Amo - Natalia Haus - ebook
BESTSELLER

Amo ebook

Natalia Haus

4,4

Opis

Zamieszka pod jednym dachem z dawną miłością.
Klara Maj stała się naocznym świadkiem morderstwa swoich rodziców. To dramatyczne wydarzenie odcisnęło na niej piętno. Kobieta każdego dnia zmagała się z ogromną traumą.
Dwa lata później Klara w końcu ma nadzieję na nowy start. Jednak jeśli myśli, że odnajdzie spokój, jest w błędzie.
Pamiętaj, co ci obiecałem. Gra się właśnie rozpoczęła – ta wiadomość wystarczy, aby wszystko znów rozsypało się jak domek z kart.
W związku z kolejnym zagrożeniem do życia Klary ponownie wkracza dwudziestodziewięcioletni Amo Zoll, bezkompromisowy, arogancki właściciel szkoły sztuk walki. Mężczyzna, którego kiedyś kochała…
Amo postanawia, że Klara z nim zamieszka. W ten sposób będzie mógł dbać o jej bezpieczeństwo. Jednak fakt, że w przeszłości było między nimi dużo nieporozumień, sprawia, że teraz pałają do siebie niechęcią.
Amo uważa, że owszem, może chronić Klarę i zapewnić jej dach nad głową, ale to nie znaczy, że będzie ją niańczył. Wkrótce okaże się, że wspólne mieszkanie z przecinającym powietrze silnym napięciem nie jest łatwe.
Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 512

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (833 oceny)
541
165
82
30
15
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bitles

Z braku laku…

Przeczytałam skuszona rewelacyjnymi opiniami i niestety się rozczarowałam. Początek był zachęcający, ale dalej tylko gorzej. Momentami musiałam czytać tekst powtórnie, bo miałam problem ze zrozumieniem kolejności zdarzeń, które nachodziły na siebie. Może tylko mi nie pasuje zupełnie styl pisania autorki, każdy musi ocenić sam.
200
unreal_girl

Nie polecam

Nie mam pojęcia o czym było przeczytane te 450 stron. Pozbawiony emocji tekst, irytująca główna bohaterka, wypowiedzi wyrwane z kontekstu i na dodatek totalny brak redakcji. Czytałam zdania po kilka razy i nadal nie miałam pojęcia co autorka miała na myśli.
142
Ruddaa
(edytowany)

Całkiem niezła

Dałabym bardziej takie 2,5 gwiazdki. Dupy nie urywa jak to mówią ale tragedii też nie było. Ogólnie za długa. Można ją było spokojnie napisać o jakieś 100 stron mniej. Za bardzo rozwleczona fabuła, do tego trochę zagmatwanie napisana i chwilami człowiek się gubi jak czyta. Do tego jak dla mnie cała ta tajemnica co się ciągnie przez całą książkę była totalnie niepotrzeba. Dość szybko połowy sie domyśliłam. No i jak dla mnie główni bohaterzy jakoś tak bez wyrazu. Nie poczułam z nimi żadnej więzi, nie "czułam" ich. Nie jest to raczej książka którą zapamięta sie na dlugi 🤷‍♀️ i ktora sprawia, że odczuwasz żal po przeczytaniu ostatnich słow ostatniego rozdziału bo wiesz, że to już koniec.
100
sasia24

Nie oderwiesz się od lektury

Kiedy czyta się nałogowo, a debiuty wychodzą niczym grzyby po deszczu, trudno znaleźć pozycję, która rzuci nas na kolana, zachwyci i porwie w swe objęcia tak, że zapomni się o świecie rzeczywistym. W obecnym czasie każdy może wydać książkę, a jakość i styl nie są wyznacznikiem przekazania pozycji do druku. Lecz dzięki Natalii Haus wiem, że warto szukać perełek w natłoku propozycji, warto dawać szansę początkującym pisarzom i warto czytać tak wiele, by raz na jakiś czas trafić na coś wyjątkowego. Coś, co poruszy serce, duszę, wedrze się w zakamarki świadomości. Coś, co będzie tak doskonale napisane, że aż trudno w to uwierzyć. Bo taki właśnie jest "Amo". A Natalia ma niesamowity dar władania słowem pisanym, ogromny talent i uwierzcie- dawno nie czytałam tak cudownie napisanej książki. Książki, która zabrała mnie w niepowtarzalną podróż i na długo pozostanie w mojej pamięci. Jej styl jest niesamowity, emocjonalny i bardzo do mnie trafia. Nie zmieniłabym niczego, ani jednego zdania w tej ...
malachowskala

Nie polecam

strata czasu 🙂
91

Popularność




Copyright ©

Natalia Haus

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Julia Deja

Korekta:

Anna Adamczyk

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-004-0

PROLOG

Zaniepokojona dziwnymi odgłosami dochodzącymi z dołu wyszła z łóżka, po cichu zeszła po schodach i przystanęła na półpiętrze. Usłyszała wrzaski oraz przeraźliwy pisk.

– Zamknij się, kurwo, bo cię zajebię jak twojego mężusia. Mów, gdzie jest dokument! – ryknął jakiś mężczyzna.

Nic z tego nie rozumiała. Wychyliła się, aby zobaczyć, co się dzieje. Sztywna ze strachu zbliżyła się powoli do salonu, kątem oka zauważając jakiś ruch za oknem. To, co się wydarzyło po chwili, wyglądało jak najgorszy koszmar.

Ogłuszający huk wystrzału z pistoletu wymierzonego w głowę jej mamy. Ciało opadające na podłogę obok drugiego i okropny krzyk. Krzyk, który niósł się po całej okolicy. To był jej krzyk. Krzyczała tak głośno, że miała wrażenie, iż brakuje jej powietrza.

Mężczyzna gwałtownie odwrócił się w jej stronę; przechylił głowę, zmrużył oczy, w trzech krokach pokonał dzielącą ich odległość i znalazł się tuż przy niej. Zamknął ją w mocnym, bezlitosnym uścisku. Pomimo założonej kominiarki miała wrażenie… nie. Była pewna, że widzi, jak się uśmiecha. I te jego oczy.

Przerażające.

– Na ciebie też przyjdzie czas, wrócę po ciebie – wyszeptał złowieszczo. Jego lodowaty wzrok, błękit oczu, a także zaciskające się na gardle dłonie były ostatnim, co zapamiętała, nim pojawiła się ciemność, przynosząc ulgę.

***

Drzwi balkonowe zostały wyrwane z futryny. Do środka wbiegli ubrani na czarno mężczyźni w kominiarkach, z broniami w rękach. Zaczęli pospiesznie przeszukiwać budynek. Krzycząc i wykonując rozkazy szefa, dostrzegli dwa ciała leżące na marmurowej podłodze w kałuży krwi.

– Kurwa! Nie zdążyliśmy – powiedział jeden z nich, łapiąc się za głowę. – Amo, patrz. – Wskazał na kobietę oraz mężczyznę. Ich ciała leżały w nienaturalnych pozach; twarz pana domu przybrała siny kolor, w dodatku była brutalnie poobijana. Spojrzał na niego ze współczuciem, zaklął i pomyślał, że gdyby nie wiedział, kim jest ofiara, nie byłby w stanie dokonać identyfikacji.

– Ale gdzie jest młoda?! Według informacji miała być tutaj razem z rodzicami. Kurwa, co za syf!

– Szefie, proszę tu zerknąć – zawołał kolejny z nieznajomych, celując palcem w drobną postać nastolatki tuż pod ścianą.

***

Wydawało jej się, że poczuła ciepły oddech otulający szyję. Miała wrażenie, że lewituje w powietrzu. Uchyliła lekko powieki i przywidziało jej się, że zobaczyła intensywnie wpatrujące się w nią zielone oczy.

– Już wszystko jest dobrze, zabierzemy cię stąd, jesteś bezpieczna. – Mężczyzna spoglądał na nią ze smutkiem, walcząc z poczuciem winy. Myśl, że mógłby ją stracić, była przytłaczająca. – Nic ci nie zagraża. – Zdawało jej się, że usłyszała cichy szept. – Nie pozwolę, aby ktokolwiek cię skrzywdził, principessa1, obiecuję.

Silne ramiona objęły ją ciaśniej, a wtedy poczuła drzewny, lekko cytrusowy zapach.

Tak dobrze znany.

***

Po przebudzeniu w szpitalu nie była w stanie mówić. Najpierw przyszedł szok, który zmienił się w odrętwienie. Trwała tak dwa tygodnie. Następnie pojawiła się rozpacz, a za nią zaś wściekłość na niesprawiedliwość świata. Ból, który odczuwała, był ogromny, wręcz przytłaczający. Nie była w stanie się go wyzbyć. Nigdy nie przypuszczała, że los tak z niej zakpi, zabierając rodziców w okrutny sposób.

– Będzie dobrze, Klaro, poradzimy sobie z tym – rzekł wujek, tuląc ją na szpitalnym łóżku.

– Nie będzie. Już nigdy nie będzie dobrze – odparła głosem pozbawionym emocji, wpatrując się pustym wzrokiem w białe ściany.

Doskonale zapamiętała, co obiecał morderca. „Wrócę po ciebie” – tylko te słowa dźwięczały jej w głowie. Wwiercały się w nią każdego dnia od nowa.

Rano.

W południe.

Wieczorem.

W nocy ze strachu nie mogła spać. Nikomu tego nie powtórzyła.

Bała się.

Wiedziała, że od teraz jej życie zmieniło bieg.

Na każde pytanie zadane przez policjantów prowadzących śledztwo odpowiadała, że nie pamięta, co wydarzyło się w domu rodzinnym. Lekarze twierdzili, że to syndrom wyparcia i potrzeba czasu.

Kłamała.

Pamiętała.

Pamiętała wszystko.

A nie chciała pamiętać.

Chciała zapomnieć.

Na zawsze.

Trzy miesiące później, zdmuchując osiemnaście świeczek na torcie urodzinowym i przymykając powieki, życzyła sobie, aby nigdy nie spotkać mężczyzny o błękitnych oczach. To był ostatni raz, kiedy pozwoliła sobie na chwilę słabości oraz łzy.

Postanowiła, że stłamsi uczucia. Zacznie prowadzić walkę z demonami przeszłości. Odrodzi się jak feniks z popiołów.

Dla siebie.

Dla rodziców.

ROZDZIAŁ 1

Dwa lata później

Klara

Siedząc na zajęciach, nerwowo tupałam nogą i odliczałam minuty do końca wykładu. Studiowałam dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Nie powieliłam schematów rodzinnych przy wyborze kierunku: w ogóle nie rozważałam studiów prawniczych, nie chciałam jak moi rodzice oraz wujkowie być powiązana z tą dziedziną życia. Jako absolwentka liceum ogólnokształcącego o profilu humanistycznym stwierdziłam, że poświęcę się pisaniu wspaniałych filozoficznych artykułów i ubarwianiu rzeczywistości słowem pisanym.

– Wreszcie koniec – szepnął przystojny blondyn siedzący obok. Kojarzyłam go z warsztatów prasowych. Uśmiechnęłam się uprzejmie i zaczęłam pakować swoje rzeczy. Studiowałam już drugi rok, ale nie wchodziłam w bliższe relacje z ludźmi z uczelni. Znałam ich personalia dzięki liście studenckiej, czasem pracowałam z kimś w grupie podczas ćwiczeń. Lecz to tyle, nie zależało mi na nawiązywaniu nowych znajomości. Unikałam ludzi. Unikałam mężczyzn. Każdy z nich zdawał się dla mnie potencjalnym zagrożeniem. Unikałam ich jak zarazy. – Jestem Krzysiek. – Wyciągnął rękę w moją stronę, a ja popatrzyłam na nią jak na zło konieczne.

Wysunęłam niepewnie lekko drżącą dłoń. Złapał ją szybkim ruchem, kciukiem wodząc po skórze.

– Klara – odpowiedziałam speszona dotykiem.

Posłał mi piękny uśmiech, ukazując przy tym dołeczek w lewym policzku.

– Do zobaczenia w poniedziałek na zajęciach, Klaro.

– Cześć – pożegnałam się i zebrałam pozostałe książki. Pewnym krokiem wyszłam z sali, kierując się na parking. Po drodze dostrzegłam wysoką postać, która stała nieopodal. Byłam przekonana, że mężczyzna palący papierosa uśmiechnął się pod nosem, jednak nie zdążyłam mu się dokładniej przyjrzeć, ponieważ wyrzucił niedopałek na chodnik, a po chwili zniknął w bocznej alejce. Nie zawracając sobie tym głowy, wsiadłam do auta.

Odpaliłam silnik, włączyłam muzykę, a następnie ruszyłam do domu.

Od dwóch lat mieszkałam z wujkiem. Adam Górecki był bratem mamy, to on po śmierci rodziców został moim prawnym opiekunem. Wraz z ciocią Chiarą oraz starszym ode mnie o cztery lata kuzynem Lucą byli moją jedyną bliską rodziną. Dziadków nie znałam, zmarli, kiedy byłam mała.

Ciocia jest Włoszką, piękną i ciepłą kobietą. Lata temu razem ze swoją przyjaciółką Laurą przyjechała do Warszawy na studia polonistyczne, a po ich zakończeniu obie zdecydowały się nie wracać do Rzymu. Było to w sporej mierze spowodowane romantycznymi uniesieniami: zauroczeniem do Góreckiego oraz uczuciem Laury, jakim obdarzyła najlepszego przyjaciela wuja, Tadeusza Zolla. Włoszki w trakcie trwania studiów zamieszkały w akademiku i tak poznały moją mamę, Judytę.

Historia miłosna moich rodziców była zupełnie odmienna od pozostałych. Nie poznali się na studiach. Mama odbywała aplikację adwokacką i trafiła do kancelarii, którą wraz ze wspólnikiem prowadził tata.

Mikołaj Maj był starszym o osiem lat, przystojnym, wysokim mężczyzną. Mimo różnicy wieku świetnie się dogadywali i zawsze powtarzali, a wręcz boleśnie wbijali do głowy, że „wiek nie ma znaczenia, a to, co się liczy, to nie liczby, a połączenie dusz”. Choć wiedziałam, że nie istnieje nic takiego jak nieskazitelny związek, a idealizowanie często odbiega od rzeczywistości, to mimo wszystko w moim odczuciu byli parą perfekcyjną, kochającą się i bardzo wspierającą, szczerą wobec siebie, momentami aż do bólu. Zawsze obecni w moim życiu. Nigdy nie opuścili żadnego występu szkolnego.

Rodzice bardzo dużo pracowali, ale każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. Uwielbiałam nasze weekendowe wyjazdy po Polsce, które niekiedy były planowane z dużym wyprzedzeniem, a czasem zupełnie spontanicznie. Dzięki nim poznałam piękne, malownicze, zachwycające i zapierające dech w piersi miejsca. Wsie, miasteczka i większe miasta. Zjeździłam kraj wzdłuż i wszerz. Widoki, a przede wszystkim wspomnienia wspólnych chwil zostaną ze mną na zawsze.

Tego nikt mi nie odbierze.

Ciocia Laura wraz z wujkiem Tadeuszem mają trzech synów: Amo, Dantego oraz Ignazia. Z każdym z braci łączyła mnie specyficzna więź, a najmłodszy Zoll, zwany pieszczotliwie Igi, jest moim przyjacielem i powiernikiem do dziś.

Zarówno ciocia Chiara, jak i Laura uczyły dzieci włoskiego, dzięki czemu chłopcy mówią biegle w ojczystym języku rodzicielek. One same, pomimo tylu lat spędzonych w Polsce, nadal wolały porozumiewać się między sobą w swoim narodowym języku. Ja byłam totalną porażką poliglotyczną; z tego powodu przyjaciele często mi dokuczali, rozmawiając między sobą językiem Boskiego Dantego, tym samym wykluczając mnie z zabaw. Jako jedyna dziewczyna i zarazem najmłodsza w towarzystwie wielokrotnie ładowałam się w kłopoty, próbując dorównać chłopakom sprytem oraz umiejętnościami, z czego zawsze się śmiali.

A momentami mi to wypominali.

Z czasem różnica wieku między nami stała się zbyt widoczna. Starsi bracia Zoll opuścili rodzinne gniazdo i rozpoczęli samodzielne studenckie życie. Luca z Ignaziem wpadli w wir randkowania, a także imprez w liceum. Nasze kontakty stały się luźniejsze.

Diametralna zmiana nastąpiła, gdy poszłam do liceum i zaczęłam dorastać. Późniejsze tragiczne wydarzenia z domu rodzinnego tylko pogłębiły zachowanie przyjaciół, którzy stali się wobec mnie jeszcze bardziej zaborczy i opiekuńczy.

Momentami wręcz przesadnie.

Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk przychodzącego połączenia. Zerknęłam szybko na ekran telefonu i uśmiechnęłam się szeroko.

– No hej, młoda – rozbrzmiał w samochodzie znajomy głos. – Gdzie jesteś? – Starałam się nie przewrócić oczami. – Nie rób tych swoich min – zarechotał Igi. – Dobrze cię znam i wiem, że właśnie to robisz. – Wzdychając, odpowiedziałam, że wracam do domu wujka. Byłam ostatnią z naszego grona, która nie mieszkała jeszcze samodzielnie, jednak to było akurat w fazie zmian. Jutro miałam przeprowadzić się do mieszkania, które rodzice kupili lata temu z myślą o studenckim życiu pełnym imprez, śmiechu oraz wspaniałych doświadczeń.

Niestety moje losy potoczyły się inaczej. Plany zmieniły się diametralnie. Chciałam wyłącznie ciszy i spokoju. Lubiłam spędzać czas sama ze sobą. Pasowało mi to. Dużo czytałam, nie doskwierał mi brak znajomych. Zresztą tę hipotetyczną pustkę rekompensował nadmiar testosteronu w postaci starszych trzech przystojniaków o włoskich korzeniach. Tak, trzech. Najstarszy z nich wypadł z obiegu. Przestał dla mnie istnieć. Można by rzec, że traktowałam go jak powietrze, a jedyne, co nas łączyło, to bezgraniczna cisza.

Mój własny nowy kąt mieścił się na Mokotowie, niedaleko Łazienek Królewskich. Okolica idealna do spacerowania i spędzania czasu na świeżym powietrzu. Nie był to żaden nowoczesny apartamentowiec na zamkniętym osiedlu z garażem podziemnym oraz placem zabaw. Mieszkanie w starej piętrowej kamienicy składało się z kuchni połączonej z salonem, małej sypialni, a także garderoby zrobionej kosztem zmniejszonej łazienki. Brakowało jedynie balkonu. Sercem domu był urządzony w rogu salonu kącik czytelniczy. W kolorach przeważała szarość i beż. Było przytulnie, a jednocześnie kobieco.

– Już spakowana? Pamiętasz, że się od nas nie uwolnisz? Będziemy wpadać do ciebie kontrolnie na przyjacielskie wizyty.

– Eee… – zaskrzeczałam. – Kontrolnie? Przyjacielskie wizyty? – powtórzyłam jak echo. – Hm, a nie wystarczy, że do mnie zadzwonicie?

– No coś ty – żachnął się. – Żarty sobie robisz?! – Roześmiał się w głos. – Oczywiście, że nie! To, że jesteś pełnoletnia i studiujesz, nie oznacza, że na wszystko ci pozwolimy. Musimy mieć na ciebie oko.

– Już się boję. – Tym razem przewróciłam oczami. – A jak będę chciała spędzić wieczór z kolegą? – Uśmiechnęłam się złośliwie.

– Wykluczone! – odparł kategorycznie i z pełnym przekonaniem. Rozbawił mnie. Mimo iż nie łączyły nas więzy krwi, Ignazio był dla mnie jak brat. Uwielbiałam go prowokować, a on zawsze łykał przynętę. – Dobra, młoda, żarty na bok. – Westchnął ciężko i zapytał niepewnie: – Słyszałaś już newsa?

– Nie. Nic nie wiem. O co chodzi? Mów, Igi, nie rzucaj półsłówkami. Nie mam całego dnia, poza tym przerywasz mi w słuchaniu muzyki i czerpaniu przyjemności z jazdy autem. – Po drugiej stronie nastąpiła cisza przeciągająca się w nieskończoność. Uniosłam lekko głos. – Igi? Ignazio, jesteś?

Przyjaciel zaklął.

– Yy, wiesz co, Klara? Może lepiej niech wujek ci powie albo Amo. Nie chcę dostać rykoszetem. Wrócisz do domu i wszystkiego się dowiesz. Tak jak umawialiśmy się wcześniej, będę jutro o dziesiątej, aby pomóc ci w przeprowadzce. Do jutra! Cześć!

Amo?

– Halo? Halo? Ignazio? – Zerknęłam na ekran. Rozłączył się.

Nie zastanawiając się dłużej nad dziwnym przebiegiem rozmowy, dotarłam na posesję i zaparkowałam samochód w garażu. Odetchnęłam głęboko.

Cieszyłam się, że od jutra w moim życiu zajdą znaczące zmiany. Wszystko będzie inaczej. To nie tak, że nie lubiłam mieszkać z wujostwem. Wręcz przeciwnie. Czułam się tam bezpiecznie i komfortowo. Zostałam zaakceptowana. Nigdy, ale to nigdy mnie nie oceniali. Starali się wspierać, nie narzucając swojej woli. Chciałam po prostu rozpocząć nowe, samodzielne życie. Ruszyć do przodu. Zostawić przeszłość za sobą. Wyzwolić się spod skrzydeł rodziny.

Chciałam żyć, a nie wegetować. Chciałam zapomnieć o koszmarze. Chciałam udawać. Udawać, że jestem zwykłą dziewczyną, a nie Klarą Maj. Ofiarą. Córką swoich rodziców, świadkiem ich morderstwa.

Gdybym tylko wiedziała, jak bardzo się myliłam.

Gdybym tylko wiedziała, że przewroty los ponownie ze mnie zakpi…

ROZDZIAŁ 2

Amo

– Czy Klara już wie? – zapytała zaniepokojona Chiara, chodząc w kółko po salonie, czym niemiłosiernie mnie wkurwiała. Westchnąłem, zamknąłem oczy i upiłem ze szklanki o grubym dnie whisky single malt, rozkoszując się słodowym smakiem. Poczułem, jak alkohol rozpływa się po podniebieniu; otworzyłem oczy i spojrzałem na Górecką z góry, nie metaforycznie, ale czysto fizycznie. Byłem po prostu wysoki, mierzyłem sto dziewięćdziesiąt jeden centymetrów. Według przyjętych norm mierzyłem zdecydowanie więcej niż średnia wzrostu mężczyzn. Podobało mi się to. Nie lubiłem być szufladkowany.

– Jeszcze nie, jednak wkrótce się dowie. Ignazio właśnie dzwonił poinformować, że skończyła zajęcia i wyruszyła spod uniwersytetu. – Uśmiechnąłem się pod nosem, bo przecież doskonale o tym wiedziałem. Głównym zadaniem moich ludzi było zapewnienie jej wszelkich środków bezpieczeństwa, co w rzeczywistości oznaczało pełną kontrolę nad sytuacją. Wolałem nie otwierać bram piekła, dlatego nikt prócz Dantego oraz kilku zaufanych współpracowników nie miał o tym zielonego pojęcia. Swoją drogą, domyślałem się, z jaką reakcją miałbym do czynienia. Na samą myśl o tym aż się skrzywiłem.

Zresztą nieważne.

Podejrzewałem, że gniew i tak mnie dosięgnie, kiedy tylko Klara dowie się o zmianach, jakie ją czekają w najbliższym czasie. Cała złość skupi się na mnie.

Bo to ja będę posłańcem złych wieści.

– Boże, ile to dziecko musi znosić!? – Zmrużyłem wściekle oczy na te słowa, usilnie powstrzymując sarkastyczne prychnięcie. Dziecko? Kobieta! Prawie dwudziestoletnia, do cholery. – To jest straszne – kontynuowała. – Przecież ona nic nie pamięta, wyparła ten dzień z pamięci! Lekarz powiedział, że to mechanizm obronny spowodowany silnym szokiem pourazowym – krzyknęła, po czym wyrzuciła ręce w górę w bezradnym geście.

– Czy na pewno? – warknąłem. – A może…

– Synu – odezwał się ojciec, który do tej pory siedział z nieodgadnionym wyrazem twarzy, trzymając w dłoni teczkę z aktami. – Jesteś tego pewien? Myślę, że Klara już wystarczająco przeszła, minęło tyle czasu… Może to jakiś głupi żart. – Podrapał się po policzku.

Nie zdążyłem odpowiedzieć. Usłyszałem ciche kroki. Doskonale je znałem. W holu zapaliło się światło, a cień przesuwający się po podłodze stopniowo się zbliżał. Poczułem dziwne mrowienie na skórze, a moje ciało od razu wyczuło jej obecność.

Principessa, moja księżniczka.

Klara weszła do salonu pewnym krokiem, uśmiechnięta, z błyskiem w oku. Zapewne spodziewała się tylko Chiary, która miała jej pomóc w dalszym pakowaniu się.

– Dzień dobry, cioc… – urwała. – O! A co wy tu robicie? – Rozejrzała się czujnie po salonie, przeskakując wzrokiem pomiędzy ciotką a moim ojcem. Górecki musiał zostać dłużej w kancelarii. Mnie nie zaszczyciła nawet przelotnym spojrzeniem. Nadal udawała, że nie istnieję.

Mała złośnica.

– Chcemy z tobą o czymś porozmawiać – odpowiedziałem, czym zwróciłem jej uwagę. Piękne bursztynowe oczy, teraz zmrużone, zwróciły się ku mnie, a kuszące i pełne wargi zacisnęły w wąską linię. O tak, szykowała się do ataku.

– O czym? – Krótko i rzeczowo. Właśnie taka była, chciała konkretnych odpowiedzi, a nie owijania w bawełnę i bezsensownego pierdolenia. Od tragicznych wydarzeń w domu rodzinnym starała się zachowywać normalnie, jakby wszystko było w jebanym porządku.

Uśmiechała się, rozmawiała, nawet żartowała. Była dobrą aktorką, ale ja jeszcze lepszym obserwatorem. Zauważyłem zmiany w jej zachowaniu – rozdrażnienie, wycofanie, częste zatracanie się w myślach. Ewidentnie unikała kontaktów fizycznych i wzdrygała się za każdym razem, gdy ktokolwiek chciał jej dotknąć, wykonywał gwałtowny ruch bądź naruszał przestrzeń osobistą.

Udawała.

Oszukiwała.

Przywdziewała maskę i grała swoją rolę w teatrze życia.

Moim zadaniem w tej grze było zaś wywarcie na niej wrażenia, aby nieświadomie i z własnej woli odkryła przede mną karty. Chciałem, by nastąpiło przebudzenie. Wszystkie chwyty były dozwolone. A nie do końca miałem czyste intencje.

Manipulant.

ROZDZIAŁ 3

Klara

Krzyk towarzyszy nam od narodzin, aż do śmierci. Kiedyś czytałam, że jest formą zastępowania słowa w naszym codziennym życiu. Wyrażania naszych uczuć. Silnych emocji w większości związanych z frustracją, złością, bólem, bezsilnością, ale także radością czy podnieceniem. Jednak, jak powiedział Freud: „Niewyrażone emocje nigdy nie umierają. Zostają zakopane żywcem, aby powrócić później w znacznie gorszej postaci”.

I tak teraz debatuję w myślach sama ze sobą. Zaciskając pięści, rozważam, czy i w jaki sposób mam wyrazić emocje.

Fizycznie, werbalnie czy skryć je głęboko w duszy?

Mrugam raz, drugi i trzeci. Myślę. Analizuję. Skupiam się na oddechu. Wypuszczam powietrze. Kręcę głową. Biorę głęboki wdech, aby zerwać obręcz boleśnie zaciskającą gardło. Staram się kontrolować. Bardzo się staram, lecz czuję, że wybuch jest już blisko, jakby diabeł walczył z aniołem o władzę.

Rany boskie.

Chyba zaraz zemdleję.

– Możesz powtórzyć? – udaje mi się jedynie wydusić. Próbuję skupić się na zasłonie powiewającej przy oknie, liczę kwiaty na parapecie, robię wszystko, byle nie spojrzeć.

Przegrywam.

Niech to szlag!

Mój wzrok prześlizguje się na wysokiego bruneta o aparycji Adonisa, silnych rysach szczęki, ustach uformowanych w kpiarskim uśmieszku i zielonych oczach. To właśnie one najbardziej przykuwają moją uwagę. Piękne, o rzadko występującej barwie, w kształcie migdała, teraz tak intensywnie wpatrujące się we mnie.

– Zleceniodawca zabójstwa twoich rodziców został dziś wypuszczony z aresztu. – Ciarki przeszły po moim kręgosłupie, nie byłam jednak pewna, czy ze zdenerwowania, czy była to reakcja na pomruk, jaki wyszedł z jego ust. – Jako że napastnik nie został złapany, mamy przypuszczenia i powody, by sądzić, że jesteś narażona na niebezpieczeństwo – kontynuował głębokim głosem. – Dlatego nie możesz chwilowo zamieszkać sama. – Zrobił dłuższą pauzę, zanim zrzucił na mnie bombę. – Jutro przeprowadzisz się do mnie, skąd masz bliżej na uczelnię. Póki co możesz chodzić na zajęcia, ale nie będziesz opuszczać mieszkania bez mojej zgody.

Zamrugałam zdezorientowana. Ciśnienie momentalnie podskoczyło i poczułam, jak skronie zaczęły boleśnie pulsować.

Jeden, dwa, trzy, cztery.

Odetchnęłam.

– Chwilowo? Bez twojej zgody? Co to ma znaczyć, Amo? – Podniosłam głos i wbrew temu, co usłyszałam, starałam się brzmieć spokojnie, a przede wszystkim zachować zdrowy rozsądek.

Zbliżył się do mnie, burząc moją strefę komfortu.

– Dokładnie to, co przed chwilą powiedziałem. A ty masz się zastosować, principessa – odezwał się lodowatym, nieustępliwym tonem.

Masz się zastosować? Czyli po raz kolejny nie pozostawił mi wyboru. Znowu to robił. Rządził się. Chciał mi rozkazywać. Kontrolować mnie.

Zszokowana cofnęłam się gwałtownie, jakbym dostała właśnie w twarz. Miałam wrażenie, że ściany zaczęły się kurczyć i napierać na mnie. Czułam się jak w potrzasku. Nigdy nie zwracał się do mnie w ten sposób.

Władczo.

Owszem, wielokrotnie byłam świadkiem, jak traktuje innych i przyznam, że nie było to miłe doświadczenie. Patrzeć, jak na sam jego widok ludzie kulą się w sobie, a głos powoduje gęsią skórkę na ciele. Taki był. Tyle że nie dla mnie.

Nigdy.

Mogłabym określić Amo słowami „cierpliwy”, „opiekuńczy” czy „wyrozumiały”. Nie poznawałam człowieka stojącego przede mną. Spoglądałam na niego, jakbym zobaczyła go pierwszy raz w życiu. Byłam skołowana i wściekła.

– Nie mów tak do mnie. I nie tym tonem. Może kiedyś miałeś jakiś wpływ na moje życie, ale to się zmieniło. – Zrobiłam krok w jego stronę. – Nie mam już dziesięciu lat i nie jestem twoją księżniczką – oświadczyłam oschle.

Ścisnął nasadę nosa, otaksował mnie wzrokiem, po czym monotonnym głosem po prostu stwierdził:

– Temat nie podlega ŻADNEJ dyskusji. Wszystko jest już ustalone. Rozmawiałem z Adamem i zdecydowaliśmy, że to jest najbezpieczniejsza opcja. Z czasem zrozumiesz, dlaczego wszystko tak wygląda. Teraz nie mogę ci niczego powiedzieć.

Roześmiałam się w głos.

– Ponownie knujesz za moimi plecami, Amo? Ustaliliście wszystko, nie konsultując tego ze mną? Poważnie? Ach, to nowość – prychnęłam rozżalona. – Dlaczego wcale mnie to nie dziwi? A, już wiem! Przecież dla ciebie nie liczy się zdanie innych! Najważniejsze jest twoje – podkreśliłam dobitnie.

– Jutro zamieszkasz ze mną – skwitował.

– Nie ma mowy! Nie będę tańczyć, jak mi zagrasz. Jutro wyprowadzam się DO SIEBIE – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.– Czekałam na to od dawna. Nie zepsujesz mi tego. – Wycelowałam w niego palcem. – Rozumiesz?

Spojrzał na mnie zmrużonymi oczami i zacisnął szczęki, lecz nie byłam w stanie odczytać jego emocji. Przez lata nauczył się doskonale maskować wszelkie uczucia, zupełnie jakby ich nie posiadał.

Podszedł bardzo blisko. Dzieliły nas centymetry. Z kieszeni ciemnych jeansów wyjął złożoną na pół kartkę i podał mi ją. Skonsternowana rozłożyłam papier. Miałam wrażenie, że powietrze zostało wyssane z płuc, krew odpłynęła z twarzy, a serce przestało bić.

Niepokój powrócił.

Pamiętaj, co ci obiecałem. Gra się właśnie rozpoczęła.

Te słowa napisane na zwykłej kartce były niczym nóż dźgający prosto w serce. Zamarłam. Nie mogłam pokazać, jak mocno ta obietnica mnie dotknęła. Jak bardzo przeraziła. Nie mogłam dać się złamać.

Musiałam być silna.

Znowu.

Uniosłam głowę, wyprostowałam się i pod pretekstem zmęczenia wyszłam do swojego pokoju. Nim przekroczyłam próg salonu, usłyszałam jeszcze:

– Jutro o dziesiątej przyjadę po ciebie. Masz być gotowa i stosować się do moich zasad. Priorytetem jest twoje bezpieczeństwo. To nie jest walka między nami.

– Czy na pewno? – zadrwiłam.

Moje pytanie zostało bez odpowiedzi.

ROZDZIAŁ 4

Amo

Popijałem trzecią szklaneczkę palącego przełyk bursztynowego płynu i zastanawiałem się, jak to jest możliwe, aby w tak szybkim czasie sprawy się spieprzyły. Wszystko było nie tak. Jak na złość. Kilka rzeczy się nawarstwiło, ale nic się nie zazębiało. Staliśmy w miejscu.

Roztarłem sztywny kark, wstałem z fotela i skierowałem się do sypialni. Zdjąłem ciuchy i położyłem się na łóżku. Jeszcze raz próbowałem przeanalizować przebieg rozmowy telefonicznej z Góreckim. Musieliśmy dogadać szczegóły odnośnie do Klary, postępowania z nią, a wcześniej minęliśmy się praktycznie w drzwiach.

– Wiesz, co to oznacza? – spytał czysto retorycznie. – Maksym K., oskarżony przez Wydział do Zwalczania Zorganizowanej Przestępczości Kryminalnej o podżeganie do zabójstwa mojej siostry i szwagra, został dziś wypuszczony z aresztu po wpłaceniu kaucji. Wydaje mi się, a wręcz jestem przekonany, że jest to także bezpośrednio związane z listem, który został dziś podrzucony do skrzynki. Miało to być ostrzeżenie dla Klary. Jawna groźba. Czy ona już wie? Wiesz, o czym mówię, Amo. Powiedziałeś jej?

– Jeszcze nie. Chciałem dać jej czas. Musi przetrawić nagłe komplikacje. A przede wszystkim oswoić się z myślą, że plany niezależności zostały chwilowo zdeptane. – W słuchawce usłyszałem głośne westchnienie. Potarłem twarz, a przed oczami pojawił mi się obraz zdruzgotanej Klary.

To był pierwszy raz, gdy odczuła na własnej skórze moje twarde i nieustępliwe oblicze. Widziałem po reakcji, że była zaskoczona wypowiedzianymi słowami, surowym zachowaniem. Znała mnie jak nikt. Doskonale wiedziała, jaki jestem.

Byłem brutalnym, zimnym i bezwzględnym mężczyzną. Ale nie byłem nim wobec niej.

O nie. Wcale.

Nawet pomimo faktu, że doprowadzała mnie do wrzenia jak nikt. Dosłownie. W sekundę potrafiła wyprowadzić mnie z równowagi. I coraz częściej traciłem przy niej opanowanie.

Dziś byłem o włos od wybuchu. Igrała z ogniem. Znów mi pyskowała. Irytowała mnie. Wiedziałem, że będzie ze mną walczyła. Zdawałem sobie sprawę, że będzie się stawiała. Tyle że nie zamierzałem być bierny, nie tym razem. Nie zamierzałem iść na żadne ustępstwa – nigdy więcej jej na to nie pozwolę. Będzie musiała pogodzić się z obecną sytuacją. Będzie musiała mnie tolerować.

Będzie musiała nauczyć się ze mną żyć.

– No tak, no tak, masz rację. Klara musi się przyzwyczaić – mruknął. – Nadal się do mnie nie odzywa. Schowała się w pokoju i z niego nie wychodzi.

Pokręciłem głową w rozbawieniu. Adam nieraz wspominał, że patrząc na Klarę, widzi swoją siostrę. Kobiety były fizycznie bardzo podobne, obie szczupłe, o ładnej twarzy, bursztynowych oczach i długich, sięgających do pasa brązowych, kręconych włosach. Wyglądały niemal jak siostry. Z charakteru jednak bardziej podobna była do ojca. Powściągliwa, czujna w kontaktach, lecz także zawzięta, miała swoje zdanie, o które walczyła. Tak jak jej mama nie lubiła, aby narzucano jej czyjąś wolę. Adam zawsze powtarzał, że lepszy jest wybuch złości niż pozorny spokój i obojętność.

Otworzyły się drzwi, a po chwili do gabinetu wszedł Dante z krzywym uśmieszkiem na ustach. Rozsiadł się wygodnie na kanapie, czekając, aż skończę rozmowę.

– Przejdzie jej… Kiedyś. Myślę, że to zrozumie. Wszystko, co robimy, spowodowane jest przede wszystkim bezpieczeństwem i potrzebą chronienia. Szczególnie teraz, kiedy pojawiły się nowe, nazwijmy to „okoliczności”.

– Wiem, wiem – westchnął Górecki – po prostu się martwię. Jestem pewien, że nie pozwolisz zrobić jej krzywdy.

– Nie pozwolę – potwierdziłem twardo i rozłączyłem się.

Siadając, spojrzałem wprost w oczy brata, po czym kiwnąłem głową na znak, by mówił.

– Rozmawiałem z tatą. Po reakcji młodej na list wnoszę, że ma świadomość, że nie jest to żadna gra i zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji – rzucił.

– Na pewno rozumie, że to nie są żarty.

– Myślisz, że sobie poradzisz, Amo? Z tego, co wspominałeś, Klara nie była szczęśliwa z faktu, że akurat z tobą ma zamieszkać.

– Nie ma wyjścia – oznajmiłem i uciąłem tym zdaniem temat. Nie zamierzałem nikomu tłumaczyć się ze swoich decyzji ani wyborów. Dante czytał ze mnie jak z otwartej księgi. Przytaknął, wstał, poprawił swojego glocka, a następnie wyszedł z gabinetu. Bezszelestnie.

Wiedział, jakie zadanie ma do wykonania, a ja doskonale rozumiałem jego rozterki. Martwił się. Jak my wszyscy. Ta dziewczyna była ważna dla wszystkich, choć dla każdego na inny sposób.

Byłem wyczerpany, a dzisiejszy dzień był dopiero początkiem mojej drogi krzyżowej. Zanim zasnąłem, przed oczami ukazała mi się twarz Klary. Zupełnie blada. Przez moment widziałem jej prawdziwe „ja”, kiedy trzymała w drżących rękach list. Po chwili jednak opanowała emocje. Wyprostowała się i hardo uniosła podbródek. Oświadczyła, że jest zmęczona i wyszła do swojego pokoju.

Aktorka.

ROZDZIAŁ 5

Klara

Miotałam się niczym lew w klatce. Krążyłam po pokoju, nerwowo zaciskając pięści. Czułam się jak zwierzę zagonione w ciemny kąt, czekające na ostatnie uderzenie batem, by wykonać polecenie trenera. Nie mogąc zasnąć, wskoczyłam na bieżnię, gdzie narzuciłam sobie mordercze tempo z nadzieją, że wysiłek fizyczny przyniesie chwilowe odprężenie i ulgę, a przede wszystkim zmęczenie i upragniony sen.

Nie pomogło. Nie zasnęłam. Już czwartą dobę.

Skończyłam pakowanie. Czekałam na nieuniknione.

***

Listopadowy poranek przywitał mnie przebijającymi się przez chmury promykami słońca. Miałam wrażenie, że nawet pogoda ze mnie drwi, zamiast jesiennej szarugi ukazując swoją drugą twarz poprzez mieniące się niczym złoto liście na drzewie.

Ostatni raz weszłam do pokoju,który przez ostatnie lata był moim azylem, miejscem dającym namiastkę normalności.

Prowizorycznie.

Zlustrowałam wzrokiem całe pomieszczenie i objęłam się ramionami, wypuszczając drżący oddech. Podeszłam do okna, a moje spojrzenie zatrzymało się na kolorowym drewnianym domku na drzewie.

Podłoga zaskrzypiała, przez co zaskoczona drgnęłam.

– Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. – Uśmiechnęłam się. – Wszystkie rzeczy spakowaliśmy do auta. Luca i Dante zawiozą te najmniej potrzebne wraz z meblami do twojego mieszkania. Kartony z ubraniami i książkami zabierzemy do apartamentu Amo – wypunktował Ignazio. Nie będąc w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa, przytaknęłam niemo. – Chodź do mnie – odezwał się po chwili przyjaciel i przyciągnął mnie do siebie, zakleszczając w silnym uścisku. – Wiem, że się boisz i doskonale wiem, że jesteś przerażona tą sytuacją, choć starasz się tego nie okazywać. – Nachylił się, aby spojrzeć mi prosto w oczy. – Ale wiedz, że wszystko, co robimy, robimy po to, aby cię ochronić.

– Nic z tego nie rozumiem. Nie wiem, co się dzieje, Igi. Nikt mi niczego nie wytłumaczył. – Westchnęłam ciężko. – Dlaczego nie mogę zamieszkać sama? Albo z tobą? Dlaczego mam dzielić przestrzeń akurat z Amo? – spytałam cicho.

– Dlatego, że tylko Amo jest w stanie zapewnić ci bezpieczeństwo – odrzekł enigmatycznie. Po dłuższej chwili westchnął, wyprostował się i pocałował mnie w czubek głowy. Jego odpowiedź nie doprowadziła do żadnej konkluzji. Zupełnie. Chciał mnie ewidentnie zbyć.

Podjęłam ostateczną desperacką próbę i starałam się odwołać do jego sumienia:

– Miałam rozpocząć nowe życie…

– I rozpoczniesz, kiedy zgromadzimy wystarczające dowody, a osoby odpowiedzialne za zbrodnię trafią do więzienia – usłyszeliśmy mocny głos, a naszym oczom ukazał się oparty o framugę drzwi najstarszy z braci Zoll. – Czekam na dole, principessa – zasygnalizował i zupełnie jak Copperfield zniknął.

Przewróciłam oczami.

– I już się rządzi!

Dobiegł do mnie głośny śmiech Ignazia.

***

Z uwielbieniem na twarzy i w ślimaczym tempie zjadałam ukochany sernik, byle tylko jak najbardziej odwlec moment wspólnego nieuchronnego zamieszkania z moją dziecięcą, platoniczną miłością. Unikałam przebywania z nim w tym samym pomieszczeniu, a co dopiero zamieszkania. Na dodatek przymusowego.

Moi najbliżsi mieli chyba podobne odczucia. Wujek siedział zamyślony z powściągliwą miną, a ciocia starała się przykryć zdenerwowanie uśmiechem.

Wiem, że kierowało nimi dobro, jednak wkurzało mnie, że nie mówią mi o wszystkim. Myśleli, że nie widzę, jak szepczą między sobą.

Zdecydowali za mnie. Nikt nie spytał mnie o zdanie, nie zasugerował, abym przemyślała propozycję wspólnego zamieszkania. Nie. Po prostu: masz to zrobić i już. Koniec gadania.

Byłam bardzo rozżalona, ogromnie wściekła. Potraktowali mnie jak dziecko, którym już nie byłam, bo w brutalny sposób zostałam obdarta z dzieciństwa i w kilka minut pozbawiona miłości rodzicielskiej.

Spożywając ostatni kęs ciasta, czułam na sobie wzrok Amo tnący niczym laser, a jego podrygująca nerwowo noga, będąca oznaką frustracji, prawie spowodowała wyżłobienie w drewnianej podłodze w salonie.

„Masz się zastosować” – zacisnęłam zęby i ze złością pokręciłam głową na wspomnienie wypowiedzianych przez niego słów. Manipulant. Wiedziałam, że będzie chciał wykorzystać ten moment na swoją korzyść. Musiałam być czujna. Musiałam być ostrożna.

Dopiłam kawę. To był mój sposób na wprowadzenie się w stan wyciszenia. To był mój uspokajacz. Każdy jakiś miał. Jedni stosowali piłki antystresowe, inni liczyli oddechy. A ja miałam napój bogów. Picie kawy mnie relaksowało, pozwalało uspokoić skołatane nerwy i zebrać myśli.

Nieubłaganie nadszedł czas pożegnania. Ciocia się rozpłakała, wujek mocno mnie objął, a ja… poczułam nostalgię. Tęsknotę za tym, co było i już nie wróci. Taka kolej rzeczy. Pewien etap życia zamykałam, ale kolejne na mnie czekały.

Rzuciłam okiem na stare kąty, a potem jeszcze raz sprawdziłam, czy na pewno wszystko zabrałam. Dość wylewnie pożegnałam się z wujostwem, obiecując przy tym, że będziemy w codziennym kontakcie telefonicznym. Przekroczyłam próg domu i udałam się do paszczy lwa.

Po drodze do zaparkowanego na podjeździe SUV-a śpiewałam pod nosem razem z Freddiem Mercurym Show must go on.

Miałam nadzieję, że to przetrwam.

Musiałam to przetrwać.

Bo przecież co nas nie zabije, to nas wzmocni.

Podobno.

ROZDZIAŁ 6

Amo

Wsiadłem do auta i odpaliłem silnik. Przymknąłem na chwilę oczy, a na usta wypełzł leniwy uśmiech. Pokiwałem głową z uznaniem; zawsze tak reagowałem na brzmienie mojej V8. Uwielbiałem swoje audi. Za godne auto uznawałem tylko te spod narzędzi niemieckich konstruktorów. Innych nie tolerowałem. I mogłem się o to sprzeczać godzinami. Poważnie.

Drzwi od strony pasażera otworzyły się, a na fotel wsunęła się drobna postać.

Moja zguba.

Wrzuciłem bieg i ruszyliśmy w kierunku mieszkania na Powiślu. Kiedyś, lata temu, potrafiliśmy spędzać ze sobą czas bez zbędnych słów, porozumiewać się gestami. A jak rozmawialiśmy, to nigdy nie kończyły się nam tematy. Byliśmy nienasyceni. Potrafiliśmy dyskutować godzinami. Nie było między nami barier.

Cisza obecnie panująca w samochodzie była krępująca, miała wydźwięk negatywny i powodowała napięcie.

Nerwowo poruszyłem się na fotelu i zacisnąłem palce na kierownicy.

– Pamiętasz, jak miałaś dziewięć lat i chciałaś, żebym zbudował dla ciebie domek na drzewie w naszym ogrodzie? Budowałem go zawzięcie przez całe wakacje. – Uśmiechnąłem się krzywo i zerknąłem w stronę Klary. Uparcie milczała, wpatrując się w okno. – Nikomu nie pozwoliłem pomóc. Chciałem, abyś była ze mnie dumna. Deski były krzywo przybite, a drzwi paskudnie trzeszczały, ale ty skakałaś z radości. Mówiłaś, że to będzie twoja wieża, z której jak prawdziwa księżniczka będziesz czekała na księcia na białym rumaku – kontynuowałem niezrażony obojętnością, a wręcz jawnym lekceważeniem. – Czasem podczas przyjęć, kiedy myślałaś, że nikt cię nie widzi, chowałaś się tam i pisałaś pamiętnik. – Odwróciła się do mnie gwałtownie. Pierwszy raz okazała zainteresowanie. Była zaskoczona tą informacją. – Tak, wiem o tym. Znam cię jak niktinny, principessa. Teraz… z czasem… wydaje mi się, że chodziło o coś zupełnie innego. Powiedz mi, proszę…

– Podobno naszym domem nie jest miejsce, a ludzie, którzy nas otaczają. Wiesz o tym? – spytała, patrząc mi w oczy.

Skinąłem głową.

– Też tak uważam.

– Ten domek jest dla mnie symbolem. Schronieniem. Moim azylem, tak jak i ty nim byłeś – odpowiedziała cicho i odwróciła wzrok.

Poczułem nieprzyjemny skurcz w żołądku na skutek wypowiedzianych słów, a zwłaszcza przez użycie czasu przeszłego. Zaniepokoiło mnie to.

– Byłem?

– Tak. Byłeś.

– Nie rozumiem – mruknąłem zdezorientowany.

– Okłamałeś mnie. Powiedziałeś, że mnie nie zostawisz. A gdy potrzebowałam cię najbardziej, ciebie przy mnie nie było.

Przytaknąłem. Nie mogłem wyjawić jej prawdy. Jeszcze nie.

Dalszą część drogi pokonaliśmy w ciszy.

ROZDZIAŁ 7

Klara

Otworzyłam jedno oko, a po chwili zrobiłam to samo z drugim. Sięgnęłam po telefon z szafki przy łóżku i zaspanym wzrokiem zerknęłam na godzinę. Niedzielny poranek przywitał mnie bólem głowy.

Z jękiem niezadowolenia podniosłam się z materaca. Lekko mną zachwiało, a w gardle paliło. Zdezorientowana rozejrzałam się po pokoju. Czarna zabudowana szafa na wprost łóżka, szare ściany, regał z książkami, lampa. Szybko przesunęłam spojrzeniem po ciele: niebieska, sięgająca do kolan koszulka z napisem „Co z tego, że fura gwizda jak kierowca…”i skarpety.

Skrzywiłam się.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystkie wspomnienia wróciły. W głowie pojawił się klatka po klatce obraz przystojnych i uśmiechniętych twarzy młodszych braci Zoll oraz kuzyna. Kusząca zapachem pizza porozkładana na blacie kuchennym i alkohol.

Dużo alkoholu.

Za dużo.

Parapetówka. Hasło nijak mające się do obecnej przymusowej sytuacji, powtarzane co toast. Igi rozlewający procenty jak rasowy barman, Dante nadający tempo picia, Luca szczerzący się w rekinim uśmiechu.

Westchnęłam zrezygnowana i sięgnęłam do walizki, by wyjąć męską, za dużą, zapinaną na suwak bluzę z kapturem. Moją ulubioną. Momentami miałam wrażenie, że jeszcze pachnie tatą.

Wyszłam z pokoju i z myślą, że muszę się później rozpakować, ruszyłam w kierunku kuchni. Znałam rozkład mieszkania – składało się z dużego salonu połączonego z aneksem kuchennym, dwóch sypialni znajdujących się obok siebie, łazienki oraz gabinetu. Całe było przeszklone z widokiem na Wisłę. Mieściło się niedaleko Elektrociepłowni Powiśle tuż przy Bulwarach Wiślanych. Całkiem fajna lokalizacja. Apartament znajdował się na szóstym, a jednocześnie ostatnim piętrze, z którego było wyjście na ogromny taras położony na dachu budynku. Byłam tu raz, później się jakoś nie złożyło. Według Google Maps przebycie pieszo odległości z mieszkania na Wydział Dziennikarstwa powinno zająć około piętnastu minut. Do Biblioteki Uniwersyteckiej miałam jeszcze bliżej, bo tylko dwie minuty spacerkiem. Zdecydowanie bliżej niż z Mokotowa, gdzie sama jazda samochodem trwała dłużej. O korkach nie wspominając.

Poczułam zapach kawy, a prowadzona przed chwilą zawzięcie po włosku dyskusja ucichła.

W moją stronę zwróciły się cztery pary oczu. Trzy wesołe o brązowej barwie i czwarta zmrużona, czujna, w kolorze butelkowej zieleni. Uświadomiłam sobie, że nie założyłam spodni; co prawda bluza sięgała mi za kolana, no ale… Z rumieńcem na twarzy biegiem wróciłam do pokoju, besztając się za nieuwagę. Szybko wciągnęłam na nogi legginsy, a gdy ponownie przekroczyłam próg salonu, na blacie stała już filiżanka gorącej kawy.

– Twoja ulubiona z mlekiem, bez cukru, za to z dodatkiem syropu o smaku słonego karmelu – powiedział Luca.

– Dzięki. – Uśmiechnęłam się.

– Specjalnie kupiłem dla ciebie trzy syropy, żebyś miała na zapas. Wiem, że jak rano nie wypijesz kawy, to lepiej się do ciebie nie zbliżać.

Zaśmiałam się w głos. W tym stwierdzeniu było ziarenko prawdy. Kuzyn przekonał się o tym na własnej skórze. Niejednokrotnie.

– Gdy jest głodna, też lepiej nie być w zasięgu wzroku – dodał poważnie Dante.

– Och! Wydaje mi się, że wczoraj wystarczająco mnie nakarmiliście i napoiliście. – Spojrzałam na nich oskarżycielsko.

– Ale moje drinki ci smakowały? No, przyznaj, młoda – rzucił zaciekawiony Ignazio i poruszył śmiesznie brwiami.

– Nie pamiętam – mruknęłam. Cała trójka wybuchnęła śmiechem, a przysłuchujący się naszej wymianie zdań Amo pokręcił głową. Byłam przekonana, że widziałam przez chwilę, jak lewy kącik jego ust unosi się w uśmiechu, lecz zaraz potem przybrał ten swój pusty, znudzony życiem wyraz twarzy.

Chłopcy zaczęli się przekrzykiwać, aby zrelacjonować wczorajsze popołudnie i wieczór. Okazało się, że chcąc dorównać chłopakom w piciu, odpadłam w przedbiegach. Po trzech drinkach przyrządzonych przez domowego barmana padłam na kanapie jak kłoda. Oni zaś, jako rasowi bywalcy knajp oraz pijalni w stylu „płać, pij i wypierdalaj” – jak je ochrzcili – toczyli między sobą bitwę. Kto wygrał, nie wiadomo. Możliwe, że potrzebna będzie powtórka.

I w takim stanie zastał nas najstarszy z braci, który w trakcie naszej integracji alkoholowo-przyjacielskiej musiał gdzieś wyjść.

Popijałam kawę, kiedy zdałam sobie sprawę z dość istotnego faktu. Zastygłam w chwilowym bezruchu. Uświadomiłam sobie, że ktoś przecież musiał mnie przenieść do sypialni, położyć na łóżku i przebrać. Mój wzrok przesunął się w stronę obszernej skórzanej kanapy, na której siedziała równie nadszarpnięta nadmierną ilością alkoholu trójca. Następnie zerknęłam na stojącego na wprost, opartego o szafkę, podjadającego chipsy bananowe i patrzącego mi prosto w oczy Amo. Przełknęłam nerwowo ślinę.

– Ładnie ci w moim podkoszulku – wymruczał. W tym momencie wszelkie moje nadzieje prysły.

– Dziękuję – odpowiedziałam, modląc się, by zdradziecki rumieniec nie wypłynął na moje policzki.

– Przekąś coś lekkiego i wyszykuj się, za godzinę musimy wyjść. Co niedzielę spotykamy się z rodzicami na późnym śniadaniu w knajpie ich znajomego. Na pewno pamiętasz, byłaś tam na moich dwudziestych pierwszych urodzinach.

– Ale ja…

Zoll głośno westchnął.

– Nie ma żadnego ale – podkreślił dobitnie. – Rodzice wiedzą, że przyjdziesz.Mama nie widziała cię od miesięcy i bardzo się ucieszyła, że w końcu cię zobaczy. Poza tym tata chce z tobą porozmawiać o wizycie w kancelarii. Przygotuj się, muszę jeszcze wygonić chłopaków, żeby się ogarnęli i nie spóźnili.

Zacisnęłam pięści i poszłam pod prysznic. Zanim tam dotarłam, pożegnałam się z kuzynem, który wyjątkowo spieszył się na jakieś spotkanie.

***

Aura nas w tym roku rozpieszczała. Chciałam wykorzystać ostatnie promienie słońca oraz zdumiewająco wysoką temperaturę do cna. Założyłam sięgającą do kostek, obcisłą granatową sukienkę z długim rękawem, a do tego dobrałam botki oraz jeansową kurtkę. Włosy zostawiłam rozpuszczone; nie lubiłam ich związywać. Makijaż sobie darowałam.

Ruszyliśmy do windy prowadzącej bezpośrednio do podziemnego garażu, skąd udaliśmy się w kierunku znajomej restauracji. W samochodzie panowała cisza – tym razem nie podejmowaliśmy nawet próby konwersacji. Każde było zatopione w swoich myślach.

Po dojechaniu na miejsce ominęliśmy czekających w kolejce ludzi i weszliśmy bezpośrednio do środka. Drepcząc za kelnerką, czułam za sobą obecność Amo. Żar jego ciała. Przede wszystkim jednak byłam świadoma zaborczo spoczywającej na plecach dłoni. Prowadził mnie jak kukiełkę, lawirując pomiędzy stolikami.

– Klara? – usłyszałam niski głos z delikatną chrypką, a moim oczom ukazał się uśmiechnięty od ucha do ucha Krzysiek. Ręka z pleców przesunęła się na biodro, delikatnie je ściskając. – Czyli udało nam się spotkać wcześniej. Jestem tutaj ze znajomymi – wskazał stolik nieopodal – może miałabyś ochotę…

– Spieszymy się na spotkanie – wycedził przez zęby Amo. Gdyby wzrokiem można było zabić, to miałabym właśnie przed sobą pierwszą ofiarę.

– Jasne – mruknął niespeszony jego zachowaniem blondyn. – W takim razie do zobaczenia w poniedziałek na zajęciach. – Puścił do mnie oczko i odszedł do swoich znajomych.

Stałam jak osłupiała. Co tu się właśnie wydarzyło?

Spojrzałam zaskoczona na Amo. Maska obojętności opadła, a stalowy spokój zniknął. Pierwszy raz nie był w stanie stłumić gniewu. Zawsze opanowany. Zrównoważony. Podchodzący do tematu bez emocji. To wszystko nijak miało się do furii wypisanej teraz na jego twarzy: nozdrza mu falowały, dyszał jak maratończyk, a wzrok wbił w plecy mojego znajomego.

Kelnerka chrząknęła, czym zwróciła naszą uwagę. Dyskretnym gestem wskazała stolik na końcu sali.

– To było niemiłe – fuknęłam. – Nie dałeś mi nawet...

– Mam to w dupie – przerwał. – Koleś widział, że nie jesteś sama i mało co nie zaślinił butów, kiedy się na ciebie gapił. – Patrzyłam na niego oniemiała, niezdolna do riposty. – A tak dla twojej wiadomości, to ja nigdy nie byłem miły – syknął, złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.

Gdy podeszliśmy do stolika, ciocia Laura poderwała się, by mnie przytulić, a jej wzrok zawisł na naszych złączonych dłoniach. Szybko wyswobodziłam się z uścisku, przywitałam z wujkiem Tadeuszem i usiadłam na kanapie. Arogant rozsiadł się obok, zawieszając rękę na oparciu. Mojej uwadze nie umknął delikatny uśmiech cioci.

W oczekiwaniu na złożone zamówienie zajęliśmy się rozmową. Prawie zapomniałam, jakie to przyjemne uczucie posiedzieć w gronie znajomych, wracać do wspomnień z lat dzieciństwa, uśmiechać się.

Było fajnie.

Do czasu.

Będąc w nostalgicznym nastroju, ciocia poruszyła pomijany przeze mnie temat. Właśnie dlatego lekceważyłam wszelkie zaproszenia i prośby o kontakt. Wszystko zawsze zmierzało w tym samym kierunku. Moją reakcją była ignorancja albo próba przemilczenia tematu. Teraz siedziałam zagoniona w kozi róg i musiałam szczerze sama przed sobą przyznać, że najwyższa pora uporać się z przeszłością i pożegnać należycie z rodzicami.

– Odwiedzę ich grób. Myślę, że jestem już na to gotowa – oznajmiłam przez ściśnięte gardło. Ciocia złapała moją rękę i ze łzami w oczach przytaknęła.

Nie trzeba było słów.

Gesty były w tej chwili wszystkim.

Od nieskrępowanej ciszy wybawił nas znajomy rodziny Zoll. Był to niski mężczyzna z małym brzuszkiem, za to o przystojnej twarzy i z włosami w kolorze srebra.

– Witajcie, kochani – uśmiechnął się – przyszedłem sprawdzić, czy nie zaszła jakaś pomyłka w zamówieniu. Pierwszy raz jest zmienione. – Klasnął w dłonie. – Zamówiliście bakłażana faszerowanego pieczarkami i pomidorami, bez dodatku mięsa! – Rozejrzał się, a jego zdezorientowany wzrok padł na mnie oraz siedzącego obok bruneta. – A ta piękna niewiasta to kto? Amo, czyżby ktoś cię w końcu usidlił? – Poczułam, jak ciało Zolla napięło się, ale palce nadal delikatnie gładziły moje ramię. Zupełnie jakby robił to nieświadomie, a ja starałam się z całych sił to ignorować.

– To przyjaciółka rodziny – wyjaśnił pospiesznie Dante.

– Grzegorzu, pozwól, że przedstawię ci Klarę Maj, siostrzenicę Adama Góreckiego – odezwał się wujek.

– Bardzo mi miło. – Mocno, po męsku uścisnął moją dłoń. Przez dłuższą chwilę, mrużąc przy tym oczy, intensywnie mi się przyglądał. W końcu wybuchł niekontrolowanym śmiechem. Wiedziałam. Wiedziałam już, że mnie skojarzył. Łapiąc się za brzuch, wystękał: – Czy to ty jesteś tą dziewczynką, która przebrana za księżniczkę udawała, że czeka na księcia z bajki, aby wręczył jej sernik? I za każdym razem, kiedy kelner przechodził obok z ciastkiem, dostawał od ciebie całusa, a ty krzyczałaś „Och! Mój wybawicielu!”?

Gdybym znalazła dziurę w ziemi jak Alicja w Krainie Czarów, to właśnie tam bym teraz wpełzła. Spojrzałam kątem oka na Ignazia, który siedział cicho ze wzrokiem wbitym w solniczkę. A nie powinien. To on razem z moim kuzynem podpuścili mnie do tego numeru w trakcie trwania jednej z nudnych imprez rodzinno-towarzyskich.

– Tak, to ja, miałam wtedy dwanaście lat – odpowiedziałam z uśmiechem.

Skinął głową, by po chwili nachylić się, szepcząc:

– Wyrosłaś na piękną kobietę. Mam nadzieję, że znajdziesz swojego księcia. – Odsunął się, a na jego twarzy pojawił się smutek. Współczująco złapał mnie za ramię. – Przykro mi z powodu tragedii, która cię spotkała.

Spięłam się momentalnie; nadal nie potrafiłam rozmawiać na ten temat ani przyjmować wyrazów współczucia. Gardziłam współczuciem. Gardziłam fałszem. Wiem, że według zasad savoir-vivre’u powinnam okazać zainteresowanie i odpowiedzieć coś, byle co, cokolwiek.

Próbowałam zebrać myśli.

Tym razem od niezręcznej sytuacji wybawili mnie kelnerzy, którzy podeszli do stolika z daniami. Grzegorz przesadnie się ukłonił, życzył smacznego i ruszył w kierunku kuchni, ale usłyszałam jeszcze, jak krzyknął do współpracowników, aby spakowali sernik na wynos.

– Wszystko w porządku? – wyszeptał mi przy uchu Amo i dosłownie na chwilę dotknął opuszkami palców mojej szyi. To wystarczyło, abym poczuła w tym miejscu mrowienie.

Zerknęłam zaskoczona w jego stronę.

– Tak.

– Okej. Chciałem się tylko upewnić.

Szybko obrzuciłam spojrzeniem pozostałe osoby siedzące przy stoliku, ale zdawały się nie zauważyć tej intymnej chwili. Miałam taką nadzieję.

Bakłażan smakował wyśmienicie.

***

Siedziałam na leżaku i leniwie przesypując między palcami piasek z nadwiślańskiej plaży, obserwowałam bawiące się beztrosko na placu zabaw dzieci. Zaraz po wyjściu z restauracji starsi bracia Zoll odjechali do swojej firmy, tłumacząc się nagłym, niezaplanowanym spotkaniem. Wujek po omówieniu pokrótce sprawy ustalił termin naszego spotkania w kancelarii. Później się pożegnaliśmy, a następnie wraz z ciocią odjechali. Chciałam wykorzystać ostatnie promienie słońca, więc zaciągnęłam Ignazia na spacer. Był to poniekąd także pretekst, ponieważ nie spieszyło mi się z powrotem do nowego lokum. Tym sposobem wylądowaliśmy na plaży nad Wisłą.

Sięgnęłam po wodę, upiłam kilka łyków i zamyślona zakręciłam butelkę.

– Powiedz mi, Igi, czym tak naprawdę Amo z Dantem się zajmują?

– Przecież wiesz. Założyli szkołę sztuk walki. Prowadzą różne zajęcia, są trenerami. A ja pracuję z nimi jako informatyk.

Patrzyłam w oczy mojego przyjaciela, który zdawał się mówić prawdę. Nawet nie mrugnął.

– Hm. To dlaczego mam wrażenie, że nie do końca o to chodzi?

– Myślę, że za bardzo analizujesz. Jak zawsze zresztą. Nigdy nie przyjmujesz odpowiedzi, tylko rozkładasz ją na czynniki pierwsze i doszukujesz się drugiego dna.

– Filozofujesz – parsknęłam.

– „Wiem, że nic nie wiem” – zacytował Sokratesa, ciągnąc mnie za rękę. – Chodź, młoda, wracamy, nim mój starszy brat pomyśli, że chcę wywołać wojnę trojańską.

Wolnym krokiem ruszyliśmy na Powiśle.

ROZDZIAŁ 8

Amo

Jechałem rozjuszony jak byk. Mięśnie miałem napięte do granic wytrzymałości, oddech ciężki, a szczęki obolałe od nerwowego zaciskania. Obraz przed oczami rozmazywał mi się i zaczynałem widzieć na czerwono. Musiałem rozładować ciśnienie. Potrzebowałem wysiłku fizycznego.

Mocnego.

Muzyka rycząca z głośników nie przynosiła ukojenia. Pędząc autem i zdecydowanie przekraczając dozwoloną prędkość, myślałem tylko o tym gnoju. Kolesiu szczerzącym się i wdzięczącym do Klary. Jak on, kurwa, śmiał na nią spojrzeć? Co za fiut! Byłem tak wkurwiony, że zaraz po wyjściu z knajpy umówiłem się na sparing z jednym z chłopaków. Musiałem komuś wpierdolić.

Wyżyć się. Dać upust emocjom. Całej złości.

I właśnie w takim nastroju dojechałem pod budynek klubu.

Nasza szkoła mieściła się w ścisłym centrum. Piętrowy ceglasty budynek stylizowany na amerykańską halę wyróżniał się wśród nowoczesnych drapaczy chmur, a surowy wygląd nadawały mu graffiti przedstawiające walczących ze sobą mężczyzn. Tuż nad metalowymi drzwiami wejściowymi wisiał ogromny, czerwony neon z napisem „Szkoła Sztuk Walki. Klub Wojownika”.

Powierzchnia ośmiuset metrów kwadratowych składała się z dwóch większych sal treningowych, jednej mniejszej dla początkujących oraz pomieszczenia, w którym stały dwa ringi bokserskie. Pomiędzy salami, zamiast betonowych ścian, wstawione były zmatowione szklane, co optycznie powiększało przestrzeń i rzucało więcej światła. Charakteru wspólnoty dodawały napisane czarną farbą słowa „Wolno ci przegrać z wrogiem, ale nigdy z własnym strachem”.

Na górę, gdzie znajdowały się szatnie, prysznice oraz nasze gabinety, prowadziły szerokie, stalowe schody.

Dante chyba zauważył, że nie mam humoru, bo ani razu nie rzucił żadnym błazeńskim tekstem.

– Skup się! Zachowaj całą złość na sparingpartnera – powiedział, kiedy mocowałem się z rękawicami bokserskimi.

Spojrzałem na niego spod przymrużonych powiek.

– Z kim będę dziś walczył?

Uśmiechnął się złośliwie.

– Zaraz się przekonasz.

Drzwi od sali treningowej zamknęły się z hukiem, a zza filara wyłoniła się sylwetka Krisa.

– Jak bardzo jesteś wkurwiony? – spytał.

Roześmiałem się w głos.

***

Byłem wyczerpany, cholernie poobijany i bolały mnie żebra, ale uśmiech nie schodził mi z twarzy. Śmierdziałem, w dodatku czułem, jak pot leje się po plecach. Podkoszulek przykleił się do ciała, a spodnie były tak mokre, że spokojnie można by je wyżąć. Właśnie tego potrzebowałem!

O tak. Dokładnie tego.

Każdy cios wyprowadzałem precyzyjnie i szybko, chroniąc się przed kontratakami. Każde uderzenie zadawałem z myślą o tym dupku. Za uśmiech cios, za spojrzenie cios, za odezwanie się cios, za nieczyste myśli cios, za…

– Dobra, panienki, już starczy tego tańca na scenie. Jutro musicie być w formie – krzyknął głośno Dante, a chłopaki obserwujące naszą zaciętą konfrontację z ociąganiem wróciły do swoich treningów.

Rozglądając się po ringu, zobaczyłem, jak mój przeciwnik ostatkiem sił podnosi się z maty. Niechętnie, jednak musiałem przyznać bratu rację: najwyższa pora przerwać. Trzeba się zregenerować, a przede wszystkim odpocząć. Tydzień zapowiadał się bardzo intensywnie i pracowicie. W planach miałem jeszcze do wykonania kilka telefonów, musiałem powysyłać maile, ustalić terminy sparingów w klubie, a do tego potwierdzić stworzenie nowych grup dla chętnych na zajęcia. Ale to nie wszystko. Nasza szkoła sztuk walki istniała od pięciu lat i cały czas rozrastała się siatka nowo przybyłych członków; prowadziliśmy profesjonalne treningi dostosowane do wieku oraz poziomu zaawansowania. Dzieciaki zdobywały nowe umiejętności, kobiety uczyły się samoobrony, a mężczyźni pozbywali agresji.

Stęknąłem zmęczony.

– Okej. – Uniosłem ręce, machając w stronę kolegi. – Niezła robota. Pamiętaj, żeby następnym razem trzymać gardę.

Pokręcił głową i bez słowa wyszedł. Uśmiechnąłem się tryumfalnie. Dostał wycisk i to niezły. Zapamięta to na długo. Miałem taką nadzieję.

Popędziłem szybko pod prysznic, po drodze zbierając swoje rzeczy. Zerknąłem w przelocie na komórkę – na ekranie ukazała się wiadomość od Ignazia:

Wracamy na Powiśle. Po drodze wstąpimy do naszej knajpki po zestaw sushi.

Zawsze zazdrościłem mu relacji, która łączyła go z Klarą. Wspierali się jak prawdziwe rodzeństwo, powierzali sobie tajemnice. Jedno stało za drugim murem. Bez mrugania potrafili kłamać, byle tylko wybronić drugie z opresji. Dzwonili do siebie non stop i byli w ciągłym kontakcie SMS-owym. Może to przez niewielką różnicę wieku. Cztery lata, które ich dzieliły, były znikome przy naszej prawie dekadzie. Czuli się świetnie w swoim towarzystwie, co było widać na każdym kroku.

Kiedyś łączyła mnie z Klarą podobna więź, lecz później sprawy się skomplikowały. Dziewczyna zaczęła dorastać, mężczyźni ją zauważać, a mnie doprowadzało to do szału. Właśnie wtedy zdałem sobie sprawę z kilku rzeczy.

Po pierwsze: przestała być już dzieckiem i wyrastała na kobietę.

Po drugie: ja sam zacząłem postrzegać ją jako kobietę, a nie tylko przyjaciółkę.

Po trzecie: nie podobało mi się to.

Nie chciałem z nią nigdzie wychodzić, miałem dość tych pożerających ją wzrokiem kutasów. Padło parę nieprzyjemnych słów z mojej strony, a później… później było już tylko gorzej. Dałem dupy. Wszystko, co nas łączyło, odeszło w zapomnienie. Zostało jedynie skrępowanie.

To Ignazio był tym, który wspierał Klarę w najgorszym czasie, w trudnych momentach. To z nim pierwszym rozmawiała, kiedy minął szok. Jemu się wypłakiwała. Jemu jedynemu pozwalała się dotknąć i tulić w ramionach. Ja byłem tylko cichym obserwatorem i rozrywało mnie to od środka.

Wrzuciłem ze złością telefon do torby. Jeszcze przyjdzie czas na moje odkupienie. Teraz potrzebowałem prysznica. Zdecydowanie. Najlepiej zimnego.

1Principessa – (z wł.) księżniczka (przyp. aut.).