm! Jak miło cię widzieć! Jak tam podróż? – Ciotka Emmeline odezwała się pierwsza i dygnęła na widok schodzącej po stopniach pojazdu dystyngowanej pani o siwiejących włosach i poważnej twarzy, która rozejrzała się wokół z taką miną, jakby jej niskie oczekiwania właśnie się spełniły.

– Okropnie długa – odparła dama tonem sugerującym, że rozmowa już zdążyła ją znudzić. – Proszę nam wybaczyć wcześniejsze przybycie. Poinformowano mnie, że pogoda ma się pogorszyć, więc nalegałam, abyśmy wyjechali szybciej, niż planowaliśmy. Śnieg w marcu! Coś podobnego!

– W rzeczy samej! To okropne!

Hrabina przeniosła wzrok na Caro i jej cienkie usta wykrzywił przypominający uśmiech grymas:

– To zapewne moja przyszła synowa…

– Ja? – zaczerwieniła się Caro i popatrzyła błagalnie na matkę.

– To moja córka, hrabino. Panna Caroline Foyle – wybąkała z zakłopotanym uśmiechem ciotka Emmeline. – A oto panna Essie Craven, moja bratanica – dodała.

Essie dygnęła grzecznie, zdążyła jednak zauważyć, że uśmiech zniknął z twarzy starszej kobiety, a w tym samym momencie ze stojącego tuż za nią kasztanowego rumaka zsiadł młody mężczyzna. Wcześniej najwyraźniej zasłaniał go powóz, teraz jednak Essie wyraźnie go widziała ze swojego miejsca u podstawy schodów. Na nogach miał wysokie czarne buty wypolerowane tak dokładnie, że nie zdziwiłaby się, gdyby mogła się w nich przejrzeć, a gdy odważyła się unieść wzrok, zauważyła, że pozostałe części jego garderoby były równie nieskazitelne. Bryczesy koloru bawolej skóry ciasno opinały jego uda, miał na sobie sięgający kostek szary płaszcz, granatową kamizelkę i niemal oślepiająco biały krawat. Wyglądał, jakby wcale nie przejechał w nich połowy Anglii, tylko dopiero co je założył. Essie pomyślała, że sama pewnie bardziej się ubrudziła, schodząc po schodach. Był dostojny niczym książę – Henryk V, Troilus lub Hamlet. Albo jakiś nikczemnik z pantomimy.

Essie przełknęła ślinę i odniosła wrażenie, że temperatura spadła właśnie o kolejnych kilka stopni. Cieszyła się, że stała skulona, bo nagle kolana się pod nią ugięły. To mógł być tylko on. Jej narzeczony. Jej hrabia. Jej przyszłość.

Musiała zrobić wszystko, aby temu zapobiec.

– Lordzie Denholm – przywitała się ciotka Emmeline, stając tuż przed nią i zasłaniając jej widok, zanim zdążyła podnieść wzrok jeszcze wyżej. – Mój mąż i ja jesteśmy zaszczyceni, że możemy cię gościć w Redcliffe.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł.

Jego głos był głęboki i donośny. Ani trochę nie przypominał jęczenia dziesięciolatka.

Dziwnie zaciekawiona Essie wychyliła się, aby spojrzeć na jego twarz i omal się nie przewróciła. Ciotka miała rację, pomyślała z irytacją, rzeczywiście był przystojny, a jednocześnie tak samo wyniosły i obrzydliwy, jak zapamiętała. Miał orli nos i tak mocno zarysowane kości policzkowe, że można się chyba było o nie skaleczyć. Tylko jego oczy nie były aż tak niebieskie jak kiedyś. Raczej szare, niczym przetaczające się ponad nimi śnieżne chmury, jakby przez te lata wyparowało z nich całe ciepło, choć chyba nigdy nie było go zbyt wiele.

– Panno Craven!

Essie przestraszyła się, gdy nagle zwrócił się bezpośrednio do niej, jakby wyczuł jej baczne spojrzenie.

– Dawno się nie widzieliśmy. Chyba powinienem złożyć pani życzenia urodzinowe – dodał i ruszył w jej stronę.

– Hrabio – przywitała się Essie i jeszcze raz dygnęła.

Był szczupły i poruszał się z wdziękiem, niemal płynnie. Jego smukłe, eleganckie i opanowane ruchy przywodziły na myśl kota, podczas gdy ona sama zdecydowanie wolała psy.

– Mów mi Aidan – rzekł, wyciągając do niej rękę i muskając ustami kostki jej dłoni tak delikatnie, że nie była pewna, czy w ogóle ich dotknął. – Wyglądasz… – zaczął i zmarszczył brwi – na zmarzniętą.

– Czyżby było aż tak zimno? – zapytała Essie, rzucając ciotce oskarżycielskie spojrzenie, a potem dodała: – Nie zauważyłam.

– Raczysz chyba żartować. – Jego szare oczy zatrzymały się na jej twarzy i przez chwilę badawczo się jej przyglądał, a potem zdjął płaszcz i otulił nim jej ramiona.

– Ojej… – zamrugała powiekami, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Nie chciała mieć na sobie jego płaszcza, choć musiała przyznać, że był rozkosznie ciepły.

– Dziękuję, mój panie… Aidanie… lecz wcale nie jest mi zimno.

– Naprawdę? – zapytał, spoglądając na jedno z jej ramion, które było teraz niemal niebieskie i pokryte gęsią skórką.

– Będziemy tu marznąć cały dzień? – wtrąciła hrabina, ciaśniej otulając się wyglądającą na bardzo drogą, fioletową peleryną z pluszowym wykończeniem. – Czy możemy się napić herbaty?

– Oczywiście, jaśnie pani – odparł wuj Charles, podając jej ramię. – Proszę tędy!

– Czy ty także masz ochotę na herbatę? – Essie zwróciła się do hrabiego z cierpkim uśmiechem. Zastanawiała się, czy zauważył, że jego matka zachowała się niegrzecznie, czy też lubił, gdy mu nadskakiwano. Jeśli tak, to z pewnością nie uda jej się być miłą zbyt długo.

– Będę bardzo wdzięczny – odparł i ukłonił się, po czym z zupełnie nieprzeniknionym wyrazem twarzy podał ramię jej ciotce i dodał: – Chodźmy!

Po trwającym całe wieki obiedzie, podczas którego hrabina wielokrotnie narzekała na warunki pogodowe na północy i na jeszcze gorsze północne drogi, wszyscy spędzili długie męczące popołudnie w bawialni, słuchając, jak lady Denholm szczegółowo opowiada o niechybnym remoncie należnego jej domu, i Essie zaczynała podejrzewać, że nie była jedyną osobą w tym towarzystwie, która miała dalekosiężne plany.

Tego poranka, gdy czesano i upinano jej włosy, układała sobie w głowie przemowę, próbując znaleźć odpowiednie słowa, aby jak najgrzeczniej porozmawiać z hrabią. Nie miała jednak, jak zakładała, możliwości pozostania z nim sam na sam i udało im się jedynie wymienić kilka uprzejmości, a nawet wtedy ciotka krążyła nad nią niczym jastrząb nad wyjątkowo apetycznym zającem. Raz przerwała im nawet tylko po to, aby powiedzieć, że kamizelka hrabiego doskonale pasuje do jej zasłon, innym razem przez pięć minut szczegółowo opisywała swój ostatni nieudany wyjazd na zakupy do Guisborough, a za trzecim zapytała go o jego ulubiony kolor. Podczas kolacji jej podejrzenia, że ciotka próbuje ją powstrzymać od wyrażenia sprzeciwu lub szczerego wygłoszenia swojej opinii, ostatecznie się potwierdziły. Essie posadzono bowiem przy stole naprzeciwko narzeczonego, tuż obok jej przyszłej teściowej, która wykorzystała tę okazję nie tylko po to, aby dobrze się jej przyjrzeć, lecz także prawić morały.

– Skuteczne zarządzanie hrabstwem nie jest łatwe – zaczęła z wielką gorliwością. – Oprócz poświęcenia i poczucia obowiązku wymaga dobrej współpracy. Dla odpowiedniej dziewczyny, takiej, która potrafi wykonywać polecenia… – tu przerwała, jakby zastanawiała się, czy ten opis pasuje do Essie – …to jednak prawdziwy zaszczyt.

Essie potrafiłaby bez zastanowienia wymienić co najmniej kilkanaście większych zaszczytów, postanowiła je jednak pominąć milczeniem. Zacisnęła więc wargi i zaczęła się przyglądać swojemu narzeczonemu, który również rzadko się odzywał. Coraz trudniej było jej zachowywać się grzecznie. Miała wrażenie, że swoją wyniosłością i rezerwą celowo próbuje przywołać uczucia wściekłości i żalu, które towarzyszyły jej od dawna. Co gorsza, wydawało się jej też, że przez te dziesięć lat od ich ostatniego spotkania bardzo wydoroślał i otaczała go teraz aura dojrzałości, która sprawiała, że czuła się przy nim irytująco młoda i nieobyta. Do tego był nienagannie ubrany w czarny frak, a na szyi miał kolejny olśniewająco biały krawat, tym razem wymyślnie zawiązany i spięty szafirową spinką. Prezentował się niewątpliwie bardzo elegancko, przez co wydawał się jeszcze bardziej arogancki, może jednak właśnie tak powinien wyglądać hrabia? Może było to coś w rodzaju patyny, którą odziedziczył po przodkach, i nic nie mógł na to poradzić? A może nie wiedział, że sprawia takie wrażenie? Czy powinna mu o tym powiedzieć?

Przechyliła lekko głowę i zaczęła się zastanawiać, co by się stało, gdyby dokładnie to zrobiła, a potem poprosiła go o zerwanie zaręczyn, głośno, tu i teraz. Ciotka zareagowałaby przerażeniem, na twarzy jego matki zapewne malowałaby się uraza, być może, a nawet na pewno przemieszana z ulgą, wuj i Caro spojrzeliby na nią z niepokojem… Zupełnie nie potrafiła jednak przewidzieć, co wyrażałoby jego oblicze.

Jak tylko ta myśl pojawiła się w jej głowie, hrabia wbił w nią swój blady wzrok tak niespodziewanie, że aż zaparło jej dech w piersiach. Przez moment zdawało jej się, że z rozbawieniem się nad czymś zastanawia, jak gdyby odczytał jej myśli. Zaraz potem ten wyraz zniknął jednak z jego twarzy, jakby opadła na nią jakaś niewidzialna zasłona.

Essie nie mogła się oprzeć wrażeniu, że hrabia znów się z niej naśmiewa.

Ciąg dalszy dostępny w pełnej wersji książki.

O autorce

Jenni Fletcher napisała ponad piętnaście romansów, których akcja rozgrywa się w różnych okresach historycznych, od czasów Imperium Rzymskiego po epokę wiktoriańską – trudno się jej przywiązać na dłużej wyłącznie do jednego z nich. Jest wykładowczynią na Uniwersytecie Biskupa Grosseteste’a, gdzie uczy twórczego pisania. Jej książki były czterokrotnie nominowane do Romantic Novelists’ Association Award, a w 2020 roku została laureatką Libertà Books Shorter Romantic Novel Award. Jenni wychowała się w Szkocji i w Somerset, a obecnie mieszka w Yorkshire z mężem, dwójką dzieci i wyjątkowo kudłatym psem. Najbardziej lubi pisać o poranku i bardzo łatwo się rozprasza, czytając Twittera, gdzie można ją znaleźć pod nickiem @JenniAuthor?≥≤