Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Mógłby spaść śnieg” to refleksyjna opowieść o córce i matce, które spotykają się w Tokio, by wspólnie spacerować w jesienne wieczory, szukać schronienia przed deszczem, jeść w kawiarenkach i restauracjach, odwiedzać galerie, w których oglądają dzieła sztuki współczesnej. Cały czas przy tym rozmawiają: o pogodzie i horoskopach, ubraniach i przedmiotach, o rodzinie, oddaleniu i pamięci. Ale kto tu tak naprawdę mówi – czy tylko córka? I jaki jest prawdziwy powód tej eliptycznej, może wręcz widmowej podróży? W tej elegijnej, intymnej, niezwykle precyzyjnej prozie Jessica Au przygląda się różnym obliczom miłości i uniwersalnej potrzebie znalezienia wspólnego języka z najbliższymi.
Książka została świetnie przyjęta przez krytykę w Stanach Zjednoczonych, wyróżniono ją Readings New Australian Fiction Prize 2022 oraz nagrodą główną w pierwszej edycji Novel Prize (spośród 1500 zgłoszonych książek), organizowanej przez trójkę czołowych niezależnych wydawców anglojęzycznych: Fitzcarraldo Editions (Wielka Brytania), New Directions (Stany Zjednoczone) i Giramondo (Australia). Doczekała się już przekładu na osiemnaście języków.
Jessica Au jest pisarką mieszkającą w Melbourne. Wcześniej pracowała m.in. jako redaktorka i księgarka. Debiutowała w 2011 roku dobrze przyjętą powieścią „Cargo”. „Mógłby spaść śnieg” to jej druga powieść.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 125
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jessica Au
Mógłby spaść śnieg
przełożyła Aga ZanoArtRage
Oliverowi
Kiedy wyszłyśmy z hotelu, padał deszcz; drobniutka mżawka, jaka zdarza się w Tokio w październiku. Powiedziałam, że nie wybieramy się daleko – trzeba tylko dojść do dworca, tego samego, na który przyjechałyśmy wczoraj, a potem złapiemy dwa pociągi i pokonamy spacerem kilka uliczek i już, będziemy w muzeum. Wyjęłam parasolkę, rozłożyłam ją, potem zasunęłam zamek w kurtce. Było wcześnie rano. W drodze na stację mijałyśmy mnóstwo ludzi, choć większość szła w głąb miasta, w przeciwnym kierunku niż my. Matka przez cały czas trzymała się blisko mnie, jakby ten tłum był w jej oczach nieubłaganym morskim prądem, który w każdej chwili może nas rozdzielić, a wtedy już nigdy byśmy się nie odnalazły. Deszcz padał łagodnie, wytrwale. Pokrywał ziemię cieniutką mokrą warstewką – a kiedy się przyjrzeć, dało się zauważyć, że nie idziemy po asfalcie, tylko po małych kwadratowych płytkach.
Dotarłyśmy do Tokio poprzedniego wieczora. Wylądowałam godzinę przed matką i zaczekałam na nią na lotnisku. Byłam zbyt zmęczona, żeby coś poczytać; zabrałam bagaż z taśmy, kupiłam nam butelkę wody i bilety na pociąg ekspresowy do miasta, wypłaciłam trochę gotówki. Przez chwilę się zastanawiałam, czy nie wypadałoby zrobić większych zakupów – może herbata, coś do jedzenia? – ale nie wiedziałam, jak matka będzie się czuła po wylądowaniu. Poznałam ją z daleka, gdy tylko wyszła przez bramkę, po samym chodzie i postawie, zanim jeszcze zdołałam dostrzec jej rysy twarzy. Z bliska dostrzegłam, że nadal dba o wygląd: brązowa bluzka z perłowymi guziczkami, dobrze skrojone spodnie, kilka jadeitowych drobiazgów. Zawsze tak było. Nie ubierała się drogo, ale starannie, z dbałością o krój i rozmiar, zwracała uwagę na subtelne połączenia faktur. Wyglądała jak dobrze ubrana bohaterka filmu sprzed dwudziestu, trzydziestu lat, elegancka i nieco staroświecka zarazem. Zauważyłam też, że zabrała ze sobą dużą walizkę, tę samą, którą pamiętałam jeszcze z dzieciństwa. Walizka mieszkała w sypialni matki, na szafie, skąd rzadko schodziła, a jak już, to głównie na kilka wizyt w Hongkongu, na przykład po śmierci ojca matki, a potem brata. Prawie nie nosiła śladów użytkowania i nawet teraz, po tylu latach, wyglądała niemal jak nowa.
Kilka miesięcy wcześniej zaproponowałam, żeby wybrała się ze mną do Japonii. Nie mieszkałyśmy już w tym samym mieście i nigdy nie spędzałyśmy ze sobą czasu jako dorosłe, ale powoli zaczynałam czuć, że to ważne – z jeszcze nienazwanych przyczyn. Początkowo matka była niechętna temu pomysłowi, ale ja naciskałam, aż w końcu uległa, choć nie powiedziała niczego wprost. Coraz mniej protestowała, wahała się po drugiej stronie słuchawki, gdy po raz kolejny ją namawiałam. To zdradzało, że wreszcie zaczyna sygnalizować gotowość do wspólnego wyjazdu. Wybrałam Japonię, bo już kiedyś tam byłam – matka wprawdzie nie, ale uznałam, że może się czuć swobodniej w innym azjatyckim kraju. A poza tym może uważałam, że to jakoś wyrówna nasze pozycje, skoro obie znajdziemy się na obcym gruncie. Zdecydowałam, że wybierzemy się tam na jesieni, bo to zawsze była moja ulubiona pora roku. Ogrody i parki są wtedy najpiękniejsze; później wszystko jest już niemal kompletnie ogołocone. Nie zakładałam, że może jeszcze trwać pora tajfunów. W prognozach pojawiło się kilka ostrzeżeń, a od naszego przyjazdu padało bez chwili przerwy.
Na dworcu wręczyłam matce jej kartę przejazdową i przeszłyśmy przez bramki. Następnie rozejrzałam się za naszą linią i peronem, starając się dopasować wskazówki na stacji z tymi, które wczoraj zaznaczyłam sobie na mapie. Wreszcie znalazłam właściwe połączenie. Posadzka na peronie została oznaczona w miejscach, w których należy ustawić się w kolejce do drzwi pociągu. Dostosowałyśmy się do wyznaczonego porządku, a po kilku minutach nadjechał pociąg. Niedaleko wejścia było jedno wolne miejsce – zachęciłam matkę, żeby usiadła, a sama stałam przy niej i obserwowałam kolejne stacje za szybą. Miasto było całe z szarego betonu, nijakie od deszczu i nie tak całkiem obce. Rozpoznawałam różne kształty – budynki, wiadukty, przejazdy kolejowe – ale w szczegółach, w samej swojej materii, były nieco różne od tego, co znałam. I właśnie ta drobna, istotna odmienność mnie bez reszty pochłaniała. Po jakichś dwudziestu minutach przesiadłyśmy się na mniej uczęszczaną linię i do nieco luźniejszego pociągu. Tym razem mogłam usiąść obok matki. Patrzyłam, jak zabudowa staje się coraz niższa, aż dotarłyśmy na przedmieścia i bloki zmieniły się w domki o białych ścianach i płaskich dachach, z kompaktowymi autami zaparkowanymi na podjazdach. Nagle dotarło do mnie, że ostatni raz byłam tu z Lauriem, a myślami krążyłam wtedy wokół matki. Teraz znalazłam się tu z nią, lecz rozmyślałam o nim, o tym, jak zwiedzaliśmy całe miasto od rana do późnego wieczora, wszystko oglądaliśmy, wszystko chłonęliśmy. Podczas tamtej podróży byliśmy znowu jak dzieci, przejęte i ciągle czymś zachwycone, wiecznie pragnące więcej. Przypomniało mi się, jak wtedy myślałam, że podzieliłabym się tym doświadczeniem z matką, choćby tylko jego odrobiną. Dopiero po podróży zaczęłam się uczyć japońskiego, jakbym już podświadomie planowała ten drugi wyjazd.
Tym razem wyszłyśmy z metra na cichą uliczkę w zielonej okolicy. Wiele domów stało tuż przy ulicy, ale mimo to mieszkańcy powciskali maleńkie klomby i donice gdzie tylko się dało; tu peonie, tam drzewko bonsai. Też takie mieliśmy, kiedy byłam mała: rosło sobie w białej kwadratowej donicy na nóżkach. Nie wydaje mi się, żeby matka kiedykolwiek coś takiego kupiła, więc musiał być to prezent, którym bardzo długo się zajmowałyśmy. Z jakiegoś powodu w dzieciństwie go nie lubiłam. Może uważałam, że to starannie przystrzyżone, maleńkie drzewko wygląda zbyt nienaturalnie albo samotnie, prawie jak ilustracja, a nie jak roślina, która powinna mieszkać w lesie.
Po drodze mijałyśmy budynek ze ścianą całą zbudowaną z przezroczystych szklanych cegiełek, a potem inny, o powierzchni barwy leśnych grzybów. Kawałek dalej kobieta zamiatała akurat liście z ulicy i pakowała je do worka na śmieci. Przez chwilę rozmawiałyśmy z matką o jej nowym mieszkaniu, którego jeszcze nie widziałam. Niedawno przeprowadziła się z domu mojego dzieciństwa do niewielkiego budyneczku na dalszych przedmieściach, skąd miała bliżej do mojej siostry i wnuków. Pytałam, czy nowe mieszkanie się jej podoba, czy ma w pobliżu sklepy z ulubionymi produktami, czy jakieś koleżanki mieszkają niedaleko. Ona oznajmiła, że ptaki nad ranem strasznie się drą. Z początku myślała, że to dzieci tak krzyczą i wyszła na dwór, żeby sprawdzić, czy komuś nie dzieje się krzywda. Potem uświadomiła sobie, że to ptaki, ale na drzewach żadnego nie dostrzegła. Dalej nic, tylko wielkie połacie ziemi, autostrady. Człowiek mógłby tak iść i iść i nikogo nie zobaczyć, chociaż wszędzie wokół tyle domów.
Widząc, że zbliżamy się do parku, zerknęłam na mapę na telefonie. Zaproponowałam przejście tą drogą, odległość do muzeum i tak będzie taka sama. Po drodze przestało padać, więc opuściłyśmy parasolki. Park był rozległy, ocieniony gęstym baldachimem koron drzew, pocięty krętymi ścieżkami. Właśnie tak wyobrażałam sobie parki w dzieciństwie: zadrzewione, mokre, pogrążone w półmroku, jak niezależne światy. Minęłyśmy pusty plac zabaw, na którym stała metalowa zjeżdżalnia o niebieskich krawędziach, jeszcze poznaczona wielkimi, pękatymi kroplami deszczu. Wśród drzew wiły się cieniutkie strumyczki, to przecinały, to rozchodziły i znów łączyły. Na drodze biegu wody tu i tam oko zatrzymywało się na miniaturowych górach i wąwozach z płaskich kamieni, a całość krajobrazu urozmaicały wąskie mosteczki, jakie widuje się często na pocztówkach albo zdjęciach z podróży na Wschód.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Jessica Au jest pisarką mieszkającą w Melbourne. Jej powieść Mógłby spaść śnieg wyróżniono nagrodą główną w pierwszej edycji Novel Prize (spośród 1500 zgłoszeń) w 2020 roku, organizowanej przez trójkę czołowych niezależnych wydawców anglojęzycznych: Fitzcarraldo Editions (Wielka Brytania), New Directions (Stany Zjednoczone) i Giramondo (Australia).
Aga Zano
Członkini Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, stypendystka Queen’s University Belfast, University of Edinburgh i Literature Ireland. Przekładała m.in. książki Bernardine Evaristo, Charlesa Yu, C Pam Zhang, Lydii Millet, Columa McCanna, André Acimana, Lucy Caldwell i Lisy Taddeo. Współpracuje z magazynami „Przekrój” i „Herito”.
Kontakt:
Z prozy współczesnej w ArtRage do tej pory ukazały się:
Verena Kessler
Duchy z miasteczka Demmin
w tłumaczeniu Małgorzaty Gralińskiej
Victoria Kielland
Moi mężczyźni
w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej
Nona Fernández
Strefa mroku
w tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej
Aleksandra Pakieła
Oto ciało moje
Charles Yu
Ucieczka z Chinatown
w tłumaczeniu Agi Zano
Andrea Abreu
Ośli brzuch
w tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej
Linn Strømsborg
Nigdy, nigdy, nigdy
w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej
Mohamed Mbougar Sarr
Bractwo
w tłumaczeniu Jacka Giszczaka
Claudia Salazar Jiménez
Krew o świcie
w tłumaczeniu Tomasza Pindla
Kjersti Anfinnsen
Chwile wieczności
w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej
Tytuł oryginału: Cold Enough for Snow
Redaktor inicjujący: Krzysztof Cieślik
Redaktor prowadzący: Michał Michalski
Projekt okładki: Kamil Rekosz
Projekt makiety: Mimi Wasilewska
Redakcja: Agnieszka Budnik
Korekta: Michał Trusewicz, Tomasz P. Bocheński
Koordynacja produkcji: Szczepan Kulpa
Copyright © Jessica Au, 2022
Copyright © for Polish edition by ArtRage, 2023
Copyright © for the Polish translation by Aga Zano, 2022
This project has been assisted by the Australian Government through the Australia Council, its arts funding and advisory body.
Projekt uzyskał wsparcie australijskiego rządu za pośrednictwem Australia Council, organu wsparcia sztuki i doradztwa.
Wydawnictwo ArtRage
wydawnictwo.artrage.pl
Wydanie pierwsze, Warszawa 2023
ISBN 978-83-67515-10-8
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek