Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Miłość. Seks. Życie.
Książka 9 kobiet przedstawia losy dziewczyn, które stoją u progu dorosłości i próbują zdefiniować siebie. Niektóre rzucają się w ramiona poznanych przypadkowo mężczyzn, inne – planują lub zakładają rodziny. Są też takie, które bez skrępowania korzystają z wolności seksualnej albo… wpadają w jej najniebezpieczniejsze pułapki. Autorzy odsłaniają całą złożoność inicjacji w dorosłe życie, opisują przy tym jej piękno, brutalność i naturalną bezwzględność. Każda historia kończy się inaczej, jednak wszystkie dobitnie udowadniają, że miłość, kobiecość oraz czystość to jedyne w swoim rodzaju skarby i tylko od nas zależy kiedy, w jaki sposób i z kim je wykorzystamy.
Życie to domino, wielokrotnie rozgałęzione, zapętlone i zaplątane, czasami ułożone w linię, niekiedy w pokrętny labirynt. Wystarczy jednak poważny błąd, aby jedna z jego dróg została zablokowana na wieczność. Najgorsze, że czasami absolutnie nic nie możemy z tym zrobić. Przecież to nie ziarno wybiera, gdzie spadnie, lecz decyduje o tym siewca lub najczystsza natura. Czy możemy mieć pretensje, że nic nie wyrosło z tego, co zostało rzucone w suchy piach albo między kamienie? Nie. Tak jednak działa ten świat. Musimy doceniać to, co mamy, z czym się urodziliśmy i co dał nam los. Musimy starać się nie tracić, niczego nie zaprzepaszczać i zawsze jak najwięcej zyskiwać. Nie wolno nam padać w piach. Powinniśmy trafiać na chociaż odrobinę żyzną glebę i walczyć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 262
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pasja Ireny
Jak wyobrażałam sobie swój pierwszy raz? Chyba jak każda wychowana na kolorowych księżniczkach i płaczliwych romansidłach dziewczynka. On piękny, bogaty, przystojny. Długi związek zakończony ślubem, miesiąc miodowy w ciepłych krajach i ta pierwsza miłość dokonana na olbrzymim łożu, w skromnym letnim domku stojącym gdzieś między plażą a palmowym lasem… Albo w pałacu na szczycie otoczonych śniegiem gór czy w pięknym hotelu w centrum wielkiego miasta. Jednak marzenia swoje, a życie wręcz odwrotnie… Śliczna i zdolna, piękna i mądra, seksowna i ambitna. Lata mijały, a ja wciąż byłam określana głównie na podstawie tego, jak się uczę i wyglądam. Tylko jedno się nie zmieniało – grzeczna. Grzeczny dzidziuś, dziecko, córeczka, córka, kobieta. Jakby nic więcej nie miało żadnego znaczenia, jakby liczyły się tylko: po pierwsze i najważniejsze – mój wygląd, po drugie oceny, a na samym końcu zachowanie. Jednak ta grzeczna, kochana i – co najważniejsze – niewinna córeczka tatusia miała zaraz stać się kimś całkowicie innym…
Wciąż jeszcze leżałam na łóżku w pełni ubrana – nie zdjęłam nawet butów. Dopiłam drugą lampkę czerwonego wina, a on kończył się myć. Leżałam na wielkim, pięknym łożu, podziwiając ten przesycony przepychem apartament. Mocne światło doskonale odkrywało przede mną każdy szczegół klasycznie zdobionych mebli, ciekawych ozdób, skomplikowanego wzoru na dywanie, tapet… Wszystko było albo głęboko czarne, albo białe jak śnieg. Żadnej szarości, żadnych kolorów, czysty kontrast. Za oknem rozciągał się wciąż tętniący życiem Poznań. Wyspałam się, zjadłam śniadanie, umyłam, ubrałam, wsiadłam w pociąg i po prawie dwóch godzinach przeniosłam się z mojej małej mieściny właśnie tutaj.
– Już jestem, myszko – odezwał się przerażająco nisko.
Za kilka dni skończy pięćdziesiąt cztery lata. Ja dopiero co miałam siedemnastkę. Jak go poznałam? „Dzięki” swoim rodzicom. Prowadzą małą firmę budowlaną, a on – dużą sieć hurtowni. Udaliśmy się razem na bankiet z okazji dziesięciolecia jego biznesu. Wpadłam mu w oko. Ojcu to nie przeszkadzało… a wręcz przeciwnie. „No co? Nie chcesz przejechać się z panem Andrzejem jego lambo…?”.
Może chciałam, a może nie – za to on chciał tego na pewno. Rundka po mieście. Jak sam powiedział: „Kiedy twój kuzyn jest komendantem, nie musisz liczyć trzech rzeczy: kieliszków wódki, kresek kokainy i punktów karnych”. Trochę pojeździliśmy, nieco porozmawialiśmy, noc dobiegła końca, minęło kilka dni i jestem. Młoda, piękna dziewica, o względy której ubiegał się prawie każdy chłopak w gminie, leżąca całkowicie nieporadnie – niczym dopiero co narodzona antylopa niepotrafiąca jeszcze się skryć przed łasym na jej ciało lwem. Ta, która wodziła wszystkich za nos, została sparaliżowana niepewnością. Ta, która miała być łowcą, stała się ofiarą czekającą na swoje pożarcie, najpyszniejszym kawałkiem mięsa w okolicy, którego nikt jeszcze nigdy nie ugryzł, a kilku wybrańców zaledwie polizało.
Po drugiej stronie był on – krwiożercza kupa odpadków, tłuszczu i kości, które dziś same miały otrzymać ofiarę: niski, łysy, bez zarostu, z ogromnym brzuchem i przeciętną twarzą. To właśnie jemu jednak miał przypaść zaszczyt pierwszej nocy z ucieleśnieniem piękna, którym byłam ja. A „najśmieszniejsze” jest to, że nawet go nie wybrałam – po prostu podsunął mi go los. Czy robiłam to na złość rodzicom, koleżankom, kolegom, paskudnym dzieciakom śliniącym się do mnie po nocach kroczem czy lokalnym przystojniakom, którzy myślą, że mogą mieć każdą? Nie wiem. Koniec końców, zamiast któregoś z setek nastolatków i tysięcy mniej lub bardziej dojrzałych facetów wybrałam jego. Tego, który był więcej lat po ślubie, niż żyłam, który miał dzieci o połowę starsze ode mnie. Tego, przed którym klęka mój ojciec i nieskończenie posłuszna mu matka. Tego, który, gdyby powiedział: „Właśnie srałem, a skończył się papier”, otrzymałby natychmiastową pomoc od mojego gorliwego rodziciela, wystawiającego w pośpiechu swój nieznający godności język i ciągnącego za sobą moją matkę.
Podszedł do łóżka. Ledwo się umył, a już się spocił. Oklapnięte cycki i ciało niemal w całości porośnięte rzadkim, siwym od papierosów i śmieciowego żarcia włosiem, pokryte równie martwą skórą. Do tego dochodził ogromny, rozciągnięty grawitacją brzuch, spod którego wystawał otoczony zwałami tłuszczu i gęstym włosiem kutas. Zobaczyłam go dopiero wtedy, gdy mój jednorazowy narzeczony stanął tuż przy samym łóżku. Czerwony od viagry, której jego właściciel połknął pół opakowania, popijając butelką whisky. Stojący tak bardzo, że wręcz drgał z powodu nienaturalnie szybko wpompowywanej do niego krwi. Tak, jak strzałka kompasu wskazuje mniej więcej północ, tak on wskazywał mnie. Przełknęłam ślinę, zatrzymałam serce, wyczyściłam myśli. Zrozumiałam, że to był jednak błąd.
– To pokaż, co tam masz dla tatusia… – powiedział, sapiąc.
Wdrapał się na łóżko i zaczął mnie rozbierać. Robił to powoli, delikatnie, rozkoszując się każdym rozpiętym guzikiem, rozsuniętym rozporkiem i ściągniętym ciuchem. Nakręcał się z każdym kolejnym straconym przeze mnie elementem ubioru, aż do granicy zawału.
Tym sposobem spadły na podłogę moje wiśniowe buty, po ściągnięciu których powąchał i pocałował moją stopę. Za nimi poleciała czarna, luźna miniówka, a potem czerwony żakiet, biała koszula rozpinana guzik po guziku i bordowy, drewniany zegarek. Leżałam przed nim już tylko w krwistoczerwonym staniku z błękitnymi obrysami, pięknie podkreślającym moje młode, nieskalane męskim dotykiem piersi, w czarnych rajstopach i przebijających się spod nich koronkowych stringach do kompletu. Wszystko to kupił mi kilka dni temu z myślą o tej właśnie chwili. Tysiące złotych wydane na stałe dla kilku ulotnych na wieczność momentów oraz jednego, jedynego faktu, który zostanie z ludzkością aż po kres czasów – tego, że będzie we mnie pierwszy.
Leżałam… z rozłożonymi bezsilnie na boki rękami i nieco na siebie nachodzącymi długimi nogami ciągnącymi się wzdłuż łóżka. Przybita do krzyża pożądania czekałam, aż dokona się moja dorosłość. Umocowana swoim sumieniem, głupotą, chwilą słabości i ukoronowana cierniami zgubnej ciekawości. Zamknęłam oczy, a moje serce zostało przekute. Z boku nie wyciekła jednak ani krew, ani woda. To dziewiczy żal rozlał się po moim wnętrzu niczym morze krwi po tych, którzy pędzili zaślepieni nienawiścią. Już nie było odwrotu. Droga do ziemi obiecanej została na zawsze zatracona. Marzenia z dzieciństwa, pomysły z właśnie kończącej się młodości i plany związane z oczekiwaną dojrzałością za chwilę miały zostać spopielone na wieki.
Nic nie widziałam, wszystko czułam. Dotykały mnie jego grube, szorstkie palce włożone między majtki i rajstopy, które następnie powoli ściągnął i rzucił gdzieś na bok. Otworzyłam oczy i znów ujrzałam swojego kata. Tym razem klęczał nade mną i szykował swoje plugawe ręce do wykonania wyroku na mojej czystości. Widziałam czoło zalewające się potem pożądania i twarz nawiedzaną czarcią czerwienią, szaleńczy wzrok kręcący się po moim ciele i ślinę cieknącą jak żółć z ohydnej otchłani milionów popełnionych z radością grzechów. Patrzył się nie na mnie, a „na mnie”, na wszystko, kim dla niego wtedy byłam. Kawałek przepięknego mięsa do ograniczonej fantazją zabawy.
Chciałam, żeby umarł, żeby dostał zawału, żebym „zbyt późno dodzwoniła się na pogotowie”. Jednak tamto się nie wydarzy, bo to już się działo, a ja byłam sparaliżowana strachem, wstydem i głupotą. Co ja sobie myślałam, jadąc tutaj? Chyba nic. A może wszystko? Ciekawość, pożądanie, chęć zaznania nieznanych emocji, tych największych z możliwych. Piękny, dopiero co dojrzały zakazany owoc, który miał być uczłowieczeniem boskiego nektaru, okazał się przegniłą pokusą wiecznego stracenia. Cena, jaką za niego zapłaciłam, okazała się nieskończona…
Rzucił się na mnie, jakby nigdy wcześniej nie widział kobiety. Może chodziło o to, że byłam młoda, piękna. A może wiedział, że jestem dziewicą… Ciekawe, co z tych trzech cech, którymi to wyłącznie teraz byłam, miało największe znaczenie…? Nie zdążyłam się nad tym zastanowić, a już w mojej głowie pojawiło się coś innego. Coś, czego nigdy nie czułam. Złapał za majtki i zdarł je ze mnie niczym plaster, opatrunek mojej czystości. Zobaczył młode, idealnie wygolone, niemal płaskie łono. Moją ciasną cipkę, którą nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio się bawiłam. Była jak szkic z książki o anatomii: w pełni dojrzała, całkowicie nienaruszona, idealnie nieskalana. Piękna, ciasna linia dzieląca moje młode, skromne wargi na dwie równe połowy. Perfekcyjnie doskonała i doskonale sucha… A raczej sucha mną, bo właśnie zaczęła moknąć od jego śliny. Rozchylił moje uda tak bardzo, jak tylko mógł, i rzucił się do najczulszych warg swoimi bezlitosnymi ustami, by szaleńczo je lizać, cmokać, ssać, podgryzać łono na samym jego spodzie czy próbować nieporadnie wsadzić swój gorzki język do mojego słodkiego wnętrza. To chyba pobudziło go najsilniej. Im bardziej nie mógł nim we mnie wejść, im większe miał problemy, żeby się zagłębić, tym bardziej się szamotał, tym mocniej szalał swoją głową i tym szybszy stawał się jego oddech. Niech umrze, niech zdechnie. Wiem, że to nie była jego wina, że nie zaciągnął mnie tu żadnym podstępem. To przecież ja sama się na to zgodziłam! Byłam w pełni świadoma, całkowicie rozumiejąca wszystko, co mnie z nim tu spotka. Nawet dał mi się przespać z jego propozycją, a ja wciąż byłam na tak… Aż do teraz… Aż do chwili żalu serca, splugawienia ciała i upadku mojej osoby. Chciałam, żeby umarł.
Nie mógł we mnie wejść oralnie. Nie starał się też zbytnio sprawić mi rozkoszy. Oślinił mnie, nieczule wylizał i wycałował wszędzie, gdzie tylko sięgał głową, niczym głodny pies kość zbyt grubą, aby ją ugryźć. Był przy mnie swoimi ustami tylko po to, aby mnie skosztować. Nie myślał o tym, by przynieść mi rozkosz, radość, by zabawić moje ciało swoim doświadczeniem. Chodziło mu wyłącznie o to, aby mnie odhaczyć, oznakować, przyklepać to, że był w tym miejscu i w ten konkretny sposób. Gdy to zrobił i nie miał już żadnego powodu, by być językiem między moimi udami, podniósł się. Nawet nie wytarł ust, a wręcz przeciwnie – ślina ciekła z niego kleistym wodospadem. Znów ujrzałam ten szaleńczy wzrok, teraz jednak patrzący na wciąż skryte przed nim piersi. W ciągu następnej minuty stałam się kobietą. W końcu? Raczej niestety. Głupia ja, nie on. On tylko samczo osiągnął szczyt męskich marzeń, jakim było rozdziewiczenie pięknej nastolatki. Głupia ja, nie mój ojciec, bo dzięki spotkaniu, o którym nawet nie wie, jego firma rozwinie się o wiele szybciej, niż sobie wyobrażał. Nie moja matka, bo ona była niewolnicą rodzinnych interesów i od lat nie miała ani swojego zdania, ani żadnego wpływu na swoje życie. Głupia ja, oj, głupia ja. Nieprzemyślane decyzje, nieodwracalne straty.
Rzucił się na mnie po raz drugi. Prawą ręką ścisnął moją lewą pierś tak bardzo, aż mój miękki, różowy sutek wyszedł poza stanik. Od razu zaczął go ssać, swoim wielkim brzuchem układając się między moimi wciąż ciepłymi od jego śliny udami. Tłusty bebzon starego oblecha wgniótł moje bezwładne ciało w materac. Jego paskudny pot wcierał się w moją idealnie gładką skórę, a krótki, sztywny, twardy od chemii kutas zaczął podpisywać się pierwszą kroplą wyciekającego dla mnie nasienia po moich udach, brzuchu, łonie. Szaleńczo ssał mój sutek na zmianę z niemal całą piersią, by po chwili znów się unieść i w końcu nieodwracalnie splamić mój życiorys. Fizycznie nie był w stanie we mnie wejść samym ciałem, więc złapał swojego małego chuja w rękę, drugą zaparł się na materacu i zrobił to. Powoli, choć chciał szybko. Przekuł białą błonę czerwoną igłą dla ugaszenia swojego silnego, bezwzględnego pożądania. Uleciało trochę krwi, poczułam lekki ból, o, i stało się. Był we mnie tak głęboko, jak tylko mógł, opierając się brzuchem o łono, rękami o materac, piekłem o moją duszę. Zaciskając zęby, jęknęłam nie z rozkoszy, nie z bólu, ale z rozpaczy. Tylko skąd mógł to wiedzieć…? Był pewien, że „śpiewam, bo mi się podoba”, więc pochylił się nade mną i zaczął mnie całować, a raczej lizać moją twarz i szyję. Kadził mnie paskudnie cuchnącym oddechem, smarował toksyczną śliną, a w moich oczach zbierały się czyste łzy. Gdy je zauważył, zamiast przestać i mnie przeprosić, napalił się jeszcze bardziej. Zaczął się ze mną… kochać, chociaż miłości nie było tu nawet pół kropli. Nie czułam nic zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. Obrzydzenie i smutek były tak wielkie, że przestałam je zauważać. Może wino zaczęło w końcu czynić swoją magię i mnie ukoiło? Nie czułam nic poza materacem uginającym się pod tłustym cielskiem i uderzeniami jego spoconej skóry o moje nigdy wcześniej niezdobyte ciało. Plask, plask, plask, właśnie tracę swój dziewiczy blask…
Niech to już się skończy – pomyślałam i rzeczywiście ustało. Nie na zawsze, nawet nie na chwilę, ale ustało. Po prostu mająca eksplodować białą krwią nowego życia igła wysunęła się ze mnie, gdy jej potężny właściciel próbował wziąć sobą trochę większy zamach. Nie wrócił do mnie od razu, tylko padł i objął ramionami. Nie zamierzał jednak mnie utulić, ale dobrać się do stanika, by go rozpiąć i zrzucić. Chciał ujrzeć ten ostatni element układanki mojego piękna. Na nic długie, czarne, proste włosy. Na nic piękne, głębokie oczy o barwie lazuru, smukły nosek czy trochę większe niż u innych, zabarwione bordowym tłuszczem usta. Na nic płaski brzuch i długie nogi czy wygolone starannie łono, kiedy widzi się dwie idealne piersi: młode, jędrne, nieskalane ani czasem, ani złą dietą. Takie, co już nie mieszczą się w dłoniach, ale jeszcze nie są niespotykanie wielkie. Gładkie, bez skazy, przylegające do ciała na całej swojej długości. Ukoronowane dwoma małymi, różowymi sutkami, poza którymi nie widział świata. Dwa okręgi, źródła nie tyle samego życia, co napędzającej go energii. Wpatrywał się w najintymniejszą część mnie nieskoczenie. Położył na nich tłuste łapy i zaczął ugniatać niczym ciasto na słodkiego pieroga, którego przed chwilą posmakował. Jego oddech przyspieszał, trzecia fala szaleństwa uderzała od źrenic, a on macał mnie tak, jak żadna kobieta nigdy nie chciałaby być dotykana.
Gdy już zadowolił swój pierwotny dotyk, wszedł we mnie ponownie, znów pomagając sobie ręką. Połączyliśmy się nieporadnie, całkowicie sucho, chętnie tylko w połowie – całkowicie inaczej, niż powinno się łączyć z drugim człowiekiem. Nie znalazłam tu żadnego dreszczu pożądania ani grama ekscytacji czy rozkoszy. W tym jednym pokoju i w każdej z łączących nas chwil zaznałam jedynie wstydu, żalu i nieskończonej straty, której w tym życiu już nie odrobię. Tarł po mnie ciasno, a jego lepka ślina wysychała na moich roztworzonych na siłę wargach, zarówno tych u góry, jak i na samym dole. Suchy, nieczuły, szaleńczy pęd. Kolejne włamanie łomem natury. Czysto zwierzęca przyjemność za cywilizowaną stratę. On we mnie, a ja wokół niego. W nim rozkosz, we mnie nieskończona pustka, której nawet już nie czułam. Tępy wzrok bezmyślnie wpatrzony w sufit i bezradne ciało niecierpliwie czekające na zakończenie.
Całował mnie po jednych wargach. Sunął między drugimi. Wpychał na siłę swój język, chcąc polizać mój, a ja odwracałam się w przeciwną stronę. Uciekałam mu, ile mogłam, a on nie miał siły za mną gonić… Całował więc to, co było przed nim. Szyję, obojczyk, ucho – nieważne gdzie, ważne, żeby jego usta miały kontakt z moją skórą. Bez żadnej różnicy, w którym miejscu, jak i po co, bo najważniejsze już się stało. Rozdziewiczył delikatny kwiat, splugawił niewinną niewiastę. Rozerwał moje wnętrze, zaspokoił swoje pożądanie. Był pierwszy w tej, która okazała się za dobra dla wszystkich. Osiągnął coś, o czym marzą miliony mężczyzn, a co spełnią zaledwie wybrańcy. Bo ilu z nich będzie dane rozdziewiczyć piękną kobietę? Przyjmijmy, że tak idealna jak ja w skali całego świata jest jedna na tysiąc. Kilku będzie pierwszymi dla setek, wielu – dla dziesiątek, setki – dla kilku. Ilu mężczyznom dane więc będzie zrobić pierwszą rysę wewnątrz najpiękniejszego z ludzkich ciał? Jednemu na kilka, może nawet na kilkadziesiąt tysięcy. On był jednym z nich. Dokonał tego, co właśnie trwało, i nic więcej się nie liczy. Teraz musiał już tylko dojść. Nieważne po jakim czasie i gdzie. Nieważne, co będę czuła i czy w ogóle zaznam czegoś przyjemnego. Musi dojść, dostać orgazmu, we mnie lub tuż obok, by w pełni mnie sobie odhaczyć.
To trwało. Był w środku, ruszał się po mnie, szalał nade mną. Robił, co mógł, a mógł niewiele. Gdy tylko przyspieszał, łapał zadyszkę. Całował, nieustannie kalał plugawym językiem, jednak ja już tego nawet nie czułam. Umierał ze szczęścia, zabijając we mnie szczęśliwość.
Jego cielsko przygniatało moją kruchą istotę niczym wieczny głaz nieśmiertelnego Syzyfa, a ja zatapiałam się pod nim w materac wraz z moimi błędami. Jeszcze ta pierdolona igiełka szalejąca w miejscu, do którego chociaż na chwilę pragnęły dostać się setki, a udało się jemu. Wybrał go los, nie ja. Był to los przegrany.
Czas biegł dla mnie tak wolno, jak jeszcze nigdy. Im mniej czułam, tym lepiej się bawił, próbując rozniecić we mnie chociaż iskierkę rozkoszy, podczas gdy on sam zalewał się całym morzem jej wspaniałego ognia. Kiedy jednak zauważył, że nie mam zamiaru w żaden sposób reagować na jego obecność w moim ciele, rozpoczął ostatnie okrążenie wyścigu upadłej miłości. To szalał we mnie, praktycznie się nie cofając, to brał większy zamach, szkaradnie przy tym wypełzając. To upadał, wracał, rozpędzał się i zwalniał trzy razy. Jeszcze jeden, drugi, trzeci ruch. Jedno, drugie i trzecie zbliżenie w czasie, w którym już sobą wybuchał, kiedy rozkosz już rozrywała jego duszę w przyjemnym szaleństwie, ale jeszcze nie wylała z niego tej ostatniej kropli spełnienia. Jeszcze i już. Zaparł się we mnie, jęknął i zalał wszystkimi nasionami, które zebrał w swoich dwóch wysuszonych koszykach kończącej się powoli męskości.
– Było zajebiście – rzucił prostymi słowami niczym drobną monetą dla taniej dziwki.
Nie odpowiedziałam, nie reagowałam. Ucałował mnie w policzek, wstał i cieknący cuchnącym potem udał się do łazienki. Leżałam na czystym łóżku z czerwoną plamą po jego środku. Biały pokój, czarne meble, blada skóra, czarne włosy, dwie niebieskie kropki moich wygasłych największym z życiowych błędów oczu i jedna krwista plama nieodwracalnej głupoty. Leżałam z rozłożonymi rękami, nachodzącymi na siebie nogami i całkowitym brakiem szacunku. Gdy brał prysznic, dostał telefon. Wybiegł z łazienki, wytarł się w pośpiechu, nałożył niebieski, wielokrotnie droższy niż moje dziewictwo garnitur i powiedział:
– Muszę pilnie jechać na spotkanie do Warszawy. Wszystko masz opłacone aż do poniedziałku. Było super. Pa!
Zamknął za sobą drzwi, a ja zamknęłam tę pierwszą część swojego życia – dzieciństwo, które bezpowrotnie przeminęło. Niewinność, która została zdrapana. Ta pierwsza fizyczna miłość pozbawiona wszelkich miłosnych uczuć, przepełniona żalem i stratą. Przygniecione sumienie, zniszczone szanse, stracone marzenia. Kolejny przegrany los następnego pokolenia.
Ta pierwsza bliskość, co niebem być miała,
I niewinność czysta, naiwnością splamiona,
Bestialstwem zwykłym dla kogoś się stała
Najważniejsza z chwil, na zawsze utracona.
Co z bajki być miało, stało się koszmarem.
Marzenia piękne jak zapałka spalone.
Miłość największym powinna być darem
Nie czynem splamionym przez drugą stronę.
Nikola w Edenie
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
9 kobiet
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-8219-577-4
© Paweł Mateusz Tomach, Julia Magdalena Grabsky i Wydawnictwo Novae Res 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Magdalena Czarnecka
Korekta: Konrad Witkowski
Okładka: Julia Wądołowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Podziękowania dla Wyższej Szkoły Humanistycznej Towarzystwa Wiedzy Powszechnej w Szczecinie za wsparcie i sfinansowanie niniejszej publikacji.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek