Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
45 osób interesuje się tą książką
Dla fanów Punk 57, Przybranego brata, Dręczyciela oraz Rywala!
Niezwykle wyczekiwana zagraniczna premiera!
Wren Beaumont zdecydowanie ma powody, by czuć się królową szkoły. Ludzie z liceum ją uwielbiają, dziewczyny, chcą być takie jak ona, a chłopcy podążają za nią pełnym pożądania wzrokiem. Czasami Wren czuje się tym zmęczona, ale za wszelką cenę nie chce ich wszystkich zawieść. Ani ich wyobrażenia o niej.
Jednak jest jedna osoba, która niczego od niej nie chce, tylko nieustannie ją obserwuje. Spojrzenie zimnych niebieskich oczu wszędzie za nią podąża. Wren nie wie, dlaczego Crew Lancaster bez przerwy na nią patrzy, ani tym bardziej, dlaczego w jego wzroku czai się nienawiść.
Wkrótce Wren i Crew zostaną zmuszeni do współpracy nad szkolnym projektem. Dziewczyna jest załamana. Jak może dogadać się z kimś, kto tak otwarcie jej nienawidzi? Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 637
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
A Million Kisses in Your Lifetime
Copyright © 2022 by Monica Murphy
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2023
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Magdalena Mieczkowska
Korekta:
Joanna Kalinowska
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-548-9
CREW
MINĘŁY TRZY LATA, cztery miesiące, dwa dni i kilka godzin od chwili, gdy spojrzałem na nią pierwszy raz.
To najpiękniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widziałem.
I absolutna zmora mojego istnienia.
Kiedy rozpoczęła pierwszy rok i zaczęła uczęszczać do szkoły z internatem Lancaster Prep, nikt nie wiedział, kim jest. Świeża, nieodgadniona, otwarta i pełna akceptacji, z tym cholernym uśmiechem, który stale gościł na jej twarzy. Wszystkie dziewczyny w naszej klasie natychmiast porywał jej czar, chodziły za nią wszędzie, dokądkolwiek się udała. Desperacko chciały być jej przyjaciółkami, a nawet walczyły o upragnione miejsce najlepszej przyjaciółki. Kopiowały jej niewymuszony styl, a ona sama wyznaczała nowe trendy w szkole za każdym razem, gdy zmieniała fryzurę lub zakładała nową parę kolczyków.
Nawet starsze dziewczyny, te z wyższych klas, łaknęły jej towarzystwa.
Byłem całkowicie zauroczony pozornie niewinną, zielonooką dziewczyną, która przez cały czas spędzony tutaj wypowiedziała do mnie najwyżej dziesięć słów.
Już od niejednej osoby słyszałem, że ją przerażam, zastraszam, że jestem wszystkim, czego się boi – i słusznie, bo powinna.
Zjadłbym ją. Połknąłbym w całości i cieszył się każdą sekundą.
I ona doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Różnimy się pod każdym względem, a jednak jesteśmy sobie równi. I to jest, kurwa, najdziwniejsza rzecz.
Jest liderką, za którą wszyscy podążają, i po cichu rządzi szkołą, tak jak ja. Z tą różnicą, że jej korona jest lekka. Zrobiona z dmuchanego szkła, nie ma żadnego ciężaru, bo wobec tej dziewczyny nikt nie ma jakichkolwiek oczekiwań. Moja natomiast jest ciężka i uwiera, nieustannie przypominając mi o moim obowiązku wobec rodziny. Wobec nazwiska.
Wobec Lancasterów.
Jesteśmy jedną z najbogatszych rodzin w kraju, jeśli nie na świecie, a nasze dziedzictwo sięga wielu pokoleń. Ta szkoła jest moją własnością – dosłownie – podobnie jak wszyscy, którzy do niej uczęszczają. Z wyjątkiem jednej osoby.
Ona jednak nawet nie zwraca na mnie uwagi.
– Dlaczego się gapisz?
Nawet nie spojrzałem w kierunku mojego najlepszego przyjaciela, Ezry Cahilla, kiedy zadaje mi to głupie pytanie. Jest poniedziałek po przerwie z okazji Święta Dziękczynienia, znajdujemy się przy głównym wejściu do szkoły, a rześkie, wczesnoporanne powietrze jest wystarczająco zimne, aby przeniknąć przez moją grubą, wełnianą kurtkę. Powinienem był założyć coś cieplejszego, ale mimo że tego nie zrobiłem, na pewno nie wejdę do środka. Jeszcze nie.
To mój rytuał prawie że każdego ranka: czekam na przybycie królowej; na dzień, w którym mnie dostrzeże.
– Nie gapię się – odpowiadam w końcu Ezowi od niechcenia, mój głos jest monotonny. Obojętny.
Stwarzam pozory, zachowując się tak, jakby nie obchodził mnie nikt ani nic. Tak jest łatwiej. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jestem strasznie banalny, ale to działa. Gdybym pokazał, że cokolwiek mnie obchodzi, przyznałbym się do bezbronności, a jestem najmniej bezbronnym skurwysynem w tej całej szkole. Wszystko spływa po mnie jak po kaczce. Nikt nigdy nie ma wobec mnie żadnych nadziei. Moi starsi bracia uważają, że jestem najszczęśliwszy z nas wszystkich, ale ja tak nie uważam.
Oni przynajmniej zyskują uznanie w oczach ojca. Mnie się czasami wydaje, że o moim istnieniu zapomina.
– Znowu jej szukasz.
Odwracam głowę w kierunku Ezry, mój wzrok jest twardy i zimny, jednak kumpel to ignoruje, a jedyną oznaką tego, że zauważył moje niezadowolenie, jest uśmieszek wykrzywiający jego usta.
– A kiedy tego nie robię? – Pytanie jest ostre, jak policzek w twarz, ale zupełnie go nie obeszło.
Skurwiel faktycznie się ze mnie śmieje.
– Pieprzyć to całe czekanie. Ile to już czasu minęło? Powinieneś z nią porozmawiać – stwierdza.
Zmieniam pozycję, zahaczając ramieniem o zimny filar, o który się opieram, a całe moje ciało się rozluźnia. Typowe. Choć w głębi duszy jestem całkowicie spięty, po raz kolejny kieruję swoje spojrzenie w jej stronę. Jeszcze raz.
Zawsze.
Wren Beaumont.
Idzie chodnikiem w kierunku wejścia do szkoły. W moją stronę. Z pogodnym uśmiechem na twarzy. Roztacza wokół siebie światło, rzucając swój wyjątkowy blask na każdą mijaną osobę, wprowadzając ją w trans. Wita wszystkich – oprócz mnie – tym swoim wysokim głosem, rzucając uprzejme „dzień dobry”, jakby była pieprzoną Śnieżką. Przyjazną i słodką, i tak cholernie piękną, że prawie boli, gdy patrzy się na nią zbyt długo.
Mój wzrok pada na jej lewą dłoń, tam gdzie na serdecznym palcu błyszczy cienka, złota obrączka z maleńkim diamentem. Obrączka, którą otrzymała na jednej z tych popieprzonych ceremonii, gdzie mnóstwo niedojrzałych przyszłych debiutantek paraduje w morzu pastelowych, skromnych sukni zasłaniających każdy centymetr gorszącej skóry.
Ich randki to ich tatusiowie, ważni mężczyźni w społeczeństwie, którzy lubią posiadać rzeczy, w tym kobiety, na przykład swoje córki. Jest taki wieczór, podczas którego dziewczęta przechodzą bolesną ceremonię – odwracają się twarzami do swoich ojców i składają im przysięgę czystości, po czym na palec każdej z nich wsuwana jest obrączka. Jakby to był ślub.
Dziwne jak cholera. Cieszę się, że mój ojciec nie wpakował mojej starszej siostry Charlotte w to gówno. Brzmi jak coś, co sprawiłoby mu przyjemność.
Nasza mała Wren jest dziewicą i napawa ją to dumą. Wszyscy w kampusie wiedzą, że robi dziewczynom wykłady na temat zachowania dziewictwa dla przyszłych mężów.
To jest, kurwa, żałosne.
Kiedy byliśmy młodsi, dziewczyny z naszej klasy słuchały Wren i zgadzały się z jej poglądami. Powinny zachować czystość, cenić swoje ciała i nie oddawać ich nam – obrzydliwym, bezużytecznym istotom. Ale potem wszystkie trochę podrosły i wplątały się w związki lub po prostu zaliczyły numerek. Jej przyjaciółki, jedna po drugiej, traciły dziewictwo.
Aż została ostatnią dziewicą w klasie maturalnej.
– Marnujesz na nią swój czas, Lancaster – mówi mój drugi przyjaciel, Malcolm. Ten skurwiel jest bogatszy od Boga i pochodzi z Londynu, więc wszystkie dziewczyny z kampusu rzucają w niego majtkami z powodu jego brytyjskiego akcentu. Nie musi nawet prosić.
– To cnotka i dobrze o tym wiesz.
– To jeden z powodów, dla którego jej pragnie. – Ezra pęka i zdradza prawdę. – On żyje tylko po to, żeby ją zepsuć. Ukradnie jej pierwszy raz temu mitycznemu przyszłemu mężowi, którego kiedyś będzie miała. Temu, który będzie miał w dupie, czy jest dziewicą, czy nie.
Mój przyjaciel się nie myli. To jest dokładnie to, co chcę zrobić. Tylko po to, żeby udowodnić, że mogę. Po co oszczędzać się dla jakiegoś fałszywego kolesia, który nie da nic poza rozczarowaniem w noc poślubną?
To tak cholernie głupie.
Malcolm obcina wzrokiem Wren, gdy ta zatrzymuje się i rozmawia z gromadą dziewczyn, wszystkie są młodsze. Kręcą się wokół niej, jakby była ich ptasią mamą, a one – jej nieporadnymi dziećmi, żądnymi skrawka jej uwagi.
– Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby też się do niej dobrać – mruczy Malcolm, a im dłużej ją obserwuje, tym bardziej zwężają się jego oczy.
Posyłam mu mordercze spojrzenie.
– Dotknij jej, a będziesz martwy.
Odrzuca głowę do tyłu i się śmieje.
– Proszę. Nie interesują mnie dziewice. Wolę, żeby moje kobiety miały trochę doświadczenia.
– Zdecydowanie nie lubię, gdy boją się penisa – dodaje Ezra i dla podkreślenia ściska swojego kutasa przez spodnie.
Ignorując ich śmiech, ponownie skupiam się na Wren, moje spojrzenie wędruje po jej ciele. Marynarka z herbem Lancasterów, pod nią biała koszula zapinana na guziki, no i jej pełne cycki, które opina materiał, do tego plisowana spódnica w kratę, która kończy się tuż nad kolanem. Nasza Wren, skromna jak zawsze. Dodatkowo jej wizerunek dopełniają białe skarpetki z małą falbanką i martensy – model Mary Jane – które ma na stopach i które są jedyną oznaką jej buntu, choć niewielką.
Te buty sprawiły, że dziewczyny z Lancaster Prep wpadły w szał, gdy pojawiła się w nich w szkole w dniu, w którym wróciliśmy z ferii zimowych w pierwszej klasie, bo wszyscy w Lancaster nosili mokasyny. To była niepisana zasada.
Aż do czasu Wren.
Na początku drugiej klasy prawie każda pieprzona dziewczyna w Lancaster miała na nogach mary jane’y, martensy lub podobne modele innych marek. Zabawne, że na żadnej z nich nie wyglądały tak, jak na Wren.
Bo to pozornie niewinne obuwie, podobnie jak skarpetki dla małych dziewczynek. Plisowana spódniczka, zarumienione policzki i sposób, w jaki zawsze chodzi po kampusie w czasie lunchu lub po szkole – z pieprzonym lizakiem w ustach, od którego jej wargi stają się intensywnie czerwone. Kiedy widzę ją z blow popem między wargami, to jedyne, co mogę sobie wyobrazić, to klęcząca przede mną Wren. Z ręką zaciśniętą na moim kutasie, gdy wprowadza go do swoich soczystych ust, i tym migoczącym w świetle pierdolonym pierścionkiem na palcu, który dał jej kochany tatuś.
To jest to, czego chcę – Wren na kolanach błagającą o mojego kutasa. Płaczącą za nim, gdy już ją odrzucę. A w końcu ją odrzucę, bo nie bawię się w związki. To wrażliwość, której nie potrzebuję. Widzę, jak zachowuje się mój ojciec wobec moich starszych braci, gdy przyprowadzają do domu kobiety, by poznały naszą rodzinę. Na przykład Grant i jego dziewczyna, która jest jego pracownicą – ojciec oczywiście musiał ją podrywać. Natomiast mój drugi brat, Finn, nawet nie zadaje sobie trudu, by przedstawić nam swoją wybrankę.
Nie mogę go za to winić.
No i jest jeszcze moja siostra, Charlotte. Nasz ojciec sprzedał ją temu, kto na licytacji dał najwyższą cenę, i teraz jest żoną mężczyzny, którego nawet nie zna. To porządny facet, ale nie mogę pojąć, jak tak można, do cholery.
Dlatego nie pozwolę, żeby ojciec mieszał się w moje związki. A jaki jest najlepszy sposób, żeby tego uniknąć?
Nie wchodzić w żaden.
Myślę o moim kuzynie, Whicie. O tym, jak został wplątany w drobny skandal podczas ostatniego roku w Lancaster Prep razem z Summer, dziewczyną, z którą teraz ma się ożenić. Mają nawet nieślubne dziecko, co jest największą skazą dla rodziny Lancasterów. Moja własna matka nazywa przyszłą żonę Whita absolutną szmatą, ale tak właśnie dzieje się w rodzinie takiej jak nasza. Nasza reputacja nas wyprzedza i czasami zostaje nadszarpnięta.
W wielu przypadkach tak jest.
A narzeczona Whita nie jest szmatą. Jest w nim zakochana i nikt inny nie jest tak wyrozumiały wobec jego wybryków jak ona.
Wren się zbliża, a ja staję wyprostowany, próbując napotkać jej spojrzenie, ale jak zwykle nie obdarza mnie nawet szybkim spojrzeniem. Prawie się śmieję, kiedy z jej ust słyszę „dzień dobry” skierowane do Malcolma i Ezry.
Do mnie nie mówi ani słowa, a kiedy przechodzi obok, żeby wejść do budynku, nie ogląda się za siebie. Za nią idą młodsze dziewczyny, a każda z nich rzuca mi spojrzenie wielkich sarnich oczu.
Kiedy drzwi się zamykają, Ezra zaczyna się śmiać po raz kolejny i żeby podkreślić swoje rozbawienie całą sytuacją, klepie się w kolano.
– Od jak dawna próbujesz przykuć uwagę tej dziewczyny, a ona wciąż cię ignoruje? Poddaj się – radzi kumpel.
Wyzwanie jest tym, co mnie napędza, czy oni tego nie widzą? Nie rozumieją?
– Wren urządza imprezę, wiesz – mówi Malcolm, gdy Ezra przestaje się nabijać.
– Z jakiej okazji? – pytam zirytowany.
– To jej urodziny. Jezu – Malcolm potrząsa głową – jak na kogoś, kto rzekomo ma obsesję na punkcie Wren Beaumont, w ogóle niewiele o niej wiesz, prawda? – pyta kpiąco.
– Nie mam obsesji. – Odsuwam się od filaru i staję bliżej moich kumpli. Potrzebuję więcej szczegółów. – Kiedy jest ta impreza?
Od ferii zimowych dzielą nas trzy tygodnie. Ten ostatni jesienny semestr – wypełniony pracą nad zadaniami zaliczeniowymi i przygotowywaniem się do egzaminów końcowych – wyczerpał nas całkowicie. Mam już dość zapieprzania na oceny, które i tak nie mają znaczenia, bo nie mam żadnych planów związanych z pójściem do college’u po ukończeniu szkoły. Otrzymałem pierwszy z trzech funduszy powierniczych, kiedy we wrześniu skończyłem osiemnaście lat. Do tego moi bracia chcą, żebym pracował dla nich w ich firmie zajmującej się nieruchomościami. Po co iść na studia, kiedy mogę zdobyć licencję pośrednika sprzedaży nieruchomości, a następnie podbić świat, sprzedając luksusowe domy lub gigantyczne korporacje? Moi bracia mają zarówno dział mieszkaniowy, jak i handlowy.
To, czym naprawdę chciałbym się zająć po ukończeniu szkoły, to podróżować po świecie przez rok lub dwa. Nigdy nie pracować. Chłonąć kulturę i jedzenie. Scenerię i historię. Mógłbym wrócić do Nowego Jorku, zacząć się kształcić, żeby zdobyć tę licencję, a ostatecznie dołączyć do biznesu moich braci.
Mam wiele opcji, choć staruszek może myśleć inaczej.
– Jej urodziny są właściwie w Boże Narodzenie, ale wspominała, że urządza przyjęcie dzień później. W drugi dzień świąt – oznajmia Malcolm. – Najbardziej niedoceniane święto.
– Święto wymyślone dla Brytyjczyków, aby mogli mieć więcej wolnego czasu, jeśli cię to interesuje – mruczę.
– Brytyjski odpowiednik czarnego piątku – dodaje Ez z uśmiechem.
Malcolm macha nam obu ręką.
– Cóż, jeśli ona ma taki plan, to ja zdecydowanie idę.
– Ja też – wtrąca Ez.
Marszczę czoło.
– Wy, dupki, zostaliście zaproszeni? – pytam.
Malcolm szydzi.
– Oczywiście. Zakładam, że ty nie zostałeś?
Powoli kręcę głową, pocierając podbródek.
– Ona się do mnie nie odzywa. Na pewno nie zaprosi mnie na swoje urodziny – burczę.
– Osiemnaście lat i nikt jej nigdy nie całował. – Ezra podnosi głos, próbując brzmieć jak dziewczyna, co mu zupełnie nie wychodzi. – Powinieneś wkraść się na imprezę i ją pocałować, Lancaster.
– Gdyby tylko mogła mieć takie szczęście – odpowiadam, jednak jego pomysł bardzo mi się spodobał.
Za bardzo.
– Beaumontowie są bogaci jak cholera – przypomina nam Malcolm. – Ta impreza będzie miała najlepszą ochronę, zwłaszcza z całą tą bezcenną sztuką wiszącą u nich na ścianach. Poza tym tatuś pilnuje jej jak pieprzony jastrząb, stąd ten pierścień czystości na jej palcu.
Ezra prycha kpiąco.
– Przerażające, jeśli mnie pytasz. Obiecywanie siebie tatusiowi? Zastanawia mnie, co się dzieje w tej rodzinie. – Kręci głową z niesmakiem.
Nie podoba mi się kierunek, w którym podążają moje myśli po komentarzach Ezry. Mam nadzieję, że w domu Beaumontów nie dzieje się nic dziwnego albo – aż boję się pomyśleć – nieprzyzwoitego. Szczerze w to wątpię, ale nie znam ani Wren, ani jej rodziny. Wiem tylko to, co udało mi się zaobserwować, a nie widziałem jeszcze tak wiele, jak bym chciał.
– W tej szkole wiele dziewczyn nosiło obrączki od tatusiów – mówi Malcolm. – One wszystkie kopiowały Wren. Pamiętasz? To była banda dziewczyn z naszej klasy, ale miały je też świeżynki. My byliśmy wtedy drugoroczniakami.
Zaczynam się irytować.
– Ten trend umarł powolną, bolesną śmiercią.
Jestem prawie pewien, że Wren jest jedyną osobą, która wciąż nosi pierścień.
– Racja – ciągnie Malcolm z lubieżnym uśmiechem. – Teraz wszystkie są bandą kurew błagających o nasze kutasy.
Rechoczę, choć nie uważam tego, co powiedział, za zbyt zabawne. Malcolm obraża kobiety w sposób, który uważam za wyjątkowo irytujący. Tak, wszyscy jesteśmy bandą mizoginistycznych dupków, kiedy spędzamy razem czas, ale żaden nie nazywa dziewczyn kurwami, tak jak robi to Malcolm.
– To takie uwłaczające określenie – mówi Ezra, sprawiając, że obaj na niego patrzymy. – Bardziej podoba mi się „dziwka”. „Kurwa” jest po prostu taka… podła.
– A „dziwka” nie jest? – śmieje się Malcolm.
Zbaczamy z tematu. Muszę sprowadzić rozmowę z powrotem do Wren.
Słodkiego, małego ptaszka, który boi się wrednego i paskudnego kota z kłami.
Czyli mnie.
– Jeśli rzeczywiście wyprawia przyjęcie urodzinowe, chcę mieć na nie zaproszenie – oznajmiam stanowczym tonem.
– Nie możemy czynić cudów – wyznaje Ezra, nonszalancko wzruszając ramionami. Ale co go to obchodzi? On już został zaproszony. – Może powinieneś spróbować łagodniej podejść do Wren. Bądź choć raz miły, zamiast cały czas zachowywać się jak totalny dupek.
Kiedy ją widzę, automatycznie się krzywię. Jak mogę być miły, skoro wszystko, co chcę zrobić, to ją zerżnąć?
Zerżnąć ją, zaliczyć, po prostu przelecieć. Na jej widok natychmiast wypełnia mnie żądza. Patrzenie, jak ssie lizaka wetkniętego między wargi, sprawia, że staję się twardy. Dla innych jest słodką, delikatną Wren.
Ja widzę ją inaczej. Pragnę jej… inaczej.
Nie wiem, jak w inny sposób to wyjaśnić.
– On ma kurwiki w oczach na samą myśl o niej – zauważa Malcolm. – To stracona sprawa. Daj sobie spokój, kolego. Ona nie jest dla ciebie.
Co on, do cholery, wie? Jestem Lancasterem, na litość boską.
Mogę sprawić, że wszystko się wydarzy.
Nawet to, że przelecę dziewicę.
WREN
W MOMENCIE gdy zamykają się za mną podwójne drzwi, zerkam przez ramię, próbując dostrzec Crew Lancastera przez nieprzezroczystą szybę. Ale wszystko, co mogę zauważyć, to jego ciemnoblond włosy i głowy jego przyjaciół – Malcolma i Ezry.
Nie onieśmielają mnie tak jak Crew. Malcolm to gigantyczny flirciarz z wyraźnym zawadiackim zacięciem. Ezra natomiast zawsze szuka okazji do żartów.
Podczas gdy Crew stoi tam i rozmyśla. To dla niego typowe.
I wcale mi się nie podoba.
Te myśli sprawiają, że marszczę brwi – szczególnie ta ostatnia, nie wiedzieć czemu, wydaje mi się niestosowna, a ja nie miewam takich myśli…
– Wren, usiądziesz z nami dzisiaj na lunchu? – pyta mnie jedna z dziewczyn.
Och. Zaczynam myśleć o Crew i zapominam, co się dzieje wokół mnie. Jak na przykład o tym, że mam obecnie cztery pierwszoklasistki, które chodzą za mną wszędzie, gdzie tylko się da.
Uśmiechając się słabo do dziewczyny, która zadała mi pytanie, mówię:
– Bardzo mi przykro, ale dzisiaj podczas lunchu mam spotkanie, w którym muszę uczestniczyć. Może innym razem?
Rozczarowanie, jakiego doznają z powodu mojej odmowy, jest wyczuwalne, jednak uśmiecham się mimo wszystko. Wszystkie niechętnie jednocześnie kiwają głowami, po czym wymieniają się spojrzeniami i wymykają, nie mówiąc do mnie ani słowa.
To dziwne mieć fanklub, kiedy nie robię nic innego, jak po prostu… istnieję.
Z drżeniem wypuszczam powietrze i ruszam korytarzem. Presja bycia perfekcyjną, jaką te dziewczyny nieświadomie na mnie wywierają, czasami wydaje się nie do zniesienia. Stawiają mnie na tak wysokim piedestale, że niewiele by wystarczyło, żebym z niego spadła. Rozczarowałabym wtedy wszystkich, a to ostatnia rzecz, jakiej chcę. I ostatnia rzecz, jakiej oni by chcieli.
Mam wizerunek, o który muszę dbać, a czasem wydaje się to… niemożliwe.
To duża odpowiedzialność być wzorem dla wielu kobiet takich jak ja. Zagubionych dziewczyn pochodzących z bogatych rodzin. Dziewczyn, które chcą się dopasować i mieć poczucie przynależności. Czuć się normalnie i gromadzić typowe doświadczenia z liceum.
Przyznaję, jesteśmy w ekskluzywnej prywatnej szkole, do której uczęszczają tylko ludzie z wyższych sfer, więc w naszym życiu nie ma nic normalnego, ale jednak. Staramy się uczynić je tak normalnym, jak to tylko możliwe, ponieważ niektórzy z nas cierpią, tak jak wszyscy inni. Mierzymy się z problemami z samooceną, z nauką i oczekiwaniami stawianymi nam przez rodzinę, przyjaciół i nauczycieli. Czujemy się niewidzialni, nieznani.
Wiem, że tak było.
Czasami nadal tak jest.
Mam obecnie wyznaczony cel w życiu – pomóc innym poczuć się komfortowo, a może nawet odnaleźć siebie. Kiedy byłam młodsza, myślałam, że mogłabym zostać pielęgniarką, ale mój ojciec zniechęcił mnie tego zawodu, mówiąc, że pielęgniarki wykonują wiele ciężkiej pracy za niewielkie wynagrodzenie.
Niewielkie według niego. Harvey Beaumont jest bogaty – przejął po ojcu biznes związany z nieruchomościami, gdy miał zaledwie trzydzieści lat, co sprawiło, że zaczął się rozwijać, a teraz jest miliarderem. Gdyby jego jedyna córka została pielęgniarką, nie odpowiadałoby mu to i byłoby to zajęcie nieadekwatne dla osoby noszącej nazwisko Beaumont.
Nie mogę tego nawet rozważać. Nie ma znaczenia, czego chcę.
Cokolwiek chciałabym zrobić, najpierw potrzebuję jego zgody. Jestem jego jedynym dzieckiem, jego jedyną córką, i nie można mi ufać, że podejmowane przeze mnie decyzje zawsze będą właściwe.
Zmierzam w kierunku klasy, w której odbędą się moje pierwsze zajęcia – Honors English1. W grupie może być tylko dwadzieścia osób i oczywiście Crew jest wśród nich. Odkąd uczę się w Lancaster Prep, chodziliśmy razem na kilka zajęć, ale nigdy nie musiałam ani przy nim siedzieć, ani bezpośrednio z nim rozmawiać, co zdecydowanie mi odpowiadało.
W sensie, że nigdy nie prowadziłam z nim rozmowy. Nie sądzę, żeby mnie zbytnio lubił, biorąc pod uwagę ten szyderczy grymas, który zawsze pojawia się na jego twarzy, kiedy mnie obserwuje.
A obserwuje mnie bardzo często.
Nie rozumiem dlaczego. Unikam kontaktu wzrokowego, jak tylko mogę, ale co jakiś czas wpatruję się w jego lodowatoniebieskie oczy i nie widzę w nich nic poza obrzydzeniem.
Nic poza nienawiścią.
Dlaczego? Co ja mu w ogóle zrobiłam?
Crew Lancaster to za dużo. Jest zbyt humorzasty, zbyt mroczny i zbyt cichy. Zbyt przystojny, magnetyczny i inteligentny. Nie lubię tego, jak się czuję, gdy skupia na mnie swój wzrok. Cała drżę i nie potrafię być wówczas swobodna. To uczucie jest mi zupełnie obce i występuje tylko wtedy, gdy jestem w jego pobliżu, i nie ma żadnego sensu.
Skręcam w korytarz, w którym mieści się sala od angielskiego, żeby wcześniej dotrzeć na zajęcia i zająć miejsce w środkowym rzędzie w pierwszej ławce. Muszę mieć pewność, że kiedy do klasy przyjdą moi znajomi, usiądą obok mnie, żeby nikt nieproszony tego nie zrobił. Na przykład Crew.
Gdyby miał szansę zająć miejsce blisko mnie, to, na ile go znam, z pewnością by tak zrobił. Tylko dlatego, żeby mnie wyprowadzić z równowagi.
Myślę, że to by mu się spodobało.
Nasz nauczyciel, pan Figueroa, nie przydziela miejsc i ma bardzo liberalne podejście do naszej klasy. Biorąc pod uwagę, że jesteśmy starsi i że przed rozpoczęciem roku szkolnego sam wybrał każdego ucznia do swojej grupy, ufa, że będziemy się odpowiednio zachowywać i nie będziemy sprawiać kłopotów. Chce po prostu „kształtować młode umysły”, jak sam mówi, bez ograniczeń i granic. Jest moim ulubionym nauczycielem, nawet poprosił mnie, żebym została jego asystentką w wiosennym semestrze.
Oczywiście od razu się zgodziłam.
Wchodzę do klasy i zatrzymuję się nagle, gdy dostrzegam Figueroa w czyimś uścisku. To uczennica, bo ma na sobie spódnicę w kratę i niebieską marynarkę. Jej włosy mają głęboki kasztanowy odcień, który rozpoznaję, a kiedy daje jej kuksańca, dziewczyna wyrywa się z jego ramion, odwracając się do mnie twarzą.
Maggie Gipson. Moja przyjaciółka. Na jej twarzy widać zasychające łzy, pociąga nosem, mrugając do mnie.
– Och, hej, Wren.
– Maggie. – Podchodzę do niej, zniżając głos, żeby Fig nas nie usłyszał. Tak każe się nazywać, choć wszyscy chłopcy za jego plecami śmieją się z tego przezwiska. Domyślam się, że są po prostu zazdrośni o relacje, jakie ma z nami, dziewczynami. – Wszystko w porządku?
– Nic mi nie jest. – Znowu pociąga nosem, kręcąc głową. To mówi mi, że wcale nie jest w porządku, ale nie chcę jej naciskać. Nie kiedy jesteśmy w klasie. – Po prostu… wczoraj wieczorem wdałam się w kolejną kłótnię z Franklinem.
– O nie. Przykro mi. – Franklin Moss jest jej chłopakiem i wydaje się bardzo wymagający. Zawsze wywiera na niej presję, jeśli chodzi o sprawy związane z seksem. A jej brakuje asertywności, by mu odmówić, dlatego później pojawiają się problemy.
Ale ona nigdy nie mówi mu nie. Uprawiała z nim seks już wiele razy, ale to nie ma znaczenia. On nie kocha jej tak, jak ona tego chce.
Myślę, że to dlatego, że zbyt szybko poszła z nim do łóżka, ale nie chce mnie słuchać. Kiedy zaczęliśmy kolejny rok szkolny i uprawianie seksu stawało się coraz popularniejsze wśród moich rówieśników, moje przyjaciółki, jedna po drugiej, poświęcały się chłopakom, którzy je o to błagali. Przynajmniej takiego słowa używał mój ojciec – poświęcenie.
Większość z nich nie otrzymała w zamian nic poza bólem serca, toteż słowa „a nie mówiłam” zawsze mam na końcu języka, kiedy dziewczyny zaczynają mi się zwierzać, a raczej skarżyć, co nie zdarza się zbyt często. Już nie.
Wiedzą, co czuję. Wiedzą, co mogę powiedzieć. Wolą mnie unikać, niż usłyszeć prawdę.
– Będzie dobrze, Maggie. Głowa do góry – mówi Fig, jego głos jest łagodny, a kiedy udziela jej wsparcia, błyszczą mu oczy.
Obserwuję go, a włosy na karku stają mi dęba, gdy mój wzrok zatrzymuje się to na nim, to na niej. Sposób, w jaki to powiedział, jak na nią patrzy – to bardzo znajome.
Zbyt znajome.
Reszta uczniów wchodzi do sali, głośno rozmawiając. Siadam w ławce, otwieram plecak i wyciągam zeszyt i ołówek, przygotowując się do zajęć. Maggie robi to samo, jej wzrok cały czas zatrzymuje się na Figu, który okrąża biurko i siada na swoim krześle, a kilka dziewczyn z klasy podchodzi, żeby z nim porozmawiać. Wszystkie chichoczą, kiedy coś mówi, a klasę wypełnia piskliwy, irytujący dźwięk.
Patrzę na sposób, w jaki Maggie go obserwuje, i zastanawiam się nad błyskiem zazdrości, który widzę w jej spojrzeniu.
To też mi się nie podoba.
Tuż po dzwonku do klasy wchodzą Malcolm i Crew, zgodnie ze swoim zwyczajem. Czasami nawet się spóźniają, choć Fig nigdy nie zaznacza im za to spóźnienia w dzienniku.
W ostatniej chwili odwracam wzrok, żeby tylko nie nawiązać kontaktu wzrokowego z Crew, ale jest już za późno. Napotykam jego spojrzenie, a te zimne, niebieskie oczy zdają się przenikać moje; wpatruję się w niego o sekundę za długo, w ustach robi mi się sucho.
Wpatrywanie się w Crew jest jak bycie złapanym w pułapkę. To niemal przerażające, jak wielką i władczą moc może mieć jedno spojrzenie.
Jego nazwisko jest na budynku. Lancaster Prep to własność jego rodziny. Dlatego jest najbardziej uprzywilejowanym uczniem w tej szkole. Zawsze dostaje, co chce. Wszystkie dziewczyny chcą mieć chociaż mały skrawek uwagi Crew. Każdy chłopak chce być jego przyjacielem, on jednak unika większości z nich. W tym wielu dziewczyn.
Trudno to przyznać, ale jesteśmy trochę podobni, Crew i ja. Po prostu w różny sposób traktujemy innych. On jest okrutny i nieugięty, podczas gdy ja jestem z reguły uprzejma. Staram się być miła dla wszystkich, mimo że każdy chce dostać dla siebie choć kawałek mnie. Poza tym on jest wredny i chrapliwy, tamtym natomiast, jeśli dasz kawałek, to wrócą po więcej.
To dziwne.
W końcu udaje mi się odwrócić wzrok od Crew, gdy Fig staje przed białą tablicą. Jego donośny głos przyciąga moją uwagę, kiedy zaczyna opowiadać o naszej lekturze, Wielkim Gatsbym. Nigdy wcześniej nie czytałam Fitzgeralda i wprost nie mogę się doczekać.
– Wren, możesz zostać po zajęciach na chwilę? Chciałbym dać ci przepustkę i porozmawiać – mówi do mnie pan Figueroa, podając mi sfatygowany egzemplarz książki.
– Jasne. – Kiwam głową i uśmiecham się.
On odwzajemnia uśmiech.
– Dobrze. Mam kilka informacji, które chciałbym ci przekazać.
Zaciekawiona patrzę, jak odchodzi. O czym chce ze mną porozmawiać? Mamy jeszcze trzy tygodnie do ferii zimowych, co oznacza, że dzieli nas jeszcze ponad miesiąc od semestru wiosennego i tym samym od momentu, kiedy zostanę jego asystentką.
Nie za bardzo wiem, o czym jeszcze można rozmawiać.
– Czego on od ciebie chce?
Zerkam na Maggie, która obserwuje mnie, mrużąc oczy.
– Masz na myśli Figa? – dopytuję.
– Tak, mam na myśli Figa. A kogo jeszcze mogłabym mieć? – Jej ton jest paskudny. Jakby była wściekła.
Odchylam się trochę na krześle, żeby zwiększyć dystans między nami.
– Poprosił mnie tylko, żebym została po zajęciach. Że ma kilka spraw do załatwienia, w których mogę mu pomóc – wyjaśniam cierpliwie.
– Prawdopodobnie ma to związek ze mną i tym, co widziałaś. – Wyraz twarzy Maggie się zmienia, jakby coś właśnie do niej dotarło. – Prawdopodobnie poprosi cię o zachowanie dyskrecji. Nie chce, żeby ktoś się dowiedział.
– Dowiedział o czym? – To znaczy, w pewnym sensie rozumiem, co sugeruje, ale nie ma mowy, żeby Maggie zaangażowała się w relację z nauczycielem, prawda? Jest z Franklinem od ponad roku. Są ze sobą całkiem na serio, choć ostatnio często się kłócą. Maggie mówi, że ich związek jest niezwykle namiętny pod każdym względem, i sprawia wrażenie, że takie są jej preferencje.
Ale dlaczego miałaby chcieć być z facetem, którego w równym stopniu nienawidzi i kocha? Dla mnie to bez sensu.
– O naszej przyjaźni, głuptasie. – Patrzy, jak Fig wraca do biurka, a na jej twarzy maluje się rozmarzenie. Coś, co zwykle rezerwuje się tylko dla swojego chłopaka, a nie naszego nauczyciela. – Ludzie by nie zrozumieli.
– Wiem, bo ja też nie rozumiem – ripostuję.
Maggie rzeczywiście się śmieje.
– Nieważne. Wiesz, Wren, potrafisz być trochę osądzająca.
Jestem urażona. I czy w ogóle istnieje takie słowo?
– Myślisz, że jestem osądzająca? – pytam.
– Czasami. – Maggie wzrusza ramionami. – Jesteś tak cholernie doskonała we wszystkim, co robisz, i porównujesz wszystkich innych do tych samych standardów, co jest trudne. Dostajesz dobre oceny i nigdy nie sprawiasz kłopotów. Nauczyciele i personel cię uwielbiają. Jesteś wolontariuszką, ilekroć nadarza się okazja, a wszystkie młodsze dziewczyny uważają, że nie możesz zrobić nic złego.
Wymienia każdą z tych rzeczy, jakby to była wada, a nie dobra cecha.
– Co o mnie myślisz? – Przygotowuję się, czując, że nie spodoba mi się to, co usłyszę.
Wzdycha przeciągle, gdy mi się przygląda, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Myślę, że jesteś bardzo naiwną dziewczyną, którą przez całe życie chroniono. Ale kiedy prawdziwy świat w końcu ugryzie cię w tyłek, będziesz w wielkim szoku – kwituje.
Dzwonek dzwoni w odpowiednim momencie, a Maggie się nie waha. Skacze na nogi, chwyta plecak i wrzuca do niego książkę, po czym ucieka bez słowa. Nawet nie pożegnała się ze mną ani z Figiem.
Reszta uczniów szybko wychodzi, nawet Crew, który nie patrzy w moją stronę. Jest zbyt zajęty uśmiechaniem się do Malcolma z jakiegoś nieznanego mi powodu.
Z powodu, którego nie chcę znać, to na pewno.
Pozostaję na swoim miejscu, nagle zdenerwowana tym, dlaczego pan Figueroa chce ze mną rozmawiać. Ustawiam plecak na biurku i wsuwam stary egzemplarz Wielkiego Gatsby’ego do przedniej kieszeni, po czym pospiesznie sprawdzam telefon – dostałam SMS od ojca.
Tatuś: Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz mogła.
Mój żołądek sięga dna. Kiedy pisze do mnie, żebym do niego zadzwoniła, zazwyczaj nie chodzi o nic dobrego.
– Mam teraz trochę wolnego czasu. – Fig podchodzi do otwartych drzwi klasy i zamyka je, odcinając hałas dochodzący z korytarza. Jest niesamowicie cicho. – Więc to jest idealny czas na naszą pogawędkę.
Opieram ręce na szczycie mojego plecaka i rzucam mężczyźnie słaby uśmiech, walcząc z nerwami bulgoczącymi wewnątrz mnie.
– Dobrze.
Podchodzi do ławki, którą Maggie właśnie opuściła, i siada na niej, napotykam jego ciepłe spojrzenie. Biorę głęboki wdech, przypominając sobie, że Fig nie chce ode mnie nic poza pomocą. Pomimo szeptów i plotek, które słyszałam przez lata o nim i innych uczennicach, nie sądzę, że ma zamiar spróbować czegoś takiego ze mną.
Fig wie lepiej.
– O czym chciałeś pogadać? – pytam, kiedy wciąż nic nie powiedział, i nienawidzę tego, z jaką trudnością przychodzi mi mówienie. Dyszę, jakbym próbowała z nim flirtować, a to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę.
Przechyla głowę, dokładnie mi się przyglądając.
– W przyszłym miesiącu kończysz osiemnaście lat, prawda?
Mrugam do niego zaskoczona, że wie o tym fakcie. Jestem pewna, że mógłby to sprawdzić w moich aktach osobowych, ale dlaczego miałoby go to obchodzić? Czy nauczyciele w ogóle mają do nich dostęp?
– Zgadza się. Dwudziestego piątego grudnia. – Wypowiadam słowa powoli, posyłając mu pytające spojrzenie.
Co ma na myśli?
Na jego usta wkrada się uprzejmy uśmiech.
– Świąteczne dziecko. Jakie to urocze.
– Tak naprawdę nie ma nic gorszego. Ludzie dają ci prezenty zawinięte w jaskrawoczerwony papier cały zadrukowany mikołajami. – Boże, brzmię jak jakaś niewdzięcznica, ale mówię całą prawdę.
– Czy to grzech główny? – Jego brwi strzelają w górę, a oczy błyszczą. Jestem pewna, że się ze mną droczy, ale nie rozumie, jak to jest.
Nikt nie rozumie, chyba że ma urodziny w święto, tak jak ja.
– Nie mówię, że jest aż tak źle. Po prostu nie ma nic nadzwyczajnego w urodzinach, kiedy ma się je w tym samym czasie co święta. Wtedy nigdy nie są tak wyjątkowe jak kogoś, kto ma je w czerwcu czy kiedy indziej – wyjaśniam.
– Pewnie masz rację – przytakuje, jego ton jest poważny. – Cóż, Wren, jestem zadowolony z tego, że zgodziłaś się być moją asystentką w przyszłym semestrze.
Jestem wdzięczna za zmianę tematu. Nie chcę rozmawiać o niczym, co dotyczy mnie.
– Ja też bardzo się cieszę. – Jestem wdzięczna, bo będę miała fory w przyszłym semestrze. Słyszałam też, że bycie jego asystentką jest całkiem łatwe. Nie wymaga od ciebie za wiele na lekcjach i nie pyta zbyt często.
– Zastąpisz Maggie. To dlatego płakała. Powiedziałem jej, że nie będzie dłużej moją asystentką – wyjaśnia powoli.
Nieprzyjemne uczucie przenika moje ciało, sprawiając, że się wzdrygam.
– Dlaczego? Myślałam, że zawsze w każdym semestrze masz kilka asystentek. – Marszczę brwi.
– Zgadza się. I nadal mam. Maggie po prostu nie… pracowała. – Pochyla się nad biurkiem, jego twarz zbliża się do mojej. Na tyle blisko, że się cofam. – Czasami za bardzo się klei.
Jego głos jest niski, jakby zdradzał mi jakiś sekret.
Niepokój przesuwa się w dół mojego kręgosłupa.
– Klei? Jak mam to rozumieć?
Kiedy się waha, żałuję, że zapytałam. Może nie chcę wiedzieć.
– Dałem jej swój numer telefonu. W razie nagłego wypadku albo gdyby potrzebowała się ze mną skontaktować. Nie sądziłem, że to będzie tak uciążliwe.
Skoro tak mówi. Ale jak dla mnie to brzmi okropnie. Nauczyciel dający uczennicy swój numer? To jest granica, której prawdopodobnie nie powinien był przekraczać.
– Maggie nie przestaje do mnie pisać. I właśnie to jest… problemem – wyjaśnia Fig.
Problemem, który sam na siebie sprowadził, to chcę mu powiedzieć. Ale trzymam buzię na kłódkę.
– Mam nadzieję, że w przyszłym semestrze, kiedy już zostaniesz moją asystentką i wymienimy się numerami, nie będziesz robić tak samo jak ona. Szukam kogoś trochę mniej… wrażliwego. Jeśli wiesz, co mam na myśli. – Uśmiecha się leniwie, manifestując swoją swobodną postawę. Jest spokojny i emanuje pewnością siebie.
Ale wyczuwam w nim napięcie leżące tuż pod powierzchnią. Tylko nie chce go ujawnić.
Nie zgadzam się z tym, co przed chwilą zasugerował. Nie mam najmniejszego zamiaru dać mu swojego numeru. To niestosowne. I nie jestem zainteresowana wejściem z nim w inną relację niż ta, którą teraz mamy, czyli uczeń - nauczyciel.
Zastanawia mnie, co dokładnie wydarzyło się między Maggie a Franklinem – i czy Fig ma z tym coś wspólnego.
– Powinnam już iść. – Podnoszę się, chwytając mój plecak i przewieszając go przez ramię. – Nie chcę się spóźnić na kolejne zajęcia.
Jestem już prawie przy drzwiach, kiedy Fig woła mnie po imieniu. Zastygam w bezruchu, moja ręka zatrzymuje się na klamce, w końcu powoli się odwracam i spoglądam przez ramię, dostrzegam, że za mną stoi.
Bardzo blisko.
– Zapomniałaś przepustki. – Wręcza mi znajomy niebieski skrawek papieru. – Nie chcemy przecież, żebyś dostała spóźnienie.
Staję przed nim i chwytam kartkę, nie podoba mi się, że mocniej zaciska na niej swoje palce i trzyma ją o sekundę za długo. Muszę ją szarpnąć, co sprawia, że znajduję się jeszcze bliżej niego. W końcu luzuje uchwyt, pozwalając mi ją wziąć, wykrzywia usta i obdarza mnie mrocznym, nieprzyjemnym spojrzeniem.
– Dziękuję – mówię słabo, odwracając się w stronę wyjścia.
– Do widzenia, Wren – woła w momencie, gdy popycham drzwi.
Nie odpowiadam i uciekam.
WREN
RESZTA DNIA mija normalnie. Martwiłam się, że spędzę długą przerwę z Maggie na rozmowie o spotkaniu z Figiem, ale skończyło się na tym, że była na lunchu z Franklinem, więc nie musiałam jej się tłumaczyć.
Ale ta rozmowa mnie zaniepokoiła. To tak, jakby próbował mi coś powiedzieć za pomocą niewypowiedzianych słów, sugerując jedno, a w rzeczywistości mówiąc coś innego. Nie podobał mi się jego ton, to, że był taki znajomy. Tym bardziej, że wie, jaka jestem.
Wie, że nie interesują mnie ani chłopcy, ani picie, ani seks. To nie moja bajka. Nigdy nie była. Bo jestem dobrą dziewczyną.
Te rzeczy… mnie przerażają.
Kiedy idę na siódme zajęcia, ostatnie z planu, jestem podekscytowana. Psychologia to mój ulubiony przedmiot. Lubię się uczyć o sposobie postępowania i myślenia ludzi, o motywach, jakie kierują ich działaniami. To takie interesujące. A dodatkowo dzisiaj pani Skov zapowie nasz ostatni projekt w semestrze, a zwykle każe nam pracować w kilkuosobowych grupach. Jest w klasie parę dziewczyn, z którymi już wcześniej tak pracowałam i wiem, że jeśli będziemy razem w grupie, projekt pójdzie nam gładko, bo rozdzielimy zadania po równo.
Crew już tam jest, a także Ezra i Malcolm – to jedyne inne zajęcia, które mamy wspólnie. Wszyscy trzej siedzą razem w tylnej części sali, otoczeni przez dziewczyny. Dziewczyny, które podwijają swoje spódnice tak wysoko, że w zasadzie świecą bielizną, i mają tyle makijażu na twarzy i ciężkiego tuszu na rzęsach, że dziwię się, że w ogóle mogą otworzyć oczy.
Naprawdę nie powinnam tak o nich myśleć, bo to wredne. Zrzucam wszystko na to, że jest poniedziałek. Na napięcie między Maggie i mną oraz Maggie i panem Figueroa. I na moją dzisiejszą z nim rozmowę.
To wszystko jest takie podejrzane.
– Dobra, słuchajcie wszyscy! – Skov wchodzi do klasy, zatrzaskując za sobą drzwi, i idzie w stronę swojego biurka. Jej płynny ruch powoduje hałas, bo za każdym razem, gdy rusza rękami, bransoletki zawieszone na jej nadgarstkach wydają rytmiczny dźwięk. A często rusza rękami.
Wszyscy siadamy twarzą w stronę Skov, skupiając na niej swoją uwagę. Szanujemy ją. Jest zabawna i oryginalna, sprawia, że nauka nas fascynuje, co jest rzadkością nawet w prywatnej szkole, która hojnie płaci nauczycielom, byleby mieć w kadrze najlepszych pedagogów.
– Jak wszyscy dobrze wiecie, nadszedł czas, aby rozpocząć nasz ostatni projekt w tym semestrze. W czasie Święta Dziękczynienia poświęciłam trochę czasu na to, aby naprawdę go przemyśleć, i doszłam do wniosku, że po robieniu w zasadzie tej samej cholernej rzeczy przez ostatnie jedenaście lat… jestem znudzona. – Pani Skov patrzy gniewnie, kiedy Crew i jego klan pohukuje i wykrzykuje coś z tyłu. – Uspokójcie się, chłopcy – upomina ich.
Cichną, a ja nie mogę się powstrzymać i zerkam na nich przez ramię, uśmiech gości na mojej twarzy, ale momentalnie znika, gdy przyłapuję Crew na tym, że się na mnie gapi. Te niebieskie oczy sprawiają, że zastygam w bezruchu. Pospiesznie odwracam się z powrotem, zaciskając ręce na blacie ławki.
– Postanowiłam to zmienić. Będziecie pracować nad swoimi projektami w dwie osoby, co znaczy, że każdy będzie miał partnera – przerywa. – I to ja dobiorę was w pary.
Zbiorowy jęk rozbrzmiewa w sali, choć ja nadal siedzę cicho. Jestem trochę zdenerwowana. Mam nadzieję, że Skov nie przydzieli mi kogoś okropnego.
Zjadają mnie nerwy, gdy zaczyna wymieniać nazwiska. Szybko zdaję sobie sprawę, że łączy nas w pary na zasadzie przeciwieństw. Słyszę coraz więcej jęków. Pada nawet kilka przekleństw.
Serce staje mi w gardle, gdy w końcu słyszę swoje nazwisko.
– Wren Beaumont, będziesz pracować z…
Zawiesza głos tylko na dwie sekundy, ale wydaje się, jakby trwało to całe życie.
– …Crew Lancasterem.
– Co?
To słowo rzeczywiście wypada z moich ust. Powiedziałam to na głos, choć wcale nie chciałam.
O Boże.
– Szczęśliwy skurwiel – słyszę komentarz Ezry, po czym zamykam oczy, zawstydzona słowem, którego właśnie użył. Nienawidzę, kiedy chłopcy przeklinają.
I oni o tym wiedzą.
Pani Skov kończy swoją listę partnerów i głośno chrząka, powodując, że głosy w klasie cichną. Skanuje wzrokiem pomieszczenie, krążąc przed rzędem naszych stolików.
– Wiem, że to nie jest to, co sobie wyobrażaliście, ale pozwólcie, że powiem wam, jakie jest wasze zadanie. To będzie miało więcej sensu, kiedy zrozumiecie. – Zatrzymuje się przed moją ławką, bo jest pierwsza. – Każdemu przydzieliłam kogoś, kto jest jego przeciwieństwem, dla uzyskania kontrastu. Chcę, żebyście przeprowadzili ze sobą wywiad. Przestudiujcie siebie nawzajem bardzo uważnie, ponieważ macie wykorzystać wszystkie informacje, które udało wam się zebrać, i wygłosić mowę na temat tego, co i dlaczego sprawia, że wasz partner projektowy jest w porządku.
Kolejna seria jęków. Zatapiam się w swoim krześle, przygryzając dolną wargę. Nie ma mowy, żebym powiedziała Crew o sobie choć jedną rzecz. Nienawidzi mnie i jakiekolwiek informacje mu przekażę, znajdzie jakiś sposób, żeby w końcu wykorzystać je przeciwko mnie.
Nigdy wcześniej nie zrobił mi czegoś takiego, więc może to, co myślę, jest po prostu… niedorzeczne.
– Moi drodzy, oczywiście nie powinniście dzielić się żadnymi intymnymi, długo utrzymywanymi sekretami, jeśli nie chcecie, aby ktoś inny je znał. Wiem, że wszyscy w tej klasie są na tyle dojrzali, aby uszanować prywatność innych, ale wiecie, jak to jest. Niektóre rzeczy w końcu wyjdą na jaw – wyjaśnia Skov.
Dokładnie. Nie mam zamiaru na to pozwolić. Dlatego Crew nie dowie się o mnie.
Niczego.
– Dla niektórych z was będzie to trudne, ale przeprowadziłam kilka badań na temat tego typu projektów i wiele z zaangażowanych w nie osób mówiło, że łatwiej jest im wyznać swoje najmroczniejsze lęki lub najskrytsze marzenia komuś, kogo uważają za zupełnie obcego. Ci, którzy nas znają, mają tendencję do osądzania.
Myślę o tym, co powiedziała mi Maggie, o tym, że czasem jestem zbyt „osądzająca”. Czuję ból. Nigdy nie chciałam być osądzająca…
– Przez następne trzy tygodnie nie będzie żadnych wykładów, żadnych testów i żadnych dodatkowych projektów – kontynuuje nauczycielka. – Od teraz do ferii zimowych chcę, żebyście spędzili ten czas ze swoimi partnerami. Poznajcie się, przeprowadźcie wywiad na temat przeszłości, zadajcie sobie pytania dotyczące przyszłości i tego, czego oczekują i do czego dążą wasi koledzy z pary. Postarajcie się dokopać pod powierzchnię. Bądźcie ze sobą szczerzy, autentyczni! Nie przedstawiajcie komuś swojego idealnego i harmonijnego jak obrazek życia, które pokazujecie na Instagramie. Wszyscy wiemy, że to wytwór wyobraźni – podsumowuje Skov.
– Nikt nie korzysta już z Instagramu, pani Skov! – krzyczy jeden z chłopaków, wywołując w klasie kilka chichotów.
Nauczycielka uśmiecha się, pochylając w podziękowaniu głowę.
– Jestem stara, cóż mogę powiedzieć? Nie mogę nadążyć za tym, za pośrednictwem jakich mediów społecznościowych pokazujecie swoje życie.
Jest więcej żartów i śmiechu, ale nie mogę się na niczym skupić. Chcę po prostu zniknąć. Ulotnić się z klasy.
Może nawet porzucić Lancaster Prep.
Boże, widzisz? Nie mogę się od niego uwolnić. Nawet myślenie o szkole sprawia, że nie mogę wyrzucić Crew z głowy z powodu jej nazwy.
– W porządku! Usiądźcie w parach. Zróbcie to szybko. Nie chcę, aby było dużo zbędnego gadania, chyba że będziecie mówić do swojego partnera. – Gdy siada za swoim biurkiem, na jej ustach pojawia się uśmiech, wygląda na całkiem zadowoloną z siebie.
Wstaję i ruszam w stronę jej stolika, wymijając wszystkich innych. Zatrzymuję się przed nim i wpatruję w nią, aż w końcu podnosi na mnie wzrok, na jej twarzy gości spokój.
– Czy mogę ci w czymś pomóc, Wren? – pyta.
Widzę to w jej oczach, ten błysk rozczarowania, zanim jeszcze otworzę usta. Ona wie, co zamierzam powiedzieć.
– Zastanawiałam się, czy byłaby pani skłonna zmienić mi partnera.
Skov wzdycha, opierając ręce na blacie biurka.
– Wiedziałam, że przynajmniej jedno z was przyjdzie do mnie i o to zapyta. Nie spodziewałam się, że to będziesz ty.
– Nie lubię go. – Najlepiej być otwartym i szczerym, prawda?
Wygina brew w łuk, słysząc moje śmiałe stwierdzenie.
– Nawet go nie znasz.
– Skąd pani wie? – Och, brzmię jak smarkula, a to ostatnie, kim chcę być wobec nauczyciela.
– Pracuję w tej szkole już długi czas. Wiem, że uczniowie uważają, że nie zwracamy na was uwagi, ale jest wręcz przeciwnie, dużo widzę. I wiem na pewno, że ty i Crew nie rozmawiacie. Nigdy. Co jest zabawne, bo oboje jesteście do siebie podobni.
O czym ona mówi? Nie jesteśmy podobni ani nawet nie jesteśmy blisko.
– Nie, naprawdę nie jesteśmy – tłumaczę jej. – Nie mamy ze sobą nic wspólnego, a on zawsze jest dla mnie taki… wredny.
– Co masz na myśli?
W moim umyśle panuje kompletna pustka. Nie cierpię, gdy ludzie pytają mnie o przykłady, bo zazwyczaj nie mogę ich podać.
– Rzuca mi sprośne spojrzenia.
– Jesteś tego pewna?
Teraz ona sprawia, że wątpię w każde nieprzyjemne spojrzenie, jakim Crew kiedykolwiek mnie obdarzył.
– Nie wiem.
Uśmiecha się lekko, ledwie zauważalnie.
– Tak właśnie myślałam. Najpierw trzeba kogoś poznać, żeby zrozumieć, co do ciebie czuje i co o tobie myśli. Nie sądzisz?
– Ale i tak wiem, że on mnie nie lubi – mówię z całym przekonaniem, jakie mogę z siebie wykrzesać. – Byłoby o wiele łatwiej dla nas wszystkich, gdybym mogła zrobić ten projekt z kimś innym. Może z Samem?
Sam jest słodki. Nie mam zbyt wielu znajomych wśród chłopaków, ale on jest jednym z nich i zawsze był dla mnie miły. Od początku naszej nauki w Lancaster Prep chodzimy na te same zajęcia, a w zeszłym roku zabrał mnie nawet na bal, ale tylko jako swoją przyjaciółkę. Wie, co myślę, jeśli chodzi o związki i seks, i nigdy nie próbował mi się narzucać.
Nawet nie próbował mnie pocałować, a z nim bym to rozważyła. I nadal mogłabym.
Zerkam na miejsce, gdzie zwykle siedzi; jedna z dziewczyn ze zbyt krótką spódnicą zajęła krzesło obok niego i lekko się krzywi, kiedy Sam próbuje z nią rozmawiać.
– Jestem pewna, że chętnie by się zamienił – przekonuję Skov, obserwując, jak Sam uśmiecha się do dziewczyny, mając nadzieję, że ją rozgrzeje. Dziewczyna ma na imię Natalie.
Nie jest zbyt miła. Unikam jej i jej grupy przyjaciół za wszelką cenę.
– Jestem pewna, że by to zrobił. – Pani Skov brzmi na rozbawioną, co trochę mnie denerwuje.
To nie jest śmieszne. To są następne trzy tygodnie mojego życia i najbardziej pracowity okres w szkole – zbliża się ostatni, a zarazem najważniejszy tydzień w ostatniej klasie. Ten, który liczy się najbardziej. Tata zapewnia mnie, że nasz majątek może sprawić, że dostanę się do każdego college’u, który sobie wybiorę, ale ja wolę dostać się do jednej z moich wymarzonych szkół, zapracowując na to samodzielnie.
Moje nazwisko prawie zawsze skutecznie to uniemożliwia, ale zobaczymy, co się wydarzy.
– Więc pozwoli pani nam się zamienić? Założę się, że Natalie chciałaby zrobić ten projekt z Crew. – Myślę, że mieli ze sobą coś wspólnego w ciągu kilku ostatnich lat. W każdym razie na pewno się ze sobą przespali.
Fuj.
– Nie, nie pozwolę ci się zamienić. Cały sens tego projektu polega na poznaniu kogoś, kto nie jest taki jak ty, kto należy do innej grupy rówieśniczej i kogo nic z tobą nie łączy. Ty i Sam byliście razem na balu w zeszłym roku, więc nie możecie być partnerami, dlatego od razu mogę odrzucić jego kandydaturę – stwierdza pani Skov.
Cała nadzieja wewnątrz mnie więdnie i umiera.
– To będzie po prostu łatwiejsze. Z Samem czuję się komfortowo, a Crew sprawia, że czuję się… nieswojo.
– W taki sposób, że czujesz się zagrożona? – Niepokój w jej głosie jest bardzo, bardzo prawdziwy.
Może to jest ten słaby punkt, którego mogę się uczepić, żeby dostać to, czego chcę.
– Tak, zawsze ma taki przerażający wyraz twarzy.
– Więc nigdy tak naprawdę nie groził ci w żaden sposób? – Tu właśnie dopada mnie moja szczerość.
– Nie. Nie całkiem – przyznaję.
Samo jego istnienie wydaje się dla mnie zagrożeniem, ale nie mogę jej tego powiedzieć. Wychodzę na okropną już wtedy, kiedy tylko tak myślę, a co dopiero, kiedy zdołałam to powiedzieć na głos.
– Myślę, że potrzebujesz wyzwania, Wren. Zawsze chcesz pomagać ludziom.
– Dziewczynom – podkreślam. – Czym w tej szkole mają przejmować się chłopcy? – To nie było pytanie, stwierdziłam tylko fakt. – Oni wszyscy są idealni, nietykalni. Mogą robić, co chcą, zwłaszcza ten, którego imię jest wszędzie, gdzie się spojrzy.
Włoski na mojej skórze podnoszą się, gdy wyczuwam, że ktoś się zbliża. Czuję jego ciepło, czuję jego rozkosznie odurzający zapach i wiem.
Po prostu wiem, kto to jest.
– Czy jest jakiś problem? – pyta Crew, jego głęboki, mocny głos dotyka czegoś obcego wewnątrz mnie.
Przygotowuję się na to, że Skov na mnie naskarży.
– Panna Beaumont miała kilka pytań dotyczących projektu. Prawda, panno Beaumont? – Skov uśmiecha się szeroko do nas obojga.
Kiwam głową i już jej nie podnoszę. Czuję, jak jego spojrzenie pali moją skórę, gdy wlepia we mnie wzrok, i obawiam się, że jeśli spojrzę mu w oczy, zamienię się w kamień. Jakby był szaloną Meduzą z pękiem zwiniętych węży zamiast włosów.
– Wy dwoje powinniście już iść usiąść i zacząć pracę – poleca Skov.
– Dobra – skrzeczę, ośmielając się spojrzeć w kierunku Crew.
Zauważyłam, że bacznie mnie obserwuje, a wyraz jego przystojnej twarzy jest tak ponury, że prawie uginają się pode mną kolana.
CREW
WREN BEAUMONT jest przerażona, i to przeze mnie.
Gdy zerwała się z krzesła i podeszła do biurka Skov, wiedziałem, że próbuje się wykręcić od robienia ze mną tego projektu. Mogę to stwierdzić z całą pewnością. Wszyscy inni w klasie się przesiadali i zajmowali miejsca obok swoich partnerów, a ja zostałem sam i się denerwowałem.
Robi ze mnie głupka, i po co? Bo myśli, że będę ją traktował jak gówno? Czy ona nie zdaje sobie sprawy, że tylko pogarsza sytuację? Jest po prostu zbyt pochłonięta sobą i swoimi zmartwieniami, żeby zdać sobie sprawę z tego, co zrobiła.
To dla niej normalne.
Równocześnie odwracamy się od biurka Skov, Wren kieruje się w stronę swojej ławki z zamiarem, żeby w niej usiąść.
– Nie chcę siedzieć z przodu – mówię.
Marszczy swoją piękną twarz, krzywiąc się. Nie da się temu zaprzeczyć – Wren Beaumont jest piękna. Jeśli pilnie strzeżone przez rodziców małe pruderyjki są czymś, co się podoba, to mnie najwyraźniej się podoba.
– Dlaczego nie? – odpiera.
– Wolałbym siedzieć z tyłu. – Wskazuję skinieniem głowy w kierunku mojej ławki, która stoi pusta.
Odwraca głowę i wpatruje się puste stoliki sąsiadujące z moim, jakby coś analizowała, a po chwili jej ramiona opadają na znak, że się poddała.
– W porządku.
Czuję satysfakcję, gdy patrzę, jak bierze swój zeszyt i plecak, ale swoje spojrzenie zatrzymuję na jej nogach. Ma na sobie spódnicę, która – według mnie – jest zbyt długa, a do tego założyła dzisiaj białe podkolanówki, więc nie da się zobaczyć zbyt wiele ciała. I na stopach ma te głupie, pieprzone mary jane’y, przy czym to nie są martensy, które zwykle nosi. To inna marka i styl, te są gładkie i błyszczące.
Mała Panna Dziewica się zmienia. Nieźle.
Idę za nią na tył klasy, przyglądając się prostej linii jej ramion i błyszczącym, prostym, brązowym włosom, które opadają jej na plecy. Przednie kosmyki ma zaczesane do tyłu, spięła je białą kokardą, jak u małej dziewczynki, a ja po raz kolejny zastanawiam się, czy ktoś ją kiedykolwiek całował.
Prawdopodobnie nie. Jest tak słodka i niewinna, jak to tylko możliwe, z diamentem na palcu, który przypomina o tym, co przyrzekła ojcu – że zachowa czystość aż do ślubu.
Nie mam pojęcia, dlaczego uważam to za tak cholernie seksowne, ale tak jest. Chcę ją zepsuć. Wypieprzyć. Pieprzyć się z nią, a właściwie pieprzyć ją, aż będzie całkowicie ode mnie uzależniona i zapomni o wszystkich swoich dziewiczych obietnicach. Zniszczenie naszej słodkiej, niewinnej Wren będzie dla mnie jak sport.
Wyzwanie.
Gra.
Rozsiada się wygodnie na pustym krześle obok mojego, rzucając swój zeszyt na blat z głośnym plaskiem. Siadam obok niej i odchylam się do tyłu, rozkładając szeroko nogi, przez co przypadkowo dotykam jej stopy swoją.
Wren natychmiast ją zabiera, jakbym ją poparzył.
– Zamierzasz wyciągnąć zeszyt? – pyta.
– Po co?
– Żeby przeprowadzić ze mną wywiad – wyjaśnia. – Zadawać pytania. Robić notatki.
– Skov powiedziała, że najpierw mamy się poznać. To pierwszy dzień projektu. Jest jeszcze dużo czasu. – Ta laska musi się wyluzować.
– Chcę dobrze zrobić to zadanie – podkreśla, jej spojrzenie jest skupione na pustej kartce, która przed nią leży. – Chcę dostać dobrą ocenę.
– Ja też. Zrobimy to dobrze – zapewniam. – Nie przejmuj się tym.
– Czy tak podchodzisz do wszystkiego? – Podnosi głowę, zielone oczy w kolorze mchu spotykają moje. Nigdy nie siedziałem tak blisko Wren w ciągu tych trzech lat, czyli odkąd chodzimy razem do szkoły, i jestem zaskoczony tym, jak piękne są te oczy. – Bez wysiłku? Z tekstem: „nie przejmuj się tym”?
– Tak – mówię bez wahania. – Masz z tym problem?
– To nie jest sposób, w jaki działam. Ciężko pracuję, żeby mieć dobre oceny i utrzymać średnią na poziomie pięć zero.
Rzuciła tę małą ciekawostkę celowo. Całkowita zajawka dla dziewicy, wielka sprawa.
– Mamy coś wspólnego – mówię, sprawiając, że marszczy brwi.
– Co?
– Ja też mam średnią ocen pięć zero. – Od pierwszego roku oboje byliśmy w grupach dla zaawansowanych.
Niezaprzeczalnie na jej twarzy maluje się niedowierzanie.
– Naprawdę?
– Nie podchodź do tego tak sceptycznie. To prawda. – Wzruszam ramionami.
– Nigdy nie widziałam, żebyś się uczył – bąka.
– Nie obracamy się w tych samych kręgach. Ja też nigdy nie widziałem, żebyś się uczyła. – Puszczam do niej oczko.
Wren nic na to nie odpowiada, bo to prawda. Zdecydowanie mamy różne towarzystwo i nie chodzimy do tych samych miejsc.
– Jestem pewna, że jedynym powodem tego, że dostajesz dobre stopnie, jest twoje nazwisko – ripostuje.
Wow. Mała Panna Dziewica potrafi kąsać.
– Myślisz, że mam tak wysoką średnią, bo jestem Lancasterem? I chodzę do Lancaster Prep? – Podnoszę brew, kiedy ośmiela się na mnie spojrzeć.
Po chwili spuszcza wzrok i pochyla głowę.
– Może.
– Jestem urażony. – Podnosi się, a wyraz jej twarzy zdradza, że ma wyrzuty sumienia. – Nie jestem idiotą, mały ptaszku.
– Mały ptaszku?
– Twoje imię to nazwa ptaszka2. – Może przezwisko nie jest oryginalne, ale właśnie to mi czasem przypomina – słodkiego, małego ptaszka przelatującego z gałęzi na gałąź, który świergocze do wszystkich, wydając z siebie lekki i melodyjny dźwięk.
– A twoje imię nawiązuje do sportu3. Czy mam cię tak nazywać? Co słychać, stary sportowcu? – Przewraca oczami.
Ech. Ona też ma trochę poczucia humoru. Nie sądziłem, że to możliwe. Zawsze broni swoich spraw. Stara się poprawić ciężki los młodych, bogatych kobiet, co mnie zupełnie nie interesuje. Nie obchodzi mnie banda nierozdziewiczonych pierwszoklasistek. Ale ona już tak.
– Możesz mnie nazywać, jak chcesz – ciągnę. – Dupek. Skurwiel. Jakkolwiek. Nie ma to dla mnie znaczenia.
Reaguje natychmiast. Gapi się na mnie, a te przymrużone zielone oczy strzelają iskrami w moim kierunku.
– Jesteś odrażający.
– Och, mój błąd. Zapomniałem, że nie używasz tak wulgarnego języka – prycham, kręcąc głową.
– Można rozmawiać bez dodawania nieprzyzwoitych słów w każdym zdaniu. Są zupełnie niepotrzebne.
Jej delikatny głos wypowiadający słowo „nieprzyzwoitych” totalnie mnie podnieca. Znaczy, że coś jest ze mną naprawdę, kurwa, nie tak.
– Czasami słowo „kurwa” jest naprawdę odpowiednie i trzeba go użyć – przerywam, znając już odpowiedź na pytanie, które zaraz zadam. – Czy kiedykolwiek go użyłaś?
Gwałtownie potrząsa głową.
– Nie. Moim zdaniem to najgorsze słowo ze wszystkich przekleństw.
– Nie wydaje mi się. Mogę wymyślić kilka jeszcze wulgarniejszych słów. – Wszystkie mam na końcu języka, ale powstrzymuję się przed ich wypowiedzeniem.
Ledwie.
Wren się krzywi, i to jest urocze.
– Nie jestem zaskoczona. Ty i twoi przyjaciele jesteście wyjątkowo wulgarni – podsumowuje.
– Cóż, łatwo osądzać, prawda?
Wren mruga, na jej twarzy maluje się wyraz bólu.
– Jesteś drugą osobą dzisiaj, która powiedziała, że łatwo osądzam.
– Hmm, powinnaś chyba uznać to za znak. – Kiedy ona nic nie mówi, kontynuuję: – Być może coś w tym jest.
– Nawet mnie nie znasz – odparowuje, wyraźnie urażona.
Nie mówię nic, po prostu na nią patrzę. To przyjemność widzieć, jak się wierci na krześle – bo oczywiście się wierci, choć stara się to ukryć.
Idealnej, małej księżniczce, którą wszyscy niby uwielbiają, wytyka się błędy, i to kilkakrotnie w ciągu dnia. Jestem pewien, że jej się to nie podoba.
A komu by się podobało?
– To się nie uda. – Zrywa się na równe nogi i cała się trzęsie. Zaciska dłonie w pięści. – Nie możemy być razem w parze.
Wpatruję się w nią zaskoczony.
– Już się poddajesz?
– Nie lubię cię, a ty nie lubisz mnie. Jaki jest sens wspólnej pracy? Po zajęciach porozmawiam jeszcze raz z panią Skov. Na pewno mnie wysłucha.
– Nie bądź taka pewna. – Cholera, to zabawne, że ją drażnię. Sprawia, że to takie proste.
– Nie wolałbyś pracować z Natalie?
– Zdecydowanie nie. – Krzywię się. – Ona jest płytka. Arogancka. Ma wyjebane na wszystkich poza sobą.
Zbolałe spojrzenie Wren, kiedy wypowiadam słowo „wyjebane”, jest niemal komiczne. Ta dziewczyna zdecydowanie ma problemy.
– Brzmi znajomo. – Jej ton jest wyniosły i chłodny, choć da się w nim usłyszeć delikatne drżenie. – Wy dwoje powinnyście się świetnie dogadać. Chyba z nią chodziłeś, prawda?
– Przeleciałem ją kilka razy. – Mówię to celowo, a moje słowa przynoszą oczekiwany efekt. Wren jest tak urażona, że obawiam się, że może wybuchnąć płaczem. – Nic poważnego.
– To jest obrzydliwe.
– Nie, mały ptaszku, to zupełnie normalne. Jesteśmy nastolatkami, buzują w nas hormony. Mamy pieprzyć wszystko, co wpadnie nam w ręce. Coś, o czym nie masz pojęcia. – Postanawiam zadać pytanie, które tkwi mi w głowie od czasu, gdy zaczęliśmy tę absurdalną rozmowę. – Czy kiedykolwiek się z kimś całowałaś?
Unosi podbródek. Wygląda, jakby była gotowa do ucieczki. Czekam, aż ucieknie, ale ku mojemu zaskoczeniu wciąż siedzi na swoim miejscu.
– To nie twoja sprawa.
Odpowiedź jest oczywista – brzmi „nie”.
Mój wzrok pada na Sama Schmidta, którego obecnie torturuje Natalie, opowiadając mu o swoim bezsensownym życiu. Mimo wszystko nie wygląda na nieszczęśliwego z tego powodu. Jest zbyt zajęty wpatrywaniem się w jej błyszczące usta, które wciąż się poruszają. Sam jest facetem, który w zeszłym roku zabrał Wren na bal. Dwoje nudnych ludzi, którzy najprawdopodobniej spędzili razem nudny czas.
Odpycham od siebie zazdrość, która przez moment zamigotała gdzieś głęboko w środku mnie. Jak mogę być zazdrosny o Sama? Bo udało mu się z nią zatańczyć? Położyć na niej swoje ręce? Sprawić, że się do niego uśmiechała i chciała z nim rozmawiać przez cały wieczór?
– A co z Samem?
Wren wzdryga się, jakbym powiedział coś, co ją zraniło.
– Co z nim? – pyta po chwili.
– Nie próbował cię pocałować na balu? – Jestem pewien, że to spełniłoby jej wymarzone romantyczne oczekiwania, choć mam wrażenie, że Sam nie jest szczególnie romantyczny. Ten facet jest zbyt poukładany.
Skurwiel jest też przerażająco inteligentny.
– Skąd wiedziałeś, że Sam był moją randką na balu?
Gdyby naprawdę nie chciała już dłużej ze mną o tym gadać, już dawno zakończyłaby tę rozmowę. I prawie to zrobiła.
– To mała szkoła, a my jesteśmy małą klasą. Każdy zna każdego. – Waham się, moje spojrzenie wędruje w dół jej ciała. Marynarka i koszula z guzikami całkowicie zakrywają jej cycki, ale pamiętam, jak Wren wyglądała w tamtej dość skromnej sukience, którą założyła wtedy na tańce – ta dziewczyna jest dobrze wyposażona.
– Pamiętasz, z kim ja poszedłem?
– Z Arianą Rhodes – mówi natychmiast, zagryzając dolną wargę w momencie, gdy słowa wypadają z jej ust.
– Widzisz? – Pochylam głowę w jej stronę. – Wiemy, co wszyscy inni robią przez cały czas.
– Wiedziałam tylko dlatego, że przyjaźniłam się z Arianą – mówi.
Biedna Ariana. Wyjechała z kraju po pierwszym roku, wygnana do Anglii, do jakiejś szkoły na odludziu pośrodku pieprzonego nikąd. Była dziewczyną z problemami, ale za to z bardzo utalentowanymi ustami – nikt nie potrafił tak dobrze obciągać jak ona. Ariana miała jednak mały problem z narkotykami, który ostatniego lata przerodził się w duży. Rodzice zdążyli ją stąd zabrać, zanim się stoczyła.
– Cóż, może teraz my moglibyśmy zostać przyjaciółmi – sugeruję, brzmiąc jak cholerny drań nawet w swoich uszach.
– Nie sądzę. Jak już mówiłam, po zajęciach porozmawiam z panią Skov. – Zarzuca swój plecak na ramię. – Bądź przygotowany. Najprawdopodobniej jutro będziesz partnerem Natalie.
– Będę za tobą tęsknić, Ptaszynko – wołam za nią, gdy odchodzi.
Nie odpowiada. Nawet na mnie nie patrzy.
Jeśli myśli, że to, co powie, zdoła przekonać Skov, że nie powinniśmy być partnerami, to się grubo myli. Znam Skov i w głębi duszy Wren również. Nasza nauczycielka ma już wyrobione zdanie na temat tego, kto z kim powinien pracować. I jest ono ostateczne.
Czy Wren się to podoba, czy nie.
WREN
IDĘ PRZEZ PUSTE korytarze szkoły, próbując powstrzymać łzy, ale to na nic.
Spływają po mojej twarzy, a ja starannie je wycieram, rozdrażniona sama sobą, moją nauczycielką i w ogóle całym tym dniem.
Dzięki Bogu nikogo nie ma w pobliżu, kto by miał je zobaczyć, bo zajęcia skończyły się prawie trzydzieści minut temu.
Zostałam po lekcjach, tak jak zapowiedziałam Crew, i ponownie porozmawiałam z panią Skov, próbując przedstawić sytuację. Nie zgodziła się na zmianę mojego partnera. Nie była niemiła, ale odmówiła wysłuchania moich argumentów, dlaczego nie mogę pracować z Crew. Nie miało dla niej znaczenia to, że był wulgarny i mówił mi nieprzyzwoite rzeczy, żeby zobaczyć moją reakcję. Że nie dba o projekt i po prostu zakłada, że dostanie dobrą ocenę, bo jest Lancasterem.
Niekoniecznie to powiedział, ale kiedy go o to zapytałam, nie zaprzeczył, jednak muszę przyznać, że są to tylko moje przypuszczenia.
Nie lubię wysnuwać przypuszczeń, ale i tak to zrobiłam – i wspomniałam o tym również Skov. Jej sceptyczne spojrzenie powiedziało mi, że się na to nie nabierze, ale nieważne. Próbowałam wymyślić każdy możliwy powód, dla którego nie chcę pracować z Crew.
I nadal z nim tkwię.
Z jego nienawistnym nastawieniem i szyderczym spojrzeniem. Jego obrzydliwym słownictwem i sposobem, w jaki na mnie patrzy – jakby mógł przejrzeć mnie na wylot.
Tego nienawidzę najbardziej.